wtorek, 1 sierpnia 2017

59. Nadzieja zawsze umiera ostatnia cz. III

Kochani!

Wiem, że znowu spóźniłam się z terminem, ale nie jestem w stanie przewidzieć niektórych rzeczy, a wczoraj wypadło mi ich kilka i jak wyszłam z domu o godzinie siódmej rano, tak wróciłam dopiero o dziewiątej wieczorem. Nie dałam więc rady poprawić rozdziału. Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie. Dziękuję z całego serca za Waszą cierpliwość. Rozdział jest dwa razy dłuższy niż zwykle, ale to dlatego, że najpierw napisałam końcówkę, potem środek i dopiero wtedy początek, więc ciężko było mi to jakoś racjonalnie później podzielić, ale chyba nie obrazicie się za to.

Całuję
Luthien

***

Syriusz Black

            Nie miałem zielonego pojęcia, co stało się kilkanaście minut temu. Rozwój sytuacji niezmiernie mnie zaskoczył, biorąc pod uwagę fakt, że Remus błagał nas wręcz, byśmy dzisiaj nigdzie z nim nie szli. Do tej pory nigdy nie zachowywał się w taki sposób. Nawet w najgorszych przypadkach. Nie uważałem jednak, że zrobił to specjalnie. Nie sądziłem również, by to, co się stało, miało jakiekolwiek powiązanie z jego wcześniejszym gadaniem. Po prostu był to zbieg okoliczności. Zwykły zbieg okoliczności, chociaż zaskakująco dziwny. Nie miałem jednak do nikogo żadnych pretensji. W ogóle w tej chwili, ból, który pulsował w ramieniu oraz powoli odczuwalne osłabienie, wywołane znaczącym upływem krwi, przesłaniały mi powoli jasność myśli.
            Z wielkim trudem przemieniłem się z powrotem w ludzką postać i, z pomocą Petera, wygramoliłem się z korytarza prowadzącego do Wrzeszczącej Chaty.
- Jak to wygląda? – spytałem, krzywiąc się z bólu. Glizdogon spojrzał na mnie. Jego twarz była biała jak papier.
- Niezbyt dobrze. Musimy iść do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie! Evans nam pomoże.
- Syriusz, wątpię, że sobie z tym poradzi. Masz rozerwane całe ramię i połowę pleców!
- To pomóż mi dojść do zamku – zirytowałem się i znowu skrzywiłem.
- Remus się jutro wkurzy.
- Nie gadaj mi tu teraz o Lupinie... O niczym się nie dowie, jasne? – Pettigrew pokiwał niepewnie głową. – Wracamy.
            Ból pulsujący w prawym ramieniu sprawiał, że nogi się pode mną uginały, a droga prowadząca do zamku ciągnęła w nieskończoność. Nie byłem pewny, czy Evans poradzi sobie z tym, co zaraz zobaczy, ale wolałem, by spróbowała zrobić cokolwiek, nim będę zmuszony udać się do Skrzydła Szpitalnego i tłumaczyć pani Pomfrey, co się stało. Nie wiedziałem, czy będę w stanie wymyślić jakiekolwiek sensowne kłamstwo, w które i tak nie uwierzy. Nie miałem jednak wyboru. Czułem, jak mokra od krwi bluzka przylepiła się do mojego spoconego ciała. Nie chciałem teraz myśleć o tym, że będzie ją trzeba oderwać od rany. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się ciemne plamy, Peter niezdarnie wspomagał mój chód, ale nie odezwał się już ani słowem.

~ * ~

            Spotkanie kogoś na korytarzach zamku nie powinno stanowić problemu o tej godzinie, więc nie bawiliśmy się już w pelerynę niewidkę, którą zostawił nam James. Peter zaprowadził mnie na jeden z bocznych korytarzy, który nie powinien być zbyt uważnie patrolowany.
- Na pewno nie chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego? – spytał, wbijając we mnie spojrzenie swoich małych oczu.
- Idź po Evans, Glizdek – odparłem. – Weź pelerynę, bo jak cię złapią, to nie wiem, czy dożyję ranka.
- Krew nadal się leje...
- Więc idź... – powtórzyłem, ale zaraz umilkłem i jemu nakazałem to samo. Serce mi na chwilę zamarło.
- Ktoś idzie – pisnął Peter, patrząc na mnie z przerażeniem. – Co teraz?
            Szczerze? Nie miałem zielonego pojęcia. Mógł się na nas natknąć ktokolwiek, ale bez względu na to, czy byłaby to McGonagall, Slughorn czy nawet sam dyrektor, byłem pewny, że tłumaczenia nas nie ominą. Przygotowywałem się nawet na to, że za taką akcję wywalą nas ze szkoły, bo nie byłem w stanie wytłumaczyć obecnej sytuacji, w której się we dwójkę znaleźliśmy.
- Syriusz? – ponaglił mnie Pettigrew, ale nie zdążyłem mu odpowiedzieć, bo w tej właśnie chwili, kiedy ponownie zrobiło mi się słabo, zza zakrętu wyszła dyrektorka Beauxbatons. Nie chciało mi się już nawet zastanawiać, w jakim położeniu nas to stawiało.
            Zobaczywszy nas, podbiegła i ujęła mnie pod zdrowe ramię.
- Co się stało? – spytała, ale nie odpowiedziałem. Peter również. Spojrzała na mnie uważnie, a w jej oczach dostrzegłem pewnego rodzaju zaskoczenie i zdezorientowanie.
- Musimy go zanieść do Skrzydła Szpitalnego – powiedział w końcu Glizdogon. La Brun rzuciła okiem na moje plecy i pokręciła głową.
- Pomogę mu, tylko muszę zaprowadzić go do mojego gabinetu. Panie...
- Pettigrew – nieśmiało wszedł jej w słowo Peter.
- Panie Pettigrew, proszę mi pomóc. To niedaleko.
            Mój kumpel był przerażony. Może nawet nie tyle moim stanem zdrowia, co faktem, że nakryła nas dyrektorka Beauxbatons. Zawsze był największym tchórzem z nas wszystkich, ale w tej chwili nie miał większego wyboru. Fakt, że znalazła nas La Brun stwarzał możliwość dogadania się z nią, by nie informowała o niczym dyrektora, ale postanowiłem, że pomyślę o tym jutro, jeśli przeżyję.
- Panie, Black – spojrzałem na dyrektorkę. – Da pan radę przejść jeszcze kawałek? – skinąłem głową, po czym w trójkę udaliśmy się do jej gabinetu.
            Kiedy znaleźliśmy się już w środku, wyjątkowo jak na sale szkolne, jasnego pomieszczenia, La Brun ułożyła mnie na kanapie stojącej w jednym z dalszych rogów pokoju i wyprosiła z niego Petera. Pettigrew nadal nie zyskał zaufania do całej sytuacji, ale mimo wszystko poprosiłem go jeszcze, by nic nikomu nie mówił. Zgodził się z wielką ochotą, szczególnie, że dyrektorka również kazała mu trzymać buzię na kłódkę. Z jej słów wywnioskowałem, że nie chce nam stwarzać dodatkowych kłopotów, tym bardziej, że jest w stanie sama mi pomóc. Glizdek pokiwał więc tylko głową i, nadal z pewną obawą, zostawił mnie w jej towarzystwie.
            Po jego wyjściu La Brun skierowała się w stronę szafki stojącej za jej biurkiem, w której szukała czegoś przez dłuższą chwilę. Przyznam szczerze, że było mi już wtedy wszystko jedno. Jeśli potrafiła zrobić coś, co zatamuje krwawienie i zabliźni ranę tak, bym jak najszybciej mógł wrócić do swoich zajęć, tym lepiej. Przynajmniej nie dowie się o tym ani Remus, ani Evans. Po zastanowieniu się, doszedłem do wniosku, że za taki wybryk i nieodpowiedzialność, co w sumie było raczej nieszczęśliwym wypadkiem, niecelowym ze strony Lunatyka, Lily prędzej by nas zabiła niż pomogła. Oczywiście zaraz po tym, jak w pierwszej kolejności by na nas nawrzeszczała.
            Straszliwy ból nadal pulsował w moim ramieniu, kiedy dyrektorka podeszła w końcu do kanapy, na której leżałem.
- Panie, Black... Muszę zdjąć całą bluzkę – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
- Poradzi sobie pani z tym? – spytałem.
- Postaram się.
- W porządku – rzekłem więc.
            Pomogła mi usiąść, po czym nożyczkami rozcięła moje ubranie.
- Będzie bolało – uprzedziła, na co skinąłem głową i zacisnąłem zęby. Nie kłamała. Krew, która do tej pory uleciała z rany, zaczęła już zasychać. Mimo to, zrobiła to i tak wyjątkowo delikatnie, więc po dłuższej chwili siedziałem w jej gabinecie bez górnej części garderoby. Doszedłem jednak do wniosku, że to nie czas na fałszywą skromność.
- Jak bardzo jest źle? – spytałem.
- Nie wygląda to dobrze, ale uda mi się coś z tym zrobić – zapewniła. – Podam ci coś znieczulającego. – Wypiłem jakieś świństwo, które jeszcze bardziej zamroczyło mi zmysły. – Rozumiem, że nie mam pytać, co się stało?
- Gdyby pani mogła, pani dyrektor – odparłem. – I jeśli mogę prosić, niech to zostanie między nami. Dyrektor Dumbledore i tak ma z nami za dużo problemów.
- Słyszałam różne plotki – uśmiechnęła się, a uśmiech miała zniewalający.
            Nie wiem, co robiła, ale bolało jak cholera. Nie odezwała się jednak więcej, więc ja również milczałem, myśląc tylko o tym, by nie wyjść na mięczaka. Dzielnie znosiłem jej półgodzinne leczenie. Zastanawiałem się, dlaczego właściwie mi pomagała. Nie wiedziałem jeszcze, czy spotkanie jej było pozytywnym aspektem całej sytuacji czy wręcz przeciwnie. Byłem jednak świadomy tego, że z bliska była jeszcze piękniejsza niż mi się z początku wydawało i mimo wszystko – mimo tego, że była starsza i była dyrektorką – podobała mi się i czułem do niej swego rodzaju słabość. Co więcej, pamiętała moje nazwisko, a ja nie czułem się w jej towarzystwie źle.
            W końcu skończyła. Nałożyła jeszcze jakąś śmierdzącą maść i zabandażowała mi prawie całą klatkę piersiową i ramię.
- Za kilka godzin wszystko powinno być w porządku – powiedziała, wstając z kanapy i podchodząc do biurka. – Może szczypać, ale na to już nic nie poradzę. Rana musi się zagoić, a tak rozszarpanego ramienia jeszcze nie widziałam.
- Dziękuję – rzekłem tylko. – Naprawdę bardzo dziękuję. Za wszystko – dodałem i spojrzałem na nią. La Brun miała całe ręce we krwi, ubrudziła sobie nawet swoją błękitną sukienkę. Jednak, mimo późnej godziny, jej włosy i makijaż, podkreślający ciemne, brązowe oczy oraz idealnie skrojone usta, wyglądał perfekcyjnie.
            Rzuciła mi krótkie spojrzenie, po czym wytarła ręce i zabrała się za sprzątanie. Nie wiedziałem, co powinienem w tej chwili jeszcze powiedzieć. Chciałem już stąd wyjść, odpocząć, przespać cały ból i rano zastanowić się, jak rozwiązać tę sprawę z Remusem w jak najłagodniejszy sposób. Jeśli było tak źle, jak mówili Peter i La Brun, w końcu zauważy przecinającą całe moje plecy bliznę.
            Dźwignąłem się więc z kanapy, próbując utrzymać się na nogach. Nadal czułem skutki upływu krwi, wciąż pulsującego bólu i środka znieczulającego. Chciałem tylko iść spać. Mimo całego mojego wysiłku, zachwiałem się, na co dyrektorka podbiegła do mnie i pomogła mi stanąć na nogi.
- Przepraszam... Muszę się przespać – spojrzała na mnie uważnie.
- Niech pan się prześpi tutaj – zaproponowała, ale odmówiłem. – Będę spokojniejsza, jeśli przez te kilka godzin będę miała pana na oku, panie Black. Nalegam – dodała, patrząc mi w oczy, kiedy ponownie chciałem zaprzeczyć.
- Wolałbym...
- Przygotuję ci miejsce... – zawahała się. – Syriuszu – dokończyła. Posadziła mnie na kanapie, a sama zniknęła na kilka minut za drugimi drzwiami, które dopiero teraz zauważyłem.
            Kiedy wróciła, zaprowadziła mnie do kolejnego pomieszczenia, pełniącego rolę jej sypialni. Większość miejsca zajmowało ogromne łóżko z jasną pościelą. Po prawej stronie od wejścia stała szafa, po lewej szezlong. Między oknem, a kolejnymi drzwiami ustawiona została toaletka z wielkim lustrem.
- Tam jest łazienka – La Brun wskazała na dębowe drzwi. – Zostawiłam ci dodatkowy ręcznik, jeśli chciałbyś z niej skorzystać. Prześpisz się dzisiaj w moim łóżku.
- Nie mogę – powiedziałem, ale ona kolejny raz nie przyjęła mojego sprzeciwu.
- Za trzy godziny muszę ci zmienić bandaże. Panie, Black – westchnęła nieznacznie. – Pomogłam panu. Nie pytam, co się stało, nie powiem też o tej sprawie nikomu. Wymagam jednak za to jednej rzeczy, żeby nie mieć potem pana na sumieniu – postawiła sprawę jasno. – Może pan położyć się i przespać, może pan tego nie robić, ale proszę, by został pan tutaj na noc. Rano nie będę pana dłużej zatrzymywać. W razie czego będę w swoim gabinecie – dodała, po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

~ * ~

            Kiedy się obudziłem, byłem zdezorientowany. Nic mi się nie zgadzało. Ani miękkość i wielkość łóżka, ani jasność i układ pokoju. Zerknąłem na zegarek wiszący nad drzwiami. O dziwo, było jeszcze przed ósmą. Byłem w sypialni sam i nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Ostatnie godziny wprowadziły zbyt duży zamęt. Nie obwiniałem Remusa o to, co się stało, ale nadal nie mogłem pojąć, jakim cudem przewidział, co się stanie tej nocy. Wstałem z łóżka i starannie je pościeliłem, żeby pozostawić po sobie dobre wrażenie. Noc spędzona w pokoju dyrektorki Beauxbatons była czymś dziwnym, ale La Brun uparła się, bym spał tutaj. Jak zapowiedziała, dwukrotnie w ciągu nocy zmieniała mi bandaże. Nadal czułem ból, ale było to już jedynie lekkie mrowienie. Nie wiedziałem, czy chciałem zobaczyć, w jakim stanie są moje plecy.
            Na blacie toaletki zauważyłem komplet moich ubrań wraz z szatą, więc wziąłem je i skierowałem się do łazienki, by doprowadzić się do jako takiego porządku. Wychodząc z gabinetu La Brun wolałem wyglądać tak, jakby to była jedynie krótka, poranna rozmowa. Zanim jednak wszedłem do łazienki, przystanąłem przed lustrem. Obróciłem się i delikatnie uniosłem część bandaży. Spodziewałem się niezabliźnionej jeszcze rany, ale to, co zobaczyłem, wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Na moich plecach nie było prawie żadnego śladu po nocnej eskapadzie. Widać było jeszcze czerwoną pręgę, ale nic nie wskazywało na to, że kilka godzin temu zostałem poważnie ranny w starciu z wilkołakiem. Z jednej strony odetchnąłem z ulgą. Taki rozwój wydarzeń sprawiał, że mogłem o niczym nie wspominać Remusowi, a i ten nie będzie mógł się na mnie wściec, bo nie będzie żadnego dowodu na to, co się stało. Doszedłem do wniosku, że w szczególny sposób będę musiał podziękować dyrektorce.
            Wyszedłszy z łazienki, ponownie, tym razem w świetle dziennym, rozejrzałem się po pokoju, który idealnie współgrał z moim wyobrażeniem o La Brun. Był jasny, przestronny, uporządkowany i w pewien sposób odzwierciedlał jej perfekcyjny wygląd. Myślałem, że wczorajsze rozmyślania, na które miałem siłę, podyktowane były częściowo bólem i lekami, ale teraz również czułem się dziwnie. Dziwnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. La Brun wywarła na mnie wrażenie już pierwszego dnia. Była dyrektorką, starszą ode mnie o jakieś piętnaście lat, ale była też zjawiskowo piękna i miła, a dłonie miała wyjątkowo delikatne. Do tej pory czułem ich dotyk. Nic nie mogłem poradzić na to, że mi, jako facetowi, bezwzględnie się podobała. Z drugiej strony, podobała mi się szczególnie jeszcze jedna dziewczyna. To, co myślałem o La Brun, było dziwne i nie do końca potrafiłem to określić, dlatego jak najszybciej chciałem już opuścić jej kwatery.
            Myślałem, że będę miał wolną drogę do wyjścia, ale się przeliczyłem. Dyrektorka siedziała przy biurku w swoim gabinecie i pisała jakiś list. Kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi, odłożyła pióro na blat i spojrzała na mnie. Dzisiaj miała na sobie jasnofioletową suknię ze złotymi haftami, ciasno przylegającą, ukazującą wszystkie atuty jej idealnego ciała. Długie, jasne, delikatnie kręcone włosy spływały jej kaskadą po plecach. Ciemne oczy uradowały się nieznacznie, widząc mnie chyba w zadowalającym stanie, a usta, pomalowane jak zwykle krwistoczerwoną szminką, wygięły się w szeroki uśmiech, odsłaniając równe, białe zęby.
- Dzień dobry, pani dyrektor – powiedziałem, podchodząc do niej i stając przed biurkiem. La Brun odsunęła krzesło i podeszła do mnie, zmniejszając dzielący nas dystans.
- Dzień dobry, Syriuszu. Jak się czujesz? – spytała. – Jeszcze nad ranem zajrzałam do ciebie...
- Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Boli już tylko w niewielkim stopniu i... Praktycznie nie ma żadnego śladu.
- Boleć przestanie, a ślad również żaden nie pozostanie. Zrobiłam, co w mojej mocy.
- I nie wiem, jak mam pani za to dziękować – przyznałem, wbijając w nią wzrok. La Brun nie odwróciła swojego spojrzenia.
- Już podziękowałeś. Cieszę się, że mogłam pomóc. Myślę, że zadałam mniej pytań niż zrobiłaby to obecna w tej szkole pielęgniarka.
- Nie zadała pani żadnego – zauważyłem.
- I niech tak zostanie. Kiedy cię wczoraj zobaczyłam, musiałam zrobić wszystko, żebyś wyszedł z tego cało.
- Bo? – Moje pytanie może nie było w odpowiednim tonie w stosunku do osoby, z którą rozmawiałem, ale w sumie ona odeszła od formalnego zwracania się do mnie po nazwisku, więc chciałem się dowiedzieć, dlaczego.
- Bo zwróciłeś na siebie moją uwagę już pierwszego dnia – wyjaśniła. – Pamiętasz chyba, że to właśnie z tobą zamieniłam słowo podczas mojego przybycia.
- Pamiętam.
- Wybacz, jeśli zabrzmi to niestosownie... Wybacz, jeśli cała ta sytuacja wyda ci się dziwna... Masz swoje zdanie, wolną wolę i liczę na to, że powiesz to, co myślisz, ponieważ zawsze właśnie tak robisz, prawda? – La Brun odwróciła w końcu wzrok i odsunęła się kawałek. Wydawało się, że tak pewna siebie kobieta nie może czuć się zmieszana, a jednak właśnie na taką wyglądała. Sytuacja, a właściwie jej słowa, faktycznie zapowiadały się interesująco, ale dziwne było również to, że, nie znając jej w ogóle, od pierwszego spojrzenia na nią, czułem COŚ, gdy na nią patrzyłem.
- Zazwyczaj właśnie tak robię, pani dyrektor. – Ponownie na mnie spojrzała.
- Możemy przejść do mniej formalnego zwrotu? – spytała.
- To znaczy?
- Jeśli chcesz, mów mi po imieniu. Po prostu Beatrice. – Zaskoczyła mnie tą prośbą. Jej zachowanie było szalone, propozycja jeszcze bardziej, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się to nie podobało.
- Jeśli sobie tego życzysz – odpowiedziałem więc, na co La Brun uśmiechnęła się ponownie i wyciągnęła w moją stronę dłoń.
- Beatrice – powiedziała.
- Syriusz – odparłem i chociaż z początku chciałem jak najszybciej zniknąć z tego pomieszczenia, najlepiej jeszcze w taki sposób, by jej nie spotkać, teraz czekałem na to, co chce jeszcze dodać, a coś chciała na pewno.
- Jak już mówiłam, zwróciłeś na siebie moją uwagę. Obserwowałam cię jakiś czas, nie wiedząc, jak spróbować z tobą porozmawiać, żeby nie wydało się to dziwne. Szczęście w nieszczęściu, że wczoraj na siebie wpadliśmy. Nie mam pojęcia, co robiliście o tej porze i co się stało, ale cieszę się, że żyjesz... – ponownie się do mnie zbliżyła, a kiedy to zrobiła, pocałowała mnie, a ja odwzajemniłem jej pocałunek, mając w głębokim poważaniu różnicę wieku i jej pozycję.         
 

