wtorek, 26 lipca 2016

Informacja

Kochani,

wiem, że jestem spóźniona z rozdziałem, że wy czekacie. Chciałam wstawić go wczoraj, ewentualnie dzisiaj. Dzisiaj jednak zjechali mi się goście, których nie zapraszałam oraz miałam coś ważnego do załatwienia w mieście. Postanowiłam, że rozdział pojawi się najpóźniej jutro, cały dzień będę przy nim siedzieć, ale go skończę i... Też nie wiem, czy dam radę się na środę wyrobić, bo dzisiaj, na ostatnią chwilę, dowiedziałam się, że od jutra zaczynam praktyki i rozwaliło mi to cały mój plan. Postaram się posiedzieć nad nim całą noc i może uda mi się go na jutro skończyć. Nic więcej nie mogę wam obiecać. Strasznie przepraszam, jest mi naprawdę przykro z tego powodu. Mam jednak nadzieję, że dłużej niż do czwartku czekać nie będziecie.

niedziela, 10 lipca 2016

54. Problemów ciąg dalszy cz. I Co musi i tak zostanie powiedziane

Witajcie Kochani!

     Zgodnie z Waszym życzeniem, w ciągu wakacji, rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie :)
     Na wstępie chcę uprzedzić, że dzisiejszy rozdział będzie w dużej części napisany z punktu widzenia Ann, więc jeśli ktoś nie przepada za tą postacią, może go ominąć i poczekać na kolejny. W pierwotnym zamyśle opowiadanie miało być pisane głównie z punktu widzenia Lily, ale mam też inne postacie, dla których mam ułożone wątki aż do samego końca i kiedyś muszę zająć się też pozostałymi.
     Na początku chciałam trochę inaczej napisać ten rozdział, ale jak to u mnie bywa, pod wpływem chwili "napisało się tak, a nie inaczej", spodobało mi się to, więc zostawiłam, jak jest. Ann miała oberwać za całokształt, ale stwierdziłam, że jej postać nie może być aż tak całkiem beznadziejna, więc wyszło jak wyszło. Cała akcja rozpocznie właściwie trzy wątki, jeden krótszy, dwa dłuższe, które niedługo wprowadzę. Jeśli pojawią się jakieś błędy to przepraszam. Zaraz przejrzę rozdział jeszcze raz, ale chciałam go już opublikować.
     Dobra, kończę ten przydługi wstęp.

Całuję
Luthien

***

Lily Evans

            Wiał lekki wiatr, jesienne słońce przebijało się przez szarawe chmury, ale pogoda nas nie zraziła. Od jej śmierci byłam tu pierwszy raz i widząc jasny nagrobek, wśród wielu innych, kilka łez spłynęło po moich policzkach. Zawsze przy mnie była. Nie mogłam uwierzyć, że już jej nie ma.
            Podeszłam do kamiennej płyty, odgarnęłam zbrązowiałe liście, które na nią opadły i włożyłam do wazonu żółte kwiaty. Trwałam chwilę w tej pozycji, a on mi nie przeszkadzał. Wiedział, że potrzebuję paru minut. Zamknęłam oczy, z których znowu popłynęły łzy. Byłaś pewna, że z nim będę, powiedziałam w myślach. Żałuję, że nie zjawisz się na naszym ślubie, ale nie martw się, jestem szczęśliwa, dodałam i uśmiechnęłam się do siebie. Otworzyłam oczy i dotknęłam, wyrytych w kamieniu, liter: Lilianne Evans. Jestem szczęśliwa, babciu, powtórzyłam i dźwignęłam się z ziemi. James podszedł do mnie, objął ramieniem i mocno przytulił.
- W porządku?
- Tak – odparłam, a on pocałował mnie w głowę, którą oparłam na jego torsie. – Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz – poprosiłam. Byłam tego pewna, ale lubiłam słyszeć tę deklarację z jego ust.
- Nigdy w życiu, skarbie. Nigdy w życiu.
            Staliśmy w tej pozycji jeszcze jakiś czas. W pewnym momencie wiatr się wzmógł i zrobiło się zimno.
- Wracajmy do domu – zaproponowałam. Rogacz skinął głową i wziął mnie za rękę.
            Nie uszliśmy nawet pięciu metrów, kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk towarzyszący deportacji. Odwróciłam się gwałtownie i serce mi zamarło na widok zakapturzonej postaci. Śmierciożercy, co za ironia losu. Teraz było ich już więcej. Około dziesięciu czarnych postaci otoczyło nas ze wszystkich stron.
- James? – głos mi się załamał. Potrafiłam walczyć, Potter również, nawet lepiej ode mnie i z pewnością część z nich byśmy pokonali, ale było ich za dużo.
- Spokojnie – odparł, stając jeszcze bliżej mnie. – Na mój znak wyczarujesz tarczę, rozumiesz? – skinęłam głową. Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę.
            Rogacz rozejrzał się, a potem spojrzał na mnie. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie, które trafiło jednego ze Śmierciożerców.
- Teraz – powiedział, więc zrobiłam, co kazał.
            Nasi przeciwnicy nie zniechęcili się utratą jednego z ludzi i całą grupą zaatakowali. Skumulowane zaklęcia rozwaliły moją barierę ochronną, więc i my musieliśmy przejść do ataku. Walczyliśmy plecami do siebie, więc bałam się, że nie zdążę zablokować wszystkich zaklęć.
            Trzech kolejnych Śmierciożerców padło na ziemię, ale reszta zacieśniła krąg. Pociski latały w obie strony. W końcu jednak rozległy się kolejne trzaski i na cmentarzu zaczęli pojawiać się aurorzy. Zakapturzone postacie powoli uciekały, znikając.
- Odsuńcie się – poleciła nam jakaś kobieta o krótkich blond włosach, na co skinęłam głową. Obróciłam się w poszukiwaniu Rogacza i w tym samym momencie zobaczyłam, jak śmiertelna, zielona smuga uderza w niego, odrzucając do tyłu jego bezwładne ciało. Śmierciożerca spojrzał na mnie przez szpary swojej maski, po czym, korzystając z zamieszania, deportował się.
            Podbiegłam do Pottera. Widziałam, co się stało, ale nadal miałam nadzieję, że to nie było śmiertelne zaklęcie. Straciłam ją, gdy tylko spojrzałam w martwe oczy mojego chłopaka. Łzy zaczęły spływać po mojej twarzy kaskadą, a serce rozpadło się na miliony kawałków, raniąc dotkliwie całe ciało.
- James, proszę cię… Przecież obiecałeś…
 

