piątek, 26 kwietnia 2019

68. Kiedy wszystko potrafi zmienić się w jednej chwili cz. I

Kochani,
rozdział nie jest jakiś wybitny, ale dalsza jego część będzie dotyczyła już tylko i wyłącznie balu, który zapowiadany był już z cztery lata temu (akcja mi się chyba trochę rozwlekła ;)). Chciałabym więc zrobić dla niego osobny rozdział i porządnie do niego przysiąść, żeby wszystko zawrzeć, dlatego pojawi się on dopiero w lipcu, kiedy skończę już studia, będę po obronie i będę miała w końcu więcej wolnego czasu. Tymczasem zapraszam na to, co udało mi się jeszcze wyczarować :)
Luthien
***

Beatrice La Brun
            Nie ufałam mężczyznom. Chociaż może właściwsze byłoby stwierdzenie, że zaufałam kiedyś raz i od tego czasu więcej nie popełniłam tego błędu. Próbowałam zatrzymać jednego z nich również tylko raz i również nigdy więcej się do tego nie posunęłam. Okłamałam więc Syriusza tylko nieznacznie. Uważałam, że ucieczka po seksie była jednym z najbardziej żenujących zachowań zarówno z jednej jak i z drugiej strony i chociaż w moim życiu było tylko czterech facetów, z którymi zdecydowałam się pójść do łóżka oraz trzech, którym na to nie pozwoliłam, próbowałam zatrzymać przy sobie tylko jednego z nich – ostatniego, sześć lat temu i trauma ówczesnych wydarzeń miała zostawić po sobie ślad do końca mojego życia. Od tamtej pory nie spotykałam się z nikim, rzuciłam się w wir pracy. Syriusz był pierwszy, któremu pozwoliłam się do mnie zbliżyć, a w zasadzie to ja zbliżyłam się do niego. Przynajmniej tak było do wczoraj. Teraz czułam, że po ostatniej nocy straciłam nad wszystkim kontrolę, a Black umiejętnie ją przejął i czułam się niezbyt pewnie.
            Dokładnie sześć lat temu przestałam ufać mężczyznom i zbywałam każdego, który chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Mój charakter miał w tej kwestii zapewne jakieś znaczenie, aczkolwiek przestałam się tym przejmować. Przejechałam się raz i postanowiłam, że sytuacja więcej się nie powtórzy. Na szczęście dla mnie, na nieszczęście dla każdego, który się we mnie zakochiwał lub twierdził, że to zrobił.
            Od zawsze radziłam sobie lepiej niż faceci i chociaż większość mojego otoczenia twierdziła, że jestem niezmiernie zarozumiała, ja uważałam, że zwyczajnie znam swoją wartość. Byłam silna, twarda, zawsze stawiałam na swoim, potrafiłam przekonać każdego do moich racji, stłamsić innych moją inteligencją, oczytaniem, finezją, talentem do czarowania i lekceważeniem w stosunku do mało ważnych spraw. Dla jednych było to chamstwo i arogancja, dla mnie zwyczajna umiejętność wykorzystania tego, co przypadło mi w udziale podczas narodzin. Potrafiłam również wykorzystać swoją urodę. To wszystko złożyło się na to, że wypracowałam sobie pewien styl bycia, który idealnie sprawdzał mi się przez większość życia.
            Odrzucałam oferty posad proponowanych przez ministra nie dlatego, że były mało znaczące, ale dlatego, że będąc dyrektorem szkoły, z moim doświadczeniem i charakterem mogłam wpoić tym wszystkim młodym ludziom pewne zachowania, które na pewno dawały im wyższe rokowania na przeżycie w obecnie panującej sytuacji wszechogarniającej nasz świat wojny czarodziejów. Budziłam szacunek i podziw. Nie przeszkadzała mi opinia, która przylgnęła do mnie przez te wszystkie lata. Dzięki niej w zasadzie dużo więcej mogłam uzyskać. Tylko nieliczni wiedzieli, jaka jestem naprawdę. Problem w tym, że te osoby mogłam policzyć na palcach jednej ręki, a i tak wiedzieli o mnie tylko to, czego pozwoliłam im się dowiedzieć. Znajomość innego człowieka dawała nam nim władzę, a na to nie miałam zamiaru pozwolić nikomu.
            Uważałam również, że nie należy ingerować w zakres obowiązków innych, jeśli mają na takie, a nie inne działania zezwolenie, szczególnie, jeśli dotyczyło to kogoś takiego jak Albus Dumbledore. Widziałam jednak w swoim życiu ludzi pogryzionych i podrapanych przez wilkołaki, dlatego od razu rozpoznałam ślady, jakie Syriusz miał na plecach, kiedy pierwszy raz się na niego natknęłam. Co by nie mówić, wyglądało to wtedy naprawdę źle. Nie pytałam jednak, co się stało, bo od razu wiedziałam, że mi tego nie powie. Jego kolega prędzej, ale nie była mi potrzebna taka informacja. Byłam pewna, że Dumbledore wiedział o całej sytuacji, a jeśli wiedział, Syriusz wpakował się w kłopoty na własną odpowiedzialność. Może i powinnam rozmówić się z Albusem na ten temat, ale doszłam do wniosku, że narobię chłopakom problemów, czego nie chciałam, szczególnie, że po dokładnej obdukcji nie zauważyłam u Blacka więcej niepokojących śladów. Wracałam jednak to tamtych wydarzeń wielokrotnie, próbując znaleźć odpowiedź na to, dlatego po tylu latach zdecydowałam się dopuścić do siebie właśnie Syriusza, ale do tej pory nie znalazłam na to pytanie odpowiedzi.
            Początkowo myślałam, że wszystko to wynikło z poczucia, że w każdej chwili będę mogła kontrolować sytuację. Szybko okazało się, że Black nie jest osobą, którą mogę manipulować, więc zaprzestałam tych praktyk widząc, że pierwszy raz nie uda mi się w ten sposób nic ugrać. Z każdym naszym kolejnym spotkaniem przekonywałam się jednak, że wcale nie musiałam się do tego uciekać, bo zwyczajnie nie czułam się z jego strony zagrożona i nie chodziło o to, że traktuję go w sposób lekceważący. Nie, naprawdę nie traktowałam go jak dzieciaka, bo w jego przypadku po prostu tak się nie dało. Rozmawiając z nim, pozwalając mu się dotykać, po prostu czułam, że nie muszę nikogo udawać ani się pilnować. Zresztą on chyba odnosił podobne wrażenie. To, co działo się za drzwiami mojego gabinetu nie miało nigdy z niego wyjść, więc każdy z nas mógł sobie pozwolić na szczerość, o ile w ogóle można było o niej mówić w obecnej sytuacji. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że Syriusz celowo daje mi złudne przekonanie, że mogę kontrolować całą sytuację, ale chyba nie miał nic przeciwko. Kiedy coś mu się nie podobało, zwyczajnie mówił to wprost, nie patrząc na to, czy mnie urazi. Jak na razie pasowało mi to. Sytuacja zmieniła się trochę po ostatniej nocy, po której poczułam, że pierwszy raz od sześciu lat, grunt znowu usuwa mi się spod stóp, a ja nie wiem, jak odnaleźć się w sytuacji.
            Spotykanie się z Syriuszem było niemoralne, a za pójście z nim do łóżka, powinni mnie zwolnić. Nie wiedziałam, czy chciałam, by do tego doszło, ale kiedy przyszedł na moje przyjęcie z Kimberly i poczułam ukłucie zazdrości, zdałam sobie sprawę z tego, że straciłam panowanie. Chciałam zagrać na jego uczuciach do Hill i pozwolić mu odejść, a właściwie szybko i mało drastycznie wyrzucić go z mojego życia. Kiedy jednak mi się to nie udało, przekonałam się, że jego dotychczasowy obiekt westchnień stracił na znaczeniu. Wbrew temu, jak sprawy potoczyły się później, nie chciałam się z nim przespać. Nie chciałam niszczyć mu życia, a ja sama cholernie się tego bałam i kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że wyszedł z łóżka, zostawiając mnie w nim, poczułam paraliżujący strach. Uwierzyłam mu jednak, kiedy powiedział, że nie wyszedłby bez słowa. Tej nocy wszystko się spieprzyło. W pewien sposób go okłamałam, ale nie był to czas na to, by powiedzieć mu prawdę. Zresztą ten mógł nigdy nie nadejść. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, uczyłam go różnych rzeczy, ale zdałam sobie sprawę z tego, że niezbyt długo będziemy mogli pozostać na takim etapie. Zbyt się dzisiejszej nocy zaangażowaliśmy. Oboje. I o ile spodziewałam się tego z jego strony, o tyle ja nie powinnam pozwolić sobie na to wszystko. Psychicznie nie byłam na to chyba jeszcze gotowa. Moralnie jednak nie czułam się z tym źle. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w końcu będę musiała podjąć w tej kwestii jakąś decyzję, ale mogła ona zaczekać co najmniej do wieczora. Stanęłam więc w końcu przed drzwiami do gabinetu Dumbledore’a i zapukałam.

