sobota, 25 lipca 2015

34. Casting cz. IV (Nie)chciane wyznania

Witajcie Kochani! Rozdział z tych, które mi się nie podobają i które czasami pojawiają się i mają miano "przegadanych totalnie i nic nie wnoszących", ale mam nadzieję, że mimo, iż jest w nim 99% dialogów (dosłownie), chociaż trochę wam się spodoba.
Rozdział chciałabym zadedykować Gabby. Wiem, że czekałaś, ale wątpię, że wytrzymałaś aż do tej godziny :) Przepraszam.
Zapraszam do czytania. 

Pozdrawiam
Luthien

***

Dorcas Meadowes
            Usłuchałyśmy Lily i całą czwórką wyszłyśmy z sali. Trochę obawiałam się, czy pozostałe w niej osoby przeżyją, ale rozumiałam moją przyjaciółkę.
           Na korytarzu spotkałyśmy się z pogardliwymi, zniecierpliwionymi, a nawet zazdrosnymi spojrzeniami dziewczyn, czekających na swoją kolej.
- Czy wy naprawdę sądzicie, że któraś z was ma u Blacka i Pottera jakieś szanse? – spytała Ann, zwracając na siebie ich uwagę. – Jak wiadomo, ich serca są już zajęte, więc na wiele nie liczcie. Naprawdę chcecie dać się wykorzystać? Przecież ta dwójka, oprócz zabawy, nie ma nic w głowie. Ich bronią jest próba udowodnienia wszystkim, jacy to oni są wspaniali, bo Bóg poskąpił im rozumu – ciągnęła moja blond przyjaciółka. – Czy wy nie widzicie, że oni traktują was jak zabawki? Będą przeglądać wasze zdjęcia jak katalog mioteł, szukając tej, którą mogliby ewentualnie kupić. Pokładałam większe nadzieje w damskiej części tej szkoły, ale zawiodłam się. Jesteście idiotkami. Jeśli ktoś nie zgadza się z moją opinią wobec siebie, niech lepiej wróci do swoich zajęć i znajdzie chłopaka, który jest jej wart – zakończyła Ann.
         W skupieniu czekałyśmy chwilę na reakcję zebranych. Po chwili namysłu około dwudziestu dziewczyn odeszło, uśmiechając się do nas promiennie. Większość jednak została, co Ann skomentowała teatralnym westchnięciem i wywróceniem oczami.
- Niezła przemowa – przyznała Miriam.
- Jak widać, nie dotarła do większości.
- Wiesz – odezwałam się. – Mogłabym podważyć, co nieco z tego, co powiedziałaś. – Uważałam, że Vick zbyt ostro oceniła chłopaków.
- Daj spokój – odparła tylko, więc nie powiedziałam nic więcej.
- Czekamy na nią, czy idziemy? – odezwała się po chwili Kate.
- Czekamy.
                Po około pięciu minutach Lily wyszła z sali, trzaskając głośno drzwiami.
- Ja mu pokażę, co oznacza brak zasad – mruknęła wściekła. – Idziemy.
- Ale... Nie rozpędzisz tego całego towarzystwa? – Ann była niepocieszona.
- Mam gdzieś te wszystkie idiotki. Niech się umawiają z tym imbecylem. Jeden nie lepszy od drugiego – posłała mi przepraszające spojrzenie. Skinęłam głową. – Twój Remus wcale nie lepszy! Kto mu dał odznakę prefekta?
          Hmm, Lily była naprawdę zła. Wymyślała na Pottera przez całą drogę do wieży. Trochę zaskoczyła mnie ta nagła zmiana. Jeszcze niedawno przeżywałam tygodniowe cisze między nimi, a teraz najpierw Potter zachowuje się jakby nigdy nic, teraz ona się wścieka, chociaż jeszcze niedawno wkurzała się, widząc Rogacza z inną. Nie nadążałam za nimi.
- Co nas ominęło? – spytała dobitnie Ann, kiedy usiadłyśmy w kącie Pokoju Wspólnego, a Kate i Miriam taktownie zostawiły nas same.
- Potter znowu chce wojny – odparła, panując już nad sobą.
- To znaczy? – byłam ciekawa, co oni znowu wymyślili. Nie byłam osobą, która się wtrącała i naciskała, ale miłość tej dwójki do siebie biła po oczach na wiele kilometrów, więc jeśli Lily nie zrobi tego, co powinna, do końca roku, osobiście ją uduszę.
            Evans westchnęła ostentacyjnie i streściła nam rozmowę z Rogaczem. Ann opadła szczęka, a ja się załamałam.
- Jak to zaczynacie walkę od nowa?
- Przecież przed chwilą powiedziałam…
- Tak, ale jeszcze niedawno prawie wyznałaś mu miłość – syknęła Ann.
- Miłość? Uczucie, które ostatnio chwilowo mnie ogarnęło nigdy nawet nie słyszało o słowie miłość. Poza tym właśnie Potter uświadomił mi znowu, jak bardzo go nie cierpię – rzekła.
- Ciekawe, na jak długo tym razem – odezwałam się. Ich pomysły biły na głowę wszystkie głupoty, które robili Huncwoci. Lily nie skomentowała tego.
- Mogę spytać, jak zamierzasz wygrać tą grę? Chciałabym zauważyć, że jakoś od lat ci się to nie udało – powiedziała Ann.
- Coś wymyślę.
- Zacznij przygotowywać się na porażkę. Zresztą już teraz powinnaś się do niej przyznać – kontynuowała Vick.
- Lily, chyba nie masz zamiaru znowu walczyć ze sobą? – spojrzałam na nią znacząco. Jej twarz nie wyrażała teraz żadnych emocji, ale wiedziałam, o czym myśli.
- Pokażę mu, że wcale nie jest taki cudowny – rzekła Lilka. – Nawet, jeśli załatwię to swoim kosztem, a po drodze narodzi się moja miłość do niego. Tym razem nie dam mu zatryumfować.
- Do jasnej cholery, Lily, jesteś nienormalna! – wkurzyła się Ann. – Jeśli podjęcie przez ciebie tej zabawy, nie jest wynikiem waszego wzajemnego uwielbienia, to ja jestem różowym smokiem. Zobaczymy, kto już niedługo będzie przychodził do mnie z płaczem – dodała i opuściła Pokój Wspólny.
            Mierzyłyśmy się przez chwilę wzrokiem, a ja już wiedziałam, że wszystko to, co Evans przed chwilą powiedziała, było kłamstwem. Ona była świadoma faktu, że przegrała, zanim Rogacz zaproponował ten zakład. Teraz, patrząc jej prosto w oczy, zauważyłam, że te lekko się zaszkliły, więc szybko zamrugała kilka razy i spojrzała na swoje dłonie. Nie miałam zamiaru jeszcze bardziej jej dobijać, więc spróbowałam delikatnie podchwycić rozmowę.
- Wiesz, że się ranicie? Ciągle się ze sobą kłócicie, a chciałabym zauważyć, że ludzie, którzy są w sobie zakochani, częściej to robią.
- Nie jestem w nim zakochana – odparła automatycznie.
- A dzisiaj…
- Chwila słabości – powiedziała szybko, mrugając oczami, które na chwilę znowu się zaszkliły. Westchnęłam. – Poza tym, Dor, ile razy on mnie zranił? To przez niego pierwszy raz w życiu płakałam z powodu chłopaka. Dostanie za swoje.
- Lily, on już nie raz dostał za swoje. Myślisz, że jest mu łatwo? Nie dałaś mu żadnej szansy. Ciągle tylko wrzeszczysz i go wyzywasz. Spróbuj postawić się na jego miejscu.
- Od kiedy ty go tak bronisz, co?
- Nie bronię go, tylko próbuję zrozumieć. Poza tym jeszcze nie zauważyłaś, że wasze walki nic nie dają? Zawsze mają podtekst i kończą się tak samo. Obściskiwaniem się.
- Mylisz się.
- Spójrz mi w oczy i jeszcze raz powiedz, że się mylę. Powiedz, że nie mam racji, że nie czujesz do Pottera nic, chociaż cienia sympatii i że on też nie zaproponował tej umowy dlatego, żeby w końcu skończyć tą całą szopkę.
            Czekałam cierpliwie na jej reakcję.
- Muszę jutro wyjaśnić wszystko Seanowi – powiedziała tylko.
- Widzisz, nie możesz tego zrobić, bo znasz prawdę. I jeszcze bogu wiadomo, czemu winny Whitby, który jest tylko pionkiem w grze, który tańczy, jak mu zagrasz. Wiesz co, wydaje mi się, że jesteś z nim tylko dlatego, żeby nie być z Jamesem.
- Dajmy już temu spokój. Ja dobrze wiem, że Rogacz nie odpuści. Nie mogę wykluczyć tego, że po drodze i ja uzyskam dla siebie korzyści, ale nawet, jeśli w końcu się ugnę, to umowa to umowa. Ktoś ucierpi.
- I dla głupiej satysfakcji z wygranej poświęcisz miłość życia? – spytałam z niedowierzaniem. – Dobrze wiesz, że nikt nie musi cierpieć. – Lily nie odpowiedziała.
- Nie chcę tego robić – powiedziała w chwili, kiedy pogodziłam się z faktem, że rozmowa na ten temat jest zakończona.
- Więc dlaczego to zrobiłaś? – spytałam. Znałam powód i nie sądziłam, że dostanę od niej odpowiedź, ale ona znowu mnie zaskoczyła.
- Bo go kocham – odparła łamiącym się głosem. – Nie wiem, jak. Nie wiem, kiedy. Nie wiem, dlaczego, ale zakochałam się w tym kretynie i mimo moich usilnych starań stłamszenia tego uczucia, nie potrafiłam tego zrobić. Dopiero teraz naprawdę wiem, co znaczy kogoś kochać, Dorcas. Kiedy moje ciało… Moje serce… Reaguje na każdy jego dotyk, każde jego słowo. Już sam jego widok powoduje we mnie pragnienie pocałowania go. Chcę, żeby mnie przytulił i nigdy nie puszczał. Czujesz się przy Ericu tak, że nie potrzebujesz do życia niczego więcej prócz jego obecności? – zapytała, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, kontynuowała. – Ja się właśnie tak czuję. Chcę mieć go na wyłączność, chcę, żeby mnie dotknął, a jednak nie mogę sobie na to pozwolić.
- Dlaczego, Lily? – odparłam, naprawdę zaskoczona jej szczerością i mocą z jaką w końcu przyznała się do tego, co już od dawna było oczywiste. – Dlaczego nie możesz mu o tym zwyczajnie powiedzieć? Przecież wiesz, że on kocha cię nad życie i nigdy tego nie zmienisz.
- Po prostu nie mogę, Dor – westchnęła i posłała mi wymuszony uśmiech. – Ty za to możesz powiedzieć: „A nie mówiłam”.
- Wiesz, że tego nie zrobię.
- W takim razie nie mówmy już nic więcej – poprosiła. – Nie wracajmy do tego.
            Westchnęłam i nie męczyłam jej już. Przecież każdy z naszej paczki wiedział, że Potter i Evans powinni być razem, że jedno kocha drugie… I kiedy w końcu, sama zainteresowana, po długich bojach, przyznała się do tego uczucia, stwierdziła, że nie może być z chłopakiem, bez którego nie wyobraża sobie życia. Gdzie tu logika? O co tak naprawdę w tej relacji chodziło? Według mnie miała zbyt duże wyrzuty sumienia względem Rogacza po tym, co robiła i jak go do tej pory traktowała, ile razy zraniła i powiedziała coś, czego teraz żałuje. Ona wychodziła z założenia, że po tylu latach darcia kotów, nie ma prawa chcieć od niego czegokolwiek. Tylko, że Potter, mimo wszystko chciał usłyszeć od niej te zbawienne dla niego słowa.
- Zagramy partyjkę szachów? – zaproponowałam w końcu, całkowicie zmieniając temat i nie drążąc tego, co przed chwilą powiedziała. Tak, jak chciała.
- Jasne – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
            Przywołałyśmy nasze komplety szachów z dormitorium i zaczęłyśmy grać. Po jakimś czasie do Pokoju Wspólnego wkroczyli roześmiani Huncwoci. Black i Potter trzymali w rękach castingowe formularze. Przeszli szybko przez Pokój i wbiegli po schodach na górę.
- Szach i mat – powiedziała Lily z uśmiechem na ustach, kiedy jej królowa zbiła mojego laufra. Spojrzałam na szachownicę.
- Ale jak to?
- Tak to – pokazała mi język, a potem przeciągnęła się, prostując plecy. – Idę na kolację – oznajmiła.
- Ok, to idź. Ja zaraz do ciebie przyjdę. Muszę coś załatwić.
- Dobra – odparła.
            Kiedy zniknęła za portretem, wstałam i udałam się na górę. Musiałam wybić Rogaczowi z głowy cały ten pieprzony układ. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam. Umilkły głosy, a następnie drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Black.
- Mogę wejść? – spytałam i nie czekając na odpowiedź, wparowałam do środka.
- Jasne – powiedział Łapa z drwiną, zamykając za mną drzwi.
            Ich pokój wyglądał tak, jakby przeszło po nim tornado. Kufry były porozwalane, szafy niezamknięte, szuflady w komodzie wysunięte. Na podłodze leżały książki pozbawione kartek, a nawet okładek, które walały się gdzieś obok. Popsute fałszoskopy, ubrania, od koszulek, przez bieliznę, a nawet damskie staniki. Pod ścianą leżał stos brudnych talerzy i sztućców, a zaraz za drzwiami, na oko, jakieś pięćdziesiąt butelek po różnego rodzaju napojach alkoholowych. Skrzywiłam się na ten widok.
            Rogacz siedział na łóżku, Remus na drugim, naprzeciwko niego. Peter z Blackiem usiedli na podłodze. Lupin uśmiechnął się do mnie i wskazał miejsce obok siebie.
- A więc, Meadowes, co cię do nas sprowadza? – zagadnął wesoło Łapa, przeglądając zdjęcia kandydatek z castingu i rzucając jedno z nich Rogaczowi, który ze zwinnością szukającego, złapał je w locie.
- Mam sprawę do ciebie – powiedziałam, zwracając się do Pottera.
- Do mnie?
- Przecież przed chwilą to powiedziałam.
- Więc słucham.
- Czy wyście całkiem powariowali? Chcecie od nowa ciągnąć całą zabawę? Jeszcze chwila i miałbyś problem z głowy, a tak tym castingiem znowu zmarnowałeś szansę.
- Trudno. Jak widać Evans nie zmądrzała, więc wracam do mojego planu pod tytułem: „Umówisz się ze mną?” – Black się zaśmiał.
- Uwierz mi, że zmądrzała. Poza tym mieszasz jej w głowie!
- Jeśli to ją zmusi do szczerej rozmowy…
- Myślisz, że to tak łatwo wyznać komuś miłość po tylu latach jawnej nienawiści? Jej na tobie zależy, a teraz możesz wszystko zepsuć. Ona… – nie wiedziałam, czy dokończyć. Nie byłam pewna, czy powinnam mu, im wszystkim, to mówić. Chciałam zmienić sens wypowiedzi, ale Potter podchwycił już moje słowa.
- Ona, co?
- Nie powiem ci, bo wszystko wygadacie.
- Nie wygadam. Oni zresztą też – zapewnił i posłał kolegom znaczące spojrzenie. – Obiecuję, a jeśli któryś z nich to zrobi, odda się w twoje ręce. – Dużo mi to nie pomoże, jeśli Lily się dowie, stwierdziłam i westchnęłam.
- Widziałyśmy dzisiaj, jak całujesz się z Mellisą. Właściwie to pożeraliście swoje usta – rzekłam z obrzydzeniem, a na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech, co zignorowałam. – I ona trochę się wkurzyła – wyjaśniłam.
- Tym lepiej dla mnie – odparł. – Zaraz – dodał po chwili. – Z Mellisą? – spytał zdziwiony.
- Szczupła szatynka. Krukonka. Piąty rok, kręcone włosy – powiedziałam zbita z tropu.
- Ach, ta – rzekł, uśmiechając się szeroko. – Dobrze wiedzieć, że miała na imię Mellisa.
- Jesteś niemożliwy – wtrącił Lupin z dezaprobatą i posłał mi przepraszające spojrzenie. Black za to gwizdnął i przybił piątkę Potterowi, co skomentowałam wywróceniem oczami.
- Chyba jeszcze raz się z nią umówię – stwierdził Rogacz po chwili namysłu.
- Czy ty słyszałeś, co ja powiedziałam? – spytałam, trochę już wkurzona.
- Tak, ale nie za bardzo wiem, czego ode mnie oczekujesz.
- Oczekuję, że skończysz tą całą szopkę. Odwołajcie ten cyrk w postaci waszej umowy, bo źle się to skończy.
- Nie – odparł lekceważąco.
- Dlaczego?
- Bo jestem pewny wygranej. Meadowes, zrozum, że ja nigdy nie dam sobie spokoju, więc Evans nie wygra ani teraz, ani nawet w czerwcu, jak chciała. Dobrze wiesz, że ona przegrała, zanim w ogóle zaczęła tą zabawę. Tylko muszę jej to w końcu uświadomić, do jasnej cholery.
- Pozabijacie się prędzej – stwierdził Łapa. – I grasz nieczysto.
- A ty co? Nagle stanąłeś po jej stronie? Wszyscy dobrze wiemy, że do tej pory sobie ze mną nie poradziła, to teraz też nie uda jej się wygrać. Jak myślisz, mam rację, Meadowes?
- Myślę, że tym razem naprawdę przesadziłeś – odezwał się Lupin.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? – spytał James, udając oburzenie.
- I co ci z tego przyjdzie? Ty ją zranisz, ona cię zrani… – rzekłam.
- Prawda jest taka, że każda osoba cię zrani, dlatego musisz znaleźć taką, która jest warta twojego cierpienia.
- Właśnie. Evans jest go warta, dlatego żadne prośby nie pomogą, Meadowes. To wszystko jest po to, by uświadomić jej prawdę, którą wydaje mi się, że już zna.
- Ale ona wzięła to na poważnie – próbowałam jeszcze przemówić mu do rozumu.
- Dor, jeśli ją podpuścisz lub podasz veritaserum, do wyboru – spiorunowałam go wzrokiem. – To powie ci, że mnie kocha. Wiesz to. I chyba nawet ona sama jest tego świadoma. Jeśli tak jest, to zaangażuje się niekoniecznie, dlatego, żeby mi zniszczyć życie, ale dla własnych korzyści. Uwierz mi, oboje na tym zyskamy.
- Więc to jest twoja odpowiedź? – spytałam, chociaż wiedziałam, co powie.
- Tak – odparł stanowczo.
- Świetnie. Żebyś się tylko nie zdziwił – dodałam i wyszłam z ich dormitorium.
            Byłam zła, bo wiedziałam, że Rogacz miał rację. Próbowałam chronić moją przyjaciółkę, ale nie potrafiłam ochronić jej przed nią samą. Przed Jamesem też, chociaż wcale tego nie chciała. Nie wiem, co ona o tym wszystkim tak naprawdę sobie myślała. Nie chciała pozwolić, by Rogacz się do niej zbliżył, ale z drugiej strony chyba była świadoma tego, że pcha się prosto do paszczy lwa. Trudno mi jednak było powiedzieć, czy miał to być zamierzony efekt czy nie.
~ * ~

            W połowie schodów dogonił mnie Black.
- Czego? – spytałam.
- Nie wściekaj się. Wiesz, że James ma rację.
- Wiem i właśnie to mnie wkurza – odparłam. – Jeśli tylko to chciałeś mi powiedzieć to…
- Nie. Chodzi o coś innego – zawahał się teraz.
-  O co? – zachęciłam go.
- O Evans.
- A czy nie o niej właśnie rozmawiamy?
- Chodzi mi o to, że mam wobec niej wyrzuty sumienia. Zawsze się dogadywaliśmy i nawet lubiliśmy, utrzymywaliśmy jakieś bliższe kontakty...
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, co się ostatnio stało. Wyjaśniłem wszystko z Jamesem i tak sobie pomyślałem, że powinienem przeprosić też ją. W końcu nic mi nie zrobiła, a ja potraktowałem ją trochę nie fair. Przecież to nie jej wina, że Rogaś się do niej przyczepił, nie? – spytał wesoło.
- W sumie tak.
- Więc myślisz, że powinienem z nią pogadać?
- Myślę, że tak, ale nie dzisiaj. Poczekaj kilka dni, bo teraz może się na ciebie wściec.
- Jeśli tak mówisz.
- Idziesz na kolację? – spytałam.
- Nie, wracam do chłopaków – rzekł i poszedł z powrotem na górę, posyłając mi szeroki uśmiech.
            Ja chyba kiedyś zwariuję, pomyślałam. Co to się znowu porobiło… Kiedyś uduszę i Lily i Pottera.
 

Lily Evans
            Żałowałam w życiu wielu rzeczy i jedną z nich był fakt, że przez swój wybuchowy charakter i uniesienie się honorem, dałam się wkręcić Potterowi w ten głupi zakład, którego wynik był oczywisty i działał na moją niekorzyść. Powinnam w tamtym momencie powiedzieć mu prawdę, ale nie zrobiłam tego. Sama nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że pogodzenie się z tym, co do niego czuję zajęło mi tyle czasu, a może dlatego, że ja nie chciałam, bynajmniej na razie, żeby wiedział o tym, że naprawdę się w nim zakochałam. Ja w nim. Evans w Potterze. Wróg we wrogu. To była jakaś paranoja. Jakim cudem mnie do siebie przekonał? Nie potrafiłam jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo już zauważyłam, że miłość rządzi się swoimi prawami i nie dopuszcza w tej sprawie rozumu. Sama nie wiedziałam, czy chcę być z Jamesem czy nie. Z jednej strony chciałam, żeby był przy mnie, z drugiej wolałam, by nigdy nie dowiedział się o uczuciu, które z dnia na dzień, rosło w moim sercu jeszcze bardziej. Ja naprawdę byłam świadoma tego, że James Potter, obiekt westchnień żeńskiej części szkoły, kocha mnie od długiego czasu i nigdy się to nie zmieni, ale ja chyba miałam zbyt duży żal do samej siebie, by pozwolić mu na całkowite zatracenie się w tej miłości.

~ * ~

            We wtorek, cztery dni po tym głupim castingu, pałaszowałam w spokoju śniadanie, gdy do Wielkiej Sali weszli Huncwoci i oczywiście skierowali się w naszą stronę.
- Cześć wszystkim – powiedział wesoło Rogacz, siadając obok Dorcas. Reszta poszła w jego ślady. – I jak Evans, nadal nie zmieniłaś zdania? – spytał, nadziewając na widelec kawałek naleśnika.
- Odnośnie?
- No wiesz… Nas – posłał mi szeroki uśmiech.
- Oczywiście, że tak, kochanie – odparłam. – Jeśli tak, jak obiecałeś, wróciłeś z podróży w poszukiwaniu rozumu – dodałam słodko, na co cała nasza szóstka, oprócz Pottera, wybuchła śmiechem.
            Rogacz siedział teraz trochę naburmuszony. Nie moja wina, że sam znowu rozpętał tą wojnę. Weszłam w nią, bo nie miałam innego wyjścia. Od tej pory udawałam przed wszystkimi, że nadal nie cierpię Jamesa, a sama w głębi duszy wiedziałam, że przegrałam tą zabawę, zanim w ogóle się zaczęła. Ale zakład to zakład. Spróbuję doprowadzić do mojej wygranej nawet swoim kosztem.
            Jedliśmy dalej śniadanie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Tylko Rogacz wyjątkowo nie miał nic do powiedzenia. W pewnej chwili podeszła do nas zdenerwowana Krukonka. Wydawało mi się, że to ta sama, z którą widziałam Pottera w piątek. Lekko zrzedła mi mina.
- Jamie, jak mogłeś mi to zrobić?! – spytała z płaczem. – Przecież..
- Wybacz, eee… Mellisa, tak? – odezwał się Rogacz, a dziewczyna wybałuszyła oczy. – Zapomniałem ci powiedzieć, że już nie jesteśmy razem. Zrywam z tobą – powiedział od niechcenia, nawet na nią nie patrząc.
            Dziewczyna na jego słowa lekko pobladła, a potem rozpłakała się na dobre i odeszła w stronę swojego stołu.
- Brawo, panie taktowny – burknęłam niezadowolona. Cały czas zaskakiwało mnie to, że można traktować dziewczyny w taki sposób. Kiedy to powiedziałam, Black z Potterem wymienili zadowolone spojrzenia.
- Yyy, Jamie – Ann udała głos Mellisy. – O czym ona mówiła?
            Zapadła chwila ciszy, podczas której czwórka Huncwotów wpatrywała się w siebie. Remus z Peterem mieli niepewne miny, za to pozostała dwójka szczerzyła się do siebie głupio. Ann chrząknęła znacząco.
- Nie zaprosiłem jej na bal, chociaż, jak twierdziła, byliśmy razem, o czym nawet nie wiedziałem.
            Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Spojrzałam na chłopaków, ale Remus nadal nie pozbył się swojej zatroskanej miny.
- A kogo w końcu zaprosiłeś? Dziewczynę z castingu? – spytała Dor złośliwie.
- Nie – odparł Rogacz.
- Więc kogo?
- Alice Lufkin – pochwalił się James, a ja słysząc nazwisko tej… Pominę niecenzuralne słowo, zakrztusiłam się herbatą. Lupin klepnął mnie w plecy, co uratowało mi życie. Postawiłam szklankę obok talerza i spojrzałam na Pottera.
            Dziewczyny miały niepewne miny, a ja byłam wściekła. Alice kochała się w Rogaczu od czwartej klasy. Kiedy byłyśmy na piątym roku, odbiła mi o dwa lata starszego chłopaka, Krukona Phillipa Westa, tylko dlatego, że Potter interesował się mną, a nie nią. Następnego dnia już zdradziła go z innym. Cała nasza czwórka została wtedy na lodzie, chociaż West błagał mnie o drugą szansę. Ona nic sobie z tego nie robiła, ale ja byłam wściekła, bo wiedziałam, że chodziło jej tylko o upokorzenie mnie. A to wszystko dlatego, że po prostu była zazdrosna o Jamesa. O całej sprawie było głośno w szkole przez ponad tydzień. Od tego czasu unikałam jej. Potter dobrze wiedział, że jej nienawidzę i przy bliższej okazji ukręcę jej ten tleniony blond łeb i idealnie wykorzystał ten fakt.
- TĘ Alice Lufkin? – spytałam przez zaciśnięte zęby, wbijając w niego wzrok.
- Z tego co wiem, jest tylko jedna w Hogwarcie, więc pewnie ta – odparł z uśmiechem tryumfu na twarzy. – Wystrzałowa blondynka z Hufflepuffu – dodał i znowu zajął się jedzeniem, nie zwracając już na mnie uwagi.
            Wszystko się we mnie gotowało. Byłam zła, że Potter gra nie fair, ale brak zasad, to brak zasad i nie zmieni tego moje krwawiące, w tym momencie, z rozpaczy serce.
- Przynajmniej charaktery macie takie same – powiedziałam, a potem zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z Wielkiej Sali.
            We wtorki zaczynaliśmy od zielarstwa, więc skierowałam się w stronę szklarni. Kiedy wyszłam na zewnątrz, chłodne, listopadowe powietrze, uderzyło mnie w twarz. Było szaro i zbierało się na deszcz. Trawa straciła już swój żywy zielony kolor, a drzewa w Zakazanym Lesie pogubiły liście.
            Szłam zła na samą siebie oraz wyzywając w myślach Rogacza i Alice, kiedy ktoś zrównał się ze mną.
- Odpuść, Potter – powiedziałam i przyspieszyłam, chociaż nic mi to nie dało.
- Nie wiedziałem, że aż tak za nim tęsknisz – rzekł Łapa.
- Black? – zdziwiłam się. – Jeszcze lepiej. Idiota numer dwa – burknęłam, a on się tylko uśmiechnął. – Czego chcesz?
- Pogadać?
- Jakoś ostatnio nie chciałeś ze mną rozmawiać, chociaż nic ci nie zrobiłam. Wiem, o co poszło tobie i Potterowi, ale zachowałeś się wobec mnie chamsko.
- Wiem i dlatego chcę pogadać. Mam wobec ciebie coś jakby wyrzuty sumienia.
- Ty? Wyrzuty sumienia? Wobec mnie? Daruj sobie te żarty, bo nie mam na nie teraz ochoty.
- Nie żartuję, Evans. Do tej pory obwiniałem cię o wszystkie nieporozumienia między mną a Rogaczem oraz jego chore zachowanie, ale to nie była twoja wina.
- Serio? Naprawdę mi ulżyło – powiedziałam z ironią.
- Evans, Evans, Evans, widzę, że cię nie doceniałem. Wybacz. Pogodziłem się z faktem, że Potter kocha cię nad życie, chociaż nie wiesz, jakie to było dla mnie zaskoczenie. Myślałem, że zwykłe kujonki nie są w jego typie, a tu taka niespodzianka – rzekł. – Nie żebym tak uważał – dodał zaraz, widząc moją minę.
- Ja nadal uważam, że jesteś bezczelny, chamski i ani trochę zabawny.
- Ale przyznaj, że zyskałem przy bliższym poznaniu. No nie mów, że mnie nie lubisz.
- Kto ci powiedział, że cię lubię? – spytałam z niechęcią.
- Sama nie raz to powiedziałaś – zauważył i uśmiechnął się. Spojrzałam na niego z politowaniem. Miałam już dosyć jego głupiego gadania.
- Chyba coś ci się przesłyszało – rzekłam, nie mogąc zaprzeczyć.
            Black westchnął teatralnie.
- Już wiem, dlaczego Rogaś za tobą szaleje. Uparta i wygadana… Jesteś ideałem dziewczyny.
- Szczerze w to wątpię – odparłam.
- Mów, co chcesz, ale ja swoje wiem. Poza tym sama też za nim szalejesz.
            Stanęłam i zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.
- Jeśli przyszedłeś tu, zawracać mi głowę, to od razu możesz wracać do swojego kumpla, bo nie chce mi się z tobą gadać.
- Ej, ja naprawdę przyszedłem w pokojowych zamiarach. Chciałem cię przeprosić za tamto.
- Przeprosić?
- Czy nie to właśnie powiedziałem?
- Dobra, więc przyjmuję te twoje przeprosiny. Nadal możemy się przyjaźnić, ale jeśli znowu wywiniesz taki numer, zapomnij o taryfie ulgowej.
- Oczywiście – odparł uradowany moją odpowiedzią. Przynajmniej jeden z głowy, pomyślałam.
- A więc, jeśli znowu ze sobą gadamy – zaczęłam, na co Łapa tylko uśmiechnął się przyjaźnie. – Zakoduj sobie w głowie, że Potter nic mnie nie obchodzi. Jest tylko nadętym dupkiem.
- I przy śniadaniu, tak bez żadnego powodu, prawie zabiłaś go wzrokiem, kiedy powiedział, że idzie na bal z Alice? Mnie nie oszukasz, Evans.
- Jej nienawidzę tak samo mocno, jak jego.
- Lily, czy ty siebie słyszysz? Lufkin jest twoim wrogiem numer jeden, to już wiemy, ale nie wmawiaj samej sobie, że nienawidzisz Rogacza. Oboje dobrze wiemy, że tak nie jest – odparł Łapa z uśmiechem. – Kochasz go i nie zaprzeczaj, bo nikt ci w to nie uwierzy.
- Kocham go i dlatego go nienawidzę – powiedziałam wściekła, zanim pomyślałam, co mówię. Kiedy to sobie uświadomiłam, automatycznie stanęłam w miejscu i przerażona spojrzałam na Syriusza. Dlaczego mu to powiedziałam? Wcześniej sama nie mogłam dopuścić tego do własnych myśli, a kiedy to zrobiłam, w ciągu kilku dni wygadałam się dwóm osobom, z czego jedna z nich nie powinna tego słyszeć. Nigdy.
            Spojrzałam na Łapę, którego twarz wyrażała szczere zaskoczenie tym, co właśnie usłyszał. Napotkawszy mój wzrok, uśmiechnął się, ale nie odwzajemniłam gestu.
- Black, nie słyszałeś tego, co przed chwilą wyszło z moich ust – powiedziałam stanowczo. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a w szczególności James, rozumiesz? Jeśli piśniesz chociaż słówko, osobiście, wbrew regulaminowi, wymażę wam pamięć, a ty nie opuścisz tego zamku żywy, rozumiesz? – Nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie dziwnie. – Black, proszę cię – teraz spróbowałam wziąć go na litość. – Potter nie może się o tym dowiedzieć. Sama mu o tym powiem, ale… W odpowiednim momencie. Obiecaj, że nikt nie dowie się o naszej rozmowie. Obiecaj mi to ze względu na naszą znajomość, na naszą przyjaźń … – Nigdy w życiu nie sądziłam, że posunę się do tego, że będę musiała błagać Blacka o dochowanie tajemnicy, ale nie miałam innego wyjścia. Nie mogłam cofnąć czasu. – Proszę – powtórzyłam jeszcze raz. – Zrobię, co będziesz chciał, tylko mu o tym nie mów.
- Wszystko? – spytał Łapa z powagą, a nie cwaniackim uśmiechem, co, nie wiem, dlaczego, ale zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej.
- Wszystko – potwierdziłam.
- Więc powiedz Jamesowi, co do niego czujesz. Sama.
- Jesteś popieprzony – stwierdziłam wściekła. – Właśnie tego nie chcę mu na razie mówić.
- Albo ty, albo ja, Evans.
- I myślisz, że ci uwierzy? Nawet jeśli, to i tak twoje słowa nie będą znaczyć dla niego nic, jeśli ja sama nie wyznam mu miłości – zauważyłam.
- Więc zrób to. – Czy Black był naprawdę aż tak ograniczony? Czy nie rozumiał, co ja przed chwilą powiedziałam? – Nie robię tego dla siebie.
- Syriusz, zrozum, że powiem mu o tym, ale w odpowiednim czasie. Na razie sama muszę przemyśleć kilka spraw. Jeśli obiecam, że mu o tym powiem, będziesz trzymał gębę na kłódkę? – spytałam z nadzieją.
- No nie wiem…
- Black!
- Dobra, Evans. Daję ci miesiąc. Jeśli w tym czasie sama mu o tym nie powiesz, ja to zrobię.
- Dobrze. Miesiąc – potwierdziłam zawarcie umowy, zastanawiając się, co będzie, jeśli się z niej nie wywiążę. – Nienawidzę cię – dodałam i ruszyłam dalej.
- Ja tylko próbuję wam pomóc – stwierdził.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Ale James potrzebuje.
- Nie gadajmy już o tym. Proszę.
            Łapa o dziwo uszanował w końcu moją prośbę i zamilkł, pogrążając się we własnych myślach. Szliśmy więc dalej w ciszy, a ja obmyślałam plan ukatrupienia tego pacana i szukałam jakiegoś obejścia w naszej umowie, bo nie miałam zamiaru wyznawać Potterowi miłości, a wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, Syriusz mnie wyręczy.
- Jesteś  świadoma tego, że wynik waszej gry był znany, zanim zaczęliście w nią grać? – odezwał się znowu w pewnej chwili.
- Możemy już o tym nie gadać? Jesteś ostatnią osobą, której chciałabym się zwierzać, Black.
- Wolałabyś się zwierzać Peterowi? – spytał, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie – odparłam. – Ale wolałabym, żebyś nie wtrącał się w moje życie.
- Więc skończę zaraz po tym, jak wyłożę swoją teorię – rzekł z zadowoleniem i kontynuował. – Wiesz, że nie wygrasz tego zakładu, bo James cię kocha i nie da ci odejść, więc teraz tylko chodzi o to, byś ty jak najszybciej się ugięła, dlatego Rogacz chce wzbudzić w tobie zazdrość i chyba mu się to udało.
- A mówisz mi to, ponieważ?
- Ponieważ mam nadzieję, że nie żywisz już do mnie urazy. Poza tym widzę, co się dzieje – rzekł. – Naprawdę ci na nim zależy. Uświadomiłaś to sobie w dniu, kiedy urządziliśmy casting. Chciałaś mu nawet o tym powiedzieć, ale znowu wszystko schrzanił. Jak zwykle zresztą. Zasada braku zasad i czystej karty jest niesprawiedliwa, bo nie możesz wymazać z pamięci tego, co było, więc pozostaje ci oszukiwanie samej siebie, bo nie chcesz powiedzieć mu prawdy – zakończył Syriusz z powagą w głosie. W tym momencie na jego twarzy nie było tego głupkowatego uśmiechu tylko prawdziwe zrozumienie.
          Mierzyłam Blacka wzrokiem, zastanawiając się, dlaczego powiedział mi to wszystko. Nigdy na poważnie nie angażował się w mój związek z Potterem, ale teraz był kolejną osobą, która miała co do mnie rację. Był inteligentniejszy niż można by przypuszczać. Przejrzał mnie na wylot. Moja gra z Jamesem naprawdę była już rozstrzygnięta, tylko on musiał zmusić mnie do przyznania mu racji. Chciałam to zrobić w dniu castingu, ale Rogacz znowu zmarnował swoją szansę. Może to i dobrze. Teraz to ja miałam zamiar go przycisnąć, ale tak bardzo wkurzył mnie dzisiaj tą Alice, że miałam ochotę krzyczeć ze złości.
- Dlaczego to robisz?
- Co robię?
- Pomagasz mi – wyjaśniłam.
- Bo mi cię żal, Evans. Z drugiej strony nie chcę, żebyście się z Jamesem pozabijali – rzekł, posyłając mi jeden z ich wyćwiczonych huncwockich uśmiechów. – Poza tym, wasza miłość bije po oczach.
- Między nami nie ma żadnej miłości – powiedziałam wkurzona faktem, że wypaplałam mu wszystko.
- Po pierwsze zaprzeczenie. Po drugie gniew. Po trzecie próba negocjacji. Po czwarte depresja. Po piąte akceptacja.
- Skąd bierzesz takie złote myśli? – spytałam z ironią.
- Czasami mam takie przebłyski.
- I według ciebie, na jakim etapie jestem?
- Zaprzeczyłaś ze złością w głosie, więc między pierwszym a drugim.
- To została mi jeszcze długa droga to akceptacji.
- Teraz weszłaś trochę na negocjację – powiedział, a ja zdzieliłam go po głowie, posyłając mu piorunujące spojrzenie. – No, nie wkurzaj się już – rzekł po chwili.
- Nie wkurzam się – odparłam.
- Ale jesteś zła.
- Na Pottera i tą tlenioną blondynę – powiedziałam ostro. – Nie na ciebie. – Black uśmiechnął się z satysfakcją.
- Cieszę się z tego powodu. Naprawdę – dodał, widząc moją minę.
- A ty kogo zaprosiłeś? – zmieniłam temat.
- Sue Summers – odparł. – Musiałem wesprzeć Jamesa.
- Jak to zrobiłeś? Sue nigdy nie umawiała się z chłopakami – stwierdziłam. Sue Summers była ładną dziewczyną, ale w przeciwieństwie do swojej najlepszej koleżanki Alice Lufkin, wyznawała zasadę feminizmu. Dlatego zdziwiłam się, kiedy usłyszałam, że dała się zaprosić na bal.
- Po prostu spytałem i się zgodziła.
- Fakt, najprostsza opcja.
            Doszliśmy do szklarni. Oprócz nas było tam dopiero pięć osób, więc stanęliśmy kawałek dalej.
- A co z Dorcas? – To pytanie nurtowało mnie od dawna. Syriusz zasępił się, ale zaraz odzyskał humor.
- No… Przyjaźnimy się. Nie mówiła ci? – powiedział, ale z lekkim zawodem.
- Ty chciałbyś, żeby było inaczej – stwierdziłam dobitnie.
- Tak, ale schrzaniłem sprawę.
- Nie bądź takim pesymistą. Ja nigdy nie pomyślałabym, że mogłabym przestać nienawidzić Pottera, a teraz… – nie dokończyłam. – Wydaje mi się, że ona lubi cię bardziej, niż myślisz – powiedziałam, bo byłam pewna, że mimo wszystko Dorcas ma do niego swego rodzaju słabość.
- To nie jest pesymizm, Evans. Ona naprawdę kocha tego całego Erica i nie zaprzeczaj. – Westchnął ze smutkiem.
- W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak pogodzić się z tym i cieszyć z faktu, że jest szczęśliwa.
- Tak, ale nadal mam jeszcze jakąś malutką nadzieję i proszę cię, żebyś ty nie pozbawiała jej Jamesa. Obecnie jest to jedyna rzecz, która mu pozostała.

