sobota, 22 sierpnia 2015

36. Naprawdę musimy w to grać? cz. II To nie były moje ostatnie słowa

Kochani,
jednak udało mi się dokończyć rozdział i wyrobić się w czasie. Mam nadzieję, że mocno się nie zawiedziecie. Końcówka wyszła trochę banalna i taka jakaś nijaka, ale w sumie nie o nią tutaj chodziło, bo ma być przejściem do innych wątków, które rozwinę w kolejnych rozdziałach.
Problemy, o których pisałam w ogłoszeniu niżej, poważne nie są, ale długotrwałe i czasochłonne, dlatego czasu na bloga na chwilę obecną trochę mi brakuje. Mam jednak nadzieję, że uda mi się jakoś wszystko pogodzić. 
Chciałabym jeszcze zakomunikować jedną rzecz. Otóż w komentarzach i w wiadomościach prywatnych, na GG czy też przez maila otrzymałam kilka propozycji piosenek, o których kiedyś pisałam. Przeważył tytuł, który zaproponowały (jeśli się nie mylę) dziewczyny Łapa i Rogacz, mimo to uznałam, że inna z proponowanych piosenek pasuje mi lepiej, także wybrałam ją. Przepraszam i dziękuję za propozycje :)
Zapraszam do czytania.

Pozdrawiam
Luthien

***

James Potter
            Na trybunach zebrała się już cała szkoła. Dyrektor również siedział w loży nauczycielskiej. Pani Hooch stała na środku boiska i czekała na rozpoczęcie meczu.
- Witam wszystkich w ten piękny, niezbyt ciepły, listopadowy dzień! Nazywam się Pedro Sanchez i będę dla was komentował mecz Gryffindoru ze Slytherinem. Ślizgoni są chyba świadomi swojej rychłej porażki, ale… Tak jest, pani profesor. A więc przed wami drużyna naszego ukochanego Salazara! – krzyknął Sanchez i drużyna Slytherinu wleciała na boisko. – Pałkarze Avery i Flint, obrońca Carrow, szukająca Pucey, ścigające Parkinson i Greengras oraz Antonin Higgs, który jest kapitanem. – Rozległy się aplauzy i oklaski w „zielonym” sektorze trybun, natomiast niezbyt przyjazne gwizdy i buczenie ze strony reszty uczniów. – Teraz czas na drużynę Gryffindoru, która bezsprzecznie prowadzi w tabeli. Kapitan i najlepszy szukający w ostatnich latach, James Potter! – Wyleciałem, a za mną reszta drużyny. – Obrońca Syriusz Black, pałkarze Jonson i Wespurt oraz ścigający Evans, Vick i Harmon.
            Zrobiliśmy jedno okrążenie, a potem wylądowaliśmy. Reszta drużyny ustawiła się na swoich pozycjach, a ja wraz z kapitanem Ślizgonów podeszliśmy do pani Hooch.
- Uściśnijcie sobie dłonie – nakazała. – To ma być ładna i czysta gra – powiedziała. Zaczekała, aż oboje się ustawimy i wypuściła piłki. Znicz zniknął mi na razie z oczu, ale na szczęście Mark pierwszy złapał kafla i od razu zaatakował.
            Odleciałem kawałem na bok, obserwując pierwszą akcję mojej drużyny, jednocześnie nie spuszczając z oczu Nikki Pucey, młodej Ślizgonki, która od zeszłego roku walczyła ze mną o znicza.
- Chyba Gryffoni od razu postawili na atak. Mark ma kafla, podaje do Evans, ta perfekcyjnie omija Higgsa, przekazuje piłkę Vick, która nawet nie wiem, skąd się nagle pojawiła i… GOL! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! – darł się Sanchez.
            Początek był niezły. Ślizgoni byli kompletnie zdezorientowani tak nagłym atakiem. Tym razem Parkinson pędziła z kaflem w stronę naszych obręczy.
- Teraz atakują Ślizgoni. Parkinson ma kafla. Czy będzie podawać do Higgsa? Ten miałby lepszą pozycję do rzutu, ale… Nie, Naomi Parkinson decyduje się na samodzielną akcję. Rzuca i… Black broni w pięknym stylu. Tak trzymaj, Syriusz! – W tym momencie Sanchez dostał reprymendę od McGonagall.
            Pedro był Hiszpanem, wysokim chłopakiem o latynoskiej urodzie. Uwielbiał Quidditcha i raczej nie był bezstronny. Był w Gryffindorze na piątym roku i naprawdę nie znosił Slytherinu. Mimo to był bardzo dobrym komentatorem.
- Vick znowu przejmuje kafla. Zręcznie wymija Jo Greengrass, podaje do Evans. Evans leci w kierunku pętli Ślizgonów, ale nie strzela? Okrąża je… Chce zawracać? Nie! Obraca się i bierze z zaskoczenia Carrowa. Kolejny gol dla Gryffindoru!
            Z satysfakcją i uśmiechem na twarzy patrzyłem, jak moi ścigający wykonują perfekcyjne podania, a pałkarze umiejętnie utrudniają grę naszym przeciwnikom. Tylko Łapa trochę się nudził, bo Ślizgoni praktycznie nie mogli przebić się do naszych pętli z kaflem.
            Po meczu z Krukonami, podczas którego moja miotła uległa zniszczeniu, kupiłem nową i teraz miałem najlepszą w całej szkole. Mój Nimbus 1550 gładko unosił mnie w powietrzu, dając jeszcze większą przyjemność z latania.
            Mecz trwał już dobre dwie godziny. Wygrywaliśmy sto do czterdziestu. Ślizgoni byli kompletnie niezorganizowani. Z każdym naszym golem, tracili nadzieję i chęć walki. Bezkonfliktowy przebieg meczu musiał się jednak w końcu zmienić.
- Harmon odbiera piłkę Greengrass i szybuje w kierunku Carrowa. Podaje do Vick, ta zręcznie omija dołem blokadę pałkarzy Avery’ego i Flinta i strzela gola. Sto dziesięć do czterdziestu dla Gryffindoru! – Na trybunach rozległy się wiwaty.
            W tym momencie w oddali zamigotał mi złoty znicz. Zerknąłem, gdzie znajduje się Nikki Pucey i pognałem w stronę złotej piłeczki.
- James Potter chyba dostrzegł znicza – poinformował Sanchez. – Pucey już leci za nim. To będzie emocjonujący pojedynek, ale zaraz… Flint odbił tłuczka. Black, uważaj!
            Zobaczyłem, jak Łapa spada z miotły w momencie, kiedy moja dłoń zacisnęła się na zniczu. Spojrzałem w dół. Pani Hooch próbowała asekurować go tak, żeby nie rozwalił głowy, ale wiedziałem, że taki upadek nie wróży nic dobrego.
- James Potter złapał znicza! – krzyknął Pedro i fala okrzyków radości rozeszła się po trybunach. – Gryffindor wygrywa dwieście sześćdziesiąt do czterdziestu – podsumował, ale już go nie słuchałem.
            Poleciałem w dół i wylądowałem. Pani Pomfrey już była na boisku, więc pobiegłem w tamtą stronę. Black siedział na trawie z uśmiechem na ustach.
- Jak tam? – spytałem, podchodząc do niego. Ślizgoni zeszli już z murawy. Zostały tylko Ann, Lily i Harmon, którzy także do nas dołączyli.
- Będę żył – odparł i zaśmiał się, chociaż ja nie widziałem w tym nic zabawnego.
- Co mu jest? – zapytała Dorcas, która wraz z Remusem i Peterem również już do nas podbiegła.
- Złamana ręka – stwierdziła pani Pomfrey. – Zabiorę go do Skrzydła Szpitalnego.
- Idę z tobą – oznajmiłem, ale pielęgniarka wyraziła sprzeciw.
- Idźcie się przebrać i zjeść obiad – powiedziała. – Pan Black przeżyje chwilę bez was – dodała, a potem razem z Łapą i McGonagall udała się do zamku. Nie mając nic lepszego do roboty, poszliśmy do szatni, przebrać się. Po drodze otrzymywaliśmy tysiące gratulacji, bo bądź co bądź, wygraliśmy mecz.

~ * ~

- Miażdżąca przewaga! – krzyknął Sanchez, wchodząc do naszej szatni.
- Tak to się robi, co? – spytał z uśmiechem Wespurt.
- Jesteście niepokonani – przyznał. – Tak trzymać.
- A jak – odparła Ann.
- Dobra, ja spadam organizować zabawę – oznajmił Pedro. – Widzę was wszystkich za dwie godziny.
- Jasne – powiedziałem i puściłem do niego oko, po czym Hiszpan zniknął za drzwiami.

Dorcas Meadowes
            Poczekałam z Remusem, Peterem, Ericem i Seanem, aż reszta się przebierze i poszliśmy na obiad. Potter rozmawiał po drodze z Huncwotami oraz moim chłopakiem, a Ann dyskutowała z Whitbym na temat jakiegoś zwodu, gdyż ten również grał na pozycji ścigającego w drużynie Hufflepuffu. Tylko Lily milczała przez całą drogę.
- W porządku? – spytałam, na co ta skinęła głową.
- Mam nadzieję, że Syriuszowi nic nie jest – powiedziała.
- Raczej nie. Słyszałaś, co powiedziała pani Pomfrey, tylko złamana ręka. Poza tym śmiał się, więc wszystko z nim w porządku.
- On śmiałby się nawet na łożu śmierci – zauważyła, na co oboje uśmiechnęłyśmy się ze zrozumieniem.
            Nie wszyscy od razu poszli na obiad, więc przy naszym stole było dosyć luźno. Usiadłam obok Lily, a Eric i Sean dołączyli do nas. Reszta zajęła miejsca po drugiej stronie stołu. Jedliśmy chwilę w spokoju, jeszcze raz przeżywając dzisiejszy mecz. Nie przepadałam nigdy za Quidditchem, ale przez tyle lat Ann, Lily i Huncwoci zarazili mnie swoją pasją do niego, chociaż nigdy w życiu nie zmusiliby mnie do wejścia na miotłę.
- Myślałem, że ostatnio nie układało się między wami – zauważył w pewnym momencie James, kierując swoje słowa do Lily i Seana po tym, jak Whitby pocałował Evans w policzek. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy wpatrywali się w siebie nawzajem z napięciem. Tylko Eric był lekko zdezorientowany. Wiedział, że Rogacz lata za moją przyjaciółką, ale nigdy nie widziałam sensu wprowadzać go w jakieś głębsze szczegóły dotyczące tego faktu.
- To źle ci się wydawało – odparła w końcu Lily, nawet na niego nie patrząc. – Układa nam się świetnie – dodała.
- Jeśli tak uważasz, to dalej nie wnikam – powiedział Rogacz. Nie rozumiałam go. Czy on chciał ją całkowicie wyprowadzić z równowagi? Nie widział, co ona przeżywa?
- Nie uważam, tylko stwierdzam fakty, Potter – rzekła. Sean się nie odzywał, tylko mierzył Jamesa uważnym spojrzeniem, gotowy policzyć się z nim, jeśli tylko ten przesadzi.
            Znowu zapadła niezręczna cisza. Wszyscy powoli przeżuwali obiad.
- Możesz mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? – szepnął mi na ucho Eric.
- Chodzi o to, że… – chciałam nakreślić mu całą sytuację w wielkim skrócie, ale Rogacz znowu się odezwał.
- Co, Whitby, mecz z wami jest ostatnim w tym sezonie, nie? Następne dopiero w marcu.
            James trochę zbił nas wszystkich z tropu, podejmując lekką rozmowę z Seanem. Szukałam w tym jakiegoś podtekstu, ale się nie doszukałam. Lily wbiła teraz uważne spojrzenie w Rogacza.
- Potem ci to wyjaśnię – szepnęłam Ericowi na ucho, a ten skinął głową.
- Tak – odparł Sean bez cienia zmieszania. – Jeśli wygramy, będziemy zaraz za wami w tabeli.
- Jeśli wygracie to tak. Jeśli nie, to Krukoni zostaną na drugim miejscu, więc czeka was ważny mecz.
- To prawda, ale uważam, że jesteśmy dla was równym przeciwnikiem. Zaczęliśmy niezbyt dobrze, skończymy lepiej. Ślizgoni byli dotąd strasznie mocni i się na tym przejechali. Was też może to w końcu spotkać. Ze szczytu droga prowadzi tylko w dół – rzekł Sean grzecznie, ale z oczywistym podtekstem, który trochę zaskoczył Pottera. Rogacz chciał coś odpowiedzieć, ale weszłam mu w słowo.
- Chodźmy w końcu do Syriusza, bo jeszcze z Ann musimy rozwiesić listy uczestników, a nie chcę spóźnić się na zabawę – oznajmiłam.
- No tak, listy. Całkiem o nich zapomniałam – rzekła Ann, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie. – Dor ma rację. Koniec tego obżerania się, nie mogę przegapić imprezy na moją cześć.
            Wywróciłam oczami, ale w głębi duszy dziękowałam jej za zrozumienie mojego planu.
- Dobra, w takim razie zbierajmy się.
- To ja już pójdę – powiedział Sean do Lily. – Zobaczymy się jutro – dodał, a potem pocałowali się na pożegnanie. – Bawcie się dobrze – rzucił jeszcze do wszystkich i wyszedł z Wielkiej Sali.
- Idziemy?
- Powiedzcie Syriuszowi, że wpadnę do niego później – poprosiła Lilka. – Po obiedzie miałam się spotkać z Kevinem, także chwilę mi to zajmie – wyjaśniła, widząc pytające miny chłopaków. Potter zmierzył ją wzrokiem, co nie umknęło jej uwadze, jednak nie dała po sobie niczego poznać i nie mówiąc nic więcej, opuściła salę, udając się na miejsce spotkania.
            Eric poszedł z nami aż do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze opowiedziałam mu skróconą historię trójkąta Lily – James – Sean. Nie wypowiedział się na ten temat, stwierdzając tylko, że myślenie dziewczyn jest poza logiką, którą mężczyzna może zrozumieć. Zaśmiałam się i w głębi duszy przyznałam mu rację.
- Ja też będę uciekał – powiedział Ric, kiedy dotarliśmy do Skrzydła Szpitalnego. – Black za mną nie przepada, a pani Pomfrey i tak nie wpuści tylu osób na raz.
- W porządku – odparłam zrezygnowana, bo miał rację co do Syriusza. – To, co? My też widzimy się jutro?
- Tak – uśmiechnął się. Pocałował mnie raz, a potem drugi. – Cześć wszystkim – rzucił na koniec i udał się do zachodniej wieży.

