niedziela, 25 października 2015

40. Kolejne kłamstwa cz. I Wątpliwości

Kochani!
Mam jeszcze jedną uwagę, a właściwie pytanie czy prośbę. Z racji tego, że popełniłam błąd i piszę wszystko w jednej osobie, ciężko mi jest uwzględnić rzeczy, które dzieją się poza murami Hogwartu, a dotyczą np. Voldemorta czy Zakonu Feniksa. I tutaj moje pytanie, czy chcecie, bym wspominała o tym w ramach jakichś zasłyszanych od kogoś plotek lub w formie artykułów w Proroku czy wplątywała to wszystko również w pierwszej osobie, np. z punktu widzenia jakiegoś Śmierciożercy czy członka Zakonu. Takie przeniesienie się poza szkołę. Oczywiście wszystko powiążę z tym, co będzie się działo po zakończeniu szkoły. Wtedy to na pewno wprowadzę nowe osoby, tylko po prostu brakuje mi na chwilę obecną możliwości pokazania drugiego świata. Nie będzie tego dużo, ale jednak czasami coś bym chciała napisać.

Całuję i zapraszam do czytania.
Luthien

***
 
Ann Vick
            Kolejny tydzień minął w zaskakującym tempie. Powoli zbliżał się koniec listopada. Jutro mieliśmy zagrać ostatni mecz z Puchonami, a w następną sobotę czekało nas ostatnie, przed przyjazdem gości z pozostałych szkół, wyjście do Hogsmeade, na które strasznie liczyłam, bo sytuacja w naszej paczce od zeszłej soboty była nie do zniesienia. Syriusz został wypuszczony ze Skrzydła Szpitalnego, ale zaraz, po pogadance z Rogaczem, opuścił resztę zabawy, by pobajerować jakąś dziewczynę, więc od tego czasu chodził naburmuszony, bo nikt nie chciał mu powiedzieć, jak się cała akcja skończyła. James nie chciał rozmawiać z nikim na temat swojego występu ani reakcji Evans. Lily, co prawda, rozmawiała ze wszystkimi oprócz Pottera, a mimo to, jak ognia unikała każdego kontaktu z którymkolwiek ze swoich znajomych. Ciężka była sytuacja między dwójką moich zakochanych przyjaciół. Od soboty jakby stracili radość z życia. Ich wzajemna obojętność chyba najbardziej ich raniła. Rozmawiałam z Lily wiele razy, ale nie pomagały prośby i dobre rady. Oni po prostu musieli dojrzeć do tego, by znowu na siebie spojrzeć.
~ * ~

            Piątek, piąteczek… Pomyślałam z radością, kiedy tylko otworzyłam oczy. Jednak, gdy wstałam z łóżka mój dobry humor wyparował wraz z akceptacją faktu, że moich przyjaciółek nie ma w dormitorium. Szybko załatwiłam swoje sprawy w łazience, ubrałam się i wybiegłam z sypialni, przy okazji wpadając na Blacka w Pokoju Wspólnym.
- Vick, czy ty chcesz mnie zabić? – spytał z ironicznym uśmiechem.
- Kusząca propozycja – odparłam, przerzucając torbę przez ramię.
- Tęskniłabyś.
- Chyba śnisz. Poza tym, czego ode mnie chcesz? – zapytałam, bo włączyła mi się moja czerwona lampka alarmu.
- Powiedz mi, jak się wszystko skończyło – rzucił prosto z mostu.
- Nie ma mowy. Trzeba było siedzieć na tyłku, a nie bajerować po kątach jakąś laskę. To nie twoja sprawa, poza tym ja nie mam prawa…
- Nawet po starej znajomości? Przecież się przyjaźnimy.
- Że co? – spytałam, zatrzymując się przed portretem. – Chyba się przesłyszałam. Przyjaźnisz to ty się z chłopakami, Dorcas, a nawet Lily, ale nie przypominam sobie, bym ja zawierała z tobą podobną umowę – stwierdziłam i w końcu wyszłam z wieży. Łapa cały czas podążał za mną.
- Hmm, jak się teraz nad tym zastanowić, to masz rację, ale czy potrzebujemy do tego jakiś formalny zapis?
- Przepraszam bardzo, ale co cię ostatnio wzięło na takie sentymenty?
- Wiesz, znajomość z tobą otwiera możliwości i przynosi wiele korzyści… – rzekł ze złośliwym uśmiechem.
- Co ty powiedziałeś? Ja ci dam takie korzyści, że do końca życia je zapamiętasz! – krzyknęłam, a potem zaczęłam go gonić aż do Wielkiej Sali, do której wpadłszy, wszyscy spojrzeli na nas rozbawieni.
 

Dorcas Meadowes
            Ann usiadła koło mnie wściekła na Syriusza, a ten bardzo rozbawiony, zajął miejsce między Lunatykiem a Glizdogonem.
- Coś taka zła? – spytał Lupin swojej dziewczyny.
- Bo twój kumpel to bezczelny pasożyt – odparła tamta, masakrując widelcem jajecznicę.
- Vick, daj spokój – rzucił niedbale Łapa. – Nie powiesz mi, że ty sama nic z tego nie masz – uśmiechnął się, powstrzymując śmiech, ale Ann go zignorowała.
            Przejdzie jej, pomyślałam. Od kiedy pamiętałam, moja przyjaciółka drażniła się z Blackiem. Kiedyś myślałam nawet, że z nim flirtuje, ale w porę zorientowałam się w sytuacji. Tak, sześć lat znajomości, gdzie codziennie widuje się te same osoby, zostawiają piętno w postaci wartych zapamiętania wspomnień.
- Gdzie macie Pottera? – spytałam chłopaków, zmieniając temat.
- Nie mam zielonego pojęcia, co znowu wyprawia Rogaś – odparł Black.
- Remus – odezwała się Ann. – Czy James mówił coś… No wiesz…
- Nie – odparł Lupin, kręcąc głową. – I nie będę go o nic wypytywał. Wiem, że wolałabyś, żebyśmy siedzieli tu razem i słuchali ostrej wymiany zdań między Jamesem a Lily, ale uwierz mi, że zrobiłaś już wszystko, co mogłaś, a nawet więcej.
- Remus ma rację – powiedziałam, zwracając się do niej, a ona westchnęła. Całą tą sprawę przeżywała równie mocno, co sami zainteresowani.
- Chłopaki, na nas już czas – oznajmił Syriusz kolegom, na co tamci pokiwali głowami.
- A was gdzie znowu niesie? – spytałam.
- Przekonasz się potem, kotku – odparł.
- Żadne, kotku, Black – rzekłam stanowczo.
- Jak sobie życzysz – rzucił od niechcenia, puścił do mnie oko, a potem całą trójką udali się do wyjścia.
- Wkurza mnie tym swoim „kotku” – burknęłam.
- Co ty nie powiesz. Black jest chodzącą mieszaniną arogancji, głupio-mądrych odzywek, bezczelnego zachowania, nieprze… – zaczęła wymieniać Ann, ale skończyła, kiedy spojrzała na moją minę. – Dobra, już nic nie mówię.
            Teraz ja przeniosłam swój wzrok na nią i nie byłam zadowolona z jej wyrazu twarzy.
- Co?
- Nic.
- O co chodzi, Ann?
- Wiesz, zabawne jest to, że tak bardzo zakochana w Ericu, nadal masz słabość do Blacka.
- Czy ty coś insynuujesz? – spytałam. – Jeśli tak, to zapewniam, że nie ze mną te numery. Ja nie podlegam sztuczkom, które stosujesz na Lilce. Z Syriuszem już dawno jest wszystko skończone. Kocham Erica, a Blacka jest mi po prostu żal – wyjaśniłam.
- Jeśli tak uważasz.
- Tak uważam – rzekłam i od razu zmieniłam temat. – Wiesz, co? Wcześniej jakoś nie zawracałam sobie tym głowy, ale dzisiaj, zanim zjawili się chłopacy, zastanawiałam się, co James chciał dać Lily w prezencie. Pamiętasz, że wyciągnął coś w chwili, kiedy ta uciekła od stołu. No co? – spytałam, patrząc na nią. – Tak mi się po prostu przypomniało – wyznałam.
            Nie była to moja sprawa, ale myślałam dzisiaj, co można by jeszcze zrobić w sprawie tej dwójki i pomyślałam o prezencie, który chyba nie dotarł jeszcze do adresatki.     Ann myślała nad czymś chwilę, a potem powiedziała:
- Ja wiem, co to było. – Spojrzałam na nią zaskoczona. – W sobotę, po tym, jak pobiegłam za nim, żeby porozmawiać, dał mi ten prezent i powiedział, że mam jej dać, kiedy będzie na to gotowa. Wiesz, jaka ja jestem. Nie dałam jej go jeszcze, ale sama nie mogłam się powstrzymać i obejrzałam. Wiem, że nie powinnam, ale…
- Masz go przy sobie? – Skinęła głową. – Pokaż. – Ann wyjęła z kieszeni małe pudełko i podała mi.
            Zawahałam się, ale w końcu je otworzyłam i od razu zaniemówiłam. Znajdował się w nim przecudny, delikatny pierścionek.
- Zareagowałam dokładnie tak samo – przyznała Ann, uśmiechając się. – Białe złoto, rubiny i diamenty – wyjaśniła, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Na moje oko jakieś tysiąc galeonów.
- Ile? – wykrztusiłam.
- Plus, minus – dodała zaraz. – Nie wiem, ile teraz kosztują diamenty, ale raczej są w cenie.
- Ty chyba sobie żartujesz. – Ann pokręciła głową. – Wiesz, James jest bogaty, ale coś takiego jako prezent imieninowy…
- Na urodziny kupi jej dom, a na zaręczyny własną wyspę – zażartowała.
- Przecież wiesz, że jego pieniądze nie mają dla niej znaczenia – powiedziałam.
- Oczywiście, że wiem, Dor, dlatego postanowiłam nie uświadamiać jej, jak kosztowny jest ten prezent. Niech myśli, że to srebro i cyrkonie. Nie powinna się zorientować, bynajmniej przez jakiś czas. Poza tym, nigdy nie przyjęłaby czegoś tak drogiego.
- Masz rację.
- Właśnie, więc nie mów jej nic.
- Oczywiście.
            Znałam Lily i wiedziałam, tak samo jak Ann, że moja przyjaciółka wkurzy się, kiedy tylko dowie się prawdy. Pieniądze nigdy nie były dla niej żadnym wyznacznikiem. Wolałaby dokarmić dzieci w Afryce, niż, jakby to ona powiedziała, wydać je na głupoty.
- Kiedy chcesz jej go dać?
- Nie wiem. Zbieram się na to od tygodnia i jeszcze nie znalazłam odpowiedniego momentu. Pewnie się wkurzy.
- Możliwe, ale ten pierścionek może wiele zdziałać – przyznałam. – Posłuchaj, spróbuj jakoś delikatnie dać jej to dzisiaj. Jeśli go weźmie, super. Jeśli nie, oddaj go z powrotem Potterowi. On będzie wiedział, kiedy nadejdzie właściwy moment.
 
