niedziela, 15 maja 2016

51. Nigdy nie ufaj wilom cz. I

Kochani, 
jak zwykle możecie pominąć wstęp, który być może będzie przydługi, jednak mam potrzebę napisania dzisiaj kilka rzeczy.
1. Z racji tego, że wiele osób mnie o to pyta lub wyraża swoje nadzieje, oznajmiam wszem i wobec, a decyzja ta jest nieodwołalna, że w mojej wersji Dorcas NIE będzie z Syriuszem. Mam dla niej dwie wersje historii, jedną bardziej szczęśliwą, drugą mniej. Będziecie mogli sami zdecydować, którą wolicie. Całościowy wątek Blacka też mam już ułożony i nic w nim zmieniać nie będę. Mam nadzieję, że będzie wystarczająco pokręcony i inny niż wszystkie, a wy zaakceptujecie taki bieg wydarzeń, bo przyznam szczerze, że dla mnie będzie to mój najbardziej udany pomysł.
2. Może część z was liczy na jakiś większy rozwój wątku Petera, ale takiego tu nie będzie. Naprawdę bardzo starałam się wczuć w jego postać i po prostu nie potrafię jej zrozumieć, być może dlatego, że sama jej wręcz nienawidzę. Vanessa będzie miała swoją rolę do odegrania, ale wybaczcie, nie liczcie na to, że często będę pisać z punktu widzenia Petera. Ich relacja będzie bardziej opisywana poprzez postrzeganie innych. On będzie wtedy, kiedy sytuacja będzie tego wymagała. Naprawdę przepraszam, ale uważam, że tak będzie dla wszystkich lepiej.
     Jeśli przebrnęliście przez te informacje to jestem pod wrażaniem. Przepraszam was także za ostatnie rozdziały poziomem odbiegające od przyjętych przeze mnie samą norm. Jeśli nie chce wam się czekać tyle czasu na nowe to w pełni was zrozumiem :)

Całuję
Luthien

***

 Lily Evans

            Śnieg leżał grubą warstwą na Błoniach, czubkach drzew w Zakazanym Lesie, a nawet dachu chatki Hagrida, z komina której, leciał szary dym. Z okna dormitorium widziałam, jak gajowy krząta się w środku, a potem wypuszcza z domku psa, który, wesoło merdając ogonem, zaczął biegać wokół chatki. Wszędzie panowała względna cisza i tylko ciche pochrapywanie dziewczyn oraz szelest kartek pergaminu, którymi znowu się otaczałam, świadczyły o czyjejś obecności.
            Dopiero co minęła piąta trzydzieści w środowy poranek, który miał przynieść kolejne zmiany i jeszcze większy natłok obowiązków, a ja doczytywałam do końca kilometrowe instrukcje wicedyrektorki odnośnie dzisiejszego wydarzenia i zajęcia się przybyłymi gośćmi. Byłam trochę wściekła, że wszystkie uwagi kierowane były akurat do prefektów naczelnych, którzy w tym roku pisali egzaminy i osobiście uważałam, mimo faktu, że zawsze wywiązywałam się ze swoich obowiązków i traktowałam je bardzo poważnie, że zrzucenie części na osoby z szóstych klas, które nie miały nic do roboty, nie byłoby wcale złym pomysłem. Dodatkowym problemem dzisiaj było dla mnie również to, że od samego rana źle się czułam. Głowa dawała mi o sobie znać tak, jakbym wczoraj wypiła morze alkoholu, a gardło bolało niemiłosiernie. Nie miałam jednak w szafce żadnych leczniczych eliksirów, gdyż ostatnie oddałam Kate. Musiałam więc wybrać się potem do Skrzydła Szpitalnego. Jednak trwała jeszcze cisza nocna, dlatego doczytałam do końca ostatnie polecenia McGonagall i ruszyłam do łazienki z zamiarem wzięcia kąpieli. Miałam w planach odwiedzić dzisiaj Hagrida, a potem, jeszcze przed lekcjami załatwić kilka rzeczy, więc śniadanie chciałam zjeść względnie szybko. Co więcej, na pierwszej przerwie, wraz z Jamesem mieliśmy spotkać się z Alice i Seanem, by podjąć jakąś decyzję, odnośnie tego problematycznego teraz balu.
            Pół godziny później, znalazłszy się w Pokoju Wspólnym, usiadłam jeszcze na chwilę przed kominkiem, w którym właśnie dogasał ostatni płomień. Głowę ułożyłam na zagłówku fotela i przymknęłam oczy. Czułam się naprawdę źle, a kąpiel wcale nie poprawiła mojego stanu.
- O czym myślisz? – podskoczyłam przestraszona, a potem odwróciłam się. Za mną stał James. Spod jego niedopiętej szaty wystawała również niedopięta koszula, włosy, jak zwykle rozczochrane, sterczały mu na wszystkie strony, w jego oczach widziałam błysk, a na ustach uśmiech.
- Mam tu zaraz paść na zawał?
- Przepraszam – zachichotał.
- To wcale nie jest śmieszne – stwierdziłam. – Co tu robisz o tej godzinie? – spytałam, poprawiając spódniczkę.
- Stoję? – bardziej zapytał niż potwierdził, obdarzając mnie kolejnym uśmiechem, na co wywróciłam oczami.
- Czy ty całą dobę siedzisz nad tą swoją mapą, śledząc mnie?
- Oczywiście, że nie. W dwudziestoczterogodzinnym cyklu odpadają mi zazwyczaj noce, lekcje i czas, kiedy mam cię w zasięgu wzroku.
- Serio? W takim razie naprawdę mi ulżyło – odparłam z ironią. – Daj sobie spokój z tą mapą, James, bo czuję się osaczona. Nie chcę być pod twoją kontrolą dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Należy mi się trochę zaufania. Nie mam zamiaru nigdzie uciekać, ale chcę normalnie funkcjonować.
- Na pewno?
- Na pewno.
- W takim razie pomyślę o tym.
- Potter! – skrzywił się nieznacznie na dźwięk swojego nazwiska. – Obiecaj, że dasz spokój. Jeśli nie, zastosuję inne metody wybicia ci tego z głowy. Przecież już teraz nie musisz wiedzieć, gdzie jestem, żeby „przypadkowo” się na mnie natykać.
- Obiecuję – rzekł. – Słowo Huncwota.
- Dziękuję – wstałam, pocałowałam go w policzek, a potem ruszyłam do wyjścia.
- Gdzie idziesz?
- Eee – chciałam zostać na chwilę sama, by szybko pobiec do pani Pomfrey po życiodajne eliksiry, tak, by Rogacz się o tym nie dowiedział, bo zaraz zacząłby koło mnie skakać, ale pewnie prędzej czy później i tak zerknąłby na tę swoją głupią mapę.
- Najpierw do Skrzydła Szpitalnego, bo boli mnie gardło, a potem… Sama nie wiem. Chciałam zjeść szybciej śniadanie, żeby pozałatwiać jeszcze kilka rzeczy, ale może wybiorę się do Hagrida. Dawno u niego nie byłam.
- Źle się czujesz? – spytał z troską.
- Trochę, ale przeżyję.
- Może lepiej zostań w łóżku.
- James, dzisiaj przyjeżdżają do nas goście i nie ma szans na to, bym cały dzień spędziła w dormitorium. Mamy za dużo roboty, więc daj mi łaskawie robić swoje i lepiej powiedz, dlaczego razem z Syriuszem, od tygodnia, nie skaczesz z radości. No wiesz, odwołane lekcje, nowe kawały, nowe znajomości… – zawiesiłam na chwilę głos.
            Od kilkunastu dni przyjazd naszych gości był znowu głównym tematem rozmów, który nie schodził z ust uczniów i nauczycieli. Ci pierwsi liczyli na piękne dziewczyny oraz przystojnych kolegów, ci drudzy na głębszą integrację. McGonagall była tak zestresowana dzisiejszym dniem, że lepiej było schodzić jej z drogi. Jeszcze trzy miesiące temu sama wyczekiwałam z niecierpliwością nowych „kandydatów na męża”, jakby to powiedział mój dziadek, ale teraz miałam wszystko, czego potrzebowałam do szczęścia, więc byłam raczej poirytowana dodatkową pracą.
- Wiesz, jeszcze niedawno byłem tym wszystkim podekscytowany, ale teraz już nie bardzo – odparł Rogacz.
- A to dlaczego? – drążyłam temat.
- A jak myślisz?
- Nie mam po… Zaraz! Szykujecie coś na dzisiaj? – spytałam podejrzliwie.
