środa, 13 kwietnia 2016

49. Tajemnica Wieży Astronomicznej cz. III Niemożliwe razy trzy

Kochani!
     Wiem, że zawaliłam. Rozdział miał być w niedzielę, potem w poniedziałek lub wtorek rano, a tu zaraz nawet wtorek się skończy. Wiem, że dzisiaj miałam nadrobić zaległości w waszych komentarzach - zrobię to jutro. 
     Dlaczego rozdział nie pojawił się w niedzielę, to już wiecie. Dlaczego nie wczoraj, a dopiero dzisiaj przed północą, to nie będę wam tłumaczyć, bo by mi to za długo zajęło, a też nie będę wam się spowiadać ze wszystkich problemów, które walą mi się ostatnio na głowę. Wiedzcie, że naprawdę strasznie mi przykro z powodu tego opóźnienia.
     Być może oczekiwaliście od tego rozdziału czegoś więcej, ale to jest to, z czym dzisiaj do was przychodzę i ja sama chyba potrzebowałam czegoś w tym stylu.
     Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że to wcześniejsze, niż planowałam, zejście się naszej dwójki, trochę popsuło mi plany i nie bardzo wiem jeszcze, jak duży będzie to miało wpływ, aczkolwiek chciałam zapewnić, że od samego początku plan był taki, by skupić się na dojściu do tego związku, a po tej przełomowej chwili, skupić się również na reszcie postaci, w tym kilku nowych, które niedługo się pojawią, także z kolejnymi rozdziałami zadbam trochę bardziej o innych.
      Rozdział chciałabym zadedykować Małej Czarnej za jej cudowny i powalający komentarz pod poprzednim rozdziałem. Nawet nie wiesz, ile emocji on we mnie wywołał. Z całego serca dziękuję :)

Całuję
Luthien

***

Dorcas Meadowes

- Co ci się stało? – spytałam Ann, kiedy schodziłyśmy do Wielkiej Sali.
- Eee, nie wiem, czy Lilka mnie nie zabije, jeśli ci powiem – odparła, uśmiechając się szeroko.
- O czym?
- Rozmawiałaś z nią wczoraj wieczorem. – Skinęłam głową.
- O tym, co ich zatrzymało w Hogsmeade.
- I co powiedziała?
- Nic, że poszli do kawiarni i rozmawiali, że potem próbowała pogadać z Seanem, a on zerwał z nią, dając jej wolną rękę, że posprzeczała się z Jamesem…
- Już nie.
- Co już nie? – spytałam, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- No nie jest już na niego zła ani on na nią, bo…
- Bo wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz jesteśmy razem – weszła jej w słowo Lily, dołączając do nas z Rogaczem.
- Wszystko? – chciałam się upewnić.
- Wszystko – potwierdzili razem, na co mocno uściskałam moją przyjaciółkę, a potem także Pottera.
- Tak się cieszę!
- Ja też – przyznała z uśmiechem. – Z tym, że… Z łaski swojej, nie rozpowiadajcie tego jeszcze każdej napotkanej osobie. W ogóle tego nie rozpowiadajcie, bo to nie ma żadnego wpływu na…
- Zdziwiłabyś się – przerwała jej Ann, ale ta ją zignorowała.
- Po prostu chodzi o to, że jeszcze przez jakiś czas chcemy nacieszyć się tym sami i wynika to też z faktu, że nie będzie w porządku wobec Whitby’ego, jeśli, kilka godzin po ich zerwaniu, Lilka oznajmi światu, że chodzi z najprzystojniejszym facetem, jaki stąpał po tej ziemi – dokończył za nią Rogacz, za co oberwał od swojej dziewczyny.
- Mniej więcej można to tak wyjaśnić – Evans spojrzała na nas błagalnie.
- Oczywiście, że nikomu nie powiemy. W sensie, bądźcie razem, ale nie musicie obściskiwać się publicznie na każdym kroku.
- Właśnie o to mi chodzi – dodała, kiedy zeszliśmy na dół.
- Ech, nadal nie mogę w to uwierzyć – rzuciła Ann i pierwsza wbiegła do Wielkiej Sali.

