poniedziałek, 28 grudnia 2015

43. Ale nie dostanę w twarz? cz. I (Nie)poprawne decyzje

Kochani!
Słowem wyjaśnienia: Jest to według mnie chyba najważniejszy rozdział, który do tej pory się pojawi, a właściwie cztery jego części i mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za to, co stanie się w tych najbliższych czterech notkach. Wzięłam również pod uwagę waszą opinię i prośby i zmieniłam co nieco w relacjach Lily - Sean, które miały trwać dłużej niż teraz będą. Wszystko ma swój sens i powód. 
Komentarze na waszych blogach postaram się uporządkować do końca roku, żeby w nowy wejść z czystą kartą ;)

Całuję
Luthien

***

P.S. Tak, wiem, że raczej nieprawdopodobne jest to, by Syriusz zapomniał o wyjściu do Hogsmeade, ale potrzebowałam w tamtym momencie tego elementu zaskoczenia.

Lily Evans
       Listopad chylił się ku końcowi. Trwała ostatnia sobota tego jesiennego miesiąca, a ja od rana byłam na nogach. Dziewczyny jeszcze spały, więc wstałam, narzuciłam szlafrok i podeszłam do okna, za którym, ku mojemu zdumieniu, wszystko pokryte było warstwą białego, skrzącego się w słońcu puchu. Weszłam do łazienki i napuściłam do wanny gorącej wody, w której powoli się zanurzyłam. Rozkoszując się jej ciepłem, patrzyłam w sufit, setny raz przez ostatni tydzień myśląc o zeszłej niedzieli.
       Kłótnia o Alice… To nie była żadna kłótnia, tylko moja bezpodstawna histeria. Okłamanie Jamesa. Znowu. Jak on mógł mnie po tym wszystkim nadal kochać? Pokonanie Puchonów w meczu, tańce, kłótnia chłopaków i te cudowne dwadzieścia minut z Potterem, kończące cały dzień. Westchnęłam. Od tamtego czasu nadal nie odzywaliśmy się do siebie, chociaż nie unikaliśmy tak, jak dawniej. Zresztą spędzałam ostatnio sporo czasu z Whitbym, powtarzając materiał do egzaminów, grzecznie grając swoją rolę oraz wyrzucając sobie moją głupotę. Gdyby James nie pocałował Alice… Cholera. Jakie miałam prawo do oceniania go i wściekania się o to? Żadne. Byłam totalną kretynką. Okłamywałam wiele osób na raz, wykorzystując każdą na swój sposób, próbując tłumaczyć przed sobą, samą siebie, bo tak jest najlepiej. Nie, tak nie jest najlepiej. To najgorsze, co mogłam zrobić i nie wiem, czemu nadal to robię. Kiedyś nie mogłabym sobie na to pozwolić. Kto ma wyjść na tym dobrze? Sean, marnując czas na dziewczynę, która wmawia mu, że go kocha, chociaż tak nie jest, która wykorzystuje go do własnych celów zwrócenia na siebie uwagi jego rywala? James, zakochany we mnie po uszy, gotowy oddać za mnie życie, który chyba nigdy nie usłyszał z moich ust prawdy w stosunku do siebie, a przynajmniej nie tej, która mu się należy? Czy nawet ja, chociaż o siebie już dawno przestałam dbać, męcząca się w związku, który jest zwykłą fikcją, nauczona kłamać prosto w oczy chłopakowi, którego bardzo kocham? I Whitby i Potter mają prawo pomyśleć sobie o mnie wszystko, nawet najgorsze rzeczy jakie przyjdą im do głowy i jeśli powiedzą mi to w końcu prosto w twarz, nie będę się kłócić, przyjmę to do wiadomości, bo wiem, że taka jest prawda, że w ostatnim czasie zachowuję się jak zwykła dziwka. Lily Evans, dziewczyna, która czuła się zażenowana używaniem takich słów w jej towarzystwie, która sama nigdy w życiu nie użyłaby takiego określenia w stosunku do żyjących i fikcyjnych osób, nieważne jak bardzo by pasowało, która nie wypowiedziałaby tego nawet w myślach, a co dopiero na głos… Pierwszy raz posłużyła się tym hańbiącym słowem i to w stosunku do samej siebie… Należało ci się, Evans. Należało… I nie możesz zwalać winy na nikogo innego. Twojego zachowania nie usprawiedliwia zachowanie Jamesa, Seana czy Alice. Każdy pracuje na własny rachunek. Czy prowadzenie w głowie monologu i gadanie do siebie jest normalne? Raczej nie, ale każdy psychiatra określiłby moje ostatnie poczynania jako dalekie od właściwych, przypisanych ludziom zrównoważonym psychicznie.
       Ann miała rację, ja również ucierpiałam na swojej decyzji, ale chciałam wywiązać się z obietnicy towarzyszenia Seanowi na balu i byłam rozżalona faktem, że James całował się z A l i c e. Przeżyłabym każdą, ale nie ją. Nie pomyślałam jednak, że mogłam dać mu się wytłumaczyć. Widziałam tylko to, co chciałam widzieć. Powinnam dać im się wypowiedzieć. Nie musiałabym teraz zastanawiać się, jak oznajmić mojemu chłopakowi, dlaczego zamiast tydzień temu przyznać, że z nim zrywam, nie zrobiłam tego, tylko zaprzeczyłam, mając świadomość, że jeszcze bardziej go zranię. Kiedyś prosił mnie o to, bym była z nim szczera. Nie byłam. Nigdy. Nawet piekło nie chciałoby mnie pochłonąć za to, co zrobiłam. Trudno. Nawarzyłam piwa, to teraz muszę je wypić z całą jego goryczą. Nie dbam już o to, jak zareaguje McGonagall, jeśli dowie się, że Sean zrezygnował z mojego towarzystwa podczas balu. Należy mu się prawda i ją dostanie albo chociaż tę część, która jest niezbędna do zakończenia tego przedstawienia, które trwa już wystarczająco długo. Najwyżej Puchon mnie znienawidzi. I tak nic już na to nie poradzę. James również w końcu usłyszy prawdę, nawet jeśli teraz nic już ona nie zmieni. Czas zmierzyć się z rzeczywistością. Za daleko zabrnęłam w swoich kłamstwach, by prosto i bez konsekwencji móc wszystko odkręcić, ale w końcu przejrzałam na oczy i uświadomiłam sobie, że lepsza brutalna prawda, niż słodkie kłamstwa. Nie tym się zawsze kierowałam?
- Lily! – usłyszałam krzyk Ann, a zaraz potem walenie do drzwi. – Nie jesteś sama! Wszystkie chcemy skorzystać z łazienki!
- Już wychodzę! – odkrzyknęłam. Chyba straciłam poczucie czasu. Podczas, gdy woda powoli znikała w odpływie wanny, szybko umyłam zęby, a potem zwolniłam łazienkę, którą momentalnie zajęła moja przyjaciółka. Pokręciłam z uśmiechem głową.
- Lily! Ty masz dobry humor – stwierdziła zaskoczona Dorcas, kiedy wciągałam na siebie jeansy i bluzkę.
- Bo dzisiaj jest wyjście do Hogsmeade i nie mam tych głupich lekcji tańca. Carmelita Carter doprowadza mnie do szału – odparłam, siadając gotowa na łóżku. – Poczekać na was? – spytałam, a ona skinęła głową.
            Kiedy wszystkie trzy byłyśmy w takim stanie, że mogłyśmy pokazać się publicznie, zeszłyśmy na dół i poszłyśmy na śniadanie. Usiadłam koło Dor i zaczęłam bawić się moją kaszką manną. Chwilę potem przyszli Huncwoci, więc Ann zajęła się rozmową z Remusem, a Dorcas znowu zaczęła wykłócać się z Blackiem i Rogaczem o Quidditcha, który ostatnio stał się u niej popularnym tematem, co trochę mnie zdziwiło, gdyż zawsze trzymała się od tej gry z daleka.
- Meadowes, ile razy mam ci powtarzać, że Złote Smoki wcale nie są dobrą drużyną? – rzekł Łapa, ze zrezygnowaniem przejeżdżając dłonią po twarzy.
- Ale przynajmniej ładnie się nazywają – odparła stanowczo moja przyjaciółka.
- Z kim ja się zadaję – jęknął Black, a ja z Potterem parsknęliśmy śmiechem.      
            W tym momencie do naszego stołu dosiadł się Sean.
- Hej, kochanie – powiedział i uśmiechnął się. – Cześć wszystkim. – Moi znajomi, oprócz Rogacza, rzucili jakieś słowa powitania.
- Co słychać? – spytałam niezbyt zainteresowana odpowiedzią.
- Odzyskałem w końcu książkę, więc jutro możemy powtarzać dalej.
- To super, ale na jutro mam już inne plany.
- Hmm, a poniedziałek?
- Tańce.
- Wtorek?
- Pilnuję szlabanu.
- Środa?
            Czułam na sobie spojrzenie Rogacza, przysłuchującego się moim wykrętom. Udałam, że zastanawiam się nad odpowiedzią. Tak naprawdę nie wybiegałam tak daleko wprzód naszego dalszego związku, bo liczyłam na to, że już dzisiaj uda mi się go zakończyć. Dzisiaj albo w najbliższej, jak najkrótszej przyszłości.
- Dobra, daj po prostu znać, kiedy będziesz miała chwilę czasu – powiedział w końcu, na co pokiwałam głową. Odwróciłam się i mój poranny dobry humor prysnął, jak bańka mydlana, zauważywszy blondynkę idącą w naszą stronę. Mimo moich porannych postanowień, a nawet chęci wysłuchania jednak tego, co ona i James mieli mi do powiedzenia, nie chciałam użerać się teraz z jej towarzystwem. Stwierdziłam, że to dobry moment, by zakończyć śniadanie.
- Idziemy się przejść? – zaproponowałam. – W nocy spadł śnieg. – Sean ochoczo przytaknął, więc przywołałam z dormitorium kurtkę i szalik, a potem wstałam od stołu i szybko się ubrałam. Spytałam, czy ktoś jeszcze ma ochotę na spacer, ale nikt nie wykazał chęci opuszczenia zamku w ten chłodny poranek.
            Moim pierwotnym zamiarem było uniknięcie konfrontacji z Alice, ale niestety, jak zwykle, był to tylko zamiar, bo w rzeczywistości błogą chwilę spokoju, przerwał właśnie jej głos.
- Dzień dobry wszystkim – rzuciła na powitanie. – Widzę, że dla niektórych bardzo dobry od samego rana – dodała sztucznie i jakby od niechcenia, spojrzawszy na mnie i Seana. Nie spuszczałam z niej wzroku, kiedy podchodziła do Jamesa.
- Cześć – zwróciła się teraz konkretnie do niego i szybko pocałowała go w policzek. Teraz większość naszej paczki była zainteresowana rozmową, gdyż było wiadomo, że jeżeli znajdę się z Alice w jednym miejscu, może dojść do nieprzyjemnego incydentu.
            Spojrzałam badawczo na wszystkich po kolei. Syriusz i Peter nie wykazywali większego zainteresowania Lufkin, Remus udawał, że niezbyt go to zajmuje, a dziewczyny i Potter czekali w napięciu na to, jak rozwinie się akcja. Tym razem nie chciałam dać się pokonać głupiej Puchonce, więc powiedziałam:
- Może czas wcielić nasz plan w życie? – spojrzałam znacząco na Seana.
- Jasne, idziemy – odpowiedział i objął mnie ramieniem.
            Wzięliśmy się za ręce i już mieliśmy odejść, kiedy Alice znowu się odezwała.
- Jakie to romantyczne – rzekła z ironią i lekką złością wyczuwalną w jej głosie. Zauważyłam,  że w tym momencie James posłał jej wymowne spojrzenie, ale udała, że go nie zauważyła. Ja naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Nie lubiła mnie, a ja jej. Chciała mieć Rogacza dla siebie i w tej chwili j e s z c z e miała, nie rozumiałam więc, dlaczego była taka opryskliwa i negatywnie nastawiona w stosunku do mnie i Seana.
- O co ci chodzi, Alice? – spytałam już trochę rozdrażniona.
- O nic, Evans – odparła poirytowana. – Idźcie sobie na ten spacer.
- Dzięki za pozwolenie – rzekłam z ironią i znowu złapałam Seana za rękę.
- Czekaj – zatrzymała mnie.
- Co znowu?
- Mam dla ciebie wiadomość od profesora Slughorna – wyjaśniła. Dopiero teraz zauważyłam, że trzyma w ręce zwitek pergaminu z charakterystycznym znakiem Klubu Ślimaka, któremu przewodził nauczyciel eliksirów. Czekałam w napięciu, aż da mi ten list i będę mogła w spokoju cieszyć się sobotą. Ociągając się i jakby niepewnie w końcu oddała mi wiadomość.
- Dzięki – powiedziałam, ale ona nawet nie spojrzała już w moją stronę.
            Zatrzymałam chwilę wzrok na jej osobie, obserwując uważnie. Wydawała się jakby trochę przybita i zrezygnowana. Schowałam zaproszenie do kieszeni kurtki, a potem w końcu opuściliśmy z Seanem Wielką Salę, nie miałam zamiaru głowić się nad jej pokręconą psychiką.
- Nie mogłabyś z nią porozmawiać? – spytał Whitby, kiedy szliśmy w stronę drzwi. – Wiem, że się nie lubicie, ale może warto zakopać topór wojenny, co?
- Pomyślę o tym.
 

Alice Lufkin
            Patrzyłam zmrużonymi oczami za odchodzącymi i zastanawiałam się, co wszyscy widzą w tej Evans. To nie ona była blondynką, za którą podobno szaleją faceci, a jednak za nią uganiali się, patrząc na Lily maślanym wzrokiem, chłopacy, na których mi zależało. W piątej klasie postąpiłam głupio, odbijając Evans chłopaka, ale naprawdę myślałam, że kocham Pottera. Problem w tym, że on nie kochał mnie. Po jakimś czasie uświadomiłam więc sobie, że jestem idiotką goniącą za niedostępnymi marzeniami. Poza tym, inaczej spojrzałam na Whitby’ego, który wtedy zawsze był przy mnie i doszłam do wniosku, że tak naprawdę nigdy nie kochałam Jamesa, że dopiero przy Seanie serce zabiło mi szybciej, ale… Znowu ubiegła mnie Evans, której nie mogłam za nic winić, bo znowu to nie ona była inicjatorką tego związku, który, na moje nieszczęście, doszedł do skutku. I w ten oto sposób, chłopak, którego naprawdę kocham, nie wie o moim uczuciu, chce się tylko przyjaźnić, więc siedzę w tej relacji z aktu desperacji, ciesząc się, że jest szczęśliwy. Wcześniej można było dostrzec, że Evans zależy na znajomości z Whitbym, ale teraz jasno było widać, że jest z nim po prostu z przyzwyczajenia, że nic do niego nie czuje, że nie patrzy na niego tak, jak na Jamesa, że jest zmęczona tym całym udawaniem. Jednak jak mogłabym wyjaśnić to Seanowi, kiedy ten, zapatrzony w nią jak w obrazek, nie widzi albo nie chce widzieć, jak Evans go sobie ustawia, mszcząc się rzekomo na Potterze?
            Tydzień temu miałam szansę. Wracając z Jamesem z zajęć tanecznych usłyszałam kawałek ich rozmowy, która świadczyła o tym, że Lily była gotowa z nim zerwać i zapewne zrobiłaby to, gdyby nie zobaczyła, jak całuję się z Rogaczem. Do tej pory to sobie wyrzucałam. Byłam głupia i nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłam, dlaczego po części z mojej winy musiałam patrzeć dalej, jak Evans umawia się z chłopakiem, którego kocham ja.
            Co do Jamesa… Jest przystojny, sympatyczny i zabawny. Lubię spędzać z nim czas i rozmawiać, ale tylko się przyjaźnimy. Nie wyobrażam sobie teraz, by mogło łączyć nas coś więcej. Co zaważyło na to, że byliśmy w takich, a nie innych relacjach? Jego szczerość, kiedy zapraszał mnie na bal. Powiedział wprost, że chce zdenerwować Lily tak, żeby ta zerwała z Seanem. Było nam to obojgu na rękę, więc się zgodziłam i chyba nam się to udawało. Problem był tylko w tym, że Evans zwróciła na niego uwagę, a Sean na mnie nie. To znaczy nie pod kątem jakiegokolwiek związku bardziej złożonego od przyjaźni. Dlatego tak bardzo irytował mnie ten sztuczny uśmiech na twarzy Gryffonki, który posyłała Whitby’emu. Jakiś czas temu postanowiłam porozmawiać z nią o tym, co było dwa lata temu, co jest teraz, ale jeszcze się na to nie zdobyłam. Może to był właściwy moment?
~ * ~

            Lily z Seanem zniknęli z zasięgu mojego wzroku, więc spojrzałam na Jamesa, na twarzy którego widziałam teraz ból i smutek. Od początku uważana byłam w szkole za rozpieszczoną, ładną jedynaczkę z dobrego domu, lubianą przez chłopaków, zarozumiałą, samolubną, nieempatyczną i apodyktyczną, ale prawda była taka, że miałam uczucia i potrafiłam je okazywać. Byłam po prostu zagubiona, potrzebowałam kogoś, kto mnie zrozumie. Zaprzyjaźniłam się z Sue Summers, Seanem, a ostatnio nawet z Potterem, który potrafił docenić we mnie to, co najlepsze. Może dlatego, że oboje ukrywaliśmy się pod maskami trochę innych osób. Grunt, że go rozumiałam i współczułam cierpienia, którego od tylu lat doświadczał z powodu prawdziwej miłości. Tak, James Potter kochał Lily Evans szczerze i na zawsze, nie szczenięcą miłością tak bardzo typową dla osób w naszym wieku.
- James – powiedziałam w końcu, przerywając ciszę. – Co dzisiaj robimy? Mamy wolną sobotę… – Może wyciągnę go do Hogsmeade, pomyślałam. Reszta osób z jego paczki, które do tej pory przysłuchiwały się rozmowie, w końcu zajęła się sobą, dzięki czemu Potter nie miał możliwości wykręcenia się.
- Nie wiem – zaczął, a ja już wiedziałam, że zaraz zacznie ściemniać. Miał zły humor i nie chciało mu się nic robić, ale nie mogłam pozwolić, żeby siedział cały dzień myśląc o kolejnym podboju skazanym na niepowodzenie. – Mam dzisiaj dużo pracy. Wypracowanie dla Flitwicka, opracowanie nowej taktyki gry… – zaczął wyliczać.
- Och, daj spokój. Przecież dobrze wiem, że wypracowanie napisałeś już w piątek, a sezon Quidditcha skończył się tydzień temu – powiedziałam. – Od dziesiątej trzydzieści jest wyjście do Hogsmeade, więc może się wybierzemy?
- Ja…
- Co? – wtrącił się Black. – Dzisiaj jest wyjście do wioski? Jakim cudem mogliśmy o tym zapomnieć?
- My pamiętałyśmy – odezwała się Vick.
- I nie przypomniałyście?
- Wiesz, chciałyśmy wyjść tylko we trzy i zrobić sobie babski dzień – wyjaśniła Meadowes złośliwie.
- Wy i wasze babskie dni… Całe wieczory ze sobą spędzacie. Mało wam? – odparł z ironicznym uśmiechem. – Idziemy wszyscy razem na Kremowe Piwo do Trzech Mioteł.
- Ale… – Dorcas chciała negocjować.
- Nie ma żadnego, ale, skarbie – uciął szybko dyskusję. – Jest… – spojrzał na zegarek – parę minut po dziewiątej, więc spotykamy się za półtorej godziny w hallu – zarządził przyjaciel Rogacza, po czym wstał i pociągnął za sobą resztę Huncwotów. – Chodźcie chłopaki. Mamy jeszcze czas na szybką zabawę z kotką Filcha – dodał i cała czwórka, przy akompaniamencie głośnych śmiechów, wyszła z Wielkiej Sali.
            Usiadłam zrezygnowana na miejscu Pottera i stwierdziłam, że kolejną niedzielę spędzę sama, gdyż Sue umówiła się ze swoim bratem bliźniakiem na kupno szaty wyjściowej, a ja nie chciałam im przeszkadzać.
            Przyjaciółki Evans ociągały się z zakończeniem śniadania. Dorcas miała nadzieję, że Lily pójdzie z nimi do Hogsmeade nawet, jeśli miałaby przyjść z Seanem. Ann zgodziła się z nią, ale czułam, że uważnie mi się przygląda.
- Coś się stało? – spytałam w końcu. – Jestem gdzieś brudna?
- Nie – odparła szybko.
- Więc o co chodzi?
- Nie chcę się wtrącać… – zaczęła, a ja już wiedziałam, że będzie to robić, – ale chyba wiem, na czym polega twój problem – stwierdziła.
- Uważasz, że mam jakiś problem? – Blondynka skinęła głową, na co Meadowes zainteresowała się naszą rozmową, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza Vick. – Więc może powiesz mi, na czym on polega – zaproponowałam.
- Jak chcesz, to powiem, chociaż mogę się mylić. Nie znasz mnie, ale uwierz, że takie rzeczy wyłapuję od razu.
- Dobra – powiedziałam niepewnie. – A więc?
- Po pierwsze wcale nie zależy ci na Jamesie. To znaczy nie w kontekście związku. Po prostu się przyjaźnicie i uważam, że to jest w porządku. Zgodziłaś się iść z nim na bal, bo chciał zdenerwować Lily, co mu się udało.
- Skąd taki wniosek?
- Bo nie patrzysz na niego tak, jak powinnaś, gdybyś była zakochana. Takie rzeczy da się zauważyć. To już zamknięty rozdział. Poza tym, znam Rogacza i wiem, jakie stosuje metody, żeby zwrócić na siebie uwagę mojej przyjaciółki.
            Zaskoczyła mnie ta jej bezpośredniość, ale słyszałam już, że zawsze mówi, co myśli i wali prawdę prosto w oczy.
- Mam rację? – Po chwili zastanowienia lekko skinęłam głową, na co ta się uśmiechnęła.
- A po drugie? – spytałam, ciekawa co jeszcze ma do powiedzenia. Spodobała mi się i zaintrygowała.
- Po drugie taka sytuacja jest ci na rękę. James dąży do tego, żeby Lily zerwała z Whitbym. Zgodziłaś się mu pomóc, bo tobie też to pasuje.
- Nie rozumiem – wtrąciła Dorcas.
- Masz rację – przyznałam. Nie wiem dlaczego, postanowiłam powiedzieć im prawdę, ale czułam, że dobrze na tym wyjdę.
- Ma rację? – spytała Meadowes zaskoczona.
- Tak.
- Alice zakochała się w Seanie.
- Zakochałaś się w Seanie?
- Tak. Chciałam mu o tym powiedzieć, ale on zaczął chodzić z Evans i tak jakoś wyszło… Tylko proszę was, nie mówcie o tym nikomu. Oprócz was, prawdę zna tylko James. Pewnie wiecie, że się z nim całowałam, – skinęły głowami, – ale to był głupi wypadek. Chcieliśmy po prostu zobaczyć, czy coś poczujemy. W zasadzie to ja chciałam obojgu nam coś uświadomić. Jestem zła, że Evans wykorzystuje Whitby’ego, ale dokopanie jej czy coś, nie było moim celem. Naprawdę. James będzie z nią szczęśliwy, jeśli tylko ta w końcu powie mu prawdę. On kocha tylko ją, a ja kocham Seana i tyle. Chcę po prostu, by przestała go okłamywać, nic więcej.
- Wiesz… – zaczęła znowu Ann. – Nie chcę się bardziej wtrącać, ale myślę, że, prędzej czy później, Sean zorientuje się, że ona nic do niego nie czuje. Przyjaźnicie się, więc może warto powiedzieć mu prawdę, co?
- Może, ale on jest tak bardzo w nią zapatrzony…
- Że kiedy zerwą, będzie potrzebował wsparcia.
- Jeśli zerwą.
- Alice, zapewniam cię, że to zrobią. Uwierz mi, że ja też nie mogę patrzeć na to, co się dzieje. Poza tym nigdy nie lubiłam Whitby’ego w roli chłopaka mojej przyjaciółki – przyznała Ann i zaśmiała się.    
            Widać było, że Meadowes nie jest zadowolona z paplaniny Vick, ale mi poprawił się humor.
- Więc co mam zrobić?
- Poczekaj jeszcze chwilę – poradziła, a ja skinęłam głową. – Albo po prostu powiedz mu, co czujesz. Być może w pierwszej chwili się zdenerwuje, obwini cię o to, że przez ciebie stracił ukochaną, ale jeśli jesteś na tyle twarda, że to przeżyjesz, to potem będzie ci dziękował. Może też zareagować całkiem inaczej. Ciężko mi stwierdzić. Zawsze unikałam jego towarzystwa, jeśli mogłam.
- I to zadziała?
- Myślę, że może pomóc. Ale! Żeby potem nie było na mnie – uśmiechnęła się, a ja skinęłam głową.
- Zastanowię się nad tym wszystkim jeszcze raz. I tak nie mam nic do stracenia – przyznałam. – Dzięki za rozmowę. Pójdę już.
- Wszystko zostanie między nami – zapewniła mnie jeszcze blondynka, a Dorcas pokiwała głową.
- Dziękuję. Nie powiem Lily, że z wami rozmawiałam, bo pewnie się wścieknie – rzuciłam na zakończenie, a potem wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia.
- Alice! – krzyknęła jeszcze Ann. – Może pójdziesz z nami do Hogsmeade? – Odwróciłam się i spojrzałam na nią.
- Nie chcę wam przeszkadzać. Nie będę raczej mile widziana.
- Daj spokój. Jesteś naprawdę w porządku. – Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję.
- Więc jak?
- Zastanowię się. Na razie – powiedziałam.
- Do zobaczenia.
 

Lily Evans
            Po wyjściu z Wielkiej Sali odetchnęłam z ulgą. Alice nie wywoływała we mnie pozytywnych emocji, ale może naprawdę się zmieniła? Tak, jak mówił Sean. Wróciłam pamięcią do momentu, kiedy nakryłam ją z Potterem. Wydawała się szczerze zdezorientowana i zażenowana, próbowała wspomóc Rogacza w wyjaśnieniach tak, jakby wcale nie zależało jej na zdobyciu chłopaka, jakby nie chciała, bym przez ten incydent to ja zrezygnowała z niego. Nie dałam im jednak dojść do słowa, chociaż powinnam. Z drugiej strony Sean mówił, że Lufkin miała na oku kogoś innego. Ciekawe, kto był tym szczęśliwcem.
- Coś nie tak? – Głos Seana wyrwał mnie z zamyślenia.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Wydajesz się być nieobecna i jakaś taka nie w humorze. Zrobiłem coś? – To ja zrobiłam coś okropnego, pomyślałam.
- Nie, wszystko w porządku – odparłam, a on złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie, chcąc pocałować, ale odwróciłam wzrok, więc tego nie zrobił, tylko pociągnął mnie na dwór.
            Co prawda był koniec listopada, ale w nocy puszysty, srebrzysty śnieg pokrył wszystko grubą pierzyną, odbijającą cudownie nieliczne promienie słońca. Fontanna na środku dziedzińca, w której zawsze pluskała woda, stała teraz bez życia, a cztery zwierzęta z herbu Hogwartu patrzyły na siebie posępnie, przywalone śniegiem.       
            Wychodząc z ciepłego zamku, poczułam zimny podmuch, który przyprawił mnie o drżenie. Sean przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Wtuliłam twarz w jego sweter, próbując chociaż trochę uchronić się przed chłodem, a on pocałował mnie w głowę. Staliśmy tak jakiś czas, a śnieg padał i padał, pozostawiając na naszych włosach biały łupież. Wokół nas biegali pierwszoroczni podekscytowani pierwszym śniegiem i magicznym krajobrazem. Zrobiło mi się smutno. To był mój ostatni rok w Hogwarcie i to napełniało mnie wielkim żalem. Kochałam to miejsce, kochałam ludzi, których tu poznałam, nauczycieli, a nawet kotkę Filcha. To był mój dom, chciałam zostać tu na zawsze, obserwować, jak zmienia się przyroda wokół zamku, ale sama budowla, jej korytarze, klasy, przytulny Pokój Wspólny, zostają takie same.
            Sean wiele dla mnie znaczył, kiedyś myślałam, że go kocham, ale teraz był po prostu kimś, komu mogłam się wyżalić, gdy nikt inny mnie nie rozumiał. Zawsze mogłam na niego liczyć, dawał mi oparcie. Nadal z nim byłam, ale moje serce ciągle wyrywało się do innego chłopaka. Chłopaka, którego zostawiłam przed chwilą w Wielkiej Sali, a którego z dnia na dzień kochałam coraz bardziej. Mimo tego, że tyle razy mnie zranił, upokorzył, ośmieszył, zdenerwował, doprowadził do furii i płaczu, cieszyłam się, że nie odpuścił, że trwał przy swoim tak długo, aż uświadomiłam sobie, że tylko z nim wyobrażam sobie moje przyszłe życie.
            Śnieg padał coraz mocniej, zasypując wszystkie ślady ludzkiej obecności. Podniosłam głowę i napotkałam wzrok Seana.
- Kocham cię, Lily – powiedział, przytulając mnie mocniej, a mi ścisnęło się serce.
- Ja… – słowa, które powinnam powiedzieć, utknęły mi w gardle. Potrafiłam mówić Jamesowi, że nic do niego nie czuję, ale słowa wyrażające miłość, nie potrafiły wyjść z moich ust w stronę chłopaka, którego traktowałam jak dobrego przyjaciela.
            Byłam świadoma tego, że jeśli teraz powiem to, co chcę powiedzieć, sytuacja stanie się okropna i niezręczna, ale musiałam to zrobić.
- Sean, musimy… – zaczęłam.
            Zanim jednak cokolwiek więcej powiedziałam, poczułam, jak na moich plecach ląduje zagubiona śnieżka rzucona przez któregoś z bawiących się dzieciaków. Razem z Puchonem wybuchliśmy śmiechem, na co chłopacy, którzy wcześniej schowali się za fontanną, podeszli do nas z szerokimi uśmiechami na ustach.
- Cześć. Jestem Damien, a to Andy – powiedział niski, szczupły chłopiec o brązowych włosach i zielonych oczach z zadziornym spojrzeniem, wskazując ręką w zaśnieżonej rękawiczce na trochę wyższego od niego, ciemnego blondyna o szarych oczach i zawadiackim uśmiechu, podobnym do tego, jakie często widnieją na twarzach Huncwotów.
- Cześć – odparłam, uśmiechając się. – Jestem Lily, a to Sean.
- My też jesteśmy z Gryffindoru – odezwał się Andy.
- Na trzecim roku? – spytałam. Wiedziałam, że chłopcy byli dopiero w pierwszej klasie, ale byłam pewna, że ucieszą się, jeśli pomyślę, że są starsi. Chłopacy lubili, jak brało się ich za doroślejszych niż byli w rzeczywistości.
- Nie, dopiero na pierwszym – rzekł Damien z szerokim uśmiechem na twarzy, – ale wyglądamy na starszych, nie?
- Tak – przyznałam z udawaną powagą, a Sean próbował powstrzymać śmiech.
- Ulepicie z nami bałwana? – poprosił szatyn. Zerknęłam na Whitby’ego, a ten nieznacznie skinął głową.
- My zrobimy brzuch, a wy głowę – zarządziłam, na co chłopcy uradowani pobiegli toczyć śnieżną kulę. – No, co? – zapytałam, widząc, że Sean patrzy na mnie z rozbawieniem. – Rób bałwanowi brzuch. – Puchon pokręcił głową zrezygnowany i zrobił, co mu poleciłam.
            Piętnaście minut później ustawiliśmy śniegowego ludzika na środku dziedzińca. Damien z Andym powtykali mu kamyczki imitujące guziki, oczy oraz usta, a Sean wyczarował marchewkę na nos i mały garnuszek na czapkę. Pierwszoroczni patrzyli z uznaniem na nasze dzieło. Wyciągnęłam różdżkę i dotknęłam nią bałwana, który, pod wpływem zaklęcia, zaczął śpiewać świąteczne piosenki.
- Ale super! – zachwycił się Damien.
- Jak to zrobiłaś? – spytał Andy.
- Dowiecie się, jak będziecie starsi – odparłam, a potem kolejny raz tego ranka dostałam śnieżką. Tym razem od Seana. Chłopcy od razu poszli w jego ślady, więc zaczęła się bitwa. – Trzech na jednego? To nie sprawiedliwe – pożaliłam się, kiedy po pewnym czasie zostałam pokonana. Whitby zaśmiał się, powalił mnie na ziemię i zaczął smarować śniegiem. Damien i Andy, widząc, że zostali odsunięci od zabawy, wycofali się dyskretnie, chichocząc i rzucając słowa pożegnania. Zostaliśmy sami.
 

Syriusz Black
- Musimy dzisiaj koniecznie wpaść do Zonka i Miodowego Królestwa – powiedziałem, wywalając z fotela jakiegoś drugoroczniaka i siadając na jego miejscu. Pozostali usiedli obok, a James jak zwykle wybrał fotel pod oknem, skąd najlepiej widać było dziedziniec, Błonia i dwie pary obręczy na boisku do quidditcha.
- A co, skonsumowałeś już całe zapasy z zeszłego tygodnia? Nie jedz tyle, bo będziesz gruby i żadna dziewczyna nie będzie cię chciała – odparł zgryźliwie mój przyjaciel, na co wszyscy parsknęliśmy śmiechem. – Chociaż z drugiej strony… Twój Fan Club nie mając wyjścia, poleci do mnie. – Rogacz posłał mi szeroki uśmiech, a ja rzuciłem w niego książką, leżącą przed chwilą na stoliku.
- Przecież masz swój Fan Club – wtrącił Remus, kręcąc głową w geście potępienia naszego „szacunku” do przedmiotów jakim były książki.
- Ale nie ma w nim Evans – rzekł James, wzdychając, a ja wywróciłem oczami.
     Myślałem, że to akurat była jego wina, ale teraz zmieniłem zdanie. To prawda, trochę zawalił tym, że całował się wtedy z Alice, ale w przeciwieństwie do Rudej, znałem całą prawdę i uwierzyłem mu. Nie zrobiłby jej tego celowo. Nie teraz. Lily jednak nie dała się tak łatwo przebłagać. Nawet, jeśli Puchonka wodziła wzrokiem za kimś innym, James nie powinien się z nią całować. Kiedyś, za takie zagranie, pogratulowałbym mu, ale teraz sytuacja była inna. Przez niego znowu musiałem wysłuchiwać jego żali i zachwalania Evans, jakbym to mało nasłuchał się przez ostatnie lata.
- Nie rozpaczaj – rzekłem. – Na nią też przyjdzie kolej – pocieszyłem go, ale on nawet mnie już nie słuchał.
            Spojrzałem na niego uważnie, a potem przeniosłem wzrok na okno, które było głównym punktem zainteresowania Jamesa. Przechyliłem się przez opacie fotela, zerknąłem w tamtą stronę i już wiedziałem, o co chodzi. Obserwowałem, jak Lily z Whitbym kończą budować bałwana z jakimiś małolatami, a potem toczą bitwę na śnieżki. Ich towarzysze zabawy się zmyli, Sean trzymał teraz Evans w pasie, chociaż ta się wyrywała. W końcu dała za wygraną i razem padli na ziemię. Przeturlali się i Whitby wstał, podając jej rękę. Cali biali i wyraźnie zmarznięci, chociaż zadowoleni, przeszli na Błonia i usiedli na jednej z kamiennych ławek, odgarniając z niej wcześniej śnieg. Lily oparła głowę na ramieniu Seana i wyciągnęła z kieszeni wiadomość, którą dzisiaj rano wręczyła jej Puchonka. W ostatnim czasie dawno nie widziałem Evans tak zadowolonej. Chociaż… Nie, nie wydawało mi się, by to zadowolenie na jej twarzy było szczere. Kiedy ostatni raz z nią o tym rozmawiałem przyznała, że chce zerwać z Seanem, więc stawiałem na to, że robi dobrą minę do złej gry, szykując się na najgorsze. Szczęśliwa to ona na pewno nie była w układzie, który sobie stworzyła przez ten incydent Rogacza z Lufkin. Nie była i dopóki nie powie obu adoratorom prawdy, nie będzie. Mimo wszystko, chociaż sztucznie, teraz się uśmiechała, więc domyślałem się, jak w tej chwili czuje się James. Z drugiej strony nie mogłem pojąć, dlaczego wierzył w to, co widział. Przecież znał każdy jej ruch warg czy brwi i potrafił przyporządkować to jej uczuciom.
- Od dawna nie widziałem jej takiej… – odezwał się Lunatyk, który także od pewnego czasu spoglądał przez okno.
- Szczęśliwej. Tak, wiem – dokończył za niego zrezygnowany Potter. – Co ona w nim widzi? Przecież on w niczym nie jest lepszy ode mnie – narzekał dalej.
- No nie wiem… Ja bym znalazł kilka… – zacząłem, żeby go rozweselić, ale szybko się zamknąłem. – Żartowałem.
- Mi nie jest do śmiechu.
- Rogaty, co z tobą? Przecież tak dobrze ją znasz. Spójrz na nią jeszcze raz i odpowiedz sobie na pytanie, czy ona naprawdę wygląda na szczęśliwą?
- Ja już nic nie wiem, Black. Ostatnio kłamstwo i ukrywanie prawdy wychodzą jej naprawdę nieźle.
- Oj, Potter. Evans owinęła cię sobie wokół palca. Przecież dobrze wiesz, że ona świata poza tobą nie widzi. Od lat uparcie jej to wmawiałeś, aż stało się to prawdą, więc nie marudź. Ona ma jeszcze żal o ten pocałunek z Alice – wyjaśnił Lupin. – Ale i o nim w końcu zapomni. Tylko daj jej czas.
- A ty myślisz, że co ja robię? – spytał zdenerwowany James. – Przepraszam. Wiem, że Lily mnie kocha, ale męczy mnie już to czekanie. Marnujemy tylko cenny czas, który moglibyśmy ze sobą spędzić. – Westchnął.
- No cóż… – zacząłem. – Z tylu dziewczyn, wybrałeś właśnie ją. Pamiętasz, jak w trzeciej klasie na peronie powiedziałeś: „Jeszcze będzie moją dziewczyną. Kocham ją”? i od tego czasu robiłeś wszystko, by zdobyć jej serce? Naprawdę bawiły mnie twoje podchody, kiedy Evans bez żalu odprawiała cię z kwitkiem. To jej: „Spadaj, Potter” albo „Twoje niedoczekanie, Potter”, „Chyba na głowę upadłeś”…
- „Wybij to sobie z głowy”… – wtrąciła się Dorcas, która nagle pojawiła się w Pokoju Wspólnym.
- I wiele innych – zakończył Peter.
- Właśnie.
- Widzę, że obgadujecie moją przyjaciółkę. – Meadowes usiadła teraz na oparciu kanapy. Zrobiła urażoną i złą minę.
- Bo ty tego nie robisz – odparłem, na co ona tylko prychnęła.
- James – zwróciła się do niego. – Wystarczy to wszystko doprowadzić do końca. Jeśli chcesz, użyj siły, bo perswazja na nią nie działa – puściła do mnie oko.
- Gdyby to było takie proste…
- Potter, co z tobą? – spytała. – Ona chce porozmawiać, tylko nie wie jak, bo boi się, że jesteś na nią zły. I w sumie powinieneś, ale jesteś Huncwotem! Upierdliwym, zakochanym na zabój chłopakiem, który zapewni jej bezpieczeństwo i oparcie czy babą? – Parsknąłem śmiechem, a Meadowes zmierzyła mnie wzrokiem. – Wiesz, co ci poradzę?
- Co?
- Sam jestem ciekawy – dodałem.
- Po pierwsze, ale nie najważniejsze: nie krytykuj Seana. Ten związek nic już dla niej nie znaczy, ale ona chce mieć w nim przyjaciela i nie ścierpi, jeśli nadal będziesz rzucał w jego stronę obelgi. Po drugie przyciśnij ją, zaskocz w najmniej spodziewanym momencie i nie daj jej szansy na uniknięcie rozmowy, a usłyszysz to, co chcesz usłyszeć. I nie będzie to w żadnym wypadku wymuszone, tylko jak najbardziej szczere.
- Wy jesteście jakieś dziwne – stwierdziłem. – Działacie razem, a każda przeciwko sobie.
- Żadna dziewczyna nigdy nie będzie dziwniejsza od ciebie, Black – powiedziała. – A teraz wybaczcie panowie, ale idę się przebrać. Spotykamy się niedługo.
 

Ann Vick
- Czyś ty całkiem zwariowała? – spytała Dor, kiedy Alice znalazła się już poza naszym zasięgiem. – Po co ją zapraszałaś? Przecież wiesz, że Lily jej nie znosi.
- I o to chodzi. Poza tym słyszałaś, o czym rozmawiałyśmy. Ona kocha Seana. Lily kocha Jamesa, czego długo nie będzie już ukrywać. Alice naprawdę jest miła, nie sądzisz?
- Może i tak, ale nie zmienia to faktu, że Lilka jej nie lubi. Rogacz też nie chciał spędzać z nią dnia.
- Nie spędzi.
- A jeśli ona przyjdzie?
- Nawet, jeśli przyjdzie, to nikt nie spędzi z nią całego dnia.
- Jak to niby zrobisz?
- Nic nie będę robić. Po prostu mi zaufaj.
            Dorcas nie miała zadowolonej miny, ale nie miała też innych argumentów. Poza tym, już zaprosiłam tę Puchonkę i byłam pewna, że nikt nie będzie musiał znosić jej towarzystwa.
- Jakby co, to ty będziesz się tłumaczyć przed Lily i Jamesem. Nie ja – rzekła zła.
- Jasne – rzuciłam od niechcenia, na co ona zdenerwowała się jeszcze bardziej.
            Nie byłam taka głupia, jak się niektórym mogło wydawać. Byłam ekspertem od związków i relacji interpersonalnych związanych z tym etapem życia. Alice nie pałała już nienawiścią do Lily. Była zła na Seana, że jest tak zapatrzony w Evans i wyrażała to w swoim spojrzeniu i tonie głosu, kiedy natykała się na tę dwójkę razem. Jamesa zawsze całowała w policzek, bez większych emocji, nie okazywała mu więcej zainteresowania niż przyjaciółka przyjacielowi. Może i kiedyś czuła do niego coś więcej, ale teraz była to tylko przyjaźń i dążenie do wspólnego celu. Zdobycie ukochanej osoby poprzez wydarcie jej z bezsensownego związku bez przyszłości.
            Co do obaw Dorcas, to ja ich nie miałam. Dobrze wiedziałam, co robię. Lilka na pewno przyszłaby na nasze spotkanie z Seanem, który wolałby zostawić nas samych, niż patrzeć na Lily i Jamesa udających, że nic dla siebie nie znaczą. Lufkin nie mogłaby pogodzić się z faktem, że Whitby całą swoją uwagę skupia na Evans. Oboje dyskretnie by nas opuścili, razem spędzając niedzielę w Hogsmeade, co wydawało mi się bardzo dobrym układem.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Kochani, drodzy Czytelnicy!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę wam wszystkiego co najlepsze. Zdrowia, szczęścia, dużo radości i miłości, wiele cudownych chwil spędzonych w gronie najbliższych i najważniejszych dla was osób. 
Niech Mikołaj przyniesie wam całe wory wymarzonych prezentów, ale przede wszystkim niech się spełnią wasze najskrytsze marzenia. Byście zawsze mieli do kogo zwrócić się o pomoc, byście zawsze mieli kogoś, kto nawet w najgorszych chwilach potrafi przywołać na waszych ustach choć cień uśmiechu, byście zawsze mieli kogoś, dla kogo warto żyć, bo nie rzeczy materialne są najważniejsze.
Wybaczcie mi te sentymentalne życzenia :) Jeszcze raz chciałabym wam życzyć wszystkiego najlepszego i spełnienia wszystkich marzeń, bo z własnego doświadczenia wiem, że te naprawdę się spełniają.

Całuję was mocno
Luthien

niedziela, 6 grudnia 2015

42. Kolejne kłamstwa cz. III "Może będę tego żałował..."

Witajcie Kochani!
Rozdział z dedykacją dla Was wszystkich, moi kochani czytelnicy. Mała Czarna, nie musiałaś długo czekać ;)
Wesołego Mikołaja!
 

Całuję
Luthien

***

James Potter
            Nikłe światło księżyca wpadało przez okno do naszego dormitorium, wdzierając się za kotary mojego łóżka, gdzie zostawiłem niewielką szparę. Słychać było ciche pochrapywania chłopaków i wycie wiatru. Wpatrywałem się w małą kropkę na mapie, która od kilku godzin była w tym samym miejscu. Evans nie dała mi się nawet wytłumaczyć po tym, jak zobaczyła mnie z Alice. Łapa mówił, że była załamana, ale raczej na to nie wyglądało. Jakby nigdy nic, po prostu mnie zignorowała i odprawiła z kwitkiem. Ciekawe czy o mnie myślała. Zamknąłem mapę i odłożyłem ją na szafkę, przekręciłem się na bok i spróbowałem zasnąć.
            Obudziły mnie krzyki chłopaków. Założyłem okulary i wyskoczyłem z łóżka. Remus był już ubrany i czytał jakąś książkę, a Peter z Łapą kłócili się o łazienkę.
- Jak baby – rzuciłem do nich z ironicznym uśmiechem, a potem sam do niej wszedłem.
- Potter, muszę się wykąpać! – krzyknął Black.
             Po pół godzinie wszyscy już gotowi, zeszliśmy na sobotnie śniadanie. W Wielkiej Sali dominowały kolory złoto-czerwone oraz żółto-czarne, gdyż o jedenastej graliśmy ostatni w tym sezonie mecz z Puchonami. Byliśmy przygotowani świetnie, więc nie martwiłem się o wynik meczu. Usiedliśmy na swoich miejscach i zabraliśmy się za jedzenie.
            Peter właśnie pałaszował trzecią porcję budyniu, gdy do Sali weszły dziewczyny i jakby nigdy nic usiadły koło nas. Pierwszy raz od tygodnia. Spojrzałem na Blacka, ale ten wzruszył tylko ramionami.
- Evans, widzę, że humor dopisuje – odezwał się Syriusz.
- Oczywiście. Ładny dzień dzisiaj mamy. Chłodno, ale nie pada – odparła z szerokim uśmiechem. – Jak tam samopoczucie przed meczem?
- Świetnie – powiedziała Ann. – Mam nadzieję, że dokopiemy dzisiaj Puchonom.
            Przez cały czas gapiłem się na Evans zdezorientowany. Dor i Ann zaczęły dyskutować z Blackiem o meczu. Lily ani razu na mnie nie spojrzawszy, odwróciła się w stronę stołu Puchonów i pomachała do kogoś. Chwilę później dosiadł się do nas Whitby, całując ją na powitanie, a we mnie aż się zagotowało ze złości.
- Jak tam nastawienie? – zagadnął Puchona Remus.
- Pozytywne, chociaż ciężko będzie walczyć ze swoją dziewczyną o kafla – odparł, całując ją w czoło, na co ja zakrztusiłem się sokiem. Lily zignorowała mnie, a Sean spojrzał na mnie krzywo.
            W tej chwili usłyszałem za sobą śmiech, a zaraz potem Alice usiadła koło mnie, zerkając szybko na Whitby’ego, który uśmiechnął się do niej.
- Cześć, James – odezwała się. – Chciałam ci życzyć powodzenia.
- Dzię… – zacząłem, ale wtrąciła się Lily.
- Naprawdę? Jakże to miło z twojej strony – powiedziała słodkim głosem. Całą ósemką spojrzeliśmy na nią zdezorientowani. Uśmiechnąłem się do siebie. Udawała obojętną, a była zazdrosna. Black powstrzymywał się od śmiechu, patrząc na dwie mierzące się wzrokiem dziewczyny. – O ile się nie mylę, gramy dzisiaj z twoim domem, więc to raczej ich powinnaś wspierać, nie Jamesa.
- No co ty nie powiesz – odparła Alice. – Rogacz jest moim przyjacielem, ale zastanawiam się, po której stronie ty się dzisiaj opowiesz.
- Po tej, co zwykle – wtrącił Syriusz. – To, że chodzi z Whitbym, o niczym nie świadczy – rzekł z naciskiem na „chodzi z Whitbym”, gdyż powiedziałem mu wczoraj, że Alice zakochała się w Seanie. Posłałem mu miażdżące spojrzenie, ale on nic sobie z tego nie robił. Wolał ochronić swoją przyjaciółkę, dobijając Puchonkę.
            Alice zlustrowała go wzrokiem z góry na dół i uśmiechnęła się ironicznie.
- Jakim cudem spodobałeś się Sue… – prychnęła.
- Wiesz, może podziałał na nią mój urok osobisty oraz to, że nie jestem fałszywy – odparł z udawanym namysłem.
            Alice zirytowała się aluzją rzuconą przez Syriusza w jej stronę. Łapa chyba również przekreślił ją po tym, co się wczoraj stało. Wprost powiedział mi, że jestem idiotą.
- James, widzimy się później – rzekła Lufkin, całując mnie w policzek. – Życzę powodzenia wam wszystkim – dodała, a potem poszła do swojego stolika, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę Seana.
            Zapadła niezręczna cisza. Ja byłem wściekły na Whitny’ego, Lily na mnie, Black na Alice, dziewczyny i Remus woleli się nie wtrącać, więc do końca śniadania nikt się nie odezwał. W pewnej chwili do naszego stołu podeszła Sue.
- Cześć – powiedziała wesoło do wszystkich.
- Hej – odparł Łapa. – Coś się stało?
- Nie, chciałam tylko życzyć wam powodzenia. Kibicuję oczywiście Puchonom, ale z wrogiem trzeba się zbratać – zaśmiała się perliście, a potem Syriusz namiętnie ją pocałował.
- Black, chyba nie o takie bratanie jej chodziło – wtrąciła Meadowes.
- Och, przepraszam – powiedziała Sue z zakłopotaniem. – Ty musisz być Dorcas.
- Tak. Dorcas Meadowes – odparła dziewczyna, mrużąc oczy.
- Syriusz dużo o tobie opowiadał.
- Naprawdę?
- Sue! – krzyknął ktoś z Sali. Summers odwróciła głowę.
- Wybaczcie, muszę już iść. Miło było cię poznać – rzuciła do Dor i pobiegła w stronę, jak się domyśliłem, jej brata bliźniaka.
- My też już pójdziemy – rzekła Lily. – Widzimy się w szatni – dodała i razem z Whitbym opuścili Wielką Salę.
- Chodzisz z tą Sue? – spytała Dor niby od niechcenia. Na twarzy Blacka wykwitł szeroki uśmiech.
- Można tak powiedzieć, a co? Zazdrosna jesteś?
- Nie dodawaj sobie, Black, co? Wybaczcie, ale umówiłam się z Ericem i Tonym. Ann, idziesz z nami?
- Jasne – odparła Vick.
- Za dwie godziny w szatni! – krzyknąłem za nimi, a potem zostaliśmy tylko we czwórkę.
- No to się wpakowaliście – stwierdził Lupin ze śmiechem. Łapa znowu się uśmiechnął, ale mi nie było do śmiechu.
- To jest to ich zerwanie? – spytałem wściekły Syriusza. – Widziałeś, jak oni się do siebie kleili?
- A ty z Alice to co? – odparł. – Jak Lily się poczuła, widząc was razem? Mówiłeś, że do tego nie dojdzie, że tylko się przyjaźnicie.
- Bo tak jest.
- I dlatego się z nią całowałeś?
- To był wypadek. Alice powiedziała, że mnie nie kocha i chciała mi to udowodnić, pokazując, że nic nie poczujemy, jeśli się pocałujemy i tak było. Wzięła mnie z zaskoczenia. Kocham tylko Lily – powiedziałem zrezygnowany, na co on popatrzył na mnie z politowaniem.
- To nie ma żadnego znaczenia.
- Mówię, że to był wypadek.
- Wypadek? Pocałunek to nie jest wypadek, bo jest świadomy.
- Ale mówiłeś, że miała zerwać z Whitbym.
- Tak mi powiedziała. Widocznie zmieniła zdanie.
- Jak widać – rzekłem smętnie.
- Ej, sam jesteś sobie winny. Wiesz, jak bardzo ją zraniłeś?
- Domyślam się.
 

Lily Evans
            „To nie tak, jak myślę?”, pomyślałam ze złością, wspominając, co zdarzyło się na śniadaniu. Chętnie zmiotłabym z twarzy Alice ten głupi uśmiech.
- Gotowa na mecz? – spytał Sean, obejmując mnie ramieniem. Splótł swoje palce z moimi i poszliśmy w stronę szatni.
- Co? A, mecz. Chyba tak, ale wiesz… Tym razem nie będę mogła cię oszczędzić – zaśmiałam się i obdarowałam go wymuszonym uśmiechem, mając nadzieję, że tego nie zauważy.
- Coś nie tak? – pytał dalej.
- Wszystko w porządku. Naprawdę – szybko zaprzeczyłam i chciałam zmienić temat, jednak Sean znowu mnie uprzedził.
- Lily, posłuchaj… – jęknęłam w duchu. – Głupio to wszystko wczoraj wyszło, ale ja naprawdę myślałem, że z nami koniec.
- Sean…
- Mogę cię o coś spytać?
- Yyy, jasne – zawahałam się.
- Niby wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale powiedz mi, jeszcze raz, tak szczerze, na czym stoimy. – Zrobiłam niewyraźną minę. – Może to głupie, ale już od pewnego czasu widzę, że patrzysz na Pottera tak, jak nigdy nie patrzyłaś na mnie. Jesteś zazdrosna o Alice?
- Sean, to nie jest tak, jak myślisz. Oni się przyjaźnią, a z Jamesem znowu jestem pokłócona. Znamy się od pierwszej klasy, bardzo go lubię, ale zranił mnie i przykro mi z tego powodu. Może za mną latać, śpiewać piosenki, ale nic do niego nie czuję – zakończyłam ze ściśniętym gardłem. 
- Ufam ci, ale zachowujesz się tak, jakbyś ciągle zastanawiała się i uważała na to, co robisz, żeby tylko go nie urazić lub wręcz przeciwnie. Tak, jakbyś chciała, żeby i on cierpiał.
- Proszę cię. Przecież mówię, że nic do niego nie czuję. Nie jest dla mnie nikim ważnym. Poza tym, gdyby było inaczej, nie wyprowadzałabym cię wczoraj z błędu, tylko przyznała, że nie jesteśmy już razem.
- No niby tak.
- Żadne niby – powiedziałam i żeby zakończyć tę krępującą rozmowę, pocałowałam go, a on oddał pocałunek, chociaż czułam, że nie do końca mi uwierzył. W sumie mu się nie dziwiłam. Jeżeli okłamywałam samą siebie, chcąc wyprzeć ze świadomości fakt, że Rogacz znowu mnie zranił, to jak chciałam wiarygodnie okłamać Seana? Najgorsze było to, że kiedyś będzie musiał dowiedzieć się prawdy. Mogłam wczoraj zakończyć ten związek, ale nie zrobiłam tego. Nigdy nie traktowałam Whitby’ego jak „towar zastępczy”, ale od pewnego czasu świadomie wykorzystywałam go do zemsty na Potterze. Nie chciałam skrzywdzić Seana, ale tak bardzo chciałam znienawidzić Jamesa.
            Ciągle się całowaliśmy, gdy usłyszałam koło nas czyjeś kroki, co nie było ani trochę dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że staliśmy koło szatni Gryffonów, a cała drużyna powoli zaczynała się schodzić.
- James – usłyszałam za sobą głos Ann. – Chodź, bo się spóźnimy.
            Moja przyjaciółka była zła na Rogacza za to, co wczoraj zrobił, ale mój powrót do Whitby’ego w ramach zemsty uważała za totalne chamstwo i egoizm.
            Zorientowawszy się, że Potter stoi za nami i widzi, jak całuję się z Seanem, szybko od niego odskoczyłam, patrząc na Rogacza z bólem i wyrzutami sumienia.
- Muszę już iść – powiedziałam nagle, jednak mój chłopak mnie zatrzymał, chwytając za rękę. Potter stanął naprzeciwko niego, w każdej chwili gotowy do interwencji. Byłam więc otoczona dwoma zazdrosnymi chłopakami.
- Nic do niego nie czujesz, hmm? – spytał Sean ironicznie i spojrzał znacząco na Rogacza. Ja również skierowałam swój wzrok w jego stronę, jednak nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy. Patrzył ze złością i bólem to na mnie, to na Seana. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. – Lily, proszę, powiedz mi jeszcze raz, że nic do niego nie czujesz, a ci uwierzę – rzekł.
            Zerknęłam w lewo, gdzie stali już Ann, James i Black oraz Wespurt, czekając na wejście do szatni, które blokowaliśmy.
- Ja… – czułam na sobie wzrok Huncwotów. Ann wstrzymała na chwilę powietrze. – Nic do niego nie czuję – rzekłam powoli, a serce mi się ścisnęło. Kiedy tylko wypowiedziałam ostatnie słowo, James wyminął nas, nie zaszczycając spojrzeniem i wszedł do szatni, zamykając z hukiem drzwi. 
            Powiedziałam to. Nie mogłam uwierzyć, że jednak to powiedziałam. Chciałam, żeby poczuł się dotknięty, ale nie w ten sposób. Byłam hipokrytką, ale kochałam Jamesa, a znowu go zraniłam. Sean podszedł do mnie i chciał pocałować, ale odsunęłam się.
- Przepraszam, muszę już iść.
- No to powodzenia – rzekł i odszedł w kierunku swojej szatni. Czułam, że znowu jestem na straconej pozycji. Sean podejrzewał, że nie jestem z nim szczera, a James mnie nienawidzi. Byłam załamana, jednak sama sobie na to zasłużyłam.
            Jonson wszedł do szatni, Syriusz również, rzucając mi spojrzenie mówiące wszystko. Chciałam podążyć w ich ślady, ale Ann zatrzymała mnie i pociągnęła za sobą w cień drzewa.
- Ann, nie mamy czasu. Zaraz zaczyna się mecz – domyślałam się, co teraz nastąpi i naprawdę nie miałam ochoty na tę rozmowę.
- Przestań – powiedziała poirytowana.
- Musisz się ciągle wtrącać w moje sprawy, nawet, jeśli tego nie chcę? – spytałam ze złością.
            Ann zamurowało, jednak szybko się otrząsnęła. Teraz jeszcze ona będzie na mnie zła. Byłam świetna w kłótniach i stwarzaniu sobie wrogów z osób, na których mi zależało.
- Masz rację – powiedziała w końcu. – Nie muszę, ale jestem twoją przyjaciółką i widząc twoje zachowanie, czuję obowiązek wtrącenia się. Kompletnie cię ostatnio nie rozumiem, nie potrafię rozszyfrować twojego rozumowania. Jesteś zła i rozżalona, ale przez to, co robisz, ucierpią trzy osoby. Wykorzystujesz Seana, każesz Jamesa, siebie zmuszasz do rzeczy, których nie chcesz robić. Szczerze? To właśnie ty najbardziej ucierpisz – zakończyła, a potem poszła do szatni, gdzie również podążyłam.
            Kiedy wszyscy byli już przebrani, cała drużyna z uśmiechami na twarzy czekała na ostatnią w tym sezonie wypowiedź kapitana, ale Potter wszystkich zaskoczył.
- Żadnej przemowy dzisiaj nie będzie. Czy wygramy, czy przegramy, zostaniemy na pierwszym miejscu w tabeli, więc po prostu zakończmy sezon jesienny – rzekł Rogacz bez emocji, na co wstał Black.
- Nasz kapitan chciał powiedzieć – rzucił mu znaczące spojrzenie, – że jesteśmy najlepszą drużyną od trzech lat, więc na koniec sezonu pokażmy wszystkim, że stać nas na jeszcze więcej. Ruszamy na boisko rozgromić Puchonów! – krzyknął i uzyskał poparcie. Wszyscy wzięli swoje miotły i pobiegliśmy w kierunku boiska.

~ * ~

- Witam na ostatnim w tym sezonie meczu Quidditcha! – powitał wszystkich Sanchez. – Dzisiaj bezkonkurencyjna drużyna Gryffonów zmierzy się z walczącym o drugą pozycję Hufflepuffem, więc nie przedłużając… Przed wami Puchoni! – Rozległy się aplauzy, krzyki i brawa. Ślizgoni, nienawidzący naszego domu, kibicowali naszym przeciwnikom, więc trybuny były podzielone na dwie równe części. Uczniowie machali szalikami, trzymali transparenty z zachęcającymi do gry hasłami i śpiewali „meczowe” piosenki. – Szukający Fletchley, obrońca Macmillan, pałkarze Summerby i Wenlock, mocna para oraz ścigający Whitby, Smith i Woodcroft.
            Puchoni zrobili kilka okrążeń i wylądowali na murawie.
- A teraz przed wami najlepsza drużyna Hogwartu… Ale pani profesor, przecież to prawda! Dobrze, a więc Gryffoni! Pałkarze Wespurt i Jonson, obrońca Black – na trybunach zawrzało – ścigający Evans, Vick i Migden oraz jedyny w swoim rodzaju niepokonany szukający James Potter! – Fala pisków przeszła przez oba sektory, więc Rogacz zrobił swój popisowy numer na miotle, po czym wylądował, podszedł do Macmillana i uścisnął mu rękę.
            Tłuczki i znicz zostały wypuszczone, a kafel poszybował w górę i od razu został przejęty przez Ann, która zręcznie ominęła Smitha i pognała w stronę pętli przeciwników.
- Vick ma kafla, unika tłuczka posłanego w jej stronę i gol! Dziesięć punktów dla Gryffindoru!
            Poszukałam wzrokiem Jamesa, który latał po boisku, szukając znicza, trzymając się blisko Fletchleya, więc zajęłam się grą.
- Woodcroft atakuje, ale Gryffoni ustawili skuteczną blokadę przed swoimi pętlami. Whitby chce wspomóc kolegę, ale tłuczek Wespurta krzyżuje mu szyki. Whitby nie odbiera kafla, unikając zderzenia, więc piłkę przejmuje Migden. Vick i Evans lecą w szyku, Migden podaje do Evans i kolejny gol dla Gryffonów!
            Przybiłam piątkę Seamusowi i poleciałam w drugą stronę.
- Woodcroft do Whitby’ego, Whitby do Smith, dziewczyna decyduje się na rzut, ale Black broni w perfekcyjnym stylu. Gryffoni szybko się zbierają i szykują do kontrataku.
            Znowu miałam kafla, którego po obronie podał mi Syriusz. Góra, dół, jeszcze niżej, unik przed tłuczkiem, pionowe wybicie w górę, atak na obronę Puchonów, którzy spodziewali się, że wyhamuję, rozbicie ich szyku, obrót i…
- Trzydzieści do zera dla Gryffonów! – krzyknął Sanchez, a ja odebrałam piłkę Seanowi, dając Ann i Seamusowi pole do popisu.
            Mecz trwał już dobre dwie godziny. Prowadziliśmy dziewięćdziesiąt do trzydziestu, ale znicz jeszcze się nie pojawił, więc gra toczyła się dalej. Zakrwawiony Wespurt, który w porę nie odbił tłuczka, ledwo trzymał się na miotle, ale dawał z siebie wszystko. Ja sama byłam zmęczona, a kiedy pomyślałam, że za kilka godzin będę musiała udać się na próbę, zaczęła mnie boleć głowa.
- Lily, rusz się! – krzyknęła do mnie Ann, a ja poleciałam w stronę Woodcrofta, taranując go i odbierając piłkę. Podałam mojej przyjaciółce kafla, a ona zdobyła dla nas dziesiątego gola.
            W tym momencie na trybunach zrobiło się ciszej, a zaraz potem odezwał się Pedro.
- Potter chyba zauważył znicza. Tak, chyba go widzi, ale Summerby odbija w jego stronę tłuczek, który Potter zręcznie omija, dając jednak czas Fletchley’owi na zmniejszenie przewagi między rywalem. Kolejny tłuczek wymierzony w Pottera, pałkarze Puchonów próbują jeszcze uratować swoją szansę na wygraną. Fletchley atakuje przeciwnika… Jaki będzie wynik meczu?
            Zatrzymałam miotłę i spojrzałam w kierunku dwóch szukających. Fletchley siedział Rogaczowi na ogonie, jednak ten był szybszy i zwinniejszy.
- Dalej, James – powiedziałam do siebie. – Nie wierzę, że nie zależy ci na wygranej.
- Taaak! – darł się Sanchez. – Potter ma znicza! Gryffindor wygrywa dwieście pięćdziesiąt do trzydziestu i nadal miażdżącą przewagą prowadzi w tabeli, zapewniając sobie spokojny start na przełomie lutego i marca.
            Krzyki na trybunach wypełniły całe boisko. Cieszyli się nawet ci, którzy kibicowali Puchonom, wyrzucając chorągiewki i kapelusze w barwach Hufflepuffu i biegnąc w stronę naszej drużyny. Uśmiechnęłam się do siebie i poleciałam w dół.
            Na boisku był już straszny tłum, więc kiedy tylko dotknęłam ziemi, z trudem przepchnęłam się przez tarasujących przejście wesołych uczniów, wysłuchując gratulacji i pobiegłam do szatni, by jak najszybciej znaleźć się z dala od zgiełku. Niestety nie tylko ja miałam taki pomysł, bo kiedy odstawiłam miotłę i właśnie zbierałam swoje rzeczy, do szatni wszedł James.
- Yyy, przepraszam – powiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.
- Już wychodzę – odparłam.
            Wyprostowałam się i ruszyłam do drzwi, ale nie dane mi było opuścić pomieszczenie, bo do środka wepchnęli mnie z powrotem nasi pałkarze, za którymi weszła reszta drużyny, a także Dor i Remus.
- No to robimy imprezę! – krzyknął uradowany Syriusz. – Zaczynamy o szesnastej – wszyscy zebrani poparli jego pomysł głośnym aplauzem.
- Ja odpadam na początku, bo mam zajęcia z Carmelitą Carter – rzekł Rogacz. – Więc zostawcie mi na później trochę alkoholu i jedzenia, co?
- Tego będzie pod dostatkiem – powiedział ktoś ze śmiechem.
            Chciałam w końcu opuścić szatnię, ale w tym momencie weszła do niej Alice Lufkin i patrząc na mnie niepewnie, skierowała się prosto w stronę Jamesa, rzucając mu się na szyję i całując w policzek.
- Lily? – Dorcas podeszła do mnie. – Ann powiedziała mi, co się stało przed meczem.
- Pogadamy później, Dor – rzekłam, patrząc z niesmakiem na przytulającą się parę i nie zwracając na nic uwagi, wyszłam na zewnątrz.
            Dopiero teraz popłynęły łzy, które powstrzymywałam od początku meczu. Dlaczego Ann zawsze musi mieć rację? Ruszyłam w stronę zamku.
- Hej, zaczekaj! – usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się, a Sean podbiegł do mnie. – Gratuluję wygranej. Świetny mecz.
- Dzięki – uśmiechnęłam się przez łzy. – Wam też nieźle szło. – Nie chciało mi się teraz z nim rozmawiać, więc odwróciłam się i z powrotem ruszyłam do zamku.
- Lily, co się stało? – spytał, doganiając mnie. Przytrzymał mnie za rękę, a kiedy odwróciłam się do niego, położył dłonie na moich policzkach. Jego ciemne oczy były pełne troski i uczucia.
- Nic – powiedziałam. – Wszystko w porządku, naprawdę.
- To dlaczego płaczesz?
- Ze szczęścia, że wygraliśmy – zaśmiałam się przez łzy, a on uśmiechnął się z politowaniem i przytulił mnie mocno, całując w głowę. Również go przytuliłam, bo właśnie tego teraz potrzebowałam, chociaż wolałam, żeby na jego miejscu był ktoś inny.
~ * ~

            Przygotowania do zwycięskiej imprezy były u kresu, a ja przygotowywałam się wizualnie i psychicznie do spędzenia kolejnych dwóch czy trzech godzin z uśmiechniętą aż do obrzydzenia Carmelitą Carter.
- Lily, genialnie załatwiłaś dzisiaj Woodcrofta! – krzyknęła Kate, wchodząc do dormitorium, gdzie teraz całą piątką ślęczałyśmy przed szafą, szukając odpowiednich ubrań. Uśmiechnęłam się do niej, a potem wróciłam do wyrzucania rzeczy z mojego kufra.
- Ann, co ja mam założyć? – spytałam w końcu poirytowana, gotowej na imprezę przyjaciółki.
- Hmm, może to? – zaproponowała, pokazując mi krótką jeansową spódniczkę i obcisłą zieloną bluzkę na długi rękaw. – Spokojnie obskoczysz w niej zajęcia i imprezę.
- Dzięki – powiedziałam i pognałam do łazienki, żeby się ubrać. Kiedy wyszłam, uczesałam włosy, założyłam buty i pożegnałam się z dziewczynami, gdyż musiałam iść.
            Sean czekał już na korytarzu, witając mnie pocałunkiem.
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, łapiąc mnie za rękę.
- Dziękuję – odparłam, uśmiechając się, chociaż nie było mi do śmiechu, gdyż już dzisiaj mieliśmy zacząć taniec z innymi partnerami oraz przechodzenie, więc siłą rzeczy musiałam natrafić na Jamesa, co było fatalną sprawą.
            Carmelita Carter nie wprowadziła jednak dzisiaj żadnych nowych kroków, tylko bazowała na tych wczorajszych, a McGonagall uważnie przyglądała się naszym postępom. Podczas pierwszej godziny tańczyłam z Seanem, Ślizgonem Antoninem Higgsem oraz partnerem Amandy Goldstein, który miał chyba na imię Danny. Z Jamesem również, ale tylko raz, gdyż umiejętnie, za każdym razem zamieniałam się miejscami z ową Krukonką. Potem było trochę gorzej, gdyż opierając się na kroku podstawowym oraz obrotach w prawo i w lewo, przeszliśmy do przechodzenia od partnera do partnera.
- Raz, dwa, trzy, obrót w prawo i przejście. Raz, dwa, trzy, obrót w prawo i przejście – powtarzała w kółko Carmelita Carter. – Obrót w prawo, przejście i to samo dwa razy z nowym partnerem.
            Miałam dosyć. Nauczycielka strasznie nas męczyła, a nadal nie potrafiliśmy płynnie wykonać wymaganego od nas elementu z przejściem. Widać było, że jest zniecierpliwiona i znudzona, ale nie dawała tego po sobie poznać, uśmiechając się co chwilę i pomagając nam. Największy problem miała ze mną i z Rogaczem, gdyż ciągle zwracała nam uwagę na kontakt wzrokowy, którego usilnie unikaliśmy.
- Panno Evans i panie Potter, patrzcie sobie w oczy. Wasze ciała mają się stykać, to podstawa walca angielskiego – powiedziała, a potem zaprezentowała odpowiedną postawę z Dannym, po czym wróciliśmy do prób.
            Po kolejnych dwudziestu minutach moje ruchy były nieprzemyślane i automatyczne. Byłam tak zmęczona, że nie wiedziałam już, co robię. Melodia walca angielskiego dudniła mi w uszach, wbijając się do bolącej od paru godzin głowy. Na dzisiaj, po całym tygodniu pracy, treningach i meczu, było to dla mnie za dużo. Mój organizm domagał się zasłużonego odpoczynku i wolnej niedzieli.
            Przy kolejnym przejściu od Seana do Pottera, nogi się pode mną ugięły, straciłam równowagę i zachwiałam się. Czekałam na gwałtowne zderzenie z podłogą, ale się nie doczekałam.
- Nic ci nie jest? – spytał ze szczerą obawą w głosie James i w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że od upadku uchroniły mnie jego ramiona.
- Ja… Nie, chyba nie. W porządku – powiedziałam. Chciałam jak najszybciej się od niego odsunąć, ale mi na to nie pozwolił. Miałam nadzieję, że nauczycielka zaraz zacznie swój wykład na temat „idealnego tańca i braku zabaw”, ale jak widać, wraz z McGonagall, były zajęte poprawianiem błędów innej pary, a reszta, jak na złość, ich słuchała, nie zwracając na nas uwagi. Zostałam więc sama.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał znowu Rogacz.
- Wydaje mi się, że tak. Zakręciło mi się w głowie, ale już mi lepiej. – W tym momencie spojrzałam mu w oczy, w których dostrzegłam obawę i zaniepokojenie.
- Może lepiej idź do Skrzydła Szpitalnego.
- Powiedziałam, że wszystko w porządku. Puść mnie i się ustawmy, bo zaraz się do nas przyczepią – powiedziałam. Uwolniłam się z jego uścisku i spróbowałam stanąć prosto, jednak znowu się zachwiałam.
            W tym momencie Carter skończyła swój wykład, a McGonagall ruszyła w naszą stronę.
- Was też to dotyczy – powiedziała do nas, na co siedem dodatkowych par oczu zwróciło się na nas. Spojrzałam na Seana, który stał zdezorientowany. Nie wiedziałam, jak wygląda to, co widzi, ale sądząc po jego minie, nie była to zbyt komfortowa sytuacja.
- Pani profesor – zaczął James, ciągle mnie podtrzymując. – Evans zasłabła. Myślę, że na dzisiaj wystarczy, jesteśmy wykończeni po meczu.
            Carmelita Carter spojrzała na zegarek.
- Już wpół do ósmej – stwierdziła. – Profesor McGonagall, chłopak ma rację. Dość ich już dzisiaj wymęczyłam. Dziewczyna wygląda rzeczywiście źle.
            Wicedyrektorka zastanawiała się chwilę.
- Dobrze, Potter. Koniec lekcji. Widzimy się w niezmienionym składzie na kolejnych zajęciach. Proszę się rozejść – powiedziała, na co uczniowie odetchnęli z ulgą i opuścili salę. Zostały tylko dwie nauczycielki, ja, Rogacz i Sean, który do nas podszedł.
- Jak się czujesz? – spytał mój chłopak.
- W porządku – odpowiedziałam po raz kolejny.
- W porządku? – rzekł Potter z oburzeniem. – Dwa razy prawie zemdlałaś i ty to nazywasz w porządku?
- Panno Evans, radziłabym udać się do Skrzydła Szpitalnego – poradziła McGonagall.
- Chodź, zaprowadzę cię – zaoferował Sean.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby – powiedziałam stanowczo, jednak on nie dawał za wygraną. Postanowiłam więc, że sama zadecyduję o swoich najbliższych minutach życia i po raz kolejny spróbowałam złapać równowagę. James pomógł mi wstać, jednak nogi i tym razem odmówiły mi posłuszeństwa.
- Zaprowadzę cię do dormitorium, jeśli nie chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego, ale uważam, że… – zaczął Rogacz, ale Sean mu przerwał.
- Ja ją zaprowadzę. Jest moją dziewczyną.
- I co z tego? – James wstał, a ja poczułam, jak podtrzymuje mnie teraz McGonagall i Carter. – Jak masz zamiar zanieść ją do łóżka, kiedy nie możesz wejść nawet do naszego salonu?
- Chłopaki, proszę, nie kłóćcie się – poprosiłam.
- Dobra, tym razem wygrałeś, ale pamiętaj, że ona chodzi ze mną, nie z tobą.
- Jakże mógłbym o tym zapomnieć? – spytał z drwiną Potter. – Przecież powiedziała ci, że nic do mnie nie czuje, nie?
            Chłopacy mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, aż zainterweniowała nauczycielka transmutacji.
- Dobrze, więc niech pan zaprowadzi koleżankę na górę, panie Potter. Mam nadzieję, że to tylko przemęczenie, panno Evans. – Uśmiechnęłam się słabo
- Nic mi nie będzie – zapewniłam ją.
- W takim razie ma się kto tobą zaopiekować. Chodźmy, Carmelito.
            Nauczycielki udały się do wyjścia. Carter szepnęła coś do McGonagall, na co ta odpowiedziała cicho, że „Potter od lat zabiega o rękę panny Evans”, a potem opuściły salę.
- Lily, muszę przyznać, że tym razem Potter ma rację. Nie dam rady wejść do waszej wieży, więc jesteś skazana na niego. Dasz radę? – zwrócił się do mnie Sean, a ja skinęłam głową. – Kocham cię – dodał i pocałował mnie na oczach Jamesa. – Do zobaczenia jutro – rzucił i odszedł.
            Po jego wyjściu zapadła niezręczna cisza. Byłam z Potterem sam na sam, z czego się cieszyłam, ale i strasznie bałam.
- Zanieść cię, czy dasz radę iść sama wsparta o mnie?
- Dam radę iść – odparłam. I tak było mi już niezręcznie, więc nie chciałam tworzyć jeszcze bardziej napiętej sytuacji.
- W takim razie chodź.
~ * ~

            Szłam oparta o Jamesa i było mi bardzo niezręcznie, chociaż każdy nerw, który miał styczność z ciałem Pottera, przesyłał do mojego serca miłe uczucie. Dlaczego nie zgodziłam się na to, żeby Sean mnie odprowadził? Może dlatego, że mimo faktu, iż Rogacz całował się z Alice, jak powietrza potrzebowałam chwili samotności z nim.
            Przez całą drogę do wieży panowało milczenie i nawet się z tego cieszyłam. Nie chciałam wdawać się w niezręczną rozmowę. Nie chciałam wdawać się w ŻADNĄ rozmowę. Wystarczyło, że czułam jego ciało, dotykające mnie.
- Caput draconis – powiedział Potter, kiedy dotarliśmy do portretu Grubej Damy. Obraz otworzył się, a w nas uderzyła głośna muzyka towarzysząca trwającej imprezie. Przynajmniej nikt nie zwróci na nas uwagi, pomyślałam, a potem przeszliśmy przez dziurę. Nikt, oprócz dziewczyn i Huncwotów, którzy czekali tylko, aż skończymy zajęcia.

- Co się stało? – spytała Dorcas z obawą w głosie. Ann, Syriusz i Remus także już się koło nas zjawili.
- Nic, wszystko w porządku – odpowiedziałam po raz kolejny, zauważając kątem oka, jak Rogacz przewraca oczami.
- Lily źle się czuje. Zasłabła, ale uparła się, że nie pójdzie do Skrzydła – wyjaśnił Potter.
- Bo to tylko zwykłe przemęczenie dniem dzisiejszym – wtrąciłam.
            Wszyscy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem znowu na nas.
- Zaprowadzę ją do dormitorium – zaproponowała Ann, a ja zaczęłam krzyczeć w duchu, żeby tego nie robiła.
- Jak już ją trzymam, to sam zaniosę ją na górę. Nie musisz się fatygować.
            Dziewczyny spojrzały na mnie pytająco, a ja skinęłam głową.
- Okej – odparła Ann, ale jakoś bez przekonania.
- Tylko wracaj mi tu szybko. Specjalnie schowałem… – zaczął Łapa, ale Dorcas spiorunowała go wzrokiem. Syriusz uśmiechnął się szeroko, a potem pociągnął poirytowaną dziewczynę na środek parkietu.
            Rogacz wziął mnie tym razem na ręce i ruszył w stronę schodów. Czułam na sobie wzrok moich przyjaciół, kiedy wspinaliśmy się na górę, ale nie przejmowałam się tym. Dotarliśmy do dormitorium i Potter położył mnie na łóżku. Zdjęłam buty, poprawiłam poduszki i rozpuściłam włosy. Rogacz obserwował uważnie moje poczynania.
- W porządku? – spytał. – Może jednak zawołam dziewczyny? – Pokręciłam głową.
- Muszę się przespać – odpowiedziałam.
- W takim razie już znikam – rzekł i położył rękę na klamce, ale zawahał się. – Chociaż… Może będę tego żałował, ale co mi tam – dodał. Sekundę później znalazł się z powrotem przy moim łóżku i całował długo i namiętnie, a ja nie opierałam się, bo nie chciałam. Jedyne czego pragnęłam, to właśnie czuć jego usta na moich.
            W końcu odsunął się ode mnie. Opierając się na dłoniach, które ułożył na wysokości moich ramion, spojrzał mi prosto w oczy.
- Jeśli minuty, w których o tobie myślę, miałyby przedłużyć ci życie, żyłabyś wiecznie – powiedział, a potem znowu mnie pocałował. – Przepraszam – rzucił, kiedy skończył i szybko wyszedł z sypialni.
            Zostałam sama z błogim uśmiechem na ustach, z którym chwilę potem pogrążyłam się we śnie.
 

Ann Vick
            Stałam, nie mogąc się ruszyć. Remus coś do mnie mówił, lecz ja go nie słuchałam. Patrzyłam na Jamesa, trzymającego Lily i byłam po prostu zdezorientowana. Nie nadążałam za tym, co się wokół mnie działo. Jeszcze kilka godzin temu Lily nie chciała słyszeć o Rogaczu, a teraz leżała w jego ramionach, ale czy był to pierwszy raz? Coś było nie tak, ale nie miałam już na nich siły.
- Ann – poczułam, jak Lupin łapie mnie za rękę. – Co ci jest?
- Nic – odparłam i spojrzałam na niego. On też martwił się o swoich przyjaciół. – Mówiłeś coś do mnie…
- Pytałem, czy pozwolimy im na to.
- A mamy jakieś inne wyjście? – spytałam.
- Do tej pory mieliśmy – powiedział.
- Ale sam dobrze wiesz, że nie ma ono sensu. Oni muszą być razem. Raczej prędzej niż później.
- Mam taką nadzieję – powiedział, a potem objął mnie w tali i przyciągnął do siebie. Uśmiechnęłam się do niego. – Nie martw się nimi, są dorośli.
- Ale zachowują się jak dzieci – stwierdziłam.
- A my nie? – spytał, a potem mnie pocałował.