Dorcas Meadowes

            Wczorajszy dzień i ostatnia noc były pełne wrażeń. Zamieszanie, związane z przybyciem gości, rozproszyło uwagę wszystkich, więc był to idealny moment na randkę z Ericem. Co prawda nie mieliśmy dużego stażu, ale znaliśmy się długo i ufałam mu bezgranicznie. To jemu powiedziałam o Christopherze i chociaż wcześniej długo odmawiałam, kiedy próbował zaprosić mnie na randkę, teraz nie wyobrażałam sobie, bym mogła go stracić. Kochałam go za wszystko. Był przy mnie i to się liczyło. Nie byliśmy tylko partnerami, ale i najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze myślałam, że będą nas łączyć relacje podobne do tych, co u Lily i Kevina. Nie sądziłam, że kiedyś stanie się pierwszym poważnym kandydatem do mojego serca, a jednak tak się stało. Dopiero przy nim dowiedziałam się, co to znaczy mieć motyle w brzuchu i próbujące się wyrwać z piersi serce. Tak, mogłam śmiało powiedzieć, że go kocham, nie rzucając słów na wiatr. Black to była pomyłka, Justin również, a Eric… Kiedyś zazdrościłam mojej przyjaciółce Jamesa, teraz już nie. Ric miał ciężkie dzieciństwo, ale to tylko ukształtowało jego charakter. Był inteligentny, zabawny, czuły i romantyczny, ale również twardy, wytrwały, cierpliwy, zapatrzony w swoją rodzinę i we mnie, potrafił walczyć o swoje.
            Odrzuciłam zasłony i usiadłam, rozglądając się po pokoju. Łóżko Ann było puste. Leżała na nim kartka z informacją: Poszłam wysłać list. Nie czekajcie na mnie. Spotkamy się na śniadaniu. Westchnęłam. Vick zachowywała się ostatnio dziwnie. Ciągle latała do sowiarni i nie chciała powiedzieć, z kim koresponduje. Zresztą, co mnie to obchodzi? Jej zachowanie przestało mnie już dziwić.
            Przetarłam zaspane oczy. Lily jeszcze spała, więc poszłam do łazienki, by potem nie musieć o nią walczyć. Kiedy z niej wyszłam, Kate i Miriam rozprawiały o czymś żywo.
- Hej, Dor – rzuciły.
- Hej, o czym gadacie z takim zainteresowaniem?
- O Irlandczykach…
- I Francuzach – wtrąciła Miriam.
- Oczywiście nie wszystkich, ale widziałaś wczoraj tego wysokiego szatyna o niebieskich oczach?
- Jake…
- Właśnie, Jake. Przystojny i wysportowany… Na pewno musi grać w quidditcha. Ideał. – Kate rozpłynęła się, a ja uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Nie miałam okazji poznać, bo wczorajszy wieczór spędziłam z Ericem – wyjaśniłam.
- No tak, ty już jesteś zajęta… Będzie większy wybór dla mnie – wywróciłam oczami.
- Sowa coś ci przyniosła – poinformowała mnie Vane, a potem zamknęła się w łazience.
            Podeszłam do łóżka, wzięłam do ręki małą, błękitną kopertę i otworzyłam ją. W środku była karteczka z jednym tylko zdaniem. Kocham Cię. E. oraz płatek róży. Wiedziałam, co z nim zrobić. Wyczarowałam wazon z wodą, a potem położyłam płatek na powierzchni. Ten, po chwili, zmienił się w całego kwiatka. Zastanawiałam się, czy Lily nie podzieliła się tą magią z moim chłopakiem. Nawet jeśli, to i tak było to urocze.
- Wow! – Kate nie kryła podziwu. – To jest niesamowite!
- Tak – przyznałam, po czym schowałam kopertę do szuflady szafki, gdzie składowałam wszystkie listy od Erica.
            Zapadła chwila ciszy, podczas której każda z nas zabrała się za szykowanie do wyjścia.
- Syriusz chyba znalazł sobie wczoraj nową dziewczynę – rzekła moja współlokatorka w pewnej chwili. – Ciekawe na jak długo.
- Może na długo – odparłam. – Kiedyś przecież musi się ustatkować.
- Wierzysz, że aż tak zmieni się jego podejście do życia? – spytała sceptycznie.
- Wierzę, że w odpowiednim momencie podejmie właściwą decyzję i znajdzie kogoś odpowiedniego dla siebie. Życzę mu szczęścia. Naprawdę.
- A ty nie… – Kate chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie rozległ się krzyk przerażenia mojej rudej przyjaciółki. Miriam automatycznie wybiegła z łazienki, Wolpert umilkła zaskoczona, a ja rozsunęłam kotary wokół łóżka Lily i usiadłam koło niej, łapiąc ją za ramiona i próbując uspokoić. Po jej twarzy spływały potoki łez. Spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem, jej twarz przepełniał swego rodzaju ból.
- Lilka…
- On nie żyje – wyszeptała tylko, a potem znowu zalała się łzami.

~ * ~

            Otrząsnąwszy się z szoku, jaki wywołały w nas jej słowa, zaczęłyśmy myśleć logicznie.
- Kto nie żyje? – spytała Kate, podchodząc do mnie.
- James… – odetchnęłam z ulgą.
- Lily, spokojnie. To tylko zły sen. Uspokój się.
- On nie żyje. My… Byliśmy odwiedzić grób mojej babci. Oni… Oni nas zaatakowali. Było ich więcej – znowu zaczęła płakać.
- Lilka, to tylko sen. James żyje – powiedziałam, ale ta mnie nie słuchała.
- On nie żyje. Było ich za dużo. Ja nie mogę…
- Hej, to wszystko tylko ci się śniło. Potter żyje – wsparła mnie Miriam, ale Evans nie słuchała, co się do niej mówi. Nie było szans na przekonanie jej. Nie w tym stanie. Ona w to naprawdę wierzyła i histeryzowała.
- Lily – odezwała się znowu Kate. – Jesteś w łóżku w Hogwarcie. Nic się nie stało. Potter zapewne jeszcze śpi. Nie mogliście się przecież przenieść na cmentarz w okolicach Londynu.
- Właśnie. To niemożliwe. To tylko zły sen – powtórzyłam i przytuliłam ją, ale jedno spojrzenie w jej oczy uświadomiło mnie, że Evans nadal nie rozumie, co się do niej mówi. Cały czas miała na twarzy wypisany ból.
- On nie żyje – wyszeptała znowu, zaczęła się lekko trząść, z jej, tępo wpatrujących się w przestrzeń oczu, znowu popłynęły łzy, a ona sama, siedząc teraz na łóżku, oplotła ramiona dłońmi i zaczęła się kołysać w przód i w tył. Westchnęłam.
- Lily… – spojrzałam na Miriam i pokręciłam głową.
- Nie przekonamy jej w ten sposób – stwierdziłam. – Zostańcie z nią, a ja pójdę po Rogacza. Nie widzę innego wyjścia – oznajmiłam, a one skinęły głowami.
            Wyszłam z pokoju i pobiegłam do sypialni chłopaków, nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia zaspanych uczniów. Zapukałam dwa razy, żeby nie natknąć się, na przykład, na któregoś z chłopaków przechadzającego się po pokoju w samym ręczniku albo co gorsza, bez niego i zanim któryś z nich otworzył mi drzwi, sama weszłam do środka.
            Standardowo panował tu syf jakich mało. Lupin właśnie mył zęby. Kiedy weszłam, z zaciekawieniem, wyszedł zza otwartych drzwi łazienki. Peter konsumował już jakiś posiłek, Black, leżąc jeszcze w łóżku, otworzył zaspane czy, rzucając mi zabójcze spojrzenie, a Rogacz stał koło swojego kufra w samych spodniach i zdezorientowany patrzył na mnie zaskoczony.
- Dorcas, co ty tu robisz? – spytał Pettigrew, przełykając kawałek kanapki.
- Potrzebuję twojej pomocy, James – powiedziałam, patrząc teraz na adresata moich słów.
- Mogę się najpierw ubrać, czy nie bardzo? Wiesz, zapewne wielu dziewczynom byłoby to na rękę, ale…
- Ubieraj tę koszulkę i chodź – ponagliłam go.
- Co się w ogóle stało? – zainteresował się Lupin. Teraz cała czwórka patrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- Lily…
- Co z nią? – zaniepokoił się Rogacz.
- W porządku. To znaczy… Śnił jej się jakiś koszmar, że byliście na cmentarzu, zaatakowali was Śmierciożercy czy coś i zginąłeś w walce. Płacze i histeryzuje. Próbowałyśmy ją przekonać, że to tylko sen, ale ona nie chce nas słuchać, jakby była w jakimś amoku. Idź do niej, bo nie wiem, jak inaczej możemy ją uspokoić – wyjaśniłam, na co Potter ruszył pędem do drzwi.
- Czemu od razu tego nie powiedziałaś? – spytał, a potem trzasnął drzwiami.
            Spojrzałam na pozostałych chłopaków. Remus uśmiechnął się do mnie, a Black tylko pokręcił ze śmiechem głową.
- Spotkamy się na śniadaniu – rzuciłam i również wyszłam z pokoju, kierując się do swojej sypialni.
            Dogoniłam Rogacza, zanim wszedł do naszego dormitorium.
- James – zatrzymałam go, ale nie wiedziałam, co powiedzieć, więc pokręciłam głową i weszłam za nim do środka.
            Dziewczyny nadal siedziały przy mojej przyjaciółce, a ona i tak cały czas płakała. Kiedy otworzyliśmy drzwi, znowu powtórzyła, że Potter nie żyje. Westchnęłam. Rogacz podszedł do jej łóżka, na co Kate i Miriam taktownie opuściły pokój. Przepuściłam je w wejściu, po czym oparłam się o framugę i patrzyłam na poczynania Huncwota.
- James – wyszeptała Lily, krztusząc się łzami.
- Spokojnie. Już dobrze – powiedział, a potem przytulił ją mocno. Jeszcze niedawno wymyśliłyśmy z Ann przysłowie, które brzmiało: James Potter kochał tylko raz i tę miłość, do dziewczyny zwanej Lily Evans, miał w tym momencie wypisaną na twarzy.
- To tylko zły sen. Nic mi nie jest. No już…
- To było straszne – wyszeptała. – Ja bez ciebie…
- Nigdy nie będzie ciebie beze mnie – uśmiechnął się do niej. – Czy tego chcesz, czy nie. Żyję i cię nie zostawię, rozumiesz? – spojrzał teraz na nią i wytarł jej łzy z policzków. Widziałam, że powoli uspokaja się i zaczyna normalnie oddychać, po czym w końcu skinęła głową. – Kocham cię – dodał Rogacz, znowu ją przytulił i pocałował w czoło.
            Stwierdziłam, że jest to moment, w którym powinnam się wycofać i zostawić ich na chwilę samych. Nim jednak zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam jeszcze bliźniacze wyznanie z ust mojej przyjaciółki do chłopaka, którego tyle lat nie znosiła. Uśmiechnęłam się do siebie.
            Dziwna była ta cała sytuacja. Wiedziałam, że sny mogą mieć duże znaczenie, to było wpisane w całą magię, ale byłam realistką i nigdy w to nie wierzyłam. Lily również.

