środa, 29 czerwca 2016

53. Nigdy nie ufaj wilom cz. III Kiedy los jest złośliwy

Kochani!
     Bardzo was przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj, no ale po prostu nie było szans, żebym się z nim wyrobiła. Jednak siedziałam nad nim i teraz, o trzeciej w nocy, w końcu go wstawiam. 
     Co do kolejnych, to chciałabym was o coś prosić, chociaż wiem, że i tak będzie mały odzew. Z racji tego, że zaczęły się wakacje, wiele osób wyjeżdża, chciałabym, żebyście napisali mi w komentarzu (nie zmuszam), czy jest sens publikowania rozdziałów w czasie wakacji. Co dwa tygodnie, czy może lepiej raz na miesiąc albo w ogóle, żeby ci, którym zależy, nie mieli dużo do nadrabiania, a i po co coś wstawiać, jeśli z kolei nikt nie będzie tego czytał.

Pozdrawiam
Luthien

***

James Potter
 
            Po wszystkich formalnościach w końcu wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Z pomocą chłopaków z szóstego roku, urządziliśmy imprezę powitalną w wieży, która teraz rozkręciła się na dobre. Łapa znowu był w swoim żywiole. Otoczony, jeszcze niezrażonymi do niego, dziewczynami, przechwalał się, opowiadając cuda i ustalając już kolejność randek.
            Poszukiwałem wzrokiem Lily. Miała iść na górę, ale jakieś małolaty dobrały się do stolika z alkoholem, więc zawróciła, by zrobić z nimi porządek. Chciałem jej nawet pomóc, ale już podbiegła do niej Ann, więc dyskretnie wycofałem się pod ścianę, rozglądając dookoła.
- James! – usłyszałem w pewnej chwili znajomy głos, należący do osoby, której towarzystwa chciałem dzisiaj uniknąć. Nie tylko dzisiaj. Jaki złośliwy los chciał, żeby ta idiotka trafiła akurat do Gryffindoru? Dlaczego miałem takiego pecha?
            Odwróciłem się niechętnie i stanąłem twarzą w twarz z Corinne.
- Cześć – powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Odwal się, Corinne – odparłem niezadowolony z sytuacji, w której się znalazłem.
- Co tak niegrzecznie, Jim? – spytała, ignorując, bądź co bądź, moje powitanie. – Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam. Fajnie, że znowu się spotykamy, prawda?
- Nie – rzekłem dobitnie. – Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie pojawisz się w moim życiu. Nie chciałem cię widzieć wtedy i nie chcę teraz. Szczególnie teraz – podkreśliłem. – W mojej szkole. W moim domu. W mojej wieży. W moim towarzystwie. Przy m o i c h znajomych. – Zapadła chwila ciszy.
- Nie odpisałeś na żaden z listów – kontynuowała, jakby nie słysząc tego, co przed chwilą powiedziałem.
- Hmm, może dlatego, że każdy twój list lądował w ogniu, zanim go otworzyłem. Chyba się ze mną zgodzisz, że było to logiczne i nie powinno cię dziwić. Poza tym wiesz, byłem trochę zajęty. Szkoła, egzaminy, quidditch, znajomi i takie tam. Zapewniam więc, że mało obchodziły mnie twoje głupie wiadomości, a ty tym bardziej.
- Nie mogłam i nadal nie mogę przestać o tobie myśleć, James.
- Twój problem, nie mój. Nic mnie to nie obchodzi i szczerze? Mam to w dupie. – Coraz bardziej wkurzała mnie ta rozmowa.
- Szkoda, że tak to się wtedy skończyło – kontynuowała, nie robiąc sobie nic z moich słów. – Gdybyś mnie wysłuchał, może moglibyśmy…
- Usłyszałem wystarczająco dużo.
- Ale…
- Corinne, czy ty jesteś aż tak popierdolona, że naprawdę myślałaś, iż po tym, co mi zrobiłaś, zaraz ci się oświadczę? Powinnaś się leczyć – stwierdziłem, próbując się uspokoić. – Miałaś szansę zostać moją dobrą znajomą, może nawet przyjaciółką. Spieprzyłaś sprawę, a ja informuję cię, wszem i wobec, że cię nienawidzę. Łaskawie przyjmij to do wiadomości i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Chyba, że…
- Chcecie coś do picia? – przerwała mi Miranda z szóstego roku, z którą kiedyś chodziłem kilka dni. – Kremowe Piwo, coś mocniejszego?
- Nie, dziękuję – odparła Corinne. Dopiero teraz, moja była, spojrzała na nią z obojętnością i głębokim lekceważeniem.
- A ja się chętnie napiję. Masz Ognistą?
- Jasne.
- To daj mi całą butelkę. Albo nie, daj mi dwie – wziąłem od niej trunek i od razu pociągnąłem łyka. W tym momencie poczułem nieodpartą chęć upicia się dzisiaj. Nie widziałem innej opcji. Corinne właśnie odebrała mi ostatnią, pojawiając się w Hogwarcie, a co gorsze, także w mojej wieży.
- Niezdrowo jest tyle pić – stwierdziła blondynka, kiedy Miranda poszła dalej.
- Nie ty będziesz mi mówić, co mam robić – odparłem. – Co się jednak stało, że ty rezygnujesz z alkoholu? Nie pamiętam, żebyś była abstynentką. – Pociągnąłem z butelki kolejne łyki i od razu poczułem, jak piecze mnie gardło.
- Jestem w ciąży – oznajmiła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Słysząc to, automatycznie zakrztusiłem się tym, co piłem. Corinne chciała mi pomóc, ale gwałtownie odsunąłem się od niej. Byłem w niemałym szoku po tym, co właśnie usłyszałem.
- Że co? – spytałem, patrząc na nią załzawionymi oczami.
- Spodziewam się dziecka – powiedziała z takim samym spokojem jak poprzednio. – Oj, Jamie, chyba wiesz, skąd się biorą dzieci – posłała mi pobłażliwy uśmiech. Zignorowałem tę uwagę. Jeśli to była prawda, gdzieś tam musiał być ojciec, co trochę podniosło mnie na duchu.
- Gratuluję – rzekłem, nie wiedząc, co mogę na to odpowiedzieć. – Kto jest tym szczęśliwcem, którego usidliłaś w tak drastyczny sposób?
- Czemu uważasz, że powinieneś to wiedzieć?
- Bez powodu nie mówiłabyś mi o tym. Zresztą… Nie było pytania. – Czułem, że lepiej będzie nie zagłębiać się w żadne szczegóły.
- Ten ktoś jeszcze o tym nie wie – wyznała w końcu. – Czekam na odpowiedni moment.
            Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że Lautier jest nienormalna, więc lepiej było uciąć w tym momencie dyskusję. Swoją drogą… Który facet chciałby mieć z nią dziecko?
- Wracając do tematu… – przerwała w końcu tę cudowną ciszę.
- Corinne, ty naprawdę myślałaś, że po tym, co mi zrobiłaś, zostanę z tobą? Nie byliśmy razem i nigdy tego nie planowałem. Tym bardziej wtedy. Okłamałaś mnie, wykorzystałaś, a ja cię nigdy nie kochałem i kochać nie będę, o czym dobrze wiesz.
            Blondynka zmierzyła mnie w tym momencie chłodnym spojrzeniem.
- Ach, tak, jasne. Lily Evans. – Jej ton głosu zmienił się teraz. – Nawet wtedy, kiedy powinieneś być tylko mój, powtarzałeś jej imię. Nie mogłeś go znać, a jednak to właśnie je wypowiadałeś. Nie moje. Nie wiem, dlaczego, nie wiem jak… – pojedyncza łza zalśniła w jej oku. Zamrugała szybko, chcąc się jej pozbyć.
            Szczerze? Dobrze wiedziałem, że to, co mi przed chwilą powiedziała, nie mogło mieć miejsca. Jeśli jednak ten jeden, jedyny raz, mówiła prawdę, nie potrafiłem wytłumaczyć tego zjawiska. Nie mogłem go też zweryfikować, ale sądząc po jej reakcji, mogło być tak, jak mówiła.
- To się nazywa miłość, Corinne – rzekłem więc, bo nie udało mi się znaleźć innej odpowiedzi na to, do czego się właśnie przyznała.
- Mam w dupie taką miłość – tym razem przetarła oczy rękawem bluzki, a mi nawet nie zrobiło się jej żal. – Jak teraz będzie? – spytała.
- Co, jak będzie?
- No, co dalej będzie z nami? – nie dawała za wygraną.
- Czy ty przypadkiem nie odpowiedziałaś sobie na to pytanie sama? Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Nigdy nie było i nie będzie żadnych nas, Corinne – wkurzyłem się. Czy ona faktycznie zakodowała sobie w głowie fakty odbiegające od rzeczywistości? – Wykorzystałaś mnie – powtórzyłem. – I nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłaś. Znamy się dosyć długo, myślałem, że coś dla ciebie znaczę, a ty potraktowałaś mnie przedmiotowo, niszcząc to, co sprawia, że jesteśmy ludźmi. To fakt, że tylko na chwilę, ale jednak. Nie da się tego wybaczyć. Mam swoją godność i uczucia. Co więcej, od samego początku, stawiałem sprawę jasno. Kocham tylko jedną dziewczynę i jeśli ona nie spędzi ze mną reszty życia, żadna inna nie dostąpi tego zaszczytu, choćbym się miał zestarzeć sam, rozumiesz?
- Nie uważasz, że miłość do kobiety, której nigdy nie będziesz miał, jest stratą czasu? – Gdyby mój wzrok potrafił zabijać, blondynka leżałaby już martwa. – Tak, wiele mi o niej opowiadałeś, nie pamiętasz?
- Uważaj, co mówisz, Corinne. Nic o niej nie wiesz.
- Na pewno więcej, niż myślisz. Lily Evans – powtórzyła kolejny raz jej imię i spojrzała gdzieś za siebie. Również skierowałem wzrok w tamtą stronę. Moja ukochana, zamiast leżeć w łóżku, rozmawiała jeszcze z jakimiś chłopakami. – Nie wiem, co ty w niej widzisz.
- Wszystko to, czego ty nie masz – odparłem. – I jeszcze więcej. – Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ta idiotka popsuła cokolwiek w moich relacjach z Lily. Nie teraz, kiedy w końcu byliśmy razem i wiedziałem, że ona mnie kocha.
- Nie denerwuj się – rzekła Lautier, odwracając się do mnie.
- Ja się nie denerwuję, tylko kończę tę idiotyczną rozmowę. Wiele się ostatnio zmieniło, więc grzecznie proszę, byś zostawiła mnie w spokoju i nie zbliżała się do Lily. Jeśli coś jej zrobisz, zniszczę ci życie i pożałujesz, że spotkałaś mnie na swojej drodze, rozumiesz?
- James, nie wiem, o co ci chodzi, ale zapewniam, że nie będę się wpychać na siłę do twojego życia, jeśli tego nie chcesz.
- Nie chcę.
- Dobrze więc. W miarę możliwości, będę ci schodzić z drogi. Mimo wszystko… Cieszę się, że mogłam cię znowu zobaczyć – rzekła, a potem odeszła, zostawiając mnie samego.
            Nie wiedziałem, jakim cudem Corinne trafiła akurat do Gryffindoru, ale czułem, że jej obietnica jest gówno warta, że to, co zrobiła, dzień przed końcem wakacji, to był nieudany początek spieprzenia mojego szczęścia. Przez najbliższe miesiące musiałem mieć oczy dookoła głowy.

Syriusz Black

            Impreza rozkręciła się na dobre. Nasi goście świetnie się bawili, pląsając po parkiecie oraz nie żałując sobie alkoholu. Ja byłem w swoim żywiole. Dziewczyny mnie uwielbiały. Zresztą, co w tym dziwnego? Byłem przecież najprzystojniejszym facetem w całym Hogwarcie. Zapewne mój najlepszy, rogaty kumpel zacząłby w tym momencie ze mną polemizować, próbując udowodnić, że to on powinien zyskać tytuł „ciacha roku” albo chwalić się, że jego funclub istniej dłużej, ale, bądź co bądź, to ja byłem najprzystojniejszy i chociaż jakiś czas temu, z własnej głupoty, straciłem Dorcas Meadowes, byłem wolny i mogłem się bawić, a Rogaś wodził tylko tęsknym wzrokiem za panią prefekt, która nie raz była naszym największym utrapieniem. Dziwne, że tak to się wszystko potoczyło. Gdyby nie Remus i jego futerkowy problem, Potter, być może, siedziałby w tym momencie ze mną, bajerując nasze nowe koleżanki. Jak mógł wpaść tak bardzo? Do tej pory nie miałem zielonego pojęcia, ale odchodzę od tematu.
- Syriusz, opowiedz coś jeszcze – poprosiła jedna z dziewczyn słuchających o bohaterskich wyczynach Huncwotów, w których, oczywiście ja, grałem główną rolę. Już otwierałem usta, kiedy odezwała się Evans.
- Black, możemy zamienić dwa słowa?  Zaraz dokończysz swoje heroiczne opowieści.
- Jasne – rzuciłem i zgramoliłem się z kanapy. – Drogie panie, zaraz wracam – posłałem im mój czarujący uśmiech.
- To twoja dziewczyna? – spytała brunetka z Durmstrangu. James miał rację, tam były ładniejsze laski.
- Ja? Jego dziewczyną? – Lily roześmiała się. – Zapomnij. My się tylko przyjaźnimy.
- Bo widzicie – wtrąciłem rozbawiony. – Ta oto pani prefekt należy do mojego kumpla, którego już poznałyście…
- Black, przymknij łaskawie swój dziób. Nie wszyscy muszą znać całą historię mojego życia, więc przepraszam, – zwróciła się do nich, – ale porwę Syriusza dosłownie na minutę.
            Odeszliśmy kawałek na bok.
- Czy ty przypadkiem nie powinnaś leżeć w łóżku od jakichś dwudziestu pięciu minut? – spytałem.
- Może i powinnam, ale ciągle ktoś coś ode mnie chce.
- Więc idź na górę, a pogadamy później – zaproponowałem.
- Pogadamy teraz. – Westchnąłem.
- Dobra, więc o co chodzi?
- Co ty, do licha, wyrabiasz, Black?
- Eee, o czym mowa?
- Jesteś pijany, to po pierwsze.
- Nie ja jeden w tym pokoju.
- Po drugie, demoralizujesz nowe koleżanki.
- One mnie uwielbiają, Evans, więc wrzuć na luz. Ja tylko opowiadam im różne historyjki, a żadna z tych lasek i tak nie spełnia moich wymagań, więc raczej odpadają na starcie. Przyjemnie jest jednak posiedzieć z ładnymi dziewczynami.
- Zapomniałeś już, co mi mówiłeś po tym, jak Dorcas wybrała Erica?
- Nie.
- Więc daj spokój, Syriusz. Po co ci to? Naprawdę chcesz, żeby przylgnęła do ciebie opinia…
- Evans, o co ci chodzi? Martwisz się o nie, czy o mnie?
- I o ciebie, i o nie, i o reputację Gryffindoru. Żadna z nich nie ma trafić do waszego dormitorium, rozumiemy się?
- Gadasz jak Luniek.
- Nie chcę…
- Dobra, rozumiem. Zobaczymy, co da się zrobić – uśmiechnąłem się.
- Dziękuję.
- Spoko – rzuciłem jeszcze i wróciłem do dziewczyn. Nie miałem pojęcia, dlaczego Evans robiła problem z niczego. Przecież przestałem szukać lasek na jeden wieczór.
 

James Potter

- Pójdziesz ze mną? – spytałem, podchodząc szybko do Lilki po tym, jak skończyła gadać z Syriuszem.
- To zależy – odparła.
- Od czego?
- Od tego, kim jest Corinne Lautier – rzekła, wpatrując się we mnie zmęczonymi, zielonymi oczami.
- Rozmawiała z tobą? – Byłem wściekły.
- Tak. Powiesz mi, o co tu chodzi?
- To nie… Ech, nie mam pojęcia, co ona tutaj robi – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Poprosiła o Gryffindor, bo ma tu znajomego, niejakiego Jamesa Pottera.
- Poprosiła? – Lilka kiwnęła głową.
- Więc? – Westchnąłem. Mogłem się tego spodziewać.
- Corinne była moją znajomą z Paryża. Poznałem ją trzy lata temu na wakacjach. Mieszka koło hotelu, w którym zawsze się zatrzymujemy, a że do towarzystwa miałem tylko Blacka, to przygarnęliśmy ją i w trójkę łaziliśmy po mieście.
- Jest, a nie była.
- Była – uparłem się. Nie chciałem mówić o niej w czasie teraźniejszym. – W tym roku miałem zabrać ze sobą ciebie, ale odmówiłaś, więc znowu bawiłem się z nią. Tylko, że dla niej to nie do końca była zabawa. Ostatniego dnia zrobiła coś, czego nigdy jej nie wybaczę. Zakochała się we mnie, chociaż wiedziała, że nie ma u mnie żadnych szans, no i chciała zobaczyć, jak to jest, mieć na własność Jamesa Pottera. Podobno nie wszystko poszło po jej myśli i się wściekła. Powiedziałem jej, co o niej i tym wszystkim myślę, zmieszałem z błotem, a ona nic. Jest wariatką zdolną do wszystkiego. Nie chciałem jej więcej widzieć na oczy. Nie przewidziałem jednak tego, że może tu przyjechać. Uwierz mi, skarbie, że, w tej chwili, jej obecność tutaj jest moim największym koszmarem.
- Ale…
- Lily, proszę cię… Nie teraz. Opowiem ci wszystko dokładnie, w bardziej odpowiednim momencie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał do tego wracać i… – Pogubiłem się. – Zapomniałem, ale ona tu teraz jest i nie wiem, co robić. Nienawidzę jej za to…
- James, hej, uspokój się – położyła mi dłonie na ramionach.
- Po prostu…
- Po prostu nie mówmy już o tym – przytuliła mnie. – W porządku? – skinąłem głową. – Nie myśl o tym. Będzie dobrze.
- Lily, proszę cię, nie słuchaj niczego, co ona mówi. Jestem pewien, że jeszcze nie raz będzie chciała się z tobą zaprzyjaźnić. Za dużo o tobie wie – przyznałem.
- W porządku – rzekła w końcu, przypatrując mi się uważnie. – Będzie dobrze. Obiecuję.
- Dziękuję. Przyrzekam, że wszystko ci wkrótce opowiem. Nie masz się czego bać. - W sumie mogłem powstrzymać się od ostatniego zdania. Zabrzmiało to tak, jakby faktycznie coś jej zagrażało. Chciałem, żeby dowiedziała się tego ode mnie, nie od Corinne, ale najpierw musiałem to poukładać.
- Ufam ci, James – uśmiechnęła się.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem.
- Więc pójdziesz ze mną?
- Gdzie?
- Na górę.
- Daj spokój, nie dzisiaj.
- Eee, co? Chciałem tylko, żebyś się w końcu położyła do łóżka, a ja przypilnuję, żeby nikt ci nie przeszkadzał – zaśmiała się.
- Tylko tyle? – uniosła brwi.
- Przyniosę ci lekarstwa – zaoferowałem.
- W porządku.
- Mam wolny pokój, więc idziemy do mnie – zdecydowałem.
- Tak jest.