James Potter
- James!
- Co?
- W ogóle mnie nie słuchasz – stwierdziła Alice.
- Słucham – odparłem, nadal próbując napisać kilka słów, które chciałem wysłać Lily w formie listu. Zrobiłem, co planowałem, chociaż Evans nieźle mnie zaskoczyła tym, co powiedziała, kiedy ostatnio rozmawialiśmy. Znowu wróciłem myślami do zeszłej niedzieli. To jej spojrzenie pełne bólu i wyrzutów sumienia, które towarzyszyło mi przez całą piosenkę, jej reakcja… Wybaczyłem jej wszystko, bo nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny, jak ona. Po tym, co wtedy usłyszałem, to ja powinienem czuć się urażony, a to ona nie odzywała się do mnie od tygodnia, omijając szerokim łukiem. Westchnąłem. Czułem na sobie uważny wzrok Alice.
- W takim razie o czym mówiłam? – spytała. Nie odpowiedziałem. – Właśnie. Znowu o niej myślisz. James! – Nie zareagowałem. – James, spójrz na mnie – poprosiła, więc zrobiłem, co chciała. – Kiedy mnie zapraszałeś na bal, powiedziałeś wprost, dlaczego to robisz, a ja się zgodziłam. Dobrze wiedziałeś, że ona mnie nie znosi po tym, co jej zrobiłam.
- Dlaczego więc się zgodziłaś? – zapytałem.
- Bo jeszcze do niedawna sama się w tobie kochałam – przyznała.
- To znaczy do kiedy?
- Do czasu, aż pogodziłam się z faktem, że nie mam u ciebie szans, bo kochasz, kochałeś i będziesz kochał tylko ją. W piątej klasie zastanawiałam się, dlaczego się nią zainteresowałeś. Co ona ma, czego nie ma w tej szkole żadna inna dziewczyna.
- I co wymyśliłaś?
- Nic. Daj spokój, James. Zrobiłeś z siebie głupka i co? Możesz teraz jedynie czekać.
- Głupka? – prychnąłem. – Alice, ty nie rozumiesz, dlaczego to zrobiłem.
- Więc mi wyjaśnij – poprosiła.
            Nie wiedziałem, czy chcę jej to wyjaśniać. W piątej klasie, Alice wkurzyła się i przeze mnie odbiła Evans chłopaka. Nie, żeby mnie to nie ucieszyło, ale bądź co bądź, była to moja wina. Głupim posunięciem było zaproszenie tej Puchonki na bal, bo wiedziałem, że Lily się wścieknie, ale wtedy ten pomysł wydawał mi się dobry. Od razu wprost przedstawiłem jej mój plan i propozycję, a ona w to weszła, dobrowolnie zgadzając się pomóc zdobyć mi ukochaną. Od pewnego czasu spotykałem się z Alice jako przyjaciele. Była inna, niż się z początku wydawało, inna niż opinia dużej części szkoły. Ładna łamaczka męskich serc, można by sądzić, ale wystarczyło okazać jej trochę zrozumienia, żeby zyskać wartościową osobę. Często potrafiła ustawić mnie do pionu i naprawdę wzięła sobie do serca misję połączenia mnie z Evans.
- Jeśli nie chcesz, nie mów.
- Zrobiłbym wszystko, bo ją po prostu kocham i tyle. – Alice uśmiechnęła się nieznacznie.
- Aż tyle – powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu. – Nie martw się, obiecałam, że ci pomogę i dotrzymam obietnicy – rzekła, a potem pocałowała mnie w policzek. – Muszę już lecieć – oznajmiła. – Na razie czekaj i nic nie rób. Z tego, co mówiłeś, sama musi się najpierw uporać ze sobą – dodała, a potem pomachała mi i pobiegła na opiekę nad magicznymi zwierzętami.
            Spojrzałem znowu na pergamin, na którym nabazgrałem wcześniej kilka banalnych słów, a potem zgniotłem go w kulkę i jak całą resztę wrzuciłem do stojącego nieopodal kosza. Wcześniejsza bezsensowna paplanina Alice trochę mnie zmęczyła, ale nie miałem wyjścia, musiałem iść na lekcje. Lily tyle nie mówiła, stwierdziłem. Bynajmniej bez sensu. Jej inteligencja mnie urzekła i była to jedna z wielu rzeczy, które w niej kochałem.  Nie myśl o niej, nakazałem sobie, ale nie potrafiłem przestać. Jej wzrok wyrażający chęć mordu wywoływał we mnie podobne uczucia jak te, kiedy patrzyła na mnie z sympatią i skrywanym głębszym uczuciem. To głupie, ale wiedziałem o niej wszystko. Wiedziałem, w którym momencie chciała iść spać, kiedy miała wybuchnąć złością, co sprawiało jej radość, a co ją smuciło. Wiedziałem, że zaśnie tylko wtedy, gdy pod głową będzie miała dwie poduszki, że zęby myje okrężnymi ruchami, że nie lubi gorącej zupy i szpinaku. Wiedziałem, kiedy mogę pozwolić sobie na to, żeby ją pocałować. Krótko mówiąc, straciłem dla niej głowę.
 

Sean Whitby
            Siedziałem z Michaelem w dormitorium. Nasi współlokatorzy poszli już na śniadanie. Poranne końcowo jesienne słońce usilnie przebijało się przez listopadowe chmury, rzucając nieznaczne promienie, oświetlające cały zamek. Swego czasu lubiłem obserwować przyrodę. Czasami bardzo wczesnym rankiem wymykaliśmy się z Lily na Błonia, by zaczerpnąć pierwszych promieni słońca czy kropli deszczu, strząsnąć rosę z trawy i liści. Westchnąłem. Lily Evans, śliczna, inteligentna Gryffonka, którą bardzo kochałem, znowu zaczęła się ode mnie oddalać. Od pewnego czasu zachowywała się chłodno i dziwnie niezręcznie, jakby bała się mojego towarzystwa. W jednej chwili była ostrożna, w innej płakała, potrzebując mojej bliskości. Kobiety mają to do siebie, że czasami bez żadnych powodów, zachowują się irracjonalnie, ale jej wahania nastrojów miały bardziej skomplikowane podłoże – jeden powód, który bardzo mi się nie podobał. Robił, co chciał, manipulował nią, ranił, a ona ciągle była pod jego wpływem.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego od niedzieli chodzisz jak struty? – spytał Michael, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie byłem pewny, czy chcę o tym rozmawiać, bo wydawało mi się, że po prostu panikuję, ale może powinienem w końcu wyjawić mu swoje obawy.
- Chodzi o Pottera – wyjaśniłem.
- Znowu? Za każdym razem o niego, dałbyś już spokój.
- Nie potrafię. Kocham Lily, a czuję, że ona znacząco się ode mnie oddala i to przez niego. Tak się zastanawiam, czy ona w ogóle kiedykolwiek była blisko mnie.
- Może ma jakiś problem? Ostatnio nie wygląda najlepiej.
- Bo podobno znowu poszło jej o coś z Potterem. Za każdym razem, jeśli chodzi o niego, strasznie wszystko przeżywa i nie chce ze mną rozmawiać. Nie uważasz, że to dziwne?
- Nie bardzo. Zauważyłem, że wtedy nie rozmawia nawet z Ann i Dorcas. Może tak po prostu ma, że woli sama sobie radzić, bo cały czas wszyscy na nią naciskają – zaproponował.
- Ja tak nie robię.
- Nie? Sean, przy każdej okazji sugerujesz jej, mniej lub bardziej subtelnie, że powinna nie przejmować się Jamesem, że powinna dać sobie z nim spokój.
- I co w tym dziwnego? Raz się przyjaźnią, raz nienawidzą, lata za nim tylko po to, żeby ten mógł ją zranić, płacze przez niego, czasami chce go zabić, ale zawsze go tłumaczy, zawsze mu wybacza. Potter mimo wszystko nadal stoi w jej hierarchii wyżej niż ja, a nigdy z nią nie był.
- Przesadzasz. Od początku ich relacje były skomplikowane – odparł Michael, zawzięcie szukając czegoś w kufrze i robiąc jeszcze większy bałagan w sypialni. – Nigdy bym nie sądził, że Lily mu w ogóle odpuści.
- Właśnie o tym mówię – rzekłem. – Odpuściła mu i to chyba przeważyło szalę jego zwycięstwa. Może Potter ma rację. Może ona go kocha.
- Czy gdyby go kochała, byłaby z tobą? – spytał mój przyjaciel, patrząc teraz na mnie uważnie.
- Nie wiem, właśnie tego jeszcze nie rozgryzłem – przyznałem.
- Bo ubzdurałeś sobie, że ona coś do niego czuje i tyle. Gdyby kochała Jamesa, zerwałaby z tobą i była z nim – stwierdził.
- A może jest ze mną dlatego, żeby właśnie z nim nie być? Ja ją kocham, wie, że może na mnie liczyć, a na Pottera nie. Zaangażuje się, a ten ją zostawi. Ze mną ma pewność, że tego nie zrobię.
            Michael parsknął śmiechem i klepnął mnie w ramię, siadając na swoim łóżku.
- Ty naprawdę masz jakąś obsesję na jego punkcie – rzekł z uśmiechem.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Nie rozumiem zasad gry Lily i Jamesa, ale co powiesz na to, co zrobił w niedzielę?
- To była tylko piosenka – rzucił od niechcenia.
- AŻ piosenka, sądząc po jej reakcji.
- To ona tam była? – spytał zdziwiony. – Mówiła, że…
- Przyszła z Dor na występ Monic, a potem Meadowes przypilnowała, by została już do końca. Nie chciała, ale ostatecznie zrobiła, o co prosiła ją przyjaciółka.
- I przez cały ten czas ją obserwowałeś? – Michael pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.
- Tak wyszło – odparłem. – Mniejsza z tym. Miałem dobry widok.
- I co wypatrzyłeś, Sherlocku?
- Była zaskoczona, zdziwiona i miała wyrzuty sumienia po tym, co Potter powiedział w jej stronę przed piosenką. Cały czas patrzyła tylko na niego i płakała. Chciała wyjść, ale Dorcas jej nie pozwoliła…
- Sam mówiłeś, że Lily pokłóciła się wtedy z Jamesem. Może o to chodziło?
- Wybiegła z płaczem z Wielkiej Sali – oburzyłem się. Czy to ja byłem głupi, czy naprawdę miałem jakąś paranoję?
- I czego to dowodzi, Sean?
- Tego, że może tak naprawdę ona nigdy nic do mnie nie czuła. Od pierwszej naszej rozmowy w zeszłym roku był tylko Potter. On jest całym jej życiem, niezależnie od tego, co ona myśli. Od początku do niego należała
- Teraz to już naprawdę przesadzasz. Przecież oni nie mogliby być razem.
- Lily może mnie unikać, ale z nim spotyka się w Pokoju Wspólnym. Skąd wiesz, co tam robią? Poza tym patrzą na siebie jak…
- Dobrzy znajomi – wtrącił Michael.
- Nie.
- Tak, Sean. Oni znają się od pierwszej klasy. Mimo tego, że za sobą nie przepadali, Hogwart integruje, czy tego chcesz, czy nie, to po pierwsze. Po drugie nie sądzisz, żeby Lily mogła cię zdradzać. Całowała się z Potterem to fakt, ale wtedy jeszcze nie byliście razem, a sam mówiłeś, że to był jakiś zakład czy coś. Po trzecie, gdyby jednak chciała spotykać się z Jamesem, zerwałaby z tobą, bo nie jest typem dziewczyny, która gra na dwa fronty, zgadza się? – Skinąłem głową. – Po czwarte i najważniejsze, powiedz tak szczerze, czy ty sam wierzysz w swoją teorię?
            Patrzył teraz na mnie uważnie, oczekując odpowiedzi.
- Nie do końca – przyznałem. – Ale gdzieś w głębi wiem, że istnieje taka opcja.
- Ufasz Lily i nie raz to pokazałeś. Zapewniam cię, że ona tego nie wykorzystuje. Sam nie wierzysz w to, co mówisz.
            Michael nie miał racji. Z początku nie wierzyłem, by moja dziewczyna była zdolna do pokochania Jamesa, by ten mógł stać się dla niej kimś ważnym, ale z biegiem czasu się to zmieniło. Miałem świadomość tego, że Lily powiedziałaby mi prawdę, gdyby coś było na rzeczy i zwyczajnie ze mną zerwała. O nic jej nie prosiłem, prócz tego, by była ze mną szczera. Mimo to, a może i dla tego, nie potrafiłem zrozumieć zachowania Evans i Pottera, więc szukałem jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Znałem moją dziewczynę i wiedziałem, że mój scenariusz jest wobec niej bardzo naciągany, jednak… Byłem po prostu zazdrosny. Od początku musiałem rywalizować z Gryffonem, ale wiedziałem, na co się piszę. Znałem swoją wartość.
- Uspokoiłeś się trochę? – spytał Michael.
- Tak. Masz rację – skłamałem. – Ona nigdy…
- By ci tego nie zrobiła.
- Właśnie – uśmiechnąłem się do niego. – Dzięki.
- Nie ma sprawy – odparł. – Chodźmy na śniadanie, bo nie zdążymy na lekcje.
 

Lily Evans
            Od niedzielnego wydarzenia minął już prawie tydzień. Mocno przeżywałam to, co się wtedy stało, mój błąd i wyznanie Jamesa. Moje życie od czasu, kiedy przekroczyłam próg Hogwartu i poznałam Pottera, było pasmem pomyłek i niedomówień, które teraz skumulowały się w tym samym czasie. Czasie, kiedy akurat miałam najwięcej na głowie. Myślałam, że nigdy nie będę przyjaźnić się z Rogaczem. Myliłam się. Myślałam, że nigdy nie zakocham się w Jamesie. Myliłam się. Myślałam, że Potter nigdy nie wybaczy mi tego, co powiedziałam. Myliłam się. Myślałam, że nigdy nie będę czuła się okropnie z jego powodu. Myliłam się. Myślałam, że mogę bez konsekwencji wykręcić się z naszej pamiętnej nocy. Myliłam się. Myślałam, że mogę zignorować to, co czuję. Myliłam się, myliłam się…
- Myliłam… – szepnęłam do siebie, a potem cisnęłam na podłogę pióro, którym przed chwilą pisałam list do rodziców albo próbowałam napisać, bo moje myśli ciągle błądziły w kierunku jednej osoby. Wysokiego, przystojnego bruneta o orzechowych oczach i ciągle rozwichrzonych włosach. Jego oczy zawsze pałały miłością skierowaną w moją stronę, a uśmiech powodował u mnie szybsze bicie serca. Dlaczego nie powiem mu prawdy?, zastanowiłam się, patrząc bezmyślnie na toaletkę stojącą przy drzwiach łazienki. Bo nie potrafiłam przyznać się do błędu.
            Po policzku spłynęła mi łza, którą szybko wytarłam.
- Lily, ty płaczesz? – spytała Kate, patrząc na mnie uważnie.
- Nie – odparłam. – Wybacz, nie zauważyłam, jak weszłaś.
- Wiesz, pamiętam jak zawsze razem wyzywałyśmy na Huncwotów. Nadal nie przepadam za Potterem, ale widać, że jemu naprawdę na tobie zależy. Świata poza tobą nie widzi. Nie mogę pojąć, jakim cudem on może się komuś podobać, ale jeśli naprawdę go kochasz, to powinniście być razem – rzekła nieśmiało. – Nie warto unosić się w tym wypadku dumą.
            Nie odpowiedziałam. Zbyt mocno skupiałam się na tym, by znowu się nie rozpłakać.
- Idę wysłać list do rodziców – wyjaśniłam, zmieniając temat. Zeskoczyłam z łóżka, wzięłam swoją torbę i udałam się do drzwi.
- Lily – zatrzymała mnie Kate. – List – rzekła i podała mi kartkę, uśmiechając się delikatnie.
- Dzięki – rzuciłam i wyszłam z dormitorium.

 ~ * ~

            Szłam w swoją stronę, próbując nie zwracać uwagi na toczące się swoim rytmem życie. Korytarze pełne były roześmianych i szczęśliwych uczniów mimo egzaminów, prac domowych czy nauczycieli. Chłopacy rozmawiali o qidditchu, dziewczyny najnormalniej w świecie czytały Czarownicę (takie babskie czasopismo), zachwycając się uśmiechającymi się do nich ze stron gazet modelami i graczami qidditcha najlepszych reprezentacji. Jedna Krukonka strofowała swojego chłopaka, który rzekomo uśmiechnął się do jakiejś blondynki, ale ten pokręcił tylko głową i pocałował swoją ukochaną, czym uzyskał jej przebaczenie. Objął ją w tali i razem poszli na lekcje. Znowu do oczu napłynęły mi łzy. James też zawsze przepraszał, całując mnie czy tego chciałam, czy nie i mimo tego, że miałam ochotę zabić go z zimną krwią, wybaczałam mu.
            W końcu dotarłam do sowiarni. Wyjęłam z torby list i schowałam go do koperty. Dołożyłam również kilka zdjęć, a potem zapieczętowałam i zaadresowałam. Poszukałam wzrokiem Kiss, która, kiedy ją zawołałam, usiadła na moim ramieniu. Przywiązałam do jej nóżki kopertę i dałam ciastko, które zjadła z apetytem. Kiedy skończyła, wyleciała przez okno, na którego parapecie usiadłam, patrząc z góry na Błonia. Późne listopadowe słońce, które wcześnie rano ledwo przebijało się przez chmury, zostało całkiem zakryte szarością. Zbierało się na deszcz. Prawie wszystkie liście opadły już z drzew stojących na skraju Zakazanego Lasu, a zielona trawa znacząco pożółkła nie zachęcając do spacerów po Błoniach. Poczułam podmuch wiatru i mimowolnie, ubrana tylko w szkolną szatę, wzdrygnęłam się, czując chłód. Postanowiłam wracać. Nie chciałam także spóźnić się na lekcję.
            Poszłam do wyjścia i kiedy ostatni raz zerknęłam na okno, ktoś się ze mną zderzył. Przeniosłam wściekły wzrok na tego osobnika, ale kiedy zobaczyłam burzę jasnych blond loków, odetchnęłam, ale nie z ulgą. Ann stała i uśmiechała się do mnie lekko zmieszana. Nie byłyśmy pokłócone, ale od niedzieli po równo unikałam każdego z moich przyjaciół. Wyminęłam ją bez słowa i ruszyłam do wyjścia.
- Czemu tak się zachowujesz? – spytała.
- Jak? – odparłam, odwracając się do niej.
- Unikasz mnie, Dorcas, Remusa, Syriusza, Seana, Kevina, a przede wszystkim Jamesa.
- Mam dużo spraw na głowie – rzekłam wymijająco.
- Tak jak każdy, ale to nie znaczy, że…
- Czego ty chcesz, Ann? Żebym skakała z radości?
- Nie, ale mogłabyś od czasu do czasu spędzić czas z przyjaciółmi. Stawić czoła temu, co cię czeka.
- Wybacz, ale nie chcę się spóźnić na lekcję. McGonagall robi powtórkę szóstej klasy – rzekłam i znowu ruszyłam do wyjścia, ale i tym razem Ann mnie zatrzymała. – Co znowu? – spytałam. Blondynka przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Posadziła mnie na jednej ze stojących na podłodze klatek i usiadła obok.
- Lily – zaczęła, a jej zachowanie nagle się zmieniło, jakby obawiała się tego, jak zareaguję na to, co zaraz mi powie. – James prosił mnie, żebym ci to dała – powiedziała i zerknęła na mnie niepewnie. Milczałam, więc wyjęła z kieszeni to samo aksamitne pudełeczko, które Rogacz chciał mi dać na imieniny. Serce mi się ścisnęło. Ann podała mi je. Trzymałam pudełko w ręce, zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić.
            Zapadła niezręczna cisza. Miałam mieszane uczucia. Dobrze wiedziałam, że nie zasługuję na ten prezent, że nie powinnam go brać. Ann obserwowała mnie uważnie, czekając na jakąś reakcję.
- Może chociaż otwórz. Co ci szkodzi?
            Spojrzałam na nią, potem na prezent, po czym rzuciłam torbę na podłogę i otworzyłam pudełko. Kiedy tylko wieczko się uniosło, zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W środku na również aksamitnej poduszeczce leżał prześliczny pierścionek z białymi i czerwonymi oczkami tworzącymi małe kwiatki. Był piękny, taki delikatny. Kamienie mieniły się w słabym świetle dziennym.
- Wiedziałaś? – spytałam, a Ann skinęła głową.
- Jest…
- Piękny – dokończyłam i moim ciałem wstrząsnęło dziwne uczucie.
            Moja przyjaciółka wpatrywała się we mnie uważnie przez chwilę, a ja nadal nie mogłam oderwać wzroku od czarującego prezentu, chociaż czułam się teraz jeszcze gorzej.
- Przymierz – powiedziała Vick.
- Nie mogę – zaprzeczyłam szybko i z bólem zamknęłam pudełko. – Nie mogę – powtórzyłam cicho. – Nie po tym, co zrobiłam. Nie zasługuję na ten prezent. Na kogo wyjdę, jeśli go założę?
            Ann westchnęła.
- James powiedział, żebyś otworzyła prezent, kiedy będziesz na to gotowa. Przekazałam ci go, a ty zrób, co uważasz za słuszne – wyjaśniła, na co ja podałam jej pudełko.
- Weź – powiedziałam. – Oddaj mu i powiedz, że jest piękny, ale nie mogę go przyjąć.
- Lily… Nie mogę. Obiecałam mu…
            Zrobiłam niewyraźną minę i spuściłam wzrok. Znowu otworzyłam pudełko. Pierścionek był piękny i wyglądał na drogi. Mimo wszystko ostatecznie oddałam go Ann.
- Co z dzisiejszymi tańcami? – wyrwała mnie z zamyślenia.
- A co ma z nimi być? Muszę się na nich zjawić punkt siedemnasta razem z Seanem i Jamesem. Ja… Nie wiem, czy dam radę. Powinnam zrezygnować – przyznałam.
- Może…
- Nie chcę o tym rozmawiać – ucięłam szybko dyskusję. Ann westchnęła i wstała.
- Chodź w takim razie na lekcje.
~ * ~

            Po dwóch godzinach męczących powtórek McGonagall do OWUTEM-ów mieliśmy mieć zielarstwo, ale w ostatniej chwili lekcja ta została odwołana z „powodu, którego nie musieliśmy znać”. Siódmoklasiści ucieszyli się z tego nieziemsko, gdyż ominął nas test z zastosowania roślin wodnych. Poza tym nie musieliśmy przedzierać się do szklarni w strugach deszczu, które teraz zalewały całe otoczenie i co równie ważne, mieliśmy wolne całe trzy godziny zegarowe.
            Żeby nie zmarnować tego czasu poszłam do dormitorium, by w spokoju powtarzać ostatni temat z obrony przed czarną magią.
- Czy to zaklęcie szklanego muru działa na zaklęcia niewybaczalne? – spytała Ann, ale zignorowałam jej pytanie, patrząc bezmyślnie od jakichś dwudziestu minut w smugi deszczu spływające po szybie.
- Lily! – krzyknęła Dor.
- Co? – zapytałam, przenosząc wzrok na moje przyjaciółki, które patrzyły teraz na mnie zatroskane.
- Ziemia do Lily – powiedziała Ann.
- Pytałyśmy, czy ta tarcza działa na zaklęcia niewybaczalne – wyjaśniła Dorcas.
- Jakie zaklęcie? – Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- No to z tym szklanym murem czy coś – odparła. Dziewczyny znowu skupiły na mnie całą swoją uwagę, oczekując odpowiedzi. Spojrzałam do swojej książki, próbując przeczytać formułę zaklęcia, o które mnie pytały, ale litery na pożółkłych stronach nie chciały złożyć się w żadną logiczną całość.
- Nie wiem – rzekłam w końcu, zamykając podręcznik i wstając z łóżka. – Naprawdę nie mam pojęcia, czy to cholerne zaklęcie działa czy nie. Spytajcie Remusa – dodałam i udałam się do wyjścia. Dziewczyny były lekko zaskoczona moją reakcją.
- Można wiedzieć, gdzie się wybierasz? – spytała Ann.
- Nie wiem, przejść się – odparłam i wyszłam z dormitorium.
            Zeszłam do Pokoju Wspólnego, w którym zastałam Petera i Remusa. Podeszłam do nich. Pettigrew jadł jakieś ciastka, gryzmoląc coś na kartce papieru, a Lupin czytał jakąś książkę.
- Gdzie Syriusz? – spytałam. Lunatyk zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, a potem uśmiechnął się.
- Poszedł gdzieś z Sue Summers. Ta Puchonka chyba zmieniła dla niego swoje radykalne zasady – roześmiał się. – Chciałaś coś od niego?
- Porozmawiać, ale to nic ważnego. Może zaczekać. Idę się przejść – dodałam. – Nie mogę usiedzieć w miejscu.
            Remus spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Nie, dziękuję. Chcę pobyć chwilę sama – rzekłam, a potem wyszłam, trzaskając portretem ku oburzeniu Grubej Damy.
            Pałętałam się po szkole z dobre pół godziny, wrzeszcząc i wlepiając szlabany każdemu, kto czymkolwiek mi podpadł. Mniej więcej po około czterdziestu minutach wieść o moich poczynaniach rozniosła się po zamku, więc uczniowie omijali mnie szerokim łukiem, co przypadło mi do gustu. Usiadłam na schodach i oparłam głowę o zimną ścianę. Wpatrywałam się w jeden z hogwarckich witraży, który przedstawiał syrenę siedzącą na kamieniu. Jej długie blond włosy okalały ładną twarz o smutnym spojrzeniu. Deszcz nadal padał, a ona płakała wraz z nim.
            Znowu rozważałam, co począć z własnym życiem. Jakie podjąć decyzje? Nadal nie mogłam zdecydować, co zrobić. Bałam się, że kolejny raz popełnię jakiś błąd. W tym momencie przypomniałam sobie o zwierciadle Ain Eingarp, które nadal powinno stać w jednej z klas na czwartym piętrze. Od pamiętnej rozmowy z Rogaczem nie byłam tam więcej, bo nie wierzyłam wtedy, że Potter jest moim największym pragnieniem. Teraz jeszcze raz chciałam spojrzeć w zwierciadło. Wiedziałam już, że kocham Jamesa, więc byłam ciekawa, co w chwili obecnej jest moim największym marzeniem.
            O tej godzinie lekcje jeszcze trwały, więc korytarze nie były zatłoczone. Zeszłam powoli po schodach na czwarte piętro, na którym znajdowała się także biblioteka. Dostrzegłam wychodzącego z niej Seana w towarzystwie Michaela, Monic i Alice, dlatego szybko schowałam się do pierwszej lepszej pustej klasy. Poczekałam, aż głosy całej czwórki umilkną, po czym wyszłam z powrotem na korytarz. Przeszłam nim na drugi koniec, bacznie obserwowana przez grubego człowieczka we fioletowym ubranku i spiczastej czapce, uśmiechającego się do mnie z ram jednego z obrazów oraz trzy czarownice w średnim wieku, które popijały herbatę z filiżanek z chińskiej porcelany na zalanym słońcem tarasie jakiegoś pałacu. W końcu stanęłam przed odpowiednimi drzwiami. Pomodliłam się w duchu, żeby zwierciadło nadal tam stało, a potem nacisnęłam klamkę.

~ * ~

            Weszłam do środka, cicho zamykając za sobą drzwi, po czym zastygłam w bezruchu. Lustro stało na swoim miejscu odsłonięte. Prześcieradło rzucone było niedbale na podłogę za nim, jednak moje modlitwy zostały chyba źle odebrane, bo o NIEGO nie prosiłam. Na ławce przestawionej spod okna naprzeciwko lustra, oparty o ścianę z niedbale zawiązanym krawatem i rozpiętą koszulą, siedział brunet, wpatrując się teraz we mnie uważnie swoimi orzechowymi oczami. Mogłam w tym momencie wyjść. Co więcej, powinnam, ale nie zrobiłam tego. Odwróciłam tylko wzrok. Miałam takie samo prawo tu przebywać jak on. Nie wiedziałam, co robić. Stałam więc dalej koło drzwi, czekając. Potter nie garnął się do żadnej rozmowy, co było mi na rękę, ale w końcu odezwał się, przerywając tę niezręczną ciszę.
- Po co przyszłaś? – spytał.
- Ja… Nie byłam tu od czasu naszego… – zaczęłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Nie byłam tu od długiego czasu. Chciałam tylko zobaczyć jeszcze raz, co pokaże mi zwierciadło – rzekłam cicho, nadal na niego nie patrząc.
- Więc zobacz. To lustro nie jest moją własnością – powiedział niby od niechcenia, ale wyczułam w jego glosie napięcie.
            Nieznacznie skinęłam głową i powoli podeszłam do zwierciadła. Stanęłam naprzeciwko niego, mając za plecami Rogacza, którego wzrok czułam na swoich plecach. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie naszą wspólną wizytę tutaj. Wtedy stanął za mną i położył ręce na moich ramionach. Liczyłam na to, że teraz również to zrobi, ale przecież wiedziałam, że tak nie postąpi. Otworzyłam więc oczy, a po kilku sekundach ukształtował się wyraźny i dobitny obraz. Wypuściłam powoli powietrze, które nieświadomie wstrzymałam i patrzyłam na scenę rozgrywającą się w lustrze, która wywołała we mnie delikatny uśmiech i łzy. Znowu byłam z Jamesem, który trzymał mnie w swoich ramionach, remontowaliśmy jakiś pokój, jedliśmy lody… W kolejnej scenie byliśmy sami w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu, ale r a z e m. Na koniec tańczyliśmy na bożonarodzeniowym balu zapatrzeni w siebie, nie zwracając uwagi na cały otaczający nas świat.
            Nie sądziłam, że znowu zobaczę podobne rzeczy. Pogodziłam się faktem, że kocham Jamesa, więc dziwne wydawało mi się to, co ukazało się w zwierciadle, ale kiedy się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam. Moim pragnieniem nie był sam chłopak, tylko zmiana relacji panujących między nami. Kochałam go, ale nie byliśmy razem, a tego właśnie chciałam.
            Rogacz nie odzywał się, dając mi się w spokoju zastanowić i pogodzić z oczywistymi faktami. Stałam jeszcze chwilę przed lustrem znowu z zamkniętymi oczami, z których niezliczony już raz płynęły pojedyncze łzy.
- James, okłamałam cię wtedy – rzekłam w końcu, odwracając się do niego. Potter nadal patrzył na mnie uważnie, przetrawiając moje słowa, więc odwróciłam wzrok.
- Nie – odparł po chwili. – Nic mi wtedy nie odpowiedziałaś, a to różnica.
- Chcesz usłyszeć to teraz?
- Nie. Chyba, że to coś zmieni. Poza tym wiem, co wtedy zobaczyłaś. – Uśmiechnął się nieznacznie do siebie. Znowu zapadła chwila ciszy przerywana dudnieniem padającego deszczu, bijącego w szybę okna.
- Po co ty tu przyszedłeś? – spytałam.
- Bardzo często tu przychodzę – odparł, poprawiając swój nieład na głowie.
- Czemu to robisz? – drążyłam temat. Rogacz znowu utkwił we mnie swoje spojrzenie, którym lustrował mnie z góry na dół i z powrotem, zatrzymując się na mojej twarzy.
- Mówiłem ci już, że masz piękne oczy? – zapytał, a ja trochę się zmieszałam.
- Tylko jakieś tysiąc razy – uśmiechnęłam się do siebie.
- Nie powinnaś tyle płakać, tylko częściej się uśmiechać – kontynuował. – Jesteś śliczna.
            Do czego on zmierzał, prawiąc mi w tym momencie komplementy, które słyszałam już tyle razy?
- Eee, dziękuję – odparłam zdezorientowana i odwróciłam wzrok. – Powiesz mi, dlaczego tu przychodzisz? – Nie odpowiedział, a ja zrozumiałam, że rozmowa zakończona. Czułam się przy nim, jakbym była skrępowana. Już chciałam iść do wyjścia, gdy się odezwał.
- A po co ty tu przyszłaś?
- Bo…
- Bo chciałaś zobaczyć siebie szczęśliwą – wszedł mi w słowo. – Ja liczę na to samo.
- Czemu jest to dla ciebie takie ważne?
- Bo w tym lustrze, w moich pragnieniach, a nawet snach jesteśmy razem.
            Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc rzekłam tylko:
- Pójdę już, – a potem szybko opuściłam salę, odprowadzana jego czujnym spojrzeniem.
            Wróciłam do wieży. Byłam trochę roztrzęsiona tym niespodziewanym spotkaniem i wyznaniem. Black nadal nie pokazał się w Pokoju Wspólnym, więc poszłam do dormitorium, gdzie dziewczyny nadal ślęczały nad książkami.
- Coś się stało? – spytała Dorcas, lustrując mnie wzrokiem.
- Nie, nic. Czemu pytasz?
- Nie wiem. Wydaje mi się… Zresztą nieważne.
- Idziecie na lunch? – odezwała się po pewnym czasie Ann. – Jestem strasznie głodna, a czeka nas jeszcze jedna lekcja.
- Jasne – odparłyśmy z Dor jednocześnie, po czym udałyśmy się do Wielkiej Sali na posiłek.

niedziela, 4 października 2015

39. Kiedyś nadejdzie czas cz. III Wybaczyć samej sobie

Kochani!
Znowu przychodzę do was ze spóźnionym rozdziałem, ale niestety w najbliższym czasie, możliwe nawet, że do końca grudnia, mogą pojawiać się jakieś opóźnienia, o których będę informować jak coś, bo mam teraz na głowie znowu studia, prawo jazdy na ostatnią chwilę, remont i jeszcze treningi, więc czasami po prostu nie daję rady upchnąć gdzieś rozdziału. 
Przyznam szczerze, że tym razem się nie popisałam. Opisując zespoły muzyczne i piosenki korzystałam z potterowskiej wikipedii. Sam konkurs, chociaż miał być głównym wątkiem tego rozdziału, jest rzucony na bardzo daleki plan, ale z drugiej strony tak powinno to wyglądać. Kończąc mój przydługi wstęp, chciałabym zadedykować ten rozdział czytelniczce, która niedawno miała urodziny. Wszystkiego najlepszego Hedwiszko :)

Całuję
Luthien

***

Dorcas Meadowes
            Piętnaście po czwartej wszystko było już gotowe. Ciemny, ale delikatnie błyszczący sufit, przyćmione światło i dekoracje były na swoich miejscach. Stoły ustawione były pod ścianami, a scena w poprzek Wielkiej Sali. Za nią, niecierpliwie, czekali na swoją kolej wszyscy uczestnicy konkursu. Nieopodal sceny stał stół przeznaczony dla nauczycieli, przy którym zasiadali już dyrektor, opiekunka Gryffindoru, Slughorn, Merrythought i kilku innych profesorów. Wielka Sala powoli zapełniała się uczniami. Pomysł Jamesa wypalił, chociaż w chwili obecnej zapewne przeklinał swoją pomysłowość.
            Lupin miał się zająć oświetleniem, ja, Ann i Rogacz prowadzeniem wszystkiego, więc siedziałam za kulisami i czekałam na rozpoczęcie. Moja jasnowłosa przyjaciółka i tym razem zadbała o nasze kreacje, nie oszczędzając nawet Pottera, który miał na sobie szare jeansy i czarną koszulę. Wyglądał dobrze, był naprawdę przystojny, ale na szczęście nie w moim stylu. Ann założyła białe spodnie z wysokim stanem i błękitną koszulę, a mi wcisnęła turkusową sukienkę.
- Jak tam? – spytał Lunatyk, podchodząc do mnie. Pozostała dwójka stała kawałek dalej, dyskutując nad listą uczestników.
- W porządku. Nie sądziłam, że James doprowadzi to do końca – przyznałam.
- On jest typem faceta, który jak chce, to potrafi zrobić wszystko. To, że mu się nie chce to druga sprawa – odparł z uśmiechem. – Zależało mu na tym szczególnie ze względu na Lily, ale po tym, co mu dzisiaj powiedziała, sądzę, że teraz spełnia po prostu swój obowiązek. Dotknęło go to bardziej, niż na to wygląda.
- Wiem, Remus – rzekłam. – I chociaż na jej miejscu więcej nie potrafiłabym spojrzeć mu w twarz, nie mogłam nic zrobić. Wyraziłam swoje zdanie, ale ona uważa, że wszystko wie lepiej. Nie rozumiem jej toku rozumowania. Co więcej, jestem w tej sytuacji bezsilna. To ich sprawa i powinni to załatwić. Na miejscu Jamesa jednak, mówię to z ciężkim sercem, odpuściłabym.
- Zapewne zrobiłbym to samo, ale on ją za bardzo kocha. I może nie bawić się w jakieś piosenki, ale nigdy nie uda mu się zapomnieć.
- Myślisz, że zrezygnuje z tej piosenki? – spytałam.
- Według mnie on już zrezygnował i naprawdę wcale mu się nie dziwię – wyjaśnił.
- Z jednej strony popieram jego decyzję – stwierdziłam. – Nie rozumiem, dlaczego zawsze to on ma zabiegać o Lily, kiedy to ona powinna iść do niego z przeprosinami, które i tak niczego mu nie zrekompensują, ale z drugiej… Sama nie wiem. Nie chcę go do niczego zmuszać. Sam musi podjąć decyzję. Może jeszcze zmieni zdanie.
- Możliwe. Ja jednak nie powiem już ani słowa. Za długo ich związek był sprawą nas wszystkich.
- W zupełności się z tobą zgadzam. – Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale podszedł do nas Potter.
- Zaczynamy – oznajmił.
~ * ~

- Witam wszystkich bardzo serdecznie na pierwszym w historii Hogwartu konkursie muzycznym. Zapewne wszyscy znają moją skromną osobę – puścił w stronę publiczności swój huncwocki uśmiech. – Nazywam się James Potter, – w tym momencie rozległ się pisk dziewczyn – i wraz z Ann Vick i Dorcas Meadowes poprowadzę dla was naszą zabawę. Zanim jednak zaczniemy, chciałbym podziękować dyrektorowi Dumbledore’owi za wyrażenie zgody na nasze małe przedsięwzięcie, profesor McGonagall za osobisty nadzór oraz profesorowi Flitwickowi za pomoc w sprawach dźwiękowych. – Rozległy się oklaski. – Dziękuję również uczestnikom i wam, – zwrócił się do wszystkich, – za przybycie i zaangażowanie. – Rogacz przekazał mi mikrofon.
- Zanim zaczniemy, omówię jeszcze kilka spraw organizacyjnych. Po wysłuchaniu wszystkich piosenek konkursowych, każdy z was będzie mógł zagłosować na swojego faworyta, wrzucając karteczkę z nazwiskiem lub nazwą zespołu do odpowiedniej urny stojącej przy wejściu. Nagrodą główną dla osoby, która uzyska największą ilość głosów, jest jedno dodatkowe wyjście do Hogsmeade w dowolny weekend dla siebie oraz maksymalnie trzech osób towarzyszących.
- Nie przeciągając dłużej, zapraszamy na pierwszy występ, w którym zaprezentuje się Adam Carter z Hufflepuffu, śpiewając piosenkę Hobogoblinów: Życie to karuzela.
            Rozległy się oklaski, a my w końcu zeszliśmy ze sceny. Pierwsze dźwięki muzyki wypełniły Wielką Salę i konkurs się rozpoczął. Repertuar był mocno zróżnicowany. Były piosenki zespołów mugolskich jak i czarodziejów. Wśród tych drugich królowały takie zespoły jak Fatalne Jędze ze swoim rockowym brzmieniem,  Hobogobliny czy Głos Serca i ich największy przebój O! bok ciebie, który zaprezentował Jim Meyer z naszego domu. Ravenclaw natomiast postawił na Celestynę Warbeck.
- Teraz czas na popularną śpiewaczkę jazzową, która tym razem zaprezentuje się w innej tonacji. Edith Turner, piętnastoletnia Krukonka, zaśpiewa piosenkę Beat Back Those Bludgers, Boys and Chuck That Quaffle Here ze specjalną dedykacją dla drużyny Quidditcha Ravenclawu – oznajmiła Ann, po czym rozległy się aplauzy i Edith Turner zaczęła śpiewać.
- Odbijajcie tłuczki, chłopcy, migiem podajcie kafla. Dla was rozbić nosów siedem, to jak dla nas schrupać wafla.
- My chcemy goola! Gooola! – Teraz wrzeszczała już cała sala.
- Nienawidzę tej piosenki – burknęła Ann niezadowolona. – W ogóle nienawidzę Celestyny.
- Repertuar jest dowolny – zauważyłam. – Dużo jest jej piosenek, ale żadna nie trwa dłużej niż pięć minut. Musisz przeżyć – odparłam ze śmiechem, przypominając sobie, jak lata temu, chcąc ją zdenerwować, puszczałyśmy, razem z Lily, całe płyty Warbeck. W sumie to nie wiem, dlaczego ona nie mogła tego słuchać.
~ * ~

            Czas leciał, a uczestników było coraz mniej. Ian Bailey postawił na piosenkę zespołu The Bent-Winged Snitches, Stephanie Holmes na „Love Theme” Barbary Streisand. Lara Griffits również wybrała mugolską piosenkę Higher and Higher Rity Coolidge.
- Peggy Brown jako Celestyna Warbeck w piosence You stole my Cauldron But You Can’t Have My Heart – zapowiedział Potter.
- Dick Hill i Fatalne Jędze – oznajmiła znowu Ann, po czym przybiegła za kurtynę.
- Dor, co z piosenką Rogacza? – spytała.
- Nie wiem – przyznałam. – Jeśli chce, zaśpiewa, jeśli nie, to go nie zmusimy – zauważyłam.
- Rozmawiałaś z nim?
- Nie. Dlaczego miałabym to robić? Ja na jego miejscu zrezygnowałabym. Myślisz, że to jest dla niego łatwe? Wszyscy zawracają mu tym głowę.
- Ty i te twoje przemyślenia – zirytowała się. – Pójdziesz z nim pogadać?
- Nie i ty też tego nie zrobisz.
- A to niby dlaczego?
- Bo i tak za dużo już dzisiaj powiedziałaś – wkurzyłam się. Nie powinnam tego mówić, bo żałowała swojej porannej reakcji, ale nie chciałam, żeby znowu namąciła. Spojrzała na mnie z wyrzutem.
- I właśnie dlatego powinnam powiedzieć jeszcze dwa słowa.
- Ann!
- Dor, jeśli Rogacz się wkurzy, ja poniosę tego konsekwencje, nie ty, więc zrób coś dla mnie. Niezależnie od tego, jaką podejmie decyzję, przyprowadź na dół Evans. Kiedyś musi zmierzyć się z rzeczywistością. Zostało pięć zespołów, więc się pospiesz.
- Wkurzy się też na mnie.
- Przeżyjesz.
- Nie jestem taka, jak ty, Ann.
- To raz zrób wyjątek. Proszę. Ja idę do Pottera. Jakby co to cię zastąpię – rzekła i skierowała kroki w stronę jednego z Huncwotów.
            Byłam świadoma tego, że nie powinnam, tym bardziej teraz, wtrącać się w to wszystko, ale z drugiej strony Lilka powinna wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co zrobiła. Wymknęłam się więc szybko bokiem i wyszłam z Wielkiej Sali.
 

Ann Vick
- James, musimy pogadać.
- Nie teraz, Ann. Niedługo kończymy, a ja właśnie wychodzę na scenę.
- To poczekam.
- Nie możemy załatwić tego po konkursie?
- Nie. – Westchnął.
- Dobra, to zaraz wracam – rzekł i zniknął mi z oczu. – A teraz przed wami Jake Bennet jako Rod Stewart w piosence Tonight’s the Night – usłyszałam głos Pottera, a zaraz potem minął mnie niski blondyn z wesołym uśmiechem na twarzy. Mrugnął do mnie i wszedł na scenę. Uśmiechnęłam się do siebie. – O co chodzi? – spytał Rogacz, podchodząc do mnie. – I w ogóle gdzie jest Meadowes?
- Kazałam jej iść po Lily. Zostały nam tylko cztery piosenki, nie licząc Benneta, więc powinna zdążyć ją tu ściągnąć.
- Ann, definitywnie zrezygnowałem z mojego występu – oznajmił. – Mam dosyć. Myślisz, że ile ja mogę znieść, co? Myślisz, że można od tak, wyjść na scenę i zadedykować piosenkę osobie, która zmieszała twoje uczucia z błotem, która, wiedząc, co do niej czuję, potraktowała mnie tak, jakbym był jakimś pieprzonym zombie bez uczuć. Nie, Ann. Zrezygnowałem.
- Nie, James. Nie zrezygnowałeś.
- Zrezygnowałem, bo ona zrezygnowała ze mnie.
- Nie zrezygnowała z ciebie, zaufaj mi.
- Czemu tak bardzo wam na tym zależy?
- Bo tobie zależy.
- Co nie znaczy, że macie prawo zawracać mi głowę. To moja sprawa i sam powinienem się z nią uporać.
- James, musisz to zrobić, bo naprawdę ją stracisz.
- Tak naprawdę straciłem ją w chwili, kiedy przyznała sama przed sobą, że się we mnie zakochała. Mi nie powiedziała tego wprost, ale dobrze wiem, kiedy to nastąpiło.
- Jeszcze nie jest za późno.
- Jest. Sama to dzisiaj powiedziałaś.
- A potem poleciałam za tobą, prosząc byś dał jej jeszcze jedną szansę.
- I może to zrobię, ale wtedy, kiedy ja też będę na to gotowy.
- Zgadzam się z tobą całkowicie, ale, naprawdę, co ci szkodzi zaśpiewać tę piosenkę? I tak była w planach. Pójdziesz na scenę i co powiesz? „Nie chce mi się w to wszystko bawić, idę do siebie”?
- Możliwe.
- James…
- Odwal się, Ann. Dlaczego zawsze ja muszę coś robić? Dlaczego zawsze ja muszę ustępować?
- Ponieważ miarą miłości nie jest to, ile jesteś w stanie dać dla drugiej osoby, lecz to z czego jesteś w stanie dla niej zrezygnować – odparłam, patrząc na niego uważnie.
- Jeśli Lily nie potrafi zrozumieć i docenić tego, co jestem w stanie jej dać i z czego zrezygnować, to ta zasada się nie sprawdzi. Już nawet nie chodzi mi o to, żeby wyznała mi miłość, chodzi mi o zwykły szacunek.
- Dobra, masz rację. Nie będę cię do niczego zmuszała, ale nie chodzi tu też o to, kto pierwszy ustąpi, ale o to, żebyś pokazał, że mimo upokorzenia i zranienia jesteś w stanie się podnieść.
- Tonights the night. It’s gonna be alright. Cause I love you woman, ain’t nobody gonna stop us now. – Jake kończył właśnie swoją piosenkę.
- Wychodzę za Dorcas – oznajmiłam i zostawiłam go samego.
            Weszłam na scenę zaraz po tym, ja niski Krukon ją opuścił.
- Zbliżamy się powoli do końca – oznajmiłam wszystkim. – Zostały już tylko cztery piosenki konkursowe. Przed wami zaprezentuje się teraz bardzo młodziutka Polly Levison ze Slytherinu w piosence Wyczarowałeś ze mnie serce.
            Zanim zdążyłam zejść ze sceny, wbiegła już na nią malutka szatynka z loczkami przewiązanymi zielonymi kokardkami. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, a potem dałam jej wolną rękę. Podeszłam do Lupina, rozglądając się w poszukiwaniu Pottera, ale nigdzie go nie widziałam. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby olał to wszystko i zaszył się gdzieś w tym zamku.
- Gdzie James? – spytałam Remusa
- Poszedł pogadać z Syriuszem, więc wnioskuję, że gdzieś poza sceną.
- Mówił, kiedy wróci?
- Nie – odparł i spojrzał na mnie. – Nie powinnaś na niego naciskać.
- Wiem, ale chciałam dobrze.
- To niczego nie zmienia. Potrzebuje czasu, żeby zastanowić się, co dalej.

Dorcas Meadowes
            Ciężkie było moje zadanie, biorąc pod uwagę fakt, że Lily mogła nie zechcieć ze mną rozmawiać, ale mimo wszystko miałam zamiar doprowadzić ją na dół. Zostało mi niewiele czasu, więc na tyle, na ile pozwalały mi na to moje buty, pobiegłam na górę. Zrobiłam to w ekspresowym tempie, więc dziesięć minut później wspinałam się po schodach do mojego dormitorium.
            Lily leżała na łóżku, powtarzając coś z eliksirów. Kiedy weszłam, spojrzała na mnie zaskoczona i wróciła do swojego zajęcia. Westchnęłam.
- Porozmawiasz ze mną? – spytałam, a ona znowu przeniosła swój wzrok na mnie.
- A chcesz ze mną rozmawiać? – odparła. – Myślałam, że się obraziłaś jak cała reszta.
- Nie i nikt się na ciebie nie obraził, Lily. Po prostu nie potrafili zrozumieć.
- A ty zrozumiałaś? – zapytała z ironią.
- Mi nic nie zrobiłaś – rzekłam. Nie chciałam teraz wchodzić w głębsze analizy, tak na szybko. Wolałam porozmawiać potem na spokojnie. – Tylko James ucierpiał i przy okazji ty sama, ale to jego powinnaś przepraszać. – W tym momencie odwróciła wzrok.
- Po co przyszłaś? Nie powinnaś zajmować się konkursem?
- Powinnam, ale chcę cię zabrać na dół. Nie możesz tu siedzieć cały wieczór sama.
- Mogę i chcę.
- Konkurs się zaraz skończy. Monic śpiewa ostatnia. Pytała o ciebie – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Przeproś ją w moim imieniu i powiedz, że nie przyjdę, bo źle się czuję. Coś wymyślisz.
- Lily, nie możesz tu siedzieć do końca życia – stwierdziłam. – Popełniłaś błąd i wiem, że tego żałujesz, ale Monic nic ci nie zrobiła. Chyba możesz zrobić jej tę przyjemność i przyjść na jej występ, co?
            Nie taki był mój zamiar i trochę głupio wyszło, że w tym momencie posłużyłam się występem młodszej Krukonki, ale Lily obiecała jej wcześniej, że przyjdzie, chociaż domyślałam się od razu, że nie miała takiego zamiaru.
- Nie rób teraz z siebie ofiary, bo nią nie jesteś. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale do tej pory, kiedy olewałaś Jamesa, wszyscy wokół ciebie skakali i błagali o chwilę twojej uwagi, bo się obrażałaś i odcinałaś od całego świata, chociaż pretensje powinnaś mieć tylko i wyłącznie do siebie. Trzeba było powiedzieć mu prawdę, a nie kolejny raz okłamywać. Jeśli nie chcesz z nim być, to nikt cię do tego nie zmusi, nawet on, ale mimo wszystko powinnaś okazać mu należyty szacunek, a nie traktować jak chłopaka do zabawy. Co się z tobą stało? – spytałam ze smutkiem. – Zachowujesz się jak… Nie każ mi tego kończyć, bo powiem kilka słów za dużo i cię stracę, a tego nie chcę. Lily, proszę cię, zastanów się nad swoim życiem, nad tym, dlaczego jesteś teraz akurat w tym miejscu. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Inaczej powinien wyglądać ten rok.
            Umilkłam na chwilę i usiadłam na swoim łóżku, podciągając nogi pod brodę. Miałam totalnie dosyć tego wszystkiego. Ciągłych kłótni, wrzasków, cichych dni, pretensji o byle co. Przez ostatnie miesiące skupiałam się na moich znajomych bardziej niż przez całe życie na sobie. Chciałam w końcu zająć się swoim życiem, swoim chłopakiem, swoją przyszłością, a nie robić za mediatora w skomplikowanych relacjach Evans – Potter. Oczywiście nie chodziło mi o to, żeby całkowicie zaniechać kontaktów ze wszystkimi. Lily była moją najlepszą przyjaciółką, bez której nie mogłabym żyć i nie chciałam jej stracić. Po prostu w życiu powinna panować równowaga pomiędzy wszystkim, z czym mamy do czynienia. Miałam świadomość, że w tej chwili być może straciłam zaufanie mojej przyjaciółki, ale miałam już dosyć. Nawet ja czasami potrzebowałam chwili spokoju. W tym momencie nie marzyłam o niczym innym niż spacer z Ericem. Spojrzałam na bransoletkę od mojego chłopaka, na której bujał się srebrny smok z błękitnymi kamieniami zamiast oczu i uśmiechnęłam się do siebie.
- To naprawdę tak wygląda z twojej strony? – głos mojej przyjaciółki przerwał wszechogarniającą ciszę. Westchnęłam.
- Nie zrozum mnie źle, Lily. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, ale naprawdę wszyscy mają już dosyć twoich ciągłych humorów. Ja rozumiem, że zakochałaś się w chłopaku, którego przez tyle lat chciałaś szczerze nienawidzić, ale nie daje ci to prawa do tego, byś zachowywała się w ten sposób. Jeśli naprawdę nie potrafisz sobie z tym poradzić, to nie zdecydujesz się na to, żeby z nim być. Uważam jednak, że James zasługuje na zwykłą, szczerą rozmowę bez świadków i wyjaśnienie wszystkiego, co jest niejasne. Nie możesz w jednej chwili go wykorzystywać, w drugiej zbywać, jakby był nikim. Proszę cię, zrozum to w końcu, bo nikt nigdy już więcej ci nie zaufa.
- Przepraszam, Dorcas – wyszeptała. – Ja wiem, że nie powinnam mu tego wszystkiego mówić, ale…
- Nie mnie powinnaś przepraszać – przerwałam jej, zanim znowu musiałaby się zacząć tłumaczyć. – Chodź – wstałam z łóżka.
- Nigdzie nie idę.
- Lily, rób, co mówię do cholery – wkurzyłam się. – Nabałaganiłaś to teraz sama musisz się zmierzyć z tym bałaganem. Mam dosyć twojego użalania się nad sobą. Wstawaj. – Ten ton do mnie nie pasował, ale byłam już wkurzona. Mówiło się jedno, a ona i tak robiła swoje.
            Spojrzałam na nią znacząco. Widziałam, że też była zdenerwowana, ale wiedziała, że tym razem ze mną nie wygra, więc ostatecznie zrobiła, co jej kazałam. Nie odzywając się więcej do siebie, zeszłyśmy na dół. Byłam pewna, że jeśli zostawię ją samą przy pierwszej okazji ucieknie na górę, więc zostawiłam ją z Kate i Miriam i kazałam pilnować do czasu, aż wrócę, a potem przemknęłam się z powrotem na scenę.
- Świetnie, że jesteś – rzuciła Ann, kiedy tylko mnie zobaczyła. – Wszystko zostawiliście na mojej głowie.
- A Rogacz?
- Nie wiem, gdzie jest. Podobno poszedł pogadać z Syriuszem, ale od tego czasu słuch po nim zaginął.
- Poszukam go. Przecież zaraz kończymy.
- Nie – zaoponowała. – Najpierw zapowiesz Monic.
- W porządku.
- Co z Lily?
- Wkurzyła się na mnie, ale załatwiłam sprawę. Czasami twoje metody są skuteczniejsze niż moje – stwierdziłam.
- Zapamiętam – uśmiechnęła się.
            Ostatnie nuty piosenki Chrisa Parkera ze Slytherinu właśnie wybrzmiały. Rozległy się głośne oklaski, a zaraz potem Ślizgon zszedł ze sceny.
- Idź – ponagliła mnie Ann, więc pobiegłam na drugą stronę kurtyny.
- Kochani, zabawa zbliża się ku końcowi. Zanim jednak nastąpi przerwa, podczas której będziecie mogli głosować na swoich faworytów, a my przeliczymy głosy i podamy wyniki, zaprezentuje się ostatnia uczestniczka naszego konkursu, urocza Monic Miller z Ravencalwu w piosence Celestyny Warbeck Kociołek pełny gorącej miłości.
            Znowu rozległy się oklaski, więc szybko zeszłam ze sceny.
- Powodzenia – rzuciłam do Krukonki, kiedy ta mijała mnie w przejściu, na co Monic uśmiechnęła się przyjaźnie.
            Chciałam iść porozmawiać z Remusem, ale w tym momencie w moim polu widzenia pojawił się Potter, więc do niego skierowałam swojego kroki.
- Gdzie ty byłeś? – naskoczyłam na niego.
- Uspokój się, Meadowes. Ty też zniknęłaś, zostawiając nas samych, więc nie marudź. To jest Andy Marley. – Przedstawił mnie średniego wzrostu szatynowi z szarymi oczami i gitarą przewieszoną przez ramię.
- Kto?
- Jest w Gryffindorze na czwartym roku. Nie wiem, czy dobrze robię, ale zaśpiewam tę piosenkę. Dla samego siebie. Nie miałem podkładu, ale Andy zgodził się zagrać mi melodię. Ciężko jest kogoś załatwić na ostatnią chwilę – wyjaśnił.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
- Nie jestem – odparł. – Ale po tym, co dzisiaj usłyszałem, nadal miałem przed oczami przyszłość, w której była Lily… To chyba coś znaczy, nie?
- Tak – potwierdziłam. – Jesteś świetnym chłopakiem, James. – Podeszłam do niego i przytuliłam go. – Powodzenia – szepnęłam mu do ucha, a potem zostawiłam go i usiadłam z boku, czekając, aż Monic skończy śpiewać.
 

Przyjdź w mym kociołku zamieszaj,
A jeśli dobrze to zrobisz,
Na nic już więcej nie czekaj,
Bo nocą cię ktoś wynagrodzi.
 

