wtorek, 3 kwietnia 2018

63. Rzeczy ważne i ważniejsze cz. I

Kochani!
sama jestem na siebie zła na to, że tak długi czas zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale niestety nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej. Nie będę Wam się tłumaczyć kolejny raz tym samym, więc wyrażę jedynie nadzieję, że kolejny rozdział ukaże się na przełomie kwietnia i maja. Będzie w znaczącym stopniu opierał się na Lily i Jamesie, więc może pójdzie mi szybciej, bo ich sceny pisze mi się najszybciej i najprzyjemniej.
      Nie przedłużając, zapraszam do czytania. 

Całuję
Luthien

***

Lily Evans
            Kolejny piątek świadczył o tym, że nieubłaganie zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Hagrid przytargał już do zamku ogromne choinki, które, ustrojone, ozdabiały teraz wejście oraz Wielką Salę. Zbliżające się święta czuć już było w powietrzu. Co prawda zostały jeszcze dwa dni nauki, nim zacznie się oficjalnie przerwa zimowa, aczkolwiek nauczyciele wspaniałomyślnie nie męczyli nas nowymi tematami czy pracami domowymi. W tym roku uwaga wszystkich skupiła się na organizowanym w Wigilię balu oraz godnym przywitaniu ludzi z Ministerstwa Magii. Piątek w tym tygodniu zapowiadał jeszcze jedno wydarzenie, a mianowicie oficjalne wyjście do Hogsmeade. Ostatnie przed świętami i ostatnie w tym roku.
            Śniadanie jadłam dzisiaj sama, bo chłopacy poszli załatwiać z rana jakieś podejrzane rzeczy, Dor siedziała z Ericem przy stole Krukonów, a Ann jeszcze spała, nie mając zamiaru wstawać dzisiaj na zaklęcia. Jadłam więc budyń, przeglądając Proroka Codziennego, kiedy trafiłam na artykuł na piątej stronie, w którym rzuciło mi się w oczy znajome nazwisko. Summers. Brat i siostra będący na siódmym roku w Hufflepuffie.
 
Wczoraj w godzinach wieczornych doszło do wybuchu pożaru w siedzibie jednej z małych, regionalnych gazet, wydawanej przez państwo Summers. W wyniku wypadku zginęło małżeństwo właścicieli oraz pięć innych osób znajdujących się obecnie w budynku. SummerDay prowadziło kampanię przeciw działalności Śmierciożerców, wspierając wszelkie organizacje będące z nimi w opozycji. Istnieje podejrzenie, że wypadek ten jest wynikiem działań ludzi Voldemorta. Sprawę bada Ministerstwo Magii. Państwo Summers osierocili dwójkę siedemnastoletnich dzieci – Sue i Petera – uczących się obecnie w Hogwarcie. Rodzice pani Summers odmówili komentarza w tej sprawie (…)”
 
            Przerwałam czytanie i spojrzałam w stronę stołu Puchonów. Nie zdziwiło mnie to, że nie zobaczyłam nikogo z dwójki rodzeństwa. W Wielkiej Sali nie było także dyrektora i opiekunki Hufflepuffu. Z Sue rozmawiałam może z dwa razy w życiu, z Peterem w ogóle. Współczułam im, szczególnie, że sama do tej pory pamiętałam, co czułam, kiedy czekałam na jakieś wieści o stanie pana Pottera. Przyłapałam się jednak na tym, że z każdym kolejnym artykułem o tematyce działalności Voldemorta i jego ludzi, przestawałam reagować na to zaskoczeniem czy w jakiś inny określony sposób. Bałam się tego, że w końcu zacznę traktować takie rewelacje jak coś naturalnego, niedziwnego czy niebrutalnego. Z drugiej strony coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że po ukończeniu szkoły zrobię wszystko, by, choć w niewielkim stopniu, zatrzymać tę rzeź. I nawet James mi tego nie zabroni.
- Też właśnie czytałam – powiedziała Kimberly, wskazując na gazetę. – Znasz ich?
- Raczej z widzenia – odparłam.
- Nie wyobrażam sobie tego.
- Syriusz zna trochę bliżej Sue – rzuciłam, obserwując uważnie jej reakcję, ale nie dała niczego po sobie poznać. – Miał z nią iść na bal bożonarodzeniowy, nic więcej – wyjaśniłam.
- Jasne – uśmiechnęła się, wiedząc, co miałam na myśli.
            Lubiłam ją. Naprawdę. Była przemiła, sympatyczna, taktowna, miała świetne podejście do ludzi. Była oczytana i interesowała się tym, co ja. Też chciała zostać uzdrowicielem. Być może dlatego tak dobrze mi się z nią rozmawiało. Po prostu miałam o czym.
- Co słychać? – spytałam więc, zmieniając temat. – Jak zajęcia?
- W porządku. Radzę sobie.
- To super. W razie czego jestem do dyspozycji.
- Dzięki. W zasadzie to miałabym do ciebie prośbę. Albo może nie prośbę. Po prostu chciałabym pogadać i usłyszeć opinię kogoś z zewnątrz, bo sama już nie wiem, czy to ja zawiniłam.
- Nie wiem, czy będę umiała pomóc, ale mów.
- Nie zrozum mnie źle. Po prostu widzę, że jesteś blisko z Syriuszem, więc pomyślałam, że będziesz mogła mi coś doradzić.
- Mów – powiedziałam i uśmiechnęłam się, ale ta nadal się nad czymś zastanawiała. – Kim, będąc nieskromną, obie jesteśmy inteligentne… - ta spojrzała na mnie ze swego rodzaju rozbawieniem i skinęła głową.
- Zaraz po moim przyjeździe natknęłam się na Syriusza całkiem przypadkiem. Miał wtedy jakiś problem i od razu, nie całkowicie, ale mocno się przede mną otworzył. Nie miał mi tego za złe. Powiedział mi wprost, że wtedy bardzo mu pomogłam. Nie skończyło się na tej jednej rozmowie. Polubiliśmy się. Myślę, że on ze swojej strony polubił mnie aż za bardzo… - Spojrzałam na nią uważnie. – W sensie… Nie, że jest w tym coś złego. Nie, że ja mam z tym jakiś problem. Po prostu w bardzo krótkim czasie mocno się do siebie zbliżyliśmy. Obojgu nam to pasowało. On potrzebował mnie, a ja jego. Wydawało mi się, że się rozumiemy.
- Więc w czym problem? – spytałam.
- Byłam zaręczona. Poznałam Nigela jeszcze w szkole. Chodziliśmy ze sobą, przed zeszłymi wakacjami poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam. Naprawdę go kochałam i tylko z nim wyobrażałam sobie życie. Jest ode mnie dwa lata starszy i skończył już szkołę. O ile mając siebie na wyłączność, pragnęłam być z nim już zawsze, o tyle będąc osobno, coś powoli z mojej strony osłabło. Wakacje sprawiły, że zaczęłam się wahać i zastanawiać, czy będziemy naprawdę szczęśliwi. Doszłam do wniosku, że nie, a Syriusz… Spotkanie go i cały jego odmienny pogląd na świat sprawiły, że tylko utwierdziłam się w tym, że pobierając się z Nigelem, oboje się unieszczęśliwimy.
- Na pewno dobrze to przemyślałaś, Kim? – zapytałam.
     Byłam lekko zaskoczona faktem, że aż tak się przede mną otworzyła, ale jak widać, miała w tym jakiś cel i zależało jej na mojej opinii, a w zasadzie powinnam powiedzieć, że zależało jej na znajomości z Blackiem. Patrzyłam teraz na nią i widziałam, że coś przeżywa, dlatego tym bardziej chciałam jej pomóc. Jeśli Łapa w jakiś sposób ją skrzywdził, to był idiotą.
- Na pewno. To nie jest tak, że nagle spadło na mnie objawienie i z dnia na dzień zakochałam się w Syriuszu, nienawidząc Nigela. On zawsze będzie dla mnie kimś ważnym, ale po prostu wiem, że już go nie kocham. Że nie zniosłabym życia w takiej klatce, jaką dla nas stworzył. Nie potrafię siedzieć w miejscu. Potrafię się dopasować, ale przede wszystkim chcę żyć. Już od pewnego czasu myśl o Nigelu wywoływała we mnie irytację, a każdy list złość. Może to dziwne, ale tak, jak z dnia na dzień można się w kimś zakochać, tak z dnia na dzień można przestać kochać… Nie wiem, czy wiesz, o czym mówię, ale…
- Ale się da. Da i już – uśmiechnęłam się, na co ta odpowiedziała tym samym. – Syriusz wiedział o Nigelu? – spytałam, ale chyba znałam już odpowiedź, a Kim tylko ją potwierdziła, kręcąc głową.
- Nie. Nigdy mnie o to nie pytał, więc też nic nie mówiłam. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym mu się z tego tłumaczyć. Rozmawialiśmy, spędzaliśmy ze sobą czas. Nic więcej. Pewnego dnia, kiedy dostałam od Nigela kolejny list, nie wytrzymałam. Syriusz zaproponował, że pomoże mi się z nim spotkać przed tym oficjalnym wyjściem do Hogsmeade. To znaczy nie wiedział, z kim dokładnie chcę się zobaczyć, ale uparł się, że pomoże. Podobno ty sama wstawiłaś się za mną u Jamesa – dodała.
- Tak – przyznałam. – Bo wiedziałam, że Blackowi na tym zależy. A jak jemu na czymś zależy, to zrobi wszystko, by to osiągnąć. Jak mój chłopak. Taki typ i już.
- W każdym razie dziękuję – powiedziała i kontynuowała. – Zerwałam wtedy z Nigelem. Miał do mnie żal, ale pozwolił mi odejść. Nie winię go za to, bo w pełni go rozumiem. Po powrocie do zamku Syriusz spytał, czy powiem mu, z kim się widziałam, więc mu powiedziałam, a ten się wkurzył. Nie okazał tego na zewnątrz, ale wiedziałam, że był zaskoczony. Nie chciał wysłuchać żadnych moich wyjaśnień, udając, że nic się nie stało. Próbowałam więcej niż raz, ale nie chciał ze mną gadać, uważając, że wyjdzie na idiotę, jeśli przyzna, że mu na mnie zależy.
- Powiedział ci to? – Nie sądziłam, by Black rzucał takimi oświadczeniami wprost. To nie było w jego stylu. Za to jak najbardziej w jego stylu było obrażenie się na cały świat tylko dlatego, by nie okazało się, że popełnił błąd i zrobił z siebie głupka. Ogólnie nigdy mu to nie przeszkadzało, gdy dotyczyło jakiegoś durnego popisywania się przed innymi, ale jeśli chodziło o sytuacje niezamierzone i zagrażające brakiem jego kontroli nad tym, co się dzieje, nie potrafił wyjść z sytuacji z twarzą.
- Nie, nie powiedział, ale wiedziałam, że właśnie tak myśli. Ten zawód w jego oczach… Po prostu wiem, że go to dotknęło, Lily. Za drugim razem powiedział, że jest ok i tyle. Moglibyśmy to wszystko wyjaśnić na spokojnie. Wierzę, że w końcu by mnie wysłuchał, ale w jednej sekundzie całkowicie się przede mną zamknął. I to nie jest tak, że ma do mnie żal. Ma, ale to już chyba nawet nie o to chodzi. Po prostu wyszło tak, jakby nagle totalnie się odsunął, nie chcąc, bym dowiedziała się o tym, że spotyka się z kimś innym.
- Z kimś innym? – zdziwiłam się. – Nic mi nie wiadomo, żeby się z kimś spotykał. Nawet James twierdzi, że od czasu Dorcas nie znalazł sobie nowej dziewczyny.
- Więc to może ja mam paranoję – przyznała i westchnęła. – Ja nie chcę go w żaden sposób naciskać. Znamy się niezbyt długo, niczego sobie nie obiecywaliśmy, nie składaliśmy żadnych obietnic ani deklaracji. Po prostu dobrze się dogadywaliśmy i lubiliśmy spędzać ze sobą czas. Nie powiedziałam mu o Nigelu, bo nigdy mnie o to nie zapytał. Nie zrobił też nigdy żadnej, nawet najmniejszej aluzji do tego, że w jakiś tam sposób mu na mnie zależy. Nie wiem. Może szukam dziury w całym i na siłę próbuję usprawiedliwić się jego winą. Ja naprawdę wiem, że nie znamy się od lat i niczego nie powinnam oczekiwać, ale czasami po prostu nachodzi cię jakiś impuls i wiesz, że powinno być tak, a nie inaczej. – Spojrzała na mnie i szybko odwróciła wzrok. – Przepraszam. Sama już nie wiem, co mówię. Nie chcę przypisywać mu tego, że być może liczył z mojej strony na coś więcej. Po prostu strasznie go lubię i nadal chciałabym utrzymywać z nim kontakt, ale on totalnie się ode mnie odciął. I nie wiem, czy powinnam nadal próbować mu wszystko wyjaśnić, bo nie wiem, czy wina leży tylko po mojej stronie, czy jednak nie.
            Szczerze, to nie wiedziałam, co mam jej na to wszystko odpowiedzieć. Otworzyła się przede mną całkowicie, przynajmniej, jeśli chodziło o tę sprawę i widziałam, w zasadzie od samego początku, że ta dwójka ma się ku sobie. Uważałam, że powinna powiedzieć Syriuszowi o Nigelu, ale z drugiej strony nie miała takiego obowiązku. On nigdy jej o to nie pytał i nie powinien z góry zakładać, że Kim jest wolna, a jestem przekonana, że tak właśnie zrobił. Jakżeby mogła nie być, jeśli on się nią zainteresował? Problem polegał na tym, że jemu chyba pierwszy raz w życiu zależało i kiedy już w jakimś tam stopniu powoli postarał się w to zaangażować, przejechał się, robiąc z siebie durnia, ale to była jego wina. Nie wiem, na jakim etapie były ich relacje. Być może jeszcze nie tak bliskie, by Kimberly poczuła obowiązek streszczenia mu całego swojego życia. Swoją drogą problematyczny był przede wszystkim fakt, że zbliżyli się do siebie w zasadzie już podczas pierwszej rozmowy, że w ciągu niecałego miesiąca stworzyli problemy, które powinny powstać w ciągu roku normalnej znajomości dążącej do czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni. Black był osobą specyficzną i zawsze odcinał się szybko, unosząc dumą, jeśli tylko coś go zaskoczyło i nie wychodził z takiej potyczki zwycięsko. Miało być tak, jak on chciał albo totalnie nic innego go nie interesowało. Rzadko kiedy stosował kompromis. Jeśli chodzi o Kim, to nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Coś tam o niej wiedziałam, ale nie na tyle, by pomóc jej rozwiązać zaistniałą sytuację. Przewidywałam jednak, że w pewnym stopniu również była impulsywna i uparta, i nie dawała sobą pomiatać. To, że z ich relacji po jakimś czasie mogłoby wyjść coś więcej, było pewne na ponad pięćdziesiąt procent, bo nigdy nie widziałam, by Łapa dogadywał się z kimś tak bardzo jak z nią, ale czy można było rozwiązywać obecny problem już teraz, kiedy w zasadzie niczego o sobie nie wiedzieli i niczego ze sobą nie przeżyli? To wszystko było zbyt nagłe, zbyt pochopne, zbyt na wyrost i może w pewien sposób zbyt na siłę.
- Kim – odezwałam się po chwili zastanowienia. – Szczerze powiedziawszy, to nie wiem, co mam ci powiedzieć. Doceniam to, że się przede mną otworzyłaś i wszystko opowiedziałaś, ale nie wiem, jak mogłabym ci pomóc. Nie uważam, żeby to była twoja wina, a na pewno nie w stu procentach. Powinnaś mu powiedzieć, ale nie widzę powodu, dla którego miałabyś robić to już teraz, a nie dopiero za pół roku, kiedy wiedzielibyście o sobie coś więcej i byli świadomi tego, jacy jesteście na dłuższą metę. Nie zrozum mnie źle. Ja nikogo z góry nie oceniam. Wiem, że wszystko może się zmienić ot tak z dnia na dzień, że od pierwszego spotkania i pierwszego słowa można poczuć coś, co będzie trwało do końca życia. Naprawdę wierzę, że tak jest. Że pewne osoby chcemy wpuścić do swojego życia, a innych nie. – Przerwałam na chwilę. – Syriusz jest uparty i jeśli sam nie zdecyduje, że coś ma być inaczej, to raczej nie masz szans na to, by zmienił zdanie. Nie powiem ci więc, co masz robić. Znam go jednak trochę dłużej i wiem, że jest podobny do Jamesa, a ten, jeśli mu na czymś zależy, nie odpuszcza do samego końca. Potrafi równie dobrze pomóc, co zranić i rzadko kiedy przyznaje się do błędu. Jeśli naprawdę ci zależy, to ja bym mu po prostu dała czas i nie narzucała się na siłę. Przestała próbować wytłumaczyć i pokazała, że jeśli jemu nie zależy, to mi tym bardziej, bo nie będę za każdym razem rozwiązywała problemów w ten sposób. Naprawdę dajcie sobie czas, Kim. Nie wyjeżdżasz za dwa dni. Macie przed sobą kilka miesięcy na to, by naprawdę się poznać. Przyjaźnić się zawsze można, a jeśli chodzi o coś więcej… To ja akurat jestem z tych osób, które uważają, że lepiej dojść do czegoś później, niż za wcześnie.
- Nie oczekuję od niego niczego, prócz szacunku i wysłuchania. Nie narzucam się, jeśli ktoś nie chce utrzymywać ze mną kontaktów, ale jestem zła, że ma do mnie pretensje o coś, o co nie powinien.
- Wcale nie dziwi mnie jego zachowanie. Z drugiej strony jestem zaskoczona, że akurat ciebie tak potraktował. Chociaż może to dlatego, że zbyt się w waszą relację zaangażował. Kim, wybacz, rozumiem wszystko, co powiedziałaś i zdaję sobie sprawę z tego, jak to może zranić, ale nie wiem, czego ode mnie oczekujesz w tej sprawie.
            Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami. Była pogodną i żywą osobą potrafiącą sobie radzić i wszystko załatwić, ale wydawało mi się, że teraz jest zwyczajnie zmęczona. Każdy miał do tego prawo. W sumie jakąś dziwną satysfakcję dawał mi fakt, że Syriusz się z nią zaprzyjaźnił, ale teraz w pewien sposób współczułam Hill, że natknęła się akurat na niego, bo potrafił zachować się jak totalny dupek. Szczególnie, jeśli chodziło o dziewczyny. Każde. Nie tylko te, które mu się podobały.
- Nie chcę się w to mieszać. Szczególnie, że jest to Syriusz. Mogę jedynie pogadać w tej kwestii z Jamesem. Może on coś pomoże…
- Nie, Lily – przerwała mi. – Absolutnie nie o to mi chodzi – rzuciła szybko. – Chciałam się tylko wygadać, bo wydaje mi się, że z dziewczyn znasz go najlepiej i spytać o jedną rzecz. – Posłałam jej zaciekawione spojrzenie. – Czy warto? – Nie musiała wyjaśniać więcej, bo obie wiedziałyśmy, o co pyta.
- Jeśli choć trochę zależy jemu, to warto – powiedziałam, bo naprawdę tak uważałam. – Wbrew pozorom jest wartościowym człowiekiem.

 Alice Lufkin
            Z perspektywy czasu żałowałam, że cokolwiek powiedziałam Seanowi. Było dokładnie tak, jak przewidywałam. Nadal nie przestał myśleć o Evans, próbując jednocześnie na siłę uszczęśliwić mnie. Nie chciałam tego. To było najgorsze, co mógł teraz zrobić. Z drugiej strony nie miałam do niego jakichś większych pretensji, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że z dnia na dzień nie przestanie mu na niej zależeć.
            Jeśli chodzi o Lily i Jamesa, jeden raz zrobiłam kiedyś błąd. Nie miałam zamiaru robić go ponownie. Pasowało mi więc to, że Evans nie miała nic przeciwko moim kontaktom z Potterem. Naprawdę zależało mi na tej znajomości. Zmądrzałam i zrozumiałam.
            Zajęcia zaczynałam dzisiaj później, więc siedziałam w Pokoju Wspólnym od rana, nie schodząc nawet dzisiaj na śniadanie. Czekałam z utęsknieniem na święta. Teraz, kiedy miałam iść na bal z Seanem, chciałam jak najszybciej to załatwić i jechać do domu. W zasadzie już teraz w ogóle nie zależało mi na tym, by iść na tę zabawę. Zależało mi na Whitbym, ale obecna sytuacja stawała się dla mnie coraz bardziej upokarzająca.
- Wiedziałaś? – usłyszałam nagle znajomy głos, po czym Sean rzucił mi na stolik gazetę otworzoną na jednym z artykułów.
            Spojrzałam na niego zniecierpliwiona. Nie chciało mi się teraz rozmawiać, słuchać i myśleć, a już na pewno czytać Proroka, w którym ostatnio pisali tylko i wyłącznie o Śmierciożercach, zabójstwach i zaginięciach.
- Niby co miałam widzieć? – odparłam, przesuwając gazetę z powrotem w jego stronę i sięgając po paczkę z żelkami, ignorując jednocześnie jego newsy.
- Rozmawiałaś dzisiaj z Sue?
- Wczoraj przed snem. Jak wstałam, to jej nie było, więc założyłam, że poszła na śniadanie. A czemu o to pytasz? – Zainteresowało mnie to. To znaczy, nie było w tym pytaniu w zasadzie nic dziwnego, ale w kontekście tego, że przed chwilą chciał mi coś powiedzieć, trochę się zestresowałam.
            Ten, kolejny raz, podał mi gazetę, więc w końcu wzięłam ją do ręki, spoglądając na niego niepewnie i zaczęłam czytać artykuł.
            Już pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to nazwisko mojej najlepszej przyjaciółki. W zasadzie jedynej, jaką przez te wszystkie lata szkolne miałam. Serce biło mi jak szalone, kiedy czytałam kolejne zdania, a oczy otwierały ze zdumienia. Tak naprawdę chyba w pierwszej chwili nie wiedziałam, co tam jest napisane. To było dla mnie tak odległe, a jednocześnie tak bliskie, że nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Z początku założyłam, że to jakiś głupi dowcip, ale nie. Po przerzuceniu strony i ponownym powrocie do tej z artykułem, ten nadal tam był. W takiej samej formie, w jakiej czytałam go przed chwilą. To nie moi rodzice zginęli w zatuszowanym jak zwykle morderstwie, aczkolwiek fakt ten bolał mnie równie mocno. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, co musiała czuć Sue i jej brat. Jedyne, co było w tej sytuacji pocieszającego to to, że mieli siebie nawzajem. Czy egoistyczne było w tej chwili to, że czułam strach na myśl o tym, że w najbliższym czasie – jeśli w ogóle -, nie zobaczę już więcej mojej przyjaciółki?
            Dopiero po dłuższej chwili tak naprawdę dotarło do mnie to, co przeczytałam i zalała mnie fala ogromnego żalu, współczucia, a przede wszystkim wściekłości pomieszanej z bezsilnością. Każda kolejna tego typu wiadomość sprawiała, że coraz wyraźniej rysowała się nasza przegrana w tej bitwie pozycja. Wiedziałam, że wiele osób walczyło i starało się powstrzymać tę rzeź, nawet nie wiem, do czego dążącą, że wiele doświadczonych czarodziejów zginęło i co najmniej drugie tyle miało jeszcze zginąć, a mimo wszystko przegrywaliśmy. I dopóki nie dotyczyło nas to w jakiś bezpośredni czy też pośredni sposób, nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy. Kiedy to się zmieniało, było chyba jeszcze gorzej, bo zemsta była zbyt prosta. Wyczynem było funkcjonować dalej, wiedząc, że nic nie można zrobić.
- W porządku, Al? – spytał Whitby, kładąc swoją dłoń na mojej. Spojrzałam na niego, próbując opanować rozgoryczenie.
- A uważasz, że to jest w porządku? – odparłam, rzucając gazetę na stół. – Mam tego dosyć, Sean. Dosyć ciągłego czytania o morderstwach, „przypadkowych” śmierciach i zaginięciach. Nie wiem, dlaczego stało się to wszystko, nie wiem, dlaczego się to dzieje, ale wiem jedno: przegrywamy w tej bitwie i nie jesteśmy w stanie przeskoczyć tego, co robi Voldemort. Choćbyśmy mieli dwa razy więcej ludzi niż on…
- Nie możesz patrzeć na to w ten sposób, Alice. Zawsze jest nadzieja na wygraną. – Prychnęłam i wstałam z fotela.
- Powiedz mi szczerze, tak naprawdę szczerze… Wierzysz w to, że mamy jakieś szanse? – Patrzył mi prosto w oczy dłuższą chwilę, ale nic ostatecznie nie odpowiedział. – Właśnie. Nasze aktualne szanse na to, że cokolwiek uda nam się ugrać, są tak nikłe jak te, które definiują możliwości naszego związku – rzuciłam.
      Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Być może musiałam wyrzucić w końcu z siebie żal, rozgoryczenie i wściekłość, zbierające się we mnie już od jakiegoś czasu. Nie czekałam dłużej, aż cokolwiek powie, bo nigdy nie potrafił odpowiadać od razu, tylko skierowałam się do wyjścia, by po chwili wmieszać się w zabiegany tłum na korytarzu.
- Alice, zaczekaj! – Sean dogonił mnie jednak i złapał za ramię, na co gwałtownie stanęłam.
- Co? – spytałam, nie odwracając się w jego stronę.
- O co ci znowu chodzi? – czułam, że usilnie się we mnie wpatruje, oczekując odpowiedzi.
- O nic – odparłam. – Prosiłam cię tylko o jedną, jedyną rzecz, której nie potrafisz zrealizować. Nie mówię też, że to jest twoja wina, ale czuję się przez ten fakt po prostu źle. To, że cię kocham jest moim problemem i w tej kwestii niczego nie chcę, niczego nie oczekuję. W zasadzie to nawet nie zależy mi na tym, żeby z tobą być. Jedyne, czego pragnę to to, żebyś się nade mną nie litował, a właśnie to robisz, obchodząc się ostatnio ze mną jak z jajkiem. Może jest to z twojej strony niezamierzone, ale czuję się, jakbyś mnie w ten sposób upokarzał, chociaż wiem, że nie chcesz. Nie musisz bez przerwy nade mną skakać. Ja już nawet nie chcę iść na ten durny bal. Zatańczę z tobą to, co mam, a potem pójdę się spakować, bo wyjeżdżam na święta. Jeśli chcesz, znajdź sobie kogoś innego na resztę wieczoru. Ja nie dam rady. Przepraszam.

 Lily Evans
- Idziesz jutro z nami do Hogsmeade? – spytałam, pakując książki do torby.
- Nie – odparła Ann, nie podnosząc głowy znad kartki, na której właśnie coś pisała.
- Jak to nie? – zapytałam, odwracając się w jej stronę, ale mnie zignorowała. Spojrzałam na Dorcas, ale ta pokręciła tylko głową, bym dalej w to nie brnęła.
            Wiedziałam, że ostatnio nie układa się jej z Lupinem, ale to nie był powód do wściekania się na cały świat. Współczułam i jej, i jemu, ale oboje dobrze wiedzieli, na co się zgadzają, kiedy zaczęli ze sobą chodzić. Nie chciałam prawić jej żadnych morałów, bo wiedziałam, jakie to irytujące i wkurzające, ale takie bawienie się w uniki, w ich wypadku było totalnie bez sensu. Ani jedno, ani drugie nie zamierzało ustąpić. Ann była najbardziej upartą osobą, jaką znałam. Remus potrafił iść na kompromis, ale nie, jeśli chodziło o tę jedną sprawę, a właśnie o nią rozbijał się cały problem ich związku. Domyślałam się, że moja przyjaciółka chce go przycisnąć i przetrzymać do czasu, aż ten się ugnie i albo pozwoli jej wejść w tę sferę, którą miał zamkniętą dla wszystkich innych, albo z nią zerwie. Na moje Lupin po prostu bał się jej powiedzieć to, co chciał. Chciał, by to ona podjęła za niego decyzję. I ona ją podjęła. Problem był tylko w tym, że nie taką, jakiej on oczekiwał.
            Ann w końcu odłożyła pióro, którym bezustannie pisała jakiś długi wywód i obrzuciła nas beznamiętnym spojrzeniem, po czym odpowiedziała na moje pytanie.
- Idziecie całą paczką. Z Remusem – zaakcentowała również bez większych emocji w głosie. – Więc jeśli on idzie, to ja nie. Proste. Nie chce mnie widzieć, to nie będę mu siedzieć na widoku.
- I nie zmienisz zdania? – Pokręciła głową.
- Nie, dopóki on nie zmieni swojego – wyjaśniła. – Chce, żebym mu dała spokój, to ten spokój dostanie. Może w końcu się na coś zdecyduje.
            Spojrzałam na Dorcas, ale ta tylko wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Znowu. Widocznie omawiały już ten temat beze mnie. Trudno, nie będę jej na siłę zmuszać do gadania. Jeśli wszystko miały pod kontrolą… Swoją drogą zastanawiałam się, co Dorcas przehandlowała w zamian za informacje od Ann.
- No to może damy chłopakom wolną rękę i pójdziemy same, co? Połazimy po sklepach, kupimy jakieś brakujące prezenty... – zaproponowałam. – Nie chcę, żebyś siedziała cały dzień sama.
- Nie będę – rzuciła szybko.
- To co będziesz robić? – wtrąciła się w końcu Dor. Ann spojrzała na nas z irytacją.
- Spotykam się z kimś w Hogsmeade – poinformowała.
- Z kim? – teraz Meadowes drążyła temat. Vick wywróciła oczami.
- Gdzie, z kim, kiedy, po co i dlaczego… Co wy moją matką jesteście? – wkurzyła się. – Z Patrickiem. W kawiarni „Merlin”, o dwunastej trzydzieści, żeby porozmawiać i ustalić kilka szczegółów odnośnie mojego wyjazdu. Pójdę w czarnych jeansach, niebieskiej bluzce i szarym swetrze, a…
- Dobra, zrozumiałyśmy – przerwałam jej w końcu, bo miałam już dosyć jej ironii.
- Coś jeszcze chcecie wiedzieć? – spytała, patrząc to na mnie, to na Dorcas.
- Douglasem? – wtrąciła jeszcze Dor.
- A znacie jakiegoś innego Patricka, z którym mogłabym się spotkać?
- Ja nie znam nawet tego – zauważyła.
- Możecie wpaść, to was zapoznam – zaproponowała.
- Zastanowię się – rzuciłam.
- Remus wie, że się z nim spotykasz?
- A musi? – spytała, unosząc brwi w geście pytania.
- A nie?
- Nie – odparła. – Aczkolwiek powiedziałam mu o tym. Nie kryję się z tym spotkaniem. Mógł iść ze mną, ale odmówił, więc nie będę się prosić. Miałam wrażanie, że nawet się z tego ucieszył. Nie to nie. Ja wyjeżdżam, a on niech się przez te święta zastanawia. Pomyślę, czy w ogóle pójdę z nim na ten cały bal. Może wyjadę przed wigilią.
            Zapadła dłuższa chwila milczenia, ale Vick nie powiedziała nic więcej, tylko zastanawiała się nad czymś, patrząc na to, co napisała wcześniej na leżącej przed nią kartce. Nie wiedziałam, jak mam jej pomóc. Co więcej, nawet, gdybym wiedziała, to i tak by mi na to nie pozwoliła.
- Ann, wiesz, co robisz? – spytałam w końcu, a ta spojrzała na mnie.
- Nie, ale nie mam nic do stracenia i nic mnie nie ogranicza – stwierdziła. – Pójdziecie ze mną jutro? – poprosiła. – Chociaż na kilka minut na sam początek. Potem możecie iść.
- Jeśli chcesz, to jasne.
- Nie, że się Patricka boję – uśmiechnęła się. – Jesteśmy ze sobą blisko. Blisko na tyle, na ile pozwala korespondencja listowna, ale może Remus zobaczy, że wcale nie przestało mi zależeć – dodała, a ja wiedziałam, że muszę z Lupinem poważnie porozmawiać.

 Bethany Young
            Wiem, że nie powinnam narzekać po zaledwie trzech tygodniach w tym całym Hogwarcie, ale chyba naprawdę zaczynałam żałować, że zgłosiłam się do tego wyjazdu. W zasadzie zrobiłam to bardziej dlatego, że to Kim chciała jechać. Zresztą dla niej zawsze wszystko było łatwiejsze. Ja byłam zamknięta w sobie i nienawidziłam wszelkich zmian. Kimberly była w Durmstrangu w zasadzie jedyną osobą, z którą potrafiłam się zaprzyjaźnić, więc doszłam do wniosku, że łatwiej będzie przyjechać tu z nią, niż zostać tam samej, chociaż ona nie namawiała mnie do tego wyjazdu. Sama podjęłam taką decyzję. Teraz powoli naprawdę zaczynałam żałować, bo w czasie, kiedy moja przyjaciółka znalazła wspólny język z połową ludzi z tej szkoły, ja nadal spędzałam większość czasu w swoim pokoju. Z drugiej strony może to ja powinnam w końcu przestać odmawiać wszelkim propozycjom rozrywki i poznania nowych ludzi. Bądź co bądź, był już kolejny piątek grudnia, ostatni przed świętami, a ja znowu siedziałam w dormitorium sama po tym, jak zrezygnowałam ze wspólnego wyjścia z Kim i Gryfonkami z ostatniego roku. Było mi trochę przykro, że Kimberly ponownie mnie zostawiła, ale z drugiej strony nie powinnam mieć o to do niej pretensji. W zasadzie byłam zła na siebie i coś we mnie pękło. Wstałam z łóżka, omiotłam wzrokiem perfekcyjnie czysty pokój – Kim nie znosiła bałaganu – i skierowałam się do wyjścia.
            Zanim jednak nacisnęłam klamkę, usłyszałam ciche stukanie. Odwróciłam się z bijącym sercem i odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam małą, szarą sówkę, pukającą dziobem w szybę. Na dworze cały czas padał śnieg, więc szybko podeszłam do parapetu i uchyliłam okno. Ptak rzucił mi na dłoń żółtawą kopertę, po czym od razu wyleciał z powrotem i zniknął mi z oczu.
        List był wyraźnie zaadresowany do mnie. Jakimś dziwnie znajomym mi pismem, aczkolwiek nie mogłam skojarzyć, gdzie je już widziałam. Na zewnątrz nie było też podpisu nadawcy. Rozerwałam więc kopertę i wyciągnęłam z niej, również trochę pożółkłą, kartkę z grubego papieru. List nie był długi, dlatego od razu spojrzałam na podpis.
- Nigel Webb? – zapytałam samą siebie ze zdziwieniem.
            Ponownie wzięłam do ręki kopertę, chcąc się upewnić, że nie zaszła jakaś pomyłka i że list nie miał być dostarczony do Kimberly, ale nie. W prawym dolnym rogu wyraźnie widniało moje imię i nazwisko.
            Dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle przeczytać ten list. Moja przyjaciółka była chyba zadowolona z decyzji, którą podjęła. Nie chciała z nim dłużej być i chociaż wydawało mi się, że tamtego dnia nie wszystko poszło po jej myśli, o rozstaniu z Nigelem za każdym razem mówiła z ulgą. Dlatego zastanawiałam się, w jakim celu Webb napisał teraz do mnie. Od czasu ich rozstania nie odezwał się słowem i byłam skłonna pomyśleć, że jeśli to zrobi, to listy z pretensjami dostanie Kimberly, a nie ja. Nie chciałam robić w tej sprawie nic za plecami mojej przyjaciółki, ale w końcu zdecydowałam się przeczytać list.

Beth!
     Zapewne wiesz o tym, że rozstaliśmy się z Kim. Pewnie nie zrobiła tego bez konsultacji z Tobą, aczkolwiek ostateczna decyzja i tak należała do niej. Oboje dobrze ją znamy. Myślałem, że uda mi się z tym jakoś pogodzić albo chociaż zrozumieć, ale nadal nie mogę pojąć, co się stało i co zrobiłem nie tak. Czuję się z tym faktem fatalnie, ale wiem, że jeśli do niej napiszę i tak nie uzyskam żadnej odpowiedzi. Próbowałem setki razy dotrzeć do niej jeszcze przed naszym ostatnim spotkaniem i za każdym razem moje listy i prośby pozostawały bez odpowiedzi, więc chyba nie mam co liczyć na to, że odpisze tym razem. Szczególnie, że ona chyba faktycznie była dogłębnie przekonana o tym, że rozstanie się ze mną jest tym, czego naprawdę chce. Postanowiłem, że na razie nie będę się jej narzucał. Może jeszcze zmieni zdanie, chociaż w zasadzie nie mam co do tego żadnych nadziei. Jest uparta i nigdy nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Jeśli więc uważa, że związek ze mną nim był, nie będziemy już razem.
     Wiem, że jesteś jej przyjaciółką i przeważnie stoisz za nią murem, ale bardzo proszę Cię o spotkanie. Nie chcę, byś robiła cokolwiek przeciw niej. Proszę jednak o jedną rozmowę. Może chociaż Ty będziesz w stanie powiedzieć mi, co się stało i wysłuchać tego, co ja mam do powiedzenia w tej kwestii. Z nią spróbuję spotkać się jeszcze raz później.
     Czekam na odpowiedź i ewentualną datę spotkania. Bardzo Cię proszę, Beth. Znasz mnie i wiesz, że nadal ją kocham.

Trzymaj się.
Nigel
 
            Nie uważałam, żeby spotkanie z Webbem było dobrym pomysłem. Nie wiem, czego on właściwie ode mnie oczekiwał. Że spotkam się z nim i powiem, że nie było kompletnie żadnych przesłanek do tego, żeby ta zerwała zaręczyny? Że zrobiła to pod wpływem chwili i nadal są jakieś szanse na to, że mogą do siebie wrócić? Sam zauważył, że Kim nie popełniała dwa razy tych samych błędów. Może nie uważała tego związku za błąd, bo jednak prawie planowali już ślub, ale jeśli uznała, że nigdy nie będą razem szczęśliwi, to nie było żadnych szans na to, że jej decyzja w tej sprawie była nieprzemyślana. Ona zawsze wiedziała, co robi. Zawsze. Naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, co Nigel chce usłyszeć. Szczególnie, że nie wiedziałam, co powiedziała mu Kimberly, kiedy się z nim widziała. Sama nie byłam pewna, co wpłynęło na jej decyzję. Może sytuacja z wakacji, o której mi opowiadała, może wojna, która coraz bardziej się do nas zbliżała, a może znajomość z tym jej całym Syriuszem, za którym osobiście nie przepadałam. Znałam ją dobrze, ale nigdy tak naprawdę nie wiedziałam, co myśli. Była w swojej osobowości tak prosta, a jednocześnie skomplikowana, że naprawdę mało kto potrafił ją całkowicie rozgryźć. Jak widać nie udało się to nawet Nigelowi. Rozumiałam, że to ich zerwanie było dla niego nagłe i niezrozumiałe, ale nie zamierzałam się z nim spotykać i wyjaśniać mu czegoś, czego sama nie rozumiałam. Gdyby Kim się o tym dowiedziała, zapewne miałaby mi to za złe. Postanowiłam więc wyrzucić list i nie wspominać o nim mojej przyjaciółce, a Webba kolejny raz zignorować.
            Nim to jednak zrobiłam, drzwi do dormitorium otworzyły się i do środka wpadła Kimberly. Szybko schowałam więc kopertę do kieszeni spodni i uśmiechnęłam się do niej.
- Jak tam? – spytałam.
- W porządku – odparła. – Słuchaj, Beth…
- Hmm?
- Lily, Ann i Dorcas zaproponowały, żebyśmy poszły jutro z nimi do Hogsmeade – powiedziała. – Chodź z nami, co? – poprosiła, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. – Wiem, że nie lubisz wychodzić w grupie i źle się czujesz w nieswoim towarzystwie, ale nie chcę, żebyś cały czas siedziała sama. Staram się, jak mogę dzielić między was czas, ale one są naprawdę miłe. Polubisz je. Obiecuję.
            Patrzyłam na nią chwilę, zastanawiając się nad czymś usilnie.
- Jesteś zła, że się z nimi spotykam? – zapytała, nie doczekawszy się ode mnie żadnej odpowiedzi.
- Nie.
- Więc o co chodzi?
- O nic – rzuciłam. – Po prostu nie lubię tego całego Syriusza – przyznałam. – A one się z nim trzymają.
- Czemu akurat on ci przeszkadza? – zainteresowała się, chociaż starała się przybrać neutralny ton głosu.
- Nie wiem, tak po prostu… Zachowuje się jak duży dzieciak.
- Ale nim nie jest – powiedziała. – Poza tym, jego kumple zachowują się tak samo i jakoś to ci nie przeszkadza.
- Ale oni są zajęci.
- A co ma jedno z drugim wspólnego?
- Nic. Po prostu pomyślałam, że ma to jakieś znaczenie. W sensie… Dobra, nieważne. Po prostu nie przypadł mi do gustu i tyle. Co mam zrobić? Na siłę go polubić?
- Nawet z nim nie rozmawiałaś, Beth – zauważyła Kim. – Słowa nie zamieniliście, więc jak możesz go oceniać w ten sposób?
- Co ci tak na nim zależy? – spytałam. Nie miałam w planach się z nią kłócić, ale po prostu nie lubiłam tego całego Blacka i tyle. Jedne osoby ci pasują, a drugie, chociaż nic ci nigdy nie zrobiły, po prostu nie. Syriusz należał w tym wypadku do drugiej kategorii. Konflikt przejawiał się w tym, że moja przyjaciółka naprawdę bardzo go lubiła. Zastanawiałam się kiedyś, czy to właśnie nie przez niego rozstała się z Nigelem, ale doszłam do wniosku, że nawet jeśli, nie mnie to oceniać.
            Kimberly nie odpowiedziała od razu. W zasadzie w ogóle nie odpowiedziała na zadane przeze mnie pytanie, tylko odwróciła się i ruszyła z powrotem do drzwi. Zanim wyszła, przystanęła jednak i zwróciła się ponownie w moją stronę.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Beth. Od czasu, jak tu przyjechałyśmy, zachowujesz się dziwnie. Bez przerwy coś ci nie pasuje. Nigdzie nie chcesz wychodzić i na wszystko narzekasz. Po co w ogóle tu przyjeżdżałaś, jeśli tego nie chciałaś? Nie zmuszałam cię do tego. Ani razu nie poprosiłam, byś tu ze mną pojechała. To była tylko i wyłącznie twoja decyzja. Nie miałabym do ciebie żadnych pretensji, bo wiem, że w Durmstrangu czułabyś się zdecydowanie lepiej. Wiesz, jaka jestem i się nie zmienię, zmuszona równaniem w dół. Nie będę siedzieć całymi dniami w dormitorium przez kolejne miesiące. Nienawidzę naszej szkoły i ta odpowiada mi po stokroć bardziej pod każdym względem. Nie mówię, że nie ma tu ludzi, z którymi dogadałabym się jeszcze lepiej, ale pierwszego dnia natknęłam się na Syriusza, z którym znalazłam porozumienie i on wciągnął mnie do swojego towarzystwa, które mi odpowiada, więc nie będę szukać innego tylko dlatego, że tobie nie podoba się Black. Jest setka innych ludzi w tej szkole, więc wyjdź na korytarz i do kogoś zagadaj. Mam dosyć twoich ciągłych pretensji, które trwają od pierwszej chwili tutaj. Już drugiego dnia krytykowałaś chłopaków i zrzucałaś na nich jakąś winę, chociaż nawet nie miałaś z nimi wcześniej żadnej styczności. Jak się zastanowisz, co chcesz robić, to daj mi znać. Ja wychodzę. W tej chwili i jutro – zakończyła i w końcu nacisnęła klamkę. Nim to jednak zrobiła, zatrzymałam ją jeszcze.
- To przez Blacka zerwałaś zaręczyny z Nigelem? – spytałam. Kim stała chwilę plecami do mnie i odpowiadając, nawet się nie odwróciła.
- Nie – powiedziała w końcu. – Nie rozstałam się z Webbem dla Syriusza, ale cieszę się, że to zrobiłam. Teraz czuję się po prostu wolna – dodała i w końcu wyszła.
            Nie wiem, dlaczego ta rozmowa wyszła, jak wyszła. Nie chciałam się z nią kłócić. To prawda, nie poprosiła mnie ani razu o to, bym pojechała z nią do Hogwartu. To naprawdę była tylko i wyłącznie moja decyzja i byłam głupia, licząc na to, że Kimberly nie znajdzie tu nowych znajomych. Nie podobało mi się to, że często wybiera wyjście z nimi, niż siedzenie ze mną, ale zawsze taka była. Nie wiem, czemu wcześniej jakoś nam to nie przeszkadzało. Widocznie albo ja, znając w Durmstrangu więcej ludzi, byłam bardziej elastyczna, albo ona się poświęcała, rezygnując dla mnie z innych spotkań. Byłyśmy inne i to znacząco. Nie raz powtarzała, jak bardzo nienawidzi naszej szkoły i może dlatego aż tak się tam nie angażowała. Z drugiej strony miałam wrażenie, że to Black dał jej dodatkową odwagę, której do tej pory nie miała. I potwierdziła to odpowiedzią na moje ostatnie pytanie. „Przez" Syriusza, a „dla” niego miało kompletnie inne znaczenie. Rozstała się z Nigelem przez Blacka, ale nie dla niego.
            Zastanawiałam się jeszcze chwilę, co teraz zrobić. Nie chciałam spiskować z Webbem za jej plecami, ale z drugiej strony wiedziałam teraz, że do niego nie wróci. Może jednak warto było go o tym uświadomić. Wyciągnęłam list z kieszeni spodni, przeczytałam go jeszcze raz i napisałam krótką odpowiedź.

Nigel,
            Możemy spotkać się jutro o dwunastej w Hogsmeade. Innej możliwości przed świętami nie będzie. Podaj tylko miejsce, bo ja jeszcze tam nie byłam. I niech to spotkanie pozostanie tajemnicą. Nie chcę, żeby Kim się o nim dowiedziała.

Do zobaczenia.
Beth
 
Syriusz Black          
    Remus nadal nie chciał ze mną gadać, obrażony na cały świat za ostatnią akcję podczas pełni, dlatego szedł naburmuszony z tyłu, narzekając na nasz plan i wygłaszając swoje nudne przemówienie o tym, że znowu dostaniemy kolejny szlaban. Ile razy już to w życiu słyszeliśmy, nie potrafiłem zliczyć i nawet mi się nie chciało. Gadał i gadał, a i tak ostatecznie szedł z nami.
- Lupin, możesz się w końcu zamknąć? Spieprzysz nam całą akcję – warknąłem w końcu zirytowany, na co ten rzucił mi oburzone spojrzenie, ale nic więcej nie powiedział.
- Mam nadzieję, że Lilka mnie za to nie zwyzywa – odezwał się Rogacz, zerkając na zegarek.
      Evans pilnowała jakiegoś szlabanu w okolicach gabinetu Filcha, do którego zmierzaliśmy, dlatego musieliśmy uwinąć się tak, by zdążyć, nim skończy i tak, by nas nie przyłapała. Mieliśmy u niej taryfę ulgową, to wiadome, ale jednak Evans to Evans. Nigdy nie wiadomo, co jej do głowy przyjdzie. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jaka będzie jej reakcja i nawet wdzięki Pottera mogły czasami nie zadziałać.
- James, tak szybko stałeś się pantoflem? – rzuciłem tylko, wywracając oczami i zaraz musiałem ratować się przed upadkiem, po celnym ciosie w ramię od mojego najlepszego kumpla. – Ludzie, co z wami? Co wyście się tacy nudni zrobili? – spytałem. Rogacz spojrzał na mnie oburzony, Lupin się nie odezwał, a Peter wzruszył tylko ramionami. – Dobra, nie było pytania – prychnąłem i przyspieszyłem kroku, zostawiając ich dwa metry za sobą.
            Ja nie wiem, co się z nimi ostatnio działo. Nie robiliśmy już żadnej akcji z dobre dwa, trzy tygodnie i teraz też chyba nie byli zbytnio zadowoleni z tego, że kazałem im się gdziekolwiek ruszać. Miałem wrażenie, że każdy z nich wolałby w tej chwili być gdzieś indziej, ale wszyscy dzielnie podążali za mną. Liczyłem na to, że zbiorą się do kupy, bo przy takiej motywacji już teraz mogliśmy olać cały plan.
            Doszliśmy jednak w końcu do korytarza, na którym znajdował się gabinet woźnego. Robienie mu kawałów chyba nigdy nie miało mi się znudzić i doszedłem do wniosku, że chyba będę za tym gościem tęsknił. Nie zawsze, ale czasami jego rola w tej szkole była przydatna. Zatrzymaliśmy się za zakrętem, by się przygotować, lecz zanim to zrobiliśmy, rozległ się straszny huk, który było słychać chyba na całym piętrze, jak nie w całym zamku. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem Petera wyplątującego się z części metalowej zbroi.
- Glizdek, ty idioto – rzuciłem zirytowany, po czym pomogłem mu wstać.
- Po cholerę zatrzymujecie się tak nagle na samym zakręcie? – odparł wkurzony, otrzepując spodnie.
- Bo właśnie tu mieliśmy się zatrzymać – wyjaśniłem. Ten chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uciszyłem go, wyglądając ostrożnie zza ściany. Jak przewidywałem, drzwi trzech sal otworzyły się i wyszli z nich Filch, Evans oraz jeszcze jakiś prefekt z Hufflepuffu. Widocznie woźny wlepił dzisiaj więcej niż jeden szlaban.
- Cisza! – wrzasnął w stronę swojego gabinetu. – Ani mi się ruszcie. Te akta mają być dzisiaj zrobione! – dodał, po czym ruszył w naszym kierunku, rzucając wściekłe spojrzenie dwóm pozostałym prefektom.
- Panie, Filch, ja się tym zajmę – powiedziała Lily, zatrzymując go i posyłając w jego stronę uśmiech. – To pewnie Irytek znowu rozwala zbroje. – Woźny rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale cofnął się do swojego gabinetu i zatrzasnął z hukiem drzwi. Za nim zrobił to samo prefekt Puchonów.
            Evans jednak nie poszła na zwiady. Pokręciła tylko głową i sama również zniknęła w jednej z sal.
- Czasami kocham twoją dziewczynę, Rogaś – powiedziałem, odwracając się z powrotem do chłopaków. – Z drugiej strony zastanawiam się, czemu pozwalasz jej szczerzyć się do Filcha – posłałem mu szeroki uśmiech, na co ten kolejny już raz dzisiaj, uderzył mnie z pięści w to samo ramię. – To boli! – jęknąłem.
- Należało ci się – odparł z zadowoleniem.
- Dobra, spokój – przerwał nam Remus. – Peter narobił hałasu, ale przez to wiemy, że mamy dodatkowy problem. Filch pilnuje w swoim gabinecie jakiegoś szlabanu. Tego nie przewidzieliśmy – zauważył.
- Cholera – rzuciłem i zastanowiłem się, co dalej. – Trudno, mała zmiana planów…
- Czekajcie – wtrącił Potter. – Mam pomysł – powiedział. – I to może nawet lepszy. Jeśli dobrze pójdzie, upiecze nam się. – Spojrzeliśmy na niego, a ten kazał nam się cofnąć kawałek do jednej z pustych klas. Dopiero, kiedy zamknęliśmy za sobą drzwi, przedstawił nam swój plan.

~ * ~
 
- Dlaczego zawsze ja muszę odwalać najgorszą robotę? – spytał Peter, rzucając nam obrażone spojrzenie.
- Bo jesteś najmniejszy – odparłem, wywracając oczami. – Poza tym, nie jest najgorsza, tylko najważniejsza. Nikt cię nie złapie – dodałem, ale on nadal nie był przekonany. – Wyliczyliśmy…
- Niby jak? – wtrącił.
- Po chińsku – rzucił zirytowany Potter. – Glizdek, zgadzasz się czy nie? Bo jeśli nie, to cała akcja nie ma sensu. – Spojrzeliśmy na niego, oczekując odpowiedzi. Popatrzył na nas jeszcze raz i w końcu skapitulował i skinął głową, zgadzając się.
- Na dole będzie czekał na ciebie Remus i kiedy tylko spadniesz, pomoże ci wstać, po czym uciekacie, ile sił w nogach i chowacie się w pierwszej pustej klasie, jasne? Jeśli nie będziecie się ślimaczyć, to Filch was nie złapie. Musimy mieć jednak minimum pięć minut, by wykurzyć z klasy nieproszonych gości i zrobić to, co pierwotnie zakładaliśmy. Luniek, bierz mapę. Kiedy was minie, możecie wychodzić i przyjść obejrzeć nasze przedstawienie. Wszystko jasne? – Chłopacy skinęli głowami, po czym Lupin wyszedł z sali, by udać się na swoje miejsce.
            Odczekaliśmy pięć minut, podczas których Peter nadal użalał się nad swoim marnym losem, po czym narzuciliśmy na siebie pelerynę niewidkę i powoli, dźwigając dodatkowo drewnianą beczkę, skierowaliśmy się w stronę schodów. Położyliśmy ją z Jamesem poziomo na podłodze, po czym przytrzymaliśmy, by Glizdek mógł do niej wejść. Nie wiedzieliśmy, czy jest to bezpieczne, ale nie było czasu na to, by to teraz sprawdzać, a co więcej informować go o naszych wątpliwościach. Trudno. Raz się żyje.
- Gotowy? – spytał Rogacz i nie czekając na odpowiedź, popchnął beczkę z Peterem.
            Rozległ się kolejny huk, a potem słychać było tylko tłukące o kamienne schody drewno. Szybko cofnęliśmy się pod ścianę, by Filch nie wpadł na nas, wybiegając ze swojego gabinetu. Beczka spadła już na półpiętro, więc Potter wyciągnął różdżkę i machnął nią, zmieniając jej kierunek toczenia się tak, by spadała dalej po kolejnych schodach.
            Hałas, jaki robił Pettigrew spowodował to, na co czekaliśmy. Woźny wybiegł ze swojego gabinetu, jeśli w ogóle można było powiedzieć, że on biega, i drąc się na cały korytarz, podążył za źródłem dźwięku. Tym razem zareagowało więcej osób, które zaczęły pojawiać się na korytarzu, więc nim zrobiło się zbyt tłoczno, pod osłoną peleryny niewidki, przemknęliśmy się do gabinetu Filcha.
        W pokoju znajdowało się dwóch chłopaków, którzy na pewno nie porządkowali akt, które my znaliśmy bardzo dobrze. Swoją drogą, były one tak często układane, że woźny chyba codziennie po kilka razy wyrzucał je z pudełka na ziemię, po czym wrzucał z powrotem byle jak. Innej możliwości nie było. Chłopacy również wstali od stołu i zmierzali w stronę wyjścia, więc przyspieszyliśmy kroku i w ostatniej chwili minęliśmy ich, nim ci zablokowali nam wejście. James zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz. Przez kilka sekund słyszeliśmy dobijanie się do środka ukaranych, ale szybko zrezygnowali i, korzystając z sytuacji, zapewne wmieszali się w tłum.
        Zrzuciłem z nas pelerynę i rozejrzałem się po gabinecie, w którym byliśmy już tyle razy. Tym razem, na szczęście dla nas, nic się w nim nie zmieniło. Na ścianach nadal wisiały kajdany, o które nam chodziło, a z których Filch był tak dumny. Spojrzeliśmy na siebie z Potterem i wyszczerzyliśmy się szeroko w porozumiewawczym geście.
- Jak z czasem?
- Trzy i pół minuty, więc do roboty. Zapewne sytuacja zaraz zostanie opanowana i wszyscy wrócą do klas, a musimy zdążyć przed końcem zajęć.
- To co robimy? Salsa? Zumba? Walc? – spytałem, chodząc po gabinecie i stukając różdżką we wszystkie przedmioty po kolei. Nie rzucałem jednak jeszcze żadnych zaklęć. Musiałem przyznać, że Potter był lepszy w te klocki, więc to jemu zostawiłem ostateczną realizację planu.
- Tango? – rzucił James, na co parsknąłem niepohamowanym śmiechem.
- Wy… - zacząłem, ale zaraz przerwałem, bo nie mogłem się uspokoić. – Wyobrażasz sobie… - otarłem łzy z oczu. – Wyobrażasz sobie Filcha tańczącego tango z McGonagall? – spytałem i gdy to sobie wyobraziłem, znowu wybuchłem śmiechem, prawie pokładając się na podłodze. Potterowi chyba udzielił się mój nastrój, bo pomyślał nad czymś i również zaczął się śmiać. Dłuższą chwilę zajęło nam dojście do siebie.
- Black, rzucaj swoimi pomysłami przed akcją, a nie w trakcie – powiedział w końcu Rogacz, po czym chwycił mnie za bluzkę i podniósł z ziemi. – Została nam minuta, potem jesteśmy spaleni. – Nadal po twarzy ciekły mi zły, których nie mogłem pohamować, ale zebrałem się w sobie i stanąłem na własnych nogach.
- To co wybieramy? – spytałem ostatecznie.
- Balet – zdecydował, po czym uzyskując moją aprobatę, machnął dwa razy różdżką. Raz, by zdjąć ze ściany łańcuchy, a drugi, by odpowiednio je zaczarować. Kiedy to zrobił, staliśmy jeszcze chwilę i patrzyliśmy na wywijające przed naszymi twarzami kajdany. – Dobra, bierz pelerynę i zmywamy się stąd.
            Wybiegliśmy z gabinetu zostawiając za sobą otwarte drzwi, na które chyba nikt nie zwrócił uwagi, po czym ponownie schowaliśmy się w korytarzu za zakrętem, by mieć dobry punkt do obserwacji. Nie ściągnęliśmy jeszcze z siebie peleryny, dlatego ustawiliśmy się jak najbliżej ściany, by nikt na nas przypadkiem nie wpadł. Jak przewidywaliśmy, kilka minut później wszyscy byli z powrotem w klasach i tylko kilka osób kręciło się po korytarzu. Do dzwonka zostały jakieś trzy minuty.
- Gdzie on jest? – spytałem, coraz bardziej się niecierpliwiąc. – Jeśli zaraz nie wróci, wszystko przepadło.
- Daliśmy mapę Luńkowi – zauważył i zaklął.
- To co teraz?
- Czekamy.
            W zasadzie sytuację uratował Remus, prowadząc Filcha w stronę jego gabinetu. Petera nigdzie z nim nie było. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni, ale nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, woźny wszedł do pokoju, wrzeszcząc na dwóch uciekinierów, których w nim zostawił. Zaraz jednak jego przekleństwa zmieniły adresatów, a my w spokoju mogliśmy oddać się rozpoczynającemu się przedstawieniu. Lupin szedł w naszą stronę, więc ściągnęliśmy w końcu pelerynę i dołączyliśmy do niego. W momencie, w którym rozległ się dźwięk kończący kolejne zajęcia, ze swojego gabinetu, wbrew własnej woli, wypadł woźny. Nogi i ręce skute miał własnymi kajdanami, które, zaczarowane przez Jamesa, wywijały nim w rytm niesłyszalnej muzyki. Ludzie na korytarzu zaczęli przystawać, by przyjrzeć się odgrywanej przez niego scenie. Dopiero, kiedy zebrał się większy tłum i dołączył do nas Peter, przepchnęliśmy się do przodu również i my. Kiedy tylko spojrzałem na Filcha, prawie znowu padłem ze śmiechu na podłogę. Woźny wywijał na środku korytarza jakiś skomplikowany układ baletowy, drąc się wniebogłosy i przeplatając wrzaski siarczystymi przekleństwami. Przedstawienie ubarwiały jednak jego białe rajstopy i baletki, w które był teraz ubrany. Spojrzeliśmy z chłopakami na Pottera, ale ten wzruszył tylko ramionami.
- No co? – spytał z miną niewiniątka. – Ja nic nie zrobiłem. Swoją drogą, co mu powiedziałeś? – zwrócił się do Remusa.
- Że chłopacy, którzy odbywali u niego szlaban właśnie uciekają. Na szczęście podziałało, bo nie chciał odpuścić swojego śledztwa. Ledwo udało nam się przed nim uciec.
            Spojrzeliśmy ponownie w stronę woźnego, który nadal wił się w tańcu, teraz z dobre trzy metry nad ziemią. Wyglądało to tak, jakby ktoś pociągał za oplatające jego dłonie i nogi sznurki. Krzyki ściągnęły także Irytka, który rzucając w Filcha kawałkami kredy, parodiował go, próbując naśladować jego pełne gracji ruchy. Nie trwało to jednak bardzo długo, bo przez tłum już zaczęło przepychać się kilku nauczycieli, w tym McGonagall i sam dyrektor.
- Zwijamy się, chłopaki – rzuciłem i pociągnąłem ich za sobą, kierując się w przeciwną stronę. Problem w tym, że tym razem przejście zagrodziła nam Evans i nie miała zadowolonej miny.
- Możecie mi wytłumaczyć, co wy znowu zrobiliście? – spytała, obrzucając nas wściekłym spojrzeniem.
- My? Nic – odparłem bez cienia zdenerwowania, co jeszcze bardziej ją wkurzyło.
- Zostało wam ostatnie pół roku w tej szkole. Nie możecie w końcu dorosnąć?
- Evans, błagam cię… Idź do Filcha i spytaj, kogo o to obwinia. Powie ci, że tych dwóch chłopaków, którzy mieli u niego szlaban. Remus…
- Czemu nie potrafisz im się przeciwstawić, Lupin? Szczególnie, jeśli chodzi o wykorzystanie żywych ludzi.
- Kochanie… - James stwierdził, że chyba powinien wkroczyć do akcji, ale miałem wrażenie, że jego próba uspokojenia jej, wywoła najgorszą reakcję.
- Żadne kochanie, Potter – wycedziła przez zęby, piorunując go wzrokiem. – Macie szlaban. Wszyscy. I osobiście go dopilnuję.
- Niby za co? – spytałem. – Nie ma wobec nas żadnych oficjalnych oskarżeń – zauważyłem.
- Black, jesteś pewny, że chcesz ze mną dyskutować?
- Tak – odparłem pewnie i już wiedziałem, że chyba jednak nie powinienem, bo to, co zaproponuje, będzie gorsze od jej szlabanu.
- W porządku. W takim razie masz do wyboru dwie opcje. Szlaban albo rozmowa z Kimberly – spojrzała na mnie uważnie, nie odwracając wzroku. Nie powiem, potrafiła zagiąć człowieka. Mogłem rzucić coś o tym, żeby nie wtrącała się w nieswoje sprawy, ale tak naprawdę byłem pomiędzy młotem a kowadłem. Nie powinna interesować się tym, jak się zachowałem w stosunku do Kim i mogłem jej to dobitnie powiedzieć, ale nie teraz. Gdybym to teraz zrobił, oberwałbym od Jamesa. – Więc jaka jest twoja decyzja? – ponagliła mnie.
- Szlaban – powiedziałem w końcu, kapitulując, ale byłem wściekły. I na siebie, i na nią. Dziewczyny miały w sobie coś takiego, co sprawiało, że potrafiły w dwóch ruchach załatwić człowieka.
            Teraz spojrzeli na mnie również chłopacy, nie wiedząc, o co chodzi.
- Nie spodziewałam się, że wybierzesz drugą opcję – rzuciła jeszcze i odwróciła się na pięcie.
- Liluś – James posłał mi ostatnie pytające spojrzenie i podbiegł do niej kilka kroków, ale ta szybko ustawiła go na miejsce.
- Zamknij się, Potter – powiedziała tylko i odeszła, znikając nam z oczu.
- Mówiłem, że dostaniemy kolejny szlaban – zauważył Remus zrezygnowany.
- Po co w ogóle jej się przyznawaliście? – spytał Peter.
- Przestańcie, bo jesteście już nudni – rzucił Rogacz. – Pogadam z nią później, kiedy się uspokoi.
- Lepiej nie, bo aż tak podatna na twoje wdzięki nie jest – stwierdziłem.
- Bardziej na moje niż na twoje. Co ty jej znowu zrobiłeś, Black?
- Ja? Nic, a co miałem jej niby zrobić? To twoja dziewczyna, a nie moja i nie mam z nią nic wspólnego. Problemem jest to, że skumała się z Kimberly i teraz są najlepszymi przyjaciółkami – wkurzyłem się.
- Co w tym złego? Sam za nią latasz.
- Gdybyś nie zauważył, już nie.
- Co ona ci zrobiła? – spytał Lupin, a ja spojrzałem na nich zirytowany. Nie musiałem im się z niczego tłumaczyć. Evans również. Czemu wszyscy wtrącali się w to, co robiłem? I czemu Hill poleciała na skargę do Lily? Aż tak jej zależało, czy chciała zmazać swoją winę?
- Powiedzmy, że podarowała zaproszenie na swój ślub – rzuciłem więc tylko i zostawiłem ich tam, gdzie stali, próbując dogonić Evans.
            Na szczęście udało mi się to i chwilę później, zatrzymałem ją, łapiąc za ramię.
- Lily, zaczekaj.
- Od kiedy wydajesz mi polecenia, Black? – spytała, odwracając się w moją stronę.
- Od kiedy wtrącasz się w moje sprawy? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Kim kazał ci to zrobić?
- Co mi niby kazała?
- Nie rób ze mnie idioty, Evans. Zaprzyjaźniłyście się!
- I co z tego? Zabronione to nie jest. Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało.
- Przyszła ci się wyżalić?
- Błagam cię, Black. Nie ośmieszaj się. Kimberly nie jest z tych, które się żalą z tak błahego powodu jak twoja osoba. – Zacisnąłem zęby, by nie powiedzieć czegoś, czego będę potem żałował i wziąłem dwa głębokie wdechy. Czekała.
- Więc co ci powiedziała? – Lily patrzyła na mnie bardzo długą chwilę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.
- To, co chciała powiedzieć tobie. Ja się w wasze sprawy nie wtrącam, Syriusz i od razu ją o tym poinformowałam. Po prostu chciałam zobaczyć, czy to, co ja jej powiedziałam, było dobrą radą i chyba jednak się pomyliłam.
- Co jej powiedziałaś? – spytałem, przełykając ślinę.
      Zachowałem się jak dupek, to fakt. Chciałem uratować w tamtej chwili swoją dumę, ale nadal zależało mi na znajomości z Hill. Musiałem to jakoś naprawić, ale nie wiedziałem jeszcze jak. Nie mogłem tak po prostu pójść do niej i przeprosić.
- To, co chciała usłyszeć.
- Czyli? Evans, nie baw się ze mną w durne gierki – rzuciłem zirytowany, na co ta zaśmiała się tylko.
- W durne gierki? – prychnęła. – Nie chciała się żalić, Syriusz. Spytała tylko, czy warto.
- I co jej powiedziałaś? – po raz kolejny powtórzyłem pytanie.
- Porozmawiaj z nią, a się dowiesz – odparła, po czym nie doczekawszy się reakcji z mojej strony, olała mnie i poszła w swoją stronę.

Lily Evans
- Długo będziesz jeszcze na nas zła? – spytał James, próbując kolejny raz mnie zagadać, ale byłam nieugięta. Dziewczyny spojrzały na mnie, ale wzruszyłam tylko ramionami.
- Tak długo, aż mi przejdzie – odparłam, na co Dorcas, która akurat kończyła malować mi paznokcie, prawie parsknęła śmiechem.
- A na mnie? – posłał mi rozbrajający uśmiech, ale tak samo, jak potrafiłam mu ulec, potrafiłam go również zignorować.
- Tyle samo – tym razem Ann już nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Moje przyjaciółki nie miały nic przeciwko temu, co zrobili chłopacy, ale ja miałam już serdecznie dosyć ciągłej walki o mój honor prefekta. Też nie przepadałam za woźnym, ale bądź co bądź nadal był pracownikiem szkoły, któremu należał się mniejszy lub większy szacunek.
- Kotku… - Rogacz wyciągał już cięższą artylerię.
- Potter – przerwałam mu, spoglądając w końcu na niego. Ten wyprostował się w fotelu i patrzył na mnie, nie odwracając wzroku. Potrafił gapić się w moje oczy godzinami, dlatego zrezygnowałam z próby wytrącenia go z równowagi. Kontynuowałam więc. – Ile razy prosiłam was, byście tego nie robili? – spytałam. – Wiem, że nie możecie się powstrzymać i naprawdę staram się być pobłażliwa w tym temacie, ale to też ma swoje granice. Macie prawie osiemnaście lat, a zachowujecie się jak pięciolatki. Coś pobrudzić, zrzucić z Wieży Astronomicznej, wysadzić… Staram się nie robić afery, jeśli tylko ucierpią jakieś rzeczy materialne, przymknę oko nawet wtedy, kiedy żart wymierzony jest w Ślizgonów, ale milion razy prosiłam was, żebyście zostawili w spokoju Filcha. Sama za nim nie przepadam, ale należy jednak do grona pedagogicznego! Co drugi kawał wymierzacie w jego stronę. Co jest z wami nie tak? – wkurzyłam się znowu, po czym przymknęłam na chwilę oczy, by się uspokoić. Rogacz wiedział, że jestem na niego wściekła i mimo, że nie miał wyrzutów sumienia względem tego, co zrobił, bądź co bądź nie chciał mnie zdenerwować.
            Nim ponownie uniosłam powieki, kanapa na wolnym obok mnie miejscu ugięła się pod czyimś ciężarem, a chwilę potem poczułam znane mi perfumy. Poczekałam jeszcze kilka sekund, nim otworzyłam oczy, by jeszcze bardziej się uspokoić, bo nie byłam pewna, czy jestem w stanie pozwolić mu zbliżyć się do mnie tak bardzo. Potter był jednak odważny i twardo przekraczał granice, które mu ustalałam.
- W porządku? – spytał, kładąc obie dłonie na moich policzkach i zmuszając, bym znowu na niego spojrzała. Kątem oka zauważyłam, że na dół zeszli także chłopacy, więc teraz cała nasza paczka przyglądała się, jak Rogacz mnie obłaskawia. Z jednej strony mnie to wkurzało, z drugiej było przyjemne. Czasami miałam satysfakcję z tego, że potrafiłam pokonać Pottera jednym słowem czy spojrzeniem. Z drugiej strony on potrafił zrobić to samo w stosunku do mnie, więc szanse naprawdę były wyrównane.
- Nie – odparłam jednak po chwili na zadane przez niego pytanie. Naprawdę cały czas byłam zdenerwowana.
- Przepraszam – powiedział więc, przytulając mnie do siebie, na co chłopacy jęknęli z zawodem. Black machnął ręką zrezygnowany i wywrócił oczami.
- Żenada, Potter – dodał, po czym ze zdegustowaną miną rzucił się na wolne miejsce na fotelu, a Lupin uśmiechnął się tylko, siadając obok na oparciu.
- Ostatni raz, James – rzekłam, odsuwając się kawałek na tyle, na ile mi pozwolił.
- Ostatni. Przyrzekam – obiecał, a Syriusz uderzył się dłonią w czoło, po czym przejechał nią po całej twarzy, wyrażając swoją dezaprobatę. Rogacz go jednak zignorował.
- Rozwalajcie sobie coś innego, dobra?
- Dobra. – Potter uśmiechnął się i oparł brodę na mojej głowie, a ja znowu przymknęłam na chwilę oczy.
- Lilka, błagam cię. Trochę więcej stanowczości – rzuciła Ann z politowaniem, na co James uśmiechnął się zwycięsko i pocałował mnie. – Taa, stanowczo, aż do porzygania – dodała i ponownie zajęła się swoją plotkarską gazetą.
- Przestańcie już, bo zaraz wszyscy umrzemy tu od przesłodzenia – wtrącił Black z irytacją.
- Zazdrościsz? – spytał Rogacz.
- Będę, kiedy Evans odpuści nam szlaban – spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
- Na to nie masz co liczyć – powiedziałam i wstałam, szykując się do wyjścia. – Idziemy? – zwróciłam się do Lupina, na co ten skinął głową.
- Gdzie niby?
- Dyżurujemy dzisiaj korytarze na piątym piętrze – wyjaśniłam.
- Znowu? – oburzył się James.
- Taka fucha – wzruszyłam tylko ramionami.
- To może pójdę z wami? Będę pilnował, żeby nic ci się nie stało.
- Potter, potrafię jeszcze o siebie zadbać, a poza tym będę z Remusem.
- To mnie nie pociesza – wymamrotał, na co wywróciłam tylko oczami.
- W każdym bądź razie idziemy.

~ * ~
 
- Cieszę się, że wam się układa – odezwał się w pewnej chwili Remus, kiedy kolejny raz przemierzaliśmy korytarze.
- W przeciwieństwie do ciebie i Ann – odparłam.
- Nie rozmawiajmy o tym, Lily. Proszę cię – rzucił.
- Niby dlaczego? – spytałam. – Boisz się?
- A co, jeśli tak?
- Nic. Zależy tylko czego. To robi różnicę.
- Wszystkiego, jasne? Boję się z nią normalnie żyć, ale boję się również powiedzieć jej, że chcę się z nią rozstać – spojrzałam na niego z irytacją, ale ten nie zaszczycił mnie spojrzeniem.
- Aha, czyli w takim wypadku jak najbardziej w porządku jest trzymać ją w niepewności i robić nadzieje na obie opcje?
- O co ci chodzi, Lily, co?
- O to, że ją ranisz! Mogę się z nią kłócić i nie rozmawiać miesiącami, ale to nadal moja przyjaciółka i nie chcę, by się w tym związku udusiła.
- Dobrze wie, że może odejść.
- A ty dobrze wiesz, że tego nie chce! – wkurzyłam się. – Zawsze ci współczułam, Remus, chociaż starałam się tego nie okazywać. Uważam jednak, że w stosunku do Ann nie jesteś fair. Dopóki nic nie wiedziała, było dobrze. Teraz wie i co? I jej reakcja jest inna niż oczekiwałeś? Chciałeś, żeby się dowiedziała tylko dlatego, że bez żadnych wyrzutów mogłaby cię zostawić?
- Wiesz, że nie, Lily – zaoponował. – Kocham ją, ale nie potrafię jej dać tego, czego ode mnie oczekuje. Czy to jest takie trudne do zrozumienia? Spróbowałbym, gdyby tylko obiecała, że w tej jednej kwestii zostawi mnie w spokoju, że na te dwa dni w miesiącu będę znikał z jej życia. – Zaśmiałam się. Naprawdę.
- Jak ty to sobie niby wyobrażasz?
- Nie wyobrażam. Chcesz, żebym był szczery?
- A jak myślisz? – odparłam, piorunując go wzrokiem. Ten jednak pozostał niewzruszony.
        Rozmowa o tym była dla niego problemem, tak było zawsze, jednak chyba przygotował się na to, by odeprzeć wszystkie ataki dotyczące tej jednej kwestii. Wydawało mi się, że był pod tym względem przygotowany perfekcyjnie.
- Kocham Ann i najbardziej boli mnie w tym wszystkim fakt, że na wiadomość o moim problemie nie uciekła z krzykiem, bo nie pozwolę jej na to, by w jakikolwiek sposób narażała dla mnie swoje życie.
- Chłopacy to robią i jakoś nie masz z tym problemu – zauważyłam.
- Tak uważasz? – spytał z bólem, patrząc na mnie.
- Nie. Chodziło mi bardziej o to, że pozwalasz im na to – wyjaśniłam.
- A jakie mam inne wyjście? Ostatnio, kiedy nie było Jamesa, zabroniłem im ze mną iść. Błagałem pół dnia i co? Mieli to totalnie w głębokim poważaniu. Zrobili, co chcieli. Mogłem ich jedynie gdzieś zamknąć. Nie zdecydowałem się na to, więc poszli ze mną, ignorując moje prośby. Jeśli pozwolę Ann zbliżyć się do mnie, zrobi to samo co oni. Tylko, że jej nigdy nie będę w stanie zatrzymać, bo nie będę potrafił być w stosunku do niej tak stanowczy i drastyczny. Gdybym naprawdę chciał urazić chłopaków, szybko bym ich ustawił. Mam jednak wobec nich dług wdzięczności i wiem, że tylko pozwalając im robić to, co chcą, mogę go spłacić. Nie chcę, by podobna zależność dotyczyła Ann.
- Dlaczego więc z nią nie zerwiesz? – spytałam. – Im szybciej to zrobisz, tym prędzej się z tym pogodzi i ułoży sobie życie na nowo.
            Remus wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą i milczał chwilę.
- Dajesz jej niepotrzebne nadzieje, a ona i tak wie, że nie chcesz z nią być.
- Zrobię to, Lily, ale nie przed świętami.
- Dlaczego?
- Bo jutro spotyka się z Douglasem. Spędza z nim praktycznie całe święta. Wydaje mi się, że dosyć go lubi…
- I co to ma niby za znaczenie?
- Chcę, żeby zobaczyła, że kto inny również może sprawić, że będzie szczęśliwa. Może mniej zaboli ją wtedy nasze rozstanie.
            Prychnęłam zirytowana. Nie uważałam, by ten cały Douglas załatwił sprawę tak, jak oczekiwał tego Lupin. W ogóle uważałam, że ta cała jego gierka jest totalnie niemoralna. Miałam wrażenie, że na siłę chce, by ta zajęła się Patrickiem tylko po to, by dała mu spokój.
            Chciałam coś jeszcze na ten temat powiedzieć, ale właśnie skręciliśmy w prawy korytarz i stanęłam, kiedy wzrok mój padł na osobę, której nie spodziewałam się tu dzisiaj spotkać. Czarne oczy Snape’a przeszyły mnie na wylot, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się. Odruchowo sięgnęłam dłonią do kieszeni spodni, gdzie miałam schowaną różdżkę, spodziewając się, że zaraz za nim z ukrycia wyjdą kolejni Ślizgoni. W tym roku już raz ledwo przeżyłam podobne spotkanie i nie chciałam wracać do tego pamięcią.
- Spokojnie – odezwał się Severus. – Jestem sam. Ty z obstawą – dodał z niesmakiem, obrzucając Lupina pogardliwym spojrzeniem. Do tej pory nie wiedziałam, czy on się go bał, czy raczej w pewien sposób brzydził.
            Kiedyś stawałam po jego stronie, nie obawiając się konfrontacji ani ze Ślizgonami, ani z Huncwotami. Był mi bardzo bliski i zrobiłabym dla niego wszystko. W tej chwili bałam się, że zaraz zza rogu wyjdą jego koledzy Śmierciożercy. Powstrzymałam odruch, który nakazywał mi cofnąć się kawałek. Nie chciałam, by zobaczył, że się boję, że ma na mnie jeszcze jakikolwiek wpływ. Stracił go półtorej roku temu. Nie przez Rogacza, jak pierwotnie uważałam. Zrobił to sam. I nawet, jeśli nadal tego żałował, ja nie czułam do niego już nic więcej niż nienawiść i głęboki ból wspomnień, które kiedyś uważałam za jedne z najpiękniejszych.
            Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund, które wydawały mi się wiecznością. Czułam, że tuż za mną stoi Remus, gotowy w każdej chwili do jakiejś reakcji, ale na razie się nie odzywał. Czerń tęczówek Severusa sprawiała, że łzy powoli zaczęły napływać mi do oczu, więc zrobiłam totalnie głupią rzecz i przymknęłam je na chwilę, by Ślizgon nie zobaczył mojej słabości. Minęło kolejnych kilka sekund. Wiedziałam, że w razie czego mogę liczyć na Lupina, więc przywołałam w swojej wyobraźni jedno z ostatnich wspomnień, zawsze dodających mi otuchy i odczekałam kolejną chwilę, by odpłynęło ze mnie uczucie słabości, jednak kroki, które nagle usłyszałam w tej absolutnej, nocnej ciszy, wytrąciły mnie ponownie z równowagi. Otworzyłam szybko oczy i gwałtownie odwróciłam się za siebie, przeczuwając najgorsze. Z ciemności nie wyłonił się jednak żaden Ślizgon, którego nie chciałam w tej chwili oglądać, ale Rogacz. Odetchnęłam z ulgą, ale nadal czułam, że moje serce bije szybciej, niż powinno. Mój chłopak trzymał w lewej ręce mapę, którą schował teraz do tylnej kieszeni spodni, natomiast w prawej bezceremonialnie dzierżył różdżkę, której wcale na widok Severusa nie opuścił.
- James – powiedziałam, wypuszczając wstrzymywane przez chwilę powietrze i szybko ocierając z twarzy dwie łzy, które jednak popłynęły z moich oczu. Uśmiechnął się do mnie i stanął z mojej prawej strony tak blisko, że miałabym problem ruszyć ręką, gdybym chciała jednak rzucić jakieś zaklęcie.
- Snape.
- Potter… No tak, czego mogłem się spodziewać? Zawsze na czas i zawsze w odpowiednim miejscu. Czasami było to aż irytujące – rzucił wściekły, nie spuszczając z nas wzroku. Obawiałam się, że może dojść do wymiany jakichś zaklęć, więc wyciągnęłam w końcu z kieszeni różdżkę.
- Spokojnie, kochanie. Rzeczywiście jest sam. Wszyscy Ślizgoni siedzą w lochach. Zanim tu dobiegną, poradzimy sobie z nim.
- A więc jednak „kochanie”… – powiedział Snape, wypluwając z odrazą ostatnie słowo. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, James już dawno leżałby martwy na podłodze. 
- Czego chcesz? – spytałam w końcu, skupiając na sobie całą jego uwagę.
         Domyślałam się, że to spotkanie nie było przypadkowe. Chciał się ze mną zobaczyć. Chciał, żebym wysłuchała, co ma do powiedzenia, ale nienawiść, z jaką patrzył na chłopaków, a w szczególności na Rogacza, uświadomiła mi, że nie będą to jego kolejne przeprosiny. Z tych chyba już zrezygnował. Wiedział, że nigdy się nie ugnę i chyba był w stanie to przeżyć, dopóki faktycznie nie zaczęłam zadawać się z Potterem. Tego już nie potrafił znieść. „Przyjaciele stają się wrogami, wrogowie przyjaciółmi”. Jeśli tak się dzieje to znaczy, że zmiany faktycznie były słuszne. Ja niczego nie żałowałam. Już nie.
- Zawiodłem się, Lily – powiedział, podchodząc bliżej. Poczułam, jak James drgnął.
- To nie jest mój problem – zauważyłam.
- „Nienawidzę Pottera. Tak bardzo go nienawidzę, Sev. Chciałabym, żeby zniknął…”. Ile razy mi to powtarzałaś? Ile razy przez niego płakałaś?
- Niezliczoną ilość – przyznałam. – Ale nigdy nie było to tak dotkliwe jak ten jeden, jedyny raz, kiedy płakałam przez ciebie – dodałam, patrząc mu prosto w oczy, ale nie zareagował.
- Mówiłaś, że prędzej zginiesz, niż dasz mu się dotknąć.
- Na pewno prędzej zginę, niż wybaczę ci to, co zrobiłeś i co dopiero zrobisz. Poza tym, to, co mówiłam, nie ma już żadnego znaczenia. Oboje mówiliśmy wiele i jak widać, nic nam z tego nie przyszło. Obiecywałam, że nigdy nie będę z Jamesem tak często, jak ty, kiedy powtarzałeś mi, że nie przejdziesz na złą stronę. Tylko, że ty przyrzekałeś mnie, a ja sama sobie. Okłamywałeś mnie przez tyle lat, że nie powinieneś mieć mi za złe tego, że ja również to zrobiłam.
- Nie potrafię tego zrozumieć i nie potrafię ci tego wybaczyć.
- A czy ja cię o to proszę? Nie obchodzi mnie twoje zdanie, Snape. Miałeś swoją szansę. Nie prosiłam cię i nie będę prosić ani o żadne pozwolenie, ani o wybaczenie. Możesz zniknąć raz na zawsze, a z moich oczu nie popłynie ani jedna łza…
- Lily – przerwał mi James. – Nie warto. – Zapewne widział, że zaraz mogę powiedzieć coś, czego będę potem żałować, ale jedyne, czego teraz żałowałam to to, że zmarnowałam pięć lat mojego życia na przyjaźń z Severusem.
- Pięć lat myliłam się co do ciebie. Do niego nie mogłam? – spytałam Ślizgona, ale ten zacisnął jeszcze mocniej palce na różdżce. Potrafił opanować wściekłość, nie okazując żadnych emocji.
- On zawsze będzie taki sam. Arogancki, cyniczny i chamski…
- Przynajmniej wiem, czego mogę się po nim spodziewać.
- Zawsze miałaś swoje zasady.
- I mam je nadal. Dlatego nie pozwalam, by ktoś taki jak ty, wtrącał się w moje życie. Myliłam się i co do ciebie, i co do niego. I jestem pewna, że on nie da się zeszmacić Voldemortowi tak, jak ty. – Obserwowałam go uważnie, dlatego zauważyłam, że w tym momencie w końcu się poruszył, a jego różdżka powędrowała na wysokość mojej twarzy. Chłopacy automatycznie zrobili to samo. Ja nadal stałam bez ruchu. – Nie chcę cię znać, Snape. I jeśli kiedykolwiek ty lub ktokolwiek z twoich „znajomych” spróbuje zrobić coś któremuś z moich przyjaciół, osobiście cię zniszczę, chociażby miałaby to być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię. I lepiej nie wchodź mi więcej w drogę.