niedziela, 30 listopada 2014

2. Dlaczego sama musiałam się o tym przekonać?

Zapraszam na kolejny rozdział :) 
Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
     Przez połowę drogi James nie przestawał się popisywać. Było to jego standardowe zachowanie, którego zwykle nie rezerwował specjalnie dla mnie, ale tym razem byłam jego głównym celem. Czasami nawet dziewczyny nie mogły powstrzymać się od śmiechu, posyłając mi wtedy przepraszające spojrzenia. On naprawdę się na mnie uwziął, pomyślałam. Przez tyle lat nauczyłam się nie zwracać na niego uwagi, ostatnio nawet się do tego przyzwyczaiłam, ale tym razem miałam już dosyć. Irytowały mnie jego głupie historyjki, które uważał za zabawne i wszystkie inne rzeczy, które opowiadał, a przy których jego koledzy ryczeli ze śmiechu, uzupełniając je o szczegóły.
     Kiedy kolejny raz James zaczął jedną z opowieści z udziałem Filcha, nie wytrzymałam.
- Dobrze wiesz, że wszyscy słyszeli już wasze bajki, więc nadal nie rozumiem, dlaczego ciągle je opowiadasz? Żałosne – wywróciłam oczami i oznajmiłam, że idę do łazienki, odprowadzana uważnymi spojrzeniami dziewczyn.
     Przeszłam parę metrów i wtedy usłyszałam za sobą kroki. Byłam pewna, że Potter wyszedł za mną. Nie zrażało go publiczne ośmieszanie się, ale ze mną wolał spotykać się sam na sam, co mnie strasznie irytowało. Szłam dalej, nie zwracając uwagi na przybliżające się kroki. Uderzyło mnie jednak coś innego. James się nie odzywał, co raczej nie było w jego stylu. Naprawdę mnie to zdziwiło, więc stanęłam. Byłam na niego zła, chociaż może i nie? Nie, nie czułam typowej złości, ale coś trochę innego. Zawód? Tak, to chyba było to.
- Chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że... – zaczęłam. Odwróciłam się szybko i mnie zamurowało. Stałam twarzą w twarz nie z Potterem, ale z jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie Ślizgonów. – Avery?
- Proszę, proszę... Lily Evans. Sama.
- Czego chcesz?
- Dlaczego myślisz, że coś od ciebie chcę? – spytał, udając zaskoczenie. – Nie wszyscy, tak jak Potter, za tobą szaleją.
     Może przesadzałam, myśląc, że tylko James potrafił doprowadzać mnie do szału tak szybko. Właśnie znalazłam kogoś, kto był zdolny zrobić to szybciej niż on. Avery, jeden z najpopularniejszych i najgroźniejszych Ślizgonów, na dodatek studiujący czarną magię.
- W takim razie odwal się – powiedziałam ze złością.
- Co tak ostro? Ja tylko szukam naszego wspólnego kolegi.
- To już nie jest mój kolega – powiedziałam lekceważąco, ale poczułam ukłucie w okolicy serca. Jeszcze dwa lata temu powiedziałabym Avery’emu kilka słów więcej, ale nie teraz. Moja przyjaźń z Severusem Snapem, czy cokolwiek to było, skończyła się pod koniec piątej klasy, kiedy ten nazwał mnie szlamą. Czułam się wtedy tak okropnie, że przez miesiąc nie odzywałam się prawie do nikogo. W jednej chwili straciłam to, od czego zaczęła się moja przygoda w świecie magii. To on mnie do niego wprowadził, a potem drastycznie oświadczył z pogardą, że na to nie zasługuję. Płakałam długo, ale w końcu, ze znaczną pomocą dziewczyn i Remusa, uporałam się z tym faktem i teraz Snape nic już dla mnie nie znaczył. Kiedy Huncwoci znęcali się nad nim, ja, jako prefekt, pozwalałam im, patrząc na to z chłodną satysfakcją, powtarzając w duchu, że sam sobie na to zasłużył.
     Stałam, wpatrując się w Avery’ego i ściskałam w kieszeni różdżkę, przygotowana na każdy atak z jego strony.
- I tak długo zajęło mu uświadomienie sobie, że nie powinien się z tobą zadawać.
- Przyjaźniliśmy się, a ja próbowałam odciągnąć go od czarnej magii, którą ty się zajmujesz. To bardzo dziwne, że mało kto o tym wie. Zastanówmy się, dlaczego... – zawiesiłam głos. – Może dlatego, że w Hogwarcie jest to z a k a z a n e.
- Hogwart już dawno zszedł na psy, od kiedy zaczęli do niego chodzić tacy jak ty.
- Czyli? – wiedziałam, że go prowokuję. Wiedziałam także, że Avery czuje przede mną pewien respekt, więc zwykle sobie z nim radziłam.
- Szlamy, które trzeba zlikwidować. On się budzi. Już niedługo...
- Bardzo to ciekawe – usłyszałam nagle znajomy głos – ale oszczędź nam tej gadaniny i zniknij stąd.
     Avery odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Rogaczem, który celował w niego różdżką.
- James Potter, osobisty ochroniarz Evans.
- Wynoś się stąd, bo jak nie to inaczej pogadamy – powiedział Rogacz.
- Nie musisz się tak unosić – odpowiedział Ślizgon. – Już sobie idę. Na razie Evans.
     Avery ominął Jamesa i udał się w przeciwną stronę. Dopiero wtedy ten opuścił różdżkę. Ja także się odwróciłam i poszłam dalej w stronę łazienki. Potter dogonił mnie i szedł obok.
- Czego od ciebie chciał? – spytał po chwili.
- Nie twój interes – odparłam nieuprzejmie, ale on jak zwykle i niestety, się nie zraził. – Czego chcesz? – zapytałam, wysilając się na możliwie najbardziej niekulturalny ton.
- Zastanawiam się, o co ci dzisiaj chodzi. Myślałem, że przed wakacjami się dogadaliśmy. Poza tym nie odpisałaś na żaden z moich listów.
- Już ci powiedziałam, ale mogę powtórzyć jeszcze raz: przeczytałam tylko ten, który dostałam dzisiaj, więc może dlatego nie odpisałam na poprzednie – rzekłam z ironią.
- To jednak nadal nie tłumaczy, dlaczego jesteś na mnie tak bardzo zła. Przecież nic ci nie zrobiłem.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz, co? Dlaczego nie możesz dać mi spokoju? Masz miliony innych dziewczyn, które oddałyby wszystko, żeby się z tobą umówić, a nękasz właśnie mnie – powiedziałam zła. Szczerze powiedziawszy byłam trochę dotknięta tym, że Potter robił ze mnie idiotkę, pisząc mi w liście te wszystkie rzeczy, których nie zamierzał wprowadzać w życie.
- Umów się ze mną – poprosił.
- Zapomnij, jesteś...
- Skąd możesz wiedzieć, jaki jestem, jeśli nie dajesz nam szansy bliższego poznania się? Nigdy mnie nie lubiłaś, to już wiem, ale w zeszłym roku sobie odpuściliśmy, prawda?
- Prawda, ale…
- Nadal trzymasz mnie na dystans – wszedł mi w słowo.
- Bo dobrze wiem, jaki jesteś. Nie muszę cię bliżej poznawać.
- Jeśli wszystko o mnie wiesz, chodź ze mną na randkę.
- Nie!
- Dlaczego?
- Bo nie jestem taka jak ty. Jeżeli mam się z kimś umówić, to z chłopakiem, który będzie chciał mnie na dłużej niż jedno spotkanie i od którego ja również dostanę więcej, niż ty możesz zaoferować.
- Skąd wiesz, że ja tego nie chcę? Skąd wiesz, co mogę ci zaoferować? – Tym pytaniem zbił mnie trochę z tropu. Może jednak w tym liście napisał prawdę?
- Znam mnóstwo dziewczyn, które zarwały przez ciebie noce, rozmyślając nad tym, dlaczego je rzuciłeś... – James parsknął śmiechem. – Uważasz, że to zabawne? Wszystkie dziewczyny masz na zawołanie, więc bawisz się nimi jak lalkami, a ja nie chcę być twoją kolejną zabawką.
- Jak na razie jesteś pierwszą, jak ty to ujęłaś, „lalką”, której nie mogę zdobyć.
- Jestem lalką, której ty n i g d y nie zdobędziesz. Jestem na zbyt wysokim poziomie, byś kiedykolwiek mógł do niego dotrzeć – powiedziałam i chciałam iść dalej, ale on kolejny już raz dzisiaj zatrzymał mnie, łapiąc moją rękę. Chcąc nie chcąc, musiałam się do niego odwrócić.
- Myślę, że nie znasz moich możliwości – posłał mi zadowolony uśmiech.
- Myślę, że kolejny raz jesteś zbyt blisko.
- Tak sądzisz? – Tym razem strzeliłam sama do własnej bramki, bo James, zadowolony z mojej odpowiedzi, przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej. Z n o w u. – Naprawdę zyskuję przy bliższym poznaniu – powiedział.
- Puść mnie!
- Umówisz się ze mną?
- Nie!
- W takim razie chyba mamy problem.
     Jak ja go nienawidziłam. Mieszał mi w głowie, a potem bezczelnie to wykorzystywał. Co ja miałam teraz zrobić? Musiałam dojść do jakiegoś kompromisu i to szybko. Myśląc nad tym, co mogłabym mu zaoferować w zamian za wypuszczenie mnie, poczułam nagle, że Potter zmienił pozycję tak, że teraz przyciskał mnie do ściany pociągu. Świetnie, teraz będę się musiała bardziej wysilić, pomyślałam. Serce biło mi jak szalone, kiedy patrzył mi prosto w oczy, czekając na mój ruch. Byłam tak zła, że w obecnej chwili najchętniej bym go zabiła i zakopała.
- Co ty robisz? – spytałam, kiedy udało mi się uwolnić od jego spojrzenia. – Czy mam ci wytłumaczyć, co to znaczy z a b l i s k o?
- Myślę, że doskonale wiem, co to znaczy.
- Doprawdy? – spytałam z ironią. James nadal się uśmiechał. Wiedział, że tę bitwę ma już wygraną. – Zróbmy tak – zaczęłam negocjować. – Ty mnie puścisz, a ja mimo tego, że jestem na ciebie wściekła, będę dla ciebie miła do końca podróży. – Potter zrobił zamyśloną minę i dodał po chwili.
- Myślę, że twoja oferta wystarczy na to, bym się odsunął. – Wywróciłam oczami, a on nadal stał tak, jak do tej pory. Spojrzałam na niego znacząco. Dopiero wtedy odsunął się niechętnie.
- A co mam zrobić, żebyś mnie puścił?
- Hmm, niech pomyślę... Powiesz mi, czemu jesteś na mnie zła i umówisz się ze mną. – No tak, mogłam się tego domyślić.
- Nie ma mowy.
- W takim razie...
- Ale – przerwałam mu – mogę rozważyć twoją propozycję randki. – James chwilę się we mnie wpatrywał, a potem powiedział:
- Niech stracę. – Puścił mnie, ale nadal się nie ruszył. – Mam nadzieję, że rozpatrzysz ją pozytywnie.
- Wątpliwe – odparłam.
- Mimo to, jest jakaś szansa – stwierdził Rogacz. – A jeszcze niedawno myślałem, że nie mogę liczyć nawet na to. – Ja również tak myślałam, ale musiałam coś wymyślić. Nie chciałam spędzić z nim reszty podróży, a byłam pewna, że on mógłby tak stać do czasu, aż dotarlibyśmy do Hogsmeade. Chociaż… Czy na pewno chodziło mi tylko o to, żeby mnie puścił?
     Nagle ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie. Zrobiło mi się żal Rogacza, a ja poczułam, jak opuszcza mnie wola jakiejkolwiek walki. Miałam dosyć ciągłego użerania się z nim. Wszystkie wypadki dzisiejszego dnia, które dotyczyły Jamesa, znacząco na mnie wpłynęły. Nie wiedziałam dlaczego, właśnie dałam mu cień szansy, na którą od dawna liczył. Przecież mogłam po prostu powiedzieć „nie”, tak jak robiłam to do tej pory po kilkanaście razy dziennie. Ale wtedy by mnie nie puścił, próbowałam przekonać samą siebie. Co prawda oboje wiedzieliśmy, jaka będzie moja odpowiedź, bynajmniej taką miałam nadzieję, dlaczego w takim razie odpuścił? O co mu chodziło? Coś mówiło mi, że powinnam jak najszybciej się wycofać, skończyć tą zabawę.
     Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Spojrzałam na niego. James stał i wpatrywał się we mnie ciepłym spojrzeniem swoich orzechowych oczu. Mogłam go wyminąć i odejść. Mogłam odwrócić się i pójść tam, gdzie pierwotnie planowałam. Czy nie na tym mi właśnie zależało, targując się z nim? Jednak nadal tego nie robiłam.
     W końcu się ruszyłam. James zrobił mi miejsce. Tego się nie spodziewałam. Kolejny już raz dzisiaj dałam się złapać na to samo zagranie. Potter przewidział mój ruch, dlatego znowu znalazł się bardzo blisko i zanim zdążyłam zareagować, pocałował mnie. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to taka, że chciałabym jak najdłużej trwać w tym stanie. Nikt nigdy nie całował mnie tak, jak to właśnie robił ON. Nawet mój ostatni chłopak, z którym zerwałam przed wakacjami. Nie muszę więc chyba tłumaczyć, że automatycznie odwzajemniłam pocałunek.
     W pewnej chwili ogarnął mnie strach. Co ja robię?, pomyślałam z paniką. Przecież to nie tak miało być. Byłam tego świadoma, ale nie mogłam zrobić nic. Nie mogłam albo nie chciałam. Czułam się obezwładniona i pokonana. Wiedziałam o tym, ale nie miałam siły ani chęci by próbować to zmienić.
     Całowaliśmy się nadal, a ja czułam się tak, jakbym była małym dzieckiem, odkrywającym zakazany świat dorosłych. Wiedziałam, że robię coś, co jest mi kategorycznie zabronione, a jednak świadomie w tym trwałam. Miałam zamknięte oczy. Potter trzymał mnie tak blisko siebie, że czułam zapach jego perfum, który doprowadzał mnie do obłędu i tonęłam w nim, nie mogąc zaspokoić pragnienia pozostania w jego silnych ramionach.
     Dopiero w chwili, kiedy na korytarzu pojawił się profesor Slughorn, zorientowałam się, że stoimy na wprost jego przedziału. Nie panowałam już nad sobą. Nie chciałam, żeby to się skończyło. Usta Jamesa były tak… delikatne, a zarazem pożądliwe. Wszystko krzyczało we mnie nie!, kiedy w końcu Rogacz odsunął się ode mnie.
- Panna Evans – przywitał mnie wesoło Slughorn – i pan Potter – spojrzał na Jamesa. – Na dodatek razem. A już wszyscy straciliśmy nadzieję.
- To nie tak… – zaczęłam, chociaż nie miałam zielonego pojęcia, co chcę powiedzieć. Rogacz nie odezwał się słowem. Co ja narobiłam?! Czułam, jak opanowuje mnie złość, jednak nie potrafiłam powiedzieć z jakiego powodu. Może dlatego, że profesor nam przerwał. Może dlatego, że stało się coś, do czego nigdy nie chciałam dopuścić, a co sprawiło mi naprawdę dużą przyjemność. Może dlatego, że James stał z tym swoim zadowolonym uśmiechem na twarzy, a może dlatego, że to ja złamałam własne zasady moralności.
     Gorączkowo myślałam, jak wyjść z twarzą z tej kompromitującej sytuacji. Dlaczego to zrobiłam? Co ja wyprawiam? Co się ze mną dzieje? Teraz już miałam pewność, że jestem zła, nie, wkurzona, na niego. Co on sobie myślał? Nagle wpadłam na pewien pomysł. Głupi, ale miałam nadzieję, że chociaż trochę uratuje sytuację. Slughorn nadal się uśmiechał, a ja czekałam na odpowiedni moment. Teraz, pomyślałam i rzuciłam na Jamesa upiorogacka.
- Jak mogłeś! To, że dziewczyny cię uwielbiają, nie znaczy, że każda chce się od razu z tobą całować. Jesteś egoistycznym, egocentrycznym idiotą z wysoką samooceną.
- Miałaś być dla mnie miła – wychrypiał Rogacz, opędzając się od upiorków. – Poza tym…
- Jestem miła – przerwałam mu, nie dając dokończyć zdania. – Uwierz mi, mogłam rzucić na ciebie coś o wiele gorszego. Poza tym doceń to, że cię nie walnęłam, bo w pełni na to zasługujesz.
     Slughorn stał teraz zszokowany. Patrzył to na mnie, to na Jamesa.
- Dzień dobry, panie profesorze – zwróciłam się do niego i posłałam mu swój najładniejszy uśmiech, a potem odwróciłam się i pobiegłam do łazienki. Chciałam jak najszybciej zniknąć z pola widzenia ich obu, więc Slughorn nie zdążył mnie nawet poinformować o spotkaniu Klubu Ślimaka. Usłyszałam jednak, jak zdezorientowany profesor mówi do Pottera:
- Co się tu właściwie stało?

~ * ~

     Weszłam do łazienki i z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi. Na szczęście nikogo w niej nie było. Podeszłam do umywalki, oparłam na niej ręce i spojrzałam w lustro wiszące na ścianie. Wyglądałam okropnie i tak też się czułam. Odkręciłam kran i obmyłam twarz zimną wodą. Trochę ochłonęłam, ale nie pomogło to zbyt wiele. Poprawiłam makijaż i przeczesałam włosy. Że też zawsze muszę wpakować się w coś głupiego, pomyślałam. Byłam zła, ale zła na siebie, bo dobrze wiedziałam, jakich sztuczek używa James, a ja głupia dałam się na nie nabrać.
- Lily, jesteś naiwną idiotką – powiedziałam do siebie. Tak, to były dobre określenia.
    Zastanawiałam się chwilę, co powinnam teraz zrobić. Nie byłam pewna, czy Rogacz powie o tym incydencie komukolwiek. Wydawało mi się, że nie. Chociaż z nim nigdy nic nie wiadomo, dodałam w myślach. Zaklęłam w duchu. Postanowiłam, że osobiście zapomnę o wszystkim, bo oficjalnie oczywiście nic się nie wydarzyło i łatwo będzie mi to podtrzymywać nawet w wersji dla Ann i Dorcas. Zresztą, kto będzie o to pytał? Udawanie przed innymi, nawet jeżeli znajdą się jakieś podejrzenia, nie będzie problemem, w końcu robię to prawie przez cały czas, myślałam. Zaraz jednak dodałam w duchu, że problem jest. Pocałunek z Jamesem był czymś, o czym nadal nie mogłam zapomnieć. Cudowne uczucie, które teraz nie da mi spokoju, pomyślałam zirytowana. Dlaczego największy idiota w szkole musi najlepiej całować?
- A dlaczego, ty, Lily Evans, chciałaś się z nim całować dalej? – zapytałam samą siebie. – Cholera – teraz zaklęłam głośno.
     Wychodząc z łazienki i idąc korytarzem z powrotem do przedziału, zastanawiałam się, czy James nie rzucił na ten ostatni list jakiegoś zaklęcia, które ujawniło się dopiero po otwarciu. Była taka możliwość, ale nie wiedziałam nawet, czy takie zaklęcie istnieje, a nawet jeżeli, wątpiłam, że Potter mógłby je znać. Poza tym to Petunia pierwsza otworzyła ten list, a nie ja. Nie mogłam znaleźć innego racjonalnego wytłumaczenia dla tego, co się dzisiaj ze mną działo. Myślałam jeszcze o jednym, ale to ostatnie napełniało mnie dziwnym strachem. Czułam, że jeżeli dopuszczę je do siebie, stanie się coś złego, dlatego nie myśląc więcej o tym, przybrałam odpowiednią minę i weszłam do przedziału.
    Kiedy znalazłam się w środku, zauważyłam, że Rogacza nie ma. Byłam bardzo ciekawa, gdzie on się podziewał.
- Gdzie James? – spytałam, siadając obok Ann.
- Poszedł za tobą, więc to raczej ty powinnaś wiedzieć – odparła moja blond przyjaciółka.
- Coś długo was nie było – stwierdził Syriusz. – Zgubiliście się czy co? – Rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, odwróciłam twarz w stronę okna i przyglądałam się migającym widokom.
     James przyszedł kilka minut później niż ja. Wyglądał, jakby się z kimś pobił.
- Co ci się stało? – spytał Lupin, gapiąc się na Pottera, którego idealna fryzura była… no cóż, nie tak idealna jak dwadzieścia minut temu.
- Zapytaj Evans – odparł ze złością. – Rzuciła na mnie upiorogacka.
- Za co? – tym razem zapytał Peter. James nie odpowiedział. Wszyscy z napięciem wpatrywali się w naszą dwójkę, ale ja także nie miałam zamiaru się spowiadać, więc znowu odwróciłam wzrok. Rogacz usiadł na swoim miejscu, a ja spojrzałam na niego. Nie był na mnie zły. Jego oczy, w których widziałam te dobrze mi już znane, radosne ogniki, błyszczały, a z jego twarzy wyczytałam satysfakcję i szczęście.
     Osobiście nadal byłam wkurzona na siebie. Ciągle głowiłam się nad tym, jak mogłam dopuścić do tego, co się chwilę temu wydarzyło. Odwróciłam wzrok od Jamesa w chwili, kiedy drzwi przedziału otworzyły się i pojawiła się w nich czarownica z wózkiem ze słodyczami.
- Chcecie coś z wózka? – spytała.
     Huncwoci rzucili się w jej stronę, przepychając się w drzwiach. Chwilę potem wracali na swoje miejsca z garściami pełnymi różnych słodyczy. Spojrzałam porozumiewawczo na Ann, a potem spokojnie, nie robiąc tłoku podeszłyśmy do wózka.
- Poproszę dwa dyniowe paszteciki – powiedziałam i wręczyłam czarownicy pieniądze.
- Cześć, Lily – usłyszałam. Schowałam resztę do kieszeni i podniosłam głowę. Po drugiej stronie korytarza stał Sean Whitby z Hufflepuffu.
- Hej, Sean – odparłam. – Co słychać?
- W porządku. A co u ciebie?
- Jakoś leci. – Zapadła cisza. – Muszę iść. Do zobaczenia później – uśmiechnęłam się i wróciłam do przedziału.
- Co to było? – spytała Ann, siadając koło mnie.
- Co? – zapytałam, nie wiedząc, o co jej chodzi.
- Od kiedy rozmawiasz z Seanem?
- O ile wiem, nie jest to zabronione. Poza tym on pierwszy do mnie zagadał, więc grzecznie odpowiedziałam – wyjaśniłam, ale z jej miny wywnioskowałam, że nie była do końca przekonana.
     James uważnie przysłuchiwał się naszej wymianie zdań. Kiedy skończyłyśmy, a ja otworzyłam mój dyniowy pasztecik, powiedział, zwracając się do mnie:
- Ale musisz przyznać, że nieźle ca... – Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w niego szybciej, niż on zdążył dokończyć zdanie.
- Tylko spróbuj, a nie wyjdziesz z tego przedziału żywy – zagroziłam mu. James uśmiechnął się szeroko.
- Jak sobie życzysz, ale mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy – dodał.
- Jeśli mówiąc „kiedyś”, masz na myśli „nigdy”, to masz rację – odparłam, schowałam różdżkę i zajęłam się jedzeniem, chociaż wcale nie byłam pewna moich słów.
- Co się właśnie stało? – spytał Syriusz. Odwróciłam się w jego stronę i zauważyłam, że znowu wszyscy patrzyli na nas zdezorientowani.
- Nie twój interes – powiedziałam ze złością.
     Przez resztę drogi James przyglądał mi się uważnie, a ja próbowałam go ignorować. Na szczęście Black rozpoczął temat Quidditcha i cała podróż minęła na omawianiu przyszłych meczy, chociaż ani ja, ani Rogacz, nie braliśmy w tych dyskusjach udziału, zatopieni we własnych myślach.

~ * ~

     Pod wieczór dojechaliśmy do Hogsmeade. Chciałam w końcu uwolnić się od Huncwotów, więc zebrałam swoje rzeczy i szybko wyszłam na peron. Dziewczyny dogoniły mnie i razem wsiadłyśmy do pustego powozu. Już miałyśmy ruszyć, ale nie zdążyłyśmy i zanim któraś z nas zareagowała, chłopacy wgramolili się za nami. Ani chwili spokoju, pomyślałam.
- No nie! – jęknęła Ann, jednak tamci tylko uśmiechnęli się złośliwie.
- Wiesz co, wolę jednak siedzieć na przeciwko ciebie niż obok – powiedział James, zajmując miejsce. – Lubię na ciebie patrzeć, nawet wtedy, gdy masz ochotę mnie zabić.
- Nie wytrzymam! Pojadę następnym – oznajmiłam i wstałam.
- Lily, daj spokój – uspokoiła mnie Dor. – Co się z tobą dzisiaj dzieje? Przecież Rogacz nie zachowuje się inaczej niż zwykle. Chyba, że o czymś nie wiem?
     Dorcas miała rację. Potter zachowywał się tak, jak zwykle. Z jej tonu wywnioskowałam jednak, że jest bardzo ciekawa, dlaczego James oberwał ode mnie upiorogackiem, ale postanowiłam nikomu o tym nie mówić i miałam zamiar dotrzymać postanowienia. Jeśli chodziło o zachowanie Pottera to dawno już do niego przywykłam i nauczyłam się nie zwracać na nie uwagi, ale po tym wszystkim, co się dzisiaj stało, chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od niego.
- Co masz na myśli? – spytałam jednak z obawą.
- Nic – odparła niepewnie. – Siadaj. – Ann pociągnęła mnie za rękę, a ja chcąc, nie chcąc z powrotem usiadłam.
     W końcu ruszyliśmy i wkrótce dotarliśmy do zamku. Po tylu godzinach podróży byłam strasznie głodna. Miałam nadzieję, że Dumbledore nie będzie długo gadał. Poza tym, chciałam jak najszybciej zostać sama.
     Weszłyśmy do Wielkiej Sali. Wszyscy nauczyciele siedzieli już na swoich miejscach. Większość ławek przy stołach dla uczniów także była zajęta. Poszukałam wzrokiem jakichś wolnych przy stole Gryfonów i ruszyłam w tamtą stronę.
     Kiedy wszyscy byli już obecni, profesor McGonagall wprowadziła pierwszorocznych. Jedni byli przestraszeni, inni zafascynowani zaczarowanym sufitem. Tiara Przydziału nie śpiewała zbyt długo, więc wkrótce Ceremonia Przydziału dobiegła końca. Po przemowie dyrektora rozległy się oklaski. Na stołach pojawiło się jedzenie, a ciszę zastąpiły głośne rozmowy i śmiechy. Pierwszy raz dzisiaj czułam się naprawdę dobrze. Tego brakowało mi przez ostatnie dwa miesiące.
     Podczas kolacji przez cały czas myślałam o chwili spokoju i prywatności, ciepłym łóżku i (chociaż nie chciałam) o Jamesie.
     Jak co roku, pierwsza noc, była nocą rozmów. Moje współlokatorki także wyznawały tę zasadę, ale chociaż Ann i Dorcas zadawały mi mnóstwo pytań, od razu poszłam spać. Nie chciałam rozmawiać przy świadkach. Poza tym na razie w ogóle nie chciałam dzielić się z nimi moimi obawami, a już na pewno nie tym, co wydarzyło się w pociągu. Chociaż musiałam przyznać, że James miał rację. Naprawdę dobrze całował. Zastanawiałam się tylko, dlaczego sama musiałam się w końcu o tym przekonać.

sobota, 15 listopada 2014

1. Nie nazywaj mnie "swoją Lilią"!

Witajcie!

     Kolejny raz zakładam bloga z moją własną historią Lily Evans i Huncwotów. Pierwsze rozdziały tego opowiadania powstały już w 2008 roku, jednak na długo zaprzestałam dalszego pisania. Na szczęście jakieś 3 lata temu powróciłam do tego i zajmuję się tym do dziś. Decyzja o ponownym zagłębieniu się w świat magii wykreowanej przez Rowling była jedną z najlepszych podjętych przeze mnie ostatnimi czasy. 
     Nie marudzę dłużej, tylko zapraszam do czytania i komentowania, gdyż chciałabym po prostu wiedzieć, czy ktoś tu zagląda i czy w ogóle ma sens publikowanie tutaj czegoś :)

P.S. Chciałam jeszcze dodać, że całość pisana jest z różnych punktów widzenia poszczególnych bohaterów (czyt. narracja pierwszoosobowa).

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
     Obudziłam się wcześnie rano. Słońce dopiero wschodziło. Odetchnęłam z ulgą. O jedenastej czekał mnie wyjazd do Hogwartu. Poleżałam jeszcze trochę w łóżku, napawając się tą myślą, potem wstałam i poszłam do łazienki, załatwić poranną toaletę. Umyłam się, ubrałam i zeszłam na dół na śniadanie.
     Mama krzątała się już w kuchni. Smażyła naleśniki, popijała kawę oraz słuchała porannych wiadomości, lecących w radiu. Petunia także już wstała. Gdy weszłam do kuchni, obrzuciła mnie zabójczym spojrzeniem, a ja westchnęłam smutno. Od czasu, kiedy zaczęłam przyjaźnić się z Severusem oraz od kiedy okazało się, że jestem czarownicą, nasze relacje zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni. Moja siostra mnie nienawidziła, a ja nie mogłam nic zrobić. Przecież nie miałam wpływu na to, co się stało. Petunia uważała, że jestem dziwaczką, a mnie strasznie to bolało. Rozłąka z rodzicami na czas roku szkolnego nie była przyjemna, ale wakacje były chyba jeszcze gorsze. Coraz więcej czasu spędzałam poza domem, gdzie nie narażałam się na towarzystwo Petunii. Chociaż od pierwszego listu z Hogwartu minęło już sześć lat, nadal nie mogłam pogodzić się z zachowaniem mojej siostry. Od tego czasu robiłam, co mogłam, by naprawić nasze stosunki, ale niestety nic nie pomagało.
- Cześć, mamo – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
- Cześć, Lilcia.
     Byłam do niej bardzo podobna: dosyć wysoka, miałam zielone oczy w kształcie migdałów i długie, lśniące rude włosy. Jednak na twarzy mojej mamy widać już było zmarszczki. Mimo to, ciągle gościł na niej uśmiech, który, szczerze mówiąc, również po niej odziedziczyłam.
- Co słychać? – spytałam, zwracając się do Petunii.
- A co cię to obchodzi? – odpowiedziała. – Zajmij się swoimi sprawami. Na szczęście już dzisiaj dowiesz się, co u twoich walniętych przyjaciółek.
- Tuniu! – krzyknęła mama. – W tej chwili przestań. Ile razy mam ci powtarzać?
- One nie są walnięte – odparłam, ignorując wybuch mamy. – Po raz kolejny pytam, o co ci chodzi? Dlaczego tak się zachowujesz?
- Mam siostrę wariatkę. Muszę się tłumaczyć przed znajomymi. Mam dosyć takiego życia. Dobrze, że już wyjeżdżasz – powiedziała i wybiegła z kuchni.
     Te argumenty słyszałam już milion razy, ale nadal nie mogłam ich zaakceptować. Czasami wydawało mi się, że ona po prostu jest zazdrosna. Nie potrafiła pogodzić się z faktem, że to ja byłam czarownicą, a nie ona i chociaż naprawdę to nie była moja wina, Petunia ciągle mnie nią obarczała i nie zapowiadało się na to, by kiedykolwiek mogła mi to wybaczyć.
     Zrezygnowana zjadłam z apetytem naleśniki z syropem klonowym. Kiedy skończyłam, mama spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- Nie zwracaj na nią uwagi. To nie twoja wina. Jej też jest ciężko.
- Daj spokój – urwałam jej ostro. – Nie musisz jej tłumaczyć. Ona już mnie osądziła wcześniej, zanim przyszedł list z Hogwartu, więc nie mam zamiaru nadal próbować załagodzić sytuacji, bo ani ja, ani ty, ani tata nie mamy na nią wpływu. Już nie – dodałam ze smutkiem.
     Wypiłam herbatę.
- Tata już wstał? – spytałam po chwili. – Za chwilę musimy wyjechać. – W tej chwili wszedł do kuchni mój ojciec, wysoki, przystojny bankowiec z czarnymi włosami oraz ciemnymi oczami.
- Cześć, dziewczyny – uśmiechnął się. – O mnie mówicie? Zaraz możemy jechać, tylko wypiję kawę.
     Poszłam na górę po kufer i klatkę mojej ukochanej sowy. Już od tygodnia jej nie było. Niepokoiło mnie to. Weszłam do pokoju i ku mojemu zdumieniu, Kiss (moja sowa) siedziała na biurku. Podeszłam do niej i pogłaskałam po głowie.
- Kolejny list od twojego walniętego wielbiciela – usłyszałam za plecami głos Petunii. Odwróciłam się.
- Z jakiej racji wchodzisz do mojego pokoju i odbierasz moje listy? – spytałam ze złością.
- Z jakiej racji twoja sowa zakłóca mi ciszę? Kto to w ogóle wymyślił, żeby pocztę nosiły zwierzęta? – Obrzuciłyśmy się nawzajem zabójczymi spojrzeniami. – Masz – rzuciła mi list, który do tej pory trzymała w dłoni. – Mam nadzieję, że wyjdziesz za tego Pottera i jak najszybciej znikniesz z mojego życia.
- Wynoś się stąd! – krzyknęłam. Petunia nadal stała w drzwiach. – Masz rację, powinnam zniknąć z twojego normalnego życia – przy słowie normalny nakreśliłam w powietrzu cudzysłów. – Jestem inna niż ty. Nie jest to moja wina, ale jak widać, nie potrafisz tego zrozumieć! – Spojrzałam na nią. – Już nie jesteśmy siostrami. A teraz wyjdź stąd.
     Petunia była zdezorientowana, ale ja w końcu wiedziałam, na czym stoję. Dłużej tak nie mogłam. Odwróciłam się w stronę okna, nie zwracając już na nią uwagi. Czekałam. Po chwili usłyszałam, jak wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi. Byłam cierpliwa, ale zbyt duży miałam do niej żal, by nadal dawać się poniżać i upokarzać.
     Spojrzałam na list, który mi rzuciła. Wiedziałam, że musiała go przeczytać, bo inaczej nie mogłaby wiedzieć, kto go przysłał. Domyśliłam się, że to kolejny list miłosny od Pottera. W te wakacje był to już chyba setny. Pierwszy, który od niego dostałam, przeczytałam, ale muszę przyznać, że namącił mi w głowie, więc reszta od razu lądowała w koszu. Jeszcze do niedawna sądziłam, że Potter to zapatrzony w siebie idiota, który myśli, że jak jest popularny, to wszystko mu wolno. Od pierwszej klasy znęcał się nad młodszymi, królując w szkole. Miał każdą dziewczynę, jaką chciał, a te, które pominął, śliniły się na jego widok, piszcząc z radości, kiedy przypadkowo na nie spojrzał. Na początku było mi to obojętne, ale od czasu, kiedy po trzeciej klasie pokłóciliśmy się na peronie, a nasi rodzice dzięki temu zaznajomili się, a w konsekwencji tego także zaprzyjaźnili, naprawdę na poważnie zaczął interesować się mną. Inne dziewczyny zazdrościły mi tego, że James poświęca mi tyle uwagi. Uważały, że powinnam być mu wdzięczna. Kiedy szłam korytarzem, spotykałam się z ich wzrokiem, wyrażającym niedowierzanie i oburzenie. Nie mieściło im się w głowie, że jakaś dziewczyna nie chce się z nim umówić, bo dla nich był to szczyt marzeń. Od tego czasu zaczęłam z nim ostro walczyć, jednak w zeszłym roku, doszłam do wniosku, że jeśli mu odpuszczę, on również trochę przystopuje. Zawiesiliśmy więc broń i powoli zaczęliśmy się dogadywać. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, rozmawiając na różne tematy, chociaż bez uszczypliwych uwag się nie obywało. Mimo to zaczęłam dostrzegać w nim drugie oblicze, które szczerze powiem, trochę mnie urzekło. Kiedy nie latał po szkole z pytaniem: „Evans, umówisz się ze mną?”, był naprawdę fajnym chłopakiem, czego przez te wszystkie lata, kiedy musieliśmy spotykać się także podczas wakacji na spotkaniach towarzyskich naszych rodziców, nie udało mi się dostrzec, a może po prostu nie chciałam, zła na wszystkich, że tak potoczyły się sprawy. W pewnym momencie poczułam do niego swego rodzaju sympatię, do której oczywiście jeszcze się nie przyznałam, bo znowu nie dałby mi spokoju, jednak ta z biegiem czasu przeszła nawet w coś więcej. Podczas miesięcy składających się na szóstą klasę naprawdę go polubiłam i dałam taryfę ulgową, chociaż nie zrezygnowałam ze złośliwości pod jego adresem, gdyż oboje już do tego przywykliśmy. Raz czy dwa zastanawiałam się nad tym, czy by mu nie dać szansy, ale w takich chwilach w końcu odzywał się rozsądek, który szybko wybijał mi to z głowy. Może gdyby Potterowi zależało na czymś więcej niż tylko na jednej randce, randce, po której postawiłby przy moim nazwisku haczyk, mogłabym obdarzyć go jakimś poważniejszym uczuciem niż skrywaną przeze mnie sympatią, ale n i c w i ę c e j. Bałam się mu zaufać, gdyż znałam jego taktykę: randka, a potem porzucenie, po którym połowa dziewczyn w szkole wylała już tony łez. Wiedziałam o tym, bo niektóre z nich były moimi znajomymi. W każdym przypadku działał tak samo, a ja nie chciałam być jego kolejną zabawką.
    Wakacje, które właśnie się kończyły, były inne od tych, które miały miejsce w przeciągu ostatnich lat, gdyż ani razu nie spotkaliśmy się z Potterami. Oni spędzali wakacje w Paryżu, my w Londynie i chociaż proponowali nam wspólny wyjazd, ja kategorycznie oznajmiłam rodzicom, żeby nawet o tym nie myśleli. Dwa, trzy spotkania z Jamesem mogłam przeżyć, udając, że jestem zadowolona z jego towarzystwa, bo latami robiłam podobnie, ale być z nim dzień w dzień przez kolejne sześćdziesiąt dni, było już przesadą, szczególnie, jeśli wzięłoby się pod uwagę nasz rozejm.
     Przez dwa miesiące wakacji dużo myślałam o naszej znajomości. Znienawidzona przeze mnie natura Pottera biła się z tą, którą poznałam w zeszłym roku, kiedy spacerowaliśmy po Błoniach, śmiejąc się i rozmawiając. Po głębszej analizie ta druga w końcu wygrała. Dziwne, ale przez bite dwa miesiące cały czas o nim myślałam, nie mogąc wyrzucić z myśli miłych wspomnień. Brakowało mi jego towarzystwa, głupich tekstów i tego zarezerwowanego tylko dla mnie ciepłego spojrzenia jego orzechowych oczu, po którym odpuszczałam mu większość przewinień. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale czułam do niego swego rodzaju pociąg.
     List, który teraz trzymałam w dłoni, powinien nieotworzony, od razu wylądować w śmietniku jak cała reszta, którą dostałam. Po rozmowie z siostrą byłam jednak zdruzgotana, więc stwierdziłam, że jest mi już wszystko jedno. Otworzyłam go i serce zabiło mi mocniej. Zignorowałam to i zabrałam się za czytanie.

Droga Lily!
     Pierwszy raz od czterech lat nie widzieliśmy się podczas wakacji. Dziwnie się czułem, nie mając Cię w zasięgu wzroku, brakowało mi Ciebie.
     Przez całe wakacje nie odpisałaś na żaden z moich listów. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Martwiłem się i martwię nadal, ale chyba jest to zwyczajna reakcja, jeśli osoba, na której strasznie ci zależy, nie daje znaku życia przez dwa miesiące. W sumie to nie wiem, jak powinienem się czuć, bo przed Tobą nigdy tak naprawdę nie zależało mi na żadnej dziewczynie, ale czuję się dziwnie niespokojnie. Rodzice też mają już dosyć mojego ciągłego gadania tylko o Tobie, więc zapewne cieszą się, że już dzisiaj wyjeżdżam do Hogwartu.
     Nie wiesz, jak bardzo się za Tobą stęskniłem. Za Twoim uśmiechem oraz oczach, w których ostatnio nie widziałem już nienawiści i żądzy mordu, lecz sympatię i radość. Wydaje mi się, że szczerą.
     Ciągle o Tobie myślę i wspominam chwile spędzone razem, kiedy nie wrzeszczałaś na mnie, tylko śmiałaś, posyłając mi najpiękniejszy uśmiech. Uwierz, że byłem wtedy przeszczęśliwy, wiedząc, że Twoja radość była moją zasługą.
     Wierz mi lub nie, ale zmieniłem się. Jako pierwsza tego dokonałaś, wywracając moje życie do góry nogami. Postaram się w tym roku zapracować na Twoją uwagę.
     Liczę na to, że w końcu dasz się zaprosić na randkę. Zależy mi na Tobie. Nie każ mi dłużej czekać.

Twój James
P.S. Strasznie się cieszę, że już dzisiaj Cię zobaczę.

     Ten list trochę mnie zszokował. Właśnie dlatego nie czytałam poprzednich. I tak zbyt dużo myślałam o Rogaczu, żeby jeszcze analizować jego wyznania.
     Treść była, mało powiedziane, że dziwna. Zaskakująca, chociaż czytając to wszystko, zrobiło mi się miło. Potter już wcześniej wyznawał mi swoje uczucia, ale jakoś nie zwracałam na to większej uwagi. Te natomiast brzmiały tak szczerze, że aż nienaturalnie. I ten podpis: „Twój James”. Mój. Mój James. Mój James Potter. Sławny James Potter, jeden z Huncwotów, do których należeli również jego najlepsi kumple Remus Lupin, Syriusz Black oraz Peter Pettigrew, był szkolnym amantem, którego jeszcze niedawno naprawdę nie cierpiałam. Teraz jednak trochę się zmieniło. Zakumplowaliśmy się. On przystopował i trochę wydoroślał, a ja… No właśnie, ja… 
- Lily, co ty tam robisz? – usłyszałam z dołu głos taty, który wyrwał mnie z zamyślenia.
- Już idę! – krzyknęłam. Chciałam wyrzucić list, ale zmieniłam zdanie. Włożyłam go z powrotem do koperty, a potem zamknęłam Kiss w klatce. W jednej ręce trzymając kopertę, w drugiej moją sowę, w końcu biegiem zeszłam na dół.
- No, nareszcie – ojciec pokręcił głową. Wziął kufer i klatkę, i zaniósł do samochodu, a ja podeszłam do mamy.
- Widzę, że Kiss wróciła – uśmiechnęła się, a ja skinęłam głową. – Tak się martwiłaś, a ona nawet coś przyniosła – mama zauważyła list od Jamesa, który nadal trzymałam w dłoni.
- Taaak – potwierdziłam.
- Od kogo? – spytała.
- A jak myślisz? Od pewnego natrętnego Huncwota. – Powiedziałam to zbyt ostro, niż miałam zamiar. James mimo wszystko nadal czasami mnie irytował, ale tym razem nie miałam mu za złe tego listu. Powiem szczerze, że nawet trochę poprawił mi nim humor. W chwili obecnej moja złość nie była wywołana jego natręctwem, ale rozmową z Petunią, o której chciałam jak najszybciej zapomnieć.
- James Potter – powiedziała mama z nutką pytania w głosie.
     Podałam jej list, który przeczytała, a potem spojrzała na mnie zaskoczona. Może mi się wydawało, ale przez chwilę widziałam w jej oczach rozbawienie. Ona od początku lubiła Jamesa i chociaż zawsze podczas naszych spotkań kazała mi się zachowywać jak na wychowaną dziewczynę przystało, wiedziała, że go nie cierpię. Trochę ubolewała nad niewykorzystaną szansą wyjazdu do Paryża, ale uwzględniła mój protest i zgodziła się z nim. Przez ostatnie dwa miesiące czasami pytała mnie, czy nie żałuję swojej decyzji, próbując przekazać mi jakąś insynuację, ale ja za każdym razem uparcie twierdziłam, że nie, niezależnie od tego, jakie było moje zdanie na ten temat.
- To już chyba setny w te wakacje – pożaliłam się, próbując zatuszować mój zły humor. Miałam nadzieję, że nie zorientuje się, co jest prawdziwym powodem mojego niezadowolenia.
     Ona na szczęście uśmiechnęła się tylko i mnie przytuliła. Nie trwało to jednak długo, bo w drzwiach stanął tata.
- Chodźcie, bo się spóźnimy.

~ * ~

     Kiedy weszliśmy na peron dziewięć i trzy czwarte, Express do Hogwartu już stał. Jak co roku, w każdy pierwszy dzień września, panował tu tłok i zamieszanie. Jedni pierwszoroczniacy płakali, inni szukali swoich zwierzaków czy bagaży. Ktoś krzyczał, biegł, stał, rozglądając się niepewnie. Po prostu nie dało się tego opisać. Przypomniałam sobie moją pierwszą wizytę tutaj. Sześć lat temu to ja byłam pierwszorocznym i to na dodatek z mugolskiej rodziny, więc znałam ból, który teraz odczuwali nowi uczniowie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam za rodzicami, którzy pchali mój wózek.
     Od początku rozglądałam się uważnie, szukając w tym tłumie kogoś znajomego. Dostrzegłam parę osób, ale nie miałam ochoty na rozmowę z nimi. Potrzebowałam moich przyjaciółek, których jak na złość nigdzie nie widziałam, za to szybko zauważyłam całą czwórkę Huncwotów, którzy na szczęście nie zwrócili na mnie uwagi.
     Szłam dalej, aż w końcu się zatrzymaliśmy, spotykając rodziców Pottera. Rzuciłam więc tylko krótkie i szybkie „Dzień dobry” i odeszłam kawałek, nadal wypatrując dziewczyn. Nie chciałam znowu stać się celem pytań oraz opowieści, jak to Rogacz wspominał o mnie przez całe wakacje. Każde spotkanie zaczynało się w ten sam sposób. Rodzice Jamesa byli bardzo sympatyczni i w przeciwieństwie do ich syna, lubiłam ich. Pani Potter nie raz przepraszała mnie za jego zachowanie i tłumaczyła, że mu przejdzie, ale ostatnimi czasy chyba wszystkie trzy, włączając w to moją mamę, doszłyśmy do wniosku, że może nie być to takie proste.
- Cześć, Liluś!
     Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Ann i Dorcas, które od razu rzuciły mi się na szyję. Cieszyłam się, że w końcu jestem w swoim świecie, wśród swoich znajomych, wśród tego, co znałam najlepiej i wśród czego najlepiej się czułam. Przez te dwa miesiące bardzo mi tego wszystkiego brakowało. Dziewczyn tak długo nie widziałam, że po chwili rozmowy od razu zauważyłam zmianę mojego nastroju. Wszystko się we mnie cieszyło. Musiałam przyznać sama przed sobą, że nie potrafiłam już żyć normalnie. Świat moich rodziców, który do niedawna był jedynym, jaki znałam, nie był już moim. Nie potrafiłam się w nim teraz odnaleźć. Nie pasowałam do niego, a moja siostra dogłębnie mi to dzisiaj uświadomiła i mimo wszystko po części musiałam przyznać jej rację.
- Jak wakacje? – spytałam, kiedy zdołałam się od nich uwolnić.
- Nie były najgorsze – odpowiedziała Dorcas.
- Moje też nie. Ciekawe co słychać u Huncwotów? – stwierdziła Ann. – Widziałyście ich gdzieś?
- Taak, gdzieś mi mignęli – odpowiedziałam po chwili na pytanie mojej blond przyjaciółki.
- A co u ciebie, Lil? – spytała Dorcas. – Pojechaliście z Jamesem do Paryża? – dodała, a ja uderzyłam ją za tą aluzję.
- Nie i oprócz tony listów od Pottera, to moje wakacje były w porządku. – Uśmiechnęłam się, by zatuszować moją irytację w związku z tematem rozmowy. Nie określiłam jeszcze moich uczuć do niego, więc nie chciałam, by dziewczyny zaraz zaczęły tworzyć swoje teorie.
     Spojrzałam na zegarek. Zostało dziesięć minut do odjazdu.
- Chyba czas pożegnać się z rodzicami – powiedziałam. – Potem poszukamy jakiegoś przedziału – dodałam. Wymieniłyśmy jeszcze kilka zdań, a następnie się rozstałyśmy.
     Ruszyłam w stronę rodziców, którzy nadal rozmawiali z Potterami. Zrobiło mi się smutno. Nienawidziłam pożegnań. Nie należałam już do świata mugoli, to prawda, ale rodzice to rodzice i obojętnie kim by byli i co robili, tych dwoje ludzi było najważniejszych w moim życiu i nie było mi łatwo opuszczać ich na tak długi czas. Nie miałam jednak innego wyboru. Został mi jeszcze rok nauki w Hogwarcie, a potem prędzej czy później i tak wyprowadzę się z domu. Wciągnęłam głęboko powietrze i szłam dalej.
     Myślałam, że zostało mi jeszcze trochę czasu, zanim dojdzie do mojego pierwszego w tym roku szkolnym spotkania z Jamesem Potterem, ale on nie próżnował, bo dogonił mnie w momencie, kiedy byłam jakieś dwadzieścia metrów od rodziców. Nie była to odpowiednia chwila na spotkanie z nim. Po dzisiejszym liście nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, jak się zachować. Chciałam najpierw poradzić się dziewczyn.
     Zanim James się do mnie odezwał, zdążyłam pomyśleć w duchu: Tylko nie on. Spróbowałam go zignorować, ale niestety, nie udało mi się to, więc po prostu przyśpieszyłam. Nic to jednak nie dało. Potter wyprzedził mnie i stanął przede mną, zagradzając mi drogę.
- Jak tam wakacje, moja Lilio? – zagadnął z uśmiechem. Kątem oka dostrzegłam resztę jego kumpli, którzy z pewnej odległości przypatrywali się jego podrywowi. Napotkawszy wzrok Remusa, który mi pomachał, uśmiechnęłam się. – Nie odzywałaś się przez całe wakacje. Martwiłem się.
- Jak widać nic mi nie jest, a wakacje byłyby o wiele lepsze bez tych twoich głupich liścików miłosnych – powiedziałam z lekką złością. Nie chciałam tak na niego naskoczyć, ale nadal wszystko się we mnie gotowało po rozmowie z Petunią. Poza tym pierwszy raz czułam się niepewnie podczas rozmowy z nim. Potter patrzył na mnie z zadowoleniem na twarzy. – Z czego się cieszysz? – spytałam.
- Warto wiedzieć, że przeczytałaś moje listy – jego twarz wyrażała satysfakcję.
- Dzisiejszy był pierwszym i ostatnim – skłamałam.
- To już jakiś początek... – Wywróciłam oczami i nagle coś sobie przypomniałam.
- A tak w ogóle, nie nazywaj mnie s w o j ą L i l i ą! – krzyknęłam, ale James nie zareagował. Jego twarz nie wyrażała teraz żadnych głębszych uczuć. Zrobiłam krok do przodu i ku mojemu zdziwieniu Potter odsunął się, przepuszczając mnie. Zaskoczona, zrobiłam kolejny krok. Znowu nic. Już miałam nadzieję, że przez wakacje James przemyślał swoje zachowanie i jeszcze bardziej zszedł z torów, ale jak to się mówi, nadzieja matką głupich.
     Chciałam iść dalej, ale w tym momencie Potter złapał mnie za nadgarstek.
- Puść mnie – zażądałam, ale Rogacz zbył moją prośbę. Pociągnął mnie za rękę, którą nadal trzymał w mocnym uścisku, a ja znalazłam się bardzo blisko niego. Z b y t   b l i s k o. Objął mnie w tali i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej tak, że teraz nasze ciała się dotykały. Mój mózg wydawał ostrzegawcze komunikaty, serce biło jak szalone, ale ja nie mogłam nic zrobić.
- Miło cię znowu widzieć – powiedział James. Ręką, którą jeszcze sekundę temu obejmował mnie w tali, uniósł moją brodę tak, że musiałam spojrzeć w jego orzechowe oczy, w których widać było radość i ulgę.
- Puść mnie – powtórzyłam – bo jak nie...
- To co?
- Jesteś jedyną osobą, która tak mnie wkurza. Myślałam, że sobie odpuściliśmy – zauważyłam.
- Tak, ale każda okazja jest dobra do spędzenia z tobą chwili sam na sam. Szczególnie, że wakacje spędziliśmy osobno – uśmiechnął się szeroko. Tego było już za wiele. Wolną ręką spróbowałam go od siebie odepchnąć. Nie liczyłam na jakikolwiek rezultat, ale, o dziwo, Potter mnie puścił.
- Jesteś nienormalny.
- A ty urocza jak się złościsz – odwdzięczył się. – Do zobaczenia – powiedział i puścił do mnie oko.
- Jeśli znowu zaczniesz do mnie startować ze swoimi tanimi tekstami na podryw, zapomnij o mojej dobroci! – krzyknęłam jeszcze za nim.
     Byłam poirytowana. Spotkania z Jamesem zawsze wyzwalały we mnie najgorsze uczucia. Myślałam, że Rogacz przez wakacje zmądrzał, tak jak mi napisał w liście, ale jak widać, nadal umiejętnie doprowadzał do pożądanych przez niego sytuacji i po miłym zakończeniu szóstej klasy, znowu wracał do swojego taniego podrywu. Jeszcze chwilę patrzyłam, jak Potter idzie do swoich kumpli, którzy, gdy do nich dotarł, poklepali go po plecach, a potem razem ruszyli w stronę pociągu. James odwrócił się jeszcze i obdarzył mnie ostatnim uśmiechem zadowolenia. Zignorowałam go i nie oglądając się więcej za siebie, pobiegłam do rodziców.

~ * ~

     Kiedy do nich podeszłam, stali i rozglądali się dookoła. Rodziców Jamesa już z nimi nie było.
- Jestem – powiedziałam i przytuliłam każdego z nich po kolei. – Nie lubię wyjeżdżać.
- My też tego nie lubimy – zapewniła mnie mama – ale czas szybko zleci. Zobaczymy się w święta. – Skinęłam głową. Czułam, że zaraz się rozpłaczę.
- Piszcie do mnie.
- Oczywiście – odparła mama, a potem znacząco spojrzała na tatę. Ten chyba zrozumiał, o co jej chodziło, bo wziął moje bagaże i skierował się z nimi do najbliższych drzwi pociągu. Zostałyśmy same. – Jeśli będziesz miała jakiś problem, to pisz. Odpowiem nawet w nocy. I nie bądź taka ostra dla Jamesa. Mówię ci, zachowuje się jak typowy facet – puściła do mnie oko. – Odpuść mu trochę. – Zastanowiłam się, czy mama nie widziała chociaż fragmentu mojego spotkania z Rogaczem.
- Mamo, dobrze wiesz, że nigdy go nie lubiłam, a wy wbrew mojemu sprzeciwowi zaprzyjaźniliście się z jego rodzicami, zmuszając mnie do spędzania z nim jeszcze dodatkowo wakacji. Znosiłam to przez tyle lat, że w końcu zaryzykowałam i mu odpuściłam z nadzieją, że on też da sobie spokój. W zeszłym roku naprawdę zaczęliśmy się dogadywać. Dziwne, ale nawet go polubiłam – przyznałam.
- Więc w czym problem?
- W tym, że on to umiejętnie wykorzystuje, czerpiąc z tego korzyści, a ja boję się, że w końcu za bardzo go polubię.
- Nie będzie w tym nic złego – rzekła mama z uśmiechem. – Twój tata biegał za mną trzy lata, aż w końcu zgodziłam się z nim umówić na randkę. – Trochę mnie zatkało.
- Nigdy mi tego nie mówiłaś.
- Nigdy wcześniej nie było potrzeby.
- A teraz jest? – spytałam. – Mamo, czy ty coś insynuujesz?
- Absolutnie, kochanie. Chcę ci tylko powiedzieć, że czasami niektóre osoby, mają do wypełnienia w naszym życiu określoną misję. Może w twoim, taką misję ma James? Pomyśl o tym.
- Jeśli będę miała chwilę czasu – rzuciłam trochę zdezorientowana, na co moja mama posłała mi troskliwe spojrzenie. – Dziękuję za wszystko – dodałam i uśmiechnęłam się. – Napiszę zaraz po przyjeździe.
- Będę czekać – odparła. – A teraz leć.
     Przytuliłam się do niej ostatni raz i pobiegłam do taty, który wtaszczył już moje bagaże do wagonu.
- Chciałem ci coś dać – zaczął ojciec, kiedy do niego podeszłam. Wyciągnął z kieszeni kopertę i wręczył mi ją. – Będziesz miała na jakieś potrzebne drobiazgi. – W środku były pieniądze.
- Dziękuję – powiedziałam – ale naprawdę nie trzeba...
- Weź i nie marudź. – Rzuciłam mu się na szyję, a on trzymał mnie chwilę w mocnym uścisku. – Widzimy się niedługo – rzekł. – Do zobaczenia, kochanie. Ucz się i nie rozrabiaj.
- Jasne – uśmiechnęłam się.
- Jesteś taka podobna do matki. – Zapadła chwila ciszy. – Jestem z ciebie dumny – dodał. Pocałowałam go w policzek i weszłam do pociągu.
     Ruszyliśmy. Przecisnęłam się do okna i pomachałam. Rodzice stali na peronie, obejmując się czule[1]. Chciałabym, żeby spotkała mnie taka miłość, jak ich. Żeby ktoś kochał mnie tak samo mocno, jak tata moją mamę i żebym ja mogła mu się odwdzięczyć tym samym, pomyślałam ze smutkiem i zaczęłam szukać dziewczyn.

~ * ~

     Znalazłyśmy miejsca pod koniec wagonu. Położyłyśmy bagaże na półki, usiadłyśmy i zagłębiłyśmy się w rozmowie. Dzisiejsze wypadki dały mi jeszcze więcej do myślenia, dlatego chciałam poruszyć ten temat. Musiałam się komuś zwierzyć i poprosić o pomoc, bo naprawdę nie wiedziałam już, co mam zrobić z osobą Pottera. Miałam nadzieję, że dziewczyny mi pomogą, a nawet jeśli nie, to będę się czuła lepiej, kiedy im o wszystkim powiem. Nie czytałam listów od Jamesa, oprócz pierwszego i tego, który przyszedł dzisiaj, ale byłam pewna, że w innych było to samo. Zależy mu, ale czy to coś zmienia?, zastanowiłam się. Już chciałam wspomnieć o tym moim przyjaciółkom, gdy nagle drzwi przedziału otworzyły się i stanęli w nich… Huncwoci. O nie, tylko nie teraz.
- Cześć, dziewczyny – odezwał się Syriusz i obdarzył nas jednym ze swoich zawadiackich uśmiechów. – Co słychać?
     Na widok Blacka Dorcas zaczerwieniła się. Posłałam jej pytające spojrzenie, ale wzruszyła tylko ramionami. Zawsze wspierała mnie w nienawiści do Huncwotów, ale w zeszłym roku również im odpuściła. Tak naprawdę zrobiłyśmy to wszystkie trzy, ale chyba tylko ja czasami tego żałowałam. Miałam nadzieję, że Dor nie liczy na nic więcej z jego strony, bo Łapa był tak samo okropny jak Potter. Ale może się myliłam. Nie chciałam po prostu, żeby jedna z moich najlepszych przyjaciółek wypłakiwała sobie oczy przez tego durnia.
- O co chodzi? – spytałam ze złością. Chciałam spokojnie porozmawiać, ale jak widać, nie było mi to dzisiaj dane. Obawiałam się, że nasza rozmowa będzie musiała poczekać co najmniej do wieczora, co nie byłoby problemem, gdybym wcześniej nie musiała spędzić całej podróży z Jamesem, do którego nie wiedziałam, jakie uczucia obecnie żywię. Zakopałam topór wojenny z Huncwotami, ale nie oznaczało to, że od razu zaczęłam pałać do nich miłością, chociaż od pewnego czasu dziewczyny usilnie próbowały mi coś podobnego wmówić. Wyjątek stanowił Remus, z którym przyjaźniłam się od drugiej klasy i tak naprawdę mogłabym powiedzieć, że zna mnie równie dobrze co Ann czy Dor. Posłałam mu więc promienny uśmiech, na który odpowiedział. Jego jedyną wadą było to, że trzymał się z tymi dwoma durniami, co w sumie teraz już mi nie przeszkadzało tak jak kiedyś. Zostawał jeszcze Peter, który był najgłupszy z nich wszystkich. Łaził za nimi, próbując wyglądać i zachowywać się tak jak oni, ale spójrzmy prawdzie w oczy, nie udawało mu się to. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego oni się z nim przyjaźnili.
- Nigdzie nie ma wolnych przedziałów, więc postanowiliśmy dosiąść się do was.
- Ponieważ? – spytała Ann.
- Ponieważ tak nam się podoba – dokończył Syriusz. – Chodźcie chłopaki – Black, Peter i Remus weszli do naszego przedziału. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie ma z nimi Pottera.
- Nie ma mowy – powiedziałam. – Inne dziewczyny w tym pociągu oddałyby wszystko za spędzenie z wami tej jakże uroczej podróży, więc na pewno jakieś znajdziecie. – Wstałam z siedzenia, podeszłam do drzwi i uprzejmie im je otworzyłam. W tej samej chwili stanął w nich James w towarzystwie trzech niebrzydkich dziewczyn z Ravenclawu.
- Przykro mi, ale właśnie znalazłem swój przedział – zwrócił się do nich, a one wydały z siebie jęk zawodu.
- Przykro mi, ale właśnie cię z tego przedziału wywalono – poinformowałam go. Rogacz spojrzał na mnie zaskoczony moją nieuprzejmością.
- Kochanie, nie bądźmy dla siebie tacy niemili – odparł, a potem wyminął mnie i wszedł do środka, zamykając swoim towarzyszkom drzwi przed nosem.
     Byłam na niego zła. Co on sobie myślał? Chciałam spokojnie porozmawiać na jego temat z dziewczynami, ale teraz nie miałam na to żadnych szans. Spojrzałam na Ann i Dorcas, które próbowały powstrzymać śmiech. Zignorowałam je i myślałam, co powinnam teraz zrobić. W tym czasie zdezorientowane, ale i zdesperowane Krukonki chuchały na szybę, a potem rysowały na niej serduszka. James natomiast wdzięczył się do nich, poprawiając swoją fryzurę.
     Miałam tego dość i byłam naprawdę wściekła, więc z rozmachem zasłoniłam szybę firanką, kończąc to całe przedstawienie. Wszyscy patrzyli na mnie trochę zdezorientowani.
- Czy ty jesteś o mnie zazdrosna, Evans?
- Chyba ci na głowę padło, Potter. Jestem zła, bo znowu zaczynasz swoją głupią grę oraz dlatego, że się tu wprosiliście, nie pytając o pozwolenie.
- A macie coś lepszego do roboty niż rozmowa z nami?
- Tak, rozmowę bez was.
- Stary, chyba sobie nagrabiłeś – szepnął do niego Syriusz.
- Daj spokój. Na pewno brakowało ci mojego, naszego – szybko się poprawił – towarzystwa.
- I tu się mylisz. To nie ja ślinię się na twój widok.
- Ale mnie lubisz – powiedział z nutką pytania w głosie. Teraz sześć par oczu wpatrywało się we mnie z oczekiwaniem. Jeszcze nigdy nie powiedziałam wprost Potterowi, że go lubię. Kiedyś od razu bym zaprzeczyłam, ale po co się oszukiwać?
- Jeśli znowu zaczniesz za mną latać z pytaniem: „Evans, umówisz się ze mną?” to przestanę cię lubić.
- Ale lubisz?
- Powiedzmy, że nie żywię już do ciebie nienawiści czy niechęci.
- Czyli lubisz – stwierdził z uśmiechem.
- Tego nie powiedziałam.
- Ale…
- Zamknij się już – rzekłam trochę poirytowana. – Może zacznij w końcu udowadniać prawdziwość twoich słów, co? – zaproponowałam.
- O czym ty mówisz? – spytała Ann.
- O tym – odparłam, nadal patrząc uważnie na Rogacza i wyciągając z tylnej kieszeni spodni jego dzisiejszy list, który następnie mu wręczyłam.
- Zatrzymaj go – powiedział.
- To nie ja zapominam jeszcze przed południem, co napisałam rano.
- Dobrze wiem, co tam jest napisane – rzekł już bez tego swojego uśmiechu. Nagle stał się trochę zbyt poważny.
- Tak? Jakoś tego nie zauważyłam.
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie – wtrącił się Syriusz. – Ale możecie porozmawiać o tym później?
- Myślę, że to jest dobry pomysł – powiedział szybko Potter, kończąc tym samym rozmowę. Wywróciłam więc tylko oczami i zrobiłam niewyraźną minę.
     Musiałam przyznać, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Gdzieś w podświadomości chciałam, żeby to, co Rogacz napisał w liście było prawdą, a nie jego czczym gadaniem. Szybko stwierdziłam, że mój stosunek do Jamesa chyba naprawdę ulegał zmianie. Nie wiedziałam tylko, czy mam być zadowolona z tego faktu. Nie wiedziałam także, jaką miałam w tym momencie minę, ale gdy Dorcas spojrzała na mnie, spytała, czy dobrze się czuję. Pokręciłam głową i wyszłam na korytarz. Chciałam zyskać chwilę czasu, by przemyśleć zaistniałą przed chwilą sytuację i zastanowić się, co z tym fantem mogę zrobić. Nic innego mi nie pozostało. Wiedziałam, że nie ma już szans na to, żeby Huncwoci dali nam spokój.
     Kiedy wyszłyśmy z przedziału i zamknęłyśmy za sobą drzwi, przeszłam dwa kroki w prawo i oparłam się o ścianę.
- Lily, coś się stało? – spytała Dor, która poszła ze mną. – Zachowujesz się dziwnie. Przecież w zeszłym roku zawiesiliście z Jamesem broń, nie?
- Tak i sądziłam, że nadal tak jest, ale on znowu dzisiaj wrócił do swojej dawnej taktyki podrywu, co strasznie mnie wkurzyło, biorąc pod uwagę to, co napisał mi w ostatnim liście.
- Jakim liście? Rozmawiałaś już z nim dzisiaj?
- Cicho – syknęłam i machnęłam ręką. Nie chciałam mówić dziewczynom o wszystkim, bo zaraz by stwierdziły, że moje zachowanie świadczy o niczym innym, jak o tym, że zakochałam się w Potterze, a to stwierdzenie mogłoby wywołać niepotrzebną kłótnię między nami, dlatego teraz postanowiłam, że Ann i Dor o niczym się na razie nie dowiedzą. – Nieważne – dodałam więc. – Martwi mnie coś innego – zmieniłam temat.
- Mianowicie?
- Ty i Syriusz. – Dor znowu się zaczerwieniła i odparła:
- Nieważne.
- Nie chcę, żebyś...
- Nie martw się. Wiem, o co ci chodzi, ale nie jestem głupia. Lepiej zajmijmy się Potterem.
     Dorcas szybko zmieniła temat i patrzyła na mnie niepewnie. Chciałam wyjawić jej moje obawy, ale byłam przekonana, że nie posłucha. Dobrze wiedziała, co powinna zrobić, dlatego nic więcej nie mogłam już na ten temat powiedzieć. Jeśli natomiast chodziło o moje obawy w stosunku do Jamesa, to właśnie w tej chwili stwierdziłam, że nie potrafię jej ich przedstawić, więc może to lepiej, że Huncwoci przerwali naszą rozmowę. Jeszcze chwilę temu byłam pewna, że muszę powiedzieć o wszystkim dziewczynom, ale teraz sama nie wiedziałam, co w sumie miałabym im powiedzieć. Że postanowiłam dać mu szansę? Że myślałam o nim przez całe wakacje, mając nadzieję, że się zmienił? Przecież to by było śmieszne. Przez całe wakacje listów od Jamesa dostałam mnóstwo, ale prawda była taka, że ich nie przeczytałam, a naszą rozmowę na peronie można by potraktować jako normalną – normalną, jeśli chodzi o zwykłe rozmowy między mną, a Potterem.
- Lily? – Dor wyrwała mnie z zamyślenia.
- Hmm?
- Masz jakiś problem? O czym chciałaś rozmawiać, zanim przyszli Huncwoci?
- Już nieważne – odpowiedziałam szybko. – Nie ma tematu. To nie było nic ważnego. Wracajmy, bo słyszę, jak Ann kłóci się z Syriuszem.
     Otworzyłyśmy drzwi przedziału i jeszcze wyraźniej usłyszałyśmy głosy Vick i Blacka.
- Mówię wam, że w żadnym razie nie siadacie z nami – oznajmiła Huncwotom nasza przyjaciółka w chwili, kiedy weszłyśmy do środka. – Prawda dziewczyny? – Skinęłyśmy głowami. – Właśnie. Wynocha i to już, bo jak nie…
     Jej gadanie jednak nic nie dało, bo Huncwoci nie zareagowali. Usiadłyśmy na naszych wcześniejszych miejscach w chwili, kiedy przybyła czwórka sadowiła się na pozostałych siedzeniach. Moja pozycja nie była bezpieczna, więc przesunęłam się pod okno, by tylko z jednej strony było wolne miejsce. James, otrząsnąwszy się już chyba, puszczając w niepamięć naszą rozmowę, chciał usiąść obok mnie, ale Ann była szybsza. Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Za to ją właśnie kochałam. Zawsze wiedziała, jak się zachować w sytuacjach takich jak ta. Oczywiście James nie dał za wygraną i usiadł na przeciwko mnie. Syriusz natomiast usadowił się koło Dorcas. Taki układ uniemożliwił nam rozmowę, bo Dor siedziała za daleko, a nie było sensu przekrzykiwać się nawzajem.
     Pozostało mi więc słuchanie Ann, która przez najbliższą godzinę gadała o ubraniach i najmodniejszych fryzurach. Był to jeden z ulubionych tematów mojej blond przyjaciółki, która zawsze była w tych sprawach na bieżąco. Zwykle słuchałam jej z zainteresowaniem, bo przecież byłam dziewczyną, ale tym razem głowę zaprzątało mi coś innego. Coś, a raczej ktoś. Zastanawiałam się, o co naprawdę chodzi Potterowi i... naprawdę nie wiedziałam.

[1] Oficjalnie rodzice Lily, z racji tego, że byli mugolami, nie mogli wejść na peron dziewięć i trzy czwarte, ale ja dopasowałam to tak, żeby pasowało mi do fabuły.