~ * ~

     Jak zwykle w niedzielę uczniowie byli zaspani i średnio zadowoleni z faktu kończącego się weekendu. Skierowaliśmy się w stronę chłopaków i siedzącej już z nimi Ann. Usiedliśmy więc na sąsiednich miejscach i zabraliśmy za jedzenie.
- Gratuluję – rzucił Remus w stronę Lily i Jamesa, na co Evans zamarła, ale szybko zreflektowała się i uśmiechnęła do niego.
- Vick, miałaś nikomu nie mówić!
- To nie ja wypaplałam. To Black! – odparła, wskazując palcem na Syriusza.
- Ty kretynie! – wkurzyła się Lilka. – Jakby ktoś usłyszał?
- Ruda, daj spokój. Prędzej czy później i tak się wszyscy dowiedzą, a wy bez sensu robicie z tego aferę. Uwierz mi, że pewnie niektórzy będą to roztrząsać do końca swojego żywota, ale nie jesteście aż tak ciekawym tematem, by gadać o tym dłużej niż tydzień. – Mojej przyjaciółce nie spodobało się to, co powiedział Black, ale chyba nie miała dobrego kontrargumentu, więc naburmuszona wróciła do swojej jajecznicy.
- Wiecie, że dla potencjalnego obserwatora, fakt, że siedzicie OBOK SIEBIE i tak jest już absolutnie zaskakującym fenomenem – wtrąciła Ann, na co Lilka schowała twarz w dłoniach, wydając bliżej nieokreślony jęk.
- Przestańcie, bo na wszystkich rzucę jakąś klątwę. Od teraz nasz związek będzie jedynym tematem? Dajcie spokój. To nie jest nic wielkiego.
- Może jednak trzeba było obwieścić to światu i mieć to z głowy – zaproponował James, a Evans spiorunowała go wzrokiem.
- Nienawidzę was – burknęła moja przyjaciółka i nie odezwała się więcej.
- Dobra, oficjalnie zakazuje się poruszania tego tematu do czasu aż…
- Aż sami zainteresowani tego nie zrobią. Nie robimy afery – dokończyłam, uśmiechając się do siebie. Black i tak im nie popuści, mimo, iż Jamesowi sprawiało to w pewnym sensie przyjemność.
- Podasz mi jajecznicę, Liluś? – poprosił Potter, na co ta podała mu półmisek i wróciła do swojego talerza.
            Zapadła chwilowa cisza. Wymieniłam spojrzenia z Remusem, który uśmiechał się zadowolony z tej nagłej zmiany. Nie powiem, mimo tego, że cieszyłam się razem z nimi, było to trochę dziwne. Nie liczyłam na to, że całkowicie zrezygnują z ich standardowych sprzeczek, co więcej, Rogacz będzie mógł sobie pozwalać na więcej, ale nie zmieniało to faktu, że teraz trzeba będzie się przyzwyczaić do zmiany ich stosunków.
            Łapa i Ann nadal siedzieli z otwartymi ustami i widelcami zastygłymi w powietrzu, ale już po chwili dusili się ze śmiechu.
- Co? – spytała nagle Lily, zerkając z niesmakiem na swoich przyjaciół.
- Pewnie chodzi im o to, że nie odpowiedziałaś na zaczepkę Rogacza – wyjaśnił Lunatyk.
- Właśnie! Od kiedy to James nie obrywa za zdrobnienie twojego imienia, Ruda? – rzekł Syriusz.
- Po pierwsze nie Ruda, Black – rzuciła poirytowana.
- Od kiedy…
- Och, dajcie już spokój – powiedział Remus. Czasami miałam wrażenie, że tylko on jest w stanie uciszyć resztę Huncwotów. Łapa nie omieszkał jeszcze pośmiać się sam do siebie, ale nie kontynuował tej drażniącej Lilkę rozmowy, która w pewnym momencie oznajmiła, że idzie do biblioteki powtarzać zaklęcia.
- Chyba cię głowa boli – odparła Ann. – Jest n i e d z i e l a.
- No i?
- Evans, coś ty taka drażliwa dzisiaj. Okres masz czy co?
- Akurat dzisiaj, Black, od samego rana mam uczulenie na ciebie – wyjaśniła i wstała od stołu. – Do… – nie dokończyła, bo przerwał jej Peter.
- Lily, możesz jeszcze chwilę zaczekać? – poprosił błagalnie, rzucając nerwowe spojrzenia w stronę stołu Puchonów.
- Eee, jasne – odparła, po czym lekko zdezorientowana, usiadła z powrotem na swoje miejsce.
 
Peter Pettigrew

- Coś ty dzisiaj taki spięty? – spytał Rogacz. – Od rana się nie odzywasz i…
- Prawie nic nie zjadłeś! – rzucił Black oskarżycielskim tonem, wskazując na mój, do połowy, zapełniony jeszcze talerz. Zerknąłem na to, co się na nim znajdowało i zaburczało mi w brzuchu, ale mimo to czułem, że nie przełknąłbym w tym momencie ani jednego kęsa.
- Coś się stało? – zaniepokoiła się Meadowes.
- Nie – odparłem. – Wszystko w porządku. Po prostu… – Znowu spojrzałem w stronę stołu Puchonów, wypatrując Vanessy, ale nadal jej nie dostrzegłem.
            Od naszego rozstania minęło trochę czasu. Całą noc zastanawiałem się, czy to spotkanie mi się przyśniło, czy faktycznie doszło do skutku. Czy faktycznie dziewczyna taka jak Vanessa Lynn, spojrzała na kogoś takiego jak ja. Obiecała, że spotka się ze mną następnego dnia, abym mógł przedstawić ją moim przyjaciołom, więc uważałem, że pora śniadania byłaby odpowiednia. Nie wiedziałem, kiedy uda mi się znowu zebrać całą paczkę. Jednak mimo kończącego się posiłku, dziewczyny nadal nie było w Wielkiej Sali, dlatego ciągle zerkałem w stronę wejścia i jej stołu, by nie przegapić momentu, w którym pojawiłaby się w moim polu widzenia.
- Peter, na co czekamy? – spytała Vick zaciekawiona.
- Ja… Możecie jeszcze chwilę posiedzieć? – poprosiłem.

~ * ~

            Czas wlókł mi się niemiłosiernie. A co jeśli, tak naprawdę, sam sobie to wszystko wymyśliłem? Zasnąłem w bibliotece i… Chłopacy będą mieli ze mnie ubaw i nie dadzą mi żyć, jeśli dowiedzą się prawdy. Nie będę musiał im mówić, ale oni ciągle będą pytać i… Zacząłem powoli panikować. Zerknąłem na znajomych, ale prócz Remusa, który przypatrywał mi się, ze swego rodzaju troską, wszyscy zajęci byli rozmową.
- Peter, powiesz mi, o co chodzi? – spytał Luniek, ale pokręciłem głową i wychyliłem się lekko, bo wychodzące tłumy zasłoniły mi wejście. Gdybym mu powiedział, a ona by nie przyszła… Nie, on by się ze mnie nie nabijał. Postanowiłem więc, że powiem mu o Puchonce. Może coś mi doradzi. W końcu miał dziewczynę i dobrze sobie z nią radził.
- Chodzi o to, że… – zacząłem, ale, w tym momencie, w końcu ujrzałem lekko kręcone brązowe włosy i druciane oprawki okularów Ness.
            Weszła do Wielkiej Sali wraz z koleżanką i razem usiadły przy stole, wsypując do misek czekoladowe płatki i zalewając je zimnym mlekiem. Zrezygnowałem więc z ciągłego wpatrywania się w dziewczynę. Nie chciałem, by pomyślała, że jestem nachalny czy coś. Nie wypadłoby to korzystnie, a liczyłem na to, że nie zrazi się, gdy mnie bliżej pozna.
- Jeszcze chwilę – rzuciłem tylko do Remusa, który nadal czekał na moją odpowiedź i uśmiechnąłem się do siebie.
            Poczekałem kolejne pięć minut, wpatrując się w tarczę zegarka Syriusza i czując lekkie zażenowanie, znowu zerknąłem w stronę stołu Puchonów. Wpatrywałem się chwilę w moją nową znajomą i kiedy już miałem odwrócić wzrok, ta również spojrzała w moją stronę. Zauważywszy, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się i pomachała. Powiedziała coś do koleżanki, po czym ruszyła w moją stronę. Wyprostowałem się szybko, wygładziłem bluzkę i czując na sobie wzrok przyjaciółki Ness, zaczerwieniłem się. I ze wstydu i ze strachu. W końcu wszyscy mieli poznać dziewczynę, której oni nie znali, a ja tak. Nie miałem pojęcia, jak James i Syriusz zawsze sobie z tym radzili, bo dla mnie była to chyba najbardziej stresująca rzecz od czasów SUM-ów. A co jeśli się nie polubią? I tak było już za późno.
- Cześć, Peter – odezwała się Puchonka wesoło.
- Cz-cześć – odparłem zestresowany. Znajomi, jak na komendę, odwrócili się w stronę przybyłej dziewczyny. – Prosiłem was, żebyście poczekali, bo… Bo chciałem wam przedstawić Vanessę – dodałem i wstałem z miejsca, zahaczając spodniami o drewniany stół, co nie wypadło korzystnie. Syriusz zaczął dusić się ze śmiechu, ale Ness, uśmiechnęła się tylko i podała mi rękę. Łapa automatycznie otworzył usta ze zdziwienia, a ja chciałem tańczyć z radości.
- Jestem Vanessa Lynn.
- Puchonka.
- Spotkaliśmy się wczoraj w bibliotece – wyjaśniła. – Peter bardzo chciał, żebym was poznała.
- Miło mi – pierwszy odezwał się Lunatyk. – Remus Lupin.
- Wiem. James Potter, Syriusz Black, Lily Evans… – wymieniała po kolei, wskazując na poszczególne osoby.
- Eee, mnie też znasz?
- Evans? W tej szkole jesteś tak samo znana jak Black czy Potter, wybacz – uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Właściwie czemu ja się dziwię. – Vanessa zatrzymała się w tym momencie.
- Dorcas Meadowes – przedstawiła się Dor, w lot pojmując sytuację. – A to Ann Vick.
- Miło mi was poznać. Cieszę się, że Peter ma tylu przyjaciół.
- Na dobre i na złe – rzucił Black, szczerząc się do niej. Nie zauważyłem jednak, by zrobiło to na niej jakieś wrażenie. Z drugiej strony nie mogłem tego powiedzieć o chłopakach, którzy zbierali swoje szczęki z podłogi. Wiem, że to było nie fair wobec nich i nie powinienem cieszyć się z tego, że utarłem im nosa, wykorzystując do tego Lynn, ale cieszył mnie fakt, że, pierwszy raz, to ja byłem górą i zaskoczyłem ich czymś, że pierwszy raz nie zawdzięczałem sukcesu ich pomocy, a sobie samemu. Właściwie to Vanessie, co nie zmienia faktu, że było to satysfakcjonujące uczucie, nawet jeśli ta znajomość na tym się skończy.
- Cieszę się, że chciałaś ich poznać. Myślałem, że zapomniałaś czy coś – zacząłem, ale szybko umilkłem, czerwieniąc się.
- Chcesz się przejść? – spytała, próbując uratować moją godność w ich oczach. Czułem się jak ostatnia ofiara losu. Za bardzo pokazywałem, że mi zależy?
- Nie czeka na ciebie koleżanka? – Syriusz, walnął się dłonią w czoło. Zignorowałem jego reakcję i zerknąłem w stronę jej przyjaciółki, ale tej nie było już przy stole.
- Nie. Powiedziałam wczoraj, że chciałabym się dzisiaj z tobą spotkać i tak się akurat złożyło, że ona sama umówiła się z chłopakiem, a ja mam chwilę czasu i… Wybacz, jeśli nie chcesz albo masz inne plany to możemy spotkać się kiedy indziej. – Spojrzała na mnie, a w jej dużych niebieskich oczach zobaczyłem niecierpliwe oczekiwanie na odpowiedź.
- Tak się składa, że Peter też ma chwilę wolnego czasu – wtrąciła się w końcu Lily, po minucie niezręcznego milczenia. – Chętnie się z tobą przejdzie, prawda? – posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Tak – powiedziałem cicho. – Tak – powtórzyłem już bardziej zdecydowanie.
- To świetnie – ucieszyła się Vanessa. – Pójdę tylko po kurtkę i spotkamy się zaraz w Sali Wejściowej, ok? – Pokiwałem głową i już jej nie było.
            Właściwie to nie wiem dlaczego, ale bałem się teraz spojrzeć w twarz moim znajomym. Czułem, że zrobiłem z siebie głupka. Nie wiem, czy wszystko wypadło tak, jak chciałem. Czy… Wziąłem głęboki oddech. Jesteś Peter Pettigrew, odezwał się w mojej głowie jakiś głos. Weź się w garść. Odwróciłem się więc do nich i posłałem niepewne spojrzenie.
- Dzięki, Lily – rzuciłem.
- Nie ma sprawy.
- Skąd żeś ją wytrzasnął? – spytał Syriusz z zaciekawieniem. – Niezła laska.
- Nie mów tak o niej – zdenerwowałem się lekko, a on zaśmiał się tylko.
- Więc co zrobiłeś?
- Nic. Po prostu wczoraj podeszła do mnie w bibliotece i tak jakoś… Nie wypadłem źle?
- Glizdek, po prostu bądź sobą – poradził James. – Inaczej na pewno ją odstraszysz. I zbieraj się, bo laski nie lubią, jak każesz im na siebie czekać.
 