~ * ~

            Mniej więcej pięć minut później usłyszałam charakterystyczny pisk łazienkowych drzwi. Lily zapewne poszła doprowadzić się do porządku więc weszłam z powrotem do pokoju. Rogacz siedział na jej łóżku, trzymając w ręku naszyjnik z zawieszką w kształcie srebrnego jelenia oraz wgapiając się w niego bezmyślnie. Nie wiedziałam, co miał oznaczać ten symbol, ale Lily chyba była tego świadoma, bo od czasu, kiedy Potter jej go dał, nie rozstawała się z nim.
- Obiecałem, że na nią zaczekam – powiedział.
- Jasne – uśmiechnęłam się. – Wszystko z nią w porządku? – spytałam.
- Tak mi się wydaje.
- Wiesz, że ona bardzo cię kocha.
- Wiem i nie chcę, żeby kiedykolwiek cierpiała, szczególnie przeze mnie – oznajmił.
- Co masz na myśli? – Rogacz westchnął i spojrzał na mnie.
- Chodzi mi o ten sen…
- To znaczy?
- Myślisz, że sny mogą się spełniać? – spytał, a ja w końcu zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Uważasz, że stanie się to, co w tym śnie? – skinął głową. – James, daj spokój. Naprawdę wierzysz w te głupoty?
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. Lily boi się, że cię straci, więc zapewne to jest przyczyną. Żadna czarna magia czy inne bzdety, rozumiesz? – uśmiechnęłam się, ale on nic nie odpowiedział. – James, naprawdę daj spokój. Przejmujesz się takimi rzeczami? Ty? Proszę cię. Lepiej z chłopakami wymyślcie coś ciekawego. W sumie to miałabym do was nawet pewną prośbę, ale powiem wam później. – Dopiero teraz Potter spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
            Poczekaliśmy jeszcze chwilę na Evans, która w końcu wyszła z łazienki. Miała trochę podpuchnięte oczy, ale poza tym wyglądała jak najbardziej normalnie.
- W porządku? – spytałam.
- Tak. Dziękuję i przepraszam – powiedziała, a potem przytuliła mnie.
            Potter zerwał się z łóżka i wziął jej torbę, którą natychmiast mu zabrała.
- Masz łańcuszek? – Rogacz skinął głową i zapiął go. Poprawił jej włosy, a potem całą trójką wyszliśmy z dormitorium.
- Idźcie na śniadanie – polecił, kiedy byliśmy już w Pokoju Wspólnym. – Muszę się ubrać i wziąć rzeczy. Zaraz do was przyjdę. Chłopacy pewnie są już na dole.
- Poczekam – odezwała się moja przyjaciółka, patrząc na niego. Ten spojrzał na mnie, a ja wzruszyłam ramionami, więc skinął głową i poszedł na górę.
            Lily usiadła w wolnym fotelu, więc podążyłam za nią. Bezmyślnie wpatrywała się teraz w łańcuszek, który dostała od ukochanego.
- Lilka?
- Hmm?
- Wiesz, że to był tylko sen? Nic się Jamesowi nie stanie…
- Przepraszam, Dor. Ja wiem, ale… To było straszne i takie realistyczne. Proszę cię, nie wracajmy już do tego.
            Pokiwałam głową i nie poruszałam więcej tematu
- Mogę o coś spytać?
- Jasne – Lily, pierwszy raz dzisiaj, uśmiechnęła się szczerze.
- Czemu ten łańcuszek jest dla ciebie taki ważny? – Moja przyjaciółka spojrzała na zawieszkę w kształcie jelenia i schowała ją pod szatę.
- Jest od Jamesa – odparła.
- Jak setki innych prezentów w postaci biżuterii, a jednak z tym się nie rozstajesz od czasu, kiedy ci go dał. – Westchnęła.
- Bo znaczy dla mnie dużo więcej. W sensie… Symbolizuje coś, co jest związane z Rogaczem, ale to tajemnica i nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze o ty wie. Może to nie fair, ale wybacz, bez jego zgody nie mogę ci o tym powiedzieć, Dor. I proszę cię, nie pytaj go o to, dobra? Sam ci kiedyś powie.
            Wydawało mi się to trochę dziwne. Łatwo można było połączyć przezwisko Rogacz z jeleniem, ale co dalej? Do tego nie mogłam dojść. Nie miałam jednak pytać i nie chciałam tego robić, chociaż nie powiem, by mnie to nie ciekawiło.
- W porządku. Nie będę drążyć tematu – zapewniłam, a ona posłała mi spojrzenie wdzięczności.
 

