niedziela, 7 stycznia 2018

62. Nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli cz. III

Kochani!

     Chciałam, żeby rozdział pojawił się jeszcze przed świętami, aczkolwiek nie miałam kompletnie weny na to, by go napisać. Po nowym roku doszłam jednak do wniosku, że jeśli tego nie zrobię teraz, będziecie musieli czekać na niego zapewne do drugiej połowy lutego, gdyż na chwilę obecną najbliższe półtorej miesiąca zawalone mam sesją i nie znajdę chwili, by cokolwiek napisać. I tak poświęciłam na ten rozdział cały weekend, oddalając od siebie zaliczenie dwóch egzaminów w pierwszym terminie, ale trudno - stało się, a ja miałam poczucie obowiązku wstawienia czegoś jeszcze teraz, nim praca i egzaminy całkowicie odetną mnie od świata.
     Z rozdziału jestem wyjątkowo zadowolona, ale obiecuję dodatkowo, że w kolejnym w końcu skupię się również na pominiętych dzisiaj postaciach. Mam nadzieję, że kolejny raz jego długość zrekompensuje Wam chociaż trochę czas oczekiwania.
     Dziękuję wszystkim, którzy przenieśli się pod nowy adres bloga, chociaż jest mi bardzo przykro z powodu straty tego, co posiadałam na pierwotnym. Zapraszam już teraz jednak do czytania.

Całuję
Luthien

***

Lily Evans
  Dochodziła dopiero ósma, kiedy kończyłam dopijać resztkę wielkiego kubka herbaty, którą poczęstował mnie Hagrid. Była dzisiaj niedziela, ale obudziłam się bardzo wcześnie i nie mogąc ponownie zasnąć, wybrałam się w odwiedziny do gajowego, gdyż osobiście dawno mnie u niego nie było. Okna chatki z zewnątrz zasłonięte były do połowy śniegiem osiadłym na parapecie, więc w środku panował półmrok rozświetlony tylko ogniem rozpalonym w kominku, rzucającym cienie na ścianach. 
- Jeszcze herbaty? – spytał Hagrid, wstając z miejsca. 
- Nie, dzięki – odparłam, uśmiechając się do niego. – Powoli będę się zbierać. Niedługo zacznie się śniadanie, więc może spotkam kogoś w Wielkiej Sali – dodałam, mając nadzieję, że ktoś z moich znajomych zwlecze się z łóżka wcześniej niż o jedenastej. – Dzięki za herbatę, ciastka i rozmowę – dodałam. 
- Nie ma sprawy, Lily. Wpadajcie do mnie częściej – poprosił. – Wiem, że to wasz ostatni rok i macie dużo nauki, ale po Hogwarcie możemy się już nie spotkać. – Spojrzałam na niego, ale ten tylko wzruszył ramionami. 
- Na pewno się spotkamy. Obiecuję ci to – powiedziałam, chociaż nie miałam takiej pewności. – Ale w przyszłym tygodniu odwiedzimy cię z dziewczynami. Albo wpadnę z chłopakami, a jak nie to z Jamesem. 
- Jasne, jasne – puścił do mnie oko, gdyż oboje wiedzieliśmy, że moje zapewnienia mogą przesunąć się o kolejny tydzień albo i dłużej. – W każdym bądź razie, dzięki za odwiedziny. 
  Ubrałam się, poprawiłam włosy i pogłaskałam po głowie psa, po czym podeszłam do Hagrida i przytuliłam go. Poczułam na swoich ramionach ciężar jego dłoni, więc po chwili odsunęłam się i ruszyłam do wyjścia. Zanim jednak otworzyłam drzwi, zatrzymał mnie jeszcze. 
- Lily...
- Tak? – odwróciłam się z powrotem w jego stronę. – Chyba ufasz Jamesowi, co? – Byłam zaskoczona jego pytaniem. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
- Oczywiście, że tak. Czemu pytasz? 
- A nie, nic. Tak sobie pomyślałem... Wiesz, ja zawsze wiedziałem, że wasza dwójka kiedyś będzie razem. Nie widziałem nigdy bardziej zakochanego faceta od Jamesa. – Nie odpowiedziałam. – No, zmykaj już, bo znowu zaczyna padać. – Spojrzałam przez okno i faktycznie zobaczyłam spadające z nieba płatki śniegu. 
- Do zobaczenia, Hagrid – rzuciłam więc tylko, nadal rozmyślając o tym, co Rogacz mógłby mu w ostatnim czasie powiedzieć, a kiedy wyszłam z chatki, zamknął za mną drzwi. 
  Wciągnęłam świeże, mroźne powietrze i przymknęłam na chwilę oczy. Było zimno, bardzo zimno. Włożyłam więc rękawiczki, owinęłam się szczelniej szalikiem i nasunęłam głębiej na głowę czapkę. Domek Hagrida stał na uboczu, bliżej lasu niż zamku, więc w zasięgu mojego wzroku rozciągały się płaskie tereny zasp śnieżnych sięgających prawie do kolan. Przebrnięcie przez nie zajęło mi rano ponad pół godziny, ale zauważyłam, że moja wcześniejsza droga nadal jest widoczna i tylko w niewielkim stopniu zasypana śniegiem. Ruszyłam więc po swoich śladach, oglądając się jeszcze raz za siebie na lecący z komina dym chatki gajowego oraz białe korony drzew stojących na brzegu Zakazanego Lasu.
  Miałam dziwne przeczucie, że James powiedział Hagridowi coś, czego ja nie wiedziałam. Coraz bardziej skłaniałam się ku temu, że te wszystkie tajemnice mają coś wspólnego z Corinne, aczkolwiek dałam Rogaczowi wolną rękę i pozwoliłam, by sam załatwił sprawę z Lautier w taki sposób, jaki uzna za stosowne. Ta cała dziwna sytuacja z Francuzką upewniła mnie jednak, że ufam Potterowi i mimo tego, że nadal nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, czułam się lepiej wiedząc, że naprawdę mam do mojego chłopaka bezgraniczne zaufanie. 
  Wracając do zamku, nie spieszyłam się, zdając sobie sprawę, że moje optymistyczne nastawienie, co do niedzielnej pobudki dziewczyn, nie jest odpowiednie. Dorcas wstawała wcześniej, ale Ann ciężko było wyciągnąć z łóżka szybciej niż o dziesiątej, więc kiedy przekroczyłam ponownie próg zamku, była godzina ósma trzydzieści cztery. Kilkanaście osób kręciło się już w okolicach Wielkiej Sali, a drugie tyle jadło śniadanie. Nie było jednak nikogo spośród moich znajomych, więc skierowałam się w stronę schodów prowadzących do wieży Gryfonów, żeby spokojnie się przebrać i chwilę ogrzać. Wspinając się na górę, przyglądałam się niektórym obrazom, które mijałam prawie codziennie przez ostatnie sześć lat. Na niektórych z nich namalowane postacie spały jeszcze, wydając dźwięki podobne do chrapania. Na innych z kolei, mieszane towarzystwo dam i rycerzy, właśnie siadało do porannej herbaty, rozprawiając o czymś uniesionymi głosami. Przyzwyczaiłam się już do ruszających się fotografii i całego mnóstwa innych rzeczy, ale żywe obrazy cały czas powodowały u mnie dziwne podniecenie i ciekawość. 
  Byłam na piątym piętrze, kiedy minęłam się z Alice. Rzuciłam jej krótkie „cześć”, na co ta zatrzymała mnie na chwilę. 
- O co chodzi? – spytałam. 
- O nic. Ja... Chciałam ci tylko podziękować. 
- Niby za co? 
- Za to, że James jest w końcu szczęśliwy. Tylko tyle. 
- Wiem, że nadal się spotykacie – rzekłam. 
- Przeszkadza ci to? 
- Czemu by miało? – odparłam. – Posłuchaj, Alice. Nie lubiłam cię przez to, co zrobiłaś z Phillipem, szczególnie, że nie moją winą było to, że James się we mnie zakochał. Potem byłam wściekła, bo Potter wykorzystał cię do tego, żeby zrobić mi na złość. To tyle. Teraz jednak nie ma to większego znaczenia, więc jest mi to naprawdę obojętne, czy nadal się widujecie czy nie. Wybacz, ale trochę się spieszę, więc do zobaczenia później na tańcach. Cześć – rzuciłam jeszcze i w końcu ruszyłam dalej. 
  Kiedy weszłam do wieży, ludzie dopiero schodzili się na dół. Poszłam na górę, żeby na spokojnie się przebrać i zastanowić się, co dzisiaj dalej robić, jednak, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi sypialni, zostałam osaczona przez dziewczyny. Zauważyłam, że wszystkie już wstały, a połowa z nich nawet była gotowa do wyjścia na śniadanie. 
- Skąd to masz? – Moje współlokatorki zaczęły bombardować mnie pytaniami, ledwo dając mi się rozebrać. 
- O czym wy mówicie? – spytałam, odkładając w końcu kurtkę, po czym zdezorientowana podeszłam do nich, by spojrzeć na to, co oglądały, stojąc z szeroko otwartymi oczami. 
- Cały komplet jest śliczny – rzekła Miriam.
- Będzie ci idealnie pasował do sukienki – dodała Kate.
- Gdzie i kiedy to kupiłaś? – odezwała się Ann, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- O czym wy do cholery mówicie? Nic ostatnio nie kupowałam. Szczególnie do żadnej z moich sukienek. 
- To skąd to masz? – Vane była naprawdę pod wrażeniem tego, czego nadal nie dały mi obejrzeć. Przesunęłam więc moje koleżanki na bok i w końcu stanęłam przed swoim łóżkiem, na którym leżały trzy czarne, aksamitne pudełka. Dwa z nich były kwadratowe, chociaż znacząco różniły się wielkością, a trzecie było wąskie i długie. Wszystkie były jednak teraz otwarte i wiedziałam już, czym zachwycały się dziewczyny. 
- Leżały na moim łóżku? – spytałam, odwracając się w stronę Dorcas, na co ta skinęła głową. 
- To czemu w takim razie w ogóle je dotykałaś bez mojej zgody, Ann? – Byłam przekonana, że to właśnie moja przyjaciółka pierwsza sprawdziła, co w nich jest. Dor by tego nie zrobiła, a z Kate i Miriam nie byłam na tyle blisko, by któraś z nich brała moje rzeczy bez pytania. 
- Czemu od razu zakładasz, że to moja wina? 
- Bo cię znam – odparłam. – Tylko ty grzebiesz w moich rzeczach. Tak, jak ostatnio, gdy nie miałam co włożyć na randkę z Jamesem, bo zabrałaś moją sukienkę. 
- Czepiasz się... – Chciałam coś powiedzieć, bo nie znosiłam, jak ktoś ruszał moje rzeczy bez pozwolenia i to jeszcze pod moją nieobecność, ale dałam spokój, bo i tak było już za późno. 
  Spojrzałam więc ponownie na to, co oglądały dziewczyny i wzięłam po kolei do ręki każde z pudełek, przyglądając się ich zawartościom. W najmniejszym z nich, na białej poduszeczce, leżały cudowne kolczyki. Były wiszące o wzorze jakby grubej, spłaszczonej sprężynki, oplatającej na dole mlecznobiałe perły. Wysadzane były w niektórych miejscach czerwonymi, małymi kamieniami. W drugim pudełku znajdowała się chyba srebrna bransoletka złożona jakby z dwóch przeplecionych części. Jedna z nich – szersza – podzielona była na dwie gładkie linie, a druga – węższa – posiadała te same czerwone kamienie, które były w kolczykach. W trzecim, największym pudełku leżał z kolei naszyjnik. Łańcuszek łączył się z przodu dwoma zawijającymi się gałązkami z małymi listkami, które tym razem wysadzane były także białymi kamieniami. Całość wyglądała obłędnie i była nieziemsko piękna, ale trochę ugięły się pode mną kolana, kiedy pomyślałam, ile musiało to wszystko kosztować. 
- Miriam, mogę liczyć na to, że to zwykłe srebro i kolorowe cyrkonie? – spytałam, bo sama nigdy nie zwracałam uwagi na to, z czego zrobiona jest moja biżuteria, a wiedziałam, że jej dziadek jest jubilerem i na pewno będzie w tej kwestii bardziej obeznana ode mnie. Ta jednak spojrzała na mnie i tylko wzruszyła ramionami. 
- Ciężko stwierdzić. Nie znam się na tym zbyt dobrze – posłałam jej ironiczne spojrzenie, bo wiedziałam, że kłamie. – No dobra, myślę, że nie, ale naprawdę nie jestem pewna, z czego to jest.
  Zaśmiałam się w duchu z zażenowaniem, bo byłam zirytowana, a nie zachwycona. On naprawdę był aż tak głupi? Zastanowiłam się chwilę, po czym wzięłam wszystkie trzy pudełka, zamknęłam je z charakterystycznym hukiem i wyszłam z dormitorium, od razu udając się do pokoju Huncwotów. 
- Czyś ty całkiem oszalał? – spytałam wkurzona, wchodząc do środka bez żadnego pukania.
  O dziwo nie zastałam żadnego z chłopaków. Wszystkie łóżka, prócz tego, w którym spał Rogacz, miały odsłonięte kotary, więc podeszłam do tego ostatniego i je również odsłoniłam. James spał jeszcze przykryty po samą szyję kołdrą, jednak na jego twarzy widziałam już delikatny uśmiech. 
- Czyś ty całkiem oszalał? – spytałam ponownie, rzucając w niego jakąś poduszką leżącą na podłodze. Zareagował i podniósł się do pozycji siedzącej, wkładając od razu okulary. 
- O co chodzi? – zapytał, wstając z łóżka i poprawiając swoje włosy. 
- Wszystkie dziewczyny przyjmujesz w takim stroju? – Uniosłam brwi, widząc, że spał dzisiaj wyłącznie w krótkich spodenkach. Ten zaśmiał się tylko.
- Jedynie ty wchodzisz do tego pokoju bez pukania i drastycznie budzisz ludzi krzykiem. Poza tym, nie podoba ci się? – rzucił, patrząc na mnie z politowaniem i rozbawieniem jednocześnie. 
- Tego nie powiedziałam – zaoponowałam. 
- Więc co powiedziałaś?
- Pytałam dwa razy, czy całkiem oszalałeś.
- W kwestii? 
- Tego – zamachałam mu przed nosem pudełkami, które trzymałam w dłoniach. – Całkiem ci na głowę padło? Musiałeś wydać na to fortunę! Oddaj to do sklepu, bo ja tego nie przyjmę – rzuciłam mu na łóżko wszystkie trzy pudełka. 
     Dopiero teraz spojrzał uważniej na to, co przyniosłam i ostatecznie rozeznał się w sytuacji. Zawsze chwilę zajmowało mu po przebudzeniu dojście do siebie. Kiedy już całkiem się rozbudził, skupił swój wzrok na mnie. 
- W porządku. Jaki jest twój problem? – Wkurzyłam się jeszcze bardziej, bo dobrze wiedział, o co mi chodziło.
- Niech pomyślę... Na przykład... Cena? – rzuciłam zirytowana. 
- Skąd wiesz, ile to kosztowało? – spytał.
- Nie wiem, ale Miriam powiedziała, że to nie jest zwykłe srebro z cyrkoniami. 
- A jeśli ci powiem, że właśnie tak jest?
- To i tak tego nie przyjmę, bo ci nie uwierzę. Wiem, kiedy kłamiesz, Potter. 
-  W takim razie nie będę zaprzeczał. – Wzruszył ramionami. 
- Ile to kosztowało?
- Nie mogę ci powiedzieć, ale mniej niż myślisz. – Czyli dużo. – Poza tym, sądzisz, że co masz na palcu? – Spojrzałam na pierścionek i po chwili doszłam do wniosku, że reszta biżuterii była utrzymana w bardzo podobnym stylu. 
- Z tym też mnie okłamałeś?
- Nie okłamałem, bo o nic w tej kwestii nie pytałaś. Gdybyś spytała, to bym ci powiedział prawdę.
     Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, po czym po chwili namysłu zaczęłam ściągać z palca pierścionek. Byłam naprawdę wkurzona i zirytowana jego zachowaniem. Zanim jednak zdjęłam go do końca, ten podszedł do mnie i złapał mnie za ręce. Miałam jeszcze trochę zmarznięte dłonie, więc poczułam, że jego skóra nadal była ciepła po spaniu. 
- Tego nie zrobisz – powiedział, patrząc mi w oczy.
- A jak mi niby zabronisz? – Nie odpowiedział, tylko zwyczajnie mnie pocałował. Złe posunięcie, biorąc pod uwagę mój nastrój. Po chwili odepchnęłam go więc od siebie, ale ten nadal mnie nie puścił. – Co ty robisz? – spytałam.
- Jesteś zła.
- Cieszę się, że to zauważyłeś. – Zignorował moją ironię i znowu mnie pocałował. Tym razem dłużej i dosadniej. Teraz już na całym ciele poczułam jego ciepło. 
- Przeszło ci już?
- Nie – odparłam, ale w zasadzie nie wiedziałam, czy faktycznie mi jeszcze nie przeszło, czy po prostu chciałam, by jeszcze raz mnie pocałował, co też po mojej odpowiedzi zrobił. Oddałam pocałunek, wtulając się w niego. – Zwróć to do sklepu – poprosiłam po dłuższej chwili.
- Z tym będzie pewien kłopot – stwierdził Rogacz. 
- Jaki znowu problem? Co to za filozofia oddać towar do sklepu?
- No, bo to wszystko było robione na zamówienie – spojrzał na mnie niepewnie. 
- Na zamówienie? 
- Myślisz, że sprezentowałbym ci cały zestaw biżuterii, jeśli nie byłby wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju?
- Ty jesteś po prostu nienormalny – wkurzyłam się znowu. On czasami naprawdę potrafił doprowadzić mnie do szału. 
- Uznałbym to raczej za przejaw mojej romantycznej natury – rzekł. – Poza tym, nie to cię właśnie we mnie pociąga? Moja nieobliczalność?
- James, tu wcale nie o to chodzi! Ja nie pochodzę z tak bogatej rodziny jak ty. 
- O czym ty mówisz? Co to ma w ogóle za znaczenie? Nie ma kompletnie żadnego. Gdybym miał możliwość, oddałbym wszystkie swoje pieniądze, wiedząc, że jest to dla ciebie aż taki problem.
- Nie jest, tylko po prostu... – Sytuacja materialna nigdy nie robiła mi żadnej różnicy, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę z tego, że rodzice Jamesa mają dużo pieniędzy i czułam się z tego powodu w pewien sposób zagrożona. – Po prostu jest to dla mnie niekomfortowe, kiedy ktoś daje mi takie drogie prezenty. Jeśli już, to powinny być symboliczne, a nie drogie. 
- Będziemy się teraz kłócić o pieniądze?
- Może lepiej wcześniej niż później? – zauważyłam, ale ten chyba poważnie potraktował moją odpowiedź. Pokręcił głową i usiadł na łóżku.
- Lilka, proszę cię... – powiedział po chwili milczenia. – Naprawdę tego nie chcę. Myślisz, że pasują mi ciągłe pretensje ludzi o to, że mam trochę więcej niż inni? Spróbuj spojrzeć też na to z mojej strony. 
  W zasadzie Rogacz faktycznie nigdy nie obnosił się z tym, że ma więcej pieniędzy niż inni. Ja również byłam tego świadoma i chociaż mogłam mu zarzucić kiedyś wiele rzeczy, to na pewno żadna z nich nie miała nic wspólnego z jego zamożnością. Sama nie miałam z tym żadnego problemu – do dzisiaj. Po prostu czułam się przytłoczona tym, że daje mi ciągle jakieś prezenty. 
- Znasz mnie i to lepiej niż ja siebie – zauważyłam, - więc dlaczego to zrobiłeś?
- Dlaczego to kupiłem? – Skinęłam głową. – Bo mi na tobie zależy, bo jesteś tego warta, bo dawanie ci prezentów zwyczajnie sprawia mi przyjemność, szczególnie, że miałem nadzieję, że teraz nie będziesz robić już z tego afery i będziesz je nosić. 
- Ale głupio się przez to czuję – wyznałam, siadając obok niego i kładąc dłoń na jego kolanie. – W ciągu trzech tygodni dałeś mi pierścionek, naszyjnik, a teraz jeszcze to... To dla mnie zwyczajnie za dużo. Jak to rozwiążemy? 
- Możemy pogodzić się całowaniem – zaproponował z szerokim uśmiechem na ustach, a ja parsknęłam śmiechem.
- Potter, nie przeginaj, bo nadal jestem na ciebie zła. 
- Przyjmij ten prezent, Lily. Proszę. Mogę ci go dać tuż przed balem, jeśli nie chcesz go teraz, bo w zasadzie z tą myślą go kupowałem. – Zastanawiałam się przez chwilę. – Dobra, obiecuję dodatkowo, że następną rzeczą, jaką ci kupię, będzie pierścionek zaręczynowy. Wcześniej nic. Przysięgam. 
- Mam rozumieć, że oświadczysz mi się w przyszłym tygodniu? – rzuciłam z rozbawieniem.
- Wiesz co, Evans? Powoli zaczyna mnie już irytować to twoje wymądrzanie się – powiedział i zanim zorientowałam się, co ma zamiar zrobić, przewrócił mnie na łóżko i przez chwilę przyglądał mi się uważnie. 
- Co? – spytałam w końcu.
- Ech, gdybyś była tak samo miła jak ładna, to byłabyś ideałem – rzucił, a ja naburmuszyłam się, chociaż wiedziałam, że nie mówi tego na poważnie. 
- Wychodzę – odparłam, próbując się podnieść, ale nie pozwolił mi na to. Unieruchomił mi ręce, a potem zaczął mnie łaskotać.
- Potter, wiesz, że tego nie znoszę! – rzuciłam poirytowana. 
- Umowa stoi? – spytał, przestając na chwilę.
- Na pewno nie oświadczysz mi się za dwa dni?
- Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę. 
- Nie – zaprzeczyłam szybko. – Poczekam – dodałam, uśmiechając się. – Umowa stoi. 
- Obiecaj mi jeszcze, że więcej nie będziemy się kłócić o pieniądze – poprosił, a w jego oczach dostrzegłam, że temat ten naprawdę wyjątkowo mu nie leży i przeszkadza. 
- Obiecuję, ale weź pod uwagę, że wystarczy mi przede wszystkim to, że mnie kochasz. Nie potrzebuję niczego więcej. 
- Postaram się to uwzględnić. Możemy się teraz pogodzić całowaniem? – spytał z miną niewiniątka, a ja parsknęłam śmiechem. 
- Jesteś niemożliwy – powiedziałam i pokręciłam głową na tyle, na ile pozwalała mi pozycja leżąca. 
- Nie widziałaś jeszcze całej mojej niezwykłości – odparł z uśmiechem, a ja uniosłam brwi.
- Chyba jednak widziałam – rzekłam, domyślając się, do czego zmierza. 
- Mówię ci, że nie... 
  Nie dyskutowaliśmy dłużej na ten temat, bo James, zgodnie ze swoją durną prośbą, zaczął mnie ponownie całować. Puścił mnie, więc mogłam dotknąć jego twarzy. W zasadzie prawie nigdy nie całował mnie szybko i gwałtownie. Zawsze robił to powoli, długo i dokładnie, jeśli czynność tę można w ogóle w jakiś sposób opisać. Jednak potrafił w ten sposób doprowadzić do tego, że mój oddech stawał się płytki i przyspieszony, aż w końcu musiałam zaczerpnąć trochę więcej powietrza. Teraz również posłużył się tą umiejętnością, a kiedy przestał na chwilę, by dać mi kilka sekund wytchnienia, uśmiechnęłam się, po czym z jego pomocą, pozbyłam się bluzki. I mógłby ten poranek zakończyć się w bardzo miły sposób, gdyby nie otwierające się w tej chwili drzwi do dormitorium. 
- Zapomniałem... – zaczął Syriusz, ale kiedy zorientował się w sytuacji, która akurat panowała w pokoju, stanął i gapił się na nas dziwnie. 
  Potter spojrzał na mnie z lekką irytacją, ale ja tylko uśmiechnęłam się do niego. W zasadzie chciało mi się po prostu śmiać, szczególnie widząc minę Blacka.
- Nie mógłbyś nauczyć się pukać? – rzucił do niego Rogacz. 
- Przepraszam, że nie zapukałem, wchodząc do SWOJEJ sypialni. 
- A mógłbyś chociaż zamknąć za sobą drzwi, zanim wszyscy przechodzący za nimi zobaczą, co się dzieje w środku? – spytał ponownie James, wywracając oczami. 
     Usiadł w końcu na łóżku, ale w taki sposób, że częściowo mnie zasłonił, po czym podał mi bluzkę, którą szybko na siebie wciągnęłam. Nie przeszkadzało mi paradowanie na plaży w stroju kąpielowym, ale to było trochę co innego. Spaliśmy ze sobą dosłownie tylko kilka razy i chociaż nie krępowałam się kompletnie jeśli chodzi o Jamesa, nie chciałam, żeby fakt ten był moim znajomym ogólnie znany. Wystarczy, że wiedziała o tym Dorcas. Reszta nie musiała. 
  Black zareagował jednak w końcu na prośbę Rogacza i zamknął za sobą drzwi, a kiedy się odwrócił, już całkiem wyszedł z szoku i wiedziałam, że bez złośliwości się nie obędzie. 
- Nie mówcie mi, że ze sobą sypiacie.
- A nawet jeśli, to co? – odparł Potter. 
- Nic. Po prostu jest to takie nierealne. W sensie nierealne, że robisz to akurat z Evans – zaśmiał się.
- Przepraszam bardzo, Black. A co ci się w tym niby nie podoba? – spytałam trochę poirytowana.
- Wszystko mi się podoba, tylko wiesz, o co chodzi...
- No właśnie nie bardzo – kontynuowałam, a James rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, na które wzruszyłam tylko ramionami. 
- Bo wiesz: James Potter to brzmi tak normalnie. Potter i Evans brzmi bardziej niewiarygodnie, a jeśli jeszcze dodać do tego fakt, że ze sobą sypiacie, to brzmi jak bajka fantasy. 
- Dzięki, Black, za pełną akceptację – rzuciłam, wstając z łóżka. 
- Evans, nie obrażaj się. Nie miałem nic złego na myśli, tylko jest to zwyczajnie dziwne. Ja się jeszcze przyzwyczaić do tego nie mogę, że wy w ogóle jesteście razem. 
- Syriusz, – Rogacz w końcu zainterweniował, – oszczędź nam już tego swojego gadania, co? Jesteśmy razem, sypiamy ze sobą i co jest w tym takiego dziwnego? Zostaw nam tę sferę dla nas, bo inaczej wywalę cię z domu. I ani słowa komukolwiek. 
- Czy wy mnie uważacie za totalnego debila? – spytał Łapa obrażony, na co spojrzeliśmy na siebie z Potterem. Black zauważył nasz porozumiewawczy gest. – Dzięki wielkie – rzucił ostentacyjnie. – Nic do was nie mam, róbcie, co chcecie. Nabijam się tylko, a przyszedłem w zasadzie po mapę i pelerynę. Możecie kontynuować, bo ja wychodzę dzisiaj z Kim. Także dobrej zabawy – dodał jeszcze, puścił do nas oko i zanim ponownie zamknął za sobą drzwi, zrobił unik przed lecącą w jego stronę książką. Aż mi się przykro zrobiło, widząc, jak James ją potraktował, ale powstrzymałam się od komentarza, bo ten właśnie złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. 
- Chyba musimy bardziej uważać.
- Teraz? Daj spokój. To tylko Black. Pogada sobie i przestanie, a co się nasłuchamy, to nasze. 
- Czyli nici z naszego seksu na zgodę? 
- Mieliśmy się tylko całować! – zauważyłam, przytulając się do niego, na co ten objął mnie i pocałował w głowę. – Nad resztą pomyślimy wieczorem, a teraz wracam do siebie, bo muszę się przebrać i widzimy się na śniadaniu. 

Syriusz Black
  Zabrałem wszystkie rzeczy rano, więc teraz, po śniadaniu spotkałem się z Kim i razem ruszyliśmy na górę, by przemknąć się tajnym przejściem do Hogsmeade. Robiłem to już setki razy z chłopakami, ale teraz trochę stresowałem się, że coś się posypie, stracimy pelerynę i mapę, a przede wszystkim wylądujemy na dywaniku u dyrektora i będziemy mieli po całości przechlapane. Wtajemniczyłbym we wszystko Evans, Meadowes czy nawet w ostateczności Vick, ale Kimberly była kimś z zewnątrz i chociaż poręczyłem za nią, bezwzględnie jej ufając, obawiałem się, że coś pójdzie nie tak. 
  Od rana Hill była przygaszona i mało rozmowna. Wiedziałem, że bardzo zależało jej na tym spotkaniu, ale za każdym razem, kiedy o nim wspominaliśmy, wycofywała się i nie chciała nic więcej powiedzieć, więc nie pytałem. Przysługa za przysługę. Miałem nadzieję, że po wszystkim poprawi jej się humor. 
- W porządku? – spytałem, kiedy byliśmy już na miejscu. Ta spojrzała na mnie i pokiwała głową. 
- Dziękuję, Syriusz, za to, co dla mnie robisz – powiedziała, patrząc mi w oczy. 
- Nie ma sprawy.
- Co teraz? – zmieniła temat, rozglądając się po korytarzu, na którym było kilka osób. 
  Zatrzymaliśmy się kawałek dalej od jednookiej wiedźmy, więc wskazałem na posąg.
- Musimy podejść tam. Po wypowiedzeniu hasła w garbie otworzy się wejście z krótką zjeżdżalnią prowadzącą do podziemnego korytarza. Potem mamy niecałą godzinę drogi, by przejść do piwnicy jednego ze sklepów znajdujących się w wiosce. 
- A jak ktoś nas zobaczy?
- Chodź. – Poprowadziłem ją w prawo wąskim korytarzem, na którym, prócz dwóch schowków na miotły, znajdowały się same mało używane klasy. Stanęliśmy za jedną ze zbroi, by na pierwszy rzut oka nie było nas widać, po czym upewniłem się, że nikogo w pobliżu nie ma i wyciągnąłem pelerynę. 
- Co to jest? – spytała Kim, patrząc niepewnie na kawałek miękkiego materiału.
- Peleryna niewidka należąca do Jamesa. – Obserwowałem jej reakcję, ale nie zdziwiła się zbytnio, więc kontynuowałem. – Musimy pod nią wejść, by przemknąć się do posągu. 
- Nikt was nigdy nie zauważył?
- Nigdy. Sto procent pewności. Tylko musimy iść stosunkowo wolno i uważać, by nigdzie się nie ściągnęła. No i żeby nikt na nas nie wpadł, co jest już trudniejsze, ale nie niewykonalne. Będziesz szła za mną, ok? – Skinęła głową. – Więc chodź. – Złapałem ją za rękę i ustawiłem w odpowiednim miejscu, po czym narzuciłem na nas pelerynę. Kim była ode mnie niższa, więc schyliłem się trochę, by łatwiej było utrzymać na sobie materiał. – W porządku? – spytałem jeszcze, nim ruszyliśmy.
- Tak. 
- Idź za mną i nie panikuj.
  Wyszliśmy z bocznego korytarza, wchodząc na główny. Nadal kręciło się tu kilka osób, więc powoli posuwaliśmy się na przód. Kim wpadła na mnie dwa razy, ale starała się robić to, co jej mówiłem. Nie wiedziałem, że poruszanie się pod peleryną sprawi jej taki problem. Dla mnie i dla chłopaków było to coś tak naturalnego, że nie pamiętałem nawet, czy na samym początku też mieliśmy z tym aż takie kłopoty. 
  Dotarliśmy jednak w końcu do posągu jednookiej wiedźmy i stanęliśmy całkiem przy ścianie, by nikt na nas nie wpadł. Akurat przechodziło przed nim kilka osób, więc poczekaliśmy chwilę, aż ta część korytarza będzie pusta, po czym wypowiedziałem hasło i garb posągu otworzył się, ukazując wąskie przejście. 
- Wchodź – powiedziałem do Hill. Ta spojrzała do środka nieco niepewnie. – Nic ci się nie stanie. Poczekam, aż się przesuniesz, żebym na ciebie nie wpadł. – Skinęła głową i w końcu zniknęła w ciemności. Zauważyłem po chwili, że gdy tylko znalazła się na dole, zapaliła światło na końcu różdżki. Wskoczyłem więc za nią. 
  Wylądowałem jak zwykle na twardej ziemi, ale szybko się podniosłem, zwijając pelerynę i chowając ją pod kurtkę. 
- W porządku? – spytałem.
- Na pewno nie będziesz miał przez to kłopotów?
- Nigdy się tak nie zdarzyło. Jest nisko, trochę zimno i wąsko, ale zaraz się przyzwyczaisz. Chcesz iść pierwsza? Korytarz nie ma żadnych rozgałęzień aż do samego końca. 
- Idź przodem – odparła, a w jej głosie wyczułem wahanie i brak tej siły, którą zawsze miała. 
  Zapaliłem więc światło również na końcu swojej różdżki i uniosłem ją do góry tak, by nie świecić jej w oczy, a jednocześnie wyraźnie zobaczyć jej twarz. 
- Na pewno chcesz iść na to spotkanie? 
- Tak. Nie. Nie wiem. – Poczekałem chwilę, aż się uspokoi. Nie wiem, z kim miała się spotkać, ale nie podobało mi się to, że doprowadzało ją to do takiego rozstroju. Nie potrafiłem pocieszać dziewczyn, a przynajmniej nigdy nie próbowałem. Prócz jednego, jedynego razu, kiedy Rogacz postanowił pocałować Alice. – Nie, ale muszę. To chyba jest najlepsza odpowiedź – powiedziała w końcu i mimo wszystko uśmiechnęła się. 
- W takim razie idziemy. 

~ * ~

  Niewiele rozmawialiśmy podczas drogi. W zasadzie Kimberly w ogóle nie odzywała się przez większość czasu, więc tylko ja zabawiałem ją jakimiś durnymi opowieściami z mojego życia w Hogwarcie. Nie wiedziałem czy było to teraz na miejscu, ale nie protestowała. Dwa razy wykazała nawet jakieś zainteresowanie tym, co mówię, więc kontynuowałem tak długo, aż dotarliśmy prawie do końca korytarza, co poznałem po charakterystycznym niebieskim kamieniu w lewej ścianie, który kiedyś zauważyliśmy z chłopakami i wyliczyliśmy, że znajduje się dokładnie pięćdziesiąt metrów od klapy prowadzącej do piwnicy Miodowego Królestwa. Zatrzymałem się więc na chwilę. 
- Co się stało? – spytała Hill, prawie na mnie wpadając. 
- Zostało jeszcze pięćdziesiąt metrów. Jak dojdziemy do drabiny, wejdę pierwszy i sprawdzę, czy nikt się nie kręci na górze, po czym dam ci znak, żebyś do mnie dołączyła. – Skierowałem jeszcze światło na swój zegarek i sprawdziłem czas. – Będziemy jakieś pół godziny za szybko – stwierdziłem. 
- Nie szkodzi, poczekam. Chyba... – spojrzała na mnie uważnie. – Chyba, że ty się gdzieś spieszysz. W zasadzie nie spytałam cię, czy masz jakieś plany na dzisiaj. 
- Nie mam. Zarezerwowałem czas wyłącznie dla ciebie – przyznałem, patrząc jej prosto w oczy. Nie odwróciła wzroku. 
     Miała prześliczne ciemnobłękitne oczy, które teraz, w tym słabym świetle z różdżki, miały odcień głębokiego granatu, a długie, czarne rzęsy dodawały im wyrazistości. Naturalnie proste włosy miała dzisiaj podkręcone, więc sięgały jej niewiele za ramiona, poszerzając delikatnie jej pociągłą twarz. Kosmyk włosów zasłonił jej trochę oczy, więc chciałem go odgarnąć, siląc się na zachowanie jak największej powagi i naturalności, nie dając jednocześnie do zrozumienia, że ma w sobie coś, co sprawia, że nie wiem, co czuję, ale nim to zrobiłem, odezwała się, więc wycofałem się ze swojego zamiaru. 
- Syriusz...
- Tak? 
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że bardzo cię lubię i naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz. 
- Ty pierwsza zrobiłaś dla mnie coś ważnego, więc po prostu spłacam dług – rzuciłem bez sensu, próbując jeszcze bardziej wycofać się z tego, co chciałem przed chwilą zrobić. Ona chyba jednak spodziewała się ode mnie innej odpowiedzi, bo na moje słowa odwróciła w końcu wzrok, a ja przekląłem się w duchu.
- W każdym bądź razie... Dziękuję. 
  Nic już na to nie odpowiedziałem, więc poszliśmy dalej i dziesięć minut później ściągaliśmy pelerynę niewidkę na jednej z bocznych uliczek Hogsmeade. 
- Nikt cię tu jeszcze nie widział, więc jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś cię w wiosce nakryje, ale czasami któryś z nauczycieli się tu wybiera, więc kiedy już będziesz w pubie, postaraj się usiąść w takim miejscu, żeby nikt cię nie widział – poprosiłem. 
- Jasne, nie chcę, żebyś miał przeze mnie jakieś problemy. 
- Mówiłem ci już, że nie będziemy mieli żadnych.
- Wiem, ale po prostu... Trochę się jednak boję. Nie jestem do przesady twarda – spojrzałem na nią z rozbawieniem, a ona w końcu uśmiechnęła się do mnie. 
- Ciekawe... Czegoś się jednak boisz?
- Syriusz! 
- Dobra, dobra, nabijam się tylko. Więc co cię najbardziej przeraża? – spytałem.
- Możliwość straty tych, których kocham i na których mi zależy – odparła bez namysłu. – To przede wszystkim, szczególnie w dzisiejszych czasach. Z kolejną rzeczą też nie będę oryginalna, ale... Pająki. Nienawidzę tych małych, futrzanych paskudztw. 
- To lepiej nie zbliżaj się do Zakazanego Lasu – poinstruowałem ją. 
- Czemu?
- Bo możesz się tam natknąć nie tylko na „małe, futrzane paskudztwa”. 

Kimberly Hill
  Chwilę przed jedenastą trzydzieści Syriusz zostawił mnie przed drzwiami jakiegoś – podobno najpopularniejszego w Hogsmeade – pubu i poszedł załatwiać swoje sprawy. Nie sądziłam, że rozmowa z Nigelem zajmie mi więcej niż pół godziny, aczkolwiek umówiłam się z Blackiem, że spotkamy się na rogu ulicy za godzinę. Byłam mu naprawdę wdzięczna za to, że umożliwił mi dzisiaj to spotkanie. Zapewniał, że nie będzie miał z tego powodu żadnych kłopotów, ale i tak obawiałam się tego, że coś pójdzie nie tak, bo nie bardzo wiedziałam, jak się odnaleźć w nowym otoczeniu, którego nie znałam. Widziałam, że Syriusz z całego serca chce mi pomóc, ale nie chciałam tłumaczyć mu niczego, zanim nie załatwię sprawy z Webbem. Po prostu nie wiedziałabym, co mu powiedzieć, a byłam z tych osób, które mówią, jak jest lub nie mówią nic. Trudno, taka byłam i chociaż czasami przysparzało mi to pewnych problemów i nieporozumień, nigdy nie potrafiłam rozmawiać inaczej, chociaż według niektórych właśnie do tego się urodziłam. 
  Naprawdę lubiłam Blacka i z dnia na dzień coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że ja również nie jestem mu obojętna. Nikt z nas nie powiedział jeszcze niczego głośno, bo problematyczny stawał się w tym względzie fakt naszej bardzo krótkiej znajomości. Chciałam być z nim szczera, tak samo jak z Nigelem, chociaż nie byłam pewna, czy tym razem mam czystą i jasną sytuację. Nie zrywałam z Webbem dlatego, że poznałam kogoś innego. Coś popsuło się już wcześniej, w minione wakacje, kiedy to zderzyłam się z brutalną dla mnie rzeczywistością życia po szkole. Nie uważałam więc, by miało to cokolwiek wspólnego z Blackiem, aczkolwiek Syriusz pokazał mi, że nie wszystko jest tak, jak mi się do tej pory wydawało. Uważałam, że on byłby w stanie pokazać mi, co to znaczy naprawdę żyć. Czy przekreślałam więc mój związek tylko i wyłącznie z powodu mojego nowego znajomego? Nie. Chociaż w sumie tak, jeśli wziąć pod uwagę inne aspekty, niezwiązane z fizyczną zdradą. 
  Zerknęłam jeszcze na zegarek, który wskazywał godzinę jedenastą trzydzieści trzy i nacisnęłam klamkę drzwi pubu. 
  Webb zawsze przychodził wcześniej niż później, co było akurat jedną z jego zalet, dlatego i tym razem liczyłam, że jest już w środku. Kiedy weszłam, poczułam nagłą różnicę temperatur. W pomieszczeniu było ciepło nie tylko od rozpalonego ognia na kominku, ale również od tłumu ludzi znajdujących się w pubie. Przebiegłam wzrokiem po klientach siedzących przy stolikach i tłoczących się przy barze, aż w końcu natrafiłam na znajomą mi twarz. Nie pomyliłam się, myśląc, że będzie na mnie czekał. Wciągnęłam głęboko powietrze, przykleiłam do twarzy uśmiech i podeszłam do niego. 
- Cześć – powiedziałam, stając przy stoliku. Nigel podniósł wzrok znad gazety i szeroko się uśmiechnął. Naprawdę ucieszył się na mój widok. Był wysokim brunetem o brązowych oczach i karnacji w kolorze kawy z mlekiem. Był przystojny, nie mogłam zaprzeczyć, a dodatkowo zawsze wiedział, jak się ubrać, by wyglądać odpowiednio. 
- Cześć – odparł, wstając z miejsca. – Usiądziesz? – Zaproponował, a ja rozejrzałam się po wnętrzu.
- Wolałabym zająć inny stolik – powiedziałam. – Jeśli mam być szczera, jestem tu dzisiaj nielegalnie i osoba, która pomogła mi się tu dostać, prosiła, żebym nie rzucała się w oczy. Możemy przesiąść się tam? – Wskazałam wolne miejsce w głębi pomieszczenia. 
- Jasne – odparł, zebrał swoje rzeczy i przeszliśmy do wybranego przeze mnie stolika. – Zamówimy coś do picia? – spytał, kiedy zdjęłam już kurtkę i usiadłam naprzeciwko niego.
- Ni... – Chciałam powiedzieć, że nie trzeba, bo rozmowa nie zajmie nam więcej niż dziesięć minut, ale zmieniłam zdanie i poprosiłam o herbatę. 
  Długo siedzieliśmy w ciszy, pijąc zamówione napoje, nim zaczęliśmy rozmowę. Webb cały czas uważnie się we mnie wpatrywał, a ja unikałam jego spojrzenia, zbierając się na to, by spojrzeć mu dzisiaj prosto w oczy ten jeden, jedyny raz. 
- Stęskniłem się za tobą, Kim. Nie odpisywałaś ostatnio na moje listy. – Zaczął w końcu to, co chciałam odwlec jak najbardziej się dało. 
- Przenosiliśmy się do Hogwartu, więc miałam spore zamieszanie. Nowe miejsce, inni nauczyciele, trochę inne przedmioty i ludzie... – wyjaśniłam wymijająco. – Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do końca. 
- Beth pojechała z tobą?
- Tak.
- A Caren? 
- Nie, nie chciała – rzekłam, odstawiając na stół kubek z herbatą. – Nigel... Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam w końcu. 
- Ja z tobą też. Mam świetne wiadomości, a nie chciałem pisać ci o tym w liście. Szef awansował mnie na swojego asystenta, dając stałą pracę i podwyżkę. Odkładam więc więcej pieniędzy na nasze nowe mieszkanie, bo doszedłem do wniosku, że to, co mam teraz, nie będzie dla nas odpowiednie... – Zaczął, nim zdążyłam go powstrzymać. Oczekiwał chyba jakiejś innej reakcji z mojej strony, lecz kiedy nie powiedziałam nic, przerwał i spojrzał na mnie uważnie. – Nie cieszysz się? Weźmiemy w końcu ślub, a po szkole na spokojnie będziesz mogła zahaczyć się w którymś ze szpitali. Nie tego chciałaś?
- Tego, ale... Nigel, przepraszam cię... – zebrałam się w sobie, żeby w końcu spojrzeć mu w oczy. – Nie chcę już z tobą być. Wiem i czuję, że już cię nie kocham, a nie chcę cię unieszczęśliwiać, dając nadzieję, że kiedyś jeszcze będzie tak, jak dawniej. Naprawdę mi z tego powodu przykro. 
- Co? – Webb nie bardzo wiedział, jak zareagować na moje słowa, a ja wykorzystałam chwilę jego dezorientacji i zabrałam swoją dłoń, którą do tej pory trzymał. – Jak...? Dlaczego, Kim? 
- Nie wiem, Nigel. Naprawdę jest mi z tego powodu przykro, bo nigdy nie wymażę z pamięci tych trzech ostatnich lat, kiedy byłam z tobą naprawdę szczęśliwa. Chciałam wziąć z tobą ślub, zamieszkać i żyć dalej, ale wiem, że jeśli teraz to zrobię, będzie to najgorsza decyzja w moim życiu. Nie kocham cię już, chociaż zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym...
- Poznałaś kogoś innego? – spytał, a ja zastanowiłam się przez chwilę, co mu na to odpowiedzieć. 
- Nie, kompletnie nie o to chodzi. W wakacje utwierdziłam się w przekonaniu, że jednak nie tego oczekuję. Statecznego, monotonnego życia, w którym bez przerwy siedzimy w domu, oglądamy telewizję i nigdzie się nie wychylamy.
- A gdzie ty chcesz się wychylać? Trwa wojna, giną ludzie! Mam biegać z tobą za Śmierciożercami, zamiast cię chronić? Tego chcesz? Zginąć?
- Nie, ale nie chcę też bezczynnie siedzieć. Tobie taki tryb życia odpowiada. Praca, dom, wieczorna telewizja, spanie i od nowa. Chcę czegoś więcej. Czegoś, czego nie będziesz potrafił mi dać. Jeśli nadal z tobą będę, będę nieszczęśliwa, a wiem, że ty nadal kochasz mnie tak bardzo, że będziesz zły na siebie, że nie potrafisz dać mi tego, czego potrzebuję. Oboje będziemy na siebie źli i i tak się rozstaniemy. Przepraszam cię, Nigel, ale nie widzę innego wyjścia. I proszę cię, nie próbuj mnie odzyskać, bo ja naprawdę nie chcę już z tobą być. Będzie ci lepiej beze mnie. 
- Skąd możesz to wiedzieć, Kim? Bierzesz pod uwagę tylko to, czego ty chcesz. Ja się nie liczę? – zirytował się, ale wiedziałam, że tak będzie. Nie mogłam bez konsekwencji zakończyć trzyletniego związku i poważnych planów na nasze dalsze, wspólne życie.
- Myślisz, że tak łatwo mi to przyszło? – spytałam. – Długo nad tym myślałam. Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków i robić czegoś, czego potem będę żałować. Właśnie dlatego, że się liczysz i zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym, musimy się rozstać. Teraz jeszcze tego nie widzisz, ale to będzie najlepsze wyjście. Kiedy byłam u ciebie w wakacje, pokłóciliśmy się. Wyszłam wtedy z domu, spędziłam noc ze znajomymi, rano nie zapytałeś mnie nawet, gdzie byłam. Kiedy pakowałam się bez słowa, by wrócić do domu, nie powiedziałeś nic, by mnie zatrzymać. Nie, Nigel. Jest mi naprawdę przykro i mówię to wszystko z bólem serca, ale nie chcę już z tobą być. 
- Nie rozumiem, Kimberly, co się z nami stało. – Webb nadal nie pogodził się z tym, co właśnie usłyszał, ale widziałam w jego oczach, że nie będzie walczył. Dotarło do niego to, że naprawdę z nim zrywam. Świadomie, przemyślanie i z pewnego rodzaju bólem. – Jeszcze długo będę cię kochał, może nawet do samego końca.
- Nigel... – Nie chciałam, by wiecznie myślał tylko o mnie. Życzyłam mu jak najlepiej i chciałam, żeby był szczęśliwy. 
- Jeśli naprawdę tego chcesz... – powiedział, a ja skinęłam głową i na ostateczne potwierdzenie moich słów ściągnęłam z palca pierścionek zaręczynowy, który dał mi niecały rok temu. Spojrzał na niego z bólem i wstał od stołu, wkładając na siebie płaszcz. – Zatrzymaj go. Mnie będzie za dużo przypominał. Życzę ci szczęścia, Kimberly Hill.
- A ja tobie, Nigelu Webbie – odparłam, na co ten ostatni raz dotknął mojej twarzy i mnie pocałował. 
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy – rzekł, po czym wyszedł z pubu i wmieszał się w tłum przechodniów. 
  Chciałam tego. Powinnam poczuć ulgę i poczułam, aczkolwiek mimo wszystko chciało mi się płakać i teraz, ten jeden jedyny raz, pozwoliłam na to, by kilka łez spłynęło po moich policzkach. Dopiłam herbatę, wpatrując się w złoty pierścionek z białym kamieniem leżący na środku stolika, po czym wstałam, ubrałam się i wyszłam, zostawiając go tam, gdzie położył go Nigel. 

~ * ~

  Powietrze na dworze było mroźne, śnieg nie przestawał padać, a tłumy ludzi spieszyły gdzieś po wąskich uliczkach wioski. Miałam jeszcze niecałe piętnaście minut do czasu, aż powinnam spotkać się z Syriuszem, więc starając się zapamiętać nazwę pubu oraz drogę, postanowiłam przejść się kawałek. Oglądając rzeczy za witrynami sklepów, natknęłam się na taki z męskimi ubraniami, który przyciągnął mnie wystawą różnokolorowych krawatów. Jeden z nich wyjątkowo mi się spodobał, więc weszłam do środka i zwyczajnie go kupiłam. Miałam nadzieję, że przypadnie do gustu osobie, której miałam zamiar go sprezentować. Po wyjściu ze sklepu sprawdziłam ponownie godzinę i szybkim krokiem skierowałam się tam, skąd przyszłam. 
  Syriusz czekał na mnie w umówionym miejscu, trzymając w dłoni jakąś torbę. 
- Przepraszam za spóźnienie. Skończyłam wcześniej, więc poszłam się jeszcze kawałek przejść – wyjaśniłam. 
- Nie ma sprawy. Jak już mówiłem, nigdzie mi się dzisiaj nie spieszy. Wszystko w porządku? – spytał kolejny raz tego dnia, a ja pokiwałam głową i uśmiechnęłam się delikatnie. Z jednej strony czułam się teraz znacznie lepiej, z drugiej nie mogłam jeszcze przeboleć faktu, że tak bardzo zraniłam Nigela. 
- Mam coś dla ciebie – powiedziałam, wyciągając z torebki małą paczuszkę. Black uniósł brwi w geście pytania, ale wzruszyłam tylko ramionami. – Za pomoc w dzisiejszym wyjściu. Mam nadzieję, że ci się spodoba, ale otwórz później. Teraz wracajmy już do zamku.
- Jak sobie życzysz – odparł, chowając mój prezent do kieszeni kurtki. – W takim razie chodźmy. 

Syriusz Black
- Kim, powiesz mi kiedyś, dlaczego to spotkanie było dla ciebie takie ważne? – spytałem, kiedy byliśmy już w zamku i wspinaliśmy się po schodach na górę, by dotrzeć w końcu do wieży Gryfonów. – To znaczy... Nie myśl, że jestem wścibski, czy, że jesteś mi to winna w zamian za pomoc, bo dostałem już od ciebie prezent – uśmiechnąłem się. – Po prostu zwyczajnie jestem ciekawy. Nie widziałem jeszcze, by coś aż tak wytrąciło cię z równowagi. Tak jakby... Trochę się martwiłem i chciałem spytać, czy mogę jakoś pomóc – wyznałem. 
  Kimberly spojrzała na mnie nieco zmieszana. Chyba jednak zbyt mocno ją naciskałem w sprawie tego spotkania. Przecież miała swoje życie, w którym nie było mnie i nie miała żadnego obowiązku z czegokolwiek mi się tłumaczyć. 
- Przepraszam. Zapomnij, że pytałem. 
- Nie, w porządku – wbiła teraz wzrok w podłogę, uważnie przyglądając się każdemu stopniowi, na który stawała. Pokazywałem jej kiedyś, jak rozpoznać te, które kryją jakieś pułapki. – Byłam ostatnio rozstrojona, bo musiałam spotkać się z... Moim narzeczonym – wyjaśniła, a ja byłem tak zaskoczony faktem, że jest zajęta, że prawie spadłem ze schodów. Ta jednak, jakby zdając sobie sprawę, jaką reakcję wywoła we mnie ta informacja, szybko mnie złapała, ratując przed upadkiem. 
- Narzeczonym? – upewniłem się, starając się z całych sił, by na nią nie spojrzeć.
- Tak.
- Masz narzeczonego? – spytałem głupio, ale nie wiedziałem, jak inaczej na to zareagować. Do tej pory zakładałem, że jest wolna i teraz czułem się jak totalny kretyn. Mogłem od razu pomyśleć o tym, że ktoś taki jak ona, nie może być sam.
- A czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – odparła, zatrzymując się nagle, więc i ja musiałem stanąć. Znajdowała się na stopniu wyżej niż ja, dlatego teraz byliśmy równego wzrostu, a nasz wzrok niebezpiecznie się skrzyżował. 
  Wpatrywaliśmy się w siebie chwilę, próbując wyczytać cokolwiek z oczu drugiej osoby, ale tym razem nie mogłem zrozumieć kompletnie nic. Nie miałem zielonego pojęcia, jakiej odpowiedzi ode mnie oczekuje. Jeśli potwierdzę, będzie miała pretensje, że robię aferę o nic, a ona nie musi mi się z niczego tłumaczyć. Jeśli zaprzeczę, wyjdzie na to, że kompletnie nie zależy mi na niczym innym, prócz przyjaźni. I ta druga opcja była chyba lepszym rozwiązaniem. Przynajmniej nie wyjdę na zaskoczonego desperata. 
- Nie – powiedziałem więc po dłuższej chwili. – Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Dlaczego miałoby mieć? – spytałem, wymijając ją. 
- To dobrze, bo muszę ci powiedzieć, że... 
- Kim, nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. 
- Ale chcę... – Teraz ona była zdezorientowana i chyba pojęła już, że skłamałem, odpowiadając na jej pytanie.
- A ja muszę oddać Jamesowi pelerynę, bo już mnie o nią ściga.
- W jaki sposób? Przecież jeszcze się nie widzieliście – zauważyła.
- A to już taka nasza mała tajemnica – odparłem. 
- Syriusz, proszę cię... Wysłuchaj mnie do końca. 
- Później, Kim, ok?
- Nie – rzuciła jeszcze, ale ja skręciłem już w boczny korytarz i wszedłem w tajne przejście, o którym ona nie wiedziała. 

~ * ~

  Nie wiem, dlaczego aż tak dotknęła mnie informacja o tym, że Kimberly Hill jest zajęta. Od początku zakładałem chyba, że nie jest w żadnym związku, a ja w zasadzie nigdy o to nie pytałem, bo dlaczego miałbym? Znaliśmy się zbyt krótko, by robić z tego coś więcej niż zwykła przyjaźń. Poza tym, chyba jednak nie chciałem do tego dążyć. Pomogłem jej, więc spłaciłem w jakimś stopniu swój dług i nie obchodziło mnie, z kim się spotyka Hill. Wyciągnąłem jednak z kieszeni pudełko, które dała mi w Hogsmeade i rozerwałem brązowy papier. W środku znajdował się krawat, ale nie taki zwykły. To znaczy w pewnym sensie zwykły. Wyróżniało go to, że był w kolorze bordowym, ozdobiony małymi, żółtymi, kanciastymi kropkami. Niby nic, a jednak wiedziała, co jest dla mnie ważne. Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Tak źle i tak dziwnie nie czułem się chyba jeszcze nigdy. Schowałem więc prezent od Kim do szuflady szafki nocnej i opadłem na łóżko. 
- I jak? – spytał Potter, wchodząc do pokoju. – Wypad się udał?
- Tak. Wszystko załatwione, żadnych problemów. Peleryna i mapa leżą u ciebie – odparłem, bawiąc się różdżką i podpalając jakąś babską spinkę do włosów, którą musiała tu ostatnio zostawić Ann.
- To co masz taką minę?
- Nic. Po prostu jestem głodny i tyle. – Potter parsknął śmiechem.
- Trzeba było iść do kuchni.
- Jakby mi się chciało, to bym poszedł, a że mi się nie chce, to czekam na obiad.
- W takim razie masz jeszcze jakieś czterdzieści minut – spojrzałem na zegarek i zirytowałem się. – Poszukaj lepiej czegoś u Glizdka. Na pewno coś znajdziesz.
- Głodnemu to zawsze wiatr w oczy wieje. Przejdę się – rzuciłem, zwlekając się z łóżka. – Chcesz coś?
- Mógłbyś załatwić na wieczór jakąś butelkę – powiedział, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie. 
- Wiesz co, Potter? To jest najlepszy pomysł, jaki dzisiaj usłyszałem – przyznałem i w końcu udałem się do wyjścia. 
  Nie miałem w planach wycieczki do kuchni, aczkolwiek wolałem zmienić te plany, niż tłumaczyć Jamesowi, co się stało, bo w zasadzie nie stało się nic.
- Syriusz, zaczekaj! – usłyszałem za swoimi plecami. Nie zatrzymałem się jednak. Hill mimo tego nie dała za wygraną i dogoniła mnie, stając mi na drodze. – Możemy zamienić dwa słowa? Proszę. 
- Teraz? – spytałem. – Trochę mi się jednak spieszy. Mam coś do załatwienia.
- Jesteś na mnie zły?
- Niby dlaczego miałbym być? – Udałem, że nie wiem, o co jej chodzi, ale oboje byliśmy świadomi tego, o czym jest ta rozmowa. 
  Szatynka spojrzała na mnie uważnie, wiedząc, że nie do końca mówię prawdę. W tym momencie irytowało mnie to, że tak szybko potrafiła mnie rozgryźć. Wolałem grać dwie role – na pokaz i tę całkowicie anonimową. Teraz było jednak za późno, by się wycofać. Kim patrzyła na mnie chwilę, po czym zauważyłem, że wszystko zrozumiała. Chciałem, wbrew temu, co faktycznie czułem, by myślała, że nic mnie to nie obchodzi i chociaż oboje wiedzieliśmy, że jest całkiem inaczej, skapitulowała i pozwoliła mi wyjść z całej sytuacji z twarzą. Zrezygnowała z tłumaczenia, dając mi możliwość wmówienia sobie tego, co chciałem sobie wmówić. Nie wiem dlaczego, dotknęło mnie do żywego to jej poświęcenie, ale utrzymałem swoją minę nieadekwatną do złej gry. 
- Nie wiem – powiedziała więc. – Po prostu wydawało mi się, że masz do mnie żal o to, że nie powiedziałam ci o Nigelu. Nigdy o to nie pytałeś, a teraz nie chcesz mnie wysłuchać, więc... Chciałam po prostu, żebyś wiedział, że chcę ci wszystko wyjaśnić, bo nie jest tak, jak myślisz, ale nie będę zmuszać cię na siłę do tego, byś mnie wysłuchał. Jeśli będziesz na to gotowy, to daj mi znać. Z mojej strony w każdej innej sprawie nic się nie zmienia – rzekła jeszcze i wróciła z powrotem do Pokoju Wspólnego.
     Gdy Kimberly odeszła, chwilę jeszcze wpatrywałem się w miejsce, w którym przed chwilą stała. Teraz już sam nie wiedziałem, co do niej czuję. Chciałem ją mieć dla siebie, ale z drugiej strony zbyt było to wszystko skomplikowane, by bawić się w jakieś deklaracje, a mi w zasadzie nie zależało na tym, by mieć ułożone i nudne życie. Chyba bym tak nie potrafił. Wolałem żyć chwilą i zginąć jako bohater niezwiązany żadnymi deklaracjami – z uśmiechem na ustach. Wiedziałem jednak, że swoim zachowaniem trochę ją zraniłem. Tego było już dla mnie za dużo. Nie wiedziałem, co robić. Pierwszy raz w życiu. Chyba musiałem jakoś odreagować. 
  Zawróciłem więc z powrotem do wieży, licząc na to, że żaden z chłopaków nie przygarnął na resztę dnia mapy i peleryny, które po powrocie z Hogsmeade zostawiłem w dormitorium.
  W pokoju siedział tylko Peter, mocując się z guzikami swojej świeżo wyprasowanej koszuli. Pewnie znowu szedł na spotkanie z Vanessą. A co tam. Cieszył mnie fakt, że w końcu kogoś znalazł, nawet, jeśli wydawało się to dziwne. Nie miałem jednak czasu myśleć o tym teraz. 
- Brał ktoś pelerynę i mapę? – spytałem, wchodząc do środka i w biegu zmieniając bluzkę na jakąś z tych, które uznałem za czyste.
- Rogacz wziął pelerynę, ale mapa chyba została – odparł Glizdek. W sumie sama mapa byłaby nawet lepszy rozwiązaniem. Wielkiego kawałka materiału nie miałbym gdzie schować, a nawet jeśli, byłoby to trochę podejrzane, a nie chciałem rzucać żadnych podejrzeń. To, co zamierzałem zrobić, było zbyt ryzykowne.
- Mogę ją wziąć, czy potrzebujesz? – spytałem, wiedząc i tak, że nawet, jeśli Peter potrzebowałby mapy, odstąpiłby mi ją.
- Spotykam się z Vanessą, więc nie będzie mi potrzebna.
- To świetnie – rzuciłem i podszedłem do łóżka Jamesa, na którym wcześniej zostawiłem obie rzeczy.
- Szykuje się jakaś akcja? – spytał, obserwując moje poczynania.
- Nie dzisiaj – odparłem. – Tamto omówimy wieczorem, jak będą chłopacy. Teraz muszę załatwić coś innego. – Schowałem mapę do tylnej kieszeni jeansów i ruszyłem do wyjścia. – Powodzenia na randce – powiedziałem jeszcze, puszczając do niego oko, po czym wyszedłem z dormitorium.
  Może i to, co chciałem teraz zrobić, było szalone i niewłaściwe, aczkolwiek sam już nie wiedziałem, czego tak właściwie chcę. Chyba chciałem mieć wszystko i nic. Korzyści i rozrywkę bez dawania niczego w zamian i do niczego się nie zobowiązując. Kim przez ostatnie dwa tygodnie utwierdzała mnie w przekonaniu, że jednak mogę żyć inaczej niż do tej pory i zgodziłem się z tym, dopóki dawała mi na to racjonalne argumenty. Mimo to, chyba oboje się jednak myliliśmy. Nie byłem ani taki, jakiego znali mnie w Hogwarcie, ani taki, jakim ona mnie widziała. Potrzebowałem jakiegoś wyważenia między tymi dwoma obliczami i właśnie teraz zamierzałem to zrównoważyć.
  Przed wyjściem z wieży zlokalizowałem na mapie osobę, której szukałem. Nie chciałem przechodzić całej szkoły gapiąc się w nią, więc drugi raz wyciągnąłem ją dopiero wtedy, kiedy byłem już na parterze i z irytacją stwierdziłem, że muszę uzbroić się w cierpliwość, gdyż nie miałem zamiaru natykać się teraz na McGonagall załatwiającą zapewne jakieś swoje dyrektorskie sprawy. Wyszedłem więc na chwilę na dwór zaczerpnąć świeżego, mroźnego powietrza. Niektórzy uznawali jego wpływ za zbawienny, pozwalający na to, by ochłonąć i spojrzeć na problem z innej perspektywy, ale tym razem mi to nie pomogło. Nie uważałem, że to, co robię, jest złe i niewłaściwe. Lubiłem ryzyko i chciałem zaryzykować – chociaż na chwilę. Nie myśląc o konsekwencjach, bo nie ja miałbym większy problem. 
  Skontrolowałem więc ponownie sytuację, uważnie studiując mapę w szerszym zakresie i zawróciłem do zamku. Na korytarzu kręciło się kilkanaście osób, ale tłum był chyba bezpieczniejszy niż jego brak, więc stanąłem przed odpowiednimi drzwiami i zapukałem, a kiedy usłyszałem cichą odpowiedź, wszedłem do środka.
  La Brun stała akurat przy jednej z półek, szukając na niej jakiejś księgi. Stała tyłem do drzwi, więc kiedy wszedłem do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jej głęboko wycięta na plecach czarna suknia wyszywana złotymi, błyszczącymi nićmi. Nie wiem, czy był to odpowiedni strój, ale wątpię, by McGonagall była w stanie coś w tej sprawie zmienić. 
  Na dźwięk zamykanych drzwi dyrektorka odwróciła się w moją stronę. Jej twarz pozostała nieruchoma i tylko w jej oczach przez chwilę coś błysnęło. Trzymała w dłoniach jakąś książkę, którą jednak wyciągnęła z półki, więc nie mówiąc ani słowa, podeszła teraz do biurka i położyła ją na blacie, po czym, po dłuższej chwili, ponowie powoli zwróciła się w moją stronę. Patrzyliśmy na siebie jakiś czas w milczeniu, aż w końcu La Brun odgarnęła z twarzy opadający jej jasny kosmyk włosów, które dzisiaj miała wyjątkowo luźno spięte do góry. 
- Panie, Black – odezwała się, opierając o biurko i poprawiając pierścionek na serdecznym palcu lewej dłoni.
- Pani, dyrektor...
- Co pana do mnie sprowadza? 
- Zmieniłem zdanie – powiedziałem, nie odwracając wzroku.
- Jeśli można wiedzieć... Dlaczego?
- A czy ma to jakieś znaczenie? – Nadal wytrzymywałem jej spojrzenie. 
- Nie. 
- Więc...
- Więc bardzo się cieszę – rzekła i w końcu posłała mi delikatny uśmiech.