sobota, 11 lipca 2015

33. Casting cz. III Brak zasad określa zasady

Witajcie!
Nie będę dzisiaj dużo gadać. Chciałabym tylko poinformować, że co najmniej do końca sierpnia, a możliwe, że również we wrześniu, rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Myślę, że jest to dobry układ, szczególnie, że teraz większość osób wyjeżdża na jakieś obozy czy zwykłe wypady ze znajomymi czy rodziną i komu chce się czytać nowe wpisy na blogach ;) Tak więc uważam, że rozdział co dwa tygodnie będzie optymalnym terminem. 
Z drugiej strony ja sama muszę się niestety zabrać w te wakacje za naukę, a chciałabym również napisać kilka nowych rozdziałów i potrzebuję czasu. Mimo iż jeszcze mam ich kilka w zapasie to przed każdą publikacją muszę czytać je na nowo, wprowadzać poprawki, żeby wszystko było w miarę spójne, więc też mam z tym trochę roboty.
Miało być krótko, a wyszło, jak zwykle. Rozdział chciałabym zadedykować Em. W tej części jest spory fragment pisany z perspektywy Lilki, chociaż nie wiem, czy o to Ci chodziło ;)

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
            Cały tydzień szkolny minął mi tym razem błyskawicznie. Jak to w ostatniej klasie, miałam mnóstwo nauki, musiałam najpierw zdać OWUTEM-y, dopiero potem egzaminy wstępne na uzdrowiciela. Marzyła mi się praca w Szpitalu Świętego Munga. Tak, podjęłam ostateczną decyzję. Zostaję w świecie czarodziejów, bo tylko tutaj czeka mnie życie, którego pragnę. Oczywiście rodzice też do niego należą. Nie ma opcji, żeby było inaczej.
            Czas, który miałam, ledwo mi teraz wystarczał, dlatego między przerwami w lekcjach i treningach, przesiadywałam w samotności, najczęściej tonąc w notatkach i książkach. Dodatkowo od zeszłej niedzieli niezbyt często spotykałam się z Seanem. Brak czasu. Z reguły tak to tłumaczyłam, kiedy rzucał w moją stronę podobne zarzuty, chociaż nie jestem pewna, czy ja w ogóle chciałam się z nim jeszcze spotykać. Zależało mi na tej znajomości, przyjaźni, ale już chyba nie zależało na związku. W sumie zastanawiałam się, czy z nim nie zerwać. Po co nadal ciągnąć coś, co już się dawno wypaliło? Z drugiej strony nadal nie mogłam pogodzić się z oczywistymi faktami dotyczącymi Pottera. Być może dlatego wisiałam na granicy między nimi. Ja po prostu nie mogłam zrozumieć, jak najbardziej znienawidzony przeze mnie człowiek, mógł stać się osobą, bez której teraz nie mogłam żyć.
            Dużo ostatnio myślałam nad tym, co mi powiedział Rogacz. Rozmawiałam z Ann, Lupinem, Dor i Kevinem i musiałam przyznać im wszystkim rację. Nie byłam tylko pewna, czy Potter powinien usłyszeć ją z moich ust.
            Sytuacja jakoś sama wynikła właśnie dzisiaj, od razu po lekcjach, kiedy opatulając się w kurtkę i szalik, chroniące mnie przed wiatrem, wyszłam na chwilę na Błonia, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Potter, odwiedziwszy chyba uprzednio Hagrida, wracał śpiesznie do zamku. Nadal z Łapą nie odzywali się do siebie. Zauważywszy go, przyśpieszyłam, żeby go minąć. Jak już wspomniałam, nie byłam pewna, czy powinnam przyznawać mu rację. Jednak, kiedy się mijaliśmy, zatrzymał mnie.
- Dawno nie rozmawialiśmy, Evans – odezwał się.
- Bo chyba nie mamy o czym, nie?
- Jeśli tak uważasz…
- Nie, wcale tak nie uważam – stwierdziłam. – Muszę ci coś powiedzieć, jeśli zechcesz mnie wysłuchać. – Spojrzałam na niego, czekając.
- Dotyczy to mnie? – Skinęłam głową. – W sensie pozytywnym czy negatywnym?
- Pozytywnym.
- W takim razie słucham – rzekł z uśmiechem.
            Wzięłam głęboki oddech.
- Muszę, a właściwie chcę cię przeprosić za moje zachowanie w Noc Duchów.
- Powinnaś.
- Och, zamknij się, Potter.
- Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów. Nie zmuszam cię.
- Dobra, nie chcesz mnie wysłuchać, to nie – powiedziałam i ruszyłam dalej.
- Stój.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
- Jak na razie nie widzę, żebyś wiedziała, co robić.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć, co?
- Więcej, niż myślisz. Na przykład to, że najbardziej lubisz jesień, bo jej kolory pasują do twojej urody, masz czas na długie wieczory z książką i ciepłym kakao, śpisz zawsze na prawym boku po lewej stronie łóżka, włosy zaczynasz czesać od lewej strony, torebkę nosisz na prawym ramieniu, za to szalik zakręcasz w lewą stronę, tak, jak teraz. Włosy też zakładasz za lewe ucho, kiedy nie czujesz się pewnie.
- Co? – spytałam, odwracając się gwałtownie, jednocześnie poprawiając włosy, czego szybko zaprzestałam. Odwróciłam od niego wzrok, od razu tego żałując.
- Właśnie tak – powiedział Rogacz, uśmiechając się. – Wiem o tobie wszystko, Evans.
            Byłam w lekkim szoku. Nie miałam zielonego pojęcia, skąd Potter wiedział to wszystko, ale wiedział i to, co powiedział przed chwilą, było prawdą. Chciał podejść bliżej, ale w tym momencie odezwałam się i zrezygnował z zamierzonej czynności.
- Miałeś rację co to tego, co powiedziałeś. Kiedyś potrafiłam sobie ufać, wiedziałam, czego chcę. Teraz, przez ciebie, nie wiem. Zmieniłeś moje życie w koszmar. Eee… Chciałam ci tylko powiedzieć, że wtedy nie myślałam, co mówię. Naprawdę chciałabym iść z tobą na ten bal, ale…
- Ale nie możesz. Już to mówiłaś.
- Gdybyś zaprosił mnie wcześniej to może…
- Nie zgodziłabyś się.
- Tego nie mogę powiedzieć, bo nie wiem, co bym zrobiła.
- Ale ja wiem. Powiedziałabyś „nie”, dlatego, że nie dałaś mi do tej pory żadnej szansy.
- Dałam, ale jej nie wykorzystałeś.
- To nie była szansa, na którą liczyłem. To w moim słowniku nawet nie zasługiwało na miano szansy.
- Bo pytałeś w nieodpowiednim momencie.
- Co? Powtarzałem to pytanie codziennie, a kiedy przestałem, ty mi mówisz, że zmieniłem twoje życie i chcesz iść ze mną na bal.
- Tak.
- Więc umówisz się ze mną?
- Nie.
- Więc wszystko wraca do normy – podsumował i ruszył z powrotem do zamku, rzucając jeszcze: – Spieszę się.
            Stałam jeszcze chwilę oniemiała po nagłym zakończeniu rozmowy. Wiedziałam, że nie powinnam mu nic mówić. I ta jego „norma”. Teraz to ja nie nadążałam za jego zmianami zachowania. Czy on naprawdę AŻ TAK się dla mnie zmienił? Trochę brakowało mi tego „starego Pottera”.
            Miałam przez chwilę ochotę na odwiedziny u Hagrida, ale ostatecznie zrezygnowałam z nich, przekładając je na jutro. Zawróciłam do zamku, szybko wbiegłam na siódme piętro, rzuciłam hasło i weszłam do Pokoju Wspólnego. Pogoda nie sprzyjała przebywaniu na dworze, więc całe pomieszczenie było dosyć zatłoczone. Weszłam na górę, zamieniłam kilka słów z Kate, która nie miała pojęcia, gdzie jest reszta, a potem usiadłam na łóżku, przywalając się ciepłą kołdrą. Sięgnęłam do szuflady szafki nocnej i wyciągnęłam przybory do pisania. Chciałam napisać do mamy, bo tylko ona jedna po śmierci babci mogła mnie zrozumieć. List był w stylu: „Jak zrozumieć facetów?” i opisywał krótko sytuację z Potterem i Seanem. Na końcu dorzuciłam kilka słów na temat szkoły, nauczycieli, dziewczyn i czekających mnie egzaminów. Złożyłam swój podpis, włożyłam wszystko do koperty, którą zapieczętowałam i zaadresowałam.
- Idę do sowiarni – rzekłam, gramoląc się z łóżka. – Wysłać ci coś? – spytałam Kate.
- Nie, dzięki.
- W porządku – odparłam i wyszłam z dormitorium.
 

~ * ~

            Lekcje skończyły się dzisiaj szybciej, więc dopiero za godzinę miał być obiad. Dojście do sowiarni zajmowało mi zwykle około dwudziestu minut, biorąc pod uwagę fakt, że musiałam przejść przez cały zamek. Szłam więc spokojnie.
            Kiedy akurat skracałam sobie drogę, mało komu znanym korytarzem, który odkryłam, gdy w zeszłym roku goniłam Huncwotów, wpadłam na jednego z nich. Black obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, a potem wyminął bez słowa. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Z reguły zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Łapa w tym roku zmienił trochę swój stosunek do mnie, a od pewnego czasu wydawało mi się, że po prostu za mną nie przepada, czego zbytnio nie ukrywał. Było mi trochę głupio i przykro, bo nigdy nie zachowywał się wobec mnie w ten sposób.
            O ile nie interesowała mnie jego osoba w sensie fizycznym, o tyle byłam bardzo ciekawa, dlaczego dwójka królujących w szkole Huncwotów od prawie tygodnia nie odzywa się do siebie. Postanowiłam spytać o to dziewczyny, które na pewno znały powód.

~ * ~

- Możecie mi łaskawie wytłumaczyć, o co chodzi Blackowi i Potterowi? – spytałam, siadając pomiędzy Ann i Dorcas i nakładając sobie na talerz obiad.
- Gdybyś od tygodnia nie unikała całego towarzystwa, łącznie z nami i Seanem, nie musiałabyś pytać – stwierdziła Ann.
- Nie unikam niczyjego towarzystwa. Po prostu ostatnio stwierdziłam, że muszę bardziej przyłożyć się do powtórek do OWUTEM-ów.
- Takie kity to możesz wciskać swojemu chłopakowi, a nie nam – kontynuowała. – Poza tym, coś się chyba ostatnio sypie między tobą a Seanem.
- Nic się między nami nie sypie – odparłam.
- A jednak…
- Chłopacy nie rozmawiają ze sobą, bo się o ciebie pokłócili – wtrąciła Dor, ratując mnie od tłumaczenia się przed Ann z mojego ostatniego unikania Seana.
- O mnie? – spytałam, krztusząc się sokiem.
            Dorcas opowiedziała mi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Kiedy skończyła, wyraziłam swoją opinię na ten temat.
- I ten idiota – Dor spiorunowała mnie wzrokiem, co nie do końca zrozumiałam, zważając na to, że teraz się „przyjaźnili”, jak to określiła. – Więc Black – poprawiłam się, – myśli, że Potter go dla mnie zostawi? Przecież to jakiś absurd! James nigdy tego nie zrobi. Poza tym ja się nie prosiłam, żeby Rogacz za mną latał. Byłabym szczęśliwsza, gdyby nie próbował komplikować mi życia. Myślałam, że dobrze dogadywaliśmy się z Blackiem, dlatego nie rozumiem, dlaczego za wszystko wini mnie – powiedziałam lekko wkurzona, że oskarża się mnie o takie rzeczy.
            Kiedy w końcu w Wielkiej Sali pojawili się pierwsi Huncwoci, zmyłam się. Nie miałam pojęcia, na jakim etapie jesteśmy obecnie z Potterem, więc wolałam znowu na niego nie wpadać.
            Wspinałam się na górę, by w spokoju odrobić wszystkie prace zadane na przyszły tydzień. Jakoś w połowie drogi dopadł mnie Sean, którego od niedzieli umiejętnie unikałam.
- Cześć – powiedziałam, nie patrząc na niego.
- Lily, co się dzieje? Od tygodnia mnie unikasz – przeszedł od razu do rzeczy.
- Sean, nie unikam cię. Po prostu ostatnio mam tyle na głowie, że do wieczora nie mogę wygrzebać się spod książek i notatek.
- Akurat wtedy, kiedy prawie zabijasz Pottera na oczach całej szkoły?
- Sean, litości. – Nie chciało mi się teraz rozmawiać z nim na ten temat. – Czy ty masz jakąś obsesję na jego punkcie? Ciągle o nim gadasz. Myślisz, że moje życie kręci się tylko wokół Pottera? Chciałam żyć z nim w zgodzie, nie udało się. Koniec tematu.
- Jaką mam pewność, że nie spotykacie się za moimi plecami?
- Że co? – Zatkało mnie trochę. – Ty teraz jesteś zazdrosny czy głupi? Raz widziałeś, jak się całujemy… To przecież było zanim zaczęliśmy się spotykać. Poza tym, już mówiłam, że wtedy to był zakład.
- No tak, pamiętam.
- Właśnie. Tylko ty o tym wiesz. Zbyt łatwo dałam mu się wtedy podpuścić i czuję się z tego powodu jak idiotka, więc łaskawie odpuść, co?
            Nie wiem, dlaczego zmyśliłam tą bajkę. Wcale nie czułam się głupio z tego powodu, ale chciałam, żeby Sean przestał ciągle się czepiać. Wkurzała mnie ta jego zazdrość i sceny, które ciągle mi urządzał, męczyła jego ciągła kontrola i obsesja na punkcie Rogacza.
- Wybacz – uśmiechnął się i mnie przytulił. – Spotkamy się później? – spytał.
- Eee…
- Lily, chyba pamiętasz o naszym dzisiejszym wieczorze? – wpadła mi w słowo Dor, pojawiając się nagle w towarzystwie Erica i znowu ratując mnie od tłumaczeń. – Przez tą jej ostatnią naukę musi odpokutować olewanie przyjaciółek – dodała z uśmiechem.
- Tak, umówiłam się już na dzisiaj z dziewczynami, więc może jutro? Jest sobota, więc chętnie w końcu trochę odpocznę.
- Zgoda, więc widzimy się jutro – rzekł Sean, całując mnie na pożegnanie.
            Kiedy zniknął za rogiem, podeszłam do Dor i pocałowałam ją w policzek. Nic nie powiedziałam, bo wydałabym jej intrygę przed Ericem.
- Więc my też się dzisiaj wieczorem nie spotkamy? – spytał Krukon z żalem, na co Dor z uśmiechem pokręciła głową.
- Jutro jestem cała do twojej dyspozycji – odparła i pocałowała go.
            Szliśmy dalej we trójkę, wesoło rozmawiając. Humor mi się nieco poprawił. Lubiłam Erica. Był sympatyczny, zabawny i aż miło było patrzeć, jak traktował Dorcas. No po prostu lepszego chłopaka nie mogłam sobie dla niej wymarzyć
            Montmorency postanowił odprowadzić nas aż do wieży. Nie protestowałam, więc szliśmy, co chwilę wybuchając śmiechem. Do czasu. Kiedy będąc na szóstym piętrze, skręciliśmy w jeden z węższych korytarzy zamku, stanęłam jak wryta. Dor dopiero po chwili zorientowała się, na co patrzę. Jakieś sześć metrów od nas stał James, całując się namiętnie z jakąś piątoklasistką. Wyglądali, jakby przyssali się do siebie ustami i nie mogli oderwać. Dorcas spojrzała na mnie, również się zatrzymując, a ja wzruszyłam tylko ramionami, ominęłam parę szerokim łukiem i poszłam dalej nie czekając na przyjaciółkę i jej chłopaka, chociaż w środku żal i rozgoryczenie paliły moje wnętrzności, a serce bolało.
 

Dorcas Meadowes
- Czy coś mnie ominęło? – spytał Eric zdezorientowany nagłą zmianą sytuacji.
- Nie. Po prostu… – Nie chciałam powiedzieć mu niczego, co wkopałoby moją przyjaciółkę, która sama nie wiedziała, czego chce. – Słuchaj, wiem, że to trochę dziwne, ale mamy z Lily coś do załatwienia, także... Spotkamy się jutro tak, jak mówiłam, dobrze? – posłałam mu swój najładniejszy uśmiech, któremu zawsze ulegał.
- W porządku – odparł. Pocałowałam go w policzek, a potem poszłam szukać mojej przyjaciółki.
            Znalazłam ją w dalszej części korytarza. Szła w stronę schodów, jak gdyby nigdy nic i tylko jej zaczerwienione policzki oraz zaciśnięte na książce palce świadczyły o tym, co właśnie przeżywała.
- Gdzie Eric? – spytała jakby od niechcenia.
- Poszedł do siebie – odparłam. – Lily…
- Nic nie mów, Dor. Nie ma tematu. Potter może całować kogo chce, spotykać się z kim chce i nic mi do tego, tylko niech mnie potem nie pyta, czy się z nim umówię – powiedziała i kopnęła w jedną ze stojących przy ścianie zbroi, która przewróciła się z głośnym brzękiem. Westchnęłam. – Po moim trupie, rozumiesz?
- Rozumiem. – Nie widziałam sensu wchodzić z nią w żadne dyskusje, bo i tak nie przemówiłabym jej do rozumu. Wiedziałam dobrze, jak się czuła w tym momencie, bo przechodziłam to samo z Blackiem. Z tą różnicą, że ona sama się o to prosiła.
- Właśnie DLATEGO nie jesteśmy razem – kontynuowała, chociaż o nic nie pytałam. – Mogłabym dać mu szansę, jeśli byłabym pewna, że nie będę chwilową zabawką. Tak mu na mnie zależy, że aż musi lepić się do każdej napotkanej dziewczyny?
- Myślisz, że ktoś taki jak Potter, będzie żył w celibacie do czasu, aż ty się nim nie zainteresujesz, co w sumie może trwać aż do śmierci? Chyba pomyliłaś osoby. Może i Sean wierzy w każde twoje durne kłamstwo, ale James jest dla ciebie równym przeciwnikiem.
- Dajmy już temu spokój – powiedziała sztywno. Nigdy nie potrafiła przyjmować słów prawdy połączonych z krytyką wobec jej osoby. Dałam jednak za wygraną, bo po co niepotrzebnie się kłócić?
- Możemy wejść jeszcze do łazienki? – spytałam.
- Jasne – odparła, więc skręciłyśmy w lewo, nadkładając trochę drogi.
            Załatwiwszy swoje potrzeby, stanęłam przed lustrem i poprawiłam włosy, które nigdy nie chciały układać się tak, jak tego od nich oczekiwałam. Lily stała koło drzwi oparta o ścianę. Nagle wyprostowała się i podeszła do umywalki. Jej wzrok padł teraz na kartkę przyczepioną koło lustra przez Mellisę Kolt, Krukonkę z piątego roku. Była to lista nazwisk najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Nie mogąc się zdecydować, Blacka i Pottera umieściła razem na pierwszym miejscu. Tak więc kartka ta wisiała sobie spokojnie od początku września aż do… Dzisiaj, bo Lily właśnie zerwała ją ze ściany, podarła i spłukała w toalecie. Pokręciłam tylko głową, nie komentując tego, a potem wyszłam za nią z łazienki.
            Dotarłyśmy w końcu do wieży. Weszłyśmy do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium. Kiedy stanęłyśmy przed drzwiami sypialni, Lily odezwała się:
- Nie mów o tym, Ann. Proszę.
- Oczywiście – odparłam.
 

Lily Evans
            Drzwi otworzyły się z hukiem i do dormitorium weszła wściekła Kate. Zaraz za nią, cała w skowronkach, wślizgnęła się Ann.
- Co się stało? – spytała Miriam.
- Ten cholerny kłamca, dupek, idiota i cham od dawna mnie zdradzał, wyobrażacie sobie? – rzekła, siadając koło Dor na łóżku.
- John? – spytałam, lekko zbita z tropu.
- Tak, od miesięcy zdradzał mnie z młodszą Puchonką, a teraz, kiedy ona go rzuciła, wszystko mi powiedział. Nie czuję nawet żalu, bo jestem wściekła, że tego nie zauważyłam. Palant jeden. Z kim ja mam teraz pójść na bal? – spytała żałośnie.
- Jesteś jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole – powiedziałam. – Na pewno kogoś znajdziesz.
- A jeśli nie, to skieruj się na drugie piętro, gdzie Black z Potterem właśnie urządzają sobie casting. Może wpadniesz któremuś z nich w oko – powiedziała Ann od niechcenia, co całą naszą pozostałą czwórkę zbiło trochę z tropu.
- Przecież oni ze sobą nie rozmawiają – rzekła Dor.
- Już nie. Właśnie się pogodzili – odparła Ann.
            Ja natomiast nadal przetrawiałam to, co powiedziała wcześniej moja przyjaciółka.
- Zaraz, jaki casting?
- Właśnie – poparła mnie Kate. – O czym ty do cholery mówisz, Ann?
- Noo, po ostentacyjnym, wspólnym wejściu do Wielkiej Sali na obiad, owych dwóch znowu pogodzonych Huncwotów, oznajmiło, że o siedemnastej na drugim piętrze organizują casting, bo szukają kandydatek na bal. Gdybyście tak szybko nie wyszły, same byście to usłyszały.
            Byłam w lekkim szoku, ale zaraz zapomniałam o wszystkim, co przed chwilą przeżywałam.
- Ja im dam casting – powiedziałam ze złością, zrywając się z łóżka. – Zaraz pożałują tego durnego pomysłu.
- Daj spokój, Lily – rzekła Dor, ale zbyłam ją.
- Muszę to zobaczyć – stwierdziła Ann i ruszyła za mną. Reszta dziewczyn również.
 
Syriusz Black
            Jeszcze w niedzielę, kiedy obaj z Jamesem zostaliśmy olani, on przez Evans, ja przez Meadowes, ustaliliśmy, że w piątek, czyli dzisiaj, zorganizujemy casting. Dobra zabawa i duży wybór przeważyły szalę z minusami tego pomysłu. Zaangażowaliśmy do pomocy Remusa i Petera, zakazując im mówić o czymkolwiek, z czego ten pierwszy nie był zbytnio zadowolony. I tak jeszcze w niedzielę nie mogliśmy się już doczekać, a potem nastąpił poniedziałek, który zwalił się z głośnym echem.
            Rzadko kiedy kłóciliśmy się z Rogaczem. Może i było to dziwne, ale prawdziwe. Dobrze bawiliśmy się, dokuczając Lily do momentu, aż James całkowicie ześwirował w moim mniemaniu. Nigdy nie sądziłem, że Rogacz naprawdę zakocha się w Evans i to był mój pierwszy błąd, od którego coś zaczęło się sypać. Dosyć dobrze dogadywałem się z Rudą i nawet zaakceptowałem wybór Pottera, ale nie mogłem pozbyć się moich obaw.
            Siedziałem rano z Dorcas, Ann, Luńkiem i Glizdkiem na śniadaniu, zastanawiając się, co zrobić w mojej obecnej sytuacji. Kłótnia i casting. Dwie rzeczy, które aż do obiadu zaprzątały mi głowę. Honor był dla mnie jedną ze świętości, dlatego z ciężkim sercem podjąłem decyzję o wyciągnięciu ręki na zgodę.
            Było jakoś po szesnastej, kiedy znalazłem mojego byłego czy obecnego, przyjaciela na jednym z węższych korytarzy na szóstym piętrze. Właśnie publicznie, za przeproszeniem, lizał się z jakąś dziewczyną z piątego roku. Znając go, mogło trwać to wieczność, więc zdecydowanie przerwałem mu zabawę. Dziewczyna rzuciła mi najpierw pogardliwe spojrzenie, ale zorientowawszy się, z kim ma do czynienia, uśmiechnęła się i odeszła. Rogacz był zły, ale udało mi się wywalczyć minutę na to, by wytłumaczyć mu całą sytuację.
- Nie chcę z tobą rozmawiać, Black.
- Wiem, ale musisz mnie wysłuchać. Wiesz, ile kosztowało mnie wyciągnięcie ręki na zgodę?
- Nikt cię o to nie prosił. Dobrze mi bez ciebie.
- Świetnie, bardzo się cieszę, ale muszę ci powiedzieć kilka rzeczy. Dla spokoju sumienia. Chyba nie odmówisz mi pięciu minut, przez wzgląd na naszą przyjaźń.
- Masz jedną.
            Moja opowieść trwała oczywiście dłużej niż minutę, ale Potter nie przerwał mi. Słuchał w spokoju, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Powiedziałem mu ogólnie to samo, co Dorcas mi i zapewne też jemu już wcześniej, uzupełniając to o bardzo dużo małych szczegółów. Jeśli nasza przyjaźń miała się zakończyć w tym momencie, to wolałem, żeby znał całą prawdę.
            Rogacz milczał dłuższą chwilę, przebijając mnie wzrokiem na wylot.
- Wiesz co, ja nawet nie jestem na ciebie wściekły o to, co wtedy powiedziałeś. Jestem wściekły, bo w ogóle miałeś czelność porównać mnie do swojej matki. Myślałem, że znasz mnie lepiej. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy… Cholera, Black, jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem, a odwalasz coś takiego, że… Ehh, szkoda mi na ciebie słów. Przepraszam za to, co ci wtedy powiedziałem. Też przesadziłem, ale to, co mi przekazała Meadowes zbiło mnie z tropu.
- Spróbuj postawić się na moim miejscu – powiedziałem. Słuchałem go z wielkim poczuciem winy, ale chciałem się również bronić.
- Próbowałem przez ten czas milion razy i jakoś nie potrafiłem – odparł. – Głupio mi to mówić, ale, stary, uraziłeś mnie tym. Nie wiem, jak teraz będę mógł ci znowu zaufać.
- Zawaliłem, James – rzekłem. – Wiem o tym, więc chcę ci powiedzieć, że się wycofuję. Zrobiłeś dla mnie tyle, że teraz z czystym sumieniem mogę ci podziękować – dodałem i ruszyłem w stronę schodów. Byłem trochę zaskoczony nieustępliwością Rogacza, ale w pełni go rozumiałem. Miał do mnie żal i miał do tego prawo. Przygarnął mnie, ale teraz już chyba potrafiłem poradzić sobie sam. Wiedziałem, że tym razem Syriusz Black musi odpuścić.
            Zanim uszedłem pięć metrów, usłyszałem za sobą zduszony śmiech Pottera. Odwróciłem się, na co on wybuchnął głośnym śmiechem. Stałem chwilę zdezorientowany, dopóki nie podszedł do mnie i nie poklepał po ramieniu.
- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, Łapciu.
- Co?
- Nigdy jej nie zapomnę. Jest zbyt cenna.
- O czym ty do cholery mówisz? Wyjątkowo nie widzę w tym nic śmiesznego.
- A ja tak. Chyba nie myślałeś, że tak po prostu pozwolę ci odejść? – odezwał się, próbując opanować śmiech.
- Nie jesteś na mnie wściekły?
- Byłem, szczególnie po tym, co mi powiedziała Dorcas, ale już mi przeszło. Postawiłem się w twojej sytuacji i chyba zrozumiałem, o co ci chodzi. Mam nadzieję, że weźmiesz pod uwagę moje poświęcenie – posłał mi szeroki uśmiech.
- I pozwoliłeś mi, zrobić z siebie durnia, wygadując przed chwilą to wszystko? – Byłem trochę wkurzony. Nie było w tej sytuacji nic śmiesznego. – Mówiłem poważnie.
- Wiem i jestem pełen podziwu, że zdecydowałeś się pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę. Doceniam to i mam nadzieję, że takie głupoty nie przyjdą ci więcej do głowy. Moja mama faworyzuje cię bardziej niż mnie.
- Może dlatego, że jestem od ciebie lepszy i przystojniejszy – dogryzłem mu. Powoli udzielał mi się jego humor. – Więc między nami wszystko załatwione?
- A czy kiedykolwiek coś było niejasne? – spytał, puszczając do mnie oko. Już wiem, dlaczego się przyjaźniliśmy. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie uznawaliśmy czułości wobec siebie. Mruknąłem więc tylko:
- Palant – na co on zaczął mnie gonić.
            Biegaliśmy po zamku z dobre dwadzieścia minut, wyzywając się. Ludzie patrzyli na nas jak na niezbyt normalnych, czyli jak zwykle. W końcu ramię w ramię wparowaliśmy na, wciąż trwający w Wielkiej Sali, obiad. Wszyscy spojrzeli na nas z zaciekawieniem i oto nam chodziło.
- Ogłoszenie parafialne! – krzyknął James. – Skierowane niestety tylko do dziewczyn – dodał, po czym oddał mi głos.
- Dwóch największych przystojniaków w tej szkole poszukuje partnerek na bal. Z tej okazji nasze dwie skromne osoby – wskazałem na Rogacza, a on na mnie – organizują po obiedzie casting. Zainteresowani znajdą nas na drugim piętrze w zachodnim skrzydle w jednej z nieużywanych klas – powiedziałem, a potem spojrzałem na stół nauczycielski. McGonagall kręciła głową zrezygnowana, za to dyrektor posłał nam rozbawione spojrzenie. Dodałem więc jeszcze: – Selekcja będzie duża, więc prosimy tylko o poważne oferty, spełniające kryteria balu, no i nasze.
- Koniec ogłoszenia parafialnego – zakończył James, po czym usiedliśmy do naszego stołu, zabierając się za obiad.
            W tym momencie uświadomiłem sobie, że powinienem w sumie przeprosić Evans za moje zachowanie względem niej, które nie było niczym uzasadnione. Byłem Huncwotem, mogłem być nieznośny, łamać regulamin i denerwować wszystkich wkoło, ale honor nie pozwalał mi na niezasłużone wobec niej chamstwo.

Lily Evans
            Trudno powiedzieć, co czułam, kiedy szybkim krokiem przemierzałam korytarze Hogwartu. Coś w zachowaniu Pottera podczas dzisiejszej, krótkiej rozmowy mnie zaniepokoiło, a i pogodzenie tych dwóch nie wróżyło nic dobrego.
            Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się na drugim piętrze, ale na pewno dobrze trafiłam. Cały korytarz okupywany był, przez co najmniej jedną trzecią żeńskiej części szkoły. Powołując się na moją funkcję prefekta, przepchnęłam się w końcu z dziewczynami do drzwi sali, odprowadzana przez pogardliwe spojrzenia członkiń Fan Clubu Black-Potter.
            W wejściu stał Peter, wpuszczając do środka po dwie osoby. Nad drzwiami wisiał transparent z napisem „Casting”. Kiedy całą piątką podeszłyśmy do Glizdogona, ten przełknął z obawą ślinę.
- Wpuść nas – rozkazałam zdenerwowana.
- N-nie m-mogę – odparł.
- Ja ci zaraz dam, nie mogę – powiedziałam, wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Co to za zamieszanie, Glizdek? – usłyszałam znajomy głos płynący z głębi sali.
- To Evans – odpowiedział Huncwot ze szczurzą twarzą.
- Wpuść ją bez kolejki.
            Posłałam mu tryumfujące spojrzenie, a on otworzył szerzej drzwi.
- Tylko ty – powiedział, kiedy reszta dziewczyn ruszyła za mną.
- Chyba śnisz – prychnęła Ann i całą piątką weszłyśmy do środka, zamykając za sobą drzwi.
            Widok trochę mnie zaskoczył. Z lewej strony od wejścia ustawiony był biały ekran, taki na tle, którego, robi się zdjęcia. Stała tam jakaś średniego wzrostu szatynka z herbem Ravencalwu na szacie, a Black zaraz obok z aparatem w ręku. Po prawej przy ławce siedział Lupin, segregując jakieś kartki, pewnie formularze, z załączonymi zdjęciami. Kiedy weszłam, posłał mi przepraszający uśmiech. Zignorowałam go. Na samym środku przy biurku siedział Potter, od niechcenia podając jakiejś blondynce formularz, po czym ta podpisała się na wskazanej przez niego liście. Za plecami Rogacza wisiała tablica, na której umieszczony został regulamin castingu.
            Dziewczyny stanęły z boku, bliżej Remusa, a ja skierowałam się wprost do Pottera.
- Możecie mi wyjaśnić, co tu się wyprawia? Co to za spotkanie towarzyskie?
- Oj, Evans, czyżbyś nie potrafiła czytać? – spytał Rogacz słodkim głosem. – Nad drzwiami wyraźnie widnieje…
- Potrafię czytać, idioto – rzekłam ze złością.
- W takim razie możesz wypełnić formularz i wpisać się na listę, to wezmę cię pod uwagę – uśmiechnął się szeroko.
- Nigdzie nie będę się wpisywać, palancie!
- Nie to nie – powiedział i zabrał mi formularz, jednak byłam szybsza i wyszarpnęłam mu go z ręki. Dziewczyna, której Black robił zdjęcie, ulotniła się w tym momencie, cicho zamykając za sobą drzwi. Wszyscy czekali w napięciu na mój kolejny ruch, ale ja tępo patrzyłam na te głupoty, wypisane na formularzu. Imię, nazwisko, dom, klasa, wzrost, kolor włosów, kolor oczu… Takie hasła na nim widniały. Jednak zaczęłam śmiać się jak głupia, gdy przeczytałam dwa ostatnie pytania: Czy łamiesz któryś punkt naszego regulaminu? Który? oraz: W skali od 1-10, gdzie 1 to min., a 10 to max., określ poziom przystojności Pottera.
- Co cię tak śmieszy? – spytała Ann, na co podałam jej formularz. Szybko przebiegła go wzrokiem i również dostała ataku śmiechu. W nasze ślady poszły także Dor i Kate.
- I co was tak śmieszy? – oburzył się Black.
- Zastanawiam się, czy któraś z tych pustych idiotek w ostatnim pytaniu napisała coś innego niż dziesięć – wyjaśniłam, ocierając łzy z policzków. – Chcecie podwyższyć swoje ego?
- Sądzę, że nie – odparł Łapa.
- Właściwie to… – wtrącił się Lupin. – Jedna dała ci tylko osiem.
            Teraz cała nasza piątka się śmiała.
- Co? Która to? I odłożyłeś jej zgłoszenie? Miałeś pilnować tych formularzy! – zirytował się Black.
- Spokojnie, Syriuszku. Na pewno uważa, że nadrabiasz charakterem – powiedziałam, na co znowu nastąpiła salwa śmiechu. Nawet Potter poszedł w nasze ślady.
- I ty przeciwko mnie? – oburzył się Łapa, celując oskarżycielsko palcem w Dor.
- Wybacz, ale takiej głupoty jeszcze nie wymyśliliście.
- Więc jak, Evans, wypełniasz ten formularz? Jakoś delikatnie wyjaśnimy wszystko Whitby’emu – rzekł ze złośliwym uśmiechem Rogacz. Dopatrzyłam się w tym zdaniu oczywistego podtekstu. W końcu zapadła cisza. Dziewczyna, która na początku wpisywała się na listę, siedziała teraz z boku, czekając na ciąg dalszy. Reszta również. – Powiemy w końcu prawdę. Oznajmimy całemu światu, że już dawno mi uległaś i nie możesz beze mnie żyć. Przyznasz, że Whitby to naiwny dupek i razem spędzimy cudowny wieczór.
- Potter, czy w twojej bajce będzie też latający jeleń? – zapytałam lekceważąco, po czym znowu nastąpiła salwa śmiechu.
- Jeśli tylko zechcesz, to się w niej znajdzie – odparł jakby nigdy nic, a ja wywróciłam oczami. – Więc?
- Chyba śnisz, Potter. Zabieraj swój tyłek wraz z panem Blackiem i znajdźcie inny sposób na zaproszenie dziewczyn. Jeśli któraś z nich będzie na tyle głupia, żeby z wami iść.
- Sądzę, że ich nie doceniasz, Lily – odezwała się Kate.
- Racja. Więc idźcie poszukać wśród nich takich, które jeszcze da się uratować – zwróciłam się do czwórki koleżanek. Te zrozumiały aluzję i wyszły bez słowa. Za nimi również blondynka z Hufflepuffu, która wyrzuciła formularz Jamesa do śmietnika.
- Zadowolona? – oburzył się Black. Zignorowałam go.
- W co ty znowu pogrywasz, Potter? – spytałam, zbliżając się jeszcze bardziej do jego biurka.
- Ja? W nic. To raczej ty nie grasz czysto.
- Ja w nic z tobą nie gram.
- Tym gorzej dla ciebie.
- Och, nie wydaje mi się. Jak na razie nie ustaliłeś jeszcze żadnych zasad.
- Nie? – spytał niby od niechcenia, udając gorączkowe myślenie. – W takim razie wracamy do początku. Brak zasad określa nasze zasady. Wszystkie chwyty dozwolone. Zobaczymy, kto będzie górą. Jeśli dam sobie spokój, wygrywasz. Jeśli mi w końcu ulegniesz, ja wygrywam i jestem pewny zwycięstwa, bo nie wierzę w to, że nic do mnie nie czujesz.
            Myślałam szybko i gorączkowo. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Jego zasady braku zasad stawiały mnie raczej na straconej pozycji. Chociaż nie, miałam ochotę zgotować mu niezłe piekło. Jeśli chce udawać, że nic się nie stało, to ja nie mam nic przeciwko. Jego arogancja, pewność siebie i ciągłe czochranie i tak będących w nieładzie, włosów strasznie mnie wkurzały. Znowu zdenerwował mnie swoimi zmianami nastroju. Jeszcze chwilę temu był blisko wygranej, ale teraz coś we mnie pękło, zrosło się i schowało, mimo faktu, że z Seanem było już po wszystkim. Jednak w tym momencie stracił wszystko, całą swoją przewagę. Zaczynał od nowa, tak samo, jak ja i odpowiadało mi to. Chciałam zmieść z jego twarzy ten głupi uśmiech.
- Zgoda – powiedziałam w końcu. – Czyste konto, brak zasad, gramy do czyjejś pierwszej wygranej.
- Zgoda – rzekł i podał mi rękę. – Syriusz, przetnij.
- Zaraz – wtrącił się Remus, który do tej pory milczał. – Czy wy na pewno wiecie, co robicie?
- Tak – powiedzieliśmy jednocześnie.
- Ale… – nie zdążył dokończyć, bo Black przypieczętował nasz układ. – Nie mam więcej pytań – rzekł zrezygnowany Lupin i już się nie odzywał.
- Gramy do końca czerwca – powiedziałam.
- Sądzę, że wystarczy mi tydzień. Jeśli w jakikolwiek sposób mi ulegniesz, Evans, wygrałem. Wystarczy, że pocałujesz mnie sama, z własnej woli – odparł z tym swoim irytującym uśmieszkiem. – Do przyszłej niedzieli znowu będziesz moja.
- Chciałbyś.
- A jeśli będzie remis? – spytał Black z ciekawości.
- Nie będzie – odpowiedzieliśmy razem.
- Ale jeśli, hipotetycznie…
- Nie będzie – powtórzyliśmy dobitnie.
- Super – rzekł urażony. – A więc się pozabijajcie. Przynajmniej będzie zabawnie.
- Też tak sądzę – odparł Rogacz. – A więc Evans, z łaski swojej, odblokuj już kolejkę, bo inne dziewczyny wciąż czekają.
            Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą, Potter – powiedziałam na odchodnym i wyszłam z sali, trzaskając drzwiami.