Ann Vick

            Szłam na śniadanie, wracając z sowiarni. List, z ostatecznym potwierdzeniem, właśnie ruszył w drogę do Szkocji. Wszystko wydawało mi się dzisiaj takie cudowne, że miałam ochotę tańczyć z radości. Nic nie mogło mi popsuć humoru. Ani zimowa pogoda, której nie znosiłam, ani żaden niezapowiedziany test, głupi kawał chłopaków czy wrzaski McGonagall, ponieważ niedługo miało spełnić się jedno z moich marzeń.
            Nie sądziłam, że doczekam się momentu, w którym dostanę list podpisany t y m nazwiskiem. Szczerze mówiąc, już dawno nawet o tym zapomniałam. Tym bardziej byłam teraz tak podekscytowana. Myślałam raczej, że było to jedno, przypadkowe spotkanie – do niczego niezobowiązujące, że może w ten sposób spławiał wszystkie osoby. Może jednak uznał, że moja osoba jest czarująca i warto się odezwać. Nie ma to jak skromność. Jej nigdy za wiele, pomyślałam. Od kilku dni wymienialiśmy się listami, ustalając szczegóły. Byłam wniebowzięta, bo z tylu osób wybrał mnie, dotrzymując tym samym obietnicy. W tym momencie uściskałabym nawet tego idiotę Bruce’a Bowersa, ale po pierwsze chodziłam z Remusem, po drugie ten kretyn znowu mógłby sobie ubzdurać, że na niego lecę, czy coś, a tego na pewno nie chciałam. Ostatecznie więc, tylko telepatycznie, wysłałam mu podziękowania i pobiegłam na śniadanie.

~ * ~

            Co ja zrobiłam?, zastanowiłam się z zażenowaniem, próbując schować się za jedną z zasłonek. Lily miała rację, mogłam się z nim nie całować. To było oczywiste, jak to, że nigdy w życiu nie przyznałabym jej w tej sprawie racji, ale skąd miałam wiedzieć, że Bowers na mnie leci?
            Obserwowałam teraz, jak pyta różne osoby, czy mnie nie widziały i rozgląda się po kątach. Chyba nadszedł czas na rezygnację z imprezy, stwierdziłam z żalem, bo chciałam poznać tyle osób. Nie miałam jednak wyjścia, nie będę przecież chować się do końca życia.
            Spojrzałam w prawo, potem w lewo, po czym wyszłam zza zasłony z zamiarem powrotu do wieży. Kiedy tylko to zrobiłam, usłyszałam za sobą wołanie Bruce’a, który, jak na złość, musiał mnie zauważyć. Zaklęłam pod nosem. Nie wszystko jeszcze stracone. Spuściłam głowę i udając, że jego wołanie ginie gdzieś w ogólnym hałasie, odwróciłam się w drugą stronę. Zrobiłam to tak szybko i tak gwałtownie, że wpadłam na jakiegoś wysokiego osobnika. Ten wieczór był pasmem porażek. Rozmasowując rękę, podniosłam w końcu głowę i mówiąc delikatnie, zamurowało mnie. Zerknęłam szybko w stronę Krukona, sprawdzając, czy widział mój wypadek, po czym z zadowoleniem odwróciłam się do poszkodowanej osoby i uśmiechnęłam się. Szczerze, ale zniewalająco.
- Przepraszam – powiedziałam, patrząc na osobę, która była w pierwszej trójce ludzi, których chciałam poznać na tej imprezie.
- Nic nie szkodzi – odparł poszkodowany. – Nic ci nie jest?
- Nie, w porządku. Moja wina, nie patrzyłam przed siebie.
- Czasami tak się zdarza. – Mężczyzna był naprawdę zakłopotany. – Ja właśnie… – nie mógł znaleźć żadnej wymówki, więc zaczął przerzucać kartki notatnika, który trzymał w ręce. Postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Rozumiem, ma pan coś do załatwienia.
- Tak jakby – uśmiechnął się przepraszająco.
- Nie zatrzymuję pana.
- Pana? Proszę mnie nie postarzać – zaśmiał się. – Stawiam na to, że jesteś na ostatnim roku – skinęłam głową. – Więc jestem tylko pięć lat starszy. Proszę mi mówić po imieniu. Jestem…
- Patrick Douglas – weszłam mu w słowo, posyłając speszony uśmiech. – Główny redaktor magazynu „Tydzień z Quidditchem”. Uwielbiam go, ale pewnie każdy ci to mówi. Ann Vick – przedstawiłam się i podałam mu rękę.
- Miło mi – odparł. – Miałem właśnie zamienić dwa słowa z tym bucem Howardem, ale to może zaczekać. Może gdzieś usiądziemy? – zaproponował. – Oczywiście, jeśli masz chwilę czasu.
- Tak się składa, że mam.

~ * ~

            Rozmawialiśmy wtedy długo, jednak i tak krócej niż Lily z Jamesem, ale nie o to chodziło. Patrick, widząc moje zafascynowanie quidditchem obiecał, że zabierze mnie na mecz, który będzie relacjonował dla gazety. Tak się złożyło, że przysłał mi to zaproszenie i to na nie byle jaką imprezę. Charytatywny świąteczny mecz z plejadą największych gwiazd quidditcha, połączony z bankietem. Problemem była tylko data, a mianowicie: dwudziesty szósty grudnia. Nie powstrzymało mnie to jednak od wykorzystania tej ogromnej szansy.

~ * ~

            Właściwie wszyscy siedzieli przy stole, rozmawiając i jedząc apetycznie wyglądające śniadanie. Black kłócił się o coś z Dorcas i Ericem, Remus czytał Proroka, Peter zajadał tosty, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje, a Lily z Jamesem wymieniali między sobą ciche uwagi. Zauważyłam, że moja przyjaciółka ma jakieś dziwne oczy, a uśmiech nie gościł na jej twarzy. Stwierdziłam jednak, że później z nią porozmawiam. Teraz zastanawiałam się, jak powiedzieć przyjaciołom, że nie zostaję na święta w zamku. Wiedziałam, że będą źli. Jeszcze w zeszłym roku postanowiliśmy spędzić je razem z racji tego, że były to ostatnie w Hogwarcie. Wzięłam głęboki oddech i w końcu usiadłam na wolnym miejscu naprzeciwko mojego chłopaka. Przywitałam się i zaczęłam nieśpiesznie jeść, przysłuchując się rozmowom.
- Gdzie byłaś? – spytał Lupin.
- W sowiarni – odparłam i uśmiechnęłam się.
- Ann, czy coś się stało? – odezwała się Dorcas, skupiając tym samym uwagę wszystkich obecnych na mnie. – Ostatnio często z kimś korespondujesz. Powiedz, jeśli stało się coś złego…
- Nic się nie stało. Wszystko w porządku.
- Więc o co chodzi? – wlepili we mnie pytające spojrzenia.
            Odłożyłam sztućce na talerz i wzięłam głęboki oddech.
- Muszę wam coś powiedzieć – oznajmiłam, patrząc na nich niepewnie.
- Więc mów – ponagliła mnie Evans.
- Lily, pamiętasz imprezę urodzinową u Slughorna? – Ta skinęła głową. – Przyszłam z Bowersem, wyszłam z Patrickiem Douglasem.
- Z  t y m Patrickiem Douglasem? – spytał Łapa.
- Tak, z redaktorem naczelnym Tygdnia z Quidditchem. Poznałam go na tej imprezie i jakoś tak się wtedy trochę zagadaliśmy, wymieniliśmy adresami. Długo się nie odzywał. Tak naprawdę nawet na to nie liczyłam, bo pewnie znał setki takich dziewczyn jak ja. Obiecał mi wtedy jednak, że jeśli będzie relacjonował jakiś mecz, załatwi mi wejściówkę. No i załatwił. Parę dni temu, ku mojemu zaskoczeniu, dostałam od niego list z zaproszeniem na charytatywny, świąteczny mecz quidditcha – wyjaśniłam. – Dlatego tyle z nim ostatnio pisałam.
- O kurde – Black zakrztusił się owsianką. – Charytatywny, świąteczny mecz quidditcha? Żartujesz? Oddam wszystko i zrobię, co będziesz chciała, jeśli tylko spróbujesz załatwić mi wejściówkę. Nawet ojciec Jamesa nie był w stanie nam ich zaklepać – jęknął z żalem. Syriusz naprawdę się nakręcił i wcale mu się nie dziwiłam. Każdy, kto choć lubił tę grę, marzył, by znaleźć się na tym meczu.
- Dobra, spytam, jeśli tak bardzo ci na tym zależy.
- Jesteś wielka, Vick.
- Będę wielka, jeśli uda mi się to załatwić – uśmiechnęłam się.
- Stary, czy ty przypadkiem nie chciałeś zostać na święta w zamku, żeby wykonać nasz super tajny plan obejmujący Ślizgonów? – wtrącił Potter w najmniej odpowiednim momencie.
- Jeśli już o nim wspomniałeś, to nie jest tajny, młotku – zirytował się Łapa. – Poza tym… Są sprawy ważne i ważniejsze.
- Zaraz, co to znaczy: chciałeś zostać? – spytała Lily. Syriusz już chciał odpowiedzieć, ale weszłam mu w słowo.
- Chodzi o to, że ten mecz jest dwudziestego szóstego grudnia – wyjaśniłam i szybko odwróciłam wzrok, wgapiając się teraz w niedojedzone śniadanie.
- Dwudziestego szóstego grudnia? Jak masz zamiar dostać się tam tego dnia? – Dorcas była sceptycznie nastawiona.
- Muszę wrócić do domu na święta.
- Co? Ty chyba żartujesz! Przecież mieliśmy je spędzić razem! – oburzyła się.
- Wiem, Dor i przepraszam, ale taka okazja może się już nie powtórzyć – zaoponowałam. – Przecież będę jeszcze na balu.
- Święta też nie. To ostatnie wspólne w Hogwarcie. Już w zeszłym roku ustaliliśmy, że zostajemy.
- Skarbie, nie przesadzasz trochę? – Eric próbował coś wtrącić, ale ta go nie posłuchała.
- Za rok możemy być gdzieś indziej, za rok kogoś z nas może już nie być. Czy ja dużo wymagam? Jedne wspólne święta, ostatnie w zamku, a ty chcesz wszystko spieprzyć jakimś głupim meczem – wkurzyła się, chociaż nie do końca wiedziałam, o co jej chodzi. Czemu tak bardzo jej na tym zależało? Przecież nie zrobiłam nic złego. To tylko głupie święta. Siebie mamy na wyłączność jeszcze przez siedem miesięcy.
- O co ci chodzi, Dorcas? Rozumiem, że inaczej to ustaliliśmy, ale ja zmieniłam swoje plany i nie będziesz mi mówić, co mam robić, bo nie potrzebuję niczyjego pozwolenia. Czemu tak się wściekasz? Ja cię nie pytam o zdanie, tylko informuję, że jadę na ten mecz i nie ma żadnej dyskusji.
- Ten jeden raz się z tobą zgodzę, Vick – wtrącił Syriusz. Niepotrzebnie, aczkolwiek zachowanie mojej przyjaciółki i jego trochę wkurzyło.
- Dzięki – rzuciłam do niego.
- Ciebie też nikt nie pytał o zdanie, Black – odgryzła się Dorcas. I to był jej błąd.
- Wiesz, co Meadowes? Jesteś cholerną hipokrytką.
- Syriusz, nie… – odezwałam się w tym samym momencie co Lily, James i Remus.
- Oburzasz się, że ktoś ma w dupie twoje zdanie, a sama masz innych gdzieś
- Doprawdy tak uważasz, Black? – wiedziałam, że dopiero teraz rozpęta się piekło.
- Daj spokój – poprosiła Evans, ale ten ją zbył, nie spuszczając wzroku z szatynki, mającej ochotę zabić go na miejscu.
- Skarbie – wtrącił Eric. – Nie ma sensu się o to kłócić. – Dorcas też nie posłuchała. Jeśli chcieli sobie coś powiedzieć, właśnie nadszedł ten moment.
- Dajcie mu mówić – zarządziła moja przyjaciółka, również wbijając w Łapę swoje spojrzenie.
- Tak właśnie uważam.
- Chciałam ci dać szansę, Black, ale w momencie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam, najzwyczajniej w świecie poszedłeś z inną.
- Fakt, z tym się zgodzę. Poszedłem z tą małolatą, chociaż ewidentnie miałaś jakiś problem. Jednak… Dużo o nas myślałem od tamtego czasu, Dor i szczerze? Nigdy w życiu nie powiedziałabyś, o co chodzi. Już wtedy wiedziałaś, komu wpadniesz w ramiona, zwalając całą winę na mnie. Żeby nie było, Eric, nic do ciebie nie mam. To ty, Dorcas, zabawiłaś się mną, nie ja tobą. Nie mogę powiedzieć, że cię kochałem, bo to jeszcze nie było to, ale zależało mi na tobie i to nawet bardziej niż chciałem. Nie potrafię okazywać uczuć, taki już jestem. Może to jest mój problem. Gdybyśmy mieli być razem, naprawdę zyskałabyś moją miłość. Jednak ty od samego początku miałaś mnie w dupie. Udawałaś, że ci zależy, czekając tylko na to, bym dał plamę, a ty wtedy z czystym sumieniem mogłabyś powiedzieć, że tego się właśnie spodziewałaś. Wybacz, Evans, ale ty, Meadowes, wykorzystałaś mnie tak samo, jak Lily Whitby’ego, wiedząc, że przy moim błędzie, polecisz do Erica, bo to właśnie jego kochasz.
- Nieprawda, Black. Sam wszystko spieprzyłeś – wtrąciła wkurzona. Miałam jednak wrażenie, że Syriusz częściowo trafił z oceną.
- Prawda, Meadowes. Przed chwilą wściekłaś się na Ann, bo nie zostaje na twoich „wspólnych” świętach. Ja też zadeklarowałem chęć ich opuszczenia i nawet nie próbowałaś mnie namawiać do pozostania w zamku. Od samego początku twoje słowa są nic nie warte. Ty również – ani jako potencjalna dziewczyna, ani jako rzekoma przyjaciółka, na którą zgodziłaś się, mając wyrzuty sumienia. Bynajmniej dla mnie.
            Nie mam pojęcia, dlaczego Eric pozwolił Syriuszowi powiedzieć to wszystko. Na jego miejscu już dawno bym mu przywaliła. Być może chodziło o to, że każdy z nas, bez wyjątku, siedział i słuchał z opadniętą szczęką tych wzajemnych wyrzutów, bojąc się zareagować.
            Dorcas, chyba pierwszy raz w życiu, straciła nad sobą panowanie. Z całej siły uderzyła Syriusza w twarz, próbując powstrzymać, cisnące się do jej oczu, łzy. Łapa nie zareagował, nadal patrząc jej prosto w oczy, co jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. Nie zamierzała jednak płakać. Na pewno nie teraz.
- Ty nie potrafisz kochać, Black. Jesteś sam i będziesz sam, bez względu na to, jaką podjęłabym decyzję. Traktujesz dziewczyny jak ostatni cham i współczuję każdej następnej, która się na ciebie natknie. Mnie zostaw w spokoju, bo nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia – rzuciła na koniec i wyszła z Wielkiej Sali.
- Powinienem ci przywalić mocniej niż Dor, za to, co powiedziałeś – stwierdził Eric, – ale ona już to zrobiła, a poza tym, mimo wszystko, nie wybaczyłaby mi, gdybym zrobił ci krzywdę.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale powiedziałem, co miałem do powiedzenia i uważam to za jak najbardziej prawdziwe. Z mojej strony tak to właśnie wyglądało. Naprawdę nic do ciebie nie mam, Montmorency, ale jeśli, z niewiadomych mi powodów, nie przerwałeś mojego monologu, godzącego w twoją ukochaną, to z łaski swojej, chociaż teraz się nią zajmij – odparł Black i również opuścił Salę.
- Idź za nią – powiedziała Lily. – Ja pogadam potem z Syriuszem. – Eric skinął głową i także się ulotnił.