~ * ~

            Kiedy Lily zasnęła, wróciłem na dół. Chyba pierwszy raz nie wiedziałem, co robić. W końcu byłem Jamesem Potterem, gościem, który zawsze miał wszystko gdzieś, robił co chciał i w dupie miał opinię i uczucia innych. Teraz jednak miałem dla kogo to wszystko zmienić. Problemem był jednak fakt, że Corinne Lautier, jako pierwsza, całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi i pokazała, że można stracić wiarę w ludzkość. Nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego i narobi kłopotów nie tylko sobie, ale i mnie. Naprawdę chciałem powiedzieć o wszystkim Lily, żeby potem nie było niedomówień, jednak nie bardzo wiedziałem, jak mam to zrobić, bo sprawa nie była łatwa. Wyparłem wszystko, zepchnąłem w niepamięć, ale teraz musiałem zastanowić się nad tym, czy naprawdę było tak, jak mówiła Corinne, czy jednak zatrzymała dla siebie coś, co teraz miała zamiar wykorzystać, a ja w żaden sposób nie mogłem tego zweryfikować. Jakieś dziwne mi się to wszystko wydawało.
- Co tam, stary? – spytałem, podchodząc do Blacka, stojącego samotnie przy stole z napojami procentowymi.
- Chyba się starzeję albo coś ze mną nie tak.
- Dopiero teraz to zauważyłeś? – spytałem z szerokim uśmiechem.
- Ja mówię poważnie, Rogaty – oburzył się.
- Ja też – walnął mnie w ramię. – Ała, kretynie.
- Sam się prosiłeś.
- Więc co jest?
- Nie ma żadnej laski.
- Jak to nie ma? Widzę chyba z pięćdziesiąt – zauważyłem.
- Ech, zaczniesz ty w końcu używać mózgu? Ja wiem, że niewiele ci go dali, ale…
- Ale i tak więcej, niż tobie – wszedłem mu w słowo i o dziwo, zamknął się na chwilę. Nigdy nie odbijało mu w ten sposób po alkoholu, raczej latał do każdej dziewczyny po kolei, a nie ich unikał, więc uwzględniwszy ten fakt, podjąłem temat, który rozpoczął. – Dobra, więc o co chodzi z tą laską? – spytałem, dołączając do picia. Syriusz zastanawiał się przez chwilę, jak sformułować najlepszą odpowiedź.
- Chodzi o to, że mam już dosyć tych głupich dziewczyn, łażących za mną i śliniących się na mój widok. Żeby to jeszcze były jakieś konkretne kandydatki, a nie małolaty, które nawet jeszcze cycków nie mają. – Parsknąłem śmiechem, opluwając siebie i jego piwem.
- Nie przeszkadzało ci to do tej pory.
- No nie, ale wiesz… – położył mi rękę na ramieniu i przysunął się do mnie, machając butelką.
- No właśnie nie – przyznałem, odsuwając się od niego.
- Chciałbym znaleźć dziewczynę, która będzie na moim poziomie…
- W takim razie nie stawiasz jej wysokich wymagań.
- Znalazł jedną wartą uwagi i teraz się wymądrza – oburzył się Łapa, a ja zaśmiałem się tylko. – Już wiem, o co w tym wszystkim chodzi, stary. Nie zakochasz się w takiej, która od razu wlezie ci do łóżka, ale w takiej, która każe ci na to zasłużyć, rozumiesz? Podobna do Evans, taka, że latając za nią będziesz wiedział, że warto… – nie wiem, co skłoniło go do zmiany zdania, ale w sumie chyba przyznałbym mu rację. Dziwnym zjawiskiem były jednak takie przemyślenia, wychodzące z ust Syriusza Blacka.
- Rozumiem, że masz dość małolat latających za tobą, więc szukasz poważnej kandydatki na żonę.
- Myślisz, że da się taką znaleźć?
- Na pewno wiele. Uważaj jednak, bo nie wszystkie niedostępne są warte zachodu. Znalazłem jedną. I setki innych, które na moje towarzystwo nie zasłużyły – zauważyłem. Łapa wpatrywał się teraz we mnie uważnie.
- Rogaty, co tak naprawdę zrobiła ci Corinne? – spytał.
- Musimy o tym gadać? Wróćmy może do twojej nowej filozofii podrywu.
- Chcę wiedzieć. To znaczy, rozumiem, wykorzystała cię, zrobiła coś, czego nie powinna, ale co?
- Coś, co sprawiło, że nie chcę jej znać. Stary, spróbuj mnie zrozumieć. Nie chcę, żeby ta laska zbliżyła się do mojej dziewczyny. Jeśli coś jej nagada… Jestem przekonany, że Lautier nie skończyła jeszcze swojej zabawy.
- Rozmawiałeś dzisiaj z tą wariatką? – skinąłem głową.
- Co więcej, zanim przyszła do mnie, rozmawiała już z Lily.
- Co? A to suka. Od zawsze ci powtarzałem, że normalna to ona nie jest.
- Tak? Wiesz, przypominam sobie coś innego – odparłem, wspominając, jak Black zawsze ślinił się na widok blondynki. – Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, ale jeśli coś zrobi, zniszczę jej życie.
- Powiedziałeś Evans?
- Jeszcze nie.
- I chcesz mnie poprosić o przysługę?
- Tak jakby – przyznałem. – To jak, pomożesz mi, trzymać ją z daleka?
- Jeśli chcę zatańczyć na twoim ślubie, to chyba nie mam wyjścia. Powiem chłopakom, żeby też na nią uważali. Popilnujemy ci dziewczyny, Potter, ale…
- Co?
- Będę twoim świadkiem?
- Żebym tylko ja najpierw ojcem chrzestnym nie został – odparłem, uderzając go.
- Śmiej się, śmiej. Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo będzie prosił.
 

Lily Evans

            Obudziłam się w nieswoim dormitorium, ale czułam się zdecydowanie lepiej niż… No właśnie, nie miałam pojęcia, która właściwie jest godzina. Muzyka jednak dochodziła z dołu aż do góry, więc impreza nadal trwała w najlepsze. Nie wiedziałam, w jakim stanie zastanę Pokój Wspólny, więc w miarę szybko doprowadziłam się do porządku i zeszłam na dół. O dziwo, nie było tak źle, jak myślałam. Kilkoro uczniów pochrapywało pod ścianą, część bujała się od nadmiaru alkoholu, ale całość robiła w miarę nienaganne wrażenie.   
            Podeszłam do chłopaków i Ann, którzy na mój widok szybko umilkli.
- Coś nie tak? – spytałam. Cała piątka miała podejrzane miny.
- Eee, nic takiego. Wszystko w porządku. Po prostu rozmawiamy – rzuciła moja przyjaciółka, posyłając mi niewinne spojrzenie, a ja już wiedziałam, że coś knują. Byłam tylko zaskoczona, że i ona brała w tych ich planach udział. – Jak się czujesz? – szybko zmieniła temat.
- Lepiej.
- To dobrze, bo…
- Bo co?
- Bo wpadła do nas McGonagall i trochę się powydzierała, że jest za głośno, że dajemy zły przykład nowym kolegom i mamy zakończyć naszą imprezę. – Jęknęłam. Nie ma to jak podpaść opiekunce domu.
- Kurde, na chwilę was z oczu stracić – wkurzyłam się, a chłopacy zaczęli się śmiać.
- Oni żartują – wtrąciła Ann. – Mieliśmy informatora, więc zanim McGonagall do nas przyszła, zdążyliśmy wszystko sprzątnąć, a powiedziała tylko, że możemy zejść na kolację, jeśli chcemy. – Chłopacy pokładali się ze śmiechu, chwiejąc się nawet przy prostym siedzeniu na fotelu.
- Żałośni jesteście – zwróciłam się do nich.
- Oj, Evans. Co się z tobą dzisiaj dzieje? Zrobiłaś się zrzędliwa i mało rozrywkowa.
- Wiesz co, Black? Przejmuję twój nadmiar rozrywkowości i idę na kolację.
- Lilka! – Potter rzucił się za mną. – Daj spokój. Przecież oni tylko żartują. – Zatrzymał mnie i obrócił w swoją stronę.
- I co w związku z tym?
- No… Mogłabyś się pobawić z nami.
- I schlać się przed godziną dwudziestą?
- Dwudziesta już minęła! – krzyknął Peter, pokładając się na ramieniu Remusa, który jako jedyny, zachował jakieś resztki gości. Spiorunowałam Glizdogona wzrokiem, więc skulił się szybko i wsadził do ust babeczkę.
- Dziękuję za taką zabawę. – Wiedziałam, że moje zachowanie jest trochę nie fair, ale nic nie doprowadzało mnie do szału tak bardzo, jak pijani, prawie do nieprzytomności ludzie, nie potrafiący się bawić bez napojów procentowych. Dziewczyny, tak samo jak Huncwoci, dobrze o tym wiedzieli.
- Aha, więc znowu o to ci chodzi.
- Dobrze wiesz, że tego nie popieram. Impreza imprezą, ale jutro są normalne zajęcia. Pijcie, ile chcecie, ale nie zataczajcie się potem na moich oczach – oznajmiłam i ruszyłam do wyjścia.
- Mogę iść z tobą?
- Jak chcesz.
            Zanim dotarliśmy do portretu, zaczepiła nas jakaś mała blondyneczka. Na oko dwunastoletnia.
- Przepraszam.
- Tak?
- Jestem Jo.
- Cześć – odparłam. – Jestem Lily.
- Wiem – rzekła młoda, a James parsknął śmiechem. – Przedstawiłaś się.
- No tak. W czym ci mogę pomóc? – spytałam.
- Nie pamiętam, które schody prowadziły do mojej sypialni – przyznała. – Jestem za młoda na imprezy, a poza tym jutro są przecież lekcje i nie chcę zaspać, więc wolałabym iść już spać.
            Uśmiechnęłam się do niej, mimo, iż wywołała we nie mieszane uczucia. Spodobał mi się fakt, że bardziej przejmuje się nauką niż zabawą, ale z drugiej strony sprawiała wrażenie małej mądrali.
- To może razem poszukamy twojego pokoju? – zaproponowałam, na co Rogacz wywrócił oczami, a blondynka ochoczo pokiwała głową. – Poczekasz chwilę? – zwróciłam się do Pottera.
- Mam inne wyjście? – odparł, a ja zaprzeczyłam.
- Zaraz wracam.
            Skierowałyśmy się w stronę schodów do dormitorium dziewczyn. Wieża została powiększona przez odpowiednie zaklęcie, dzięki czemu ciągnęła się wyżej niż zwykłe siedem pięter. Wspięłyśmy się więc na ósme i powoli podążałyśmy wyżej.
- Jesteś z Durmstrangu czy Beauxbatons? – spytałam.
- Beauxbatons – odparła, a ja pokiwałam głową. Po co w sumie pytałam? Jasny kolor włosów dominował we francuskiej szkole, chociaż w irlandzkiej również się takowy znalazł.
- Więc musimy wejść jeszcze wyżej, bo domy ułożone są alfabetycznie, od góry.
            Przeszłyśmy kolejne piętra i stanęłyśmy przed drzwiami z niebieskim szyldem. Nie wiedziałam dlaczego, ale pokoje gości były przygotowane dla dwóch osób, czasami trzech. Nie więcej.
- Sarah Ganthier? – dziewczynka kręciła głową na każde nazwisko, więc weszłyśmy jeszcze wyżej. Szczerze? Zmęczyłam się. Współczułam osobom, które miały tu mieszkać
            W końcu znalazłyśmy odpowiedni pokój. W środku znajdowały się dwa łóżka, toaletka, szafa i kolejne drzwi.
- Tutaj masz łazienkę. Oprócz łóżka, resztę mebli musisz dzielić z koleżanką. Na pewno się pomieścicie. Ja mieszkam z aż czterema współlokatorkami, ty masz tylko jedną. Nawet walka o łazienkę będzie łatwiejsza – blondynka uśmiechnęła się.
- Zimno tu – stwierdziła.
- Zaraz coś na to poradzimy – rzekłam i rozpaliłam piec, który powoli zaczął zalewać pokój przygaszonym światłem. – Niestety nie jest tu tak ciepło jak u was, ale da się przeżyć. Przyzwyczaisz się.
            Jo rozejrzała się uważnie, a potem rzuciła na łóżko stojące najbliżej łazienki.
- Chłopacy mogą tu wejść?
- Nie. Jeśli tylko spróbują, włączy się alarm, a schody zamieniają się w zjeżdżalnię. Poza tym wątpię, by dotarli tak wysoko, nie męcząc się wcześniej. – Pomysł ze zjeżdżalnią chyba jej się spodobał.
- Fajnie tu macie. U nas jest większy reżim. Ciągle tylko zasady i dobre wychowanie.
- Na pewno nie jest tak źle. My też nie mamy lekko, na przykład z naszym woźnym. Jego kot wszystkich szpieguje. Lepiej na niego nie wpaść. – Zapadła chwila ciszy. – Jutro rano, na śniadaniu, dostaniesz swój plan lekcji. Podejdź do mnie lub Remusa Lupina, to powiemy ci, gdzie masz salę.
- Dzięki, Lily. Możesz już iść. Wiem, że czeka na ciebie chłopak.
- Może poczekać jeszcze chwilę.
- Jest przystojny – parsknęłam śmiechem.
- Masz rację, jest. I powiem ci, w wielkim sekrecie… Umiesz dochować tajemnicy? – Mała pokiwała głową. – Jest też największym brojarzem w Hogwarcie. Na pewno nie raz wszystkich zaskoczy. – Puściłam do niej oko. – Jeśli niczego więcej nie potrzebujesz, pójdę już, bo jutro są lekcje i też chcę się wyspać.
- Dobranoc – rzuciła blondynka.
- Dobranoc – odparłam i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
            Zabawna była ta mała, ale i trochę upierdliwa. Jeśli część osób ma mi tak zawracać głowę, będę miała dużo roboty. Przeklęta prefektura. Pierwszy raz w życiu stwierdziłam, że wolałabym nie pełnić powierzonej mi funkcji.
            Szybko zbiegłam na dół, by dołączyć do Jamesa.
- Dłużej się nie dało? – spytał, gdy tylko znalazłam się w zasięgu jego głosu.
- Dało. Ta mała jest strasznie gadatliwa. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy w przyszłości będę chciała mieć dzieci. – Rogacz chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się, więc ruszyliśmy znowu do wyjścia, w którym wpadła na nas Dorcas. Miała zaróżowione policzki i ledwo oddychała, zapewne po morderczym biegu do wieży, który wyhamowała osoba Pottera.
- Lily – stanęła i spróbowała wyrównać oddech, a kiedy to zrobiła, kontynuowała. – Z nieba mi spadasz, bo właśnie cię szukałam. Musimy porozmawiać.
- Teraz? Weź Ann, bo ja idę na kolację.
- Nie chcę Ann, bo ona mnie nie zrozumie i zaraz zacznie gadać… – Westchnęłam. – Proszę cię. Muszę komuś o tym powiedzieć. Jesteś moją przyjaciółką.
- Mam prawo głosu? – wtrącił Potter.
- Nie – rzuciła, a ten znowu wywrócił oczami. – Proszę – powtórzyła, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Wybacz, James. Siła wyższa – rzekłam, uśmiechając się do niego, na co moja przyjaciółka rzuciła się na mnie, a potem zaciągnęła na górę.
            Weszłam do pokoju, a kiedy i ona to zrobiła, zatrzasnęła z hukiem drzwi i oparła się o nie.
- Więc… Co jest tak ważne, że musiałam zrezygnować z kolacji? – spytałam, patrząc na nią uważnie.
- Spałam z Ericem – wyznała, a mi, na tę wiadomość, opadła przysłowiowa szczęka.
- Nie uważasz, że powinnaś porozmawiać o tym z nim, a nie ze mną? – spytałam z zażenowaniem.
- To logiczne i już to zrobiliśmy, ale to takie… Niesamowite? Musiałam to komuś powiedzieć. No, nie patrz tak na mnie – zganiła mnie, na co zdołałam zamknąć buzię i jeszcze raz przetrawić tę informację. – Lilka, nie patrz tak na mnie – powtórzyła, siadając na swoim łóżku.
- Nie wiem, co miałabym zrobić – przyznałam. – Nie wiem, co się w takich sytuacjach mówi: „świetnie”, „gratuluję” czy może „co zrobiłaś”? – Dor uśmiechnęła się i zaśmiała.
- Więc może odpowiem na ostatnie pytanie. Przespałam się z Ericem w pełni świadomie, w pełni realnie i w pełni przemyślawszy konsekwencje, a teraz muszę z kimś o tym pogadać.
- Dorcas – jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. – Nie mów mi, że chcesz rozmawiać na ten temat ze mną. To jest jakieś takie…
- Normalne – wtrąciła.
- Dziwne.
- Lilka, przecież to normalna kolej rzeczy. Uważasz to za niezręczne?
- Niezręczne, jeśli miałabym rozmawiać o tym z kimś innym niż mój partner. Po prostu…
- Po prostu się wstydzisz?
- Tak jakby. Myślę, że to sprawa indywidualna i nie trzeba rozmawiać na ten temat.
- Każdy normalny rozmawia na ten temat.
- To ja jestem chyba nienormalna, bo nie chciałabym się z czegoś takiego zwierzać.
- Dobra, ale posłuchać możesz?
- A muszę? – jęknęłam.
- Nie. W sensie… Dobra, nie zmuszam cię do rozmowy, jeśli nie chcesz. Po prostu musiałam to komuś powiedzieć, bo było naprawdę dobrze. Wiesz… Przy Syriuszu nigdy nie czułam tego, co przy nim. Co prawda z Blackiem nawet nie zbliżyłam się do czegoś, co można by nazwać związkiem, ale jednak Eric jest nie tylko moim chłopakiem, ale i przyjacielem, któremu czasami mówię więcej niż wam, a Ann to już w ogóle.
- Przyjaźń to podstawa związku – stwierdziłam. – Cieszę się, że dobrze wam się układa.
- Ja go po prostu kocham – powiedziała Dorcas, opadając z uśmiechem na łóżko. – Pierwszy raz naprawdę się zakochałam – powtórzyła z podnieceniem wypisanym na twarzy.
- Cieszę się twoim szczęściem, Dor. Naprawdę – rzekłam, a potem poklepałam ją po plecach. – I… – spojrzała na mnie uważnie. – Wiem, co w tej chwili czujesz.
            Obie wybuchłyśmy śmiechem, po czym poświęciłam się i, mimo zażenowania, zaczęłyśmy rozmawiać na poważne tematy. Miłość, seks (tutaj raczej tylko słuchałam mojej przyjaciółki, gdyż ja sama nie przyznałam się jej, że spałam z Rogaczem), rodzina, oczekiwania, przyszłość. W tym momencie to wszystko było realne, ale tak naprawdę. Tym razem nie było od tego ucieczki. Inaczej patrzyło się na niektóre sprawy, wiedząc, że planujesz życie z kimś, kogo kochasz. Za pół roku miałyśmy opuścić Hogwart i więcej do niego nie wrócić, znaleźć pracę, wyjść za mąż i walczyć o lepsze jutro, próbując pozbyć się zła. Nie mogłyśmy cofnąć się do pierwszej klasy, bo oto nadszedł kolejny etap naszego życia, który powoli zaczynałyśmy realizować, znajdując stabilność i oparcie.
- Dorcas?
- Hmm?
- Czemu nie chciałaś rozmawiać o tym z Ann, tylko ze mną? To znaczy… Chodzi mi o to, że kiedyś usiadłybyśmy w trójkę i…
- Bo zaraz zaczęłaby się wymądrzać i udzielać rad, nie mając pojęcia, o czym mówi. Kurde, nie zrozum mnie źle, Lily. Chamskie jest to, co przed chwilą powiedziałam, bo to jednak moja przyjaciółka, ale mam ostatnio mam wrażenie, że ona nie potrafi albo nie chce, ułożyć sobie życia. Woli wtrącać się w związki innych, a swój traktuje jak jakąś rozrywkę. Wiesz, że ja też nie byłam bezstronna, jeśli chodzi o ciebie i Jamesa, ale jej zachowanie czasami i mnie doprowadzało do szału. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Zachowuje się tak, jakby nie potrafiła poradzić sobie z własnymi sprawami, a te problematyczne zagłuszała lekceważącym stosunkiem i odwracaniem uwagi. Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem.
- Zawsze taka była, to fakt i nie chodzi o to, żeby się zmieniła, tylko czasami mam ochotę powiedzieć jej, by dorosła do tych swoich siedemnastu lat.
- Myślisz, że ma jakieś problemy? – spytałam. – Tajemnicze listy, nagłe znikanie, pokrętne odpowiedzi. Może coś się stało?
- Może. Myślisz, że wypada spytać?
- Nie zaszkodzi. Przecież nie będziemy jej zmuszać do gadania.
- Dobra, w takim razie porozmawiamy z nią jutro, tylko…
- Co?
- Mimo wszystko… Możesz nie mówić jej na razie tego, co ci powiedziałam?
- Jasne.

niedziela, 5 czerwca 2016

52. Nigdy nie ufaj wilom cz. II Nie wszystko jest takie, jak się wydaje

Kochani!

Dzisiaj nie będę gadać. Po prostu zapraszam was na kolejny rozdział. Myślę, że jest trochę lepszy od poprzednich :)

Luthien

***

Lily Evans

     Kiedy doszliśmy w końcu do naszej wieży, od razu naskoczyła na mnie Ann.
- Lilka, gdzie ty rano zniknęłaś?
- Od kiedy muszę ci się tłumaczyć? – spytałam. – Sama ostatnio ciągle gdzieś łazisz – zauważyłam. Moja przyjaciółka już miała zamiar otworzyć usta, więc ją ubiegłam. – Poszłam do Skrzydła Szpitalnego po leki, a potem z Jamesem odwiedziliśmy Hagrida. Zjedliśmy z Syriuszem śniadanie i byłam z Remusem na zebraniu u McGonagall. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? – Pokręciła głową ze śmiechem.
- Znowu? – spytała tylko. – Ta baba stała się ostatnio niemożliwa – wyraziła swoje zdanie i w końcu zamilkła. Dopiero teraz zauważyła, że razem ze mną, do pokoju wszedł także jej chłopak. Obserwowałam ją uważnie, a ona wpatrywała się w niego bezmyślnie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu rzuciła tylko: – Cześć.
- Hej – odparł Lunatyk i szybko ruszył w stronę schodów do swojego dormitorium.
- Lily, pójdziesz ze mną… – zaczęła, próbując od razu zmienić temat, ale znowu jej przerwałam.
- Co ty wyrabiasz? – spojrzała na mnie z wyrzutem. Przyznam, że nie tego się spodziewałam.
- Co ja wyprawiam? JA mam dosyć i to wszystko wcale nie jest moją winą. To znaczy nie całkiem. Z mojej inicjatywy jesteśmy razem i nie wiem, czy teraz tego nie żałuję. W sensie, nie żałuję, bo kocham Remusa, a przynajmniej tak mi się wydaje, ale wiem, że on cały czas coś przede mną ukrywa. Jak mam mu ufać, jeśli on nie potrafi zaufać mi? Odnoszę wrażenie, że wolałby, żebym go zostawiła, ale nie powie mi tego wprost. Nigdy nie doczekam się, by dopuścił mnie do siebie bliżej. Chcesz dogłębniejsze wytłumaczenie?
- Nie – odparłam. – Nie będę się opowiadać po żadnej stronie – stwierdziłam, wiedząc, jak okropne jest wtrącanie się innych w nieswoje sprawy. – Może po prostu spróbuj z nim porozmawiać – zaproponowałam tylko.
- Gdyby chciał ze mną rozmawiać, to bym to zrobiła. Dobra, nie chcę o tym gadać. Nie będę się o nic prosić. Zrobię wszystko, co będę musiała, ale niczego nie poprawię, jeśli on sam nie wykaże zainteresowania. Idę się przejść – rzuciła i ulotniła się z pomieszczenia.

~ * ~

            Jeszcze przed lekcją obrony, wraz z Jamesem, spotkaliśmy się z Alice i Seanem, by przedyskutować temat balu i nowej sytuacji. Nie miałam zamiaru wypowiadać się podczas dyskusji, bo uważałam, że już nie ode mnie to zależy. Jeśli takie będą ustalenia, zatańczę z moim byłym chłopakiem ten jeden taniec. Nic mi się z tego powodu nie stanie. To tylko dla jego wygody, miałam zamiar spytać go o zdanie. Rogaczowi również było wszystko jedno, dlatego oboje czekaliśmy na werdykt Puchonów i przyznam szczerze, że spodziewałam się chyba wszystkiego, tylko nie tego, że między mną a Seanem będzie mniej niezręcznie, niż między nim a Alice. James chyba był świadomy, że ta dwójka o coś się posprzeczała, aczkolwiek, nawet potem, o nic nie wypytywałam.
    Whitby jakoś szczególnie nie unikał mojego spojrzenia. Nie wiem dlaczego, ale znalazłam w tym swoją szansę na to, by kiedyś wysłuchał wszystkiego, co mam do powiedzenia. Stwierdził, że jeden taniec nie stanowi dla niego żadnego problemu i oddał zaszczyt podjęcia ostatecznej decyzji Lufkin. O ile wcześniej, Puchonka pewnie skakałaby z radości z faktu, że może iść z Seanem na ten bal, o tyle teraz, nie była pewna. To znaczy może i była, ale z drugiej strony wyglądało na to, że zwyczajnie się tego boi. Nie zastanawiała się jednak długo. Widocznie już wcześniej przemyślała całą sprawę.
- Sean – odezwała się w końcu. – Jeśli się zgodzisz, możemy iść na ten bal razem. Dla nich tak będzie lepiej, a dla nas… My możemy iść jako przyjaciele. Oczywiście, jeśli chcesz. – spojrzała na niego z napięciem.
- Zgadzam się.
- W porządku – zwróciła się teraz w stronę moją i Rogacza, uśmiechając nieznacznie. – W takim razie po problemie.
- Jesteś pewna? – spytałam. – Nie chcę, żeby potem coś się pokomplikowało. Zawsze jeszcze możemy zrezygnować. McGonagall się wkurzy, ale…
- Nie ma problemu, Lily. Idź z Jamesem, a my, – wskazała na Whitby’ego, – już się jakoś dogadamy. – Skinęłam głową.
- Sean? – Chciałam być jeszcze pewna jego odpowiedzi.
- Możecie pójść razem – odparł. – Myślę, że tak będzie nawet lepiej.
            Nie dyskutowaliśmy dogłębniej na ten temat, bo nie było sensu. Chodziło tylko o to, kto z kim zatańczy. Reszta i tak nie miała większego znaczenia. Każdy miał się bawić ze swoimi znajomymi, więc to problemu nie stanowiło. Zebraliśmy się więc w końcu i razem z Alice poszliśmy na obronę. W ostatniej chwili, zatrzymał mnie jeszcze Whitby.
- Lily?
- Tak? – odwróciłam się do niego.
- Mogę ci zająć pół minuty?
- Idźcie – zwróciłam się do reszty. – Zaraz was dogonię – rzuciłam i zostałam z Puchonem. Nie chciałam być niegrzeczna, pytając, o co chodzi, więc czekałam, aż sam coś powie.
- Posłuchaj. Chcę, żebyś wiedziała, że nie uważam, by to, co się stało, to była tylko twoja wina – odezwał się. – Też mam w tym swoją zasługę. Wiem – powiedział, zanim coś odpowiedziałam. – Wiem, że chciałaś wyjaśnić mi wszystko wcześniej, ale ja po prostu nie jestem na to gotowy. Jeśli możesz, daj mi jeszcze trochę czasu, zanim do tego wrócimy, dobra?
- Dobrze – odparłam. – Jeśli będziesz chciał, daj mi znać, a powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć. – Skinął głową. – Naprawdę cię przepraszam, Sean. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło.
- Wiem.

~ * ~

             Po dwóch godzinach obrony przed czarną magią, zostały nam dwie godziny zaklęć z Flitwickiem, na których mieliśmy ćwiczyć zaklęcie kameleona. W przerwie na lunch, Ann znowu gdzieś zniknęła. Sama już nie wiedziałam, czym to było spowodowane. Tym, że nie chciała spędzać czasu z Lupinem, czy tym, że coś innego zaprzątało jej znowu głowę.
- Gdzie Ann? – spytała w pewnej chwili Dorcas.
- Przed obroną znowu dostała jakiś list i nie mogła usiedzieć w miejscu, więc zaraz po lekcji pognała do sowiarni – wyjaśnił Lunatyk.
- Co to za list?
- Nie mam pojęcia. Ostatnio ciągle jakieś dostaje. – Dorcas wzruszyła więc ramionami i wróciła do czytania notatek.
            Piętnaście minut później zaczęliśmy się zbierać. Tym razem lekcje mieliśmy z Krukonami, więc znowu miałam się natknąć na Kevina. Sama już nie wiedziałam, jak mam do niego zagadać. Musiałam to jednak zrobić w wolnej chwili.

~ * ~

            Na zajęciach zabawa trwała w najlepsze. Zaklęcie kameleona wywoływało ogólną radość, szukających się po całej sali uczniów. Ann się nie pojawiła, co było dosyć dziwne, ale nie miałam zamiaru jej matkować, więc bez żenady dyskutowałam z moją drugą przyjaciółką o balu, przy okazji ćwicząc zaklęcie. Dopiero gdzieś w połowie lekcji, panna Vick postanowiła do nas dołączyć, tłumacząc zdezorientowanemu nauczycielowi, że cały czas była w klasie. Flitwick pokręcił tylko głową, widocznie dochodząc do wniosku, że Gryfonka ma rację i kazał jej ćwiczyć dalej. Ann odetchnęła więc z ulgą i usiadła na swoje miejsce. Spojrzałyśmy na siebie z Dor. Pytania cisnęły się nam na usta, ale żadna z nas nic nie powiedziała. Zapadła nagle między nami cisza.
- Nic mi nie jest. Wszystko ze mną w porządku. Nie byłam w bibliotece. Dostałam list, musiałam na niego odpisać, a potem z kimś rozmawiałam… – moja kręconowłosa przyjaciółka zaczęła się tłumaczyć.
- W porządku – odparła Dorcas. Nie wiem dlaczego, miałam wrażenie, że Vick coś kręci.
- W porządku?
- Tak – wtrąciłam. – A co, masz nam coś ważnego do powiedzenia?
- Nie, ale nie pytałyście, gdzie byłam, co robiłam, więc już tak z rozmachu... Zresztą nieważne – machnęła ręką. – O czym rozmawiałyście?
- O balu – powiedziałam i wróciłyśmy do dyskusji.
            Jakiś czas później w klasie rozległ się huk, po którym nastąpiła salwa śmiechu. Okazało się, że to Peter potknął się o coś, upadając na ziemię. Glizdek szybko zebrał się z podłogi i wrócił do chłopaków, a w tym czasie profesor uspokajał uczniów. Zaraz. Poprawka. To głos nauczyciela słychać było w klasie, natomiast jego zacnej, małej osoby nie było. Wszyscy rozglądali się zdezorientowani. Zerknęłam na Huncwotów, którzy pokładali się na ławkach ze śmiechu i pokręciłam głową.
            Śmiech nie cichł długo, a jeszcze więcej czasu zabrało profesorowi zorientowanie się w sytuacji. Chłopacy, korzystając z okazji, doprawili, niewidzialnej osobie nauczyciela, ubranie z kolorowych piór. Wyglądał teraz jak duża papuga. Głowę miał żółto-pomarańczową, a tułów zielony, przetykany czerwonymi piórkami, tworzącymi na plecach coś na kształt skrzydeł. Kiedy zamachał rękami, kilka z nich upadło na podłogę. Bądź co bądź, wyglądało to przekomicznie. Uważałam jednak, że to duża przesada. Szczególnie, że był to nauczyciel, który teraz lekko zatoczył się, stojąc na swoim podwyższeniu. Jak się okazało, pióra, które wysypali na niego chłopacy, wywołały u niego reakcję alergiczną. Po sali rozniósł się jeszcze głośniejszy ryk śmiechu. Tym razem już tylko ze strony czwórki chłopaków. Flitwick zaczął niepohamowanie kaszleć, więc podeszłyśmy do niego z Dor i szybko pozbyłyśmy się alergizujących go piór. Profesor, uspokoiwszy się trochę, podziękował nam i odesłał na miejsce, po czym spróbował zdjąć z siebie zaklęcie kameleona. Machnął różdżką i… Nic się nie stało. Spróbował drugi – nic. Trzeci raz też nie dał rezultatu. Nadal był niewidzialny. Teraz znowu cała klasa się śmiała. Huncwoci próbowali zachować powagę.
- Potter! Black! Pettigrew! Lupin! – wrzasnął nauczyciel.
- Panie profesorze, ale to nie… – zaczął Syriusz, ale nie udało mu się powstrzymać kolejnej salwy śmiechu.
- Chociaż dzisiaj moglibyście sobie odpuścić – stwierdził Flitwick. – Jutro o osiemnastej chcę was widzieć w moim gabinecie, a teraz łaskawie przywróćcie mnie do normalnego stanu.
- Nie da rady – odezwał się Potter.
- Jak to, nie da rady? – zdenerwował się nauczyciel.
- To nie było zaklęcie, tylko eliksir – wytłumaczył Remus, posyłając kolegom wściekłe spojrzenie. – Przestanie działać za jakieś czterdzieści minut.
            Twarz profesora zapewne była teraz czerwona ze złości. Nie miałam pojęcia, co ci debile sobie wyobrażali, robiąc coś takiego.
- W takim razie cała klasa zostanie tak długo, aż moja skromna osoba odzyska dawny wygląd.
- Ale przecież zajęcia są dzisiaj skrócone – zaoponowała jakaś blondynka o zielonych oczach.
- Przykro mi, panno Adams. Dyrektor Dumbledore, a na pewno profesor McGonagall, podtrzyma moją decyzję. Proszę podziękować kolegom – uciszył ją szybko, na co ta rzuciła zabójcze spojrzenie w stronę chłopaków, którzy szczerzyli się, pokazując szereg swoich równych, białych zębów. – A teraz koniec zajęć praktycznych. Nie będzie więcej żadnego biegania po klasie. Usiądźcie na miejscach i przeczytajcie rozdział dwudziesty trzeci. Macie zrobić z niego notatki, które sprawdzę na następnych zajęciach. – Cała klasa jęknęła żałośnie, zła na tę czwórkę bałwanów i z wielkim niezadowoleniem zabrała się za robotę.
 
