sobota, 25 kwietnia 2015

24. Mroczne tajemnice cz.III czyli przyjęcie urodzinowe u Slughorna

Witajcie Kochani, 
przed wami ostatnia część tego rozdziału. Mam nadzieję, że spodoba wam się ta krótka chwila pozytywnych relacji Jamesa z Lily :) 

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
         Tej nocy, o dziwo, nie śnił mi się żaden koszmar. Już od samego ranka miałam dobry humor, którego nic nie mogło mi popsuć. Ann również zachowywała się tak, jakby narodziła się na nowo, nie mówiąc już o Jamesie. Jedyny wyjątek stanowiła relacja Dorcas z Łapą. Niby normalnie ze sobą rozmawiali, ale mimo wszystko moja przyjaciółka nadal skrywała w sobie wściekłość. Nie sądziła, że Black jednak potraktuje ją jak każdą inną dziewczynę.
        Od chwili, kiedy Potter zgodził się na wspólne wyjście, cieszyłam się na to głupie przyjęcie u Slughorna. Zresztą nie miałam możliwości wykręcenia się już z uczestnictwa, gdyż potwierdziłam je, kiedy profesor zatrzymał mnie dzisiaj pod koniec lekcji.
    Jeszcze o godzinie szesnastej siedziałam z dziewczynami w dormitorium. Mój rozciągnięty dres nie zyskiwał nawet na najniższą ocenę, a włosy byle jak upięte, opadały mi na twarz.
- Nie powinnaś zacząć się zbierać? – spytała Kate, włączając radio.
- Może i powinnam – odparłam i spojrzałam na Ann, która od godziny siedziała już w pełni przygotowana do wyjścia. Miała na sobie chabrową sukienkę przed kolana i czarne szpilki. Włosy tym razem wyprostowała, a na twarz nałożyła tonę makijażu. Mimo tego całość robiła piorunujące wrażenie. Bądź co bądź, Ann uznawana była za jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole. Powierzyłam jej również moją osobę, ale nie byłam pewna, czy to był dobry pomysł.
- Racja, idź się wykąpać, a ja przejrzę twoje ubrania. – Rzekła stanowczo, a ja wywróciłam oczami, spełniając jej rozkaz.
      Pół godziny później, opatulona w ciepły szlafrok oraz z włosami zawiniętymi w ręcznik, wyszłam z łazienki. Dorcas czekała na swoją kolej, a Ann i Kate przetrząsały moje rzeczy.
- Nie masz nic, w czym mogłabyś iść? – spytała Ann z irytacją, ale i rozbawieniem.
- A to? – wskazałam na czerwoną sukienkę do kolan z rękawami trzy czwarte i trójkątnym dekoltem. Miałam ją założoną na ślubie kuzynki w zeszłe wakacje.
- Staromodne – powiedziały obie jednocześnie, a ja westchnęłam i usiadłam koło Dor.
        Kate i Ann naradzały się dosyć długo „co by tu ze mną zrobić”, aż w końcu moja blond przyjaciółka rzuciła mi sukienkę w stylu „mała czarna” z tą różnicą, że akurat ta była brązowa.
- I ja mam to niby włożyć? Na wyjście z Jamesem? – spytałam, kiedy dokładnie obejrzałam kreację, którą dała mi Ann. Sukienka była w kolorze mlecznej czekolady i bez ramiączek, a sięgała tylko do połowy ud. W pasie miała kremowy pasek ze średniej wielkości kokardą na środku.
- To był twój wybór – przypomniała mi Ann.
- A co z butami? – W tym momencie do dormitorium weszła Miriam.
- Jesteś wreszcie – powiedziała Kate.
- Co jest? – spytała przybyła, patrząc na swoją przyjaciółkę.
- Skoczysz do tej swojej koleżanki, jak jej tam było… Alex? Chodzi mi o te buty, które dla mnie od niej pożyczałaś.
- Jasne, a gdzie się tym razem wybierasz?
- Nie ja, tylko Lily – odparła Kate. Miriam uśmiechnęła się szeroko.
- W takim razie już lecę – powiedziała i wybiegła z pokoju.
       Znowu spisek, pomyślałam. Zrezygnowana weszłam do łazienki i tym razem wciągnęłam na siebie sukienkę. Wyglądałam w niej całkiem dobrze, ale nie byłam pewna, czy nadaje się dla Rogacza. Może i postanowiliśmy zostać przyjaciółmi, ale i tak wiedziałam, że wykorzysta każdą możliwą okazję.
- Zapniesz mi zamek? – poprosiłam Dor, kiedy wyszłam z łazienki.
- Wyglądasz świetnie – przyznała Kate. – Poczekamy jeszcze, aż Miriam przyniesie buty, a teraz może Dorcas zajmie się twoimi włosami.
      Dor nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Wysuszyła mi włosy jednym machnięciem różdżki, wyszczotkowała, drugim machnięciem zrobiła z nich naturalnie wyglądające loki, a potem upięła w kok, dzięki czemu pojedyncze pasma włosów luźno wisiały, delikatnie okalając mi twarz.
- No, może być – stwierdziła, kiedy skończyła i przyjrzała się swojemu dziełu.
- Godzina?
- Dwadzieścia pięć po piątej.
- Najwyżej chwilę poczeka – powiedziała Ann. – Ja uprzedziłam Bruca, że z zasady się spóźniam – dodała, a ja wywróciłam oczami.
- Teraz moja kolej – rzekła Kate i zabrała się za makijaż.
   Przygotowania na zwykłą imprezę u Slughorna zamieniły się w przygotowania, co najmniej na światowy pokaz mody, pomyślałam z niezadowoleniem.
         Kate wybrała średnio mocny makijaż. Kreski, narysowane czarną kredką, delikatnie rozmazała, a rzęsy intensywnie wytuszowała. Oprócz tego przypudrowała mi twarz, nadając jej konkretny kolor. Na koniec pociągnęła usta bordową szminką. Osobiście zmyłabym połowę tych kosmetyków.
- James już czeka na dole – oznajmiła Miriam, wpadając do pokoju. – Wow, wyglądasz cudownie – dodała, a potem wręczyła mi kremowe szpilki. Za wysokie jak na mój gust.
- Zabiję się w nich – stwierdziłam, wkładając je na nogi.
- Nie zabijesz – powiedziała Ann. – No, pokaż się.
        Okręciłam się wkoło, prezentując dzieło dziewczyn. Dor poprawiła ostatni raz moje włosy, a potem oznajmiła:
- Możesz iść.                                                      
       Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam zbyt wyzywająco jak na przyjacielski wieczór z Rogaczem, ale wiedziałam, że dziewczyny bardzo się starały, więc powiedziałam tylko:
- Dziękuję – i uśmiechnęłam się.
- Dobra, lećcie już – rzekła Kate i razem z Ann opuściłyśmy dormitorium wesoło przy tym rozmawiając.
      Potter czekał na mnie przy schodach. Miał na sobie czarne jeansy i koszulę. Strój dopełniały, również czarna, skórzana kurtka oraz jak zwykle rozczochrane włosy, wyglądające tak, jakby dopiero co zszedł z miotły. Na mój widok zrobił wielkie oczy, ale spróbował się opanować.
- Evans jak zwykle spóźniona. – Posłałam mu znaczące spojrzenie. – Wyglądasz cudownie – powiedział, bezczelnie się na mnie gapiąc. Byłam pewna, że nawet nie zwrócił uwagi na Ann, która właśnie stanęła koło mnie, patrząc na tą scenę z lekkim rozbawieniem.
- Dziękuję – odparłam i odwzajemniłam uśmiech. – Ty też wyglądasz wyjątkowo dobrze – pokazałam mu język.
- Chciałabym zauważyć, że ja też tu jestem – odezwała się moja jasnowłosa przyjaciółka. Dopiero teraz Rogacz zwrócił na nią uwagę.
- A ty gdzie idziesz? – spytał.
- Tam, gdzie wy – odparła.
    Ann, w porównaniu do mnie, wyglądała o niebo lepiej, a jednak Potter nie zwrócił na to uwagi. Nawet rozmawiając z nią, jego wzrok ciągle wędrował w moją stronę.
- To może chodźmy już – zaproponowałam.
- Cholera, zapomniałam torebki – oznajmiła Ann.
- To idź szybko, poczekamy – powiedziałam.
- Nie, idźcie sami. Potem do was dołączę – rzekła, posyłając mi znaczący uśmiech. Wiedziałam, co miał oznaczać.
- Jak chcesz – odparłam, na co ona pobiegła z powrotem do dormitorium, a ja z Jamesem udaliśmy się do wyjścia.

~ * ~

- Z kim poszła Ann? – spytał James, gdy byliśmy już prawie na miejscu.
- Z Brucem Bowersem, a co?
- Nic, tak pytam. Myślałem, że umówiła się na jakąś randkę czy coś. – Zaśmiałam się.
- Ann zawsze wygląda olśniewająco – wyjaśniłam. – Musi być przygotowana na każdą możliwość, a imprezy i bale są dla niej jeszcze większym polem do popisu. Kocha zakupy i modę – dodałam. – Można nabawić się przy niej niemałych kompleksów, ale mi to nie przeszkadza. Nie lubię rzucać się w oczy.
- Uważam, że jesteś od niej ładniejsza – powiedział stanowczo Rogacz. – A w tej sukience wyglądasz po prostu ślicznie.
- Eee, dziękuję – odparłam, a James uśmiechnął się do mnie.
      W końcu dotarliśmy na miejsce.
- Tylko pamiętaj – powiedziałam, kiedy staliśmy przed drzwiami. – To nie jest randka. Idziesz w charakterze osoby towarzyszącej dzięki wspaniałomyślności…
- Lily, przyjaźnimy się, a ja nie liczę na nic więcej, rozumiesz? – rzekł Potter zdecydowanie.
       Skinęłam głową, chociaż wiedziałam, że kłamie. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę. Już z daleka słychać było głośną muzykę, rozmowy i śmiechy, ale kiedy weszliśmy do środka to wszystko uderzyło we mnie z ogromną siłą. Od razu zauważyłam w kącie Severusa w towarzystwie Mulcibera oraz Lastrange’a. Nie zdążyłam jednak przyjrzeć im się bliżej, bo Rogacz pociągnął mnie w stronę stołów z jedzeniem.
- No co? – spytał. – Umieram z głodu.
- Poczekajmy, aż Slughorn do nas podejdzie, a potem możemy robić, co chcemy. Profesor musi mnie najpierw zobaczyć – wyjaśniłam, a potem rozejrzałam się w poszukiwaniu Ann i jej partnera.
      Potter skinął głową i zabrał się za jedzenie. Pół godziny później, zauważyłam idącego w naszą stronę Slughorna. Szturchnęłam Jamesa i czekałam.
- Witam, panno Evans. Miło mi, że przyszłaś.
- Wszystkiego najlepszego, panie profesorze – powiedziałam.
- Dziękuję, dziękuję. Przyznam, że byłem bardzo zaskoczony przedwczesnym prezentem, ale teraz już wszystko rozumiem. Wykluła się dzisiaj równo o godzinie szesnastej.
- Cieszę się, że zdążyła na czas – uśmiechnęłam się.
- A gdzie jest pan Whitby?
- Nie mógł przyjść – wyjaśniłam. – Postanowiłam więc, że wezmę ze sobą Jamesa.
     Dopiero teraz profesor zauważył Rogacza, na widok którego szeroko się uśmiechnął.
- Witam, witam.
- Serdeczne życzenia – rzekł Potter.
- Dziękuję – twarz Slughorna rozjaśniła się jeszcze bardziej.
- Muszę już iść. Inni goście wciąż czekają. Bawcie się dobrze.
- O czym on mówił? – spytał Rogacz, kiedy Slughorn poszedł porozmawiać z jakimś blondynem. – Co mu dałaś w prezencie?
- Rybkę – odparłam. – Kilka dni temu zostawiłam na jego biurku kulę z wodą, na powierzchni której pływał płatek kwiatka. Dzisiaj wykluła się z niego rybka – wyjaśniłam.
- Pomysłowe.
- Tak – to był jeden z moich najbardziej udanych prezentów. Trochę się bałam, że rybka nie zdąży na czas, ale jak było widać, Slughorn był wniebowzięty, kiedy zgłębił sens prezentu.
- Hej – w tym momencie w końcu dołączyła do nas Ann.
- Hej, gdzie masz swojego Krukona? – spytałam.
- Eee, nie wiem. Gdzieś go tam zostawiłam – odparła, ale czułam, że coś kręci. – Możemy zamienić dwa słowa? – poprosiła i pociągnęła mnie za rękę.
- Co jest? Źle się bawisz?
- Bawić to się źle nie bawię. Już trzech chłopaków zapraszało mnie na randkę – powiedziała.
- Więc o co chodzi?
- O Bruca.
- Co z nim?
- Na początku było super, porozmawialiśmy, potańczyliśmy i w ogóle, ale potem się z nim całowałam i… To był błąd, bo on teraz myśli, że chcę z nim chodzić czy coś. Zrobił się strasznie namolny. Łazi za mną, próbując zaciągnąć mnie w jakiś kąt – wyjaśniła niezadowolona, a ja wybuchłam śmiechem. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Pierwszy raz widziałam, jak ucieka przed chłopakiem. – To wcale nie jest śmieszne.
- Przepraszam, Ann, ale mnie to naprawdę bawi. Taki już urok namolnych adoratorów – powiedziałam. – Teraz już wiesz, jak się czułam, kiedy Rogacz za mną latał, a robił to dłużej niż godzinę.
- Tylko, że wy to zupełnie inna sprawa.
- Możliwe, ale sądzę, że działa to na tej samej zasadzie.
- Co mam teraz zrobić? – spytała z rozpaczą. – Chciałam się dobrze bawić, ale chyba przedwcześnie zakończę tą imprezę. Cholerny Bowers.
- Mogłaś się z nim nie całować – powiedziałam i znowu zachichotałam.
- Nie mów, jak moja matka – odparła.
- Taka prawda.
- Nie chcecie przyjąć mnie z Jamesem do swojego towarzystwa?
- Myślałam, że dałaś nam wolną rękę – zauważyłam i pokazałam jej język.
- I ty się nazywasz moją przyjaciółką? – burknęła niezadowolona.
- Sama się o to prosiłaś – stwierdziłam.
- Ale… Cholera, idzie tu – jęknęła Ann i już jej przy mnie nie było.
- Cześć, Lily – powiedział Bowers z uśmiechem, pokazując przy okazji rząd swoich równych, śnieżnobiałych zębów.
- Cześć, Bruce – odparłam. Krukon był stosunkowo miłym blondynem o zielonych oczach. Jak na chłopaka, według mnie, zbyt mocno zwracał uwagę na swój wygląd, ale w sumie nic do niego nie miałam.
- Widziałaś gdzieś Ann? – spytał. – Od jakiegoś czasu nie mogę jej znaleźć.
- Niestety nie – rzekłam. Podobał mi się pomysł utarcia nosa mojej przyjaciółce, która bawiła się chłopakami, wykorzystując swój wygląd, ale zrezygnowałam. Ann nigdy by mi tego nie wybaczyła.
- Przyjaźnicie się?
- Tak, od pierwszej klasy.
- Jest niezła – wyjaśnił.
- Tak – odparłam. – Słuchaj, Bruce. Muszę iść. Mój partner na mnie czeka.
- Jasne. Jeśli ją zobaczysz, powiedz, że jej szukam. Na razie, Evans.
- Cześć.
        Nadal śmiejąc się z Ann, wróciłam do Pottera, który dalej stał przy stole z przekąskami, rozmawiając z jakąś młodszą dziewczyną, na oko czternastoletnią
- Najadłeś się już? – spytałam, podchodząc do niego i mierząc jego nową koleżankę wzrokiem. Niska brunetka od razu się zmyła.
- Nie – odparł z rozbawieniem, a ja wywróciłam oczami.
- Będziesz tak jadł przez kolejną godzinę?
- Nie.
- Więc kończ już.
- Nie posmakowałem jeszcze tej zielonej papki.
- Masz zamiar spróbować wszystkiego, co tu jest? – spytałam. – Myślałam, że chcesz się zabawić.
- Jak tylko skończę jeść. Gdzie Ann? – zmienił temat, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć.
- Nie wiem. Poszła gdzieś i sądzę, że już jej dzisiaj tutaj nie zobaczymy.
- Niespełniona miłość, czy nachalny adorator? – spytał rozbawiony.
- To drugie – odparłam ze śmiechem. – Ale proszę cię, oszczędź ją. Wiem, jak denerwujący są nachalni adoratorzy – dodałam, zanim pomyślałam, co mówię, jednak on nie dał po sobie poznać, że dotknęła go moja uwaga.
- Nie licz na to – powiedział w końcu.
- Dobra, jeśli jedzenie jest ważniejsze niż ja, to idę porozmawiać – oznajmiłam. – Nie mam zamiaru stać tu z tobą przez cały wieczór.
         Wcześniej w tłumie dostrzegłam wysokiego i bardzo szczupłego szatyna w okularach, w którym rozpoznałam dosyć znanego pisarza. Lubiłam jego książki przygodowe o czarodziejach i magii, której było więcej niż w normalnym świecie, więc chciałam spróbować zamienić z nim parę słów. Jednak zanim do niego dotarłam, zaczepił mnie Dirk Worple z Ravenclawu, wysoki szatyn z siódmej klasy, przez co straciłam moją ofiarę z oczu.
- Cześć, Lily.
- Dirk? Cześć, co tu robisz?
- Przyszedłem jako osoba towarzysząca. Te imprezy zawsze są takie drętwe?
- Z reguły rozkręcają się po dwudziestej – wyjaśniłam ze śmiechem.
- Dobrze widziałem, że przyszłaś z Potterem?
- Tak, a co? – Wiedziałam, że dla wielu osób w szkole może to być niemiłe zaskoczenie.
- Myślałem, że chodzisz ze Whitbym.
- To dobrze myślałeś. Sean nie mógł dzisiaj przyjść, więc poprosiłam Pottera o przyjacielską przysługę – wyjaśniłam.
- Przyjacielską przysługę? – spytał z lekką ironią w głosie. – To teraz się przyjaźnicie?
- Tak.
- Twój przyjaciel cieszy się jak zwykle wyjątkowym powodzeniem.
         Spojrzałam w stronę, gdzie stał Rogacz w towarzystwie siedmiu małolat.
- Nigdy nie było inaczej – odparłam.
- Nie jesteś zazdrosna?
- Czemu miałabym być?
- Co jest? – spytał Potter, wyrastając nagle za moimi plecami. – Idziemy zatańczyć?
- Już się najadłeś?
- Nie zjadłem jeszcze faszerowanych ślimaków, ale zrezygnowałem z nich na rzecz twojego towarzystwa – wyjaśnił.
- Och, miło mi, że przeskoczyłam poziom jedzenia – powiedziałam z ironią, a Worple patrzył na naszą wymianę zdań z lekkim rozbawieniem.
- Nigdy nie spadłaś z pierwszego miejsca. Zawsze byłaś ponad wszystko – rzekł James i spojrzał na mnie z uwielbieniem. Na chwilę zatraciłam się w jego orzechowych oczach, ignorując Krukona i całą resztę znajdującą się w sali. – No więc jak, zatańczymy?
- Jasne – odparłam. – Przepraszam, pogadamy później – zwróciłam się do Dirka, a potem razem z Rogaczem dołączyliśmy do tańczącego tłumu. Zapomniałam nawet o moim pisarzu, którego chciałam poznać. W tym momencie ważne było tylko to, że mogę spędzić z Rogaczem trochę czasu.
        Dobrze bawiliśmy się tylko we dwójkę. James spławiał swoje fanki w miarę możliwości, a i ja zamieniałam tylko kilka zdań z każdym znajomym, tak z grzeczności. Poza tym nie chciało mi się tłumaczyć połowie z nich, dlaczego przyszłam z Potterem, a nie z Seanem.
     Jakiś czas później skoczna muzyka zamieniła się w coś wolniejszego i bardziej romantycznego, więc już na pierwszych dźwiękach zeszłam z parkietu zakłopotana. James nie powiedział na to ani słowa, tylko podążył za mną do miejsc siedzących.
- Chcesz coś do picia?
            Skinęłam głową, a on zniknął w tłumie. Na chwilę odetchnęłam z ulgą. Miałam ogromną ochotę zatańczyć i ten taniec, ale nie mogłam.
- Co ty wyprawiasz? – spytała Ann, siadając koło mnie.
- Ty nadal tutaj? Myślałam, że już dawno poszłaś do wieży.
- Miałam taki zamiar, ale na oczach Bruca przypadkowo wpadłam na jakiegoś mega przystojnego gościa. Tego tam, widzisz? – Wskazała ręką na wysokiego bruneta o piwnych oczach. Miał na sobie jasne jeansy, szarą koszulę i skórzaną, brązową kurtkę. Nosił gustowne okulary i nigdy nie rozstawał się ze swoim małym notatnikiem.
- Przypadkowo? – zapytałam z lekką ironią. – Przypadkowo wpadłaś na Patricka Douglasa, głównego redaktora magazynu Tydzień z Quidditchem?
- No dobra, nie przypadkowo, ale i tak miałam zamiar z nim porozmawiać. Nie miałam pojęcia, że Slughorn zaprasza tu zawsze tylu znanych ludzi.
- Co było dalej?
- No więc wpadłam na niego na oczach Bruca, Patrick trochę się zmieszał, więc użyłam mojego uroku osobistego i tak jakoś zaczęliśmy sobie rozmawiać o Quidditchu. Bowers chyba nie był zbyt zadowolony z obrotu sprawy, bo od tamtego czasu przestał za mną łazić.
- Jesteś brutalna – stwierdziłam.
- Nie bardziej niż ty.
- Sugerujesz coś?
- Absolutnie – odparła. – Może tylko to, że podobnie postępujesz z Jamesem, ale nie moja sprawa.
            Chciałam coś na to odpowiedzieć, ale w tym momencie wrócił Potter.
- Jak tam Bowers? – spytał Rogacz Ann z szerokim uśmiechem na ustach, a ja posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Powiedziałaś mu? – naskoczyła na mnie moja przyjaciółka.
- Nie – odparłam, ale znowu się zaśmiałam, widząc jej minę.
- Ale jesteś.
- Nie martw się, Ann. Tacy faceci jak Bowers nigdy się nie poddają – rzekł James.
- Spadaj, Potter – odparła Vick.
- Chcesz coś do picia? – zaproponował jej.
- Nie. Idę poszukać Patricka Douglasa – oznajmiła i zostawiła nas samych, posyłając mi jeszcze mordercze spojrzenie.
- Musiałeś? – spytałam. – Przecież cię prosiłam.
- Daj spokój. Podenerwuje się i jej przejdzie. Poza tym widzę, że już ma kolejną ofiarę i to nie byle jaką.
- Mogę cię zapoznać z Douglasem. Z Douglasem i nie tylko… – powiedziałam.
- Kusząca propozycja, ale wolę posiedzieć z tobą.
- Na pewno?
- Na pewno – potwierdził. – Nawet żaden światowy gracz qidditcha nie jest wart więcej niż ty. Zapoznasz mnie z nimi wszystkimi następnym razem.
- Nie wiem, czy będzie następny raz.
- Zaryzykuję.
- Jak chcesz.
- Proszę, kelnerka przyjęła moje specjalne zamówienie – Rogacz wręczył mi w końcu kieliszek z pomarańczowo-brązowym płynem.
- Co to jest? – spytałam. Oczekiwałam raczej Kremowego Piwa, które by mnie trochę rozgrzało, bo teraz siedząc, zrobiło mi się chłodno.
- Posmakuj. – Wzięłam łyka i poczułam jak płonie mi gardło.
- Skąd to masz? Przecież to jest tylko dla pełnoletnich. – Potter posłał mi swój łobuzerski uśmiech. – Ognista Whisky prosto z prywatnej kolekcji Horacego Slughorna. Mówiłem, że przekupiłem kelnerkę – wyjaśnił, widząc moją minę. – Poza tym, jakbyś nie zauważyła, oboje mamy już siedemnaście lat.
- Chodziło mi raczej... Zresztą, nie ważne. Można wiedzieć, w jaki sposób ją przekupiłeś? – spytałam, chociaż nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź.
- Nie marudź, tylko pij. Ta impreza i tak jest drętwa – stwierdził i poszedł po drugą kolejkę. Za trzecim razem wrócił z całymi trzema butelkami.
- Możesz już iść, czy musisz się pożegnać z gospodarzem? – spytał Rogacz.
- Mogę – odparłam. – Zresztą i tak mam już dosyć tej imprezy.
- W takim razie chodź – powiedział.
           Rozejrzałam się jeszcze w poszukiwaniu Ann, ale nigdzie jej nie zauważyłam, więc ostatecznie wyszliśmy z sali i zaczęliśmy powoli wspinać się na siódme piętro.
- Zimno mi. Dziewczyny zatroszczyły się o oprawę, ale o kurtce to już nie pomyślały – stwierdziłam z oburzeniem.
- Weź moją – zaproponował Rogacz.
- Nie, dzięki. Wytrzymam do wieży. – Mimo dwóch kieliszków Ognistej Whisky jeszcze dobrze pamiętałam, jak skończyło się ostatnio pożyczanie ubrań od Jamesa.
- Jeszcze nie idziemy do wieży – powiedział. – Myślisz, że sam wypiję te trzy butelki? – podniósł je do góry. – Aż tak dobry nie jestem.
- James, jutro jest mecz, a ja jestem wykończona.
- Lily, nie oblaliśmy jeszcze naszego nowego układu, naszej przyjaźni.
            Po długich namowach Rogacza w końcu zgodziłam się na jego propozycję.
- Jeśli gdziekolwiek mam z tobą iść, to jednak daj mi tę kurtkę – powiedziałam, kiedy byliśmy na szóstym piętrze. Potter wręczył mi ją, usatysfakcjonowany faktem, że w końcu uległam. Kiedy ją założyłam, od razu zrobiło mi się cieplej.
          Weszliśmy na siódme piętro.
- Mówiłeś, że nie idziemy do wieży – zauważyłam.
- Bo nie idziemy – odparł i poprowadził mnie na korytarz, gdzie wisiał gobelin z Barnabaszem Bzikiem i trollami.
- Odwróć się – powiedział, zatrzymując się tutaj.
- Co ty znowu wymyśliłeś? – spytałam z dezaprobatą.
- Odwróć się – powtórzył, a ja zrobiłam, co chciał, bo nie miałam już siły z nim dyskutować.
- Już.
          Odwróciłam się i zaniemówiłam. Tam, gdzie jeszcze chwilę temu była tylko zwykła ściana, teraz znajdowały się ogromne drzwi.
- Pokój Życzeń – wyszeptałam. – Skąd wiesz, jak się do niego dostać?
- Zapomniałaś, że…
- Tak, tak – przerwałam mu, żeby nie słuchać kolejny raz tej samej formułki.
- No właśnie – rzekł z zadowoleniem.
- Jak się do niego dostać?
- Może kiedyś ci powiem – odparł i otworzył drzwi.
- James! – krzyknęłam ze złością.
- Czekam w środku – powiedział tylko.
        No cóż, nie miałam innego wyjścia, jak wejść do środka. Nie wiem, jak Potter to zrobił, ale Pokój Życzeń wyglądał dokładnie tak samo, jak Pokój Wspólny Gryffonów. Czytałam, że zawsze zawiera to, czego się akurat potrzebuje. Czy właśnie tego teraz potrzebujemy?, zastanowiłam się. Pokoju do zwykłej pogawędki?
            Potter siedział już na kanapie z kieliszkiem w prawej ręce. Na stoliku stał drugi przeznaczony dla mnie. Usiadłam więc w fotelu naprzeciwko niego i podniosłam kieliszek. Stuknęliśmy się i wypiliśmy ich zawartość, którą Rogacz zaraz uzupełnił.
- Widzę, że masz adoratorów w każdym z czterech domów – powiedział Potter przy czwartej kolejce. Przy szóstej, jeśli doliczyć te na imprezie.
- To znaczy?
- Whitby, Worple, Snape i ja – wymienił po kolei.
- Sean jest moim chłopakiem, Worple tylko znajomym, na którego nawet nigdy nie zwróciłam uwagi. Ty jesteś moim przyjacielem. Severus też nim kiedyś był. Teraz jest nikim – wyjaśniłam bez cienia zakłopotania. – Nie widzę więc żadnych poważnych adoratorów wokół mnie.
            James wpatrywał się we mnie przez chwilę, a ja czekałam w napięciu na to, co powie.
- A więc za przyjaźń – rzekł i wypił kolejny kieliszek Ognistej Whisky.
            Kiedy wszystkie trzy butelki były już opróżnione, Rogaczowi nadal nic nie było, za to ja nie mogłam utrzymać się na nogach.
- Zaprowadzę cię do dormitorium – powiedział Potter.
- Nie dam rady – wystękałam. Gardło mnie paliło, głowa pękała, a nogi miałam jak z waty.
- Pomogę ci – rzekł, próbując powstrzymać śmiech, a potem mnie podtrzymał i wyprowadził na korytarz. – Nie sądziłem, że masz taką słabą głowę – zaśmiał się.
- Teraz już wiesz – odparłam. – Zadowolony jesteś?
           Nie odpowiedział, tylko znowu się zaśmiał. W Pokoju Wspólnym było trochę ludzi, więc spróbowałam iść o własnych siłach, żeby całkowicie nie zejść publicznie na dno, do czego udało się Potterowi doprowadzić. Pomógł mi jednak wejść na górę, bo to już było ponad moje siły. Otworzył drzwi łokciem, nadal mnie przytrzymując i weszliśmy do środka.
- Lily! – krzyknęła Ann i zerwała się z łóżka. Widocznie nasz wieczór trwał dłużej niż jej obecność na imprezie u Slughorna, gdyż zdążyłam zarejestrować fakt, że nie miała już na sobie chabrowej sukienki, tylko elegancki, firmowy i drogi jasnoróżowy dres, który zazwyczaj nosiła wieczorami.
- Co jej się stało? – spytała Dor. Kate i Miriam obserwowały całe zajście z boku.
- Chyba trochę za dużo wypiliśmy na tej imprezie – wyjaśnił James z miną niewiniątka.
- Trochę?
- Ile? – spytała stanowczo Dorcas.
- Jakieś trzy butelki Ognistej Whisky.
- Trzy butelki? – Ann była zła.
- Nie wiedziałem, że ma tak słabą głowę – Potter próbował się tłumaczyć, jednocześnie przekazując mnie Dor, która położyła mnie na łóżku i zdjęła buty. – Poza tym niczego jej nie wmuszałem. Sama chciała.
- Potter, lepiej zejdź mi z oczu, bo naprawdę nie ręczę za siebie – ostrzegła moja blond przyjaciółka. – Jak w takim stanie ma jutro zagrać?
- Cholera, o tym nie pomyślałem – przyznał Rogacz.
- A o czym pomyślałeś? – Ann była naprawdę wściekła, a ja na wpół przytomna.
Resztę rozmowy, czyli krzyk mojej przyjaciółki, słyszałam niewyraźnie, a wkrótce potem zasnęłam.

~ * ~

         Obudziłam się bardzo wcześnie. Zbyt wcześnie, stwierdziłam, kiedy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór, a przy pierwszym ruchu poczułam okropny ból głowy, w której strasznie mi szumiało. Zabiję go, pomyślałam z trudem. Spróbowałam przywołać w pamięci to, co działo się wczoraj po opuszczeniu imprezy u Slughorna, ale za nic nie mogłam przypomnieć sobie ani kawałka rozmowy. Nie wiedziałam więc, czy wczoraj stało się coś, z czego znowu będę musiała się tłumaczyć lub coś, czego powinnam nigdy nie mówić.
        Z trudem w końcu wstałam z łóżka i poszłam do łazienki poszukać tabletek na ból głowy. Znalazłszy je, od razu zjadłam pół opakowania. Wróciłam do łóżka i aż do wpół do ósmej biłam się z myślami.
            W weekendy i inne dni wolne śniadanie zaczynało się o ósmej i trwało aż do dziesiątej. Ci, którzy jakimś cudem na nie nie zdążyli, musieli czekać aż do dwunastej na lunch lub dopiero o szesnastej zejść na obiad. O ósmej więc zwlekłam się z łóżka i wyszykowałam tak, by móc pokazać się ludziom. Założyłam też od razu część stroju do Quidditcha. Wychodząc z dormitorium zjadłam jeszcze kilka tabletek na ból głowy, a resztę schowałam do kieszeni. Po tym wszystkim plus był jeden, dzisiaj nie chwiałam się już na nogach.
       Siedziałam przed pełnym talerzem jedzenia, ale nie mogłam przełknąć ani kęsa. Nalałam więc sobie kolejną szklankę soku dyniowego, który wypiłam duszkiem.
- A już się bałam, że nie staniesz dzisiaj na nogach – usłyszałam głos Ann, a potem dziewczyny usadowiły się koło mnie.
- Ann, litości – jęknęłam. – Nie krzycz tak.
- Wcale nie krzyczę – odparła i zabrała się za jedzenie.
- Jak się czujesz? – spytała Dorcas.
- Głowa mi pęka – pożaliłam się. – Ale oprócz tego, nic mi nie jest. Jak tam reszta imprezy? – zwróciłam się do Vick.
- Nienajgorzej – powiedziała. – Zaprzyjaźniłam się z Patrickiem.
- Patrickiem? Przeszliście na ty?
- Yhy, jest naprawdę strasznie miły. Dał mi swój adres i powiedział, że przyśle mi bilety na najbliższy mecz, który będzie komentować – pochwaliła się.
- Super – odparłam.
- A co z Bowersem? – spytała Dor.
- Nic. Nadal za mną łaził, ale chyba potem już całkiem zrezygnował. Palant jeden. A co wyście wczoraj robili? – zapytała Ann po chwili, zwracając się do mnie. – Wyszliście koło wpół do dziewiątej, a wróciliście później niż ja.
- Dokładnie to nie wiem – rzekłam zrezygnowana. – Film mi się urwał jakoś po drugiej butelce.
- Skąd w ogóle mieliście tyle Ognistej Whisky?
- James zbajerował jakąś kelnerkę.
- Świetny początek waszej „przyjaźni” – rzekła Ann z przekąsem. – Jak tak dalej pójdzie, skończysz na odwyku.
- Wiedziałam, że ten twój kolejny głupi pomysł źle się skończy – wtrąciła Dor.
- To był pomysł Seana, a nie mój – sprostowałam.
- Ale się na niego zgodziłaś.
- Bo chciałam się w końcu dogadać z Rogaczem!
- A wiesz może, co robiliście  p o  wyjściu z imprezy? – spytała Ann.
         Zrobiłam niepewną minę. Właśnie to był jedyny problem. Właściwie to nie wiedziałam, co się wtedy działo. Kompletnie nic nie pamiętałam, ale wydawało mi się, że Potter nie jest aż tak głupi, żeby od razu podwójnie zaryzykować. I tak upijanie mnie było już sporym ryzykiem.
- Zapewniam was wszystkie, że do niczego wczoraj nie doszło – najpierw usłyszałam jego głos, a potem Rogacz w towarzystwie chłopaków usiadł naprzeciwko nas. – Tylko rozmawialiśmy – dodał i rzucił się na jedzenie. Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Jak głowa? – spytałam.
- Nie najgorzej – odparł z uśmiechem. – Jestem przyzwyczajony do takiej ilości alkoholu. Poza tym, ty wypiłaś więcej.
- Doprawdy? – zadałam to pytanie retoryczne z lekką ironią.
- Świetny z ciebie przyjaciel, Rogacz – rzekł Łapa z udawaną powagą. – Powinieneś się pochwalić, jak to po wczorajszym przyjściu obrzygałeś całą podłogę w łazience, chociaż jak twierdzisz, wypiłeś mniej – dodał Black. Wszyscy, oprócz Jamesa, wybuchliśmy śmiechem, a Peter poklepał go po plecach.
- Przyzwyczajony do takiej ilości alkoholu, co? – spytałam złośliwie.

~ * ~

         W tym sezonie nie grałam jeszcze z Krukonami, ponieważ akurat wtedy leżałam w Skrzydle Szpitalnym. Pierwszy mecz z nimi nie należał do udanych, jednak tym razem było inaczej, chociaż na początku nie zapowiadało się ciekawie. Tydzień temu pani Hooch pojechała na spotkanie Rady Sędziów Quidditcha i jeszcze nie wróciła. Oczekiwano jej dzisiaj rano, dlatego dyrektor wstrzymał rozpoczęcie meczu do jej powrotu, co nastąpiło dopiero około godziny piętnastej.
- Trzymać nas tu cały dzień? To jest jakieś chore – wkurzył się Jonson w szatni podczas kolejnej godziny czekania.
            Mimo początkowych problemów, ostatecznie mecz zakończył się o godzinie osiemnastej naszą miażdżącą przewagą. Jak zwykle w takich sytuacjach w Pokoju Wspólnym już czekała na nas impreza, z której połowa drużyny na razie się wykręciła.
            Jeszcze wczoraj umawiałam się z Seanem na popołudnie, a wyszło jak zwykle, więc żeby zyskać chociaż trochę czasu, szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w codzienne ubranie i zeszłam na dół. Spojrzałam na zegar. Zostało mi jeszcze trochę ponad pół godziny do umówionego wcześniej spotkania z moim chłopakiem. Zaczęłam więc szukać dziewczyn, które wkrótce dostrzegłam w towarzystwie Seamusa oraz naszych dwóch pałkarzy. Jednak nim do nich dołączyłam, zaczepił mnie Łapa.
- Może Kremowe Piwo? – zapytał z huncwockim uśmiechem.
- A jak myślisz? – odparłam zgryźliwie. – Podziękuj swojemu przyjacielowi w moim imieniu – dodałam, zostawiając go nadal z uśmiechem na twarzy.

James Potter
        Zaproszenie Evans na imprezę było dla mnie lekkim zaskoczeniem, biorąc pod uwagę fakt, jak długą drogę przeszliśmy, by w końcu skończyć jako „przyjaciele”. Na razie, dodałem w myślach. Może byłem głupi i naiwny, ale mimo tego, co jej obiecałem, nie przestałem jeszcze walczyć, dlatego kiedy nadarzyła się okazja na rozmowę „przy kieliszku”, rozwiązującym język, skorzystałem z niej.
             Z tego, co mi było wiadomo, Lily nie pamiętała zbyt dużo z wczorajszego wieczoru i niech tak zostanie. W jej przekonaniu jesteśmy teraz przyjaciółmi, ale ja dzięki tym trzem butelkom Ognistej Whisky, znowu wyszedłem na prowadzenie. Dowiedziałem się od niej tego, co chciałem.
- Naprawdę myślisz, że możemy być przyjaciółmi? – spytałem po drugiej butelce.
- Warto spróbować – odparła. – Może się uda, a może nie. Jednak nie odpowiadam za to, co, jak myślę, prędzej czy późnej się stanie.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- To, że w końcu dopniesz swego – sięgnęła po kolejny pełny kieliszek.
- Myślisz, że to się stanie?
- Sądzę, że to już się stało – wyznała, a potem opróżniła kieliszek.
            „Sądzę, że to już się stało”, te słowa dźwięczały mi cały czas w głowie, a i tak nie mogłem w nie jeszcze uwierzyć.
            Patrzyłem, jak Lily dołącza do swojego towarzystwa i zagłębia się w rozmowie. Jej uśmiech, nawyk zakładania, opadających na twarz, włosów za ucho oraz poprawiania koszuli, którą jeszcze kilka dni temu miałem przyjemność rozpinać… To wszystko sprawiało, że nie mogłem oderwać od niej oczu.
- Evans dziękuje za dziurę w pamięci i ból głowy – rzekł Łapa, pojawiając się koło mnie z Kremowym Piwem. Przybrałem na twarz swój uśmiech tryumfu. – Jak tam przygotowania? – spytał, wręczając mi jedną z butelek.
- W jak najlepszym porządku – odparłem i poklepałem się po piersi, gdzie pod kurtką, dzięki zaklęciu zmniejszającemu, miałem ukrytą Pelerynę Niewidkę.
- Świetnie, w takim razie poszukajmy chłopaków.
            Już miałem go poprzeć, jednak w tym momencie zauważyłem, jak Lily idzie w kierunku wyjścia. Spotkanie z Whitbym. Przypomniałem sobie, jak się z nim umawiała po meczu.
- Trzymaj – powiedziałem i podałem Łapie moją butelkę.
- Gdzie ty idziesz? Mieliśmy iść po chłopaków.
- Nagła zmiana planów – odparłem, nadal śledząc wzrokiem Evans.
- Rogacz! – krzyknął jeszcze Syriusz, ale ja już szedłem w stronę wyjścia, wyciągając Pelerynę Niewidkę. Odczekałem kilka sekund, aż Lily wyjdzie z wieży, a potem pod przykryciem, poszedłem w jej ślady.
            Nie pocałowali się na powitanie, tylko od razu udali się na trzecie piętro, gdzie było najwięcej pustych i otwartych sal do spotykania się sam na sam. Szedłem za nimi powoli, jak najciszej stawiając stopy, by nie usłyszeli moich kroków.
     Wkrótce usiedli na schodach, a ich głosy mąciły wszechogarniającą ciszę, która panowała na tym mało uczęszczanym korytarzu. Sean objął ją ramieniem, a ona oparła głowę na jego torsie. Siedzieli tak z dobrą godzinę, a ja byłem naprawdę zaskoczony tym, jak długo można rozmawiać o różnych głupotach. Whitby był tak nudnym człowiekiem…
- Jak było wczoraj u Slughorna? – spytał w końcu.
            Wyprostowałem się i podszedłem jeszcze bliżej. Lily natomiast przyjęła to pytanie z lekkością i swobodą.
- Zbyt dużo alkoholu – odparła ze śmiechem.
- A Potter?
- Zachowywał się w porządku. Dziwnie spokojnie jak na niego – dodała.
- To chyba dobrze?
- Chyba tak – rzekła z namysłem. – Dziękuję, że pozwoliłeś mu iść ze mną – powiedziała, a potem w końcu go pocałowała.
- Dla ciebie wszystko – odparł z uśmiechem i odwzajemnił pocałunek.
            Dłuższą chwilę nie odrywali się od siebie. Ta scena tak mnie zniesmaczyła, że nie zauważyłem stojącej za mną zbroi. Potknąłem się o nią, a brzęk metalu rozniósł się po całym korytarzu.
- Co to było? – spytała Lily, rozglądając się. Patrzyła teraz wprost na mnie. Wstrzymałem oddech, bojąc się, że mimo peleryny, zauważy mnie.
- To tylko zbroja – uspokoił ją Sean. – Chodź – dodał i pociągnął ją za rękę.
           Weszli do jednej z pustych klas. W ostatniej chwili wślizgnąłem się za nimi, po czym Whitby zatrzasnął drzwi. Ustawiłem się w kącie sali tak, by tym razem niczego nie dotknąć oraz żeby mieć dobry widok na drzwi, o które oparła się Lily, a potem znowu zaczęli się całować.
            Czas mijał, ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Oni nie przestawali, a ja miałem ogromną ochotę znowu przywalić Whitby’emu. Tylko ja mam prawo t a k  ją całować, pomyślałem w chwili, kiedy ręce Seana powędrowały w stronę górnego guzika koszuli Evans, koszuli, którą ja pierwszy dotykałem. Na ten gest Lily gwałtownie przerwała pocałunek.
- Sean, nie – powiedziała, odsuwając się. – Nie mogę. Jeszcze nie. Nie teraz. Nie tak szybko – była zdenerwowana.
- Spokojnie, Lily – rzekł, łapiąc ją za ręce. – Przepraszam, nie powinienem tego robić. Nie chcę wywierać na tobie żadnej presji, rozumiesz? – Evans skinęła niepewnie głową.
- Wracajmy już. Jestem zmęczona.
- W porządku – Sean przytulił ją mocno, a ona przylgnęła do niego, opierając głowę na jego torsie.

~ * ~

         Tej nocy nie spałem. Zastanawiałem się, dlaczego Lily nie pozwoliła Seanowi na coś, co mi dała bez żadnego „ale” i tylko jedno przychodziło mi do głowy. „Sądzę, że to już się stało”, jej wyznanie nabrało teraz nowego sensu.  

***

Wiem, że rybkę, w oryginale dostał wcześniej, ale jakoś pasowała mi w tym momencie, więc trochę nagięłam fakty :)

sobota, 18 kwietnia 2015

23. Mroczne tajemnice cz. II

Lily Evans
     Lekcje ciągnęły mi się dzisiaj niemiłosiernie. Siedziałam na pierwszej z dwóch godzin zaklęć i próbowałam przetrwać do dzwonka, gdy na mojej ławce wylądowała jakaś kartka. Wzięłam ją do ręki, a potem rozejrzałam się po klasie, próbując wywnioskować, kto mógł mi ją podesłać, ale nie zauważyłam nic podejrzanego. Rozwinęłam więc liścik i szybko spojrzałam na sam dół w nadziei, że znajdę tam chociaż jakieś inicjały, ale nic takiego nie było. Ten, kto to podesłał, widocznie chciał zostać całkowicie anonimowy. Zaintrygowało mnie to, więc sprawdziłam, czy profesor nie patrzy w moją stronę i zaczęłam czytać.

Droga Lily!
       Nie chciałem rozmawiać z Tobą twarzą w twarz, żeby Ślizgoni nie zwrócili na Ciebie jeszcze większej uwagi. Poza tym jestem pewny, że nawet gdybym się na to zdecydował, Ty nie chciałabyś nawet na mnie spojrzeć. Mam nadzieję, że mimo wszystko, przeczytasz ten list do końca. Bardzo Cię o to proszę.

      Przeczytałam pierwszy akapit i już wiedziałam, od kogo jest list. Severus Snape. Czego on znowu ode mnie chciał? Po tym, jak nazwał mnie szlamą, bezskutecznie próbował się ze mną skontaktować, ale w szóstej klasie całkowicie z tego zrezygnował. Po co więc teraz do mnie pisał? Zaklęciem zmienił swój charakter pisma, wiedząc, że od razu bym go rozpoznała. Niezłe posunięcie, ale nie miałam pojęcia, co teraz zrobić. Ze wstępu nie wynikały żadne przeprosiny czy błagania o danie mu jeszcze jednej szansy. Po krótkim namyśle zdecydowałam, że przeczytam list do końca.

         Wiem, że mnie nienawidzisz. Wiem, że straciłem Cię na zawsze, ale nadal jesteś jedyną osobą, na której kiedykolwiek mi zależało. Ślizgoni chcą na własną rękę likwidować w Hogwarcie uczniów pochodzących z rodzin mugoli, dlatego chcę Cię ostrzec. Nie proszę Cię o nic więcej prócz jednego: uważaj na siebie. Unikaj przede wszystkim Avery’ego, bo to właśnie jego najbardziej do Ciebie ciągnie. On, Black czy Lastrange naprawdę czyhają na Twoje życie.
       Zapewne już się domyśliłaś, kim jestem. Głupie zaklęcie zmiany pisma nie jest dla Ciebie problemem. To wszystko, o co Cię proszę. Nie błagam o kolejną szansę, bo wiem, że mi jej nie dasz. Nie przepraszam, bo wiem, że i tak mi nie wierzysz.

      Byłam trochę zaskoczona tym, co właśnie przeczytałam. Od dawna wiedziałam, że niektórzy Ślizgoni są Śmierciożercami, ale do tej pory nie miałam żadnych dowodów. Teraz zresztą też nie, stwierdziłam. Mogłam opierać się tylko na tym, co mi napisał Snape, chociaż w sumie nie było to nic oprócz ostrzeżenia, nie było w tym żadnego oskarżenia. Gdybym poszła z czymś takim do McGonagall, wyśmiałaby mnie. Jedyną rzeczą, która mi pozostawała to przyłapanie któregoś ze Ślizgonów na gorącym uczynku lub zmuszenie ich do pokazania mi Mrocznego Znaku, który podobno nosili. Z kolei gdybym poszła do dyrektora z takimi dowodami, na pewno by mi uwierzył, ale nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, żeby postawić na swoim. I Avery. Snape przestrzegał mnie szczególnie przed nim. Czy to więc on dowodzi całą tą ich paczką? Nie wiedziałam, co o tym myśleć.

~ * ~

    Dwie ostatnie lekcje, czyli zaklęcia i obrona, minęły mi na obmyślaniu planu podejścia Ślizgonów. Ciągle zastanawiałam się, co zrobić, by zdobyć te cholerne dowody i w końcu postawić na swoim.
            Chwilę wytchnienia zaznałam dopiero podczas obiadu. Razem z dziewczynami usiadłyśmy na pierwszych wolnych miejscach i od razu rzuciłyśmy się na kurczaka w ostrej panierce. Kiedy zaspokoiłyśmy swój głód, a Ann wyciągnęła Proroka, żeby w końcu przejrzeć dzisiejszą gazetę, w Wielkiej Sali pojawili się Huncwoci. Obserwowałam ich przez chwilę, a potem odwróciłam wzrok.
- Kolejne trzy morderstwa czarodziejów pochodzenia mugolskiego? – powiedziała Ann z lekką rozpaczą w głosie.
- Gdzie?
- Na obrzeżach Londynu. Tutaj jest napisane, że to byli jacyś zwykli włóczędzy – wyjaśniła Dorcas, zaglądając Ann przez ramię.
- Taak, bardzo dziwny zbieg okoliczności – odparła tamta.
- Masz rację – usłyszałam w tej chwili głos Pottera, po czym Huncwoci usadowili się koło nas na wolnych miejscach.
            Spojrzałyśmy na siebie z dziewczynami, a potem one powoli przeniosły wzrok na chłopaków. Osobiście nie wiedziałam, jak mam się w tej sytuacji zachować. Od naszej „rozmowy” nie odzywaliśmy się do siebie z Rogaczem, dlatego nie miałam pojęcia, co się nagle od dzisiejszego ranka zmieniło. Było mi głupio za całą tamtą sytuację, a Potter jak zwykle utrudniał mi życie. Żeby zatuszować moje zakłopotanie, nałożyłam sobie na talerz dużą porcję budyniu czekoladowego i spróbowałam ją w siebie wmusić.
- Wiesz na ten temat coś więcej? – zapytała w końcu Ann, przerywając napięcie i ciszę.
- Nie mówiłem wam nigdy, że mój ojciec jest aurorem? – Dziewczyny pokręciły głowami. Ja akurat dobrze o tym wiedziałam. – Ojciec jest ich szefem, więc wie wszystko. Naprawdę nie wiedziałyście, kto nimi zarządza? –  spytał Potter z pełną buzią. Przełknął i z chęcią podjął temat. – Według ludzi z Ministerstwa za wszystkimi zabójstwami stoi ta sama osoba o pseudonimie Lord Voldemort, ale to akurat wszyscy już wiedzą.
- Tak, ale jeśli to ta sama osoba, to dlaczego do tej pory aurorzy jej nie złapali? – spytała Ann z oburzeniem.
- To nie jest takie proste – odparł zapytany. – Ten facet ma pod sobą wielu ludzi, którzy odwalają za niego większość roboty. Ministerstwo nie ma ich pełnej listy. Ojciec twierdzi, że minie dużo czasu nim wszystkich złapią. Są naprawdę sprytni.
            W tym momencie, po tych wyjaśnieniach, nie wytrzymałam. Podniosłam wzrok i spojrzałam porozumiewawczo na Ann. Wiedziałam, że bardzo dobrze pamięta naszą rozmowę o Averym.
- Przecież tak nie może być – odezwała się w końcu Dor. – Oni próbują się pozbyć wszystkich mugoli i czarodziejów pochodzących z takich rodzin. – Teraz spojrzała na mnie przepraszająco.
- Aurorzy mają naprawdę sporo pracy. Kilku ludzi już zamknęli w Azkabanie, ale nowych ciągle przybywa.
- Ale… – zaczął tym razem Peter, jednak w tym momencie przy naszym stoliku pojawił się Sean.
- Wybaczcie, że przerywam, ale muszę zamienić dwa słowa z moją dziewczyną – powiedział, wyrywając mnie na chwilę z niewygodnego towarzystwa, chociaż byłam ciekawa, co jeszcze na temat Voldemorta ma do powiedzenia Rogacz.
- Przepraszam, zaraz wracam – wybąkałam, a potem odeszłam na bok.
- Przerwałem ci obiad, ale mam do ciebie niecierpiącą zwłoki sprawę.
- O co chodzi?
- Potrzebuję twoich notatek z transmutacji z ostatnich czterech lekcji. – Uśmiechnęłam się, słysząc tą śmieszną prośbę.
- Jasne, nie ma sprawy. Przecież wiesz, że zawsze służę pomocą.
- Ratujesz mi życie – odparł również z uśmiechem, który za każdym razem mnie rozbrajał.
- A możesz przyjść po nie dopiero po kolacji, bo wcześniej nie znajdę dla ciebie nawet pięciu minut.
- Oczywiście. Pamiętam, że masz trening – Sean spojrzał na zegarek. – Ja w sumie też muszę zaraz lecieć. Załatwię tylko sprawę z kumplem.
- Ostatnio ciągle się mijamy – stwierdziłam.
- Jutro to sobie wynagrodzimy – odparł Sean, a potem mnie pocałował i przytulił. – Leć już – rzekł po chwili. – Spotkamy się później.
      Pocałowałam go jeszcze raz, a potem wróciłam do znajomych. Już w drodze powrotnej zauważyłam, że przy stole nie ma Pottera. Westchnęłam. Zobaczyłam tylko tył jego pleców, kiedy zbliżał się do wyjścia.

James Potter
         Widziałem, że Lily była zaskoczona i czuła się bardzo niezręcznie, kiedy pierwszy raz od kilku dni zaaranżowałem bliższe spotkanie. Było widać, że nie wie, o co chodzi w całej tej sytuacji.
            Zazwyczaj nie rozmawiałem na tematy, o których mówił mi ojciec, ale tym razem uważałem, że ludzie powinni znać całą prawdę na temat tego, co się aktualnie dzieje na świecie. Tuszowanie zabójstw i wszystkie inne nieudolne działania Ministerstwa mające zapobiec wybuchowi paniki nie były dobrym pomysłem. Ludzie powinni wiedzieć, z czym mają do czynienia, powinni wiedzieć, jak się bronić.
          Mój ojciec pracował w Ministerstwie, był Szefem Departamentu Aurorów, więc wiedziałem wszystko o morderstwach, których ostatnio było całkiem sporo, a które tak nieudolnie tuszowało Ministerstwo. Ojciec mówił mi nawet więcej, niż mógł, chociaż sam miał odgórny zakaz Ministra, wyjawiania szczegółów na temat tego, czym się zajmował. Mimo to już od dawna wiedziałem, że cały plan tego Lorda Voldemorta i Śmierciożerców, którzy nazywali go Czarnym Panem, kręcił się wokół mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia, dlatego tak bardzo obawiałem się tego, co Ślizgoni mogą zrobić Evans w szkole. Można by sądzić, że pod okiem Dumbledore’a nie mogą zrobić nic, ale sam się przekonałem, że oni nie mają żadnych ograniczeń. Cały czas myślałem o tym, co by się stało, gdybym wtedy, po powrocie od McGonagall nie zdążył na czas. Na pewno potraktowaliby ją zaklęciem niewybaczalnym. Tego byłem pewien na sto procent. Evans była twarda i zwykle radziła sobie ze Ślizgonami, ale obawiałem się, że kiedyś może jej się nie udać, więc uważałem za swój obowiązek, bronić jej tak długo, jak będzie to możliwe.
       Przez cały obiad zbierałem się na to, by jeszcze raz porozmawiać z Evans, jeszcze raz zamienić z nią te wszystkie słowa i przyjąć to, co mi zaoferowała. Kiedy już podjąłem decyzję, że złapię ją przed treningiem, przy n a s z y m stole zjawił się Whitby. Zauważyłem, że Lily odetchnęła z ulgą, gdy Sean wyrwał ją na chwilę z naszego towarzystwa. Kilka zamienionych z nim słów, uśmiech i maślane oczy, pomyślałem z irytacją. W czym on jest lepszy ode mnie?, zastanowiłem się po raz tysięczny.
         Nie odrywałem od niej wzroku, więc widziałem także ich pełen namiętności pocałunek, po którym już nie wytrzymałem. Lily mogła się spotykać z Whitbym, ale widok całującej się jej z Seanem, a nie ze mną był dla mnie nie do zniesienia. Przecież sama mi powiedziała, że dobrze całuję. Tak, tylko to było zanim wszystko schrzaniliście, odezwał się jakiś głos w mojej głowie.
            Przytulenie i kolejne słowa. Wstałem z ławki.
- Gdzie się wybierasz? – spytał Łapa.
- Muszę jeszcze coś załatwić przed treningiem – odparłem. – Widzimy się za chwilę.
- Pójdę z tobą – zaoferował Syriusz.
- Nie. Nie trzeba – rzekłem i szybko się oddaliłem.
            Byłem już prawie przy wyjściu, kiedy usłyszałem za plecami głos Whitby’ego.
- Potter, zaczekaj! – Nie zareagowałem. Zamieniłem już z nim dzisiaj „dwa słowa” i nie miałem zamiaru, zamieniać więcej. – Potter – Sean wyrósł teraz obok mnie.
- Whitby, odwal się – powiedziałem ze złością.
- Rozmawiałeś już z Lily? – zapytał. Przystanąłem i spojrzałem na niego.
- Posłuchaj mnie, Whitby. Nie będziesz mi mówił, co mam robić. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, więc powtarzam ci jeszcze raz: odwal się
            Ruszyłem dalej. Sean tak mnie wkurzał, że ledwo nad sobą panowałem. Dodatkowo teraz miałem ochotę mu przywalić za ten pocałunek.
- Możesz mnie nie lubić, ale wiem, że nadal zależy ci na  m o j e j  dziewczynie. Naprawdę bardzo mi przykro, że Lily tak cię zawiodła – powiedział z ironicznym uśmiechem.
            Moja pięść poleciała w stronę jego twarzy tak szybko, że nawet nie zdążyłem pomyśleć, co robię. Whitby upadł na ziemię, z nosa obficie leciała mu krew.
- Do jasnej cholery, Potter – wystękał Sean.
- Już ci powiedziałem, co myślę na ten temat – rzekłem, podnosząc go za szatę. Wokół nas zebrało się już trochę osób. – Jeszcze zobaczysz, że i tak wygram. – Rzuciłem go z powrotem na ziemię. Teraz na twarzy Whitby’ego malowała się wściekłość.
- Sean, nic ci nie jest? – głos Lily przeciął powietrze jak brzytwa. Uklęknęła i pomogła mu wstać. – Potter, jesteś nienormalny! – krzyknęła, zwracając się do mnie. – Powinieneś się leczyć!
            Whitby jęknął. Lily wyciągnęła różdżkę, jednym zaklęciem naprawiła mu złamany nos, a potem znowu zwróciła się do mnie.
- A ja myślałam, że możesz się zmienić. Chciałam dać ci szansę – powiedziała z rozpaczą. – Dobrze, że to wszystko odrzuciłeś – dodała. Sean wytarł krew rękawem koszuli.
- Lily, daj już spokój – rzekł i ją objął. – Jak widzisz, Potter nie jest wart twojego zachodu.

~ * ~

- Co ty wyprawiasz? – spytał Lupin, kiedy razem z Łapą przebierałem się przed treningiem.
- Luniek, daj mi spokój – odparłem. – Nie mam zamiaru się z tego tłumaczyć. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić.
- Rogacz, coraz bardziej oddalasz się od celu – powiedział Remus stanowczo. – Wcale nie będę zaskoczony, jeśli teraz to Lily ci odmówi.
- Whitby sam się o to prosił – wyjaśniłem.
- A co on ci takiego znowu zrobił?
- Całował się z Evans, to wystarczy – rzekłem sztywno i wyszedłem z szatni.
        Lily przyszła na trening dwadzieścia minut po czasie. Domyślałem się, że to zrobi, że w ten sposób, chociaż częściowo się zemści, ale mimo to, a może właśnie dlatego, moja wściekłość sięgnęła zenitu.
        Dałem dzisiaj wszystkim nieźle popalić na treningu, chociaż Evans znowu toczyła ze mną wojnę. Nie słuchała i robiła, co chciała, a kiedy kolejny raz na nią nawrzeszczałem, rzuciła kafel na ziemię z dużej wysokości, wylądowała i poszła do szatni. Ona jedna z całej drużyny była na tyle odważna, by zrobić coś takiego. Z drugiej strony była pewna, że mimo wszystko nie wyrzucę jej.
- Jeszcze nie skończyłem – powiedziałem wściekły, kiedy szła do szatni.
- Ale ja już skończyłam. Zejdź mi z drogi.
            Na tym zakończyłem trening, który nie miał już sensu bez trzeciego ścigającego, a byłem pewny, że nic nie zmusi Evans do powrotu na boisko. Gdybym zagroził wyrzuceniem jej z drużyny, odeszłaby sama, tego byłem pewien. Nic więcej nie mogłem już więc zrobić. Kolejny mecz, na który ogromny wpływ będą miały nasze prywatne porachunki. Miałem nadzieję, że mimo wszystko, chociaż teraz wygramy.

~ * ~

         Po treningu szybko opuściłem szatnię i wróciłem do dormitorium. Chłopacy nie odezwali się do mnie ani słowem od czasu zakończenia treningu i dziękowałem im za to z całego serca. Chciałem dobrze zacząć próbę rozmowy z Lily, ale wyszło jak zwykle. Nic nie mogłem poradzić na to, że Whitby tak mnie wkurzał, a to, że na razie był na wygranej pozycji, denerwowało mnie jeszcze bardziej. Naprawdę nie mogłem pojąć, dlaczego oni nadal ze sobą są.
          Kiedy naszedł odpowiedni czas, udałem się na dół na kolację. Przeleciałem wzrokiem stół Gryffonów, ale nie zauważyłem jeszcze nikogo ciekawego. Usiadłem więc sam na samym końcu. Po jakimś czasie do Wielkiej Sali weszli Huncwoci. Napotkałem wzrok Łapy, który zrozumiał moje wskazówki i razem z Lupinem i Peterem poszli dalej. Potrzebowałem trochę samotności. Musiałem na nowo przemyśleć sprawę pogodzenia się z Lily. Wcześniej widziałem, że naprawdę tego chce, ale po tym, jak uderzyłem jej chłopaka… W pełni na to zasłużył, palant jeden, pomyślałem w duchu. 
            Czekałem, aż na kolacji zjawią się dziewczyny, ale gdy już przyszły, nie było z nimi Evans. Zamiast niej usłyszałem chichot, a zaraz potem dołączyła do niego twarz Mirandy, która usiadła koło mnie i zaczęła nakładać sobie na talerz kanapki.
- Coś się stało? – spytała po chwili.
- Nie.
- To czemu masz taką minę?
- Miranda, nie teraz – powiedziałem. – Mam sprawę do załatwienia.
- Ta sprawa to znowu Lily Evans? Nieźle sprałeś dzisiaj jej chłopaka – rzekła z niezadowoleniem i niechęcią jednocześnie. – Czemu ciągle za nią latasz? – Nie odpowiedziałem. Kolejna osoba robiąca mi wymówki. Wstałem i bez słowa zostawiłem ją samą. – James! – krzyknęła stanowczo. – Jeśli do niej pójdziesz, koniec z nami! – Zignorowałem ją i opuściłem Wielką Salę. Tym lepiej dla mnie, pomyślałem. Chodziłem z nią od kilku dni i już miałem jej dosyć.        
            W Pokoju Wspólnym zastałem kilka osób, głównie dziewczyn, które zamiast iść na kolację, wolały się głodzić, by, jak to one mówiły, utrzymać dobrą figurę. Wśród nich nie było jednak tej, której szukałem. Wziąłem więc głęboki oddech i swoim huncwockim sposobem wbiegłem po schodach do dormitorium dziewczyn.
            Nie miałem zamiaru pukać, bo równało się to z oczywistym brakiem odpowiedzi, więc otworzyłem drzwi i wszedłem bez zaproszenia.
- Mówiłam, że nie jestem głodna – odezwała się Lily na dźwięk otwieranych drzwi, a potem się odwróciła. Na mój widok, na jej twarzy od razu zagościła wściekłość. – Wynoś się stąd albo wezwę profesor McGonagall – rzekła.
- Musimy porozmawiać, Evans – odparłem.
- Nie rozmawiam z tępymi idiotami. Wynoś się stąd – powtórzyła. – Daję ci ostatnią szansę.
- Ja właśnie w tej sprawie – wyjaśniłem i teraz stanąłem na samym środku ich dormitorium.
            Na twarzy Evans nadal malowała się wściekłość, ale nie w jej oczach.
- Chodź, Miriam – usłyszałem z boku głos Kate. Dopiero teraz spostrzegłem, że nie jesteśmy w pokoju sami. Miriam zaplatała Kate warkocza, siedząc na łóżku po mojej lewej stronie. Ta pierwsza nawet na mnie nie spojrzała, kiedy obie wychodziły.
- Mam cię dosyć, Potter – rzekła Lily, odwracając się ode mnie i zaczynając ze złością wrzucać książki do torby. – Nie będziemy rozmawiać. Nie mamy, o czym rozmawiać, co więcej, to ty nie chciałeś ze mną rozmawiać – mówiła dalej. – Nie chodzi mi nawet o to, co dzisiaj zrobiłeś, bo osobiście byłam przygotowana na to, że kiedyś w końcu coś podobnego się stanie – dodała.
- To wcale nie było i nie jest tak, że nie chciałem z tobą rozmawiać – powiedziałem, kiedy ona w końcu przestała mówić. – Ja po prostu… – przerwałem, żeby się trochę uspokoić. – Zresztą nieważne.
- Jeśli nieważne – zaakcentowała drugie słowo – to po co tu przyszedłeś?
- Porozmawiać – powtórzyłem. – Chyba by wypadało.
- Jeśli chodzi o dzisiaj, to nie będę marnować czasu na kolejne komentarze dotyczące twojego żałosnego i bezczelnego zachowania, a jeśli o wtedy to… – teraz znowu odwróciła się w moją stronę. – To powiedziałam już, co chciałam. Nic więcej nie mogę ci zaoferować, więc jeśli nie chcesz się ze mną przyjaźnić, to nie mamy, o czym znowu rozmawiać. Możemy jedynie wrócić do tego, co było albo nadal udawać, że się nie znamy. Twój wybór.
- Na pewno nie ma czwartej opcji? – spytałem, chociaż wiedziałem, jaka będzie odpowiedź. Lily postawiła mi ultimatum: przyjaźń albo nic.
- Mało ci dałam opcji? Nie, nie zerwę z Seanem dlatego, że ty tego chcesz. Spójrz na siebie, nie zasługujesz nawet na moją przyjaźń.
- Nie jesteś w porządku – rzekłem. Jej ocena była niesprawiedliwa. To jej zależało na tej przyjaźni, nie mi.
- To ty nie jesteś w porządku. Ciągle powtarzałeś mi, że ci na mnie zależy, że mam ci dać szansę, a w tym czasie miałeś dziesięć innych dziewczyn. W ciągu ostatniego tygodnia byłeś z trzema. To ma być według ciebie w porządku?
- To akurat było celowe – odparłem oburzony.
- Celowe? To było i jest dziecinne, tak samo jak ty. Powiedziałeś, że się dla mnie zmieniłeś, że wywróciłam twoje życie do góry nogami, że rzucisz dla mnie wszystko, jeśli tylko zaryzykuję, ale jaką mam pewność, że jeśli nagle w naszym związku, jakikolwiek by on nie był, wyniknie jakiś problem, nie polecisz do innej? Jaką mam na to gwarancję?
- Tylko moje słowo.
            Lily prychnęła i usiadła na łóżku. Odczekałem chwilę, myśląc, że zaraz podejmie swój monolog na nowo. Ona jednak milczała, więc zabrałem głos.
- Posłuchaj mnie – przyklęknąłem koło niej i spojrzałem jej w oczy. – Wiem, że zrobiłem dużo głupich rzeczy, że masz podstawy do tego, by mi nie ufać, a nawet nienawidzić, ale przemyślałem wszystko na spokojnie i doszedłem do wniosku, że byłem głupi, odrzucając to, co mi zaoferowałaś, więc jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna, zgadzam się na przyjaźń. Nie wiem, jak to będzie, ale postaram się tego nie zepsuć.
- Postarasz się? – spytała z ironią. – Moja propozycja nadal jest aktualna, ale powiedz mi, jak po tym wszystkim mam ci zaufać? Przyjaźń to zaufanie, a ja nie mam go względem ciebie nawet po dwukrotnym uratowaniu mi życia. – Westchnąłem. Było trudniej niż myślałem.
- W takim razie oboje musimy zaryzykować.
            Milczała przez chwilę, która była dla mnie wiecznością.
- Więc jak? Zaczynamy wszystko od nowa? Podejmujemy to ryzyko?
- Zgoda. Spróbuję ci zaufać, ale jeśli znowu zmienisz się w zazdrosnego adoratora, wszystko zakończymy.
            Z trudem zgodziłem się na te warunki. Nie wiedziałem, jak długo tak wytrzymam, ale musiałem postawić wszystko na jedną kartę.
            Wstałem z klęczek z zamiarem wyjścia. Udało się. Jeszcze w to nie wierzyłem, ale naprawdę się udało. Lily musiało strasznie na tym zależeć, że mimo tego, co dzisiaj zrobiłem i mimo tego, co do tej pory przeszliśmy, w tej chwili tak szybko zmieniła co do mnie swoje nastawienie.
- James, zaczekaj – usłyszałem jej głos, a zaraz potem poczułem jej uścisk. Zaskoczyła mnie tym, ale także ją przytuliłem.

Lily Evans
         To tylko przyjacielski uścisk. Przecież o to ci chodziło, idiotko, pomyślałam. Mimo to, czułam się w jego ramionach tak dobrze, że nawet nie zwróciłam uwagi na otwierające się drzwi do dormitorium.
- Lily – usłyszałam Ann, która zaniemówiła, wszedłszy do środka.
            Kolejny raz ta sama sytuacja, stwierdziłam. Chociaż teraz przynajmniej się z nim nie całuję. James mnie puścił i stanął obok. Dor także weszła już do pokoju.
- Sean czeka na dole. Mówił, że miałaś mu dać jakieś notatki czy coś – powiedziała, wymijając Ann, udając, że niczego nie zauważyła.
- Tak, zaraz do niego zejdę – odparłam i otworzyłam szafę, żeby znaleźć odpowiednie kartki dla Seana.
- To ja już pójdę – odezwał się Rogacz. – Zobaczymy się później.
- James, zaczekaj chwilę – powiedziałam, kiedy był już przy drzwiach.
- Co jest?
- Jutro po południu Slughorn robi imprezę urodzinową – wyjaśniłam. – Może chcesz ze mną pójść w charakterze osoby towarzyszącej? – spytałam, podkreślając dwa ostatnie słowa. Przyjaźń, ok, ale nie chciałam, żeby już w ciągu pierwszych pięciu minut zaczął znowu liczyć na coś więcej. – Sean nie może ze mną iść, więc pomyślałam, że…
            Wpatrywałam się w niego z napięciem, czując na sobie także wzrok dziewczyn. Po chwili Potter się odezwał.
- O której?
- O osiemnastej.
- Będę czekał na ciebie za piętnaście szósta w Pokoju Wspólnym – odparł, a potem posłał mi swój cudowny uśmiech i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Sean czeka na dole – przypomniała mi Dorcas, kiedy zostałyśmy same.
- Już idę – wzięłam notatki i miałam zamiar otworzyć drzwi, ale powiedziałam: – Pytajcie – dziewczyny milczały. – Och, dajcie spokój. Przecież wiem, że macie dużo do powiedzenia. – Spojrzały na siebie, a potem odezwała się Ann.
- Co to znowu miało być? Jeszcze godzinę temu byłaś na niego wściekła.
- Tak, ale bardziej zależało mi na tym, żeby się z nim dogadać i przyjaźnić. Ustaliliśmy warunki i w końcu dopięłam swego.
- Zobaczymy, jak długo to potrwa – stwierdziła Ann, niepewna moich wyjaśnień. Zignorowałam jej kąśliwą uwagę.
- A Slughorn? – spytała Dor. – Po co go zaprosiłaś? Sean się wścieknie.
- Nie wścieknie się, bo sam mi to zaproponował. On nie może ze mną iść, a sama w ogóle bym nie poszła. Poza tym, ufa mi.
- A czy ty ufasz sobie? – zapytała Ann.
            To pytanie trochę mnie zaskoczyło. Nie rozpatrywałam tego w ten sposób, więc nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć.
- Sean czeka – zmieniłam temat. – Jak wrócę, to porozmawiamy, bo jest kilka spraw, które chcę w końcu wyjaśnić. Naprawdę – dodałam, widząc ich miny, a potem wyszłam.
            Sean czekał na korytarzu przed wejściem do naszej wieży.
- Przepraszam, że tak długo to trwało. Jak nos? – spytałam, wręczając mu notatki.
- Już dobrze – odparł. – Coś się stało? – dodał, widząc moje zakłopotanie.
- Ja… Pogodziłam się z Potterem i zaprosiłam go na tą jutrzejszą imprezę – powiedziałam.
            Sean milczał, przypatrując mi się uważnie.
- Pomyślałam, że chciałbyś o tym wiedzieć, mimo tego, co się dzisiaj stało.
- Czy teraz jesteś szczęśliwa? – Skinęłam głową. – A więc nie ma żadnego problemu. Będę musiał go znosić, ale pociesza mnie fakt, że on będzie musiał znosić mnie. – Uśmiechnęłam się i go przytuliłam.
- Dziękuję – powiedziałam.
- Idź odpocząć. Spotkamy się jutro i dzięki za notatki. – Pocałowałam go na pożegnanie i wróciłam do wieży.
         Dziewczyny nadal siedziały w dormitorium. Kate i Miriam jeszcze się nie pokazały, więc miałyśmy chwilę na rozmowę.
- O czym chciałaś rozmawiać? – spytała Ann ze sceptyczną miną.
            Wzięłam głęboki oddech. Chciałam w końcu wyjść na prostą.
- Wiem, że ostatnio nie było między nami zbyt dobrze. Ciągłe tajemnice i nieporozumienia wystawiły naszą przyjaźń na próbę, ale chciałabym, żeby od dzisiaj wszystko było tak, jak kiedyś. No, może z jednym wyjątkiem. Posłuchajcie, jestem z Seanem, a od dzisiaj przyjaźnię się także z Jamesem. Biorę pod uwagę możliwość, że wszystko może się jeszcze zmienić, ale na razie jestem zadowolona z tego, co mam, dlatego proszę was, żebyście i wy zapomniały o wszystkim.
- Koniec z tajemnicami? – spytała Dorcas.
- Kłamstwami i wymyślaniem? – dodała Ann.
- Koniec.
- Znowu będziesz dawną Lily?
- Jeśli tylko wy przestaniecie się wtrącać i mnie oceniać. Od dzisiaj zaczynam wszystko od początku.
- Nie podoba mi się to, co robisz z Rogaczem, ale masz rację – powiedziała Ann. – Ostatnio trochę przesadziłyśmy. – Dor pokiwała głową, a potem dodała:
- Jeśli naprawdę wszystko się w końcu skończy, będę przeszczęśliwa. Teraz moim jedynym problemem jest Black, któremu nie ujdzie na sucho to, jak mnie ostatnio potraktował.
- Co chcesz z nim zrobić? – spytałam.
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno na długo zapamięta moją zemstę – Dor uśmiechnęła się szeroko, chociaż wiedziałam, że przykro jej w związku z tym, jak Łapa ją potraktował.
- Wiesz, że jak coś, zawsze możesz na mnie liczyć, nie? – powiedziałam. Moja ciemnowłosa przyjaciółka skinęła głową, a potem wszystkie trzy wykonałyśmy nasz uścisk przyjaźni. – Cholera, co ja mam założyć na tą imprezę u Slughorna? – rzekłam w pewnej chwili.
- Ann na pewno coś ci znajdzie – odparła Dor, spoglądając na blondynkę.
- O to się nie martw. Będziemy wyglądały najlepiej ze wszystkich – stwierdziła.
- Będziemy? – zapytałam zdezorientowana.
- Noo, pamiętacie Bruca Bowersa? Tego Krukona z szóstej klasy? – Dor zaprzeczyła, a ja skinęłam głową. – Zaprosił mnie na to przyjęcie do Slughorna. Nie mówiłam wam o tym? – spytała Ann. Teraz ja również pokręciłam głową. – Spotkałam go podczas wakacji, mieszkał w tym samym hotelu co ja, podczas mojego wyjazdu na Majorkę – wyjaśniła. – Nikogo tam nie znałam, więc spędziliśmy razem trochę czasu. Na pewno wam o tym mówiłam – stwierdziła.
- Nie mówiłaś – rzekła Dorcas.
- No to teraz już wiecie.