Lily Evans

            Znowu prawie cały dzień spędziliśmy razem. Chciałam iść uczyć się do egzaminów, ale rozważając błagania dziewczyn i Syriusza, stwierdziłam, że nie zaszkodzi poświęcić jeszcze jednego dnia na chwilę zabawy i odpoczynku. Najwyżej położę się później spać albo jutro wstanę wcześniej i powtórzę przeznaczony na dzisiaj materiał. Chociaż może nie zajmie mi to aż tak dużo czasu, jak myślę.
            Peter poszedł na umówiony spacer z Vanessą, denerwując się przed pierwszą randką, ale wierzyłam, że wszystko wypadnie dobrze. Lynn nie wyglądała na dziewczynę z jakimi zazwyczaj umawiali się Black czy Potter, ale taką, która jest w stanie zrozumieć takiego chłopaka jak on, więc miałam nadzieję, że może nawet wyjdzie z tego coś więcej. Jemu też należało się coś od życia. Zawsze był w cieniu chłopaków.
            Tak więc skończywszy śniadanie, tylko w szóstkę poszliśmy na dwór, gdzie stosunkowo mało uczniów spędzało ostatnią listopadową niedzielę. Syriusz był trochę zły, że rano, razem z Potterem, próbowaliśmy zrobić z niego idiotę, ale szybko mu przeszło i teraz zapomniał o temacie. Wiedziałam jednak, że zrozumiał mój ostatni przekaz. Nie żeby był w stanie mnie zaszantażować, bo gdybym nie chciała, nie pozwoliłabym mu w moim imieniu powiedzieć Jamesowi prawdy, ale jeśli zrobiłam to przed postawionym przez niego terminem, to nie widziałam przeszkód, by mógł się o tym dowiedzieć. Dorcas powiedziała mi wczoraj, że nie mam się martwić, że stopniowo mam się przyzwyczajać do zmian i miałam zamiar jej posłuchać. Nadal sama nie wierzyłam, że od teraz wszystko będzie inaczej, ale cieszyłam się, że w końcu tak, jak chciałam.

~ * ~

            Przez noc śniegu nasypało jeszcze więcej, więc podzieliliśmy się na dwie drużyny i rozpoczęliśmy bitwę na śnieżki. Chłopacy kontra dziewczyny. Remus z Syriuszem budowali okop ze śniegu, podczas, gdy James produkował amunicję. Widząc ich zmagania, nie pozostałyśmy im dłużne i razem z Dor zbudowałyśmy istną fortecę. Sporych rozmiarów metrowa zapora, a po bokach dwie śniegowe wieże. Całość trzymała się mocno dzięki niewielkiej pomocy czarów. Jednak zasady budowania śniegowych zamków znałam od dzieciństwa, kiedy to urządzałam bitwy z Petunią i tatą. Czasami dołączała mama. Dorcas miała młodszą siostrę, więc także wiedziała, na czym polega ta zabawa. Kiedy chłopacy zobaczyli nasz fort, opadły im szczęki i przyspieszyli pracę, ale w tym momencie zaatakowałyśmy i pierwsza fala śnieżek poleciała w ich stronę.
- Ej, jeszcze nie skończyliśmy! – krzyknął Remus, padając na ziemię, w ostatniej chwili unikając śnieżnego pocisku.
- I co z tego? – odparłam ze śmiechem, widząc, jak Black pluje śniegiem, który dostał mu się do buzi po celnym rzucie Dorcas.
- Meadowes! Doigrałaś się! – wrzasnął, po czym utoczył kulę o mniej więcej metrowej średnicy i przelewitował ją wprost nad głowę mojej przyjaciółki, która nie zdążyła umknąć z pola rażenia i teraz wyglądała jak bałwan. Czapka zsunęła jej się na oczy, a nos i policzki miała całe zaczerwienione od mrozu. Poprawiła okrycie głowy i spojrzała na Łapę, a ja już wiedziałam, że Black nagrabił sobie po całości.
            Teraz zaczęła się prawdziwa bitwa. Razem z Ann pomogłyśmy Dor zemścić się na Syriuszu. Rogacz i Lupin nie mogli zostawić swojego przyjaciela na pastwę dziewczyn, więc również zaczęli w nas rzucać, próbując przy okazji zburzyć naszą fortecę, gdyż my szybko uporałyśmy się z ich, w związku z czym nie mieli już gdzie się schronić.
            Kiedy kolejna próba zniszczenia naszej śnieżnej budowli skończyła się fiaskiem, Potter zorientował się w końcu, co było powodem ich porażki.
- Luniek! Evans umocniła to zaklęciem! Czemu ty tego nie zrobiłeś? – spytał zdenerwowany, uchylając się przed śnieżką.
- Nie pomyślałem! – przyznał tamten.
- Właśnie – chłopacy zaczęli się kłócić, a ja parsknęłam śmiechem. Zabawne, jak straszne było dla nich, stracić godność w śnieżnym starciu z dziewczynami.
- I tak nie mamy już czego naprawiać – zauważył Black.
- Po prostu przyznajcie, że przegraliście – rzekła Ann, celując w swojego chłopaka, za co od razu Łapa dopuścił się kontrataku, więc ta musiała ukryć się za murem.
            Wychyliłam się zza wieżyczki i rozejrzałam. Lunatyk na nowo próbował zbudować coś, co dałoby im schronienie. Syriusz, zamiast planować kolejny atak, lepił małe bałwanki. Parsknęłam śmiechem, widząc te poczynania, stwierdzając, że jego rozumowanie jest ponad moje siły. Rogacza nigdzie nie widziałam. Chciałam się odwrócić, by uprzedzić dziewczyny, że chłopacy coś kombinują, ale zderzyłam się jakby z powietrzem, a potem ktoś zarzucił mi coś na głowę. Krzyknęłam i w tym samym momencie poczułam na swoich ustach czyjąś dłoń.
- James? – spytałam zaskoczona, patrząc na jego zaróżowione policzki, jeszcze większy bałagan na głowie, okulary, które zjechały mu na czubek nosa i szeroki zawadiacki uśmiech. – Peleryna? – skinął głową. – Oszukujecie – oburzyłam się, zakładając ręce na piersi.
- Taki już nasz urok i za to mnie lubisz. – Prychnęłam, a on zaśmiał się tylko. Pocałował mnie w policzek, a potem ściągnął z nas pelerynę, rozwalił śnieżkę na mojej głowie i uciekł do chłopaków, gdzie Ann z Dor dzielnie walczyły przeciwko Remusowi i Blackowi, którzy zbudowali sobie tym razem mocniejszy i wyższy murek.
- Potter! – wrzasnęłam, próbując usunąć śnieg z włosów, a potem pognałam za nim, ale on znowu zniknął. Wkurzona dołączyłam do dziewczyn, które nagle zaczęły piszczeć i w mgnieniu oka znalazły się w naszej warowni. Rozejrzałam się, nie bardzo wiedząc, o co chodzi i w tej samej chwili zauważyłam z dziesięć małych śnieżek lecących w moim kierunku.
- Lilka, schowaj się! – wrzasnęła Ann, więc zrobiłam, co kazała. Wyglądając zza zasłony, dopiero teraz zorientowałam się, o co chodziło i stwierdziłam, że muszę zwrócić honor Blackowi. Jego, z pozoru niegroźne, małe bałwanki, okazały się lojalnymi sprzymierzeńcami. Chłopacy tak je zaczarowali, że śniegowe ludziki biegały razem z nimi i rzucały w nas małymi śnieżkami. Świetny pomysł, gdyby tylko wiedzieli, jak nimi kierować. Niestety dla nich, na szczęcie dla nas, bałwanki wkrótce zbuntowały się i zamiast atakować nas, zaczęły biegać po całych Błoniach, goniąc każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Nie zauważyłam jednak, by ktoś miał o to pretensje do chłopaków. Większość znajdujących się na dworze osób była zachwycona pomysłem Huncwotów.