- Evans, czy ty zawsze musisz wszędzie wietrzyć jakiś spisek? Przecież nas znasz, my zawsze jesteśmy bardzo grzeczni.
- Taaa, chcesz mi wmówić, że przez ostatnie sześć lat miałam jakieś omamy? Sama sobie wymyślałam wszystkie kawały w waszym wykonaniu i bezpodstawnie dawałam wam szlabany?
- Możliwe – rzekł Rogacz z szerokim uśmiechem. Prychnęłam i wywróciłam oczami, a on zaśmiał się, widząc moją minę. – Nie powiesz mi, że chociaż niektóre z nich ci się nie podobały.
- Oczywiście, że mi się nie podobały. Chyba za coś te szlabany mieliście, nie?
- Kłamiesz – stwierdził James.
- Ty też – zauważyłam.
- Odnośnie?
- Tego, co na dzisiaj przygotowaliście.
- Nie lubisz niespodzianek?
- Czyli jednak.
- Tego nie powiedziałem.
- Ale też nie zaprzeczyłeś – odparłam.
- Wiesz, co? Kłótnie z tobą to prawdziwa przyjemność. Zawsze to powtarzałem – stwierdził, a ja zrobiłam urażoną minę. – Ale jest to kolejna rzecz, za którą cię kocham.
- No ja myślę – rzekłam.
- Więc, jak? Mogę iść z tobą? – spytał.
- Gdzie?
- No po lekarstwa i do Hagrida. W sumie to mógłbym z nim pogadać o… – zamyślił się na chwilę, a zorientowawszy się, że mu się przyglądam, szybko umilkł. Byłam pewna, że chłopacy znowu coś szykują.
- No nie wiem… – zawiesiłam głos. – Chciałam iść s a m a.
- I moje towarzystwo ci przeszkadza?
- Można tak to ująć – powiedziałam prowokująco.
- Ech, co ja cię będę słuchał, Evans – rzekł, a potem złapał mnie w pasie i podniósł do góry.
- Potter, puść mnie! – wrzasnęłam, na tyle, na ile pozwalało mi bolące gardło.
- Będę ci przeszkadzał? – spytał ponownie.
- Tak – odparłam, próbując się wyswobodzić z jego uścisku. – Puść mnie.
- Jesteś tego absolutnie pewna? – podniósł mnie jeszcze wyżej. – Na sto procent?
- Dobra, możesz ze mną iść, ale postaw mnie na ziemię – powiedziałam w końcu, a on zrobił, co chciałam. – Kretyn – rzuciłam jeszcze pokazując mu język i wybiegłam z pokoju, zanim znowu zdążył mnie złapać.

~ * ~

            Pani Pomfrey nie była zadowolona z faktu, że nie może poobserwować mnie chociaż dwie, trzy godziny, na które położyłaby mnie do łóżka w Skrzydle Szpitalnym, ale moje argumenty chyba do niej dotarły i, chociaż z niezadowoloną miną, dała mi potrzebne eliksiry, wręczając zapasowe dawki. Dzięki temu przedzieraliśmy się teraz we dwójkę przez wysoki śnieg, by dotrzeć do chatki Hagrida, którego wielka postać w ciemnym, grubym płaszczu, widoczna była z daleka.
            Od dłuższego czasu Potter milczał, zamyśliwszy się nad czymś. Nie przeszkadzało mi to, jednak postanowiłam dowiedzieć się, co mu chodzi po głowie.
- Stało się coś? – spytałam w pewnej chwili, przyglądając mu się uważnie. Teraz i on spojrzał na mnie ze swego rodzaju powagą wypisaną na twarzy.
- Nie, a co?
- Nic. Po prostu się nie odzywasz, a do tego przyzwyczajona nie jestem – uśmiechnęłam się.
- Właściwie to tak sobie myślę… A co mi tam. Mogę ci zadać dwa pytania?
- Jasne – odparłam zaciekawiona, co on tym razem wymyślił.
- W porządku. W takim razie… Hmm, nie jestem tylko pewny, w jakiej powinny być kolejności, ale mniejsza z tym. Lily…
- Tak?
- Zostaniesz moją dziewczyną? – spytał, zatrzymując się nagle. Z racji tego, że trzymaliśmy się za ręce, a ja szłam dalej, nagły postój spowodował gwałtowne szarpnięcie i w tej samej chwili leżałam w śniegu. On natomiast próbował powstrzymać śmiech.