~ * ~

            W końcu i ona skończyła swój występ, a kiedy to się stało, przemówił dyrektor, dziękując organizatorom i uczestnikom za wkład w rozwój szkoły i kultury. Wspomniał jeszcze o innych bzdetach, o których zawsze mówi i zachęcił do głosowania, informując, że sam powstrzyma się od opinii, gdyż wszystkie występy były na równym poziomie. Kiedy skończył, zrobiło się lekkie zamieszanie wywołane dyskusjami i próbami dotarcia do urn. Stwierdziłam, że Remus, Rogacz i Ann dadzą sobie radę beze mnie, więc znowu wymknęłam się zza kulis, postanawiając dotrzymać towarzystwa Lily.
- Jak ci się podobał występ? – zagadnęłam ją, siadając obok.
- Śpiewała naprawdę dobrze – przyznała bez entuzjazmu.
- To prawda – wtrąciła Kate. – Ale mnie urzekła ta mała Ślizgonka.
- Ann pewnie nie, bo nie cierpi Celestyny Warbeck – zaśmiałam się, na co moja przyjaciółka w końcu delikatnie się uśmiechnęła.
- Ja z kolei ją uwielbiam – powiedziała Miriam.
            Dyskutowałyśmy jeszcze chwilę na temat najpopularniejszej w społeczności czarodziejów piosenkarki, aż w końcu szumy ucichły, a na scenie pojawił się Potter.
- Proszę wszystkich jeszcze o chwilę uwagi. Ze swojej strony bardzo dziękuję uczestnikom dzisiejszej zabawy, która nie odbyłaby się bez nich oraz całej cudownej publiczności. Dziękuję również za wszystkie oddane przez was głosy. Nasz konkurs dobiegł końca, ale zanim przeliczymy głosy i podamy oficjalne wyniki, wyłaniając zwycięzcę, czas na ostatni punkt naszej zabawy, a mianowicie piosenkę, którą specjalnie dla was wykonam ja. Nie wiem, czy wasz słuch będzie po tym w nienaruszonym stanie, ale myślę, że jakoś sobie poradzę – oznajmił Rogacz, na co połowa zebranych dziewczyn zaczęła piszczeć i krzyczeć z radości. Zerknęłam na Lily, ale ta próbowała udawać brak zainteresowania. Potter posłał teraz swoim fankom wymuszony uśmiech. – Zanim jednak zacznę, chciałbym podziękować Andy’emu Marleyowi, który, co prawda, siedzi teraz za sceną, ale w ostatniej chwili zgodził się wspomóc mnie podkładem muzycznym. – Znowu rozległy się krzyki uwielbienia. James wiedział, czym zadowolić dziewczyny. – A więc do rzeczy. Zrozumieją mnie ci, którzy kochają bez względu na wady i zalety. Chciałbym zadedykować tę piosenkę najcudowniejszej dziewczynie, jaką w życiu spotkałem. Dziewczynie, która zmieniła moje życie i dla której ja sam również stałem się lepszym człowiekiem. Dziewczynie, dzięki której wiem, czym jest miłość, dziewczynie, której jestem w stanie wybaczyć wszystko i to właśnie robię w tym momencie. – James przerwał i zatrzymał swój wzrok na Evans.

Lily Evans
            Już po pierwszych słowach Rogacza domyśliłam się, że Dor ściągnęła mnie tu z tego jednego konkretnego powodu, że Monic była tylko pretekstem do wysłuchania tego, co Potter miał mi do powiedzenia. Publicznie wybaczył mi wszystko, ale ja nadal nie potrafiłam wybaczyć sobie. Czułam spojrzenia Dorcas i Jamesa, ale dopiero, kiedy ten wymówił moje imię, ja podniosłam wzrok, skupiając się na nim.
- Lily – zwrócił się do mnie. – Ta piosenka jest dla ciebie, bo wiem, jak bardzo kochasz Beatlesów – powiedział, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, a potem rozległy się pierwsze dźwięki jednej z najpiękniejszych ballad.
 
I give her all my love,
It’s all I do.
And if you saw my love,        
You’d love her too.
I love her.
 
            James cały czas wpatrywał się tylko we mnie, a jego ciepły głos, przepełniony wyczuwalną miłością, powoli docierał do mojego serca.

She gives me everything
And tenderly.
The kiss my lover brings
She brings to me
And I love her.
 
            W tym momencie z moich oczu płynęły łzy, których nawet nie próbowałam hamować. Zerknęłam na przyjaciółkę, która ignorując to, co się działo na scenie, wpatrywała się we mnie uważnie. Kiedy napotkałam jej wzrok, uśmiechnęła się przepraszająco, a jednocześnie ze współczuciem i zadowoleniem.
 
A love like ours
Could never die
As long as I
Have you near me.

            Kiedy James śpiewał tę zwrotkę, byłam już całkiem rozstrojona w środku. Płakałam, ubolewając nad swoją głupotą, patrząc na niego jak zahipnotyzowana.
 
Bright are the stars that shine
Dark is the sky.
I know this love of mine
Will never die
And I love her.
 
            Rogacz zbliżał się już do końca, ale ja postanowiłam wyjść. Nie chciałam tego słuchać dalej, bo wyrzuty sumienia, jakie we mnie rosły, zabijały mnie. Chciałam wstać, wybiec z Wielkiej Sali, ale Dor w porę mnie powstrzymała. Zostałam więc na miejscu i wysłuchałam ostatnich dźwięków. 

Bright are the stars that shine
Dark is the sky.
I know this love of mine
Will never die
And I love you[1].
 
            W chwili, kiedy skończył śpiewać, wyszłam z Wielkiej Sali, zanim umilkła gitara Andy’ego. Oparłam się o ścianę, a potem opadłam na podłogę, chowając twarz w dłoniach i płacząc jeszcze bardziej. Dopiero teraz tak naprawdę uświadomiłam sobie, jak musiało zaboleć go to, co powiedziałam. Powinien mnie znienawidzić, nigdy więcej na mnie nie spojrzeć, a jednak wybaczył, bo mnie kochał, bo potrafił poświęcić dla mnie wszystko, a ja? Ja nie byłam go warta, nie pozwalałam mu być sobą, a przecież kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest. Zrozumiałam, że są uczucia, których nie sposób zabić, mimo, iż na to zasługują, że czasami osoba, od której niczego nie oczekujesz, staje się osobą, bez której nie możesz się obyć.
- Co ja narobiłam? – szepnęłam do siebie.
- Lily? – Dorcas wyszła zaraz za mną. Uklęknęła obok i położyła dłonie na moich kolanach.
- Wiedziałaś o wszystkim? – spytałam, nie podnosząc głowy.
- Tak – odparła. – Od początku cała ta zabawa miała na celu występ Jamesa dla ciebie, chociaż dzisiaj prawie pokrzyżowałaś wszystkie jego plany. Nie sądziłam tylko, że wcześniej powie to wszystko publicznie – przyznała, na co rozpłakałam się jeszcze bardziej. – Teraz rozumiesz?
- Rozumiem przede wszystkim to, że nie jestem go warta. Próbowałam go zmienić, zrobić z niego kogoś kim nie jest…
- Lily, jemu naprawdę wystarczy niewiele do szczęścia. Potrzebuje tylko ciebie. Zastąpisz mu wszystko.
- Dor, ja go naprawdę kocham. Jeśli to, co powiedział jest prawdą, to wszystko mi wybaczył, ale ja nie potrafię wybaczyć sama sobie tego, co mu zrobiłam. Jak mam mu teraz spojrzeć w twarz? – spytałam, wstałam z podłogi i pobiegłam na górę.
 

James Potter
            Od dwóch tygodni pomysł występu ze specjalną dedykacją dla Evans był moim priorytetem, jednak to, co zrobiła dzisiaj, prawie zmusiło mnie do rezygnacji z tego przedsięwzięcia. Nie wiem, czemu zmieniłem zdanie i w ostatniej chwili zdecydowałem, że jednak zaśpiewam tę piosenkę, ale dobrze zrobiłem, bo już od moich pierwszych słów widziałem drastyczne i nagłe zmiany na jej twarzy, a w końcu łzy, które mówiły same za siebie. Mój wrodzony upór i nie poddawanie się, w końcu miał mi się opłacić. Lily była pierwszą i ostatnią dziewczyną, którą pokochałem i nie wyobrażałem sobie, by to mogło się kiedykolwiek zmienić.
            Widziałem, jak z bólem i poczuciem winy wypisanymi na twarzy wychodzi z Wielkiej Sali, kiedy tylko skończyłem śpiewać, ale nie byłem zły, tylko jej współczułem, widząc, jak ze sobą walczy.
            Po moim występie dziewczyny znowu zaczęły piszczeć, ale tylko mnie to poirytowało. Byłem zmęczony, chciałem zakończyć już ten konkurs, bo zrobiłem to, co było jego głównym celem. Poczekałem, aż Ann z Lupinem podliczą głosy i uszczęśliwiłem Monic Miller główną wygraną. Wszystkim uczestnikom rozdaliśmy paczki ze słodyczami i nagrodziliśmy dodatkowo dziesięcioma punktami na prośbę dyrektora.
           W końcu sala całkowicie opustoszała. Zostałem tylko ja i pozostała trójka byłej „rady organizacyjnej”. Zabraliśmy się więc do sprzątania, przywracając dawny wygląd Wielkiej Sali. Kiedy skończyliśmy, podeszła do mnie Ann.
- Nie sądziłam, że publicznie wszystko jej wybaczysz – przyznała. – Nie o to cię prosiłam.
- Wiem, ale raczej nie porozmawiałaby ze mną, a chciałem, żeby to usłyszała – odparłem.
- Widziałeś wszystko? – Skinąłem głową. – Wiesz… – wtrąciła się Meadowes. – Rozmawiałam z nią chwilę, po tym, jak skończyłeś, a ona wyszła – westchnęła. – Dokonałeś cudu. Dotarłeś do niej, a ja naprawdę nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Ona rozumie swój błąd, wie, że jej wybaczyłeś, ale ona nie potrafi wybaczyć sama sobie tego, jak cię dzisiaj potraktowała. – Nie odpowiedziałem. – James, już cię dzisiaj o to prosiłam, ale proszę jeszcze raz. Daj jej trochę czasu na uporanie się z tym błędem.

[1] Tekst celowo zmieniony przez Jamesa.