Lily Evans

            W pokoju chłopaków nie zastałam rano Syriusza. Drzwi otworzył mi zaspany Peter, który, na moje pytania o Blacka, nabrał wody w usta i twierdził, że Łapa nie wrócił z nim na noc do dormitorium. Nie dowiedziałam się jednak niczego więcej, bo Pettigrew zaczął coś kręcić. W mojej głowie pojawiły się pewne obawy związane z minioną nocą, ale w ostatnim czasie, jeśli któryś z chłopaków potrzebował pomocy, zawsze mnie budzili, bym pomogła im uporać się z lejącą, z ran zadanych przez Remusa, krwią. To wszystko wydawało mi się jeszcze dziwniejsze niż zwykle, dlatego, chociaż czułam się z tym źle, jeszcze bardziej cieszyłam się, że tej nocy Jamesa nie było w szkole.
            Zdawałam sobie sprawę z tego, że teraz, kiedy Ann znała tajemnicę Lupina, zapewne od rana siedziała przy nim w Skrzydle Szpitalnym. Ja również zawsze tam chodziłam, dlatego wróciłam do swojego dormitorium i wyszykowałam do wyjścia. Z racji tego, że Black nie upomniał się jeszcze o swoje lusterko, spróbowałam ponownie wywołać przez nie Pottera. Mój chłopak odpowiedział już po drugim wezwaniu. Nadal nie mogłam pojąć, jak oni coś takiego skonstruowali, ale musiałam przyznać, że był to genialny wynalazek.
            Rogacz zdziwił się nieco, że nadal byłam w posiadaniu lusterka, gdyż Syriusz miał się do niego odezwać z samego rana, ale zapewniłam go, że gdy tylko znajdę Blacka, zwrócę mu jego własność. Niestety, w kwestii pana Pottera nadal nic się nie zmieniło. Nic nie zagrażało już jego życiu, ale nadal pozostawał nieprzytomny. Chciałam coś zrobić, jakoś pomóc, ale wiedziałam, że niewiele mogę, dlatego czułam się z tego powodu jeszcze gorzej. Bezsilność była tak okropna, że nie potrafiłam sobie z nią poradzić. James wyjątkowo dzielnie znosił całą sytuację, ale widziałam w jego oczach i słyszałam w jego głosie, że przeżywa to jeszcze bardziej niż okazuje. Jak zwykle zresztą.
            Zeszłam w końcu na śniadanie. Tak, jak przewidywałam, w Wielkiej Sali nie było Ann. Dostrzegłam jedynie Dorcas siedzącą wraz z Ericem, więc skierowałam swoje kroki w ich stronę.
- Cześć – rzuciłam, siadając koło Krukona.
- Hej – odpowiedzieli prawie jednocześnie, uśmiechając się do mnie szeroko. Lubiłam na nich patrzeć, w swoim towarzystwie emanowali takim szczęściem, że aż się człowiekowi robiło miło.
- Coś nowego? – spytała moja przyjaciółka, podając mi jajecznicę i dwa tosty. Wzięłam od niej talerz, a potem pokręciłam głową.
- Nic. James powie... – przerwałam szybko, dochodząc do wniosku, że dziwnie to zabrzmi, a nie chciałam zdradzać tajemnicy chłopaków. – James napisał, że jego ojciec nadal nie odzyskał przytomności. Spróbują go dzisiaj wybudzić. Dziwne, bo w zasadzie nic mu już nie jest – dodałam.
- Wszystko będzie dobrze – Dor posłała mi niepewny uśmiech.
- A Ministerstwo wyjaśniło już, co się dokładnie stało? – spytał Eric.
- Nie. Nikt nie wiedział, że pan Potter tamtego dnia miał się z kimś spotkać. James stwierdził, że nawet jego mama nie miała o tym pojęcia. Plotek o naszym człowieku w szeregach Voldemorta nikt nie potrafi potwierdzić...
- Nie potrafi albo nie może – wtrącił Krukon.
- To drugie wydawałoby się bardziej odpowiednie – przyznałam. – Rogacz mówił, że być może jedna osoba mogłaby cokolwiek na ten temat więcej powiedzieć, ale zaraz po tym ataku ten gość zapadł się pod ziemię i nikt nie wie, gdzie go szukać – Dorcas westchnęła.
- Czyli jedynym rozwiązaniem jest wybudzenie pana Pottera.
- Na to wygląda. Mam nadzieję, że jest to realne – skrzywiłam się na samą myśl, że coś mogłoby pójść nie tak.
- Lilka, wszystko będzie dobrze – powtórzyła Dor, ściskając moją rękę.
- Mam taką nadzieję.
            Dokończyliśmy śniadanie w milczeniu. Nic więcej nie mówiłam, a i oni o nic już nie pytali, rzucając sobie tylko porozumiewawcze spojrzenia. Zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że zdążę przed lekcjami zajrzeć do Remusa. Chciałam jednak porozmawiać jeszcze z Blackiem, którego do tej pory nigdzie nie zauważyłam.
- Widzieliście dzisiaj Syriusza? – spytałam w pewnej chwili, rozglądając się ponownie po Sali.
- Nie – odparła Dor i również rzuciła okiem na ludzi siedzących przy naszym stole.
- Dobra, trudno. Jeśli go zobaczycie, powiedzcie mu, że go szukam.
- Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu muszę z nim pogadać – wyjaśniłam, zebrałam swoje rzeczy i wstałam od stołu.
- A teraz gdzie się wybierasz?
- Muszę coś załatwić – uśmiechnęłam się i ruszyłam do wyjścia.
            Nim jednak opuściłam Wielką Salę, ktoś mnie zatrzymał, a ja z rozpędu prawie na niego wpadłam.
- Oszalałeś, Black? – spytałam wkurzona, kiedy ten zabierał swoje dłonie z moich ramion.
- Wybacz, Evans – uśmiechnął się szeroko, a ja uniosłam brwi. – Masz może przy sobie lusterko?
- A może tak chociaż rzucić jakieś „cześć”? – wywrócił oczami.
- Cześć, Lily – powiedział w końcu. – Masz może przy sobie moje lusterko? – zmierzyłam go podejrzliwym wzrokiem. Nigdy, przenigdy Black nie robił tego, co mu powiedziałam. Jego reakcja wydawała mi się więc podejrzana, aczkolwiek zrobił, co chciałam, więc zaczęłam szukać jego własności w mojej torebce.
- Mam. Chciałam ci oddać rano, ale Peter stwierdził, że nie wróciłeś na noc do dormitorium.
- Eee, fakt. Tak jakoś wyszło – puścił do mnie oko, ale widziałam, że coś go dręczy. Zbyt długo go znałam.
- Rozmawiałam rano z Jamesem. Mówił, że miałeś się do niego odezwać.
- Miałem, ale ty masz moje lusterko, więc...
- Black, czemu nadal próbujesz traktować mnie jak idiotkę? – spytałam w końcu, napotykając jego spojrzenie. W dłoni trzymałam to, co chciał, żebym mu zwróciła, ale nadal nie wyciągnął po to ręki. Łapa w końcu odwrócił wzrok. – Co się w nocy stało? – ten spojrzał na mnie ponownie, rozejrzał się i wziął ode mnie lusterko.
- Nie tutaj – powiedział. – Gdzie chciałaś iść?
- Do Remusa – odparłam, zaskoczona jego dziwnym zachowaniem.
- Poświęcisz mi wcześniej pięć minut?
- Jeśli wyjaśnisz mi, o co w tym wszystkim chodzi...
            Wyszliśmy w końcu z Wielkiej Sali, po czym znaleźliśmy pustą klasę, w której zamknęliśmy się od środka. Łapa rzucił dodatkowo zaklęcie dźwiękoszczelne.
- Black, co się stało, że stosujesz takie środki zabezpieczające? – spytałam z lekkim rozbawieniem.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek cokolwiek usłyszał...
- Więc?
- Jak co miesiąc poszliśmy wczoraj towarzyszyć Remusowi podczas pełni.
- No i?
- Evans, możesz mi nie przerywać? – zirytował się.
- Jasne. Mów – chyba jednak moje popędzanie go wydłużało rozmowę.
- Wiesz, zwykle spędzamy z nim godzinę, dwie, żeby się trochę oswoił i wyluzował. Zazwyczaj zachowuje się w stosunku do nas dosyć łagodnie. Z Jamesem potrafimy sobie z nim poradzić nawet w pojedynkę. Ćwiczyliśmy to nie raz, w razie, gdyby któryś z nas nie mógł kiedyś iść. Czasami Lupin ma gorszy dzień i machnie łapą tak, że coś nam zrobi, ale pomagałaś nam nie raz i wiesz, że nic poważnego nigdy się w zasadzie nie stało.
- Do czego zmierzasz? – spytałam. Nie podobały mi się te jego wyjaśnienia mające na celu usprawiedliwić coś, co stało się tej nocy.
- Tym razem było inaczej. Remus nigdy nie zachowywał się agresywnie do takiego stopnia. Nie potrafiłem go uspokoić, więc stwierdziliśmy z Peterem, że się wycofamy i kiedy to robiliśmy Lupin rozorał mi całe ramię i plecy. Udało nam się jednak wyjść na Błonia, a potem dotrzeć do zamku. Glizdek miał po ciebie pobiec, chociaż obawiałem się tego, że tym razem w końcu źle spojrzysz na Remusa i...
- Nie zrobiłabym tego – weszłam mu w słowo.
- Wiem, ale... To wyglądało naprawdę źle.
- Więc czemu nie leżysz w Skrzydle Szpitalnym? – byłam zaskoczona wyznaniem Blacka. Stało się coś, czego obawiałam się od momentu, w którym dowiedziałam się, co wyrabiają chłopacy, ale nie potrafiłam zachować się w tym momencie inaczej. Nie wiedziałam, jak powinnam. Czy właściwe byłoby obwinianie kogokolwiek i opowiadanie się po którejś ze stron?
- Bo w nim nie byłem. Przy wejściu do zamku natknęliśmy się na La Brun.
- La Brun? – uniosłam brwi w geście zdziwienia. Tego się nie spodziewałam.
- Tak, La Brun. Kiedy mnie zobaczyła, kazała wracać Peterowi do wieży, a mnie wzięła do swojego gabinetu. Nie pamiętam wszystkiego, ale dosyć długo siedziała nade mną i próbowała wyleczyć. Całą noc spędziłem w jej pokoju, w którym mnie pilnowała.
- Żyjesz, Syriusz, więc jest chyba niezłym uzdrowicielem.
- Chyba tak – Black się zmieszał. – Po tym, co zrobiła La Brun, nie ma żadnego śladu, a uwierz mi, że prawe ramię miałem nieźle rozerwane. Krew lała się z niego strumieniem.
- Może nie było tak źle, jak ci się wydawało – zaproponowałam, nie bardzo wierząc w to, że taki uszczerbek na zdrowiu nie pozostawiłby żadnego śladu, ale Łapa pokręcił głową, po czym zrzucił szatę i rozpiął koszulę. Odwróciłam szybko wzrok.
- Daj spokój, Lilka – rzucił, po czym zdjął bluzkę i odwrócił się do mnie plecami. Podeszłam do niego i uważnie obejrzałam. Dostrzegłam kilka mniejszych zadrapań z poprzednich wypadów, ale tylko, prawie niewidoczny już, czerwony ślad, wskazywał na to, że jeszcze parę godzin temu miał rozwalone całe prawe ramię oraz rozorane plecy.
- Syriusz, La Brun jest dyrektorką jednej z trzech największych europejskich szkół czarodziejów. Myślisz, że daliby tę posadę komuś, kto ledwo zdał OWUTEM-y? Skąd wiesz, czy Dumbledore nie zna podobnych sztuczek?
- Możliwe, że zna – przyznał Black, ubierając się ponownie.
- Więc o co ci tak naprawdę chodzi? Remus się wściekł, ty ucierpiałeś, La Brun cię wyleczyła... – nie wiedziałam, że mogę mówić to tak spokojnie, ale jakoś nie potrafiłam w tej chwili zachować się inaczej i dogłębniej przeanalizować tego, co się stało. Teraz przerażało mnie to bardziej niż zwykle.
- Lupin wręcz błagał nas wczoraj, żebyśmy z nim nie szli, jakby przewidział to, co się stanie...
- Więc dlaczego, do jasnej cholery, chociaż raz go nie posłuchaliście? – wkurzyłam się w końcu do tego stopnia, że z oczu popłynęło mi kilka łez. – Przyjaźnię się z Remusem od lat i zrobiłabym dla niego to samo, co robicie wy, ale... Wy się martwicie o niego, a inni martwią się o was, a ja, szczególnie teraz, kiedy jestem z Jamesem, boję się, że stanie się coś złego... I czuję się okropnie wiedząc, że takim myśleniem mogę zranić Lupina. Nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć.
            Tym razem już nie wytrzymałam. Czekałam, aż w końcu któryś z chłopaków poczęstuje mnie taką opowieścią i nie mogłam pogodzić się z faktem, że coś takiego w końcu się stało, a wierzyłam w każde słowo Syriusza. Męczyło mnie to, że moje uczucia i myśli były ze sobą sprzeczne w zależności od tego, z jakiego punktu widzenia patrzyłam i chociaż wiedziałam, że Remus by mnie zrozumiał, sama nie potrafiłam tego uporządkować. W tej chwili, z jednej strony było mi żal Lupina i domyślałam się, co będzie czuł, kiedy dowie się o tym, co się stało, z drugiej cieszyłam się, że Łapa wyszedł z tego bez większego szwanku, z trzeciej skakałam z radości, że tej nocy nie było z nimi Jamesa.
            Black nie był chyba bardzo zaskoczony moją reakcją, ale podszedł do mnie i przytulił, czekając aż się uspokoję. Kiedy to zrobiłam, puścił mnie i podał chusteczkę.
- Przepraszam – powiedziałam w końcu. Ten patrzył na mnie teraz w skupieniu. – Naprawdę cieszę się, że żyjesz, Syriusz – Black położył mi dłoń na ramieniu. – Jeśli jednak mam być brutalnie szczera... Jednocześnie cieszę się, że nie było dzisiaj z wami Jamesa.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- I z jednej strony jestem wściekła na Remusa, że coś takiego się stało, chociaż nie miał na to żadnego wpływu, z drugiej jestem wściekła na was, że chociaż raz go nie posłuchaliście. Co więcej, czuję się okropnie, że w taki sposób myślę o Lupinie, ale jest mi go również żal, bo on sam będzie czuł się źle, kiedy o wszystkim się dowie.
- Właśnie chodzi o to, żebyś mu nic nie mówiła. Chciałem cię tylko poprosić, żebyś pogadała z Peterem i również wyperswadowała mu ten pomysł z głowy, bo ciągle to przeżywa – wtrącił Black.
- Myślisz, że się nie dowie?
- Liczę na to – odparł, ale jakoś bez przekonania. – Przynajmniej na razie – poprosił, a ja po chwili namysłu skinęłam głową. – Nie chciałem, żebyś się wściekła, Evans. Chciałem pogadać z Rogaczem, ale nie chciałem zawracać mu teraz głowy.
- Rozumiem.
- Myślę jednak, że jak wróci, to i tak powinniśmy z nim pogadać. Szczególnie ty powinnaś powiedzieć mu, co czujesz, bo widzę, że cię to męczy...
- Dobra, nie mówmy już o tym na razie – rzekłam. – Jak mam ci pomóc, Syriusz? – spytałam.
- Sam nie wiem – przyznał. – Mniejsza z tym, co się stało. La Brun nie pytała i powiedziała, że nie spyta. Zapewniła również, że nikomu o tym nie powie.
- To chyba dobrze?
- Tak, tylko co, jeśli jednak domyśli się prawdy?
- A nawet jeśli, to co? – zapytałam. – Nie jest dzieckiem, więc nie będzie biegać i rozpowiadać tego wszystkim wkoło – zauważyłam. – Może Dumbledore uprzedził obu dyrektorów. Wydaje mi się to nawet słuszne. Jeśli chcesz, możesz go o to spytać, na pewno odpowie na twoje pytanie.
- Ale będzie zadawał kolejne, jeśli powiem mu, co stało się w nocy.
- To na pewno.
- Więc co mam zrobić?
- A co chcesz zrobić? Jeśli La Brun wie o wszystkim to i tak wątpię, by komukolwiek o tym powiedziała. Jaki miałaby w tym cel? Nie sądzę, że dyrektor pozwoliłby zaszkodzić w jakikolwiek sposób Lupinowi – przyznałam.
 

