niedziela, 6 grudnia 2015

42. Kolejne kłamstwa cz. III "Może będę tego żałował..."

Witajcie Kochani!
Rozdział z dedykacją dla Was wszystkich, moi kochani czytelnicy. Mała Czarna, nie musiałaś długo czekać ;)
Wesołego Mikołaja!
 

Całuję
Luthien

***

James Potter
            Nikłe światło księżyca wpadało przez okno do naszego dormitorium, wdzierając się za kotary mojego łóżka, gdzie zostawiłem niewielką szparę. Słychać było ciche pochrapywania chłopaków i wycie wiatru. Wpatrywałem się w małą kropkę na mapie, która od kilku godzin była w tym samym miejscu. Evans nie dała mi się nawet wytłumaczyć po tym, jak zobaczyła mnie z Alice. Łapa mówił, że była załamana, ale raczej na to nie wyglądało. Jakby nigdy nic, po prostu mnie zignorowała i odprawiła z kwitkiem. Ciekawe czy o mnie myślała. Zamknąłem mapę i odłożyłem ją na szafkę, przekręciłem się na bok i spróbowałem zasnąć.
            Obudziły mnie krzyki chłopaków. Założyłem okulary i wyskoczyłem z łóżka. Remus był już ubrany i czytał jakąś książkę, a Peter z Łapą kłócili się o łazienkę.
- Jak baby – rzuciłem do nich z ironicznym uśmiechem, a potem sam do niej wszedłem.
- Potter, muszę się wykąpać! – krzyknął Black.
             Po pół godzinie wszyscy już gotowi, zeszliśmy na sobotnie śniadanie. W Wielkiej Sali dominowały kolory złoto-czerwone oraz żółto-czarne, gdyż o jedenastej graliśmy ostatni w tym sezonie mecz z Puchonami. Byliśmy przygotowani świetnie, więc nie martwiłem się o wynik meczu. Usiedliśmy na swoich miejscach i zabraliśmy się za jedzenie.
            Peter właśnie pałaszował trzecią porcję budyniu, gdy do Sali weszły dziewczyny i jakby nigdy nic usiadły koło nas. Pierwszy raz od tygodnia. Spojrzałem na Blacka, ale ten wzruszył tylko ramionami.
- Evans, widzę, że humor dopisuje – odezwał się Syriusz.
- Oczywiście. Ładny dzień dzisiaj mamy. Chłodno, ale nie pada – odparła z szerokim uśmiechem. – Jak tam samopoczucie przed meczem?
- Świetnie – powiedziała Ann. – Mam nadzieję, że dokopiemy dzisiaj Puchonom.
            Przez cały czas gapiłem się na Evans zdezorientowany. Dor i Ann zaczęły dyskutować z Blackiem o meczu. Lily ani razu na mnie nie spojrzawszy, odwróciła się w stronę stołu Puchonów i pomachała do kogoś. Chwilę później dosiadł się do nas Whitby, całując ją na powitanie, a we mnie aż się zagotowało ze złości.
- Jak tam nastawienie? – zagadnął Puchona Remus.
- Pozytywne, chociaż ciężko będzie walczyć ze swoją dziewczyną o kafla – odparł, całując ją w czoło, na co ja zakrztusiłem się sokiem. Lily zignorowała mnie, a Sean spojrzał na mnie krzywo.
            W tej chwili usłyszałem za sobą śmiech, a zaraz potem Alice usiadła koło mnie, zerkając szybko na Whitby’ego, który uśmiechnął się do niej.
- Cześć, James – odezwała się. – Chciałam ci życzyć powodzenia.
- Dzię… – zacząłem, ale wtrąciła się Lily.
- Naprawdę? Jakże to miło z twojej strony – powiedziała słodkim głosem. Całą ósemką spojrzeliśmy na nią zdezorientowani. Uśmiechnąłem się do siebie. Udawała obojętną, a była zazdrosna. Black powstrzymywał się od śmiechu, patrząc na dwie mierzące się wzrokiem dziewczyny. – O ile się nie mylę, gramy dzisiaj z twoim domem, więc to raczej ich powinnaś wspierać, nie Jamesa.
- No co ty nie powiesz – odparła Alice. – Rogacz jest moim przyjacielem, ale zastanawiam się, po której stronie ty się dzisiaj opowiesz.
- Po tej, co zwykle – wtrącił Syriusz. – To, że chodzi z Whitbym, o niczym nie świadczy – rzekł z naciskiem na „chodzi z Whitbym”, gdyż powiedziałem mu wczoraj, że Alice zakochała się w Seanie. Posłałem mu miażdżące spojrzenie, ale on nic sobie z tego nie robił. Wolał ochronić swoją przyjaciółkę, dobijając Puchonkę.
            Alice zlustrowała go wzrokiem z góry na dół i uśmiechnęła się ironicznie.
- Jakim cudem spodobałeś się Sue… – prychnęła.
- Wiesz, może podziałał na nią mój urok osobisty oraz to, że nie jestem fałszywy – odparł z udawanym namysłem.
            Alice zirytowała się aluzją rzuconą przez Syriusza w jej stronę. Łapa chyba również przekreślił ją po tym, co się wczoraj stało. Wprost powiedział mi, że jestem idiotą.
- James, widzimy się później – rzekła Lufkin, całując mnie w policzek. – Życzę powodzenia wam wszystkim – dodała, a potem poszła do swojego stolika, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę Seana.
            Zapadła niezręczna cisza. Ja byłem wściekły na Whitny’ego, Lily na mnie, Black na Alice, dziewczyny i Remus woleli się nie wtrącać, więc do końca śniadania nikt się nie odezwał. W pewnej chwili do naszego stołu podeszła Sue.
- Cześć – powiedziała wesoło do wszystkich.
- Hej – odparł Łapa. – Coś się stało?
- Nie, chciałam tylko życzyć wam powodzenia. Kibicuję oczywiście Puchonom, ale z wrogiem trzeba się zbratać – zaśmiała się perliście, a potem Syriusz namiętnie ją pocałował.
- Black, chyba nie o takie bratanie jej chodziło – wtrąciła Meadowes.
- Och, przepraszam – powiedziała Sue z zakłopotaniem. – Ty musisz być Dorcas.
- Tak. Dorcas Meadowes – odparła dziewczyna, mrużąc oczy.
- Syriusz dużo o tobie opowiadał.
- Naprawdę?
- Sue! – krzyknął ktoś z Sali. Summers odwróciła głowę.
- Wybaczcie, muszę już iść. Miło było cię poznać – rzuciła do Dor i pobiegła w stronę, jak się domyśliłem, jej brata bliźniaka.
- My też już pójdziemy – rzekła Lily. – Widzimy się w szatni – dodała i razem z Whitbym opuścili Wielką Salę.
- Chodzisz z tą Sue? – spytała Dor niby od niechcenia. Na twarzy Blacka wykwitł szeroki uśmiech.
- Można tak powiedzieć, a co? Zazdrosna jesteś?
- Nie dodawaj sobie, Black, co? Wybaczcie, ale umówiłam się z Ericem i Tonym. Ann, idziesz z nami?
- Jasne – odparła Vick.
- Za dwie godziny w szatni! – krzyknąłem za nimi, a potem zostaliśmy tylko we czwórkę.
- No to się wpakowaliście – stwierdził Lupin ze śmiechem. Łapa znowu się uśmiechnął, ale mi nie było do śmiechu.
- To jest to ich zerwanie? – spytałem wściekły Syriusza. – Widziałeś, jak oni się do siebie kleili?
- A ty z Alice to co? – odparł. – Jak Lily się poczuła, widząc was razem? Mówiłeś, że do tego nie dojdzie, że tylko się przyjaźnicie.
- Bo tak jest.
- I dlatego się z nią całowałeś?
- To był wypadek. Alice powiedziała, że mnie nie kocha i chciała mi to udowodnić, pokazując, że nic nie poczujemy, jeśli się pocałujemy i tak było. Wzięła mnie z zaskoczenia. Kocham tylko Lily – powiedziałem zrezygnowany, na co on popatrzył na mnie z politowaniem.
- To nie ma żadnego znaczenia.
- Mówię, że to był wypadek.
- Wypadek? Pocałunek to nie jest wypadek, bo jest świadomy.
- Ale mówiłeś, że miała zerwać z Whitbym.
- Tak mi powiedziała. Widocznie zmieniła zdanie.
- Jak widać – rzekłem smętnie.
- Ej, sam jesteś sobie winny. Wiesz, jak bardzo ją zraniłeś?
- Domyślam się.
 

Lily Evans
            „To nie tak, jak myślę?”, pomyślałam ze złością, wspominając, co zdarzyło się na śniadaniu. Chętnie zmiotłabym z twarzy Alice ten głupi uśmiech.
- Gotowa na mecz? – spytał Sean, obejmując mnie ramieniem. Splótł swoje palce z moimi i poszliśmy w stronę szatni.
- Co? A, mecz. Chyba tak, ale wiesz… Tym razem nie będę mogła cię oszczędzić – zaśmiałam się i obdarowałam go wymuszonym uśmiechem, mając nadzieję, że tego nie zauważy.
- Coś nie tak? – pytał dalej.
- Wszystko w porządku. Naprawdę – szybko zaprzeczyłam i chciałam zmienić temat, jednak Sean znowu mnie uprzedził.
- Lily, posłuchaj… – jęknęłam w duchu. – Głupio to wszystko wczoraj wyszło, ale ja naprawdę myślałem, że z nami koniec.
- Sean…
- Mogę cię o coś spytać?
- Yyy, jasne – zawahałam się.
- Niby wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale powiedz mi, jeszcze raz, tak szczerze, na czym stoimy. – Zrobiłam niewyraźną minę. – Może to głupie, ale już od pewnego czasu widzę, że patrzysz na Pottera tak, jak nigdy nie patrzyłaś na mnie. Jesteś zazdrosna o Alice?
- Sean, to nie jest tak, jak myślisz. Oni się przyjaźnią, a z Jamesem znowu jestem pokłócona. Znamy się od pierwszej klasy, bardzo go lubię, ale zranił mnie i przykro mi z tego powodu. Może za mną latać, śpiewać piosenki, ale nic do niego nie czuję – zakończyłam ze ściśniętym gardłem. 
- Ufam ci, ale zachowujesz się tak, jakbyś ciągle zastanawiała się i uważała na to, co robisz, żeby tylko go nie urazić lub wręcz przeciwnie. Tak, jakbyś chciała, żeby i on cierpiał.
- Proszę cię. Przecież mówię, że nic do niego nie czuję. Nie jest dla mnie nikim ważnym. Poza tym, gdyby było inaczej, nie wyprowadzałabym cię wczoraj z błędu, tylko przyznała, że nie jesteśmy już razem.
- No niby tak.
- Żadne niby – powiedziałam i żeby zakończyć tę krępującą rozmowę, pocałowałam go, a on oddał pocałunek, chociaż czułam, że nie do końca mi uwierzył. W sumie mu się nie dziwiłam. Jeżeli okłamywałam samą siebie, chcąc wyprzeć ze świadomości fakt, że Rogacz znowu mnie zranił, to jak chciałam wiarygodnie okłamać Seana? Najgorsze było to, że kiedyś będzie musiał dowiedzieć się prawdy. Mogłam wczoraj zakończyć ten związek, ale nie zrobiłam tego. Nigdy nie traktowałam Whitby’ego jak „towar zastępczy”, ale od pewnego czasu świadomie wykorzystywałam go do zemsty na Potterze. Nie chciałam skrzywdzić Seana, ale tak bardzo chciałam znienawidzić Jamesa.
            Ciągle się całowaliśmy, gdy usłyszałam koło nas czyjeś kroki, co nie było ani trochę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że staliśmy koło szatni Gryffonów, a cała drużyna powoli zaczynała się schodzić.
- James – usłyszałam za sobą głos Ann. – Chodź, bo się spóźnimy.
            Moja przyjaciółka była zła na Rogacza za to, co wczoraj zrobił, ale mój powrót do Whitby’ego w ramach zemsty uważała za totalne chamstwo i egoizm.
            Zorientowawszy się, że Potter stoi za nami i widzi, jak całuję się z Seanem, szybko od niego odskoczyłam, patrząc na Rogacza z bólem i wyrzutami sumienia.
- Muszę już iść – powiedziałam nagle, jednak mój chłopak mnie zatrzymał, chwytając za rękę. Potter stanął naprzeciwko niego, w każdej chwili gotowy do interwencji. Byłam więc otoczona dwoma zazdrosnymi chłopakami.
- Nic do niego nie czujesz, hmm? – spytał Sean ironicznie i spojrzał znacząco na Rogacza. Ja również skierowałam swój wzrok w jego stronę, jednak nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy. Patrzył ze złością i bólem to na mnie, to na Seana. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. – Lily, proszę, powiedz mi jeszcze raz, że nic do niego nie czujesz, a ci uwierzę – rzekł.
            Zerknęłam w lewo, gdzie stali już Ann, James i Black oraz Wespurt, czekając na wejście do szatni, które blokowaliśmy.
- Ja… – czułam na sobie wzrok Huncwotów. Ann wstrzymała na chwilę powietrze. – Nic do niego nie czuję – rzekłam powoli, a serce mi się ścisnęło. Kiedy tylko wypowiedziałam ostatnie słowo, James wyminął nas, nie zaszczycając spojrzeniem i wszedł do szatni, zamykając z hukiem drzwi. 
            Powiedziałam to. Nie mogłam uwierzyć, że jednak to powiedziałam. Chciałam, żeby poczuł się dotknięty, ale nie w ten sposób. Byłam hipokrytką, ale kochałam Jamesa, a znowu go zraniłam. Sean podszedł do mnie i chciał pocałować, ale odsunęłam się.
- Przepraszam, muszę już iść.
- No to powodzenia – rzekł i odszedł w kierunku swojej szatni. Czułam, że znowu jestem na straconej pozycji. Sean podejrzewał, że nie jestem z nim szczera, a James mnie nienawidzi. Byłam załamana, jednak sama sobie na to zasłużyłam.
            Jonson wszedł do szatni, Syriusz również, rzucając mi spojrzenie mówiące wszystko. Chciałam podążyć w ich ślady, ale Ann zatrzymała mnie i pociągnęła za sobą w cień drzewa.
- Ann, nie mamy czasu. Zaraz zaczyna się mecz – domyślałam się, co teraz nastąpi i naprawdę nie miałam ochoty na tę rozmowę.
- Przestań – powiedziała poirytowana.
- Musisz się ciągle wtrącać w moje sprawy, nawet, jeśli tego nie chcę? – spytałam ze złością.
            Ann zamurowało, jednak szybko się otrząsnęła. Teraz jeszcze ona będzie na mnie zła. Byłam świetna w kłótniach i stwarzaniu sobie wrogów z osób, na których mi zależało.
- Masz rację – powiedziała w końcu. – Nie muszę, ale jestem twoją przyjaciółką i widząc twoje zachowanie, czuję obowiązek wtrącenia się. Kompletnie cię ostatnio nie rozumiem, nie potrafię rozszyfrować twojego rozumowania. Jesteś zła i rozżalona, ale przez to, co robisz, ucierpią trzy osoby. Wykorzystujesz Seana, każesz Jamesa, siebie zmuszasz do rzeczy, których nie chcesz robić. Szczerze? To właśnie ty najbardziej ucierpisz – zakończyła, a potem poszła do szatni, gdzie również podążyłam.
            Kiedy wszyscy byli już przebrani, cała drużyna z uśmiechami na twarzy czekała na ostatnią w tym sezonie wypowiedź kapitana, ale Potter wszystkich zaskoczył.
- Żadnej przemowy dzisiaj nie będzie. Czy wygramy, czy przegramy, zostaniemy na pierwszym miejscu w tabeli, więc po prostu zakończmy sezon jesienny – rzekł Rogacz bez emocji, na co wstał Black.
- Nasz kapitan chciał powiedzieć – rzucił mu znaczące spojrzenie, – że jesteśmy najlepszą drużyną od trzech lat, więc na koniec sezonu pokażmy wszystkim, że stać nas na jeszcze więcej. Ruszamy na boisko rozgromić Puchonów! – krzyknął i uzyskał poparcie. Wszyscy wzięli swoje miotły i pobiegliśmy w kierunku boiska.

~ * ~

- Witam na ostatnim w tym sezonie meczu Quidditcha! – powitał wszystkich Sanchez. – Dzisiaj bezkonkurencyjna drużyna Gryffonów zmierzy się z walczącym o drugą pozycję Hufflepuffem, więc nie przedłużając… Przed wami Puchoni! – Rozległy się aplauzy, krzyki i brawa. Ślizgoni, nienawidzący naszego domu, kibicowali naszym przeciwnikom, więc trybuny były podzielone na dwie równe części. Uczniowie machali szalikami, trzymali transparenty z zachęcającymi do gry hasłami i śpiewali „meczowe” piosenki. – Szukający Fletchley, obrońca Macmillan, pałkarze Summerby i Wenlock, mocna para oraz ścigający Whitby, Smith i Woodcroft.
            Puchoni zrobili kilka okrążeń i wylądowali na murawie.
- A teraz przed wami najlepsza drużyna Hogwartu… Ale pani profesor, przecież to prawda! Dobrze, a więc Gryffoni! Pałkarze Wespurt i Jonson, obrońca Black – na trybunach zawrzało – ścigający Evans, Vick i Migden oraz jedyny w swoim rodzaju niepokonany szukający James Potter! – Fala pisków przeszła przez oba sektory, więc Rogacz zrobił swój popisowy numer na miotle, po czym wylądował, podszedł do Macmillana i uścisnął mu rękę.
            Tłuczki i znicz zostały wypuszczone, a kafel poszybował w górę i od razu został przejęty przez Ann, która zręcznie ominęła Smitha i pognała w stronę pętli przeciwników.
- Vick ma kafla, unika tłuczka posłanego w jej stronę i gol! Dziesięć punktów dla Gryffindoru!
            Poszukałam wzrokiem Jamesa, który latał po boisku, szukając znicza, trzymając się blisko Fletchleya, więc zajęłam się grą.
- Woodcroft atakuje, ale Gryffoni ustawili skuteczną blokadę przed swoimi pętlami. Whitby chce wspomóc kolegę, ale tłuczek Wespurta krzyżuje mu szyki. Whitby nie odbiera kafla, unikając zderzenia, więc piłkę przejmuje Migden. Vick i Evans lecą w szyku, Migden podaje do Evans i kolejny gol dla Gryffonów!
            Przybiłam piątkę Seamusowi i poleciałam w drugą stronę.
- Woodcroft do Whitby’ego, Whitby do Smith, dziewczyna decyduje się na rzut, ale Black broni w perfekcyjnym stylu. Gryffoni szybko się zbierają i szykują do kontrataku.
            Znowu miałam kafla, którego po obronie podał mi Syriusz. Góra, dół, jeszcze niżej, unik przed tłuczkiem, pionowe wybicie w górę, atak na obronę Puchonów, którzy spodziewali się, że wyhamuję, rozbicie ich szyku, obrót i…
- Trzydzieści do zera dla Gryffonów! – krzyknął Sanchez, a ja odebrałam piłkę Seanowi, dając Ann i Seamusowi pole do popisu.
            Mecz trwał już dobre dwie godziny. Prowadziliśmy dziewięćdziesiąt do trzydziestu, ale znicz jeszcze się nie pojawił, więc gra toczyła się dalej. Zakrwawiony Wespurt, który w porę nie odbił tłuczka, ledwo trzymał się na miotle, ale dawał z siebie wszystko. Ja sama byłam zmęczona, a kiedy pomyślałam, że za kilka godzin będę musiała udać się na próbę, zaczęła mnie boleć głowa.
- Lily, rusz się! – krzyknęła do mnie Ann, a ja poleciałam w stronę Woodcrofta, taranując go i odbierając piłkę. Podałam mojej przyjaciółce kafla, a ona zdobyła dla nas dziesiątego gola.
            W tym momencie na trybunach zrobiło się ciszej, a zaraz potem odezwał się Pedro.
- Potter chyba zauważył znicza. Tak, chyba go widzi, ale Summerby odbija w jego stronę tłuczek, który Potter zręcznie omija, dając jednak czas Fletchley’owi na zmniejszenie przewagi między rywalem. Kolejny tłuczek wymierzony w Pottera, pałkarze Puchonów próbują jeszcze uratować swoją szansę na wygraną. Fletchley atakuje przeciwnika… Jaki będzie wynik meczu?
            Zatrzymałam miotłę i spojrzałam w kierunku dwóch szukających. Fletchley siedział Rogaczowi na ogonie, jednak ten był szybszy i zwinniejszy.
- Dalej, James – powiedziałam do siebie. – Nie wierzę, że nie zależy ci na wygranej.
- Taaak! – darł się Sanchez. – Potter ma znicza! Gryffindor wygrywa dwieście pięćdziesiąt do trzydziestu i nadal miażdżącą przewagą prowadzi w tabeli, zapewniając sobie spokojny start na przełomie lutego i marca.
            Krzyki na trybunach wypełniły całe boisko. Cieszyli się nawet ci, którzy kibicowali Puchonom, wyrzucając chorągiewki i kapelusze w barwach Hufflepuffu i biegnąc w stronę naszej drużyny. Uśmiechnęłam się do siebie i poleciałam w dół.
            Na boisku był już straszny tłum, więc kiedy tylko dotknęłam ziemi, z trudem przepchnęłam się przez tarasujących przejście wesołych uczniów, wysłuchując gratulacji i pobiegłam do szatni, by jak najszybciej znaleźć się z dala od zgiełku. Niestety nie tylko ja miałam taki pomysł, bo kiedy odstawiłam miotłę i właśnie zbierałam swoje rzeczy, do szatni wszedł James.
- Yyy, przepraszam – powiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.
- Już wychodzę – odparłam.
            Wyprostowałam się i ruszyłam do drzwi, ale nie dane mi było opuścić pomieszczenie, bo do środka wepchnęli mnie z powrotem nasi pałkarze, za którymi weszła reszta drużyny, a także Dor i Remus.
- No to robimy imprezę! – krzyknął uradowany Syriusz. – Zaczynamy o szesnastej – wszyscy zebrani poparli jego pomysł głośnym aplauzem.
- Ja odpadam na początku, bo mam zajęcia z Carmelitą Carter – rzekł Rogacz. – Więc zostawcie mi na później trochę alkoholu i jedzenia, co?
- Tego będzie pod dostatkiem – powiedział ktoś ze śmiechem.
            Chciałam w końcu opuścić szatnię, ale w tym momencie weszła do niej Alice Lufkin i patrząc na mnie niepewnie, skierowała się prosto w stronę Jamesa, rzucając mu się na szyję i całując w policzek.
- Lily? – Dorcas podeszła do mnie. – Ann powiedziała mi, co się stało przed meczem.
- Pogadamy później, Dor – rzekłam, patrząc z niesmakiem na przytulającą się parę i nie zwracając na nic uwagi, wyszłam na zewnątrz.
            Dopiero teraz popłynęły łzy, które powstrzymywałam od początku meczu. Dlaczego Ann zawsze musi mieć rację? Ruszyłam w stronę zamku.
- Hej, zaczekaj! – usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się, a Sean podbiegł do mnie. – Gratuluję wygranej. Świetny mecz.
- Dzięki – uśmiechnęłam się przez łzy. – Wam też nieźle szło. – Nie chciało mi się teraz z nim rozmawiać, więc odwróciłam się i z powrotem ruszyłam do zamku.
- Lily, co się stało? – spytał, doganiając mnie. Przytrzymał mnie za rękę, a kiedy odwróciłam się do niego, położył dłonie na moich policzkach. Jego ciemne oczy były pełne troski i uczucia.
- Nic – powiedziałam. – Wszystko w porządku, naprawdę.
- To dlaczego płaczesz?
- Ze szczęścia, że wygraliśmy – zaśmiałam się przez łzy, a on uśmiechnął się z politowaniem i przytulił mnie mocno, całując w głowę. Również go przytuliłam, bo właśnie tego teraz potrzebowałam, chociaż wolałam, żeby na jego miejscu był ktoś inny.
~ * ~

            Przygotowania do zwycięskiej imprezy były u kresu, a ja przygotowywałam się wizualnie i psychicznie do spędzenia kolejnych dwóch czy trzech godzin z uśmiechniętą aż do obrzydzenia Carmelitą Carter.
- Lily, genialnie załatwiłaś dzisiaj Woodcrofta! – krzyknęła Kate, wchodząc do dormitorium, gdzie teraz całą piątką ślęczałyśmy przed szafą, szukając odpowiednich ubrań. Uśmiechnęłam się do niej, a potem wróciłam do wyrzucania rzeczy z mojego kufra.
- Ann, co ja mam założyć? – spytałam w końcu poirytowana, gotowej na imprezę przyjaciółki.
- Hmm, może to? – zaproponowała, pokazując mi krótką jeansową spódniczkę i obcisłą zieloną bluzkę na długi rękaw. – Spokojnie obskoczysz w niej zajęcia i imprezę.
- Dzięki – powiedziałam i pognałam do łazienki, żeby się ubrać. Kiedy wyszłam, uczesałam włosy, założyłam buty i pożegnałam się z dziewczynami, gdyż musiałam iść.
            Sean czekał już na korytarzu, witając mnie pocałunkiem.
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, łapiąc mnie za rękę.
- Dziękuję – odparłam, uśmiechając się, chociaż nie było mi do śmiechu, gdyż już dzisiaj mieliśmy zacząć taniec z innymi partnerami oraz przechodzenie, więc siłą rzeczy musiałam natrafić na Jamesa, co było fatalną sprawą.
            Carmelita Carter nie wprowadziła jednak dzisiaj żadnych nowych kroków, tylko bazowała na tych wczorajszych, a McGonagall uważnie przyglądała się naszym postępom. Podczas pierwszej godziny tańczyłam z Seanem, Ślizgonem Antoninem Higgsem oraz partnerem Amandy Goldstein, który miał chyba na imię Danny. Z Jamesem również, ale tylko raz, gdyż umiejętnie, za każdym razem zamieniałam się miejscami z ową Krukonką. Potem było trochę gorzej, gdyż opierając się na kroku podstawowym oraz obrotach w prawo i w lewo, przeszliśmy do przechodzenia od partnera do partnera.
- Raz, dwa, trzy, obrót w prawo i przejście. Raz, dwa, trzy, obrót w prawo i przejście – powtarzała w kółko Carmelita Carter. – Obrót w prawo, przejście i to samo dwa razy z nowym partnerem.
            Miałam dosyć. Nauczycielka strasznie nas męczyła, a nadal nie potrafiliśmy płynnie wykonać wymaganego od nas elementu z przejściem. Widać było, że jest zniecierpliwiona i znudzona, ale nie dawała tego po sobie poznać, uśmiechając się co chwilę i pomagając nam. Największy problem miała ze mną i z Rogaczem, gdyż ciągle zwracała nam uwagę na kontakt wzrokowy, którego usilnie unikaliśmy.
- Panno Evans i panie Potter, patrzcie sobie w oczy. Wasze ciała mają się stykać, to podstawa walca angielskiego – powiedziała, a potem zaprezentowała odpowiedną postawę z Dannym, po czym wróciliśmy do prób.
            Po kolejnych dwudziestu minutach moje ruchy były nieprzemyślane i automatyczne. Byłam tak zmęczona, że nie wiedziałam już, co robię. Melodia walca angielskiego dudniła mi w uszach, wbijając się do bolącej od paru godzin głowy. Na dzisiaj, po całym tygodniu pracy, treningach i meczu, było to dla mnie za dużo. Mój organizm domagał się zasłużonego odpoczynku i wolnej niedzieli.
            Przy kolejnym przejściu od Seana do Pottera, nogi się pode mną ugięły, straciłam równowagę i zachwiałam się. Czekałam na gwałtowne zderzenie z podłogą, ale się nie doczekałam.
- Nic ci nie jest? – spytał ze szczerą obawą w głosie James i w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że od upadku uchroniły mnie jego ramiona.
- Ja… Nie, chyba nie. W porządku – powiedziałam. Chciałam jak najszybciej się od niego odsunąć, ale mi na to nie pozwolił. Miałam nadzieję, że nauczycielka zaraz zacznie swój wykład na temat „idealnego tańca i braku zabaw”, ale jak widać, wraz z McGonagall, były zajęte poprawianiem błędów innej pary, a reszta, jak na złość, ich słuchała, nie zwracając na nas uwagi. Zostałam więc sama.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał znowu Rogacz.
- Wydaje mi się, że tak. Zakręciło mi się w głowie, ale już mi lepiej. – W tym momencie spojrzałam mu w oczy, w których dostrzegłam obawę i zaniepokojenie.
- Może lepiej idź do Skrzydła Szpitalnego.
- Powiedziałam, że wszystko w porządku. Puść mnie i się ustawmy, bo zaraz się do nas przyczepią – powiedziałam. Uwolniłam się z jego uścisku i spróbowałam stanąć prosto, jednak znowu się zachwiałam.
            W tym momencie Carter skończyła swój wykład, a McGonagall ruszyła w naszą stronę.
- Was też to dotyczy – powiedziała do nas, na co siedem dodatkowych par oczu zwróciło się na nas. Spojrzałam na Seana, który stał zdezorientowany. Nie wiedziałam, jak wygląda to, co widzi, ale sądząc po jego minie, nie była to zbyt komfortowa sytuacja.
- Pani profesor – zaczął James, ciągle mnie podtrzymując. – Evans zasłabła. Myślę, że na dzisiaj wystarczy, jesteśmy wykończeni po meczu.
            Carmelita Carter spojrzała na zegarek.
- Już wpół do ósmej – stwierdziła. – Profesor McGonagall, chłopak ma rację. Dość ich już dzisiaj wymęczyłam. Dziewczyna wygląda rzeczywiście źle.
            Wicedyrektorka zastanawiała się chwilę.
- Dobrze, Potter. Koniec lekcji. Widzimy się w niezmienionym składzie na kolejnych zajęciach. Proszę się rozejść – powiedziała, na co uczniowie odetchnęli z ulgą i opuścili salę. Zostały tylko dwie nauczycielki, ja, Rogacz i Sean, który do nas podszedł.
- Jak się czujesz? – spytał mój chłopak.
- W porządku – odpowiedziałam po raz kolejny.
- W porządku? – rzekł Potter z oburzeniem. – Dwa razy prawie zemdlałaś i ty to nazywasz w porządku?
- Panno Evans, radziłabym udać się do Skrzydła Szpitalnego – poradziła McGonagall.
- Chodź, zaprowadzę cię – zaoferował Sean.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby – powiedziałam stanowczo, jednak on nie dawał za wygraną. Postanowiłam więc, że sama zadecyduję o swoich najbliższych minutach życia i po raz kolejny spróbowałam złapać równowagę. James pomógł mi wstać, jednak nogi i tym razem odmówiły mi posłuszeństwa.
- Zaprowadzę cię do dormitorium, jeśli nie chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego, ale uważam, że… – zaczął Rogacz, ale Sean mu przerwał.
- Ja ją zaprowadzę. Jest moją dziewczyną.
- I co z tego? – James wstał, a ja poczułam, jak podtrzymuje mnie teraz McGonagall i Carter. – Jak masz zamiar zanieść ją do łóżka, kiedy nie możesz wejść nawet do naszego salonu?
- Chłopaki, proszę, nie kłóćcie się – poprosiłam.
- Dobra, tym razem wygrałeś, ale pamiętaj, że ona chodzi ze mną, nie z tobą.
- Jakże mógłbym o tym zapomnieć? – spytał z drwiną Potter. – Przecież powiedziała ci, że nic do mnie nie czuje, nie?
            Chłopacy mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, aż zainterweniowała nauczycielka transmutacji.
- Dobrze, więc niech pan zaprowadzi koleżankę na górę, panie Potter. Mam nadzieję, że to tylko przemęczenie, panno Evans. – Uśmiechnęłam się słabo
- Nic mi nie będzie – zapewniłam ją.
- W takim razie ma się kto tobą zaopiekować. Chodźmy, Carmelito.
            Nauczycielki udały się do wyjścia. Carter szepnęła coś do McGonagall, na co ta odpowiedziała cicho, że „Potter od lat zabiega o rękę panny Evans”, a potem opuściły salę.
- Lily, muszę przyznać, że tym razem Potter ma rację. Nie dam rady wejść do waszej wieży, więc jesteś skazana na niego. Dasz radę? – zwrócił się do mnie Sean, a ja skinęłam głową. – Kocham cię – dodał i pocałował mnie na oczach Jamesa. – Do zobaczenia jutro – rzucił i odszedł.
            Po jego wyjściu zapadła niezręczna cisza. Byłam z Potterem sam na sam, z czego się cieszyłam, ale i strasznie bałam.
- Zanieść cię, czy dasz radę iść sama wsparta o mnie?
- Dam radę iść – odparłam. I tak było mi już niezręcznie, więc nie chciałam tworzyć jeszcze bardziej napiętej sytuacji.
- W takim razie chodź.
~ * ~

            Szłam oparta o Jamesa i było mi bardzo niezręcznie, chociaż każdy nerw, który miał styczność z ciałem Pottera, przesyłał do mojego serca miłe uczucie. Dlaczego nie zgodziłam się na to, żeby Sean mnie odprowadził? Może dlatego, że mimo faktu, iż Rogacz całował się z Alice, jak powietrza potrzebowałam chwili samotności z nim.
            Przez całą drogę do wieży panowało milczenie i nawet się z tego cieszyłam. Nie chciałam wdawać się w niezręczną rozmowę. Nie chciałam wdawać się w ŻADNĄ rozmowę. Wystarczyło, że czułam jego ciało, dotykające mnie.
- Caput draconis – powiedział Potter, kiedy dotarliśmy do portretu Grubej Damy. Obraz otworzył się, a w nas uderzyła głośna muzyka towarzysząca trwającej imprezie. Przynajmniej nikt nie zwróci na nas uwagi, pomyślałam, a potem przeszliśmy przez dziurę. Nikt, oprócz dziewczyn i Huncwotów, którzy czekali tylko, aż skończymy zajęcia.

- Co się stało? – spytała Dorcas z obawą w głosie. Ann, Syriusz i Remus także już się koło nas zjawili.
- Nic, wszystko w porządku – odpowiedziałam po raz kolejny, zauważając kątem oka, jak Rogacz przewraca oczami.
- Lily źle się czuje. Zasłabła, ale uparła się, że nie pójdzie do Skrzydła – wyjaśnił Potter.
- Bo to tylko zwykłe przemęczenie dniem dzisiejszym – wtrąciłam.
            Wszyscy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem znowu na nas.
- Zaprowadzę ją do dormitorium – zaproponowała Ann, a ja zaczęłam krzyczeć w duchu, żeby tego nie robiła.
- Jak już ją trzymam, to sam zaniosę ją na górę. Nie musisz się fatygować.
            Dziewczyny spojrzały na mnie pytająco, a ja skinęłam głową.
- Okej – odparła Ann, ale jakoś bez przekonania.
- Tylko wracaj mi tu szybko. Specjalnie schowałem… – zaczął Łapa, ale Dorcas spiorunowała go wzrokiem. Syriusz uśmiechnął się szeroko, a potem pociągnął poirytowaną dziewczynę na środek parkietu.
            Rogacz wziął mnie tym razem na ręce i ruszył w stronę schodów. Czułam na sobie wzrok moich przyjaciół, kiedy wspinaliśmy się na górę, ale nie przejmowałam się tym. Dotarliśmy do dormitorium i Potter położył mnie na łóżku. Zdjęłam buty, poprawiłam poduszki i rozpuściłam włosy. Rogacz obserwował uważnie moje poczynania.
- W porządku? – spytał. – Może jednak zawołam dziewczyny? – Pokręciłam głową.
- Muszę się przespać – odpowiedziałam.
- W takim razie już znikam – rzekł i położył rękę na klamce, ale zawahał się. – Chociaż… Może będę tego żałował, ale co mi tam – dodał. Sekundę później znalazł się z powrotem przy moim łóżku i całował długo i namiętnie, a ja nie opierałam się, bo nie chciałam. Jedyne czego pragnęłam, to właśnie czuć jego usta na moich.
            W końcu odsunął się ode mnie. Opierając się na dłoniach, które ułożył na wysokości moich ramion, spojrzał mi prosto w oczy.
- Jeśli minuty, w których o tobie myślę, miałyby przedłużyć ci życie, żyłabyś wiecznie – powiedział, a potem znowu mnie pocałował. – Przepraszam – rzucił, kiedy skończył i szybko wyszedł z sypialni.
            Zostałam sama z błogim uśmiechem na ustach, z którym chwilę potem pogrążyłam się we śnie.
 

Ann Vick
            Stałam, nie mogąc się ruszyć. Remus coś do mnie mówił, lecz ja go nie słuchałam. Patrzyłam na Jamesa, trzymającego Lily i byłam po prostu zdezorientowana. Nie nadążałam za tym, co się wokół mnie działo. Jeszcze kilka godzin temu Lily nie chciała słyszeć o Rogaczu, a teraz leżała w jego ramionach, ale czy był to pierwszy raz? Coś było nie tak, ale nie miałam już na nich siły.
- Ann – poczułam, jak Lupin łapie mnie za rękę. – Co ci jest?
- Nic – odparłam i spojrzałam na niego. On też martwił się o swoich przyjaciół. – Mówiłeś coś do mnie…
- Pytałem, czy pozwolimy im na to.
- A mamy jakieś inne wyjście? – spytałam.
- Do tej pory mieliśmy – powiedział.
- Ale sam dobrze wiesz, że nie ma ono sensu. Oni muszą być razem. Raczej prędzej niż później.
- Mam taką nadzieję – powiedział, a potem objął mnie w tali i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęłam się do niego. – Nie martw się nimi, są dorośli.
- Ale zachowują się jak dzieci – stwierdziłam.
- A my nie? – spytał, a potem mnie pocałował.

5 komentarzy:

  1. Pierwsza! Wracam, jak tylko skończę czytać!

    Mała Czarna ^^

    ps. U mnie nowy rozdział, więc jak będziesz miała czas i ochotę to zapraszam! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Luthien,

    Rozdział, jak zawsze cudowny, wiesz, jak poprawić człowiekowi humor :-)

    Początek pięknie, fajnie. Potem Wielka Sala, bum Lily całuje się z Seanem baam Alice całuje Jamesa w policzek.Jestem bardzo zadowolona, że Sean zaczął coś podejrzewać, szybciej zakończy się związek jego i Lilki (: Bo czy nie idealnie by było, gdyby Lily była z Jamesem a Sean z Alice? Wszyscy byliby szczęśliwi... No może nie do końca wszyscy, bo Sean ponoć kocha Rudzielca, a niestety odkochiwanie się jest procesem długotrwałym, a czasem nawet niemożliwym.
    Jejku, ale to byłby szalone gdyby Sean został śmierciożercą w wyrazie zemsty na Rudej za to że się nim tak ,, bawiła" i go wykorzystywała ( wybacz moje fantazje, ale czasem zapominam, że chyba tylko na moim blogu intryga pokrywa intrygę... Stanowczo za dużo mody na sukces) Mecz. Gryfoni górą! Nie wiem czemu, ale miałam takie przeczucie, że stanie się coś Jamesowi, albo Lilce ;-) może to po prostu moje przewrażliwienie? Kurczę kurczę ta akcja pod szatnią totalnie omg *_* Lily ty kłamczuszku! Ty nie czujesz nic do Jamesa? Przecież mało brakuje do tego żebyś śliniła się na jego widok :-P
    Ojejej Lily prawie zemdlała na lekcjach tańca i James, który ją złapał omfg ♡.♡ Jim niczym książę na białym koniu, który zamienił konia na super miotłę wyścigową ⌒.⌒
    Jejku, ale świetnie, że to nie Sean odprowadził Lily do Wieży Gryffindoru, jak się pewnie zorientowałaś ( bo nie da się nie zorientować) shipuje Jily... Jily forewa i te sprawy :') Lubię tę Sue, lubię każdą dziewczynę przy której Syriusz czuje się choć trochę szczęśliwy ( ale czy jest dziewczyna dzięki, której on nie jest szczęśliwy? XD) Chciałbym się móc znaleźć na takiej imprezie organizowanej przez Huncwotów, co się na nich musi dziać skoro tyle procentów wlewa się w usta uczestników. Jim zaniósł Lily do dormitorium, całowali się! Jeżeli większość rozdziałów będzie tak przepełniona miłością, jak ten to mogę zacząć już brać coś na spadek cukru, albo dożywotnio wyprzeć się czekolady na rzecz twoich rozdziałów ( i owoców) Ann i Remus, zakochańce są cudowni ♡.♡ Lunio zasługuje na kogoś kto będzie go kochał bezwarunkowo... Tak mimo, pomimo i wbrew ♡.♡ jeju Luthien, jak tak dalej pójdzie to stworzę ci ołtarzyk <3

    Pozdrawiam
    Mała ^^

    PS.Lily i James FOREVA ⌒.⌒

    PS2 Następnym razem będzie dłuższy komentarz (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Rezerwuję sobie miejsce! Skomentuję jak będę miała czas! ^.^

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana Luthien,

    Wierzę, że się nie obrazisz, ale wyrażę się dość hmmm potocznie. O MATKO JAKIE TO WSZYSTKO PORĄBANE. Lily kocha Jamesa, James kocha Lily, Alice kocha Seana, a Sean kocha Lily. Koniec końców Lily i Sean są razem i w sumie Sean jest nie do końca szczęśliwy, a James kocha Lily i nic nie łączy go z Alice, chociaż Lily myśli, że jest inaczej. Co musi się stać, żeby do Evans wreszcie dotarło, że pisany jest jej Potter?! Normalnie podziwiam tego chłopaka za cierpliwość, ja na jego miejscu dawno dałabym sobie spokój.

    Gratuluję gryfonom wygranego meczu. Przyznam, że trochę liczyłam na to, że po tym jak Puchoni przegrają to Lilka pokłóci się ze swoim facetem, a tu niestety nici - tak wiem jestem podła, ale ja już tak mam od zawsze.

    Czyżby u Syriusza wreszcie wszystko miało się ułożyć? Już mu przeszło po Dorcas? Mam nadzieję, że tak, bo Meadowes już sobie ułożyła życie, teraz nadeszła kolej Łapy.

    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana,

    musiałam czytać pierwszą część komentarza kilka razy, żeby mniej więcej połapać się w tym, co napisałaś, ale wiem, że ja też tym wszystkim namieszałam.

    Stać się musi niewiele, bo ona właściwie już to wie. Wszystko okaże się już niedługo.

    Evans pokłóci się z nim wcześniej niż później.

    Powiem tak, Syriuszowi może jeszcze nie do końca przeszło z Dor, ale wie, że ona z nim nie będzie. Mam dla niego inny scenariusz, już całkowicie zaplanowany i wkrótce będzie szczęśliwy, dowie się, co to znaczy prawdziwa miłość.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń