sobota, 20 czerwca 2015

31. Casting cz. I Przyjacielskie porady

Moi Kochani
Witam was po dwutygodniowej przerwie z kolejnym rozdziałem, a właściwie znowu pierwszą z czterech jego części. Tym razem trochę gadania bez sensu, jak to się czasami zdarza ;)
Z tego co chciałam zakomunikować to możliwe, że podczas wakacji rozdziały będą pojawiały się nie co tydzień, a co dwa tygodnie, w związku z tym, że mam kilka planów na te miesiące, poza tym chciałabym również nadrobić zaległości w pisaniu, gdyż moje zapasy mocno stopniały, a jak już wspominałam nie raz i nie dwa, nie lubię i nie potrafię pisać na bieżąco, gdyż każdy rozdział staram się doprowadzić w moim mniemaniu do perfekcji. Ale ogólnie jest to jeszcze kwestia do namysłu.
Rozdział chciałabym zadedykować Hapanihi, która ostatnio dodała 400 komentarz na blogu. Jesteście cudowni <3

Pozdrawiam
Luthien

***

Remus Lupin
            Już od dłuższego czasu wiedziałem, że dałem jej zbyt blisko podejść. Ann zasługiwała na coś więcej, ale nie wiedziałem, czy mogę jej to dać. Miałem niestety ograniczone możliwości. Co więcej, bałem się, że w końcu opuszczę swoją barierę tak nisko, że narażę jej życie, a tego bym nie zniósł. Zależało mi na niej i wiedziałem, że ona chciałaby zrobić kolejny krok, ale gdyby znała całą prawdę, uciekłaby ode mnie z krzykiem.
            Oboje byliśmy całkowitymi przeciwieństwami, może dlatego tak dobrze nam było razem. Raz po raz analizowałem wszystkie za i przeciw i zdecydowanie więcej wychodziło mi minusów. Myślałem, że po tylu latach nauczyłem się żyć z moim problemem, ale jak widać, myliłem się. Nigdy nie brałem pod uwagę pojawienia się w moim życiu dziewczyny, która wszystko wywróci mi do góry nogami.
            W tym roku miałem ten komfort, że święta mogłem spędzić w gronie przyjaciół świadomie. Z jednej strony ułatwiało mi to sprawę, z drugiej raczej komplikowało.  Nadal nie mogłem się zdecydować, czy jestem w stanie podjąć dla Ann takie ryzyko. W sumie jednorazowa sytuacja nie mogła się skończyć źle. Przecież dzień w dzień spotykałem setki ludzi.
            Tak zamyślonego i zatroskanego znalazła mnie Lily.
- Coś się stało? – spytałem, kiedy zrezygnowana opadła koło mnie na kanapę.
- Potter się stał – odparła z westchnieniem.
- Oczywiście znowu wyszło nie tak, jak chciałaś?
- Nie. Nie doceniałam go – przyznała. No cóż, Rogacz zawsze dążył po trupach do celu, jeśli zależało mu na czymś tak bardzo jak, w tym wypadku, na Lily Evans. – Mogę cię o coś spytać?
- Wal – powiedziałem.
- Czy ty sobie ufasz?
- To znaczy?
- Pewne sytuacje wymagają odpowiednich reakcji, dobrze o tym wiesz, a mimo to robisz nie to, co powinieneś. Jeśli byś sam sobie ufał, nie dopuściłbyś do tego, nie złamałbyś tych zasad. – Lily wpatrywała się teraz we mnie uważnie. Brawo, Evans, pytanie w sam raz dla mnie, pomyślałem.
- Hmm, akurat w takim wypadku ja nie potrafię i nigdy nie będę mógł sobie zaufać.
- Wybacz, Remus – powiedziała. – Głupie pytanie. Nie chciałam…
- Nie ma sprawy – odparłem.
         Kiedy byłem mały, zostałem ugryziony przez wilkołaka, który chciał się zemścić na moim ojcu. Miałem ciężkie dzieciństwo, o mało co nie poszedłbym również do Hogwartu. Co miesiąc zmieniałem się w wilkołaka i było to moje przekleństwo, dlatego zawsze byłem ostrożny, trzymałem się od ludzi jak najdalej i nigdy sobie nie ufałem, nawet wtedy, kiedy daleko było do pełni księżyca. W związku z tym miałem także mnóstwo wątpliwości odnośnie Ann, nie chciałem jej narażać. Z drugiej strony ani Lily, ani chłopacy, dowiedziawszy się o mojej przypadłości lata temu, nie odwrócili się ode mnie. Naprawdę pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam robić.
- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ja nie potrafię sobie ufać i nawet nie będę próbował. Wolę się zabezpieczać, ale wydaje mi się, że jest coś takiego jak zaufanie do samego siebie, jeśli nie robisz rzeczy sprzecznych ze swoim sumieniem. A czemu pytasz? – dodałem.
- Bo znowu pokłóciłam się z Jamesem. – Po krótce opowiedziała mi o problemie, który tym razem powstał w ich relacji. – Uważasz, że dobrze zrobiłam? Nie powinnam ciągle mu ulegać. To przecież niedorzeczne.
- Z ogólnego punktu widzenia sądzę, że postąpiłaś słusznie – przyznałem.
- Ale?
- Zależy ci na Potterze?
- Tak, ale nie w tym sensie, o którym myślisz. Chciałabym się z nim przyjaźnić, ale on nie daje mi wyboru. Chce wszystko albo nic, a ja, niezależnie od sytuacji, zawsze coś mu daję.
- Nic na to nie poradzisz. James już taki jest, a może ty też pomyśl nad tym, czego tak naprawdę od niego oczekujesz.
- Masz rację, ale chodzi mi też o to, że Rogacz ciągle powtarza, że mu na mnie zależy, że mnie kocha, w co nawet ostatnio uwierzyłam – przyznała, – a nie robi ze swojej strony nic, żeby cokolwiek zmienić na lepsze. A mi się już naprawdę znudziło ciągłe łagodzenie konfliktów.
- W takim razie, po co to robisz? Olej go.
- Nie potrafię.
- I tu jest właśnie twój problem. Zastanów się, dlaczego. Lily, jak już mówiłem, nie będę ci niczego sugerował. Nie chcę bronić Jamesa, bo czasami to, co robi, przekracza wszelkie granice, ale…
- Remus, próbowałam spojrzeć na to z jego strony, ale on nie daje mi żadnego pola do manewru. Ciągle tylko wymaga. Jeszcze niedawno nie chciałam go znać, a dzisiaj głupio się czuję, kiedy robi mi kolejne sceny zazdrości. A ja mu nigdy niczego nie obiecywałam! Powinien się cieszyć, że w ogóle chcę z nim jeszcze rozmawiać. – Lily była naprawdę wkurzona na Rogacza. Wcale jej się nie dziwiłem. Ostatnimi czasy James zachowywał się irracjonalnie i nawet Black nie potrafił przemówić mu do rozumu. Z drugiej strony rozumiałem także jego. W tym wypadku wina nie leżała w stu procentach po żadnej ze stron.
- Oczekujesz ode mnie koleżeńskiego kłamstwa czy przyjacielskiej prawdy? – spytałem, kiedy Lily skończyła się żalić.
- Prawdy.
- Dobra, a więc osobiście uważam, że wina leży po obu stronach po równo. Oboje brniecie coraz dalej w głąb labiryntu, z którego sami nie potraficie znaleźć wyjścia i moim skromnym zdaniem, nie znajdziecie, bo po prostu tego nie chcecie. Mogłaś do niego nie wchodzić, to był twój wybór, ale teraz nie masz już odwrotu, co więcej, uważam, że go mieć nie chcesz. Kiedyś dojdziecie do samego końca, spotkacie się w miejscu, gdzie będziecie musieli wybrać między walką na śmierć i życie, a spędzeniem wieczności razem, a to, co stanie się wcześniej, będzie miało duży wpływ na wasze decyzje. Oczywiście ty się zabezpieczyłaś.
- To znaczy?
- Sean jest twoim ratunkiem. Jeśli tylko będziesz chciała, może cię wyciągnąć z tego wszystkiego, ale wydaje mi się, że za daleko zaszłaś, by miał nad tobą taką władzę. Jest za słaby, robi to, co chcesz, żeby zrobił. Co więcej uważam, że sama nigdy nie zdecydujesz się wycofać. Boisz się powrotu do monotonii życia, które do tej pory prowadziłaś.
- Czyli uważasz, że prędzej czy później i tak będę musiała wybrać, czy chcę być z Jamesem czy nie?
- Ja tego nie powiedziałem, ale tak. Sądzę, że tak będzie. Nie mówię, że już teraz…
- Ale jednak.
- Tak bym to tłumaczył.
            Lily zamyśliła się na chwilę. Trochę obawiałem się mówić jej to wszystko. Nie raz widziałem, jak reaguje na każdą wzmiankę o niej i Rogaczu jako parze, ale chciała przyjacielskiej prawdy, a nie kolejnego owijania w bawełnę, więc powiedziałem jej, co o tym wszystkim myślę.
- Czy ty przypadkiem nie czytałeś mugolskiej mitologii Greków? – zapytała po chwili.
- Nie wydaje mi się. Pamiętałbym. A co?
- Nic, tak pytam. – Znowu zapadła cisza.
- Mam nadzieję, że się na mnie nie obraziłaś? – odezwałem się po chwili. – Chciałaś prawdy…
- Nie, nie obraziłam się – rzekła. – Co więcej, dziękuję ci. Teraz w końcu wiem, na czym mniej więcej stoję.
- To, co powiedziałem, to była tylko taka przenośnia – zacząłem tłumaczyć.
- Wiem, ale mimo to chyba masz rację. Niczego nie chcę jeszcze obiecywać. Muszę to przemyśleć.
- To oczywiste.
- Wiesz co, nie wydaje mi się realne bycie z Jamesem, a jednak ostatnio stwierdziłam, że jeśli byłabym w stu procentach pewna, zaryzykowałabym – rzekła. – Przecież to jest chore, nie? – dodała.
- Lily, to miała być luźna metafora odnośnie tego, co uważam. Nie musi tak się stać. Relacje międzyludzkie rządzą się swoimi prawami, których nie da się przewidzieć, więc nie bierz tego wszystkiego na poważnie. Wasza dwójka nie zalicza się do żadnych znanych mi przypadków – stwierdziłem.
- Wiem, dlatego sama nie mogę tego rozgryźć. Remus, nie mów nikomu o tej rozmowie, dobra?
- Oczywiście, przecież mnie znasz – uśmiechnąłem się do niej.
- I przepraszam, że jeszcze ciebie obarczam moimi problemami, ale to dlatego, że dziewczyny już wydały na mnie wyrok i nie są obiektywne. Dzięki, że mnie wysłuchałeś.
- Nie ma sprawy.
            Lily wstała i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu którejś z jej koleżanek. Zastanawiałem się czy i mi wypada spytać ją o radę. W sumie co mi szkodziło?
- Mogę jeszcze ja o coś zapytać?
- Jasne – odparła.
- To głupie, ale pewnie już zauważyłaś, że ostatnio z Ann trochę się do siebie zbliżyliśmy. Znasz moją tajemnicę i nie odwróciłaś się ode mnie, co więcej, zaprzyjaźniliśmy się… Ann liczy z mojej strony na coś więcej, a ja nie wiem, czy powinienem się w cokolwiek angażować. Boję się, że mogę ją narazić na jakieś niebezpieczeństwo. Z drugiej strony nie wiem, czy w ogóle powinienem jej o wszystkim mówić.
- Nie mam pojęcia, jak zachowałaby się Ann, gdybyś jej o wszystkim powiedział. Trudno przewidzieć.
- A ty, co byś zrobiła na moim miejscu?
- Jeśli naprawdę by mi na kimś zależało, to zaryzykowałabym i powiedziała mu całą prawdę. Wiem, że uważasz to za swoje przekleństwo i ciężko ci się z tym żyje, ale zauważ, że codziennie spotykasz setki osób. Jesteś miły, sympatyczny i inteligentny, takiego wszyscy cię znają.
- Powinienem jej powiedzieć, tak samo jak Dorcas, ale nie wiem, czy jestem na to gotowy.
- W takim razie nic jej na razie nie mów. Jeśli jej zależy, a tego jestem pewna, to powinna kiedyś zrozumieć, dlaczego nic jej nie powiedziałeś.
            Lily patrzyła na mnie ze współczuciem. Wiedziałem, że naprawdę było jej przykro, ale nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną roztkliwiał i ona dobrze to wiedziała.
- Wiem, że nienawidzisz samego siebie, ale nie cofniesz czasu, nie zmienisz tego, kim jesteś, więc pozostaje ci jedynie, zaakceptować ten fakt. Musisz spróbować żyć normalnie. Zrozumiem twój wybór, Ann również, nawet, jeśli z początku będzie wyglądało na to, że jest wręcz przeciwnie. Przez tyle lat próbowałeś żyć z dala od ludzi, może czas, abyś spróbował to zmienić? Ja ze swej strony obiecuję ci, że będę z tobą do samego końca. – Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Wiedziałem, że mówi prawdę. Ona pierwsza zorientowała się, „czym” jestem. Pewnego razu w drugiej klasie po prostu przyszła do mnie, powiedziała, że zna moją tajemnicę i że naprawdę jej przykro, że mi współczuje. Porozmawialiśmy trochę na ten temat, czułem, że mogę jej powiedzieć wszystko, zaufaliśmy sobie nawzajem i w ten oto sposób zostaliśmy przyjaciółmi. Chłopacy dowiedzieli się o wszystkim rok później. Do tego czasu Evans, co miesiąc pocieszała mnie i wspierała, nie oczekując niczego w zamian.