- Jesteś pewna, że nie lepiej zostawić go w spokoju? – spytał Potter.
- Lepiej, dlatego ja z nim porozmawiam, a nie ty, James – odparła.
            Szczerze? Czułam się w tym momencie okropnie. Wszystko, co się stało przed chwilą, było moją winą. Nie wiedziałam dokładnie, co się właśnie wydarzyło. W jednej chwili Dorcas wrzeszczała na mnie, chwilę później kłóciła się z Blackiem. Nie o to mi chodziło. Ja tylko chciałam pojechać na mecz.
- Nie chciałam, żeby tak wyszło – powiedziałam, rzucając spojrzenie w stronę mojej przyjaciółki.
- Wiem, Ann – odparła Lily. – Nie wiedziałaś, że tak się to skończy. Syriusz przesadził, ale wydaje mi się, że już wcześniej chciał jej to powiedzieć.
- Wiem, że już tego żałuje, ale Black to Black. Jeśli ktoś go atakuje, to oddaje i tyle.
- Myślicie, że się pogodzą?
- To się okaże.
- Jeśli to coś zmieni, to nie pojadę na ten mecz. Nie chcę, żeby oni się kłócili.
- Ann, co się stało, to się nie odstanie. Niczego nie zmienimy. Jedź i baw się dobrze. Oni jakoś się dogadają.
            Jedź i baw się dobrze. Łatwo mówić komuś, kto nie rozwalił właśnie wspólnych świąt i nie skłócił ze sobą dwójki, a właściwie trójki, przyjaciół. Naprawdę czułam się okropnie. Chociaż wiedziałam, że nie ja zmusiłam ich do powiedzenia tego wszystkiego, miałam wyrzuty sumienia.
            Spojrzałam teraz na Remusa, który przez cały czas nie odezwał się słowem.
- A ty co myślisz? – spytałam.
- Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? – tego pytania się nie spodziewałam.
- Co?
- Kiedy miałaś zamiar mi o tym powiedzieć? Jesteśmy razem i uważam, że miałem prawo wiedzieć pierwszy. – Teraz on zaatakował mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie sądziłam, że mój wyjazd wywoła takie zamieszanie.
- Teraz nagle jesteśmy razem? – odparłam. Nie wiem, czy czułam w tej chwili żal, ból, rozgoryczenie czy złość.
- Poddajesz to w wątpliwość?
- Proszę was, nie kłóćcie się jeszcze wy – wtrąciła Lily. – Mało wam?
- Ty mi to powiedz, Remus. Chciałam cię o tym poinformować od razu, ale ty, z dnia na dzień, nagle musiałeś robić wszystko z chłopakami, bo rzekomo byłeś z nimi umówiony w tym samym momencie, kiedy oni sami latali po Błoniach na miotłach. Musiałeś powtarzać do egzaminów z Lily, chociaż ta, jeszcze chwilę temu, wracała ze mną z biblioteki. Musiałeś patrolować korytarze w dzień i w nocy, kiedy nie mieliście dyżuru… Nagle miałeś jakieś szlabany do pilnowania, zebrania… Unikałeś mnie, więc w końcu przestałam się narzucać, czekając, aż ci przejdzie. Myślisz, że mnie to nie bolało? Znam cię, wiem, że zawsze byłeś wycofany i podchodziłeś do ludzi z nieufnością, długo się do każdego przekonując. Myślałam, że ci przeszło, że jesteś w stanie ze mną być, że mnie kochasz…
- Kocham cię, Ann, ale…
- Nie – ucięłam mu szybko zdanie. – Nie, Remus. Nie chcę słyszeć żadnego ale. Albo mnie kochasz, albo nie. Zastanów się i daj mi znać. – Otarłam łzy z twarzy. – Odpowiadając na twoje pytanie, to chciałam powiedzieć ci o tym wyjeździe już dawno, gdybyś tylko chciał ze mną porozmawiać.
- Ann, daj spokój…
- Daj spokój? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – wkurzyłam się. – Wiecie co? Mam to wszystko gdzieś. Nie wiem, czy w święta będziemy jeszcze razem, ale tak czy inaczej, nie zostaję w zamku. Tydzień odpoczynku od siebie dobrze nam wszystkim zrobi. Właściwie mogę zacząć już teraz. Jeśli będziecie coś ode mnie chcieli, gdzieś mnie znajdziecie. Muszę co nieco przemyśleć sama – oznajmiłam. Zebrałam swoje rzeczy i opuściłam Wielką Salę.
            Miałam wszystkiego dosyć. Szczególnie Lupina, który traktował mnie jak idiotkę, raniąc, zamiast powiedzieć wprost, o co chodzi. Kochałam go, myślałam, że on też mnie kocha. Wiedziałam, na co się piszę, będąc z nim, wiedziałam, jaki jest, a mimo to zależało mi naprawdę bardzo mocno. Jeśli moje odejście od niego, uszczęśliwi go, zrobię i to. Jednak nikt nie dawał mu prawa do olewania mnie, kiedy tylko tak mu pasowało. Było mi źle z tym, że Dor i Syriusz się pokłócili, ale teraz to była ich sprawa. Być może i tak w końcu by do tego doszło, niekoniecznie przez mój wyjazd. Lily z Jamesem lepiej dogadali się beze mnie i była to dla mnie nauczka, by więcej w nic się nie wtrącać. Przeproszę jednak i Dorcas i Blacka, kiedy tylko uporam się najpierw ze sobą.