piątek, 30 stycznia 2015

11. Pocałuj mnie cz. II

Witajcie kochani! 
     Dzisiaj zgodnie z obietnicą, z okazji urodzin Lily, druga część rozdziału pojawia się wcześniej :) 
     Na wstępie chciałabym podziękować za, aż 3!, nominacje do LBA. Odpowiedzi na pytania, jeśli was interesują, możecie znaleźć w odpowiedniej zakładce.
     I jeszcze ogólnie kilka słów co do rozdziałów, które pojawiły się i będą pojawiać się na moim blogu. W katalogu "opowiadanie", który znajduje się na moim laptopie istnieje na chwilę obecną 19 całych rozdziałów. Jak już niejednokrotnie pisałam, są one długie, więc nie mam wyjścia, chcąc nie chcąc, muszę dzielić je na kilka części. Poza tym nie wiem nawet, czy onet pozwoliłby mi wstawić aż tak długi rozdział. Staram dzielić się je w "zamkniętych" scenach, ale jeśli 30 stron jest tą całością, to niestety i tak akcja dzieli się na części i musicie czekać na jej zakończenie kolejny tydzień. Bardzo was za to przepraszam, ale nie mam innego wyjścia. Mam nadzieję, że zrozumiecie, bo zaczynając pisanie, nie sądziłam, że kiedyś będę musiała dopasowywać treść do bloga :)
     Pozdrawiam was mocno i zapraszam na drugą część rozdziału, która jest strasznie przegadana i składa się prawie z samych dialogów. Przyznam szczerze, że to jest mój najmniej udany rozdział, ale sami oceńcie.

Luthien

***

Lily Evans
     Byłam już w połowie drogi do zamku, gdy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Sprawdziłam, czy moja różdżka nadal leży na swoim miejscu w kieszeni i przyspieszyłam. Ten, kto za mną szedł, widocznie chciał mi dorównać kroku, bo mogłabym przysiąc, że w pewnym momencie biegł. Uciekanie nic nie da, pomyślałam i w jednej chwili zdecydowałam, co zrobię. Odwróciłam się, jednocześnie wyciągając różdżkę z kieszeni.
- Co ty tu robisz? – spytałam, kiedy zorientowałam się, kto przede mną stoi.
- Zwariowałaś? – odparł Potter. – Kolejny zamach na moje życie?
- Nie planowałam żadnego zamachu, chociaż to bardzo kusząca propozycja – stwierdziłam złośliwie.
- Evans, co ja ci znowu zrobiłem?
- Nienawidzę koloru różowego – powiedziałam wściekła, ale James posłał mi tylko litościwe spojrzenie.
- Wiem, ale może chodzi ci o coś jeszcze? Czy od teraz zawsze już będę skazany na twoje humory, jeśli tylko zbliżę się do ciebie, z racji tego, że nie potrafisz opanować swoich uczuć?
- Czy tobie na głowę padło? O czym ty mówisz?
- Chyba dobrze wiesz, o czym – odparł.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co tu robisz? – spytałam po chwili, zmieniając temat.
- Tak jak ty idę do Skrzydła Szpitalnego, bo moja rana chyba nie ma zamiaru się goić.
     Dopiero teraz spojrzałam na jego policzek. Rana była głębsza niż się z początku wydawało. Dodatkowo kapały z niej kropelki krwi, a w środku zbierała się jakaś wydzielina. Z obrzydzeniem odwróciłam wzrok i przeniosłam go na oczy Jamesa. Poczułam dziwne ciepło i zrobiło mi się go trochę żal.
- Wcale nie idę do Skrzydła Szpitalnego – powiedziałam.
- Wiem.
- Tak?
- Jesteś strasznie naiwna Evans. Myślisz, że uwierzyłem w tą bajeczkę Whitby’ego? – Wzruszyłam ramionami. – A tak swoją drogą to mogłabyś mi potowarzyszyć.
- Mogłabym, ale powiem ci, że gdybyś w zeszłym roku uważał na zaklęciach, nie musiałbyś korzystać z pomocy pani Pomfrey.
- Przyznam szczerze, że byłem wtedy zajęty czymś innym.
- Mianowicie?
- Patrzenie na ciebie, było o niebo lepszym zajęciem.
     Wywróciłam oczami, ale serce mi się ścisnęło, widząc jego minę. Postanowiłam zaryzykować. Zbliżyłam się do niego z bijącym sercem, które, kiedy dotknęłam jego twarzy, chciało wyskoczyć mi z piersi.
- Co ty robisz? – spytał z pewną obawą James, zaskoczony tak nagłym moim zbliżeniem. Odsunęłam się szybko i spojrzałam na niego uważnie.
- Chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego, czy spędzić pół godziny, robiąc, co ci się żywnie podoba?
- Hmm, jeżeli spędzisz ten stosunkowo krótki czas ze mną, to poddam się twoim zabiegom. – Wywróciłam oczami.
- Nie ma mowy – powiedziałam. – Mam lepsze zajęcia niż znoszenie ciebie.
- Mianowicie? – Potter nie dawał za wygraną.
     Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo w sumie co miałam zamiar robić przez te pół godziny? Pewnie poszłabym do biblioteki i zagłębiła się w jakiejś lekturze, jednak teraz miałam dylemat. James czy biblioteka?
- No więc? – ponaglił mnie Rogacz.
- W sumie to... – Nie, inaczej. – Mam ci pomóc czy nie? Pytam ostatni raz.
     James wpatrywał się we mnie przez chwilę, a ja dzielnie znosiłam jego wzrok. W końcu powiedział:
- Widzę, że zmiana taktyki. Jak zwykle zresztą. Dobra, niech ci będzie. Tylko żeby nie bolało – zaznaczył i spróbował się uśmiechnąć, co przerodziło się w kolejny jęk.
     Znowu do niego podeszłam i znowu serce zaczęło mi bić jak szalone. Wzięłam jednak głęboki oddech i zbadałam, jak głęboka jest rana, a następnie zaczęłam działać. Najpierw usunęłam ohydną wydzielinę, a potem zasklepiłam czystą już ranę, na co James syknął z bólu. Kiedy skończyłam, powiedziałam:
- Może przez jakiś czas szczypać, ale powinno być wszystko w porządku. Jeśli jednak będzie się coś działo, to idź do Skrzydła Szpitalnego.
- Dzięki – powiedział Potter. Dzięki? Czy ja kiedykolwiek słyszałam z jego ust to słowo? Chyba nie.
- Nie ma sprawy – odparłam zdezorientowana. Schowałam różdżkę do kieszeni, zostawiłam Jamesa samego i ruszyłam do zamku, by nacieszyć się chwilą wolności, zanim będę musiała zmierzyć się z transmutacją i McGonagall.
- Czy ty naprawdę nie możesz spędzić ze mną tych dwudziestu pięciu minut? Gdzie ci się tak śpieszy? – usłyszałam głos Pottera. Miałam nadzieję, że odpuści, ale jak to się mówi: nadzieja matką głupich. Wiedziałam, że za mną polezie, pomyślałam zrezygnowana. Pierwszy raz od dłuższego czasu spotkaliśmy się sam na sam i trochę obawiałam się finału tego spotkania.
- Sądzę, że nie. Poza tym, czy ty zawsze musisz za mną łazić? – spytałam, zatrzymując się i odwracając w jego stronę.
- Tak.
- I nie dasz mi spokoju?
- Nie, bo lubię z tobą przebywać. Chodź – pociągnął mnie za rękę.
     Usiedliśmy na ławce obok jednej ze szklarni. Milczeliśmy jakiś czas, czerpiąc przyjemność z wzajemnej obecności. W końcu zapomniałam o złości na niego i przeszliśmy na temat Quidditcha.
- I co, tak źle się ze mną rozmawia? – spytał James, kiedy skończyliśmy się kłócić, która drużyna jest lepsza.
- Nie – przyznałam. – Jednak wyjaśnijmy sobie coś. Lubię cię, ale bez przesady. Jesteś nachalny, wkurzający, czasami bezczelny, irytujący, chamski i proszę cię, daj sobie spokój z tymi swoimi zabiegami, bo naprawdę na mnie nie działają.
- Nie sądzisz, że wymieniłaś trochę zbyt dużo epitetów?
- Nie sądzę, chociaż... Tak, zapomniałam dodać jeszcze: arogancki i ciągle targasz włosy – powiedziałam, na co on z uśmiechem znowu to zrobił.
- I co w związku z tym? – spytał.
- Właściwie to…
- Właściwie to zapomniałaś powiedzieć, że jestem przystojny, zabawny, pomysłowy i lubisz spędzać ze mną czas.
- Właściwie to chciałam zaznaczyć, że i tak nigdy się z tobą nie umówię, więc daj mi w końcu spokój. – Wstałam z ławki z zamiarem powrotu do zamku.
- Nie byłbym tego taki pewny.
- Coś ty powiedział? – spytałam ze złością. Podeszłam do niego bliżej i kolejny raz wyciągnęłam różdżkę. Celując nią w Pottera mówiłam dalej. – To, że jesteś popularny i ogólnie lubiany, co mnie naprawę dziwi – dodałam z ironią – nie daje ci prawa...
- Evans, Evans, Evans... Jak ty mało wiesz – powiedział Rogacz, również wstał i zanim się zorientowałam, zabrał mi różdżkę, a kiedy zaprotestowałam, dodał: – Wolałbym skończyć tę rozmowę, będąc w jednym kawałku. – Nie wiem, jaką miałam w tej chwili minę, ale James szybko kontynuował, bym nie mogła nic wtrącić. – Wracając do naszej rozmowy...
- To nie była rozmowa, tylko stwierdzenie kilku oczywistych faktów, które powinieneś dobrze znać. Poza tym ja już skończyłam naszą „rozmowę”, jak ty to ująłeś i nie mam nic więcej do powiedzenia. – James zignorował mnie i mówił dalej.
- Powiem szczerze, że jesteś jedyną dziewczyną, która traktuje mnie w ten sposób.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego – powiedziałam z ironią. – Ale wybacz, nie będę za to przepraszać.
- Tak naprawdę to wcale nie jest takie ważne. Wolałbym wiedzieć, dlaczego to robisz i co ci szkodzi umówić się ze mną na jedną randkę. W sumie to nawet nie musi być randka. Po prostu chodźmy kiedyś na czekoladę do Hogsmeade. – Chciałam coś powiedzieć, ale znowu mi nie pozwolił. – Poza tym, jedna rzecz ciągle nie daje mi spokoju. Zastanawiam się, dlaczego po zawarciu naszej umowy, pocałowałaś mnie.
     Poczułam się tak, jakbym dostała w twarz. Wiedziałam, że kiedyś dojdzie do tej rozmowy, ale nie sądziłam, że będzie to tak szybko. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, że powoli ogarnia mnie lekka panika. James znowu wykorzystał sytuację.
- Hmm, zastanówmy się – zaczęłam niepewnie. – Pierwszą odpowiedź już ci dałam, a jeśli chodzi o drugą to może dlatego, że, jak sam zauważyłeś, ma to być jednorazowe, więc wybacz, ale nie umówię się z tobą tylko dlatego, żebyś mógł podwyższyć swoje ego i poczucie wartości. – Trzecie pytanie postanowiłam zignorować. Sama nie wiedziałam, dlaczego go wtedy pocałowałam, więc co mu miałam niby powiedzieć?
- W sumie to twoje wytłumaczenie ma sens, ale...
- Ale?
- Czy twoja odpowiedź nadal będzie taka sama, jeśli po raz setny powiem ci, że liczę na coś więcej niż jedna randka?
     James nie zareagował na brak odpowiedzi na trzecie pytanie, co byłam pewna, że wykorzysta następnym razem. Dodatkowo miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Musiałabym to wszystko na spokojnie przemyśleć, ale nie miałam czasu. Pozostawało mi tylko, trzymać się swojej decyzji i nie zmieniać jej.
- Nie, nie zmieniłoby się – odparłam. – James, umawialiśmy się na coś.
- No cóż. Mimo to, nie uwzględniłaś tego, że jednak mam nad tobą przewagę.
     W sumie racja, pomyślałam. Ma moją różdżkę, ale to jest akurat nic w porównaniu z tym, jaką informację posiada. Informację, która jest przeznaczona t y l k o dla naszej dwójki... Ale w obecnej sytuacji niewiele mogę zrobić. A niech to. 
     Jednak strasznie się pomyliłam, interpretując jego słowa. Nie chodziło mu o różdżkę, ale o coś innego i przede wszystkim silniejszego. O coś, co jest dla mnie większym zagrożeniem niż jakiś głupi urok i co od razu stawiało mnie na straconej pozycji.
     Domyśliłam się tego dopiero w momencie, gdy kolejny raz poczułam jego rękę na mojej tali. Już wtedy wiedziałam, co teraz nastąpi. Próbowałam się bronić, ale w sumie nie było widać żadnych rezultatów, bo... Tak, musiałam to w końcu przyznać sama przed sobą: mimo tego, iż nie chciałam mieć z nim do czynienia na płaszczyźnie związkowej, pocałunki z Potterem były czymś, czego mimo wszystko pożądałam bardziej niż tlenu do życia.
     Kiedy poczułam jego usta na moich, pierwszy raz od dłuższego czasu doznałam uczucia euforii. Każdy kolejny pocałunek wydawał mi się lepszy od poprzedniego (o ile to w ogóle było możliwe). T y l k o w takich chwilach, będąc w ten sposób połączona z Jamesem, czułam, że nie potrzebuję nic więcej. Zamknęłam oczy i przywołałam w pamięci wszystkie pocałunki z nim. Pociąg, sypialnia, którą dzieliłam z dziewczynami, Pokój Wspólny, dormitorium chłopaków... Te wszystkie wspomnienia nałożyły się na siebie, co Rogacz na pewno wyczuł.
     Po jakimś czasie wróciło moje racjonalne myślenie, które od razu dało o sobie znać.
- Nie wiem, za kogo ty się uważasz, ale nie pozwolę żeby... – zaczęłam, próbując okazać złość, a jednocześnie ukryć zmieszanie. Spojrzałam Jamesowi w oczy, w których widać było zadowolenie, satysfakcję i radość. Ten zabieg był jednak błędem, bo jego błyszczące, orzechowe oczy rozbroiły mnie do tego stopnia, że odrzucając na chwilę swój racjonalizm, sama zaczęłam go znowu całować. No właśnie: ZNOWU. Dlaczego? Dlaczego znowu to zrobiłam? Potter był na początku trochę zaskoczony, jak wtedy w jego sypialni, ale ostatecznie, też tak jak wtedy, odwzajemnił pocałunek, pozwalając sobie na większą swobodę.
     Nie przestawałam (DLACZEGO?), a on nie protestował, co było logiczne z jego punktu widzenia i w sumie mnie nie dziwiło. Bałam się tylko konsekwencji mojego działania, bo o nie mi szczególnie chodziło. Z tego, co zrobił James, mogłam się szybko wykręcić, ale nie wytłumaczę s w o j e g o zachowania, o czym Rogacz na pewno nie da mi zapomnieć. Problem w tym, że teraz miał tą przewagę dwa razy mocniejszą. Wiedziałam o tym, ale nadal nie zakończyłam pocałunku.
- To już jest przesada – w pewnej chwili usłyszałam z daleka jakiś głos.
- Dwa zwoje pergaminu? Nie cierpię zielarstwa – odpowiedział mu inny.
     Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to sprawdzenie godziny. Czyżby minął już mój cały cenny czas, który przeznaczyłam na bibliotekę? Nie, to niemożliwe żebym spędziła z Jamesem aż tyle czasu. Jednak mimo wszystko słyszałam coraz wyraźniej przybliżające się głosy. Cholera, pomyślałam. Koniec, koniec, koniec, myślałam z rozpaczą. Wpadłam w panikę. Nie chciałam, żeby dziewczyny znowu zobaczyły mnie w tej sytuacji. Zresztą, mniejsza z Ann i Dorcas. Jeżeli zobaczy nas ktoś inny, nie będę miała życia w tej szkole. Te wszystkie plotki i domysły... Ta wizja mnie przerażała. Przestałam całować Jamesa i spróbowałam go odepchnąć.
- Przestań – powiedziałam z trudem. – Zielarstwo już się skończyło. Poza tym nie mogę uwierzyć, że spędziłam z tobą aż tyle czasu.
- Chyba nie żałujesz tych kilku minut? Poza tym... potajemny romans? – spytał Potter z uśmiechem, nie puszczając mnie, ale jeszcze bardziej przyciągając do siebie. – Daj spokój.
- Żaden romans – odparłam ze złością. – Jeśli ktoś nas zobaczy, moja reputacja będzie stracona, a do ciebie nie odezwę się już nigdy ani słowem, więc puść mnie, bo i tak zmarnowałam już na ciebie zbyt dużo czasu.
     Sekundy szybko mijały, a James nadal nie zrobił żadnego ruchu. Patrzył mi prosto w oczy w taki sposób, że w końcu odwróciłam wzrok.
- Wiesz co, Evans... Chyba jednak zaryzykuję. I tak nie mam nic do stracenia – powiedział w końcu i zanim zdążyłam coś dodać, znowu mnie całował. Oczywiście mogłam spróbować coś zrobić, ale szczerze mówiąc, wolałam tłumaczyć to sobie w ten sposób, że nie miałam możliwości manewru, że nie ode mnie to zależało. Zresztą i tak James by mnie nie puścił, chociaż...? Wahałam się, ale ostatecznie zrezygnowana odwzajemniłam pocałunki. Jeżeli tak ma się to zakończyć, to wolałam się w to zaangażować, a nie stać bezczynnie, bo po pierwsze sprawiało mi to przyjemność, a po drugie moje życie publiczne po tym incydencie i tak zostanie przekreślone na zawsze. Później się z nim policzę, pomyślałam, po czym mój mózg przeprogramował się na odbieranie tylko jednego bodźca.
- No i wtedy on powiedział, że... – teraz głosy były już bardzo wyraźne, co znaczyło, że ich właściciele są blisko. – Bella, co jest? – Bella Colins, Krukonka, chyba pokazała coś swojej koleżance, bo teraz obie zaczęły żywą dyskusję na temat mój i Rogacza. No to już po mnie. Te dwie dziewczyny nie dadzą mi żyć.
- Co tu się dzieje? – poznałam, że właścicielem tego pytania jest Syriusz i w tym momencie pomyślałam, że trochę przesadziłam. Dlaczego zawsze, gdy jestem z Rogaczem, muszę zachowywać się jak idiotka? Jak to możliwe, że będąc z nim, moje wątpliwości i stanowczość znikają? Byłam na siebie zła, że dopuściłam do kolejnej takiej sytuacji. Wiedziałam, że powinnam trzymać się od niego z daleka, pomyślałam, a potem w końcu przerwałam pocałunek, który i tak trwał już zbyt długo. Potter poparł mój pomysł, a nawet puścił mnie i odsunął się kawałek. Jak miło z jego strony, pomyślałam z ironią, a potem spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem, ale on tylko uśmiechnął się z zadowoleniem. Wściekła zignorowałam go i oszacowałam, jak dużo osób zaraz dowie się o wszystkim. Na szczęście większość przeszła koło nas, nie zwracając na nas uwagi, gdyż bądź co bądź, byliśmy schowani za szklarnią. Ogólnie zostali ci, którzy zostać chcieli, czyli oczywiście dwie największe plotkary z Ravenclawu, Huncwoci i dziewczyny. Mogło być gorzej, chociaż czułam, że i tak zaraz wszyscy będą o tym mówić. Dodatkowo Sean, którego od dwóch tygodni zapewniałam, że nic mnie z Potterem nie łączy, patrzył na nas z mieszaniną pogardy i zaskoczenia, co trochę mnie dotknęło.
- Przepraszam, ale mógłby mi ktoś wytłumaczyć, co tu się dzieje? – dopytywał się Łapa.
- Raczej nie, Black – odparł Rogacz z uśmiechem.
- Raczej nie? – spytałam z ironią. – Racja – dodałam po chwili. Podeszłam do Pottera i powiedziałam: – Oddaj mi różdżkę.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Mam to gdzieś. To moja różdżka.
     James niechętnie wręczył mi moją własność i powiedział cicho:
- Musimy pogadać.
- Masz rację, musimy – odparłam, zostając na swoim miejscu.
- Koniec przedstawienia – odezwała się w tej chwili Dorcas, zwracając się do Krukonek. – Idźcie stąd.
- W życiu. To dopiero będzie news!
- Powiedziałam coś i nie będę powtarzać drugi raz – Dor wycelowała w ich stronę swoją różdżkę.
- Daj spokój – powiedziałam. – Mam gdzieś te dwie idiotki. Nic już nie zrobisz. Lepiej wszyscy stąd idźcie, bo m y musimy wyjaśnić kilka spraw – dodałam, odwracając się znowu w stronę Jamesa. Oczywiście nikt z zebranych się nie ruszył, no, ale przecież wiedziałam, że tak będzie. Westchnęłam i podeszłam do Pottera.
- Nie chcę robić kolejnej sceny, ale uprzedzałam cię, a dobrze wiesz, że jestem pamiętliwa i dotrzymuję danego słowa.
- Zaczekaj – odezwał się Rogacz. – Jesteś niesprawiedliwa.
- Doprawdy? W takim razie wyjaśnij mi, w którym miejscu leży ta niesprawiedliwość. – Ściszyłam głos, żeby nikt z obecnych nie usłyszał dalszej rozmowy. – Uprzedziłam cię, jakie będą konsekwencje, prawda? – wyszeptałam. – Postanowiłeś jednak zaryzykować, twierdząc, że nie masz nic do stracenia. Ty może nie masz, ale ja miałam i właśnie to straciłam.
- Lily, daj spokój. Mówiłaś to na poważnie?
- A jak ci się wydaje? Teraz mogłabym zmienić zdanie, ale właśnie zniszczyłeś moją reputację, więc jak inaczej mam ci za to podziękować?
- Rozumiem – powiedział James powoli. – Dobra, źle postąpiłem i przepraszam cię za to...
- Nie chcę twoich przeprosin.
- Ok, w takim razie wyjaśnij mi może, dlaczego odwzajemniłaś moje pocałunki skoro tego nie chciałaś, a co ważniejsze, dlaczego sama mnie pocałowałaś, wtedy i teraz. Jeśli wiedziałaś, że to zniszczy twoje „szkolne życie”…
    Jak widać, Rogacz znowu chciał wykorzystać swoją przewagę, którą, głupia, przed chwilą jeszcze bardziej powiększyłam. Dlaczego do cholery to zrobiłam? Nadal nie wiedziałam. Nie wiedziałam, dlaczego zrobiłam to wcześniej i dlaczego zrobiłam to teraz.
- Dobra, masz rację – powiedziałam zrezygnowana. – Chcąc, nie chcąc, muszę przyznać, że świetnie całujesz... – James uśmiechnął się z zadowoleniem. – Ale n i c  w i ę c e j. Dodatkowo nie zmienia to faktu, że oprócz tego nie masz żadnych innych zalet, które dałyby ci jakieś szanse. – Nie chciałam zdradzić swoich uczuć. I tak zbyt dużo już straciłam. Nie chciałam być jeszcze bardziej zależna od Rogacza, ale w tej chwili musiałam wybrnąć z tej sytuacji z twarzą.
- Nie rozumiem cię, Evans – stwierdził Potter. – Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- I nie odpowiem – rzekłam i zdecydowałam, że to koniec rozmowy, ale James mnie zatrzymał. – Puść mnie.
- Nie, dopóki nie usłyszę odpowiedzi. Chciałbym to szybko wyjaśnić, bo McGonagall i tak się wścieknie, że tyle osób zaraz spóźni się na transmutację.
     Zerknęłam do tyłu i zobaczyłam, że wszyscy stoją tak, jak stali. Nadal trochę zszokowani sceną, która się przed nimi rozgrywa, jednak bacznie śledzący każdy nasz ruch i próbujący wyczytać coś z ruchu naszych warg.
- Dasz mi spokój, jeśli powiem ci, dlaczego to zrobiłam? – spytałam.
- Nie – odparł szybko i zdecydowanie. – Możemy udawać, że nic między nami nie było i nie ma, ale nie odpuszczę ci, dopóki się ze mną nie umówisz.
- Jaki ty jesteś uparty – powiedziałam ze złością.
- Ja jestem uparty? Czemu ty tak się przede mną wzbraniasz?
- Bo mam swoje zasady, a cała nasza znajomość je łamie.
- Ach, więc chodzi tylko o jakieś twoje durne zasady?
- Nie tylko, ale aż – odparłam. – James, zrozum, nie umówię się z tobą. Nigdy. Mogę jednak zrobić coś, co będzie zapłatą za brak jakichkolwiek wyjaśnień. Dodatkowo zapomnę o tym incydencie. – Będąc narażona na tak długie ataki ze strony Rogacza, nauczyłam się sprytu oraz tego, jak się z nim targować.
- O czym ty mówisz?
- Złamię dla ciebie te zasady kolejny raz, w pełni świadomie. Tutaj, teraz, przy wszystkich, którzy na nas patrzą.
- Czemu nie chcesz odpowiedzieć na moje pytanie? Złamanie zasad jest dla ciebie mniej dotkliwe niż prawda?
- Tak.
- A co w zamian dostanę?
- Pocałuj mnie – powiedziałam.
- Co? Żartujesz, tak? – spytał Potter, a jego twarz wyrażała prawdziwe niedowierzanie i szok. Pierwszy raz nie wiedział, co powiedzieć.
- Słuchaj, nie powiem ci, dlaczego odwzajemniłam twoje pocałunki i dlaczego sama cię pocałowałam, ale...
- Ale? – Rogacz nadal był zszokowany.
- Ale przyznam szczerze, że nie miałam jeszcze chłopaka, który całowałby w taki sposób jak ty. Tak, że ja... – Potter uniósł brwi w geście wyrażającym pytanie, ale ja zamilkłam. I tak powiedziałam już zbyt dużo. Zresztą nie mogłam powiedzieć mu nic więcej, bo sama nie wiedziałam, dlaczego całowanie się z nim sprawia mi przyjemność. Nie umiałam sama sobie odpowiedzieć na to pytanie, więc jak mogłam powiedzieć to jemu? – No więc? – ponagliłam go.
- Zapomnisz o całej tej sytuacji?
- Tak.
- Nie – powiedział Potter. – Nie mogę. Nie chcę całować się z tobą w formie zapłaty. To nie fair. Poza tym bardzo chciałbym znać odpowiedź na moje pytanie.
- Nie dam ci na nie odpowiedzi, ale powiedz mi szczerze, czy całowanie mnie bez mojej zgody jest w porządku? Posłuchaj, ja naprawdę chcę żebyś jeszcze raz... ostatni raz – poprawiłam się szybko, – mnie pocałował. Przyrzekam, że nie robię tego z litości.
- No nie wiem...
- James, chcę tego – nie chciałam mówić tego w ten sposób, ale w sumie teraz ja nie miałam już nic do stracenia, a była to okazja do nie odpowiadania na zadane przez Pottera pytania. Poza tym co jest z nim nie tak? Zwykle robi to, co chce, a teraz nagle zgrywa wielkiego gentelmana? W co on ze mną pogrywa? – Jest to najmilsza rzecz, jaka mnie spotkała z twojej strony. Naprawdę – brnęłam coraz dalej. Musiałam to powiedzieć, żeby uwierzył w to, co mówię, bo inaczej będę miała problem.
- Czyli tak całkowicie mnie nie nienawidzisz? Dobrze wiedzieć. – Zmusiłam się do uśmiechu.
- Tylko spróbuj to komuś powiedzieć, to cię zabiję. I wiedz o tym, że nadal będę zachowywać pozory tego, że cię nie cierpię.
- Tak myślałem, ale w sumie nie przeszkadza mi to – stwierdził Rogacz.
- Więc jak będzie?
- Dobra, zgadzam się na to, ale pod warunkiem, że tym razem to ty sama mnie pocałujesz. Twoje zasady i ty je łamiesz. Jeśli ja to zrobię, będziesz się mogła ze wszystkiego wykręcić.
- Co?
- Pocałuj mnie tu i teraz – rzekł stanowczo.
     Musiałam przyznać, że był godnym przeciwnikiem. Proponując mu ten wybór, miałam nadzieję, że wszystkiego się wyprę, ale jak to mówi Remus, Potter mnie zamatował. Jedno wyjście było gorsze od drugiego. Cholera. Co teraz?
- Więc co robimy? – spytał Rogacz, czekając na moją reakcję. Nie miałam wyjścia, musiałam go pocałować i właśnie to zrobiłam. Oczywiście odwzajemnił pocałunek, a ja nie byłam już pewna, kogo okłamuję: siebie czy jego. Nie było to jednak zbyt ważne, bo zrobiłam, co musiałam. Kiedy skończyłam, wzięłam głęboki oddech.
- Zadowolony?
- Nie, ale odpuszczę ci tą odpowiedź.
- I o to chodziło – powiedziałam na odchodnym do Rogacza, a potem z walącym sercem odwróciłam się w stronę gapiów. Przeszłam spokojnie obok dziewczyn, Huncwotów i całej reszty, mając nadzieję, że w t e j c h w i l i nie będę musiała się z nimi zmierzyć, bo byłam pewna, że nie ominie mnie „poważna” rozmowa z Ann i Dorcas, które albo przestaną się do mnie odzywać, albo na mnie nawrzeszczą i nawymyślają, albo (co było najgorszą opcją) stwierdzą, że naprawdę zakochałam się w Jamesie.
- Lily, zaczekaj! – usłyszałam wołanie Ann.
     Stanęłam i poczekałam, aż dziewczyny do mnie dobiegną.
- Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziałam, kiedy w końcu się ze mną zrównały.
- Nawet nie miałyśmy zamiaru... – zaczęła Dorcas.
- Myślicie, że jestem aż tak naiwna? Wystarczająco długo was znam, żeby...
- Dobra, masz rację – powiedziała Ann. – Nie nadążam za wami. Chciałabym wiedzieć, czemu znowu schrzaniliście sprawę, ale o nic nie spytam.
- Dzięki – odparłam.
- Chociaż... – Spojrzałam na Ann znacząco. – Żartowałam. Postanowiłyśmy, że nie będziemy się wtrącać w miarę możliwości.
- Chyba, że będzie to konieczne – dodała Dor.
- Właśnie.
- Albo wtedy, kiedy sama nam powiesz...
- Na co się chyba nie zanosi? – spytała Ann.
- Na razie nie. Może kiedyś, ale obecnie sama nie wiem... Muszę to przemyśleć.
     Zapadła chwila ciszy. Szłyśmy w milczeniu, a ja myślałam nad tym, co powiem McGonagall, kiedy w końcu zjawimy się na lekcji. Jednak ostatecznie nie wymyśliłam nic, bo moje myśli ciągle wracały do Jamesa. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego tak się tym przejmuję?
- Dlaczego go okłamałam? – powiedziałam do siebie. Nie dawało mi to spokoju. Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo, a ja wiedziałam, że zaraz umrą z ciekawości. Przystanęłam, a potem usiadłam na dużym kamieniu, który był przy ścieżce. Dziewczyny stanęły na przeciwko mnie.
- Nic ci nie jest? – spytała Dor.
- Mam wyrzuty sumienia – odparłam po chwili.
- Wyrzuty sumienia? Nie rozumiem – powiedziała Ann.
- Bo tu nie ma nic do rozumienia. Okłamałam Jamesa i naciągnęłam fakty tylko po to, by dał mi spokój.
- Co w tym dziwnego? Zawsze tak robiłaś.
- Ale tym razem podle się czuję – westchnęłam. – Posłuchajcie, po tym jak James mnie pocałował...
- Dzisiaj czy wcześniej? – spytała Dor. Spojrzałam na nią z politowaniem.
- Dzisiaj. Musicie wiedzieć, że ja też go pocałowałam, a potem powiedziałam mu, żeby zrobił to jeszcze raz, ale nie chciał, więc ja znowu to zrobiłam, po to bym nie musiała odpowiadać mu na, hmm... niewygodne dla mnie pytanie, ale...
- Ale?
- Teraz wiem, że nie dlatego to zrobiłam – podparłam głowę dłonią i spojrzałam na swoje buty. Dziewczyny milczały, akurat teraz, kiedy wolałabym, żeby wyciągnęły ze mnie zeznania. Jeszcze chwilę temu myślałam, że potrafię zadbać o swoje sprawy, że umiem powstrzymać, ukryć moje uczucia, ale jak widać, jeśli chodziło o sprawy związane z Potterem, byłam bezradna. – Sama tego chciałam. Naprawdę chciałam go pocałować. Potrzebowałam tego bez względu na moją reputację, która i tak właśnie padła pokonana. Cholera, co jest ze mną nie tak? – poczułam, że pojedyncze łzy spływają mi po policzkach. Zamknęłam oczy i poczułam uściski moich przyjaciółek, które siedziały teraz obok mnie, każda z innej strony.
- Wszystko jest z tobą w porządku, Lilka.
- Nie martw się, będzie dobrze.
- Ale co ja mam teraz zrobić? Wszyscy już wiedzą, że całowałam się z Potterem. Myślałam, że potrafię o wszystkim zapomnieć, ale jak widać, nie umiem udawać, że nic się nie stało, a najgorsze jest to, że mimo wszystko czuję się tak, jakbym go potrzebowała. Jakbym… Nie, na pewno nie. – Wstałam i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem.
- Świat się nie skończy – powiedziała Dorcas.
- No właśnie – poparła ją Ann. – Przecież to już od dawna było jasne, jeśli…
- Co? – przerwałam jej. – To nie jest ani jasne, ani proste. To się nie mogło stać i nie może. Nie kocham go! Zrozumcie to wreszcie i przestańcie ciągle mi to wmawiać.
- Nikt tu nic nie mówił o twojej miłości do niego – zauważyła Dor, a ja stwierdziłam, że znowu się wkopałam. Czy ja naprawdę gdzieś w podświadomości cały czas o tym myślę? Przecież bronię się przed tym tak zaciekle…
- Lily, spójrz na to racjonalnie. Uważam, ale nadal nie mogę w to uwierzyć, że to już się stało, chociaż w sumie możesz jeszcze o tym nie wiedzieć, bo jak widać nie potrafisz i nie chcesz, dopuścić do siebie takiej myśli.
- A ty byś po tym wszystkim chciała? Nic nie rozumiecie – powiedziałam ze złością. – Mogłam wam o niczym nie mówić.
- Dobra – Dor postanowiła zmienić temat. – Nie mówmy już o tym. Lily, zastanów się lepiej, co chcesz z tym wszystkim zrobić.
- Świetne pytanie – poparła ją Ann.
- Nie wiem.
- Może raz, a dobrze wyjaśnij z nim całą tą sytuację i ostatecznie coś postanówcie.
- I co miałabym mu niby powiedzieć? „Lubię cię, ale po tym, co było, nie potrafię być obojętna?” I co mi to da? Co da mi fakt, że świetnie całuje?
- Uważam, że musisz się zastanowić czy to, co było i zaszło wtedy między wami, jest dla ciebie na tyle ważne, by wszystko zmienić, by pozbyć się w końcu wątpliwości – powiedziała Ann poważnie.
- Może najpierw zastanów się nad tym, dlaczego go pocałowałaś? Dlaczego...
- Nie mogę się z nim spotykać – powiedziałam, przerywając Dorcas. – Nigdy nie powinnam do tego dopuścić. To był stanowczy błąd. To było złamanie głównej z ustanowionych przeze mnie zasad.
- Po jaką cholerę ci w tej chwili zasady? – spytała Ann już trochę zła. – Nie widzisz, co się dzieje? Najpierw go nienawidzisz, walczycie na każdym kroku po to, żeby w końcu zawrzeć pokój? Już to powinno dać ci do myślenia. Gdyby coś nie było na rzeczy, nie pozwoliłabyś sobie na to, więc wybacz, ale twoje zasady, które ustalałyśmy razem kilka lat temu, już dawno są nieaktualne. Dawno straciły ważność i wartość, nie uratują cię już od tego, od czego miały ratować, bo z chwilą, kiedy dałaś Jamesowi szansę, obeszłaś je. Nie mają już po co istnieć, co więcej, nie istnieją od dobrych kilku miesięcy. Ja to wiem i Dor to wie, wiedzą o tym nawet Remus, Kevin, Syriusz, a przede wszystkim sam James. Tylko ty trzymasz się kurczowo czegoś, czego nie ma, bojąc się stawić czoło temu, co na siebie sprowadziłaś, czy się tego spodziewałaś czy nie, rozumiesz? Więc przestań się oszukiwać, Lily. Daj spokój z zasadami, z uczuciami, które teraz dochodzą do głosu. Nie możesz ich uciszać w nieskończoność. Uwierz mi, że na początku zachowanie Pottera było zabawne. Myślałam, że jesteście dla siebie godnymi przeciwnikami. Dokuczałam ci, bo naprawdę mnie to bawiło, ale nie sądziłam, że kiedyś coś się zmieni. Jak widać, ja również się myliłam. Byłam zaskoczona, ale pogodziłam się z tym. Nie jestem twoją koleżanką, ale przyjaciółką, więc czy tego chcesz czy nie od teraz będę ci walić prawdę prosto w oczy, bo uważam to za swój przyjacielski obowiązek.
- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje.
- Nie, Lily, to jest proste. Powiedz, że nie lubisz z nim przebywać, rozmawiać, śmiać się. Całowałaś się z nim ile razy w ciągu tych dwóch tygodni? Cztery, pięć razy?
- Osiem albo dziewięć – wtrąciłam. Ann się nakręciła i wiedziałam, że nie skończy, póki nie powie tego, co myśli. Co więcej wiedziałam, że ma rację. Znała mnie. Mogłam okłamywać Jamesa i samą siebie, ale nie ją, więc pozostawało mi tylko powiedzieć jej prawdę.
- Osiem albo dziewięć? – prawie się zakrztusiła, a ja skinęłam głową. – Dziewięć razy w ciągu dwóch tygodni, a nawet nie jesteście razem! Pomyśl, jak się czułaś, kiedy James odprowadzał cię pijaną do łóżka, użyczał swojej kurtki, przytulał cię, kiedy było ci zimno.
- Nie chcę do tego wracać.
- Właśnie, nie chcesz do tego wracać, bo jeśli nic byś do niego nie czuła, nie miałabyś tego problemu. Nie pozwoliłabyś mu na takie stanowcze kroki. Ale powiedz albo przyznaj sama przed sobą, tak szczerze, czułaś się bezpieczna i szczęśliwa, mam rację? – nie odpowiedziałam.
- Ann, daj jej spokój – poprosiła Dorcas. – To jest jej życie i jej sprawa.
- Ale je marnuje. Od roku z każdym dniem coraz szybciej traci szansę, którą sama sobie dała. Poczuła coś do niego i się przestraszyła. Miała żal do Rogacza, że ją okłamał. Czy normalnie by ją to obeszło? Nie, więc nie mów mi, że…
- Nawet jeśli, to nie możesz jej do niczego zmusić.
- Ja jej do niczego nie zmuszam, Dor. Próbuję jej tylko wytłumaczyć, że zabawa się skończyła. Ja nie mówię, że ona go kocha. Nie, naprawdę nie uważam, że się w nim zakochała, bo może jest jeszcze na to za wcześnie, ale istnieje kilka etapów miłości. Fascynacja, pociąg, przyzwyczajenie, przywiązanie, zauroczenie, zakochanie, miłość i pewnie jeszcze inne pośrednie. Na pewno ją do niego ciągnie, jest oczarowana i fascynuje ją fakt, że Potter jest inny niż cała reszta. Na początek to wystarczy.
- Możliwe, ale nawet jeśli tak jest, to ona podejmuje ostateczne decyzje – siedziałam i słuchałam, jak moje przyjaciółki dyskutują o moim życiu. Nie odzywałam się, bo i tak nic by to nie dało. Dorcas z zasady nie lubiła się wtrącać i przeważnie tego nie robiła. Nawet teraz nie podobało jej się to, co mówiła Ann i próbowała mnie bronić, ale moja jasnowłosa przyjaciółka była uparta i stanowcza. Mówiła, co myśli, nie owijając niczego w bawełnę i często miała rację. Tak też było i teraz. Nie kochałam Pottera, ale na pewno czułam do niego coś, co, na chwilę obecną, niezbyt potrafiłam określić, chociaż wydawało mi się, że Ann trafiła z oceną. Fascynacja i pociąg. Coś innego, a jednocześnie zakazanego. Czułość i stanowczość. Bezpośredniość. To był cały James i podobała mi się ta mieszanka, mimo, że usilnie próbowałam wyprzeć to z własnej świadomości.
- Właśnie – w końcu wtrąciłam się do dyskusji. – Doceniam twoją szczerość i próbę postawienia mnie do pionu, ale jak zauważyła Dorcas, to ja podejmuję ostateczne decyzje.
- Cholernie głupie decyzje – burknęła Ann. – Powinni cię ubezwłasnowolnić za głupotę i nieprzystosowanie do życia. – Razem z Dor parsknęłyśmy śmiechem, ale mojej kręconowłosej przyjaciółce nie było do śmiechu.
- Głupie, ale moje – rzekłam w końcu. – Może masz rację, ale ja naprawdę muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć, a jeśli dopuszczę Jamesa jeszcze bliżej, nie będę mogła tego zrobić, dlatego na razie nie mogę się z nim spotykać.
- Lily, ja ci mówię, że to jest najgorsza z możliwych opcji – stwierdziła. – A wiem, co mówię.
- Ale na razie nie mam lepszego pomysłu. Im mniej czasu będę z nim spędzać, tym szybciej się ze wszystkim uporam. Ostatnio próbowałam unikać z nim sytuacji sam na sam i co z tego wyszło? Nie, Ann. Mów, co chcesz, ale już postanowiłam. Tak będzie najlepiej.
- Nie wiem dla kogo – skomentowała moją wypowiedź, ale już nie zwróciłam na to uwagi. Postanowiłam, że muszę to przemyśleć, ale nie zmienię zdania. Zobaczymy, do jakich dojdę wniosków i co zrobię ze znajomością z Potterem. Wiedziałam, że nie będzie to łatwe, ale potrzebowałam trochę czasu.

sobota, 24 stycznia 2015

10. Pocałuj mnie cz. I

Witajcie! 
     Tytuł mówi sam za siebie, dlatego mam nadzieję, że się nie zniechęcicie już od samego początku, jednak muszę też uprzedzić, że od tego rozdziału nie będzie kolorowo w relacjach głównych bohaterów, ale do rzeczy.
     Na początek chciałabym zamieścić kilka ogłoszeń:
1. W przyszłym tygodniu, a dokładnie w piątek 30 stycznia, wypadają urodziny Lily, w związku z tym, mam szczerą nadzieję, że kolejna notka pojawi się właśnie wtedy, a nie jak to zawsze bywa, dzień później w sobotę.
2. Wiem, że się powtarzam, ale od tego tygodnia w końcu wzięłam się poważniej za naukę do sesji, której niestety jest więcej niż myślałam, dlatego mniej więcej do 16 lutego (możliwe, że luźniej zrobi się już 9 lutego), naprawdę będę miała ograniczony czas, bo siedzę od rana do wieczora i męczę się z jakimiś księgowaniami i wykresami kosztów, których sama nie rozumiem, a zaliczyć egzaminy trzeba. Ogólnie zmierzam do tego, że nie u wszystkich jestem na bieżąco i w najbliższym czasie na pewno tego nie nadrobię.
    Jeśli powtórzyłam już wszystko kolejny raz (obiecuję, że to był ostatni i więcej nie będziecie musieli czytać moich tłumaczeń czy narzekań ;)), to zapraszam do lektury. Rozdział dedykuję Gabby, która wczoraj ucieszyła mnie wiadomością o swoim powrocie :)

***

Lily Evans
     Był ostatni piątek września. W zeszłym tygodniu rozegraliśmy pierwszy mecz Quidditcha ze Ślizgonami, który oczywiście wygraliśmy. Muszę przyznać, że mimo tak krótkiego czasu nasi nowi pałkarze spisali się naprawdę dobrze, wysyłając już na początku meczu dwóch członków drużyny Slytherinu do Skrzydła Szpitalnego.
     Wraz z rozpoczęciem sezonu Quidditcha mecze odbywały się praktycznie co tydzień, w związku z czym jutro graliśmy kolejny tym razem z Krukonami. Dzisiaj czekał nas więc ostatni trening, którego nie mogłam się już doczekać. Wcześniej jednak musiałam przeżyć kilka lekcji w tym dwie transmutacje, których się obawiałam. McGonagall miała dzisiaj sprawdzać poziom opanowania przez nas ostatniego zaklęcia, a ja miałam z nim problem. Chociaż ćwiczyłam je już chyba ze sto razy, nadal mi nie wychodziło. Nie uśmiechało mi się prosić kogoś o pomoc, bo przecież byłam najlepsza, ale tym razem musiałam schować dumę do kieszeni. Zrezygnowana postanowiłam, że na przerwie poproszę o pomoc Remusa, któremu to zaklęcie wyszło już za trzecim razem. Tylko żeby nie usłyszał tego Potter albo Black, bo będę skończona, pomyślałam.
     Od czasu naszego ostatniego pocałunku Rogacz zachowywał się wobec mnie śmielej, chociaż do tej pory nie poruszył tamtego tematu. Ja natomiast starałam się traktować go jak najbardziej obojętnie, czego nie potrafiłam. Nawet teraz nie wiedziałam, dlaczego go wtedy pocałowałam. Próbowałam więc chociaż, stwarzać jeszcze mocniejsze pozory tego, że wróciliśmy do poprzednich stosunków. Wiedziałam jednak, że James ma nade mną przewagę, którą w każdej chwili może wykorzystać. Poza tym były jeszcze dziewczyny, które od tamtego czasu uważniej przyglądały się i analizowały nasze wzajemne relacje. Byłam pewna, że domyślają się prawdy, ale tak jak obiecały, nic nie mówiły ani nawet o nic nie pytały.
     Od tamtego czasu nie dopuściłam także więcej do sytuacji sprzyjającej pocałunkowi. Uważałam, żeby pod żadnym pozorem nie zostawać z nim sam na sam. Dziewczyny były trochę zaskoczone naszym, a w szczególności moim, zachowaniem, biorąc pod uwagę fakt, że były świadkami mojego wcześniejszego obściskiwania się z Potterem i przyznania się do tego, iż pocałunek z nim mi się podobał. Z tego też powodu starałam się unikać krępujących sytuacji z Rogaczem.
     Ostatnio często myślałam o tym, co się wtedy stało. Czasami przyłapywałam się nawet na zastanawianiu się nad tym, jakby to było, gdybym dała sobie spokój i w końcu się z nim umówiła, że może James w głębi duszy naprawdę nie jest taki, jak mi się wydaje, że może stwarza tylko pozory swojego zachowania. Tak, musiałam przyznać sama przed sobą, że Potter mnie jeszcze bardziej zaintrygował. Jednak mimo wszystko ostatecznie bardzo szybko odrzucałam te myśli, z niechęcią myśląc o tym, że kiedykolwiek mogłabym się z nim umówić i znowu go pocałować. Wiem, że to drugie brzmiało w moich myślach śmiesznie, bo jeszcze niedawno sama to zrobiłam, ale prawda była taka, że naprawdę nie wiedziałam, dlaczego stało się to, co się stało. Od tamtego momentu ciągle nie dawało mi to spokoju. Na początku chciałam porozmawiać z Rogaczem na ten temat, ale stwierdziłam, że lepiej będzie puścić to w niepamięć. Jeśli James nie powiedział nikomu o naszym pierwszym pocałunku, dlaczego miałby zrobić to teraz? Właśnie tak próbowałam zabezpieczyć się przed tym. Bałam się, co wkrótce może z tego wyniknąć, bo oprócz tego, kilka razy prawie dopuściłam do siebie niepokojące wyjaśnienie mojego zachowania, które... Nie, stanowczo nie mogło mi w całości przejść przez myśl. Więc kiedy dochodziłam do ostatniego etapu tej analizy, wymyślałam najbardziej irracjonalne wytłumaczenia, żeby tylko nie dopuścić do tego jednego. Poza tym nadal twierdziłam, że nie jest to nawet możliwe. Oczywiście możliwe dla mnie. Nie wiem, jak wpadłam na ten pomysł. Nie mogłam i nie chciałam o tym myśleć. D l a c z e g o więc myślałam? To było ważniejsze pytanie i ważniejsza odpowiedź, której nie potrafiłam znaleźć. Jednak faktem było, że te myśli nawiedzały mnie od tamtego czasu na okrągło. Poza tym, faktem było też to, że pocałowałam Jamesa, że całowałam się z nim nie w efekcie zaskoczenia, ale dlatego, że sama również tego chciałam.

~ * ~

     Obudziłam się w dobrym humorze. Wszystkie dziewczyny jeszcze spały, więc poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Myjąc zęby łaziłam po pokoju, wrzucając do torby kolejne książki. W końcu byłam spakowana, więc poszłam wypłukać zęby i doprowadzić do ładu swoje włosy.
- Hej, Lily. Ty już na nogach? – spytała zaspana Miriam, kiedy wyszłam z łazienki.
- Jak zawsze – odparłam z uśmiechem i usiadłam na łóżku. – Widzę, że miałaś wczoraj kiepski dzień.
- Do drugiej w nocy pisałam wypracowanie z eliksirów – wyjaśniła, opadając z powrotem na poduszki.
- Mogłaś powiedzieć, pomogłabym ci.
- Nie chciałam zawracać ci głowy. Dobrze się wczoraj bawiłyście z Huncwotami.
     Fakt, wczorajsze popołudnie mogłabym zaliczyć do jak najbardziej udanych. Szachy z Remusem, dyskusje Syriusza i Dorcas, rozbierany poker Ann i połowy (wiadomej) Huncwotów, muzyka, mnóstwo słodyczy i niewiele mniej napojów procentowych, czyli standardowy wspólny wieczór spędzony z chłopakami, a zakończony libacją alkoholową w ich dormitorium. Dziwne, że nie miałam dzisiaj kaca. Dodatkowo wszystko w bezpiecznym „większym” towarzystwie.
- Na naukę zawsze znajdę czas – rzekłam z uśmiechem.
- Rezygnując z zabawy?
- Tak.
- Dziwna jesteś.
- Wiem o tym, ale takie są moje priorytety.
     Zapadła chwila ciszy. Wpatrywałam się w swoje dłonie, myśląc o jutrzejszym meczu.
- Słuchaj, Lily – odezwała się Miriam niepewnie.
- Hmm?
- Czy między tobą a Jamesem coś jest? – Trochę zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie spodziewałam się go z ust kogoś, kto nie należał do moich bardzo bliskich przyjaciół.
- Nie – odpowiedziałam szybko. – Nie więcej niż do tej pory, a czemu pytasz?
- Wiesz… James od zawsze mi się podobał. Pomyślałam więc sobie, że może chociaż w ostatniej klasie zwróci na mnie uwagę, ale od początku roku, a nawet jeszcze wcześniej, mam wrażenie, że ciągnie was do siebie.
- Ja mu tylko dałam szansę poprawy i powiedzmy, że ją wykorzystał, więc teraz żyjemy w pokojowych stosunkach, ale na pewno nic więcej nie było, nie ma i nie będzie – zapewniłam ją. – Przecież mnie znasz. Śmiało możesz się z nim umawiać – posłałam jej lekko wymuszony uśmiech. Nie podobało mi się to, do czego dążyła.
- Naprawdę?
- Tak, Miriam.
- Dzięki, Lily. – Była szczerze usatysfakcjonowana moją odpowiedzią.
- Obudzę dziewczyny – rzekłam i zrobiłam, co powiedziałam. Oczywiście Ann musiała pomarudzić parę minut, ale w końcu poszła w ślady Dorcas.

~ * ~

     Zeszłam z dziewczynami na śniadanie. Byłam pewna, że Huncwoci, a w szczególności James i Syriusz, który nadal starał się o względy Dorcas, nie każą na siebie długo czekać. I miałam rację, bo zszedłszy do hallu, od razu się do nas przyczepili.
- Są nasze zguby – odezwał się Łapa, obdarzając Dor uśmiechem.
- Nic mi nie wiadomo o tym, żebyśmy były poszukiwane – odparła moja przyjaciółka z ironią w głosie. Jednak Blacka to nie zraziło, bo nadal nadskakiwał jej jak wierny pies, co w sumie nie było aż tak głupim porównaniem, jak mi się w pierwszej chwili wydało.
- Idziecie, czy będziemy tu tak stać? – spytała Ann.
- Eee, idźcie same. Zaraz do was dołączymy – odparł Black i zniknęli za zakrętem. 
     W tej chwili w wejściu do Wielkiej Sali wybuchło jakieś zamieszanie. W całym hallu i blisko drzwi zebrały się tłumy. Każdy chciał się dowiedzieć, o co chodzi. McGonagall i Filch również szli już w naszą stronę.
- O co chodzi? – spytała Dor, próbując coś dostrzec.
- Nie mam po… – nie dokończyłam, bo w tym właśnie momencie z sufitu korytarza, na cały zebrany tłum, lunęła różowa neonowa farba. Nie muszę chyba dodawać, że tym oto sposobem, co najmniej jedna trzecia uczniów oraz kilku nauczycieli, w tym woźny i wicedyrektorka, ucierpiało. Nie musiałam się nawet zastanawiać, kto był pomysłodawcą tego głupiego dowcipu.
- Ukatrupię kiedyś tych matołów – rzekłam ze złością, oglądając swoją nową szatę. Miałam nadzieję, że farba zejdzie w kąpieli, a ubrania będą czyste po praniu. Spojrzałam na Dorcas, która próbowała kolejnych zaklęć czyszczących, nieprzynoszących żadnych efektów, a potem na Ann, która próbowała powstrzymać śmiech.
- Ciebie to bawi? – spytała załamana Dor. I po moim dobrym humorze, stwierdziłam zła.
- A was nie? – obie pokręciłyśmy głowami.
     Tłum się powoli przerzedził, a McGonagall, z żądzą mordu w oczach, poszła szukać Huncwotów.
- Idę na górę po inną szatę i przede wszystkim się wykąpać. Nie będę chodziła cały dzień jak idiotka w różowej – powiedziała Dorcas.
- Popieram – odparłam i wszystkie trzy poszłyśmy do wieży.
     O ile rano miałam wyśmienity humor, o tyle teraz byłam po prostu wściekła na chłopaków. Nie dość, że zniszczyli mi szatę, to jeszcze zmarnowałam pół godziny na kolejną kąpiel.
     W końcu znowu byłyśmy na dole. Część poszkodowanych osób poszła w nasze ślady, jednak co niektórzy byli wyraźnie zadowoleni z nowego koloru ubrań. Zostało nam niewiele czasu na śniadanie, więc usiadłyśmy na pierwszych wolnych miejscach i zabrałyśmy się za jedzenie. Po jakimś czasie dołączyli do nas zadowoleni Huncwoci.
- Ile tym razem? – spytała Ann.
- Tydzień i dwadzieścia punktów – odparł wesoło Łapa.
- Mam nadzieję, że to zejdzie w praniu, bo to była nowa szata – powiedziała wściekła Dor.
- W praniu nie zejdzie – wyjaśnił Black.
- Co?
- Potem podam wam zaklęcie – wtrącił Remus, zapobiegając awanturze Dorcas – Syriusz.
     Potter nie brał udziału w dyskusji. Rzuciłam w jego stronę krótkie spojrzenie i napotkałam jego wzrok.
- Co? – spytałam niezbyt uprzejmie.
- Ładnie dziś wyglądasz – odezwał się. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc żeby nie dopuścić do sytuacji, w której musiałabym podziękować mojemu nachalnemu adoratorowi za komplement, odpowiedziałam:
- Uważasz, że w inne dni nie wyglądam ładnie?
- Nie – odparł Rogacz bez cienia zmieszania. – Uważam, że dzisiaj wyglądasz w y j ą t k o w o ładnie.
- Daruj sobie – rzekłam ze złością. Byłam nadal wkurzona o ten głupi kawał, więc wstałam z miejsca i przesiadłam się kawałek dalej. Dziewczyny zdezorientowane podążyły za mną.
- O co ty się na niego złościsz? – spytała Dor, siadając koło mnie.
- Co? – odparłam, spoglądając na nią znad Proroka Codziennego.
- James prawi ci komplementy, a ty się wściekasz – wyjaśniła. – To dosyć dziwna reakcja.
- Dor, daj mi spokój. Jak dobrze wiesz i on zresztą też, nienawidzę różowego. Zniszczyli mi szatę, zmarnowali czas i dobry humor, który miałam rano, więc jestem po prostu zła i w tym momencie nie obchodzi mnie to, co Potter do mnie mówi, nawet jeżeli są to komplementy, które zaraz powtórzy pięciu innym dziewczynom.
- Nie wydaje mi się, żeby cię to nie obchodziło – wtrąciła Ann. Spojrzałam na nią, a potem na Dorcas, następnie pochyliłam się w ich stronę i powiedziałam ze złością:
- To, że całowałam się z Potterem, o niczym nie świadczy, a że wy to widziałyście, to od razu wysnuwacie jakieś chore wnioski. Wbrew pozorom nadal mam do niego żal i trudno mi wrócić do tego, co było. Codziennie walczę z faktem, który mi mówi, że nie powinnam się z nim kumplować, a wy próbujecie mi wmówić, że...
- Zaczekaj – przerwała mi Ann. – Niczego nie próbujemy ci wmówić, ale weź pod uwagę ogólnie znany nam fakt co do waszego pocałunku, a potem zastanów się, czy chcesz coś zmienić w swoim monologu.
- Nic nie chcę w nim zmieniać!
- Poza tym, od czasu eliminacji do drużyny o b o j e zachowujecie się jakoś dziwnie – kontynuowała, nie zwracając na mnie uwagi. – Czy wtedy stało się coś jeszcze? – Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Jesteście nienormalne – rzuciłam, zgarnęłam ze stołu dzisiejszy numer Proroka Codziennego, wstałam z ławki i zostawiłam je same.
     Byłam zła na moje przyjaciółki za ich głupie uwagi i aluzje, na siebie za to, że nie umiem pohamować moich słów, ale najbardziej zła byłam na Pottera, który od samego rana zatruwa mi życie i przez którego ostatnio coraz częściej kłócę się z dziewczynami. Tak, to jego wina. Po każdej naszej sprzeczce, a ostatnio jest ich mimo wszystko sporo, której Ann i Dorcas są świadkami, następuje kolejna, już bez udziału Rogacza, ale na jego temat. Poza tym, właśnie wstąpiła we mnie kolejna obawa o moją tajemnicę. Przed chwilą Ann nawiązała do tego feralnego dnia, o którym chciałam zapomnieć, a znając ją, już coś wywnioskowała z mojego zachowania na wzmiankę o tym. Układ, w którym nie odzywałam się do Jamesa był o niebo lepszy, bo naprawdę mam już tego wszystkiego dość, pomyślałam ze złością w chwili, kiedy ktoś na mnie wpadł.
- Mógłbyś uważać, jak chodzisz – powiedziałam ostro i schyliłam się, żeby podnieść gazetę i książkę, które podczas zderzenia wyleciały mi z ręki.
- Przepraszam, zamyśliłem się – usłyszałam znajomy głos, którego właściciel właśnie zniżył się do mojego poziomu. Patrzyłam teraz zaskoczona na twarz Seana Whitby’ego, który podniósł moją gazetę, następnie wstał i podał mi rękę. Wahałam się chwilę, ale ostatecznie przyjęłam jego pomoc. Stałam z nim teraz twarzą w twarz.
- Yyy, przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. Od rana jestem po prostu wkurzona.
- Nie ma sprawy. To moja wina.
- Daj spokój – odparłam. – Przecież dobrze wiemy, że tak nie jest.
- Chciałem być miły – uśmiechnął się. Jaki chłopak bierze na siebie całą winę?, zastanowiłam się. Nie znałam takiego, a już na pewno nie Pottera i jego kumpli, którzy zawsze próbują wyjść ze wszystkiego bez szwanku. Ale Sean jest inny. Miły, sympatyczny, przystojny... James też jest przystojny, usłyszałam w mojej głowie jakiś głos. Co jest do cholery?, pomyślałam. Czemu znowu on? Nie wiedziałam dlaczego, od pewnego czasu wszystkich chłopaków nieświadomie porównywałam do Rogacza, co naprawdę mnie irytowało. W tej chwili udało mi się jednak uporać z dalszą analizą i skupić na moim rozmówcy.
     Od początku września powoli się zaprzyjaźnialiśmy. Kilka razy byliśmy na spacerze, dobrze mi się z nim rozmawiało, był zabawny i uprzejmy, a co najważniejsze, Potter był o niego zazdrosny. Po głębszym zastanowieniu, tak naprawdę nawet mogłabym spróbować z nim być.
- Doprawdy? – odezwałam się w końcu. – Więc jesteś inny niż większość chłopaków – dodałam, sama nie wiedząc, po co. Sean obdarzył mnie teraz pięknym uśmiechem, co wywołało u mnie mocniejsze bicie serca.
- To dobrze czy źle? – spytał.
- Myślę, że to zależy od sytuacji – odparłam.
- A w tej?
- Raczej kłopotliwe.
     Zapadła chwila ciszy, którą przerwał mój rozmówca.
- Ładnie dziś wyglądasz – powiedział.
- Dziękuję – odparłam trochę niepewnie. O co im chodzi? Kolejny już raz dzisiaj słyszę ten sam komplement, a dzień nawet się jeszcze na dobre nie zaczął.
- Evans, jednak umiesz dziękować za komplementy – usłyszałam nagle tak bardzo znienawidzony przeze mnie w tej chwili głos.
- Czego chcesz, Potter? – spytałam nieuprzejmie, kiedy opadło ze mnie to dziwne uczucie, które zawładnęło mną podczas rozmowy z Seanem.
- Zastanawiam się, dlaczego j e g o komplement jest lepszy od mojego.
- Może dlatego, że tamten, jak sam zauważyłeś, wyszedł z t w o i c h ust – odparłam z ironią.
- Nadal nie rozumiem – ciągnął James.
- To już twój problem – stwierdziłam. – A teraz już drugi raz dzisiaj mówię ci, żebyś dał mi święty spokój.
- A umówisz się ze mną? – spytał Rogacz automatycznie. Kątem oka zauważyłam, że twarz Seana zmieniła swój wyraz po wypowiedzi Pottera. Nie było już na niej tego cudownego uśmiechu. Jak widać, James mimo wszystko nie zrezygnował z tego pytania, z czym musiałam się pogodzić, ale w tej chwili było ono nieodpowiednie.
- Wybij to sobie z głowy raz na zawsze – rzuciłam, a potem powiedziałam do Seana: – Widzimy się na lekcji – i wyszłam z Wielkiej Sali.
     Miałam teraz dwie godziny zielarstwa, więc poszłam do wyjścia. Przy drzwiach dogonił mnie Puchon.
- Lily, zaczekaj! – Odwróciłam się do niego. – Zapomniałaś tego – podał mi Proroka Codziennego.
- Dzięki – uśmiechnęłam się słabo. Przełożyłam torbę do drugiej ręki, żeby móc wziąć od niego swoją własność, która w sumie nie była mi już potrzebna.
- Pomogę ci – zaproponował Sean i zanim się zorientowałam, o co mu chodzi, wziął ode mnie torbę i zawiesił na swoim ramieniu. Stałam trochę zaskoczona, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dz-dz-dzięki – wyjąkałam w końcu.
     Sean patrzył teraz na mnie uważnie, a ja czułam się trochę zakłopotana. Nie wiem, co się ze mną działo, bo zwykle nie miałam problemów z chłopakami. Większość chciała się ze mną umówić, więc miałam nad nimi przewagę. Jednak nie tym razem. Tym razem nie ja tu dominowałam, więc czułam się dziwnie, chociaż jednocześnie intrygowało mnie to. Sean nie był taki jak inni chłopacy, a już na pewno nie Potter, którego był całkowitym przeciwieństwem. Znowu to robię, pomyślałam i skarciłam się w duchu.
- Lily, coś ci jest? Wszystko w porządku?
- Tak – odparłam zbyt szybko. – Chociaż nie, nic nie jest w porządku – dodałam, (nie wiem dlaczego, bo w sumie co go to obchodziło). – Zresztą nieważne. To moja sprawa. Moja i...
- Pottera – dokończył za mnie Sean. Wszyscy w szkole wiedzieli, jaka jest sytuacja między mną, a moim adoratorem, więc nie zdziwiło mnie to, że Whitby wiedział, kogo miałam na myśli.
- Tak – potwierdziłam, – ale sama sobie z nim poradzę. Potrzebuję tylko więcej czasu.
- Nie wydaje mi się, żeby było to tak proste, jak ci się wydaje. Wiesz, niby podpisaliście rozejm, co było dla mnie dosyć dużym zaskoczeniem w zeszłym roku, ale Potter to Potter. Nie rezygnuje z obranego celu. Ewidentnie widać, że jest w tobie zakochany, a ty...
- Zaraz, zaraz – przerwałam mu ze złością. – W co ty się ze mną bawisz? – spytałam. – To nie jest twoja sprawa, więc nie masz prawa się wtrącać. To jest tylko i wyłącznie mój problem, więc zatrzymaj swoje uwagi dla siebie, bo podobnych mam, na co dzień, mnóstwo od osób, które mają większe prawo mi o tym mówić. – Byłam wściekła. Za kogo on się uważa, żeby wtrącać się w moje życie? Kolejny palant. A już myślałam, że jest inny.
- Lily, nie wściekaj się. Nie chciałem się wtrącać czy cię urazić, tylko po prostu z boku wygląda to trochę... inaczej niż mówisz – wyjaśnił Sean.
- Taak? To powiedz mi, jak to wygląda, bo jestem bardzo ciekawa, co mogą sobie ubzdurać inni.
     Nie wiedział, co powiedzieć. Na jego twarzy malowały się strach, zakłopotanie, niepewność. Zrobiło mi się go trochę żal.
- Dobra, już nie chcę wiedzieć – powiedziałam i znowu zatopiłam się we własnych myślach.
     Zastanowiłam się nad tym, co powiedział i musiałam przyznać mu po części rację. Po pierwsze James nie odpuści tak łatwo, co oznajmił mi wprost. W sumie to dziwne, że od tylu lat nadal się tego trzyma, zamiast dać spokój i wziąć to, co mu zaoferowałam z wielkim trudem. Po drugie... Drugą przyczyną powoli mogła stać się ta, o której na razie wolałam nie myśleć. Co z tego, że James dobrze całuje? Przecież nie będę za niego wychodzić dla tego jednego, małego szczegółu. Małego aczkolwiek potężnego. Potężnego na tyle, że sama straciłam dla niego głowę. Chociaż może to, że wtedy go pocałowałam, nie było wcale z tym związane? Może... Obecnie wolałam jednak tłumaczyć to sobie w ten właśnie sposób. Dlaczego? Innego się po prostu bałam.
     Z zamyślenia wyrwał mnie Sean.
- Lily, nie gniewaj się na mnie, co? Wolę, jak się uśmiechasz – powiedział. – Poza tym nie chciałbym nic mówić, ale musimy iść na zajęcia. I tak jesteśmy już spóźnieni.
     Spojrzałam na zegarek. Miał rację, dwie minuty temu był dzwonek na lekcje, którego (nie wiem dlaczego), nie usłyszałam. Dojście do szklarni zajmie nam, w najlepszym wypadku, od pięciu do dziesięciu minut, więc mocno się nie spóźnimy. Miałam nadzieję, że profesor Sprout będzie wyrozumiała i nie odejmie nam punktów, na które tak ciężko pracowałam. Zapomniałam na chwilę o mojej złości na niego, więc nie zwlekając dłużej, wyszliśmy z zamku i pobiegliśmy do szklarni numer sześć. 

~ * ~

- Musimy wymyślić jakieś dobre wytłumaczenie – powiedziałam, kiedy byliśmy już prawie na miejscu.
- Nie słyszeliśmy dzwonka? – zaproponował Sean, ale pokręciłam głową.
- Po pierwsze za słabe, a po drugie jak wyjaśnisz to, że spóźniliśmy się r a z e m? – odparłam. – Myślałam raczej o czymś w stylu kulturalnego i uczynnego chłopaka, który pomaga dziewczynie w potrzebie. – Sean spojrzał na mnie, nie do końca rozumiejąc mój plan.
- Ok, ja będę mówić, ale jakby co, to oficjalna wersja jest taka, że zasłabłam, a ty mi pomogłeś. Przejdźmy resztę drogi wolnym krokiem, żeby nasz plan od razu się nie spalił.
- Dobra – powiedział Whitby i uśmiechnął się do mnie. – Jesteś szalona, a zarazem pomysłowa.
- To jedna z moich zalet – odparłam z uśmiechem.
     W końcu dotarliśmy na miejsce. Spojrzeliśmy na siebie, wzięliśmy głęboki oddech i weszliśmy do szklarni. Rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu profesor Sprout, mając nadzieję, że nie zauważy naszego nagłego przybycia. W pierwszej chwili nigdzie jej nie dostrzegłam. Napotkałam za to spojrzenia dziewczyn i Huncwotów. Ann i Dorcas były trochę zszokowane, Syriusz z Lupinem zaskoczeni, a James... No cóż, twarz Pottera wyrażała... Sama nie wiem co. Może coś pośredniego pomiędzy zaskoczeniem, a zszokowaniem z lekką domieszką złości i... bólu? Niemożliwe, pomyślałam. Chociaż jakby się nad tym zastanowić, to nie wiem dlaczego, ale, mimo złości na Pottera, wolałabym w tej chwili, żeby mój towarzysz i Rogacz zamienili się miejscami. Sean oddał mi moją torbę, co było kolejnym ciosem dla moich znajomych, a następnie poszłam na swoje miejsce.
     Nie zdążyłam dojść do stanowiska, gdy usłyszałam głos profesor Sprout. Cholera, pomyślałam.
- Dzień dobry – powiedziała. Rzuciłam szybkie spojrzenie Seanowi, a on skinął głową. – Jestem pewna, że wasza chwilowa nieobecność ma jakieś poważne uzasadnienie – dodała.
     Chciałam coś powiedzieć, ale Puchon mnie wyprzedził.
- W zasadzie tak – odparł. – Spotkałem Lily na korytarzu, źle się czuła, a że nie chciała iść do Skrzydła Szpitalnego, przypilnowałem, żeby bezpiecznie tu dotarła. – Musiałam przyznać, że Sean potrafił nieźle kłamać bez zająknięcia się.
     Profesor Sprout spojrzała na mnie uważnie. Bałam się, że nie da się nabrać na naszą bajkę, ale po chwili uśmiechnęła się i spytała:
- Dobrze się czujesz, panno Evans?
- Tak, już mi lepiej – odparłam, kończąc rozmowę na temat naszego spóźnienia. 
     Sprout jeszcze raz, tym razem specjalnie dla naszej dwójki, wytłumaczyła, co mamy robić przez najbliższe dwie lekcje i zabraliśmy się do pracy. Kiedy schowała się w swojej części szklarni oddzielonej od nas szybą, Syriusz powiedział coś do Jamesa, a ten wysłuchawszy go do końca, spojrzał na mnie i jakby ze złości rzucił z rozmachem na stół swoje rękawice, a następnie oparł się plecami o ścianę szklarni, założył ręce na piersi i nadal się we mnie wpatrywał. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, chociaż właściwie w podświadomości coś przeczuwałam. Obserwowałam go uważnie przez chwilę, a potem zajęłam się pracą zleconą nam przez profesor Sprout. Nie jesteśmy razem i nie będziemy. Tak się umawialiśmy. Czy za każdym razem muszę powtarzać sobie to samo? Sean jest tylko moim kolegą. W mniejszym stopniu niż James, ale jednak, dodałam w myślach.
     Musiałam przyznać, że nie była to przyjemna lekcja. Rośliny, z których mieliśmy wyciągnąć nasiona, gdy się je źle złapało, strzelały swoimi „mackami”, zostawiając na skórze czerwone pręgi. Próbowałam skupić się na tym, co mam robić, ale kątem oka obserwowałam Pottera, który nadal stał i nie robił nic. W pewnej chwili zauważyłam, że Remus szepnął mu coś do ucha, a potem, chyba to samo, powiedział Syriuszowi. Lupin i Black parsknęli śmiechem, ale James zignorował ich, przestał podpierać ścianę i szedł w moją stronę. Postanowiłam, że spróbuję go zignorować. Przysunęłam do siebie kolejną doniczkę z rośliną i ponownie zabrałam się do pracy.
     W pewnej chwili poczułam, że Rogacz stoi za moimi plecami. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie miałam zamiaru zaszczycać go moim.
- Twój nowy znajomy potrafi świetnie kłamać – odezwał się. – Zastanawiam się tylko, jaka jest prawdziwa przyczyna w a s z e g o spóźnienia – zamilknął na chwilę, a potem kontynuował. – Pilna uczennica Lily Evans spóźnia się na lekcję, a kiedy w końcu zaszczyca nas swoją obecnością, przychodzi w towarzystwie Puchona i to nie byle jakiego, bo Seana Whitby’ego. – Zignorowałam go, ale on jak zwykle nie dawał za wygraną. – Co z nim robiłaś?
- A co cię to obchodzi? – nie wytrzymałam. – Po pierwsze: nie muszę ci się spowiadać. Po drugie: to nie jest twoja sprawa, bo nie jesteśmy razem. Po trzecie: mogę rozmawiać i zadawać się z kim chcę, a ty nie masz prawa o tym decydować, bo jesteś tylko moim dobrym znajomym – zakończyłam trochę zbyt dobitnie. Potter zrobił niewyraźną minę. Wiedziałam, że moje słowa musiały go zaboleć, ale próbowałam o tym nie myśleć.
- Nie wiem czemu, ale widzę, że spadłem jeszcze niżej – powiedział. – Ale to dobrze.
- Dobrze? – spytałam zdezorientowana.
- Tak – odparł z szerokim uśmiechem na twarzy. – Według przysłowia: ostatni stają się pierwszymi, a biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze niedawno...
- To tylko głupie przysłowie – przerwałam mu szybko. Wiedziałam, co chciał powiedzieć, bo, tak jak przeczuwałam, z chwilą, kiedy przeszłam do ataku, on przeszedł do defensywy. Mimo naszych ustaleń, zazdrość była jego słabym punktem.
- Możliwe – odparł. – A teraz powiedz mi, dlaczego właśnie on? Nadal się na mnie mścisz czy co?
     Hmm, na początku miała to być zemsta, ale teraz sama już nie wiedziałam. Seanowi naprawdę zależało na naszej znajomości, a ja lubiłam spędzać z nim czas. Naprawdę go polubiłam, co trochę skomplikowało sprawę. Cały mój początkowy plan odwrócił się przez to o sto osiemdziesiąt stopni i zamiast dopiec Rogaczowi, sama tkwiłam pomiędzy dwójką moich adoratorów, nie wiedząc, jak się z tego wyplątać.
- Bo go lubię – powiedziałam w końcu ze złością i odwróciłam się szybko w jego stronę, jednocześnie zbyt mocno wyszarpnęłam nasionko, którym się właśnie zajmowałam i roślina machnęła swoimi pędami w formie buntu.
     Zanim się zorientowałam, co się dzieje, James odepchnął mnie, sam przyjmując cios od zbuntowanej rośliny.
- Auć! – krzyknął. – To naprawdę bolało.
- Twoja wina – powiedziałam bez cienia współczucia. – Sam się o to prosiłeś. – Potter stał, trzymając się za policzek. – Czego tu nadal stoisz? Chyba ta roślinka dała ci wyraźny znak…
- Czekam na podziękowania. – Parsknęłam śmiechem.
- Że co, proszę?
- Uratowałem cię od szpecącej szramy na policzku, sam przyjmując cios, więc chyba coś mi się należy.
- Szczerze w to wątpię. Gdybyś tu nie przylazł i nie zawracał mi głowy, nic by się nie stało, więc w sumie sam się o to prosiłeś i nie mam wobec ciebie żadnego długu wdzięczności. Powiem więcej, najpierw mnie naraziłeś, żeby potem „uratować”.
- Ale jednak uratowałem.
- I co z tego?
- Więc nie podziękujesz?
- Nie.
- Evans, nawet nie wiesz, jak ja kocham ten twój upór i spojrzenie, jakim mnie obdarzasz w tej chwili – rzekł, a ja z wyższością odwróciłam od niego wzrok.
- Lily – wtrąciła się w końcu Ann. Spojrzałam na nią, przy okazji zauważając, że prawie wszyscy z zainteresowaniem przypatrują się teraz całej sytuacji. – Uważam, że powinnaś mu podziękować.
     James uśmiechnął się z satysfakcją, ale zaraz skrzywił się z bólu.
- Nie ma mowy. Co wyście się wszyscy na mnie uwzięli? Chyba jednak pójdę do tego Skrzydła Szpitalnego – powiedziałam ze złością. Zebrałam swoje rzeczy i poszłam do profesor Sprout, żeby się zwolnić, w ten sposób kończąc koszmarną lekcję zielarstwa.

sobota, 17 stycznia 2015

9. Zemsta cz. II

Hej!
     Przed wami druga część rozdziału zatytułowanego: "Zemsta", jednak zanim do niej przejdziecie, chciałabym dodać kilka słów.
     Po pierwsze, ostatnio nie mam zbyt dużo czasu, dlatego wszystkie blogi, które czytam, a na których pojawiło się coś nowego od zeszłej soboty, postaram się skomentować do końca tego weekendu, chociaż niczego nie obiecuję.
     Po drugie, przyznam szczerze, że od tego momentu w moim opowiadaniu zaczną dziać się takie rzeczy, które kiedyś wydawały mi się dobrym pomysłem, a teraz siedzę, czytam i zastanawiam się, jak coś takiego w ogóle mogło wpaść mi do głowy xD
     Ostatnio doszłam do wniosku, że moja wersja znacznie odbiega od wersji, którą pokazała nam Rowling. W siódmej klasie James miał zmądrzeć i trochę się uspokoić, u mnie niestety nie będzie to zbyt widoczne, ale powiem szczerze, że mam na to wytłumaczenie. Kiedy zaczynałam pisać, wszystko miało dziać się w klasie szóstej, co by pasowało, potem zmieniłam to na siódmą i wtedy zachowanie niektórych bohaterów mija się z "oryginalnym", dlatego wybaczcie mi, ale będziecie musieli patrzyć na wszystko trochę z dystansu, bo niestety nie ma szans na to, że uda mi się poprawić tak dużą ilość tekstu.
     Jeszcze raz was przepraszam i dłużej nie marudzę. Zapraszam do czytania :)

***

Lily Evans
     Kiedy wyszłam z łazienki, Ann i Dorcas nie było w dormitorium. Zastałam tylko moje dwie pozostałe współlokatorki – Kate i Miriam. Powiedziałam cześć i zamieniłam z nimi kilka zdań. Dowiedziałam się, że ta druga też chce grać w naszej drużynie na pozycji ścigającego, ale ja i tak wiedziałam, kogo wybierze James. Nie chciałam jej niszczyć nadziei, więc życzyłam tylko powodzenia i wkrótce pożegnałam się z nimi, kładąc do łóżka.
     Śniły mi się różne dziwne rzeczy, ale kiedy w moim śnie pojawił się Rogacz i zaczął mnie całować, obudziłam się. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał dwunastą cztery. Obróciłam się na drugi bok i spróbowałam znowu zasnąć. Długo leżałam, ale jakoś sen nie przychodził. Wyszłam więc z łóżka i chciałam zejść na dół. Płomienie w kominku stojącym w Pokoju Wspólnym zawsze mnie uspokajały, a teraz tego potrzebowałam. Stwierdziłam, że jestem zbyt zirytowana rozmową z Ann i zbyt oszołomiona po pocałunku z Potterem. Jak widać, nawet gorąca kąpiel nie pomogła. Ciągle zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Ann. Było to po części to, czego się obawiałam, o czym nie chciałam myśleć i co było t ą drugą opcją, o której myślałam po pocałunku w pociągu, a jednak podjęłam decyzję. Teraz już nie byłam przekonana czy dobrą.
    Schodząc po schodach, usłyszałam głosy dobiegające z sypialni chłopaków. Podeszłam bliżej i już wiedziałam, że Huncwoci jeszcze nie śpią.
- Żeby dać się pokonać dziewczynie – śmiał się James.
- Ha, ha, ha – odparł Syriusz. – Bardzo zabawne. Zobaczycie, jeszcze jej się odwdzięczę. A tak swoją drogą – Łapa zmienił temat, – to jak stoisz z Lily? Kolacja się udała?
     Serce podeszło mi do gardła. Byłam ciekawa, co Potter powiedział kolegom. Chciałam wiedzieć, którą ze stron przedstawił jako przepraszającą, a którą jako przyjmującą przeprosiny, więc podeszłam jeszcze bliżej drzwi.
- Nie rozumiem, skąd u ciebie tyle złośliwości, ale jeśli już musisz wiedzieć, to Lily przyjęła moje przeprosiny.
- Żartujesz? – odezwał się Lupin.
- Nie, nie żartuję. Zgodziła się wrócić do poprzedniego układu.
- Poprzedniego, czyli którego? – spytał Peter.
- Tego z zeszłego roku, chociaż teraz nie jestem już tego taki pewny – przyznał.
- Jak tego dokonałeś? – James nie odpowiedział.
- Czyli w końcu będzie spokój – powiedział Syriusz z zadowoleniem.
- Co masz na myśli? – spytał Potter.
- Przecież dopiąłeś swego. Lily znowu z tobą gada, ale nie zapowiada się na nic poważniejszego, więc możesz ją teraz olać i zająć się inną dziewczyną. Ostatnio jedna z Puchonek wypytywała mnie o ciebie.
- Czy ty nie słyszałeś, co ci dzisiaj powiedziałem? – zapytał z oburzeniem Rogacz. – Nie odpuszczę sobie Lily.
- Ty to mówiłeś na poważnie? Stary, przecież nie masz u niej szans. Zrozum to w końcu i daj sobie spokój.
- Słuchajcie chłopaki, bo powiem to tylko raz: zależy mi na Lily Evans i nadal będę próbował ją zdobyć, bo naprawdę ją kocham. 
     Na chwilę zapadła cisza.
- James Potter, chłopak, który może mieć każdą, zakochał się w dziewczynie, która go nie chce – odezwał się w końcu Peter.
- Rozumiem, że może ci na niej zależeć – Syriusz znowu zabrał głos w dyskusji. – Ale skąd taki pomysł, że się w niej zakochałeś? – James nie odpowiedział od razu. – To dosyć mocne słowo. Do tej pory…
- Jak mam ci to wytłumaczyć? – spytał po woli. – Po prostu to wiem. Wiem, co do niej czuję. Musisz mi uwierzyć na słowo.
     Byłam w szoku. Potter się we mnie zakochał? Teraz to już muszę odrzucić myśl o mojej drugiej opcji i znaleźć jakąś trzecią. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Ja w ogóle nie mogłam uwierzyć w to, co dzisiaj usłyszałam, a było tego sporo. Biorąc to wszystko pod uwagę, już stałam na przegranej pozycji. Chociaż... W sumie miałam jeszcze coś do powiedzenia. Jamesowi mogło na mnie zależeć, mógł nawet naprawdę się we mnie zakochać, ale to nie znaczy, że j a go kocham. No właśnie. Ja go nie kocham, więc nie mam się czego obawiać. W takim układzie to on miał problem, a ja nie miałam zamiaru go uświadamiać. Szybko odrzuciłam więc wszystkie wątpliwości, wyśmiałam słowa Ann, wyśmiałam słowa Jamesa. Nie wiem, jakim cudem w tej chwili stanął mi przed oczami pocałunek z Rogaczem i nagle zrobiło mi się go trochę żal.
     Moje rozmyślania przerwał Peter.
- Uważam, że to dobry moment na zakończenie rozmowy o życiu prywatnym Rogacza, a zajęcie się naszym wynalazkiem. Mieliśmy wprowadzić zmiany, pamiętacie? – Przez szparę zobaczyłam, jak Syriusz, James i Remus zwrócili głowy w jego stronę.
- Masz rację – potwierdził Potter. Wydawało mi się, że powiedział to z ulgą w głosie.
- Ostatnio w bibliotece znalazłem potrzebne zaklęcie – dodał Lupin.
     Wstał, podszedł do szafki nocnej i wyciągnął z szuflady kawałek pergaminu. Syriusz natomiast szukał czegoś w kufrze. Po krótkiej chwili także trzymał pergamin, jednak ten był o wiele większy od tego, który przyniósł Remus.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego – powiedział Peter. Wszyscy czworo pochylili się i nic nie mogłam już dostrzec. Usłyszałam tylko jak Lupin zaczął mruczeć jakieś zaklęcie, którego nie znałam. Stwierdziłam, że nie mam tu nic więcej do roboty. Zeszłam więc po cichu na dół do Pokoju Wspólnego i usiadłam przed kominkiem.
     Kiedy się obudziłam, było wpół do drugiej. Musiałam jednak chwilę się zdrzemnąć, stwierdziłam. Wyplątałam się z koca i wstałam z kanapy. Zaraz, zaraz, nie przypominam sobie, żebym przykrywała się czymkolwiek.
- Pomyślałem, że może być ci zimno – usłyszałam nagle znajomy głos, a zaraz potem z fotela ukrytego w cieniu wstał Rogacz.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam niepewnie.
- Siedzę i myślę – uśmiechnął się. W pokoju panował półmrok. Ogień z kominka rzucał na nas słabe światło, które odbijało się w jego oczach, potęgując mój efekt hipnozy.
- O wpół do drugiej w nocy? – spytałam sceptycznie.
- Można tak powiedzieć – rzekł.
- A tak naprawdę to co tutaj robisz?
- Naprawdę? – Zbliżył się do mnie. – Siedziałem i patrzyłem. Lubię patrzeć na ciebie, kiedy śpisz – odparł. – Jesteś wtedy taka delikatna. Nie wrzeszczysz, nie złościsz się, tylko wyglądasz naturalnie uroczo – dodał.
     Stałam, wpatrując się w niego niepewnie. Nie miałam pojęcia, po co mi to mówi i do czego zmierza w tej rozmowie.
- Dzięki za koc – powiedziałam w końcu. – Jestem zmęczona, idę na górę. – Chciałam zakończyć to dziwne spotkanie jak najszybciej, ale jego wzrok nadal mnie hipnotyzował. W końcu udało mi się wyswobodzić spod jego czaru i ruszyłam w stronę schodów.
- Zaczekaj – znowu się odwróciłam. James stał teraz bardzo blisko, trzymając mnie za rękę.
- Co znowu?
- Chciałem w końcu skończyć naszą rozmowę. Dziewczyny już dwa razy nam przerwały. Więc pytałaś mnie, dlaczego cię wtedy pocałowałem.
- Jeśli twoja odpowiedź znowu ma wyglądać tak samo, to daruj sobie.
- Lily, mimo tego, co myślisz, zależy mi na tobie jak cholera i dopóki nie stracę nadziei, będę liczył na to, że kiedyś zmienisz zdanie. Jesteś dla mnie kimś ważnym, zmieniłem się, bo wywróciłaś moje życie do góry nogami.
- James…
- Dobra, mówiąc w skrócie, mam do ciebie słabość. Wiem, że nie mogę liczyć na nic więcej niż to, co już było, ale chyba nadal mogę mieć nadzieję, co?
- James, stawiasz mnie w głupiej sytuacji. Wiesz, że niczego nie mogę ci zaoferować, nie to, na czym ci zależy. Nie chcę ci nic obiecywać.
- Nie proszę cię o to. Po prostu bądź, rozmawiaj ze mną, śmiej się i uśmiechaj, nie próbując mnie przy tym zabić – posłał mi wesoły uśmiech.
- Zobaczymy, co da się zrobić – odparłam złośliwie, wyczuwając nagłą zmianę w napięciu.
- Zrobić da się dużo, ale musisz tego chcieć – powiedział od niechcenia. Czułam, że chwilowa swobodna atmosfera znowu uleciała. – Może się mylę, ale wydaje mi się, że jednak jest coś, czego oboje pragniemy – dodał.
- Wątpię – rzekłam. Serce przyspieszyło swoje bicie. Rogacz nadal trzymał mnie za rękę. Maska, która zasłaniała mu twarz, opadła, ukazując wszystkie jego uczucia. Moja maska obojętności, na widok jego oczu pałających pożądaniem i nadzwyczajną łagodnością, również się roztrzaskała.
- Lily, nie oszukujmy się, cokolwiek teraz zrobię, nie dostanę w twarz.
- Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna – próbowałam się bronić, ale miał rację. Chciałam tego samego co on, tylko bez żadnych zobowiązań.
- Bez ryzyka nie ma zabawy, więc zaryzykuję – powiedział z błyskiem w oku.
- Nie możemy tego zrobić – rzekłam.
- Możemy. Jesteśmy dorośli, sami podejmujemy decyzje, czyż nie?
- Nie powinniśmy tego robić. – Z akcentem na NIE POWINNIŚMY, dodałam w myślach.
- Zależy, jak na to spojrzeć.
- A jak chcesz na to spoglądać?
- Nie chcę w ogóle, chcę wziąć na siebie całe ryzyko.
- Nie – powiedziałam (mało) stanowczo, ale Rogacz mnie puścił.
- W porządku – rzekł Potter z uśmiechem. – Masz rację, zagalopowałem się, ale… Tak na mnie po prostu działasz. Nie chcę, żebyś znowu była na mnie wściekła – powiedział szczerze. – Po prostu… Chodźmy spać. Jutro eliminacje do drużyny – Rogacz trochę się zmieszał. – Idź – uśmiechnął się.
- A ty?
- Muszę jeszcze coś przemyśleć.
     Chciałam iść na górę, ale nie mogłam się ruszyć. Coś ciągnęło mnie w drugą stronę. Do NIEGO, do chłopaka, któremu nie mogłam nic zaoferować, któremu nie chciałam nic obiecywać. Moje uczucia do niego były dziwne, nie potrafiłam ich określić, ustawić po odpowiedniej stronie. Nie chciałam dawać mu złudnych nadziei, nie będąc niczego pewna, a jednak w chwili, kiedy kazał mi odejść, nadal stałam w miejscu.
- Lily, będziesz jutro zmęczona, a chcę, żebyś dała z siebie wszystko – rzekł, ale go zignorowałam. Westchnęłam. Wyminęłam go i znowu usiadłam na kanapie. Potter bezszelestnie zrobił to samo. Milczał. Obróciłam głowę i napotkałam jego spojrzenie. Czas na chwilę zatrzymał się w miejscu, a kiedy znowu ruszył, leżałam oparta o poręcz sofy, czując na sobie ciepło umięśnionego ciała Jamesa i jego dłonie na moich plecach. Obejmowałam go za szyję, a zapach jego perfum połączony z żelem do kąpieli uderzył w moje nozdrza. Co jednak w tym wszystkim najważniejsze i najgorsze, kolejny raz w przeciągu kilku godzin, ciepło jego ust rozpalało moje wargi.
     Po jakimś czasie, bliżej nieokreślonym, delikatnie odepchnęłam go od siebie, ale zrozumiał aluzję. Też był w lekkim szoku po tym, co się właśnie stało. Niby tego chcieliśmy, ale teraz oboje wiedzieliśmy, że nie powinniśmy tego robić. Potter odsunął się, uwalniając mnie. Usiadłam prosto, a potem szybko wstałam z miejsca. Rogacz zrobił to samo. Nie wiedziałam, co mam teraz powiedzieć. Wygłupiłam się. To, co zrobiliśmy było niedopuszczalne w naszych relacjach, a jednak ja również tego pragnęłam. Inaczej nie pozwoliłabym sobie na to kolejny raz. Tak, Potter mnie pociągał i intrygował, był inny niż reszta chłopaków, ale nie wyobrażałam sobie nas jako pary, jako ludzi, których łączy coś więcej niż przyjaźń.
- Nie powinnyśmy tego robić – powiedziałam po dłuższej chwili milczenia, wbijając wzrok w zniszczony dywan.
- Masz rację. To był błąd. Miły, ale jednak nadal błąd – przyznał. Nie wierzyłam mu. Wiedziałam, że tego nie żałuje. Mógł żałować wszystkiego, ale na pewno nie tego.
- Zostańmy przy tym, co było. – Nic na to nie odpowiedział. – James, lubię cię, może nawet bardziej niż mi się wydaje, a jednak to nie jest to, na co liczysz. Nie jest i sądzę, że nigdy nie będzie, dlatego mówię ci to wprost. Nie chcę ci dawać złudnych nadziei, że kiedyś będzie inaczej. Wszystko, co robisz, robisz na własną odpowiedzialność. Ja również biorę odpowiedzialność za to, co się stało, bo zrobiłam to świadomie, ale… Wybacz. Możemy jedynie dać sobie spokój albo wrócić do tego, co było. Twój wybór.
- Rozumiem – rzekł po chwili Rogacz. – Przepraszam za to, co się stało. Postaram się, żeby to był ostatni raz. Może będę tego żałował, ale zbyt mi na tobie zależy, żeby znowu zaczynać od zera, tak więc wymażmy z pamięci tą chwilę słabości. Co ty na to? – uśmiechnął się, ale widać było, że z ciężkim sercem.
- Myślę, że to dobre wyjście – również się uśmiechnęłam.
- Dobra, w takim razie idź spać. Widzę cię jutro na treningu.
- Myślałam, że robisz wcześniej eliminacje.
- Robię, ale nie sądzisz chyba, że wywalę kogoś ze stałego składu – odparł stanowczo. – Jesteśmy za dobrzy, by cokolwiek zmieniać.
- Czyli mam się nie bać o posadę?
- Tego nie powiedziałem…
- Pff… Dobra, idę spać – oznajmiłam. – Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedział i obdarzył mnie spojrzeniem uwielbienia.
- James – powiedziałam jeszcze, kiedy byłam już na schodach.
- Hmm?
- Nie bądź na mnie zły, co?
- Nie jestem zły. Cieszę się, że jasno stawiasz sprawę.

~ * ~

     Byłam strasznie niewyspana, ale po długiej pobudce zgotowanej mi przez dziewczyny zmusiłam się do opuszczenia łóżka. Przecież dzisiaj miały się odbyć eliminacje do drużyny Quidditcha oraz pierwszy trening w tym sezonie. James oczywiście ściemniał z nowym wyborem całej drużyny, o czym zapewnił mnie w nocy, więc pewna swojego miejsca, byłam ciekawa, kogo wybierze na pałkarzy, gdyż tylko te dwie pozycje pozostały do obsadzenia.
     Nie wiem, czy Ann i Dorcas rozmawiały wczoraj, ale zauważyłam, że na razie postanowiły dać mi spokój. Byłam ciekawa, co tym razem wymyśliły, ale w sumie cieszyłam się, że puściły w niepamięć naszą wczorajszą rozmowę, bo nie chciałam się z nimi kłócić. Przy śniadaniu, próbując zatrzeć jakiekolwiek ich podejrzenia, opowiedziałam im o tym, co usłyszałam w nocy, kiedy podsłuchiwałam Huncwotów. Oczywiście pominęłam tą część rozmowy, która dotyczyła mnie, bo w myślach już widziałam ten tryumfujący uśmiech Ann. To, co się stało później, tym bardziej wrzuciłam do przegródki: „Zniszczyć, zapomnieć, nie ujawniać”.
- „Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego”? Co to ma znaczyć? – spytała Dorcas.
- Nie wiem – odparłam. – Nic więcej nie mówili. Rzucili jeszcze tylko jedno zaklęcie na ten kawałek pergaminu.
- Ciekawe – stwierdziła Ann. – Pamiętasz, jakie to było zaklęcie? – Pokręciłam głową.
- Nie znam go. Nawet go wcześniej nie słyszałam.
- Zastanawiam się, co oni knują – rzekła Dor.
- Może nic. I tak nam nie powiedzą, jeśli spytamy – stwierdziłam.
- Racja. Dobra, a tak zmieniając temat, wpadłam na świetny pomysł – oznajmiła moja ciemnowłosa przyjaciółka i zaczęła wtajemniczać nas w swój plan. 