~ * ~

            Kiedy śniegowi pomocnicy ganiali sobie dalej po Błoniach, nie zwracając już na nas większej uwagi, postanowiłam zaryzykować i oddalić się od naszej bazy. Byłam teraz na widoku, narażona na atak z każdej strony, więc jednak zawróciłam, wpadając w pułapkę. Rogacz zaszedł mnie od drugiej strony i od tyłu złapał mnie w pasie, lekko unosząc do góry. Zaczęłam się wyrywać. Moje starania dały niezbyt oczekiwany efekt. James stracił równowagę i teraz oboje leżeliśmy na ziemi. Mimo to, nadal mnie nie puścił.
- Oszukujesz! – powtórzyłam, ledwo łapiąc oddech.
- Oj, Evans. Myślałem, że znasz mnie lepiej. Ja nigdy nie gram fair – uśmiechnął się.
- Jak wtedy, kiedy okłamywałeś nauczycieli i całowałeś mnie z zaskoczenia? – spytałam podchwytliwie.
- Nie podobało ci się? – odparł z błyskiem w oku.
- Nie – rzekłam.
- Teraz to ty oszukujesz – stwierdził, a potem mnie puścił i pomógł wstać.
- I tak przegrywacie – oznajmiłam.
- W życiu. To wy przegrywacie – zaczęliśmy się kłócić.
- My? Z naszym NIEZNISZCZONYM fortem i waszymi bałwankami biegającymi wokół szkoły? Nawet one was nie lubią.
- Rogaty! – wrzasnął Syriusz. – Nie bratamy się z wrogiem – dodał, a James uśmiechnął się tylko.
- Lily, co ty robisz?! – teraz Ann zaczęła strofować mnie. – Później pobawisz się z Potterem!
- No cóż… Chyba będziemy musieli dokończyć później – powiedział Rogacz.
- Niczego nie zaczynaliśmy, Potter – odparłam i wróciłam do dziewczyn, które nie chciały oddać zwycięstwa.
            Walczyliśmy więc dalej do momentu, w którym Black, nie wychylając się nawet zza swojego okopu, posłał nieszczęśliwą śnieżkę w stronę Ann, która, ku jego rozpaczy, uchyliła się. Zagubiona śnieżna kula trafiła prosto w pierś profesor McGonagall, która szła właśnie w naszą stronę. Jej twarz wyrażała chęć mordu, a usta utworzyły ledwo widoczną linię. Zmrużyła swoje kocie oczy, otrzepała śnieg z długiego, zielonego płaszcza i zachowawszy resztki spokoju, podeszła do naszej szóstki, która ustawiła się już grzecznie w szeregu.
- Bardzo przepraszam, pani profesor – zaczął się tłumaczyć Syriusz. – To nie było celowe – Łapa miał bardzo nieszczęśliwą minę, za to James i Remus próbowali nie parsknąć śmiechem.
- Ma pan szczęście, że nie mam czasu na pański kolejny szlaban – rzekła McGonagall.
- Nie dostanę szlabanu? – spytał zaskoczony.
- Przecież powiedziałam, że nie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie – oznajmiła i teraz skierowała wzrok na mnie i Lunatyka. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, na nieszczęście Blacka, jego śniegowy bałwanek podbiegł wesoło do wicedyrektorki i z kamyczkowym uśmiechem, posłał w jej stronę kolejną śnieżkę. Nikt z naszej szóstki nie zdążył jej powstrzymać, tak więc na płaszczu McGonagall widniała kolejna biała plama. Opiekunka Gyffonów, próbując zachować resztki swojej godności, kolejny raz, bez słowa, strzepnęła śnieg i spojrzała zabójczym wzrokiem na Syriusza.
- Nadal nie mam tego szlabanu? – spytał z uśmiechem na ustach. Nie odpowiedziała od razu. Ogólnie chyba postanowiła zignorować jego osobę, bo zwróciła się do mnie i Remusa.
- Panno Evans, panie Lupin, tak zachowują się prefekci? – spytała. – Jak wy wszyscy wyglądacie? – Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem cała mokra i oblepiona śniegiem, a moje włosy są w totalnym nieładzie po długiej, zaciętej walce. – Ostatnia klasa, OWUTEMY, za pół roku zaczniecie poważne życie, a wy sobie urządzacie bitwy na śnieżki. Wstyd! Skończcie tę zabawę i chcę was widzieć za dwadzieścia minut w moim gabinecie – wskazała na mnie i na Remusa. – Mamy spotkanie prefektów. I nie chcę więcej widzieć tych bałwanów biegających po terenie szkoły. Mają zniknąć.
- A to spotkanie jest odnośnie czego? – zapytałam.
- Obowiązków…
- Przecież ostatnio już pani profesor o tym mówiła – zauważył Lupin i od razu tego pożałował, bo teraz McGonagall była jeszcze bardziej wściekła niż w chwili oberwania śnieżką od Blacka. – Odnośnie obowiązków, które na was spadną, kiedy powitamy naszych gości – wyjaśniła, mimo wszystko, przez zaciśnięte zęby i ruszyła z powrotem do zamku.
- Stary, chyba sobie nagrabiłeś – zauważył Rogacz, ale Lupin tylko wzruszył ramionami.
- Ta kobieta doprowadza mnie ostatnio do szału. Po co kolejne spotkanie? Ostatnio gadała trzy godziny.
- Świetnie – burknęłam. – Może od razu przekaże nam funkcję dyrektora?
- Evans, czy ja dobrze słyszę? Czy ty też narzekasz na swoją funkcję? Co się z wami dzieje? – wtrącił Łapa.
- Zamknij się, Black – rzekła Ann.
- Sama się zamknij, Vick. Przez ciebie prawie dostałem szlaban.
- Dobrze ci tak. Należał ci się. – Ann pokazała mu język. – I tak przegraliście.
- Chyba wy przegrałyście.
- Cisza! – zarządziła Dorcas. – My miałyśmy lepszą taktykę obronną i atak, więc wygrałyśmy i nie ma dyskusji.
- Chciałybyście – wtrącił James.
- To może remis? – zaproponował Remus.
- Nie!
            Ann, Dor i Syriusz znowu zaczęli obrzucać się śniegiem, nie marnując nawet czasu na formowanie go w kulki.
- To wy walczcie dalej o nasz honor i zdecydujemy potem, kto wygrał, bo my musimy iść. McGonagall i tak jest już wściekła – zauważył.
- Fakt – przyznałam. – Lepiej już chodźmy – rzekłam i pociągnęłam Lunatyka za sobą.
- Odprowadzę was – zaoferował się James, a ja wywróciłam oczami, na co Lupin tylko uśmiechnął się do mnie.
- Nie pozabijają się? – spytałam jeszcze, zerkając na pozostałą trójkę.
- To się okaże.

3 komentarze:

  1. ~Commander of Shadow13 kwietnia 2016 17:54

    Na wstępie. Mam zamiar napisać tu wspaniały komentarz, żeby też mieć zadedykowany rozdział, chociaż zapewne mi się nie uda xD

    Bardzo fajny rozdział, chociaż lekko czuć, że to zapychacz ;) Ale zapychacze muszą być, więc cieszmy się, że to zapychacz z serii "Polepszmy stosunki Jamesa i Lily", a nie "Rozwalmy wszystkie shipy!". Jestem bardzo ciekawa, jak rozwinie się dalej wątek Petera i Vanessy, czekam, aż Dorcas i Syriusz się zejdą xD
    Najprzystojniejszy facet jaki stąpał po tej ziemi mnie rozwalił, tak samo jak bałwanki xD Tak jak zwykle stwierdzam, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału, ale to już zapewne wiesz xD Więc no, żeyczę powodzenia w wychodzeniu z problemów i weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, mam świadomość tego, że ten rozdział nie wnosi nic ciekawego i ważnego, aczkolwiek tak wypadł podział ;)

    Wątek Petera i Vanessy jeszcze trochę potrwa, z tym, że będzie go tyle ile wymaga minimum, gdyż nie potrafię się wczuć w postać Petera i bardzo męczy mnie pisanie z jego perspektywy. Także będzie to, co konieczne, nic więcej. Nie wiem, czy zdecyduję się nawet rozwijać jego wątek po szkole w szeregach Śmierciożerców. Raczej nie.

    Jeśli z kolei czekasz na związek Blacka z Meadowes to niestety muszę Cię zasmucić, ale w mojej wersji ta dwójka nie będzie razem. Będą mieli kilka ważnych dla siebie momentów, ale dla każdego mam osobne plany.

    Dziękuję i pozdrawiam
    Luthien

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Luthien,

    Cudowny rozdział. Czytając Twojego bloga zawsze przypominam sobie dlaczego zaczęłam pisać. Uwielbiam Twój wspaniały styl, Twoje długie rozdziały i to, że się nie spieszysz. Nadajesz akcji swojego tempa nie dbając o to, że dla niektórych jest za wolno. Dla mnie jest w sam raz idealnie.

    Bardzo podobał mi się opis śnieżnej bitwy. Pomysł z fortecami i mini bałwankami siejącymi zamęt był uroczy. Szczególnie chwila, kiedy niechcianą "ofiarą" stała się profesor McGonagall, która zepsuła im całą frajdę.

    Kochana trzymam mocno kciuki za Petera. Wydaje mi się, że z Vanessy jest spoko dziewczyna i jak wszystko dobrze pójdzie to Pettigrew w końcu porzuci swój status SINGLA. Mam nadzieję, że przy okazji będzie trochę pewniejszy siebie, bo na chwilę obecną jest taką trochę ciapą. Chociaż być może Nessi uważa, że to własnie jest urocze.

    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń