piątek, 27 marca 2015

20. Powrót do punktu wyjścia cz. II czyli nie daruję ci tego

Witajcie, Kochani! 
     Zgodnie z obietnicą, z okazji urodzin naszego kochanego Jamesa Pottera rozdział pojawia się już w piątek.
     Tym razem chciałabym go zadedykować wyjątkowym dziewczynom: Łapie i Rogaczowi za ich piękne komentarze i cudowne słowa, które zawsze z nich płyną, a ostatni... Po prostu strasznie mnie wzruszył. Nawet nie wiecie, ile radości mi dostarczacie. 
     Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie, ale... Naprawdę dużo myślałam nad tym, czy resztę rozdziału pt. "Powrót do punktu wyjścia" wstawić w całości, czy podzielić ją jeszcze na dwie części. Niestety druga opcja wygrała. Strasznie was za to przepraszam, szczególnie, że wyczekiwana przez was rozmowa Lily z Jamesem nastąpi właśnie pod koniec trzeciej części tego rozdziału. Mam nadzieję, że się nie obrazicie. 
     Dobra. Ostatnia rzecz, którą chciałam napisać to prośba z mojej strony. Mianowicie: do 15 kwietnia mam strasznie napięty grafik i po prostu nie mam czasu na codzienne sprawdzanie, czy coś nowego pojawiło się na waszych blogach. Szczególnie, że czytam ich dosyć dużo. To, co do tej pory na nich jest, zapewniam, że przeczytałam, chociaż może nie skomentowałam. Postaram się to wszystko dzisiaj nadrobić. Zmierzam do tego, iż bardzo was proszę, żebyście, oczywiście w miarę waszych możliwości, informowali mnie o nowych rozdziałach. Przynajmniej do tego 15.04. Będę bardzo wdzięczna. 
     I tak już się zapewne zanudziliście moim ciągnącym się w nieskończoność wstępem, ale wpadłam na pewną propozycję. Jeśli wyrazicie chęć, rozważę wstawienie kolejnego rozdziału w środę pierwszego kwietnia :)

Pozdrawiam was, Kochani.
Luthien

***

Lily Evans
     Musiałam najpierw wszystko przemyśleć, zanim odbędę rozmowy z Seanem i Jamesem. Miałam nadzieję, że ten drugi chociaż mnie wysłucha, bo naprawdę chciałam się z nim pogodzić. Miałam wyrzuty sumienia względem niego, to fakt, ale chyba nie o to mi przede wszystkim chodziło. Jeszcze półtora roku temu naprawdę nienawidziłam Pottera, ale od tamtego czasu dużo się zmieniło. Wiele razem przeszliśmy, a ja dzięki temu w końcu zrozumiałam, że mogłabym z nim żyć w całkiem innych stosunkach niż do tej pory. Naprawdę czułam, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi w pełnym tego słowa znaczeniu, a co jest w tym wszystkim najgorsze to to, że ja sama tego chciałam. Zależało mi na tej znajomości jeszcze bardziej, im wyraźniej widziałam, co James jest w stanie dla mnie poświęcić. Stwierdzenie to kosztowało mnie dużo czasu, nerwów i kłótni, ale grunt, że w końcu mogłam zaznać wyczekiwanego przeze mnie spokoju.
     Był tylko jeden problem, a mianowicie to, że ostatnio powiedziałam Rogaczowi całkiem coś innego. Po zajściu na moście tym wyznaniem załatwiłabym wszystko, ale teraz nie było to takie proste. Obawiałam się, że tym razem przesadziłam, że Potter nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Możliwe, że po tym wszystkim on, tak samo jak ja, również zmienił zdanie. Bałam się, że kiedy dojdę do ostatecznego kroku w naszej relacji, stwierdzi, że dla niego był to jednak tylko żart.
     Kolejnym problemem był Sean. Na początku naprawdę nie sądziłam, że Ann i Kev mogą mieć rację, ale teraz, z czystym sumieniem, potrafiłam przyznać sama przed sobą, dlaczego w ogóle zgodziłam się na ten związek. Nie chciałam go wykorzystywać, ale w sumie będąc z nim, mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. W tamtym momencie myślałam przede wszystkim o sobie, o nas, a mimo to, gdzieś w podświadomości czułam, że związek z Whitbym będzie miał szersze zastosowanie. Było tak jeszcze do niedawna, ale naprawdę z tym skończyłam. Chciałam nadal być z Seanem, bo dobrze nam się układało, ale musiałam powiedzieć mu prawdę. Taka była moja decyzja: koniec kłamstw i nieporozumień. Chciałam zacząć wszystko od nowa z czystą kartą. Jeszcze dzisiaj obaj chłopacy mieli poznać prawdę. Było mi przykro z powodu Seana. Oczywiście mogłabym spróbować załatwić sprawę z Potterem i nadal być z Whitbym, ale byłam pewna, że Puchon nie mógłby znieść faktu, że James jest dla mnie zwykłym znajomym. Nie zrozumiałby, dlaczego tak się stało, a ja nie mogłabym mu tego wytłumaczyć. Dwa problemy i cztery warianty, stwierdziłam. A każdy gorszy od poprzedniego.
     Problem pierwszy: James. Wariant A: Rogacz zgadza się na moje warunki. Wariant B: Potter mnie olewa, co jest bardziej prawdopodobne.
     Problem drugi: Sean. Wariant A: daje mi jeszcze jedną szansę. Wariant B: zrywa ze mną.
     Teraz to połączmy.
1) 1A + 2A -> I Sean i Potter są niezadowoleni.
2) 1A + 2B -> James, powiedzmy, że usatysfakcjonowany; Sean zły.
3) 1B + 2A -> Sean zadowolony, Rogacz wściekły.
4) 1B + 2B -> Oboje mnie olewają, a ja szukam sobie kogoś innego.
     Problem w tym, że chcę mieć ich jednocześnie.
     Podsumowując, cokolwiek zrobię i tak będzie źle. Nie zadowolę obu chłopaków, na których mi zależy, a jestem pewna, że moja ostatnia opcja nie dojdzie do skutku. Warto by się więc zastanowić, który z nich jest ważniejszy, z którym porozmawiać najpierw. Jeśli pomyślnie załatwię sprawę z tym pierwszym, to temu drugiemu będę stawiać ultimatum. Tylko kto ma być tym drugim? Po dogłębnej analizie za i przeciw w końcu postanowiłam zrobić tak, jak mi radziła Dorcas. Najpierw James, potem Sean, bo to Rogacza zraniłam, a Whitby jest bardziej zdolny do osiągania kompromisów.
     Sean dobrze wiedział, że zwykle czas wolny spędzam w bibliotece, dlatego przez ostatnie dni musiałam unikać tej kryjówki. Poszłam więc do Pokoju Wspólnego, by w spokoju poczekać na dzisiejsze lekcje. Przeszedłszy przez dziurę pod portretem, zastałam w nim dosyć sporo osób. Oczywiście wśród nich znaleźli się także Huncwoci, ale w trochę innych okolicznościach niż zwykle. Zamiast obmyślać kolejny jakiś chory plan, kłócili się. Potter próbował wytłumaczyć coś Blackowi, ale do tamtego chyba nic nie docierało. Ciekawe, o co im poszło.
     Usiadłam w jednym z foteli i próbowałam zagłębić się w lekturze, ale niezbyt mi to szło. Ciągle myślałam nad tym, co powinnam powiedzieć Potterowi, a co Whitby’emu.
     Jakiś czas później z zamyślenia wyrwał mnie głos Remusa.
- Co robisz? – Dopiero teraz zorientowałam się, że od dłuższego czasu wpatruję się w Blacka i Pottera. Teraz przeniosłam wzrok na Lunatyka.
- Czytam – odparłam.
- Coś ciekawego?
- W sumie to sama nie wiem. – Nastąpiła chwila ciszy. – O co się pokłócili? – spytałam, wskazując głową na dwójkę Huncwotów.
- Można powiedzieć, że o ciebie.
- O mnie?
- Tak. Lily, przyjaźnimy się, ale muszę ci powiedzieć, że postąpiłaś ostatnio nie fair. Dobrze znam przebieg całej waszej znajomości, ale to, co powiedziałaś Rogaczowi było dla niego ciosem poniżej pasa. Strasznie to przeżywa.
- Wiem, Remus. Nawet nie wiesz, jak okropnie się teraz czuję – przyznałam. – Chciałabym z nim porozmawiać i przeprosić, ale obawiam się, że mnie nie posłucha. I w sumie będzie miał rację – dodałam.
- Trudno powiedzieć, jak się zachowa.
- A ty co myślisz?
- Gdyby chodziło o kogoś innego, to byłbym pewien, że nawet nie zaprzątałby sobie głowy jakąś głupią rozmową, ale z tobą postępuje inaczej. Sądzę, że musisz spróbować. Nic innego ci nie zostało.
- Wiem, że mocno go to dotknęło, ale zrozum, sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
- Dlatego, że byłaś zła, bo James wyszedł z tamtej potyczki zwycięsko. Poza tym sądzę, że się po prostu boisz ujawnić to, co do niego czujesz.
- A co czuję?
- To już sama powinnaś wiedzieć – rzekł, posyłając mi pocieszający uśmiech. Westchnęłam. – Spróbuj postawić się na jego miejscu.
- Próbowałam – odparłam. Rozmawiałam już o tym z Kevinem, przypomniałam sobie.
- I co?
- Już dawno bym odpuściła – przyznałam.
- Więc chyba dużo ci to wyjaśniło.
- Kevin powiedział to samo – odparłam.
- Bo nie ma dwóch opcji tam, gdzie jest tylko jedna odpowiedź. – Lupin znowu się uśmiechnął. – Rozumiesz? – Skinęłam głową.
- Pamiętasz naszą rozmowę po zielarstwie? – spytałam.
- Pamiętam.
- Mogę więc o coś spytać?
- Jasne.
- Zmieniłeś zdanie?
- Nie, Lily. Nie zmieniłem i nie zmienię, ale mówiłem również, że to twoje życie i twoje decyzje.

James Potter
     Nudziłem się na kolejnych lekcjach, rozmyślając nad tym, co mi dzisiaj powiedzieli chłopacy. Z jednej strony współpraca z Ann nie byłaby złym pomysłem, ale nie byłem pewny, czy Evans kiedykolwiek zmieni o mnie zdanie. W związku z tym wolałem nie ryzykować mojego udziału w zdradliwym przedsięwzięciu Vick. Z drugiej strony po części musiałem przyznać Łapie rację. Marnowałem się w tym „związku” i wystawiałem naszą przyjaźń na ciężką próbę. A co jest w tym wszystkim najważniejsze to to, że nie mogłem wiedzieć, co w końcu postanowi Lily, czy kiedyś zdecyduje się ze mną być. Nawet jeżeli tak, to byłem przygotowany na to, że może to być tylko gra, zemsta za wszystko, co jej zrobiłem. Nie mogę jednak zwalać całej winy na siebie, stwierdziłem. Przeanalizujmy wszystko od początku. Pocałunek w pociągu, jej prowokacja. Awantura o eliksiry... No, to akurat tylko i wyłącznie wina Łapy. Następnie „zakopanie toporu wojennego” – jej propozycja i jej kolejna prowokacja. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, w co tak naprawdę ona ze mną gra, gdyż przypomniało mi się, że ryzykując przyłapaniem nas przez jej przyjaciółki, nie przerwała wtedy pocałunku. Dobra, dalej. Kolejny pocałunek i znowu jej wina. Jaka normalna dziewczyna przyszłaby do mojej sypialni SAMA, żeby oddać mi szatę? Poza tym to właśnie wtedy pierwszy raz ONA mnie pocałowała. No i na koniec sprawa poczwórnego pocałunku po zielarstwie. Wcześniej myślałem, że to była z jej strony tylko gra, której sam ją nauczyłem, ale teraz, po głębszym zastanowieniu się nad tym, nie byłem tego taki pewny. Podsumowując, wszystko, co zaszło między nami do tej pory, to była tylko i wyłącznie jej wina. A co jest w tym wszystkim najlepsze to to, że nadal nie wiem, dlaczego Evans mnie pocałowała i to aż dwa razy. Próbowałem się tego dowiedzieć, ale nie uzyskałem wtedy odpowiedzi. Potem powiedziała, że sama nie wie i chyba na tym etapie pozostanie moje pytanie.

~ * ~

- Witam wszystkich – powiedziała profesor Galatea Merrythought, wchodząc do klasy. – Kto mi powie, o czym ostatnio mówiliśmy? – Oczywiście zgłosiła się Evans.
- Tak?
- Mówiliśmy o zasadach pojedynków.
- Dziękuję, panno Evans. W takim razie przypomni je nam... pan Potter – rzekła nauczycielka obrony, a Remus szturchnął mnie w ramię.
- Yyy, no więc tak – zacząłem. – Trzeba się najpierw ukłonić, a potem odwrócić i odejść na pięć kroków – wyrecytowałem formułkę jak pierwszoroczny.
- Zgadza się. Coś jeszcze chce pan dodać?
- Nie – odparłem niezadowolony. Nie lubiłem, jak mi się przerywa.
- Dobrze. W takim razie dodam jeszcze, że zaklęcia rzucamy, licząc uprzednio do trzech. Jeśli już znamy te zasady, wypada poznać kilka zaklęć, których możemy używać podczas zajęć praktycznych na następnej lekcji. Zaczniemy może od Expulso.
     Przez najbliższą godzinę na nowo przerabialiśmy wszystkie zaklęcia, które przydałyby się nam podczas zwykłego pojedynku. Była to strasznie nudna lekcja, gdyż każdy z nas bardzo dobrze znał powtarzane milion razy zaklęcia.
- Incancerus – powiedziałem beznamiętnym głosem i Remus padł na ziemię pokonany przez grube liny. Uwolnił się i tym razem on zaatakował mnie. I tak w kółko przez całą lekcję, po której miałem już naprawdę dosyć.
- Myślę, że czas przejść do praktyki – powiedziała po pierwszej godzinie Merrythought. – Przez najbliższe cztery lekcje będziemy kontynuować ten temat, bo jest to jeden z najważniejszych, jakie przerabialiśmy przez ostatnie sześć lat.
     Na pierwszą parę profesor Merrythought wybrała Seana Whitby’ego i...
- Dołączy do niego...
- Ja – zgłosiłem się na ochotnika. Każda okazja do dokopania temu głupiemu Puchonowi, była dla mnie idealna.
- Dobrze. W takim razie pan Whitby i pan Potter zaczną.
     Wystąpiłem z tłumu i wyszedłem na środek, odprowadzany przez zabójczy wzrok Evans, pobłażliwy wzrok Lupina i usatysfakcjonowany wzrok Seana.
     Stanęliśmy na przeciwko siebie. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem. Dojrzałem w jego oczach wyższość, pewność siebie i dziwną satysfakcję, nie wiem, z czego wynikającą. Ukłoniliśmy się, a ja posłałem mu uśmiech zadowolenia. Odwróciliśmy się, ale zanim zrobiliśmy jeden krok, drzwi do sali otworzyły się i do środka wszedł profesor Slughorn.
- Coś się stało, Horacy? – zapytała nauczycielka obrony.
- Galateo, moja droga. Pilnie potrzebuję twojej pomocy.
- Oczywiście, już idę – powiedziała, a potem zwróciła się do nas. – Wracam dosłownie za chwilę. Macie być cicho, a co najważniejsze: ż a d n y c h p o j e d y n k ó w. Będziemy kontynuować, jak wrócę. 
     Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, a potem Merrythought wyszła razem ze Slughornem.
- Cholera – zakląłem, kiedy podszedł do mnie Lunatyk. – A mogłem mu dokopać – dodałem ze złością.
- Daj spokój, Rogacz – rzekł Lupin. – Nie rozumiem, dlaczego tak się na niego uwziąłeś.
- Bo działa mi na nerwy. Kręci się koło Evans i myśli, że ona kiedyś z nim będzie.
- Nie jest powiedziane, że ty z nią będziesz – usłyszałem za sobą głos Łapy. – Poza tym, koło Evans kręci się wielu chłopaków.
- Powiedziałeś już swoje – stwierdziłem. – A ja nie ustąpię, więc jeśli nadal chcesz...
- Dobra, dobra. Rób, co chcesz – rzekł Syriusz. – Ale chyba nie będziemy się kłócić o jakąś dziewczynę? Przecież to nie w naszym stylu.
- No właśnie, to nie jest w naszym stylu.
     W oczekiwaniu na profesor Merrythought poszliśmy na swoje miejsca. Usiadłem na ławce i oparłem się wygodnie o ścianę. Z tej pozycji miałem doskonały widok na całą salę i wszystkie znajdujące się w niej osoby. Chłopacy dołączyli do mnie, więc znowu tworzyliśmy elitę. Rozejrzałem się po sali. W najbardziej odległym od nas kącie siedziały dziewczyny, czyli Evans, Vick i Meadowes w towarzystwie Whitby’ego i jego brzydkiego kumpla, którego nie znałem z nazwiska. Kawałek dalej siedzieli Ślizgoni, wśród których oczywiście znajdował się Avery, Mulciber oraz Bellatrix Black. Reszta mnie nie interesowała.
- Cześć, James – usłyszałem głos Miriam, która w towarzystwie trzech Puchonek podeszła do naszej ławki.
- Hej – odparłem. – Co słychać?
- W porządku – Miriam usiadła koło mnie, a potem pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnąłem się do siebie z satysfakcją. Spojrzałem w stronę Evans, a potem pocałowałem moją dziewczynę. Tym razem zauważyłem, że Lily patrzy w naszą stronę z niezbyt zadowoloną miną, a Sean próbuje odwrócić jej uwagę.
- Więc o której mam dzisiaj przyjść? – spytał Łapa wysokiej, długowłosej blondynki, która miała na imię Jasmine. Jej koleżanki Jessica i Veronica zachichotały. Niestety ten towar był już przechodzony i Syriusz dobrze o tym wiedział. Nie powstrzymało go to jednak od kolejnego, tym razem potrójnego, flirtu. Ja już dawno zaliczyłem wszystkie trzy dziewczyny.
- A co z Dorcas? – zapytał Lunatyk, jak zwykle patrząc sceptycznie na nasze podrywy. Twarz Blacka automatycznie spochmurniała. Wiedziałem, że coś się między nimi wydarzyło, ale do tej pory Syriusz nie powiedział co, a ja sam nie pytałem, zajęty własnymi sprawami z Evans.
- Olała mnie. Powiedziała, że nie chce ze mną być i tyle. Przecież nie będę za nią latał – odparł zapytany, a ja stwierdziłem, że kłamie, ale siedziałem cicho.
- Nie rozumiem, dlaczego ona w ogóle z nim rozmawia – powiedziałem na głos, nadal wpatrując się w Evans.
- Może dlatego, że nie jest tobą? – zaproponował Łapa.
- James, dla mnie jesteś ideałem – wtrąciła się Miriam, a potem zaczęła mnie całować.
     Profesor Merrythought długo nie przychodziła. Ja byłem zajęty Vane, a Syriusz Puchonkami, więc Lupin strasznie się nudził.
- Chodź, stary – powiedziałem w pewnej chwili. – Znajdziemy ci zajęcie.
     Zostawiłem Miriam z Łapą i wraz z Luńkiem poszliśmy w stronę stojących po drugiej stronie klasy dziewczyn. Chciałem ściągnąć do naszego grona Vick, bo wiedziałem, że Remus bardzo ją „lubi”.
- Co ty chcesz zrobić?
- Trzeba cię w końcu zeswatać – odparłem z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Co? Niby z kim? – Lupin trochę się zmieszał.
- Przecież dobrze wiesz, o kim mówię... – zawiesiłem głos, żeby go trochę podrażnić. – Panna Vick nie odrywa od ciebie wzroku – dodałem po chwili.
- Przesadzasz – odparł już trochę pewniej. – Poza tym po porannej rozmowie Ann jest na mnie wściekła.
- To idź do niej, powiedz, że przepraszasz i zgódź się na jej propozycję – powiedziałem. Miałem nadzieję, że Lupin mnie posłucha, bo naprawdę chciałem na nowo zbliżyć się do Evans. Po wielu dzisiejszych przemyśleniach byłem teraz optymistycznie nastawiony do całej tej sytuacji. Lily musiała w końcu ulec. Nie było innego wyjścia, chociaż jako pierwsza stawiła mi naprawdę widoczny opór.
- Nie wiesz, co Ann tym razem wymyśliła – rzekł Lunatyk, przywołując mnie do rzeczywistości.
- W takim razie oświeć mnie – odparłem. Lupin westchnął, a potem powiedział:
- Chce doprowadzić do waszego spotkania. Randka w ciemno.
     Zastanowiłem się przez chwilę, w jakiej sytuacji by mnie to stawiało.
- Świetnie – rzekłem z szerokim uśmiechem.
- Świetnie? – spytał zdezorientowany Lunatyk.
- Oczywiście, że tak, Remus. Posłuchaj, Evans może gra twardą i w ogóle, ale nie raz przekonałem się o tym, że ona boi się sytuacji, w których jest ze mną sam na sam. Nie wie, jak się zachować, co robić, co powiedzieć. Mam wtedy taką przewagę, że bez problemu sobie z nią poradzę, jeżeli tylko wasza dwójka łaskawie mi to umożliwi. Tylko pamiętaj – podkreśliłem. – Ann nie może wiedzieć, że znam całą prawdę. – Lupin na moje słowa pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Oboje przesadzacie. I ty, i Ann. Nie pomyślałeś, że Lily może się to nie spodobać? Może wściec się tak, że żadne twoje następne próby nie dadzą rezultatu. James, ona już cię nienawidzi, a ty chcesz to wszystko jeszcze bardziej pogorszyć.
- Jeżeli mnie nienawidzi, to niczego już nie pogorszę – stwierdziłem. – Poza tym uważam, że ona darzy mnie zupełnie innym uczuciem niż nienawiść – dodałem. To była prawda. Dopuszczałem do siebie możliwość, którą zaproponował Remus, ale osobiście byłem przekonany, że Evans mimo wszystko coś do mnie czuje, chociaż jeszcze sama o tym nie wie. Byłem pewny, że jeśli jej to uświadomię, wygram.
- Wiesz co, mam już was serdecznie dosyć. Wycofuję się z tej całej chorej akcji. Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym, by dogadać się z Evans, to sam idź do Ann i najpierw dogadaj się z nią. Ja nie chcę mieć już z tym nic wspólnego – rzekł Lupin. – Lily jest moją przyjaciółką i nie mogę jej tego robić, bo mi ufa.
- Luniek, ale jak to? Przecież powiedziałeś...
- Wiem, co powiedziałem, ale zmieniłem zdanie. Jeśli tak, jak mówisz, jesteście sobie „przeznaczeni”, to zejdziecie się i bez mojej pomocy – dodał, a potem zawrócił i zostawił mnie samego.
- Jak chcesz – powiedziałem sam do siebie. – Jeszcze wszyscy zobaczą, że Jamesowi Potterowi się nie odmawia.
     Swoją drogą Remus miał trochę racji. Dlaczego jednak najpierw samemu nie załatwić sprawy z Ann, a potem z Evans? Z opowieści Lupina wynikało, że jej blond przyjaciółka jest bardzo zdeterminowana, jeśli chodzi o zeswatanie nas. Mniejsza z moją reputacją. I tak nie mam już nic do stracenia, stwierdziłem i podjąłem moją wędrówkę na drugi koniec sali.
     Przechodząc obok Ślizgonów, dosłyszałem kawałek dziwnej rozmowy.
- Najpierw trzeba wykończyć wszystkie szlamy – powiedziała Bellatrix Black z szerokim uśmiechem na ustach i lekkim obłąkaniem w oczach. – Potem czas na zdrajców krwi – zauważyłem, że posłała krótkie spojrzenie w kierunku Łapy, co niezbyt mnie zdziwiło. Wszyscy wiedzieli, jaka sytuacja panowała w rodzinie Blacków, ale to, że Syriusz mieszka u mnie, było już większą tajemnicą. Bardzo mu współczułem, ale nie mogłem nic zrobić. Był dla mnie jak brat, więc kiedy pewnego wieczora zjawił się przed drzwiami rezydencji Potterów, moi rodzice bez słowa przyjęli go pod nasz dach. Ale nie o to tu teraz chodziło. Przystanąłem i udałem, że but mi się rozwiązał, aby dosłyszeć coś jeszcze.
- Czarny Pan na pewno weźmie to pod uwagę – odparł Avery. – Mam nadzieję, że najpierw wykończy tą rudą szlamę Evans...
- Oni wszyscy... Zdrajcy czystej krwi... Kalają ją – dodała ze złością Bellatrix.
     Wiedziałem, o czym oni rozmawiają. Czarnym Panem Śmierciożercy nazywali Voldemorta. Jak widać, nie myliłem się. Ślizgoni, będąc uwięzieni w Hogwarcie, chcieli sami wyeliminować uczniów pochodzących z rodzin mugoli. Wiedziałem, że na pierwszy ogień szła Evans, bo od zawsze z nimi walczyła. Podczas ostatniego spotkania z nimi, przysięgałem, że jeśli jeszcze raz nazwą ją szlamą, na długo mnie popamiętają, więc słysząc to teraz, zdenerwowałem się. Pod wpływem chwili musiałem to zrobić.
- Coś ty powiedział, Avery? – Ślizgoni trochę się zmieszali, kiedy zorientowali się, że słyszałem ich rozmowę. – Nazwałeś Evans szlamą, a mówiłem, że kolejny raz ci tego nie daruję.
- Nikt mi nie zabroni głosić prawdy – odparł Avery, wstając z miejsca.
- To głoś ją sobie, ale nie obrażaj innych – rzekłem.
- Potter, nadal robisz za jej ochroniarza, chociaż ona cię nienawidzi? – Ślizgoni zaśmiali się.
- Nie twój interes za kogo robię. – Podszedłem do niego blisko i powiedziałem: – Jeśli jesteś taki mądry, to pokaż, na co cię stać. Pojedynkujmy się. – Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a potem Avery rzekł:
- Dobra.
     Szybkim krokiem wróciłem na swoje miejsce.
- Black, będziesz moim sekundantem – rzuciłem.
- O czym ty mówisz? – spytał zdezorientowany Syriusz.
- Pojedynkuję się z Averym – wyjaśniłem wszystkim.
     Na twarzy Łapy wykwitł szeroki uśmiech, Puchonki były zaintrygowanie, a Lunatyk wściekły. Miriam natomiast była przerażona.
- James, nie rób tego. To niebezpieczne – powiedziała, ale ją zignorowałem.
- Rogacz, Merrythought zabroniła nam się pojedynkować! – rzekł Lupin. – Wycofaj się z tego.
- Nie mogę. Ja go wyzwałem i mam zamiar go pokonać – odparłem stanowczo.
- Ekstra! – krzyknął Łapa uradowany.
- Ale… – Lunatyk chciał jeszcze negocjować.
- Nie ma żadnego ale, Remus. Skończę z Averym, zanim wróci Merrythought. – Lupin pokręcił głową z rezygnacją, a potem dodał.
- Evans się wścieknie, jeśli stracisz chociaż pięć punktów.
- Nie stracę żadnych punktów – odparłem.
- A o co w ogóle poszło? – wtrącił się Łapa.
     Teraz wszyscy się we mnie wpatrywali i czekali w napięciu na moją odpowiedź. Przecież nie mogłem im powiedzieć prawdy. Chłopakom tak, ale nie dziewczynom, a tym bardziej Miriam.
- Potem wam powiem – rzekłem do Blacka i Lupina.
- I co, Potter, strach cię obleciał? – usłyszałem za plecami głos Avery’ego. – Rezygnujesz czy oddajesz mi zwycięstwo walkowerem? – On i jego banda zaśmiali się.
- Chciałbyś, Avery – odparłem. – Możemy zaczynać.
- Z drogi! – krzyczał Łapa. – Rozsunąć się! Zrobić miejsce!
     Wszyscy ustawili się tak, że na środku zostało wystarczająco dużo miejsca na krótki i szybki pojedynek. Stanęliśmy z Averym na przeciwko siebie w pewnej odległości. Ślizgoni odsunęli się kawałek do tyłu. Przy moim przeciwniku została tylko Bellatrix. Syriusz się ucieszy, stwierdziłem. Chłopacy nadal stali koło mnie.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – zapytał Lupin. Skinąłem głową.
- Co tu się dzieje? – W tym momencie podbiegła do nas Ann. Zignorowałem ją i wyjąłem z kieszeni różdżkę.
- James będzie się pojedynkował z Averym – wyjaśnił Lunatyk z rezygnacją w głosie.
- Przecież profesor Merrythought nam zabroniła – zaczęła Ann.
- Też mu to mówiłem, ale on nie chce słuchać.
- Idźcie już sobie. Chcę w końcu zacząć – powiedziałem zniecierpliwiony.
     Vick z niechęcią wykonała moje polecenie, posyłając mi niepewne spojrzenie. Kiedy odeszła, odezwał się Łapa.
- Zanim zginiesz, powiesz nam w końcu, dlaczego się z nim pojedynkujesz?
- Nazwał Lily szlamą – wyjaśniłem.
- I o to to całe zamieszanie? – Syriusz zrobił zawiedzioną minę.
- Tak – odparłem stanowczo. – Obiecałem ostatnio Ślizgonom, że jeśli jeszcze raz usłyszę, jak obrażają Evans, na długo mnie popamiętają, więc jeśli znowu chcesz się kłócić, to lepiej się wycofaj, Black. Teraz masz szansę. – Spojrzałem na niego i w napięciu czekałem na odpowiedź.
- Zostaję.
- Dobra. W takim razie możemy zaczynać.
     Zanim jednak rozpoczęliśmy, musieliśmy zaczekać, aż uspokoi się jedna z głośnych rozmów. Spojrzałem w tamtą stronę i westchnąłem. Czy ona zawsze musi wszystko utrudniać? Teraz do moich uszu doleciały słowa Dorcas.
- Lily!
- Mnie do tego nie mieszajcie – odparła ze złością Evans. – Niech robi, co chce – dodała, a potem przemaszerowała przez całą klasę i wyszła, trzaskając przy tym drzwiami. Avery uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Zaczynajmy w końcu! – krzyknąłem.
     Łapa stanął po mojej lewej stronie tak, żeby mi nie przeszkadzać. Jego kuzynka zrobiła to samo po stronie Avery’ego.
- Możecie zaczynać – powiedział Syriusz.
     Podeszliśmy z Averym do siebie. Ukłoniłem się, jak nakazywały zasady, ale cały czas nie spuszczałem wzroku z mojego przeciwnika. Odwróciłem się, a potem powoli zrobiłem pięć kroków. Stanąłem twarzą do Ślizgona i czekałem, aż Łapa i Bellatrix odliczą do trzech.
- Raz! – stanąłem w dogodnej dla mnie pozycji. – Dwa! – obrałem cel. – Trzy! – zanim Avery zdążył zareagować, posłałem w jego stronę zaklęcie Incancerus, po którym padł na ziemię. Szybko się jednak wyswobodził i sekundę potem fala zaklęć poleciała w moją stronę.
- Protego! – krzyknąłem w ostatniej chwili.
     Przez jakiś czas zaklęcia latały w obie strony, nie czyniąc większej szkody. Miałem jednak dosyć bawienia się ze Ślizgonem. Byłem naprawdę wkurzony. Znalazłem więc dogodny moment zawahania się Avery’ego i zaatakowałem, nie dając mu żadnego pola do manewru.
- Rictusempra – rzuciłem i zanim mój przeciwnik wyszedł z szoku, dobiłem go zaklęciem Expulso. Avery odleciał do tyłu, z hukiem uderzył o ścianę i spadł na ziemię. Czekałem na jakąś reakcję z jego strony, ale się nie doczekałem.
- Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że ten pojedynek wygrał James Potter! – krzyknął Łapa.
     Rozległy się aplauzy i krzyki uznania. Byłem zadowolony z rozwiązania sytuacji. Pokonałem Avery’ego i nie straciłem żadnych punktów. Z zadowoleniem na twarzy odwróciłem się do reszty uczniów, przyjmując gratulacje, słowa podziwu i uwielbienia. Jednak w tym momencie usłyszałem wyraźny głos pokonanego Ślizgona:
- Jeszcze zobaczymy, Potter, kto jest zwycięzcą. Sectumsempra!
     Odwróciłem się i zobaczyłem zielony strumień, lecący w moją stronę. Nie miałem czasu, aby ponownie wyciągnąć różdżkę, więc rzuciłem się w prawą stronę. Siódmoklasiści rozstąpili się, a zaklęcie uderzyło w świecznik zawieszony pod sufitem, który następnie spadł z hukiem na posadzkę.
- Co tu się dzieje? – głos profesor Merrythought przeszył chwilową ciszę jak brzytwa. Wstałem z podłogi i otrzepałem się.
- Nic – odparłem powoli. – Czekamy na panią pro...
- Potter, czy ty mnie uważasz za idiotkę? Chyba wyraźnie powiedziałam: ŻADNYCH POJEDYNKÓW POD MOJĄ NIEOBECNOŚĆ, a pan z panem Averym właśnie ten zakaz złamaliście – powiedziała wściekła.
     Cholera, a już myślałem, że nam się upiecze. Jednak mimo wszystko nie żałowałem tego pojedynku. Zastanawiałem się tylko, skąd Avery wziął to ostatnie zaklęcie i jak działało. Nie było go w naszym podręczniku ani wśród zaklęć, które podała nam nauczycielka obrony. Trzeba będzie je później wypróbować, stwierdziłem.
- Łamanie zasad musi mieć jakieś konsekwencje – rzekła nauczycielka, – dlatego wam – wskazała na mnie i na Avery’ego – odejmuję po pięćdziesiąt punktów. Tobie – teraz zwróciła się tylko do Ślizgona – dodatkowe dwadzieścia za strzelanie w plecy, co jest kategorycznie zabronione. Poza tym również po dwadzieścia punktów odejmuję pannie Black i panu Black za asystowanie. Oprócz tego każdej osobie w tej sali pięć punktów za brak reakcji.
     Rachunek dla naszego domu był koszmarny. Nie wiedziałem, czy w ogóle mamy tyle punktów, by Merrythought mogła je odjąć.
- Ale pani profesor – próbowałem negocjować. – Nie wystarczy szlaban?
- Nie, panie Potter. Pański szlaban byłby karą nie tylko dla pana, ale i dla mnie. Następnym razem proszę się zastanowić, zanim zrobi pan coś, czego pan robić nie powinien.
     Rozległ się dzwonek, kończący lekcję.
- Możecie iść – powiedziała pani profesor. – Jutro będziemy kontynuować.

~ * ~

- James, dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz? – spytał Remus, kiedy szliśmy po schodach do wieży. – Mówiłem, że masz tego nie robić, że znowu stracisz punkty...
- Daj już spokój, Luniek – powiedział Łapa. – Przynajmniej był ubaw. Widzieliście minę Avery’ego, kiedy uderzył w ścianę? Bezcenne. – Black zatopił się we wspomnieniach.
- Mimo to… – kontynuował Lupin.
- On ją nazwał szlamą, Remus. Nie mogłem mu tego darować.
- Mogłeś i powinieneś – stwierdził. – Avery nie raz ją tak nazywał, a ona nic sobie z tego nie robiła. Dlaczego więc ty...?
- Ona to ona, a ja to ja – stwierdziłem dobitnie, kończąc dyskusję. – Poza tym wiesz, że lubię pakować się w kłopoty, a tym bardziej połączone z zabawą. Szkoda tylko, że nie mogłem pobawić się z Whitbym. – Byłem pewny, że rozwaliłbym go szybciej niż Avery’ego.
- Może jutro się uda – pocieszył mnie Łapa.
- I właśnie dlatego Evans nigdy się z tobą nie umówi – mruknął Remus do siebie, jednak ja to usłyszałem. Chciałem nawet coś na to odpowiedzieć, ale w tej chwili minęły nas przyjaciółki Evans. Zawróciły i stanęły na schodach, blokując nam przejście.
- Gratuluję, Potter – powiedziała Dorcas. – Dziewięćdziesiąt pięć punktów na jednej lekcji. Tylko ty potrafisz pobić ten rekord. Przecież nawet tyle nie mieliśmy! – krzyknęła.
- Wiesz co – wtrąciła się Ann. – Żal mi cię, bo... – zawiesiła głos, żeby dodać trochę dramatyzmu – Lily cię za to zabije.
- Jeśli tylko się o tym dowie – dodała Meadowes.
- A dowie się na pewno – zakończyła Vick, a potem obie uśmiechnęły się z ironią i politowaniem, i pobiegły na górę.
- Jak one mnie wkurzają – stwierdziłem, ale w głębi duszy wiedziałem, że miały rację. Jeśli Lily się dowie, że straciłem dziewięćdziesiąt pięć punktów, chociaż nasz dom miał tylko dziewięćdziesiąt, będzie po mnie.

Lily Evans
     Lekcja obrony i powtórka pojedynków, czyli coś, na co siódmoklasiści z niecierpliwością czekają. Kiedy po pierwszej godzinie wszyscy perfekcyjnie znali zaklęcia stosowane podczas szkolnych pojedynków, przyszedł czas na praktykę.
- Jako pierwsi zaprezentują się pan Whitby, a dołączy do niego... – powiedziała profesor Merrythought.
- Ja – głos Pottera zagłuszył całe moje podekscytowanie. Wiedziałam, dlaczego się zgłosił. Nienawidził Seana, co było ogólnie wiadome, więc teraz, kiedy nadarzyła się sposobność do legalnej walki z nim, po prostu nie mógł z niej nie skorzystać.
- Dobrze, w takim razie pan Whitby i pan Potter zaczną.
     Obaj wystąpili z tłumu i wyszli na środek. Odprowadziłam ich spojrzeniem. Oboje wyglądali na usatysfakcjonowanych tą sytuacją. Co za durnie. Sean nie był wcale lepszy od Pottera. Zazdrość była jego czułym punktem, a ja ciągle, czasami nawet nieświadomie, dawałam mu do niej powody.
     Pojedynek, który ogólnie miał się toczyć o mnie, na szczęście został przerwany przez Slughorna, który pilnie potrzebował pomocy profesor Merrythought. Na razie odetchnęłam z ulgą.
- Będziemy kontynuować, jak wrócę – oznajmiła nauczycielka obrony, a potem wyszła z sali.
     Oczywiście poszłam usiąść w miejscu jak najbardziej oddalonym od Pottera. Dołączyły do mnie dziewczyny oraz Sean i Michael.
- Lily, musimy w końcu porozmawiać – oznajmił mój chłopak i miał rację. Problem był tylko w tym, że to z Jamesem, a nie z nim miałam najpierw wszystko załatwić. Cholera, zaklęłam w myślach. I co ja mam teraz zrobić? Prawda była taka, że nie mogłam zrobić nic. Musiałam porozmawiać z Seanem. Nie miałam innego wyjścia. Przez ostatnie dni go unikałam, ale teraz nie pozostawił mi wyboru. Nie mogłam kolejny raz się wykręcić. Dziewczyny spojrzały na mnie w napięciu.
- Masz rację. Musimy – odparłam i odeszliśmy kawałek dalej, tak, żeby nikt nie dosłyszał naszej rozmowy.
- Muszę ci coś wyjaśnić – powiedzieliśmy jednocześnie.
- Ty pierwsza – rzekł. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech.
- Sean, sama nie wiem, co powinnam teraz powiedzieć. Umawialiśmy się na związek bez zobowiązań i o ile na początku nie byłam jakoś specjalnie do tego przekonana, o tyle później naprawdę cieszyłam się z mojej decyzji. Dobrze nam się układało, ale… Zanim powiem to, co chcę powiedzieć, wiedz, że tak naprawdę nigdy w pełni nie było to aktualne – spojrzałam na niego w napięciu, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Ostatnio uświadomiłam sobie, że na początku, gdzieś w podświadomości czułam, że nasz związek mógł być zemstą na Potterze – wyjaśniłam. – Zrozum, James jest, był dla mnie kimś dosyć ważnym. W chwili, kiedy do mnie przyszedłeś, byłam akurat strasznie na niego wściekła, bo znowu się pokłóciliśmy…
- Przecież nie powiedziałaś mu, że ze sobą chodzimy – zauważył Puchon.
- Nie – odparłam z westchnieniem. – I o to właśnie chodzi. Byłam na niego wściekła, chciałam się zemścić, a jednak tego nie zrobiłam. Nie mogłam. Trudno mi to wyjaśnić. Wierz mi lub nie, ale naprawdę chciałam z tobą być. Nie powiedziałam o nas Potterowi, bo mimo tego, że byłam na niego zła, nie chciałam go jeszcze bardziej dobijać. Naprawdę nie o to mi chodziło, chociaż z początku o tym pomyślałam. Jak już mówiłam, nie żałuję tego, że zgodziłam się na twoją propozycję, bo naprawdę było mi z tobą dobrze. Myślę, że z czasem mogłoby wyjść z tego coś więcej, ale teraz wiem, że ciężko by ci było na nowo mi zaufać. Nie będę miała do ciebie żalu. Nie powiedziałam ci tego, dlatego, żeby cię zranić, ale po to, żebyś znał prawdę, bo nie potrafię ciągnąć tego dłużej w takiej formie, jaką miało obecnie. – Spojrzałam w końcu na niego. Był trochę zaskoczony tym, co usłyszał, ale chyba nie był wściekły. – Nie jesteś zły? – spytałam.
- Nie – odparł niepewnie. – Lily... Ja też nie byłem z tobą do końca szczery – rzekł po chwili. – Kiedy jeszcze leżałaś nieprzytomna, miałem małe spięcie z Potterem. Powiedział wtedy, że go kochasz, i że nigdy ze mną nie będziesz, więc pomyślałem, że James naprawdę nieźle się wkurzy, kiedy dowie się, że jednak wybrałaś mnie, a nie jego, tylko, że… Nie mogłem mu o tym powiedzieć.
     Byłam zdezorientowana. Od początku nasz związek tak naprawdę nie opierał się na niczym, z tą różnicą, że ja potraktowałam go poważnie, a on jako nieformalny zakład z Potterem. Myślałam, że to on będzie wściekły o to, co mu powiem, a jednak role się odwróciły. To ja byłam teraz zła, że świadomie potraktował mnie jak rzecz, którą można przerzucać z rąk do rąk. Chociaż z drugiej strony, kiedy podejmowaliśmy decyzję, oboje czuliśmy do Jamesa nienawiść. Tylko, że mi przeszło, a jemu nie. N i e n a w i d z i l i ś m y Pottera i przez to, nasz związek okazał się zwykłą fikcją. Byłam pewna, że Sean nadal go nie lubi, ale ja nie mogłam powiedzieć tego o sobie. Przestałam go nienawidzić, ale na tyle, żeby spróbować się z nim dogadać, a nie chodzić czy umówić. Co do Whitby’ego... Przekonałam się, że nie do końca jest taki sam jak Rogacz. Nie wiem, czy będąc ze mną zachowywał się tak celowo czy nie, ale był inny niż chłopacy, z którymi spotykałam się do tej pory i naprawdę szkoda by mi było, gdybyśmy mimo wszystko się rozstali.
- Co teraz zrobimy? – spytał Sean.
- A co możemy zrobić? Chyba najlepiej będzie, jeśli rozejdziemy się w pokoju, nie żywiąc do siebie urazy – stwierdziłam.
- Masz rację. Zawaliliśmy sprawę.
- Dokładnie. – Zapadła chwila ciszy, podczas której zerknęłam na Pottera całującego się z Miriam.
- Nigdy nie namówię cię, do dania nam jeszcze jednej szansy? – zapytał Sean, przerywając milczenie.
- O czym ty mówisz?
- Naprawdę mi się podobasz, Lily. Strasznie mi na tobie zależało, dlatego zrobiłem to, co zrobiłem. Mimo moich niecnych planów, chciałem z tobą być. Zresztą już ci to mówiłem przed tą całą awanturą. Dodatkowo przez ten krótki czas przekonałem się, że nie jesteś taka, o jaką cię posądzałem.
- Chcesz spróbować jeszcze raz, ale teraz na poważnie? – Skinął głową. Oczywiście byłam na to przygotowana i sama może kiedyś znowu bym to zaproponowała, ale przecież postanowiłam, że tym razem to Rogacz będzie miał pierwszeństwo. I tak popełniłam błąd, rozmawiając najpierw z nim. Jednak z drugiej strony kolejna taka szansa może się nie powtórzyć. Powiedziałam więc: – Sean, tylko widzisz, jest pewien problem. U mnie trochę się zmieniło. Ostatnio dużo przeszłam razem z Potterem, powiedziałam coś, co muszę naprawić. Tak naprawdę nigdy nie chciałam mścić się na Jamesie, bo nie zasłużył na to.
- To znaczy?
- To znaczy, że muszę przeprosić Pottera. Dobrze nam się układało w zeszłym roku i chcę, by nadal tak było. Po tym wszystkim nasze relacje się zmieniły, zależy mi na tym, by James był dla mnie zwykłym znajomym. Jeśli nie będzie ci przeszkadzał fakt, że się z nim spotykam czy koleguję, nazywaj to sobie jak chcesz, to możemy znowu spróbować.
     Sean zastanawiał się przez chwilę.
- Nie ma żadnych szans, żebyś zmieniła decyzję? – spytał poważnie. Pokręciłam głową.
- Nie, zbyt mi na tym zależy – rzekłam.
- Mi natomiast zależy na tobie – odparł. – Jeśli tylko uda ci się utrzymać tą znajomość w takim stanie, jak mówisz, to zgoda, możemy spróbować jeszcze raz. 
     Uśmiechnęłam się. Świetnie, pomyślałam. Tylko czy o to mi właściwie chodziło? To Seanowi miałam dać wybór, nie Jamesowi. To Potter powinien zezwolić na to, bym była z tym Puchonem. Chociaż właściwie dlaczego? Jeśli Whitby postawił teraz wszystko na jedną kartę po ty tylko, byśmy jednak nadal byli razem, to widocznie naprawdę mu na mnie zależy i pokazuje to, a nie tylko tak mówi. Jednak mimo moich usilnych prób Potter mi teraz niczego nie wybaczy, stwierdziłam. Jeśli dostanie kolejny cios w formie mojego związku z Seanem, mogę pożegnać się z tym, na czym mi najbardziej zależało. Mimo tego musiałam spróbować.
- W takim razie zgoda. Spróbujmy jeszcze raz, na poważnie – powiedziałam, a Sean uśmiechnął się z zadowoleniem. – Tylko poczekajmy z ujawnieniem naszego związku do jutra. Jeszcze dzisiaj chcę porozmawiać z Potterem.
- W porządku. Jak chcesz – odparł mój chłopak, posłał mi jeszcze jeden uśmiech i wrócił do swojego kolegi.
     Znowu spojrzałam w stronę Huncwotów i znowu zobaczyłam Rogacza obściskującego i całującego się z Miriam. Mina mi trochę zrzedła na ten widok, ale w tym momencie poczułam na swoim ramieniu dłoń Seana. Nie zareagowałam na ten gest od razu. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego ta dwójka to robi. Może James pogrywał ze mną tak samo jak ja z nim. Nie wiedziałam. Różnica mogła być tylko w tym, że u mnie zrodziło się z tego jakieś prawdziwe uczucie, a on nigdy się nie zmieni, w związku z czym Miriam lada moment będzie wypłakiwać sobie oczy. Jeszcze dzisiaj się przekonam, na czym stoję, stwierdziłam i w tym momencie napotkałam wzrok Rogacza.
     Jakiś czas później nastąpiło ożywienie wśród uczniów, nadal czekających na powrót nauczycielki. Chwilę temu zauważyłam, że Potter i Lupin idą w naszą stronę, jednak wyglądało na to, że tych dwoje pokłóciło się o coś, bo Remus wrócił do Łapy, zostawiając Jamesa samego. Następnie Rogacz, po krótkiej konfrontacji ze Ślizgonami, także wrócił na swoje miejsce.
- I co, Potter, strach cię obleciał? – W pewnej chwili rozległ się głos Avery’ego. – Rezygnujesz czy oddajesz mi zwycięstwo walkowerem?
- O co chodzi? – spytała Dorcas, stając tak, żeby lepiej widzieć całe zajście.
- Avery i Potter? To się nie może skończyć dobrze – stwierdziła Ann.
- Jeśli ten dupek straci chociaż pięć punktów, własnoręcznie go zabiję – powiedziałam ze złością.
- Chciałbyś, Avery – odparł James. – Możemy zaczynać.
- Z drogi! – krzyczał teraz Łapa. – Rozsunąć się, zrobić miejsce.
- Czy oni mają zamiar się pojedynkować? – zapytał Michael, obserwując poczynania tej dwójki. – Przecież profesor Merrythought nam zabroniła.
- Potter nie uznaje zakazów – wyjaśniłam mu ze złością.
- Może wcale nie o to im chodzi – powiedziała Ann. – Pójdę się czegoś dowiedzieć. Zaraz wracam – dodała i pobiegła w stronę Huncwotów. Nie minęły dwie minuty, a była z powrotem.
- I co?
- Jednak będą się pojedynkować – wyjaśniła.
- O co? – spytałam sztywno.
- Nie wiem, tego się nie dowiedziałam.
- Znowu stracimy punkty – pożaliła się Dorcas.
- A może ty przemówisz mu do rozumu? – zaproponowała Ann. – Ciebie na pewno posłucha.
- Nie ma mowy.
- Lily! – krzyknęła Dor.
- Mnie do tego nie mieszajcie – powiedziałam ze złością tak, żeby Potter to usłyszał. – Niech robi, co chce – dodałam, a potem przemaszerowałam przez klasę i wyszłam z sali, trzaskając drzwiami.
     Co on do cholery wyprawia?, zastanawiałam się, wracając do wieży. Niech straci chociaż jeden punkt, a już nie żyje. Oczywiście mogłam spróbować coś zrobić, Potter mógłby mnie nawet posłuchać, ale po co się wtrącać? Chciałam w końcu skończyć ten cały cyrk, dogadać się z nim i znowu zacząć żyć normalnie, spokojnie, tak jak kiedyś, ale jak miałam tego dokonać, jeśli James ciągle pakował się w sytuacje, wytrącające mnie z równowagi, jeżeli ciągle zachowywał się jak dziecko?

~ * ~

     Siedziałam w Pokoju Wspólnym, czekając aż dziewczyny skończą obronę przed czarną magią i dołączą do mnie. Właśnie kończyłam pisać list do rodziców informujący o zakupie sukienki na bal, gdy wejście do pokoju otworzyło się i szybko przeszła przez nie Kate. Rozejrzała się, a kiedy mnie zauważyła, od razu podeszła do mojego stolika.
- Hej, coś się stało? – spytałam.
- Właśnie widzę, że jeszcze o niczym nie wiesz, bo inaczej... Zresztą mniejsza z tym – odparła. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Kate, widząc moją minę, zaczęła swoją opowieść.
- Byłam z Johnem na Błoniach. – John to jej chłopak, przypomniałam sobie. – Właśnie wracaliśmy do zamku, bo miał jeszcze jedną lekcję i... – Kate zawiesiła głos.
- I? – ponagliłam ją.
- Nie zgadniesz, co się stało, kiedy przechodziliśmy koło Wielkiej Sali. – Posłałam jej pytające spojrzenie. – Nie spodoba ci się to, co powiem, ale...
- Ale co? Kate, wykrztuś to z siebie.
- Gryffindor nie ma żadnych punktów.
- Co? – spytałam zaskoczona, ale już wiedziałam, co było tego przyczyną. – Potter – powiedziałam ze złością.
- Co z nim?
- Miał się pojedynkować z Averym, chociaż profesor Merrythought nam zakazała. Jak widać, wróciła w nieodpowiednim momencie – wyjaśniłam.
- No tak, mogłam się tego domyślić – stwierdziła Kate.
- Tym razem przesadził – powiedziałam stanowczo. – Niech no tylko się tu pojawi, to nie ręczę za siebie.
     Kate uśmiechnęła się, usatysfakcjonowana moją odpowiedzią. Ona także należała do tych niewielu osób, które nienawidzą Jamesa.
- Nie mogliście go powstrzymać? – spytała po chwili.
- Mnie się pytasz? To nie ja jestem jego dziewczyną – odparłam trochę zbyt ostro. – Przepraszam – dodałam zaraz.
- Nie ma sprawy – rzekła Kate ze smutkiem. Wiedziałam, o co jej chodziło. Jej najlepsza przyjaciółka chodziła z chłopakiem, którego ona nie cierpiała i, przez którego jej przyjaźń z Miriam praktycznie już nie istniała.
- Myślę, że prędzej czy później Miriam przybiegnie do mnie z płaczem – powiedziała po chwili. Nic nie odpowiedziałam. – Cieszę się, że chociaż ty odprawiłaś go z kwitkiem – dodała teraz już z uśmiechem na twarzy.
- Też się cieszę z tego powodu – rzekłam, okłamując tym samym kolejną osobę.
     Wymyślałyśmy na Pottera do czasu, aż w Pokoju Wspólnym zjawiły się dziewczyny.
- O czym gadacie? – spytała Ann, opadając na pusty fotel.
- Wyzywamy tego durnia, który stracił wszystkie nasze punkty – odparłam, a Kate pokiwała głową. – W ogóle jak do tego doszło?
     Dorcas opowiedziała, co działo się po moim wyjściu z sali.
- A wiadomo chociaż, o co się bili? – spytała Kate. Ann pokręciła głową.
- Właśnie to jest najdziwniejsze – rzekła. – James nic na ten temat nie powiedział, a i reszta Huncwotów... – nie dokończyła, bo w tej chwili podbiegła do nas zapłakana Miriam.
- Co się stało? – spytała Dorcas, ale po minie Kate wywnioskowałam, że ona już wie, o co chodzi.
- James ze mną zerwał – wychlipała Miriam.
- Mówiłam ci, że tak będzie – powiedziała Kate beznamiętnie.
- Wiem i bardzo cię przepraszam – zawodziła tamta.
     Szatynka o kręconych włosach patrzyła na tą scenę niewzruszona, ale kiedy jej przyjaciółka znowu wybuchła płaczem, nie wytrzymała.
- Już dobrze – powiedziała. – Przecież każdy w tej szkole wie, że Potter to dupek.
- Ale on mi się naprawdę podoba.
- Nie tobie jednej – rzekłam. – Uwierz mi.
- Powiedział chociaż, dlaczego z tobą zrywa? – spytała Dor.
- Powiedział, że... Powiedział, że, że go ograniczam – Miriam rozpłakała się jeszcze bardziej. – A ja tylko chciałam, żeby dał sobie spokój z tym głupim pojedynkiem.
- Czyli jasne, że już od dawna to planował – stwierdziła dobitnie Ann. – Czekał tylko na odpowiedni pretekst. – Teraz spojrzała na mnie znacząco. Jej wzrok mówił: Masz szansę urobić go tak, jak chcesz.
     Może i miała rację. Jeśli Potter zerwał z Miriam to jest szansa, że teraz zrobi to, co będę chciała w zamian za to, że łaskawie znowu będę z nim rozmawiać.
- O wilku mowa – odezwała się Dorcas.
     Spojrzałam w kierunku, który wskazała. Świetnie. Zaraz zobaczymy, jak on się z tego wszystkiego wytłumaczy.
- Zaraz wracam – powiedziałam i wstałam.
- Gdzie idziesz? – spytała Dor.
- Zaraz wrócę – powtórzyłam i ruszyłam w stronę Huncwotów, którzy byli już w komplecie.
     James, kiedy mnie zauważył, szybko zmienił kierunek na schody do dormitorium chłopaków. O nie, pomyślałam. Nie tym razem. Tak łatwo się z tego nie wywinie. 
- Potter, stój! – powiedziałam stanowczo, kiedy cała czwórka była już na schodach. O dziwo Rogacz mnie posłuchał.
- Tak? – spytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jesteś skończonym idiotą!
- Evans, Evans, Evans, nie nudzi ci się ciągle powtarzać te same banały?
- Oj, naprawdę przepraszam, że sprawiłam ci przykrość, nazywając idiotą. Myślałam, że już to wiesz.
     Syriusz i Peter parsknęli śmiechem, na co Potter posłał im piorunujące spojrzenie.
- No cóż, twoja nienawiść do mnie to też jest jakieś gorące uczucie, nie sądzisz?
- Myślisz, że jesteś zabawny? – spytałam.
- Większość tak uważa – oznajmił beznamiętnym głosem. – Ale widzę, że ty twierdzisz inaczej.
     Nie skomentowałam jego idiotycznej odpowiedzi.
- Posłuchaj, ja i inni ciężko pracujemy na punkty, które mają nam zapewnić Puchar Domów, a ty i twoi koledzy ciągle je tracicie!
- Tym razem nic nie zrobiłem – odezwał się Pettigrew.
- Ile straciliście, ty i Black? – zapytałam ze złością, ignorując Glizdogona.
- Dziewięćdziesiąt pięć – wtrącił się w końcu Lupin.
- Ile?
- Dziewięćdziesiąt pięć – powtórzył.
- Przecież nawet tyle nie mieliśmy! – krzyknęłam, znowu przenosząc wzrok na Jamesa.
- Tym lepiej dla nas, nie? – spytał Łapa. – Pięć punktów nam się upiekło.
- Zamknij się, Black – powiedziałam. – Wcale nie jesteś lepszy niż Potter – znowu spojrzałam na Rogacza. – Jeszcze żebyś stracił te punkty z jakiegoś konkretnego powodu, ale nie, ty jak zwykle marnujesz pracę innych dlatego, że nie wykonujesz poleceń nauczycieli. Naprawdę nie możesz, chociaż raz, zrobić tego, o co cię ktoś poprosi?
     Teraz Peter, Łapa i Lupin wpatrywali się z napięciem w swojego kolegę. Nie wiedziałam, co ma znaczyć ta nagła zmiana w ich zachowaniu, dlatego ciągnęłam dalej.
- Ale kogo ja pytam. Ty się nigdy nie zmienisz – podsumowałam. – Możesz mi jednak powiedzieć, dlaczego pojedynkowałeś się z Averym? Chyba mam prawo wiedzieć, na co poszły wszystkie nasze punkty.
- Nie – odparł James sztywno i przez zaciśnięte zęby. Był zły, ale dlaczego? Przecież nie powiedziałam nic, o co mógłby się wściec.
- Nie? – spytałam, mrużąc oczy.
- Nie – powtórzył.
- Świetnie, w takim razie macie tydzień na to, by te punkty odrobić – rzekłam, a Huncwoci nie dyskutując dłużej, w końcu poszli na górę.
     W tym momencie nie byłam pewna, czy moje poranne postanowienie jest słuszne. Nie wiem, czy w ogóle da się z nim dogadać, stwierdziłam. Może najlepiej będzie, jeśli oleję Pottera, jednak zerwę z Seanem i znajdę sobie kogoś innego?

~ * ~

- I co? – spytała Ann, kiedy wróciłam do dziewczyn.
- Nic – odparłam oburzona. – Nie chciał łaskawie powiedzieć, za co stracił dziewięćdziesiąt pięć punktów. On jest niepoważny! – dodałam po chwili. – Właśnie sobie przypomniałam, dlaczego tak bardzo go nie znoszę.
- Nie znosisz? Przecież jeszcze rano mówiłaś... – odparła Ann.
- Wiem, co mówiłam, ale właśnie to odkręcam. Jestem idiotką! Dlaczego w ogóle pomyślałam, że coś mogłoby się zmienić?
- Czyli rezygnujesz z tego, co postanowiłaś?
- Tak.
- Ale przecież... – Ann nadal próbowała mi wybić z głowy ten pomysł.
- Gdyby James stał nad przepaścią – powiedziałam, przerywając jej. – Nie uratowałabym go. Co więcej, sama bym go jeszcze popchnęła – stwierdziłam, tymi słowami kończąc całą dyskusję.

sobota, 21 marca 2015

19. Powrót do punktu wyjścia cz. I czyli po pierwsze wyjaśnienia i bolesne wspomnienia

Witajcie, Kochani! 
     Ta część rozdziału taka w sumie o wszystkim i o niczym.
     EDIT: Całkiem wyleciało mi to z głowy, ale oczywiście, że kolejny rozdział pojawi się w przyszły piątek 27 marca z okazji urodzin Jamesa, a nie jak zwykle w sobotę.
     Na prośbę Anity dopisałam, może niezbyt zadowalający, bynajmniej w mojej opinii, fragment dotyczący krótkich przemyśleń Jamesa. Drugi fragment dotyczy historii Dorcas, której ogólnie nie miałam na razie w planach, no ale wszystko się jakoś przesunęło, więc jest. Mam nadzieję, że tego nie schrzaniłam. 
     Jak już piszę i tak przydługi wstęp, to dodam jeszcze, że na prośbę Em, pojawi się wątek miłosny z udziałem Petera, ale trochę później, bo akurat wpasuje mi się do tego, co mam już napisane odnośnie tej postaci.
    Rozdział dedykuję czterem osobom:
- Em, za dodanie 200 komentarza. Chociaż zdaję sobie sprawę, że połowę z nich napisałam sama, odpowiadając na wasze, ale nawet jeśli liczyć połowę, to 100 jest dla mnie mega osiągnięciem;
- Panience Livvi oraz Małej Czarnej, od których to dostałam kolejne nominacje do LBA;
- Gabby, która namówiła mnie na drugiego bloga i zmotywowała do stworzenia nowej historii. 
     Dobra, nie marudzę dłużej, tylko zapraszam na rozdział.

Kocham Was
Luthien

***

James Potter
     Usiadłem koło chłopaków i bezmyślnie wpatrywałem się w talerz. Syriusz zatopiony był we własnych myślach, usilnie szukając kogoś w osobach wchodzących do Wielkiej Sali. Peter wciągał kolejną porcję sałatki warzywnej, a Remus spoglądał to na mnie, to na Blacka, niepewny czy powinien się odezwać. Na szczęście wybrał opcję z milczeniem, za co byłem wdzięczny, bo nie chciałem mu wszystkiego tłumaczyć. Evans traktowała mnie tak, jakbym był jakimś monstrum – nie człowiekiem, a ja też miałem uczucia i prawda była taka, że w tym właśnie momencie, po słowach, które wyszły z ust dziewczyny, którą kocham nad życie, moje serce krwawiło. I chciało krwawić w samotności. Wstałem więc od stołu i bez słowa wyszedłem z sali.

~ * ~

     Byłem totalnym kretynem. Mój plan sprawdzenia, czy Lily na mnie zależy, który na początku dał pozytywny skutek, był największym idiotyzmem, jaki zrobiłem w ostatnim czasie. Powinienem szybciej odpuścić, a tak przesadziłem. W lesie chciała tylko pogadać, a ja ją olałem tak samo jak ona mnie z milion razy. W tamtym momencie powinienem się wycofać, bo wygrałem. Wiedziałem, że jej na mnie zależy, tylko usilnie próbuje zepchnąć to uczucie w odmęty swojej ukrytej podświadomości. Dlaczego tak trudno było do niej dotrzeć? Nawet po tym, co się między nami ostatnio wydarzyło.
     Przeszedłem przez ukryty korytarz i w końcu znalazłem się koło portretu. Rzuciłem hasło, wszedłem do pustego Pokoju Wspólnego, po czym wbiegłem na górę i walnąłem się na łóżko, zasuwając kotary, odgradzając się od świata zewnętrznego, pozostając w tym, w którym, na chwilę obecną, panował ból.
     Nie chciałem tego rozpamiętywać, ale nie mogłem przeboleć faktu, że dziewczyna, którą kocham od tak długiego czasu, że Lily Evans powie mi kiedyś, że wolałaby zginąć i nigdy więcej mnie nie oglądać. Do czegoś takiego nie posunęła się nawet wtedy, kiedy jeszcze naprawdę mnie nienawidziła. A jednak to zrobiła. Czy ja nie mogłem czuć się zraniony? Fakt, stwarzałem pozory tego, że potrafię się nie przejmować, ale nigdy nie skonfrontowałem się z takim ciosem prosto w moje serce i w sumie nie wiedziałem, co teraz zrobić. Jak mogłem zniknąć jej z oczu, kiedy dzień w dzień chodziliśmy na te same zajęcia, siedzieliśmy w tym samym Pokoju Wspólnym, graliśmy w tej samej drużynie Quidditcha?
     Zamknąłem oczy, próbując o niej nie myśleć, ale ciągle widziałem jej twarz. Długie, rude włosy, oczy w kształcie migdałów o głębokiej, żywej barwie zieleni, malinowe usta, których nie raz miałem możliwość smakować z obustronną korzyścią… Czułem się tak, jakby jej słowa torturowały każdą komórkę mojego ciała, wwiercając się boleśnie w każdy jej nerw. Kłamałem, mówiąc wczoraj, że jej nienawidzę. Nie powinienem tego mówić. Byłem dupkiem i zasłużyłem na spoliczkowanie. Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło. Byłem zdesperowany i każdy chwyt uważałem za dozwolony. Teraz żałowałem. Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie i chociaż zamiast „kocham cię” usłyszała wczoraj: „nienawidzę cię, nic dla mnie nie znaczysz”, i chociaż było to największe kłamstwo, jakiego dopuściłem się w ciągu siedemnastu lat, teraz, pierwszy raz w życiu chciałem, żeby Evans była mi obojętna, chciałem naprawdę jej nienawidzić za to, co powiedziała, bo może wtedy nie bolałoby to tak bardzo. Nie potrafiłem.
- Lily Evans, nie… – zacząłem z nadzieją, że jeśli kolejny raz uda mi się to wypowiedzieć, jeśli teraz postaram się w to uwierzyć, ból zelżeje. – Nie potrafię cię znienawidzić – dokończyłem prawie szeptem, a potem złapałem poduszkę i rzuciłem nią przed siebie, próbując wyładować emocje. Poduszka zniknęła za kotarą łóżka, upadając z głośnym hukiem na ziemię, zapewne spowodowanym faktem, zahaczenia przez nią o coś leżącego na podłodze. Ból jednak się nie ulotnił.

Dorcas Meadowes
     Zrezygnował dla mnie z kolacji i teraz siedzieliśmy w jednej z pustych sal, zamknięci od środka tak, że nikt nie mógł nam przeszkodzić. Gdyby Black spojrzał na tą swoją mapę, na pewno by mnie znalazł, jednak, również na pewno, nie dostałby się do środka. Dałam mu ostatnią szansę i oblał egzamin, a furtka z jego nazwiskiem zamknęła się na amen.
     Łapa nieświadomie wywołał u mnie traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, które latami próbowałam zakopać jak najgłębiej w pamięci tak, bym kiedyś naprawdę o nich zapomniała. Jedenaście lat, wyłączając kilka pierwszych miesięcy po tej tragedii, musiałam zmagać się ze wszystkim sama, nie chcąc jeszcze bardziej ranić rodziców, którzy i tak mieli pozostać zmienieni do końca życia. Latami czekałam na moment, w którym zaufam komuś na tyle, że podzielę się z nim tą tajemnicą. Latami czekałam na moment, kiedy skończę swoją opowieść. Latami czekałam na moment oczyszczenia, który pozwoli mi ostatecznie opłakać twarz, która pojawiała się w moich najgorszych koszmarach. Ten moment miał nadejść właśnie teraz. Dziewiątego października tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, w sobotę wieczorem ja, Dorcas Meadowes, miałam raz na zawsze uwolnić się od tej tajemnicy, raz na zawsze pożegnać się, raz na zawsze zapomnieć, zabierając to wspomnienie do grobu, nigdy więcej do niego nie wracając. Tego dnia miałam wywiązać się z danej mu obietnicy.

~ * ~

- Eric, wiesz, że ufam ci bezgranicznie, ale zanim zacznę, poproszę cię o trzy rzeczy.
- Co tylko chcesz – odparł chłopak.
- Po pierwsze, cokolwiek powiem, cokolwiek sobie pomyślisz, cokolwiek pomyślisz o mnie, obiecaj, że mnie nie zostawisz.
- Przecież wiesz, że już to obiecałem. – Skinęłam głową.
- Po drugie, cokolwiek będziesz chciał po wszystkim powiedzieć, nie współczuj mi. Błagam cię o to.
- Dobrze.
- Po trzecie… Opowiem ci wszystko, odpowiem na twoje pytania, ale nie dam rady, patrząc ci w twarz. Zapewne uważasz mnie teraz za kretynkę i masz całkowitą rację, ale kiedyś coś komuś obiecałam i jesteś pierwszą osobą, dzięki której mogę to przyrzeczenie wypełnić. Podzielić się tym z kimś i zapomnieć, uwalniając nie tylko siebie, ale i drugą osobę. Jeśli nie chcesz się w to bawić, zrozumiem. Po prostu… Ufam ci i wiem, że zrozumiesz.
     Krukon patrzył na mnie uważnie, a na jego twarzy malowała się prawdziwa troska, współczucie i niema zgoda na wszystko. Nie było na niej pogardy, ale szczere zainteresowanie i zrozumienie.
- Dor, wysłucham wszystkiego, co masz mi do powiedzenia – rzekł, a potem wyczarował dwie wielkie poduszki, na których usiedliśmy, opierając się o siebie plecami.
     Zamknęłam na chwilę oczy i próbowałam uspokoić swoje skołatane serce, zebrać w sobie odwagę. W końcu zaczęłam opowieść.
- Opowiadałam ci o mojej siostrze Margaret. Niedawno skończyła dziesięć lat. Kocham ją, opiekuję się nią, wysyłam listy i słodycze z Miodowego Królestwa. Kiedy jestem w domu opowiadam jej o Hogwarcie, czasami czuję się tak, jakbym była jej matką, chociaż Maggie jest oczkiem w głowie rodziców. Można by sądzić, że jest młodszą ukochaną córeczką, a ja powinnam być zazdrosna... Nie jestem i nigdy nie byłam. Teraz jest inaczej, ale wcześniej nigdy mi to nie przeszkadzało, bo wiedziałam, że rodzice kochają również mnie, chociaż wtedy może nie bardzo potrafili to okazać. Obecnie nadrabiają zaległości. – Przerwałam na chwilę, by przygotować się na wyznanie, które było martwe przez ostatnie jedenaście lat. – Miałam brata – wyszeptałam, a Eric nieznacznie się poruszył. – Miał na imię Christopher, był młodszy ode mnie o dwa lata. Od dziecka uwielbiał latać. Kiedy tata podrzucał go do góry w formie zabawy, czym doprowadzał do szału moją matkę, nie bał się, tylko machał rękami i nogami, śmiejąc się głośno. Już na pierwsze urodziny dostał maleńką miotełkę dla dzieci, później kolejne, coraz większe, chociaż wolno mu było latać tylko pod nadzorem kogoś dorosłego. Pewnego razu zachorowała moja babcia. Mama deportowała się do szpitala, by ją wesprzeć podczas ciężkiego leczenia, a ja i Chris zostaliśmy z tatą. Były wakacje, a on miał wolne w pracy, więc chciał nas zabrać do naszej ulubionej restauracji zaraz po tym, jak podrzuci znajomemu jakieś dokumenty. Pan Meyer mieszkał na obrzeżach Londynu w mugolskiej dzielnicy, takiej, gdzie przy wąskich uliczkach stoją szeregi identycznych domów z ogrodem i podjazdem na samochód, których jeszcze wtedy nie było tyle co teraz. Tata kazał nam zostać na podwórku, a sam wszedł do środka. Miałam pilnować Chrisa, cały czas trzymać go za rękę. Tylko to miałam wykonać, nic więcej, a zamiast tego pobiegłam oglądać cudowne kwiaty rosnące w ogrodzie pana Meyera, bo co się mogło stać czterolatkowi na domowym podwórku? – Znowu przerwałam na chwilę, ale Eric się nie odezwał, więc kontynuowałam. – Mój brat znalazł przy drewnianej budce miotłę. Nie dziecinną, ale normalną, dużą dla dorosłych. Dla takiego malucha miotła to miotła, na każdej da się polatać. Zanim się zorientowałam, wsiadł na nią i ledwo mogąc się utrzymać, poleciał w górę. Dopiero wtedy zaczęłam krzyczeć, płakać i prosić, by zszedł na dół. Był za słaby, żeby ją opanować, nie potrafił nią kierować, a jego próby lądowania… Miotła mocno przyspieszyła. Dom Meyerów był pod zaklęciem Fideliusa, ale tylko w granicach posesji, a Chris… Chris wyleciał na ulicę prosto pod jadący samochód. Rozumiesz? Tylko pięć osób w sąsiedztwie miało wtedy auto i akurat, któryś z sąsiadów postanowił wybrać się nim na zakupy. Christopher zginął na miejscu. Ludzie z Ministerstwa musieli wymazać mugolom pamięć, pojawili się jacyś uzdrowiciele, a ja zapamiętałam bezwładne ciało brata leżące na ulicy. Zmasakrowaną twarz i rękę zanurzoną w kałuży krwi. – Z moich oczu popłynęły łzy. Zamknęłam je i zobaczyłam uśmiechniętą twarz czterolatka o ciemnych włosach i, takich samych jak moje, szarych oczach. – Miałam go tylko trzymać za rękę! Dlaczego akurat wtedy musiał przejeżdżać ten samochód? – Wstałam teraz z podłogi i podeszłam do okna. Eric również się podniósł. – Nigdy nie pogodziłam się z tym, co się stało, z tym całym zbiegiem okoliczności. Rodzice byli załamani, matka nie odzywała się do nikogo przez miesiąc, a wtedy najbardziej potrzebowałam jej dobrego słowa. Ojciec zapewniał mnie, że to nie moja wina, biorąc wszystko na siebie, ale zawsze wiedziałam, że to ja uśmierciłam brata. Rodzice w końcu pogodzili się ze stratą, zaczęli dbać o to, co im zostało, zaczęli jeszcze bardziej troszczyć się o mnie, próbując rzucić w niepamięć tamto zdarzenie. Nauczyli się żyć od nowa, zdecydowali na kolejne dziecko. Ignorowali moje pytania odnośnie Chrisa, więc i ja w końcu przestałam je zadawać, udając, że nikogo takiego nigdy nie było tylko dlatego, że pytając, rozdrapywałam ranę, która wciąż mogła ich boleć. Od tego czasu sama musiałam sobie radzić. Kiedy w nocy budziłam się, widząc we śnie twarz Christophera, nie krzyczałam ze strachu. Wiedziałam, że by tego nie chcieli. Musiałam dorosnąć, bo jako sześcioletnie dziecko nie rozumiałam ich zachowania. Kiedyś zwierzyłam się dziadkowi, który wytłumaczył mi „po dziecinnemu” tok rozumowania rodziców. Powiedział, że Chris bardzo mnie kochał i nie chciałby zapewne widzieć, jak bardzo się przez niego smucę. To było jakieś dwa lata po wypadku. Poprosiłam go wtedy, żebyśmy poszli na cmentarz. Stojąc nad nagrobkiem brata, przysięgłam, że postaram się więcej uśmiechać. Obiecałam, że jeśli kiedyś spotkam kogoś, komu zaufam bezgranicznie, kto będzie wart poznania jego historii, kogo Chris, gdyby żył, na pewno by polubił, opowiem mu o nim i raz na zawszę zostawię w spokoju. Pożegnam się, uwalniając ze smutku i siebie i jego. To było trudne, żyć przez lata wspomnieniem schowanym na samym dnie podświadomości, ale teraz wiem, ze spełniłam daną mu obietnicę, wiem, że teraz może odejść w spokoju, nie nękając mnie więcej w snach. Nigdy o nim nie zapomnę, bo był moim ukochanym, młodszym bratem, ale teraz wszystko zrozumiałam. Pogodziłam się z tym, że widocznie tak musiało być. – W końcu odwróciłam się do Krukona i spojrzałam mu w oczy. – Dzięki tobie zrozumiałam, że czas dać mu odejść, Eric.
- Dzięki mnie? – Chłopak odezwał się pierwszy raz od czasu, kiedy zaczęłam opowieść.
- Tak, bo opowiedziałeś mi o swoim ojcu. To wtedy postanowiłam, że nadszedł odpowiedni czas. Jeśli inni potrafią, to ja też. Nie wiedziałam tylko, jak do tego wrócić, bo oprócz mojej rodziny i kilku osób z Ministerstwa, nikt nie wiedział o Chrisie. Nigdy nie powiedziałam o nim przyjaciółkom, chociaż ufam im bezgranicznie. Dzisiaj Black nieświadomie wywołał we mnie te wspomnienia i chociaż na początku bałam się, że znowu mnie zniszczą, postanowiłam sobie z nimi poradzić. Przepraszam, jeśli zmusiłam cię do wysłuchania tego wszystkiego. Zdaję sobie sprawę, że…
- Dorcas, nie musisz za nic przepraszać. – Eric podszedł do mnie i położył mi dłonie na ramionach. – Rozumiem cię, Dor – powiedział, a z moich oczu znowu potoczyły się słone łzy. – Przez lata cierpiałaś potrójnie. Za siebie, za Chrisa i za rodziców. Uważam, że dobrze robisz. Czas dać każdemu z nich odejść własną drogą. Jesteś najsilniejszą dziewczyną, jaką znam. Wiem, że poradzisz sobie ze wszystkim, jeśli tylko będziesz pewna, że inni również zaznali spokoju.
     Skinęłam głową. Krukon miał rację. Powinnam przypieczętować rozstanie z tym wydarzeniem. Wrzucić je do szufladki: „opłakane, wycierpiane, zrozumiane, gotowe do zamknięcia” i ostatecznie zakopać, zostawiając wspomnienia tylko z czterech szczęśliwych lat życia Christophera.
- Pójdziesz ze mną, ostatni raz pożegnać się z Chrisem? – spytałam cicho.
- Jeśli tego chcesz.

~ * ~

     Było już po dwudziestej drugiej, kiedy przemierzałam korytarze prowadzące do mojej wieży. Nie dbałam o to, czy dostanę szlaban za wałęsanie się o tej godzinie po szkole, bo czułam ulgę. Ogromny głaz rosnący przez jedenaście lat, właśnie dzisiaj spadł mi z serca. Pozwoliłam Chrisowi odejść. W Zwierciadle Ain Eingarp, które pokazała mi kiedyś Lily, widziałam, jak mój brat macha mi na pożegnanie i z małą miotełką w ręce odchodzi, znikając w oddali. O tym marzyłam przez lata. Definitywnie zakończyłam ten etap mojego życia, a historia Chrisa już nigdy nie zostanie opowiedziana. Nawet moim przyjaciółkom. Jeśli ktoś mnie kiedyś spyta o rodzeństwo, powiem tylko, że miałam brata, pogodzona z faktem użycia w tym zdaniu czasu przeszłego.
     W Pokoju Wspólnym nikogo już nie było, więc wspięłam się na górę. Gdy stanęłam przed odpowiednimi drzwiami, o mało nie dostałam zawału, kiedy z cienia wyłoniła się wysoka postać, zamieniająca się powoli w jednego z Huncwotów.
- Co tu robisz? – spytałam.
- Czekam na ciebie – odparł Syriusz. – Gdzie byłaś?
- Rozprawiałam się z przeszłością – powiedziałam wymijająco. – Chciałeś coś?
- Przeprosić za to, że zostawiłem cię samą. Nie powinienem…
- Właśnie, nie powinieneś. To był twój ostatni sprawdzian. Oblałeś go – stwierdziłam.
- Dorcas, porozmawiajmy. Powiedz mi, co się dzisiaj stało.
- Nie chcę z tobą rozmawiać, Black. Na pewno nie teraz. Zostawiłeś mnie samą wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam twojej obecności.
- Dor…
- Zamknęłam już furtkę z twoim nazwiskiem, Black. Jesteś, jaki jesteś, nie zmienisz się, nie rozumiemy siebie nawzajem. Nie chcę z tobą być.
- Przyszedłem – wtrącił nieśmiało.
- Za późno – rzekłam, a potem odwróciłam się i weszłam do dormitorium.

Ann Vick
     Byłam zdruzgotana i zła. Od czasu wspólnego szlabanu Lily i James nie odzywali się do siebie. Od tamtego momentu również Dorcas unikała Blacka i o ile po kilku dniach tej drugiej przeszło, o tyle moja ruda przyjaciółka nadal nie rozmawiała również ze mną i Dor, a także z Seanem, który ciągle męczył nas swoimi pytaniami.
     Musiałam przyznać, że obecna sytuacja była jeszcze gorsza niż poprzedni układ tej dwójki. Unikali się i nawet nie kłócili, a najgorsze było to, że Lily od tamtego czasu ani razu nie wspomniała o Potterze. Wcześniej jej na nim zależało, to było widać gołym okiem, ciągle o nim mówiła, ale teraz... Zachowywała się tak, jakby go w ogóle nie znała. Z relacji Remusa wiedziałam, że Rogacz zachowywał się podobnie. Bałam się, że mimo naszych usilnych prób ta dwójka się nie pogodzi, a w ostateczności nie zejdzie.

~ * ~

     Siedziałam z Drocas na śniadaniu i czekałam, aż Huncwoci łaskawie zjawią się w Wielkiej Sali. Kiedy w końcu przyszli, szybko do nich podeszłam.
- Remus, musimy porozmawiać. Mam do ciebie sprawę – od razu przeszłam do rzeczy, nawet nie pozwalając mu usiąść. – Huncwoci spojrzeli na mnie niechętnie, ale ja wiedziałam, że Lupin mnie lubi i mimo wszystko pójdzie ze mną.
- W porządku – odparł w końcu. – Tylko szybko.
- Oczywiście – powiedziałam z szerokim uśmiechem i poprowadziłam go do miejsca, gdzie czekała Dor.
- O co znowu chodzi? – zapytał, siadając koło niej.
- Mam pewien pomysł odnośnie tego, jak pogodzić Pottera z Lily. Muszę tylko wiedzieć, być pewna na sto procent, że Jamesowi nadal na niej zależy. – Remus westchnął.
- Ann, daj spokój. Jestem pewny, że Rogaczowi nadal na niej zależy, ale może oni nie chcą się godzić. Może tak właśnie powinno być. Może nie są sobie przeznaczeni, a my niepotrzebnie i na siłę próbujemy to zmienić. Ostatnio, jak z nią rozmawiałem, totalnie mnie zbyła, czego do tej pory nigdy nie robiła.
- Ja wiem, że oni chcą być razem, ale nie potrafią dopuścić do siebie myśli, że to mogłoby się udać, więc wybadaj, czy James nadal chce walczyć o ten związek i daj mi znać. – Lupin westchnął, a potem powiedział:
- Mógłbym chociaż wiedzieć, co ty znowu wymyśliłaś?
- Ann stwierdziła, że trzeba ich umówić na spotkanie – wtrąciła się w końcu Dorcas. – Osobiście uważam, że to nie jest dobry pomysł, bo jeszcze bardziej się wściekną.
- Ann, proszę cię – rzekł Lunatyk. – Daj im święty spokój.
- Nie – powiedziałam stanowczo. – Wolę, żeby Lily nie odzywała się do mnie niż do Pottera.
- Za bardzo się poświęcasz – stwierdziła Dorcas. – Może jej bardziej zależy na waszej przyjaźni? Ann, Remus ma rację. Daj im w końcu święty spokój. – Lupin pokiwał głową. Nie wierzyłam, że tym razem on też będzie przeciwko mnie. Dorcas już ostatnio wypowiedziała się na ten temat, ale on? Zauważyłam, że Lunatyk ma do mnie słabość i do tej pory dobrze to wykorzystywałam, ale teraz nie dał się przekonać.
- Czyli nie wypytasz Jamesa? – spytałam w końcu, patrząc na niego zmrużonymi oczami.
- Nie – odparł stanowczo. – Nie chcę dłużej się w to bawić, wybacz. Lily jest moją przyjaciółką i nie mogę jej tego zrobić.
- Dobra, jak chcesz – rzekłam zdenerwowana. Dlaczego nikt nie widzi tego co ja? Czy tylko dla mnie sytuacja jest oczywista?
- Ann, uspokój się – powiedziała Dorcas. – Przecież wiesz, że mamy rację.
- Szkoda z wami gadać… – rzuciłam na koniec, a potem opuściłam Wielką Salę.

James Potter
     Zastanawiałem się, co Ann znowu wymyśliła, że potrzebowała do tego Lunatyka. Ostatnio blond przyjaciółka Lily za wszelką cenę próbowała nas pogodzić, ale ja nie byłem głupi. Pogodzę się z nią tylko wtedy, kiedy ona sama będzie tego chciała.
     Obserwowałem, jak Ann wkurzona wychodzi z Wielkiej Sali, a Lupin po zamienieniu kilku zdań z Dor, w końcu ma zamiar do nas dołączyć.
- Co znowu chciała Vick? – spytał Peter, kiedy Lunatyk usiadł na swoim miejscu.
- Nic ważnego – odparł zapytany, ale po spojrzeniu, jakie mi posłał, wywnioskowałem, że znowu byłem głównym tematem rozmowy.
- Rogacz, kiedy robimy kolejny trening? – zapytał Black. – Od ostatniego meczu Evans nie była na żadnym, więc może w końcu się zjawi. Chyba, że ją wyrzucisz i weźmiesz Marka.
     Na te dosyć ostre słowa Syriusza zareagowałem od razu.
- Dlaczego mam ją wyrzucić z drużyny? Harmon nie jest tak dobry jak ona.
- Ale w przeciwieństwie do Evans, przychodzi na treningi. Gdyby z nami dłużej ćwiczył, byłby równie dobry – stwierdził Łapa.
- Nie będę zaczynał wszystkiego od nowa. Evans zna naszą taktykę, gra w drużynie od początku – odparłem stanowczo.
- Rogacz, przyznaj w końcu sam przed sobą, że nadal ci na niej zależy – odezwał się Peter. – Gdyby ktoś inny opuścił, chociaż jeden, trening bez konkretnego uzasadnienia, wyrzuciłbyś go.
- Dlaczego tak sądzisz? Niby czemu miałbym kogoś wyrzucać? Nie po to się z nimi wszystkimi męczę, żeby potem...
- Och, daj spokój, James – rzekł Syriusz zniecierpliwiony. – Zależy ci na niej i tyle. Ciągle ze wszystkiego się tłumaczysz, nie uczestniczysz w naszych akcjach... Rogacz, co z tobą? Osobiście naprawdę mam tego dosyć. Lubię Evans, ale nie sądzisz, że czas się wycofać? Co ty w niej nadal widzisz?
- Nic w niej nie widzę – odparłem. – Dziewczyna jak każda inna. Miałem ubaw, bawiąc się z nią. Poza tym już ją pocałowałem i to nawet nie jeden raz, więc mogę z czystym sumieniem postawić przy jej nazwisku haczyk.
- Jeszcze niedawno mówiłeś... – zaczął Syriusz.
- Łapa, w całym swoim życiu mówiłem dużo różnych rzeczy, które tak naprawdę nie miały znaczenia. Chłopaki, przecież całe nasze życie opiera się na kłamstwach, intrygach i zabawie, więc czy ważne jest to, co mówimy?
- Znowu się tłumaczysz – stwierdził Black. – Rogacz, przecież jakiś miesiąc temu mówiłeś, że ją kochasz. Powtarzałeś to ciągle od czwartej klasy, a ja słuchałem tego, myśląc, że cały czas żartujesz.
- Mówiłem to wielu dziewczynom – rzekłem beznamiętnym tonem. Nie podobał mi się kierunek, na jaki schodziła ta rozmowa. Dodatkowo Lupin stanowił dla mnie swego rodzaju zagrożenie, ponieważ wiedział coś, czego teraz w życiu bym mu nie powiedział. Tamtego dnia w bibliotece miałem chwilę słabości. Tak bardzo zależało mi na Evans, że zrobiłbym wszystko, byleby ze mną rozmawiała. I rozmawiała, ale teraz znowu wszystko się skomplikowało. Może jednak nie jest nam pisane bycie razem, zastanowiłem się. Może... Mimo wszystko nadal liczyłem na to, że coś się zmieni, że ona zmieni zdanie, bo im bardziej próbowałem to lekceważyć, tym bardziej mi na niej zależało, ale co z tego, jeśli nie chciała mnie znać? Musiałem przyznać sam przed sobą, że Evans była pierwszą dziewczyną, która naprawdę mnie zraniła, chociaż tak bardzo próbowałem to ukryć. Dla Petera moje życie prywatne nie miało znaczenia, Black wkurzał się tylko dlatego, że ostatnio ceniłem Evans bardziej niż naszą przyjaźń, a Lunatyk... Jako jedyny wiedział o wszystkim, a nawet jeżeli nie, to albo sam się domyślał, albo o wszystkim informowała go Ann.
- Ale nigdy nie na poważnie – stwierdził w końcu Lupin. Posłałem mu zabójcze spojrzenie.
- Widzisz, miałem rację – powiedział Łapa.
- Nie, Syriusz. Nie miałeś racji.
- To wytłumacz mi w takim razie, co się stało, że aż tak się zmieniłeś. Evans stawiasz wyżej niż naszą przyjaźń. Myślałem, że żartujesz, angażując się w ten „związek”. Sądzisz, że nawet, jeżeli Evans kiedyś, w końcu na ciebie spojrzy, to obdarzy cię jakimś uczuciem? Ona cię nienawidzi! Nie licz na dużo z jej strony. Pobawi się tobą i zostawi tak, jak to robiłeś ty. Ona jest bezwzględna, jeśli chodzi o zemstę, więc uważaj, bo ja nie będę cię żałował. James, zrozum w końcu, że ona na ciebie nie zasługuje. Jeśli do tej pory się nie zdecydowała, już tego nie zrobi. Możecie się przyjaźnić, ale nie sądzę, żebyś dostał od niej coś więcej.
- Wiesz co, Black? Masz rację. Nadal mi na niej zależy, ale nie mogę zrobić nic, dopóki ona sama nie będzie chciała.
- Właśnie to próbuję ci powiedzieć. Ona nigdy nie będzie chciała wejść z tobą w żadne układy, nie wspominając już o związku – rzekł Łapa ze złością. – Ale w porządku. Powiedz łaskawie jak skończysz tą zabawę. I nie licz na to, że będziesz mógł przylecieć do mnie z płaczem, bo nic mnie to nie obchodzi. Jeśli jednak docenisz w końcu naszą wieloletnią przyjaźń, zgłoś się, Potter.
- Chłopaki – wtrącił się Lunatyk. – Przestańcie. Chyba nie pozwolicie na to, żeby jakaś dziewczyna was poróżniła.
- Już nas poróżniła, Lupin – stwierdził Syriusz, a potem wyszedł z Wielkiej Sali.
- Jeszcze komuś nie podoba się to, co robię? – spytałem ze złością.
- Mi jest to obojętne – rzekł Glizdogon. – I tak zrobisz, co będziesz chciał. – Racja, pomyślałem. – Dogonię Łapę – dodał Glizdek, a potem także wyszedł z Wielkiej Sali.
- Zadowolony jesteś? Co ty robisz, James? – zapytał Lunatyk, kiedy zostaliśmy sami.
- Nie rozumiem – odparłem.
- Przecież wiesz, że Łapa bardzo dba o waszą przyjaźń, a ty odstawiasz taki numer.
- A co miałem zrobić? Mam zrezygnować z Lily? Poza tym to ty wrobiłeś mnie w tą sytuację! Ja nie chciałem poruszać tego tematu. Syriusz jest moim kumplem, ale nie zapewni mi szczęścia do końca życia. Czas w końcu dorosnąć, a to, że znalazłem dziewczynę, którą kocham, trochę ułatwia mi sprawę.
- Naprawdę wierzysz w to, że możesz spędzić z nią całe życie? – Nie odpowiedziałem. Nie, wcale tak nie sądziłem. Co więcej byłem przekonany, że tak nie będzie. Mimo to czułem, że tylko z Evans dowiem się w końcu, czego tak naprawdę potrzebuję. – Czyli nadal chcesz o nią walczyć? – spytał Lunatyk zrezygnowany, a ja skinąłem głową. – Nawet po tym wszystkim co ci powiedziała, jak cię potraktowała?
- Nawet – odparłem zdecydowanie. Tak, zbyt mocno mi na tym zależało, żeby teraz zrezygnować. Może jeśli zobaczy, że po tym wszystkim nadal próbuję, zmieni zdanie.
- No cóż, rób jak chcesz. Jeśli jesteś w stu procentach przekonany, to może dogadaj się z Ann – powiedział Lupin.
- Nie rozumiem.
- Myślisz, że czego ona ciągle ode mnie chce? Za wszelką cenę stara się was jednak zeswatać.
- To jej pomóż – odparłem.
- Nie mam zamiaru dłużej się w to bawić, James, bo to przechodzi ludzkie pojęcie. Poza tym Lily jest moją przyjaciółką i nie mam zamiaru jej tego robić. Ona i tak już wie, że mam swoje zdanie na ten temat, które jej się nie podoba.
- Remus, przecież nie pójdę do najlepszej przyjaciółki Evans i nie powiem jej wprost, żeby mnie zeswatała z Lily. Poza tym, pozostawiłoby to plamę na moim honorze.
- No tak, honor ponad wszystko – rzekł Lupin z ironią. – A nie mówiłeś mi kiedyś przypadkiem, że jesteś w stanie poświęcić dla niej wszystko? Wydaje mi się, że jeśli chcesz ją zdobyć, będziesz musiał poświęcić nie tylko swój honor, ale i o wiele więcej.
- Remus – spojrzałem na niego znacząco i w napięciu czekałem na reakcję.
- Dobra – powiedział w końcu. – Ostatni raz się dla ciebie poświęcam. Mam nadzieję, że to wszystko będzie tego warte i że Lily mnie nie znienawidzi.
- Wszystko będzie lepsze od tej jej cholernej obojętności. Już wolę, żeby się na mnie darła.
- Ale pamiętaj, jeżeli do końca tego semestru sprawy nie posuną się do przodu, osobiście cię zabiję – zagroził.
- Jasne – odparłem niedbale. – Mam nadzieję, że nie będę musiał kupować trumny, bo są strasznie drogie – puściłem do niego oko.
     Dokończyliśmy śniadanie w spokoju, a potem poszliśmy poszukać chłopaków.

Dorcas Meadowes
     Znalazłam Ann na Błoniach. Poranne słońce ledwo przebijało się przez październikowe chmury.
- Nie chce mi się z tobą gadać – powiedziała, kiedy do niej podeszłam.
- Ann, daj spokój. I sobie i im – dodałam.
- Dlaczego jesteś taka uparta? Chociaż ten jeden raz mogłabyś złamać te swoje zasady.
- Po pierwsze, dobrze wiesz, że nie lubię się wtrącać w czyjeś życie nawet, jeśli chodzi o moją przyjaciółkę. Po drugie, nie mamy pewności, że Jamesowi naprawdę zależy na Lily, po trzecie, nie masz pojęcia, co tak naprawdę ona do niego czuje. Jeśli jednak jest coś poważnego na rzeczy to i tak nie jest powiedziane, że oni w ogóle chcieliby być razem. Co zrobisz, jak dopniesz swego, a oni zerwą ze sobą? Sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej, a wszystkie oskarżenia polecą na ciebie.
- Masz rację, nie mamy pewności, ale czy nie uważasz, że ta sytuacja już jest fatalna? Gorzej więc być nie może – stwierdziła, a ja musiałam przyznać jej choć częściowo rację, ale nie powiedziałam tego głośno. Sama uległam Syriuszowi i chociaż okazał się niewart mojego zachodu, Lily nie robiła mi żadnych wymówek, więc ja też nie mogłam jej tego zrobić. Nie pojmowałam, jak Ann może tak ciągle mieszać i jeszcze wciągać w to biednego Remusa, który również ze względu na swoją wieloletnią przyjaźń z Lily i Potterem, nie chce się w nic wtrącać.
- Rób, co chcesz, ale mnie do niczego nie mieszaj – rzekłam, na co moja jasnowłosa przyjaciółka nic nie powiedziała.
     Siedziałyśmy w ciszy. Lekcje zaczynałyśmy dzisiaj dopiero od trzeciej godziny, więc spokojnie mogłyśmy wylegiwać się na trawie. W pewnej chwili zauważyłam, że w naszą stronę idzie Lily. Zdziwiłam się nieco, bo od czasu szlabanu w Zakazanym Lesie moja przyjaciółka nie rozmawiała z nikim.
- Cześć – powiedziała niepewnie, kiedy do nas podeszła. Spojrzałam na Ann, a potem na nią.
- Cześć – odparłam.
- Możemy chwilę pogadać?
- Przecież nie musisz pytać.
- Ale... – zaczęła, jednak nie wiedziała, co powiedzieć. Usiadła naprzeciwko nas i teraz wpatrywała się we własne dłonie.
- O czym chciałaś rozmawiać? – spytała Ann.
- Ja... Chciałam was przeprosić – rzekła. – Nic nie zrobiłyście, a ja na was nawrzeszczałam, nie odzywałam się… Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale byłam wtedy taka wściekła na Pottera…
- Nie ma sprawy – odparłam z uśmiechem. W pełni ją rozumiałam. Ostatnio Black również doprowadził mnie do szału i chociaż teraz normalnie z nim rozmawiałam, domyślałam się, co ona czuła.
- Ej, ja się poczułam urażona – wtrąciła Ann, a ja posłałam jej piorunujące spojrzenie. – No co?
- Przepraszam, Ann – powiedziała jeszcze raz. – Może jestem głupia, ale doszłam do wniosku, że chyba nie ma już we mnie nic z dawnej mnie. Nie wiem. Zmieniłam się i chyba nie jest to zmiana na dobre.
- O czym ty mówisz? – zapytałam lekko zaskoczona jej słowami.
- O tym, że zawsze wiedziałam, co robić, a teraz po prostu nie mam pojęcia – kilka łez spłynęło jej po policzkach. Zastanawiałam się, o czym w tym momencie myśli. – James ostatnio działa na mnie jeszcze bardziej drażniąco, ale mimo wszystko żałuję tego, co mu powiedziałam wtedy po szlabanie.
- A można wiedzieć, co mu powiedziałaś? – wtrąciła Ann.
- Coś w stylu, że wolałabym go nigdy w życiu nie poznać i nigdy więcej nie oglądać. – Ann zrobiła duże oczy, ale Lily nie dała jej na szczęście dojść do słowa. – Nie zasłużył na to – kontynuowała. – Teraz wiem, że naprawdę poważnie go uraziłam. – Vick spojrzała na mnie wymownie. – Jest jeszcze druga sprawa.
- Mianowicie? – Moja kręcono włosa przyjaciółka wydawała się teraz bardziej zainteresowana.
- Miałaś rację – zwróciła się do niej Lily.
- Naprawdę? Kiedy? – spytała ta z ironią.
- Ann, nie ułatwiasz jej sprawy – zganiłam ją.
- Przepraszam – odparła tamta. – A więc z czym miałam rację?
- Z Seanem – wyjaśniła Lilka, a ja automatycznie wciągnęłam powietrze. – Wcześniej tak o tym nie myślałam, ale kiedy zaproponował mi chodzenie, zgodziłam się, myśląc chyba, że wkurzę tym Pottera. Na razie miał to być związek bez zobowiązań, więc bez żadnych konsekwencji i tłumaczeń mogłabym z nim w każdej chwili zerwać…
- Więc zrób to, jeśli chcesz.
- Tu się właśnie tworzy kolejny problem. Chcę powiedzieć Seanowi prawdę, co jest równoznaczne z tym, że mnie rzuci…
- Nie o to ci chodzi? – spytałam.
- Właściwie to sama nie wiem. Od września naprawdę go polubiłam, jest fajnym chłopakiem. Trochę zbyt naiwnym, ale chyba żal by mi było, kończyć ten związek czy cokolwiek to było, jest…
- Nie rozumiem – przyznałam. Nie nadążałam za nią.
- Przecież Rogacz nawet nie wie, że chodzisz z Whitbym – stwierdziła Ann.
- I właśnie w tym jest problem, a może nawet i nie – dodała po chwili Lily.
- Nie rozumiem – powtórzyłam, a ona westchnęła.
- Chcę przeprosić Pottera i spróbować jakoś się z nim dogadać – zaczęła wyjaśniać. – Nie chcę się z nim kłócić. Nie chcę, żeby był na mnie zły. To wcale nie jest tak, że żałuję znajomości z nim. Wręcz przeciwnie, ale na dzień dzisiejszy nie mogę mu zaproponować nic więcej niż przyjaźń i o to chcę zawalczyć.
- A co ma do tego Whitby?
- Jeśli James nic o nim nie wie, to jest szansa, że mi wybaczy albo chociaż wysłucha.
- W sumie masz rację – poparłam ją.
- A co chcesz zrobić z Seanem? – spytała Ann.
- Powiem mu całą prawdę. Chciałabym tego nie robić, ale muszę.
- Nie rozumiem. To chcesz z nim zerwać czy nie?
- Nie wiem. Chyba nie. Obawiam się jednak, że nie będę miała wyjścia.
- Ale przecież powiedziałaś, że chodziłaś z nim dlatego, że byłaś zła na Pottera i chciałaś zrobić mu na złość.
- No tak, ale to nie jest takie proste. Kiedy się zgadzałam, byłam na niego wściekła. Z początku taki był mój zamiar, ale jak już zauważyłyście, Rogacz o niczym nie miał pojęcia, bo potem już w sumie nie chciałam, żeby o tym wiedział. Miałam ogromną chęć powiedzieć mu o tym w dzień szlabanu, ale nie mogłam go aż tak dobić. Szczerze mówiąc, to teraz mam wobec niego straszne wyrzuty sumienia w związku z tym. Cały czas czuję się winna, że spotykanie się z Seanem sprawia mi prawdziwą radość.
- To jest zbyt skomplikowane – stwierdziłam. Nie rozumiałam do końca, o co chodzi mojej przyjaciółce.
- Czekaj, wyjaśnij to jeszcze raz. Po pierwsze chcesz przeprosić Jamesa i jakoś się z nim dogadać, oferując mu przyjaźń – zaczęła Ann. – Po drugie chcesz powiedzieć Whitby’emu całą prawdę, wiedząc, że z tobą zerwie. Po trzecie, z racji tego, że nie możesz ofiarować Rogaczowi tego, na co liczy, nadal chcesz się spotykać z Seanem. Po czwarte ten twój Puchon nie jest w tym momencie zemstą na Potterze, ale kartą przetargową, żeby się z nim dogadać. Po piąte chcesz nadal być z Whitbym, ale masz wyrzuty sumienia z tego powodu względem Jamesa? – zakończyła.
- Mniej więcej właśnie tak to wygląda – wyjaśniła Lily. – Mówiłam, że nie wiem, co robić. Zależy mi na znajomości i jednego i drugiego. Jeśli obojgu powiem prawdę, stracę obu. Jamesa znam dłużej i bardziej go skrzywdziłam, więc w sumie to najpierw z nim chcę wszystko naprawić. Jeśli przez to Sean ze mną zerwie to trudno, jakoś przeżyję, chociaż będę żałowała swojej głupoty.
- Czy to wszystko nie sprowadza się do tego, że na Potterze zależy ci bardziej niż na Whitbym? – spytała Ann.
- To nie jest tak, że mi zależy lub nie. Po prostu czuję się źle, bo zachowałam się wobec niego podle, poza tym po tak długiej znajomości czuję do niego swego rodzaju przywiązanie. Jeśli chodzi o Seana to po prostu mi żal, że w tak głupi sposób zmarnowałam ewentualną szansę na coś poważniejszego.
- Lily – odezwałam się pierwszy raz od dłuższego czasu. – Nie możesz mieć ich obu jednocześnie. Albo ty z któregoś zrezygnujesz albo Potter zrezygnuje z ciebie, bo on nie zniesie konkurencji.
- Wiem, Dor, ale naprawdę nie jestem w stanie dać mu tego, co chce. To on stwarza problemy.
- A jednak to właśnie z nim chcesz uregulować wszystkie sprawy.
- Bo mam coś takiego jak poczucie winy wobec niego.
- A wobec Seana nie? To, że go wykorzystałaś, to było według ciebie w porządku?
- Nie, ale sam zaproponował związek bez zobowiązań.
- Bo mu na tobie naprawdę zależało! – stwierdziła Ann. Ja wolałam się nie odzywać w tym momencie.
- Możliwe, ale wiedział, na co się pisze. Teraz też przedstawię mu całą sprawę, niczego nie zatajając. To będzie jego wybór. Nie mój.
- Świetnie! Po prostu cudownie – rzekła Ann ze złością. – Porzuciłaś zemstę na rzecz dogadania się z Potterem, co moim skromnym zdaniem, jest najlepszą decyzją, jaką ostatnio podjęłaś, ale zauważ, że w twoim scenariuszu cały czas zakładasz, że Whitby z tobą zerwie, kiedy się o wszystkim dowie. Jednak co zrobisz, jeśli Sean cię nie rzuci? Jeśli James ci wybaczy, jak mu o tym powiesz, nie wywołując kolejnej awantury? Dobrze wiesz, że takową zrobi.
     Spojrzałam z napięciem na Lily. Ann zadała kluczowe pytanie. Moja przyjaciółka chciała załatwić wszystko w sposób, który jej najbardziej odpowiadał, nie zważając na nieprzewidziane przeszkody. Chciała pozbyć się poczucia winy, chociaż widać było, że nieświadomie ustawia wszystko pod Rogacza. W tym momencie jej rozumowanie było egoistyczne. Właśnie zamierzała zrobić to, o co zawsze oskarżała Pottera, a mianowicie o bawienie się uczuciami.
- Przecież jeśli James zobaczy, że chodzisz z Whitbym, to będzie dla niego kara sama w sobie, nawet jeśli nie to jest twoim zamiarem.
- Nie wiem, co zrobię. Nie moja wina, że Potter nie potrafi zrozumieć tego, że z nim nie będę. Może być dla mnie kolegą, nawet przyjacielem, to i tak o wiele więcej niż planowałam, ale na pewno nikim więcej. Nie mogę żyć pod jego dyktando, bo już dawno skończyłabym z nim w łóżku – stwierdziła Lily.
- Może tak właśnie powinno być? – powiedziała moja blond przyjaciółka. Nie, Ann, pomyślałam z obawą. Nie tędy droga.
- Aha, czyli według ciebie, powinnam się z nim umówić, przespać, a potem czekać aż mnie rzuci? – Lily była teraz naprawdę wściekła.
- Nie. Ja tylko próbuję powiedzieć, że... – zaczęła Ann, ale jej przerwałam, wiedząc, że zaraz ta dwójka rzuci się sobie do gardeł.
- Przestańcie! Lily, jeśli już coś postanowiłaś, to zrób to. Pogadaj z Jamesem, pogadaj z Seanem. Tylko zanim to zrobisz, zastanów się, na którym bardziej ci zależy i który z tej dwójki będzie ewentualnie bardziej skłonny do kompromisu.
- Oczywiście, że Sean.
- Więc idź najpierw do Rogacza, potem Whitby’ego. Jeśli Sean z tobą nie zerwie, są szanse na to, że ustosunkuje się odpowiednio do twojej znajomości z Jamesem. Jeśli nie, to i tak byłaś przygotowana na zakończenie związku, prawda? – Skinęła głową. – Więc wszystko jasne.
     Ann wywróciła oczami. Wiedziałam, że znowu jest zła, ale byłam przekonana, że zaproponowana przeze mnie opcja, jest w tej sytuacji najlepsza. Jeśli Lily nie była jeszcze gotowa na ewentualne wiązanie się z Rogaczem, co mimo wszystko nie było przesądzoną sprawą na przyszłość, powinna dążyć na razie do tego, by być zadowolona z tego, co ma i uzyskać względny spokój. Nawet, jeśli naprawdę kiedyś pokochałaby Pottera, nie było powiedziane, że muszą ze sobą być. Do takich właśnie wniosków doszłam ostatnio, myśląc nad tym, co się działo ostatnimi czasy. Jeśli chciała się spotykać z Seanem, ok. Jeśli chciała przyjaźnić się z Jamesem, to jeszcze lepiej. Ja nie miałam zamiaru ani prawa podważać jej decyzji.
     Moja ruda przyjaciółka rozważała przez chwilę to, co powiedziałam.
- Masz rację, tak chyba będzie najlepiej – rzekła w końcu, a Ann skapitulowała.
- Dobra, twoje życie, twoja decyzja – powiedziała, a ja wiedziałam, że ten temat jest już zakończony. Bynajmniej do t e j rozmowy Lily i Jamesa, którą mam nadzieję przeprowadzą w postaci przemyślanych słów, a nie nieprzemyślanych czynów, co nie było aż tak oczywiste, jak być powinno.
     Pogadałyśmy jeszcze chwilę o różnych głupotach. Cieszyłam się, że w końcu wszystko, chociaż bardzo powoli i na bardzo cienkiej granicy, zaczyna się prostować. Teraz, kiedy Lily podjęła taką decyzję, może wszystko się ułoży, chociaż na jakiś czas, bo wiedziałam, że długo w zgodzie to ta dwójka nie pociągnie. Oni po prostu żyli tymi swoimi kłótniami, które nadawały im sens życia.
- Chyba okazję do rozmowy z chłopakiem będziesz miała szybciej niż myślisz – powiedziała Ann w pewnej chwili.
- Co?
- Sean tu idzie – wyjaśniła.
     Spojrzałyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Kiedy Lily zobaczyła Seana, spanikowała. Zerwała się z ziemi i zebrała swoje rzeczy.
- Co ty robisz?
- Nie mogę przecież teraz z nim rozmawiać. Najpierw rozmowa z Jamesem, zapomniałaś? Poza tym muszę na spokojnie przemyśleć, co mam mu powiedzieć.
- Ale... – zaczęła Ann, jednak nie zdążyła dokończyć, bo Lily już biegła w stronę zamku. – Wolałabym, żeby od razu mu powiedziała, że z nim zrywa. – Westchnęłam.
- Nie jest powiedziane, że ze sobą zerwą – rzekłam.
- Ale tak powinno być i dobrze o tym wiesz.
- Cześć dziewczyny – usłyszałyśmy w końcu głos Seana. – Widzę, że z wami Lily się pogodziła.
- Nie do końca – rzekłam niepewnie. Chciałam chociaż trochę ją usprawiedliwić.
- Nie wiem, co w nią wstąpiło. Nie chce ze mną rozmawiać, unika mnie, a ja muszę z nią pomówić, muszę jej coś wyjaśnić.
- Posłuchaj Sean, nie potrafię ci pomóc. Lily mówiła, że porozmawia z tobą, ale najpierw musi coś załatwić.
- Mówiła, o co chodzi? – spytał niepewnie.
- Lily ostatnio nic nam nie mówi – wtrąciła się w końcu Ann.
- A wiecie może, o co pokłóciła się wtedy z Potterem? – Pokręciłyśmy stanowczo głowami, bo nie była to jego sprawa. – No cóż. Dzięki – rzekł Sean, a potem nas zostawił.