~ * ~

     Lekcje minęły mi dzisiaj bardzo szybko. Może dlatego, że tak śpieszyło mi się na trening, a może dlatego, że nie męczyłam się już kłótnią i unikaniem Jamesa. Po ostatnich zajęciach, razem z Huncwotami, poszliśmy na obiad, który zjedliśmy w ekspresowym tempie, a potem udałyśmy się w stronę boiska.
     Ann i ja weszłyśmy do szatni, żeby się przebrać, a Dorcas, która nie brała udziału w eliminacjach, została na zewnątrz. W środku było już kilka osób. Jedni stali i rozmawiali wesoło, inni siedzieli lub chodzili w tą i z powrotem zestresowani. Przebierając się, przyjrzałam się każdemu po kolei i zauważyłam, że, jak co roku, najwięcej kandydatów zgłosiło się z pierwszej klasy, mimo iż większość z nich nie potrafiła nawet latać na miotłach. Zobaczymy jak będzie tym razem, pomyślałam.
- Gotowa? – spytała Ann.
- Daj mi jeszcze minutę – odparłam.
- Mam nadzieję, że już przygotowałaś dla mnie galeona, Ann – usłyszałam za sobą głos Syriusza, – bo na pewno wygram zakład.
- Chyba w twoich snach, Black – odparowała.
     Łapa zaśmiał się i wyszedł z szatni, dołączyć do Lupina i Petera, którzy czekali na swoich kolegów na zewnątrz.
- Wiesz, że przegrasz – powiedziałam do niej.
- Słuszna uwaga – James podszedł do nas. – Syriusz zawsze broni wszystkie strzały.
- Wiem, ale jeszcze się łudzę – odparła.
- Lily, gotowa? – zapytał Rogacz z uśmiechem na twarzy. Zignorowałam go. Wzięłam miotłę do jednej ręki, drugą pociągnęłam Ann za sobą i poszłyśmy do Dorcas.
- Syriusz już wyszedł – poinformowała nas nasza ciemnowłosa koleżanka. – Poczekam jeszcze na Jamesa, a kiedy oboje będą już na boisku, wślizgnę się do szatni i...
- Tak, tak, wiemy – przerwała jej Ann i wytłumaczyła, gdzie Syriusz położył swoje ubrania. – Mam nadzieję, że posypiesz właściwe, a nie na przykład jakiegoś pierwszoroczniaka. – Dorcas zrobiła obrażoną minę, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Ciuchy Syriusza znajdę bez problemu, bo jego wodę kolońską czuję aż tutaj. – Parsknęłyśmy śmiechem.
- Dobra, idźcie już. Będę trzymała za was kciuki.
- Dzięki – powiedziałam. Dorcas uśmiechnęła się jeszcze, a my ruszyłyśmy na boisko. Po drodze zastanawiałam się, jaką minę będzie miał Łapa, kiedy po meczu zorientuje się, czym Dor posypała mu ubrania.
     Kiedy doszłyśmy na miejsce, okazało się, że McGonagall nie przesadzała, mówiąc o około trzydziestu osobach. Spojrzałam na Ann, a ona na mnie. Jaka szkoda, że większość z nich odejdzie zawiedziona. Jak wspomniał mi dzisiaj James, nie zamierzał wywalać nikogo z drużyny, a jedynie zobaczyć, komu jak bardzo zależy. Z tego, co wiedziałam, nikt nie zrezygnował ze swojego stanowiska, więc szukaliśmy tylko pałkarzy. Jednak dla zachowania pozorów, Rogacz chciał przetestować wszystkich, bo może znalazłby jakichś lepszych rezerwowych. W sumie nie był to głupi pomysł.
     W pewnej chwili nad naszymi głowami przeleciał James, a obok niego Syriusz.
- Witam wszystkich – usłyszałam głos Rogacza. – Cieszę się, że tak dużo was tu dzisiaj przyszło, bo będzie, w czym wybierać. – Mimo odległości, jaka nas dzieliła, zauważyłam jak puścił oko do Łapy. – Proszę ustawić się w szeregu.
     Razem z Ann poszłyśmy dołączyć do innych. Kiedy wszyscy byli już ustawieni, James zarządził pięć kółek rozgrzewki, „na dobry początek”, jak to określił. I miał rację, ponieważ, tak jak przeczuwałam, połowa z zebranych nie potrafiła nawet wzbić się w powietrze. Biedni pierwszoroczniacy ze spuszczonymi głowami opuścili boisko. Chciało mi się śmiać, ale przypomniałam sobie, że w pierwszej klasie też zostałam wyproszona. Powstrzymałam się więc od śmiechu i tylko uśmiechnęłam do siebie na wspomnienie tamtej chwili. 
     Po rozgrzewce James kazał tym, co zostali, pogrupować się względem tego, na jakiej pozycji chcieli grać. Najwięcej osób zgłosiło się na pozycje pałkarzy, bo to właśnie ich najbardziej potrzebowaliśmy. Trochę mniej osób starało się o pozycje ścigających, a jeszcze mniej na obrońcę. Pozycja szukającego była już zajęta, więc ci, którzy jeszcze tego nie wiedzieli, odeszli zawiedzeni.
     Potter zaczął eliminacje od ścigających. Razem z Ann wzbiłam się w powietrze i przez najbliższych kilka minut wykonywałyśmy różne zadania, które James dla nas przygotował. Przez cztery lata, co roku grałyśmy w drużynie, więc technikę i wszystkie chwyty, których do tej pory używaliśmy, miałyśmy opanowane do perfekcji. Nic więc dziwnego, że wszystkie zadania Pottera wykonałyśmy o połowę szybciej niż prawie cała reszta.
     Kiedy zrobiliśmy już wszystko, co James nam kazał, z zadowoleniem poleciałam na dół i stanęłam z resztą w szeregu.
- Więc tak – zaczął nasz kapitan. – W drużynie zostają następujące osoby: Ann Vick, Lily Evans oraz Seamus Migden. Dodatkowo pozycję dwóch zastępców zyskują…
     Nie słyszałam już, kto ma być zastępcą, bo radość wypełniła całe moje ciało, chociaż wiedziałam, że Potter nie zmieni składu drużyny. Kiedy Rogacz skończył mówić, część z naszej grupy poszła z powrotem do szatni, a ci, co zostali, poszybowali w górę. Dopiero wtedy spojrzałam na trybuny, gdzie siedziała zadowolona z siebie Dorcas. Nie liczyłam na to, ale odwzajemniła moje spojrzenie i uniosła kciuk w górę, informując mnie, że wszystko poszło według planu. Szybko podleciałam do Ann.
- Już załatwione – powiedziałam.
- Super – ucieszyła się. – Chcę zobaczyć jego minę, kiedy... – nie dokończyła, bo Potter przywołał nas do siebie.
- Słuchajcie, teraz wybiorę obrońcę, więc każdy z was ma po trzy strzały, co łącznie da dziewięć. Znacie zasady, wy rzucacie, oni bronią.
     Wszyscy skinęliśmy głowami i ustawiliśmy się w kolejce. Pierwszy kandydat obronił cztery na dziewięć strzałów, drugi i trzeci byli trochę lepsi, bo wpuścili tylko po trzy. Kiedy przyszła kolej Syriusza, Ann wykonała swój najlepszy trik, jednak nic jej to nie dało. Przegrała zakład, bo Black nie wpuścił żadnego gola, chociaż ani Ann, ani ja, ani nawet Seamus go nie oszczędzaliśmy.
- Mówiłem, że przegrasz – powiedział Łapa do Ann, kiedy lądowaliśmy na boisku. Usiedliśmy na trybunach i obserwowaliśmy wyczyny pałkarzy, którymi ostatecznie zostali Wespurt i Jonson.
     Po skompletowaniu drużyny, James zwołał wszystkich do szatni i podał nam termin pierwszych rozgrywek. Jak zwykle zaczynaliśmy od meczu ze Ślizgonami.
- Słuchajcie – zaczął. – W ich drużynie zmieniły się tylko dwie osoby i to na dodatek szukający i pałkarz, więc tak naprawdę to ja będę się musiał najbardziej gimnastykować. Nie wiem, kto jest nowym pałkarzem, ale mimo wszystko będziecie musieli na niego uważać – zwrócił się do całej drużyny. Wszyscy zgodnie skinęliśmy głowami. – Ok, w takim razie przedstawię wam teraz naszą taktykę. Co prawda nie różni się zbytnio od tej z poprzednich lat, ale wprowadziłem parę zmian, które najpierw omówię.
     Przez dwadzieścia minut Rogacz dokładnie tłumaczył zadanie każdego gracza. Musiałam przyznać, że taktyka, którą przedstawił nam Potter, była znakomita. Wprowadził kilka zmian dla ścigających, inne ustawienie, dodatkowe podania i zwroty, ale stwierdziłam, że po kilku godzinach treningów będziemy ich już używać automatycznie, a w meczach na pewno nam pomogą. Tak więc doszłam do wniosku, że w tym roku również zdobędziemy Puchar Quidditcha. 
     Po omówieniu nawet najmniejszych szczegółów, wyszliśmy z szatni, wróciliśmy na boisko i zaczęliśmy pierwszy w tym roku trening. Szybując w powietrzu, zapomniałam o problemach. Unosząc się nad ziemią, zostawiałam wszystkie przyziemne sprawy daleko za sobą, myślałam tylko o grze. Zdobyciu piłki i trzech pętlach po drugiej stronie boiska.
     Właśnie odebrałam podanie od Seamusa i poleciałam w stronę obręczy, żeby strzelić Syriuszowi gola, gdy poczułam na twarzy pierwsze krople deszczu. Spojrzałam szybko w stronę Jamesa, ale on machnął ręką, żebym zakończyła podanie. Rzuciłam kafel i Łapa jak zwykle obronił. Wróciłam na swoją pozycję w chwili, kiedy krople deszczu zamieniły się w ulewę. Dopiero wtedy Rogacz zakończył trening, zwołując wszystkich do siebie.
- Jak na pierwszy raz było super – stwierdził. – Na dzisiaj wystarczy. Widzimy się jutro o tej samej godzinie.
     Cali zmarznięci, przemoczeni i zmęczeni udaliśmy się w końcu do szatni. Z Ann szybko przebrałyśmy się w suche ubrania, chociaż nie miało to najmniejszego sensu, odniosłyśmy miotły i chwilę później dołączyłyśmy do czekającej już na nas Dorcas. Schowałyśmy się pod wielkim drzewem i czekałyśmy, aż Syriusz z Jamesem wyjdą z szatni. Deszcz nie przestawał lać, więc po sekundzie byłyśmy całe mokre, jednak musiałyśmy zobaczyć minę Blacka, kiedy zorientuje się, co zrobiła Dorcas.
     Huncwoci jak zwykle wyszli ostatni. Po wyjściu z szatni dołączyli do Remusa i Petera i całą czwórką udali się do zamku.
- Wracając do rozmowy – powiedział Łapa. – Uważam, że dobrze postąpiłeś, nie zmieniając składu drużyny.
- Tak naprawdę wcale nie chciałem tego robić – wyjaśnił James. – Są najlepsi, a mam nadzieję, że nasi nowi pałkarze dobrze będą się dogadywać z resztą – dodał.
     Szli wolno, nadal rozmawiając, więc poczekałyśmy, aż trochę odejdą i dopiero wtedy ruszyłyśmy się z miejsca. Cały czas trzymałyśmy się od nich z daleka, idąc w bezpiecznej odległości.
- Co ci jest? – usłyszałyśmy w pewnej chwili pytanie Petera.
- Nie wiem – odparł Syriusz. – Wszystko mnie swędzi. – Spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy śmiechem, niestety zbyt głośno, bo Huncwoci nas usłyszeli. – Co wy zrobiłyście? – zapytał Łapa, krzywiąc się i wykręcając.
- O co ci chodzi? – spytała Dorcas z miną niewiniątka. Potter, Lupin i Pettigrew chyba w końcu zrozumieli, o czym mówi Black, bo zaczęli się śmiać.
- Czym to posypałaś Meadowes?
- Niczym ci nic nie posypałam – odparła Dor. – Czemu zwalasz całą winę na mnie?
- Bo wiem, że to ty. Co ja ci znowu zrobiłem?
- Trzeba mnie było wczoraj nie całować – powiedziała, a my w końcu zrównałyśmy się z chłopakami.
- Nie podobało ci się? – Łapa zmienił taktykę. Dorcas chciała coś powiedzieć, ale przerwałam jej głośnym kichnięciem. W tym momencie wtrąciła się Ann.
- Dor, kończ tą dyskusję i chodź do zamku, bo zaraz wszystkie będziemy chore.
     Nasza ciemnowłosa koleżanka zrobiła oburzoną minę, ale Ann spojrzała na nią znacząco.
- Masz, weź to. Będzie ci trochę cieplej – odezwał się James, a potem podszedł do mnie i zarzucił mi na ramiona swoją szatę. Fakt, zrobiło mi się trochę cieplej, ale nie byłam pewna, czy to zagranie było bezpieczne. Po wczorajszym dniu wiedziałam, że powinnam jak najszybciej całkowicie zakończyć naszą znajomość. Nie był to jednak czas na rozmyślania o tym. Zawinęłam się więc w szatę Rogacza i dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy Huncwoci, pomimo deszczu, mieli suche ubrania. Dziewczyny, mimo wszystko, patrzyły na ten ruch Pottera sceptycznie.
- Dzięki – wyjąkałam w końcu, próbując na niego nie patrzyć.
- Nie ma sprawy – James uśmiechnął się do mnie, a potem objął ramieniem.
- Nie przesadzaj, Potter – powiedziałam ze złością.
- Przestań, kochanie – odparł. – Przecież widzę, że trzęsiesz się z zimna.
     Miał rację. Od dziecka byłam zmarzlakiem, więc teraz, w deszczu i jesiennej temperaturze, było mi strasznie zimno. Marzyłam o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku, więc zrezygnowana jeszcze bardziej wtuliłam się w Jamesa. Zobaczyłam, jak dziewczyny wymieniły spojrzenia, a potem odezwała się Ann.
- Mogę wiedzieć, jakim cudem nie jesteście mokrzy, chociaż od kilku minut stoimy na deszczu?
- Widzisz… – zaczął Syriusz. – Mamy swoje sposoby. Jeśli chcesz…
- Zamknij się, Black – powiedział Remus. – Wystarczy proste zaklęcie – wyjaśnił i machnął różdżką. Po tym zabiegu zauważyłam, jak deszcz spływa po Ann i Dorcas, nie mocząc im ubrań. Nagle zorientowałam się, że ja również, od jakiego czasu, nie czuję padającego na mnie deszczu. James chyba zauważył moje zmieszanie, kiedy uświadomiłam sobie ten fakt, bo uśmiechnął się do mnie. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i zobaczyłam w jego oczach błysk.
- Dobra, jeśli już wszyscy są bezpieczni, to może w końcu wrócimy do zamku? – odezwał się Peter. Każdy przytaknął mu z aprobatą i ruszyliśmy przez Błonia, rozmawiając wesoło.
     Kiedy w końcu znaleźliśmy się w Sali Wejściowej, wyswobodziłam się z objęć Jamesa, zdjęłam jego szatę i podałam mu.
- Oddasz mi później – powiedział. – My jeszcze musimy coś załatwić – puścił oko do reszty kolegów.
- Racja – poparł go Lupin. – Spotkamy się później w Pokoju Wspólnym – dodał i cała czwórka zostawiła nas na środku pustego hallu.
     Poszłyśmy więc do wieży Gryfonów i każda z nas po kolei wzięła gorący prysznic. Założyłam gruby sweter, ale nadal było mi zimno. Poczekałam na dziewczyny, a potem razem poszłyśmy ogrzać się przy kominku w Pokoju Wspólnym.
     Kiedy zeszłyśmy na dół, zobaczyłyśmy na „naszych miejscach” Huncwotów, którzy, gdy nas dostrzegli, dostawili fotele, wywalając z nich jakichś drugoklasistów.
- Już wszystko w porządku? – spytała złośliwie Dorcas, zwracając się do Syriusza. Ten spojrzał na nią z urazą i odparł:
- Zobaczysz, że się odwdzięczę. – Dor zaśmiała się i znowu zaczęła dyskusję z Łapą. Pasowali do siebie. Uparci i wygadani.
- James jest na górze? – spytałam Lupina.
- Eee, tak – powiedział w końcu. – Musiał coś dokończyć, ale zaraz powinien zejść.
- Sama do niego pójdę – odparłam, zastanawiając się, dlaczego Remus zawahał się przy odpowiedzi. Może chodziło o to, co podsłuchałam wczoraj w nocy. Nie wiedziałam, ale jeśli Potter nadal nad tym pracuje, jest szansa, że czegoś się dowiem. Wstałam z podłogi. Dziewczyny spojrzały na mnie.
- Idę oddać szatę Jamesowi – wyjaśniłam i pobiegłam do góry, ignorując ich badawcze i niedowierzające spojrzenia.
     Wstąpiłam do naszego dormitorium, żeby wziąć własność Rogacza i chwilę potem stałam już przed drzwiami do sypialni chłopaków. Zawahałam się. Stojąc tu teraz, nie wiedziałam czy kolejne spotkanie sam na sam z Potterem jest dobrym pomysłem. Niby ustaliliśmy, że o wszystkim zapominamy no, ale James to James, pomyślałam i stwierdziłam w końcu, że jednak oddam mu szatę, jak będziemy na neutralnym gruncie. Już miałam zawrócić, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Rogacz.
- Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział, uśmiechając się.
- Skąd? – spytałam podejrzliwie.
- Eee, po prostu miałem przeczucie. – I znowu to wahanie, zauważyłam. – Wejdziesz?
- Co? – zapytałam zdezorientowana nagłą zmianą tematu rozmowy.
- Wejdziesz do środka, czy będziemy rozmawiali przez próg?
- Chciałam ci tylko oddać szatę, a nie... – zaczęłam, ale zanim dokończyłam, James wciągnął mnie do pokoju i zatrzasnął drzwi.
- Masz – podałam mu szatę, którą ciągle trzymałam w ręce. Potter wziął ją ode mnie i rzucił niedbale na łóżko. – Boże, przez wakacje zapomniałam, jaki tu zawsze macie syf – stwierdziłam, rozglądając się po ich sypialni.
- Nie jest tak źle – odparł Rogacz. – Po dwóch tygodniach to tylko wstępny bałagan.
- Wstępny bałagan? – powiedziałam z ironią.
     James uśmiechnął się zawadiacko. Staliśmy naprzeciwko siebie, milcząc. Było mi dosyć niezręcznie. Na oko obliczyłam odległość dzielącą mnie od wyjścia, ale nic to w sumie nie dało, bo żeby dostać się do drzwi, musiałabym wyminąć Rogacza. Po co w ogóle o tym myślę? Przecież do tej pory przebywałam z nim sam na sam dosyć często i nie było problemów. Tak, ale to było przed pocałunkiem w pociągu, moim dormitorium i Pokoju Wspólnym, poprawiłam się. Dziwne, ale przez to wszystko nie potrafiłam już tak naprawdę wrócić do tego, co było, co właśnie sobie uświadomiłam.
- Yyy – zaczęłam, żeby nie stać bezczynnie i nie dać mu żadnej przewagi. – Dzięki za użyczenie mi szaty. Myślę, że w pewnej mierze uratowała mi życie.
- Zawsze do usług – odparł James z uśmiechem.
- Wracam na dół. Muszę dokończyć jeszcze wypracowanie z eliksirów. Idziesz też? – spytałam i nie czekając na odpowiedź, poszłam w stronę drzwi. Chciałam jak najszybciej zakończyć tą niezręczną sytuację. Wiedziałam, że mogłam tu sama nie leźć, pomyślałam. Ominęłam Pottera i położyłam rękę na klamce. Już ją nacisnęłam, kiedy poczułam na swojej talii ręce Rogacza, a potem jego usta na moich wargach. Cholera, pomyślałam. To już trzeci raz w ciągu dwóch dni. Dlaczego on to robi? Przecież się umawialiśmy. Nie zdążyłam zadać sobie w myślach następnych pytań, bo po raz kolejny zaatakowała mnie fala uczuć, które czułam przy pocałunkach z Jamesem. Co prawda swego czasu nie cierpiałam, a nawet nienawidziłam osoby, która mnie całowała, ale... No właśnie, w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Czułam się bezpiecznie i byłam... szczęśliwa. Chciałam, żeby już zawsze tak było. Chciałam zostać z Jamesem jak najdłużej się da, ale nie mogłam.
     Nie wiem, jak długo trwał pocałunek, ale w pewnej chwili Potter skończył. Patrzyłam teraz w jego orzechowe oczy, a serce biło mi jak szalone. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Co ty wyprawiasz? – spytałam w końcu. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy w nocy? Na co się umawialiśmy? Nie możesz mnie całować przy każdej nadarzającej się okazji. Ty w ogóle n i e  m o ż e s z mnie całować.
- Nie widzę nigdzie takiego zakazu – odparł z zadowoleniem, nadal patrząc mi głęboko w oczy. Czułam się tak, jakby dzięki temu znał wszystkie moje myśli, których sama się bałam, gdyż złość ustąpiła w tej chwili miejsca jakiemuś dziwnemu przywiązaniu i pragnieniu pozostania w objęciach Jamesa. Mogłam się domyślić, że nie uszanuje mojej decyzji, a sprawę ułatwiał mu fakt, że już trzy, a właściwie cztery razy uległam, więc wiedział, że może to zrobić jeszcze raz i jeszcze raz…
- To ja go właśnie ustanowiłam – rzekłam, ale miałam nadzieję, że Potter nie zastosuje się do niego.
- Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz? – spytał, całkowicie mnie zaskakując. W tej chwili tym bardziej nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie, wcale nie byłam tego pewna. Co więcej, byłam święcie przekonana, że tego n i e c h c ę. Naprawdę nie wiem, co się ze mną działo, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Zresztą ważniejsze było to, że c h c ę to zrobić, więc zamiast odpowiedzi na zadane przez Jamesa pytanie, pocałowałam go. Wyczułam, że w pierwszej chwili był zdezorientowany, ale ostatecznie odwzajemnił pocałunek, który wkrótce zakończyłam.
- Ja... – nie wiedziałam, jak wytłumaczyć mu to, co właśnie się stało. Nie byłam pewna, czy potrafię, bo sama nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Widząc moje zmieszanie, Potter puścił mnie, a ja ostatni raz spoglądając mu prosto w oczy, odwróciłam się szybko, wyszłam z pokoju i z hukiem zatrzasnęłam drzwi. W tej chwili nie czułam nic. Nie byłam jeszcze do końca świadoma tego, co właśnie się stało i chyba nie chciałam sobie tego uświadomić.
     Zeszłam powoli na dół, nie reagując na nic.
- Co jest? – spytała Ann. Dopiero teraz zaczęłam odzyskiwać świadomość.
- Co? – odparłam i spojrzałam na wszystkich po kolei. Dziewczyny i Huncwoci patrzyli na mnie dziwnie.
- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś...
- Co tak wszyscy siedzicie? – usłyszałam za sobą głos Pottera. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Stwierdziłam, że z twarzy Jamesa nie da się nic wyczytać. Dobrze potrafił ukrywać swoje emocje. Byłam za to pewna, że z mojej twarzy dziewczyny zaraz odczytają całą odpowiedź. Postanowiłam do tego nie dopuścić albo chociaż trochę odwlec tę chwilę, dlatego wyminęłam Rogacza i nie reagując na wołania dziewczyn oraz Remusa, który chciał zagrać w szachy, wyszłam z Pokoju, udając się do biblioteki. 

***

     Kilka słów na koniec. Wiem, w rozdziale za dużo tych wszystkich pocałunków, ale chciałam zrobić jakiś wstęp do tego, co będzie dziać się później, do decyzji, które w kolejnych rozdziałach będzie podejmować Lily i pokazać, że od tego momentu nie jest tylko "ofiarą", bo James całował ją z zaskoczenia, ale także tą, która, że tak powiem świadomie zawiniła :)