~ * ~

            Weszłam do środka. Dumbledore siedział za swoim biurkiem podpisując jakieś dokumenty. Nie było już ani ludzi z ministerstwa, ani Griffithsa. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, spojrzał kątem oka na zegar wiszący na ścianie, ale nic nie powiedział.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że przychodzę spóźniona, Albusie – rzekłam, podchodząc bliżej. Wskazał mi krzesło, więc na nim usiadłam. – Wybacz, powód był dosyć ważny.
- Wiesz, że nie będę o niego pytał – stwierdził, odkładając pióro i skupiając na mnie całą swoją uwagę. Nie odwróciłam jednak wzroku.
- Wiem, ale czuję potrzebę usprawiedliwienia się. Domyślam się jednak, że załatwiliście wszystko z Albertem, bo w przeciwnym razie posłałbyś po mnie kogoś.
- Faktycznie twoja nieobecność nie wpłynęła na przebieg rozmów – przyznał, na co skinęłam tylko głową. – Uprzedzam jednak, że i tak czeka cię wieczorem rozmowa z ludźmi z ministerstwa. – Spojrzałam na niego pytająco, ale ten patrzył tylko na mnie, uśmiechając się nieznacznie. Prychnęłam.
- Nigdy im się to nie znudzi, co? – spytałam, ale potraktował moje pytanie jako retoryczne i chyba w sumie takie właśnie miało być. – Co tym razem? Departament Tajemnic czy Minister Magii? Chyba tylko tego mi jeszcze nie zaproponowali – powiedziałam, próbując opanować sytuację, ale dobrze wiedziałam, że Dumbledore w pełni ją rozumie.
- Nie powiedzieli. Chcieli rozmawiać o tym wyłącznie z tobą, więc doszedłem do wniosku, że jeśli i tak cię nie ma, to załatwimy wszystkie sprawy z Albertem sami, bo, wybacz, ale nie chciałbym niepotrzebnych spięć przed wieczornym balem, a twoja reakcja mogłaby takowe wywołać. – Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem.
- W takim razie powinnam ci podziękować – zauważyłam. – Nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak jak idioci z ministerstwa, którzy nie rozumieją słowa nie – powiedziałam.
- Dla pocieszenia dodam, że otrzymałem podobną propozycję.
- Doprawdy? I jaką odpowiedź usłyszeli?
- Taką, jaką dałabyś ty, tylko ubraną w bardziej kulturalne słowa.
- Cóż… Jeśli nie muszę, nie przebieram w środkach.
Zapadła dłuższa cisza. Dumbledore złączył ze sobą końcówki palców, tworząc z dłoni piramidkę, po czym oparł łokcie o biurko i spojrzał na mnie.
- Minister jest postawiony pod ścianą. Nie dziwię się więc, że próbuje zebrać wokół siebie najlepszych czarodziejów, a ty do takich należysz – stwierdził, ale nawet na niego nie spojrzałam. – Przewyższasz swoimi umiejętnościami dziewięćdziesiąt procent ludzi w ministerstwie. Reszta, która dorównuje ci talentem jest aurorami.
- I co z tego, Albusie? – spytałam, wbijając w niego spojrzenie. – Równie dobrze możesz to powiedzieć o sobie, a twoje podejście będzie takie samo jak moje. Oboje wiemy, że więcej pożytku mają z nas w szkołach niż za biurkiem. Odrzucam oferty pracy w ministerstwie dokładnie z tego samego powodu co ty, bo wierzę, że nauczając, zamiast mnie jednej, będą dziesiątki świetnych czarodziejów. Nigdy sama jakość, tak samo jak sama ilość, nie będzie górą. Jeden dobry czarodziej nie pokona dwudziestu innych, jeśli będzie walczył sam. Z drugiej strony dwudziestu niepotrafiących rzucić jednego zaklęcia zostanie pokonanych przez jednego świetnego. Od lat to powtarzam i nawet w obliczu wojny nasze „elity” nie potrafią tego zrozumieć. Chcesz wysłać w tej wojnie dziesiątki młodych ludzi na śmierć, licząc na to, że zasypią Śmierciożerców kamieniami? Ilość idąca w parze z jakością jest szansą na wygraną. Brutalne, ale prawdziwe. Nie mów mi więc, że zmienię świat, jeśli przyjmę ofertę ministra. I ci kretyni dowiedzą się o tym wieczorem, jeśli tylko kolejny raz zaczną zanudzać mnie swoimi prośbami.
- Zawsze podziwiałem cię za takie podejście, Beatrice. Kiedy cię poznałem, sama byłaś dopiero po szkole i…
- I od tamtego czasu wiele się zmieniło, Albusie – weszłam mu w słowo, ale mój ton głosu stał się łagodniejszy.
- Nie mniej jednak, twoje ideały się nie zmieniły i wiedz, że budzi to mój niezmierny szacunek.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się nieznacznie. – Ale dobrze wiesz, że nie jestem tą samą osobą, która lata temu opuszczała szkołę. Zmieniłam się i tak naprawdę ufam jedynie samej sobie.
- Myślę, że to właściwe podejście – stwierdził. – Zawsze powtarzam, że zaufanie to danie innym władzy nad tobą.
- Wiem i powtarzam to sobie, ilekroć ktoś nazwie mnie arogancką. – Dumbledore już chciał otwierać usta, ale go powstrzymałam.
Aprobował moje podejście do nauczania i zarządzania w ministerstwie. Pod tym względem byliśmy jednomyślni. Uważał jednak, że czasami powinnam powstrzymać się od wypowiadania publicznie swoich kontrowersyjnych stwierdzeń.
- I zanim zaczniesz prawić mi morały – uprzedziłam go, – wiedz, że przez te wszystkie lata mój styl bycia pozwalał mi na realizację wszystkiego, co sobie zaplanowałam.
- Prócz jednej rzeczy – wtrącił, a ja poczułam, jak ból rozlewa mi się po całym ciele i twarz wykrzywia wściekłość.
Nie zareagował jednak na to. Nie wiedziałam, co chciał wywołać tą uwagą, ale postarałam się, by nie dać mu w tej kwestii żadnej satysfakcji, chociaż zdawałam sobie sprawę, że nie wspominał o niej bezcelowo. Nie miałam jednak zamiaru dociekać jego intencji. Wstałam z krzesła i bez słowa udałam się do wyjścia. Zanim jednak nacisnęłam klamkę, odezwał się.
- Beatrice – zawahałam się, ale tylko na chwilę. – Nadal… – odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Potrafiłam sprawić by żadna część mojego ciała nie zdradzała nic, jednak sprawa, o której wspomniał doprowadzała do tego, że stawałam się krucha i bezbronna, zdana jedynie na własne słowa.
- Nie będę o tym z tobą rozmawiać, Albusie – powiedziałam wściekła.
- Może w końcu powinnaś?
- Nie – ucięłam szybko.
- Jeśli w końcu się z tym pogodzisz, nikt nie będzie w stanie cię zranić.
- Naprawdę? – spytałam z ironią. – Z jakiego powodu ci na tym zależy, co? Wiem, że większość ludzi, których znam, uważa mnie za wyrachowaną sukę, ale mi to pasuje, jasne? W ten sposób nikt nie jest w stanie mnie zranić. Mogą to zrobić tylko trzy osoby. Jedna siedzi w więzieniu, a dwie znajdują się w tym pomieszczeniu. Nikt więcej nie wie o całej sprawie. I nigdy się nie dowie. Po jaką cholerę wspominasz to akurat dzisiaj? Dobrze wiesz, dlaczego nie przyjęłam posady dyrektorki za pierwszym razem i dlaczego zrobiłam to dopiero pięć miesięcy później.
            Dumbledore przyglądał mi się chwilę, po czym wstał zza biurka i podszedł do mnie bliżej.
- Minęło sześć lat…
- I może minąć cała wieczność, a ja nigdy nie pogodzę się z tym, co się stało, rozumiesz? W jednej chwili straciłam wszystko i stałam się kimś całkiem innym. Kimś, w ciele kogo dobrze się czuję, ale pod tą całą otoczką jestem w stanie rozpaść się równie szybko, jak pozbierać.
- Może gdybyś…
- Nie, Albusie.
- Zostało mu pół roku – przypomniał.
- Więc zacznę martwić się dopiero wtedy. Teraz daj mi spokój i nigdy więcej o tym nie wspominaj – rzekłam i ponownie odwróciłam się w stronę drzwi.  
- Wybierasz się tam dzisiaj? – spytał jeszcze.
- Jak co roku w wigilię do nich i każdego dwudziestego czwartego dnia miesiąca do niej i uznaj to za przejaw mojej choroby psychicznej, której do końca życia nie wyleczę – odparłam, po czym wyszłam w końcu z gabinetu Dumbledore’a, trzaskając drzwiami.
Czułam, że dłużej nie uda mi się powstrzymać łez, cisnących mi się do oczu. Popłynęły jednak dopiero wtedy, kiedy zamknęłam drzwi mojej sypialni, oparłam się o nie plecami i opadłam na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach. Przez ostatnie sześć lat każdego dnia nadchodził moment, w którym żałowałam, że odsunęłam od siebie wszystkich, którzy po tym, co się stało, stali jeszcze po mojej stronie. Przez sześć lat nie pozwoliłam nikomu się dotknąć, obawiając się tego, że źle się to skończy. I być może to był błąd, bo teraz, kiedy pozwoliłam na to Syriuszowi, zauważyłam, że rozpaczliwie mi tego brakuje. Z jednej strony liczyłam na to, że może jeszcze zastanę go u siebie, ale nie było go i w sumie dobrze, bo nie byłabym w stanie wytłumaczyć mu tego, co się stało, a pewnie w pierwszej chwili by o to spytał. W takim wypadku jednak mogłam wylać wszystkie łzy w samotności, w czterech ścianach obcego mi pokoju.

Syriusz Black
            Nie wiedziałem, jak długo zejdzie Beatrice u Dumbledore’a, więc po ubraniu się i skorzystaniu z łazienki udałem się z powrotem do wieży Gryfonów. Poza tym musiałem przemyśleć to, co się stało i szczerze powiedziawszy, czułem się tak, jakby ktoś poprzestawiał mi nagle całe życie, a ja nie wiem, czy ono nadal jest moje. Jeszcze wczoraj miałem pewne plany, marzenia i wizje, a dzisiaj wszystko, co uważałem za stałe i poukładane, straciło na znaczeniu. Dałbym sobie rękę uciąć, że zyskanie lub odzyskanie zaufania Kimberly jest w tej chwili priorytetem, przecież jeszcze nie tak dawno pokusiłem się nawet o stwierdzenie, że się w niej zakochałem, że dopiero po jej poznaniu przekonałem się, co to miłość i brak racjonalnego podejścia do sprawy i przeraziłem się, jak szybko to wszystko się zweryfikowało. Choć bardzo chciałem czuć jakiekolwiek wyrzuty sumienia z powodu nocy spędzonej z La Brun – nie miałem takowych. Czułem się okropnie tylko dlatego, że zbyt pochopnie oceniłem moją relację z Hill i czułem pewien zawód na myśl o tym, że nie mam większych wyrzutów sumienia. Kimberly pozwoliła mi inaczej spojrzeć na moje życie i chyba dzięki temu po prostu chciałem wierzyć w to, że w końcu znalazłem kogoś, kto mnie zrozumiał i pasował do mojego pokręconego charakteru. Poczułem się inaczej, a nie znając takiego uczucia, stwierdziłem, że jest czymś, czego wcześniej nie zaznałem. Czy jednak faktycznie tak było? Nagle to wszystko, na czym oparłem swoje życie w ostatnim czasie, runęło, a ja czułem się pogubiony, bo nie wiedziałem, czy mam z tego powodu wyrzuty sumienia i czy w ogóle powinienem je mieć.

~ * ~

- Wiesz, która jest godzina? – spytał Potter, kiedy tylko wszedłem do dormitorium. Spojrzałem na niego i tylko wzruszyłem ramionami.
- Przed dwunastą?
- Po jedenastej.
- I co z tego wynika?
- Może to, że polazłeś gdzieś wczoraj wieczorem i dopiero teraz wróciłeś, zabierając ze sobą mapę i pelerynę. Poza tym za godzinę muszę iść z Lilką na próbę generalną, a umawialiśmy się jeszcze na nasz ostatni kawał przed świętami. Zapomniałeś już?
            Spojrzałem ponownie na niego, a potem na Remusa i Petera, którzy przysłuchiwali się tej wymianie zdań z mniejszym zainteresowaniem.
- Nie zapomniałem i dalej wszystko jest aktualne – odparłem, rzucając w niego mapą i peleryną, które złapał w locie. – Oddaję – dodałem i olewając Rogacza, poszedłem do łazienki.
- Stało się coś? – spytał Lupin, kiedy znalazłem się z powrotem w pokoju i szukałem jakiejś nowej, czystej bluzki.
- Nie.
- Więc gdzie byłeś całą noc i ranek? – odwróciłem się w stronę chłopaków i zmierzyłem ich poirytowanym spojrzeniem.
- A co to, kurwa, jakieś przesłuchanie?
- Nie, ale…
- Ale co? – odparłem, ale Glizdek ubiegł Remusa.
- Dziwnie się zachowujesz.
- Bo całą noc i ranek robiłem wszystko, by skomplikować sobie życie – wyjaśniłem pokrętnie, chociaż taka właśnie była prawda. Nie chciałem jednak o tym z nimi rozmawiać, bo szczerze wątpiłem, że to zrozumieją. Mogliśmy łamać wiele punktów regulaminu i naginać tysiące zasad, ale „romansu” z La Brun żaden z nich nie zdołałby pojąć. Nawet James.
- A można jaśniej?
- Nie – odparłem i w jednej chwili podjąłem decyzję. – Evans będzie u siebie? – spytałem Pottera, a ten spojrzał na mnie z irytacją.
- A czego ty znowu chcesz od mojej dziewczyny?
- Porozmawiać, bo z wami się nie da.
- Taa, już widzę, jak Lily rzuca wszystko i leci słuchać twoich spowiedzi.
- O co ci chodzi, James, co?
- O nic. Po prostu zachowujesz się irracjonalnie.
- A co takiego irracjonalnego jest w moim zachowaniu? To, że nie spędziłem nocy w dormitorium czy że nie chcę ci powiedzieć, gdzie wtedy byłem?
- Gdybyś spędził noc z jakąś dziewczyną, już byśmy o tym wiedzieli – stwierdził i w sumie dużo się nie pomylił. Faktycznie bym się tym pochwalił. Problem w tym, że akurat tym razem nie mogłem. Albo może i mogłem, ale nie chciałem. Chłopacy pewnie by się nie wygadali, ale… Nie, jednak nie chciałem i niech tak zostanie.
- Czyli wychodzi na to, że nie byłem z żadną dziewczyną – zauważyłem, wzruszając ramionami.
- Więc co się stało? – drążył temat Remus.
- Dajcie spokój, co? Nie można spędzić nocy poza dormitorium? Miałem coś do przemyślenia i tyle.
- Twój związek z Kim? – spytał Peter, a ja spojrzałem na niego i skrzywiłem się nieznacznie, co nie uszło uwadze Pottera i Lupina.
- Między innymi – odparłem wymijająco i skierowałem się do wyjścia.
- Pokłóciliście się znowu?
- Nie, dlaczego? Wszystko jest między nami okej.
- No to…
- Boże, zachowujecie się jak baby – wkurzyłem się. – Pomogłem ci zejść się z Evans? – spytałem Jamesa. – Pomogłem. Skrytykowałem cię za to, w jak chamski sposób potraktowałeś Ann? – zwróciłem się do Remusa. – Mimo, że sam za nią nie przepadam? – dodałem. – Nie. – Spojrzałem teraz na Petera. – A ciebie pytam codziennie o to, czy poszedłeś z Vanessą do łóżka? – Pettigrew zaczerwienił się momentalnie i odwrócił wzrok. – Też nie. Więc łaskawie dajcie mi załatwić moje sprawy z dziewczynami samemu, ok? – Chłopacy patrzyli na mnie zdezorientowani. – Mogę porozmawiać z Lily czy nie? – zapytałem jeszcze raz. – A zresztą…
- Rób, co chcesz – odparł Rogacz, a ja obrzuciłem ich ponownie uważnym spojrzeniem i w końcu wyszedłem z pokoju.
            Być może zachowałem się niezbyt elegancko i nie powinienem irytować się z powodu ich pytań, ale poczułem się zaatakowany i niegotowy na odparcie tej inwazji. Zapewniłem Beatrice, że ze wszystkim sobie poradzę, ale ukrywanie przed chłopakami tego, co zrobiłem, będzie trudne, bo zbyt dobrze każdy z nich mnie znał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze chwilę temu rozpaczałem za Hill i wielce cierpiałem, wyznając jej wręcz miłość. Wszyscy uznali w końcu mój wymysł za realny i nie wiedziałem, jak się z niego wyplączę. Z drugiej strony nie wiedziałem już, co czuję do Kimberly. Podobała mi się, bardzo ją lubiłem, dobrze się z nią rozumiałem, czułem się fatalnie, kiedy okazało się, że jest zajęta, cierpiałem, gdy nie chciała ze mną rozmawiać, byłem wściekły, kiedy nie chciała słuchać moich wyjaśnień i szczęśliwy, że w końcu wszystko sobie wyjaśniliśmy. Czułem do niej coś, czego nie czułem nigdy w całym swoim życiu i myślałem, że to w końcu prawdziwe zauroczenie czy miłość. I być może coś z tego było prawdziwe, ale w tej chwili wcale nie czułem także wyrzutów sumienia z powodu przespania się z La Brun. Byłem tak zdezorientowany tymi wszystkimi targającymi mną uczuciami, że nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Nawet, gdybym teraz wyszedł z układu z dyrektorką, nie potrafiłbym już chyba odszukać w sobie tych wszystkich uczuć, które pobudziła we mnie Kimberly. I z tego powodu czułem się jak ostatni cham.

~ * ~

            Drzwi otworzyła mi Dorcas, zdziwiona moją obecnością.
- Cześć – rzuciłem i nie czekając na jej odpowiedź, kontynuowałem. – Powiedz, że Evans jest z tobą.
- Cześć – odparła, patrząc na mnie zaskoczona. – Eee, jest – dodała i odwróciła się w stronę pokoju. – Lilka, Black do ciebie! – poinformowała ją. – Stało się coś? – spytała, zanim dziewczyna Jamesa podeszła do drzwi, ale nie zdążyłem jej odpowiedzieć.
- Co ty tu robisz? – spytała Evans.
- Możemy pogadać? – zerknąłem na Meadowes, a ta popatrzyła jeszcze na nas i wycofała się z powrotem do dormitorium, po czym zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas na schodach.
- Teraz? Za niecałą godzinę muszę być z Jamesem na próbie. Mam dzisiaj dużo rzeczy do zrobienia. Nie może to poczekać do wieczora?
- Nie. Proszę cię – spojrzałem na nią błagalnie. – Daj mi tylko kilka minut. No dobra, trochę więcej, żebyśmy mogli wyjść na Błonia…
- Black, proszę cię, nie możemy porozmawiać tutaj albo gdzieś w jakiejś sali, jeśli tak bardzo zależy ci na prywatności? – zapytała, ale widząc moją minę, skapitulowała. – Dobra, ale jeśli nie będzie to nic ważnego, to cię chyba zamorduję. – Pokiwałem głową ze zrozumieniem. – Wezmę kurtkę i spotkamy się na dole.

~ * ~

- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – spytała w pewnej chwili Evans, kiedy dotarliśmy już na Błonia i teraz przedzieraliśmy się bez większego sensu przez śnieg sięgający nam do połowy łydki.
Było zimno, ale nie skarżyła się na to. Aż do tej chwili szła cierpliwie za mną. Zignorowałem jednak jej pytanie, dopóki nie dotarliśmy do ławek stojących obok szatni przy boisku. Odgarnąłem śnieg z jednej z nich, ale nie usiadła, tylko wpatrywała się we mnie z założonymi na piersi rękami.
- Odeszliśmy odpowiednio daleko? – zapytała z politowaniem, a zaraz potem wywróciła oczami i westchnęła. – Słuchaj, Syriusz, naprawdę nie mam dzisiaj czasu na twoje wycieczki. Mów, o co chodzi albo wracam do zamku. – Nadal nie odpowiedziałem, walcząc z myślami, czy dobrze zrobiłem, prosząc ją o rozmowę. Evans czekała jeszcze chwilę, aż w końcu straciła cierpliwość i odwróciła się z zamiarem powrotu.
- Zaczekaj – poprosiłem i podszedłem do niej, a kiedy uświadomiłem sobie, że stanąłem zbyt blisko, cofnąłem się i bezpiecznie oparłem się o ścianę szatni. Lily ponownie rzuciła mi ponaglające spojrzenie, a ja wyczułem, że powoli traci cierpliwość.
- Po co mnie tu ściągnąłeś? James na pewno by cię wysłuchał.
- Ale nie chciałem z nim rozmawiać.
- Więc powiedz w końcu, o czym chciałeś pogadać ze mną.
- Kilka godzin temu… – zacząłem w końcu, ale jej natarczywy wzrok nie pomagał mi zebrać myśli. – Kilka godzin temu totalnie skomplikowałem sobie życie – powiedziałem i spojrzałem na nią. Niezbyt wiedziała, jak zareagować na to wyznanie.
- A jakoś jaśniej? Black, jeśli nie powiesz, o co chodzi, to ci nie pomogę.
- Przespałem się z kimś, z kim nie powinienem – wyjaśniłem, a ona zareagowała inaczej niż się spodziewałem. Rzuciła mi spojrzenie pełne politowania i zaśmiała się.
- O nie, nie ma mowy. Jeszcze niedawno robiłeś wielką aferę o to, że chodzę do łóżka z Jamesem, a teraz chcesz rozmawiać ze mną na temat tego… – Pokręciła głową. – Nie ma mowy – powtórzyła. – Nie będę wysłuchiwać twoich zwierzeń z życia erotycznego.
- Lily, proszę cię. Tu nie chodzi o to, co zrobiłem, tylko z kim i… To mi totalnie rozwaliło całe moje uporządkowane życie i nie wiem, co powinienem teraz zrobić.
- A skąd ja mam to niby wiedzieć, co? Zrobiłeś to na własną odpowiedzialność.
- Wiem i nie o to chodzi…
- Więc o co?
- No…
- Tak się nie dogadamy – stwierdziła Evans, siadając w końcu na ławce, co uznałem za dobry znak. Nie wiem dlaczego, ale byłem w stanie tylko jej powierzyć cały sekret. – Zacznijmy od tego, z kim się przespałeś. – Znowu nie odpowiedziałem. – Tylko tak będę mogła coś wymyślić.
            Rozejrzałem się po najbliższej okolicy, ale nikogo nie było w zasięgu naszego wzroku. Lily podążyła za mną i trochę spoważniała.
- Obiecaj mi, że nikt nigdy się o tym nie dowie – poprosiłem. – Nawet James. Sam mu powiem, kiedy przyjdzie na to pora.
- Żartujesz sobie? Z kim ty się przespałeś, że robisz z tego taką aferę? Może Kim…
- Ona tym bardziej nie może o tym wiedzieć – wszedłem jej w słowo.
- A więc nie z nią poszedłeś do łóżka – stwierdziła.
- Gdyby to była ona, to nie byłoby żadnego problemu.
- Więc kto to był? – Wpatrywałem się w nią bardzo długą chwilę, ale tym razem czekała cierpliwie, zainteresowana, co jej w końcu powiem.
- La Brun – oznajmiłem i takiego szoku na jej twarzy jeszcze nigdy nie widziałem. Minę miała taką, jakby właśnie wylądowali przed nią kosmici i powiedzieli, że hodują nasz rodzaj ludzki w śnieżnych kulach, które trzymają na półkach w salonie. Długo nie mogła zebrać się w sobie, żeby cokolwiek odpowiedzieć.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – spytała w końcu z nadzieją, ale kiedy nie zareagowałem, wkurzyła się. – Czy ty jesteś jakiś nienormalny, Black? Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś bylibyście w stanie obskoczyć z Jamesem każdą dziewczynę w tej szkole, ale dyrektorka szkoły to jest taka przesada, że nawet nie wiem, czy mieści się w jakichś skalach twojej głupoty. Czy ty wiesz, co będzie, jeśli ktokolwiek się o tym dowie?
- Wiem i liczę na to, że nie dowie się tego od ciebie – spojrzała na mnie krytycznie.
- Uważasz mnie za taką idiotkę?
- Nie. Spotykam się z nią już jakiś czas – wyznałem. – I dopiero wczoraj, kiedy byłem na tym jej przyjęciu, poczułem się zazdrosny jak cholera. Poszedłem do niej i jakoś tak wyszło…
- Jakoś tak wyszło?
- Możesz nie przerywać? – zirytowałem się. Teraz nie miałem już nic do stracenia. Evans wiedziała o wszystkim. – To nie była jej wina. Chciała, żebym wrócił do Kimberly, bo wie, że mi na niej zależy albo zależało… Problem w tym, że nie potrafiłem. Zaangażowałem się w ten nasz pseudo związek emocjonalnie i teraz nie wiem, co mam zrobić.
- Nie pomyślałeś o tym, co będzie, jeśli Kim się o wszystkim dowie? Zresztą, mniejsza z nią. Wyrzucą cię ze szkoły, jeśli to się wyda, a La Brun będzie miała duże kłopoty z tego powodu.
- Wszystko załatwi, jeśli cokolwiek się stanie. – Lily prychnęła z politowaniem.
- I ty jej wierzysz? Wykorzysta cię do własnych celów i zostawi jak zabawkę, kiedy już jej się znudzisz.
- Mylisz się – zdenerwowałem się, słysząc takie zarzuty. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że tak może być, ale zwyczajnie w to nie wierzyłem. Trochę ją poznałem i nie sądziłem, by to wszystko z jej strony było udawane.
- Syriusz, to, że przespałeś się z La Brun, jest twoim najmniejszym problemem, prawda? A co z Kimberly? Jeszcze niedawno płakałeś, że nie chce z tobą rozmawiać, że taki jesteś w niej zakochany. Tak dla twojej wiadomości, ona też coś do ciebie czuje.
- Wiem – przyznałem. – I właśnie z tego powodu czuję się jak ostatni frajer i cham, ale… Nie mam żadnych wyrzutów w związku z tym, że poszedłem do łóżka z La Brun. Tylko… Pojawiła się Kim i nagle wszystko zaczęło się układać. Nie wiem, jakiego wy z Jamesem dostaliście objawienia, ale coś takiego stało się ze mną, kiedy spotkałem Hill. Przewartościowało mi się dosłownie wszystko i nagle w jednej chwili posypał się każdy kawałek tego, co było ułożone, kiedy rano, budząc się w pokoju Bea… La Brun, czułem się tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Ja wiem, że to wszystko wydaje się absurdalne, ale ja jej po prostu wierzę i ufam
- Syriusz, ona jest dyrektorką szkoły.
- Już to mówiłaś.
- I jak widać nie dotarło to do ciebie.
- Dotarło, ale nadal nie zmienia to faktu, że c o ś do niej poczułem.
- Nie możesz się z nią spotykać – powiedziała Evans błagalnie, ale wiedziałem, że zdała sobie sprawę z tego, że nie przemówi mi to do rozumu. – Bo jeśli to wszystko się wyda to oboje będziecie mieli duże problemy, a chyba nie chcesz jej w to pakować? Zostało tylko kilka miesięcy. Chcesz, żeby cię wyrzucili w ostatniej chwili? Co będziesz robić po szkole?
- Ona nie jest taka, jak myślisz – powiedziałem.
- Ja nic nie myślę, Black, bo jej nie znam.
- A ja rozmawiałem z nią wielokrotnie.
- I biorąc pod uwagę jej życiorys i opinie innych, potrafi dobrze manipulować ludźmi. Tym bardziej takimi szczeniakami jak ty.
- Uważaj na słowa, Evans – wycedziłem przez zęby.
- Czego ty ode mnie oczekujesz, co? Że to zrozumiem, czy że dam ci jakieś rozgrzeszenie? To mówię ci, że nie rozumiem, jak mogłeś się w to wplątać i oznajmiam, że jeszcze się na tym przejedziesz. Z dnia na dzień ogarnęła cię wielka miłość do Kimberly i to jeszcze mogłam zrozumieć. Pasujecie do siebie, to widać na pierwszy rzut oka. Gdybyś tylko się nad tym zastanowił, to naprawdę mogłoby się wam udać, ale mówisz mi właśnie ze spokojem w głosie, że przespałeś się z dyrektorką szkoły i Hill idzie w odstawkę.
- Tego nie powiedziałem.
- A mi się wydaje, że właśnie taki wniosek można wysnuć z tych wszystkich głupot, które mi tu pleciesz.
- Do Kim poczułem coś, czego nigdy wcześniej nie czułem przy nikim innym i być może dlatego chciałem, by było to coś więcej, coś, co sprawi, że moje życie w końcu nabierze jakiegoś sensu, ale będąc w obecności La Brun czuję się jeszcze inaczej i… Lepiej niż kiedykolwiek przedtem.
- Bo może zwyczajnie pozwala ci się tak czuć? Syriusz, pomyśl logicznie. Czy opłaca jej się być z kimś takim jak ty w związku? Jesteś naprawdę super facetem, ale jaki pożytek z ciebie będzie miał ktoś taki jak ona, co? Kompletnie jej nie znasz. Powiedziała ci tylko to, co chciała, żebyś o niej wiedział, a ty pewnie…
- Nie powiedziałem jej o sobie nic.
- No i dobrze, bo jeszcze będzie w stanie to wykorzystać.
- Masz zamiar cały czas ją krytykować? – spytałem.
- A ty jej bronić?
- Nie znasz jej.
- Ty też nie.
- Ale lepiej od ciebie.
- To czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
- Nie wiem. Jak widać nie przemyślałem dobrze tej dyskusji. Myślałem, że chociaż spróbujesz zrozumieć…
- Ale co ja mam zrozumieć, Syriusz? Że w jednej chwili pałasz wielką miłością do Kim, a chwilę później przekreślasz coś, czego nawet nie zweryfikowałeś tylko dlatego, że jeszcze lepiej poczułeś się przez chwilę przy La Brun? Zaraz poznasz kogoś innego i nawet ona pójdzie w odstawkę. Mylisz miłość z sama nie wiem czym, ale nie wydaje mi się, by właściwym było stawiać wszystko na jedną kartę jaką jest dyrektorka szkoły. Chciałeś znać moje zdanie, czy za wszelką cenę przekonać sam siebie, że nie zrobiłeś nic złego?
- Nie uważam przespania się z Beatrice za nic złego – zdenerwowałem się. – Uważam to za jedną z najlepszych rzeczy, jakie w życiu udało mi się zrobić…
- No to rzeczywiście jest się czym chwalić – powiedziała z ironią.
- Mówisz, że nie zweryfikowałem jeszcze tego, co mogłoby połączyć mnie z Kim, ale idąc tym tokiem rozumowania, jak, nie angażując się w relację z La Brun, mam zweryfikować, czy to wszystko jest tylko grą z jej strony? Równie dobrze można spojrzeć na to w ten sposób.
- Posłuchaj mnie, Syriusz. Obiecuję ci, że ode mnie nikt się o waszej „relacji” nie dowie. To ci mogę obiecać nawet pod groźbą wieczystej przysięgi, ale całą resztę musisz załatwić sam. Doceniam, że mi o tym powiedziałeś, ale ja naprawdę nie wiem, jak mogę ci pomóc. Może tak naprawdę ani Kimberly, ani La Brun nie są dla ciebie ważne? Może jeszcze nie spotkałeś tej jednej dziewczyny, z którą będziesz chciał spędzić całe życie? Nie będę negowała tego, co uważasz, że czujesz do jednej i drugiej, ale nie obiecam ci, że to zrozumiem, bo w tej chwili nie potrafię. Uważam, że nie powinieneś spotykać się z dyrektorką, za to jak najszybciej skończyć tę relację, nim oboje wpadniecie w kłopoty, z których się nie wygrzebiecie, ale z drugiej strony… To, w jaki sposób jej bronisz… Czy ty naprawdę zawsze musisz skomplikować wszystko najgłupszymi rozwiązaniami? – spojrzała na mnie, ale już bez złości i z próbą zrozumienia. Myślałem, że będzie osobą, która najłatwiej przyjmie moje rewelacje spośród wszystkich, którym skłonny byłbym o nich powiedzieć, ale nie była w stanie pojąć czegoś tak kontrowersyjnego, co odebrałem jako swego rodzaju zawód.
- A co, jeśli to wcale nie będzie najgłupsze rozwiązanie? – spytałem, a kiedy chciała coś odpowiedzieć, dodałem: – Przyjmijmy czysto hipotetycznie. No przecież zdarzają się takie wypadki, nie?
- Naprawdę chcesz to sprawdzić?
- Naprawdę.
- A jeśli wszystko okaże się zwykłą grą i manipulacją z jej strony?
- To będzie to mój problem i moja porażka.
- I nie czujesz się z tego powodu źle w stosunku do Kim?
- Czuję się głupio z tego powodu, że być może narobiłem jej jakichś nadziei, ale z tego powodu, że poszedłem do łóżka z La Brun – nie.
- Nadal uważam, że powinieneś zakończyć tę relację, ale… Zrobisz, jak będziesz chciał. Pamiętaj jednak, że ja cię ostrzegałam. Całą odpowiedzialność za wszystko, co zrobisz, bierzesz na siebie. – Skinąłem głową. – I jeszcze jedno. Może najważniejsze.
- Co takiego?
- Za trzy miesiące jej tu nie będzie, Syriusz. I wtedy albo to wszystko się skończy, albo przez te trzy miesiące będziesz musiał oglądać ją codziennie, mimo, że nie będziesz tego chciał.
- Tego teraz nie mogę przewidzieć.

~ * ~

Szczerze powiedziawszy, to początkowo zirytowałem się, kiedy usłyszałem od Evans nie to, czego oczekiwałem. Może faktycznie chciałem przekonać sam siebie, że nie zrobiłem tej nocy nic złego, uzyskać jakieś rozgrzeszenie. Jednak po powrocie, kiedy czekałem, aż Rogacz wróci do wieży, zastanowiłem się nad wszystkim jeszcze raz na spokojnie, z perspektywy krótkiego czasu i mimo, że nadal nie czułem żadnych wyrzutów sumienia, doszedłem do wniosku, że faktycznie powinienem zakończyć to, co jeszcze się nie zaczęło. W jednym Lily miała rację. La Brun wyjedzie z Hogwartu za trzy miesiące i wtedy wszystko i tak będzie musiało się skończyć, więc właściwszym byłoby zbytnio się nie angażować. Jeśli jednak zdecydowałbym się zaryzykować i wykorzystać ten czas, ze świadomością końca, a spotkania te, z jakiegoś powodu, skończyłyby się szybciej, musiałbym znosić jej widok codziennie. Żadne wyjście nie zwiastowało happy endu, jeśli w ogóle można było patrzeć na to w ten sposób. Nie wiem, czego ja właściwie oczekiwałem. Nigdy w życiu nie chciałbym się związać z Evans, aczkolwiek uświadomiłem sobie, że zazdroszczę Jamesowi najzwyklejszego w świecie związku. Miałem jednak świadomość tego, że w Hogwarcie nie ma odpowiedniej kandydatki na moją przyszłą dziewczynę, dla której straciłbym głowę. Przemyślawszy wszystko jeszcze raz i uwzględniając w tym zewnętrzną opinię Lily, doszedłem do wniosku, że wieczorem, po balu, pójdę do Beatrice i wycofam się ze wszystkich układów i deklaracji. Faktycznie tak będzie lepiej.

Remus Lupin
Miałem jeszcze trochę czasu do zebrania z McGonagall. Zresztą i tak czekaliśmy, aż nasi reprezentanci domów skończą ostatnią próbę. Umówiliśmy się z chłopakami zaraz po niej i miałem nadzieję, że szybko uwiniemy się z tym, co mieliśmy w planach, bo nie chciałem podpaść dzisiaj naszej opiekunce. Do końca próby zostało jednak jeszcze trochę czasu, więc widząc Ann wychodzącą samotnie z wieży, pobiegłem za nią. Na szczęście nie spieszyła się zbytnio, więc dogoniłem ją zaraz za portretem Grubej Damy.
- Mogę się z tobą przejść? – spytałem, dołączając do niej i zrównując z nią krok. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Musieliśmy się rozstać, żebyś wygospodarował dla mnie trochę czasu? – odparła. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale w sumie nie miałem jej tego za złe. Vick jednak zreflektowała się szybko, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
- Wybacz. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
- W porządku. Zasłużyłem sobie i wiem, że masz do mnie żal, chociaż udajesz, że tak nie jest. – Nie odpowiedziała. – Jeśli nie chcesz...
- Nie, możesz się ze mną przejść – uśmiechnęła się. – Idę do sowiarni, jeśli ci to pasuje.
- Pasuje.
- Tylko bez kolejnego roztrząsania tego, co się stało – poprosiła, a ja skinąłem głową.
- Jesteś pewna, że chcesz iść dzisiaj ze mną na ten bal? – spytałem jeszcze.
- Tak. Nie widzę żadnych przeszkód. Chyba, że ty chcesz się wycofać w ostatniej chwili...
- Nie – pokręciłem głową.
- To dobrze.
Rozmowa niezbyt się kleiła. Wiedziałem, że Ann robi dobrą minę do złej gry i zraniłem ją bardziej, niż to okazuje, ale moje pobudki były dobre, mimo, że czułem się z tego powodu jak ostatni frajer.
- Robimy sylwestra u Jamesa w domu. Może uda ci się wpaść? – zaproponowałem. – Możesz przyjść z Douglasem, jeśli nie będzie miał nic lepszego do roboty. – Spojrzała na mnie uważnie, ale wytrzymałem jej spojrzenie.
- Ja będę, a planów Patricka nie znam. Poza tym, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale szczerze wątpię, że nie będzie miał lepszych propozycji, niż spędzenie sylwestra z ludźmi, których nie zna.
- Ciebie zna – zauważyłem.
- Raczej ciężko nazwać to jakąś zażyłą znajomością – stwierdziła. – Po prostu załatwił mi wyjazd na imprezę.
- Gdyby nie chciał, to by nie załatwił.
- Remus, proszę cię, skończ. Nie wymyślaj mi tu żadnych insynuacji. To jest tylko znajomy i tyle.
- Nic nie insynuuję, Ann. Po prostu uważam, że gdyby nie chciał, to by ci tego wyjazdu nie załatwił, bo i po co?
- Dobra, możemy zmienić temat? – poprosiła, a ja skinąłem tylko głową. Nie chciałem więcej wtrącać się w jej życie. W sumie żałowałem teraz tej zbyt pochopnej decyzji towarzyszenia jej w drodze do sowiarni. Cisza, jaka zapadła między nami, uświadomiła mi jeszcze bardziej, że to, co między nami było lub być mogło, przepadło nieodwracalnie.
- Wiesz, może ja jednak sprawdzę, czy chłopacy...
- Jasne – odparła. – Widzimy się wieczorem – dodała, a potem poszła dalej, zostawiając mnie na środku korytarza.

Kimberly Hill
- Co masz taką minę, jakby ci całą rodzinę wymordowali? – spytała Bethany, kiedy kolejny raz zignorowałam jej gadanie. Tym razem jednak spojrzałam na nią, piorunując wzrokiem. – Wybacz, niezbyt trafne porównanie – stwierdziła, posyłając mi przepraszające spojrzenie. – Po prostu dziwnie się zachowujesz.
- Raz może mi się zdarzyć – odparłam, mając nadzieję, że nie będzie drążyć tematu, bo nie chciało mi się jej tłumaczyć, dlaczego nie mam ochoty z nią rozmawiać.
Do tej pory nie potrafiła przyjąć do wiadomości żadnych moich próśb i wyjaśnień. Tym razem jednak nie chodziło o jej zachowanie, które, o dziwo, nie było od wczoraj irytujące. Zastanawiałam się, dlaczego Syriusz, tak chętny na nasze wspólne wyjście na bal, tak bardzo nie chciał towarzyszyć mi wczoraj u La Brun. Nasuwało mi się na myśl tylko jedno wytłumaczenie, ale było ono tak irracjonalne, że od razu je odrzuciłam.
Od samego początku znajomości z Blackiem było między nami jakieś nieme porozumienie pozwalające nam zrozumieć siebie nawzajem. W każdym bądź razie do tej pory udawało mi się go rozszyfrowywać, a jednak wczoraj wieczorem czułam się tak, jakbym rozmawiała z kimś innym i nie wiedziałam, czy była to moja wina, a on zwyczajnie nie chciał mnie urazić. Potwierdził jednak nasze wspólne wyjście dzisiaj, więc nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Być może zbyt szybko założyłam, że go rozszyfrowałam. Z drugiej strony, dlaczego w ogóle zależało mi na tym, by to zrobić? Teraz już chyba nie potrzebował żadnej pomocy. O Dorcas Meadowes dawno już zapomniał. Zresztą nie wiedziałam, czy faktycznie ona stanowiła pierwotnie jego problem. On ewidentnie nie radził sobie zbytnio z relacjami międzyludzkimi, kiedy coś szło nie po jego myśli. Czy jednak miałam prawo tak go oceniać? Rozumiałam go dobrze, ale nie znałam na tyle długo, by wiedzieć, czy jest to wystarczające.
- Powiesz mi, co się stało? – ciągnęła jednak dalej Beth, ale pokręciłam tylko głową.
- Nic się nie stało. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu trochę żałuję, że zostaję na święta w szkole i tyle. Dawno nie widziałam brata.
- Zawsze możesz poprosić, by spotkał się z tobą za miesiąc w Hogsmeade – zaproponowała. – Może uda mu się jakoś dotrzeć.
- Może.

James Potter
- Co wy wszyscy macie takie miny? – spytałem, kiedy szykowaliśmy się na nasz ostatni kawał w tym roku kalendarzowym.
Łapa nadal chodził jak struty, a po rozmowie z Lilką był jeszcze bardziej opryskliwy. Nie wyciągnąłem od niej, o co chodzi. Co więcej, straciłem na to całą nadzieję. Sprawa musiała być więc jakaś poważniejsza i szczerze wątpiłem, że nie chodzi w niej o dziewczynę. Zbyt dobrze znałem Syriusza, by uwierzyć w jego ironiczne odpowiedzi. Dodatkowo, w czasie mojej nieobecności, Luniek też zyskał jakiś problem, który wiązał się tym razem z Vick, więc podniecenie całą akcją, jakie towarzyszyło nam jeszcze wczoraj, prysło jak mydlana bańka. Nie miałem jednak zamiaru poddać się jej i, mimo grobowych min Lupina i Blacka, zmobilizowałem całą trójkę, do wyjścia z wieży.
- Potter, nie czepiaj się, bo twojego marudzenia o Evans, to nie przebijemy nawet w trójkę – odparł Łapa, ale zignorowałem jego uwagę i z uśmiechem na ustach zacząłem wydawać rozkazy, rzucając jeszcze uwagę o tym, że ostatecznie została moją dziewczyną, więc i w ich wypadku nie wszystko jeszcze stracone. Remus chyba jednak nie docenił tego pocieszenia.
- Dobra, koniec tej stypy. Glizdek, bierzesz pelerynę – rozkazałem, na co ten skinął głową, przełykając ostatni kęs babeczki. W sumie to sam byłem już głodny, ale zepchnąłem to na dalszy plan, bo gdybym zaczął teraz szukać czegoś do jedzenia, to zastałaby nas noc, nim z powrotem zmobilizowałbym chłopaków do wyjścia. – Łapciu – powiedziałem pieszczotliwie, wiedząc, że zirytuję tym określeniem Blacka, którzy rzucił w moja stronę zabójcze spojrzenie, ale zignorowałem go i tylko uśmiechnąłem się złośliwie. – Bierzesz mapę. – Syriusz chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłem, więc zrobił, co poleciłem. – Luniek, sprawujesz nadzór nad słoikami. Jak tam się mają nasze zwierzaczki?
- Wszystkie żyją – odparł Remus, przyglądając się uważnie zawartości szklanych pojemników.
Trochę obawiałem się, że nim nastanie wigilia, nasze główne gwiazdy wieczoru, wypełzną z tych słoików i opanują nasze dormitorium, ale na szczęście tak się nie stało i plan, który ułożyliśmy któregoś wieczora pod wpływem napojów procentowych, nadal miał szansę wypalenia.
- Świetnie. W takim razie...
- Przepraszam bardzo, a ty jaką rolę masz zamiar pełnić w tym całym przedsięwzięciu? – spytał Syriusz.
- Jak to jaką? Ja, proszę ciebie, dowodzę – odparłem z dumą, ale w tym samym momencie oberwałem od niego książką, przed którą nie zdążyłem się uchylić. – Nagrabiłeś sobie, Black – wycedziłem przez zęby, po czym rzuciłem się na niego. Ten zrobił unik, wytrącając z rąk Remusa nasz drogocenny słoik. Wszyscy zamarliśmy, widząc już, że nasz plan poszedł się w tym momencie walić. Nim jednak szklany pojemnik rozbił się na podłodze, Peter rzucił się po niego z peleryną, którą nadal trzymał w dłoni i złapał go w ostatniej chwili, kilka centymetrów nad ziemią.
- Widzisz, co narobiłeś? – naskoczyłem na Blacka, ale nim ten odpowiedział, Lupin zaprowadził porządek.
- Spokój! Jak zaraz nie przestaniecie, to wymiksowuję się z tego wszystkiego i sami sobie radźcie – zagroził, wiedząc, że jego osoba stanowi kluczowy element całej układanki.
- Dobra. Już nic nie robimy – powiedziałem, odbierając Glizdkowi słoik i wręczając ponownie Remusowi. Black nie odezwał się więcej, rzucając mi tylko pojednawcze spojrzenie. – W porządku. Z racji tego, że Peter, bądź co bądź, uratował nasze tyłki, mianuję go moim zastępcą. Nie przyjmuję sprzeciwu. Uznaję, że wszyscy się z tym zgadzają. Wychodzimy.

~ * ~
Pierwszym punktem naszego planu było przedostanie się niepostrzeżenie do lochów, jak najbliżej Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Skorzystaliśmy więc z kilku znanych nam skrótów i dopiero na samym końcu użyliśmy peleryny niewidki. Stanowiło to utrudnienie o tyle, że w czwórkę raczej niezbyt się już pod nią mieściliśmy. Doszliśmy więc do wniosku, że to ja z Remusem podejdziemy bliżej i wszystko załatwimy, a Syriusz z Peterem schowają się w jednej z wnęk i będą obserwować otoczenie na mapie, dając nam ewentualnie znak, że powinniśmy się zwijać.
- Wolniej, Luniek, bo widać nam stopy.
- Plecy już mnie bolą od tego schylania się – poskarżył się, ale zwolnił i szedł dalej, trzymając mocno słoik. Stanęliśmy w rogu korytarza, chroniąc się w cieniu, gdzie nie docierało jasne światło świec.
- Jesteś pewny, że to zadziała? – spytałem. Ustaliliśmy jedynie główne zamierzenie, a wykonaniem miał się zająć Lupin.
- Mam nadzieję.
- Czyli nie jesteś pewny?
- W stu procentach? Nie.
- Trudno. Teraz i tak już za późno, by coś poprawić.
- Nawet nie wiedziałbym co. Jedyne, czego jestem pewny, to to, że nie są groźne i nic nikomu poważnego nie zrobią.
Skinąłem głową, chociaż pewnie i tak tego nie zauważył, po czym otworzyliśmy słoik i zaczęliśmy wyciągać z niego maleńkie pajączki owinięte kokonami z pajęczyn. Używając zaklęcia Vingardium Leviosa umieściliśmy wszystkie na suficie korytarza, po czym spojrzeliśmy na siebie na tyle, na ile pozwalała nam na to sytuacja i porozumiewawczo skinęliśmy głowami.
- Engorgio – wyszeptaliśmy jednocześnie, machając różdżkami.
W tym samym momencie dziesiątki małych pajączków zaczęło rosnąć do wielkości dużych rozmiarów psa. Widząc to, sam wzdrygnąłem się z obrzydzenia i dałem znać Remusowi, że zbieramy się stąd w trybie natychmiastowym, czego nie musiałem mu drugi raz powtarzać. Nie martwiąc się już tym, czy peleryna z nas spadnie, ruszyliśmy pędem w stronę Syriusza i Petera, czekających dwa korytarze dalej – w odległości dającej czas na szybką ewakuację. Kiedy dotarliśmy do pierwszego zakrętu, słyszeliśmy już za sobą tupot setek nóg biegających teraz po korytarzach zamku wielkich pająków.
Dotarliśmy w końcu do chłopaków i zatrzymaliśmy się na chwilę, by zaczerpnąć tchu. W tym momencie dotarły do nas pierwsze wrzaski ludzi, więc parsknęliśmy śmiechem i długi czas nie mogliśmy się uspokoić.
- Dobra, spadamy stąd – zarządził Syriusz, więc pobiegliśmy z powrotem na górę, by jak najszybciej ulotnić się z lochów, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
Z założenia cały nasz misterny plan miał obejmować tylko Ślizgonów. Upieraliśmy się z Blackiem, żeby pająki, które wykorzystamy, były jadowite, ale Luniek kategorycznie się na to nie zgodził. Wybraliśmy jednak takie, które były obrzydliwe i włochate. Po powiększeniu, miały wyłapać z całej szkoły Ślizgonów, unieruchomić ich pajęczyną i, jako drące się kokony, podwiesić pod sufitem. W naszych wyobrażeniach widok był przekomiczny, dlatego na samą myśl pokładaliśmy się ze śmiechu.
Pająki, mimo, iż polowały tylko na wybranych, kiedy tylko wydostały się z lochów, wywołały koszmarną panikę wśród wszystkich uczniów. Dziewczyny darły się niemiłosiernie, uciekając w popłochu na dwór lub chowając się w otwartych salach. W Wielkiej Sali trwały prace dekoracyjne, nad którymi nadzór sprawował Flitwick. Gdy wyszedł z sali i zobaczył, co wywołało taką wszechogarniająca panikę, zamiast myśleć o zapanowaniu nad biegającymi wszędzie pajęczakami, zatrzasnął drzwi Wielkiej Sali szybciej niż zdążyliśmy spojrzeć w jego stronę. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że każdy z nauczycieli od razu domyśli się, że cała ta afera to nasza sprawka, dlatego musieliśmy dotrzeć do naszej wieży jak najszybciej się dało. Sufit pierwszego piętra był już jednak ozdobiony bujającymi się pod nim uczniami drącymi się wniebogłosy. Biegający po korytarzu ludzie nie zwracali uwagi na to, że wielkie, włochate pająki omijają ich, nie zwracając na nich uwagi. Panika udzieliła się wszystkim, a nauczyciele, którzy zdążyli już oderwać się od swoich obowiązków, nie potrafili nad tym zapanować.
Czując się bezpiecznie, wspinaliśmy się dalej na górę, umierając wręcz ze śmiechu. Zamieszanie, jakie wybuchło, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Nawet Syriusz rozchmurzył się i wskazywał właśnie na jednego grubego, niskiego Ślizgona, który szamotał się na wysokości trzech metrów nad ziemią. Dotarłszy jednak do schodów, zamarliśmy, kiedy przejście zagrodził nam jeden wyjątkowo obleśny, czarny pająk z błyszczącymi, małymi oczkami. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni. Nie tak to miało wyglądać.
- Luniek? W jaki sposób miały one selekcjonować Ślizgonów? – zapytał w tym momencie Black, rzucając mu pytające. a zarazem ponaglające spojrzenie. Remus spojrzał na pająka, potem na Petera i przełknął ślinę.
- Noo... Miały reagować na zielony kolor – wyjaśnił przepraszająco. Teraz wszyscy spojrzeliśmy na Glizdogona i odsunęliśmy się od niego.
- Kurwa, Glizdek. Akurat dzisiaj musiałeś założyć zielony sweter? – wkurzył się Syriusz.
- Skąd miałem wie... – nie dokończył, bo w tym momencie nasze zwierzątko przestało się zastanawiać i rzuciło się na Petera, który zaczął uciekać z wrzaskiem. Nie wiedzieliśmy, co teraz zrobić. Uznaliśmy jednak, że bieganie bez sensu za uciekającym Pettigrew'em jest totalnie bez sensu i w pierwszej kolejności musimy ochronić własne tyłki.
- Kiedy McGonagall zobaczy, że Glizdek również oberwał w tej zabawie, może nie będzie nas podejrzewać – stwierdził Remus, a my z Blackiem spojrzeliśmy na niego jak na kosmitę.
- Wiesz, co to oznacza, geniuszu? – spytał Łapa. – To, że pod sufitem wiszą nie tylko Ślizgoni, ale również każda osoba ubrana w coś zielonego. Może nawet sama McGonagall...
- A to oznacza, że mamy przerąbane na całej linii – powiedziałem i wiedziałem, że tym razem w żaden sposób nie uda nam się uniknąć szlabanu.