~ * ~

            Lily przekonała mnie, że warto, abym zrobił, chociaż jeden mały krok. Byłem bardzo zestresowany, ale chciałem sprawić Ann przyjemność. W sumie nic nie stało mi na przeszkodzie. Jakoś z dnia na dzień żyłem normalnie, więc niby czemu teraz miałoby się coś zmienić?
- Coś się stało? – usłyszałem nagle głos Ann, a potem burza jej blond włosów pojawiła się w moim polu widzenia.
- Co? Nie, czemu pytasz?
- Bo dziwnie wyglądasz.
- Wydaje ci się. Ann, chciałem cię o coś zapytać.
- Wal śmiało. – Jej odpowiedź mi nie pomogła. Jak ona mogła być taka bezpośrednia?
- Pójdziesz ze mną na bal?
- Oczywiście, że tak! – krzyknęła. Była wniebowzięta. – Już myślałam, że nie zapytasz.
- Serio? – Trochę zbiła mnie z tropu.
- Serio. Och, Remus, nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedziała, a potem rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Zaraz jednak odsunęła się trochę zmieszana. – Przepraszam – powiedziała szybko.
            W tym momencie wyglądała tak uroczo, że zrobiło mi się jej żal. Naprawdę mi na niej zależało. Lily podniosła mnie na duchu, więc postanowiłem zaryzykować. W końcu nie miało się prawie nic zmienić.
- Nic się nie stało – odparłem, a potem sam ją przytuliłem i pocałowałem.
- Czy to oznacza, że prosisz mnie o chodzenie? – spytała z błyskiem w oczach.
- A zgodzisz się?
- Tak.
- W takim razie możesz uznać to za moją prośbę – uśmiechnąłem się i znowu ją przytuliłem.
- Nie wiem, dlaczego Lily i James tak komplikują sprawę – odezwała się po chwili, siadając na moich kolanach.
- Widocznie mają powód.
- Tak, ich powód to: „Przeciągnijmy to aż do końca szkoły, potem będzie to można zwalić na zerwanie kontaktów” – rzekła niezadowolona.
- Ann, proszę cię, daj im spokój. Przecież wiesz, że i tak na nich nie wpłyniesz.
- Ale zgadzasz się ze mną?
- Tego nie powiedziałem.
- Wiem, że tak – posłałem jej tajemniczy uśmiech, a potem wyciągnęła mnie na parkiet, mimo tego, że bardzo się opierałem. Chyba jednak zmieni się więcej, niż myślałem.
 
