sobota, 28 lutego 2015

16. Hogsmeade cz. I czyli "A teraz nie wiem, co powiedzieć".

Witajcie, 
kolejny rozdział składa się tak jakby z trzech osobnych wydarzeń głównych, więc tym razem podzielę go na trzy części. Mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie ten fakt xD Przepraszam, że rozdział opublikowany dopiero po czternastej, ale dopiero co wróciłam do domu, a i wcześniej też nie miałam go kiedy przygotować. 
     Widzę również, że mam sporo notek do nadrobienia na waszych blogach. Nie wiem, czy zdążę nadrobić wszystko do końca tygodnia, ale na pewno zrobię to do końca przyszłego :)
     Kolejna część już za tydzień, a teraz zapraszam do czytania.

Pozdrawiam
Luthien

***

Ann Vick
     Od początku października trochę się zmieniło. Potter naprawdę dał Lily spokój, ale mimo tego, iż w końcu spełniło się jej marzenie, nie wyglądała na zadowoloną. Co więcej, uważałam, że jej to nie służyło. Była jakby przybita i o ile wcześniej tego nie robiła, teraz wlepiała wszystkim szlabany i ciągle narzekała na Huncwotów, chociaż od tygodnia rzadko kiedy z nimi rozmawiała. Dodatkowo niepokoiły mnie jej coraz częstsze zniknięcia. Nie wiedziałam, gdzie się wtedy podziewa, ale wychodziła w każdej wolnej chwili, czasami nawet na kilka godzin.

~ * ~

     Był kolejny piątek. Jak zwykle rano tego cudownego dnia, siedziałyśmy z dziewczynami w Wielkiej Sali. Tym razem rozmawiałyśmy o jutrzejszym wypadzie do Hogsmeade. Mimo początkowych narzekań Lily na bal bożonarodzeniowy, w końcu postanowiłyśmy, że właśnie jutro kupimy sukienki i inne drobiazgi, dlatego cieszyłam się na to wyjście jeszcze bardziej. Znałam Lily i wiedziałam, że będzie chciała kupić jakąś nijaką sukienkę, jakby to ona powiedziała „nierzucającą się w oczy”, ale nie miałam zamiaru jej na to pozwolić. Tak, chciałam żeby powaliła Jamesa na kolana, bo mimo wszystko nadal im kibicowałam. Oczywiście przyjmowałam „oficjalną wersję”, która przez ostatni tydzień obiegła już całą szkołę, ale analizując ich wzajemne zachowanie, doszłam do swoich wniosków. Nie, inaczej – analizując zachowanie Lily, doszłam do oczywistych wniosków dotyczących ich relacji. Byłam święcie przekonana, że moja przyjaciółka żałuje „rozstania z Potterem”, co świadomie czy nie, okazywała na każdym możliwym kroku. Rogacz też świetnie grał swoją rolę „niedostępnego”. Tak więc przejrzałam ich na wylot i mogłabym się założyć o cokolwiek, że albo wkrótce stworzą dobraną parę, albo do końca się znienawidzą i będą cierpieć. Ta pierwsza wizja była przyjemniejsza do wyobrażenia i miałam nadzieję, że już niedługo się spełni, bo jakoś nie mogłam polubić Puchona Seana Whitby’ego, który coraz częściej i z rosnącym powodzeniem zalecał się do Lily. Może to uprzedzenie do rywali, a może po prostu czekanie na cud, jakim byłby związek mojej przyjaciółki z Potterem, ale grunt, że nie lubiłam nowej „zdobyczy” Lily.

Lily Evans
- Jeszcze chwila i wygniesz ten widelec – powiedziała Dorcas z uśmiechem na twarzy. Dopiero teraz zorientowałam się, że od kilku minut ściskam w dłoni widelec, nie używając go do jedzenia, gdyż byłam zbyt zajęta obserwowaniem Huncwotów i Pottera obściskującego się z Miriam. Czułam się dziwnie, widząc ich razem, chociaż jeszcze niedawno sama zachęcałam ją, żeby spróbowała z Jamesem. W końcu odłożyłam widelec na talerz i rozprostowałam palce. Poczułam, jak wraca w nich czucie. Dziewczyny podążyły za moim wzrokiem, wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i parsknęły śmiechem.
- Co was tak śmieszy? – spytałam.
- Nic – odparła Dorcas.
- Widzę, że komuś nie podoba się nowy układ – dodała Ann.
- Nie wiem, o czym mówicie. – Znowu zabrałam się za jedzenie, ale nim zdążyłam połknąć jeden kęs, Ann powiedziała:
- Dobrze wiesz, o czym mówimy. – Dorcas pokiwała głową.
- Dobra – rzekłam. – Wiem, o co wam chodzi, ale nie macie racji. Nie dbam o Pottera. Dał mi spokój, więc niech sobie robi, co chce, ale wkurza mnie to, że teraz bawi się moją koleżanką.
- Nie sądzisz, że nie powinno cię to interesować? – spytała Dor. – Co cię obchodzi to, co robi Potter? Przecież te wszystkie dziewczyny mają swój rozum.
- To, że dał mi spokój, nie zmienia faktu, że nadal jest kompletnym idiotą i zakłamanym egoistą – powiedziałam ze złością i rzuciłam sztućce, które z brzękiem upadły na talerz.
     Tak, Rogacz był zakłamanym egoistą. Nie powiedział mi, co się stało tamtego wieczora, kiedy dowiedziałam się o śmierci babci. Myślał wtedy tylko o sobie, chciał zostawić sprawę tak, jak było dla niego najlepiej, w związku z czym nadal miałam do niego żal. Jednak to były moje prywatne sprawy, a mnie wkurzało raczej co innego. Przez tak długi czas marzyłam o tym, by Potter dał mi spokój, ale jak już stwierdziłam tydzień temu, nie mogłam się jeszcze z tym pogodzić. To naprawdę było dziwne uczucie, wstawać rano ze świadomością, że czeka na mnie mój chłopak, a nie Rogacz. Po tak długim czasie nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Nie mogłam albo nie chciałam, bo z dnia na dzień czułam, że coraz bardziej mi tego brakuje, a już całkowicie wkurzałam się, widząc Jamesa, marnującego czas kolejnych dziewczyn, które rzucał po kilku dniach.
- Co on w niej widzi? – Dopiero po chwili zorientowałam się, że zadałam to pytanie na głos i trochę się zmieszałam. Dziewczyny chyba jednak tego nie zauważyły, a może po prostu nie chciały.
- Sądzę, że nic – odparła Dorcas, nie odrywając oczu od gazety, którą właśnie czytała. – Po prostu potrzebuje kolejnej zabawki.
- W takim razie co ona widzi w nim? – nie odpuszczałam. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego wszystkie dziewczyny tak do niego lgnęły.
- A co ty w nim widzisz? – spytała Dor, odkładając gazetę i patrząc teraz na mnie uważnie. Jej odpowiedź trochę zbiła mnie z tropu.
- Nie rozumiem – powiedziałam, spuszczając wzrok, co było wielkim błędem, bo w tym momencie do dyskusji włączyła się Ann, co od razu stawiało mnie na przegranej pozycji, gdyż moja blond przyjaciółka potrafiła wyciągnąć zeznania z każdego.
- Lily, daj spokój. Porozmawiajmy poważnie – rzekła Ann, a ja już wiedziałam, że nie spodoba mi się ta rozmowa.
- O czym chcesz niby rozmawiać? – spróbowałam udawać, że temat Pottera nic mnie nie obchodzi, co było niezgodne z prawdą, bo obchodził mnie i to aż za bardzo.
- Od tygodnia nie robisz nic innego, tylko narzekasz na Huncwotów, z którymi nawet nie rozmawiasz. A Potter to już w ogóle twój ulubiony temat.
- I co w związku z tym?
- To, że dobrze wiem, iż nowy układ ci nie pasuje. Tak bardzo go pragnęłaś, że teraz nie potrafisz się do niego dostosować. Nie potrafisz albo po prostu nie chcesz.
     Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Masz rację – powiedziałam w końcu ze złością, wstając z ławki. – Nie potrafię się do niego dostosować, bo nie mogę znieść faktu, że Potter tak szybko o mnie zapomniał. Męczył mnie przez tyle lat, a teraz tak nagle odpuścił? Co więcej, tego samego dnia już się obściskiwał z Miriam.
- Lily, usiądź – poprosiła Dorcas, ale zbyłam jej prośbę.
- Więc to cię boli – powiedziała Ann z uśmiechem na twarzy.
- Dziewczyny, przestańcie – mówiła dalej Dor, ale żadna z nas jej nie posłuchała. – Czy to ważne co robi Potter? Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Nie zachowuje się inaczej niż zwykle.
- Może według ciebie nie ma to żadnego znaczenia, ale dla mnie ma – odparłam.
- Tak, dla ciebie ma to duże znaczenie – zwróciła się do mnie Ann, mrużąc oczy, – bo ci na nim zależy. Naprawdę zależy ci na Jamesie i nie możesz znieść faktu, że w tym momencie bawi się z Miriam, zamiast siedzieć tu z nami i całą uwagę skupiać na tobie. – Potrafiłam znosić prawdę, nawet tę najgorszą i z honorem przyjmować ciosy, ale tego było już za wiele. Jeżeli Ann chce wojny, to będzie ją miała.
- Doprawdy? – odparłam. – A jak ustosunkujesz do tego fakt, że chodzę z Seanem?
- Że co, proszę? – wykrztusiła Dorcas, ale Ann zbytnio się tym nie przejęła.
- Pewnie nie raz zastanawiałaś się, gdzie znikam na całe popołudnia czy wieczory – zwróciłam się do Ann, – więc w końcu oficjalnie cię informuję, że od tygodnia jestem z Seanem i to z nim się wtedy spotykam.
- Lily, ok – powiedziała Dor. – Wytłumacz mi tylko, dlaczego? – poprosiła. – Dlaczego mimo waszych ciągłych nieporozumień, jednak ze sobą chodzicie?
- Powiem ci dlaczego – odezwała się w końcu Ann, zwracając się do Dorcas. – Po tym, jak Potter ją olał, chciała mu zadać cios, który na długo by zapamiętał. Czuła się oszukana i zdradzona, dlatego potrzebowała kogoś, komu mogłaby się wyżalić i nawymyślać na Jamesa, a Sean jest do tego odpowiednią osobą, gdyż sam nienawidzi Pottera.
     Kiedy Ann skończyła swoją przemowę, nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
- Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Nie wierzę, że wymyśliłaś coś takiego. Jak...? Nie, naprawdę nie wierzę... W głowie mi się nie mieści, że... – nie potrafiłam dokończyć.
- Dziewczyny, spokojnie – Dor próbowała załagodzić sytuację. – Ann na pewno nie to miała na myśli...
- Nie, Dorcas. Właśnie to miałam na myśli – odparła stanowczo Ann. – Chyba czas najwyższy wyjaśnić kilka spraw.
- Ty już swoje powiedziałaś – stwierdziłam oburzona. – Dziękujemy za twoje komentarze. Nigdy w życiu nikt mnie tak nie obraził, jak to właśnie zrobiłaś ty, Ann – dodałam, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Cofnęłam się jednak i powiedziałam jeszcze do Dorcas: – Jutro na mnie nie czekaj. Nie wybieram się ani do Hogsmeade, ani na bal. Życzę miłego dnia – rzuciłam na koniec, a potem opuściłam Wielką Salę.
     Byłam wściekła na Ann. Nie rozumiałam, jak mogła powiedzieć coś takiego. Mój związek z Seanem był raczej odskocznią od problemów z Jamesem, ale na pewno nie zemstą. Mimo to Ann po części trafiła w mój czuły punkt. Fakt, bolało mnie to, że Rogacz tak szybko odpuścił, jednak nie mogłam powiedzieć, żeby mi na nim zależało. Nie wiem dlaczego, nagle zmieniłam zdanie, ale musiałam przyznać, że nie pasował mi układ, w którym teraz byłam.

Dorcas Meadowes
     Kiedy Lily nie mogła już nas usłyszeć, od razu naskoczyłam na Ann.
- Co ty wyprawiasz?
- O co ci chodzi?
- Musiałaś jej tak powiedzieć? Przecież obiecałyśmy, że nie będziemy się wtrącać ani jej oceniać!
- Musiałam! – powiedziała Ann ze złością. – Nie widzisz, jak ona się zachowuje? Chciała, żeby James dał jej spokój, dopięła swego i co?
- Ann, obie wiemy, że jej na nim zależy, ale nie możemy...
- Dlaczego nie? Czas najwyższy, aby ktoś w końcu jej to uświadomił.
- Kłócąc się z nią? Nie mogłaś z nią porozmawiać po ludzku, na spokojnie?
- Dor – powiedziała Ann zrezygnowana. – Przecież obie wiemy, że to, co zrobiłam, było właściwe, bo nasza przyjaciółka zwykłego tłumaczenia nie rozumie. Ile razy już to przerabiałyśmy?
- Masz rację – odparłam, nadal niezadowolona z tego, co się przed chwilą stało. – Ale obiecaj, że do jutra się z nią pogodzisz. Musimy zaciągnąć ją na ten bal.
- Nie będę pierwsza wyciągać ręki na zgodę – rzekła moja przyjaciółka oburzona.
- Ann – powiedziałam stanowczo. – Ty ją obraziłaś, więc ty przeprosisz.
- Nie obraziłam. Powiedziałam tylko i wyłącznie prawdę.
- Co nie zmienia faktu, że... – mówiłam dalej.
- Nie, Dor. To zmienia fakt. Lily jest moją przyjaciółką i nie mogę patrzeć, jak marnuje sobie życie. Doprowadzę do tego, żeby była z Jamesem nawet, jeśli ma to zniszczyć naszą przyjaźń, a wiesz dlaczego? Bo ona naprawdę go kocha.
- Ann, zrób, jak uważasz, ale masz się z nią pogodzić i nie interesuje mnie, jak to zrobisz – powiedziałam zrezygnowana, wstałam, wyszłam z Wielkiej Sali i udałam się na lekcje.

~ * ~

     Byłam zła na Ann za to, co zrobiła, chociaż wiedziałam, że miała rację. Lily zależy na Rogaczu. Sama myślę, że nawet go kocha, ale obiecałyśmy jej, że nie będziemy się wtrącać ani jej oceniać, a Ann właśnie tę obietnicę złamała. Było mi z tego powodu głupio i nie zamierzałam iść w jej ślady, ponieważ Lily była wyrozumiała, kiedy powiedziałam jej o Syriuszu. Mimo to miałam nadzieję, że kłótnia moich przyjaciółek coś da. Chciałam także, żeby do jutra się pogodziły, bo nie wyobrażałam sobie samotnego wypadu do Hogsmeade, a już tym bardziej tego, że będę musiała między nimi wybierać. Westchnęłam. Nie wiedziałam, co robić. I Ann i Lily są strasznie uparte, więc mogą się na siebie gniewać w nieskończoność. Musiałam je pogodzić. Zastanawiałam się tylko jak.

Lily Evans
     Przez całe przedpołudnie nie odzywałyśmy się do siebie z Ann. Nadal nie mogłam wybaczyć jej tego, co powiedziała dzisiaj rano i dopóki mnie za to nie przeprosi, nie zakopiemy toporu wojennego. Obiecała, że nie będzie się wtrącać i co? Przy pierwszej okazji wszystko mi wygarnęła. Nie wkurzał mnie nawet sam fakt, że to zrobiła. Po prostu niektóre swoje przemyślenia mogła zachować dla siebie, bo ja i tak nie zerwę z Seanem dla Jamesa, chociażby nie wiem jak, zmieniły się nasze stosunki. Zrobiłam to, co uznałam za słuszne, a nawet Potter znacząco mi w tym pomógł i nie zamierzałam, przynajmniej przez jakiś czas, tego zmieniać.

~ * ~

     Po lekcjach poszłam do biblioteki, dlatego, że chciałam odpocząć od Dorcas, próbującej pogodzić mnie z Ann i namówić na bal, a także dlatego, że po południu Sean miał trening. Siedziałam zagłębiona w lekturze opasłego tomu o najdziwniejszych eliksirach, o jakich słyszałam, kiedy usłyszałam krzyk pani Pince.
- Nie wolno biegać po bibliotece! To zakazane! Żadnego szacunku dla książek!
     Chwilę potem zobaczyłam zasapanego Severusa, który na mój widok strasznie się zmieszał i szybko zniknął pomiędzy regałami. Mimo to zauważyłam, że wyglądał okropnie. Przekrzywiony krawat, koszula wystająca ze spodni, pognieciona szata i rozczochrane włosy. Byłam pewna, że Huncwoci znowu go dopadli. Kiedyś bym się wściekła i wlepiła im szlaban, ale od ponad roku nie obchodziło mnie to, więc i tym razem zignorowałam ten fakt. Znowu zatopiłam się w lekturze książki, kiedy ktoś się do mnie dosiadł. Kątem oka dostrzegłam rozczochrane brązowe włosy i herb Ravenclawu na szacie.
- Czy ty zawsze musisz mnie znajdować w bibliotece? – spytałam niechętnie.
- Tutaj najprościej cię znaleźć – odparł szatyn o zielonych oczach.
- Czego chcesz?
- Po pierwsze, też się cieszę, że cię widzę – zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- O co chodzi? – zapytałam, odkładając książkę i ignorując powitanie Krukona.
- Pomyślałem sobie, że pewnie zainteresuje cię fakt, że twój kumpel i jego banda zabawia się z drugoklasistami – wyjaśnił. – Wcześniej mieli też Snape’a.
- Dzięki za informację – odparłam, – ale jakbyś nie zauważył, Potter od tygodnia nie jest już moim kumplem.
- Więc nic się nie zmieniło?
- Nie.
- I jesteś z tego powodu załamana.
- Odpuść sobie – rzekłam ze złością. – Jak już mówiłam, jest mi po prostu przykro, ale do załamania dużo mi brakuje.
- Więc czemu od rana chodzisz wściekła?
- Bo pokłóciłam się z Ann.
- O…?
- O mnie, o nią, o Pottera…
- Po prostu powiedziała prawdę, tak?
- Prawda prawdą, ale nie powinna mówić tego, co powiedziała.
- Też walę ci prawdę prosto w oczy, a jeszcze nigdy mi za to nie przywaliłaś – zauważył.
- Mam zacząć? – spytałam z ironią. – Poza tym z tobą to co innego. Obiektywnie na wszystko patrzysz.
- Kiedy ostatnio powiedziałem, że powinnaś spróbować z Potterem, byłaś innego zdania. – Nie odpowiedziałam. – Nadal tak uważam.
- To przestań, bo nie ma takiej opcji. To w ogóle nie wchodzi w grę.
- Dlaczego?
- Bo nie i daj mi święty spokój.
- Jeszcze półtora roku temu nie pomyślałbym, że możesz rozmawiać z nim za pomocą innych słów niż wyzwiska i się myliłem. To nie ja latałem do ciebie i opowiadałem, jak to super było na spacerze z nim. Jeśli już zaczęłaś się w to bawić, to nie rób teraz odwrotu tylko spróbuj utrzymać to, co było. Nigdy się nie wycofywałaś i zawsze walczyłaś do samego końca.
- Zmieniłam się.
- Właśnie nie rozumiem, dlaczego. To znaczy, rozumiem, ale…
- Nie rozumiesz. Poza tym to on nie chce ze mną gadać i uszanuję jego decyzję.
- Kiedyś byś tego nie zrobiła.
- Ale teraz robię, więc jeśli nadal chcesz mi zawracać głowę i gadać to samo, to daruj sobie, bo nie chce mi się tego słuchać.
- Oj, Evans – uśmiechnął się pobłażliwie. – Widzę, że nie wiesz, co robić. Jesteś zła, bo Potter tak łatwo o tobie zapomniał.
- Czy ty założyłeś z Ann jakiś spisek przeciwko mnie? Czuję się, jakbym miała deja vu. Ten sam sens zawarty w innych słowach – zdenerwowałam się.
- Wbrew pozorom bardzo łatwo cię przejrzeć. Patrzę na ciebie i wiem wszystko.
- Na przykład?
- Pokłóciłaś się z Potterem i jest ci z tego powodu przykro. Posprzeczałaś się z Ann, bo po prostu powiedziała ci prawdę, czym złamała daną obietnicę i to cię zraniło. Co więcej nie jesteś do końca pewna, czy spotykanie się z Whitbym jest właściwe.
- Czemu uważasz, że jest niewłaściwe?
- Nie mówię, że jest niewłaściwe. Uważam tylko, że gdyby naprawdę zależało ci na dobiciu Jamesa, ten dawno by już o tym wiedział, a nadal nikt, oprócz mnie, o tym nie wie.
- Dziewczyny też już wiedzą.
- Ale nie Potter.
- A co on ma do tego, że chodzę z Seanem?
- Oj, Evans, jaka ty jesteś naiwna – powiedział Kevin. – Dobrze wiesz, że nie lubię twoich kolegów rodzaju męskiego, ale sama widzisz, że Potter cię od siebie uzależnił, czyż nie? Chcesz się z nim przyjaźnić, ale z drugiej strony boisz się, jak to będzie wyglądało.
- A co ma do tego Whitby? – spytałam, nie dając się zbić z tropu.
- Czy kiedy zgadzałaś się na ten wasz związek bez zobowiązań, nie byłaś zła na Pottera?
- Byłam.
- Więc sama widzisz. Zgodziłaś się zobaczyć, jak to będzie, żeby dać mu nauczkę i tyle.
- Ty naprawdę nie rozmawiałeś z Ann?
- Nie.
- Nie?
- Nie, a co?
- Mówisz dokładnie to samo, co ona.
- Bo może taka jest prawda.
- Chyba lepiej wiem, co jest prawdą, a co nie.
- Jeśli tak uważasz – odparł od niechcenia, ale widać było, że jest lekko rozbawiony rozmową ze mną.
- Dokładnie tak uważam, więc skończmy tą bezsensowną dyskusję, co?
- Jak sobie życzysz. Mam jednak jeszcze jedno pytanie.
- A dokładniej?
- Jakiś czas temu po szkole chodziły plotki, że całowałaś się z Potterem i chciałem wiedzieć czy to prawda – patrzył teraz na mnie uważnie.
- Przecież mówiłam ci, że całowałam się z nim w pociągu.
- Mówiłaś, ale chodzi mi o dzień, kiedy pewna roślinka, w przeciwieństwie do ciebie, nie polubiła twojego kolegi – wyjaśnił z uśmiechem, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Tak, to prawda – powiedziałam lekceważąco. – Całowałam się z nim, ale był to tylko i wyłącznie zakład.
- Zakład? – Kev był trochę zaskoczony.
- Chyba wyraźnie mówię. Zwyczajny zakład i tyle. Nie ma o czym mówić – rzekłam, jednak serce mi się ścisnęło, kiedy pomyślałam o pocałunkach z Rogaczem. Wiedziałam od dziewczyn, w jaki sposób James szybko uciszył plotkę, a mimo to nie chciałam powiedzieć Krukonowi prawdy. Ten jeden jedyny raz świadomie go okłamałam.
- Potter uciszył tą plotkę – zauważył Hilliard.
- I co w związku z tym? Nie prosiłam go o to.
- Więc po co to zrobił?
- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Zapytaj jego.
     W końcu zapadła chwila ciszy, podczas której wpatrywaliśmy się w siebie uważnie.
- To co z tymi drugoklasistami? – spytał w pewnej chwili Kevin.
- Zaraz się nimi zajmę – odparłam i wstałam z miejsca. Krukon podążył za mną. – Sama dam sobie radę.
- Wiem, ale chyba mogę popatrzeć, jak wrzeszczysz na Pottera, nie? – Nie odpowiedziałam, tylko poszłam odłożyć książkę na miejsce, a następnie wyszłam z biblioteki i udałam się na poszukiwanie chłopaków. Snape już mnie nie obchodził, ale Huncwoci nie mogli znęcać się nad młodszymi.

~ * ~

     Po stosunkowo krótkich poszukiwaniach, razem z Kevinem, znaleźliśmy Huncwotów na pierwszym piętrze. Przyklejali do sufitu balony z wodą, które następnie spadały na przechodzące korytarzem osoby. Ja również prawie złapałam się na ich sztuczkę, jednak Krukon w porę pociągnął mnie za ramię i woda tylko nieznacznie ochlapała mi dół szaty. Mimo tego, rozeźliło mnie to jeszcze bardziej.
- Oho, twoja eks dziewczyna jest strasznie wkurzona – powiedział Syriusz do Rogacza, gdy mnie zauważył. Teraz pozostała trójka także odwróciła się w moją stronę.
- Wkurzona to ja byłam rano, jak Flitwick odjął nam dwadzieścia punktów za wasze spóźnienie – poinformowałam Łapę, podchodząc do nich. Hilliard stanął kawałek za mną. – Teraz jestem wściekła – dodałam i spojrzałam na Jamesa. Ten jednak wzruszył tylko ramionami.
- Naprawdę urzekła mnie twoja historia – rzekł. – Ale może już sobie pójdziesz i dasz nam dokończyć?
- Nie – rzuciłam ze złością.
- W takim razie...
- Posłuchaj mnie, Potter. Wkurzasz mnie już od dłuższego czasu. Już się przyzwyczaiłam do faktu, że ciągle tracisz punkty, na które ja i inni ciężko harujemy, że robisz głupie kawały i inne zakazane rzeczy, ale nie mogę zrozumieć, jak można być tak ograniczonym umysłowo. Powtarzałam ci już milion razy, że nie możecie znęcać się nad młodszymi. Oni nie są zabawkami, z którymi możesz robić, co chcesz, więc jeśli jeszcze raz dowiem się, że kogoś skrzywdziliście, zapamiętacie mnie na długo. Rozumiemy się? A ty – zwróciłam się teraz do Remusa – powinieneś ich kontrolować! – W końcu skończyłam swoją przemowę. Byłam z niej zadowolona. Byłam także usatysfakcjonowana faktem, że James mi jej nie przerwał, dlatego to, co powiedział teraz, było dla mnie ciosem.
- Nie do końca rozumiem – odparł Rogacz, kiedy skończyłam mówić. – Po pierwsze nad nikim się nie znęcamy. Płacimy im, a oni pozwalają nam testować na sobie różne niegroźne zaklęcia, więc to raczej oni czerpią z tego korzyści.
- Płacicie im za to? – spytałam zdezorientowana. Takiej głupoty jeszcze nie słyszałam.
- Po drugie – ciągnął Rogacz, nie zwracając na mnie uwagi – nie wiem, kto tu kogo teraz obraża, ale chcę powiedzieć, że wcale nie jesteś lepsza. Ja również mówiłem ci milion razy, że mi na tobie zależy, że chcę się z tobą umówić i co? Zero odzewu, więc nie oczekuj ode mnie, że będę tańczył tak, jak mi zagrasz. Jednak... – zawiesił głos i przybrał na twarz uśmiech numer cztery. – Możesz czekać i prosić dalej... Może kiedyś przemyślę to, co powiedziałaś i stanę się lepszym człowiekiem.
     Na słowa Jamesa Syriusz i Peter parsknęli śmiechem, a Lupin tylko pokręcił głową. Mnie za to zamurowało. Bezczelność Rogacza była tak wielka, że...
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego! – krzyknęłam. – Ja pracuję na punkty dla całego domu, a ty tracisz je dlatego, żebyś mógł się zabawić. Poza tym ranisz i krzywdzisz innych tylko po to, żeby poprawić sobie humor i pokazać, jaki to jesteś wspaniały.
- I jaki z tego wniosek? – spytał beznamiętnie.
- Taki, że myślisz tylko o sobie. Jesteś idiotą i bezwzględnym egoistą! – krzyknęłam na cały korytarz.
- Hej, uspokójcie się – Remus w końcu zaczął interweniować. Coś długo mu to zajęło, stwierdziłam. James jednak nie zwrócił uwagi na jego słowa, bo już otwierał usta.
- Ty za to zgrywasz samarytankę. Jesteś jedyna w swoim rodzaju i wszystko, co robisz, robisz dla kogoś. Nie wiesz tylko, że jeśli chodzi o egoizm, jesteś podobna do mnie.
- Tak sądzisz? – spytałam.
- Tak, właśnie tak sądzę – odparł stanowczo.
- Może zmienisz zdanie, jeśli dostaniesz kolejny szlaban.
- Nie możesz...
- Jestem prefektem i mogę – znowu miałam przewagę. James przesadził, więc ukaranie go było moim obowiązkiem, chociaż w tym wypadku chyba bardziej zemstą.
- Nie odważysz się – powiedział Rogacz, podchodząc do mnie bliżej.
- Ale ja się odważę i właśnie to robię. – Wszyscy obróciliśmy się w stronę, skąd doszedł nas głos McGonagall, która teraz szła w naszą stronę. Kevin odsunął się, robiąc jej przejście, Łapa i Glizdogon cofnęli się na jej widok, Remus wyprostował się, a ja z Jamesem nie poruszyliśmy się nawet o milimetr.
- Pani profesor – zaczął w końcu Rogacz. – Jaki szlaban? Za co?
- Za zakłócanie porządku. W mojej klasie drugoroczni właśnie piszą test, nad którym nie mogą się skupić, bo wasza dwójka ciągle wrzeszczy.
- To nie... – chciał się tłumaczyć.
- Nie interesuje mnie to, co ma pan do powiedzenia, panie Potter. Nie przewiduję żadnych dyskusji na ten temat. Poza tym w tej chwili macie usunąć z sufitu te balony z wodą.
- Ale…
- Myślę, że wyprawa z Hagridem do Zakazanego Lasu załatwi sprawę. Poinformuję go, że jutro o osiemnastej będziesz gotowy.
- Ale...
- Powiedziałam, że nie ma żadnego ale – McGonagall zakończyła dyskusję. – Nie macie lekcji? – Wszyscy pokręciliśmy głowami. – To idźcie zająć się czymś, co nie łamie regulaminu – powiedziała i znowu znacząco spojrzała na sufit. – A na drugi raz załatwiajcie swoje prywatne sprawy w bardziej cywilizowany sposób – dodała.
- To niesprawiedliwe – powiedział Łapa do Jamesa. – No, ale cóż... – Syriusz uśmiechnął się szeroko. – Chociaż raz mi się upiekło.
- Wiesz, co jest jeszcze niesprawiedliwe? – odparł Rogacz. – To, że znowu zmarnowałem tyle czasu na dziewczynę, która nie jest mnie warta.
     Jego wypowiedź była dla mnie lekkim szokiem. Byłam zadowolona z zakończenia sprawy i ukarania Pottera, ale nie mogłam pozwolić, by tak się o mnie wyrażał. Poza tym, zranił mnie. Do tej pory Rogacz był moim najbardziej nachalnym adoratorem, latał za mną, mówił, że mnie kocha, że mu na mnie zależy, że się zmienił, że ja zmieniłam jego życie, że myśli o nas poważnie, więc co się nagle stało? Czemu to wszystko zmieniło się tak szybko? Nie wiedziałam, ale naprawdę czułam się urażona, więc nie czekając, aż McGonagall wejdzie z powrotem do klasy, podeszłam do niego i z całej siły uderzyłam go w twarz. Mimo, iż ból pulsował w mojej ręce, poczułam się trochę lepiej.
     Chłopacy byli zdezorientowani, a Potter trzymał się za policzek. Spojrzałam mu prosto w oczy i nie wyczytałam z nich nic. Była w nich tylko obojętność.
- Panno Evans – głos McGonagall wyrwał mnie z transu. Dopiero teraz otrząsnęłam się i powoli odwróciłam w jej stronę, przenosząc wzrok z Jamesa na nią.
- Tak?
- Rozumiem, że w pani przekonaniu pan Potter na to zasłużył, ale w Hogwarcie przemoc jest niedopuszczalna, dlatego dołączy pani jutro do swojego kolegi. Może Zakazany Las zmusi was do przemyślenia swoich zachowań.
- Co? – ożywiłam się. – Szlaban? Jeszcze nigdy...
- Nie zmienię zdania – odparła McGonagall.
     Westchnęłam. Jeszcze nigdy w życiu nie dostałam szlabanu. Ten był pierwszy i to z tak głupiego powodu. Byłam załamana i na dodatek zdruzgotana faktem, że będę go musiała odbyć z Potterem.
- A nie mogłabym... – próbowałam negocjować warunki, zmienić szlaban na inny, byleby nie był z Rogaczem, ale nic nie wskórałam. McGonagall dobrze wiedziała, co robi. Zrezygnowana w końcu pogodziłam się z tym przerażającym faktem.
     Kiedy wicedyrektorka zniknęła w klasie, odwróciłam się do Huncwotów i od razu zaatakowałam Jamesa.
- Potter, nienawidzę cię – powiedziałam ze złością.
- Już to słyszałem – odparł. – Ale bawi mnie fakt, że dostałaś szlaban.
- Daruj sobie – rzuciłam, odwróciłam się i ruszyłam korytarzem.
- Zmarnowałaś tyle lat mojego życia, więc także mam prawo cię nienawidzić – usłyszałam Jamesa, a zaraz potem stanowczy głos Lupina:
- Rogacz, nie tak się umawialiśmy. Będziesz tego żałował. – Potter jednak nie zwrócił na to uwagi, bo dodał:
- Nie myśl, że jesteś, aż tak wyjątkowa.
     Na te słowa stanęłam, ale wykrzesałam tyle sił, by się nie odwrócić. Nie mogłam uwierzyć, że Potter, któremu „tak bardzo na mnie zależało”, nagle się zmienił. Nie oczekiwałam od niego zbyt wiele, ale jego zachowanie naprawdę było dziwne. Nie mogłam jednak nic zrobić. Chce wojny, to będzie ją miał, pomyślałam, chociaż czułam się fatalnie. Jeszcze nikt nigdy tak bardzo mnie nie zranił. Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się i odparłam:
- Dzięki, że w końcu mi to powiedziałeś. Naprawdę mi ulżyło.

~ * ~

- Daruj sobie – powiedziałam wściekła, kiedy wspinałam się na górę. Kevin szedł za mną, nie odzywając się do tej pory.
- Nie chciałem nic mówić.
- Chciałeś.
- Czy wy naprawdę musicie być tak bezdennie głupi? Przecież to widać, że zależy wam na sobie. Nie rozumiem, jak możecie tak ze sobą walczyć.
- To on zaczął – rzekłam.
- Ale pozwoliłaś mu na to.
- Słyszałeś, co powiedział.
- Słyszałem też, co ty powiedziałaś.
- I co w związku z tym?
- Zraniliście siebie nawzajem.
- Mylisz się.
- Lily, spójrz na mnie – powiedział Kev i złapał mnie za rękę, zatrzymując. Odwróciłam od niego wzrok. Poczułam, jak wilgotnieją mi oczy. – Spójrz na mnie – powtórzył. Zrobiłam, co chciał. – Zależy ci na nim, bardziej niż myślisz – oznajmił.
- Nie – odparłam.
- Ale zranił cię tym, co powiedział – skinęłam głową i się rozpłakałam.
- To on za mną latał, mówił, że mnie kocha, że się zmienił, że mu na mnie zależy, że zmieniłam jego życie, a teraz rzucił mi prosto w twarz, że mnie nienawidzi. Co z nim jest nie tak? – spytałam, ocierając rękawem łzy z policzków.
- Zależy mu, uwierz mi. Po prostu dajcie sobie trochę czasu. Postawiłaś go przed faktem dokonanym, nie dałaś szansy na jakikolwiek kompromis, więc musi teraz wymyślić inny sposób, na zwrócenie twojej uwagi.
- Mówiąc, że mnie nienawidzi? Sam sobie w ten sposób zaprzecza, czyż nie?
- Ty też powiedziałaś, że go nienawidzisz i uważasz, że to nie było zaprzeczenie? – Nie odpowiedziałam. Mimo wszystko nadal lubiłam Pottera i chciałam się z nim kolegować, więc Kevin miał rację. Nie powinnam tego mówić, ale słowa Rogacza strasznie mnie dotknęły i musiałam się jakoś obronić. – Albo daj mu na jakiś czas spokój, albo pokaż, że ci zależy.
- Nigdy mu nic nie obiecywałam, to on przysięgał, że nie chce mnie traktować jak innych dziewczyn, więc to on powinien prosić o wybaczenie, nie ja – stwierdziłam. – Dałam mu szansę, a on się okazał taki jak wszyscy.
- Może nie o taką szansę mu chodziło.
- Czemu nagle tak go bronisz?
- Nie bronię, Lily. Tylko postaw się na jego miejscu.
- Próbowałam.
- I co?
- I dawno bym już odpuściła.
- On nie odpuścił.
- I jaki z tego wniosek, oprócz tego, że jest głupi?
- Evans, co ja z tobą mam. Półtora roku temu stwierdziłbym, że zwariowałaś, gdybyś mi powiedziała, że zaprzyjaźniłaś się z Potterem. Rok temu wyzwał od idiotek, słysząc, że straciłaś dla niego głowę, kiedy cię całował, a teraz…
- A teraz co powiesz?
- A teraz nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze dzisiaj rano nie do końca wierzyłem w to, co mi mówiłaś, ale przed chwilą na własne oczy zobaczyłem, że nie potrafisz okazywać uczuć.
- Dzięki za szczerość, ale niewiele mi pomogłeś – stwierdziłam, już nie płacząc.
- Bo pierwszy raz nie wiem, jak mam ci pomóc. Dałaś mu szansę i uważam, że tym zobowiązałaś się do szukania kompromisu odnośnie waszej znajomości. Może spiszcie sobie jakiś kontrakt czy coś… – uśmiechnął się szeroko, a ja parsknęłam śmiechem. Spojrzałam na niego uważnie. Jego brązowe włosy były w nieładzie, a zielone oczy patrzyły na mnie przyjaźnie.
- Dzięki, Kev – powiedziałam. – Wiesz, jak mnie podnieść na duchu.
- I za to mnie lubisz – odparł.
- Jak mam się odwdzięczyć? – spytałam.
- Może odrobisz za mnie lekcje z transmutacji… – zaproponował nieśmiało.
- Masz naprawdę niezłe poczucie humoru – rzekłam.
- Nie żartowałem – powiedział z udawaną powagą, a ja posłałam mu litościwe spojrzenie. – Dobra, w takim razie idź, sam sobie napiszę to głupie wypracowanie – dodał naburmuszony. Jeszcze raz uśmiechnęłam się przyjaźnie, a potem pobiegłam do wieży Gryffonów. – Chciej coś znowu ode mnie! – rzucił jeszcze za mną.

sobota, 21 lutego 2015

15. Zwierciadło Ain Eingarp

Witajcie,
mam kiepski humor, jestem załamana i w ogóle nic mi się nie chce. Przeżywam swego rodzaju kryzys, ale ten blog nie został stworzony do tego, abym się na nim użalała, bo nie po to tutaj wchodzicie :) Tym razem postanowiłam nie dzielić rozdziału na dwie części, więc dostajecie od razu cały. Mam nadzieję, że się ucieszycie.
     Rozdział tym razem dedykuję Em w związku z tym, iż czuję, że będzie niezadowolona z tego, co się w nim wyprawia. Jedyną rzecz, którą mogę powiedzieć to: WYBACZCIE, ale ten wątek, który od teraz będzie prowadzony, od początku był dokładnie taki. Wiele rzeczy zmieniałam setki razy. Coś dodawałam, coś wywalałam, ale to było i jest zaplanowane od początku do końca bez możliwości zmiany. 
     Chciałabym również podziękować Małej Czarnej za kolejną nominację do LBA. Nie wierzę, że w przeciągu czterech miesięcy mam ich już pięć. W ogóle wszystkim wam bardzo dziękuję za to, że ten blog nadal istnieje. Jesteście kochani :)

Zapraszam do czytania.

Pozdrawiam
Luthien

***



Dorcas Meadowes
     Od czasu, kiedy Ann obudziła mnie w środku nocy, nie spałam. Martwiłam się o Lily. McGonagall nie pozwoliła nam iść do Skrzydła Szpitalnego, więc chcąc nie chcąc, musiałam poczekać, aż skończy się cisza nocna, ale nie tylko to mnie martwiło. Wiedziałam, że pani Pomfrey bez problemu wyleczy moją przyjaciółkę, więc nie musiałam zarywać przez to nocy. Jednak spokoju nie dawała mi sprawa z Jamesem. Ciągle zastanawiałam się, co Rogacz robił tej nocy z Lily. To, że w ogóle z nią był, to akurat wina moja i Ann, ale co się między nimi wydarzyło? Co się stało tej nocy? To była zagadka, która, miałam nadzieję, wyjaśni się, jak tylko spotkam Pottera.
     Kiedy w końcu zegar wybił tak bardzo wyczekiwaną przeze mnie godzinę, zerwałam się, pobiegłam do łazienki, a chwilę potem z rozmachem rozsunęłam zasłony przy łóżku Ann.
- Śpisz? – spytałam, siadając po turecku w nogach jej łóżka.
- Nie – odparła, opierając się na jednej ręce i patrząc gdzieś w przestrzeń. – Nie mogłam zasnąć po tym wszystkim – dodała.
- Ja też – powiedziałam. Zapadła cisza.
- Wiesz co, zastanawiam się... – zaczęła w pewnej chwili.
- Co się wczoraj stało między Jamesem a Lily – dokończyłam za nią.
- Tak – odparła i spojrzała na mnie.
- Nie dawało mi to spokoju przez całą noc – przyznałam. – Myślisz, że stało się coś złego?
- Nie, nie sądzę – dodała po chwili Ann. – Uważam, że miało to raczej wymiar... sama nie wiem.
     Znowu nastąpiła chwila ciszy, którą tym razem to ja przerwałam.
- Ubieraj się i chodź. Zdążymy odwiedzić Lily i może jeszcze przed meczem znajdziemy Jamesa. Muszę wyciągnąć od niego jakieś zeznania, bo zwariuję, zamęczając się moimi domysłami.
- Masz rację. Najlepiej będzie, jak spytamy o to wszystko Rogacza. Myślę jednak, że wczoraj między nimi zaszło coś... ważnego. Coś, co zmieni punkt widzenia Lily, chociaż znając ją, będzie się przed tym bronić.
- Możliwe – odparłam z namysłem. – Ale nie sądzisz chyba, że...
- Nie wiem. Przestańmy się tym przejmować – powiedziała Ann. – Przecież gorzej już być nie może – dodała.

Ann Vick
     Poranna toaleta nie zajęła mi dużo czasu, więc piętnaście minut później, razem z Dor, szłyśmy już do Skrzydła Szpitalnego. Podczas drogi żadna z nas się nie odzywała. Ciągle rozmyślałam o tym, co się mogło wczoraj stać, ale nic nie wymyśliłam. Mimo to męczyło mnie przeczucie, że Lily mogła zrobić coś, czego potem będzie żałowała. A może i nie? Powinnam mieć trochę więcej wiary w jej rozum, ale jeśli chodziło o Pottera, w jej przypadku był to niewielki problem.
     Dotarłyśmy w końcu do Skrzydła Szpitalnego. Cicho otworzyłyśmy drzwi i weszłyśmy do środka. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, to siedzący, przy łóżku Lily, James. Kiedy do niego podeszłyśmy, drgnął i otworzył oczy.
- Byłeś tu całą noc? – spytałam. Skinął głową, a ja westchnęłam. – James...
- Co z nią? – przerwała mi Dorcas.
- Myślę, że lepiej. Pani Pomfrey dała jej leki i potem spokojnie zasnęła.
     Chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą przerwałam.
- Słuchaj, James... Co się wczoraj stało? – Nie odpowiedział, ale przecież w głębi duszy czułam, że tak będzie. – James?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Może Lily wam powie.
- Tylko, że chcemy uzyskać obiektywny opis, a nie podporządkowany jej uczuciom, do których się nie przyznaje – odparła Dorcas.
- Dziewczyny, posłuchajcie – westchnął Potter. – Poprosiłyście mnie o pomoc, więc pomogłem, a to, co się wczoraj stało to... nie ma znaczenia. Jeżeli Lily będzie chciała z wami rozmawiać na ten temat to dobrze, jeżeli nie, nic ode mnie nie wyciągniecie.
- Możesz nam chociaż powiedzieć, na czym obecnie stoicie, bo wasz układ jest dla nas trochę niezrozumiały? – powiedziała Dor, a ja przytaknęłam.
- Nie macie prostszych pytań? Lily powiedziała wczoraj, że wszystko to była wielka pomyłka, że mam zapomnieć...
- Nie zrobiła tego… – odparłam niepewnie, chociaż wiedziałam, że mogła tak postąpić.
- Zrobiła. Dokładnie tak powiedziała.
- Ona jest nienormalna – stwierdziła Dorcas. – Chciała tylko ograniczyć kontakty z tobą, a... Naprawdę jej nie rozumiem. Przecież sama stwierdziła, że coś do ciebie czuje.
- Co? – spytał James, krztusząc się.
- No... Może nie do końca tak właśnie powiedziała, ale... – zaczęła wyjaśniać Dor, a ja rzuciłam jej zabójcze spojrzenie. To, co powiedziała Lily, było dalekie od tego, jak to zinterpretowała moja przyjaciółka. Mimo to już zauważyłam ten błysk nadziei w oczach Pottera.
- Nadal twierdzisz, że nic się wczoraj nie stało? – zapytałam, uważnie na niego patrząc.
- Dziewczyny, naprawdę nic się wczoraj nie wydarzyło. Poszedłem na Błonia, nie było jej tam, więc zmarnowałem trochę czasu na poszukiwania. Kiedy ją znalazłem, zaprowadziłem do zamku, a potem do gabinetu McGonagall. Powiedziała, że chce pójść na pogrzeb babci, więc dzisiaj po południu miała wrócić do domu. Sądzę jednak, że do tego nie dojdzie – wyjaśnił Potter. – Poszliśmy do wieży, Evans była zrozpaczona, więc z nią zostałem. Posiedzieliśmy, ona zasnęła. Jakiś czas później obudziła się z krzykiem, a dalszą część już znacie – westchnął. – Dziewczyny, uwierzcie mi. Nic więcej się nie stało.
     Jakoś nie do końca wierzyłam w te jego opowieści, ale dałam spokój. Widziałam, że jest strasznie zmęczony i musi odpocząć, bo nie da rady grać dzisiaj w meczu.
     Posiedzieliśmy jeszcze trochę przy Lily, każdy zatopiony we własnych myślach.
- Co zrobimy z dzisiejszym meczem? – spytałam w końcu, bo moje myśli ciągle wracały do tej kwestii.
- A co mamy zrobić? – odparł James.
- No... Lily raczej w nim nie zagra.
- Weźmiemy Marka.
- Ok, ją zastąpi Harmon, ale ciebie?
- Mnie? – Rogacz się trochę ożywił. – Dlaczego ktoś ma mnie zastąpić?
- Przecież padasz z nóg.
- Ann ma rację – wtrąciła Dorcas.
- Dajcie spokój. Jestem kapitanem i jedynym szukającym w naszej drużynie, więc nie ma opcji, żebym nie zagrał. – Westchnęłam.
- To może chociaż najpierw się prześpisz – zaproponowałam. – Masz jeszcze czas.
- Dobry pomysł – usłyszałam w tej chwili głos pani Pomfrey. – Chyba zbyt długo już tu siedzicie. Nie wiem, dlaczego w ogóle się na to zgodziłam. No, idźcie już. Panna Evans musi odpocząć. Ty zresztą też – dodała, zwracając się do Rogacza.
- Tak, bo przez najbliższe dni będzie miała mało leżenia – mruknęła Dorcas.
- Już idziemy – powiedziałam i pociągnęłam za sobą Dor i Jamesa, którzy trochę się opierali.
     Wracaliśmy do wieży w lepszych nastrojach. Nie poruszałam już tematu dnia poprzedniego, bo wiedziałam, że i tak nic to nie da. Musiałam trochę uśpić czujność Rogacza, a potem, w odpowiednim momencie, przycisnąć go, bo wiedziałam, że Potter nie powiedział nam wszystkiego. I tak się dowiem, o co chodzi, pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Zawsze dostawałam to, co chciałam, więc byłam pewna, że wkrótce wyciągnę na światło dzienne i tę tajemnicę.
     Rozmawialiśmy o różnych głupotach, ale ostatecznie temat zszedł na dzisiejszy mecz i omawianie tego, jak w tak krótkim czasie, wprowadzić Marka w szczegóły.
- Muszę go zaraz znaleźć. Może przyjmie do wiadomości chociaż część informacji – stwierdził James.
- Nie jest głupi – odparłam. – Poradzi sobie. Przecież nie raz z nami trenował.
- Mam nadzieję – powiedział Rogacz, ale jakoś bez przekonania.
     I ja byłam sceptycznie nastawiona do tego meczu. Nie mieliśmy jednego szukającego, którego, co prawda, zastąpi kto inny, ale to nie będzie to samo. Dodatkowo byłam ja, zbyt zaabsorbowana sytuacją z moją przyjaciółką oraz James, niewyspany, załamany i najbardziej przeżywający sprawę z Lily. Ten mecz już zapowiadał się na totalną klęskę. Byłam zła na to, że nasze prywatne sprawy wpływały na losy drużyny. Nie przegraliśmy meczu ze Ślizgonami, najmocniejszą drużyną z pozostałej trójki, a poniesiemy porażkę w starciu z Krukonami. To dopiero będzie upokorzenie. Chciałam myśleć na ten temat pozytywnie, ale naprawdę nie potrafiłam. Za dużo się działo.
     Z zamyślenia wyrwał mnie głośny śmiech jakichś trzech dobrze zbudowanych chłopaków. Mieli na szatach herby Gryffindoru, więc wywnioskowałam, że musieli być od nas o rok młodsi.
- Potter! – krzyknęli z drugiego końca korytarza. – Gratulujemy!
     Spojrzałam na Dorcas zdezorientowana całą tą sytuacją. Posłałam jej pytające spojrzenie, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
     W miarę, jak przybliżaliśmy się do naszej wieży, pojawiało się coraz więcej gratulacji, uśmiechów zadowolenia i poklepywań po plecach, ale także, co prawda niewiele, spojrzeń niechęci i oburzenia. Z miny Rogacza wnioskowałam, że on sam również nie wie, o co chodzi, dlatego nie zadawałam zbędnych pytań.
     Przed portretem Grubej Damy wpadliśmy na Kate i Miriam. Ta pierwsza rzuciła Jamesowi pogardliwe spojrzenie, natomiast ta druga uśmiechała się szeroko, chociaż jej mina mówiła: „Dlaczego to nie mogę być ja?”.
- Cześć, dziewczyny – powiedziała Dorcas. – Jak leci?
- W porządku – odparła Miriam. – Cześć James – zwróciła się do Rogacza, ale on tylko skinął głową, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem, co było bardzo dziwne.
- Miriam, daj sobie spokój – odezwała się w końcu Kate. – Przecież on już dopiął swego. – Urocza szatynka o włosach do ramion spuściła ze smutkiem głowę. Nie wiem, co dziewczyny widziały w Rogaczu, bo dla mnie był obrzydliwy, ale jeśli nawet Lily uległa jego czarowi to... Nie dokończyłam myśli, bo odezwała się Dorcas, zadając nurtujące mnie od dziesięciu minut pytanie.
- O czym wy mówicie? – spytała. – Co takiego wspaniałego zrobił Potter, że obiegło to już całą szkołę?
- Jak to co? – oburzyła się Kate. – Chyba już każdy w tej szkole wie, że Lily Evans w końcu się z tobą całowała. Swoją drogą, naprawdę nie wiem, jak to się stało, bo jeszcze niedawno opowiadała, jak bardzo cię nienawidzi – ostatnie zdanie Kate wypowiedziała, zwracając się do Rogacza.
     Wiedziałam, że ta informacja w końcu wyjdzie na jaw. Nie byłam tylko pewna, jak szybko się to stanie. Teraz wiedziałam, jak dobre są połączenia plotkarskie w naszej szkole.
     Na tę wiadomość i to wypowiedzianą przez Kate z takim oburzeniem, James w końcu przywołał się do porządku. Wymieniłam z Dorcas porozumiewawcze spojrzenia, a potem zerknęłam na Pottera, który wyglądał teraz, jakby już całkiem się pozbierał. Znowu na jego twarzy widniała tak dobrze mi znana mina.
- Skąd macie takie informacje? – spytał stanowczo. Dziewczyny trochę się zmieszały.
- A co za różnica? – odparła Kate z niechęcią.
- Masz rację. Nie jest to ważne. Jednak przyjmijcie do wiadomości, że chociaż mówię to z wielkim bólem, to nie całowałem się z Evans, bo, jak słusznie zauważyłyście, ona mnie nienawidzi i nie zapowiada się na to, by w najbliższym czasie się to zmieniło. Chociaż... Nic nie wiadomo – dodał i posłał im swój, tak dobrze wyćwiczony, huncwocki uśmiech.
- To do niczego między wami nie doszło? – spytała Miriam z nadzieją w głosie.
- Nie – odparł James. – Chyba, że bierzesz też pod uwagę sprzeczki i kłótnie. A teraz może powiecie mi jednak, od kogo to usłyszałyście, bo jestem ciekawy, kto ma tak świetną wyobraźnię. Będę wiedział, do kogo się zwrócić w sprawie dobrze rozchodzących się plotek.
     Dziewczyny zaniemówiły. Byłam trochę zaskoczona wyznaniem Pottera, na twarzy, którego nadal znajdował się szeroki uśmiech.
- Nie? – spytał Rogacz, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Szkoda. Może jednak wyświadczycie mi przysługę i już w tej chwili zaczniecie powtarzać moje słowa? – dodał i nie czekając na nas, wszedł do Pokoju Wspólnego.
- Co mu się stało? – spytała Miriam.
- A bo ja wiem – odparłam. – Nie czytam w jego myślach.
- Naprawdę nic między nimi nie zaszło? – zapytała Kate z namysłem.
- Nie – odparłyśmy razem z Dorcas. Chyba obie stwierdziłyśmy, że najlepiej będzie trzymać się wersji Pottera. – Nic mi nie wiadomo na temat, by Lily zmieniła do niego swoje nastawienie, a kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam, strasznie na niego wyzywała – dodałam i uśmiechnęłam się, a one odetchnęły z ulgą.
- Może jednak mam u niego jeszcze jakieś szanse – powiedziała Miriam.
- Och, daj spokój, przecież to skończony palant – stwierdziła Kate i zaczęła się kłótnia.
- My już pójdziemy – wtrąciłam.
- Powodzenia na meczu – powiedziała Miriam.
- Dzięki – odparłam z uśmiechem na ustach, chociaż wiedziałam, że to będzie jedna, wielka porażka.

James Potter
     Wszedłem do Pokoju Wspólnego i od razu skierowałem się do dormitorium. Byłem padnięty, więc postanowiłem pójść za radą dziewczyn, które w końcu dały mi spokój. Nie zdążyłem wejść na pierwsze piętro, gdy ktoś na mnie wpadł.
- O, hej Potter – powiedział wysoki, czarnoskóry chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy. – Jak tam samopoczucie przed meczem?
- Świetnie – odparłem z ironią. – A jeśli już o meczu mówimy... Grasz dzisiaj za Evans.
- Co? – spytał Mark z lekkim szokiem i obawą.
- To, co słyszałeś. Evans leży w Skrzydle Szpitalnym, więc wątpię, aby dała radę latać na miotle.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale – powiedziałem zniecierpliwiony. – Ćwiczyłeś z nami nie raz, więc powinieneś znać zasady. Mogę cię jedynie wprowadzić w niewielkie zmiany w taktyce. – Mark westchnął, ale w końcu skinął głową.
- Stawiasz mnie pod ścianą, Potter – poklepał mnie po plecach, uśmiechając się.
- Ja również zostałem postawiony pod ścianą. Uwierz mi, że też nie jestem zadowolony.
- Idziesz na śniadanie? – spytał Harmon. – Bo ja właśnie miałem zamiar. – Spojrzałem z utęsknieniem na schody i westchnąłem. Chyba nici z mojej drzemki, pomyślałem. Trzeba się poświęcić dla drużyny.
- Jasne – odparłem i razem poszliśmy do Wielkiej Sali. Miałem nadzieję, że Ann i Seamus będą już na dole i dadzą mu dokładniejsze wskazówki co do dzisiejszej gry.
     Chociaż ten jeden raz miałem szczęście. Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali, przy naszym stole od razu zauważyłem chłopaków, dziewczyny oraz resztę drużyny siedzących razem i żywo nad czymś dyskutujących.
- Cześć wszystkim – powiedział Mark i usiadł obok Seamusa.
- Ann, Migden, wprowadźcie Harmona w szczegóły – rzuciłem do moich ścigających. – A wy – zwróciłem się do Syriusza, Remusa i Petera – idziecie ze mną.
     Poprowadziłem ich na drugi koniec stołu, tak daleko, żeby nikt, a w szczególności dziewczyny, nie usłyszał naszej rozmowy.
- Co się stało? – spytał Łapa. – Czemu w ostatniej chwili wprowadziłeś na boisko Marka?
- A miałem inne wyjście? Evans leży w Skrzydle Szpitalnym.
- Co? – cała trójka była zaskoczona.
- Dziewczyny nic wam nie powiedziały?
- Coś tam gadały – zaczął Syriusz, – ale wiesz, jakie one są...
- Gadają za dużo – dokończył za niego Peter. W tym akurat mogłem się z nimi zgodzić. Nigdy nie należy w stu procentach odbierać paplaniny dziewczyn, bo inaczej zwariujesz.
- Ok, to wysłuchajcie wszystkiego od początku.
     Zacząłem im opowiadać w skrócie, co zdarzyło się od czasu wczorajszego przybycia McGonagall do naszej wieży. Tym razem nie pominąłem niczego.
- Wiesz, że w tej sytuacji mamy bardzo niewielkie szanse na wygranie tego meczu? – powiedział Łapa.
- Black, nie dobijaj mnie jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że Mark jakoś sobie poradzi. A i jeszcze jedno. To, co wam powiedziałem, zostaje TYLKO MIĘDZY NAMI. Ann i Dorcas nie mogą się o tym dowiedzieć, jasne? – Wszyscy skinęli głowami. – To świetnie.
     Jedliśmy chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwał się Lupin.
- Wiesz, że nie możesz od niej niczego oczekiwać? Jesteś świadomy tego, że to wszystko było sprawą emocji? Chociaż fakt, może być w tym odrobina prawdy.
     Nie odpowiedziałem od razu.
- Wiem, że Lily jasno postawiła sprawę i na razie nie mam zamiaru robić nic w tej kwestii. Nie jestem idiotą. Nie robię sobie żadnych nadziei po jednej nocy. Nie bój się, Remus.
    Lunatyk nie do końca był przekonany, co do szczerości mojej odpowiedzi, ale powiedział tylko:
- Lepiej wyjaśnijcie to wszystko jeszcze raz. Jeżeli naprawdę ci na niej zależy, to na razie graj według jej zasad.
- Cierpliwości stary – dodał Syriusz. – Widać, że Evans powoli się łamie – puścił do mnie oko.
- Jeśli już o niej mówimy – wtrącił Glizdogon. – To słyszałeś najnowsze plotki? – Skinąłem głową, ale nic nie powiedziałem. Peter nie był świadkiem wczorajszego incydentu, więc nie znał prawdy. I niech tak zostanie, pomyślałem.
- Co chcesz z tym zrobić?
- Nic. Nie całowałem się z nią, więc już zacząłem to prostować. – Łapa chciał coś powiedzieć, ale napotkał moje spojrzenie i zrezygnował z komentarza. – W innym wypadku nie miałbym nic przeciwko tym plotkom, ale teraz wolę nie wkurzać Evans. Wystarczy, że wy wiecie o pocałunku w pociągu. Po co wplątywać się w jakieś kłamstwa wymyślone przez plotkary niemające swojego życia?

~ * ~

     W końcu nastąpiła chwila naszej pierwszej porażki. Kiedy Sanchez zaczął prezentować członków drużyny Ravenclawu, ci wlecieli na boisko i zrobili kilka kółek.
- Gotowi? – spytałem, a reszta drużyny skinęła głowami. – Mark, daj z siebie wszystko.
- A teraz przed nami drużyna Gryfonów! – krzyknął Sanchez z radością. Wylecieliśmy. – Syriusz Black jako obrońca, za nim ścigający Vick, Migden i... Harmon? Ciekawe, co się stało z Evans... Tak, pani profesor, wracam do komentowania. Dalej Wespurt i Jonson. Ci to mają mocne uderzenie. Nie chciałbym im podpaść. I na samym końcu kapitan drużyny James Potter.
     Sanchez gadał i gadał, jego głos niósł się nad boiskiem i trybunami. Był świetnym komentatorem, a już na pewno nie można go było posądzić o to, że nie był zabawny, gdyż swoimi komentarzami doprowadzał McGonagall do szału.
     Przyspieszyłem i przeleciałem obok całej mojej drużyny tak, żeby znaleźć się z przodu. W tym momencie rozległy się głośne wiwaty. Spojrzałem na trybuny. Dziewczyny krzyczały i machały transparentami. Wiedziałem, że jestem dla nich szczytem marzeń i schlebiało mi to, dlatego uśmiechnąłem się i zrobiłem kilka moich popisowych trików.
- James Potter, ten to wie, jak zawrócić w głowie kobietom – powiedział z westchnieniem Sanchez i zaraz oberwał od McGonagall, co potwierdził kilkoma głośnymi jękami. – A swoją drogą Potter, myślałem, że już nigdy nie zdobędziesz Evans – rzekł komentator i zaraz dodał: – Ale pani profesor, jak to szlaban?
     W tym momencie się we mnie zagotowało. Lily nie chciała stracić przeze mnie swojej reputacji, dlatego stwierdziłem, że tym razem, również schowam dumę do kieszeni i to ja zrobię z siebie pośmiewisko.
     Poleciałem wzdłuż boiska do miejsca, gdzie siedzieli nauczyciele oraz Sanchez.
- Dzień dobry, pani profesor – powiedziałem i posłałem jej jeden z moich najładniejszych uśmiechów.
- Co ty robisz, Potter? – spytał Sanchez, kiedy schyliłem się i zabrałem mu megafon.
- Przepraszam, ale muszę coś ogłosić – puściłem do niego oko.
- Uwaga! James Potter będzie przemawiał! – krzyknął mi przez ramię, a na trybunach zawrzało.
- Wiem, że w szkole krąży plotka na temat mojego domniemanego pocałunku z Evans, ale muszę was zasmucić informacją, że nic takiego nie miało miejsca. – Rozległy się jęki zawodu i gwizdy. – Tak, mnie też to dobija, naprawdę – udałem zażenowanie, – ale niestety taka jest prawda. Dlatego każdy, kto chociaż jeszcze raz powtórzy tę plotkę, będzie miał ze mną do czynienia. Zrozumiano? Świetnie. Dam wam znać, jeżeli sytuacja ulegnie zmianie, a teraz chyba w końcu czas zacząć mecz.
     Rozległy się krzyki aprobaty. Wszyscy już zbyt długo czekali na to widowisko.
- Dzięki, Sanchez – rzuciłem i oddałem mu megafon, a McGonagall złapała się za głowę.
- Świetne przemówienie, Potter – powiedziała.
- Dziękuję, pani profesor.
- Co z panną Evans?
- Lepiej.
- Widzę, że wystawiłeś zamiast niej pana Harmona.
- Tak. Sytuacja awaryjna.
- No cóż... Mam nadzieję, że wygracie ten mecz, a teraz nie rób już scen.
- Tak jest – odparłem i poleciałem do reszty drużyny.
     Syriusz i Ann od razu na mnie naskoczyli.
- Co ty wyprawiasz?
- To, co uważam za słuszne.
- Mam nadzieję, że nie pogorszyłeś tej sprawy jeszcze bardziej – powiedziała Ann.
- Też mam taką nadzieję.

~ * ~

     Ten mecz był naszą pierwszą poważną porażką. Już na początku zaczęliśmy tracić punkty i chociaż Syriusz bronił większość strzałów, nie mogliśmy wygrać tego meczu, nie strzelając żadnej bramki. Nie pomagały nawet głupie komentarze Sancheza.
     Po godzinie przegrywaliśmy dziewięćdziesiąt do dziesięciu. Mark bardzo się starał, ale był za wolny na szybkie akcje, które wypracowali sobie na licznych treningach Ann, Seamus i Lily.
- Kolejne dziesięć punktów dla Ravenclawu! – krzyknął Sanchez.
- Cholera – zakląłem. Wyminąłem pałkarzy Krukonów i podleciałem do Ann. – Zmieńcie taktykę – powiedziałem. – Krótkie, szybkie, podwójne podania. Przejęcie, podanie, rzut. Nie zwracajcie uwagi na Marka. Jest za wolny. – Vick skinęła głową i poleciała do Seamusa.
     Od tego momentu zaczęła się prawdziwa gra. W końcu zaczęliśmy zdobywać punkty i wkrótce wyrównaliśmy wynik. W pewnej chwili Sanchez krzyknął:
- Corner chyba dostrzegł znicza!
     Spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem małą, złotą piłeczkę. Szybko pomknąłem w kierunku szukającego Krukonów, czując wiatr we włosach i łopot mojej szaty.
- Potter dogonił Cornera. To będzie emocjonujący pojedynek. James, ruszaj się! Pani profesor, jak mam zachować bezstronność? Dobrze, postaram się.
     Zrównałem się z Cornerem. Teraz zaczęły się przepychanki, czyli standardowa zagrywka mojego przeciwnika. Postanowiłem przyspieszyć. Mój Nimbus 1500 był lepszy od jego starego grata, więc bez problemu mi się to udało.
     Już miałem wyciągnąć rękę i jednak zapewnić zwycięstwo mojej drużynie, gdy poczułem straszne szarpnięcie, a potem usłyszałem krzyki na trybunach. Corner leciał obok mnie, trzymając w ręku znicz. Byłem wściekły. Nie wiedziałem jeszcze, co spowodowało ten silny wstrząs, który przekreślił nasze szanse na wygraną. Spojrzałem za siebie i dopiero teraz zorientowałem się, że cały tył mojej super miotły jest roztrzaskany po zderzeniu z tłuczkiem. Dziwne, że Nimbus 1500 nadal utrzymywał się w powietrzu.
     Kiedy w końcu obie drużyny wylądowały, podszedłem do Goldsteina i Wildsmitha, pałkarzy Krukonów.
- Wiecie, ile ta miotła kosztowała? – spytałem wściekły.
 Oświeć nas – odparł ten pierwszy z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Twój ojciec nie zarobiłby na nią nawet, jeśli przez pięć lat pracowałby w Świętym Mungu – powiedziałem i złapałem Goldsteina za szatę. – Więc radzę wam, nie próbować tej sztuczki jeszcze raz.
- To nasze zadanie – wtrącił się Wildsmith.
- Waszym zadaniem jest eliminowanie przeciwników i przeszkadzanie im, a nie niszczenie mioteł, na które was nie stać! – rzekłem. – Zrozumiano? – Obaj kiwnęli głowami. – To świetnie – puściłem Goldsteina. – Policzymy się następnym razem.

~ * ~

     W szatni nikt się nie odzywał. Kiedy wszedłem do Pokoju Wspólnego także poraziła mnie cisza, jaka w nim panowała. Powinniśmy teraz świętować, pomyślałem ze złością, a potem w końcu udałem się do dormitorium.
     Próbowałem zasnąć, ale nie mogłem. Byłem zbyt rozbudzony i wściekły, by móc spokojnie spać. Wstałem więc i poszedłem do Skrzydła Szpitalnego, zobaczyć, czy może Lily już się obudziła. Chciałem jak najszybciej wyjaśnić z nią całą tą sytuację, która nie dawał mi spokoju.

~ * ~

     Kiedy dotarłem na miejsce, doznałem lekkiego szoku. Przy łóżku Lily zastałem Seana Whitby’ego, tak bardzo znienawidzonego ostatnio przeze mnie Puchona.
- Co ty tu robisz, Whitby? – spytałem ostro, nie bawiąc się w zbędne uprzejmości.
- Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz, Potter.
- Jestem. Czego chcesz?
- Niezłe przemówienie – rzekł Puchon ze złośliwym uśmieszkiem.
- Dzięki. Wiesz, improwizowałem, ale wyszło naprawdę dobrze – odparłem z ironią. – Co tu robisz? – powtórzyłem pytanie, mierząc go wzrokiem.
- Przyszedłem zobaczyć, jak ona się czuje – odparł Sean.
- Już zobaczyłeś, więc teraz spadaj.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
- Chcesz się założyć?
- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, Potter. Naprawdę zależy mi na Evans, więc, z łaski swojej, zejdź mi z drogi.
- Jakbyś nie zauważył, byłem pierwszy.
- I co z tego? Ona cię nie chce, jakbyś jeszcze o tym nie wiedział.
- Jakbyś jeszcze nie zauważył, to znam ją dłużej niż ty.
- Ale ja chcę z nią być na poważnie, a nie tylko po to, żeby ją przelecieć – rzekł Sean, tym razem przesadzając.
- Jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego, dopilnuję, byś zajął jedno z tych łóżek – powiedziałem wściekły.
- Czy ty mi grozisz?
- Nie, ja tylko ostrzegam. Nie pozwolę mówić o niej takich rzeczy…
- Przestań ściemniać, Potter. Od kiedy stałeś się taki szarmancki?
- A od kiedy ty stałeś się takim idiotą? A może zawsze nim byłeś, co Whitby? – spytałem ze złością.
- Ja przynajmniej potrafię przetrwać w związku dłużej niż jeden dzień.
- No co ty nie powiesz – odparłem z ironią. – Bardzo fascynująca ciekawostka. Wpisz ją w swoim CV, to na pewno od razu przyjmą cię do każdej pracy. – Sean skrzywił się na te słowa. Jeden zero dla mnie, pomyślałem. Boże, jak ja go nienawidzę.
- Dzięki za radę. Na pewno zapamiętam – odrzekł i podszedł do mnie bliżej. – Jeżeli myślisz, że Evans kiedykolwiek z tobą będzie, to się grubo mylisz. Możesz czekać na to w nieskończoność – powiedział Whitby, a ja parsknąłem śmiechem.
- Możliwe. Tylko nawet jeśli ona będzie z tobą i tak jesteś na straconej pozycji, bo Evans kocha mnie, chociaż jeszcze nie potrafi przyznać tego publicznie. Przecież dobrze wiesz, że taka jest prawda – dodałem, kiedy zobaczyłem jego minę. – Poza tym całowanie też nam nieźle wychodzi, ale o tym już chyba wiesz... – zawiesiłem głos i przybrałem na twarz uśmiech numer dwa.
     Seanowi zrzedła mina. Wiedziałem, że trafiłem w jego czuły punkt. Ten głupi Puchon nie mógł poradzić sobie z faktem, że Lily całowała się ze mną, a nie z nim.
- Myślisz, że jesteś zabawny? To, że wszyscy uznają cię za jakiegoś boga...
- Ty to powiedziałeś – wtrąciłem.
- Nie znaczy, że możesz robić, co chcesz, mieć każdą dziewczynę, którą chcesz, a już na pewno nie możesz decydować za nią – Whitby podniósł głos i wskazał ręką na Evans.
- Co tu się dzieje? – usłyszałem za plecami głos pani Pomfrey. – Tu jest szpital, a nie sala obrad.
- Niech się pani nie denerwuje – powiedziałem ze spokojem w głosie. – Pan Whitby właśnie wychodzi. – Sean rzucił mi zabójcze spojrzenie.
- Panie Potter, pan też ma tylko dziesięć minut.
- Oczywiście – odparłem, a pielęgniarka poszła do swojego pokoju.
- Jeszcze zobaczymy, czyje będzie na wierzchu – rzucił na odchodne Sean i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.

Lily Evans
     Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Jęknęłam. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem, ale wnioskując po nieskazitelnie białym suficie, znajdowałam się w Skrzydle Szpitalnym. Tylko dlaczego? Ostatnie, co pamiętałam to list od mamy i jakieś niejasne sceny z rozmowy z McGonagall, ale kiedy i w jakiej sprawie, tego nie wiedziałam. Wytężyłam umysł i po chwili co nieco sobie przypomniałam. Akurat nie to, co bym chciała. Śmierć babci uderzyła mnie znowu tak mocno, że zaczęłam płakać.
     W tym momencie przy moim łóżku znalazł się Potter.
- Spokojnie – zaczął mnie uspokajać.
- Nie chcę być spokojna – powiedziałam, szarpiąc się. – Moja babcia nie żyje.
- Wiem, Lily, ale proszę cię, uspokój się.
     Spróbowałam powstrzymać łzy i w końcu mi się to udało, mimo iż w środku ból palił mnie niemiłosiernie.
- Który dzisiaj jest? – spytałam.
- Dwudziesty siódmy.
- Kiedy tu trafiłam?
- W nocy z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego – usłyszałam bardzo precyzyjną odpowiedź.
- Dlaczego tu jestem? Nic mi nie jest. Tylko boli mnie głowa – spróbowałam się podnieść, ale Rogacz mi nie pozwolił.
- Poważne zapalenie płuc, kilka siniaków i ogólne wycieńczenie. Poza tym przez całą tamtą noc miałaś bardzo wysoką gorączkę, więc radzę ci leżeć dopóki...
- Skąd to wiesz?
- Co? – odparł Potter, nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Skąd tak dobrze znasz przebieg mojej „choroby” – nakreśliłam w powietrzu cudzysłów.
- Ja... – nie wiedział, co powiedzieć.
- Siedziałeś tu cały czas? – Cisza. – James, nie wiem, dlaczego to robisz, ale chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że cię nie potrzebuję. Prosiłam, żebyś dał mi spokój. Dlaczego nie możesz tego uszanować?
- Myślałem, że po tym, co się stało w piątek...
- Mówiłam, że to nieporozumienie.
- Ale... – próbował dalej.
- James, nie ma żadnego ale.
- Jak chcesz – teraz Rogacz się wkurzył. – Myślałem... Jak widać byłem strasznie naiwny. Mogłem pozwolić ci zrobić to, co chciałaś, ale ja jak zwykle musiałem się wygłupić. Ze Ślizgonami też pewnie sama byś sobie poradziła!
- O czym ty...? – teraz to ja nie wiedziałam, co mają znaczyć jego słowa.
- Och, przestań. Oszczędź mi tych swoich tłumaczeń, tej całej gry... To koniec. W końcu zrozumiałem, czego tak naprawdę chcesz, czego oczekujesz i wiesz co? Przyjąłem to do wiadomości.
- Poczekaj – wtrąciłam w chwili, kiedy przerwał swoją wypowiedź.
- Nie, dłużej nie będę czekać. Moja duma ucierpi, ale koniec robienia z siebie idioty. Dopięłaś swego, Evans.
- Potter – powiedziałam stanowczo, ale on mnie nie słuchał. – Świetnie. Jak chcesz. W końcu dostanę to, na co tak długo czekałam – dodałam ze złością.
     Rogacz spojrzał na mnie. Z jego oczu wyczytałam tylko zaskoczenie, ból i zawód. Żadnej wściekłości. Naprawdę nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, o co j e m u chodzi. Nie chciałam jednak robić z siebie idiotki. Podjęłam grę i musiałam doprowadzić ją do końca. Dodatkowo w końcu osiągnęłam długo oczekiwany cel.
     Przerwałam nasz kontakt wzrokowy, nie mogąc dłużej znieść jego spojrzenia. Po tym zabiegu Potter odwrócił się i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Spróbowałam zastanowić się nad tym, co właśnie się stało, ale nim zdążyłam to zrobić, wściekłość na Rogacza ustąpiła, a zamiast niej znowu przypomniała o sobie śmierć babci, która znaczyła dla mnie więcej niż kolejna kłótnia z Jamesem. Znowu wpadłam w histerię. Ukryłam twarz w poduszce i płakałam. Nie zwracałam uwagi na słowa pani Pomfrey, która krzątała się przy mnie, próbując podać mi jakieś głupie leki. Nie wiem, co stało się potem, bo wkrótce znowu zasnęłam.

~ * ~

     Kiedy kolejny raz tego dnia się obudziłam, zastałam przy moim łóżku dziewczyny.
- Och, Lily. Już myślałyśmy, że... – Dorcas zaczęła mnie bombardować mnóstwem słów.
- James nam powiedział, że nareszcie wróciłaś do żywych – przerwała jej Ann. – Jak się czujesz?
- Fizycznie czy psychicznie? – odparłam słabo, próbując wyplątać się z ich uścisków.
- Fizycznie.
- Myślę, że dobrze.
- A psychicznie?
     Nie odpowiedziałam od razu. Nadal czułam ból po śmierci babci, ale chyba w końcu zaakceptowałam ten fakt. Mimo to nie potrzebowałam od moich przyjaciółek żadnego współczucia, bo bym go po prostu nie zniosła. Dodatkowo nie wiedziałam, o czym mówił Rogacz, gdy kilka godzin temu doszło do naszej kolejnej kłótni.
- Lepiej nie mówić – odparłam w końcu. – I bardzo was proszę – dodałam, zanim któraś z nich zdążyła coś powiedzieć. – Zachowujcie się tak, jakby nic się nie stało, bo nie zniosę współczucia. – Dziewczyny nie miały zbyt zadowolonych min, ale skinęły głowami.
- Wiemy, że wolisz nie wracać do tamtego dnia – zaczęła Dor, – ale chciałybyśmy uporządkować sobie kilka faktów, bo Potter nie był zbyt rozmowny na ten temat.
- To znaczy? – spytałam. Trochę obawiałam się tego, co zaraz mogę usłyszeć.
- Może powiemy ci wszystko, co wiemy, a potem razem ustalimy brakujące fragmenty? – zaproponowała Ann.
- Niech będzie – odparłam, chociaż na razie wolałam nie wracać do tematu piątkowego wieczoru.
     Dziewczyny zaczęły opowiadać wszystko od początku. Po paru minutach miałam, jako taki, zarys wydarzeń z tamtego dnia. Kiedy skończyły, usiadłam na łóżku, poprawiłam poduszkę i oparłam się o nią.
- Zaraz, zaraz – powiedziałam. – Nie do końca wszystko rozumiem. Jeszcze raz. Po moim wyjściu poszłyście do Pottera, poprosić go o pomoc. Potem przyszła McGonagall, po czym Rogacz poszedł mnie szukać. Znalazł mnie na dworze, zaprowadził do zamku, a potem do jej gabinetu. Po tym wszystkim wróciliśmy do wieży, siedzieliśmy razem, zasnęliśmy. Obudziłam się z wysoką gorączką, ciągle powtarzając jego imię? – Ann skinęła głową. Miała niewyraźną minę. – To wiele wyjaśnia – powiedziałam do siebie.
- Nie. To właśnie nie wyjaśnia niczego – odezwała się Dorcas.
     Zignorowałam ją i zamyśliłam się. W końcu powiedziałam:
- Po wyjściu poszłam do biblioteki, gdzie spotkałam Seana. Nie było to miłe spotkanie – dodałam, kiedy przypomniałam sobie to, że go wtedy uderzyłam. – Wyszłam z zamku i poszłam na Błonia. Pamiętam, że strasznie padało, ale nie przeszkadzało mi to, bo uwielbiam deszcz. Następne, co mi się kojarzy to rozmowa z McGonagall, która miała mi załatwić podróż do domu. Rozumiem jednak, że przez moją chorobę nie byłam na pogrzebie. To wszystko.
- Nie pamiętasz nic więcej? – spytała Dor z zaskoczeniem. Pokręciłam głową.
- Częściowy zanik pamięci jest możliwy – wtrąciła nagle pani Pomfrey, pojawiając się przy moim łóżku z jakimś niezbyt apetycznie wyglądającym eliksirem w dłoni.
- Częściowy zanik pamięci?
- Tak. W twoim wypadku może być on wynikiem wysokiej gorączki, szoku pourazowego czy zwyczajnie próby wymazania z pamięci traumatycznych przeżyć.
- Hmm, to by się zgadzało – rzekła Ann.
- Czy to przechodzi? – spytałam.
- Istnieją sposoby na przywrócenie pamięci. Czasami sama wraca. Wszystko zależy od różnych czynników. Jeśli te wspomnienia nie są bardzo potrzebne, radziłabym poczekać, aż same się odblokują – powiedziała pielęgniarka, następnie kazała mi wypić lekarstwo, a kiedy to zrobiłam, poszła do siebie, znowu zostawiając nas same.
- Chciałabym wiedzieć, co się stało w piątek – przyznałam. – Może bym się wtedy dowiedziała, o co Rogacz tak się dzisiaj wkurzył, ale nie będę na siłę niczego sobie przypominać, jeśli nic to nie da.
- Pokłóciliście się? – spytała Ann, wyłapując najciekawszy, w jej mniemaniu, fragment mojej wypowiedzi.
- Raczej...
- Mniejsza z tym, co się działo po powrocie do wieży. Miałaś wysoką gorączkę, więc nie mogłaś kontrolować tego, co mówisz – przerwała mi Dorcas. – Zastanawiam się tylko, co się stało wcześniej, bo ewidentnie widać, że Potter próbuje zachować to w tajemnicy.
     Wytężyłam umysł, próbując jednak przypomnieć sobie cokolwiek.
- Pocałowałam go – powiedziałam w pewnej chwili.
- Co?
- Kiedy byliśmy już w zamku, pocałowałam go – wyjaśniłam. – Ale dlaczego?
     Nie mogłyśmy ułożyć tej układanki bez brakującego, kluczowego fragmentu.
- Może jeszcze raz z nim porozmawiasz? – zaproponowała Ann.
- Nie. James jest na mnie wściekły. Powiedział, że to koniec, że w końcu dopięłam swego i że wreszcie da mi spokój, bo ma dość.
- Żartujesz!
- Nie, nie żartuję – powiedziałam. – A swoją drogą to on naprawdę jest bezdennie głupi – dodałam po chwili. – Chyba nie myślał, że po tym jednym wieczorze, coś mogłoby się zmienić.
- Myślę, że aż tak głupi nie jest – stwierdziła Ann.
- Chociaż nadal nie rozumiem, co miał na myśli, mówiąc, że mógł mi pozwolić zrobić to, co chciałam. I gadał coś jeszcze o Ślizgonach…
- O Ślizgonach?
- Tak.
- Hmm. W takim razie tym bardziej nie mam pojęcia, co mógł mieć na myśli. Na pewno ukrywa coś odnośnie tamtej nocy, tylko co? – powiedziała Dor.
- Musimy jeszcze raz spróbować to z niego wyciągnąć. Może teraz, kiedy się obudziłaś...
     Dziewczyny dyskutowały chwilę na ten temat, ale nie słuchałam ich zbyt uważnie. Teraz, kiedy znałam prawie wszystkie szczegóły, miałam wyrzuty sumienia, że tak potraktowałam Pottera, chociaż po tym, co mu powiedziałam wtedy przed treningiem, powinien się zastanowić, zanim zaczął robić sobie jakieś nadzieje.
     Wkrótce pani Pomfrey wygoniła Ann i Dor, twierdząc, że i tak już zbyt długo zakłócają mi spokój, więc pożegnałyśmy się, a one poszły na obiad, obiecując, że przyniosą mi wieczorem jakąś książkę, żebym nie umarła z nudów.

~ * ~

     Jakiś czas później drzwi znowu się otworzyły. Tym razem ujrzałam w nich Seana Whitby’ego. Ani chwili spokoju, pomyślałam. Nasza ostatnia rozmowa nie była zbyt przyjemna. Pokłóciliśmy się dwa razy, a ja naprawdę byłam na niego zła i obrażona. Nie chciało mi się z nim rozmawiać, więc tym samym nie uśmiechały mi się te jego odwiedziny. Było mi trochę głupio mimo wszystko, a jednocześnie przykro w związku z tym, co mi wtedy powiedział. Jednak co miałam zrobić? Wyrzucić go? To by jeszcze bardziej pogorszyło sytuację między nami, a naprawdę nie chciałam robić sobie z niego kolejnego wroga, dlatego westchnęłam tylko i zrezygnowana przybrałam odpowiednią minę.
- Yyy, cześć – powiedział Sean, kiedy był już na tyle blisko, że mogłam go usłyszeć. – Jak się czujesz?
- Cześć – odparłam. – Nie najgorzej, chociaż śmierć babci... – nie dokończyłam. Nie mogłam.
     Nastąpiła chwila ciszy. Wolałam na razie nic nie mówić. Czekałam na to, co ma mi do powiedzenia Whitby.
- Wiesz… Ostatnio dużo myślałem o tym, co się stało, o słowach, jakie wtedy padły i doszedłem do wniosku, że powinienem cię przeprosić. Nie miałem prawa mówić ci tego wszystkiego, mieć do ciebie pretensji o twoje relacje z Potterem… W ogóle nie powinienem wtrącać się twoje życie. Masz rację, nie jestem dla ciebie nikim ważnym, ale ja… Naprawdę chciałbym, żeby było inaczej – zamilkł na chwilę. Ja też się nie odzywałam. – Przepraszam cię, Lily. Szczególnie za to, co powiedziałem w bibliotece.
- Nie ma sprawy – odparłam. – Skąd mogłeś wiedzieć, jaka była sytuacja. Nie wyjaśniłam ci tego.
- Bo ci na to nie pozwoliłem – przyznał, po czym znowu zamilkliśmy. – Wiem, że do tej pory nasze spotkania były czysto przyjacielskie, ale ja naprawdę bardzo cię lubię. Już od zeszłego roku zastanawiałem się nad tym, by podejść do ciebie i zaprosić na randkę, ale jakoś się bałem.
- Dlaczego mi to mówisz? – spytałam.
- Bo teraz w końcu dostrzegłem dla siebie małą szansę. Mam nadzieję, że mimo ostatnich nieporozumień, nie żałujesz wcześniejszych spotkań.
- Nie, nie żałuję, ale… Sama nie wiem. Jeśli tak ma wyglądać nasza znajomość, z ciągłymi pretensjami i kłótniami, to lepiej dajmy sobie spokój. Szkoda naszego czasu.
- Rozumiem, Lily, ale mimo to chciałbym spróbować. Jeśli stwierdzisz, że to bez sensu, uszanuję twoją decyzję. – Patrzył teraz na mnie uważnie, a ja miałam dylemat.
- Nie wiem, czy... – zaczęłam, ale w sumie nie byłam pewna, co chcę powiedzieć. Co mi szkodziło zaryzykować? James w końcu się ode mnie odczepił, więc mogłam spokojnie spróbować zaangażować się w związek z Seanem, szczególnie, że naprawdę przez ten czas go polubiłam i widać było, że jemu również zależy na naszej znajomości. Najwyżej go rzucę, pomyślałam. Powiedział, że uszanuje moją decyzję.
     Sean był przeciwieństwem Pottera i o ile w Rogaczu pociągała mnie jego nieobliczalność i arogancka odwaga, o tyle w tym Puchonie podobał mi się jego spokój, zrozumienie i stabilność, której nie mogłam wypracować w relacjach z Jamesem. Może dzięki Seanowi udałoby mi się w końcu uporządkować swoje życie. Bynajmniej na razie, bo miałam już dosyć ciągłych kłótni i nieporozumień.
- Jeśli uszanujesz moją ostateczną decyzję, nie mając do mnie żadnych pretensji, to myślę, że możemy spróbować stworzyć jakiś związek – powiedziałam po chwili, na co Sean uśmiechnął się szeroko.
- Obiecuję, że nigdy nie będę żywił żadnej urazy. Jeśli chcesz, możemy zacząć od związku bez zobowiązań, stopniowo przechodząc do kolejnych etapów.
- Byłbyś do tego zdolny? – spytałam szczerze zaskoczona. – Wiesz… Moi poprzedni chłopacy woleli od razu przejść do rzeczy.
- Oczywiście, że tak – uśmiechnął się. – Zbyt mi na tobie zależy, żeby od razu zmuszać cię do czegoś, czego nie chcesz robić – wyjaśnił.
- Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć – przyznałam.
- Nic nie musisz odpowiadać. Po prostu powiedz, że się zgadzasz.
- Zgadzam się – rzekłam.
- W takim razie oficjalnie zapytam, czy umówisz się ze mną na randkę?
- Tak, jeśli w końcu pani Pomfrey uwolni mnie z tego szpitalnego więzienia – powiedziałam z uśmiechem.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – odparł, a ja przyznałam w duchu, że również się z tego powodu cieszyłam.
- Mogę coś zrobić? – spytał po chwili.
- Zależy co – odpowiedziałam, na co on podszedł do mnie i delikatnie pocałował. Nie był to pocałunek, jakiego oczekiwałam po tych, jakimi obdarzał mnie James, ale nie było także najgorzej. Po prostu inaczej. Nie planowałam nigdy więcej całować się z Potterem, więc to mi w zupełności wystarczało.
- Naprawdę się cieszę – powiedział Whitby, kiedy zakończył pocałunek.
- Ja też – odparłam, jednak zaraz dodałam. – Sean...
- Tak?
- Wolałabym, żeby na razie nikt o tym nie wiedział. To znaczy... Nie chcę się ukrywać w nieskończoność, ale... Będzie mi po prostu łatwiej i szybciej uporządkować moje prywatne sprawy.
     Sean nie miał zbyt zadowolonej miny. Wiedziałam, że mimo braku zobowiązań, wolałby się nie ukrywać, ale co mógł zrobić? Zbyt długo na to czekał, by tak szybko to stracić.
- W porządku. Na razie możemy zachować to w tajemnicy.
- Dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczy – przyznałam, a potem z lekką obawą, której nie czułam, kiedy całowałam Pottera, dotknęłam jego ust swoimi.
     Sean posiedział u mnie jeszcze jakiś czas. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Poznawaliśmy siebie nawzajem. Dobrze się z nim dogadywałam, chociaż przez cały czas nadal myślałam nad tym, jak za wszystko przeprosić Pottera i wyciągnąć od niego brakujący element układanki.
     Wkrótce za oknami zapadł zmrok.
- Pójdę już – powiedział Sean. – Zajrzę do ciebie jutro.
- W porządku – odparłam. – Do zobaczenia. – Mój „nowy chłopak” uśmiechnął się, pocałował mnie na pożegnanie i wyszedł.

James Potter
     Siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym i męczyliśmy się z jakimś głupim wypracowaniem na eliksiry, nad którym nie mogłem się skupić. Ciągle wracałem do kłótni z Lily i zastanawiałem się, czy to ona jest taka głupia, czy po prostu ja jestem zbyt naiwny i za dużo oczekuję. Przecież od razu wiedziałem, że nie mogę na nic liczyć, że ona i tak nie zmieni zdania mimo tego, co wcześniej mówiła. Jednak mogła okazać więcej wdzięczności za uratowanie jej życia, mogliśmy jeszcze raz na spokojnie wszystko przedyskutować.
     W tym momencie miałem gdzieś jej uczucia, zmieniłem zdanie. W końcu postanowiłem dać sobie spokój. Trudno, będzie pierwszą dziewczyną, na której naprawdę mi zależało i pierwszą, która „pokonała” sławnego Jamesa Pottera. No właśnie sławnego. Przez nią cała szkoła powoli o tym zapominała, a nie miałem zamiaru do tego dopuścić.
- Mam dość – powiedziałem w pewnej chwili, rzucając na stół pióro, które trzymałem w ręce. – Naprawdę mam jej dosyć. Nie będę nadal się z nią bawić. Dłużej nie będę robić z siebie idioty. Teraz będziemy grać według moich zasad.
- O czym ty mówisz? – spytał Łapa.
- Nie o czym, a o kim, a dokładniej o Evans. – Chłopacy westchnęli wymownie.
- Co się znowu stało?
     Opowiedziałem im pokrótce naszą rozmowę, a raczej kłótnię.
- Robi się coraz poważniej – stwierdził Peter.
- Potter – Syriusz poklepał mnie po plecach. – W końcu podjąłeś właściwą decyzję. – Nie odpowiedziałem. Napotkałem za to uważne spojrzenie Remusa.
- Myślisz, że twoja taktyka coś da?
- Co? – spytał Łapa zdezorientowany. Ja również posłałem Lupinowi pytające spojrzenie.
- Przecież wiem, że i tak z nią nie kończysz. Chcesz się przekonać, czy chociaż trochę jej na tobie zależy, udając niedostępnego. W sumie... jest to niezłe posunięcie.
- Ale wy macie problemy – odezwał się Glizdogon. – Dziewczyny to tylko kłopot – stwierdził.
- Dlatego do tej pory żadnej nie miałeś? – spytałem. Peter się zmieszał.
- James, spójrz na niego – rzekł Syriusz. – Przecież i tak żadna by go nie chciała. – Parsknęliśmy śmiechem, chociaż Glizdek nie miał zbyt zadowolonej miny.
- Cześć, James – usłyszałem głos Miriam, dziewczyny, na którą do tej pory nie zwracałem uwagi, zbyt zajęty Evans. Przyjrzałem jej się szybko i stwierdziłem, że jest całkiem ładna. Dodatkowo w jej oczach dostrzegłem szaleństwo na moim punkcie. Nada się. W końcu wracam do akcji. Poza tym połączę przyjemne z pożytecznym.
- Hej – odparłem i posłałem jej mój czarujący uśmiech. – Jak leci?
- Yyy, nie najgorzej – rzekła.
     Przesunąłem się kawałek na fotelu tak, by mogła usiąść na poręczy, co też zrobiła. Objąłem ją ramieniem i pocałowałem. Nie tylko ona była zaskoczona. Chłopacy też patrzyli na tą scenę z lekkim szokiem, ale już po chwili na ich ustach pojawiły się nasze wyćwiczone, łobuzerskie uśmiechy, wyrażające aprobatę.
     W tym momencie przy naszym stoliku pojawiły się Ann i Dorcas, które z wielką niechęcią patrzyły na Miriam przylepioną do moich ust.
- Widzę, że świetnie się bawicie – powiedziała Ann, przenosząc wzrok na pozostałą trójkę Huncwotów.
- Wpadłyście w samą porę – odezwał się Łapa. – Chcę wykorzystać moją przysługę. Muszę napisać wypracowanie z eliksirów, a jakoś nie mam na to ochoty...
- Wypchaj się, Black – odparła Dorcas. – Musimy pogadać – zwróciła się teraz do mnie.
- Ale... – Syriusz zaczął protestować.
- Powiedziałam, wypchaj się.
- Co tak ostro, kochanie? – spytał Łapa, ale jego dziewczyna go zignorowała.
- Masz chwilę? – wtrąciła się w końcu Ann.
- Zależy, o co chodzi – odrzekłem i odsunąłem się od Miriam.
- Dowiesz się. A teraz chodź.
     Posłałem mojej nowej dziewczynie przepraszające spojrzenie i poszedłem za Ann i Dorcas.
- O co chodzi?
- Widzę, że znalazłeś sobie nową ofiarę – rzekła Dor.
- Macie z tym jakiś problem? – Nie doczekałem się odpowiedzi.
- Co tak naprawdę stało się w piątek? – spytała Ann.
- Zapytajcie waszą przyjaciółkę – odparłem. – Widzę, że się nie pochwaliła – dodałem, kiedy spojrzałem na ich miny. – No cóż... Wcale jej się nie dziwię.
     Już chciałem wrócić do chłopaków, gdy Ann powiedziała:
- Lily nie pamięta, co się stało tamtego wieczoru. – Zamarłem i odwróciłem się w ich stronę.
- Co?
- Chyba słyszałeś – rzekła Dorcas. – Chciałyśmy się dowiedzieć, o co była ta cała awantura, ale ona prawie nic nie pamięta. Pani Pomfrey powiedziała, że może sobie przypomni, może nie, ale to potrwa, dlatego pytamy ciebie. Co się wtedy stało?
- Nic o czym w y powinnyście wiedzieć – odparłem. – Koniec tematu.
- Ale – zaczęła Dorcas.
- Dor, daj spokój – powiedziała Ann. – Niech idzie do swojej nowej dziewczyny.
- O co wam chodzi? – spytałem ze złością. – Evans chciała, żebym dał jej spokój...
- A ty, akurat teraz, w końcu łaskawie odpuściłeś? Coś mi tu nie pasuje – oznajmiła Ann.
- No to niech ci nie pasuje, mam to gdzieś – puściłem do niej oko, a potem wróciłem do chłopaków i Miriam.
     Usiadłem na swoim miejscu i zastanowiłem się nad tym, co mi powiedziały dziewczyny. Jeżeli Lily nie pamięta, co się wtedy stało, to nasza kłótnia była bez sensu. Powinienem z nią porozmawiać i jakoś się dogadać. Może, gdyby znała całą prawdę, inaczej by na mnie spojrzała. Może. Jednak jeśli teraz zmienię zdanie, nic to nie da. Poczekamy, zobaczymy. W końcu jestem na bezpiecznej pozycji. Teraz sprawy mogą potoczyć się tylko lepiej, stwierdziłem. W tym momencie jeszcze nie wiedziałem, że jednak trochę się pomyliłem.

Lily Evans
     Cztery dni po kłótni z Jamesem, a tydzień po pamiętnej nocy pani Pomfrey w końcu mnie wypuściła. Potter nie pojawił się więcej w Skrzydle Szpitalnym, za to Sean bywał w nim codziennie. Nie powiem, że od naszego pierwszego pocałunku nic się nie zmieniło, ale nadal byłam ostrożna, spotykając się z nim.
     Był piątkowy ranek, ale nie chciałam tracić go na siedzenie na lekcjach. Tak, wiem, że dziwnie to brzmiało, ale taka była prawda. Poszłam więc do biblioteki, by trochę odreagować i przygotować się na spotkanie z rzeczywistością.
     Po niecałych trzech godzinach w końcu postanowiłam udać się do wieży. Miałam nadzieję, że o tej godzinie jeszcze nikogo w niej nie będzie.
     Kiedy Gruba Dama zamknęła za mną wejście, już wiedziałam, że strasznie się pomyliłam. Przy jednym ze stolików od razu dostrzegłam Blacka i Pottera. Nie było mi na rękę od razu się z nim spotykać, ale chyba zasługiwałam na jakieś słowa wyjaśnienia, a i ja miałam mu kilka do powiedzenia.
     Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do ich stolika.
- Evans, jak miło widzieć cię znów na nogach – powiedział Łapa ze szczerym uśmiechem.
- Dzięki – odparłam. Rogacz nawet na mnie nie spojrzał.
- Możemy zamienić dwa słowa? – zwróciłam się do niego.
- Myślę, że nie mamy o czym rozmawiać.
- To źle myślisz – odrzekłam. – Syriusz, możesz zostawić nas na chwilę samych?
     Black spojrzał niepewnie na Jamesa i już chciał coś powiedzieć, ale napotkał mój wzrok, nieuznający odmowy. Wstał więc i poszedł dosiąść się do jakichś dwóch blondynek.
- Możesz mi powiedzieć, co się stało tydzień temu? Wiem, że nasza kłótnia miała jakiś ukryty sens i podłoże, ale nie wytłumaczę ci niczego, nie znając całej prawdy. – James milczał. – Potter, ja naprawdę nie pamiętam, co się wtedy stało, a nie chcę zostawiać między nami nierozwiązanych spraw.
- Evans, nie ma żadnych niewyjaśnionych spraw. Dałem ci spokój, więc nawet jeżeli, to nie są już one ważne.
- A jednak coś ukrywasz – powiedziałam.
- Wybacz, ale muszę już iść.
- James! – krzyknęłam.
- Nic mi nie jesteś winna – odparł, wstał i poszedł do stolika, przy którym teraz siedział Łapa.
     Byłam w szoku. Potter wiedział coś, co mogło mieć wpływ na wiele naszych wspólnych decyzji, ale niczego nie zmienię, jeśli nie będę wiedziała, o co chodzi. Co mógł mi pozwolić zrobić? Co się stało ze Ślizgonami? Jaki on jest tępy, pomyślałam ze złością. Poza tym on chyba naprawdę dał mi spokój i było to dziwne uczucie. Tak bardzo tego pragnęłam, że teraz, kiedy to dostałam, nie potrafiłam tego zaakceptować.

~ * ~

     Po południu spotkałam się z Seanem w umówionym poprzedniego dnia miejscu.
- Jak ci minął dzień? – spytał.
- Nic specjalnego. Prawie cały przesiedziałam w bibliotece – odparłam.
- Mogłem się tego domyślić – rzekł z litościwym uśmiechem. – Naprawdę musisz spędzać tam tyle czasu?
- Lubię to. Cisza, zapach kurzu i starych ksiąg mnie odpręża, więc tak, muszę spędzać w bibliotece tyle czasu.
- Ale znajdziesz go trochę dla mnie?
- Zobaczymy – powiedziałam z uśmiechem.
     Sean zaczął mnie całować w chwili, kiedy usłyszałam znajomy głos, a zaraz potem dołączyły do niego trzy inne.
- Cholera – zaklęłam.
- Co jest?
- Huncwoci – wyjaśniłam.
- Jasne, rozumiem.
     Sean złapał mnie za rękę i pociągnął do najbliższych drzwi. Na szczęście były otwarte. Zatrzasnęłam je w chwili, w której chłopacy wyłonili się zza zakrętu.
- Dziękuję – powiedziałam. – Nie chcę spotykać się z Potterem. Trochę się dzisiaj pokłóciliśmy…
- Wcale ci się nie dziwię – odparł Sean. Jego uwaga nie była na miejscu, ale dałam spokój. Najważniejsze było to, że udało mi się uniknąć spotkania z nim. Nie chciał ze mną rozmawiać, to nie. Nie będę za nim latać po całej szkole. Chociaż w sumie mogłam pozwolić na to, żeby zobaczył mnie z Seanem, stwierdziłam.
     Rozejrzeliśmy się po klasie. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Zresztą to pomieszczenie nie wyglądało jak zwyczajna klasa. Wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn. Pod jedną ze ścian stały trzy ławki, które były jedynym wyposażeniem, nie licząc jakiegoś wysokiego przedmiotu przykrytego brudnym prześcieradłem i stojącego na samym środku sali.
- Zobaczmy co to – zaproponował Sean.
- Może lepiej nie.
- Lily, daj spokój. Przecież gołym okiem widać, że od bardzo dawna nikt tu nie wchodził.
- No dobra – powiedziałam w końcu.
     Podeszliśmy bliżej dziwnego przedmiotu i ściągnęliśmy prześcieradło.
- Czy to jest...
- Lustro? – dokończyłam za niego. – Po co ktoś miałby tu chować lustro?
     Obeszłam je dookoła i uważnie obejrzałam. Było wysokie i wąskie, wykonane z jakiegoś szarego kamienia. Góra była wygięta w łuk, na którym wyryte były jakieś niezrozumiałe napisy.
- Lily, to nie jest zwykłe lustro. – Głos Seana wyrwał mnie z zamyślenia. – Chodź tu i zobacz.
- Co...? – Pociągnął mnie za rękę i ustawił na wprost zwierciadła.
- Co widzisz?
- Siebie – odparłam niepewna, o co mu chodzi.
- Przyjrzyj się uważnie.
     Przesunęłam się kawałek w prawo i dopiero teraz zaczął pokazywać się obraz. Nie zobaczyłam jednak swojego odbicia. Zamiast niego ujrzałam bibliotekę i piątkowe spotkanie z Seanem. Obraz się zmienił. Padał deszcz, niebo przecinały błyskawice, a ja siedziałam na Błoniach. Chwilę potem stałam z Rogaczem na moście. Chyba musieliśmy zamienić kilka zdań. Widać było, że zostawiał mnie samą zdenerwowany. Nie usłyszałam, co do mnie mówił, ale musiał powiedzieć coś takiego, co skłoniło mnie do podążenia za nim. Chwilę potem trzymał mnie w swoich ramionach. Następna scena. Zamek. Gabinet McGonagall. Łazienka. Ślizgoni. James. Flitwick. James. Pokój Wspólny. James. James. James… Obrazy zmieniały się teraz coraz szybciej, szczegółowo pokazując, co działo się w owiany tajemnicą piątek. W końcu się zatrzymały. Leżałam w Skrzydle Szpitalnym, a Rogacz siedział przy moim łóżku.
     Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłam. Nie byłam nawet pewna, czy to prawda, a mimo to czułam, że właśnie tak potoczyły się wtedy wydarzenia. Zakręciło mi się w głowie. Upadłabym na ziemię, ale Sean w porę mnie złapał.
- Lily, co się stało? Źle się czujesz?
- Co widziałeś w lustrze?
- A czy to ważne? Lepiej powiedz...
- Co w nim widziałeś?
- Eee, siebie z pucharem Quidditcha w dłoni – odparł zdezorientowany. – Lily, co się stało?
- Muszę jak najszybciej porozmawiać z Potterem – powiedziałam stanowczo, powoli dochodząc do siebie.
- Co? Przecież mówiłaś, że...
- Mniejsza z tym, co mówiłam. – Wyswobodziłam się z jego objęć i ruszyłam do wyjścia.
- Lily!
- Spotkamy się później.

~ * ~

     Wbiegłam do Pokoju Wspólnego, z trudem łapiąc oddech. Poszłam na górę z nadzieją, że w dormitorium zastanę dziewczyny.
- Lily, coś się stało? – spytała Ann, kiedy z hukiem otworzyłam drzwi naszej sypialni.
- Wiecie, gdzie jest James? Muszę się z nim zobaczyć.
- Jakiś czas temu Huncwoci wyszli z wieży. Nie wiem, gdzie poszli – odparła Dorcas. – A o co chodzi?
- Cholera.
- Możesz nam wyjaśnić, o co chodzi? Dlaczego chcesz rozmawiać z Potterem?
- Chodźcie ze mną. Pokażę wam coś.
     Poczekałam, aż się zbiorą i zaprowadziłam je do sali, gdzie dwadzieścia minut temu razem z Seanem znaleźliśmy zwierciadło.
- Co to jest? – spytała Dorcas.
- Lustro – odparła Ann. – To chyba logiczne. – Pokręciłam głową.
- Spójrzcie w nie.
     Dziewczyny zrobiły to, co powiedziałam. Nie minęła chwila, a Ann wydała z siebie okrzyk zaskoczenia.
- Czy to lustro pokazuje to, co się stanie?
- Wątpię – odparłam. Ja zobaczyłam to, co już się stało, więc musiało chodzić o coś innego.
     Dor podeszła bliżej i dotknęła wyrytych na nim napisów.
- Zwierciadło Ain Eingarp. „AIN EINGARP ACRESO GEWTELA AZ RAWTĄWT EIN MAJ IBDO”. To jasne – powiedziała po chwili namysłu. – To lustro pokazuje to, czego najbardziej pragniemy. Przeczytajcie ten napis od tyłu.
- Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia.
- Lily, co ty widzisz w tym lustrze? – Nie mogłam przyznać się do tego, co w nim zobaczyłam, gdy byłam tu z Seanem, dlatego postanowiłam spojrzeć w nie jeszcze raz. Chęć zgłębienia tajemnicy piątkowego wieczoru była moim pragnieniem, ale teraz, kiedy już to wiedziałam, co mogłam w nim zobaczyć?
     Podeszłam niepewnie do zwierciadła. Zamknęłam oczy, a potem je otworzyłam. Obraz był niewyraźny, ale kiedy nabrał ostrości, doznałam kolejnego szoku. Zobaczyłam siebie i Jamesa. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, spacerowaliśmy... Czy naprawdę tego pragnęłam? Czy naprawdę Potter był chłopakiem, z którym mogłabym być szczęśliwa? Przecież to był jakiś absurd.
- Lily?
- Ja... Właśnie dostałam wyniki OWUTEM-ów. Ze wszystkiego mam wybitny.
- To pragnienie pasuje do ciebie idealnie – dziewczyny zaśmiały się.
- Chodźmy stąd – powiedziałam. – Może Potter już wrócił.
     Ann i Dorcas były trochę zaskoczone moją nagłą zmianą, ale ostatecznie wróciłyśmy do wieży. Nie wiedziałam, dlaczego je okłamałam. Może dlatego, że sama nie chciałam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Zresztą nieważne. James dał mi spokój i w sumie byłam z tego powodu zadowolona. Bardziej martwiło mnie to, co zobaczyłam w zwierciadle, gdy byłam sama z Seanem. Po pierwsze, Rogacz uratował mnie przed Ślizgonami, prawdopodobnie ocalając mi życie, bo byłam pewna, że w najlepszym wypadku, trafiłabym po tym wszystkim do Skrzydła Szpitalnego. Po drugie, zastanawiałam się, czego dotyczyła nasza rozmowa na moście, po której padłam w jego ramiona, pocałowałam go… Możliwe, że zawdzięczałam mu życie i podnoszącą na duchu rozmowę, dlaczego więc nie powiedział mi o tym? Dlaczego chciał to zatrzymać dla siebie? Nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam wyjaśnić tę sprawę, nawet, jeśli on nie chciał ze mną gadać.
     Długo czekałam, aż Huncwoci w końcu wrócą do wieży. Dopiero, kiedy zegar wybił godzinę dwudziestą drugą trzydzieści, pojawili się w Pokoju Wspólnym. Nie czekając na nic, szybko podeszłam do Rogacza.
- Musimy porozmawiać – powiedziałam bez owijania w bawełnę.
- Evans, nie mamy o czym rozmawiać. Chyba wszystko już sobie dzisiaj wyjaśniliśmy.
- Wiem, co się stało tydzień temu. – Potter rzucił Huncwotom szybkie spojrzenie. – Czy miałeś zamiar kiedykolwiek mi o tym powiedzieć? Przecież… – wiedziałam, że przejście od razu do rzeczy, zmusi go do rozmowy ze mną. Byłam pewna, że oprócz naszej dwójki nikt nie zna prawdy. I miałam rację.
- Dobra. Chyba należy to wyjaśnić – powiedział James.
     Poszliśmy w takie miejsce, gdzie nikt nie mógł podsłuchać naszej rozmowy, czyli do dormitorium chłopaków. Kiedy ostatni raz tu byłam...
- Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – od razu na niego naskoczyłam. – Ślizgoni nieźle się mną bawili, mogli zrobić mi coś naprawdę złego, ale mnie uratowałeś. Czy to jest dla ciebie nic?
- Lily, uspokój się. Nie zdążyli potraktować cię zaklęciem niewybaczalnym, więc nie ma o czym mówić.
- Chcieli użyć na mnie zaklęcia niewybaczalnego? Tym bardziej powinieneś mi…
- Gdybym ci o tym powiedział, to coś by się zmieniło? Stwierdziłabyś, że masz u mnie dług wdzięczności i zadręczałabyś się tym, że jesteś zależna od chłopaka, którego nienawidzisz – jego bezpośredniość trochę mnie zaskoczyła.
- Bo tak jest – odparłam. – Prawdopodobnie uratowałeś mi życie, a już na pewno zapobiegłeś jakimś trwałym ranom, niekoniecznie fizycznym i twierdzisz, że to nic?
- Właśnie o tym mówiłem. To był mój obowiązek, a ty nie jesteś mi nic winna. Postąpiłbym tak samo, nawet jeśli chodziłoby o kogoś innego. Ale jeśli ta odpowiedź cię nie satysfakcjonuje, to możemy się umówić, że to była zapłata za wszystko, co ci zrobiłem. Moją nachalność, bezczelność, kłótnie, pocałunki... Teraz jesteśmy kwita.
     Zapadła cisza. W sumie mogłam zaakceptować jego tłumaczenie. Było już po wszystkim. Nie mogłam cofnąć czasu i zmienić przeszłości. Na chwilę obecną mogłam odpuścić i postanowiłam to zrobić.
     Już chciałam wyjść, gdy coś sobie przypomniałam.
- Coś jeszcze? – spytał Potter, widząc moje wahanie przy drzwiach.
- Tak. Wiem, że zanim poszliśmy do McGonagall, rozmawialiśmy na moście. – Cały czas uważnie go obserwowałam, więc w tym momencie zauważyłam, jak Rogacz spiął się i lekko zmieszał, kiedy o tym wspomniałam.
- I co w związku z tym? Dużo razy ze sobą rozmawialiśmy.
- Problem w tym, że mimo wszystko, nie przypomniałam sobie treści tej rozmowy – skłamałam. – Możesz mi powiedzieć, czego dotyczyła? To dla mnie ważne.
- A jeśli powiem, że nie mogę?
- To zostanę tu tak długo, aż w końcu sobie przypomnę, więc sądzę, że prościej będzie, jeśli ty mi to wyjaśnisz.
     Potter zastanawiał się naprawdę długą chwilę. Widać było, że bije się z myślami, ale ostatecznie w końcu bardzo ogólnie streścił mi tamtą rozmowę. Widocznie wyszedł z założenia, że tak będzie lepiej. Kiedy skończył, byłam w jeszcze większym szoku niż wtedy, kiedy odkryłam z Seanem zwierciadło.
- Chciałam skoczyć z mostu? – spytałam zdezorientowana. Pytanie było głupie, ale nie przyszło mi do głowy nic innego.
- W pewnej chwili tak – odparł poważnie.
- O matko. Ja… Ty… – nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam zbita z tropu i zmieszana jego wyznaniem.
- Na szczęście jesteś rozsądna i tego nie zrobiłaś. Wiesz, byłaś pod wpływem emocji, więc nie zadręczaj się tym.
- Mam się tym nie zadręczać? Nie wiesz, co mówisz.
- Wiem, co mówię. Wtedy mnie posłuchałaś, dlaczego nie możesz zrobić tego teraz?
     Wtedy mnie posłuchałaś, te trzy wyrazy odbijały się echem w mojej głowie, nabierając w końcu znaczenia.
- Co powiedziałeś, bym zmieniła zdanie? – spytałam, próbując zachować spokój.
- Co? – Powtórzyłam pytanie. – Nic konkretnego – odparł. – Po prostu jestem dobrym negocjatorem – posłał mi swój cudowny uśmiech, ale mimo to wyczułam, że kłamie.
- Taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje.
- Przykro mi, ale nie usłyszysz innej.
- Powiedz prawdę, James. Chociaż raz powiedz tę cholerną prawdę! – wkurzyłam się. Nie mogłam pozwolić, by nadal robił ze mnie idiotkę.
     Potter zastanawiał się przez chwilę, a potem rzekł:
- Dałem ci wybór. Mogłaś skoczyć, a ja obiecałem, że nie powstrzymam cię przed tym albo…
- Albo? James, co wtedy powiedziałeś?
- Jeśli jednak mnie kochasz, weź pod uwagę to, co powiedziałem. Chodź ze mną do zamku i zapomnijmy o całej sprawie. Pomogę ci przez to wszystko przejść, tylko mi zaufaj i daj na to szansę.
- Co? – spytałam zdezorientowana. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Właśnie to powiedziałem.
     To wyznanie było dla mnie ciosem poniżej pasa. Nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, że czułam do Pottera coś... W sumie sama nie wiedziałam co, ale było to coś przez duże C. Miałam wrażenie, że Rogacz jest dla mnie jakimś narkotykiem, od którego powoli i stopniowo uzależniam się, nie będąc tego w pełni świadoma.
- James, ja... Nie wiem, co powiedzieć.
- Nic nie musisz mówić. Wszystko jasne.
- Mogę ci jedynie podziękować, więc... Dziękuję – rzekłam. – Dziękuję za ocalenie mi życia i... Przepraszam, że nie mogę dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz. Mam nadzieję, że nie wziąłeś na poważnie tego, co wtedy powiedziałam i zrobiłam. Byłam w szoku. Nie wiedziałam, co robię. Do tej pory nie pamiętałam nawet, co się wtedy stało.
- Evans, oszczędź mi tego wszystkiego. Postawiłaś sprawę jasno i nie musisz się z tego tłumaczyć. To ja jestem idiotą. Myślałem, że w końcu... Skończmy tą zabawę.
- James...
- Wiesz, co jest najgorsze? To, że wszystkie dziewczyny są na moje skinienie. Wszystkie, ale nie ty, a ja nie rozumiem dlaczego. Jednak wiesz, czemu James Potter pierwszy raz odpuszcza? Bo wiem, że to się nie zmieni.
     Słuchałam jego wyznania z coraz większym bólem, ale Rogacz miał rację. Nie sądziłam, żeby kiedykolwiek się to zmieniło. Mogliśmy się przyjaźnić, ale nic więcej, więc rozwiązanie, które zaproponował, było jedynym logicznym. Wkrótce zrozumie, że postąpił właściwie.
- Idź już – powiedział Potter. – Jesteśmy kwita. Nikt nikomu nie jest nic winien. Stało się to, co chciałaś.
     Nie wiedziałam, co powiedzieć, dlatego postanowiłam zrobić to, o co mnie prosił. Otworzyłam drzwi, jednak zatrzymałam się w progu.
- Jeszcze raz dziękuję.
     Kiedy byłam już na schodach, usłyszałam, jak James walnął z wściekłości w drzwi szafy. Stanęłam i zamknęłam oczy. Przejdzie mu, pomyślałam. Znajdzie sobie inną dziewczynę. Byłam tego pewna, ale gdy o tym pomyślałam, humor mi się nie poprawił. Wiedziałam, że go zraniłam. Dopięłam swego, ale jego kosztem i to mi najbardziej nie pasowało. Nie chciałam, żeby ucierpiał.

***

     Zapewne pokusicie się o stwierdzenie, że bardzo naciągana była scena "zejścia się" Lily z Seanem, ale o to mi właśnie chodziło. Był to zabieg celowy. Zdradzę tylko tyle, że związek ten potrwa dosyć długo, jednak nie wiem czy kiedykolwiek da się go w ogóle nazwać "prawdziwym" związkiem. Na jego koniec złoży się wiele czynników, które będą wynikiem działania co najmniej czterech osób. Nie oszczędzę postaci Seana, bo jej wręcz nie znoszę, mimo, iż stanie się to kosztem innych i ostatecznie, być może uznacie, że przez to popsułam także zamieszane w to postacie. Jednak, jak już wspomniałam, właśnie taki wątek od początku do końca wykreował się w mojej głowie i nie mam zamiaru go zmieniać.