środa, 31 sierpnia 2016

56. Problemów ciąg dalszy cz. III Gdy sen staje się rzeczywistością

Kochani, 

jedyne, co mogę wam znowu napisać, to: przepraszam za kolejne opóźnienie. Nie jestem w stanie napisać rozdziału totalnie od zera w dwa tygodnie, dlatego nie będę też więcej podawać konkretnych terminów. Rozdziały będą w przeciągu dwóch tygodni do miesiąca i wtedy niekoniecznie pojawiać się będą w weekend, a w dowolny dzień.
     We wrześniu może uda mi się opublikować dwa rozdziały, co będzie później - nie wiem, bo od października zaczynam trzeci rok studiów, więc czeka mnie pisanie pracy, co więcej zaczynam jednocześnie drugi kierunek studiów językowych, więc pochłonie to również znaczącą część mojego wolnego czasu.
     W rozdziale użyłam nazwiska Ministra Magii, które znalazłam w potterowskiej wikipedii. Nie wiem, czy się to z czymkolwiek zgadza, czy nie, ale po prostu uznałam, że nie będę wymyślać kolejnej nowej postaci. Po drugie, już kiedyś wspomniałam, że jako rodziców Jamesa traktuję Charlusa i Doreę (przyjęłam tak, zaczynając pisać lata temu, kiedy te imiona przewijały się również na blogach, które wtedy czytałam), więc tego też nie zmieniałam.
     Rozdział dedykuję wszystkim czyletnikom, a tym, którzy już jutro idą do szkoły, życzę wytrwałości w nowym roku szkolnym.

Trzymajcie się
Luthien

***

Kimberly Hill

            Nienawidziłam Durmstrangu. Ta szkoła nie była całkiem normalna, aczkolwiek nigdy nie prosiłam nikogo o możliwość jej zmiany. Mój brat, Colin, był jednym z najzdolniejszych uczniów, pozytywnie wspominany prawie przez każdego nauczyciela. Nie odstawałam od niego zbytnio – nie na tyle, by profesorowie porównywali mnie do niego na każdym kroku. O nie, w Durmstrangu nie uczeń był najważniejszy, a poziom jaki reprezentowała szkoła.          
    Hogwart zbierał bardzo zróżnicowanych ludzi, jednak od razu dało się wyłowić uczniów, znienawidzonego przez trzy pozostałe domy, Slytherinu, chociaż nie zakładałam z góry, by wszyscy Ślizgoni byli bezdusznymi zwolennikami Voldemorta, co obiło mi się już o uszy. Nie mniej jednak pasowało mi to, że wraz z Bethany i dwoma innymi dziewczynami z Durmstrangu, trafiłyśmy akurat do Gryffindoru. Wiadomo, nie wszyscy byli zadowoleni z jeszcze większych tłumów na korytarzach, ale mimo wszystko zdążyłyśmy się już przekonać, że Gryfoni, a w szczególności czwórka chłopaków z ostatniego roku, zwana przez innych Huncwotami, nie da się ludziom ani chwili nudzić.
            Prym w tym wszystkim wiódł Syriusz Black, tłumacząc to faktem, że jego najlepszy kumpel utonął właśnie w związku z miłością swojego życia i, z wielkim bólem, musiał przejąć także jego obowiązki. Chwilę po tym, gdy to oznajmił, Gryfon leżał na środku pokoju, przystrojony żółtym, kurczakowym futerkiem. Dziwiło mnie to, a zarazem zastanawiało. Black wyglądał mi na inteligentnego chłopaka z problemem, który od dawna wypierał ze świadomości. Od pierwszego momentu naszego spotkania miałam wrażenie, że za wszelką cenę stara się zrobić dobre wrażenie, gubiąc gdzieś swoje własne ja. Już sam fakt, że w chwili słabości, zamiast uciec, wygadał się całkiem obcej dziewczynie, świadczył o tym, że na pewno nie był taki, za jakiego wszyscy go uważali lub za kogo chciał, żeby go brali.
- Widziałaś mój szampon do włosów? – spytała Bethany, wychodząc z łazienki w samym ręczniku.
- Nie stoi na wannie? – odparłam, nawet nie podnosząc głowy znad, czytanej właśnie przeze mnie, książki.
- Gdyby tam stał, to bym go użyła – stwierdziła, a potem spojrzała w moim kierunku. – Znowu uczysz się tych mugolskich chorób? – wywróciła oczami. Robiła to za każdym razem, gdy tylko widziała mnie z jakąś medyczną encyklopedią. Przyzwyczaiłam się już do tego i wiedziałam, że, mimo wszystko, popiera mój wybór co do dalszej edukacji.
            Byłam niezła z eliksirów i zaklęć, lubiłam kontakt z ludźmi, dlatego planowałam zdawać egzaminy wstępne na uzdrowiciela. Nie mniej jednak ciekawiło mnie również to, w jaki sposób mugole, nie mogąc używać magii, radzą sobie z tą dziedziną nauki. Sama nie wiem, kiedy sięgnęłam po pierwszą książkę znalezioną w księgarni rodziców, ale od tamtej pory zawzięcie i z czystą przyjemnością czytałam każdą nowość, która pojawiała się w sklepie. Nie żebym świata poza nauką nie widziała. Co to, to nie. Zdecydowanie nie lubiłam marnować w ten sposób całego swojego wolnego czasu, aczkolwiek leczenie ludzi, a w szczególności dzieci, śmiało mogłam określić mianem mojej pasji.
- Nie uczę, tylko czytam. W sumie… W każdej książce piszą prawie to samo.
- Z takim zaangażowaniem, moja droga przyjaciółko, nie dość, że przejdziesz te swoje egzaminy, to jeszcze staniesz się najbardziej lubianą i kompetentną uzdrowicielką – rzuciła wesoło i uśmiechnęła się.
- Okaże się za pół roku. A co do szamponu, to wyciągałaś go w ogóle z kufra?
- Wczoraj wieczorem.
- Może dziewczyny pożyczyły – zaproponowałam.
- I zużyły całą butelkę?
- Nie wiem, tak tylko myślę. Weź mój, jeśli koniecznie chcesz umyć te swoje blond kłaki – pokazałam jej język, na co odpowiedziała tym samym. Ten widok, niskiej i drobnej dziewczyny, o bardzo jasnych włosach, podchodzących praktycznie pod biały, i szarych oczach, przywoływał na moich ustach uśmiech. Bethany Young, osoba, której ufałam bezgranicznie.
- Myślisz, że ci cali Huncwoci mogli zabrać mój szampon? – spytała Beth, marszcząc brwi.
- Co? – wykrztusiłam zaskoczona. – Skąd ci to przyszło do głowy? I po co właściwie mieliby to robić?
- Nie wiem. Kto ich tam wie. Dziewczyny opowiadały o nich różne rzeczy. Podobną historię też.
- I myślisz, że ktoś ich pokroju miałby drugi raz odwalać ten sam numer? Są na to za dobrzy. Poza tym, zawsze ci powtarzam, że nie należy słuchać plotek, tylko samemu przekonać się, kto jaki jest.
- Tak, tak, tak. Ty i to twoje podejście do ludzi. Wierzyć tylko własnym obserwacjom i każdemu dawać drugą szansę. Mówię ci, Kim, kiedyś się na tym przejedziesz – stwierdziła.
- Przez całe moje życie nie zdarzyło się nigdy coś takiego, co znacząco wpłynęłoby na zmianę wyznawanej przeze mnie zasady – zauważyłam. – Ale jeśli się stanie, przyznam wtedy, że miałaś rację – dodałam i rzuciłam w nią poduszką, przed którą umknęła, chowając się w łazience.
            Odłożyłam książkę na stolik i jeszcze na chwilę przykryłam się ciepłą kołdrą. Spało mi się dzisiaj wyjątkowo dobrze, zważywszy na fakt, że miałam pewien problem, być może natury psychicznej. Nie znosiłam spać w nieswoim łóżku. Po prostu każdy wyjazd z noclegiem, od małego, był dla mnie koszmarem i objawiał się bezsennością. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do spania w szkolnej sypialni. Nie miałam innego wyjścia, jednak gdybym mogła, w każde miejsce targałabym swoje własne łóżko. Co więcej, Hogwart i ludzie się tu uczący naprawdę przypadli mi do gustu. Jak na razie, w tym wyjeździe, znajdowałam same plusy.
      Dzisiaj jednak nie dane mi było powylegiwać się jeszcze trochę w łóżku. Kiedy tylko ułożyłam się ponownie, usłyszałam głośne pukanie w okno. Przestraszyłam się w pierwszej chwili, ale spojrzawszy w tamtą stronę ogarnęło mnie to samo dziwne uczucie, które towarzyszyło mi już od jakiegoś czasu zawsze, gdy dostawałam wiadomości przesyłane właśnie tą jedną sową. Chciałam nie odbierać listu, z nadzieją, że zwierzę zawróci i odeśle kopertę do jej adresata, ale wiedziałam, że tak się nie stanie. Co więcej nie miałam zamiaru mścić się na sówce i skazywać jej na dłuższe przebywanie na mrozie. Podeszłam więc do okna i otworzyłam je, wpuszczając do środka białego zwierzaka z charakterystyczną, niebieską plamą na lewym skrzydle, powstałą trzy lata temu podczas jednego z pamiętnych wieczorów. Sowa podniosła nóżkę, a kiedy odebrałam list, otrzepała się i wyleciała z powrotem na dwór, wtapiając się w śnieżny krajobraz.
            Stałam chwilę, wpatrując się w kopertę, nie wiedząc, czy chcę ją otwierać. Z przodu, znanym mi pismem mojego chłopaka, wypisane było moje imię. Z Nigelem byłam od trzech lat, ot taka młodzieńcza miłość, której ludzie nie dawali więcej niż kilka miesięcy. Webb był ode mnie starszy o dwa lata, więc kiedy mi zostały jeszcze dwie klasy w szkole, on właśnie ją kończył. Widywaliśmy się w wakacje, ferie, święta i sporadycznie w trakcie roku szkolnego.
    Był we mnie zakochany, wiedziałam o tym. Obiecał mi, że na mnie poczeka, znajdzie w tym czasie pracę, zaoszczędzi pieniądze na nasz wspólny start, wynajmie jakieś mieszkanie. Mając piętnaście lat cieszyłam się z takich deklaracji, wyobrażałam sobie cudowne życie z wymarzonym facetem. Tak, byłam głupia i naiwna. Tak, przestało mi się to podobać w chwili, kiedy stało się prawdą. Kiedy w ostatnie wakacje spędziłam u Nigela calutki miesiąc. W jego wynajętym trzypokojowym mieszkaniu, żyjąc za jego pieniądze, czekając na niego pół dnia, aż wróci z pracy, wyjechawszy na weekend do jakiegoś zatłoczonego kurortu z plażą tuż pod oknem hotelu. Matka Weeba była mugolką, więc mój chłopak od dziecka żył w obu światach, które doskonale znał. Nie przeszkadzało mi to, nie mam nic do osób, które czarodziejami nie są, ale czarę mojego zawodu i rozczarowania przelał fakt, że dzień w dzień, cały wieczór siedzieliśmy na kanapie, oglądając jakieś bzdurne filmy w pudle, zwanym telewizorem.
- Nigel Webb? – spytała Bethany, stając za moimi plecami i zerkając mi przez ramię, na trzymaną przeze mnie kopertę.
- Niestety – odparłam. – Ty to przeczytaj i powiedz mi, czy warto – wepchnęłam jej do ręki list. Spojrzała mi prosto w oczy, a kiedy skinęłam głową i ją wyminęłam, otworzyła kopertę i szybko przebiegła wzrokiem po liliowej kartce znajdującej się w środku.
- Kocha, tęskni, myśli o tobie, pyta, czy możecie się spotkać – powiedziała w końcu. – Dlaczego, tak właściwie, nie chcesz czytać tych listów? – spytała, przyglądając mi się uważnie. – Zdradził cię?
- Nie. Po prostu… Nie wiem, może za dużo wymagam. Może jeśli ludzie sami muszą na siebie zarabiać i martwić się o swoją przyszłość, to w pewnym stopniu się zmieniają, nie wiem. Mam wrażenie, że Nigel nie jest tym samym chłopakiem, który trzy lata temu zaprosił mnie na randkę, z którym trwale poplamiliśmy na niebiesko jego sowę… Wyobrażałam sobie nasze wspólne życie, ale nie polegające na siedzeniu codziennie przed mugolskim pudłem, w którym puszczają jakieś obrazki. Kiedy byłam u niego w wakacje, pokłóciliśmy się o to, wyszłam z domu, spędziłam noc ze znajomymi. Rano nie zapytał nawet, o której wróciłam, z kim byłam i gdzie. Spakowałam swoje rzeczy i odeszłam. Nie zatrzymał mnie. Lubię siedzieć w domu, ale chyba nie o to chodzi. Być może to też moja wina, nie mówię, że nie, ale w ten sposób się nie dogadamy. Być może zaraz wszyscy mnie zjadą za to, że zamiast ratować tak długi związek, wolę zwyczajnie uciec. Sama bym tak zrobiła, ale im dłużej nie widzę Nigela, tym bardziej jestem szczęśliwa.
- Zakochałaś się w kimś innym? – spytała Beth, oddając mi kopertę.
- Nie – pokręciłam głową. – Po prostu doszłam do wniosku, że już go nie kocham. Ot tak, bez żadnego powodu. Ktoś mi zaraz powie, że to się zmieni, kiedy skończę szkołę i w końcu będziemy razem na co dzień, ale ja po prostu wiem, że tak nie będzie.
- Powiedziałabym ci, żebyś spróbowała się z nim dogadać, ale jeśli naprawdę czujesz, że nie chcesz z nim być, to go zostaw. Ludzie rozstają się i po dziesięciu latach, a wy, jak na razie, nie składaliście sobie żadnych deklaracji.
- Jak się z nim teraz spotkam? Nie mam zielonego pojęcia, jak można z tej szkoły gdzieś wyjść – zauważyłam.
- Zapytamy. Znasz kogoś godnego zaufania?
- Chyba znajdę.
 

Lily Evans

            Właściwie nic nie zapowiadało tego, co miałam przeczytać zaraz po tym, jak sowa dostarczy mi Porannego Proroka. To, co śniło mi się wczoraj to jedno, to co się stało kilka godzin temu, to drugie i właściwie nikt, prócz mnie, nie zwróciłby uwagi na jakieś dziwne połączenie między tymi dwoma sprawami. Nie wiem dlaczego, ale widząc nagłówek na pierwszej stronie gazety, zamarłam, a serce zaczęło mi bić szybciej.
    Na śniadaniu nie było jeszcze Jamesa ani Syriusza i chyba wiedziałam już, dlaczego. Z każdym kolejnym słowem, głównego artykułu, uświadamiałam sobie coraz bardziej, że, być może, nie tylko dzisiaj nie zobaczę swojego chłopaka. Nie, nie chodziło o to, że jestem egoistką i teraz nagle musi spędzać ze mną każdą chwilę. Tu wcale nie chodziło o mnie. Mogłam sobie tylko wyobrazić, co w tej chwili czuje James. Chciałam by wiedział, że jestem przy nim.
            Zerknęłam na moich znajomych, którzy wesoło, jeszcze o niczym nie wiedząc, rozmawiali, jedząc śniadanie. Remus i Dorcas też prenumerowali gazetę, ale nie zaczęli jej jeszcze przeglądać, widocznie zostawiając to na później, więc sama, w skupieniu, zagłębiłam się w cały tekst.

SZEF BIURA AURORÓW W SZPITALU

            Szef Biura Aurorów, Charlus Potter, znaleziony został wczoraj wieczorem przy jednym z londyńskich cmentarzy i przetransportowany do Szpitala Świętego Munga. Na razie nie wiadomo, co się dokładnie stało i jakim zaklęciem został potraktowany. Uzdrowiciele odmawiają podania szczegółów dotyczących jego stanu zdrowia. Wiadomo jedynie, że do tej pory nie odzyskał przytomności. Jego żona, Dorea Potter, pracująca w Ministerstwie Magii, również odmawia komentarza na ten temat.
            Małżeństwo mugoli, które było świadkiem zajścia, zadzwoniło po pomoc. Na szczęście, powołana w ostatnim czasie, specjalna komisja działająca przy Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, mająca za zadanie sprawdzać wszystkie tego typu incydenty, zgłaszane przez mugoli, zareagowała i Charlus Potter na czas został umieszczony w szpitalu.
            Od osób, zajmujących się tą sprawą, dowiedzieliśmy się, że zanim wymazano małżeństwu pamięć, obydwoje zgodnie zeznali, że Szef Biura Aurorów spotkał się wtedy z jakimś mężczyzną. Przedstawiciel Biura nie zezwolił jednak na podanie jakichkolwiek szczegółów w celu zidentyfikowania tej osoby, twierdząc, że mogło to być spotkanie z jednym z informatorów. W takim wypadku podanie rysopisu mężczyzny będzie jednoznaczne ze spaleniem jego ewentualnej przykrywki.
            Z zeznań mugoli możemy jednak śmiało wnioskować, że osobami, które zaatakowały wtedy Szefa Biura Aurorów oraz jego tajemniczego informatora, byli Śmierciożercy. Tym bardziej pozostawia to wiele pytań bez odpowiedzi. Dlaczego zwolennicy Lorda Voldemorta nie pozbyli się świadków w postaci starszego małżeństwa? Dlaczego pozostawili Charlusa Pottera przy życiu, dobrze wiedząc zapewne, kim jest? Co się stało z tajemniczym informatorem? Nie wiadomo, czy udało mu się uciec, czy złapali go Śmierciożercy... Możliwe, że jest już martwy. Miejmy jednak nadzieję, że udało mu się przekazać ważne dla Biura informacje.

            Ogarnęła mnie swego rodzaju wściekłość. Jeśli Śmierciożercy jawnie atakowali jedną z najważniejszych osób w Ministerstwie Magii, możliwe, że instytucja ta miała przecieki, które trudno będzie zlokalizować. Charlus Potter był ojcem Jamesa i przyznam szczerze, że uczucie towarzyszące czytaniu tego typu artykułów, o osobach, które zna się osobiście, było okropne. Co więcej, informacje zawierały zazwyczaj w połowie prawdę, w połowie przekoloryzowane fakty. Nie mniej jednak, wszystko wskazywało na to, że pan Potter faktycznie znajduje się teraz w Świętym Mungu.
- Co się stało? – spytała Dorcas, patrząc na mnie z lekkim niepokojem, kiedy tępo wpatrywałam się w pierwszą stronę Proroka, nadal przetrawiając to, z czym przed chwilą się zapoznałam.
- Przeczytajcie gazetę – odparłam, po czym Dor i Remus zrobili, co poleciłam.
- O mój boże – wyszeptała Ann i szybko sama przeleciała wzrokiem po artykule. Kiedy skończyła, zabrałam jej Proroka. – Zobacz na drugą stronę – powiedziała moja przyjaciółka. – To jest już chamstwo.  

BĘDZIE ZMIANA NA STOŁKU SZEFA BIURA AURORÓW?

            Charlus Potter, obecny Szef Biura Aurorów, który swoje stanowisko zajmuje już od jedenastu lat, uległ wczoraj tajemniczemu wypadkowi. Prawdopodobnie, podczas spotkania z jednym z informatorów, został zaatakowany przez Śmierciożerców. Nie wiadomo, co się stało z towarzyszącym mu mężczyzną. Wiemy jednak, że Charlus Potter, nieprzytomny, został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, gdzie zajęli się nim najlepsi uzdrowiciele.
            Dopóki Szef Biura Aurorów nie odzyska przytomności, możemy tylko domyślać się, co stało się wczoraj wieczorem przy jednym z londyńskich cmentarzy. Mimo tego, w Biurze Aurorów, jak i w całym Ministerstwie huczy o tym, że Pan Potter, po jedenastu latach, zostanie pozbawiony swojego stołka. Jego stan, po urazie, nie został jeszcze skonsultowany, a i sam szef nie może w tej chwili zabrać głosu. Jednak „życzliwi” ludzie, już teraz, martwią się o jego zdrowie fizyczne i psychiczne, radząc, by zajął się mniej inwazyjnym zajęciem. Jest to dosyć zaskakujące, ponieważ od ponad dziesięciu lat nikt nigdy nie podważał jego przywództwa i nie próbował pozbawić go stanowiska. Przypomnijmy jednak, że Charlus Potter ma żonę i siedemnastoletniego syna, uczącego się w Hogwarcie, a decyzję o odwołaniu Szefa Biura Aurorów może podjąć tylko Minister Magii lub sam zainteresowany. Musimy więc poczekać, aż ten odzyska przytomność i ustosunkuje się do zaistniałej sytuacji, gdyż Minister, Harold Minchum, odmówił jego odwołania.
  Wśród kandydatów przewijają się takie nazwiska jak Alison Ward, Josh Lamble, Matthew Akerly czy Dakota McCawley. Jednak najczęściej wymienianą osobą jest, stosunkowo młody, Alastor Moody, jeden z najlepszych aurorów naszych czasów. Sam Moody odmawia jakiegokolwiek komentarza i sprawia wrażenie, jakby stanowiska nie chciał. Koledzy po fachu wyrażają szczere obawy co do zdrowia Charlusa Pottera i solidarnie nie podają żadnych nowych nazwisk.
- Nie czas i miejsce na to, by mówić o takich rzeczach. Uśmiercać i pozbywać się żyjących, gdy dookoła jest wystarczająco zmarłych i czekających na ocalenie – mówi Frank Longbottom, jeden z najmłodszych aurorów.
- W tym czasie, odwołanie lub dymisja Charlusa Pottera nie jest dobrą decyzją – dodaje z kolei Amelia Leavitt.
- Charlus Potter ma żonę i dziecko. Na jego miejscu zająłbym się rodziną – komentuje Bernie Mockridge. Na uwagę, że jego stanowisko nie daje mu prawa decydowania o losach posady Szefa Aurorów, odpowiada, że: nie zabrania mu jednak, wyrażania własnej opinii.

     Odłożyłam porannego Proroka i spojrzałam na swój talerz ze śniadaniem, którego odechciało mi się jeść. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że to, o czym przeczytałam, stało się po części z mojej winy. Ann zabrała mi gazetę, chcąc doczytać jeszcze drugi artykuł, z którym zapoznawała się, zerkając przez moje ramię.
- A to pieprzone hieny – rzuciła wściekła, kiedy skończyła. Spojrzeliśmy na nią. – Przecież coś takiego rujnuje wizerunek naszych służb! Jeśli Śmierciożercy atakują Szefa Aurorów podczas jego, zapewne, tajnego spotkania z informatorem, to albo oni mają u nas jakąś wtyczkę, albo ten gość jest podwójnym agentem, albo Voldemort jest świadomy tego, że może mieć przecieki i śledzi każdego, kto ma dostęp do jakichś ważniejszych informacji. Dobra, ryzyko. Takie czasy, ale jeśli pierwsza opcja jest prawdziwa to powinniśmy robić wszystko, żeby wzmocnić nasze działania i departamenty, a nie chamsko usuwać ich szefów. Przecież taki przewrót wyjdzie na jaw i zaraz okaże się, że ten psychopata może bez konsekwencji atakować najważniejszych ludzi w naszym Ministerstwie. Nie mówiąc już o tym, że pewnie James strasznie to przeżywa. Nie wiadomo, czy jego ojciec przeżyje.
- Tak czy inaczej, trzeba poczekać aż odzyska przytomność. Minchum nie chce go odwołać, więc teraz on sam musi podjąć decyzję.
- Co nie zmienia faktu, że człowiek jeszcze żyje, a jakiś Mockridge już ma na jego miejsce kogoś innego.
- Mockridge nie ma nic do gadania – wtrącił Remus. – Pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów…
- I dzięki temu może wcisnąć swojego kandydata – zaoponowała Ann. – Tego całego Lamble’a – dodała, zerkając do gazety. – Przecież ten facet jest jakiś psychiczny. Kiedy to było, Dor? Dwa tygodnie temu? Pisali w Proroku, że spieprzył najprostszą akcję złapania żywcem dwóch Śmierciożerców, z których mieli wydusić jakieś informacje o kolejnym ataku na mugoli. Gość rozwalił ich tak, że podobno części ich ciał zbierali w promieniu trzech kilometrów i gówno się dowiedzieli. Dzień później dwadzieścia osób nie żyło. Nie zawiesili go nawet w obowiązkach, bo ten cały Mockridge wstawił się za nim.
- Remus? – odezwałam się w pewnej chwili, nasłuchawszy się już dosyć dyskusji Ann.
- Tak?
- James pojechał wczoraj do ojca?
- Nie wiem – przyznał. – Pewnie tak, sądząc po tym, co przed chwilą przeczytaliśmy. To znaczy, był w dormitorium, kiedy kładłem się wczoraj spać, ale rano go nie było. Myślałem po prostu, że gdzieś poszedł. Nie wiedziałem jeszcze wtedy o tym, co się stało.
- A Syriusz?
- Powinien być na górze.
- Pójdę z nim pogadać – rzuciłam i pobiegłam do wieży Gryfonów.
            Jakimś cudem nie mogłam uwierzyć w to, co pisali w gazecie. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, ale było to tak irracjonalne, że dopóki nie miałam wiarygodnego potwierdzenia, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogło stać się coś takiego. Czytając o ludziach, których nie znałam, współczułam im, ale przechodziłam nad tym do codziennych zajęć, rozmyślając tylko o tym, co zrobię, jak sama będę musiała zmierzyć się z czymś takim. Tym razem osobę poszkodowaną znałam i ten fakt powodował, że czułam się tak, jakby to mój własny tata walczył teraz o życie w szpitalu.

~ * ~

            Nie zapukałam, tylko po prostu weszłam do sypialni chłopaków. Łapa nie był nawet zaskoczony moją obecnością tutaj. Leżał na łóżku i podrzucał do góry piłeczkę, odbijając ją o sufit.
- To prawda? – spytałam, siadając na łóżku obok. – To, co piszą w gazecie?
- Nie wiem, co piszą, bo nie czytałem – stwierdził, więc podałam mu Proroka, a ten szybko zapoznał się z pięcioma artykułami dotyczącymi tej sprawy.
    Kiedy skończył, na tyle, na ile się dało, zgniótł papier w kulkę i, o dziwo, wrzucił do śmietnika, stojącego za drzwiami. Swoją drogą, nawet nie wiedziałam, że w tym pokoju coś takiego znajdę.
- Mogę mieć prośbę, Evans?
- Jasne.
- Nie pokazuj mi więcej tych artykułów, bo piszą w nich bzdury. Ten Logbottom to jakiś kumaty gość – stwierdził po chwili. – Ojciec Jamesa nie przyjął na szkolenie bratanka Mockridge’a i od tego czasu gość go nienawidzi. Dziwne, że jego samego nikt nigdy stamtąd nie wywalił, bo ewidentnie przejawia chorobę psychiczną. Tak samo jak ten cały Lamble, który, swoją drogą, też jest jakąś jego rodziną.
- Skąd wiesz?
- Jak się mieszka u Potterów, można się dużo dowiedzieć. Ostatnimi czasy podsłuchiwaliśmy z Jamesem rozmowy, które jego ojciec prowadził z żoną czy ludźmi przychodzącymi na jakieś spotkania.
- Pan Potter się nie zorientował?
- Zorientował, ale powiedział tylko, że nie mamy nic mówić matce i tyle. – Zamilkł na chwilę. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta dwójka przekazywała informacje Voldemortowi.
- Nie mamy na to dowodów. Pewnie w Ministerstwie szybko zajmą się tą sprawą – wyraziłam nadzieję.
- W Ministerstwie jest burdel, tyle ci powiem, Evans. Ten cały Minchum sobie nie radzi. Powinni go odwołać, ale nie zrobią tego, bo wszystko się posypie.
- Może masz rację – przyznałam. – Nie znam się na tym, tak jak ty – dodałam. Black się zaśmiał.
- Chociaż raz pokonałem cię wiedzą? – pokazał mi język.
- Nikt nie jest idealny, Łapciu – wiedziałam, że nie lubi tego zdrobnienia. – James mówił coś przed wyjazdem? – spytałam.
- Niewiele. Bardzo przeżywał wypadek ojca. Dumbledore przyszedł do niego w nocy i Rogacz pojechał do domu, a właściwie do szpitala. Wybacz, że się nie pożegnał, ale nie chciał cię budzić. Stwierdził, że zrozumiesz – skinęłam głową. – Kazał cię przeprosić za jakąś randkę, na którą podobno byliście dzisiaj umówieni. – Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Właściwie sama o niej zapomniałam.
- W porządku – odparłam, a kiedy tylko piłka, którą znowu bawił się Łapa, opadała z powrotem na dół, złapałam ją. Nie zaprotestował. – A ty jak się czujesz? – spytałam.
- Do dupy – dopiero teraz usiadł na łóżku. – Znam człowieka od sześciu lat i sam traktuję go jak ojca, więc w tej sytuacji, kiedy facet, który obdarzył mnie miłością, walczy o życie, czuję się do dupy, Evans. Co więcej, nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać i liczyć na to, że z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że zdążę mu jeszcze za wszystko podziękować.
- Na pewno, Syriusz – powiedziałam, oddając mu piłkę.
- Nie wiem nawet, co u Rogatego.
- Daj mu trochę czasu. Pewnie całą noc przesiedział w szpitalu. Na pewno prędzej czy później się do nas odezwie, jak będzie już coś wiadomo.
- Nie martwisz się o niego?
- Martwię, ale on jest w szpitalu, a ja tutaj i nie mogę mu pomóc, dopóki nie wróci do szkoły. Na razie możemy jedynie czekać i być z nim myślami.
- Jeśli chcesz, możesz poczekać ze mną – zaproponował Black. Uśmiechnęłam się do niego.
- Jasne – odparłam i usiadłam obok na łóżku, opierając się plecami o ścianę. – Ale potem idziemy na lekcje. Nie będziesz tu siedział aż do jego powrotu.
- Umowa stoi.
 
James Potter

            Zostałem praktycznie wyrwany ze snu, więc kiedy Dumbledore wezwał mnie do swojego gabinetu i zaczął tłumaczyć co i jak, potakiwałem tylko bezmyślnie głową, nie bardzo rozumiejąc, co do mnie mówi. Syriusz przyniósł mi spakowany plecak, po czym, za pomocą prywatnego kominka dyrektora, przeniosłem się do Szpitala Świętego Munga.
            Dopiero wtedy, kiedy znalazłem się w małym pomieszczeniu, bijącym po czach czystymi białymi ścianami, a obok mnie pojawiła się matka, zrozumiałem, że to, co Dumbledore próbował przekazać mi w jak najdelikatniejszy sposób, było prawdą.
            Dorea Potter, widząc mnie, przytuliła mocno, prawie pozbawiając możliwości zaczerpnięcia powietrza. Odwzajemniłem uścisk, a kiedy wyswobodziłem się z jej ramion, spojrzałem na nią uważnie. Podróż Siecią Fiuu całkowicie mnie otrzeźwiła. Znałem ją na tyle dobrze, iż wiedziałem, że jej podpuchnięte delikatnie oczy świadczyły o tym, że jeszcze chwilę temu płakała. Zobaczywszy mnie jednak, wzięła się w garść, jak to zawsze robiła.
- Cześć, mamo – powiedziałem, zarzucając sobie plecak na ramię.
- Cześć, kochanie – uśmiechnęła się mimowolnie.
- Co z tatą? – spytałem od razu, kierując się do wyjścia z pokoju, w którym nadal staliśmy.
- Jeszcze nic nie wiadomo. Jest nieprzytomny. Uzdrowiciele mówią, że kilka najbliższych godzin będzie decydujących. Nie wiedzą dokładnie, jakim zaklęciem dostał. Ma ranę biegnącą prawie przez całą klatkę piersiową, stracił sporo krwi. Szczęście w nieszczęściu, że przechodzili tamtędy akurat jacyś mugole, dzięki którym trafił prawie natychmiast do szpitala.
    Wspięliśmy się właśnie na odpowiednie piętro. Mniej więcej połowa krzeseł, stojących na korytarzu, była zajęta przez członków rodziny innych pacjentów leżących na tym oddziale. Przy ostatnich drzwiach na lewo zauważyłem dwójkę młodych ludzi, kobietę i mężczyznę, w ciemnych ubraniach, przyglądających się każdemu, kto wchodził na korytarz. Zapewne w tamtej sali leżał mój ojciec.
     Mama zatrzymała się w pewnym momencie i znowu, zaszklonymi od łez oczami, spojrzała na mnie.
- Jeśli… – zamilkła na chwilę. – Jeśli przeżyje do rana, wyjdzie z tego. – Nie odpowiedziałem.
            Kiedy doszliśmy do drzwi, których pilnowali aurorzy, postawiłem na podłodze plecak i wszedłem do środka. Ojciec leżał w czystej pościeli i płytko oddychał. Jego policzki były lekko zapadnięte, oczy zamknięte, a włosy, które zazwyczaj sterczały mu jak moje, opadły na blade czoło. Na stoliku, obok łóżka, leżały jego pęknięte okulary. Wziąłem je do ręki i jednym dotknięciem różdżki sprawiłem, że wyglądały jak nowe. Usiadłem na krześle i tępo, w ciszy, wpatrywałem się w jego postarzałą już twarz.
            Czułem się beznadziejnie. Tak beznadziejnie, że nawet nie wiedziałem, co prócz tej cholernej bezsilności, może się we mnie gotować. Przez całe wakacje podsłuchiwałem z Syriuszem rozmowy ojca z matką i innymi ludźmi z Ministerstwa. Wiedziałem, czym się zajmuje, jakie mamy czasy, że może wyjść i już nie wrócić, ale nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że naprawdę może stać się coś takiego. Byłem wściekły do granic możliwości. Gdybym mógł, sam znalazłbym tych pieprzonych Śmierciożerców i bez skrupułów użył zaklęć niewybaczalnych. Wiedziałem jednak, że nic by to nie dało. Co więcej ani ojciec, ani matka, nie poparliby mojego działania. Nie mówiąc już o Lily. Postanowiłem więc uczepić się tylko myśli i nadziei, że Charlus Potter, który nauczył mnie wszystkiego i pokazał, jak żyć, nie tylko mi, ale i Syriuszowi, wyjdzie z tego wszystkiego żywy.
            Nie miałem pojęcia, ile czasu siedziałem przy łóżku ojca, wpatrując się w jego twarz, czekając, aż się ocknie, ale nikt mi nie przeszkadzał do czasu, aż do sali weszła uzdrowicielka. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Była średniego wzrostu, miała zielone oczy, a farbowane, brązowe włosy upięte w koka. Zauważywszy mnie, na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Muszę zmienić pacjentowi bandaże – powiedziała, podchodząc do łóżka. Skinąłem głową i wstałem z krzesła z zamiarem wyjścia. Zatrzymałem się jednak przy drzwiach.
- Mogę zostać? – spytałem.
- Nie będzie to przyjemny widok – uprzedziła, odkrywając ojca i rozpinając mu szarą koszulę od piżamy.
- Nie szkodzi – odparłem i podszedłem do niej, by przyjrzeć się, co robi. Miałem świadomość tego, że w takiej sytuacji, tata nie opuściłby sali.
- Dobrze – rzekła, a kiedy zdjęła w końcu przesiąknięte krwią bandaże, moim oczom ukazała się długa rana, zaczynająca się przy lewym ramieniu, a kończąca trochę nad prawym biodrem. Mimowolnie skrzywiłem się na ten widok. Wiedziałem, że szybko się nie zagoi, a ślad zostanie do końca życia.
            Kobieta, widząc moją reakcję, posłała mi wyrozumiałe spojrzenie, które trochę mnie uspokoiło. Być może dlatego, że jej kolor tęczówek, przypominał mi oczy Lily. Zacisnąłem więc tylko zęby i wytrzymałem do końca.

~ * ~

            Właściwie siedzieliśmy z mamą w ciszy całą noc na niewygodnych, plastikowych krzesełkach ustawionych w korytarzu. Nad ranem, pilnujący ojca aurorzy, zmienili się, przekazując sobie jakieś instrukcje. Od czasu opuszczenia szkoły nie zmrużyłem oka, więc w końcu udałem się piętro niżej do automatu z kawą.
- Wyjdzie z tego – powiedziałem, podając mamie kubek z ciemną cieczą, który przyjęła z uśmiechem. Na moje zapewnienie tylko skinęła głową. Do pierwszej poważnej diagnozy w tym względzie zostały jeszcze trochę ponad trzy godziny, ale ja po prostu wiedziałem, że ojciec przeżyje. Nie mógłby zostawić nas w tej chwili. Być może moje myślenie było w tym momencie egoistyczne, ale byłem pewny i już, że wszystko dobrze się skończy.
- Też w to wierzę, James – odparła i poprosiła, bym usiadł obok. – Co w szkole? – spytała.
- W takim momencie mam ci o tym opowiadać? – zdziwiłem się nieco.
- Temat jak każdy inny – rzekła, wzruszając ramionami. – Na razie musimy czekać, a rozmowa być może pozwoli mi na chwilę nie myśleć o diagnozie uzdrowicieli – wyjaśniła.
- W porządku – rzuciłem więc i zacząłem opowiadać, co słychać w Hogwarcie. – Ostatnio przyjechali do nas ludzie z Durmstrangu i Beauxbatons, wiesz, w ramach tej chorej integracji, którą wymyślił Dumbledore. Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie Corinne, która też się do nas wybrała.
- Corinne? Ta twoja koleżanka z Paryża? – skojarzyła od razu.
- BYŁA koleżanka, mamo. Ja mam ją gdzieś, ale mam wrażenie, że coś kombinuje i za bardzo kręci się koło Lily. – Dorea Potter spojrzała na mnie z lekkim politowaniem, wynikającym raczej, nie z faktu wspomnienia o Lautier, a Evans.
- Oj, James, dałbyś już dziewczynie spokój – powiedziała w końcu, poprawiając nieład na mojej głowie. – Ile lat już ją męczysz? Nie żal ci jej?
- Eee – przypomniałem sobie, że nie zdążyłem jeszcze poinformować rodziców o tym, że dopiąłem swego. – Właściwie to chyba jej zrobiło mi się żal mnie.
- Co masz na myśli?
- Została w końcu moją dziewczyną – pochwaliłem się.
- James, nie żartuj sobie ze mnie – rzuciła, a kiedy zauważyła moją minę, sama była zaskoczona. – Mówisz prawdę?
- Tak, mamo. Lily została moją dziewczyną. Naprawdę. I nie, nie żartuję. Dzięki za wiarę w swojego syna – dodałem urażony. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Oj, nie obrażaj się. Bardzo się cieszę, kochanie. Przyznaj jednak, że miałeś bardzo nikłe szanse.

~ * ~

            Kiedy w końcu zegar, wiszący na ścianie, wybił godzinę ósmą, w sali, w której leżał ojciec zebrało się trzech uzdrowicieli, by ocenić stan pacjenta. Po długiej dyskusji dowiedzieliśmy się, że rokowania są dobre, ale nie wiadomo, kiedy tata odzyska przytomność. Jedyne, co mogliśmy dla niego zrobić, to nadal cierpliwie czekać i wierzyć, że wypadek nie spowodował głębszego urazu, którego nie dało się ocenić na podstawie zwykłych badań.
            Mama wysłała mnie w końcu do domu, bym przespał się chociaż kilka godzin, więc zrobiłem, co chciała. Długo nie mogłem jednak zasnąć, a kiedy już mi się to udało, obudziłem się zaledwie trzy godziny później. Zegarek wskazywał wtedy godzinę piętnastą. Wziąłem szybki prysznic, zjadłem śniadanie, które w międzyczasie przygotował nasz skrzat domowy, przekazałem Syriuszowi przez lusterko informacje o stanie ojca, spakowałem dla mamy ubrania na przebranie i tak gotowy postanowiłem teleportować się ponownie do szpitala. W ostatniej chwili zawróciłem jednak i znowu wbiegłem do sypialni rodziców. Otworzyłem szafę i poszukałem ulubionych ciuchów taty. Je też zapakowałem. Nadal wierzyłem, że już niedługo się przydadzą.

~ * ~

            Mama rozmawiała z kimś, kogo ledwo kojarzyłem z widzenia, aczkolwiek wiedziałem, że już kiedyś go poznałem. Zbliżywszy się do nich, zauważyłem, że mężczyzna był wysoki i postawny, a na, stosunkowo młodej, twarzy widniało kilka blizn. Miał przenikliwe, brązowe oczy oraz ciemne, trochę dłuższe, sztywne włosy. Niezbyt przejmował się wyglądem, o czym świadczyły jego brudne buty, sprane spodnie i gruby, wytarty czarny płaszcz, na którym trzymało się jeszcze kilka płatków śniegu. Widocznie dopiero co przyszedł. Zastanowiwszy się chwilę, doszedłem w końcu do tego, kim był ten facet. Osobiście spotkałem go raz, jakieś dziesięć lat temu, kiedy zaczynał swoją pracę w Biurze Aurorów. Jeszcze wtedy nie miał blizn i twarzy wyglądającej, jakby przeżył co najmniej trzy wojny.
- Mamo – odezwałem się, nie wiedząc, czy wypada przeszkadzać, aczkolwiek miałem to gdzieś. Chciałem dowiedzieć się, o co chodzi i potwierdzić plotki, które usłyszałem od Syriusza.
- James. Już wróciłeś? Przepraszam – zwróciła się teraz do aurora. – To mój syn – położyła mi dłoń na ramieniu. – Kochanie, to…

- Alastor Moody – wtrąciłem, wyciągając w jego stronę rękę. Ten przeszył mnie spojrzeniem i, po chwili zastanowienia, odwzajemnił uścisk, ale niezbyt chętnie. Właściwie to można powiedzieć, że mnie zignorował, ale nie dałem się tak łatwo zbyć. – O co chodzi? – spytałem.
- Pan Moody zastępuje ojca w czasie jego nieobecności.
- Mamy dużo roboty, więc czekamy, aż szef wróci do żywych – nie spodobał mi się jego ton, ale z drugiej strony rozumiałem, że to, iż tata leży w szpitalu, nie oznacza, że Biuro i Śmierciożercy przestali pracować.  Postanowiłem jednak, że nie będę brnąć dalej w ten temat.
- Co się właściwie wczoraj stało? Dlaczego ojciec był na tym cmentarzu? Nie chcę słuchać głupich bajek wciskanych dziennikarzom Proroka.
- Jakiś czas temu udało nam się postawić w szeregach Śmierciożerców naszego człowieka. Gość bez rodziny, sam zgłosił się na ochotnika. Co prawda Voldemort bierze pod uwagę ilość, a nie jakość swoich ludzi, ale uwierz mi, że nie łatwo zostać jego poplecznikiem. Nie musisz wiedzieć więcej. Facet miał się nie wychylać i co jakiś czas kontaktować się z twoim ojcem. O jego istnieniu wiedziało tylko czterech ludzi. Nie wiemy, co się wczoraj stało. Czy gość był nieostrożny, czy go śledzili, co udało mu się przekazać. Nie wiadomo, gdzie on teraz jest i czy w ogóle żyje. W Ministerstwie mamy przeciek, to pewne. Zatłukłbym tego gnoja, który pracuje dla Voldemorta. Chcemy jednak znaleźć naszego informatora, zanim zrobią to Śmierciożercy. Nie możemy jednak wysłać zbyt wielu ludzi, bo sami, wbrew pozorom, dużo ich nie mamy. Jeśli twój ojciec się obudzi, jest szansa, że dowiemy się o planach wroga.
- Czy dla was w ogóle liczy się ludzkie życie? – spytałem wściekły, słysząc, jak ten cały Moody odnosi się do wypadku ojca.
- James!
- Dla ciebie to sprawa prywatna, młody, dla nas czysto zawodowa. Charlus Potter wiedział, na czym polega jego praca. – Miałem ochotę przywalić gościowi, ale tata by tego nie pochwalił.
- Wywalą go ze stanowiska? W Proroku i Ministerstwie podobno o tym huczy. – Moody westchnął i usiadł na jednym z krzeseł, opierając dłoń na kolanie. Nadal stałem, więc spojrzał w górę, by złapać ze mną kontakt.
- Nie powinieneś wierzyć plotkom, James – powiedział, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza piersiówkę i pociągnął z niej dużego łyka.
- Minister powiedział, że go nie odwoła – odezwała się matka.
- Minister nie, ale wielu cały czas liczy, że Charlus sam zrezygnuje. Dopóki żyje, czekamy na jego decyzję. Minchum mógłby go wywalić ze względu na brak możliwości wykonywania obowiązków, ale za bardzo się boi. Gdyby to zrobił, sam poleci, a tego nie chce. Powiem tyle: w obecnej chwili zmiana Szefa Biura Aurorów nie jest korzystna, ale nie niemożliwa. Gorzej jak wybiorą kogoś, kto się na to stanowisko nie nadaje.
- Na przykład Lamble’a.
- Lamble’a? – Moody zaśmiał się. – To wariat i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Nikt go nie poprze.
- Mockridge za nim stoi – zauważyłem.
- I co z tego? – auror wzruszył ramionami. – Jeszcze chwila i sam wyleci z Ministerstwa.
- A co z panem? Podobno pańskie nazwisko wymieniane było najczęściej.
- Bycie Szefem Biura Aurorów jest cholernie trudno. Do tego trzeba się urodzić i tyle. Nie każdy ma predyspozycje. Uwierz mi, synu, że gdyby ktoś mi ten stołek zaproponował, odmówiłbym, a przede wszystkim go wyśmiał.
    Chciałem jeszcze o coś spytać, ale Moody wstał gwałtownie z zamiarem wyjścia, więc odsunąłem się tylko i pozwoliłem, by wrócił do swojej pracy. Nie podobało mi się to wszystko. Musiałem pogadać z Syriuszem i Lily.
- Lepiej dla nas będzie, jeśli twój ojciec nie odwiedzi jeszcze świata zmarłych – rzucił na pożegnanie. – Doreo, jesteśmy w kontakcie – zwrócił się teraz do matki. – Jak coś się zmieni, daj znać.
- Oczywiście, Alastorze.

niedziela, 7 sierpnia 2016

55. Problemów ciąg dalszy cz. II Zalety anonimowości

Kochani!
     Bardzo, ale to bardzo przepraszam was za to duże, dwutygodniowe spóźnienie. Pierwszy raz miałam taki poważny zastój, kiedy siedziałam i po prostu nie mogłam nic napisać, chociaż wiedziałam, co ma się dalej dziać. 
     Rozdziały miały być co dwa tygodnie i postaram się, by kolejny pojawił się na czas, aczkolwiek naprawdę niczego już wam nie chcę obiecywać, bo potem okaże się, że znowu nie mogę wywiązać się z tej obietnicy.
     Dzisiejszy rozdział dedykuję Luelli :) Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się na nim bardzo.
     Fajnie by było, gdybyście przeczytali po rozdziale jeszcze kilka słów, kończących dzisiejszy wpis :)
Całuję was i, mam nadzieję, do szybkiego... napisania, usłyszenia?

***

Syriusz Black

            Byłem strasznie wkurzony. Kim była Meadowes, żeby mnie oceniać? Już żałowałem tego, co jej powiedziałem, ale skłamałbym, przyznając, że tego nie chciałem. Dobrze wiedziała, że kiedyś naprawdę mi na niej zależało. Fakt, że byłem sam, zawdzięczałem tylko i wyłącznie sobie. Ona wybrała Erica i nie miała prawa mówić mi, jak mam żyć.
            Porzuciłem śniadanie i również wyszedłem z sali. Chciałem powiedzieć jej, co jeszcze myślę o naszych niezałatwionych sprawach, ale kazałem Krukonowi, iść za nią, a on to zrobił, więc po prostu udałem się w stronę wyjścia z zamku. Miałem w dupie pogodę, która szalała na zewnątrz. Mróz dawał się we znaki, ale także znacząco oczyszczał umysł, więc po chwili było mi trochę lepiej. Wciągnąłem głęboko powietrze, prawie zamrażając sobie płuca.
            Dotarłem do jeziora i zacząłem rozwalać butem pokrywający je lód. Nie wiem dlaczego, ale odprężało mnie to. Małe kawałki rozpryskiwały się na wszystkie strony, a uwolniona spod spodu woda, w pewnym momencie, niefortunnie, zalała mi buty i dół szaty, który natychmiast zesztywniał. Zakląłem pod nosem, wyciągnąłem różdżkę i szybko wysuszyłem zamoczone ubranie, po czym znowu, z całej siły, uderzyłem piętą w lód przy brzegu.
- Czy ta zamrożona woda, zwana również lodem, coś ci zrobiła? – prawie podskoczyłem, słysząc za plecami nieznany mi głos. Sądziłem, że w pobliżu nie ma nikogo. Fakt, że ktoś widział moje durne zachowanie, kazał mi zignorować pytanie, natomiast fakt, że ten melodyjny głos należał do osoby płci żeńskiej, nakazywał mi na nie odpowiedzieć.
            Nie słyszałem, by tajemniczy ktoś odszedł, zajmując się swoimi sprawami, więc odwróciłem się i zlustrowałem wzrokiem mojego potencjalnego, przyszłego rozmówcę. Dziewczyna, która przede mną stała, na pewno nie uczyła się w Hogwarcie. Miała jasnobrązowe, proste włosy sięgające za łopatki, oczy w kolorze ciemnego błękitu, zgrabny nos i pełne, idealnie skrojone, usta, pomalowane błyszczykiem. Była ubrana w dopasowany płaszcz zimowy, podkreślający jej wąską talię, drobne ramiona i idealnej wielkości biust. Na długich, zgrabnych nogach, od których wręcz nie mogłem oderwać wzroku, miała czarne kozaki do kolan. Była o pół głowy niższa ode mnie. Nieznajoma uśmiechnęła się niepewnie, ale jakoś tak… Szczerze? Inaczej od tych wszystkich dziewczyn, które codziennie mijałem na korytarzu.
- Będziesz tak stał, czy odpowiesz? – uniosła brwi w geście pytania.
- Kiepski tekst na podryw – odparłem, zanim pomyślałem, co mówię. Była zaskoczona odpowiedzią, ale chyba jeszcze nie uznała mnie za totalnego idiotę.
- Czy: „Przeziębisz się, stojąc tak bez kurtki”, jest lepszy?
- Nie tak zły, jak pierwszy, ale faceta na to nie poderwiesz – stwierdziłem i szybkim zaklęciem przytransportowałem sobie z dormitorium płaszcz, który włożyłem, gdy ona zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Nie chciałam cię podrywać – rzekła w końcu, a ja poczułem się jak ostatni debil. – Po prostu wyszłam, żeby się przewietrzyć i cię zauważyłam. Wyżywałeś się na tym lodzie, jakby ci zabił ojca i matkę.
- Gdyby to zrobił, czciłbym go jak najwyższe bóstwo – powiedziałem. – Pewnie teraz uważasz mnie za wariata – stwierdziłem.
- Jeśli tak mówisz, to widocznie masz powód – odparła.
- Moja rodzina jest popieprzona, sami wyznawcy Voldemorta i tej teorii czystej krwi. Nigdy się z nimi nie zgadzałem – czułem potrzebę usprawiedliwienia się z tego, co przed chwilą powiedziałem. – Uciekłem z domu do przyjaciela, a matka wypaliła mnie na rodzinnym gobelinie, wydziedziczając. Gdybym mógł, zmieniłbym nazwisko. Z drugiej strony, kiedy pomyślę, że moi rodzice żyją ze świadomością, że je noszę, nie wiem, kto ma gorzej – zaśmiałem się. Nie miałem pojęcia, po co w ogóle jej o tym mówiłem. Na tej płaszczyźnie na pewno nie wypadałem korzystnie.
- Zawsze to robisz? – spytała po chwili namysłu, przyglądając mi się uważnie.
- Co?
- Tuszujesz śmiechem coś, z czym nie do końca sobie radzisz.
- A ty zawsze oceniasz ludzi, zanim ich poznasz? – odparowałem wściekły. Nie odpowiedziała, zaskoczona moim zarzutem. Odwróciłem się więc i ruszyłem z powrotem do zamku.
- Zaczekaj! – zawołała, łapiąc mnie za ramię. Szybko zabrała dłoń. – Przepraszam. Nie powinnam… – zaczęła się tłumaczyć. Westchnąłem.
- Już dzisiaj ktoś zrobił to samo – rzekłem.
- Nie wiedziałam.
- Nie mogłaś. Nie znamy się – zauważyłem.
- Zawsze możemy się poznać. Oczywiście jeśli chcesz… Chyba o to w tym wszystkim chodzi.
- Może i tak. Osobiście nie bawi mnie ta cała szopka.
- Mnie też nie, ale jeśli już tu przyjechałam i trafiłam na ciebie, to powiesz mi, jak brzmi to nazwisko, którego byś się pozbył? – spytała.
- Black – odparłem po chwili, odwracając się niej. – Syriusz Black – uśmiechnęła się.
- Kimberly Hill – podała mi dłoń, którą uścisnąłem. Miałem nieodparte wrażenie, że jest dziewczyną, której nie całuje się w rękę na zawarcie przyjaźni. Wydawała się jakaś taka normalna. Nie znała mnie. Nie zagadała, bo byłem t y m Syriuszem Blackiem. W sumie podobała mi się nawet ta anonimowość. Chyba zacząłem dostrzegać jej plusy. – Dla kolegów Kim.
- Mogę używać tego skrótu?
- Jeśli uważasz, że jesteśmy już znajomymi. Ciężko mi cię rozgryźć.
- Taki mój urok – stwierdziłem. – Więc… Chcesz się jeszcze kawałek przejść w ten brzydki, zimny poranek?
- Próbujesz mnie poderwać?
- Oczywiście, że nie – odparłem. – Zazwyczaj robię to całkiem inaczej.
- Na przykład?
- Podchodzę do dziewczyny, posyłam jej zniewalający uśmiech i…
- I rzucasz jakimś tanim, głupim tekstem – weszła mi w słowo, śmiejąc się.
- Eee, fakt. Tak właśnie robię, jednak jeszcze żadna nie uznała czegoś takiego za totalnie żenujące.
- Serio? Na tego typu rzeczy to ty dziewczyny nie poderwiesz – stwierdziła.
- Zdziwiłabyś się, ile dziewczyn – nakreśliłem w powietrzu cudzysłów, bo nie mogłem nazwać tym mianem wszystkich małolat, które za mną latały, – mdleje na mój widok i sika do pieluch, słysząc takie teksty.
- Na ilu próbowałeś?
- Na jakichś osiemdziesięciu pięciu procentach mojego fan clubu.
- Masz swój fan club? – znowu zaczęła się śmiać. – Mówisz serio? – spytała, kiedy nie próbowałem wyprowadzić jej z błędu.
- Jestem w tej szkole znaną, lubianą i pożądaną personą – stwierdziłem z uśmiechem.
- Czyli teraz mogę się chwalić, że znam lokalną gwiazdę? – spytała z sarkazmem.
- Jeśli chcesz, to nie zabraniam.
- Na pewno są jakieś wyjątki – powiedziała, otrzepując rękawiczki ze śniegu i poprawiając czapkę. Wzruszyłem ramionami.
- Swego czasu było ich mniej, ale musiałem podzielić się adoratorkami ze swoim najlepszym kumplem. Nadal twierdzi, że ma ich więcej, ale to nieprawda – uśmiechnąłem się sam do siebie na myśl, że Rogaty zaraz zacząłby się ze mną o to kłócić. – Statystyki – kontynuowałem, – zaniżają również dziewczyny z mojego roku, w Gryffindorze jest ich pięć. Miriam należy do fan clubu mojego przyjaciela. Lily jest jego dziewczyną, chociaż jeszcze nieoficjalnie i zapewne zabije mnie, jeśli dowie się, że komuś to wypaplałem.
- Będę trzymać buzię na kłódkę – obiecała.
- Ann chodzi z moim drugim kumplem, Kate jest dziwna – nie znosi żadnego z naszej elitarnej paczki, a Dorcas… – zawahałem się na chwilę. Czy mogłem powiedzieć, że Meadowes należała do mojego fan clubu? Nie, to by było zbyt prostackie i chamskie.
            Zanim zdecydowałem, pod co podciągnąć ostatnią z Gryfonek, odezwała się Kim.
- Dorcas cię zraniła. – Spojrzałem na nią. Patrzyła mi prosto w oczy, ale nie odwróciłem wzroku. Wzruszyłem tylko ramionami.

- Można tak powiedzieć – zamilkłem, a ona nie pytała dalej. W sumie czemu miałaby to robić? Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało, podobała mi się.
- Jak się nazywają twoi kumple? – zmieniła temat, co było mi na rękę.
- Ten od fan clubu, mój najlepszy przyjaciel, który przygarnął mnie pod swój dach, to James Potter. Jego dziewczynę, Lily, też lubię, chociaż nigdy w życiu się do tego nie przyznam.  Drugi, który chodzi z Ann, to Remus Lupin. Można by powiedzieć, że mózg naszej grupy, chociaż zawsze jest trochę wycofany w relacjach z ludźmi. Ostatni to Peter Pettigrew – ciamajdowaty, raczej nieurodziwy, pochłania każde ilości jedzenia.
- To jeszcze nie przestępstwo.
- Jasne, że nie, ale czasami wkurza, opóźniając ucieczki.

~ * ~

- Zawsze tyle mówisz? – spytała w pewnej chwili Kim, kiedy mijaliśmy właśnie boisko do quidditcha.
- Nie. Większości tego, co do tej pory usłyszałaś, nie powiedziałem nawet Jamesowi, a ten zna mnie najlepiej.
- Czemu więc chciałeś, żebym ja o tym wiedziała?
- Sam nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą. – Nie znasz mnie, nie masz wyrobionego zdania, nie oceniasz przez pryzmat tego, co już wcześniej o mnie słyszałaś, przez pryzmat mojego nazwiska czy członków rodziny, którzy jeszcze uczęszczają do tej szkoły. Poza tym… Polubiłem cię. Nawet, jeśli zaraz polecisz i porozpowiadasz to wszystko, to nikt ci nie uwierzy, bo znają mnie w Hogwarcie, jako całkiem kogoś innego. Raz jeden myślałem, że mogę się zakochać i mocno się pomyliłem. Nigdy nie przejmowałem się tym, co czują dziewczyny, kiedy po tygodniu zostawiałem je dla innej. Po prostu to robiłem i tyle. Każda była na to przygotowana, a i tak ryczała. Taki już jestem, podobało mi się to.
- Taki jesteś, czy taki chciałeś być? – zapytała. Spojrzałem w jej niebieskie oczy i mimowolnie szybko odwróciłem wzrok.
- A to jakaś różnica?
- Raczej spora.
- Sam już nie wiem – przyznałem. Zawsze byłem taki, a nie inny. Zawsze wszystko uchodziło mi na sucho, zawsze traktowałem dziewczyny, jak zabawki, a one nadal kłóciły się o to, która kolejna zostanie moim celem. Zawsze wszystko psułem, zawsze się bawiłem, zawsze z Jamesem dokuczaliśmy innym i nie było z tym problemu. Czy Kimberly Hill insynuowała, że robiłem to wszystko po to, by zyskać uznanie u innych, w zamian za to, którego nie dali mi rodzice? Przecież to głupie. Co ona mogła wiedzieć o moim życiu? Tylko to, co właśnie jej powiedziałem, a nie wypadałem korzystnie. Mimo wszystko nadal ze mną rozmawiała, próbując zrozumieć, dlaczego to wszystko się działo. – Nie mówimy już o mnie – dodałem w końcu. I tak wyjawiłem jej zbyt wiele. Nie mam pojęcia dlaczego. Chyba musiałem, co nieco z siebie wyrzucić, a ona była pierwszą osobą, na którą się natknąłem. Co więcej, jak widać, chciała mnie wysłuchać i nie oceniała przez pryzmat mojego nazwiska. Obecnie wychodziło na to, że jestem spaczonym psychicznie chamem, dbającym tylko o siebie. Świetna reklama.
- W porządku – odparła. – W takim razie rozumiem, że chcesz usłyszeć coś o mnie – posłała mi pytające spojrzenie, a ja skinąłem głową. Nie chciałem jeszcze wracać do zamku. Oglądać Meadowes z wyrzutami sumienia, skłóconych ze sobą Ann i Remusa, słuchać próśb Evans, bym z nią pogadał. Już to zrobiłem i nie czułem potrzeby tego powtarzać. – Nie masz lekcji?
- Dopiero na dziesiątą. Poza tym, zajęcia to ostatnia rzecz, jaką się martwię, a bibliotekę odwiedzam tylko podczas szlabanów.
- Zawsze coś. No dobra, co chcesz w takim razie wiedzieć?
- Cokolwiek chciałabyś powiedzieć. Nie jesteś z Beauxbatons – stwierdziłem bardzo inteligentnie. Granie debila przy Kimberly Hill, szło mi wyjątkowo gładko.
- Brawo, Sherlocku. Jak na to wpadłeś?
- No… Nie wyglądasz jak te wszystkie wile – odparłem.
- I to mnie dyskwalifikuje? – spytała bez cienia poirytowania. Nie wiem, co potrafiłoby wyprowadzić ją z równowagi. Nie, żeby o to mi chodziło, ale była do mnie wyjątkowo cierpliwa. Nie obrażała się o każde słowo.
- Jasne, że nie. Jesteś od nich zdecydowanie ładniejsza. – Mimo czerwonych od mrozu policzków, zauważyłem, że zarumieniła się delikatnie.
- Miło, że tak uważasz – umilkła na chwilę. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad czymś. – Mieszkam w Szkocji, na obrzeżach jednego z większych miast. Nie znoszę wsi zabitych deskami, co nie znaczy, że nie lubię spędzać czasu, gapiąc się w gwiazdy. Ot, taki paradoks. Fakt, uczę się w Durmstrangu. Nie jest źle, ale uważam, że ta szkoła nie jest całkiem normalna. Moi rodzice prowadzą jedną z większych sieci księgarni, również dla mugoli, chociaż oboje są czarodziejami. Ja z kolei kocham książki i często, w wolnych chwilach, pomagam im w sklepie w Edynburgu. Nie oznacza to jednak, że nie lubię quidditcha czy spędzania czasu ze znajomymi. Czasami trzeba coś zbroić.
- Odnoszę wrażenie, że masz duże pokłady cierpliwości.
- Tak? – zaśmiała się. – Wierz mi na słowo, że nie jedna osoba ucierpiała, doprowadzając mnie do szału. Ja po prostu lubię poznawać nowych ludzi i wyrabiać sobie swoją własną opinię. Wbrew pozorom, nie każdy jest spisany na straty, za to każdemu staram się dawać drugą szansę. Poza tym, jestem naprawdę uparta i chyba ten fakt również w pewnym stopniu ukształtował mój charakter.
            Kurcze, nie potrafiłem do końca rozgryźć Kimberly Hill. Intrygowała mnie, a im więcej o sobie mówiła, tym bardziej wydawało mi się, że jej nie rozumiem, ale w pozytywny sposób. Była tak inna od ludzi, których znałem, że z każdą kolejną minutą, fascynowała mnie coraz bardziej.
- Masz rodzeństwo? – spytałem, obserwując, jak wyraz jej twarzy łagodnieje.
- Starszego brata, ale ułożył już sobie życie. Rzadko się widujemy – zauważyłem, że na chwilę posmutniała. – Mieszka we Włoszech – dodała. – Piękny kraj. Nie to, co ponura, mokra Szkocja.
- Mi tam odpowiada.
- Chcesz się przypodobać?
- Nie, po prostu wyrażam swoje zdanie. Nawet w deszczu można znaleźć plusy. Gdybyś wiedziała, co w czasie takiej pogody robiliśmy z Jamesem…
- Czy ty potrafisz być poważny, czy twoja mentalność zatrzymała się na poziomie pierwszej klasy? – spytała, patrząc na mnie rozbawiona.
- Na poziomie pierwszej to nie, ale drugiej…  No przecież to nie moja wina, że mam zdrowo walniętych kumpli. Nie mogę od nich odstawać.
- Oczywiście, że nie – odparła z uśmiechem. – Skoczyłbyś za nimi w ogień, prawda?
- Tak – przyznałem. – Nie wiem, co bym bez nich zrobił. Nie wierzę w żadnych Bogów i takie tam, ale czasami zastanawiam się, czy ktoś nie wynagrodził mi nimi mojego nędznego żywota, który sprezentowali mi ludzie, niewłaściwie nazywani rodzicami.
 

Dorcas Meadowes

            Czy byłam zła? Byłam, tylko teraz już sama nie wiedziałam, czy na Ann, czy na Syriusza, czy na samą siebie. Myślałam, że ze strony Blacka już nic podobnego mnie nie spotka, a jednak się myliłam. Być może nie rozmawialiśmy nigdy na ten temat dogłębnie, ale sądziłam, że to, co sobie wyjaśniliśmy, wystarczyło. Teraz, mimo złości i faktu, że jego słowa mnie dotknęły, doszłam jednak do wniosku, że nie powiedziałby tego wszystkiego, szczególnie przy całej paczce, gdyby faktycznie tak nie myślał. Oczywiście, mogłam się mylić, nigdy, tak naprawdę, nie potrafiłam go całkowicie rozgryźć. Nie chciałam płakać na jego oczach, teraz jednak uroniłam kilka łez.
- Skarbie… – Eric odwrócił mnie do siebie i przytulił. – Ja wiem, że chciałaś spędzić te święta z przyjaciółmi, ale to nie jest powód do tego, żeby tak się wściekać na Ann. Zdecydowała, że wyjeżdża i w porządku, jej wybór. Jest twoją przyjaciółką i na pewno też jest jej przykro. Powiedziała o tym tak późno, bo pewnie bała się twojej reakcji. Porozmawiaj z nią jeszcze raz, na spokojnie, dobrze? – skinęłam głową.  
            Miał rację, nie powinnam tak bardzo się na nią wściekać. Sama nie wiedziałam, czemu zależało mi na tych świętach. Chyba bałam się tego braku stabilności, który wkradnie się w nasze życie po opuszczeniu szkoły. Bałam się, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej.
- Jeśli zaś chodzi o Syriusza…
- Powiedz, że nic mu nie zrobiłeś – poprosiłam z obawą. Wiedziałam, że Black, w oczach mojego chłopaka, zasłużył sobie na jakąś zemstę czy coś, ale nie chciałam, by to, co tyczyło się Łapy, miało wpływ na mój związek z Ericem.
- Jasne, że nie. Chociaż w pewnym momencie miałem ochotę mu przywalić. Gdybym to jednak zrobił, zapewne byś mi tego nie wybaczyła.
- Zapewne.
            Zapadła dłuższa chwila ciszy.
- A jeśli on miał rację? – odezwałam się w pewnym momencie. Odsunęłam się od mojego chłopaka i spojrzałam na niego.
- A uważasz, że ma?
- Sama nie wiem – przyznałam. – Nigdy tak tego nie postrzegałam. Z mojego punktu widzenia zawinił Syriusz, ale może faktycznie i on miał mi co zarzucić – przygryzłam wargę, zastanawiając się nad tym dogłębniej.
    Pogubiłam się w tym wszystkim. Nie sądziłam, że Black kiedykolwiek zarzuci mi coś podobnego. Z zasady bym to olała, ale jeśli coś takiego rzucił mi prosto w twarz właśnie on, dawało mi to do myślenia.
- No bo pomyśl, Eric… Znamy Syriusza i wiemy, że zawsze zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, chociaż, swoją drogą, rękawiczki zmieniamy dość rzadko. Głupie przysłowie, ale mniejsza o to. Robił to automatycznie, ot tak, znalazł kolejną i tyle. Od czasu, kiedy, powiedzmy, ja mu podziękowałam, jest sam i nikim się nie interesuje.
- Dor, to o niczym nie świadczy. Nie dorabiajmy filozofii tam, gdzie jej nie ma.
- Dobra, ale kiedy ja próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, wiedziałam, że prędzej czy później może coś schrzanić i zrobił to. Dotknęło mnie to, ale nie na tyle, by po nim rozpaczać, bo w sumie wyszło to przypadkowo i do tej pory nie wie, co się wtedy stało. Nie dałam mu niczego wytłumaczyć, bo wiedziałam, że i tak nie powiem mu o Chrisie. Wiedziałam, że w tamtym momencie pójdę tylko do ciebie i wiedziałam, już wtedy, że cię kocham, Eric. Chociaż dopiero co, olał mnie Syriusz. Twoim zdaniem nie zrobiłam tego samego, co Lily Jamesowi i Seanowi? Black, już wtedy, chciał to naprawić, ale powiedziałam nie. Przejechałam się na nim, więc poszłam do ciebie, bo wiedziałam, że mnie kochasz i z twojej strony nic złego mnie nie spotka.
- Dorcas…
- Wiedziałeś, że moim celem był Syriusz, ale patrzyłeś na to i nie zastanowiłeś się, dlaczego teraz z tobą jestem?
- Możesz nie wymyślać? O co ci teraz chodzi, Dor? Chcesz ze mną zerwać, bo Black ci coś nagadał?
- Oczywiście, że nie, tylko po prostu, jak tak teraz na to patrzę, czuję się okropnie względem ciebie.
- To nie myśl o tym. Masz być nieszczęśliwa tylko dlatego, że jeden jedyny raz, zaczęło mu zależeć na kimś, kto nie chciał z nim być? Pomyśl logicznie. Dobra, być może odczuł twoje zachowanie właśnie w ten sposób, być może faktycznie uważasz, że przyszłaś do mnie, bo wiedziałaś, że cię nie zranię, ale, Dorcas, ja wcale nie rozpatruję tego w ten sposób… Kochasz mnie?
- Kocham.
- Czujesz coś do Blacka?
- Nie.
- Więc przyszłaś wtedy do mnie, bo widocznie stwierdziłaś, że mi ufasz, że kochasz mnie, a nie jego. Czy to ma znaczenie, kiedy i w jaki sposób się to potwierdziło? Gdybyś chciała z nim być, nigdy nic bym ci nie powiedział ani niczego nie zabraniał, tylko dał ci zwyczajnie spokój.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. Naprawdę teraz chcesz sobie wmówić coś, co nie miało miejsca, tylko dlatego, że zdenerwowałaś Syriusza, a on wkurzył się na ciebie?
- Nie.
- Więc skończmy tę rozmowę, bo jest bezsensowna i niepotrzebna. Ja nie mam do ciebie żadnych pretensji. Nigdy nie miałem. Jeśli to ci poprawi humor, to zostanę na święta w szkole.
- Nie, Eric – zaprzeczyłam, chociaż głupio to wyglądało. – Już o tym rozmawialiśmy i nie proszę cię o to. To znaczy… Nie chodzi mi o to, że nie chcę ich z tobą spędzić, bo naprawdę bardzo bym chciała, ale powinieneś pojechać do domu. Twoja mama i brat na pewno na to liczą. Wujek pewnie też się ucieszy. Już im to obiecałeś.
- To może ty przyjedziesz do mnie? – zaproponował, a ja spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Chętnie…
- Ale to zburzy doszczętnie twoje plany, bo, oprócz Ann, wszyscy zgodzili się zostać – wszedł mi w słowo. Pokiwałam tylko głową i pocałowałam go. Przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej i zatopiliśmy się w tym pocałunku doszczętnie. – Mam nadzieję, że jeszcze nie raz i nie dwa, spędzimy razem święta.
- Rozumiem, że planujesz dla nas długie i szczęśliwe życie.
- Jeśli ma być długie i szczęśliwe to tylko z tobą – odparł.
- Kocham cię – wyszeptałam mu do ucha.
- Ja ciebie bardziej – uśmiechnął się, przytulił mnie i pocałował w głowę. – Chcę spędzić z tobą całą wieczność.
- W takim razie mamy jeszcze trochę czasu. Najpierw uporajmy się z lekcjami…
- To ma być romantyczne? – spytał. – Ehh, potrafisz popsuć każdy moment.
- Co, proszę? – uderzyłam go w ramię. – Teraz nie dowiesz się, co chciałam powiedzieć, zanim mi przerwałeś.
- Dobra, przepraszam. Oddaję ci głos.
- Teraz to spadaj – odparłam z udawaną obrazą.
- No mów.
- Nie.
- Mów.
- Nie – powtórzyłam, na co Ric zaczął mnie łaskotać. Nie znosiłam tego i dobrze o tym wiedział.
- Powiesz mi, czy nie? – pokręciłam głową i chciałam się uwolnić, ale on złapał mnie jeszcze mocniej. – Wiesz, że mam przewagę?
- W tej chwili możliwe, w ogóle, wątpię.
- Co masz na myśli?
- Domyśl się.
- Dor, czy wy zawsze musicie stosować tę waszą metodę zwaną „domyśl się”? To gorsze niż fizyczne tortury.
- Naprawdę? – odparłam z rozbawieniem.
- Żaden normalny facet, nigdy w życiu, nie domyśli się, co kobieta ma na myśli.
- W takim razie do końca świata będziecie tymi przegranymi – rzekłam, poprawiając szatę. Spojrzałam na niego i ruszyłam korytarzem. – Chciałam znaleźć dla ciebie chwilę czasu, ale jeśli nie wiesz, co miałam na myśli to…
- Jesteś wredna – stwierdził, wbijając sobie gwóźdź do trumny.
- Co ty powiedziałeś? – uniosłam brwi w geście pytania.
- Że jesteś najlepszą dziewczyną, jaką mogłem sobie wymarzyć i bardzo cię kocham – zreflektował się szybko.
- Nie gadam z tobą – powiedziałam i udałam się pod salę zaklęć.
- To chociaż pogadaj z Ann albo Syriuszem! – rzucił wesoło i ruszył za mną.
 

Remus Lupin

            Czułem się dotknięty faktem, że Ann nie powiedziała mi wcześniej o tym, że chce jechać na ten świąteczny mecz i to na dodatek z jakimś facetem, którego nie znałem, ale chyba nie powinienem niczego jej zarzucać. Im mniej dni zostało mi do kolejnej pełni, tym bardziej próbowałem odciąć się od Vick. Znowu się bałem, ale chyba nadszedł czas, by w końcu powiedzieć jej prawdę. Nawet jeśli mnie po tym wszystkim zostawi, chciałbym, żeby wiedziała, dlaczego to zrobiła.
            Pierwszy raz w życiu skorzystałem z mapy, by znaleźć moją dziewczynę i teraz przekraczałem prób szkolnej biblioteki. Ann siedziała przy stoliku z Evans. Lily tłumaczyła jej coś z eliksirów, więc powoli zbliżyłem się do zajętych dziewczyn. Ta druga zauważyła mnie pierwsza. Vick podążyła za nią wzrokiem i chyba nie była zadowolona z faktu, że widzi mnie w tym miejscu.
- Już nawet w bibliotece nie można posiedzieć w spokoju? – spytała, od razu atakując.
- Porozmawiasz ze mną, Ann? Proszę – spojrzałem na nią z nadzieją pomieszaną ze strachem.
- Dopiero teraz chcesz ze mną rozmawiać? – jej wzrok ponownie powędrował w stronę książki, a zaraz potem spojrzała na swoją przyjaciółkę. Ta jednak skierowała uwagę na mnie, a kiedy nasze oczy się spotkały, zrozumiała, uśmiechnęła się delikatnie i wstała, chcąc dać nam chwilę na rozmowę.
- Nie, Lily.
- Co ty robisz? – Ann była zdezorientowana. – Stajesz po jego stronie?
- Nie. Nie staję po niczyjej stronie. Proszę cię jednak o to, byś porozmawiała z Remusem albo chociaż wysłuchała tego, co ma ci do powiedzenia.
- Teraz nagle ma mi coś do wyjaśnienia? – odparła. – Niech mówi.
- Wolałbym iść gdzieś, gdzie nikt nie usłyszy naszej rozmowy.
- Nie mam przed Lily tajemnic – stwierdziła.
- Uwierz mi, że ja też nie, ale jednak wolałbym porozmawiać tylko z tobą. – Vick spojrzała teraz na mnie uważnie, po czym w końcu skinęła głową. Zebrała swoje rzeczy i wyszła z biblioteki.
            Przeszliśmy do pierwszej, lepszej pustej sali. Dokładnie zamknąłem drzwi, rzucając dodatkowo zaklęcie wyciszające.
- Co chcesz mi w takim razie powiedzieć? – spytała, siadając na ławce. Wziąłem głęboki oddech.
- Ann, wiem, że jesteś na mnie zła, że zachowywałem się w stosunku do ciebie nie fair, ale naprawdę mi przykro.
- Remus, ile razy pytałam cię ostatnio, czy coś się stało, czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? Myślałeś, że chciałam być wścibska? – Pokręciłem głową. – Chciałam ci pomóc, jednocześnie od razu informując cię o tym, że wyjeżdżam na święta, a kiedy w końcu łaskawie się do mnie odezwałeś, jedyne, co miałeś mi do powiedzenia, po fakcie, to daj spokój. Było dobrze, Remus, co ja ci takiego zrobiłam, że, z dnia na dzień, mnie odepchnąłeś?
- Bałem się, że dopiero teraz, kiedy jesteśmy razem, nie zrozumiesz…
- Dopiero teraz nie wiem, czego mam nie zrozumieć – wkurzyła się. – Jesteś zazdrosny o Patricka? Zły o to, że ci nie powiedziałam, czy o to, że zmusiłam cię, byś ze mną był? – spojrzała na mnie z pierwszymi łzami w oczach.
- Do niczego mnie nigdy nie zmuszałaś – przyznałem.
- I nigdy więcej tego nie zrobię, jeśli powiesz mi teraz, o co w tym wszystkim chodzi!
- W porządku – skapitulowałem. – Ja wiem, że trzymam pewien dystans, ale uwierz mi, że nie potrafię inaczej i do niczego cię nie zmuszam…
- Czy tobie naprawdę zależy na tym, żeby się rozstać? – weszła mi w słowo. – Wiem, jaki jesteś i nie chcę, żebyś się zmieniał. Patrick to tylko znajomy…
- Nie o Douglasa tutaj chodzi.
- Więc o co, do jasnej cholery? – wkurzyła się i zeskoczyła ze stołu. – Remus, ja wiem, że ty masz jakiś problem. Od zawsze byłeś ostrożny i wycofany. Żal mi cię i gdybym tylko mogła ci jakoś pomóc…
            Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy nie pomyślałbym, że ona może czegokolwiek się domyślać. Nie chciałem, by był to moment, w którym powinna poznać prawdę. Czułem się źle, ale podjąłem jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu.
- Tak właśnie przypuszczałam – rzekła po chwili mojego milczenia.
- Co?
- Uważasz, że jestem za głupia, zbyt roztrzepana…
- Wcale tak nie uważam, Ann – zaprotestowałem.
- Uważasz, bynajmniej ja tak to właśnie odbieram. Stwierdziłam jednak, że poczekam, aż będziesz gotowy mi o tym powiedzieć.
- Ann – przerwałem jej. – Dlaczego ze mną jesteś? Jesteś całkiem inna niż ja, a ja nie jestem wymarzonym chłopakiem. I nigdy nie będę. Daleko mi do ideału, jestem dziwny… Nie trzymam cię na siłę. Jeśli chcesz, możesz odejść, a ja nie będę miał do ciebie żalu. Dla ciebie byłoby to nawet lepsze. Zaufaj mi.
            Myślałem, że zrozumie, że podejmie właściwą decyzję, ale jedyną reakcją na moje słowa z jej strony, była zawziętość na twarzy.
- Zastanawiałam się ostatnio, jak długo wytrzymasz i kiedy poczęstujesz mnie takim tekstem.
- Ja…
- Posłuchaj mnie. Znamy się od wielu lat, wiem, jaki jesteś, że czegoś o tobie nie wiem, że zawsze byłeś ostrożny i wycofany w stosunku do ludzi. Nie wiem, o co chodzi i nigdy nie miałam zamiaru na ciebie naciskać. Widzę jednak, że to ty się co do mnie myliłeś. Jedyne, co mnie boli, to fakt, że się męczysz, ale mam nadzieję, że kiedyś powiesz mi prawdę. Jeśli nie, nie będę miała pretensji. Twój wybór. Jeśli będę chciała odejść, zrobię to i uwierz, że nie potrzebuję do tego twojego pozwolenia, bo gdy się na to zdecyduję, nie zatrzymasz mnie. Nie mów mi jednak, co jest dla mnie dobre, bo sama o tym zdecyduję. Pytasz mnie, dlaczego z tobą jestem i w tej kwestii mam tylko jedno do powiedzenia. Kocham cię, Remus.
- Ann… – próbowałem coś wtrącić, ale mi nie dała.
- Nie skończyłam – rzekła i kontynuowała. – Wiesz, jaki mamy problem? Ty po prostu nie wierzysz, że ktoś może kochać kogoś takiego jak ty. Przeliczyłeś się. Nie będę za to przepraszać, bo wiem, co czuję. Chcę być z tobą, ale jeśli ty tego nie chcesz, to nie będę cię do niczego zmuszać. Pozwolę ci odejść, jeśli takie jest twoje życzenie, bo nie chcę, żebyś się ze mną męczył. Przeboleję to, jeśli tylko dzięki temu w końcu będziesz wolny, jeśli w końcu będziesz sobą.
- Nigdy nie będę sobą, Ann. Straciłem ten przywilej dawno temu, kiedy, mając parę lat, ugryzł mnie wilkołak, kiedy, od tamtego czasu, w każdą pełnię zmieniam się w potwora.
            W jej niebieskich oczach dostrzegłem zaskoczenie, ale nie patrzyła na mnie z przerażeniem. Mieszało się w nich raczej współczucie ze swego rodzaju ulgą.
- A więc o to chodziło? – spytała, podchodząc do mnie. Jakoś automatycznie odsunąłem się od niej kawałek, więc stanęła, sama również się cofając. – Od zawsze o to chodziło, Remus?
- Jestem potworem, Ann. Moja mama nie jest na nic chora, nie jeżdżę do niej każdego miesiąca, za to w każdą pełnię, zamieniam się w krwiożerczą bestię. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek był normalny. Czasami myślę, że zawsze taki byłem. Co miesiąc, na chwilę przed przemianą, kiedy ból jest nie do zniesienia, mam przed oczami moją matkę, to przerażenie, wstyd, strach i okropne współczucie, które zawsze maluje się na jej twarzy, kiedy tylko na mnie patrzy. Jestem potworem – powtórzyłem i pierwszy raz od wielu lat, kilka łez poleciało po mojej twarzy. Byłem siedemnastoletnim chłopakiem, ale nie wstydziłem się tego.    
            Ann podeszła do mnie ostrożnie, bojąc się, że znowu się odsunę, ale nie zrobiłem tego, więc przytuliła mnie mocno. Poczułem ulgę, kiedy jej o tym powiedziałem. Jednak fakt, że żadna z osób, które wiedziały o moim problemie, nie odwróciła się ode mnie, nie miał wpływu na to, bym kiedykolwiek mógł się z tym pogodzić.
- Nie jesteś potworem – powiedziała w końcu Vick. – Jesteś człowiekiem, Remus. Takim samym jak inni. To nie jest twoja wina. Nie potrafię wyobrazić sobie, jak bardzo przez to cierpisz, ale nie zmienia to faktu, że cię kocham. Ludzie nie oceniają cię pod kątem tego, jaki jesteś, kiedy nad sobą nie panujesz, ale lubią cię za to, jaki jesteś, kiedy pokazujesz siebie.
- To nie jest takie proste. Nie wiesz, jak źle się z tym czuję.
- To prawda, nie wiem, ale wiem, jaki jesteś. Nie cofniesz czasu i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Gdybym mogła coś zrobić, na pewno bym to zrobiła. Mogę cię kochać i wspierać, jeśli tylko tego chcesz i jesteś w stanie w końcu mnie do siebie dopuścić.
- Nie będziesz miała ze mną normalnego życia – powiedziałem.
- Nie zależy mi na tym. Poza tym, określenie normalne, niczego nie definiuje, a na pewno nie życia. 

***

Na koniec, wybaczcie, jeszcze kilka słów. Nie wiem, czy już o tym kiedyś mówiłam, czy nie, ale zanim zaczną się jakieś, być może słowa oburzenia, zaznaczę, że wiem, jak przedstawiany jest Syriusz, ale JA NIGDY nie uważałam go za chłopaka, któremu tylko dziewczyny, seks, zabawa i rozróba w głowie. Moim zdaniem jest normalnym facetem, który w pewnym momencie dojrzał albo dopiero dojrzy do tego, by zacząć ustatkowane życie, nie tracąc przy tym swojego uroku. 

Po drugie, znowu zabrakło Lily i Jamesa, tak wiem, ale kolejny rozdział będzie praktycznie cały poświęcony tej dwójce. Plus skupię się jeszcze na postaci Kimberly.

Po trzecie, wiem, że ostatnio jest dużo gadania i wszyscy wyrzucają swoje żale, ale obiecuję, że kolejne rozdziały będą już takie bardziej normalne, a nie skupione tylko przeżyciach wewnętrznych bohaterów. 

Po czwarte, nie wiem, czy w książce było coś wspomniane o tym, że matka Syriusza wypaliła jego zdjęcie na gobelinie, czy było to tylko w filmie, a naprawdę nie chciało mi się już tego sprawdzać.

To chyba wszystko. Jeśli chcielibyście poczytać o czymś konkretnym w kolejnych rozdziałach, to śmiało piszcie mi w komentarzach, a ja spróbuję wcisnąć coś na ten temat, by wszyscy byli usatysfakcjonowani.

Pozdrawiam 
Luthien