sobota, 13 grudnia 2014

4. Integracyjne spotkanie szkół cz. II

Hej!
     Przed wami kolejna notka, jednak zanim do niej przejdziecie, chciałabym zamieścić pewną informację. Treść, którą tu wstawiam w moim komputerze zapisywana jest w długich rozdziałach, które czasami mają nawet po 30 stron. Uważam, że to za wiele, by wstawiać je na raz, także będę je wstawiać w ponumerowanych częściach, żeby nie były one tak jakby wyrwane z kontekstu.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
     Kiedy w końcu dotarłyśmy na miejsce, przed salą czekała już grupka uczniów, którzy rok temu zdali SUM-y z eliksirów i postanowili kontynuować naukę tego przedmiotu przez ostatnie dwa lata. Stanęłyśmy kawałek dalej. Slughorn nie zadawał sobie trudu, by po wakacjach nękać uczniów powtórkami z poprzednich lat, dlatego miałyśmy jeszcze dziesięć minut na omówienie najświeższych plotek, które tym razem ograniczyły się do dyskusji na temat balu i wymiany informacji o dwóch pozostałych magicznych szkołach.
- Jednym z głównych plusów są zakupy – stwierdziła Ann. Obdarzyłam ją zdziwionym spojrzeniem. – Przecież trzeba będzie kupić su... – zaczęła mi wyjaśniać, ale przerwała, bo w tej chwili zobaczyła coś za moimi plecami. Odwróciłam się i spostrzegłam Syriusza, Lupina i Jamesa, idących w naszą stronę.
- Cześć dziewczyny – powiedzieli chórem Huncwoci. Razem z Ann nie odezwałyśmy się, za to stojące niedaleko Puchonki, z którymi mieliśmy lekcje eliksirów, zaczęły chichotać. Syriusz podszedł do nich, a one od razu do niego przylgnęły.
- Ohyda – powiedziałam, zwracając się do Ann.
- Tak uważasz? – spytał James, stając koło mnie i patrząc na poczynania Łapy. Zbyłam jego pytanie. – Znowu się spotykamy – stwierdził Potter, odwracając się teraz w moją stronę.
     Miałam nadzieję, że tym razem Ann uratuje mnie od kolejnej rozmowy z Rogaczem. Posłałam jej więc błagalne spojrzenie, które na szczęście zrozumiała.
- Nie wywalili was z eliksirów po zeszłym roku? – zapytała zgryźliwie.
- Nie – zaczął Syriusz, podchodząc do nas. Za nim wiernie szły Puchonki. – Chyba ocena wybitna z SUM-ów do czegoś nas zobowiązuje, nie?
- Szczerze wątpię, że takową otrzymaliście – powiedziałam. – Chyba, że mówisz o Remusie, to wtedy się zgodzę, ale...
- Evans, Evans, Evans – wtrącił się Potter, obejmując mnie ramieniem, na co serce zabiło mi mocniej. – Jeśli ci w końcu wyjawię, że z SUM-ów dostałem powyżej oczekiwań, to coś to zmieni? Ważne, że zdałem i kolejny rok mogę się z tobą częściej spotykać. Jak widać, pisane jest nam coś więcej niż zwykła znajomość – obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Po pierwsze, nie dotykaj mnie – powiedziałam, zrzucając jego rękę z mojego ramienia i odsuwając się kawałek. – Po drugie, nie będziemy spotykać się częściej niż zwykle. Po trzecie nigdy nie była nam pisana nawet zwykła znajomość, a już na pewno nic więcej – zakończyłam.
- Wydaje mi się... – James nie dawał za wygraną.
- To niech ci się wydaje gdzieś indziej, bo tutaj nikogo to nie obchodzi. – Ann spojrzała na mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Od wczoraj z Potterem zachowywaliśmy się znowu tak, jak w piątej klasie, co jej mogło wydawać się dziwne. Nie wiem, o co chodziło Rogaczowi, ale ja nadal byłam zła o ten jego wczorajszy list, dlatego również nie odpuszczałam. – Naprawdę nie wiem jak to możliwe, żebyście wy dwaj zdali egzaminy z eliksirów, ale nie myśl sobie Potter, że przez to stanę się dla ciebie milsza. Więc radzę ci, odpuść już teraz.
- Wydaje mi się, że przed wakacjami stałaś się dla mnie milsza – zauważył, patrząc na mnie uważnie. – Natomiast, co do twojej rady, to wybacz, ale zaryzykuję.
     No cóż, mogłam się tego spodziewać. Chociaż byłam dobra, czułam, że przez te kilka ostatnich miesięcy coś się zmieniło. Mimo naszej „neutralności” wobec siebie, coraz trudniej przychodziło mi uciszanie Jamesa, co on umiejętnie wykorzystywał. Z drugiej strony trochę schlebiało mi to jego zainteresowanie mną. Nie doceniałam go, ale teraz widziałam, że chyba zauważył, iż wczoraj w pociągu coś się we mnie przełamało. Bądź co bądź odwzajemniłam jego pocałunek, stwierdziłam i poczułam dziwne ciepło na wspomnienie tego.
     Co prawda do dzwonka zostało niewiele czasu, ale ja szybko potrzebowałam jakiegoś ratunku. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto jeszcze czekał na zajęcia i zauważyłam, że koło drzwi do sali stoi Sean Whitby z Hufflepuffu i rozmawia ze swoim kolegą. Aż do wczoraj, ten Puchon nic mnie nie obchodził, chociaż zamieniłam z nim wcześniej kilka zdań. Od pewnego czasu słyszałam jednak pogłoski, że się mną interesuje, dlatego stwierdziłam, że nie zaszkodzi, jeśli z nim trochę poflirtuję. Nie liczyłam na to, że od razu zacznę z nim chodzić, ale ten fakt mogłam wykorzystać przeciwko Potterowi. Już wczoraj zauważyłam, że był zazdrosny o te kilka słów, które zamieniłam z Seanem. Dlaczego w takim razie tego nie wykorzystać? Przecież nie będę od razu się z nim wiązać, stwierdziłam.
     Z tego, co mi było wiadomo, Sean był całkowitym przeciwieństwem Jamesa. Był przystojnym, wysokim i sympatycznym blondynem, który mimo tego, iż był dosyć popularny, nie oznajmiał tego całemu światu, a co ważniejsze, nie wykorzystywał tego. Należał do drużyny quidditcha i był naprawdę dobry w tym, co robił. W sumie to na oceny też nie mógł narzekać.
     W tej sytuacji postanowiłam, że warto do niego zagadać. Miałam nadzieję, że Potter w końcu się zamknie i zostawi mnie w spokoju, więc nie zwracając uwagi na moich wcześniejszych rozmówców, podeszłam do niego.
- Hej, Sean! Wczoraj nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać... – zaczęłam, posyłając mu zalotne spojrzenie. – Jak ci minęły wakacje? – spytałam. Sean uśmiechnął się do mnie trochę zaskoczony.
- Cześć. Miło cię widzieć. Lily, to jest Michael Purvis, mój kolega.
- Cześć, Michael – odpowiedziałam, z uśmiechem podając mu rękę. – Lily Evans – przedstawiłam się. – Mogę zamienić parę słów z Seanem? – spytałam uprzejmie.
- Jasne, nie ma sprawy – powiedział jego kolega i odszedł, zostawiając nas samych. 
- Jak ci minęła podróż? – spytał Sean. – Widziałem, że siedziałaś z Huncwotami.
- Tak – potwierdziłam. – Uwierz mi, lepiej nie mówić – uśmiechnęłam się. – A co u ciebie? Jak wakacje? – powtórzyłam pytanie.
     Sean najpierw zdał mi relację z wczorajszej podróży do Hogsmeade, a potem zaczął mi opowiadać o swoim wyjeździe do Europy. Chociaż stałam przodem do mojego rozmówcy, a tyłem do pozostawionych przed chwilą znajomych, czułam na sobie ich badawcze spojrzenia. Nie przejmowałam się tym jednak. Miałam pewne obawy, jeśli chodziło o reakcję Ann na mój plan, ale na razie nie martwiłam się tym. Słuchałam Seana i musiałam przyznać, że nieźle mi się z nim rozmawia. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, w sumie była to nasza pierwsza prawdziwa rozmowa, ale czułam się przy nim tak, jakbyśmy się znali lata. Nie zorientowałam się nawet, że jakąś chwilę temu rozległ się dzwonek na lekcję.
     Z zainteresowaniem słuchałam zabawnego zakończenia wakacji Seana w Irlandii, dlatego nie zauważyłam, kiedy drzwi do klasy otworzyły się i pojawił się w nich Slughorn.
- Widzę, że jesteś bardzo zmienna, panno Evans – usłyszałam głos profesora i dopiero wtedy przerwałam rozmowę. Zaczerwieniłam się i spojrzałam na niego.
- Dz-dz-dzień dobry, panie profesorze – wyjąkałam, mając nadzieję, że Slughorn nie doda nic więcej i, że nie będzie dalej ciągnął tematu.
     Wszyscy przysłuchiwali się teraz naszej wymianie zdań, czekając na to, by wejść do klasy. Spojrzałam szybko na Seana, który patrzył na mnie, próbując wyczytać z mojej twarzy odpowiedź na aluzję profesora. Nie dałam się jednak sprowokować. Nagle obok mnie pojawił się James ze swoim standardowym uśmiechem. Odwróciłam wzrok od Whitby’ego i zatrzymałam go na Rogaczu, który stał, patrząc na mnie znacząco. Cholera, pomyślałam. Jestem pewna, że nie umknie to Ann, dodałam z rozpaczą.
- Panie profesorze – odezwał się w końcu James, spoglądając teraz na Slughorna. – Nie ma się czego obawiać. Od wczoraj nic się nie zmieniło – ciągnął. – Prawda, Evans?
     W skupieniu słuchałam jego wyjaśnień, dlatego kiedy zadał mi pytanie, odpowiedziałam automatycznie:
- Nic się nie zmieniło, bo nic się wczoraj n i e    w y d a r z y ł o – wycedziłam przez zęby.
     Potter nie skomentował mojej odpowiedzi, ale w jego orzechowych oczach zobaczyłam błysk, który mówił: „Nadal mam nad tobą przewagę”. Byłam na niego wściekła. Teraz w końcu naprawdę zaczęłam obawiać się tego, że wszystko może się wydać. Zresztą byłam pewna, że Rogacz powiedział już o tym chłopakom, dlatego teraz, kiedy to do mnie dotarło, poczułam strach. Spojrzałam na Ann, która stała po mojej drugiej stronie i z uwagą oraz skupieniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań i zmusiłam się do przybrania jak najbardziej obojętnego i zwykłego wyrazu twarzy.
- Jesteś bezczelnym dupkiem – powiedziałam do Jamesa, ale tak jak sądziłam, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Jednak poskutkowało na Slughorna, który nagle chrząknął znacząco z zakłopotaniem i powiedział:
- Zapraszam do środka – a potem szybko wszedł do sali.
     Cała nasza grupa, oprócz mnie, Ann i Jamesa ruszyła za nim.
- Zabiję cię, Potter – powiedziałam, ale on jak zwykle obdarzył mnie tylko szerokim uśmiechem tryumfu i także wszedł do środka.
- Nadal twierdzisz, że nic się wczoraj nie wydarzyło? – spytała Ann z wyrzutem.
- Przecież ci mówiłam – odparłam. Wiedziałam, że po tej akcji Ann nabrała podejrzeń, których już jej nie wybiję z głowy.
- Jak chcesz – powiedziała, a ja westchnęłam.
- Myślisz, że bym cię okłamała? – zadałam to pytanie retoryczne z nadzieją, że moja blond przyjaciółka puści je mimo uszu, ale się przeliczyłam. Ann musiała być naprawdę zdesperowana i zdeterminowana, jeśli chodzi o odkrycie prawdy, bo odparła:
- A kłamiesz, czy mówisz prawdę? – W ten właśnie sposób postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia, którą sama jej stworzyłam. Widząc moją minę, dodała: – Tak właśnie myślałam.

~ * ~

     Kiedy po dwóch godzinach eliksirów wychodziliśmy z klasy, podbiegłam do Seana, zanim zniknął mi z pola widzenia.
- Sean, strasznie cię przepraszam za Pottera. Ten palant łazi za mną i nie daje mi spokoju.
- Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem. – Chyba każdy w tej szkole zna waszą sławną historię.
- To nie jest żadna sława historia – burknęłam niezadowolona.
- Żartowałem – powiedział z uśmiechem Puchon. – A tak swoją drogą szczerze ci współczuję.
- Dzięki.
- Wiesz, może spotkamy się po lekcjach, co? Chętnie poznam kilka faktów z twojego życia i posłucham o tej „niesławnej historii” – obdarzył mnie miłym uśmiechem.
- Wątpię, że będziesz chciał o niej słuchać – odparłam. – Ale mimo to przyjmuję twoje zaproszenie – powiedziałam.
- Świetnie. To będę na ciebie czekał pod waszym obrazem o siedemnastej. Co ty na to?
- Pasuje.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia – rzuciłam za nim, a potem poszłam pod klasę transmutacji.

~ * ~

- Co tu robisz, panie pomocny? – spytałam, podchodząc do szatyna.
- Uuu, widzę, że ktoś jest w niezbyt dobrym humorze – odparł. – Od zeszłego roku mamy razem transmutację, zapomniałaś? Skleroza nie boli, co?
- Och, zamknij się. Jestem na ciebie obrażona i nie mam zamiaru słuchać twoich złośliwych komentarzy pod moim adresem.
- Wymiękasz? – spytał z drwiącym uśmiechem.
- Nie, po prostu zdenerwowałeś mnie dzisiaj i jak sam zauważyłeś, mam zły humor, który jest twoją zasługą – wyjaśniłam lekceważąco.
- A może po prostu jesteś zła, bo zakochałaś się w chłopaku, którego szczerze chcesz nienawidzić.
- W nikim się nie zakochałam, a już na pewno nie w Potterze.
- A czy ja wspomniałem jego nazwisko? – spytał szatyn niewinnie.
- Nie wkurzaj mnie, Kev, bo zaraz wlepię ci szlaban za denerwowanie prefekta.
- Wiem, że i tak tego nie zrobisz. Poza tym myślałem, że chciałaś usłyszeć ode mnie jakąś radę.
- Chciałam, ale rano nie dostałam od ciebie nic oprócz głupich docinek i wyśmiewania się ze mnie.
- Dobra, przepraszam. Po prostu trochę mnie wtedy zwaliło z nóg. Ale myślę, że coś jest na rzeczy, bo wściekasz się, na każde wspomnienie o Potterze.
- Mam gdzieś twoje przeprosiny – rzekłam ze złością, ignorując dalszą część jego wypowiedzi.
- Super. Jak nie chcesz rozmawiać, to nie. Nie będę cię błagał na kolanach.
- Świetnie. Wcale cię o to nie proszę – odparłam obrażona, odwróciłam się i podeszłam do Remusa.
- Jak leci? – Zagadnęłam go niezbyt wesoło. Kevin znowu mnie zdenerwował.
- W porządku. A ty co taka markotna?
- Ehh, lepiej nie pytaj, ale jeśli już chcesz znać odpowiedź to wystarczą dwa nazwiska. Potter i Hilliard.
- Rogacz to rozumiem, ale Kevin?
- Mówię, żebyś nie pytał. Może ci kiedyś powiem, o co chodzi – rzekłam niepewnie.
- Ok, jak chcesz. Nie naciskam.
- Dzięki – posłałam mu uśmiech wdzięczności.
- To jak, dzisiaj po lekcjach rozpoczynamy naszą ligę szachową? – spytał Lunio z uśmiechem, próbując odciągnąć mnie od moich ponurych myśli.
- Wiesz… wybacz, ale o siedemnastej umówiłam się z Whitbym – przeprosiłam go.
- W porządku. To może jutro?
- Jasne. Już się nie mogę doczekać, aż cię znowu ogram.
- Twoje niedoczekanie. W wakacje sporo ćwiczyłem – pochwalił się.
- Ej, to niesprawiedliwe. Ja nie miałam, z kim pograć w magiczne szachy – pożaliłam się.
- Dobra, w takim razie dam ci fory, ale nie licz na wiele.
- Jeszcze zobaczymy – pokazałam mu język.
     Staliśmy razem w ciszy, czekając na dzwonek.
- Ty z tym Whitbym to tak na poważnie? – spytał po chwili.
- Jeszcze nie wiem, a co? Jest sympatyczny. Może coś z tego wyjdzie.
- A James?
- A co ma z nim być?
- No, wydawało mi się, że wczoraj… I dzisiaj na śniadaniu… – nie wiedział, co powiedzieć.
- Co wczoraj? I co dzisiaj na śniadaniu? – spytałam, wbijając w niego uważne spojrzenie, ale nim zdążyłam uzyskać odpowiedź, zauważyłam, że w naszą stronę idą Potter, Black i Dorcas (?). Nie chciałam kolejnej konfrontacji z tym pacanem w przeciągu dwóch godzin, więc szybko zniknęłam z ich pola widzenia. Schowałam się za stojącą po drugiej stronie korytarza zbroją, oparłam o ścianę i zatopiłam w myślach, cały czas obserwując Remusa.
     Co on chciał mi powiedzieć?, zastanowiłam się. Było coś dziwnego w jego zachowaniu. Obawiał się mojej reakcji, to było oczywiste. Pewnie chciał poczynić jakieś aluzje, których chyba wolałabym nie słyszeć, stwierdziłam. Miałam nadzieję, że chociaż on, jako mój przyjaciel da mi spokój, ale w głębi duszy wiedziałam, że jest to złudna nadzieja.
     McGonagall wpuściła nas do klasy. Szybko pobiegłam do ostatniej ławki, wyprzedzając Pottera i Blacka. Spojrzałam na nich, teatralnie siadając na ich miejscu. Byli nieźle wkurzeni, ale nie zrobili awantury, siadając ławkę w prawo przede mną. Ann i Dor usiadły razem.
- Mogę się dosiąść? – spytał Lupin, stając koło mnie.
- Jasne, siadaj. Dziewczyny mnie olały – wyjaśniłam mu, nie podnosząc głowy z ławki. – Przynajmniej nikt nie będzie mi przeszkadzał – dodałam od niechcenia.
     McGonagall wygłosiła oczywiście półgodzinną przemowę na temat czekających nas w tym roku OWUTEM-ów. Był pierwszy dzień szkoły, a nauczyciele już wariowali pod tym względem. Pierwszy raz w życiu nie słuchałam ględzenia mistrzyni transmutacji. Leżałam na ławce, rozmyślając o mojej sytuacji z Jamesem i jednocześnie wpatrując się w jego plecy. Kiedy ten odwracał się w moją stronę, szybko przenosiłam wzrok na tablicę, udając, że coś zawzięcie notuję. Kilka razy spojrzałam także na Remusa, który widząc to, uśmiechał się z lekkim pobłażaniem. O co im wszystkim do jasnej cholery chodzi? Po trzecim razie takiej samej reakcji Lupina wkurzyłam się i już więcej się do niego nie odwracałam. Próbowałam także nie zwracać uwagi na Rogacza, ale mój wzrok ciągle wędrował w tamtą stronę, a mózg wspominał pocałunek w pociągu, ciepłe spojrzenie orzechowych oczu Pottera i zapach jego perfum. Ty chyba wariujesz, Evans. Przestań o nim myśleć, nakazałam sobie w duchu.
     Kiedy McGonagall skończyła mówić o czekających nas egzaminach, poleciła otworzyć książki na jedenastej stronie, przeczytać rozdział o zamianie małych zwierząt w większe i na odwrót, a potem zrobić notatkę. Zajęło nam to dosyć sporo czasu, bo temat był obszerny. W połowie drugiej lekcji, kiedy skończyliśmy zadaną przez nią wcześniej pracę, oznajmiła, że przechodzimy do praktyki. Wszyscy przystali na to z ochotą. Szczególnie Potter i Black, którzy wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Zerknęłam na Lupina, ale ten wzruszył tylko ramionami.
     McGonagall podeszła do szafy i wyjęła z niej duże pudełko, w którym, jak powiedziała, znajdowały się potrzebne nam ślimaki. Jednak nic podobnego w nim nie było. Kiedy otworzyła pudełko, ze środka wyleciała chmara chochlików kornwalijskich, które od razu zaczęły demolować salę.
- Potter! Black! – wrzasnęła zdenerwowana. Jej oczy wyrażały rządzę mordu, ale dwójka Huncwotów nic sobie z tego nie robiła. Siedzieli w ławce i pokładali się ze śmiechu. Nauczycielka wyciągnęła różdżkę, z zamiarem potraktowania latających stworzonek zaklęciem usypiającym.
- Niech pani nie używa… – zaczął Black, ale McGonagall go zignorowała i rzuciła na chochliki odpowiednie zaklęcie. Wbrew oczekiwaniom te wcale się nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie, zaklęcie jeszcze bardziej je pobudziło. – …zaklęcia usypiającego – dokończył Syriusz, a potem padł na ziemię, nie mogąc wytrzymać ze śmiechu.
     Usta McGonagall tworzyły teraz bardzo cienką linię, co świadczyło o tym, że jest naprawdę wściekła. Rzuciła kolejne zaklęcie i chochliki w końcu zniknęły, spadając w postaci ślimaków, co oczywiście wywołało falę wrzasków prawie wszystkich dziewczyn w klasie.
- Black i Potter macie tygodniowy szlaban! – wrzasnęła nauczycielka, kiedy pozbyła się także problemu ślimaków. – I odejmuję każdemu z was po dwadzieścia punktów.
- Chciałem panią ostrzec – odezwał się Black, ale zaraz umilkł.
- Kolejny rok będę się musiała z wami użerać. Nie mam już na was nerwów. Widzimy się dzisiaj o siedemnastej w moim gabinecie – zwróciła się do chłopaków. – A cała klasa napisze na jutro wypracowanie na dwie stopy pergaminu dotyczące zaklęcia, które mieliśmy zacząć dzisiaj przerabiać. Koniec lekcji – dodała i zabrała się za sprzątanie klasy.
     Wszyscy zaczęli w pośpiechu opuszczać salę. Poczekałam, aż dziewczyny się spakują. Wychodząc, Potter puścił do mnie oko, za co został obrzucony przeze mnie wściekłym spojrzeniem. Remus patrzył na to wszystko z lekką satysfakcją, co również mnie zirytowało, więc kiedy Ann i Dor były gotowe, szybko pozbyłam się towarzystwa wszystkich Huncwotów.

~ * ~

     Po lekcjach szybko napisałam karne wypracowanie dla McGonagall, zeszłam do Wielkiej Sali na obiad, który zjadłam w błyskawicznym tempie, wróciłam do wieży, przebrałam się i w ten oto sposób zdążyłam wyrobić się ze wszystkim do siedemnastej, o której to miałam się spotkać z Seanem.
     Spędziliśmy razem miłe trzy godziny, podczas których poszliśmy się przejść na Błonia. Opowiedział mi trochę o sobie, więc ja musiałam się odwdzięczyć tym samym. Wypytał również o nurtującą go sprawę dotyczącą mnie i Pottera. Szczególnie interesowało go to, czy coś nas łączy. Usłyszawszy to pytanie, zbyt szybko zaprzeczyłam. Nie chciałam tego analizować. Nie w tamtym momencie. Po tym mój humor trochę się popsuł. Niezbyt chętnie rozmawiałam na temat mnie i Pottera, więc Whitby w końcu dał mi spokój.
     Sean był naprawdę sympatycznym chłopakiem. Potrafił mnie rozśmieszyć, ale i wysłuchać. Nie męczył mnie swoim towarzystwem jak to było z niektórymi innymi moimi wybrankami. Zdziwiłam się, że aż tak dobrze nam się ze sobą rozmawia. Oczywiście nie posunęliśmy się do niczego więcej i dobrze, bo nie o to mi chodziło. On nie naciskał na mnie, cierpliwie czekał na każdą moją reakcję. Wydawało mi się, że po prostu nie chce mnie spłoszyć, że chce nawiązać ze mną dłuższą znajomość, chociaż ja na chwilę obecną nie planowałam niczego więcej. Trochę mi było głupio z tego powodu, ale jakoś po moim ostatnim związku sprzed wakacji miałam na razie dosyć. Po drugie chciałam z nim trochę poflirtować tylko po to, żeby wkurzyć Pottera. No właśnie, Potter.
     Tutaj sprawa trochę się komplikowała. Do tej pory Rogacz był osobą, której szczerze nie znosiłam. Wszystko, co robił, doprowadzało mnie do szału, walczyliśmy ze sobą zawzięcie, kłócąc się, obrzucając wyzwiskami i tym podobne. Naprawdę działał mi na nerwy. Jednak wczoraj w jednym momencie wszystko się zmieniło. Kiedy podczas pocałunku trzymał mnie w swoich ramionach, czułam, że chcę tam zostać na dłużej. Zapach jego perfum, smak jego ust, spojrzenie, którym obdarzyły mnie jego orzechowe oczy bijące pożądaniem… To wszystko sprawiło, że i ja poczułam dziwną radość i przyjemność z tego, co się stało. Nie chciałam się pogodzić z tą myślą, ale takie były fakty. Czułam się w tamtym momencie bezbronna, pokonana i podatna na wszystko, co chciałby ze mną zrobić. Gdyby mnie wtedy spytał, czy umówię się z nim na randkę, pewnie bez zastanawiania się, wykrzyczałabym śmiertelne dla mnie „tak”.
     Rozmyślając nad tym wszystkim, siedziałam w Pokoju Wspólnym wraz z Remusem, czekając na dziewczyny, które podczas mojej nieobecności poszły się przejść po zamku.
- Ziemia do Lily – głos Lupina wyrwał mnie z moich myśli.
- Co?
- Pytałem, czy chcesz jednak zagrać dzisiaj w te szachy – posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Ahh, wybacz. Zamyśliłam się. Oczywiście, że tak – odparłam, przywołując się do porządku, ale nadal w myślach miałam widok orzechowych oczu Pottera.
- Właśnie widzę. Można wiedzieć, o kim tak usilnie rozmyślasz?
- O nikim – rzekłam zbyt szybko.
- Lily, przyjaźnimy się już szósty rok i znam to twoje nieobecne spojrzenie. No więc?
- Daj mi spokój, Lunio – poprosiłam, rozstawiając swoje piony na planszy.
- Czyli mam rację. Sean? – pokręciłam głową.
- Po co pytasz, skoro dobrze wiesz? – zrewanżowałam się pytaniem.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – speszył się trochę.
- Mam inne odczucie. Co miały znaczyć dzisiejsze pytania przed transmutacją? – wbiłam w niego uporczywe spojrzenie.
- Nic szczególnego. Po prostu…
- Po prostu, co? – nie dawałam za wygraną.
- Przede wszystkim to, co zrobiłaś w zeszłym roku. Zawieszenie broni? Wspólne spacery, rozmowy. Nie powiesz mi, że to nie było i nadal nie jest dziwne. Poza tym wczoraj, jak wróciliście do przedziału patrzyłaś na niego tak… I ta wasza zagadkowa wymiana zdań… Dzisiaj na śniadaniu, kiedy cię zaczepił, zobaczyłem w twoich oczach lekki strach. No i potwierdziłaś moje przypuszczenia na dzisiejszej transmutacji. Prawie cały czas wpatrywałaś się w jego plecy tym swoim wzrokiem – wyjaśnił nieśmiało.
- Co ty sugerujesz, Remus? – uniosłam jedną brew do góry.
- Absolutnie nic. Może tylko to, że chyba jednak w końcu coś do niego poczułaś.
- Zaufaj mi, nic do Pottera nie czułam, nie czuję i nie poczuję.
- Ale…
- Nie ma żadnych ale – powiedziałam zdecydowanie zbyt szybko i zbyt stanowczo, na co Lupin znowu posłał mi litościwe spojrzenie. Skąd on to wszystko wie?
- Mów, co chcesz, ale ja swoje wiem – powiedział i zbił mi wieżę. Posłałam mu jeszcze uważne spojrzenie, ale dałam na razie spokój i skupiłam się na planszy.
     Kiedy skończyliśmy partię, którą oczywiście wygrał Lunatyk, do Pokoju Wspólnego weszli Black, Potter i Pettigrew. Od razu skierowali swoje kroki w naszą stronę.
- Jak tam randka z Whitbym, Evans? – spytał Rogacz, siadając w fotelu obok. Spojrzałam na niego, a jego oczy znowu odebrały mi trochę pewności siebie.
- To nie… – zaczęłam, ale zaraz się opamiętałam. – Cudownie, Potter – powiedziałam słodkim głosem, nie mogąc oderwać od niego oczu. James zrobił trochę niewyraźną minę, a Lupin przejechał ręką po twarzy, co miało wyrażać potępienie dla mojej zagrywki. – Idę spać – oznajmiłam. Uwalniając się od natarczywego spojrzenia Rogacza, wstałam z fotela, pożegnałam się z Remusem i skierowałam swoje kroki na schody do dormitorium.
- Evans! – krzyknął jeszcze Potter. Odwróciłam się automatycznie, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. – Umówisz się ze mną? – spytał z nadzieją, uśmiechając się.
     Już chciałam powiedzieć, że tak, że oczywiście z miłą chęcią się z nim umówię, ale powstrzymałam się.
- Nie – rzekłam więc i wbiegłam na górę.
     Weszłam do łazienki, wzięłam szybką kąpiel, umyłam zęby, przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Zawinęłam się szczelnie kołdrą, życząc dobrej nocy Kate i Miriam i znowu pogrążyłam się w myślach o Potterze i moim życiu. Opanuj się, Evans, nakazałam sobie kolejny raz. Przecież ty go nie znosisz. Nie znoszę? Fakt, nie znoszę. Ale te jego oczy… Z taką ostatnią myślą zasnęłam.

4 komentarze:

  1. Hej!
    Chciałabym podziękować Ci za komentarz pozostawiony pod moją notką, a wszystkie komentarze są u mnie mile widziane :-)
    Co do rozdziału, to Potter oczywiście wspaniały! I to "zaufaj mi, nic do Pottera nie czułam, nie czuję i nie poczuje" od razu kojarzy mi się z małym Harrym :-) Tak jakoś wyszło, że Evans właśnie coś do niego poczuła i dziecko...
    Kocham Remusa w tym rozdziale i darzę go miłością prawdziwą i wieczną. On powinien uczyć wróżbiarstwa w Hogwarcie! Taki mądry, taki inteligentny i taki zdolny do gry w szachy! Kocham <3
    Pozdrawiam serdecznie, życzę jeszcze lepszych postów i kolejnych komentarzy :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepadła. Ona już go kocha. Także pozamiatane. Wystarczył jeden pocałunek, żeby ją zdobyć. Biedna ruda. Ciekawe kiedy przestanie siebie samą okłamywać. Swoją drogą dziwię się, że Rogacz nie chwalił się wszystkim wszem i wobec, że Lily Evans całowała się z nim w pociągu... Nie mogę się doczekać, aż prawda w końcu wyjdzie na jaw. W ogóle Potter nie jest zazdrosny o Seana? Ja na jego miejscu wariowałabym z zazdrości! A on spokojnie pyta się jak minęła jej randka. Ja bym tak nie potrafiła.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Niekoniecznie jeden pocałunek, ponieważ dużo działo się też w 6 klasie, której nie opisałam ;) Będą czasami wzmianki na ten temat. Nie chcę, żeby wyszło na to, że Lily jest aż tak "łatwa" xD W chwili obecnej nie jest w początkowym stadium zakochania. Dużo czasu minie, zanim zaakceptuje ten fakt. Hmm, jeśli dziwi Cię fakt, że Potter nie oznajmiał tego wszystkim to czeka Cię jeszcze wiele niespodzianek. Niestety mam słabość do Rogacza i chociaż nie przepadam za romansami, sama lubię je tworzyć :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Mała Czarna5 lutego 2015 14:46

    Hej :D

    O rany , rany ! Pokonana się czuję ! . Myślałam że nic mnie już nie zaskoczy a tu taka niespodzianka ! . Niegrzeczna panna Evans , tak wzbudzać zazdrość w biednym Rogasiu poprzez flirtowanie z Seanem . Aczkolwiek mam nadzieję że nie będzie z tego nic innego niż przyjaźń bo Lily ma być z Jamesem :-) . Ok idę czytać dalej .

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń