sobota, 17 sierpnia 2019

69. Kiedy wszystko potrafi zmienić się w jednej chwili cz. II Bal

Kochani!
     Myślałam, że szybciej uporam się z tym rozdziałem, ale niestety potrzebowałam aż miesiąc, by go napisać tak, żeby mnie zadowalał. Na szczęście skończyłam już studia i mam teraz trochę więcej czasu, więc mam nadzieję, że przerwy między kolejnymi rozdziałami nie będą już tak długie. Koncepcja na ten rozdział od początku zmieniała się wiele razy w zależności od tego, jakie zmiany wprowadzałam w poprzednich rozdziałach, więc różni się on znacznie od tego, co było w planach na samym początku, ale teraz chciałam głównie przygotować sobie w tym rozdziale grunt pod dalsze wątki. Rozdział ma ponad 32 strony, więc mam nadzieję, że wynagrodzi Wam trochę długie czekanie :)
     Gdyby ktoś chciał przypomnieć sobie, jakie mniej więcej sukienki kupiły na bal dziewczyny, to odsyłam do rozdziału Hogsmeade cz. II czyli zakupy i żadnego psychologa, bo w tym już drugi raz się na ich opisie nie skupiałam. 

Zapraszam do czytania. 
Luthien

***

Lily Evans
Od momentu, kiedy wszystko między mną i Seanem oraz Seanem i Alice posypało się, Puchonka w żaden sposób nie mogła dogadać się z Whitbym. Zakończenie całej sprawy w taki sposób było bardzo problematyczne również z powodu naszego tańca, który mieliśmy wykonać na balu. Sean, za każdym razem, kiedy stawał na przeciwko mnie, starał się na mnie nie patrzeć. Z kolei, szukając cienia próby porozumienia u Alice, spotykał się z brakiem chęci jej nawiązania. W pewnym sensie rozumiałam Lufkin. Czegokolwiek by Whitby nie zrobił, uważała to za działanie nieszczere i z litości, bo Sean nigdy nie traktował jej inaczej niż przyjaciółkę. Sytuacja stała się więc napięta i chociaż widać było między naszą trójką wyraźny problem, Esmeralda Carter już dawno przestała próbować zdziałać cokolwiek, by to zmienić. Tym bardziej, że każde z nas starało się w tym jednym tańcu być ponad rzeczy, które nas poróżniły. Widziałam jednak w oczach Seana, że teraz pała do mnie już niczym innym, jak tylko czystą nienawiścią. U mnie z kolei zmieniły się uczucia, jakimi darzyłam Lufkin. Nie przeszkadzało mi to, że James się z nią spotyka. Nie żywiłam już do niej żadnych negatywnych emocji, a te, które kiedyś były, wybaczyłam, będąc jej wdzięczna za to, że w pewien sposób umożliwiła mi związek z Jamesem. Fakt ten był ważniejszy niż wszystko inne.
Przy ostatnim obrocie przeszłam z powrotem do niego. Uśmiechnął się do mnie, kiedy w końcu znowu mnie dotknął, więc odwzajemniłam gest. Okręcił mnie, zrobiliśmy dwa kroki w moją prawą stronę i muzyka dobiegła końca. Próba generalna się zakończyła, a ja odetchnęłam z ulgą na myśl, że jeszcze tylko raz będę musiała to powtórzyć, a wtedy moje kontakty z Seanem sie zakończą. Jasne, miałam okropne wyrzuty sumienia w związku z tym, jak go potraktowałam, ale jeśli nie chciał wysłuchać tego, co miałam mu do powiedzenia, to nie miałam zamiaru go do tego zmuszać ani dłużej skazywać go na moje towarzystwo. Z korzyścią dla niego. Ja zawsze gdzieś tam będę to sobie wyrzucać.
- Dziękuję wszystkim za uwagę – głos Esmeraldy Carter przerwał moje rozważania. – Współpraca z wami to była czysta przyjemność. Życzę powodzenia wieczorem i liczę na to, że wszystko wyjdzie tak samo dobrze jak teraz.
Była dosyć późna godzina, więc wszyscy ochoczo pożegnali się z nauczycielką i rozeszli do swoich pokojów. Obserwowałam jeszcze chwilę Alice, która poszła do siebie, nie czekając na Seana, a potem ruszyłam w stronę Pottera.
- Wiesz, co? Czuję się podle – powiedziałam, kiedy wracaliśmy już do wieży. Spojrzał na mnie dziwnie.
- Co ty znowu wymyślasz? – spytał z politowaniem.
- Nie wymyślam, tylko stwierdzam fakty…
- Aha – wszedł mi w słowo. – A są one takie, że…? – Czekał, aż wyjaśnię mu moje, nie do końca dla niego jasne, poczucie winy.
- A są one takie, że Alice chyba nie dogadała się z Seanem. – Nie zaskoczyłam go tym stwierdzeniem.
- No nie – potwierdził.
- Mówiła ci o tym?
- Mówiła.
- I?
- I co? – spojrzał na mnie pytająco.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
- Nie ma do ciebie żadnych pretensji, jeśli o to ci chodzi.
- Nie o to – powiedziałam. – Po prostu czuję się źle, że to z mojego powodu musiała mu o wszystkim powiedzieć, więc niejako przeze mnie się to posypało.
- Lilka, nie musiała mu tego mówić. To była jej decyzja. Wiedziała, co się po tym stanie.
- I zrobiła to tylko po to, żebym ja mogła z tobą być.
- Żebyś ze mną była, nie musiała mu mówić, co do niego czuje. Było to całkowicie zbędne. Może właśnie wykorzystała całą tę sytuację, by to zrobić?
- I ty się uważasz za jej przyjaciela? – wtrąciłam, ale zbył to pytanie.
- Nawet, jeśli zrobiła to z tego powodu, o którym myślisz, to co?
- To, że się z nią przyjaźnisz. I to, że chamsko załatwiliśmy nasz związek jej kosztem.
- Bo sama nie potrafiłaś powiedzieć Whitby'emu, żeby spadał na drzewo – zirytował się i od razu pożałował tego, co powiedział. – Uważasz, że gdyby Alice nie porozmawiała z Seanem, to byśmy się nie zeszli? Kiedy ona mu o tym wszystkim mówiła, my już praktycznie byliśmy razem. Musiałaś tylko…
- Chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale akurat wpadliście z Alice na pomysł, żeby się pocałować na moich oczach.
- To był wypadek i… Dobra, skończmy ten temat.
- Poza tym, on nawet teraz nie chce wysłuchać mojego tłumaczenia – zauważyłam.
- No i? Masz mu coś w ogóle do powiedzenia? Sprawa była dla niego aż zbyt jasna.
- Ale nie dla mnie.
- I tymi wyjaśnieniami chcesz zrzucić z siebie trochę poczucia winy?
- Nie wiem. Być może.
- Nawet, jeśli odbędzie się to jego kosztem? Ponownie?
- Co ci tak na nim zależy? – spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
- Na nim nie, ale na tobie tak i uwierz, że to, co chcesz zrobić, wywoła u ciebie jeszcze większe poczucie winy.
- Nie rozumiem…
- Po prostu z nim nie rozmawiaj, Lily. Dopóki on sam tego od ciebie nie zażąda. Wierz mi, tak będzie lepiej.

James Potter
            W Pokoju Wspólnym było znacznie mniej ludzi niż zwykle o tej porze, co z jednej strony wynikało z tego, że część osób pojechała już na święta do domu, z drugiej z tego, że większość z pozostałych szykowała się na wieczorny bal. Lily też miała to w planach, dlatego po dotarciu do wieży szybko się ze mną pożegnała i uciekła na górę. Ja miałem jeszcze spokojnie ze trzy godziny. Musiałem jedynie się wykąpać i może trochę uporządkować mój dwudniowy zarost. Spokojnie wystarczyłoby mi na to pół godziny.
            Chłopaków nie było w Pokoju Wspólnym, więc postanowiłem udać się do dormitorium. Nim to jednak zrobiłem, zauważyłem wchodzącą do wieży Hill. Zastanowiłem się chwilę i podszedłem do niej.
- Cześć, Kimberly – rzuciłem, na co obrzuciła mnie zniecierpliwionym spojrzeniem, ale zaraz uśmiechnęła się.
- Cześć, James. Co tam? – spytała.
- Mogę ci zająć dwie minuty?
- Jasne. O co chodzi? – Myślałem chwilę nad tym, jak sformułować swoje pytanie, bym nie wyszedł na wścibskiego.
- Chciałem zapytać o Syriusza – powiedziałem w końcu.
- A dokładniej?
- Dziwnie się dzisiaj zachowywał i pomyślałem, że może coś ci mówił... – wzruszyłem ramionami.
- Przykro mi, James, ale nie mogę pomóc. Faktycznie trochę się wczoraj na niego wkurzyłam, bo na przyjęciu u dyrektor La Brun zachowywał się jak rozwydrzony dzieciak. Wszystko było na nie, chociaż wcześniej sam zaproponował wspólne wyjście, ale poza tym nic nie wiem o tym, by miało stać się coś więcej.
- Zachowywał się tak tylko u La Brun? – Skinęła głową, krzywiąc się nieznacznie.
- Dałam mu w końcu spokój i wyszliśmy dosyć szybko. To wszystko. Potem więcej z nim nie rozmawiałam.
- Dziwne – stwierdziłem. – Zrozumiałbym, gdyby nie chciał iść na jakieś inne przyjęcie, ale myślałem, że do La Brun będzie leciał jak na skrzydłach. Wybacz – dodałem zaraz, uświadamiając sobie, jak Kimberly mogła to ostatecznie odebrać. Ta jednak uśmiechnęła się tylko ze zrozumieniem i brakiem jakichkolwiek wyrzutów. – Myślałem, że może pokłócił się z tobą…
- Nie.
- Więc nie mam pojęcia, co on znowu wymyślił.
- Może ma po prostu jakiś zły dzień – zaproponowała, ale po jej wyrazie twarzy widziałem, że sama w to nie wierzy.
- No cóż, dzięki – powiedziałem i, pożegnawszy się, poszedłem na górę.
            Nie chciałem się wtrącać w sprawy Blacka, ale z drugiej strony, jeśli miał jakiś problem, nie chciałem go również zostawić bez pomocy. Znałem go jednak i gdyby faktycznie czegoś potrzebował, to by na pewno powiedział. Być może właśnie z tym pomogła mu jednak Evans. Jeśli jednak nie pokłócił się znowu z Kimberly, to nie miałem pojęcia, o co mu chodzi.

Lily Evans
            Kiedy weszłam do dormitorium, uderzył we mnie chaos, jaki w nim panował. W całym pomieszczeniu walały się kosmetyki, buty i inne ubrania, a powietrze przesycone było mieszaniną kilkunastu perfum połączonych z zapachem płynu do kąpieli.
- Co tu się stało? – spytałam, zamykając za sobą drzwi. Wszystkie moje współlokatorki spojrzały na mnie, niezbyt rozumiejąc, o co mi chodzi. Wskazałam więc na zawaloną rzeczami podłogę.
- A, to – rzekła Ann, machając ręką z lekceważeniem. – Sprzątniemy to, obiecuję – dodała, żeby mnie uspokoić, bo dobrze wiedziała, że nie znoszę takiego bałaganu. Westchnęłam ze zrezygnowaniem, wiedząc, jak nad przygotowaniem się do wyjścia „pracuje” Ann i padłam na swoje łóżko, by chwilę odpocząć. – Co ty robisz? – odezwała się znowu Vick, więc spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Jak „co robię”? Leżę i odpoczywam. Może nie zauważyłaś, ale od rana ciągle gdzieś biegam.
- Odpoczniesz później – stwierdziła tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
- A to niby dlaczego? – Dziewczyny popatrzyły na mnie z ekscytacją, której jeszcze w tej chwili nie czułam.
- Bo otwieramy nasz salon piękności! – poinformowała Kate i jedyne, co zrobiłam, to przykryłam twarz poduszką.
~ * ~
            Zawsze myślałam, że ubranie się, pomalowanie i uczesanie nie zajmuje przecież pół dnia i… Zawsze się myliłam. Trzy godziny, które miałyśmy na to przeznaczone, ledwo nam starczyły, biorąc pod uwagę to, że fryzurami jak zwykle zajmowała się Dorcas, a makijażem Ann i Kate. Tylko ja i Miriam byłyśmy w tym wszystkim mało użyteczne i prawdę mówiąc najmniej podekscytowane. Byłam już tą całą aferą z balem zwyczajnie zmęczona. Nie mogłam się jednak mimo wszystko doczekać miny Jamesa, kiedy zobaczy, co udało się ze mnie zrobić dziewczynom, a postarały się naprawdę bardzo.
            Do mojej białej sukienki obszytej srebrnymi cekinami, z gorsetem, który sprawiał, że musiałam na nowo nauczyć się oddychać, założyłam biżuterię z czerwonymi kamieniami, którą jakiś czas temu sprezentował mi Rogacz. Usta podkreślone miałam delikatną, jasną szminką, a oczy złotymi cieniami przełamanymi czarnym kolorem. Przypilnowałam, by Ann nie przesadziła, gdyż główną uwagę wszystkich miała skupiać przede wszystkim suknia. Jednak to, co Dorcas zrobiła z moimi włosami, było istnym arcydziełem. Zebrała włosy z mojej twarzy, zostawiając tylko kilka kosmyków i skręciła je do tyłu. Resztę podkręciła i ułożyła w niskiego, bardzo nieuporządkowanego koka, odsłaniając moją szyję, by widać było całą biżuterię. Wyglądałam tak, że sama nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam w lustrze.
            Ona postawiła na totalny minimalizm w kwestii makijażu i fryzury, w której delikatnie podkręcone włosy spięła tak, by odsłaniały twarz, przy czym cała reszta puszczona była luźno na plecy. Pasowało jej to jednak, bo ciemna, ale błyszcząca suknia odwracała uwagę od całej reszty.
            Ann z kolei miała najdelikatniejszą sukienkę z naszej trójki. Lekką i zwiewną, więc postawiła na dużą biżuterię i srebrny makijaż. Dorcas zaplotła jej część włosów w warkocz, który przełożyła jak opaskę, a resztę spięła wysoko. Po prawie trzech godzinach wyglądałyśmy więc jak ósme cudy świata, co musiałam szczerze przyznać, ale czułam się z tym dobrze. Przyjemnie było choć raz w życiu tak zaszaleć.
            Z Kimberly umówiłyśmy się w Pokoju Wspólnym, ale z chłopakami dopiero na dole, więc zeszłyśmy w czwórkę na parter, nie chcąc się spóźnić.
            Potter stał przed Wielką Salą z resztą Huncwotów i Ericem. Kiedy mnie zobaczył, dosłownie zamarł, patrząc na mnie z otwartymi ustami. Krukon zachował się podobnie na widok Meadowes. Lupin uśmiechnął się do Ann, a Syriusz… Cóż, jego reakcja na widok Kimberly w sukni idealnie do niej dopasowanej, chociaż prostej, była nie do końca taka, jakiej się spodziewałam. Hill zbyła to jednak milczącym uśmiechem, kiedy Łapa podszedł do niej, próbując zatuszować swoje zaskoczenie. Kim nie miała na sobie tony makijażu, zrobionej wymyślnej fryzury, błyszczącej sukni ani biżuterii, a wyglądała zachwycająco w kontraście do naszej trójki. Może nawet i lepiej?
            Podeszłam w końcu do Jamesa, który nadal gapił się na mnie i z rozbawieniem zamknęłam mu usta. Dopiero wtedy otrząsnął się z szoku. Szczerze powiedziawszy właśnie taki efekt chciałam uzyskać.
- Wyglądasz… – zaczął, ale nie wiedział, jak dokończyć, więc tylko przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
- Ty też wyglądasz całkiem znośnie – powiedziałam, kiedy pozwolił mi się odsunąć.
- Mam wrażenie, że w ogóle do ciebie nie pasuję – stwierdził, przyglądając mi się uważnie.
- A ja mam wrażenie, że my nigdy do siebie nie pasowaliśmy, więc się nie przejmuj.
- Evans…
- Tak? – spytałam z miną niewiniątka, ale nie odpowiedział, bo na korytarzu powstało zamieszanie wywołane przybyciem dyrektorki Beauxbatons.
            Zdziwiło mnie to w pierwszej chwili, ale zaraz zrozumiałam te wszystkie powstałe nagle szepty. Jakkolwiek nie wyglądałaby najpiękniejsza kobieta na świecie, ona i tak prezentowałaby się sto razy lepiej od niej. Miała na sobie obszerną, szeroką, ciężką, krwistoczerwoną suknię. Góra miała długie rękawy i dekolt wycięty w kształt serduszka. Do talii była gorsetem sznurowanym na plecach, podkreślającym jej biust i wąską talię. Od jej poziomu suknia rozszerzała się. Miała zrobione zakładki, które ładnie układały się, dodając objętości. Dół był obszerny i cała suknia stwarzała wrażenie zbyt ciężkiej dla normalnej osoby, ale nie dla niej. Wyglądała obłędnie i wcale nie była przytłaczająca. Tym bardziej, że materiał wyszywany był srebrną nicią układającą się w różne wzory. La Brun wyjątkowo miała delikatny makijaż oczu, ale szminkę nadal w czerwonym kolorze, niegryzącym się jednak z suknią. Włosy upięła w tak wymyślną fryzurę, że ciężko było stwierdzić, jak została zrobiona. Całości dopełniał duży naszyjnik z błyszczącymi diamentami. To wszystko powinno robić wrażenie przesady i przytłoczenia, ale w jej przypadku niczego takiego nie było. Prezentowała się pięknie, a z jej twarzy biła pewność siebie.
            Dziewczyny patrzyły na nią z podziwem, który zaraz szybko zamieniał się w niechęć wynikającą z tego, że odwracała od nich uwagę wszystkich chłopaków – niezależnie od tego, czy mieli piętnaście, trzydzieści czy pięćdziesiąt lat.
            Zerknęłam na Jamesa, ale ten szybko oderwał od niej wzrok i złapał mnie za rękę, uśmiechając się. Syriusz jednak patrzył na La Brun kilka sekund dłużej niż powinien. Przez tę chwilę jednak wodził za nią wzrokiem z takim… Pożądaniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
            Ludzie rozstąpili się na boki, by przepuścić dyrektorkę Beauxbatons, a Dumbledore osobiście zaprowadził ją do środka. Szybko jednak jej osoba zwróciła również uwagę trójki ludzi z ministerstwa, więc zatrzymała się, by z nimi porozmawiać, a dyrektor wrócił do drzwi, by dalej osobiście witać każdego, kto przybył na bal.

Beatrice La Brun
            Mój gabinet znajdował się na parterze, więc nie musiałam przechodzić przez połowę szkoły, żeby dostać się do Wielkiej Sali Hogwartu. Korytarze były już pełne uczniów spieszących na bożonarodzeniowy bal, rozmawiających podekscytowanymi głosami. Nie przepadałam za takimi zabawami, ale z drugiej strony popierałam pomysł Dumbledore’a, żeby taką imprezę zorganizować. Uczniowie od dawna zarzucani byli informacjami na temat tego, co działo się poza ich szkołami, więc zgadzałam się z tym, że odetchnięcie od tego, chociaż na kilka godzin, dobrze im zrobi.
            Po porannej rozmowie z Syriuszem, a przede wszystkim z Albusem, spędziłam dzisiaj poza Hogwartem więcej czasu niż pierwotnie planowałam, ale musiałam załatwić kilka rzeczy i zwyczajnie pomyśleć. Też miałam chwile załamania, do których w zasadzie nigdy się nie przyznawałam, bo były one czymś zarezerwowanym wyłącznie dla mnie.
            Znałam wartość swojego wyglądu i może ludzie odbierali to za wyjątkową próżność, ale lubiłam podkreślać to, co mogłam, dlatego sporo czasu spędziłam nad tym, by wyglądać tak, jak właśnie widziałam siebie w lustrze. Delikatny makijaż oczu w kontraście z czerwoną szminką dobraną pod kolor mojej balowej sukni. Już widziałam oburzone spojrzenia McGonagall, ale tylko uśmiechnęłam się do siebie. Od zawsze spierałyśmy się o wiele rzeczy, tym bardziej, że Dumbledore bardzo często przyznawał mi w wielu kwestiach rację.
~ * ~
            Moje pojawienie się na korytarzu wywołało poruszenie. Ludzie szeptali za moimi plecami, ale byłam do tego przyzwyczajona. Uczniowie stali już na korytarzu przed Wielką Salą, gdzie panował straszny tłok, jednak moje przybycie sprawiło, że wszyscy rozstąpili się na boki, przepuszczając mnie przodem. Chciałam szybko zająć swoje miejsce przy stole. Jasno dałam znać Albusowi, że ludzie z ministerstwa mają siedzieć jak najdalej ode mnie i liczyłam na to, że spełnił moją prośbę.
            Co mnie zaskoczyło, Dumbledore sam witał wszystkich przy wejściu do Wielkiej Sali. Zobaczywszy mnie, podszedł z uśmiechem na twarzy i podał mi rękę, którą ujęłam, a następnie pozwoliłam zaprowadzić się do stołu nauczycielskiego. Wielka Sala wyglądała całkowicie inaczej niż zwykle. Stoliki ustawione zostały pod ścianami, by środek był wolny do tańców.
- Beatrice – powiedział Dumbledore, skinąwszy głową.
- Albusie – odparłam i ruszyłam z nim w stronę stołu.
- Jak zawsze wyglądasz olśniewająco – stwierdził.
- Dziękuję. Widzę, że ludzie z ministerstwa już się zjawili.
- Zaledwie chwilę przed tobą.
Zerknęłam na trójkę mężczyzn siedzących w odświętnych szatach i rozmawiających o czymś między sobą. Na szczęście ich miejsca nie sąsiadowały z moim, za co podziękowałam Dumbledore’owi w duchu. Moje wejście również i tutaj wywołało poruszenie wśród znajdujących się już na sali uczniów, więc wysłannicy ministra przerwali swoją dyskusję i spojrzeli w moją stronę.
Pierwszy z nich, Bart Warren, był niskim, przysadzistym mężczyzną po pięćdziesiątce w ciemnym zielonym garniturze w paski. Miał jasne, łysiejące na skroniach włosy, wodniste oczy i druciane okulary. Był zastępcą dyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nigdy nie zgadzałam się z jego przekonaniami co do Voldemorta, aczkolwiek nadzorował Służby Administracyjne Wizengamotu, więc posiadał wiedzę, którą szanowałam.
Drugim mężczyzną był Joseph Turner, średniego wzrostu, szczupły mężczyzna o siwiejących włosach, z rozbieganym wzrokiem, który sprawiał, że doradca ministra, bo tak brzmiało jego oficjalne stanowisko, był postrzegany jako roztrzepany i nierozgarnięty. Sama miałam o nim jeszcze gorsze zdanie. Spośród współpracowników ministra, w moim mniemaniu, ten był największym idiotą niemającym pojęcia o tym, co się w ogóle działo. Jego rola ograniczała się chyba tylko i wyłącznie do włażenia w dupę Haroldowi Minchumowi, wygłaszając ciągłe pochwały w jego stronę.
Trzecia osoba była jedną z nielicznych w ministerstwie, które darzyłam szacunkiem. Thomas Barkley był wysokim, postawnym mężczyzną przed czterdziestką, o jasnych oczach, czarnych jak smoła włosach i szerokich ramionach. Wystrojony w ciemny klasyczny garnitur wyglądał dosyć dziwnie, gdyż na co dzień ubierał się raczej mniej elegancko, ale budził szacunek, a chyba o to głównie chodziło. By dzieciaki, które go miały wysłuchać, wzięły sobie do serca jego słowa. Zakładałam, że to on przewodzi dzisiaj całej delegacji. Jako dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów miał pojęcie i świadomość tego, co się dzieje. Zawsze był obeznany w tematach międzynarodowej polityki, był inteligentny i posiadał wpływy, jakimi nie mógł pochwalić się nawet minister.  Problem w tym, że w ministerstwie prawie nikt go nie słuchał lub pozostawiał mu wolną rękę w zakresie jego obowiązków. Był ode mnie starszy o pięć lat, jednak karierę w ministerstwie zaczynał później niż ja. Stawiając pierwsze kroki w wielkim świecie polityki, raz kiedyś poszliśmy do łóżka. Szybko jednak oboje rzuciliśmy ten incydent w niepamięć, jednak zawsze odnosiliśmy się do siebie z sympatią i szacunkiem. Nie byłam zaskoczona tym, jaką delegację z ministerstwa wysłał Minchum. Mniej więcej uśrednił poziom inteligencji swoich wysłanników. Byłam jednak zaskoczona, że wyrwał Warrena i Barkleya z ich obowiązków i polecił zabawić się na szkolnej imprezie. Dziwiło mnie, że obaj nie mieli nic ważniejszego do roboty. Z drugiej strony, być może wysłanie kogoś ważniejszego miało pokazać, jak bardzo ministerstwo jest zaangażowane w ochronę swojej społeczności.
Zauważyłam, że cała trójka wstała od stołu i skierowała się w moją stronę, więc podziękowałam Dumbledore’owi za uwagę i ruszyłam im na spotkanie, by szybko zakończyć nierozpoczętą jeszcze rozmowę.
- Madame La Brun – rzucił Warren z szerokim, prawie szczerym uśmiechem, wyciągając w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam. – Cieszę się, że panią widzę. Już zapomniałem, jaka jest pani zjawiskowo piękna – rzucił. Bajerant, pomyślałam z obrzydzeniem.
            Turner zaszczycił mnie jedynie spojrzeniem i skinieniem głowy, co zignorowałam. Dobrze wiedział, jaką niechęć do niego żywię i była ona obustronna, chociaż ja potępiałam go za jego głupotę i ignorancję, a on miał do mnie urazę za dyskredytowanie jego kompetencji.
- Beatrice – przywitał się Barkley, całując mnie w dłoń. Jako jedyny naprawdę szczerze cieszył się ze spotkania ze mną.
- Thomasie, cóż za zaskakujący widok. Ożeniłeś się już?
- Pół roku temu i uprzedzając twoje złośliwe pytania… Tak. Z tą samą jedną Julią, którą miałaś przyjemność poznać. Spodziewamy się dziecka – powiedział naprawdę uradowany.
- W takim razie moje najszczersze gratulacje. Wiesz, że zawsze dobrze ci życzyłam. To, że nam nie wyszło… – wzruszyłam ramionami od niechcenia, patrząc z satysfakcją, jak Warren i Turner odwracają wzrok zakłopotani tak intymnymi szczegółami. Barkley jednak uśmiechnął się tylko z rozbawieniem. Cóż, naprawdę był jednym z nielicznych ludzi, których lubiłam. Po naszym romansie nie utrzymywaliśmy więcej bliskich kontaktów. Nigdy nie pytał o moje dalsze prywatne życie, ale mogłam na niego liczyć w sprawach zawodowych. – Dobrze, nie mówmy już o tym. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tu dzisiaj akurat ciebie. Nie macie ważniejszych spraw na głowie?
- Cóż, minister stwierdził, że dobrze będzie pokazać na tym balu kogoś ważnego, budzącego szacunek i autorytet… Sama rozumiesz.
- Naturalnie. Zamydlenie oczu uczniom, by pokazać, jak bardzo wszystko macie pod kontrolą – rzuciłam od niechcenia.
- Wcale nie… – zaczął Warren, ale przerwał i westchnął z rezygnacją, zorientowawszy się, że dyskusja ze mną jest zbędna i tylko celowo staram się wyprowadzić ich z równowagi. Barkley jednak dobrze znał moje sztuczki.
- Nic się nie zmieniłaś, Beatrice i nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
- Dla ciebie to chyba bez znaczenia – stwierdziłam.
- W każdym razie zostaniemy tylko na chwilę. Wbrew pozorom mamy, co robić w ministerstwie nawet o tej godzinie w wigilię.
- Cóż, w takim razie szczerze współczuję Julii, że nie spędzasz z nią świąt.
- Ona rozumie, tak samo dobrze jak ty.
- Madame La Brun – odezwał się w końcu Turner z wielką niechęcią. – Jeśli mogę przerwać…
- Tak? – spytałam, wpatrując się teraz w niego uważnie. Czekałam, aż to zrobi.
- Jeśli mogę przekazać propozycję ministra Minchuma… – Spojrzał na mnie i zastanowił się chwilę, po czym przełknął ślinę ze zdenerwowaniem. Rozmowa ze mną była dla niego prawdziwą katorgą. Gdyby mógł, w ogóle by się do mnie nie zbliżał. Wiedziałam jednak od początku, po co się tu dzisiaj zjawił. – Minister ponawia swoją prośbę o dołączenie do jego zespołu. Chciałby, by przyjęła pani posadę jego zastępcy lub doradcy, co pani wybierze. Bardzo…
- Nie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Ponownie odmawiam, ze względu na argumenty, które minister bardzo dobrze zna.
- Bardzo mu na pani zależy – próbował dalej Turner, ale od samego początku wiedział, że rozmowa ze mną będzie bezowocna.
- Cieszę się, że minister tak bardzo mnie ceni, ale ponownie odmawiam jego propozycji. Wspomogę radą, jeśli o nią poprosi, ale nie zrezygnuję z posady dyrektorki Beauxbatons, żeby uprawiać politykę za ministra. Ma od tego innych doradców, a jeśli nadal sobie nie radzi, być może powinien oddać władzę komuś bardziej odpowiedniemu.
            Zapadła cisza. Wielokrotnie sugerowałam, że Minchum nie nadaje się na ministra w dobie kryzysu i wojny, ale nigdy nie powiedziałam tego wprost. Sam zainteresowany znał jednak moje zdanie i liczył się z nim. Mimo mojej krytycznej oceny jego działań, cenił sobie moją bardzo ograniczoną i trudną współpracę z nim, ponieważ zawsze odpowiadałam na jego listy. W mniej lub bardziej kulturalny sposób, ale jednak. Nie była to jednak taka współpraca, jakiej oczekiwał. Być może myślał kiedyś nad porzuceniem stanowiska, ale tak naprawdę nikt bardziej kompetentny nie chciał zająć jego miejsca w obecnej sytuacji, wiedząc, jakie decyzje będzie musiał podejmować. Minchum próbował więc zrobić wszystko, by otoczyć się jak największą liczbą osób, które pomogą mu rządzić.
- Cóż, przekażę w takim razie pani odpowiedź. Minister prosił jednak, bym poinformował panią, że dopóki nie straci swojego stanowiska, jego propozycja cały czas będzie aktualna. W dowolnej chwili…
- Rozumiem i dziękuję – przerwałam mu. – Proszę przekazać, że doceniam propozycję. – Turner skinął głową, po czym odwrócił się i odszedł z powrotem do stołu. Warren posłał mi jeszcze jedno spojrzenie, ale nie mając żadnego tematu, który musiałby ze mną poruszyć, dołączył do kolegi.
- To nie było zbyt miłe – zauważył Thomas.
- A miało? – uniosłam brwi w geście pytania. – Minchum nęka mnie tą propozycją od dłuższego czasu i nie potrafi zrozumieć, że nie chcę uprawiać bezpośredniej polityki według jego poleceń.
- Chce zebrać wokół siebie najlepszych, a ty do nich należysz – spojrzałam na niego, ale jego mina wyrażała zdecydowanie. Żadnych żartów.
- Dziękuję za komplement, Thomasie, ale w Beauxbatons zrobię więcej dobrego niż w ministerstwie. Przygotuję dzieciaki do życia, jakie czeka ich za murami szkoły, a to jest chyba ważniejsze.
- Nigdy nie mówiłem, że nie jest.
- I za to cię między innymi lubię, a wierz mi, że ciężko zdobyć moją sympatię.
- Co się stało, że taka jesteś, Beatrice? – spytał, przyglądając mi się uważnie, ale nie odwróciłam wzroku.
- Spotkałam na swojej drodze niewłaściwego człowieka – odparłam po chwili. – I niech ci to wystarczy.
- Cóż, może jednak wpadniesz do nas kiedyś na obiad? – zaproponował, a ja uśmiechnęłam się z politowaniem.
- Thomasie, pewnie słyszałeś krążące o mnie wszędzie plotki.
- Słyszałem, ale nigdy w nie nie wierzyłem.
- Od lat nie prowadzę życia prywatnego. Zajmuję się tylko pracą. Dziękuję za zaproszenie, ale muszę odmówić. Poza tym nie wiem, czy Julia byłaby zadowolona z faktu, że zaprosiłeś na obiad byłą kochankę.
- Nie wie, że kiedyś coś nas łączyło.
- I niech tak lepiej zostanie. Dobrze mi tu, gdzie jestem. Pozdrów ją – dodałam i ruszyłam w stronę stołu nauczycielskiego.
- Miło było cię znowu zobaczyć – powiedział jeszcze, a ja odwróciłam się i tylko skinęłam mu głową.

Lily Evans
            O ile na próbach wszystko wychodziło mi dobrze, o tyle teraz, stojąc przed wejściem do Wielkiej Sali, gdzie siedziało mnóstwo osób, stresowałam się tymi kilkoma minutami tańcu strasznie. Wyobrażałam sobie setki scenariuszy, w których myliłam kroki, wypadałam z rytmu, potykałam się i przewracałam. Miałam ochotę uciec, przeklinając tego, kto wpadł na ten kretyński sposób rozpoczęcia balu.
            James spojrzał na mnie z troską i ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy. Niestety nie pomogło.
- Nie myśl o tym – powiedział. – Nie myśl o krokach. Patrz cały czas przed siebie – dodał, a chwilę po tym zabrzmiała muzyka. Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i ruszyliśmy do przodu pod czujnym wzrokiem dziesiątek par oczu.
~ * ~
            To były chyba jedne z najdłuższych minut w moim życiu. Zrobiłam jednak tak, jak polecił Rogacz, a przynajmniej próbowałam. Nie myślałam o krokach ani publiczności. Skupiłam się tylko i wyłącznie na tym, by w odpowiedniej chwili być w tym miejscu, w którym powinnam być, nie przywiązując wagi do tego, w jaki sposób to robię. Niezależnie od tego, gdzie byłam, miałam skończyć po prawej stronie z Jamesem, więc kiedy ostatni raz wpadłam na niego, wiedziałam, że wszystko poszło tak, jak miało pójść. Ostatnie kroki zrobiłam już ze spokojem, a kiedy całą ósemką ukłoniliśmy się, poczułam się tak, jakby spadł ze mnie, przygniatający mnie, ogromny ciężar. Nie uważałam się za osobę łatwo wpadającą w panikę, ale nie byłam też osobą, która lubiła zwracać na siebie zbyt dużą uwagę. Udało mi się jednak nie pomylić kroków i nie skompromitować się na oczach tylu ludzi. Potter uśmiechnął się do mnie, nie puszczając mojej ręki, a kiedy brawa powoli cichły, a my dostaliśmy znak, że możemy się rozejść, szybko przeszliśmy do swojego stolika.
- W porządku? – spytał James, na co skinęłam głową.
- Tak, ale przypomnij mi następnym razem, żebym więcej się na coś takiego nie zgadzała – odparłam, a on zaśmiał się, za co obrzuciłam go obrażonym spojrzeniem i uderzyłam. – Podobało ci się to, prawda?
- Co? – spojrzał na mnie pytająco, ale zaraz odpowiedział. – Tak – przyznał, a ja wywróciłam oczami. – Bo wszyscy mogli mi pozazdrościć najpiękniejszej dziewczyny, jaka jest na tej sali – dodał i posłał mi uśmiech. Chciałam szybko ugasić jego podekscytowanie tym faktem, ale w sumie czułam się zaskakująco dobrze, uświadamiając sobie, że mój wygląd trochę go jednak przytłacza.
- Wyszło świetnie – powiedziała Dorcas, kiedy usiedliśmy w końcu na swoich miejscach, a dyrektor czekał, aż zapadnie cisza, by oddać głos Thomasowi Barkley’owi, więc skupiliśmy na nim swoją uwagę.
- Chciałbym serdecznie przywitać wszystkich zgromadzonych dzisiaj w tej sali – zaczął dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów – oraz podziękować za piękne rozpoczęcie wieczoru. Chciałbym również podziękować za zaproszenie w imieniu swoim oraz moich kolegów – wskazał na Barta Warrena oraz Josepha Turnera, – a przede wszystkim w imieniu samego ministra magii. Nie jest tajemnicą to, z czym od pewnego czasu walczy nasze społeczeństwo. Każdy z nas ma swoją moralność, swoje zdanie, swoje opinie, idee i przekonania, które sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Jedni z nas stają po stronie dobra, inni niestety po stronie zła. Powstaje coraz więcej podziałów, coraz więcej sprzeczności. Jesteśmy tylko ludźmi, a przykre doświadczenia potrafią niszczyć nas równie łatwo, jak schodząca w górach lawina. Zapewniam was, że ministerstwo robi wszystko, co w jego mocy, by zapewnić społeczności czarodziejów bezpieczeństwo i warunki do życia pozbawionego strachu. Nie obiecam wam jednak, że to się uda. W pojedynkę nikt jeszcze nie wygrał żadnej bitwy, a nas nie czeka bitwa, ale walka. Walka o naszą przyszłość, w której najważniejszą podstawą będzie współpraca ponad wszelkimi podziałami, kiedy liczyć się będzie każdy, chociaż najmniejszy krok w stronę stania się lepszym człowiekiem. Czynna walka twarzą w twarz z wrogiem być może niczego nie rozwiąże, chociaż na pewno niektórzy z nas będą musieli do niej stanąć. Nikogo jednak o takie poświęcenie nie proszę. Pragnę jednak, byście nauczyli się ze sobą współpracować, bo mniejsza, dobrze zgrana drużyna ma większe szanse na sukces niż duża, ale rozproszona armia. Jeśli jednak macie okazję świętować – róbcie to. Tak, jak dzisiaj. Życzę wszystkim dobrej zabawy – zakończył swoją przemowę Barkley, po czym zapadła cisza, którą przerwały pierwsze oklaski dyrektora, więc wszyscy dołączyli do niego.
Dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów skinął głową w podziękowaniu i usiadł na swoje miejsce. Pozostała dwójka ludzi z ministerstwa nie miała w planach wygłaszania swoich przemów, co w sumie było dobrym posunięciem. Barkley zrobił to profesjonalnie – krótko, aczkolwiek treściwie. Nie strasząc, ale podbudowując i zachęcając do działania. Myślałam, że bardziej skupi się na działalności Voldemorta i Śmierciożerców, ale ominął tę kwestię, co, mimo wszystko, wydało mi się jednak właściwe. Żadnego przymusu. Każdy miał sięgnąć do swojego sumienia.
- Dziękuję, dyrektorze Barkley – powiedział Dumbledore, skinąwszy w jego stronę głową, na co tamten odpowiedział tym samym gestem. – Osobiście chciałbym podziękować panom za przyjęcie zaproszenia, mimo zapewne wielu palących obowiązków. – Warren i Turner pokiwali teraz głowami. Widać było, że woleliby być gdzieś indziej. – Chciałbym również, w tej właśnie chwili, oficjalnie rozpocząć bożonarodzeniowy bal. Życzę smacznego oraz udanej zabawy – rzekł, po czym usiadł z powrotem na swoim miejscu, a w Wielkiej Sali wybuchły rozmowy i śmiechy. Rozbrzmiała muzyka, a na stołach pojawiło się jedzenie, na które wszyscy rzucili się w pierwszej kolejności.
- Nienawidzę jej – powiedziała Ann, nakładając sobie na talerz ziemniaki. Wszyscy spojrzeli na nią zdezorientowani.
- Kogo? – spytała Kimberly.
- La Brun – odparła. – Jak to jest możliwe, że kiedy rozdawali urodę i inteligencję, ona stała w dwóch kolejkach na raz? Wszyscy faceci się na nią gapią. Zresztą nie tylko oni. – Spojrzałam na Dorcas, którą to stwierdzenie rozbawiło tak samo jak mnie.
- Przepraszam bardzo, ale ja się nie gapię – stwierdził Remus, ale zignorowała to.
- Ja też – powiedział James.
- I ja – dodał Eric.
- Bo dobrze wiecie, że zarówno Lily jak i Dorcas od razu ustawiły by was do pionu.
- Myślę, że raczej nie o to chodzi – powiedział Rogacz.
- Tak?
- Wy, dziewczyny, macie bez przerwy jakieś kompleksy i manię chęci wywoływania u nas poczucia winy. – Spojrzałam na niego pytająco, ale wzruszył tylko ramionami.
- Tu się zgodzę – poparł go Syriusz.
- Myślę, że powinnyście w końcu przestać zwracać uwagę na to, na kogo patrzymy, idąc korytarzem, bo to nie ma żadnego znaczenia.
- A to niby dlaczego? – spytałam.
- Bo trwa to zaledwie kilka sekund i zaraz potem traci znaczenie. Minę i zerknę na setkę dziewczyn, których nigdy więcej w życiu nie zobaczę, za to sto kolejnych razy to z tobą pójdę do łóżka – posłał mi szeroki uśmiech, na co wywróciłam oczami z zażenowaniem.
- I uważasz, że to tłumaczy, dlatego gapicie się na inne dziewczyny w naszej obecności? – spytałam.
- Nie, ale wiem, że ja tak właśnie zrobię.
- To, czy tak zrobisz, to się jeszcze okaże, Potter – odparłam, na co Black parsknął śmiechem, więc posłałam mu zabójcze spojrzenie.
- Jeśli chęć pójścia z kimś do łóżka ma definiować wasze wybory w kwestii partnerek życiowych, to radziłabym jednak zmienić te kryteria jak najszybciej – stwierdziła Dorcas, kręcąc z niedowierzaniem głową, a ja zauważyłam, jak Łapa usilnie powstrzymuje się, by nie zerknąć, choć na chwilę, w stronę stołu nauczycielskiego.
- A co w tym niby złego? – spytał Eric. – Czasami pokrywa się to z całą resztą innych kryteriów.
- To, że…
- Dobra, skończmy temat – poprosił Remus, a wszyscy ochoczo skinęli głową.

Dorcas Meadowes
            Zdecydowanie bardziej wolałam wolniejsze piosenki, więc gdy tylko taka rozbrzmiała, Eric poprosił mnie do tańca, wyrywając nas na chwilę z uciążliwego już towarzystwa chłopaka Kate, który ewidentnie miał jakiś problem z głową. Dziwiłam się, że Wolpert mu przebaczyła i dała jeszcze jedną szansę.
            Kiedy tylko wstaliśmy od stolika, w nasze ślady poszli również Lily z Jamesem, więc tylko Syriusz z Kim i Miriam z Dirkiem zostali słuchać pieprzenia Johna. Facet miał jakieś kompleksy wielkości czy coś. Kiedy Eric poprowadził mnie na środek, posłałam mu spojrzenie wdzięczności, a on uśmiechnął się tylko i złapał mnie tak, by wygodnie prowadzić w tańcu. Co jak co, ale tańczyć to on potrafił. Zresztą w ogóle był wszechstronnie uzdolniony.
            Tańczyliśmy przez chwilę, aż w końcu ograniczyliśmy to do zwykłego „bujania” się w rytm muzyki, więc na chwilę oparłam głowę o jego ramię, wpatrując się gdzieś przed siebie.
- Dor? – Eric wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak? – spytałam, odsuwając się kawałek i patrząc na niego.
- Słuchasz mnie?
- Wybacz, wyłączyłam się na chwilę – posłałam mu przepraszające spojrzenie. – Co mówiłeś?
- Że mam najpiękniejszą narzeczoną. – Uniosłam brwi, patrząc na niego z politowaniem. – No, co? Nawet nie próbuj się kłócić.
- Znalazłabym na tej sali co najmniej z pięć osób, które wyglądają lepiej ode mnie – stwierdziłam. – Co nie znaczy, że ja wyglądam źle. Wyglądam dokładnie tak, jak chciałam wyglądać – dodałam. Sukienka była na tyle efektowna i błyszcząca, że, by nie przesadzić z całością, postawiłam na bardzo neutralny makijaż i rozpuszczone, jedynie delikatnie falowane włosy.
            Tym razem Eric popatrzył na mnie z politowaniem i pokręcił głową.
- Podaj chociaż dwie – powiedział.
- Co dwie?
- Osoby, które wyglądają lepiej od ciebie. – Zastanowiłam się chwilę.
- Lily – rzekłam bez żadnej zazdrości.
- Dobra, wygląda ładnie, ale zdecydowanie bardziej docenia to James niż ja – stwierdził, a kiedy podążyłam za jego wzrokiem, uśmiechnęłam się do siebie, widząc moją przyjaciółkę śmiejącą się z czegoś, co zapewne powiedział Potter.
- I o to chodziło. Kiedy jeszcze była z nim pokłócona, za punkt honoru wzięłyśmy sobie z Ann, zrobienie jej tak, by James nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Chyba wam się to udało – przyznał.
- To dobrze.
- Dobra, druga próba – popatrzył na mnie nagląco, bym nie miała wiele czasu do namysłu.
- La Brun – powiedziałam.
- Ona się nie liczy – zaoponował.
- A to niby dlaczego?
- Bo to dyrektorka szkoły.
- Która bije urodą każdą dziewczynę, jaką w życiu widziałam.
- To w takim razie ty, ale nie ja – rzekł poważnie, a ja pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Każdy facet na tej sali, w każdej wolnej chwili się na nią gapi i w pełni to rozumiem – przyznałam, bo miała ciało i suknię, od której nie dało się oderwać wzroku.
- W takim razie się mylisz – stwierdził.
- Tak?
- Ja się nie gapię. James też nie, ani Remus. Nawet Syriusz… – prychnęłam.
- Podałeś wyjątki, które potwierdzają regułę. Nawet Tony oberwał za to od Betty – przypomniałam. – Poza tym, popatrz na przykład na tamte trzy stoliki – wskazałam za jego plecami grupkę chłopaków, być może z Durmstrangu, bo ci z Beauxbatons lepiej radzili sobie z ignorowaniem swojej dyrektorki szkoły, którzy siedzieli przy stole i bez żadnej żenady dyskutowali zawzięcie, co chwilę rzucając spojrzenia w stronę stołu nauczycielskiego.
            La Brun tylko raz zatańczyła z Thomasem Barkley’em i było to na początku balu. Od tamtego czasu siedziała, rozmawiając głównie z Dumbledorem i Griffiths’em, i po prostu „wyglądała”, jakby cały ten bal mało co ją interesował. W zasadzie to wcale jej się nie dziwiłam. Słyszałam plotki na jej temat, więc opierając na nich swoje przypuszczenia, na pewno miała, co robić.
- Dobra, niech ci będzie – rzekł w końcu Eric. – Przyznaję, że Lily i La Brun wyglądają zachwycająco, ale nie zmieni to faktu, że w moich oczach to ty jesteś najpiękniejszą kobietą i to nie podlega dalszej dyskusji – powiedział z powagą, a ja tylko uśmiechnęłam się i go pocałowałam.
            W czasie naszej rozmowy zmieniła się piosenka, ale nadal była z tych, które mi odpowiadały, więc nie wróciliśmy jeszcze do naszego stolika, przy którym teraz Syriusz kłócił się o coś z Woodcroftem. Puchon miał wściekłą minę. Uznałam za dziwne, że nie ma już z nimi Kate, ale mało mnie to w tej chwili interesowało.
- Wiesz, myślałam trochę ostatnio o tym naszym ślubie… – zaczęłam, a on zatrzymał się i spojrzał na mnie uważnie.
- Rozmyśliłaś się? – spytał, a ja uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
- Oczywiście, że nie – zapewniłam szybko. – Chodzi o coś innego.
- A dokładniej?
- Po prostu zastanawiałam się, czy ślub w lipcu to dobry pomysł. Wiesz, że nie chcę żadnego wielkiego wesela. Rodzina i przyjaciele. Ktoś, kto udzieli nam ślubu, ceremonia może być nawet w ogrodzie w moim rodzinnym domu. Najzwyklejsza na świecie suknia, trochę ozdób, jedzenia i jakaś muzyka. Można to zorganizować za niewielkie pieniądze i naprawdę da się wszystko załatwić nawet w dwa tygodnie, tym bardziej, jeśli faktycznie poprosimy o pomoc Ann.
- Jeśli wszystko masz już zaplanowane, to o co chodzi? – Spojrzałam w jego jasne, błyszczące oczy, które teraz wyrażały skupienie i poprawiłam spadające mu na nie włosy.
- Bardziej o to, co zrobimy później.
- Chodzi ci o mieszkanie i pracę? – spytał, na co skinęłam głową. – Szczerze powiedziawszy, faktycznie jakoś poważnie się jeszcze nad tym nie zastanawiałem. Myślałem, żeby spróbować dostać na początek jakąś małą posadę w ministerstwie i to chyba będzie do wykonania prostsze niż znalezienie mieszkania.
- Ślub można zorganizować w każdej chwili. Myślę jednak, że ważniejsze będzie to, żebyśmy mieli się gdzie po nim podziać, bo mieszkanie osobno w ogóle nie wchodzi w grę, a…
- Rozumiem, co masz na myśli, Dor i w sumie cieszę się, że o tym mówisz, bo faktycznie, oświadczając ci się, nie przemyślałem tej kwestii…
- Wcale nie mam o to żadnych pretensji. I tak za ciebie wyjdę. Nawet, gdybyśmy na początku mieli mieszkać w namiocie – zaśmiałam się, a on dołączył do mnie. Przytulił mnie mocno i pocałował.
- Tak szczerze powiedziawszy, to nadal nie powiedziałem mamie, że się zaręczyliśmy – wyznał. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Moi rodzice też o niczym nie wiedzą – przyznałam. – Nie chciałam im pisać o tym w liście, a…
- Jeśli całe życie będziemy tak planować...
- To do niczego nie dojdziemy – stwierdziłam i spojrzałam na niego z rozbawieniem.
- Wiesz, co? Spotkajmy się jutro z rodzicami i wszystko z nimi omówmy. W razie czego wybierzemy inną datę ślubu i tyle. Nigdzie nam się przecież nie spieszy.
- No nie – potwierdziłam.

Syriusz Black
- Myślicie, że La Brun dałaby się zaprosić do tańca? – spytał John, chłopak Kate, zerkając w stronę stołu nauczycielskiego, za co Wolpert spiorunowała go wzrokiem. Sam miałem ochotę to zrobić i jak najszybciej skończyć temat Beatrice, ale Dirk i Miriam podchwycili go. Kimberly milczała, a reszta naszej paczki przebywała akurat na parkiecie, więc ciężko było skierować rozmowę na inne tory.
            Zasadniczo nic nie stało na przeszkodzie, by ją o to spytać. Nie było w tej kwestii żadnych przepisów w regulaminie czy coś, ale praktycznie wyszłoby to trochę dziwnie. W sumie to mógłbym nawet zobaczyć, jak La Brun odsyła go z kwitkiem. Mogłoby to być dosyć zabawne. Kiedy jednak chłopacy zaczęli snuć jakieś większe plany w tej kwestii, poczułem ponownie delikatne ukłucie zazdrości. Sam nie mogłem z nią zatańczyć, ale nie chciałem też oglądać, jak robi to ktoś inny z moich znajomych.
- Jak to się mówi, John – rzuciłem, próbując zakończyć w końcu temat, – za wysokie progi na twoje nogi. – Chłopak Kate nie zrozumiał jednak dokładnej aluzji tego stwierdzenia.
- Jak jesteś taki mądry, to sam spróbuj zaprosić ją do tańca – odparł.
- Co? – spytałem, krztusząc się sokiem, który właśnie piłem, na co Kim poklepała mnie po plecach, przyglądając mi się uważnie.
- No, załóżmy się o coś na przykład.
- Z tego, co wiem, Syriusz niezbyt przepada za La Brun – wtrąciła się Hill, posyłając mi kpiące spojrzenie, co zapewne było nawiązaniem do wczorajszego przyjęcia u dyrektorki. Nie skomentowałem tego jednak.
- Stary, mogę się z tobą założyć o cokolwiek, ale nie o to, czy uda mi się zatańczyć publicznie z La Brun, bo to jest chory pomysł. Poza tym, jak zauważyła Kim, nie przepadam za nią zbytnio.
- Dlaczego niby chory pomysł? – ciągnął temat Puchon, nie zwracając uwagi na całą resztę argumentów.
- A nie? Przecież to nie jest zwykła dziewczyna, tylko dyrektorka francuskiej szkoły. Trochę inny kaliber, nie sądzisz?
- Kobieta jak kobieta. Sam zawsze twierdzisz, że każda na ciebie poleci. – Rzuciłem mu zirytowane spojrzenie.
- Mam z nią zatańczyć, czy pójść do łóżka, bo nie bardzo rozumiem, o co ci tak w zasadzie chodzi? – odparłem, na co wszyscy zamilkli.
- John – wtrąciła się Kate. – O co ci chodzi, co? Ja rozumiem, że wszyscy faceci do niej wzdychają i w pełni to rozumiem, ale to jednak dyrektorka szkoły, która, gdyby tylko chciała, zostałaby ministrem magii, więc pozostań przy marzeniach, bo raczej nie jest zainteresowana młodszymi o piętnaście lat uczniami.
- Matko, co wy się tak bulwersujecie? Ja tylko żartuję, a wy się od razu wkurzacie.
- Bo twoje żarty są wyjątkowo mało śmieszne.
- Znając twoje podejście do robienia z siebie idioty na oczach całej szkoły, Black, miałem po prostu nadzieję na łatwy zarobek pięciu galeonów.
- Pięć galeonów za podbicie do dyrektorki Beauxbatons? – spytałem, krzywiąc się. – Jeśli chciałeś zmusić mnie do takiego zakładu, to mogłeś zaproponować wyższą cenę. – Zapadła chwilowa cisza. Czułem na sobie spojrzenia Kim, Kate i Miriam.
- Serio chcecie się o to zakładać? – odezwał się Dirk. – Żadnemu z was się to nie uda. Jakoś nie widzę, byście garnęli się do tańca ze swoimi dziewczynami.
- To prawda – poparła go Kate. – Dajcie już spokój, bo żaden z was nie wyjdzie na tym zakładzie dobrze. Syriusz potrafi zrobić wiele głupich rzeczy, ale na głowę jeszcze totalnie nie upadł. Kim?
- Tak? – Do tej pory Hill nie udzielała się zbytnio w rozmowie.
- Przetłumacz Blackowi, że nie ma sensu się w to bawić. Są pewne granice. – Kimberly jednak nadal milczała, przypatrując mi się uważnie i czekając na to, co mam zamiar zrobić.
            Zasadniczo mogłem zgodzić się z Dirkiem i Kate i olać Woodcrofta, ale w sumie gość mnie wkurzył i miałem zamiar odegrać się za jego głupie gadanie. Tym bardziej za tak niską stawkę.
- Wiesz, co, John? Podejmuję rzuconą rękawicę. Nie wiem, dlaczego zależy ci na tym, bym ośmieszył się na oczach całej szkoły i zaryzykował naganą u Dumbledore’a, ale zrobię to, podbijając stawkę do stu galeonów.
- Co? – Kimberly w końcu zareagowała, odwracając się w moją stronę. Zauważyłem, że była zmieszana, ale nie do końca zaskoczona podaną przeze mnie ceną.
- Zwariowałeś, Black – stwierdził Puchon.
- Ja zwariowałem? To ty wpadłeś na ten kretyński pomysł, a teraz chcesz się z niego wycofać? Cóż, pięć galeonów i twój wyraz twarzy, kiedy wygram zakład, będą jednak marną zapłatą za takie ryzyko, więc jeśli się nie zgadzasz, to trudno. Nie zależy mi na pogadance w gabinecie Dumbledore’a. – Wzruszyłem ramionami i, olewając go, zabrałem się za jedzenie.
- Dziesięć galeonów.
- Nie.
- Piętnaście…
- John, daj spokój. Chcesz mu zapłacić tyle kasy za to, że zatańczy z La Brun? Jaki masz w tym interes? – spytała Kate, ale nie dowiedzieliśmy się, jaka jest odpowiedź na to pytanie, a przyznam szczerze, że sam nie rozumiałem, o co chodzi Woodcroftowi. Chciał zobaczyć moją porażkę czy jak?
- Dziewięćdziesiąt – zaproponowałem w końcu.
- Aż tak wysoko cenisz swoje umiejętności omamiania dziewczyn?
- A więc tu cię boli? Chcesz zobaczyć, jak jeden raz w życiu kobieta daje mi kosza? Trzeba było poprosić, bym zaproponował randkę twojej dziewczynie, miałbyś to samo za darmo.
- Być może – odparł, ignorując wzmiankę o Kate.
- I uważasz, że to zachowanie godne faceta?
- Może i nie, ale przynajmniej będę miał satysfakcję.
- Wiesz, co, Kate? – zwróciłem się do Wolpert. – Ja wiem, że ty nie za bardzo mnie lubisz, ale jesteś pewna, że ten kretyn jest dla ciebie odpowiedni? Gdyby radził sobie z dziewczynami tak jak ja, już dawno przeleciałby połowę. – Chciałem, żeby mój komentarz był zabawny, ale uzyskałem całkiem odmienny efekt, co stwierdziłem, widząc minę Kate i wściekły wzrok Miriam. Widocznie Puchon już raz ją zdradził, a ona dała mu drugą szansę. Przy czym właśnie uświadomiłem jej, że gość na nią nie zasługiwał. – Wybacz, nie chciałem…
- W porządku – odparła, posyłając mi niepewny uśmiech, a potem wstała od stołu i gdzieś poszła, nie zaszczycając swojego, zapewne już byłego, chłopaka najmniejszym spojrzeniem. Woodcroft wyglądał na wściekłego.
- Dzięki za zakończenie mojego związku. Właśnie w taki sposób chciałem to zrobić…
- Błagam cię. Spierdoliłeś to w momencie, w którym ją zdradziłeś, a ona się o tym dowiedziała. Bo zdradziłeś, nie? Inaczej nie zareagowałaby na to, co powiedziałem w taki sposób. W każdym razie nie było to celowe. Jeśli wściekasz się o to, że ktoś ma większe powodzenie u kobiet niż ty, to raczej masz coś z głową.
- Nie tobie to oceniać.
- Być może nie – wzruszyłem ramionami.
- Dobra, zgadzam się na dziewięćdziesiąt galeonów, jeśli tak wysoko cenisz swoje ego.
- La Brun, a nie moje ego – zauważyłem. – Ale teraz oferta jest już nieaktualna.
- Sto, jak pierwotnie chciałeś.
- Sto dziesięć.
- Zgoda, chociaż widok twojej porażki ucieszy mnie bardziej niż pieniądze.
- Skoro tak twierdzisz – powiedziałem, wzruszając ramionami i w końcu wstałem od stołu, przygotowując się do stoczenia boju z największym idiotą na tej sali. Tak łatwo było wkręcić takich jak on, dając im złudne poczucie wygranej.
- Naprawdę masz zamiar iść do La Brun i poprosić ją do tańca? – spytała w końcu Kim, posyłając mi spojrzenie pełne wyrzutów i niezadowolenia. – Nie mogę nic w tej kwestii powiedzieć?
- A masz coś przeciwko? – patrzyła na mnie długą chwilę.
- Nie. Oczywiście, że nie – rzekła w końcu z fałszywym uśmiechem. Cóż, później będę się z tego tłumaczył.
- Spokojnie, najwyżej stracę tylko sto dziesięć galeonów, La Brun i Dumbledore mnie wyśmieją, a McGonagall odejmie wszystkie punkty, jakie zgromadził Gryffindor. Niczego więcej chyba nie ryzykuję.
- Jeśli tak twierdzisz.
~ * ~
            Zasadniczo uważałem, że wycenianie La Brun na sto dziesięć galeonów zakrawało o pomstę do nieba, bo jej nie dało się wycenić na żadną kwotę, ale chciałem, by ten idiota z Hufflepuffu boleśnie odczuł skutki swojej głupoty. Szczerze powiedziawszy mniej ryzykowne było poproszenie do tańca La Brun na oczach całej szkoły niż tłumaczenie jej potem, że nie było w tym żadnego ryzyka dla zdemaskowania naszego romansu. Tylko z tego jednego powodu mogła się nie zgodzić. Nie rozmawiałem z nią więcej po porannym spięciu, ale liczyłem na to, że da sobie wytłumaczyć to, co miałem zamiar zrobić.
            Nie chciałem bezpośrednio pytać jej o pozwolenie, bo w takim wypadku już teraz mogłem szykować kasę dla Woodcrofta, dlatego musiałem podejść do tego zakładu z innej strony. Czułem, że dyrektorka utkwiła we mnie swój wzrok, kiedy niebezpiecznie zbliżałem się do stolika nauczycielskiego, a co gorsza zatrzymałem się przy nim. Ignorując jeszcze przez chwilę jej spojrzenie, skierowałem swoje słowa do Dumbledore’a.
- Panie dyrektorze – odezwałem się, czując, że serce zaczyna mi bić w niezbyt normalnym rytmie.
- Słucham, panie Black? Dobrze się pan bawi?
- Tak. Znakomicie – odparłem.
- A więc co pana do nas sprowadza? – utkwił we mnie spojrzenie, oczekując odpowiedzi.
- Nie wiem, czy wypada mi o to pytać, ale… Czy istnieje szansa na to, bym mógł poprosić panią dyrektor La Brun do tańca? – zapadła chwilowa cisza.
            McGonagall, siedząca kawałek dalej, spiorunowała mnie wzrokiem, szykując się już do odpowiedzi na moje pytanie, mimo, iż nie było ono skierowane do niej. Beatrice miała ochotę rzucić mnie na pożarcie wściekłym psom i tylko Dumbledore w całej tej sytuacji nie widział nic dziwnego, bo uśmiechnął się z lekkim pobłażaniem i błyskiem w oku. – Nie bardzo wiem, czy nie łamię tą prośbą jakiegoś punktu regulaminu, ale…
- Cóż – wszedł mi w słowo dyrektor. – Jeśli madame La Brun się zgodzi, to nie widzę żadnych przeszkód – stwierdził, a potem oboje utkwiliśmy w niej wzrok, czekając na jej odpowiedź. Ona jednak całkowicie zignorowała zaciekawione spojrzenie Dumbledore’a, patrząc tylko i wyłącznie na mnie, a mi nie pozostało nic innego, jak dać znać samym wyrazem twarzy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. – Madame La Brun…
- Dobrze – powiedziała w końcu, rzucając mi wściekłe spojrzenie i uśmiechając się sztucznie do dyrektora. – Zatańczę z panem Blackiem, jeśli tak ładnie prosi.
- Będę zaszczycony – rzekłem, po czym Beatrice wstała z krzesła i obeszła stół, schodząc na parkiet, gdzie już na nią czekałem, podając jej rękę, którą po chwili wahania ujęła.
- Co to ma znaczyć? – syknęła wściekła, mimo, iż jej usta nadal wykrzywione były w uśmiechu.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię – odparłem, prowadząc ją kawałek dalej do miejsca, gdzie była szansa na zamienienie kilku słów.
- Mam nadzieję.
            Na szczęście nie musiałem zmuszać jej do zachowania pozorów przy samym tańcu. Położyła dłoń na moim ramieniu, a ja na jej plecach, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.
- Dziwnie się czuję – stwierdziłem, rzucając jej ukradkowe spojrzenie. Nie chciałem podtrzymywać jej patrzenia prosto w oczy.
- Tańcząc ze mną na oczach ludzi? – spytała, uśmiechając się pobłażliwie.
- Nie to miałem na myśli, ale w sumie…
- Wiem, co miałeś na myśli. Mam jednak nadzieję, że w tańcu jesteś chociaż w połowie tak dobry jak w łóżku – rzuciła w sposób, bym tylko ja mógł to usłyszeć.
- Myślę, że się nie zawiedziesz.
- Zobaczymy. Więc? – ponagliła mnie, oczekując odpowiedzi na to, co się właśnie działo.
- Wybacz za to, ale… Jeden wyjątkowy kretyn zmusił mnie do zakładu…
- O to czy zgodzę się z tobą zatańczyć?
- Tak. Chciałem go zbyć, ale uwierz, że moja odmowa byłaby bardziej podejrzana niż zaproszenie cię do tańca.
- I to ma być to sensowne tłumaczenie, narażające nasz układ? – uniosła brwi w geście pytania.
- Nie powiedziałem, że będzie sensowne. Problem w tym, że przez te wszystkie lata zapracowałem sobie na pewien status w tej szkole i zwyczajnie niektórych głupich rzeczy oczekuje się tylko i wyłącznie ode mnie lub od Pottera, a że nie było go pod ręką, a poza tym jest już zajęty, to trafiło na mnie. Na dodatek, jeśli jesteś idiotą, tak jak John Woodcroft, który obarcza cię winą za to, że dyrektorka Beauxbatons na niego nie leci, to zmusza cię do głupiego zakładu, by on mógł podbudować się faktem, że i tobie się to nie uda.
- Wiesz, że jest to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu słyszałam?
- Nie mówię, że nie, ale uwierz, że naprawdę gorzej byśmy na tym wyszli, gdybym nie zgodził się podjąć wyzwania. Zaufaj mi. Ten jeden raz wiem, co robię. Poza tym, mam okazję zatańczyć z najpiękniejszą kobietą na tej sali – uśmiechnęła się i dała poprowadzić dalej w tańcu bez słowa.
- Jaka była stawka? – spytała po chwili.
- Sto dziesięć galeonów.
- Aż tak wysoko mnie cenisz?
- Zasadniczo uznałem to i tak za zbyt niską kwotę, ale na więcej by nie poszedł. Pierwotnie chciał postawić tylko pięć. Wkurzył się, kiedy przypadkowo, być może, rozwaliłem jego związek z moją koleżanką z roku. W sumie chyba lepiej na tym wyjdzie.
- Nie będę polemizować.
            Czułem przyjemność, tańcząc z nią, nawet, jeśli była na mnie trochę zła. Rozumiałem ją w pewnym sensie. Z drugiej strony dobrze wiedziałem, że nie powinienem przyjmować tego zakładu. Po balu miałem z nią porozmawiać i zakończyć naszą relację, ale trzymając ją teraz w ramionach, byłem skłonny zmienić zdanie i odrzucić wszystkie argumenty, które wcześniej przedstawiła mi Evans. Od samego początku wiedziałem, że nie powinienem się spotykać z La Brun, ale robiąc to, czułem się najzwyczajniej w świecie dobrze. Dlatego z bólem serca odprowadziłem ją z powrotem do stołu nauczycielskiego, kiedy skończyła się piosenka, do której tańczyliśmy, bo nie chciałem tego przedłużać na kolejną, gdyż wydawałoby się to jeszcze bardziej dziwne. Pocałowałem ją więc w rękę, skinąłem głową i odszedłem, wracając do swojego stolika. Dodatkowa okazja do spędzenia z nią kilku chwil razem sprawiła, że czułem się w tym momencie fatalnie.
- Ty pieprzony… – zaatakował mnie Woodcroft, popychając. James, Eric i Dirk, którzy tym razem siedzieli przy stole, zareagowali jednocześnie, odsuwając Puchona ode mnie. – Oszukałeś mnie! – rzucił wściekły.
- Że co, proszę?
- O co tu w ogóle chodzi? – spytała Lily, włączając się do dyskusji.
- Ty… – zaczął John, ale wszedłem mu w słowo.
- Posłuchaj mnie, Woodcroft. Wymyśliłeś zakład, na który nie chciałem przystać. Podpuszczałeś mnie tak długo, aż w końcu, dla świętego spokoju, zgodziłem się go wykonać, a teraz masz problem z tym, że udało mi się zrealizować twoje polecenie? Miałem zatańczyć z La Brun i to zrobiłem, czyż nie? Zgodziła się? Zgodziła. Sam widziałeś. Czy chciałem z nią tańczyć? Nie. Więc łaskawie odstaw już alkohol, walnij się w łeb tłuczkiem i nie zawracaj więcej głowy Kate, jasne? A, no i czekam na swoją wygraną. Trzeba było się ze mną nie zakładać.
            Chłopacy puścili już Puchona, więc ten stał teraz, patrząc na mnie z wściekłością wypisaną na twarzy, po czym odwrócił się i, rzucając kilka niewybrednych obelg w moją stronę, odszedł od naszego stolika.
- Wytłumaczy mi ktoś, co tu się właściwie stało? – powtórzyła pytanie Lily.
- W skrócie? – spytała Kimberly, patrząc na mnie z nieskrywaną niechęcią.
Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi. Chociaż może i wiedziałem. To, co właśnie zrobiłem, tylko dla niej jednej mogło wydawać się totalnie dziwne. Wczoraj prawie, że uciekłem z przyjęcia La Brun, prezentując swoją niechęć, a dzisiaj, jakby nigdy nic, poprosiłem ją do tańca. Cholera. Patrząc na Hill wiedziałem już, że domyśla się wszystkiego.
- Tak – odparła Evans, po czym wszyscy spojrzeli z zaciekawieniem na Kim, więc ta podjęła temat.
- John miał jakiś problem z tym, że Syriusz potrafi wyrwać każdą laskę – to stwierdzenie wypowiedziała z lekką pogardą w głosie, – a on sam nie. Przypadkowo Black sprawił również, że Kate zerwała z Woodcroftem, więc ten wymusił na nim zakład, na który Syriusz chętnie przystał – posłała mi kpiące spojrzenie, ale nie skomentowałem tego. – W każdym razie miał poprosić La Brun do tańca. John zapewne chciał poczuć satysfakcję z tego, że chociaż ona jedna odprawi go z kwitkiem. No cóż, jak widzieliście, nie odprawiła, a on przegrał sto dziesięć galeonów. Tyle.
- Żartujesz sobie? – zwróciła się do mnie Dorcas, na co wzruszyłem tylko ramionami.
- Tańczyłem przed chwilą z La Brun? No, więc sama odpowiedz sobie na swoje pytanie.

Ann Vick
- Czemu nic nie mówisz? – spytał Remus. Wzruszyłam ramionami.
- A co mam mówić?
- Nie wiem. Cokolwiek. Zwykle buzia ci się nie zamyka – stwierdził z uśmiechem.
- Stresuje mnie trochę ten wyjazd – wyznałam.
- Dlaczego?
- Bo zawierzyłam we wszystkim Patrickowi i mimo, że dużo ze sobą rozmawiamy, osobiście prawie się nie znamy, a nie lubię być zależna od kogoś innego. On wszystko pozałatwiał. Lubię go, ale ta cała znajomość wydaje mi się trochę nierealna.
            Czułam się ostatnio, jakbym straciła pewien punkt zaczepienia. Jasne, że moim życiowym celem nie było bycie w związku, ale rozstanie z Remusem i to z takiego powodu, było dla mnie trudne. Dodatkowo Douglas zarzucał mnie toną listów, upewniając się, czy nasze plany na pewno są aktualne. Czułam się rozdarta i mimo, że wszystko już z Lupinem omówiliśmy, nie potrafiłam jeszcze przejść nad tym do porządku dziennego. I nie byłam na niego zła o samo rozstanie, tylko o wymówkę i brak chęci, by spróbować jakoś to wszystko dalej pociągnąć.
- Nie musisz przecież od razu mu ufać – zauważył Remus.
- Nie muszę, ale dobrze mi się rozmawia z nim na odległość i trochę boję się, że to wszystko jakoś się rozjedzie, kiedy spędzimy ze sobą trochę więcej czasu twarzą w twarz.
- A może po prostu będzie to okazja do tego, żeby zobaczyć, czy twarzą w twarz również będziecie potrafili się dogadać? Przecież nie wychodzisz za niego za mąż – spojrzałam na niego i, zanim cokolwiek na to odpowiedziałam, uprzedził mnie. – Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
- W porządku. Wiem, co miałeś na myśli.
- Ja… – zaczął, ale uniosłam dłoń, by go uciszyć. Potrafiłam wyczytać z jego oczu, kiedy znowu chce rozmawiać o tym, co między nami było. Jak w tym momencie.
            Zanim się rozstaliśmy, unikał rozmów jak ognia, a teraz bez przerwy chciał do tego wracać i powtarzać jak bardzo mu z tego powodu przykro. Wpadł w jakąś manię przepraszania i powoli zaczynałam mieć już tego dosyć. Nie potrafiliśmy już rozmawiać o niczym innym niż o rozstaniu i mojej znajomości z Douglasem, co naprawdę już mnie frustrowało. Kiedy jednak tylko prosiłam go o pomoc w nauce, jak to zawsze miałam w zwyczaju, zbywał mnie brakiem czasu. Nie chciałam, żeby nadal tak to wyglądało, ale nie potrafiłam już do niego dotrzeć. Chociaż może i potrafiłam, ale on mi już na to nie pozwalał. Czułam, jakbym po naszym rozstaniu utraciła pewne prawa, które udostępniał przy zawieraniu znajomości, bo czuł się głupio. Problem w tym, że ja też nie czułam się komfortowo. Znosiliśmy wzajemne towarzystwo i chyba tylko tyle z tego zostało.
- Może pójdziemy po kurtki i przejdziemy się na Błonia? – zaproponowałam w końcu. – Muszę się trochę przewietrzyć. – I zastanowić, dodałam w myślach. Nie odpowiedział od razu. – Jeśli nie chcesz, to nie musisz – rzekłam, wzruszając ramionami. – Ja w każdym razie muszę na chwilę wyjść – oznajmiłam, a kiedy nie zareagował i na to, po prostu zostawiłam go i ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Dogonił mnie jednak przy schodach i w milczeniu towarzyszył mi przez całą drogę do wieży. Nie miałam już pojęcia, jaki jeszcze temat zaproponować, żeby się w nim poczuł komfortowo, więc również się nie odzywałam. Szedł jednak blisko mnie, a kiedy nasze dłonie kilka razy się o siebie otarły, nie cofał szybko swojej, co uznałam za sukces.
~ * ~
            Kiedy dotarliśmy w końcu do wieży, umówiliśmy się, że spotkamy się za chwilę w Pokoju Wspólnym, ale gdy zeszłam z powrotem na dół, jego jeszcze nie było. Znając go, mógł pozwolić mi czekać długo, aż wkurzona poszłabym sama, bo on nie miał odwagi powiedzieć mi, że się rozmyślił. Tym razem jednak zirytowały mnie jego uniki i niezdecydowanie, więc weszłam na górę i, bez pukania, wtargnęłam do sypialni chłopaków, by raz, a porządnie, powiedzieć mu w końcu, co myślę o jego tchórzliwym zachowaniu.
            Dormitorium było jednak puste. Dopiero po chwili Lupin wyszedł z łazienki, zaskoczony moją obecnością, a ja poczułam się jak totalna kretynka. Chyba sama wpadłam już w jakąś paranoję.
- Co się stało? – spytał zaskoczony. – Mieliśmy się spotkać na dole – zauważył, biorąc do ręki kurtkę, która leżała na łóżku.
- Ja… – nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie zakładałam takiej sytuacji, ale jeśli już tu byłam, przychodząc z konkretnym celem, to postanowiłam ponownie się z nim rozmówić.
- Ann? Stało się coś? – powtórzył pytanie, a ja w końcu pokręciłam głową.
- Nie.
- To idziemy się przejść, czy już nie chcesz?
- Chcę, ale… – spojrzałam na niego, a on czekał, aż coś dalej powiem. – Dlaczego traktujesz mnie jak wroga, Remus? – spytałam, a on zamarł w momencie, w którym uniósł ręce, by założyć kurtkę.
- O czym ty mówisz, Ann? Nigdy w życiu nie traktowałem cię jak wroga.
- To czemu trzymasz mnie na dystans, zachowując się tak, jakby moje towarzystwo było dla ciebie uciążliwe, jakbyś musiał spędzać ze mną czas za karę, zmuszał się do bycia miłym. – Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie zdezorientowany. – Nie potrafisz już ze mną rozmawiać. Jedyne, co mogę od ciebie usłyszeć, to ciągle te same przeprosiny, którymi już dosłownie rzygam. Nie chcę już tego słuchać. Rozumiem twoją decyzję. Nie chcę więc żadnego więcej jej tłumaczenia. Rozstaliśmy się za obustronnym porozumieniem, ale to nie znaczy, że nie możemy się dalej przyjaźnić. Zresztą, nie musimy się przyjaźnić. Wystarczy, że będziesz mnie traktować normalnie. Zawsze mieliśmy wiele tematów do rozmów, a teraz milczymy w swoim towarzystwie. Nie chcesz ze mną być, ok, rozumiem to, ale co mam zrobić, żebyś znowu zachowywał się przy mnie normalnie, a nie tak, jakbyśmy się nie znali?
            Cisza, jaka zapadła, aż dudniła w uszach, a atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Powietrze stało się w jednej chwili tak duszne, że ciężko mi się oddychało. Lupin jednak stał tylko, wpatrując się we mnie zbolałym wzrokiem, a ja czułam, jak do oczu napływają mi powoli łzy. Nie wiedział jednak, jak odpowiedzieć na moje pytanie.
            W końcu odwróciłam się, by wyjść.
- Zaczekaj – rzekł w tej samej chwili, a potem podszedł do mnie i zamknął drzwi. Stał teraz bardzo blisko mnie, ale nie odsunął się, chociaż tym razem ja miałam na to ochotę. – Nie traktuję cię jak wroga, Ann. Traktuję cię tak, bo gdybym tego nie robił, w końcu uświadomiłbym sobie, że rozstanie z tobą, było błędem. I z jednej strony tak właśnie jest, a z drugiej… Ja cię nadal kocham, Ann. I wbrew temu chcę… – westchnął. – Muszę, – powiedział z naciskiem, – kierować się w tej kwestii rozumem, chociaż bardzo chciałbym, żeby tak nie było.
            Dotknął dłonią mojego policzka, by zetrzeć z niego łzy, a potem mnie pocałował. Tak, jak nie powinien. A może i powinien? Czułam ból, kiedy myślałam o tym, co się właśnie działo. Miało to pozostać tylko jedną chwilą, przystankiem na drodze w odmętach straty, ale weszłam na tę drogę, chcąc tego czy nie. Sukienka, którą miałam na sobie, trzymała się tylko na biuście, więc kiedy Remus rozpiął zamek, delikatnie opadła na ziemię. Poczułam chłodniejszy podmuch powietrza na skórze. Lupin trzymał mnie blisko siebie, przez co trudniej było mi sięgnąć do guzików jego koszuli, ale kiedy nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, niezauważalnie skinął głową, więc wkrótce po tym oboje pozbyliśmy się wszystkich ubrań. Kiedy w końcu zaczął się ze mną kochać, powoli i delikatnie, pierwszy raz czułam, że całkowicie się przede mną otworzył. Pierwszy raz czułam, że usunął dzielący nas zawsze w jakimś stopniu dystans. Byliśmy tylko my. Nadzy, bezbronni, zawieszeni w wymiarze, który miał zniknąć zaraz po tym, jak nasze ciała się od siebie odsuną. A jednak to działo się naprawdę. Przez jeden moment widziałam go takiego, jaki gdzieś tam w głębi był naprawdę. Zrozpaczony, złamany, ale zdecydowany i pierwszy raz naprawdę zrozumiałam każdą podejmowaną przez niego decyzję.
~ * ~
- To niczego między nami nie zmienia, prawda? – spytałam, chociaż od samego początku wiedziałam, jaka będzie odpowiedź. Spojrzał na mnie, znowu z tym samym bólem, ale i pewnego rodzaju spokojem i dotknął mojego policzka.
- Nie – odparł, a ja przyjęłam to ze zrozumieniem, chociaż ból rozdzierał całe moje wnętrze. Nie ranił jednak już tak bardzo jak wcześniej. Skinęłam głową, po czym podniosłam z podłogi suknię, założyłam ją, a on z powrotem zapiął jej zamek i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Remus Lupin
            Minęła długa chwila, nim przestałem wpatrywać się w zamknięte drzwi, za którymi zniknęła Ann i w końcu również ponownie się ubrałem. To, że poszliśmy do łóżka, nie było żadnym zagraniem z mojej strony. Powiedziałem jej prawdę. Nie mogłem z nią być z czysto racjonalnych powodów, ale to nie znaczyło, że jej nie kochałem. Pragnąłem jej bardziej, niż byłem w stanie to przyznać. To, co się stało nie było czymś, co skomplikowało całą sytuację jeszcze bardziej. Raz jeden zrobiłem coś, co było wbrew mojemu rozumowi i racjonalnemu myśleniu i wiedziałem, że cała ta sprawa nie będzie w oczach Ann moim egoizmem ani uciszeniem jej pretensji o to, że trzymam się od niej z daleka. Poszliśmy do łóżka dlatego, że ją kochałem, wbrew wszystkiemu co sprawiało, że nie powinno tak być i widziałem, że w końcu to zrozumiała i pogodziła się z tym, przyjmując to ze spokojem i bez wyrzutów.
            Problemem było tylko to, że teraz jej brak bolał jeszcze bardziej niż zwykle. Wypuszczenie jej z tego pokoju, stawiając naszą relację w takim, a nie innym miejscu, było najtrudniejszą rzeczą, z jaką przyszło mi się zmierzyć, chociaż ona w końcu widziała w tym wszystkim słuszność. Musiałem na nowo pogodzić się z tym, że jestem skazany na wieczne cierpienie z powodów, które nie były ode mnie zależne.

James Potter
            Syriusz zachowywał się strasznie dziwnie. Kimberly mówiła, że wczoraj robił aferę o konieczność pójścia na przyjęcie do La Brun, a dzisiaj zakładał się z Woodcroftem o to, że z nią zatańczy, co mu się udało, dzięki czemu wygrał horrendalnie wysoką kwotę, której pewnie nigdy od Puchona nie dostanie. Miał jednak teraz świetny humor, czego nie można było powiedzieć o Hill, która patrzyła na niego z taką irytacją, jakby zaraz miała ochotę wyjść i olać całą resztę zabawy.
            Wróciliśmy do stolika mniej więcej w tym samym czasie co Dorcas z Ericem, więc usiedliśmy i zabraliśmy się za jedzenie, bo te durne tańce zabierały mi chęć do życia. Umiałem tańczyć, ale zwyczajnie tego nie lubiłem. Nie chciałem jednak, żeby Lilka się nudziła, a przede wszystkim wkurzyła, więc obiecałem sobie, że specjalnie dla niej przeboleję te kilka godzin zabawy. Jak na razie dobrze mi szło utrzymywanie jej dobrego humoru. Tym bardziej, że grali teraz trochę wolniejsze piosenki i zamiast skakać bez sensu, mogłem mieć ją blisko siebie.
            Kiedy Woodcroft sobie poszedł, od stołu odeszli również Miriam z Dirkiem, co bardzo mnie ucieszyło, biorąc pod uwagę to, jak potraktowałem jakiś czas temu Vane. Znosiła jakoś moje towarzystwo, nie miała żadnych pretensji do Evans, ale mimo wszystko niezbyt uśmiechało mi się siedzenie w jej obecności. Przysunąłem swoje krzesło bliżej mojej dziewczyny i pocałowałem ją, na co Black wywrócił oczami, a potem nałożyłem sobie na talerz trochę sałatki. Lilka spojrzała na mnie z politowaniem, ale uśmiechnęła się, kładąc dłoń na moim udzie.
- Myśleliście o tym, co zrobicie po szkole? – spytała w pewnej chwili Meadowes, a Eric skupił się teraz na rozmowie, mimo, iż Black właśnie rozlał do kubków trochę przemyconego z naszej sypialni trunku. Nikt jednak nie zaprotestował, a wręcz wszyscy ochoczo złapali za szklanki.
- To znaczy? – odparła Lily.
- Ślub, mieszkanie i takie tam…
- Czemu pytasz?
- Bo nie mamy pojęcia, jak odnaleźć się w temacie mieszkania i pracy, więc zastanawiamy się, czy nie wybrać innego terminu na ślub – wyjaśniła Dorcas, a Eric pokiwał głową. Lilka spojrzała na mnie trochę zdezorientowana, po czym zwróciła się do Meadowes.
- Szczerze powiedziawszy, nie rozmawialiśmy jeszcze nigdy na ten temat – powiedziała, wzruszając ramionami. – Co prawda Potter poruszał temat zaręczyn, zanim w ogóle zgodziłam się z nim chodzić – stwierdziła, na co wymieniliśmy się tylko rozbawionymi spojrzeniami, – ale żadnego więcej tematu nie było. Poza tym, nie wiem, czy po szkole nadal z nim jeszcze będę…
- Co? – spytałem, prawie oblewając się moją częścią procentowego napoju, a ona roześmiała się, podając mi serwetkę do wytarcia stołu, co niechętnie zrobiłem. Black parsknął śmiechem, dolewając mi więcej do szklanki i tylko Kimberly nadal siedziała bez słowa. – Proszę mi tu nie głosić takich herezji – oburzyłem się. – Raz powiedziałaś tak i nie ma już odwrotu.
- Doprawdy? – uniosła brwi w geście pytania.
- Tak. Zostajesz ze mną choćby pod przymusem – oznajmiłem z zadowoleniem, po czym pociągnąłem ją za rękę, by usiadła na moich kolanach, co zrobiła z uśmiechem na ustach. Złapałem ją w talii i pocałowałem, a ona odwzajemniła pocałunek, przeciągając go do granicy dobrego smaku w kwestii publicznego całowania się. Syriusz nauczył się to już ignorować, a Dorcas uśmiechnęła się tylko. – W każdym razie, nie wiem jak ty – zwróciłem się do Evans, – ale ja mam już wszystko zaplanowane.
- Co dokładnie?
- Mieszkanie, oświadczyny, ślub i pieniądze na początek – oznajmiłem, a moja dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.
- Z tego, co się orientuję, oświadczyn jeszcze nie było. Na twoje wyobrażenie wielkiego ślubu już teraz się nie zgadzam, siedzieć w domu i korzystać z twoich pieniędzy na pewno nie będę, a co do mieszkania, jeśli faktycznie będziemy chcieli w końcu razem zamieszkać, to również poszukamy czegoś wspólnie.
- Liczyłem raczej na to, że wprowadzisz się do mnie – powiedziałem, na co Syriusz posłał mi spojrzenie.
- Kochanie, lubię twoich rodziców, ale wybacz, raczej nie mam zamiaru z nimi mieszkać, choćby przez chwilę.
- Lepiej jej tego teraz nie mów – stwierdził Łapa.
- Czego? – spytała Lily, patrząc na mnie uważnie.
- Nie powiedziałem, że zamieszkamy z moimi rodzicami, tylko, że wprowadzisz się do mojego mieszkania, które teraz wynajmuję – wyznałem, naprawdę ją tym zaskakując. Zresztą nie tylko ją. – Mam już własne mieszkanie.
- Jak to masz mieszkanie?
- Rodzice kupili mi je na siedemnaste urodziny. I pomijając fakt, że zapłacili za nie z własnych pieniędzy, to kasa z wynajmu idzie na moje konto. Nieduże, bo salon, dwie sypialnie, kuchnia i łazienka, ale myślę, że by ci się spodobało.
- Rodzice kupili ci mieszkanie i nic mi o nim nie powiedziałeś? Już nawet pomijając wspólne planowanie przyszłości, zwyczajnie się nie pochwaliłeś?
- Mówiłem, żebyś jej teraz o tym nie mówił – wtrącił Syriusz, ale go zignorowałem.
- Cóż, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ty nie pytałaś, więc nie było okazji – wzruszyłem ramionami. – Ale jeśli będziesz chciała, możemy znaleźć coś innego. Tylko proszę cię, nie roztrząsaj tego w tej chwili. – Spojrzałem na nią błagalnie, a ona nieznacznie skinęła głową, ale wiedziałem, że potem nie odpuści tej kwestii. Nie lubiła, kiedy nie mogła kontrolować sytuacji, a w takiej się właśnie znalazła. – Dziękuję – powiedziałem i pocałowałem ją.
- Wracając do tematu – Lilka odwróciła się w stronę Dorcas. – To może spróbujcie się zorientować w sytuacji, jak teraz wrócicie do domu. Ja tam nie widzę konieczności mieszkania z Potterem przed potencjalnym ślubem, ale po już by jednak wypadało. Jeśli wam się nie spieszy, to zawsze możecie ten ślub przełożyć. Najważniejsze, żebyście na spokojnie wszystko sobie zorganizowali. – Tamci popatrzyli na siebie porozumiewawczo.
- Tak też właśnie pomyśleliśmy. Porozmawiamy z rodzicami i zobaczymy.
- Najważniejsze, że Dor przyjęła moje oświadczyny – stwierdził Eric, uśmiechając się. – Resztę rzeczy da się załatwić.
- Dziwnie się czuję, słuchając waszego gadania o ślubach, mieszkaniach i zmienianiu pieluch – powiedział Syriusz, zerkając w stronę, gdzie ludzie bawili się przy muzyce. – Z jednej strony wam zazdroszczę, ale z drugiej jakoś siebie bym w tym wszystkim nie widział.
            Dziewczyny chciały mu coś na to odpowiedzieć, ale Hill je uprzedziła.
- Wiecie co, przeproszę was na chwilę – powiedziała, po czym wstała i szybko oddaliła się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
Spojrzałem na Blacka pytająco, ale ten długo zastanawiał się, zanim podjął decyzję, czy zareagować na zachowanie Kimberly. W końcu jednak wypił do końca swoje wino i podążył za nią w stronę korytarza, gdzie zniknęła.

Syriusz Black
            Nie wiem, czy Kimberly nadal była na mnie wściekła o to, że przyjąłem zakład Johna, a co więcej go wygrałem, czy o to, co powiedziałem w kwestii mojego podejścia do planowania przyszłości. Byłem pewny, że z jednej strony domyśla się więcej niż powinna, z drugiej chyba liczyła, że potraktuję naszą znajomość poważniej niż do tej pory. Nie powiedziała jednak na ten temat jeszcze ani jednego słowa. W ogóle od czasu, kiedy przyszli James z Lily i Dorcas z Ericem, mało się odzywała. Chciałem być może w jakiś sposób poprawić jej humor, więc postanowiłem tym razem ją wyciągnąć na parkiet.
- Kim, zaczekaj! – rzuciłem, kiedy udało mi się ją dogonić. Przez kilka sekund zastanawiała się, czy przystać na moją prośbę. W końcu jednak zatrzymała się, odwracając w moją stronę. – Zatańczymy? – Spojrzała na mnie z wyrzutem, po czym jednak skinęła głową. Złapałem jej dłoń i poszliśmy wkręcić się w tańczący tłum.
Położyła mi rękę na ramieniu, a ja złapałem ją na wysokości talii. Może zbyt blisko ją przyciągnąłem, ale nie zareagowała. Unikała jednak mojego wzroku.
Akurat leciała jakaś wolna melodia, co w tym momencie mi nie przeszkadzało. Mimo, iż La Brun wyglądem biła na głowę wszystkie dziewczyny, jakie w życiu widziałem, Kimberly wyglądała obłędnie w swojej granatowej sukience, którą razem z nią wybierałem. Podkręcone włosy miała upięte do góry, przez co odsłoniła swoją smukłą szyję, na której zawieszony miała srebrny naszyjnik. Na twarz nie nałożyła tony kosmetyków. W zasadzie nie miała nic więcej prócz tego co zwykle, a mimo to nadal wyglądała ślicznie. Poczułem się w tej chwili jak totalny cham i zdrajca z powodu tego, co zrobiłem za jej plecami z La Brun.
- Czemu tak mi się przyglądasz? – spytała w pewnej chwili, na co wzruszyłem tylko ramionami.
- Bez powodu. Po prostu ślicznie wyglądasz i tyle.
- Nie ma co, umiesz prawić komplementy – rzuciła, wywracając oczami, na co okręciłem ją, bo akurat tak mi pasowało do muzyki, a kiedy znalazła się znowu przy mnie, przyciągnąłem ją jeszcze bliżej.
- Co niby było nie tak w tym komplemencie? – zapytałem, a ona spojrzała na mnie i długo nie odwracała wzroku.
- Może to, że chciałabym go usłyszeć bez tej fałszywej nuty w twoim głosie.
- Fałszywej nuty?
- Dobrze wiesz, że La Brun swoją kreacją nie przebijam – stwierdziła z wyczuwalną złością.
- Co nie znaczy, że nie wyglądasz pięknie – zauważyłem. – A La Brun jest po prostu… Niestandardowa.  
- I dlatego, że jest niestandardowa, nie chciałeś jej wczoraj widzieć na oczy, a dzisiaj ot tak zgodziła się z tobą zatańczyć? – spytała.
- Przepraszałem cię za wczoraj, a dzisiaj… To był tylko zakład. Widocznie John miał rację, że wszystkie laski na mnie lecą. – Posłałem jej głupi uśmiech. Ta rozmowa szła w bardzo złym kierunku.
- Jasne – powiedziała, po czym chciała odejść, ale nie pozwoliłem jej.
- Jesteś o nią zazdrosna?
- A mam powód?
- Nie.
- W takim razie nie jestem.
- Kłamiesz.
- Ty też.
- W kwestii?
- Tego, że wyglądam pięknie.
- To akurat nie jest kłamstwo i mam na to dowód.
- Tak? Chętnie dowiem się, jaki to dowód. 
- Nie powiem ci, bo nie mogę.
- A to dlaczego?
- Bo uważam, że nie tłumaczy się takich rzeczy na głos. I nie podpuszczaj mnie, Kim, bo znam już te twoje sztuczki. Albo rozmawiamy otwarcie i wprost, albo w ogóle. Wystarczy, że ze mną zatańczysz.
- Chcesz tylko, żebym z tobą tańczyła? – spytała, mrużąc na chwilę oczy, a wyraz jej twarzy nie zdradzał kompletnie nic.
- W tej chwili tak.
- A nie w tej chwili? – Nie odpowiedziałem. – Black?
- Musisz utrudniać, Kim? – zapytałem, a ona zareagowała inaczej niż zakładałem. Zatrzymała się ponownie i spiorunowała mnie wzrokiem.
- Ja ci coś utrudniam? Od samego początku staram się pomóc. Nie oczekuję niczego w zamian, chociaż, mimo mojego braku oczekiwań, i tak w pewien sposób też mi pomogłeś. Nie wierzę jednak, że tylko na tym ci zależy… Albo zależało. – Spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Masz rację, może nie tylko na tym, ale nie chcę robić z siebie tego, kogo nie udaję przed tobą. Nie o to przecież w tym wszystkim chodziło.
- To prawda, nie o to, ale widzę, że zwykła, szczera rozmowa również nie pasuje do twojego nowego, prawdziwego ja. Nie potrafię cię zrozumieć, Syriusz.
- Więc czego ode mnie oczekujesz, bo nie bardzo łapię? Zależy mi na tobie. To chciałaś usłyszeć po miesiącu znajomości i niedawnym zerwaniu zaręczyn z gościem, którego jeszcze chwilę temu kochałaś? – spytałem, patrząc na nią. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że piosenka, do której tańczyliśmy, już dawno się skończyła. – Zależy mi na tobie w sposób, w jaki nigdy nie zależało mi na nikim innym, ale nie wiem, czy wystarczający na to, czego ode mnie oczekujesz, bo że oczekujesz, tego jestem pewny. I co mam z tym niby teraz zrobić?
- Pogodzić się z tym – rzekła w końcu, nie odwracając wzroku. – Zerwałam z Nigelem również ze względu na ciebie, bo pokazałeś mi, że można żyć tak, jak zawsze tego chciałam, w zgodzie ze wszystkimi wyznawanymi zasadami. Wybacz, ale również potrafię być egoistyczna, a prawda jest taka, że mi na tobie również zależy – powiedziała, po czym w końcu odwróciła wzrok i chciała się oddalić, ale zawróciła.
            Spojrzała na mnie i po chwili zwyczajnie mnie pocałowała. Bez żadnych podtekstów i parcia na to, by wyszło jak najlepiej. Zwyczajnie i po prostu, po czym odsunęła się, czekając na moją reakcję. Byłem totalnie zmieszany i w zasadzie nie zrobiłem kompletnie nic, więc przysunęła się do mnie jeszcze bardziej i dopiero wtedy pocałowała mnie tak, jak jeszcze niedawno sam chciałem to zrobić. Odwzajemniłem pocałunek, ale chyba bez większego przekonania. Miałem totalny mętlik w głowie. Z jednej strony sam dawno chciałem ją pocałować, z drugiej czułem się, jakbym właśnie zdradzał La Brun, mimo, iż miałem z nią zaraz zerwać, a poza tym ona sama dała mi swobodną rękę w sytuacji, kiedy jednak będę chciał związać się z Kimberly. Gdyby tylko Hill zrobiła to po mojej rozmowie z Beatrice… Może wtedy wiedziałbym, na czym stoję. W tej chwili jednak nie wiedziałem i widziałem w oczach Kim, że ona też jest tego świadoma. Odsunęła się więc ode mnie, po czym zostawiwszy mnie, wyszła z Wielkiej Sali.

Lily Evans
            James odradzał mi rozmowę z Seanem, jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zastanawiałam się, czy nie powinnam takowej odbyć. Jeśli jednak Whitby do tej pory nie przyszedł ze mną porozmawiać, to widocznie oznaczało, że nie chce więcej tego robić i w sumie nie mogłam mu mieć tego za złe. Zdziwiłam się więc, kiedy po kolejnej dawce szaleństwa na parkiecie, podszedł do naszego stolika, kiedy siedzieliśmy i odpoczywaliśmy.
- Możemy porozmawiać, Lily? – spytał, ignorując totalnie Rogacza, który obserwował go uważnie.
Wszyscy umilkli na chwilę, czekając na moją odpowiedź, więc nie chcąc przeciągać tego nagłego zainteresowania moich znajomych, skinęłam głową i wstałam. Potter ścisnął moją dłoń, po czym puścił mnie i odprowadził wzrokiem, kiedy odeszłam z Whitbym kawałek dalej. Nie zaczęłam jednak rozmowy, nie wiedząc zbytnio, czego tym razem mogę się spodziewać, a nie chciałam zapędzać się na obszary, o które Puchon nie chciał pytać.
- Wiesz, dużo zastanawiałem się nad tym, dlaczego wyszło tak, jak wyszło i myśląc o tym teraz, widzę, że byłem totalnym idiotą. – Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwolił mi. – Nie, nie zaprzeczaj. Oboje dobrze zdajemy sobie z tego sprawę. Manipulowałaś mną, a ja, świadomie czy nie, pozwalałem ci na to. – Spojrzał na mnie. Nie widziałam w jego oczach już tej sympatii, którą mnie darzył. Nie było w nich jednak również nienawiści, którą widziałam w ostatnim czasie. Był najzwyczajniej w świecie obojętny i nie wiedziałam, czy było to dobre, czy złe. Nadal był przystojny ze swoimi trochę dłuższymi blond włosami zaczesanymi na prawą stronę i w wyjściowej szacie, ale… Nie był Jamesem. Tylko tyle i aż tyle. – To nie tak, że teraz wezmę na siebie całą winę za to, co się stało – powiedział.
- Nigdy tego nie oczekiwałam – odparłam. – Wiem, co zrobiłam i biorę za to pełną odpowiedzialność. – Skinął głową.
- Ja jednak przyznaję, że mogłem nie zmuszać cię, do zrywania kontaktów z Potterem. Wtedy wydawało mi się to jak najbardziej właściwe. Teraz wiem, że nie powinienem tego robić. Co więcej sam sobie zaszkodziłem, bo im bardziej byłem na niego cięty, ty bardziej chciałaś być blisko niego.
- Cóż, chyba faktycznie tak właśnie było, ale… Sean, przepraszam cię, naprawdę. Czuję się strasznie i nie mam na to wszystko żadnego wytłumaczenia. Tym bardziej, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się zachować w tak podły sposób. Chociaż nie, Jamesa potraktowałam równie źle. Tylko… Chyba naprawdę zakochałam się w nim już w zeszłym roku – wyznałam mu z trudem. Słuchał mnie jednak, więc kontynuowałam. – Znalazłam się nagle zbyt blisko niego, a kiedy się zorientowałam, chciałam uciec, nie dopuścić do tego, żeby wygrał. Obawiałam się, że ludzie uznają mnie za hipokrytkę, co w sumie i tak się stało. Tyle lat odmawiałam, grając niedostępną, a potem nagle zmieniłam zdanie? Wydawało mi się, że nie mogę tego zrobić. Próbowałam się od niego odsunąć, odsunąć jego ode mnie, a ty chciałeś, żebym została twoją dziewczyną i… Po prostu to wykorzystałam. Przez jedną chwilę naprawdę myślałam, że to się może udać, że jestem w stanie zakochać się w kimś, kto nie jest Jamesem, ale byłam w błędzie, a kiedy to sobie uświadomiłam, taki układ pasował mi jeszcze bardziej, bo mogłam nadal próbować twoją osobą trzymać go ode mnie na dystans. Problem w tym, że my się praktycznie nie znamy, Sean. Niczego o sobie nie wiemy.
- To prawda – przyznał. – Nie pomylę się jednak, kiedy powiem, że moje próby zmuszenia cię do zerwania kontaktów z Potterem, sprawiały, że jeszcze bardziej uświadamiałaś sobie, że wcale nie chcesz tego robić, że gdyby od tej jednej decyzji zależało twoje życie, wybrałabyś jego?
- Nie. Od samego początku wiedziałam, że nic do ciebie nie czuję. Byłam z tobą tylko dlatego, żeby nie musieć podejmować decyzji co do związania się z Jamesem. To jednak było silniejsze. Jeśli kiedykolwiek naprawdę kogoś pokochasz, być może zrozumiesz, co mam na myśli.
- Być może tak – odparł. – Wiesz, byłem wściekły, kiedy wybrałaś Pottera. Nie zabolało tak, jak myślałem, że zaboli. Byłem po prostu wściekły, że wyszedłem na idiotę, bo wszyscy inni wiedzieli, co jest między wami, tylko ja usilnie starałem się tego nie dostrzec. I szczerze powiedziawszy, nie żywię do was już żadnej urazy. Chciałbym jednak, żebyś powiedziała mi jedną rzecz. Czy kiedykolwiek, choć przez jedną sekundę, myślałaś o tym, że faktycznie może się nam udać? Chciałbym wiedzieć, czy mam czego żałować.
- Przeszło mi nie raz przez myśl, że może coś z tego kiedyś wyjdzie, że jeśli wytrzymamy ze sobą dłużej, lepiej się poznamy, to może się uda, ale jeśli mam być szczera… – spojrzałam mu w oczy, a on nie odwrócił wzroku. Chciałam powiedzieć mu to wprost, bez żadnych nieporozumień. – Jeśli już o tym myślałam, to chciałam, żeby nam wyszło tylko dlatego, żebym mogła uwolnić się od Jamesa. Nie zakochać się w tobie, ale przestać kochać jego, więc wybacz mi, Sean, ale nie. Chyba nigdy nie było na to szans. Naprawdę mi przykro.
- Cóż, w takim razie to chyba wszystko, co chciałem usłyszeć, co mieliśmy sobie do powiedzenia – stwierdził.
- Chyba tak – przyznałam. – Naprawdę mi przykro, Sean.
- W porządku. Życzę wam szczęścia, mimo wszystko.
- Dziękuję. – Uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę, więc również to zrobiłam, a potem przytuliliśmy się. Najzwyczajniej w świecie. Po przyjacielsku. – Życzę ci, żebyś znalazł kogoś, kto będzie ciebie wart – dodałam jeszcze, a on tylko skinął głową i odszedł, zatrzymując się na chwilę kilka kroków dalej.
            Odwróciłam się i zobaczyłam Pottera idącego w moją stronę. Kiedy mijali się z Whitbym, Puchon przystanął i podał Rogaczowi rękę, którą ten bez słowa uścisnął. Sean był naprawdę wartościowym chłopakiem. Po prostu pojawił się w moim życiu zbyt późno, bym mogła to docenić. Ulżyło mi jednak, że w końcu wszystko sobie wyjaśniliśmy i chociaż nadal czułam się podle z powodu tego, jak się wobec niego zachowałam, widziałam, że on się z tym pogodził.
- Kochanie? – Potter podszedł do mnie z niemym pytaniem wypisanym na twarzy.
- Wszystko w porządku – powiedziałam. – To była ostatnia rozmowa między nami – dodałam.
- Więc czemu wydaje mi się, że coś się jednak stało? – Spojrzałam na niego i zobaczyłam troskę na jego twarzy.
- Po prostu zastanawiam się, co będzie, jeśli kiedyś znowu cię zranię. – Wydawał się zaskoczony. – Celowo nigdy już tego nie zrobię – obiecałam. – Ale jeśli nie wiedząc o tym... – Uniósł mi brodę do góry, bym spojrzała mu w oczy.
- Jestem twardy i przyzwyczajony do twoich zmian nastroju, Lily – uśmiechnął się. – I jedyne, co naprawdę może mnie kiedyś zniszczyć do tego stopnia, że nie będę potrafił się po tym pozbierać, to brak ciebie w moim życiu. Więc jedyne i najważniejsze, co możesz dla mnie zrobić, by oszczędzić mi cierpienia, to nie odchodzić ode mnie.
- Nie odejdę – obiecałam. – Nigdy.
- Przyrzekam ci to samo – rzekł i przytulił mnie mocno, jakby puszczając mnie, miał mnie jednak stracić.

Syriusz Black
- Kim? – spytałem, podchodząc do niej i stając za jej plecami. Nie odwróciła się od razu w moją stronę, więc czekałem, aż sama ruszy dalej rozmowę lub też nie.
- Chciałam cię przeprosić za to, co zrobiłam w Wielkiej Sali. Za to, że cię pocałowałam. Nie powinnam – odparła i w końcu na mnie spojrzała, wpatrując się w moje oczy tak długo, aż odwróciłem wzrok.
- Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. To było miłe i sam chciałem już od jakiegoś czasu to zrobić – przyznałem, na co ona rozejrzała się, czy w zasięgu nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć naszą wymianę zdań. Nikogo nie było, ale i tak ściszyła głos.
- Może gdybyś to zrobił, nie wpakowałbyś się w romans z La Brun – stwierdziła, jednak bez wyraźnego wyrzutu ani złości. Jedynie ze smutkiem. Wiedziałem, że mnie przejrzy, ale i tak postanowiłem udawać idiotę.
- Nie wiem, o co ci chodzi, Kim – odparłem. – O to, że zareagowałem tak, a nie inaczej na to, że mnie pocałowałaś? Cóż, nie spodziewałem się tego…
- Wiesz, co będzie, jeśli to się wyda? – spytała, ignorując moje tłumaczenie. Patrzyła teraz na mnie, oczekując odpowiedzi i chyba jakiegoś wyjaśnienia, ale byłem tak zaskoczony jej zarzutem, że nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, chociaż myślałem, że byłem przygotowany na to, że wszystkiego się domyśli.
- Nie mam żadnego romansu – powiedziałem w końcu, ale chyba słabo wyszło mi to kłamstwo, bo Kim powstrzymała się w ostatniej chwili od wywrócenia oczami. – Po prostu… Spotkaliśmy się parę razy prywatnie i tyle. Poza tym…
- Proszę cię, oszczędź mi tłumaczeń, że to nie jest tak, jak myślę. Domyślałam się po wczorajszym przyjęciu, na którym zachowywałeś się irracjonalnie, a ostatecznie zauważyłam to dzisiaj. – Nie odpowiedziałem, zdając sobie sprawę z tego, że nie wiem, jak się zachować. – Powiesz coś, czy będziesz tak stał i patrzył na mnie głupio?
- To zależy, co masz zamiar zrobić z tą wiedzą – rzekłem w końcu, dochodząc do wniosku, że Kimberly tylko niepotrzebnie jeszcze bardziej się wkurzy, jeśli zacznę zaprzeczać.
- Nie bój się, nie polecę zaraz tego zgłosić. Nie interesuje mnie to, z kim chodzisz do łóżka – powiedziała, ale wyczułem w jej głosie nutę pogardy. Zniosłaby pewnie kogoś innego, ale nie La Brun.
- To dobrze, bo dzisiaj mam zamiar spotkać się z nią po raz ostatni, więc jeśli wybaczysz mi, że nie będąc z tobą, spotykałem się z kimś innym i zaczekasz jeszcze chwilę to… A zresztą nieważne – odparłem, po czym odwróciłem się i wróciłem do zamku zastanawiając się, czy chciałem, żeby tak właśnie się to wszystko skończyło.  
~ * ~
            Po balu nie byłem już pewny, czy chcę zakończyć relację z La Brun. Rozmowy z Lily i Kimberly uświadomiły mi, że powinienem to zrobić, ale z drugiej strony wcale tego nie chciałem. Z trzeciej natomiast zależało mi na Hill i być może coś by jednak z tego wyszło. Nie zależało mi jednak już aż tak bardzo, jak na samym początku, gdzie z marszu stwierdziłem, że się w niej zakochałem. Coś do niej czułem, ale coś trzymało mnie również przy La Brun i być może nie powinienem ciągnąć dłużej znajomości z żadną z nich, bo jeśli nie potrafiłem się zdecydować, to czy w ogóle któraś była dla mnie aż tak ważna? Trzymałem się jednak jeszcze swojego porannego postanowienia, więc zabrawszy ze sobą mapę i pelerynę, udałem się do gabinetu dyrektorki, licząc na to, że ją zastanę i uda mi się wykrztusić te kilka słów, które układałem sobie w głowie przez całą drogę. Drzwi i tym razem nie były zamknięte, więc wszedłem do środka. Gabinet La Brun był pusty. Zza drzwi sypialni sączyło się jednak światło, więc przeszedłem przez pierwsze pomieszczenie i otworzyłem drzwi drugiego.
            Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego, co zastałem. Pierwsze, co przeszło mi przez myśl to to, że w sypialni paliło się zbyt wiele świec, nadając całemu obrazowi zbyt wiele dramaturgii. La Brun nie zareagowała na moje wejście, chociaż na pewno musiała je usłyszeć, a nawet jeśli nie, to widziała wszystko w odbiciu w szybie. Sama stała przy oknie, opierając się o nie lewą dłonią, jakby przechodząc obok niego, nagle zasłabła. W prawej ręce trzymała całkowicie zmięty kawałek pergaminu. Nie przebrała się jeszcze, więc nadal była w swojej obszernej, ściskającej cały jej tułów, sukience.
- Beatrice? – wzdrygnęła się, jakby nadal miała nadzieję, że nie stoję w jej sypialni i nie widzę jej w takim stanie, o który nigdy bym jej nie podejrzewał. Miałem ochotę podejść do niej, ale nie zrobiłem tego. Nie pozwoliłaby mi się dotknąć. Tego byłem pewny. – Co się stało? – spytałem więc tylko.
- Nic – odparła. – Wyjdź, Syriusz. Proszę cię. Nie dzisiaj, nie teraz…
- Powiedz mi, co się stało, to może będę mógł pomóc – powiedziałem. Mimo zaprzeczenia wyczułem w jej głosie brak pewności i zdenerwowanie.
- Nie będziesz mógł – stwierdziła. – A teraz naprawdę cię proszę, wyjdź. Chcę zostać sama.
- A ja naprawdę chcę pomóc. Sama mówiłaś, że nie masz nikogo… – przesadziłem.
            La Brun odwróciła się w końcu w moją stronę i spojrzała na mnie bez żadnego wyrazu. Nie była ani wściekła, ani rozżalona. Jej oczy nie wyrażały kompletnie nic. Może jedynie odrobinę strachu. Łzy w jej przypadku sprawiały wrażenie jeszcze bardziej rozpaczliwych.
- A ty nie jesteś odpowiednią osobą do tego, by taki stan rzeczy komentować.
- Wcale nie miałem takiego zamiaru – stwierdziłem. – Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc.
- Bo jeśli dobrze pamiętam, to nie umawialiśmy się na twoje prawo do ingerencji w moje życie z okresu, w którym cię w nim nie było.
- Być może w ogóle nie powinno mnie w nim być – rzekłem, mając na uwadze to, co powiedziały mi dzisiaj dziewczyny, moje przemyślenia i drastyczne sprowadzenie mnie na ziemię w tej chwili przez nią. Co ja sobie w ogóle myślałem? Że po kilku spotkaniach i jednym pójściu do łóżka będziemy traktować się jak osoby w wieloletnim związku? Byłem żenująco głupi, a mimo to zabolała mnie jej odpowiedź, wypowiedziana bez cienia żalu.
- Być może nie.
~ * ~
            Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później właśnie tak by się to skończyło i powinienem się cieszyć, że stało się to dzisiaj, kiedy i tak planowałem zakończyć relację z La Brun, a mimo to byłem wściekły, bo źle to rozegrałem. Evans miała rację, chociaż nigdy w życiu bym jej tego nie powiedział. Beatrice załatwiła mnie tak, jak chciała i kiedy chciała. Wykorzystała, a ja, idiota, pozwoliłem jej na to. Co więcej, czułem się teraz fatalnie.
            Wróciłem do wieży, gdzie, mimo bardzo późnej pory, życie w Pokoju Wspólnym toczyło się tak, jakby był środek dnia. Minąłem wszystkich, by jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, zapić smutki i pójść spać, nie myśląc dłużej o tym, jak potraktowała mnie La Brun.
- Co się stało? – spytał Potter, kiedy wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi. Chłopacy patrzyli na mnie z zainteresowaniem, ale i pewnego rodzaju troską.
- Nic. Wszystko jest, kurwa, świetnie – odparłem i nie czekając na ich dalsze dociekania, zamknąłem się w łazience, trzaskając mocno drzwiami.
            Długo stałem, opierając się o umywalkę i patrząc w twarz największemu kretynowi na świecie. Żaden z moich kumpli mnie jednak nie pospieszał. Żałowałem, że wychodząc od Beatrice, nic nie powiedziałem, przyjmując jej słowa z udawaną obojętnością. Zresztą i tak nie obchodziło ją to, jak to wszystko odebrałem. Być może wynikało to z tego, że stało się coś, o czym faktycznie nie chciała mi powiedzieć. Rzeczywiście nie rozmawialiśmy nigdy o jej przeszłości, bo niby z jakiego powodu mielibyśmy to robić? Układ był układem, a mimo to czułem się, jakby ktoś nagle brutalnie zrzucił mnie na ziemię z Wieży Astronomicznej. Nie, tak tego zostawić nie mogłem. Prócz niemieszania jej przeszłości do naszej relacji, umawialiśmy się również na kilka innych rzeczy. Byłem tak rozżalony tym, jak potoczyła się nasza rozmowa, że niezbyt interesowało mnie już teraz liczenie się z jej zdaniem i problemami.
            Wyszedłem z łazienki, ponownie trzaskając drzwiami.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty odpierdalasz, Black? – spytał Rogacz, kiedy zacząłem grzebać w kufrze, szukając pewnej rzeczy, którą wrzuciłem do niego jakiś czas temu.
- Nie, bo sam jeszcze tego nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.
            Znalazłem w końcu poszukiwaną paczkę i teraz wpatrywałem się w nią, zastanawiając, czy jest sens dalej się upokarzać.
- Chodzi o Kimberly? – ciągnął Remus, a w pokoju zapanowała teraz całkowita cisza, w której słychać było odgłosy dochodzące z Pokoju Wspólnego. – Pokłóciliście się znowu?
- Co? – spytałem, nawet się do niego nie odwracając. – Nie. Nie wiem. A zresztą i tak nie ważne. Nie o nią chodzi.
- O jakąś inną dziewczynę?
- Poniekąd – odparłem, po czym wziąłem paczkę, pelerynę i mapę. Sprzeciwu ze strony chłopaków nie było, więc ruszyłem na parter.
            Obawiałem się trochę, że po naszej wymianie zdań La Brun zamknie się w swoim gabinecie, ale chyba jednak o tym nie pomyślała, więc wszedłem do środka i skierowałem się do drugiego pomieszczenia. Przygotowując się na ponowną konfrontację, kolejny raz zaskoczyło mnie to, co zastałem. Wymiana zdań musiała zaczekać do następnego razu, chociaż może dobrze się stało, że nie było okazji do ponownej rozmowy.
            Widok, który zastałem, był opłakany. Beatrice nie była już w swojej efektownej balowej sukni, a jedynie w nocnym szlafroku. Widocznie przebrała się i zmyła makijaż, po czym postanowiła upić się do nieprzytomności. Zasnęła tam, gdzie siedziała, czyli na podłodze, oparta plecami o łóżko. Głowa opadła jej lekko na prawe ramię, a jasne rozrzucone włosy zakryły część twarzy. Krótki szlafrok odsłaniał jej zgrabne nogi. Oddychała bardzo płytko. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że w ogóle tego nie robi. Na podłodze, w zasięgu jej ręki, leżały cztery puste butelki po alkoholu. Była też jedna szklanka, ale chyba nie wykorzystała jej do picia, bo jedyne, co się w niej znajdowało, to kupka szarego popiołu, która zapewne przed spaleniem była zmiętą kartką, którą trzymała w dłoni, kiedy byłem u niej za pierwszym razem. Ciekawiło mnie to, od kogo była, ale nawet, gdyby La Brun jej nie spaliła, nie miałbym na tyle odwagi, by przeczytać ją bez jej zgody. Nie wybaczyłaby mi tego, a ja już teraz wiedziałem, że wcale nie chciałem kończyć naszych spotkań. Nawet, jeśli miałyby się one odbywać kosztem Kimberly.
            Nie wiem po co, ale zamknąłem za sobą drzwi do sypialni, po czym zebrałem puste butelki i postawiłem je na szafce. Szklankę również, nie pozbywając się jej zawartości. Następnie podszedłem do Beatrice i chwilę jej się przyglądałem. Nie miałem serca jej tak zostawić, więc wziąłem ją na ręce i ułożyłem na łóżku, przykrywając. Nie obudziła się, co wcale mnie nie dziwiło. Spała spokojnie, być może nie śniąc o niczym i nie myśląc o tym, co będzie, kiedy rano się obudzi. Paczkę, którą wziąłem z dormitorium, po chwili zastanowienia, położyłem po drugiej stronie łóżka, zgasiłem wszystkie świece prócz jednej i ponownie spojrzałem na dyrektorkę – w sposób i w sytuacji, w której nie powinienem jej widzieć.   Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zachowałem się jak totalny frajer. I w stosunku do Kim, i w stosunku do Beatrice. Zabawiłem się kosztem pierwszej, swoją dumę postawiłem ponad problemy drugiej. Poznawszy La Brun na tyle, na ile mogłem, powinienem wiedzieć, żeby się wycofać w momencie, w którym mnie o to poprosiła. Była, jaka była, ale nigdy nie stawiała na swoim, argumentując to zwykłym „bo tak”, więc jeśli teraz to zrobiła, widocznie miała powód, a ja wkurzyłem się jak dziecko, które odesłano z kwitkiem, urażając jego dumę. Bez względu na to, czy było to właściwe czy nie, poważne czy też nie, czułem ogromne współczucie dla Beatrice i wyrzuty sumienia. Być może nie powinienem przejmować się tym wszystkim, ale uzmysłowiłem sobie, że byłem egoistą, który nie nadawał się do żadnych związków – ani tych poważnych, na jaki liczyła Kim, ani tych niepoważnych, na który umawiałem się z La Brun. Jeśli tylko zaczynało mi choć trochę zależeć na jakiejś kobiecie, zawsze wszystko udawało mi się spieprzyć, dlatego podjąłem decyzję.
            Przeszedłem do gabinetu i poszukałem kawałka pergaminu, na którym nakreśliłem tylko kilka słów, po czym złożyłem kartkę na pół i położyłem na paczce leżącej na łóżku. Spojrzałem jeszcze raz na La Brun, a następnie opuściłem jej pokoje, kończąc definitywnie to, co się w nich wydarzyło.