James Potter

            Plus, minus czterdzieści minut później, dwadzieścia minut po dzwonku kończącym dzisiaj szybciej zajęcia, Flitwick w końcu znowu był widzialny, więc wypuścił nas z klasy, którą opuściliśmy w ekspresowym tempie, żeby nie wpadł na pomysł przedłużenia nam szlabanu. Wiedziałem, że Lilka będzie na mnie wręcz wściekła, ale w sumie co mogła zrobić? Najwyżej dowali mi drugą karę. Nic nadzwyczajnego. Większość była na nas zła, ale nieważne, bo sami mieliśmy niezły ubaw. Najpierw wyrżnięcie się Glizdka, potem niezbyt szybkie zorientowanie się w sytuacji profesora i…
- Czy wam całkiem na mózg padło? – naskoczyła na nas moja ukochana. – Jesteście totalnymi kretynami.
- Evans, uspokój się i zamknij swoje cudne usta – rzekł Łapa, za co dostał książką w łeb.
- Auć! To bolało, ruda wiedźmo! – krzyknął i oberwał kolejny raz, a ja wraz z Remusem i Peterem parsknęliśmy śmiechem. Black rzucił nam mordercze spojrzenie.
- Liluś, nie wściekaj się – stwierdziłem, że muszę interweniować, bo Syriusz stanie się całkowicie bezmózgim trollem.
- Nie mów do mnie Liluś, Potter. Najlepiej w ogóle się do mnie nie odzywaj.
- Lupin, czy ty nie możesz myśleć za nich? – wtrąciła Dor. – Przecież Flitwick’owi mogło się coś stać!
- Przecież nic mu nie jest – zauważył Glizdek. – Pomogłyście mu – pisnął i widząc minę dziewczyn, schował się za nami.
- Jesteście debilami! Totalnymi kretynami – kontynuowała Evans.
- Dobra, jutro podczas szlabanu przeprosimy go z chłopakami – powiedziałem, próbując załagodzić sytuację i posłałem jej mój cudowny uśmiech, który trochę ją zmiękczył. Łapa natomiast zakrztusił się, słysząc moją obietnicę, więc Luniek walnął go mocno w plecy. Dziewczyny zmierzyły nas oburzonym spojrzeniem.
- Jeśli tego nie zrobicie, a na pewno się o tym dowiem, – zastrzegła, – wlepię wam dodatkowy szlaban – oznajmiła.
- Jasne, skarbie – wyszczerzyłem się i potargałem włosy. Nie dostałem w twarz, więc chyba było dobrze.
- W porządku. Widzimy się na obiedzie – rzuciły dziewczyny i poszły na dziedziniec, gdzie wszyscy mieli się zgromadzić.
            Kiedy tylko zniknęły z naszego pola widzenia, Black naskoczył na mnie z pretensjami.
- Przeprosimy go na szlabanie, skarbie? – oburzył się. – Ciebie całkiem posrało? Od kiedy to przepraszamy za kawały? Skąd mieliśmy wiedzieć, że ma uczulenie na pióra?
- Nie mogliśmy wiedzieć, dlatego przeprosimy – powiedziałem spokojnie.
- TY przeprosisz. Ja nie mam zamiaru. Szkoda, że Evans nie przywaliła ci za to „skarbie”.
- Za to już mi raczej przywalać nie będzie – odparłem, szczerząc się do nich głupio.
- Oj, Potter, wkopałeś się – Luniek poklepał mnie ze śmiechem po plecach. – Aż się boję, co będzie później
            Trójka moich „wiernych” przyjaciół nabijała się ze mnie jeszcze chwilę, śmiejąc się głośno.
- To się nazywa miłość, kretyni – burknąłem i skierowałem swoje kroki na parter.

~ * ~

            Około godziny czternastej trzydzieści nastąpiło to, na co od trzech miesięcy czekali wszyscy uczniowie, a mianowicie przyjazd naszych gości z dwóch pozostałych europejskich szkół czarodziejów. Cała społeczność Hogwartu ścisnęła się na szkolnym dziedzińcu, by obserwować pierwszy z trzech, zaplanowanych na dzisiaj, pokazów.
            Dumbledore wyszedł przed wszystkich w chwili, kiedy z jeziora wypłynął na powierzchnię ogromny statek z mnóstwem żagli. Wykonany z ciemnego drewna, wykończony złotymi dodatkami oraz herbem Durmstrangu wykutym na dziobie. Ociekając wodą, dopłynął do brzegu. Nie miałem pojęcia, dlaczego ci wszyscy ludzie mieli mieszkać w naszych dormitoriach, bo spokojnie mogliby spędzić na swoim środku transportu cały pobyt.
            Rozmowy i wszelkie inne hałasy ustały. Uczniowie całą swoją uwagę, skupili na trapie, na którym, w tej chwili, stanął wysoki czarodziej. Na oko, miał jakieś pięćdziesiąt lat. Jego, nadal ciemne, trochę dłuższe włosy, rozwiały się na wietrze, ukazując wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Ubrany był w zwykłe, ciemne jeansy, czarne, elegancie buty za kostkę oraz, równie czarny, płaszcz przed kolana. Granatowy szalik i skórzane rękawiczki dopełniały całości.
- Co za elegancik – zauważył Łapa, na co parsknęliśmy śmiechem.
            Facet zszedł w końcu na stały ląd i ruszył w kierunku Dumbledore’a, który wyszedł mu naprzeciw.
- Albusie! – powiedział uradowany Albert Griffiths.
- Albercie – dyrektorzy uścisnęli sobie dłonie i poklepali po plecach. – Witamy.
            Griffiths, po wymienieniu uprzejmości, odwrócił się w stronę swojego statku i machnął ręką, dając znak, by jego uczniowie również z niego zeszli. Równym krokiem opuścili pokład i ustawili się po prawej stronie w kilku szeregach. Było ich koło czterdziestu, może pięćdziesięciu. Każdy miał na sobie grube, brązowe futro, wysokie buty oraz futrzaną czapkę na głowie. Miałem nadzieję, że nie chodzą tak na co dzień. Dyrektor szepnął coś Albertowi na ucho, na co ten skinął głową i podszedł do swoich uczniów.
            Nastąpiła chwila przerwy, podczas której ruszyły podekscytowane głosy i opiniujące rozmowy, jednak nie trwało to długo, bo wkrótce ktoś z pierwszego rzędu krzyknął i wskazał ręką do góry. Na tyle, na ile się dało, wychyliliśmy z chłopakami głowy, by dojrzeć to, co się zbliżało.
- Patrzcie! – pisnął Peter.
- Glizdek, jeszcze nam oczu nie wypaliło – zauważył Black i rzucił mu rozbawione spojrzenie, bo ten właśnie konsumował dużą żelkę.
            Znowu przeniosłem wzrok w odpowiednie miejsce, czyli w stronę nieba, gdzie, w miarę przybliżania się, coraz wyraźniej widać było duży, srebrny powóz.
- Luniek, co to są za koniopodobne zwierzątka? – spytałem.
- Rogaty, nie poznaję cię. Czy ty się właśnie dokształcasz? – powiedział Łapa, udając zawał.
- Nie widać? – wyszczerzyłem się. Remus pokręcił głową z rezygnacją.
- To są abraksany – wyjaśnił. – Takie wielkie, skrzydlate konie.
- Śliczne – pisnęła jakaś mała Krukonka, a Lupin uśmiechnął się do niej.
            Latający pojazd Beauxbatons wylądował delikatnie na pokrytej śniegiem ziemi. Od zwierząt biła magiczna aura, a one same stały bez ruchu ze zwiniętymi skrzydłami. Drzwi karety otworzyły się i, tak jak poprzednio ze statku wyszedł Albert Griffiths, tak teraz na hogwarckich Błoniach, pojawiła się średniego wzrostu, szczupła blondynka o bardzo kobiecych kształtach. Jej idealnie ułożone, lekko kręcone włosy, lśniły w promieniach zimowego słońca, odbijających się od śniegu. Miała jasną cerę, ale ciemnobrązowe oczy i podkreślone na czerwono usta. Ubrana była w błękitny płaszcz zimowy oraz szary szalik z herbem szkoły. Była młoda. Miała nie więcej niż trzydzieści lat, ale urodą biła nie jedną nastolatkę.
            Zerknąłem na Syriusza, który gapił się na dyrektorkę z szeroko otwartymi ustami. Zresztą nie tylko on. Pomachałem mu ręką przed oczami, ale nie zareagował od razu. Uśmiechnąłem się i mocno walnąłem go w plecy. Dopiero teraz odwrócił wzrok i spojrzał na mnie.
- Ona jest boska. Na pewno ma coś z wili i…
- I na pewno ma męża – wtrącił Peter.
- Męża? Najwyżej chłopaka. Ile ona może mieć lat? Dwadzieścia? Nawet jeśli jest zajęta, to daj człowiekowi pomarzyć.
- Dokładnie trzydzieści dwa lata, Łapciu – oznajmił Remus.
- Kłamiesz.
- Black, nie możesz zakochać się w dyrektorce szkoły – powiedziałem, próbując powstrzymać śmiech. – Znajdziesz sobie jakąś inną laskę – dodałem.
- Zapomnij – rzekł oburzony.
- Ale nie widziałeś… – Pettigrew próbował przemówić mu do rozumu, ale ten był uparty. Byłem przekonany, że ta cała dyrektorka naprawdę mu się podoba, jednak byłem też pewny, że gada tak tylko i wyłącznie, żeby gadać. Nie miał zamiaru wplątywać się w jakieś dziwactwa. Nie zmienia to faktu, że wyglądając tak, jak ona, trzeba było liczyć się z tym, że nie ma na świecie faceta, który by się za nią nie obejrzał.
- Remus, czy ona jest zajęta?
- Nic mi o tym nie wiadomo – powiedział cicho, a ja posłałem mu rozbawione spojrzenie.
- Syriusz, od kiedy wolisz starsze laski? – Ten wzruszył ramionami.
- Od kiedy wyglądają tak, jak ona – odparł z głupim uśmiechem. – E tam. Jasne, że żartuję. Jak dla mnie jest za stara. Nie powiem jednak, że nie ma czego podziwiać. Chodźmy bliżej – rzucił, więc przepchnęliśmy się do pierwszego rzędu.
            Dyrektorka nie podeszła do Dumbledore’a od razu, tylko poczekała na swoich podopiecznych, wpatrując się w tym czasie w uczniów Hogwartu, jakby kogoś w nich szukała. Co najmniej połowa dziewczyn z Francji była bardzo ładna, jednak musiałem przyznać, że wśród tych z drugiej szkoły, znalazłyby się ładniejsze. Stereotypy zostały więc w tym momencie obalone. Nie mówię jednak, że nie było tam też kilku blondynek z domieszką krwi wili. Płeć piękna ubrana była w niebieskie płaszcze, trzymała również w rękach czarne walizeczki. Ku mojemu zdumieniu, żadna z nich nie dorównywała urodą dyrektorce. Chłopacy natomiast nie byli chodzącymi ideałami, co bardzo mnie ucieszyło, mimo, iż wiedziałem, że Lilka nie będzie się uganiać za żadnym z nich. Francuzi, ustawiwszy się w pary, ruszyli w końcu za swoją opiekunką.
- Dyrektorze – powiedziała, podając dłoń Dumbledore’owi. Mówiła idealnym angielskim, bez francuskiego akcentu. Wymawiała wszystkie głoski miękko i dokładnie.
- Madame – odparł dyrektor i pocałował ją w dłoń, którą następnie ujął i poprowadził w stronę wejścia do zamku. Wszyscy się rozstąpili, żeby zrobić przejście. Griffiths podszedł do McGonagall i razem podążyli za pierwszą parą.
            Plan był taki: najpierw my mieliśmy zająć miejsca, potem mieli wejść nauczyciele, a na samym końcu goście, dla których wyjątkowo ustawione zostaną dwa dodatkowe stoły.
            Dyrektorzy maszerowali w stronę wejścia do zamku, podziwiani przez uczniów. Na mnie cała ta scena nie robiła większego wrażenia. Ot, zwykłe uprzejmości na pokaz. Albert Griffiths chyba nie bardzo pałał sympatią do swojej koleżanki po fachu. Kiedy pierwsza para była mniej więcej koło nas, Łapa, jak ten idiota, odwrócił się do Remusa.
- Jak ona się w ogóle nazywa? – zapytał niezbyt cicho. Lupin nie zdążył mu nic odpowiedzieć, bo dyrektorka francuskiej szkoły właśnie się przy nas zatrzymała. Dumbledore uśmiechnął się, natomiast McGonagall, która stała kawałek dalej, mierzyła mojego przyjaciela najbardziej zabójczym wzrokiem, jaki u niej widziałem. Blondynka podeszła do nas, posyłając Łapie śliczny uśmiech.
- Madame Beatrice La Brun – przedstawiła się osobiście i podała mu rękę, którą ten ujął i delikatnie pocałował. Wszyscy patrzyli na tę scenę z zazdrością.
            Kiedy La Brun zabrała rękę, mój przyjaciel wyprostował się.
- Syriusz Black – odpowiedział na, niezadane przez kobietę, pytanie. Uważnie ją obserwowałem, więc zauważyłem błysk w jej oczach.
- Z  t y c h  Blacków?
- Eee, nie wiem, o których pani mówi, ale znam tylko jednych i niestety z nich pochodzę – odparł Łapa.
            Jej ciemnobrązowe oczy wpatrywały się w niego przez chwilę, a potem czerwone usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
- Miło było pana poznać, panie Black – rzekła miękko i w końcu odwróciła się do dyrektora, który wznowił wędrówkę do zamku.
            Syriusz patrzył za nią jeszcze przez chwilę, a potem spojrzał na nas.
- Nie wydaje wam się, że ona jest jakaś dziwna?
- Dziwna? Myślałem, że się zakochałeś.
- Coś ty. Na jej miejscu raczej olałbym takie pytanie i, jak gdyby nigdy nic, poszedł dalej.
- Może chciała być miła – zaproponował Peter.
- Wydaje mi się, że ten cały Griffiths też nie bardzo za nią przepada.
- Może lepiej pogadamy potem z dziewczynami. One bardziej ogarną jej system wartości.

~ * ~

            Wszyscy siedzieli na swoich miejscach, więc już za chwilę, przez drzwi Wielkiej Sali, mieli wejść goście z Beauxbatons oraz Durmstrangu i zostać u nas aż do marca. Nie wiem, kto wymyślał taki termin przyjazdu, ale dla mnie był on co najmniej nielogiczny. Nie mniej jednak po całej sali rozchodziły się szepty, które umilkły, kiedy tylko dyrektor wstał od stołu.
- Witam wszystkich na dzisiejszej uczcie. Wiem, że nie lubicie, kiedy dużo mówię, więc ograniczę się do kilku słów. Razem z dyrektorem Durmstrangu, Albertem Griffiths’em oraz dyrektorką Beauxbatons, madame Beatrice La Brun, mamy nadzieję, że gorąco przywitacie naszych gości i należycie się nimi zajmiecie. Pamiętajcie, że czasami zawarte przyjaźnie, zostają do końca życia. Nie przedłużając… Powitajmy uczniów z francuskiej szkoły Beauxbatons! – krzyknął Dumbledore i w tym samym momencie Filch otworzył drzwi.
            W pierwszych parach szło około trzydziestu dziewczyn, z których, jak już wcześniej zauważyłem, niewiele było spokrewnionych z wilami. Niektóre wyglądały bardzo podobnie, ale naprawdę było ich może z siedem. Za nimi, również w parach, szli chłopacy. Nie byle jacy, ale nie miałem zamiaru im się przyglądać. Podchodząc do stołu, okrytego błękitnym obrusem, rozdzielili się i szli wzdłuż niego, by zająć swoje miejsca.
- Mam nadzieję, że kilka z nich zamieszka w naszej wieży – powiedział Łapa, poluzowując krawat.
- Wiesz o tym, że w Durmstrangu widziałem ładniejsze dziewczyny?
- Szczerze, to się nie przyglądałem. Zaraz to zrobię.
- Co zrobisz? – spytała Ann, wtrącając się do rozmowy.
            Już chciałem odpowiedzieć, że nic, ale zastygłem z otwartymi ustami. Black spojrzał na mnie z politowaniem, a potem podążył za moim wzrokiem. Zerknąłem na niego ze strachem, który zrozumiał. Wśród dziewczyn z Beauxbatons dostrzegłem tę, której nie chciałem już nigdy w życiu oglądać.
- Syriusz, chyba dopiero teraz, będę miał wielki problem – odezwałem się, nie zwracając uwagi na to, że prócz niego, słyszy mnie reszta.
- Nie chyba, ale na pewno – przyznał.
- Kurde, ty to potrafisz pocieszyć człowieka.
- Nie od tego jestem.
- Czemu nie pomyślałem o tym wcześniej?
- Bo byłeś zajęty Rudą – zaproponował.
- Mógłby mi ktoś wyjaśnić, o czym wy, do cholery, mówicie? – spytała Lily, wpatrując się zdezorientowanym wzrokiem to we mnie, to w Syriusza. Zauważyłem, że wyglądała gorzej niż półtorej godziny temu. Chyba po tych wszystkich eliksirach nie przeszło jej tak szybko, jak myślała.
- Później – odparłem, posyłając jej błagalne spojrzenie. Nie chciałem, by akurat teraz drążyła ten temat. Nie miałem zamiaru nigdy więcej wracać do tego, co stało się podczas tych wakacji w Paryżu, a w tym właśnie momencie obawiałem się, że sytuacja niedługo mnie do tego zmusi. Jeśli tak się stanie, wolałem powiedzieć jej o wszystkim sam, na spokojnie. Myślałem, że Corinne Lautier nigdy więcej nie stanie na mojej drodze. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że przyjedzie do mojej szkoły i to na tak długi czas. W sumie nic dziwnego. Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, nie miałem pojęcia o tych całych odwiedzinach międzyszkolnych. Chciałem to spotkanie usunąć na zawsze z mojej pamięci. Nie udało się. Co więcej, o ironio, była teraz w mojej szkole, z dostępem do mojej ukochanej, której mogła wmówić cokolwiek.
- Co Corinne tu, do cholery, robi? – syknął Black.
- Kim jest Corinne? – spytała Lily podejrzliwie, cały czas wpatrując się we mnie uważnie.
- Eeee, znajomą z Paryża – wyjaśniłem szybko. – Głupia sytuacja – dodałem, widząc jej niedowierzającą minę.
- Która to? – zapytała Dorcas, a ja jęknąłem. Naprawdę nie chciałem do tego wracać, bo czułem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Black zerknął na mnie, na co wzruszyłem ramionami.
- Tamta – wskazał Syriusz.
- Ładna – stwierdziła Ann.
- I nic poza tym. Kretynka jakich mało – skwitował Łapa.
- Pół wila, więc ładna, ale radzę się z nimi nie kumplować. Są zakłamane i wredne.
- Czemu tak uważasz? – spytała Evans, ale na szczęście od odpowiedzi uratowała mnie kolejna przemowa dyrektora. W międzyczasie, do przygotowanego dla nich stołu, usiedli także uczniowie Durmstrangu, więc przyszedł czas na nas.
            Kiedy goście znajdowali się już w sali, dyrektor poinstruował nowoprzybyłych o ogólnych zasadach, które obowiązywały w Hogwarcie (między innymi o rzekomym zakazie wstępu do Zakazanego Lasu), a na końcu zapowiedział naszą atrakcję, którą przygotowywaliśmy calutki tydzień.
- Moi drodzy, zanim zaczniemy jeść, chciałbym zaprosić was do obejrzenia krótkiego pokazu, który przygotowali dla nas uczniowie z siódmej klasy Gryffindoru, specjaliści od wszystkiego, co niemożliwe. Na pewno niedługo dobrze ich poznacie. Podziękujmy im jednak teraz brawami.
            Całą czwórką wstaliśmy od stołu, wyciągając z naszych toreb, cztery duże, kolorowe pudełka i pomaszerowaliśmy na środek Wielkiej Sali. Ustawiliśmy je mniej więcej w trójkącie, ostatnią kładąc po środku, a potem Remus, który zajmował się tym, by wszystko działało, wymamrotał jakieś zaklęcie. Z końca jego różdżki wystrzeliły złotawe nitki, które, unosząc się w powietrzu, połączyły między sobą skrzynki. Kiedy to się stało, rzucił drugie zaklęcie, po czym ukłoniliśmy się i wróciliśmy na swoje miejsce, odprowadzani czujnymi spojrzeniami.
            Wszyscy wpatrywali się z zaciekawieniem w to, co po sobie zostawiliśmy. Celowo nie aktywowaliśmy zawartości od razu. W końcu środkowe pudełko otworzyło się, rozpoczynając naszą niespodziankę pokazem sztucznych ogni. Zebraliśmy najlepsze, jakie kiedykolwiek testowaliśmy. Kiedy to się skończyło, zaczęły otwierać się po kolei kolejne skrzynki. Każda z nich zawierała taką kombinację fajerwerków, która trwała dobre pięć minut i przedstawiała historie poszczególnych szkół. Były tam więc pojedynki organizowane w Durmstrangu, akrobacje ognistych dziewczyn na cześć francuskiej szkoły czy walka zwierząt, będących odpowiednikami domów Hogwartu. Dyrektor prosił nas, by ten jeden, jedyny raz, podejść do tematu w miarę poważnie. Jednak mimo wszystko, kiedy doszło do przedstawienia z ostatniego pudełka, część nauczycieli i Ślizgoni, skrzywili się, widząc jego motyw przewodni, którym było wydłubanie oczu wężowi przez orła, rozerwanie go na strzępy przez lwa i zakopanie w ziemi przez borsuka. No po prostu nie mogliśmy się z Syriuszem powstrzymać, mimo, iż Remus oznajmił, że do tego kawałka się nie przyzna. Pokaz kończył się wzlotem w powietrze herbów trzech szkół, połączonych złocistą nicią. Musiałem przyznać, że byłem z nas bardzo dumny.
 

Lily Evans

            Po całej wstępnej uroczystości oraz skonsumowaniu obiadu, większość rozeszła się do swoich dormitoriów lub po prostu zajęła sobą. Zostało tylko kilku nauczycieli, prefekci, no i sami zainteresowani, którzy mieli zostać przydzieleni do poszczególnych domów. Nie wiem, czy Tiara Przydziału działała na ludzi, którzy nie byli zapisani do Hogwartu, nie mniej jednak dyrektor postanowił, że każdy z gości dostanie przydział do domu, więc chyba była taka możliwość. Czułam się gorzej, niż źle. Leki, które wzięłam rano pomogły, ale nie na długo. Powinnam wziąć kolejne jeszcze przed ostatnimi zajęciami, ale zapomniałam i teraz po prostu umierałam. Oddałabym wiele za możliwość położenia się do łóżka. Remus, widząc mnie w takim stanie, zaproponował, żebyśmy usiedli na jednej z ławek, na co ochoczo się zgodziłam.
            Czas wlókł mi się niemiłosiernie. Łącznie było około osiemdziesięciu osób, więc nawet jeśli przemnożyć to przez kilka sekund uwagi dla każdego ucznia, wychodziła minimum godzina czekania. Chłopacy w tym czasie przygotowywali w naszej wieży imprezę, a temat do rozmów z Lunatykiem, wyczerpał nam się, po dzisiejszej porannej. Siedziałam więc w ciszy, bezmyślnie wpatrując się w swoje dłonie.
- To by było na tyle – rzekł w końcu Dumbledore. – Nasi prefekci wprowadzą was we wszystkie szczegóły i odpowiedzą na nurtujące pytania, jednak najpierw zaprowadzą was do waszych dormitoriów. Jutro rano na śniadaniu, opiekunowie domów rozdadzą wam plany zajęć, ułożone dla każdego indywidualnie, uwzględniając wszystkie zajęcia, na jakie uczęszczaliście w waszych szkołach. Mam nadzieję, że poziom nauczania w Hogwarcie nie będzie odbiegał od tego, do czego się przyzwyczailiście. Tymczasem bawcie się dobrze i odpocznijcie – dodał. – Madame La Brun, Albercie, osobiście zaprowadzę was do pokoi – zakończył, po czym wszyscy nauczyciele wyszli z Wielkiej Sali.
            Goście zaczęli rozmawiać z ożywieniem, więc nadszedł czas wypełnienia obowiązków.
- Proszę o ciszę – rzekłam, ale nie uzyskałam siły przebicia.
- Cisza! – krzyknął Lupin, wzmacniając głos różdżką. Wszyscy spojrzeli na niego. – Każdy z was uzyskał przed chwilą przydział do jednego z czterech domów. Ułatwiając sprawę, chciałbym, aby Gryfoni ustawili się pod ścianą po lewej. Dalej Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. – Zrobiło się małe zamieszanie, więc poczekaliśmy, aż jego polecenie zostanie spełnione. – Idziecie za dwójką prefektów, którzy zaprowadzą was do Pokoju Wspólnego i tam wszystko wytłumaczą.
            Poczekaliśmy, aż pozostali opuszczą salę. W naszej grupie było około dwudziestu osób.
- Słuchajcie. Nazywam się Remus Lupin, a to jest moja koleżanka Lily Evans. Należycie do Gryffindoru. Nasz Pokój Wspólny oraz dormitoria, w których będziecie spać, znajdują się na siódmym piętrze. Wejścia strzeże obraz, któremu, by wejść do środka, należy podać odpowiednie hasło. Jest ono regularnie zmieniane, co więcej znacie je tylko wy i nikomu, spoza Gryfonów, nie możecie go podać. W Pokoju Wspólnym spędzacie czas wolny, dormitoria dzielicie ze współlokatorami. Na drzwiach sypialni wywieszone są listy z nazwiskami, więc na pewno znajdziecie odpowiednie. Wasze wszystkie rzeczy już tam są. Dziewczyny mogą wchodzić do chłopaków, chłopacy niestety nie wejdą do pokoju dziewczyn i kiedy tylko postawią stopę na schodach, te zamienią się w swego rodzaju zjeżdżalnię i uruchamiany jest alarm. Jeśli macie jakiś problem, w każdej chwili możecie się do nas zwrócić, a my, w miarę możliwości, pomożemy. Czy na tym etapie są jakieś pytania? – Nikt się nie odezwał. – Dobrze. Chciałbym jeszcze uprzedzić, że dzisiaj w naszej wieży odbędzie się impreza, także jeśli ktoś woli spędzić wieczór w spokoju, radzę posiedzieć w dormitorium lub przejść się po zamku. Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej, kończy o szóstej rano. Korytarze są w nocy patrolowane, a obecność na nich
w niedozwolonych godzinach, kończy się najczęściej szlabanem. Jeśli nie ma pytań, to idziemy.

~ * ~

            Zatrzymałam nowych Gryfonów przed portretem Grubej Damy.
- Za tym obrazem znajduje się wejście. Hasło zmienia się mniej więcej co tydzień, a do końca tego brzmi: złoty lew. Pytania?
- Ja mam jedno – odezwała się któraś z dziewczyn, przepychając się do przodu. Spojrzałam na nią i mina mi od razu zrzedła, bowiem była to ta sama Francuzka, o której wspominał przy obiedzie Rogacz.
- Słucham?
- Co, jeśli ktoś się zgubi? Ten zamek jest ogromny, schody się ruszają…
- Jeśli chcecie trafić do wieży, to wchodzicie maksymalnie wysoko i idziecie cały czas tak, by po prawej stronie mieć ściany z obrazami. Jeśli chcecie trafić do Wielkiej Sali, gdzie odbywają się wszystkie posiłki, schodzicie na dół i tym razem obrazy są po waszej lewej. Możecie kogoś spytać o drogę, ale myślę, że chodzenie po zamku jest intuicyjne, a przyzwyczajenie się do tego nie zajmie wam nawet tygodnia. Niestety, map nie mamy – odparłam z niechęcią, zerkając na Lupina, który próbował powstrzymać śmiech. – Zapraszam do środka – rzekłam, podałam hasło Grubej Damie i wpuściłam naszych gości. – Już mi się ta dziewczyna nie podoba – szepnęłam do Remusa. – Dlaczego musiała trafić do nas? Kim ona w ogóle jest?
- Tego nie wiem. James nigdy mi o niej nie mówił, a jest u nas, bo o to poprosiła.
- Jak to, poprosiła? – spytałam.
- Normalnie. Powiedziała, że chce być w Gryffindorze i Tiara się zgodziła. Widocznie musiała mieć jakiś powód.

~ * ~

            Po kolejnych formalnościach, prawie wszyscy udali się na górę, obejrzeć pokoje, jednak większość z nich, szybko wróciła na, rozkręcającą się właśnie, imprezę. Chłopacy jak to chłopacy, musieli walnąć jakąś przemowę, z wtrąceniem Blacka, jaki to on nie jest cudowny i już było wiadomo, że kilka dziewczyn na tę jego „niezwykłość” poleci, po czym zaprosili wszystkich do zabawy, zapewniając, że alkoholu na pewno wystarczy, a nauczyciele nie usłyszą żadnego hałasu. Doszłam do wniosku, że będą to ciężkie miesiące.
            Ann poszła zagadywać każdą nową osobę, Dorcas po pół godzinie wolała zmyć się na spotkanie z Ericem, a ja miałam ochotę położyć się choć na chwilę do łóżka. Impreza dopiero co się zaczęła. Nie nadszedł jeszcze nawet czas, na trochę późniejszą dzisiaj, kolację, więc stwierdziłam, że mogę zniknąć na godzinę i nie zastanę po niej całkowicie zdewastowanego Pokoju Wspólnego oraz umierających, po przedawkowaniu alkoholu, uczniów. Jeśli musiał, Remus potrafił ogarnąć wszystko bez większych wypadków, więc postanowiłam zostawić go z tym wszystkim, prosząc przy okazji Ann, by mu w razie czego pomogła. Oboje zgodzili się z tym, że powinnam wziąć leki i chociaż chwilę odpocząć, więc zaczęłam przebijać się przez tłum w stronę schodów do dormitorium. Byłam już tak blisko, gdy usłyszałam za sobą czyjś głos.
- Lily Evans, prawda?
- Zależy, kto pyta – odparłam, odwracając się powoli do mojego rozmówcy. Kiedy zobaczyłam, kim jest, uśmiech automatycznie zszedł mi z twarzy.
- Corinne Lautier – przedstawiła się blondynka. Musiałam przyznać, że oczy miała śliczne, w odcieniu głębokiego granatu.
- Dziewczyna od mapy. Pamiętam – zapewniłam ją.
- Tak – zaśmiała się. – Wybacz, głupie pytanie. Po prostu nasza szkoła jest o wiele mniejsza i ta lekko mnie przeraża.
- Rozumiem – powiedziałam. – Nie bardzo interesowałam się waszą ceremonią przydziału, bo przyznam szczerze, że dzisiaj wyjątkowo źle się czuję, ale przyjaciel powiedział mi, że sama poprosiłaś o Gryffindor… Nie chcę być wścibska, ale jestem ciekawa, dlaczego.
            Nie spodobała mi się ta dziewczyna. Być może była w porządku, ale jakoś byłam do niej uprzedzona po tym, co mi powiedział Rogacz, a właściwie czego nie powiedział. Szeptał tylko z Syriuszem podejrzanie. Teraz żałowałam, że nie pojechałam z nimi na te wakacje.
- W Gryffindorze jest mój stary znajomy, James Potter. Na pewno go znasz. – Zrobiło mi się trochę słabo, słysząc potwierdzenie dla moich domysłów. – Wiem, że jesteście na jednym roku. My poznaliśmy się kilka lat temu, kiedy pierwszy raz był w Paryżu. Mieszkam zaraz obok hotelu, w którym zawsze się zatrzymuje. Od razu cię rozpoznałam, szczególnie, że potem się przedstawiłaś. Dużo o tobie opowiadał w ostatnich latach – powiedziała Corinne.
- O tobie niestety nic nie mówił, wybacz.
- Nic nie szkodzi. Nasza znajomość niezbyt dobrze się zakończyła. Chciałam go tylko za wszystko przeprosić, ale jak widać, nie może odgonić się od dziewczyn.
            Zerknęłam w stronę Jamesa, którego otaczał wianuszek osób płci pięknej. Nie byłam zazdrosna, bo wiedziałam, że tylko ja się dla niego liczę, ale mimo tego, bałam się z kolei Corinne, która, moim zdaniem, ewidentnie coś kombinowała.
- Zawsze miał ten problem – dodała. – Współczuję dziewczynie, która z nim będzie.
- Zapewniam, że osoba, którą on kocha, nie bardzo się tym przejmuje – odparłam, a Lautier spojrzała na mnie uważnie.
- Przepraszam, może powiedziałam coś nie tak? Jesteście razem?
- Sądzę, że to nie jest twoja sprawa – zauważyłam.
- Masz rację. Wybacz moją wścibskość. Po prostu bardzo lubię Jamesa i chcę, żeby dobrze mu się wiodło.
- W to nie wątpię. – Chciałam już zakończyć rozmowę z Francuzką. Irytowała mnie i nie bardzo podobał mi się fakt, że wcześniej coś łączyło ją z Rogaczem. – Corinne, wybacz, ale jestem chora i chciałabym położyć się do łóżka.
- Och, jasne. Przepraszam, że cię zatrzymuję. Miło było cię w końcu poznać.