James Potter

            Zakładałem z początku, że nie opuszczę szpitala do czasu, aż ojciec się nie obudzi. Nie mogłem pogodzić się z tym, co się stało i ciężko patrzyło mi się na jego brak reakcji. Wiele godzin poświęciłem na to, by ułożyć listę tego, co chciałbym mu powiedzieć, za co podziękować i przeprosić. Brałem pod uwagę głównie to, czego nigdy nie usłyszał, w drugiej kolejności to, co mówiłem rzadko, w trzeciej to, co powtarzałem często. Uzbierała się z tego bardzo długa lista, która dawała mi nadzieję. Kiedy potrafiłem już wymienić wszystko bez szukania w pamięci chociaż jednego jej punktu, ułożyłem drugą dla mamy, a potem trzecią dla Lily.
            Uzdrowiciele, zajmujący się ojcem, poinformowali nas wczoraj, że dzisiaj spróbują go wybudzić, ponieważ nic nie zagrażało już jego życiu. Ta informacja, po tych kilku dniach, uspokoiła mnie jakoś do tego stopnia, że postanowiłem w końcu wrócić do domu i porządnie się wyspać. Chciałem namówić mamę, by i ona zrobiła to samo, ale nie zgodziła się, więc sam deportowałem się do domu. O dziwo, udało mi się nawet przespać w spokoju kilka godzin, jednak zawdzięczałem to raczej wieczornej rozmowie z Lily, przed którą ochrzanił mnie Syriusz. Może w sumie i dobrze. Black miał się do mnie odezwać rano, dlatego zdziwiło mnie to, że zamiast niego w lusterku pojawiła się Evans. Przez tego kretyna martwiłem się również i o niego, dlatego teraz z niecierpliwością czekałem na odzew ze strony Blacka albo taty.
            Kiedy dzisiaj zjawiłem się w szpitalu, nie zastałem mamy na korytarzu. Skierowałem więc swoje kroki w stronę sali, w której leżał ojciec, witając się skinieniem głowy z aurorami, którzy pilnowali drzwi i wszedłem do środka. Przez ostatnie kilka godzin nic się tutaj nie zmieniło.
- Jak tam? – spytałem, siadając na wolnym krześle.
- Bez zmian. Czekamy na uzdrowicieli – odparła mama, posyłając mi delikatny uśmiech.
- Będzie dobrze – powiedziałem ze szczerą nadzieją, na co ona ścisnęła mocno moją dłoń.
- Też w to wierzę. Co w domu? – szybko zmieniła temat.
- W zasadzie nic. Pustka. Rozmawiałem z Syriuszem i Lilką, przespałem się kilka godzin, zjadłem coś i wróciłem. Może ty też idź do domu i spróbuj chwilę odpocząć – zaproponowałem, ale ona pokręciła głową.
- Najpierw zobaczę, co zrobią uzdrowiciele – odparła stanowczo, a ja wiedziałem, że nie zmuszę jej do zmiany zdania. Moja matka była niezwykle upartą osobą i chyba właśnie po niej odziedziczyłem własny upór. Kiedy kłóciłem się z ojcem, zdarzało się, że ten kapitulował, dając spokój. Ona zawsze musiała mieć ostatnie słowo.
- To może chociaż przyniosę ci coś do jedzenia albo picia? – zaproponowałem. Dorea Potter spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami, po czym wstała z krzesła i wyprostowała, zapewne obolałe od siedzenia tutaj, plecy.
- Sama pójdę. Muszę się przejść. Będę w barze piętro niżej. W razie czego zaraz po mnie przyjdź.
- Jasne, mamo – rzuciłem, po czym ta wyszła z sali i zostałem sam.
            Nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Nie miałem z kim porozmawiać i chociaż byłem zły na samego siebie, że zaczynam myśleć w ten sposób, to siedzenie w szpitalu i czekanie na, w zasadzie nie wiadomo co, mocno zaczynało mnie już dobijać. Nie miałem pojęcia, co uda się dzisiaj zdziałać uzdrowicielom. Nie wiedziałem więc, kiedy i czy w ogóle będę mógł powiedzieć ojcu to, co układałem w głowie przez ostatnie dni, dlatego teraz, siedząc w tej pedantycznie czystej i białej sali szpitalnej oraz wsłuchując się w jego równy oddech, zacząłem wymieniać po kolei wszystko, co było na mojej liście. Wierzyłem, że, usłyszy każde moje słowo.
            Kiedy skończyłem swego rodzaju przemówienie, skierowane tym razem w stronę ojca, w pewien sposób mi ulżyło. Posiedziałem jeszcze dłuższą chwilę przy jego łóżku, po czym zerknąłem na zegarek i postanowiłem udać się na rozmowę z którymś z uzdrowicieli. Powinni niedługo przyjść i zająć się tatą. Nie chciałem przyznawać się do tego przed matką, ale ta pierwsza próba wybudzenia strasznie mnie stresowała. Co, jeśli się nie powiedzie? Nie chciałem tracić nadziei i godzić się z tym, że już nigdy nie zamienię z nim ani jednego słowa. Podniosłem się więc w końcu z krzesła i w tym momencie coś zwróciło moją uwagę. Jakby delikatny ruch dłoni. W pierwszej chwili pomyślałem, że tylko mi się przywidziało, ale nie. Ojciec ponownie poruszył palcami lewej ręki. Nie wiedziałem, co w tej chwili zrobić. Poczekać jeszcze chwilę, czy zawołać uzdrowiciela?
            Wybiegłem na korytarz, wpadając na mamę.
- Co się stało? – rzuciła szybko, a w jej oczach pojawiło się przerażenie.
- Zawołaj kogoś – powiedziałem. – Tata chyba się obudził – dodałem.

~ * ~

            Kiedy pozwolono nam w końcu wejść, co też zrobiliśmy, ojciec nadal leżał w łóżku na wznak, ale teraz wpatrywał się w biały sufit sali. Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi, odwrócił głowę, a jego twarz wykrzywił delikatny uśmiech.
- Tato! – podszedłem do niego i... Rzuciłem mu się na szyję. Był zaskoczony moją wylewnością, ale poklepał mnie po plecach.
- Cześć, synu – odparł, kiedy się odsunąłem. – Kochanie... – zwrócił się do mamy, z oczu której spłynęło właśnie kilka łez. Otarła je szybko wierzchem dłoni, po czym z uśmiechem wyrażającym bezgraniczne szczęście, usiadła obok niego na łóżku i z czułością ścisnęła jego dłoń.
- Jak się czujesz? – spytałem, przysuwając sobie krzesło.
- Chyba bywało lepiej. Długo tu jestem?
- Kilka dni.
- Znaleźli ciało?
- Ciało? – powiedzieliśmy to z mamą jednocześnie.
- Kirka Danielsa... – pokręciliśmy głowami, a ojciec westchnął i przymknął na chwilę oczy. – Schrzaniłem sprawę i skazałem tego chłopaka na śmierć.
            Byłem trochę zaskoczony tym, co się stało w ciągu ostatniej godziny. Ojciec, po kilku dniach, w końcu się wybudził, a kiedy już to zrobił, pierwsze, o co spytał, to ostatnia sprawa, którą się zajmował, zanim trafił do szpitala. Z jednej strony było to trochę przerażające, z drugiej, w końcu miałem dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodziło. Zapewne odpowiedni aurorzy zostali już poinformowani i za chwilę się tu zjawią, a co za tym idzie, dojdzie do rozmowy z ojcem za zamkniętymi drzwiami, więc nie chcąc czekać ani chwili dłużej, poprosiłem, by powiedział, co się stało tamtego wieczora.
- O Kirku Danielsie wiedział tylko Davies. Nigdy nie grał pierwszych skrzypiec w żadnej akcji, często pracuje sam i nie jest zbytnio gadatliwy, dlatego doszedłem do wniosku, że wtajemniczenie go – jako jedynego – w tę szaloną akcję, którą wymyśliłem niecały rok temu, będzie właściwym posunięciem – zaczął ojciec, po czym spróbował podnieść się w końcu z łóżka i usiąść. Pomogłem ułożyć mu poduszkę, więc kontynuował. – Davies coś powiedział?
- Nie. Ktoś wysnuł dopiero przedwczoraj jakieś podejrzenia względem niego, ale z tego, co mówił Moody, Davies zapadł się pod ziemię i nikt nie wie, gdzie w tej chwili przebywa.
- Postąpił właściwie. Kazałem mu tak zrobić – wyjaśnił tata. – W razie jakichkolwiek komplikacji...
- Co z tym Kirkiem? – ponagliłem go. Wiem, może nie powinienem go tak naciskać, ale musiałem dowiedzieć się, w imię czego prawie zginął.
- Kirk Daniels był młodym chłopakiem zwerbowanym przeze mnie jakiś rok temu. Był Amerykaninem, nie miał rodziny. Przyszedł pewnego dnia z propozycją. Chciał wejść w szeregi Śmierciożerców i dostarczać nam wszelkich informacji, jakie uda mu się zdobyć. Nie raz próbowaliśmy czegoś takiego, ale takie akcje szybko były demaskowane. Wbrew pozorom, nie tak łatwo zaskarbić sobie uznanie Voldemorta. Jedni nie przechodzili jego próby, inni tak, ale późniejsze działania były dla nich zbyt ciężkie do zniesienia. Ten chłopak sam wyszedł z inicjatywą. Jak twierdził, nie miał nic do stracenia, chciał zrobić w życiu coś dobrego. Byłem sceptycznie nastawiony wobec jego podejścia. Młody, który chce zbawić świat... Odmówiłem. Nie był moim podwładnym. Nie chciałem mieć go na sumieniu. Kirk powiedział jednak, że z moją pomocą lub bez i tak spróbuje zdobyć cenne informacje. Chodziło mu tylko o to, by mógł je komuś przekazać. W końcu zawołałem Daviesa, obgadaliśmy wszystko w trójkę i zgodziłem się podjąć ryzyko. O dziwo, chłopakowi się udało. Przez prawie rok dostarczał nam informacji. Nie wszystkich rzecz jasna, ale rozumiem jego wybory. Gdyby mówił nam o wszystkim, bardzo szybko by wpadł, ponieważ nie tak znowu trudno przeanalizować, kto brał udział w każdej nieudanej akcji. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób dzięki niemu uratowaliśmy, ale również w związku z jego decyzjami drugie tyle poniosło śmierć, której mogliśmy zapobiec. Pięćdziesiąt procent powodzenia nie jest chyba jednak złym wynikiem. Musiałem wziąć za to odpowiedzialność.
- Zależy, w której połowie jesteś – wtrąciłem.
- To prawda, ale uwierz mi, James, nie miałem wyboru. W pewien sposób mam na sumieniu wiele osób.
- To nie jest twoja wina – rzekła matka.
- Z tego również zdaję sobie sprawę.
- Jeśli ten gość tak dobrze sobie radził, to co się stało?
- Zakochał się. W dziewczynie, która służyła Voldemortowi – Tego się nie spodziewałem. – Powiedział mi o tym wprost, a kiedy to zrobił, nakazałem mu odejść, szczególnie, że sam poinformował mnie, że jego ukochana może go zdemaskować. Wiedziałem, że to dla niego trudne, ale uparł się, że wykona ostatnią misję, a potem zniknie. Zgodziłem się, chociaż to wszystko wydawało mi się nieprzemyślane i gwałtowne. Obiecałem, że ostatni raz spotkam się z nim właśnie tamtego wieczora. Przyszedł...
- Powiedział ci coś ważnego?
- Jedynie dwa słowa, zanim znaleźli nas Śmierciożercy. Dwóch, ale wystarczyło. Dziewczyna, w której się zakochał i jakiś inny facet. Mieli nas załatwić, ale dziewczyna nie potrafiła zabić Kirka, więc zrobił to za nią jej towarzysz. W tamtej chwili wiedziałem, że nie wyjdę z tej akcji żywy, ale po śmierci Danielsa kobieta wpadła w szał i walnęła zaklęciem swojego partnera. Ja dostałem przypadkiem. Byłem zaskoczony tym, że żyję. Naprawdę.
- Znaleźli cię jacyś mugole.
            Ojciec zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Nie potrafię wytłumaczyć tego, dlaczego jestem tutaj teraz z wami – przyznał z pewnym zakłopotaniem. – Mogę tylko przypuszczać, że Voldemort ceni sobie w pierwszej kolejności porządek we własnych szeregach.
- Co ty mówisz? – spytała matka.
- Kochanie, niezmiernie cieszę się, że was widzę – spojrzał na nią z uczuciem. – Kiedy akcja wymknęła mi się spod kontroli, myślałem tylko o was. O tym, czego nie powiedziałem, nie zrobiłem. Nie wiedzielibyście, za co i dlaczego zginąłem, chociaż wpisane jest to w to, co robię. Dostałem drugą szansę – uśmiechnął się do niej. – Ale mam też na sumieniu kolejną osobę.
- To nie była twoja wina, tato – powiedziałem. – Kazałeś mu się wycofać, a on tego nie zrobił. Błędem było jedynie spotykanie się z nim. To on naraził cię na niebezpieczeństwo – zirytowałem się.
- Nie oceniaj Kirka tak pochopnie, James. To prawda, kazałem mu się wycofać, wszystko to było już zbyt ryzykowne i może faktycznie powinienem zostawić go samego, odciąć się od całej intrygi, ale ostateczna decyzja należała do niego, a ja nie mogłem zabronić mu ostatni raz spotkać się z dziewczyną, którą być może naprawdę pokochał.

~ * ~

            Ojciec nie powiedział nam, jakie dwa słowa przekazał mu Kirk Daniels, ale wyjaśnił to na pewno aurorom, którzy weszli do niego w zasadzie od razu po tym, jak skończył zdawać relację mi i mamie. Sam nie wiedziałem, co w tej chwili czuję i co myślę. Z jednej strony byłem wściekły na gościa, który zginął w imię wyższego dobra ludzkości, z drugiej zły na ojca, że mimo świadomości ryzyka zgodził się na ostatnie spotkanie ze swoim informatorem. Z jednej strony rozumiałem postępowanie Danielsa, z drugiej postępowanie ojca. W obu kwestiach. Była szansa zyskania cennych informacji i być może uratowania niewinnych osób, i oboje podjęli decyzję o tym, że się tego podejmą. Jeśli chodzi o kwestię, która ostatecznie spieprzyła całą akcję... Zdawałem sobie sprawę z tego, że w zasadzie postąpiłbym tak samo. Za wszelką cenę chciałbym ostatni raz zobaczyć Lily.
            Uzdrowiciele zapewnili nas, że z ojcem wszystko jest w porządku i za kilka kolejnych dni powinien wyjść ze szpitala. Pod wieczór znowu siedzieliśmy w trójkę w jego sali i zwyczajnie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Ostatnimi czasy, rzadko kiedy nam się to zdarzało. Każdy miał swoje zajęcia i sprawy do załatwienia. To było w porządku. Nie podobało mi się tylko to, że by znów móc do tego wrócić, musiała wydarzyć się taka tragedia.
- Kochanie – zwrócił się tata do mamy. – Mogłabyś przynieść mi coś do picia? – poprosił.
- Ja przyniosę – zaoferowałem się.
- Chętnie się przejdę – zgasiła mój zapał matka, po czym szybko wyszła z sali.
            Spojrzałem na ojca i już wiedziałem, o co mu chodziło.
- Rozumiem, że chciałeś ze mną pogadać.
- Chciałem.
- O czym? – Opowiedziałem mu wcześniej wszystko, co się ostatnio stało, a o czym nie miał pojęcia. Zapewniłem, że Syriusz również się z nim skontaktuje, wyjaśniając, dlaczego nie ma go tu ze mną. Zrozumiał, chociaż miał co do tego odmienne zdanie. Nic dziwnego, w końcu traktował go jak własnego syna.
- Wiem, że rozumiesz, a jeśli nie, to zrozumiesz, decyzję moją i Danielsa.
- Rozumiem – potwierdziłem. – Nie wiem jednak, do czego zmierzasz – przyznałem.
- Wiesz, zawsze lubiłem Lily... – I już wiedziałem, co będzie tematem rozmowy. – Z reguły było mi jej żal, bo znam cię i wiem, jaki jesteś upierdliwy, jeśli czegoś naprawdę chcesz, a po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że jej pożądasz za wszelką cenę. – Rzuciłem mu krótkie spojrzenie. – Wybacz, zabrzmiało to bardzo przedmiotowo. Nie o to mi chodziło.
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć – przyznałem. – Zdaję sobie sprawę z tego, że mógłbym wszystko zrobić inaczej, ale nie zrobiłem.
- Mówiłeś, że dała ci w końcu szansę.
- Dała, a ja nie mam zamiaru w żaden sposób jej zmarnować.
            Zapadła chwila ciszy.
- Słyszałem wszystko, co przez te kilka dni oboje z mamą do mnie mówiliście – wyznał w końcu. Zaskoczył mnie, ale dopuszczałem taką możliwość. Kiedy dzisiaj wygłaszałem swoją listę, miałem wręcz taką nadzieję. Teraz jednak dziwnie się z tym czułem. – Co jest na pierwszym miejscu tego, co chcesz powiedzieć Lily? – spytał. Przyjrzałem mu się dokładnie. Nadal miał podobne do moich rozczochrane, ciemne włosy i brązowe oczy skryte za okularami, jednak był już starszy. Uśmiech, który teraz widziałem, pogłębiał kilka zmarszczek, a spojrzenie i widoczne zmęczenie na jego twarzy mówiły o tym, że wiele przeszedł.
- Coś, co słyszała już wiele razy – odparłem w końcu. – Jeśli tylko ją zobaczę, powiem jej, że ją kocham i nie mogę bez niej żyć. Naprawdę rozumiem decyzję Danielsa, tato. Sam zrobiłbym to samo dla Lily...
- A ja dla twojej matki – wszedł mi w słowo, na co uśmiechnąłem się do niego. Schylił się i potargał mi włosy. – Wracaj do szkoły.
- Co? Siedziałem tu prawie tydzień, czekając, aż się obudzisz, a kiedy w końcu to zrobiłeś, od razu wywalasz mnie do szkoły? – spytałem z rozbawieniem. Wiedziałem, o co mu chodzi.
- Zapewne jeszcze kilka dni tu spędzę, a nie jestem pewny, czy zdołasz nadrobić tyle materiału – odparł złośliwie, po czym zaśmiał się.
- Wiesz, teraz mam bardzo mądrą dziewczynę... – zauważyłem
- Więc wracaj do niej. Kocham cię, synu. Zawsze będę, ale teraz dam już sobie radę. To ja powinienem troszczyć się o ciebie, a nie ty o mnie – skinąłem głową. Wiedziałem, co ojciec chciał tym wszystkim dać mi do zrozumienia.
- Ja też cię kocham, tato.
 

Lily Evans

            Zima w tym roku postanowiła porozpieszczać młodsze roczniki. Nadal było stosunkowo za zimno i zdecydowanie zbyt dużo śniegu, co nie zachęcało do pieszych wędrówek po terenach Hogwartu, które, z racji konieczności brodzenia w białym puchu sięgającym mniej więcej do połowy łydek, bardziej się przedłużały i męczyły, niż dawały radość. Miałam dzisiaj jednak dosyć siedzenia nad książkami. Teraz, skończywszy lekcje, musiałam oczyścić umysł i poukładać sobie wszystkie nowe informacje. Ubrałam się więc i wyszłam na dwór.
            Jedno z moich ulubionych miejsc nie robiło dużego wrażenia podczas mroźnej i śnieżnej zimy, aczkolwiek postanowiłam, że będzie idealne do samotnego spędzenia chwili czasu. Wyszedłszy więc na dwór, zręcznie unikając zabłądzonych w magiczny sposób śnieżnych kulek, skierowałam swoje kroki w stronę mostu.
            Nie spodziewałam się, że kogoś tu zastanę, a jednak z daleka dostrzegłam samotną postać w charakterystycznej, znanej mi, zielonej sportowej kurtce. Zawahałam się. Nie wiedziałam, czy akurat w tym momencie jestem gotowa na rozmowę z Krukonem. Z drugiej strony nie rozmawialiśmy już z dobry miesiąc, a ja od jakiegoś czasu układałam w głowie słowa przeprosin, które powinnam dawno temu skierować w jego stronę. Przyznam szczerze, że trochę mi go brakowało. Wiedziałam, że nie będzie dokładnie tak jak dawnej, już chociażby z tego powodu, że spotykałam się z Jamesem, ale, bądź co bądź, Hilliard był moim przyjacielem, na którego bezpodstawnie się wściekłam. Wzięłam więc głęboki oddech i ruszyłam w jego stronę, zatrzymując się obok niego i opierając o barierkę. Kev nie spojrzał na mnie, ale wiedziałam, że zanotował moje przybycie. Staliśmy chwilę w milczeniu. On chyba nie miał mi nic do powiedzenia, bo nie odzywał się nawet słowem, a i nie wykazał żadnego zainteresowania moim zjawieniem się.
- Przepraszam cię, Kevin – powiedziałam w końcu, strzepując część śniegu z barierki. – Powinnam zrobić to już dawno – przyznałam. – Nie wiem, czy dalej chcesz ze mną rozmawiać i się ze mną przyjaźnić... Jeśli nie, zrozumiem. W końcu sama wszystkich wtedy do siebie zraziłam. Mimo wszystko, jeszcze raz przepraszam. Od dawna chciałam ci to powiedzieć. Nie powinnam wtedy na ciebie naskakiwać, bo wbrew sobie stanąłeś i za mną, i w pewnym sensie za Jamesem. – Zamilkłam w końcu, bo nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć po tak długim czasie.
- Myślałaś o tym od dawna, a w ramach przeprosin wymyśliłaś tylko: „nie powinnam na ciebie naskakiwać”? – spytał w zasadzie bez żadnych emocji.
- Nie wiem, co więcej mogłabym ci powiedzieć – przyznałam. – Może jedynie to, że, jak cała reszta, ty również miałeś rację. Nie lubię jednak, kiedy ktoś wtrąca się w moje życie i moje sprawy, a wtedy tak było.
- Ale sytuacja też była inna niż obecnie zakładamy.
- Wiem i uwierz mi, że z całego serca żałuję, że nie postąpiłam wtedy inaczej. Nie chciałam nikogo urazić. Ani ciebie, ani dziewczyn, ani tym bardziej Jamesa.
- Ale to zrobiłaś, chociaż wszyscy mówili ci, że popełniasz błąd.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie jestem w stanie cofnąć czasu. Być może, żeby się w końcu opamiętać, musiałam nie tyle zranić Pottera, ale siebie. Zobaczyć, jak to jest, kiedy traci się coś, na czym cholernie ci zależy. Sama już nie wiem. Nie chcę jednak, żebyś nadal był na mnie zły. Nie musisz ze mną rozmawiać, jeśli tego nie chcesz, ale wybacz mi to, co ci wtedy powiedziałam.
            Krukon spojrzał w końcu na mnie i przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Nie widziałam w jego zielonych oczach wściekłości ani żalu.

- Nie jestem już na ciebie zły – rzekł w końcu, odwracając wzrok. – Byłem i to nawet nie z powodu tego, co mi powiedziałaś. Nie raz rzucałaś w moją stronę podobne słowa. Byłem wściekły na to, że przez ciebie naprawdę zrobiło mi się żal Pottera. Mimo tego, co o nim myślę, naprawdę potrafiłem mu wtedy współczuć i to chyba wkurzyło mnie bardziej niż to, że na mnie nawrzeszczałaś.
- Przeszło ci? – spytałam.
- Tak, kiedy po tym całym konkursie, który urządził twój ukochany, zobaczyłem, że tym razem to ty cierpisz.
- Dzięki – rzuciłam z ironią.
- Należało ci się.
- Zdaję sobie z tego sprawę – odparłam. – Przestało być ci żal Rogacza?
- Tak, kiedy zobaczyłem, że jednak się z nim dogadałaś.
- Jeśli nie jesteś już na mnie wściekły, to wybaczysz mi moje zachowanie? – spojrzałam na niego z nadzieją. – Naprawdę mi cię brakowało, Kev.
- Ech, Evans... Co ja mam z tobą za życie? – uśmiechnął się, a ja rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję – pocałowałam go w policzek, na co ten drastycznie mnie od siebie odsunął.
- Nie zapędzaj się tak – rzucił.
- Przepraszam – posłałam mu szeroki uśmiech.
- Jeszcze ktoś pomyśli, że na mnie lecisz i będzie gadanie – skrzywił się.
- Na ciebie? Nawet ślepy i głuchy nie zwróciłby na ciebie uwagi – pokazałam mu język, po czym zaśmiałam się w tym samym momencie, w którym kupka śniegu, rzucona przez niego w moją stronę, wpadła mi do ust. Wściekła szybko go wyplułam, po czym w ramach zemsty posłałam w jego stronę magicznie uformowaną kulę.

~ * ~

- Dumbledore chce cię widzieć – poinformowała mnie Dorcas, siadając obok w wolnym fotelu.
- Dyrektor? – zdziwiłam się, posyłając jej pytające spojrzenie, ale ona wzruszyła tylko ramionami. – Mówił coś?
- Że jeśli możesz, to masz przyjść do niego przed kolacją, bo potem gdzieś wyjeżdża.
- Wyjeżdża? – wtrąciła się Ann.
- Tak powiedział.
- Ostatnio ciągle go nie ma – zauważyła, po czym zamyśliła się podejrzanie. Znałam tę jej minę, ale Dumbledore to Dumbledore. Nawet ktoś tak wścibski i dociekliwy jak moja przyjaciółka nie był w stanie przewidzieć i rozszyfrować decyzji dyrektora.
            Spojrzałam na zegar wiszący nad kominkiem. Siedemnasta jedenaście. Stwierdziłam, że przy najbliższej okazji powinnam kupić sobie w końcu nowy zegarek, bo mój stary rozleciał się i chociaż mogłam, nie naprawiłam go czarami. W zasadzie czekałam na Syriusza, bo James obiecał, że później się do niego odezwie, więc chciałam wiedzieć, czy stan pana Pottera uległ poprawie, ale Black wyszedł gdzieś i jeszcze nie wrócił, a ja też nie chciałam siedzieć i czekać jak taka głupia i upierdliwa. Po wczorajszej rozmowie z Rogaczem byłam już spokojna. Postanowiłam więc przejść się do dyrektora od razu, bo z racji tego, że dzisiaj zrobiłam sobie dzień wolny od wszelkich powtórek materiału, nie miałam nic do roboty prócz siedzenia z Ann i słuchania jej gadania o przygotowaniach do balu, w których brała udział.
- Ech, dziwne to – rzuciłam, bo Dumbledore z zasady nie wzywał do siebie pojedynczych uczniów nawet, jeśli byli prefektami. Wszelkie sprawy w pierwszej kolejności załatwiała McGonagall. – Ale i tak się dzisiaj obijam, więc lepiej pójdę do niego od razu – dodałam i zwlekłam się z kanapy, po czym udałam się do wyjścia.

~ * ~

            Zazwyczaj główne korytarze były znośnie zatłoczone. Teraz, kiedy w szkole przybyło kilkadziesiąt osób, ich zagęszczenie jeszcze się zwiększyło. Zamiast siedzieć w pokojach, ludzie woleli spotykać się poza dormitoriami. Nie dziwiło mnie to, bo bardzo często chodziłyśmy z dziewczynami bez żadnego celu przejść się po zamku, chociaż po ponad sześciu latach znałyśmy wszystkie oficjalne przejścia na pamięć. Te tajne rozpracowali chyba tylko Huncwoci. Uśmiechnęłam się do siebie, a moje myśli powędrowały w stronę mojego chłopaka.
            Mijając roześmianych uczniów, we wszechobecnym tłumie wyłapałam również jednego z aurorów, którzy od pewnego czasu starali się nadzorować to, co w ostatnim czasie wyprawiała część Ślizgonów. Już dawno wyrzuciłam z pamięci te zdarzenia, aczkolwiek wtedy posłuchałam w końcu dziewczyn i Pottera i od tamtego czasu uważałam na moich uroczych kolegów ze Slytherinu. Dziewczyna, która kontrolowała akurat korytarz, na którym była, wydawała mi się znajoma. Miała krótkie, ciemne włosy i była może ze dwa, trzy lata starsza ode mnie. Nie wyglądała na szczęśliwą z powodu powrotu do szkoły, aczkolwiek orientując się mniej więcej w szkoleniu aurorów, doszłam do wniosku, że jest to jej pierwsza indywidualna misja. Nic więc dziwnego, że wolałaby rzucić się wprost w sam środek walki ze Śmierciożercami.
            Skręciłam w końcu w korytarz, na końcu którego stał posąg otwierający wejście do gabinetu dyrektora. Zazwyczaj był względnie pusty, jednak w tym momencie znajdowało się na nim kilka osób. Dokładniej mówiąc, McGonagall właśnie dawała kolejną reprymendę dwóm chłopakom i jednej dziewczynie. Z tego, co udało mi się usłyszeć, dwóch facetów pojedynkowało się o obecną przy tym wydarzeniu blondynkę. Wyminęłam szybko całą czwórkę i zawahałam się chwilę, ale doszłam do wniosku, że jeśli dyrektor mnie wezwał, to liczył się z tym, że rzucę hasło i sama wejdę na górę. Tak też zrobiłam.
            Stanęłam przed drzwiami do jego gabinetu i zapukałam trzy razy. Usłyszałam głos Dumbledore’a zapraszający mnie do środka, więc nacisnęłam klamkę i weszłam. Na mój widok dyrektor uśmiechnął się.
- Aa, panna Evans. Mogłaby pani zaczekać dwie minuty...? – poprosił, na co skinęłam głową i chciałam coś odpowiedzieć, ale w słowo wszedł mi obecny gość Dumbledore’a.
- Niech zostanie. W zasadzie ja chyba mogę już iść. – Nie czekając na reakcję dyrektora, przekroczyłam jednak próg jego gabinetu i spojrzałam na osobę, która wypowiedziała te słowa.
- James...
- Lily... – uśmiechnął się szeroko.
            Podeszłam do niego, a kiedy napotkałam jego wzrok, przytulił mnie mocno. Może nie było to stosowne w gabinecie dyrektora, który prowadził rozmowę z Rogaczem, a potem kolejną chciał odbyć ze mną, ale w sumie byłam przekonana, że nie ma nic przeciwko.
            Odsunęłam się w końcu od Pottera na tyle, bym mogła na niego spojrzeć, a jednocześnie na tyle, by nadal mógł mnie trzymać, a potem pocałowałam go szybko. Wyczułam, że był niezwykle zaskoczony.
- Przepraszam, dyrektorze – zwróciłam się do Dumbledore’a, ale ten uśmiechnął się tylko.
- Nic nie szkodzi, panno Evans.
- Mogę już iść, dyrektorze? – spytał Rogacz.
- Tak. Odwiedzę potem pańskiego ojca – Potter skinął głową
- James – zatrzymałam go jeszcze. – Z twoim tatą...
- W porządku, Lilka. Zaczekam na dole – dodał, po czym wyszedł z gabinetu.

~ * ~

          Rogacz czekał na dole tak, jak obiecywał. Na korytarzu było większe zamieszanie niż wtedy, kiedy tu szłam, z racji tego, że ludzie kierowali się do Wielkiej Sali na kolację, ale w żadnym wypadku już mi to nie przeszkadzało. Zeszłam z ostatniego schodka, a Potter uśmiechnął się szeroko. Pokonaliśmy dzielący nas kawałek, po czym ten ponownie mocno mnie przytulił, zatapiając na chwilę twarz w moich włosach. Jeśli ktokolwiek z obecnych na tym korytarzu zwrócił na nas uwagę, miałam to gdzieś. Już teraz nie zależało mi na tym, żeby ukrywać to, że jesteśmy razem.
- James...
- Cześć, skarbie – powiedział, po czym odsunęłam się kawałek, by na niego spojrzeć. Był niewyspany i zmęczony, ale na jego twarzy malowała się ulga. Nie to napięcie, które widoczne było jeszcze wczoraj wieczorem. Jeśli wrócił do szkoły, oznaczało to, że stan pana Pottera uległ znacznej poprawie. Nie chciałam go jednak w tej chwili zadręczać szczegółowymi pytaniami.
- Co ty tu robisz? – spytałam więc tylko, splatając palce swojej dłoni z jego.
- Nie cieszysz się, że jestem?
- Oczywiście, że się cieszę – uśmiechnęłam się. – Tylko...
- Z ojcem już wszystko w porządku. Dzisiaj odzyskał przytomność, czuje się dobrze, nic mu już w zasadzie nie jest. Rozmawiałem z nim, głowę zawracali mu też aurorzy. Za kilka dni wyjdzie ze szpitala.
- Bardzo się cieszę – powiedziałam. – Tak się martwiłam...
- Wiem, Lilka i jeszcze raz cię przepraszam, że zachowałem się jak dupek, ale...
- Żadnego ale, James – przerwałam mu szybko. – W porządku. Nie ma, o czym mówić. Wyjaśniliśmy wszystko i nie będziemy na nowo roztrząsać tego tematu.
- Nadal uważam, że nie powinnaś...
- Potter... – wkurzyłam się, a on spojrzał na mnie uważnie i w końcu ponownie skapitulował.
- Dobrze, jeśli nie mam innego wyjścia...
- Nie masz – potwierdziłam.
- Stęskniłem się za tobą – powiedział i ponownie mnie przytulił.
- Ja za tobą też – przyznałam.
            Jeśli w tej chwili byłam egoistką, miałam to gdzieś. Cieszyłam się niezmiernie, że James wrócił do szkoły. W duchu skakałam również z radości na wiadomość, że panu Potterowi nic nie jest. Naprawdę kamień spadł mi z serca. Musiałam jednak zadać jedno pytanie.
- Rozmawiałeś dzisiaj z Syriuszem? – spytałam.
- Rozmawiałem – odparł, a na jego twarzy pojawiła się pewna obawa i niepewność.
- I?
- Pogadamy o tym wieczorem, ok? Z Blackiem i Peterem.
- W porządku. Chcesz odpocząć? – zaproponowałam.
- Chcę się w końcu porządnie wyspać, bo padam z nóg, ale najpierw chętnie bym coś zjadł – skinęłam głową i delikatnie go pocałowałam.
- Lily?
- Tak? – Wiedziałam, co powie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to, co zrobiłaś w gabinecie Dumbledore’a nie było dla niego zaskoczeniem?
- Zdaję.
- A zdajesz sobie sprawę z tego, że obecnie na tym korytarzu jest jakieś dwadzieścia osób i co najmniej pięć z nich właśnie zaczęło cię nienawidzić? – Szczerze roześmiałam się na to jego stwierdzenie. Kilka dni, a tak bardzo mi go brakowałam.
- Z tego również zdaję sobie sprawę – odparłam. – I szczerze? Kompletnie już mnie to nie obchodzi.

~ * ~

- Nie chciałeś zostać dłużej w szpitalu? – spytałam, kiedy schodziliśmy już na dół. – Dumbledore na pewno nie miałby nic przeciwko.
- Ojciec mnie wywalił – odparł James.
- Co?
- Pogadaliśmy sobie, a potem powiedział, że mam wracać i powiedzieć ci coś.
- Co?
- Że cię kocham i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia – odparł i złapał mnie za rękę. – Poza tym, nie chciał, żebym nadal robił sobie zaległości.
- I domyślam się, że podziałał na ciebie argument zaległości w lekcjach? – zaśmiałam się.
- Oczywiście. Myślisz, że wracałem z twojego powodu? – rzucił mi rozbawione spojrzenie.
           Zanim go uderzyłam, przyciągnął mnie do siebie i pocałował w głowę. Byliśmy już blisko Wielkiej Sali, gdzie kręciło się jeszcze więcej ludzi niż na pozostałych korytarzach zamku, więc zarejestrowałam kolejne ciekawskie i zaskoczone spojrzenia, będące reakcją na nagły wybuch czułości Rogacza skierowany w moją stronę. Nadal nie chciałam być obiektem plotek, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że zanim żeńska część szkoły przyzwyczai się do mojej nowej roli, minie kilka dni, tygodni, a może nawet miesięcy.
- Teraz nienawidzi mnie jeszcze więcej dziewczyn – zauważyłam ze śmiechem. Samo to, że uśmiechałam się i śmiałam publicznie w towarzystwie Pottera, powodowało zapewne pewne zdziwienie.
- Chyba tak. Nadal ci to nie przeszkadza? – pokręciłam głową.
- To dobrze.
- James?
- Tak?
- Już wszystko w porządku? – spytałam. – W sensie... Czy ta sprawa z twoim tatą nadal cię niepokoi? – Potter zastanawiał się przez chwilę.
- Nie bardziej niż zwykle. Wszystko dobrze się skończyło, więc lepiej zająć się tym, co będzie. Na pewno jeszcze jakiś czas będą się tą sprawą zajmować. W końcu prawie śmiertelny atak na szefa aurorów nie może pozostać bez odzewu, ale z ojcem omówiliśmy całą kwestię i między sobą wyjaśniliśmy kilka spraw. Jak tylko wyjdzie ze szpitala, wróci do pracy, ale nie jest pewny, czy nadal będzie działał w pierwszej linii. Chce jeszcze zobaczyć swojego wnuka – uśmiechnął się.
- Wnuka? – posłałam mu zdezorientowane spojrzenie. – Czy ja o czymś nie wiem?
- Żartuję tylko – zaśmiał się. – Co nie zmienia faktu, że zapewne chciałby zostać dziadkiem.
- Nie zapędzaj się, Potter – rzuciłam, po czym na coś wpadłam. – Powiedziałeś rodzicom.
- Powiedziałem. Myśleli, że żartuję. Wiesz, w chwili, kiedy zostałaś dziewczyną Jamesa Pottera, dużo straciłaś w oczach teściowej.
- Potter! Twoja mama bardzo mnie lubi – rzuciłam i pokazałam mu język.
- Obawiam się, że jedynie twój tata może mieć co do naszego związku obiekcje.
- Nigdy nic do ciebie nie miał – zauważyłam.
- Nigdy wcześniej nie byłem też twoim chłopakiem.
            W zasadzie nikogo nie powinno obchodzić to, z kim się spotykam i zapewne interesowało to niewielką liczbę osób, aczkolwiek od strony Rogacza sytuacja ta wyglądała trochę gorzej. Nie zastanawiałam się nad tym, jak nasz związek przyjmą te wszystkie rozhisteryzowane i zawiedzione jego wyborem dziewczyny. Nie chciałam, żeby wynikła z tego jakakolwiek afera. Moi rodzice naprawdę mocno zaprzyjaźnili się z rodzicami Jamesa. Jego samego również bardzo lubili, mimo tego, iż tata był wielce usatysfakcjonowany moimi ciągłymi odmowami i podejściem do Pottera. Nie wiedział jednak jeszcze, że w tej kwestii coś się zmieniło. Domyślałam się, że mimo całej swojej sympatii do Rogacza, nie przyjmie tego z uśmiechem na ustach. Przecież zawsze byłam jego małą córeczką, a James automatycznie poddany zostanie uciążliwej obserwacji i zauważalnej niechęci za samą zmianę mojego podejścia. Miałam nadzieję, że o tym, iż spałam z nim nie mając jeszcze stu pięćdziesięciu lat, prędko się nie dowie.
           Druga sprawa – o ile mogłam pojąć większość zachowań Rogacza, przyzwyczaić się do nich, zaakceptować, a nawet w części z nich znaleźć pozytywne aspekty, które kojarzyłam tylko z nim, o tyle chyba nigdy w życiu nie zrozumiem tego, w jaki sposób potrafi łączyć poważne tematy z żartami, które splatają się w jednym zdaniu. Mogliśmy w jednej chwili rozmawiać o prawie śmiertelnym wypadku jego ojca, a on rzucał nagle tematem wnuków. Tego jednego chyba nigdy nie uda mi się pojąć, ale nie powiem, żeby już teraz te jego deklaracje mi się nie podobały. Dzięki takiemu, można by pomyśleć, że głupiemu gadaniu, czułam, że jednak w tej kwestii nigdy nie kłamał. Chciał spędzić ze mną resztę swojego życia.

~ * ~

- Na pewno chcesz to dzisiaj zrobić? – spytał Rogacz, kiedy w końcu dotarliśmy do Wielkiej Sali.
- James, dajmy już spokój. To, że z tobą chodzę może być szokujące, ale chyba nie jest to żadna wielka sprawa i powód do robienia z tego afery przed całą szkołą.
- Teoretycznie nie – przyznał. – Dobra, w takim razie chodźmy coś w końcu zjeść – dodał, po czym mocno ścisnął moją rękę i weszliśmy do Sali.
            Chociaż podchodziłam do tego z pewnym dystansem, to mimo wszystko nasze wspólne wejście zostało zauważone przez tę część, która to zauważyć chciała. Nie byłam w stanie zmienić tego, że niektóre dziewczyny były tak zaabsorbowane osobą Pottera, że śledziły w zasadzie każdy jego ruch. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że gdyby jedno spojrzenie potrafiło zabijać, już dawno leżałabym na podłodze martwa. Rogacz miał rację – w tej właśnie chwili wiele osób zaczęło mnie zapewne nienawidzić, a jeszcze więcej dopiero zacznie, kiedy informacja ta obiegnie całą szkołę, a byłam pewna, że tak się stanie. Mimo tego, naprawdę miałam to już w głębokim poważaniu. To ja decydowałam o swoim życiu i podejmowałam decyzje.
- Cześć, chłopaki – rzucił James do Syriusza i Petera, siadając na ławce. Usiadłam obok.
- Co ty tu robisz, Potter? – odparł Black. – Jeszcze dzisiaj mówiłeś...
- Sytuacja się zmieniła. Ojciec się wybudził, wszystko jest w porządku, za kilka dni wyjdzie ze szpitala. Nie miałem, kiedy się odezwać.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – Łapa w zasadzie nie wiedział, co więcej powiedzieć, ale znałam go i wiedziałam, że w tej właśnie chwili odetchnął z ogromną ulgą.
- Pytał o ciebie, ale powiedziałem mu to, co chciałeś.
- Dzięki.
- Chce cię widzieć przy pierwszej możliwej okazji.
- Jasne – odparł Black z szerokim uśmiechem. Naprawdę, szczęśliwe zakończenie całej sprawy, ściągnęło ciężar z jego serca.
- Remus nadal jest w Skrzydle? – Syriusz skinął głową. – Mówiliście mu, co się stało?
- Nie i niech tak zostanie. Nie mam żadnych śladów na potwierdzenie tego, czego możliwe, że się domyśla, co ułatwia sprawę. O reszcie pogadamy później – dodał, spoglądając ponad ramieniem Jamesa.
            Odwróciłam się za siebie i spostrzegłam, że w naszą stronę idą dziewczyny.
- Potter, ty to zawsze musisz mieć wielkie wejścia – rzuciła wesoło Dor.
- Nawet cię nie widziałyśmy, a już wiedziałyśmy, że wróciłeś. Wszyscy na korytarzu gadają tylko o tym, że chodzicie ze sobą – Ann posłała mi rozbawione spojrzenie. – Zastanawiam się, czy nie zacząć pisać jakiejś gazety na wasz temat. Informacje z pierwszej ręki i tajemnice wyjawione przez „życzliwego” przyjaciela. Nawet, gdybym sprzedawała egzemplarz po pięć sykli, byłabym milionerką. Co wy na to?
- Ani mi się waż – szybko zgasiłam jej zapał. Wiedziałam, że żartowała, ale wiedziałam również, że byłaby w stanie bardzo szybko zrealizować swój genialny pomysł. Vick zaśmiała się tylko i zaczęła jeść, cały czas nie spuszczając z nas swojego rozbawionego wzroku.
- Mam tylko jedną prośbę, Lilka...
- Hmm? – spojrzałam na nią.
- Bardzo was proszę, nie ślińcie się publicznie na każdym kroku – powiedziała i szybko schowała głowę pod stołem, unikając zręcznie wody z kubka, którą automatycznie chciałam chlusnąć jej w tę roześmianą twarz.
- Spokój! – zakomenderowała Dorcas. – Ann, wyłaź.
- Evans mnie czymś zaraz obleje i cały makijaż mi spłynie! – pożaliła się, ale usiadła już normalnie.
- To nie gadaj głupot, bo moja zemsta będzie gorsza niż twój zniszczony makijaż – zagroziłam.
- A mścić to się moja dziewczyna potrafi perfekcyjnie, Vick – przytaknął James, po czym pocałował mnie tak, by już nikt nie miał co do naszego związku żadnych wątpliwości.