- A czy my już tego nie uzgodniliśmy? – odparłam, starając się podnieść do pozycji pionowej, w czym mi pomógł. Zaczęłam strzepywać śnieg z ubrania. Byłam lekko zaskoczona jego pytaniem.
- I bądź tu człowieku romantyczny… Czy wy, kobiety, zawsze musicie wszystko komplikować? Człowiek się stara być kulturalnym facetem, a…
- Tak – przerwałam mu, próbując nie wybuchnąć śmiechem. – Zostanę twoją dziewczyną – potwierdziłam znowu, powstrzymując go od jego monologu. – Jakie jest drugie pytanie?
- Chciałem spytać, czy, już teraz oficjalnie, pierwszy raz, pójdziesz ze mną na prawdziwą randkę. Jutro po lekcjach.
- Nie wydaje ci się, że kolejność pytań powinna być odwrotna?
- Doszedłem do wniosku, że po naszym oficjalnym spotkaniu, mogłabyś jednak zmienić zdanie.
- Hmm, argument trafny – przyznałam ze śmiechem.
- Więc jak?
- Tak, pójdę z tobą na randkę.
- I w tym momencie uczyniłaś mnie jeszcze szczęśliwszym człowiekiem – odparł. – Jutro o siedemnastej spotkamy się w Pokoju Wspólnym. Tylko załóż ciepłą kurtkę i buty.
- Czekaj, co? – spytałam. – Gdzie pójdziemy?
- No przecież nie powiem ci teraz, bo nie będzie niespodzianki – pokręcił głową, jakby tłumaczył dziecku najprostszą rzecz na świecie, a potem, kończąc temat, znowu ruszył w drogę. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść za nim.

~ * ~

            Kiedy dotarliśmy w końcu na miejsce dochodziła godzina szósta czterdzieści. Hagrid nie spodziewał się nikogo tak wcześnie, ale niezmiernie ucieszył się na nasz widok. W tym momencie było mi głupio, że tak go ostatnio zaniedbałam.
- Lily! James! – krzyknął do nas z daleka. – Cholibka, co wy tu robicie?
- Cześć, Hagrid – przywitałam się z nim.
- Wchodźcie do środka. Zaraz zrobię herbatki to se pogadamy – rzucił i zniknął w środku, więc i my weszliśmy.
            Gajowy powiesił czajnik nad ogniem, a na stole ustawił trzy ogromne kubki, do których wsypał po kilka liści. Wyciągnął też z szafki talerz z ciastkami, ale z wiadomych powodów ani ja, ani Potter nie poczęstowaliśmy się tą przekąską. Rozebrałam się, bo w domku było naprawdę gorąco i usiadłam na fotelu. Hagrid zalał wrzątkiem herbatę, odstawił czajnik i usadowił się przy stole. Każdy z nas wziął kubek i chwilę siedzieliśmy w ciszy, popijając gorący napój.
- Opowiadajcie dzieciaki co tam u was. Dawno żeśmy się nie widzieli – zauważył olbrzym.
- Wybacz, Hagrid. Naprawdę mi przykro, że tak długo u ciebie nie byłam – powiedziałam, uśmiechając się do niego przepraszająco. Machnął ręką.
- Nie przejmuj się, Lily. Zajęci jesteście, a i ja mam ostatnio dużo roboty. Nasypało śniegu, a dopiero co się grudzień zaczął. Niektóre zwierzęta w Zakazanym Lesie zaskoczyła w tym roku zima, cholibka. Muszę im trochę pomóc, co by nie wyginęły.
- Ja… – zaczął Rogacz, ale mu przerwałam.
- Byłaby wielka szkoda – przyznałam.
- Dużo macie pracy? – spytał, dokładając do ognia kolejny kawałek drewna. Nie wiem, czy nawiedziła mnie w tym momencie gorączka, czy w domku było naprawdę gorąco, ale postanowiłam zdjąć szatę.
- Trochę – odparłam. – Nauczyciele nas nie oszczędzają, egzaminy coraz bliżej, więc i czas wziąć się za powtórki, o które ciągle walczę z Ann. Pierwszoroczni już dawno przywykli do Hogwartu, co przekłada się na większą liczbę łamania przez nich regulaminu i szlabany, a McGonagall tak stresuje się dzisiejszym przyjazdem naszych gości, że lepiej schodzić jej z drogi. Nawet chłopacy nie wchodzą ostatnio w jej pole widzenia.
- Naprawdę? – spojrzał teraz na Pottera. – Myślałem, że posłucham trochę o waszych nowych kawałach. Zawsze wiedziałem, że z wami nie można się nudzić.
- To na pewno – przyznałam.
- A co u Syriusza? Remus nadal mocno cierpi podczas pełni? Peter lepiej sobie radzi? Nic się nie odzywasz, James.
- Bo moja dziewczyna nie pozwala mi dojść do słowa – zauważył Huncwot, posyłając mi rozbawione spojrzenie. Na te słowa zakrztusiłam się herbatą, a Hagrid spojrzał na nas zdezorientowany.
- Dziewczyna? Cholibka, Lily, chyba nie dałaś się w końcu omotać Potterowi?
- Niestety – potwierdziłam, rozkładając ramiona, na co gwałtownie wstał, wylewając przy okazji część zawartości swojego kubka na stół, podszedł do mnie i mocno uściskał. Kiedy już byłam pewna, że zaraz połamie mi wszystkie żebra, puścił mnie i tak samo potraktował Rogacza.
- Zawsze wiedziałem, że kiedyś będziecie razem – powiedział w końcu, siadając na swoje miejsce. – Jesteście cholernie dobrymi czarodziejami, pasujecie do siebie. To wam da przewagę. Zapamiętajcie moje słowa: wiele w życiu osiągnięcie.
            Rozmowa toczyła się dalej. Hagrid mocno przeżył fakt, że w końcu zeszłam się z Jamesem. Opowiedzieliśmy mu o tym, co porabia Łapa, który ma nadzieję znaleźć wśród naszych gości „kolejną ofiarę Syriusza Blacka”, o tym, że Remus jakoś nadal wytrzymuje związek z Ann, że Peter poznał sympatyczną dziewczynę, którą bardzo polubił. Z wzajemnością oczywiście. Dowiedziałam się, że ostatnio u Hagida byli Dorcas z Ericem, który przypadł mu do gustu, a ja poskarżyłam się, że Vick nie przejmuje się egzaminami i powtórkami, które ustalam, na co oboje stwierdzili, że nie powinnam układać jej życia i trochę odpuścić, więc się obraziłam. Nie na długo oczywiście, ale mimo tego, że wiedziałam, iż mają rację, zawsze wkurzałam się, kiedy ja próbowałam pomóc, a inni tego nie doceniali. Hagrid posmutniał, uświadomiwszy sobie fakt, że nieubłaganie zbliża się koniec naszej edukacji w Hogwarcie. Zapewniliśmy go jednak, że będziemy go częściej odwiedzać, a później pisać do niego listy, że na pewno wkrótce znajdzie kolejne osoby, które znajdą w nim przyjaciela na długie lata.
            W końcu postanowiliśmy się zbierać, a kiedy ja się ubierałam, James wyszedł z Hagridem na zewnątrz, by „omówić jedną sprawę”, o której nie chciał mi jednak powiedzieć, więc dałam spokój. Byłam pewna, że prędzej czy później i tak dowiem się, co tym razem knują Huncwoci, więc poczekałam grzecznie i, mając nadzieję, że zdążymy jeszcze na końcówkę śniadania, wróciliśmy do zamku.

~ * ~

            Dotarliśmy do szkoły trochę później niż planowałam, w Wielkiej Sali nie było wielu osób, gdyż godzina największego tłumu już dawno minęła. O dziwo, przy naszym stole nie zastaliśmy nikogo z naszych znajomych. Spojrzałam w stronę Krukonów, ale i tam nie zauważyłam ani Dorcas, ani Erica, więc po prostu zabrałam się za jedzenie, rozmyślając nad tym, że w takim układzie nie zdążę załatwić przed lekcjami tego, co chciałam.
     Czułam się odrobinę lepiej, ale nadal źle, co nieźle mnie irytowało. Nie byłam przyzwyczajona do chorowania. Zdarzało mi się to niezwykle rzadko i wkurzałam się, kiedy ograniczało mi to funkcjonowanie. Nie lubiłam marnować czasu na leżenie w łóżku i narzekanie.
- James? – odezwałam się w pewnej chwili.
- No?
- Eee, chciałam tylko coś ustalić.
- Odnośnie? – spytał zaciekawiony.
- Do naszej pierwszej, oficjalnej randki, trzymamy dystans?
- To znaczy? – spojrzał teraz na mnie.
- No wiesz, żadnego całowania… – zaczęłam, dusząc się ze śmiechu i ocierając pojedyncze łzy, ale on szybko mi przerwał.
- Na takie warunki się nie zgadzam – odparł i powoli pochylił się w moją stronę.
- Co tam, ludzie? – wydarł mi się do ucha Łapa, po czym przelazł pod stołem i usiadł naprzeciwko nas, a my w tym czasie odsunęliśmy się od siebie. Black spojrzał na nas z rozbawieniem, zatrzymując się dłużej na mnie.
- Rogaś, znowu doprowadziłeś dziewczynę do łez? – jego pytanie zostało zignorowane. Potter był chyba niezadowolony z faktu, że jego najlepszy kumpel pojawił się w tym momencie w Wielkiej Sali. Mnie to jedynie śmieszyło.
- Co ty tu robisz? – zapytałam.
- Ech – westchnął. – Nie można już nawet przyjść na śniadanie, nie będąc zasypywanym od rana pytaniami?
- Myślałam, że już wszyscy dawno tu byliście.
- Wiesz, Ruda, budzę się dzisiaj po pięknym śnie, wstaję z łóżka i widzę, że żadnego z moich kumpli nie ma w pokoju, więc co robię?
- Zajmuję się swoim życiem? – zaproponował James.
- Szukam mapy, której, swoją drogą, nigdzie nie ma.
- I jaki z tego wniosek? – znowu wtrącił się Rogacz.
- Taki, że zabierasz ją zazwyczaj wtedy, kiedy spotykasz się ze swoją ukochaną – wyjaśnił z szerokim uśmiechem zadowolenia.
- Nadal nie rozumiem – przyznałam. – Mogłeś zjeść śniadanie z resztą, jak normalny człowiek.
- Patrzeć na obżerającego się Petera, zachowującego się dziwnie od czasu, kiedy poznał tę swoją Puchonkę, na Remusa, który ostatnio nie może dogadać się z Ann, czy na Erica, którego obiecałem tolerować i nie obrażać? Takie przysięgi staram się spełniać, ale powoli i stopniowo, nie rzucam się na głęboką wodę, także doszedłem do wniosku, że poczekam na was, przy okazji zapewniając sobie jeszcze pół godziny snu. – Czasami nie bardzo rozumiałam jego tok myślenia, ale chyba już się do tego przyzwyczaiłam.
- Aha – powiedziałam tylko, nie wiedząc, co więcej na to odpowiedzieć. Spojrzałam na Jamesa, który wzruszył ramionami i wróciłam do śniadania.
     Szczerze? Było mi żal Blacka. Nie uważałam, by postąpił właściwie z Dorcas, chociaż ja nawet dobrze nie wiedziałam, dlaczego moja przyjaciółka dała mu wtedy kosza, jednak ostatnio miałam wrażenie, że Syriusza męczy już opinia chłopaka, który „może mieć każdą”, że dziewczyny leciały na niego tylko dlatego, że był przystojny, lubiany czy popularny. Nie wiem, czy tutaj nadal chodziło o Dor, czy jednak o fakt, że szkoła powoli się kończyła, a wraz z tym rosła przytłaczająca dla niego świadomość tego, że kiedy to nastąpi, będzie musiał zacząć radzić sobie sam. Nie mając na wyłączność reszty chłopaków oraz dziewczyny, dla której liczy się coś więcej niż seks i przelotny romans, dodający jej popularności. Wśród swoich zawsze będzie t y m Syriuszem Blackiem, jednak poza Hogwartem ten fakt nie będzie miał większego znaczenia.
- Cholera, znowu nie ma bułeczek cynamonowych. Czy te skrzaty nie mogą robić ich więcej? – odezwał się w pewnym momencie Łapa.
- Bułeczki cynamonowe? – zdziwiłam się.
- Uwielbiam je, ale dzień w dzień, kiedy już schodzę na dół, większość półmisków jest pusta – wyjaśnił poirytowany, a ja parsknęłam śmiechem, na co spojrzał na mnie oburzony. Wstałam więc z miejsca i przyniosłam mu je z drugiego końca stołu.
- Jesteś wielka – rzucił tylko i zaczął je konsumować prosto z półmiska.
- Wiem.
- Lilka, czy przydział naszych nowych koleżanek jest z góry narzucony? – spytał w pewnej chwili Łapa.
- Nie. Z tego, co zrozumiałam, każdy z gości zostanie przydzielony do domu przez Tiarę Przydziału, a co?
- No to dupa – stwierdził. – Myślałem, że da się to jakoś oszukać, ale ta stara czapka właśnie mi to uniemożliwiła.
- Co ty znowu kombinujesz? – wtrącił Rogacz.
- Nic. Po prostu chciałem pozmieniać listy tak, żeby do naszego domu zostały przydzielone same najładniejsze laski – wyjaśnił, a ja zakrztusiłam się jedzeniem.
- Mało masz ładnych dziewczyn w szkole? – spytałam.
- Większość już mi się znudziła – odparł. – Chyba, że oferujesz swoją osobę – puścił do mnie oko.
- Black, grabisz sobie – rzekłam. – Jeszcze niedawno wściekałeś się i wyzywałeś na mnie, a teraz nagle ci się podobam?
- Evans, wizualnie zawsze mi się podobałaś. Tylko charakter masz wredny – stwierdził Łapa, a ja zerknęłam na Rogacza, który mierzył swojego przyjaciela zabójczym spojrzeniem.
- Tak? – zwróciłam się do Syriusza. – To powiedz mi, co rzuciło ci się w oczy – podpuściłam go, a on poznał się na mojej gierce, bo ochoczo odpowiedział na pytanie.
- No wiesz, masz ładne kształty, długie nogi, fajny tyłek, wąską talię i cudowne zielone oczy w kształcie migdałów – Łapa idealnie naśladował głos Pottera. Próbował powstrzymać śmiech, jednak James nie był chyba w dobrym humorze, bo wziął do ręki dzbanek z sokiem i oblał go nim. – Rogacz, ty idioto! – wrzasnął Black, a ja parsknęłam śmiechem. – Przecież żartowałem!
- Wiem – odpowiedział z szerokim uśmiechem Potter i już po chwili sam też był cały mokry od klejącego się napoju.
- Przestańcie! – upomniałam ich, ale oblewanie się czym popadnie, chyba bardzo im się spodobało, bo zignorowali moją prośbę.

~ * ~

- Lily Evans? – jakaś dziewczyna, na oko czternastoletnia podeszła do mnie w momencie, kiedy właśnie zbieraliśmy się do wyjścia.
- Tak – potwierdziłam.
- Profesor McGonagall kazała przekazać, że piętnaście po ósmej chce widzieć wszystkich prefektów w swoim gabinecie.
- Co? – spytałam. – Czy ona na głowę upadła? – spojrzałam na zegarek i jęknęłam. O ile zdążyłabym skoczyć jeszcze na jedno z umówionych przed zajęciami spotkań, bo zaczynaliśmy dzisiaj dopiero od trzeciej lekcji, o tyle w pięć minut nie było szans dotarcia do gabinetu wicedyrektorki, choćbym nawet skorzystała ze wszystkich możliwych skrótów. Ten zamek był zdecydowanie za duży. – Dziękuję – rzuciłam więc tylko do dziewczyny, na co ta szybko się oddaliła, a następnie poinformowałam chłopaków, że zobaczymy się na obronie, przypomniałam Rogaczowi o dzisiejszym spotkaniu z Alice i Seanem, w końcu powiedziałam, że muszę lecieć i wybiegłam z Wielkiej Sali.
            W drodze do gabinetu McGonagall, czytałam jeszcze raz jej ostatnie notatki, więc nie zauważyłam szatyna, z którym się ostatecznie zderzyłam.
- Może byś uważała, jak chodzisz, Evans – burknął Kevin. Od naszej ostatniej kłótni nie odzywaliśmy się do siebie, ponieważ nadal go za nią nie przeprosiłam. Powinnam to zrobić już dawno, ale jakoś nie było do tego okazji. Ciężko było mi również przyznać, że Hilliard miał rację. Wiem, że nie na tym mu zależało, ale jednak. Teraz też nie miałam zbyt wiele czasu na pogadanki.
- Muszę iść – rzuciłam więc tylko, wymijając go i pognałam na drugie piętro.
            Na korytarzu nie spotkałam Lupina, który, gdyby mógł, z pewnością poczekałby na mnie, więc zaklęłam w duchu i weszłam do gabinetu.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, uznając, że tłumaczenie byłoby w tym momencie zbędne i szybko usiadłam na wolnym miejscu koło Remusa, który uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. McGonagall miała natomiast wściekłą minę.
- Wracając do tego, co mówiłam, zanim mi przerwano – kontynuowała. – Najważniejszą rzeczą, jaką macie się dzisiaj zająć to zakwaterowanie gości w waszych domach. Po obiedzie zaczekacie w Wielkiej Sali i kiedy uporamy się z podziałem, zaprowadzicie nowych kolegów do ich dormitoriów. Dyrektor Dumbledore zdecydował, że zostaną oni przydzieleni do poszczególnych domów zgodnie z decyzją Tiary Przydziału, więc mają zostać przyjęci tak samo, jak co roku nowi pierwszoroczni. Co więcej jesteście za nich odpowiedzialni. Jesteście osobami, do których z problemami przychodzą w pierwszej kolejności. Jeśli nie dacie sobie rady, dopiero wtedy zwracacie się do któregoś z nauczycieli.
            Wywód dyrektorki trwał kolejne pół godziny, po których puściła nas, kręcąc głową, załamana podejściem do tematu jednego z Puchonów.
- Zdążyłaś coś zjeść? – spytał Remus, kiedy wspinaliśmy się na górę. – Nie widziałem was na śniadaniu.
- Tak – odparłam. – Ech, mam dosyć. Pierwszy raz widzę, żeby tak się zachowywała.
- Co w nią wstąpiło?
- Jej wrodzony perfekcjonizm – stwierdziłam i oboje parsknęliśmy śmiechem.
            Szliśmy chwilę w milczeniu, a ja zastanawiałam się nad tym, co dzisiaj na śniadaniu powiedział Syriusz.
- Jak ci się układa z Ann? – spytałam w pewnej chwili, a on wzruszył tylko ramionami.
- Nie musisz tego robić, Lily – powiedział.
- Czego?
- Pomagać mi tak, jak ja pomogłem wtedy tobie.
- Nie pytam o to z tego powodu – odparłam.
- W takim razie, w porządku – rzucił tylko.
- A ty nie musisz kłamać tylko dlatego, że Ann jest moją przyjaciółką.
- Nie robię tego.
- Remus – spojrzałam mu w oczy, a on szybko odwrócił wzrok. – Jeśli nie chcesz, to nie mów, nie mam prawa pytać, ale jeśli już coś mówisz, to mnie nie okłamuj – westchnął.
- W takim razie odpowiedź brzmi: niezbyt dobrze. To chciałaś usłyszeć? Ostatnio byłem bliski tego, by jej o wszystkim powiedzieć, ale wtedy… Nie wiem, jak mam to ująć. Zaczęła się jakby ode mnie odsuwać. Ciągle od kogoś dostaje listy i ciągle na nie odpisuje, nie chcąc powiedzieć, o co chodzi.
- Każdy z nas dostaje listy – zauważyłam.
- I właśnie dlatego nie chciałem z tobą rozmawiać, Lily, bo wiedziałem, że będziesz starała się jej bronić. Nie mam ci tego za złe, ale nie potrafię wytłumaczyć ci, dlaczego uważam, że Ann ostatnio odsuwa mnie na dalszy plan. Nie mówię też, że obwiniam ją o to. Nie wiem, jednak, czy powinienem jej o wszystkim mówić. Uważam, że będzie lepiej, jeśli jeszcze zaczekam. Możliwe, że rzuci mnie wcześniej niż się na to zdecyduję, a wtedy będzie to dla mnie prostsze, bo będę wiedział, że to nie z powodu mojego problemu.
- Powiedz mi szczerze. Ty chciałbyś, żeby ona cię zostawiła, prawda? – Nie wiem dlaczego, ale ja to po prostu wiedziałam. On chciał być z Ann, jednak, mimo mojej wiary w niego, jako człowieka, ta część, której w sobie nie uznawał, nie dawała mu spokoju. Gdzieś tam w głębi serca, mimo uczucia do mojej przyjaciółki, chciał, by ta go zostawiła, by to ona podjęła tę decyzję, a nie on. Uważałam to za swego rodzaju tchórzostwo, ale nie mnie było go oceniać.
- Nie odpowiem ci na to pytanie, Lily i nie rozmawiajmy już o tym – poprosił, więc zamilkłam.