Ann Vick
- Zgadnijcie, kto właśnie został dziewczyną Remusa Lupina – powiedziałam, wchodząc do dormitorium i siadając po turecku obok Dor, czym zwróciłam uwagę wszystkich moich współlokatorek.
- Domyślam się, że ty – odparła Kate.
- Dokładnie.
- Tak się cieszę – powiedziała Dorcas, a potem mnie przytuliła.
- Biedny Remus – stwierdziła Lily, wychylając głowę zza drzwi łazienki, gdzie właśnie miała zamiar myć zęby.
- Sugerujesz coś? – spytałam, mrużąc groźnie oczy. I tak wiedziałam, że się cieszy. Potwierdziła to, parskając śmiechem, zobaczywszy moją minę.
- Niczego nie sugeruję. Zastanawiam się tylko, czy on naprawdę zastanowił się, co robi.
- Hmm – zamyśliłam się na chwilę. Nie wiedziałam, czy mówić im o trochę kompromitującej mnie akcji czy nie. A co mi tam, pomyślałam. Przynajmniej będą miały ubaw. – W sumie to Lupin chciał mnie tylko zaprosić na bal – stwierdziłam.
- Ale mówiłaś, że z nim chodzisz – zauważyła Miriam.
- No tak, ale to wyszło trochę inaczej – powiedziałam, a potem opowiedziałam im o wszystkim.
            Kate, Dor i Miriam pękały ze śmiechu po usłyszeniu całej historii. Moja ruda przyjaciółka natomiast, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, stała tylko oparta o framugę drzwi łazienkowych ze szczoteczką do zębów w ręce.
- Ale przynajmniej jesteś sobą, Ann i za to cię wszyscy lubią, chociaż czasem mają ochotę udusić – powiedziała po chwili.
- Ej, coś się stało? – spytałam. Widziałam, że coś ją gryzie. Spojrzałam na Dor, która tylko wzruszyła ramionami i już wiedziałam, o co znowu chodzi.
- Nie, nic – rzekła Lily. – Po prostu właśnie sobie uświadomiłam, że od jakiegoś czasu jestem tylko żałosną imitacją osoby, którą byłam jeszcze kilka miesięcy temu.
- O czym ty mówisz? – brnęłam dalej.
- Ann, mam dosyć użalania się nad sobą, więc lepiej ty się chwal, co było dalej. Ze wszystkimi szczegółami – uśmiechnęła się, a potem rzuciła szczoteczkę na szafkę i dołączyła do nas.
            Znałam ją już ponad sześć lat i wiedziałam, że nic z niej nie wyciągnę, jeśli ona sama nie będzie chciała mi powiedzieć, a na pewno nie zrobi tego teraz. Ostatnio trochę się posprzeczałyśmy, ale nadal była moją przyjaciółką i musiałam jej pomóc, czy tego chciała czy nie. Dałam jej więc spokój i wróciłam do mojej opowieści.
            Wiedziałam, że zanudzę dziewczyny na śmierć, ale dalej zaczęłam się rozpływać nad osobą mojego chłopaka. Naprawdę myślałam, że Remus już nigdy mnie nie zaprosi.
- Wydaje mi się, że trochę się zmieszał. Chyba nie chciał robić od razu tak dużego kroku. Jestem bezpośrednia, ale nie wiecie, jak głupio się wtedy czułam, chociaż w sumie to chyba dobrze, że postawiłam go pod ścianą, nie? Inaczej może nigdy by do tego nie doszło – zwierzyłam się.
- Fakt, chłopacy to nigdy nie wiedzą, co powinni zrobić i jak się zachować. Ja nawet po tak długim czasie muszę wszystko tłumaczyć Johnowi – stwierdziła Kate.
- A ja nie mam takiego problemu – rzekła Dor. – Eric jest wyjątkowo inteligentnym chłopakiem, w przeciwieństwie do Blacka. Przepaść między nimi jest naprawdę ogromna – zaśmiała się.
- Może po prostu z samymi Huncwotami jest coś nie tak – rzuciła Miriam.
- Racja – poparła ją Lily, ożywiając się. – Z nimi od początku było, jest i będzie coś nie tak.
- Fakt. Rozmawiałam dzisiaj z Dirkiem dłuższą chwilę – zwróciła się Miriam do Lily. – I był bardzo ogarnięty.
- Ekhem. Chciałam zauważyć, że właściwie to obrażacie mojego chłopaka.
- Nie przesadzaj. Przecież wiesz, że Remus nie powinien trzymać się z resztą Huncwotów – stwierdziła Dorcas. – Bo on jest NORMALNY.
- Właśnie dlatego uważam, że popełnił błąd – rzekła Lily. – Nie wiem, jak ten biedak z tobą wytrzyma.
- Ej, wypraszam sobie – oburzyłam się. – Wy jakoś ze mną wytrzymujecie.
- Ale my nie mamy wyjścia – powiedziała Kate ze śmiechem. – A on miał.
- Dajcie jej już spokój – wtrąciła Miriam. – Jeśli się zgodził, to znaczy, że sam też tego, chciał.
- Właśnie – poparłam ją. Wiedziałam, że one wszystkie sobie żartują i po prostu nabijają się ze mnie, ale ja lubiłam bawić się z nimi w tą grę. – Dobra, skończmy w końcu gadać o mnie. Kto idzie jeszcze na dół? Z wielką ochotą zgłosiła się Kate oraz Lily z trochę mniejszą, stwierdzając dodatkowo, że musi się znowu przebrać. Zaczekałyśmy więc, aż sukienkę zamieni na legginsy i granatową tunikę i znowu zeszłyśmy na dół.
- Dam Remusowi trochę ode mnie odpocząć – powiedziałam, a dziewczyny się zaśmiały. – No, co? Chodźcie potańczyć – dodałam i zaciągnęłam je w środek tłumu.
            Po pewnym czasie Lily zdecydowała się na odpoczynek, a ja z Kate zostałyśmy na parkiecie.
- Kupiłaś już sukienkę? – spytałam.
- Yhy, cudowną niebieską na ramiączkach, ale bez pleców. Delikatnie marszczona i z głębokim dekoltem – pochwaliła się od razu. – A ty?
- Już dawno. Nie mam jeszcze torebki. Muszę więc wstąpić do sklepu podczas tego wyjścia do Hogsmeade.
- Ja muszę iść z Miriam po sukienkę, więc chodź z nami, co? Będzie super.
- W porządku. Wiesz, że na zakupy nie musisz mnie namawiać.
            Od początku bardzo dobrze dogadywałam się z Kate, byłyśmy do siebie nawet trochę podobne. Ja byłam typową blondynką o kręconych włosach i niebieskich oczach, ona kręconowłosą szatynką z piwnymi oczami. Obie kochałyśmy zakupy i imprezy. Lubiłam raz na jakiś czas spędzić z nią trochę czasu, jednak mimo wszystko jakoś zbyt mocno się nie przyjaźniłyśmy. W pierwszej klasie mój wybór padł na Lily i ani razu tego nie żałowałam i żałować nie będę. Potem była Dorcas, której również nie zamieniłabym nigdy na nikogo innego. Ale wydaje mi się, że to wszystko wynikało z tego, że byłyśmy z Kate aż zbyt do siebie podobne, by móc się przyjaźnić. Każda z naszej trójki (ja, Lily, Dor) była całkiem inna, co dawało nam wiele możliwości.
- Pójdę sprawdzić, co u Lilki – powiedziałam po jakimś czasie, kończąc na dzisiaj zabawę. Nawet ja czasami miałam dosyć.
- Ok – odparła, a ja zostawiłam ją z dziewczynami o rok młodszymi. 