~ * ~

            Syriusz leżał na jednym ze środkowych łóżek. Prawą rękę miał zawieszoną na temblaku i usztywnioną. Kiedy weszliśmy do środka, rozpromienił się. Zerknęłam na przeszklony gabinet pani Pomfrey, która zmierzyła nas wzrokiem, ale na razie nie przerwała odwiedzin.
- Jak tam, stary? – spytał Rogacz, siadając na krześle. – Poprawić ci poduszkę? – dodał z ironią. – A może przynieść książkę?
- Dzięki, przyjacielu, że tak się o mnie martwisz – odparł Łapa i obaj parsknęli śmiechem z im tylko wiadomego powodu.
            Chwilę rozmawialiśmy, trzeci raz przeżywając ten sam mecz.
- Mam nadzieję, że do soboty będziesz w formie, bo nie mam zastępcy na ostatni mecz – rzekł Potter w pewnym momencie.
- Ręka powinna być sprawna za jakieś trzy dni – oznajmiła pielęgniarka, podchodząc do nas.
- Świetnie.
- A kiedy będzie mógł wyjść? – spytał Peter.
- Za trzy dni – powtórzyła pani Pomfrey.
- Trzy dni? – Łapa był oburzony. – Nie może mnie pani trzymać tak długo! Za godzinę muszę być w mojej wieży.
- Już powiedziałam…
- Ale niech mnie pani posłucha – zaczął Syriusz, a potem przez dziesięć minut przekonywał pielęgniarkę do swoich racji. W sumie mu się nie dziwiłam, oprócz złamanej ręki, nic mu nie było, nie widziałam więc sensu, trzymać go w Skrzydle Szpitalnym.
            W końcu pani Pomfrey dała się przebłagać. Zgodziła się wypuścić go na naszą imprezę pod warunkiem, że zaraz po śniadaniu następnego dnia, wróci do łóżka i zostanie w nim do wtorku włącznie. Syriusz przystał na te warunki, chociaż bez większego entuzjazmu.
- I jeszcze jedno, panie Black – powiedziała pielęgniarka. – Żadnego alkoholu. Zrozumiano?
- Oczywiście.
- Dobrze, więc za godzinę pana wypiszę i widzimy się najpóźniej jutro o dziewiątej. Jeśli coś się będzie wcześniej działo, proszę n a t y c h m i a s t do mnie przyjść.
- Tak jest.
- Do czego to doszło, żebym wypuszczała na imprezy połamanych uczniów – powiedziała jeszcze do siebie i wróciła do gabinetu. – Po prostu skandal.
- Nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobiłem – przyznał Syriusz, – ale widzimy się za godzinę – powiedział z szerokim uśmiechem, a potem cała nasza piątka opuściła Skrzydło Szpitalne.
 

Lily Evans
            Dotarłam na miejsce, ale Kevina jeszcze nie było, więc usiadłam na trawie i bezmyślnie wpatrywałam się w taflę jeziora. Jego ustronna część brzegu, schowana trochę za drzewami i niskim murkiem stanowiła miejsce naszych spotkań. Rano potrzebowałam rozmowy z Krukonem, ale to było jeszcze wtedy, zanim spotkałam w bibliotece Pottera. Teraz, czekając na Hilliarda, nie byłam pewna, czy chcę mu o wszystkim mówić.
            Wilgoć i chłód przeniknęły już przez moją szatę, dotkliwie dając się we znaki, co pomogło mi podjąć decyzję. Było jednak za późno, gdyż w chwili, kiedy wstałam z ziemi, w moim polu widzenia pojawił się szatyn.
- Długo czekasz?
- Jakieś piętnaście minut.
- I dlatego zrezygnowałaś ze spotkania?
- Nie – odparłam. – Doszłam do wniosku, że jednak ta rozmowa jest bez sensu. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, Evans, tylko mów, co się stało – rzekł, siadając na kawałku wyłamanego murku.
            Zapadło chwilowe milczenie. On czekał, aż zacznę mówić, ja nadal zastanawiałam się, czy powinnam, przy okazji usilnie wpatrując się w czubki moich butów. Czułam na sobie jego wzrok, ale nadal się nie odzywałam.
- Powiesz w końcu, co się stało? – ponaglił mnie. Spojrzałam na niego zrezygnowana, westchnęłam i z ciężkim sercem usiadłam obok niego.
- Kocham Jamesa – wyznałam i schowałam twarz w dłonie.
- To prawda ogólnie znana – stwierdził.
- Prawda ogólnie znana? – spytałam zdezorientowana. – Kev, ja mówię poważnie.
- Ja też. Czy nie to powtarzałem za każdym razem?
- To, ale…
- Ale potrzebowałaś dużo czasu, żeby sama do tego dojść.
- To też.
- A co jeszcze?
- Sama nie wiem. Czuję się tak jakoś… Dziwnie. Kiedy go widzę…
- Oszczędź mi szczegółów – przerwał mi szybko.
- I ty się masz za mojego przyjaciela? – uderzyłam go.
- Oczywiście, że tak. Po prostu jestem facetem i słuchanie o tym, jak się czujesz, kiedy widzisz Pottera, nie jest normalne ani w najmniejszym stopniu interesujące, a raczej żenujące. Pozostańmy przy tym, że go kochasz.
- Bardzo.

- Dobra, więc bardzo go kochasz i... Właściwie dlaczego jeszcze nie jesteście razem?
- Bo nie wiem, co mam teraz zrobić – przyznałam.
- Powiedzieć mu prawdę. Chyba wystarczająco długo już na to czeka.
- Nie wiem, czy chcę, by o tym wiedział.
- Dlaczego?
- Co, jeśli nam się nie uda? Jeśli mnie rzuci?
- Czy ty przypadkiem nie mówiłaś, że jesteś pewna, że tego nie zrobi?
- Mówiłam, ale…
- Ale co?
- To nie jest takie proste. Ja wiem, że on mnie kocha, szczerze w to wierzę. Wiem, że nigdy mnie nie zostawi i nie zrani, ale z drugiej strony się boję.
            Kevin spojrzał na mnie zdezorientowany nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nie bardzo wiedząc, o czym mówię.
- Czy tego nie nazywa się zaprzeczeniem? – spytał, podnosząc z ziemi jakiś kamyk.
- Możliwe.
- Więc nie rozumiem. – Odwróciłam na chwilę wzrok i zastanawiałam się, jak najprościej wyjaśnić mu to, czego sama do końca jeszcze nie pojmowałam.
- Boję się, że go stracę – odezwałam się w końcu. – To znaczy… Teraz wiem, że pierwszy raz kocham kogoś naprawdę. Wiem, że to miłość, a nie coś, co myślałam, że nią jest, rozumiesz?
- Nie całkiem, ale…
- Ale nie musisz – weszłam mu w słowo, a on znowu utkwił we mnie swoje spojrzenie.
- Lily, w ten sposób daleko w tej rozmowie nie zajdziemy – stwierdził. – Wiesz, ale nie wiesz. Jak mam ci pomóc?
- Wystarczy, że wysłuchasz – odparłam.
- Nie, Evans, to Potter ma cię wysłuchać. Nie ja. Porozmawiaj z nim. To nic nie kosztuje.
 

Ann Vick
            W dormitorium na szczęście zastałyśmy już Lilkę, która leżała na łóżku i jak nigdy, wgapiała się w kotary łóżka.
- Jak spotkanie z Kevinem? – zagadnęła Dorcas, na co ta zerwała się gwałtownie, zaskoczona naszą nagłą obecnością.
- Nie słyszałam, jak weszłyście – stwierdziła. – A rozmowa w porządku. Dużo czasu nam nie zajęła – dodała i zaczęła szukać czegoś w szufladzie. Po chwili zatrzasnęła ją z hukiem i spojrzała na nas.
- Impreza gotowa?
- Jeszcze nie. Czekają na chłopaków, aż ci zdobędą jedzenie i napoje procentowe – odparłam. – Zdążymy się przebrać i rozwiesić te głupie ogłoszenia.
- W takim razie pospieszcie się – ponagliła nas Meadowes.
           Razem z Lily zrzuciłyśmy z siebie ubrania do Quidditcha, a potem po kolei wzięłyśmy prysznic. Kiedy Evans się kąpała, a ja przeszukiwałam szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań na wieczór, odezwała się Dorcas.
- O co chodzi z tym pocałunkiem? – spytała.
- Jakim pocałunkiem?
- No, Lily mówiła, że całowała się dzisiaj z Jamesem.
- Ach, o to ci chodzi. W sumie to sama nie wiem – przyznałam. – Po tym, jak poszłaś z Ericem, posiedziałyśmy jeszcze chwilę, a potem wróciłam do wieży. Potter powiedział, że Mark wchodzi zamiast Seamusa i spytał, gdzie jest Lily, bo ją też chce uprzedzić, to mu powiedziałam. Nie pomyślałam wtedy, że może chodzić o coś więcej. Rogacz poinformował ją o zmianie, ale potem zaczął przepraszać za casting, transparent i wiersz. Stwierdził, że wcale nie muszą grać w tą głupią grę, a jeśli ona powie mu, żeby dał jej spokój, zrobi to. Chce tylko, żeby się z nim pożegnała.
- I to miało być pożegnanie w jego wykonaniu?
- Jak widać. Dor, naprawdę nie wiem, o co tam znowu chodzi.
- Potter jest nienormalny. Nie raz go prosiłam, żeby dał spokój i nie posłuchał.
- Wiesz, jaki jest Rogacz – powiedziałam.
- Tak, ale za bardzo miesza jej w głowie.
- A ona jemu nie? – Dorcas nie odpowiedziała.
- Co jest? – spytała Lily, wychodząc z łazienki.
- Nic – odparłam. – Masz, zakładaj to – rzuciłam jej sukienkę do połowy uda w morskim odcieniu oraz kremowy, krótki sweter i szpilki w takim też kolorze. – Dla ciebie to – podałam Dorcas obcisłą, fioletową sukienkę na długi rękaw i z koronką na plecach oraz czarne wysokie buty. – A dla mnie to – oznajmiłam i wyciągnęłam z szafy legginsy oraz czerwoną tunikę i ciemne, bardzo wysokie szpilki z dodatkową platformą.
            Dziewczyny nie protestowały przeciwko moim wyborom, gdyż wiedziały, że nie ma to najmniejszego sensu. Przebrałyśmy się w zaskakująco szybkim tempie, poprawiłyśmy włosy, dobrałyśmy dodatki i zrobiłyśmy makijaż.
- Teraz możemy iść na imprezę – oznajmiłam z uśmiechem.
- Chyba o czymś zapomniałaś – powiedziała Lily, która naprawdę wyglądała zabójczo. – Listy – dodała i pomachała mi całym plikiem kartek przed twarzą.
- Pamiętam, pamiętam – odparłam. – Dobra, dawaj to. Dorcas, idziemy. Zróbmy to szybko, bo nie chcę się spóźnić.
- Idę z wami – rzekła Lily. – Nie będę tutaj siedziała sama.
- Jak chcesz.
~ * ~

            Zaczęłyśmy od siódmego piętra i schodziłyśmy powoli w dół, wieszając listy uczestników jutrzejszego konkursu karaoke w bardziej znaczących miejscach. Uważałam, że jest to kompletnie bez sensu, no, ale McGonagall się uparła, więc nie było wyjścia. Z początku uważałam ten konkurs za jeden z bardziej idiotycznych pomysłów Pottera, ale szybko się do niego przekonałam. Rogacz dokładnie to wszystko przemyślał. Wiedział, że Lily lubi Beatlesów, że akurat czternastego listopada ma imieniny, a przede wszystkim, że moja przyjaciółka ma do niego słabość. Chciał połączyć to wszystko i idealnie wykorzystać. Po tym, co miał zamiar zrobić, bez trudu powinien zdobyć jej serce. Problemem był tylko fakt, że Lily nie przewidywała w swoim jutrzejszym grafiku karaoke Pottera, ale ja, z pomocą Dor, miałam zamiar to zmienić. Musiała być tam w tej jednej chwili.
- Atrakcja główna: (pozakonkursowa) piosenka w wykonaniu Jamesa Pottera? – przeczytała Lily, kiedy Dor przyczepiała listę koło drzwi do damskiej łazienki na piątym piętrze.
- No tak. Nie wiedziałaś o tym? – Evans pokręciła głową.
- I kto na to poleci? – spytała.
- Jestem pewna, że dosyć sporo osób – przyznałam.
- A co będzie śpiewał? – próbowała udawać, że ten temat ją nie obchodzi, ale wiedziałam, że jest inaczej. Dorcas chciała coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam jej.
- Jeszcze nie wiemy. Powiedział, że to niespodzianka – wyjaśniłam, chociaż dobrze wiedziałam, którą piosenkę ma jutro usłyszeć moja przyjaciółka. And I Love Her była jedną z trzech jej ulubionych ballad Beatlesów.
- Też mi niespodzianka – prychnęła. – A kto to w ogóle będzie prowadził?
- My i James, więc na pewno zjawią się tłumy dziewczyn.
- Chłopaków też – wtrąciła Dor i od razu oberwała za tę aluzję.
- Ja jestem już zajęta – oznajmiłam z uśmiechem.
- Tak, wiemy. Słyszałyśmy to już milion razy w przeciągu dwóch tygodni.
- I posłuchacie jeszcze drugi milion, bo Remus jest cudowny.
 - Chciałabym zauważyć, że przyjaźnię się z nim od drugiej klasy, więc oszczędź mi szczegółów – rzekła Lily.
~ * ~

- Lilka, jak to było z tym pocałunkiem dzisiaj? – spytała niepewnie Dorcas, kiedy przyczepiałyśmy ostatnie dwa największe plakaty po obu stronach wejścia do Wielkiej Sali.
            Spojrzałam z napięciem na moją rudą przyjaciółkę, która teraz skierowała się z powrotem na schody.
- Jeśli nie chcesz, nie mów – powiedziałam, idąc obok niej.
- Nie, w porządku. Po prostu to trochę dziwne – wyjaśniła, a potem opowiedziała nam wszystko na spokojnie i ze szczegółami.
- Co chcesz teraz zrobić? – zapytała Dor, kiedy Lily skończyła swoją relację.
- Nie mam zielonego pojęcia. Czy tego chciałam czy nie, Potter stopniowo i skutecznie mnie od siebie uzależniał i chociaż to nadal jest i brzmi dla mnie absurdalnie, zależy mi na nim. Zakochałam się, ale to nie znaczy, że chcę z nim chodzić czy coś. Na pewno jeszcze nie teraz, nie wiem, czy w ogóle kiedyś.
- Wolisz chodzić z kimś, kogo nie kochasz?
- To nie jest takie proste. Na Seanie także mi zależy, ale nie czuję już do niego tego, co kiedyś. Chcę się z nim przyjaźnić. Mogłabym z nim zerwać, ale obiecałam, że pójdę z nim na bal, liczy na to i chcę to zrobić, bo być może będzie to ostatnie, co ode mnie dostanie. Poza tym Sean jest stały w uczuciach. Mam w nim oparcie i zawsze mogę na niego liczyć, a co mogę dostać od Pottera? Zmiany nastrojów, głupie żarty wymierzone w moją stronę… Rozumiecie już, dlaczego się waham? – Obie z Dor skinęłyśmy głowami, chociaż mimo wszystko osobiście uważałam, że to jest głupie. Z drugiej strony Lily miała pełne prawo do takich wniosków, bo dostawała od obu chłopaków dokładnie to, co mówiła.
            Od września byłam dla niej niesprawiedliwa. Nie powinnam robić tych wszystkich rzeczy, wtrącać się i zmuszać ją do tego, by pokochała Pottera, bo jak widać, była to tylko kwestia czasu. Byłam tego pewna, ale za wszelką cenę chciałam to przyspieszyć. Teraz, jak się nad tym zastanawiałam, nie wiedziałam, po co mi to wszystko było. Jeszcze niedawno ja również nie sądziłam, że realna może być miłość Lily do Rogacza. Bawiły mnie te ich podchody. Teraz było mi głupio. Współczułam mojej przyjaciółce, bo domyślałam się, że przez cały ten czas musiało jej być bardzo ciężko, a ja zamiast ją wspierać, tylko jeszcze bardziej utrudniałam jej życie. Naprawdę miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, chociaż Lily już dawno wszystko mi wybaczyła.
            Szłyśmy teraz w milczeniu. Ani ja ani Dorcas nie wiedziałyśmy, co powinnyśmy w tej chwili powiedzieć, więc nie mówiłyśmy nic. Lilka sama musiała podjąć decyzję, co dalej. W końcu przyjęłam do wiadomości fakt, że to, iż oni się kochają nie skazuje ich na szczęśliwe życie razem. Może lepiej będzie im bez siebie, pomyślałam, chociaż sama w to nie wierzyłam.
            Wróciłyśmy w końcu do wieży i stanęłyśmy przed portretem Grubej Damy, zza którego dobiegały już dźwięki głośnej muzyki.
- Zabiję Pottera i Blacka – powiedziałam poirytowana. – Mieli na mnie zaczekać.
- Nie marudź. I tak zawsze zostajesz do samego końca – stwierdziła Lily.
- I co z tego?
- To, że może przestałabyś łaskawie narzekać i weszła do środka – Evans wywróciła oczami.
            Rzuciłam Grubej Damie hasło, a ta odsunęła się, ukazując przejście.
- Lily – zaczęła Dor w chwili, kiedy zamierzałam przekroczyć próg.
- Wiem, Dorcas – odparła tamta, a potem spojrzałyśmy po sobie. Każda z nas wiedziała, co chciały w tym momencie powiedzieć pozostałe. Rozumiałyśmy się bez słów, więc z uśmiechem skinęłyśmy tylko głowami i weszłyśmy do środka.
 

Lily Evans
            W Pokoju Wspólnym było strasznie tłoczno. Tańczący w rytm głośnej i skocznej muzyki uczniowie wypełniali prawie całą przestrzeń. Przepchnęłyśmy się więc do stoiska z napojami procentowymi, które obsługiwali Potter i Black.
- Ty tutaj? – spytałam Syriusza.
- Udało mi się wybłagać możliwość uczestniczenia w imprezie, ale bez alkoholu. Teraz stwierdzam, że chyba lepiej było zostać w Skrzydle Szpitalnym niż patrzyć na te wszystkie butelki – odparł Huncwot, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie wiem, czym naszprycowałeś panią Pomfrey, ale jesteś chyba pierwszą osobą, której udało się ją przegadać – stwierdziła Dor.
- Po prostu użyłem mojego uroku osobistego.
- Oczywiście – rzekłam z ironią, uśmiechając się do niego.
- Evans, grabisz sobie.
- Mistrzynią jednak nie jestem.
- Co?
- Nic. Koniec tematu.
- Ehh, no dobra. W takim razie co chcecie? – spytał Łapa z szerokim uśmiechem.
- Piwo Kremowe – odparła Dorcas.
- Macie wino z czarnego bzu? – zapytała Ann.
- Oczywiście – rzekł Syriusz i zrealizował ich zamówienia.
- A ty? – zwrócił się do mnie.
- A co proponujesz?
- Zależy, czy chcesz coś mocniejszego czy słabszego.
- Bez różnicy.
- Zaproponowałbym rum porzeczkowy o zawartości alkoholu sięgającej osiemdziesięciu procent, ale obawiam się, że mogłabyś po tym przegapić całą imprezę.
- Święta racja – wtrącił Rogacz. Spojrzałam na niego, ale szybko odwróciłam wzrok. Black jednak wyłapał to nasze nagłe spięcie.
- Masz to – rzekł, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć na zarzut Pottera.
- Co to jest? – spytałam.
- Brandy. Wytrawna wódka destylowana z winem.
- Dobre – stwierdziłam, kiedy upiłam łyk. – Dasz mi jeszcze?
- Jak sobie życzysz – odparł i podał mi całą butelkę.
- Dzięki.
- Zawsze do usług.
- Remus! – krzyknęła w tym momencie Ann. – Właśnie miałam cię szukać. Idziemy potańczyć.
- Ann, dobrze wiesz, że nie lubię tańczyć – odparł Lupin.
- Proszę. Tylko jedna piosenka – moja przyjaciółka zrobiła swoją błagalną minę i Lunatyk się poddał.
- Dobra, chodź.
- Jesteś kochany – rzekła Ann, cmoknęła go w policzek, a potem razem zniknęli w tłumie.
- Robi z nim, co chce – stwierdził Potter ze śmiechem. – Nie wiem, czy on dobrze przemyślał swoją decyzję.
- Faceci z reguły robią to, co chcą ich dziewczyny – zauważyła Dorcas.
- A Remus w przeciwieństwie do niektórych – nieznacznie zwróciłam się do Rogacza, – bardzo dobrze przemyślał swoją decyzję. Przynajmniej jest porządnym chłopakiem, a nie żałosnym dupkiem – dodałam jakby od niechcenia. – A co najważniejsze, Ann jest z nim szczęśliwa.
            Rogacz wpatrywał się teraz we mnie uważnie.
- Dor, nie chciałabyś zatańczyć? – spytał Łapa, przerywając chwilowe milczenie.
- Eee – spojrzała na mnie, a ja skinęłam głową. – Chętnie.
- Super – ucieszył się Black. – Peter, zastąp mnie – rzucił do Glizdogona, a potem oni też odeszli. Zostałam z Rogaczem sama i nie wiedziałam, czy to dobrze czy źle. – Evans – Syriusz cofnął się na chwilę.
- Tak?
- W tej sukience wyglądasz zabójczo – powiedział z uśmiechem. Gdyby Potter potrafił zabijać wzrokiem, w tym momencie zostałby oskarżony o zabójstwo swojego najlepszego przyjaciela.
- Dziękuję – odparłam wesoło, po czym Łapa znowu pobiegł na parkiet.
- Na czym skończyliśmy? – spytał James.
- A czy my wcześniej o czymś rozmawialiśmy? Ach, już sobie przypominam. Doszliśmy do wniosku, że jesteś żałosnym dupkiem. – Pociągnęłam łyk brandy bezpośrednio z mojej butelki.
- Żałosnym dupkiem?
- A jak inaczej nazwiesz to, co robisz?
- Nadal jesteś…
- Trzy kremowe piwa i dwa szampany – jakiś chłopak, chyba z czwartej klasy, złożył swoje zamówienie, przerywając Rogaczowi. James szybko podał mu butelki i kieliszki, nawet na niego nie patrząc, a potem kontynuował.
- Nadal jesteś zła o gadające kwiatki?
- A ty byś nie był? Najpierw za mną latasz, bajerujesz, wykorzystujesz kilka momentów, a kiedy ja daję ci szansę, zaczynasz wszystko od nowa. Namieszałeś w moim życiu i wiesz, co?
- Lily, ja…
- Nie, Potter. Ciągle jesteś tylko ty, ty i ty. Też chcę mieć kiedyś swoje pięć minut. Tylko dla siebie – rzekłam ze złością. – Peter, daj mi rum porzeczkowy.
- Rum porzeczkowy?
- Czy ja niewyraźnie mówię? – spytałam, nadal nie odwracając wzroku od Jamesa. – Dzięki – powiedziałam, biorąc butelkę od Glizdogona. – A teraz wybacz, Potter, ale idę się zabawić bez ciebie – dodałam i odeszłam.
            Czułam się źle i głupio. Znowu pokłóciłam się z Jamesem i nawrzeszczałam na niego. Ciężko mi było podejmować decyzje, bo nie wiedziałam, które są właściwe. Zależało mi na Rogaczu. Zakochałam się w nim, ale to nie oznaczało, że powinnam z nim być. My nie potrafiliśmy żyć ze sobą, łatwiej było osobno, bo nie umieliśmy się dogadać. Wolałam zrezygnować z tego, co do niego czułam, niż użerać się z nim przez kolejne lata mojego życia. Może jednak nie byliśmy sobie pisani, a może po prostu zbyt mocno nam zależało, by spróbować coś zmienić, bo baliśmy się stracić to, co teraz mieliśmy. Nie wiedziałam. James chciał się ze mną pożegnać i chyba powinnam mu na to pozwolić.
            Usiadłam w kącie i powoli sączyłam swój trunek, który już po pierwszych łykach zaczął uderzać mi do głowy. Black miał rację, był bardzo mocny, ale przepysznie słodki. Wbrew temu, co powiedziałam Potterowi, odeszła moja chęć na zabawę, więc obserwowałam wszystko z boku. Ann nadal tańczyła z Remusem, który już się chyba przekonał do tej formy spędzania czasu na imprezach, a Dor właśnie została odbita Syriuszowi przez Jamesa, co nawet mnie nie zdziwiło. Było mi po prostu wszystko jedno.
- Aż tak źle? – spytał Łapa, dosiadając się do mnie.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo pijesz rum porzeczkowy, który ci odradzałem.
- Pewnie nie gorzej niż impreza bez alkoholu, co?
- Jest ciężko, ale nie mam zamiaru marnować czasu w Skrzydle Szpitalnym, więc tym razem, wyjątkowo, podporządkuję się zaleceniom pani Pomfrey.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Syriuszem Blackiem? – spytałam, na co oboje się zaśmialiśmy. – Dzięki za wyprowadzenie Jamesa z równowagi.
- Naprawdę uważam, że wyglądasz bardzo ładnie w tej sukience, Evans. Rogacz jest moim przyjacielem, ale czasami robi tak idiotyczne rzeczy, że aż mi go żal.
- Jak recytujące kwiatki?
- Na przykład.
- Albo balony z wodą przyczepione do sufitu?
- Eee, to był akurat mój pomysł – przyznał.
- Twój? Jemu się wtedy oberwało – zauważyłam.
- Wiem i to było w tym wszystkim najzabawniejsze.
- To, że nawrzeszczałam na niego, zamiast na ciebie?
- Nie. To, że niezależnie od tego, co robimy i czyj to jest pomysł, ty za wszystko obwiniasz tylko jego.
- Należy mu się za całokształt.
- Oj, Evans, Evans… Gdybyś nie była tak bardzo uparta i wygadana, sam bym się w tobie zakochał – powiedział ze śmiechem, na co zdzieliłam go po głowie.
            Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że kiedyś będę przyjaźnić się z Blackiem, a teraz znowu siedziałam tu z nim, śmiałam się i rozmawiałam. Co było w tym wszystkim najlepsze to to, że nie żałowałam tego. Lubiłam to. Lubiłam Syriusza. Dziwne, ale mnie rozumiał i był obiektywny.
- Cholera. Albo mam omamy po tym rumie albo Potter naprawdę tu idzie – rzekłam po chwili.
- Na omamy jeszcze za wcześnie.
- Więc naprawdę tu idzie. Czy ja mu nie powiedziałam wyraźnie, żeby… – Nie zdążyłam dokończyć, bo Rogacz właśnie do nas podszedł. – Czego?
- Zatańczysz ze mną? – spytał.
- Nie – odparłam automatycznie. – Właśnie Black zaprosił mnie do tańca – powiedziałam, a potem pociągnęłam zdezorientowanego Syriusza na parkiet.
 

Syriusz Black
            Nie wiem, czy to, co robili Lily i James było zabawne, czy godne politowania. Nie raz mówiłem Rogaczowi, żeby dał sobie spokój z tymi wszystkimi głupotami, ale się uparł i tyle. Co więc mogłem zrobić? W tej sytuacji naprawdę było mi żal Evans. Rozumiałem po części, co ona przeżywa, bo sam czułem się okropnie, nie mogąc być z dziewczyną, na której mi zależy. To, że Potter zakochał się w Lily, to jeszcze było w porządku, mogłem to zrozumieć, ale nigdy bym nie przypuszczał, że po tym wszystkim ona zakocha się w nim. Była to ostatnia rzecz, na którą bym stawiał.
- Co to było? – spytałem, kiedy wmieszaliśmy się w tłum.
- Wybacz, ale musiałam coś zrobić – odparła trochę zmieszana, a jej oczy na chwilę się zaszkliły.
            Zapadła chwila ciszy. Muzyka cały czas grała, ale zegar wiszący nad kominkiem zdołał się przez nią przebić, wybijając godzinę dwudziestą trzydzieści. Lily patrzyła w jakiś punkt za moimi plecami. Podążyłem za jej wzrokiem i już wiedziałem, co tak ją pochłonęło. Potter.
- Ty go naprawdę kochasz – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie. – Czemu mu o tym nie powiesz?
- Bo nie. Jeszcze nie teraz. Może nigdy. Dałeś mi miesiąc. Zresztą… Miłość nie powinna być obiektem zakładów – odparła.
- Ale… – chciałem coś dodać, jednak mi przerwała.
- Przepraszam, Syriusz. Nie musisz ze mną tańczyć. Idę po coś do picia i wracam do siebie. Jestem zmęczona. Zobaczymy się na śniadaniu – rzekła, a potem zostawiła mnie samego.
 
James Potter
            Obserwowałem, jak Lily rozmawia z Łapą, a potem odchodzi. Nie mieli zamiaru tańczyć, co wiedziałem od samego początku. Evans po prostu nie chciała mieć ze mną do czynienia. Prosiłem o pożegnanie, mając nadzieję, że zaprzeczy, ale naprawdę tego chciała. Postanowiłem więc zrobić to, czego ode mnie oczekiwała, chociaż nie była to łatwa decyzja. Nie miałem pojęcia, czy przybliży czy oddali mnie od zwycięstwa, ale miałem to gdzieś. Nasza gra już nie obowiązywała.
- Co mnie podkusiło z tym transparentem i wierszem? – spytałem, podchodząc do Syriusza.
- Nie wiem, ale mocno sobie tym nagrabiłeś.
- Podjąłem decyzję.
- Odnośnie?
- Odnośnie Lily. Chce pożegnania, to je dostanie. Nasza gra już nie obowiązuje.
- Nie możesz się teraz poddać.
- Nie poddaję się, tylko poświęcam swoje szczęście dla niej.
- Ona nie będzie szczęśliwa bez ciebie – stwierdził Łapa.
- Black, czy ty słyszysz, co mówisz? Ona mnie nienawidzi.
- Rogacz, do jasnej cholery, ona cię kocha! – krzyknął, na co parę osób, które stały koło nas, odwróciło się w naszą stronę. – Zrobiłeś mnóstwo głupich rzeczy, ale to nie przekreśliło twoich szans. Evans z tobą walczy, bo ją do tego zmusiłeś. Walcząc z tobą, musi walczyć sama ze sobą. Pozwól jej w końcu robić to, na co ma ochotę.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić – powiedziałem wkurzony i poszedłem się napić.
 

Lily Evans
- Coś się stało? – spytał Remus, kiedy podeszłam do niego i dziewczyn.
- Nie, wszystko w porządku. Czemu pytasz?
- Bo wyglądasz, jakbyś płakała. – Posłałam mu wymuszony uśmiech.
- Jestem tylko zmęczona, więc chciałam się pożegnać, bo idę już na górę.
- Nie ma mowy – powiedziała Ann. – Lily, miałaś zostać do końca.
- Nie tym razem. W przyszłym tygodniu, jak wygramy z Puchonami, obiecuję, że wyjdę ostatnia.
- Ale…
- Daj spokój – wtrąciła Dor. – Jeśli Lily mówi, że jest zmęczona, to niech idzie spać. – Posłałam jej spojrzenie wdzięczności.
- Wybacz – rzekła moja jasnowłosa przyjaciółka. – Śpij dobrze – dodała, a potem mnie przytuliła. Dor zrobiła to samo.
- Do jutra, Remus – rzuciłam.
- Do jutra – uśmiechnął się. Zerknęłam jeszcze na niego, a on posłał mi spojrzenie pełne zrozumienia.
~ * ~

            Wzięłam tym razem Kremowe Piwo i udałam się na górę. Tak naprawdę wcale nie chciało mi się spać, ale miałam dosyć unikania Pottera, więc wolałam zniknąć mu z oczu. Nie poszłam jednak do dormitorium, tylko zostałam na półpiętrze koło drzwi sypialni siódmego roku, które tworzyło coś na kształt wewnętrznego balkoniku. Miałam stąd dobry widok na cały Pokój Wspólny, a jednocześnie spokój, bo co najmniej do północy raczej nikt nie wejdzie na ostatnie piętro. Oparłam się o kamienną barierkę i powoli popijałam piwo.
            Wspomniałam swój pierwszy wygrany mecz z Krukonami w trzeciej klasie. Wygraliśmy wtedy dwieście dziesięć do pięćdziesięciu, strzeliłam połowę goli, a James złapał znicza. Stwierdziłam, że tak, jak wielu innych rzeczy, także i quidditcha będzie mi brakować po opuszczeniu szkoły.
            Był to mój ostatni rok w Hogwarcie, więc postanowiłyśmy z dziewczynami wykorzystać go na całego. W Wigilię był bal, ale następnego dnia każdy, bez różnicy, z jakiej był szkoły, będzie mógł wrócić na resztę grudnia do domu. Moi rodzice bardzo na to liczyli, ale ja postanowiłam spędzić te ostatnie miesiące w Hogwarcie. Chciałam jak najlepiej wykorzystać czas, jaki mi tutaj pozostał.
            Stałam tak i rozmyślałam, wspominając ostatnie sześć lat mojego życia, gdy usłyszałam na schodach czyjeś kroki. Odwróciłam się i po raz kolejny tego dnia stanęłam twarzą w twarz z Jamesem. Butelka z Kremowym Piwem wypadła mi z ręki. Na szczęście Rogacz, ze zręcznością szukającego, w porę ją złapał.
- Uważaj – powiedział. – Ochlapiesz sobie tą piękną sukienkę – dodał, po czym odstawił obie butelki na podłogę.
            Wpatrywałam się w niego, niezdolna się poruszyć. Moje serce dawało o sobie znać, za to rozum chyba wolał się schować. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Lily, chciałbym, żebyś wiedziała, że podjąłem decyzję – odezwał się w końcu Rogacz. – Pamiętasz naszą rozmowę w bibliotece?
            Pamiętałam i nie chciałam do niej wracać. Ostatecznie mogłam mu na to pozwolić i chyba wręcz powinnam. Tak byłoby łatwiej i prościej. Nie chciałam dalej walczyć z Potterem, walczyć z samą sobą, więc to było chyba najlepsze wyjście, które mogło jeszcze cokolwiek uratować. Powinnam się z nim pożegnać i nawet niedawno chciałam tego pożegnania, ale teraz, stojąc z nim twarzą w twarz, wiedziałam, że to by niczego nie rozwiązało. Potrafiłam zrezygnować z wielu rzeczy, ale nie potrafiłam zrezygnować z Jamesa, nawet, jeśli miałabym go dostać w pakiecie ze wszystkimi jego głupimi pomysłami.
            Nie odpowiedziałam, więc Rogacz kontynuował.
- Powiedziałem wtedy, że jeśli naprawdę chcesz, żebym dał ci spokój, to proszę tylko o pożegnanie. Moja propozycja nadal jest aktualna, Lily. Powiedz, że nie chcesz mnie znać, a zniknę z twojego życia. Chcę, żebyś była szczęśliwa, nawet, jeśli ja będę musiał za to zapłacić – rzekł stanowczo. Pierwszy raz w życiu, dostrzegłam w jego słowach tyle powagi. On naprawdę był zdolny do puszczenia mnie wolno, jeśli taka była cena mojego szczęścia. Problem w tym, że tylko on mógł mi je dać.
- James, to nie tak… Nie możesz… – zaczęłam. Przerwałam na chwilę i wzięłam głęboki oddech. – Wiele razy chciałam, żebyś dał mi spokój, a ty akurat teraz, chcesz to zrobić?
- Lily, zrozum, że ja…
- Nie, Potter, to ty zrozum, że to nie były moje ostatnie słowa i na pewno nigdy nimi nie będą – wyjaśniłam, a potem go pocałowałam. Tak, ja pocałowałam jego. Świadomie, bo w tej chwili właśnie to chciałam zrobić. Nie wiedziałam, co będzie za minutę, za godzinę, jutro czy za rok. Pewnie będę tego żałowała. Pewnie będę się musiała tłumaczyć, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Chciałam żyć chwilą obecną tutaj, gdziekolwiek, byle z nim.
            Rogacz był zaskoczony takim obrotem sprawy. Ja zresztą też, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to. Kiedy go pocałowałam, nie zareagował od razu, ale teraz objął mnie w talii i przejął inicjatywę. Czułam jego usta na moich, czułam wbijającą się w moje plecy barierkę, czułam jego ręce na swoim ciele i było to cudowne uczucie.
 

Dorcas Meadowes
            Rozmawiałam z Syriuszem, kiedy Ann przyszła do mnie z pretensjami.
- To ma być to jej spanie? – spytała.
- Jakie spanie? Czyje spanie? – Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Od kiedy spanie w wykonaniu naszej przyjaciółki to całowanie się bez opamiętania z Jamesem?
- Co? O czym ty mówisz?
            Ann wskazała ręką na schody do dormitoriów i dopiero teraz załapałam. Lily stała z Jamesem na półpiętrze, całując się z nim. Ryzykowali przyłapaniem ich przez uczniów Gryffindoru, a jednak nic sobie z tego nie robili.
            Nie wiedziałam, jaką ostatecznie decyzję podjęła Lily, ale chyba nie taką. Byłam pewna, że znowu wyszło to pod wpływem chwili, ale tym razem nie mogłam jej pomóc. Będzie tego żałowała, stwierdziłam w momencie, w którym zniknęła z Jamesem w jego dormitorium.
- Czemu macie takie miny? – spytał Łapa. – Nie o to od początku chodziło?
- O to, ale… Zaufaj mi, tym razem to się nie skończy dobrze – wyjaśniła Ann, a potem popatrzyłyśmy na siebie zrezygnowane.
 

James Potter
            Myślałem, że moja decyzja ją uszczęśliwi, a ona kolejny raz mnie zaskoczyła. Nie chciała, żebym znikał z jej życia. Chciała, żebym był jego częścią, ale jeszcze nie wiedziałem, na jakiej zasadzie. Jednak czy to było w tej chwili ważne?
- James – zaczęła, przerywając pocałunek.
- Tak?
- Od teraz już w nic nie grajmy, proszę – powiedziała. Skinąłem głową, a potem zabrałem ją do swojego dormitorium.
            Kiedy tylko drzwi się za nami zamknęły, oparła się o nie, a ja znowu zacząłem ją całować. Czułem, że ona też tego chciała. Nie odrywając się od niej, zacząłem iść tyłem w stronę mojego łóżka, jednocześnie próbując uporać się z guzikami jej swetra. Pomogła mi z tym i rzuciła go na bok w chwili, kiedy potknąłem się o rozwalony fałszoskop. Nie zdążyłem złapać równowagi, więc runąłem na podłogę, pociągając ją za sobą. Upadek na stos książek walających się po podłodze nie był zbyt przyjemny, ale Lily zaśmiała się tylko. Ja również parsknąłem śmiechem, spojrzałem w jej śliczne, zielone oczy i zamieniłem się z nią miejscami tak, że teraz ona leżała pode mną. Musnąłem jej usta i spojrzałem na nią. Odgarnęła włosy z twarzy, po czym palcami przeczesała moje. Pocałowałem ją delikatnie, ale tym razem powstrzymała mnie od przerwania wykonywanej czynności.
~ * ~

            To było zbyt piękne, aby było prawdziwe, a jednak była tu. Dziewczyna, o której śniłem przez lata, leżała obok mnie. Na moim łóżku. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Patrzyła na mnie swoimi zielonymi oczami. Założyłem kosmyk jej włosów za ucho, a ona uśmiechnęła się do mnie.
- Lily…
- James, nic nie mów – poprosiła, a potem przysunęła się i położyła głowę na moim torsie, przytulając się. Objąłem ją ramieniem.
            Leżeliśmy tak, nie odzywając się do siebie i dobrze, bo słowa niepotrzebnie zmąciłyby tę ciszę. Wyczuwałem jej równy oddech i zapach owocowego szamponu do włosów, kiedy z uśmiechem na ustach spała w moich ramionach.
***

Na koniec jeszcze trzy sprawy:
1. Od razu uprzedzam, że Lily NIE przespała się z Jamesem, jeśli ktoś tak zinterpretował końcówkę, która swoją drogą jest bardzo słaba.
2. Wiem, że to dziwne, żeby pani Pomfrey wypuściła Syriusza na imprezę ze złamaną ręką, ale potrzebowałam go do czegoś, więc na imprezie się znalazł. Poza tym pielęgniarka też człowiek ;)
3. Teoretycznie schody do dormitoriów i dormitoria chłopaków i dziewczyn były osobno. W tym wypadku naciągnęłam ten fakt, gdyż potrzebowałam "balkoniku" do sceny, także mam nadzieję, że mi to wybaczycie.