~ * ~

- Jak tam? – spytałam, podchodząc do niej i opierając się o ścianę.
- W porządku.
- Przecież widzę, że raczej niezbyt w porządku. Co jest?
- Potter nie jest w porządku, wszystkie moje relacje i związki z innymi nie są w porządku, a przede wszystkim ze mną nie jest w porządku. Ale nie chcę o tym mówić.
- Lily, wiem, że ostatnio trochę mnie poniosło. Przesadziłam, wiem, byłam nieznośna i bezczelna i naprawdę bardzo cię za to przepraszam, obiecuję, że się zmienię, bo wiem, że moje zachowanie prawie doprowadziło do końca naszej przyjaźni, ale mimo wszystko jesteś moją przyjaciółką i martwię się o ciebie, więc mów, co się stało. Przecież wiesz, że nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Ann, ja się na ciebie nie gniewam, bo uważam, że każdy ma prawo do własnego zdania. Poza tym nawet miałaś trochę racji, ale nie pomożesz mi ochronić się przede mną samą.
- Nie rozumiem.
- Ann, ja się sama krzywdzę decyzjami, które podejmuję, bo już sama nie wiem, czego chcę, rozumiesz?
- Nie bardzo.
- Jeszcze trzy godziny temu ryzykowałam wyrzucenie ze szkoły, bo byłam strasznie wkurzona na Pottera, ale kiedy przyszedł porozmawiać, dałam mu się wypowiedzieć. Obiecałam, że na te dwie minuty zapomnę o wszystkim i tak zrobiłam, a on znowu to wykorzystał, chociaż dobrze wiedziałam, że tak będzie. – Umilkła na chwilę, a jej oczy zabłyszczały łzami, które szybko wytarła. – Wiesz, co mi powiedział James? – Pokręciłam głową. Skąd miałam to niby wiedzieć? Poza tym, jeśli już zaczęła mówić, chciałam dać jej skończyć. – A wiesz, na czym polega zaufanie do samej siebie?
- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz – przyznałam.
- Potrafisz ufać samej sobie? – spytała. – Czy potrafisz wymusić na sobie odpowiednie reakcje w danej sytuacji, bo wiesz, że tak trzeba?
- Nie zawsze – odparłam. – Ale uważam, że nie miałabym z tym problemu. – Zaczynałam powoli rozumieć, o co jej chodzi. – Świadomie łamię swoje zasady, wiem, kiedy mogę sobie na to pozwolić w imię wyższych celów i nigdy nie zrobiłabym czegoś wbrew sobie.
- Właśnie – powiedziała. – Ja nie potrafię nad tym zapanować. Wiem, że powinnam w tej właśnie chwili wkurzać się na Rogacza i rozpaczać, jak bardzo mnie dzisiaj zranił, a tego nie robię. Zawsze mu odpuszczam, chociaż wiem, że nie powinnam. Od chwili, kiedy chodzę z Seanem, czasami przyłapuję się na tym, że mam już kompletnie dość tego związku, ale zaraz jednak jest mi głupio, że w ogóle tak pomyślałam. Miotam się w swoich uczuciach, nie mogąc się zdecydować. Ja już nawet nie potrafię kontrolować samej siebie. Jak mam więc ufać sobie?
- Hmm, jakby się nad tym zastanowić, to może i masz rację, ale bez przesady, nie bądź, aż tak krytyczna wobec siebie – rzekłam. Ogólnie trochę zbiła mnie z tropu tym, co mówiła.
            Lily westchnęła, a potem kontynuowała.
- Właśnie James powiedział mi to dzisiaj i przyznałam mu rację. Powiedział, że przyjaźń opiera się na zaufaniu. Ja nie potrafię zaufać samej sobie, a chcę budować relacje oparte na tej więzi. Chore, nie? – Pierwszy raz się uśmiechnęła. – Muszę w końcu dojść do tego, czego tak naprawdę chcę, bo inaczej nigdy nie odzyskam samej siebie. Siebie jeszcze sprzed wakacji, siebie, która zawsze wiedziała, czego chce i to po prostu brała.
- Lily, rozumiem twój problem, ale czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? Do tej pory jakoś robiłaś, co chciałaś, nie patrząc na innych. Znam cię już tyle lat… Wiem, że zawsze podejmujesz najlepsze decyzje i nigdy nie zastanawiasz się nad takimi głupotami.
- To było przed wakacjami. Zmieniłam się, Ann.
- Nie, Lily. Nie zmieniłaś się. Dorosłaś, bo znalazłaś się w sytuacji, która nie da się rozwiązać od tak. Nie jesteśmy już jedenastoletnimi dziećmi. Musimy radzić sobie nawet z tym, czym nie chcemy.
- Ann, ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Już sama nie wiem, co mam robić.
            Co ja jej mogłam doradzić? Widziałam tylko jedną opcję, której nie mogłam zasugerować. Byłam jej przyjaciółką i powinnam powiedzieć jej prawdę, ale ostatnio bardzo źle się to skończyło, dlatego tym razem wolałam przystopować.
- Zrób to, co uważasz za słuszne – rzekłam.
- Słuszne, w moim przypadku, nie łączy się z rozsądne oraz realne – odparła. – Z mojej sytuacji nie ma wyjścia. Ktoś mnie znienawidzi.
- Trudno. Widocznie tak musi być. Teraz tylko od ciebie zależy, kto będzie górą.
- Masz rację – westchnęła. – Kogo obstawiasz?
- Nie chcę się już wypowiadać w tej kwestii, ale chyba znasz moje zdanie – powiedziałam. – Poza tym, to ty musisz wiedzieć, z kim wolisz chodzić, nie?
- Problem w tym, że nie mam pojęcia. Jeszcze pół godziny temu miałabym gotową odpowiedź, ale przemyślałam kilka spraw. To, co łączyło i łączy mnie z Jamesem… Zależy mi na związku z Seanem, nie chcę, żeby mnie znienawidził, ale teraz już nie wiem czy jestem szczęśliwa. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia z Potterem. Chyba byśmy się pozabijali.
- Ale zauważ, że kolejny raz w ogóle bierzesz go pod uwagę. Kiedyś nie chciałaś go znać.
- No tak… Ale nie potrafimy się dogadać mimo wszystko.
- Bo nawet nie próbujecie. Poza tym, czy dogadujesz się z Seanem?
- Nie zawsze.
- No właśnie. Nie ma osób idealnych.
- Wiem, ale…
- Ty zawsze znajdziesz jakieś ale – stwierdziłam. – Wiesz co, dochodzę do wniosku, że ty się po prostu boisz. Jeśli nie dasz Jamesowi szansy, nigdy się nie przekonasz, czy miałaś rację. Do końca życia będziesz żyła w strachu, ze świadomością, że: „A może mogło być inaczej”. Lily, mówię wprost, ja osobiście nie rozumiem fenomenu Pottera i Blacka, zresztą nigdy nie rozumiałyśmy, ale jeśli tobie na nim zależy, nie widzę przeciwwskazań. Sama widzisz, jak go teraz postrzegasz.
- Mogę ci się do czegoś przyznać? – spytała po chwili namysłu. – Tylko nie mów o tym nikomu.
- Oczywiście.
- Tak naprawdę to strasznie chcę iść z Jamesem na ten bal.
- Czemu mu tego nie powiedziałaś?
- Powiedziałam później, ale niewiele to zmienia. Miałam wszystkim ogłosić, że wolę iść z Potterem, chociaż chodzę z Seanem? Od razu każdy by zauważył, że coś jest nie tak. Dopóki nie zastanowię się, co robić, muszę, chociaż zachowywać pozory tego, że jestem szczęśliwa. I tak wszyscy w to uwierzą.
- Wytłumacz mu to wszystko.  Myślisz, że ile on ma zamiar jeszcze wytrzymać?
- Nie mogę podjąć decyzji w pięć minut. Zależy mi na nim, ale moje uczucia są na tyle niesprecyzowane, że nie mogę uznać ich za coś, co James chciałby usłyszeć, rozumiesz?
- Nie – powiedziałam zgodnie z prawdą. Jaki ona miała niby problem? On ją kochał, ona jego…
- Mniejsza z tym – powiedziała i utkwiła wzrok w jakimś punkcie za moimi plecami. – Muszę sobie z tym sama poradzić. Jeśli los będzie chciał, żebym była z Rogaczem, to z nim będę.
- Twoje życie, twoje decyzje. Ty nad tym wszystkim panujesz, ale jeśli będziesz czegoś potrzebowała, po prostu powiedz – rzekłam. Lily dobrze wiedziała, że zawsze może na mnie liczyć, że wstanę nawet o trzeciej w nocy, jeśli będzie miała jakiś problem. Nie czułam się dobrze, kiedy widziałam, że coś jest z nią nie tak.
- Mogę cię o coś prosić? – spytała po chwili.
- O co tylko chcesz.
- Przytulisz mnie?
- Tylko tyle? – odparłam zdziwiona.
- Dla mnie aż tyle – powiedziała, posyłając mi smutny uśmiech.
            Przytuliłam ją więc, jak to miałyśmy w zwyczaju w sytuacjach krytycznych oraz złego samopoczucia, kryzysu wartości, zerwania z chłopakiem i tych wszystkich podobnych sprawach.

sobota, 6 czerwca 2015

30. Noc Duchów cz. IV Zaufać sobie

Witajcie Kochani, 
przed wami ostatnia już część tego rozdziału.
     W czerwcu i na początku lipca trochę zmienią się terminy wpisów z racji tego, że mam sesję i masę nauki. Tak więc następny rozdział będzie dopiero za dwa tygodnie 20 czerwca, kolejny 1 lipca (tak, wiem, że to środa) i kolejny 11 lipca. Po tym małym zamieszaniu mam nadzieję, że wszystko wróci do normy :) Wszystko jest w zakładce "nowy rozdział" oraz po lewej stronie bloga, jeśli nie chce wam się szukać.
     Rozdział tym razem dedykuję dziewczynom Łapie i Rogaczowi :)

Pozdrawiam
Luthien

***

Sean Whitby
            Nie sądziłem, że zostanę wybrany. Co więcej jakoś niezbyt mi się to uśmiechało. Nie lubiłem tańczyć, może dlatego, że do tej pory mój taniec ograniczał się do bezmyślnego kołysania się w rytm muzyki. No, ale cóż, nie miałem wyboru tak jak moja dziewczyna.
            Niezbyt zaskoczył mnie fakt, że kolejny raz doszło do konfrontacji Pottera z Lily. Powoli przyzwyczajałem się do tego, że zawsze, kiedy coś się działo, ta dwójka była głównymi bohaterami. Już od jakiegoś czasu zastanawiałem się, czy Lily jest ze mną szczera. Na początku oboje straciliśmy pierwszą szansę, z tą różnicą, że ja drugą traktowałem poważnie. Ostatnimi czasy wydawało mi się, że ona nadal trwa w naszym związku z uwagi na Pottera, ale nie po to, by mu zrobić na złość, tylko po to, by z nim po prostu nie być. Jednak wszyscy dookoła powtarzali mi, że mam na tym punkcie jakąś obsesję. Dałem więc spokój i może dobrze. Nie słyszałem, o czym Lily i Potter rozmawiali z dyrektorem, ale ewidentnie znowu się o coś pożarli. Dosyć dobrze znałem moją dziewczynę i wiedziałem, co oznacza jej wyraz twarzy, z którym siadała z powrotem do stołu. Jej rzekomy „przyjaciel” strasznie jej czymś podpadł. Wolałem nie wiedzieć, co zrobi Lily, kiedy James znowu pojawi się w jej zasięgu. Było mi go w tym momencie trochę żal, ale zaraz mi ten żal przeszedł i tylko uśmiechnąłem się do siebie.
            Ogólnie jakoś nie rozmawialiśmy z Lily o balu. Nie sądziłem, że zajdzie taka potrzeba. Teraz jednak sytuacja wymagała ode mnie jakiegoś ruchu, dlatego chciałem ją oficjalnie zaprosić na bal, tak na wszelki wypadek, żeby nie doszło do jakichś nieporozumień.
            Podczas kolacji leciało w moją stronę mnóstwo gratulacji i zaproszeń od dziewczyn nie tylko z mojego domu. Uśmiechałem się tylko i dziękowałem, w głębi duszy mając już tego dosyć.
- Oczywiście idziesz z Lily? – spytał Michael.
- Jeśli się zgodzi.
- Czemu miałaby tego nie zrobić? Przecież ze sobą chodzicie.
- Niby tak, ale chcę ją jeszcze oficjalnie zaprosić. A ty co, rozmawiałeś już z Monic?
- Jeszcze nie – odparł i trochę się zmieszał.
- To na co czekasz? Aż ktoś sprzątnie ci ją sprzed nosa? – uśmiechnąłem się.
- Masz rację – stwierdził. – Pójdę do niej teraz. Chyba nie będzie już lepszego momentu – dodał, wstał z miejsca i poszedł w stronę stołu Krukonów. Ja również się ruszyłem, ale skierowałem w stronę przeciwną.

~ * ~

- Cześć, kochanie – podszedłem do Lily i usiadłem obok.
- Gratuluję – powiedziała z uśmiechem na twarzy, a potem rzuciła się na mnie i przytuliła.
- Dzięki – odparłem.
- Twoja dziewczyna oddała miejsce Potterowi – wtrąciła Ann z lekkim oburzeniem.
- Ann, nie wymawiaj nawet jego nazwiska, bo po prostu nie ręczę za siebie. Poza tym to była moja decyzja i tobie nic do tego – rzekła Lily wkurzona.
- Mogłaś się zgodzić na warunki Dumbledore’a – powiedziała Kate.
- I dać mu zatryumfować? – odparła. – Nigdy w życiu. Potter nie chciał zostać reprezentantem, więc akurat w ten sposób bardziej go pogrążyłam, co w obecnej sytuacji strasznie mnie cieszy. Tym razem mocno przesadził i tym razem mu tego nie odpuszczę. Poza tym chciałam iść na ten bal z Seanem – zwróciła się do mnie.
- Ja właśnie w tej sprawie – przyznałem.
- Coś się stało? – spytała zaniepokojona.
- Nie, nic. Po prostu wcześniej o tym nie rozmawialiśmy i chciałem cię oficjalnie zaprosić, a więc – zacząłem. – Czy pójdziesz ze mną na bal bożonarodzeniowy?
- Oczywiście, że tak – powiedziała z uśmiechem i mnie pocałowała. Dziewczyny natomiast wywróciły oczami.
- Dziękuję za to, co zrobiłaś. Wcale nie musiałaś.
- Nie ma sprawy – odparła. – I musiałam.
- Kocham cię, wiesz? – powiedziałem.
- Ja ciebie też – uśmiechnęła się znowu, jednak zaraz musieliśmy interweniować, bo Ann zakrztusiła się sokiem.
- Nic mi nie jest – rzekła po chwili, kiedy udało jej się uspokoić. – Przepraszam – dodała, a Dorcas spojrzała na nią z politowaniem.
- Macie dzisiaj imprezę w Pokoju Wspólnym?
- Yhy. Jakżeby chłopacy mogli takowej nie zorganizować – powiedziała Dor. – A ty co, będziesz oblewać wygraną?
- Jeszcze zobaczymy – odparłem. – Niezbyt mam, co oblewać – przyznałem. – Ty zapewne wybierasz się z Ericem?
- Sądzę, że tak. Wszyscy powinniśmy się zmieścić przy jednym stoliku. Obliczałyście to dziewczyny, nie?
- Tak. Miejsc wystarczy dla wszystkich – powiedziała Lily.
- To super. Jak się bawić to tylko w najlepszym towarzystwie.
- A jakżeby inaczej – wtrącił się nagle Eric, który w tym momencie podszedł do stołu Gryfonów.
- Co chcesz? – spytała Dorcas.
- Nie można już przyjść do własnej dziewczyny i porozmawiać? Chciałem zauważyć, że to ty nalegałaś…
- Tak, tak wiem – przerwała mu ciemnowłosa przyjaciółka Lily.
- Ogólnie to przyszedłem zaprosić cię na bal, ale teraz to poważnie się nad tym zastanawiam
- Ty chyba żartujesz.
- No dobra, w sumie to mogę z tobą iść.
- Pff, dziękuję za takie zaproszenie – oburzyła się Dorcas.
- Żartuję, kochanie – powiedział Eric szybko. – Oczywiście, że chcę z tobą iść. Więc jak, pójdziesz ze mną?
- Teraz to ja się zastanowię – odparła jego dziewczyna.
- Czyli tak – stwierdził tamten.
- Nie powiedziałam „tak”.
- Ale twoje „zastanowię się”, zawsze ostatecznie brzmi „tak” – wyjaśnił Eric, na co Dor pokazała mu język. Uwielbiałem całe to towarzystwo. Zawsze mnie czymś zaskakiwali.
- Super, jeśli wszyscy już się poumawiali, to możemy porozmawiać, Evans? – spytał Potter, podchodząc do nas. Czego on znowu chce? Ile razy można mu było mówić jedno, a on i tak robił zawsze co innego. Swoją drogą, to bardzo odważne posunięcie z jego strony, stwierdziłem. Jeśli Lily nie uszkodzi go teraz, na pewno zrobi to później. Ja na jego miejscu nie byłbym tak głupi.
            Evans nawet nie zdążyła zmierzyć go wzrokiem, tylko od razu wstała i na niego naskoczyła.
- Potter, zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie! Już ci chyba wszystko powiedziałam. Nie chcę z tobą ani rozmawiać, ani cię oglądać. W ogóle mi się nie pokazuj, bo doznasz poważnego uszczerbku na zdrowiu. Coś mi dzisiaj znowu obiecałeś, a ja kolejny raz ci uwierzyłam. Więcej nie będę robić z siebie idiotki, dlatego radzę ci, wracać do swoich kolegów, póki jeszcze potrafię się kontrolować.
- Jesteś niesprawiedliwa.
- A ty bezczelny. Chcesz, żebym zaczęła traktować cię poważnie, a zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko.
- Pięcioletnie dziecko? Wcześniej jakoś tak nie uważałaś – stwierdził, a ja wywnioskowałem po minie Lily, że tym razem znowu przesadził. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Evans z całej siły uderzyła Jamesa w twarz.
- Lilka, uspokój się – powiedziałem, stając pomiędzy tą dwójką. – Nie jest tego wart. Chcesz zarobić kolejny szlaban czy wolisz, żeby od razu wywalili cię ze szkoły? Idź już, Potter – poradziłem mu.
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy – rzucił, a potem w końcu poszedł na swoje miejsce.
- Rozumiem, że Potter to idiota, ale bez przesady, Lily. – Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. To było bardzo dziwne. O ile wcześniej moja dziewczyna broniła Jamesa i wszystko mu wybaczała, o tyle teraz nie dała mu taryfy ulgowej. Co było nie tak? O co oni się posprzeczali aż w takim stopniu?
- Żadnej rozmowy nie będzie – powiedziała Lily do siebie.
- O co wam poszło? – spytała Dorcas, patrząc uważnie na swoją przyjaciółkę.
- Nieważne – odparła tamta. – Więcej już o nic nie pójdzie – powiedziała, a jej ton głosu mówił, że nie przewiduje więcej żadnych dyskusji. Spojrzałem na Dor i Ann i nawiązałem z nimi kontakt wzrokowy, ale byliśmy bezradni. Jeśli Lily nie chciała powiedzieć, torturami się tego z niej nie wydobędzie. Westchnąłem więc. – O czym rozmawialiśmy? – spytała Lily, szybko zmieniając temat. Nie nadążałem za nią.
- O stolikach – przypomniała Ann, robiąc swoją minę pod tytułem: coś tu jest nie tak, ale poczekam na dalszy rozwój wypadków.
- Rozumiem, że siedzimy wszyscy razem? – zapytał Eric.
- Tak.
- To znaczy wiecie, dołączają do nas jeszcze Kate, Miriam i Huncwoci – wtrąciła Ann.
- Jeśli Potter dożyje tego balu – powiedziała Lily, a potem przytuliła się do mnie, chowając twarz w moją szatę. Naprawdę nie nadążałem za jej zmiennymi humorami, ale jak widać dziewczyny miały już tak z natury. Przejechałem ręką po jej plecach, próbując tym samym ją pocieszyć, a potem rzekłem:
- Nawet nie brałem pod uwagę innej opcji. Ale myślę, że taki układ jest jak najbardziej w porządku. Poza tym musi się jeszcze zmieścić Michael z Monic.
- I Anthony z Betty – zauważyła Dorcas.
- Spokojnie, wszyscy się zmieszczą – powiedziała Ann.
            Wiedziałem, że nie będzie innej opcji niż spędzenie balu w towarzystwie Huncwotów. Jakimś cudem dziewczyny były z nimi bardzo zaprzyjaźnione, a ja musiałem to zaakceptować, gdyż zbyt mocno zależało mi na Lily. Moje poświęcenie w tej sprawie było niewyobrażalnie duże, ale nie zwracałem już na to uwagi. Cieszyłem się tym, co miałem, bo wiedziałem, że w każdej chwili mogę to stracić.

James Potter
            Byłem strasznie wściekły na Evans. Wkopała mnie w ten głupi bal i reprezentowanie domu, bo ona spokojnie chciała sobie iść z Seanem. Nie chciałem dodatkowych obowiązków. Nadgorliwość i przerost ambicji były w jej stylu, dlatego byłem tak bardzo zły. Nie powinna więc mieć do mnie pretensji o to, co się stało. Fakt, trochę mnie poniosło, ale teraz i tak nie mogłem przyznać się do błędu. Przekonałem się, że jest gotowa wiele zaryzykować, bylebym tylko pożałował tego, co powiedziałem. Naprawdę się wściekła, a najlepiej świadczył o tym fakt, że w sytuacji, która przed chwilą miała miejsce, Whitby stanął w mojej obronie. Ale ogólnie to co miałem zrobić? Nie mogłem się wycofać, bo znowu musiałbym przepraszać i walczyć z nią dalej na jej zasadach, których mogłem już nie znieść. Mimo wszystko nie odpuszczę jej kolejnej rozmowy. W końcu nie bez powodu nazywam się James Potter i jestem założycielem Huncwotów.
            Musiałem w końcu przyznać oficjalnie, że nie doceniałem Evans. Ona dobrze wiedziała, co zrobić, żeby kolejny raz postawić na swoim, a mnie pogrążyć. W tym wszystkim nawet nie liczyłem już na obiecane wyjście do Hogsmeade, bo byłem pewny, że jeśli o tym wspomnę, na pewno od niej oberwę, nawet za cenę jej wywalenia ze szkoły. Ona uważała, że tym razem naprawdę przesadziłem, a ja nie powiedziałem niczego, co byłoby kłamstwem, niczego, o co mogła się wkurzyć, jeśli tylko zaakceptowałaby prawdę, od której tak kurczowo trzymała się z daleka. W tym wszystkim widziałem jeszcze tylko jedną szansę na moje zwycięstwo – powrót do wypracowanego przeze mnie planu i już nawet wiedziałem, kto tym razem będzie grał w nim główną rolę, jeśli Lily kolejny raz odmówi. Tak, zamierzałem zaryzykować i jeszcze raz spróbować.
- I co? – spytał Łapa.
- Nie pytaj się głupio. Przecież wiem, że wszystko widzieliście. Nie chciała ze mną rozmawiać, ale to nie zmienia faktu, że i tak porozmawiamy – wyjaśniłem naprawdę wkurzony.
- Jeśli doszło do tego, że Whitby musiał stanąć w twojej obronie, to stary, naprawdę kiepsko cię widzę.
- Mam to gdzieś.
- A tak swoją drogą to co powiedziałeś przy McGonagall i Dumbledorze, że Evans tak się wściekła? – zapytał Peter.
- Coś, co powinna już dawno zaakceptować.
- Czyli coś całkowicie niestosownego – stwierdził Remus zrezygnowany.
- Zależy, jak na to spojrzeć. Mimo wszystko nie zmienia to faktu, że mnie wkopała, bo, jak stwierdziła, „chodzi z Whitbym i to z nim chciała iść na bal”. Nienawidzę tego gościa.
- Ile razy mam ci tłumaczyć to samo? Sean jest jej chłopakiem, więc logiczne, że wolała iść z nim, a nie z tobą – powiedział Lupin trochę już poirytowany moim narzekaniem.
- Już to mówiłeś – zauważyłem. – Ale ja nadal upieram się przy tym, że to jednak na mnie jej zależy. Na pewno nie jestem jej obojętny – cały czas miałem w głowie jej słowa, które wypowiedziała, co prawda pod wpływem alkoholu, ale jednak, po imprezie u Slughorna. Czułem, że jeśli nadal będę uparty, w końcu wygram.
- Na pewno  b y ł e ś  do dzisiejszego wieczoru – stwierdził Łapa.
- Być może, nie mówię, że nie – rzekł Lupin, ignorując Syriusza. – Ale nie popadaj w paranoję, Rogacz.
- W jaką paranoję? Nie mam żadnej paranoi. Po prostu wkurza mnie fakt, że ona jest taka uparta.
- Niestety w tym przypadku ci nie pomogę – powiedział Lunatyk. – Jeśli naprawdę ci na niej zależy to musisz być cierpliwy.
- Ile lat ma trwać ta moja cierpliwość? Dziesięć, dwadzieścia? Powoli się kończy – rzekłem i zabrałem się za jedzenie.

~ * ~

            Po kolacji, kiedy wszyscy oddalili się już do Pokojów Wspólnych na imprezy, ja oraz pozostała trójka „szczęśliwców” podążyliśmy za dyrektorem i opiekunami domów do magicznej komnaty w głębi Wielkiej Sali.
- Usiądźcie – rzekł Dumbledore. – Kilka spraw organizacyjnych i możecie uciekać. Bal, jak sama nazwa mówi, odbędzie się w Boże Narodzenie. Rozpocznie się o dwudziestej waszymi tańcami, których niedługo zaczniecie się uczyć. Prosiłbym więc, żebyście do połowy listopada zgłosili swoje osoby towarzyszące u opiekunów domów. Co jeszcze… – dyrektor zamyślił się. – Oczywiście obowiązują stroje wieczorowe. Informacja o tańcach zostanie wywieszona w waszych pokojach wspólnych, a reszty dowiecie się, podczas zajęć, od profesor McGonagall. Nie wymagam od was dużo, tyle tylko, żebyście godnie reprezentowali naszą szkołę. Bez żadnych awantur – w tym momencie spojrzał na mnie. – Goście przyjadą pierwszego grudnia i zostaną przydzieleni do poszczególnych domów, żebyście jeszcze bardziej się zintegrowali. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych problemów. Jakieś pytania? – Wszyscy pokręciliśmy głowami. – W takim razie to wszystko. Możecie iść się zabawić.
            Przez cały czas miałem wrażenie, że Whitby obserwuje mnie uważnie, ale nim zdążyłem potwierdzić moje przypuszczenia, szybko wyszedł z komnaty. Dałem więc spokój.

Lily Evans
- Lily, serio? – usłyszałam znajomy głos, a potem wysoka osoba usiadła na poręczy mojego fotela.
- Co jest, Ian? – odparłam słodko, nie podnosząc oczu znad książki.
- Cały dom się bawi, a ty w tym czasie siedzisz z nosem w książce.
- Mam jutro zaliczenie z transmutacji.
- Trudno, najwyżej oblejesz – powiedział, a ja w końcu na niego spojrzałam. Ian Bailey był, o rok ode mnie młodszym, wysokim brunetem o zadziwiająco bladej karnacji i szarych oczach. W zeszłym roku jakiś czas chodziliśmy ze sobą, ale wspólnie stwierdziliśmy, że nie ma to większego sensu. Zerwaliśmy w zgodzie i bez żadnych pretensji do siebie i od tego czasu przyjaźniliśmy się. Kiedy ze sobą byliśmy, Potter nieźle mu dokuczał, więc Ian nie pałał do niego miłością.
- Jak to się stało, że nie zaprzyjaźniłeś się z Huncwotami? – spytałam z miną niewiniątka. Lubiłam się z nim droczyć na ten temat. Ian uśmiechnął się i w odpowiedzi zabrał mi książkę. – Hej!
- Zatańczmy – zaproponował.
- Daj spokój. Nie mam ochoty.
- W takim razie porozmawiajmy.
- Też będziesz mi truł, że nie powinnam oddawać miejsca Potterowi?
- Nieee.
- Nie?
- No dobra, chciałem to powiedzieć, ale naprawdę ucieszyła mnie perspektywa walnięcia go.
- Czy wyście wszyscy powariowali? – powiedziałam. Nie chciałam rozmawiać o Jamesie.
- Potter nas skompromituje.
- Trudno. Nie miałam innego wyjścia, a on mocno przesadził.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że już jest po nas.
- Może nie będzie tak źle. – Zapadła chwila ciszy. Przez ostatnią godzinę nagadało mi już tyle osób, że poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. Nie, nie zrobiłam. Chciałam zachować się tak, jak wypadało w stosunku do Seana i osiągnąć cel, którym było dalsze stwarzanie pozorów normalności, ale gdybym wygrała, Sean nie mógłby mieć do mnie pretensji, a i pójście z Rogaczem na bal nie byłoby tak bardzo dziwne. Co więcej, nie doszłoby do całej tej chorej sytuacji. Potter był nieźle wkurzony, stwierdziłam. Ale to nie usprawiedliwia jego chamskiego zachowania, dodałam zaraz w myślach. Koniec użalania się nad nim.
            Mogłam rozegrać to wszystko inaczej, ale jak zwykle musiałam się pospieszyć. Powinnam już dawno nauczyć się najpierw myśleć, potem mówić, chociaż… W sumie to też mi zwykle nie wychodziło na dobre. A to wszystko wina Pottera. Po co pojawił się w moim życiu? Moje dalsze rozmyślania przerwał Ian.
- To co, zatańczymy jednak?
- Dobra, tylko bez głupich rozmów – zaznaczyłam.
- Jak sobie życzysz – odparł i pociągnął mnie za rękę.

~ * ~

- Chcecie Ognistą Whisky? – spytała Kate, podchodząc do nas po jakimś czasie.
- Jasne – rzekł Ian i wziął od razu całą butelkę.
- A ty?
- Nie, dzięki. Po ostatnim razie mam dosyć. Chyba, że masz Kremowe Piwo.
- Ten trunek rozprowadzają Huncwoci – odparła. – Ale mogę ci przynieść.
- Nie, sama pójdę.
- Jak chcesz. Tylko uważaj, bo Potter już wrócił z zebrania.
- Cholera – zaklęłam, a Kate posłała mi współczujący uśmiech. – Dzięki – dodałam, a potem odwróciłam się do Iana. – Idę po coś do picia – poinformowałam go, a następnie przepchnęłam się na druga stronę pokoju, gdzie siedzieli Huncwoci.
- Jasne! – krzyknął jeszcze za mną.
- Glizdek, daj mi Kremowe Piwo – rozkazałam, a potem otworzyłam butelkę i wzięłam duży łyk. – Daj mi jeszcze jedno i spadam.
- Gdzie idziesz? – spytała Ann, przerywając rozmowę z Remusem.
- Na górę. Kate powiedziała, że James już wrócił, więc muszę stąd zniknąć, zanim mnie znajdzie.
- Na górę też może wejść – zauważył Pettigrew.
- Nie, jeśli zamknę drzwi zaklęciem – odparłam i zauważyłam, jak Ann wywróciła oczami, ale się nie odezwała. – Dzięki, Peter – powiedziałam i pobiegłam na górę.
            Zanim tam dotarłam, dołączył do mnie Łapa.
- Możemy zamienić dwa słowa? – spytał.
- Zależy, o czym chcesz rozmawiać.
- Nie wściekaj się na niego, co? – poprosił. – Jemu naprawdę na tobie zależy. Jest idiotą, że powiedział coś takiego przy Dumbledorze i McGonagall, ale…
- Black, daj sobie spokój, co? Nie usprawiedliwiaj go. Gdyby mu zależało, to by tego nie powiedział, nie wypominałby mi wszystkich pocałunków i bardziej namiętnych chwil, które miały miejsce.
- Bardziej namiętne? To ile razy wy się całowaliście? – spytał z chytrym uśmiechem
- Za dużo – odparłam i zanim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, już byłam na górze.
            Nacisnęłam klamkę łokciem i popchnęłam drzwi nogą, żeby je otworzyć. Weszłam do środka i zatrzasnęłam je biodrem, jednocześnie stawiając obie butelki na stoliku nocnym. Wyciągnęłam różdżkę, jednak zanim wypowiedziałam zaklęcie, w pokoju zapaliły się wszystkie świece. Odwróciłam się szybko przerażona.
- Wiedziałem, że prędzej czy później będziesz chciała się tu schować przede mną – powiedział Rogacz, wychodząc zza łóżka Dorcas i wchodząc w krąg światła.
- Co ty tu robisz? – spytałam, podnosząc różdżkę jeszcze wyżej.
- Czekałem na ciebie. Sądzę, że powinniśmy jednak porozmawiać.
- Powiedziałam, że nie chcę cię widzieć, więc wynoś się stąd, bo nie zamierzam tego znowu powtarzać. Nie będę z tobą rozmawiać. Mogę cię czymś walnąć, mogą mnie wyrzucić za to ze szkoły, naprawdę nie dbam o to, jeśli tylko więcej nie będę musiała cię oglądać. 
- Wiedziałem, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać – stwierdził niezrażony.
- Ostatnimi czasy zrobiłeś się aż nazbyt bystry – powiedziałam i sięgnęłam po swoje Kremowe Piwo. Teraz żałowałam, że jednak nie wzięłam od Kate czegoś mocniejszego.
- A ty nazbyt sprytna.
- Jak widać niewystarczająco – odparłam z przekąsem.
- Nie można wygrać w potyczce z mistrzem.
- Nie dodawaj sobie zbyt wiele.
- Ja tylko stwierdzam fakty.
- Wiesz, co jest w tej chwili faktem? – spytałam już strasznie wkurzona. – To, że jesteś żałosnym dupkiem oraz to, że nie chce mi się z tobą gadać, co więcej nie mam ci nic do powiedzenia.
- Ostatnio miałaś.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że tym razem przesadziłeś? Do tej pory zawsze po czasie ci odpuszczałam, bo próbowałam cię zrozumieć. Oboje dobrze wiemy, co między nami było. Popełniłam wiele błędów, których jestem świadoma, ale wypominanie mi tego przy dyrektorze i McGonagall było po prostu chamskim posunięciem. Nie sądziłam, że będzie cię na to stać. Wiesz, na kogo w tamtym momencie wyszłam?
- Byłem wkurzony, bo jak zwykle postawiłaś mnie pod ścianą!
- To nie jest żadne tłumaczenie! Nie raz już to robiłam. Poza tym nie daje ci to prawa do takiego zachowania. N i c nie daje ci prawa do oceniania mnie. Teraz naprawdę wiem, że byłam głupia. Zawsze cię tłumaczyłam, robiłam, co mogłam, żeby spróbować zobaczyć w tobie to, co chciałbyś żebym zobaczyła. Niestety nie wyszło. Ostatnio nawet uwierzyłam w to, że ty mnie naprawdę kochasz.
- Bo kocham – zapewnił szybko.
- Ładny dowód tej twojej miłości dzisiaj pokazałeś. Nawet nie wiesz, jak bardzo czuję się tym dotknięta i zraniona.
- Wiem.
- Nie! Nie wiesz! Byłam naiwna, bo ciągle łamałeś zasady, a ja ciągle to ignorowałam.
- Nie możesz zrobić tego znowu?
- Nie, bo ty znowu zrobisz to samo. Ciągle będziemy tkwić w tym błędnym kole, a ja mam już tego dosyć, rozumiesz?
- Tak – odparł, patrząc na mnie uważnie. – Doskonale cię rozumiem. Masz rację, przesadziłem i nie mam prawa tłumaczyć się tym, czym miałem zamiar.
- Więc po co tu przyszedłeś? Masz szczęście, że już się trochę uspokoiłam, bo naprawdę mogłaby stać ci się krzywda.
- Przyszedłem cię przeprosić, ale teraz sądzę, że lepiej będzie, jeśli tego nie zrobię. – Miał rację, lepiej, żeby tego nie robił, bo, mimo, iż Sean mnie trochę uspokoił, mogłabym się jednak nie powstrzymać. Zbyt duży miałam do niego żal w tej chwili.
- Więc idź już sobie.
- Nie – odparł. – Możesz schować różdżkę? – Zmierzyłam go wzrokiem. Wiedziałam, że nie odpuści tak łatwo. Zrobiłam jednak to, o co poprosił. – Dziękuję – powiedział. – Zanim zacznę, błagam cię, możemy na chwilę zapomnieć o tym, co się niedawno stało? Tylko na chwilę.
- Nie potrafię, James.
- Spróbuj, ostatni raz. Jeśli potem będziesz chciała, tak jak kiedyś, dam ci spokój.
            Nie byłam pewna, czy dotrzyma swojej obietnicy. Nie byłam pewna, czy to by się sprawdziło. Nie byłam też pewna, czy w ogóle chciałabym tego ponownie. Jednak znałam Pottera, o dziwo, bardzo dobrze i wiedziałam, że nawet, jeśli w tym momencie na chwilę nie odpuszczę, on również nie da mi spokoju. Byłam głupia i wiedziałam o tym. Po tym wszystkim, co przed chwilą powiedziałam, nie powinnam tego robić, ale kolejny raz dałam mu możliwość mówienia. Zapomniałam, a on znowu wykorzystał moją chwilę słabości.
- Zgoda – powiedziałam w końcu. – Masz dwie minuty.
- Domyślam się, że nie mam co liczyć na Hogsmeade.
- Dokładnie.
- A co z balem?
- James, o co ci znowu chodzi? Już ci powiedziałam, że…
- Czemu musisz iść z Whitbym? Jeszcze nie jest za późno, możemy wszystko odkręcić.
- Czyś ty całkiem oszalał? Idę z nim, bo jest moim chłopakiem – odparłam. Znowu zaczynał ten sam temat, a ja nie byłam pewna, czy uda mi się dotrzymać obietnicy wymazania na dwie minuty mojej pamięci.
- I co z tego?
- To, że nie jesteśmy nawet przyjaciółmi!
- A więc o to ci chodzi!? Mścisz się za to, że nie dotrzymałem umowy?
- Nie, za nic się nie mszczę. Chcę tylko o s t a t e c z n i e  i  jasno rozgraniczyć te dwie rzeczy, a mianowicie to, że kocham Seana i w związku z tym to on jest moim chłopakiem. Z tobą natomiast nie łączy mnie kompletnie nic, więc jeśli już to sobie wyjaśniliśmy, to idź sobie, bo moja wyrozumiałość zaraz się skończy.
- Jesteś pewna, że go kochasz? – spytał trochę zbity z tropu, a ja zawahałam się przed odpowiedzią. Chyba trochę przesadziłam, mówiąc mu to. Mimo wszystko nie zasłużył na to.
- Tak – powiedziałam jednak. – I nie próbuj wmawiać mi czegoś innego, bo mam już dosyć ciągłego robienia wszystkiego pod twoje dyktando. Nie wypieram się tego, co było i przyznałabym się do wszystkiego, jeśli Sean by mnie spytał, ale teraz to przeszłość, a ty nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Poza tym, przecież sam powiedziałeś, że…
- Nie bierze się wszystkiego, co mówię, na poważnie. Już dawno powinnaś to wiedzieć.
- Skąd? Jakim cudem mam się połapać w tym, co jest prawdą, a co nie, jeśli jednego słowa dotrzymujesz, a innego nie? – wkurzyłam się znowu. – Zacznij grać logiczniej to unikniemy nieporozumień.
            Zapadła chwila ciszy. James wpatrywał się we mnie, a ja straciłam całą ochotę na Kremowe Piwo. Odstawiłam więc butelkę, którą nadal trzymałam w dłoni.
- Co teraz zrobimy? – spytał Potter po chwili.
- A co możemy zrobić? Mi będzie odpowiadało to, co obiecałeś.
- Lily, wiem, że nie jestem ci obojętny. Już nie – zaakcentował dwa ostatnie słowa. Prawda, przyznałam w myślach, ale nadal nie potrafi zrozumieć sytuacji.
- Masz rację – odparłam. – Ale dałam ci pierwszą, małą szansę i jej nie wykorzystałeś, resztę natomiast wykorzystałeś aż do przesady.
- Chodzi ci o propozycję przyjaźni na warunkach, które sama ustaliłaś? Nie nazwałbym tego szansą. Poza tym przyjaźń nie powinna stawiać żadnych warunków.
- Nasza powinna.
- Nie, nasza też nie powinna, gdyby naprawdę opierała się na zaufaniu. Tylko, że najpierw trzeba zaufać sobie, co Evans?
            Rogacz sugerował, że sama sobie nie ufam? Przecież musiałam. Czy to było w ogóle możliwe, nie mieć zaufania do samej siebie? Jak widać, możliwe. Gdyby było inaczej, nie bałabym się żadnej rozmowy z Potterem w cztery oczy. Wiedziałam, do czego jest zdolny, poznałam już jego sztuczki i mogłam ich uniknąć, gdybym tylko, tak jak mówił, ufała samej sobie. Czy ta rozmowa nie była wystarczającym dowodem na brak tego zaufania?
- Gdybym nie chodziła z Seanem, uwierz mi, poszłabym z tobą na ten bal, naprawdę, ale w obecnej sytuacji nie mogę.
- Nie możesz, czy nie chcesz? – spytał, a ja, zanim zastanowiłam się nad znaczeniem wyboru odpowiedzi, powiedziałam:
- Nie mogę.
- Jeśli chcesz, możemy się zamienić. Jeszcze nie jest za późno – powiedział znowu.
- Nie – rzekłam zdecydowanie.
- Czyli możesz sobie pozwolić, na żałowanie tak głupich rzeczy?
- Moja sprawa, czego będę żałować. Ja będę z tym żyła, nie ty.
- Życie jest na to za krótkie, Lily. Ja nie mogę sobie na to pozwolić – powiedział, a potem mnie pocałował.
            Tym razem się nie ruszyłam, nie odwzajemniłam pocałunku, ale też go nie przerwałam. Nie zrobiłam po prostu nic. Czekałam cierpliwie.
- Więc nie zmienisz zdania? – spytał, kiedy skończył i spojrzał mi w oczy, nadal trzymając moją twarz w swoich dłoniach.
- Nie – odparłam, tym razem ze spokojem w głosie. Chwilę na mnie patrzył, a potem jeszcze raz pocałował. Nie wiem, na co on liczył. Chciał, żebym mu przywaliła, czy co? W końcu się odsunął.
- W takim razie wszystko jasne. Czuj się zwolniona z obietnicy danej mi przed chwilą. Ja również dam ci spokój. I popracuj może nad zaufaniem do samej siebie, bo niedługo nawet Whitby przestanie ci ufać. Poza tym może wtedy w końcu się dogadamy – powiedział na koniec, a potem wyszedł, nie odwracając się.
            Tym samym znowu ogarnęły mnie wątpliwości. Nie wiedziałam już, czy dobrze zrobiłam, odmawiając, czy nie. Cały czas miałam na uwadze dobro Seana i swoją reputację, ale czy powinnam w imię tego rezygnować z wyższych dla mnie celów? Z drugiej strony, czemu przyjaźń z Potterem miała stać w mojej hierarchii wyżej niż utrzymanie związku, na którym bardzo mi zależało? Może dlatego, dlaczego mimo silnej żądzy mordu, znowu pozwoliłam Jamesowi na moment obezwładnienia mnie.
- Może miał rację. Powinnam najpierw sama sobie zaufać.