niedziela, 28 grudnia 2014

6. Tylko nie korki z eliksirów cz. II

Witajcie! 
     Przed wami druga część rozdziału o niefortunnej propozycji korepetycji z eliksirów.  Bardzo:
- dziękuję za wszystkie komentarze,
- przepraszam, że notka nie pojawiła się w terminie, ale jak na złość, całe święta byłam odłączona od internetu ;)
     Ze spóźnionymi życzeniami świątecznymi oraz z szybszymi życzeniami noworocznymi, (ponieważ kolejny wpis pojawi się dopiero w styczniu 2015 r.), zapraszam do lektury.

Pozdrawiam
Luthien

P.S. Moim zdaniem reakcja Lily jest trochę przesadzona, biorąc pod uwagę wcześniejszą, poranną propozycję Jamesa i niezbyt jestem zadowolona z takiego rozwiązania, ale już tak mam, że zachwycam się innymi tekstami, a moje własne często mi się nie podobają i rzadko kiedy jestem z nich naprawdę zadowolona. Zresztą, sami oceńcie :)

***

Lily Evans
     Ann, tak jak powiedziała, czekała na mnie pod klasą. Zanim do niej podeszłam, zauważyłam, że jest już z nią także Dorcas. Widocznie nasza rozmowa trwała trochę dłużej niż pięć minut.
     Byłam wściekła. Najchętniej wszystko bym im opowiedziała, ale nie chciałam teraz z nimi rozmawiać, bo obawiałam się, że mogłabym powiedzieć coś, czego bym potem żałowała. Dlaczego on mi to robi? Dlaczego robią mi to wszyscy, których ta sprawa nie dotyczy? Zadawałam sobie milion podobnych pytań, kiedy szłam w stronę dziewczyn. Miał rację, zbyt daleko to wtedy zaszło, ale to nie powód, żeby wykorzystywać ten fakt. Nienawidzę Jamesa, nienawidzę go. I co z tego, że dobrze całuje, jak jest skończonym idiotą? Co ja sobie myślałam wtedy w pociągu? Chciałam się rozpłakać, czułam, jak łzy cisną mi się do oczu, jednak byłam zbyt zła i zdenerwowana. Zależy mu… Prędzej umrę niż uwierzę, w chociaż jedno jego słowo.
- I co? – spytała Ann, gdy byłam na tyle blisko, że mogłam ją usłyszeć.
- Co chciał? – dopytywała się Dorcas. Widocznie moja blond przyjaciółka wszystko już jej opowiedziała.
- Później wam powiem – rzuciłam szybko. – Teraz chcę zostać sama.
- Lily?
- Potem, Ann.
- James? – usłyszałam tym razem głos Dor. 
     Spojrzałam za siebie i zobaczyłam, że Potter także wyszedł już z sali. Rogacz był osobą, której teraz tym bardziej nie chciałam widzieć. Ominęłam więc dziewczyny i biegiem ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Gdzieś w oddali usłyszałam, jak reszta Huncwotów krzyczy na Jamesa, żeby dał sobie spokój. Ja jednak wiedziałam, że Potter pójdzie za mną. Nie wiedziałam, na jakim gruncie się z nim zmierzyć, dlatego będąc już na parterze, w ostatniej chwili postanowiłam, że najlepiej będzie, jeśli udam się na Błonia.
     Tak jak myślałam, James podążał za mną. Po tak długim czasie dobrze znałam jego działania. Jedną z jego bardzo wielu wad było to, że nigdy nie wiedział, kiedy powinien przestać. W sumie mu się nie dziwiłam, bo jako najpopularniejszemu chłopakowi w szkole, zawsze wszystko uchodziło mu na sucho, nawet wtedy, kiedy posuwał się za daleko.
     Tak samo było i tym razem. Gdyby w tej chwili dał mi spokój, oszczędziłabym go, ale on wolał, żeby mu się oberwało, niż potem żałować, że czegoś nie zrobił. Miałam nadzieję, że tym razem będzie bardzo zaskoczony, bo nie zamierzałam mu odpuścić. Byłam wychowana w szacunku do samej siebie, dlatego musiałam go nauczyć, gdzie jest granica żartu, a gdzie bezczelności.
- Lily, zaczekaj! – usłyszałam krzyk Jamesa, a potem poczułam na swoim ramieniu jego dłoń.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam i strąciłam jego rękę.
- Lily, proszę. Wysłu...
- Nie, Potter. Więcej nie będę cię słuchać – przerwałam mu ze złością i przystanęłam pod drzewem. 
- Czemu? – odpowiedział. – To naprawdę nie...
     Nie dałam się nabrać na jego kolejne słowne sztuczki. Miałam dość jego zachowania. Po sześciu latach znajomości, dobrze go znałam i wiedziałam, kiedy kłamie, a kiedy robi coś na pokaz. Jak on w ogóle mógł to zrobić?
- Ty się jeszcze pytasz, Potter? Nie wiem, czy tylko udajesz, czy naprawdę jesteś taki głupi. Nigdy nie wiesz, kiedy skończyć, co? – Coraz trudniej było mi się opanować.
- Lily, daj mi to wyjaśnić – powiedział Rogacz, ale ja nie dałam mu dojść do słowa. Nie chciałam znowu słuchać jego kłamstw.
- Tu nie ma, co wyjaśniać. Zrobiłeś to specjalnie – mówiłam dalej. – Wiedziałeś, że to poskutkuje na profesora Slughorna. Szczególnie po tym incydencie w pociągu....
     Jaka ja jestem głupia, pomyślałam z rozpaczą. Patrzyłam mu teraz prosto w oczy, ale kątem oka widziałam, że kilka osób przygląda się tej scenie z zaciekawieniem. Cholera, po co o tym wspominałam? Nie miałam czasu odetchnąć ani się zastanowić, bo mówiłam dalej.
- Miałeś pewność, że załatwi ci korepetycje ze mną albo coś w tym stylu. Naprawdę chciałam dać ci drugą szansę, ale nie zasługujesz na nią. Nie licz na to, że kiedyś wrócimy do tego, co było, bo dla mnie jesteś skończony.
     James stał i wpatrywał się we mnie z niemałym szokiem i zaskoczeniem na twarzy. W tej chwili nie interesowało mnie to, co teraz o mnie myśli. Zawsze najpierw robił, a potem myślał, jednak tym razem wydawało mi się, że jest inaczej, że dokładnie obmyślił cały plan. Jednego tylko nie przewidział. Mojej reakcji. Ja w sumie też nie, ale przesadził. Po tym wszystkim, co między nami było, znowu potraktował mnie jak pierwszą lepszą dziewczynę, licząc, że dzięki temu wskoczę mu do łóżka. W tej chwili tak naprawdę nie miałam już nic więcej do stracenia. Ciągnęłam więc dalej, bo chciałam załatwić to od razu. Nie zniosłabym kolejnej rozmowy, której, byłam pewna, nie odpuściłby mi.
- Dobrze zrozumiałam twój plan, czy coś przeoczyłam? Jakbyś jeszcze nie zauważył, to nawet nauczyciele są za naszym związkiem, tylko nie ja! – te słowa już wykrzyczałam. Wokół nas zebrała się całkiem spora grupka osób, w tym Huncwoci, kilku nauczycieli, a także Ann i Dorcas, które stały z otwartymi ustami i nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Ślizgoni zaśmiewali się, ale ja nie zwracałam na nich uwagi. Teraz liczyła się tylko moja nienawiść do Jamesa.
- I nie ja to wszystko psuję, bo nie chcę się z tobą umówić, tylko  t y  swoim żałosnym zachowaniem. Więc wybacz, ale nic z tego nie będzie i mam nadzieję, że w końcu to zrozumiesz. Drugi raz nie dam zamydlić sobie oczu.
- Lily, możesz mnie wysłuchać? – spytał James, kiedy na chwilę zamilkłam.
- Nie, to ty mnie posłuchaj. Nienawidzę cię. Nie chcę cię znać, nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego.
     Twarz Rogacza zmieniła się. Wyglądał, jakby właśnie został spoliczkowany i jeszcze nie mógł w to uwierzyć. Mówiłam mu to już milion razy, a jednak na jego twarzy malowało się niedowierzanie i okropny ból. Przez ostatni rok nie powiedziałam mu tego ani razu i myślałam, że już nigdy nie będę musiała mu tego mówić, a jednak się przeliczyłam. Czułam się tak okropnie zraniona, a to uczucie potęgowały jeszcze wspólne wspomnienia.
     Spojrzałam na tłum stojący wokół nas i podobną reakcję (niedowierzania i szoku) zauważyłam także u Huncwotów oraz dziewczyn. Reszta nie zwróciła na to większej uwagi, bo w sumie i tak nie wiedzieli, o co chodzi. Przyglądali się tylko dlatego, że była to jakaś sensacja. To wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Może w tej chwili byłam egoistką, ale naprawdę nie obchodziło mnie to. Chciałam być sama.
- Lily – Rogacz nadal próbował.
- Zostaw mnie, Potter – powiedziałam i ruszyłam w stronę zamku.
- Naprawdę mi na tobie zależy – usłyszałam za plecami jego głos. Zawróciłam i stanęłam na wprost niego, bardzo blisko.
- Może to jest właśnie twój problem – rzekłam i odeszłam. Słyszałam już to i tym razem nie dałam się nabrać, chociaż w głębi serca naprawdę chciałam, żeby mówił prawdę.
     Reszta Huncwotów, szczególnie Black, próbowała coś jeszcze powiedzieć, wstawić się za Jamesem, wytłumaczyć mi wszystko, ale ja nie chciałam tego słuchać. Miałam dość robienia ze mnie idiotki, czułam się upokorzona tym, jak Potter mnie traktował, bo nie byłam „każdą inną”. Nie zastanawiając się już nad niczym, ignorując wszystkich i na nikogo nie patrząc, przepchnęłam się przez ostatni rząd gapiów i pobiegłam do zamku. Nie zatrzymując się, wbiegłam na siódme piętro, szybko rzuciłam hasło Grubej Damie i przelazłam przez dziurę pod portretem.
     Dopiero kiedy wejście się za mną zamknęło i nikt poza mną z niego nie wyszedł, zatrzymałam się. Stałam chwilę, nie mogąc złapać tchu. Gdy oddychałam już w miarę normalnie rozejrzałam się. W Pokoju Wspólnym, mimo ładnej pogody, było kilka osób. Nie chciałam teraz z nikim rozmawiać, byłam zbyt zszokowana, zła, załamana, upokorzona... sama nie wiedziałam, co jeszcze czułam, więc wbiegłam po schodach na górę i chwilę później zatrzasnęłam drzwi do dormitorium. Na szczęście nikogo w nim nie było. Rzuciłam się na łóżko i dopiero wtedy poleciały łzy, które zbierały się już od dłuższego czasu. Ukryłam twarz w poduszce i próbowałam o niczym nie myśleć.

Ann Vick
- James, nie – powiedziałam stanowczo, kiedy już otrząsnęłam się z szoku, po tym, co właśnie usłyszałam i zobaczyłam.
- Ann, do cholery, daj mi spokój. Muszę jej to wyjaśnić bez względu na to, czy będzie mnie chciała słuchać, czy nie.
- Ale nie w tej chwili.
- Właśnie, że w tej.
     Całą szóstką nadal staliśmy na Błoniach. Wszyscy już się rozeszli po awanturze, jaką moja przyjaciółka przed chwilą zgotowała Rogaczowi. Nie miałam zielonego pojęcia, o co chodzi. Szczerze mówiąc, nawet Potter nie wiedział dokładnie, o co poszło. Wiedziałam jednak, że jeśli Rogacz pójdzie do Lily w tej chwili, może się z nią pożegnać na zawsze. Nie wybaczy mu niczego, nawet tego, czego rzekomo nie zrobił. Spojrzałam więc błagalnie na Blacka i Lupina.
- Rogacz, daj jej teraz spokój – powiedział Syriusz. – Wkurzy się jeszcze bardziej, a chyba nie na tym ci zależy. Ona jest wściekła, ty też jesteś zły. Dodaj dwa do dwóch i wyjdzie ci kolejna awantura, której nie odkręcisz.
- A jak duże są szanse na to, że tą uda mi się odkręcić? – spytał Potter zdenerwowany. – Chciałbym zauważyć, że to jest po części twoja wina. Całą lekcję zawracałeś mi głowę, nie dając nic zrobić. Wkurzyłeś mnie i przypominam, że miałeś ze mną nie gadać.
- Racja, ale nie raz olewaliśmy eliksiry Ślimaka i nic nam nie robił. Skąd miałem wiedzieć, że wymyśli coś tak głupiego? Nie moja wina, że jest skończonym idiotą.
- O czym wy mówicie? – wtrącił się Lupin.
- Właśnie.
- Jeśli naprawdę zależy ci na Lily – odezwała się Dor – to może wytłumacz nam wszystko po kolei, co? Jeśli mam ci pomóc, muszę wiedzieć, o co tutaj chodzi.  
- Ale…
- Nie ma żadnego ale, James. Teraz lepiej jej się nie narażaj. Mocno dotknęło ją to, co się stało, co świadczy tylko o tym, że Evans lubi cię bardziej niż myślisz – stwierdził Remus. – Jestem tego pewien.
- Nie masz zbyt dużego wyboru – zauważył Peter. Potter westchnął smutno. Przyjaźniliśmy się, dlatego widząc ten okropny ból w jego oczach oraz rezygnację wypisaną na twarzy, naprawdę zrobiło mi się go żal.
- Dobra, w takim razie chodźmy może na obiad, bo Glizdek będzie potem marudził, że jest głodny.
     Poszliśmy więc do Wielkiej Sali, a kiedy wszyscy już coś przekąsili, Potter zaczął tłumaczyć cały przebieg wydarzeń. Streścił po krótce jego rozmowę z Lily przed obroną i to, co się stało na eliksirach. Po dogłębnej wspólnej analizie nikt już nie miał wątpliwości, że tym razem to moja przyjaciółka się pomyliła. Rogacz nie miał nic wspólnego z głupim pomysłem Slughorna. Sam był nim zaskoczony. Wszystko, co się stało, było raczej winą Blacka, z którym się pokłócił, mimo to Potter wcale nie obarczał go winą. Winił siebie i był naprawdę załamany.
- James, nic nie zrobiłeś. Tym razem to Lily się pomyliła – powiedział Remus. – Ale pozwól jej to przetrawić w spokoju.
- Możliwe, ale miała pełne prawo się wkurzyć. Gdybym nie zawalił wcześniej, nie byłoby sprawy.
- To nie jest twoja wina – rzekłam. – Pomogę ci. Spróbuję jej to jakoś delikatnie wytłumaczyć. Mimo wszystko sądzę, że nie mówiła poważnie, że cię nienawidzi. Zbyt mocno ją to dotknęło, żeby można było powiedzieć, iż wasza znajomość nic dla niej nie znaczyła – stwierdziłam.
- Źle to wszystko rozegrałem – westchnął. – Wiedziałem, że Evans czuje do mnie coś więcej niż sympatię… Cholera, wierzcie mi lub nie, ale mi naprawdę na niej zależy.
- Stary, przestań się mazać – powiedział stanowczo Black. – Spróbujemy z nią pogadać i wszystko wytłumaczyć. Powiem jej, że to moja wina.
- Ale ty na razie daj jej spokój – dodała Dorcas. James skinął głową. Naprawdę wyglądał na załamanego.
- Idę pobiegać – oznajmił i wyszedł z Wielkiej Sali.
- Dotrzymam mu towarzystwa – powiedział Łapa i jego też już nie było. Zostaliśmy we czwórkę.
- Kiepska sprawa – stwierdził Peter.
- Żal mi go – powiedziała Dor. – Widać, że naprawdę mu zależy. W zeszłym roku tak dobrze im szło, ciekawe czemu znowu wszystko popsuli.
- Przecież słyszałaś, co powiedział James – rzekłam.
- Tak, ale nadal wydaje mi się to dziwne.
- Bo oni jeszcze nie dorośli do tego, żeby być razem – zauważyłam. – Wiedziałam, że to się tak skończy, kiedy oznajmili, że sobie odpuszczają. Problem w tym, że zamienili się rolami. Teraz to Lily zachowuje się dziecinnie. Kiedy wczoraj ją o to spytałam, oczywiście wszystkiego się wyparła, ale to przecież widać, że coś jest na rzeczy. Nie powiecie mi, szczególnie ty Dor, że tego nie zauważyliście. Nie będę tego nazywać miłością, czy zauroczeniem, bo uważam, że to jeszcze nie ten etap, ale jako jej przyjaciółka twierdzę, że on ją po prostu fascynuje, jest inny niż reszta, z którą do tej pory miała do czynienia. Czuje do niego przywiązanie, licząc na coś więcej, inaczej nie zależałoby jej tak bardzo na tym, by uwierzyć w to, że Rogacz się zmienił.
     W sumie to, co powiedziałam, miało jakiś sens. Naprawdę od dawna święcie wierzyłam w to, że inaczej niż związkiem, ich relacje skończyć się nie mogą. Widziałam to w zachowaniu i oczach mojej przyjaciółki. Co mogłam jednak zrobić? Może i było to dziwne, ale wierzyłam w słowa Pottera. Zmienił się i to była oznaka, że naprawdę mu zależy. Jeśli w całej tej sprawie miałam odegrać jakąś rolę to na pewno nie będę znowu stała po jednej stronie, bo tym razem są dwie godne siebie.
- Masz rację – powiedziała w końcu Dor.
- Tylko nie za bardzo wiemy, co możemy z tym zrobić – dodał Lupin.
- Może jeśli wszyscy spróbujemy przekonać ją do tej właściwej wersji, w końcu uwierzy – zaproponował Glizdogon.
- Możemy spróbować, jednak wątpię, że da to jakiś efekt. Znam ją i wiem, jaka jest.
- I tak nie mamy lepszego pomysłu.
- Zawsze możemy nie wtrącać się w ogóle. Wiecie, że tego nie lubię – rzekła Dorcas. – Uważam, że lepiej byłoby, gdybyśmy nakłonili ją chociaż do wysłuchania Jamesa, nie narzucając jej własnego zdania.
- Możliwe, ale nie sądzisz chyba, że po tym wszystkim się na to zgodzi. Nie chce znowu zostać zraniona.

Lily Evans
     Nie wiem, jak długo tak leżałam. Mimo moich usilnych starań żeby tego nie robić, przypominałam sobie wszystkie sprzeczki i kłótnie z Potterem, po których byłam tak wściekła, że nie mogłam nawet płakać oraz miłe chwile, które spędziliśmy razem w zeszłym roku.  Teraz płakałam i nadrabiałam te wszystkie zaległości.
     Po jakimś czasie usłyszałam, jak zegar wybija godzinę siedemnastą. Chwilę później drzwi do dormitorium uchyliły się cicho i poczułam, jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
- Lily – zaraz potem usłyszałam delikatny głos Ann. – Może pójdziesz z nami do Skrzydła Szpitalnego? Pani Pomfrey da ci coś na uspokojenie.
     Nie chciałam nic na uspokojenie, nie chciałam okazać się słaba. Nie chciałam dać tej satysfakcji Jamesowi. Nie chciałam, aby wszyscy ciągle się mną zajmowali i mówili mi, co mam robić, bo miałam tego dość. Sama wiedziałam, co powinnam zrobić, a w tej chwili nie miałam ochoty pokazywać się nikomu.
     Podniosłam jednak głowę i spojrzałam na Ann. Zauważyłam, że przyszła sama. Jej wyraz twarzy wskazywał na to, że wie, co się stało. Pewnie rozmawiała już z Potterem i złożyła wszystko w całość. Chciała jednak uzyskać moje potwierdzenie, ale o nic nie zapytała, a ja dziękowałam jej za to całym sercem. 
     Już chciałam pokręcić głową i powiedzieć, że nic mi nie jest, ale ona była szybsza.
- Przede mną nie musisz udawać, Lily – zaczęła. – Nie musisz udawać silnej. Przecież każdy ma jakieś swoje granice.
     Usiadła na moim łóżku i przytuliła mnie. Siedziałyśmy tak przez jakiś czas w ciszy. Ann pozwoliła mi się wypłakać. Kochałam ją za to. Właśnie teraz jej potrzebowałam, a ona nie pytając o szczegóły, była przy mnie i jak zwykle miała rację. Miałam swoje granice, które do tej pory dzielnie zwalczały ataki Jamesa, ale tym razem sobie nie poradziły. Nie wiedziałam jednak czy były już za słabe, czy tym razem atak był zbyt silny, a może chodziło jeszcze o coś innego. Nie zdążyłam się nad tym porządnie zastanowić, bo wyczerpana wkrótce zasnęłam. 

~ * ~

     Kiedy się obudziłam, było wpół do ósmej. Zrobiło mi się zimno, więc przebrałam się w jeansy i sweter, opatuliłam kocem i zeszłam na dół, usiąść przed kominkiem. O dziwo, w Pokoju Wspólnym nie było nikogo. Wszyscy zapewne byli na kolacji. Myśląc o tym, zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłam nic od czasu lunchu. Byłam głodna, ale nie miałam tyle sił, by zejść na dół do Wielkiej Sali. Cieszyłam się tą chwilą samotności, zastanawiając się, czy wieści już się rozeszły po całej szkole. To był właśnie jeden z minusów hogwarckiej społeczności – kilka minut po jakimś „ważnym” wydarzeniu, wiedziała o tym cała szkoła. Myślałam nad tym, przeklinając samą siebie. Nie byłam jednak jeszcze gotowa na analizowanie tego, co wydarzyło się te parę godzin temu.
     Siedziałam tak z piętnaście minut i posiedziałabym jeszcze dłużej, ale w pewnej chwili usłyszałam, że ktoś wchodzi do Pokoju Wspólnego. Obróciłam głowę w chwili, kiedy do środka weszli Huncwoci. Zobaczywszy mnie, zatrzymali się. Remus i Syriusz mieli skupione miny. Na twarzy Petera malował się strach, natomiast u Pottera nie mogłam wyczytać kompletnie nic. Liczyłam na jakiś ruch z ich strony, ale oni stali dalej. Musiałam więc sama podjąć inicjatywę. Wstałam z fotela i traktując ich jak powietrze, skierowałam się w stronę schodów do dormitorium.
- James, nie – usłyszałam głos Lupina. Sekundę później ktoś mocno mnie chwycił i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Stałam teraz przed Potterem. Odwróciłam od niego wzrok i patrzyłam na obraz, wiszący nad komodą.
- Lily, błagam cię, musisz mnie wysłuchać. To nie było tak, jak myślisz.
- James – zmusiłam się, żeby wymówić jego imię, ale nadal patrzyłam w bok. – Nie mamy o czym rozmawiać. Co więcej,  n i e   c h c ę  z tobą rozmawiać.
     Odwróciłam się i poszłam dalej. Już stawiałam stopę na pierwszym stopniu, kiedy on znowu się odezwał.
- To nie miało nic wspólnego z tobą. To był przypadek, na lekcji pokłóciliśmy się z Syriuszem i to była jego wina, że wyszło, jak wyszło.
- Przyznaję, że było tak, jak mówi Rogacz – wtrącił Łapa stanowczo.
- Nie wiedziałem, że Slughorn zaproponuje coś takiego – dodał Potter. – Byłem zaskoczony tak samo jak ty. – Cofnęłam się i obróciłam do niego, tym razem patrząc mu w oczy.
- Nie wierzę ci – powiedziałam, chociaż zastanowiłam się, czy naprawdę nie było tak, jak mówili chłopacy. Sama widziałam, że przez całą lekcję dyskutowali o czymś zawzięcie. Mimo wszystko straciłam już cierpliwość i nadzieję. Miałam gdzieś, jaka wersja była prawdziwa. Tak czy inaczej znowu ja oberwałam. – Gdybyśmy się wtedy nie całowali, Slughorn by nas nie przyłapał i nie byłoby tego całego zamieszania – zauważyłam, obarczając całą winą Jamesa.
     Kiedy wspomniałam o pocałunku w pociągu, reszta Huncwotów głęboko wciągnęła powietrze i spojrzała na nas zdezorientowana. Na twarzy Remusa pojawił się lekki uśmiech.
- Nie powiedziałeś im? – spytałam zaskoczona. – Nie powiedziałeś swoim najlepszym kumplom, że się ze mną całowałeś?
- Chciałem być wobec ciebie fair. Chciałem powiedzieć ci o tym przed obroną, ale mnie zbyłaś, spiesząc się na lekcję! – wyjaśnił. Przypomniałam sobie tamtą rozmowę. Fakt, Potter próbował mi coś jeszcze powiedzieć, ale nie chciałam go słuchać. Nie sądziłam, że mogło chodzić o to.
- Myślałam, że nie macie przed sobą tajemnic. Może jednak masz jakieś sumienie – dodałam po chwili namysłu.
- Lily, to, co się dzisiaj stało, to naprawdę był wypadek...
- Nawet jeżeli, to i tak spowodowany z twojej winy. Slughorn jest idiotą i wątpię, że wymyśliłby coś takiego, gdyby nas wtedy nie przyłapał.
- To nie była tylko i wyłącznie moja wina – zauważył. – Zależy mi na tobie – Rogacz próbował się jeszcze ratować, ale miałam to gdzieś. Okłamał mnie już tyle razy, że mu nie wierzyłam. Zmarnował szansę.
- W takim razie masz problem. I błagam cię, oszczędź mi tych swoich chorych wyjaśnień. Byłabym też wdzięczna, gdybyś zostawił mnie w spokoju.
- Nie zrobię tego – odparł.
- Twój błąd – powiedziałam i wbiegłam po schodach na górę.
     Będąc bezpieczna w pustym dormitorium, oparłam się o ścianę i złapałam za głowę. Naprawdę miałam już dość kłamstw Pottera. To, że mu na mnie niby zależy, jak widać, było tylko jego kolejnym zagraniem. Chciał mnie wziąć na litość, ale ja nie miałam zamiaru nadal grać w tą jego grę. Zakończyliśmy ją wraz z jego ostatnim listem.
     Zwinęłam się pod kołdrą i znowu poczułam łzy w oczach. Chciałam mu uwierzyć, ale nie potrafiłam.

~ * ~

     Kiedy kolejny raz tego dnia się obudziłam, była północ. Wszystkie dziewczyny spały. Przekręciłam się na bok i zauważyłam talerz z jedzeniem na moim stoliczku nocnym. Obok leżała karteczka z napisem: Pewnie jesteś głodna. Ann.
     Wyszłam z łóżka, założyłam szlafrok, wzięłam do ręki tosta i usiadłam na kanapie pod oknem. Jedząc, wpatrywałam się w ciemną noc oświetloną tylko blaskiem księżyca. Zastanawiałam się, dlaczego James nie powiedział kolegom o pocałunku ze mną. Czemu chciał to zachować dla siebie? Bycie „fair” nie łączyło się z jego nazwiskiem, więc szukałam innego wytłumaczenia. A czemu ty, Lily Evans, chciałaś zachować to w sekrecie i nie mówić o tym nawet przyjaciółkom?, pomyślałam i znowu się rozpłakałam. 
     Nie wiem, jak długo już tam siedziałam, kiedy podeszła do mnie Ann.
- Czemu nie śpisz? – spytałam szeptem.
- Nie mogę zasnąć, wiedząc, że coś ci jest – odparła.
     Nic nie odpowiedziałam. Czułam się niezręcznie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie wiedziałam, co chciałam, a co mogłam jej powiedzieć. Ann usiadła koło mnie. Zapadła cisza, żadna z nas się nie odezwała. Żadna z nas nie spoglądała na drugą.
- Przepraszam – powiedziałam w końcu. Ann przekręciła głowę. – Już naprawdę nie wiem, co mam robić. Potter doprowadza mnie do szału, bawi się moim kosztem, nie liczy z moimi uczuciami, traktuje mnie jak każdą inną dziewczynę, jaką miał do tej pory, a ja nie jestem taka jak one. – Ann nadal nic nie mówiła. Czekała, aż sama wszystko opowiem, jeśli będę chciała. Nie naciskała. – To wszystko jego wina.
     Siedziałyśmy tak bardzo długo, bynajmniej tak mi się wydawało. Opowiedziałam jej wszystko, co mnie gryzło, niepokoiło. Wszystko czego się bałam i obawiałam. Pominęłam tylko pocałunek w pociągu, który szczerze mówiąc, był do tej pory najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała ze strony Jamesa. Nawet w porównaniu do tego, co było między nami przed wakacjami. Nie wiem wprawdzie, dlaczego to zrobiłam, bo wcześniej powiedziałam o tym Huncwotom. W takim razie co mnie teraz powstrzymało? Nie wiedziałam.
- A najgorsze jest to – zakończyłam, – że potrafi rzucać uczuciami jak zwykłymi słowami.
- To znaczy? – spytała Ann, pierwszy raz się odzywając.
- Mówi, że mu na mnie zależy, chociaż pewnie powiedział to dzisiaj pięciu innym dziewczynom.
- Wiesz co... – zaczęła Ann. – Myślę, że to może być... Jest... – nie wiedziała, jak zakończyć zdanie. Spojrzałam na nią pytająco, a ona westchnęła. – Razem z Dorcas słyszałyśmy, jak James powiedział to na Błoniach, a potem rozmawiałyśmy z nim i pozostałymi Huncwotami. Przedyskutowałyśmy to także we dwójkę, rozważając wiele opcji i... – Czekałam na to, co chciała powiedzieć, ale się bała. – Obie doszłyśmy do wniosku, że to akurat może być, a właściwie jest, prawda.
     Jej wypowiedź mnie zszokowała. Chciałam, żeby tak było, ale nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że Jamesowi naprawdę może na mnie zależeć, a już tym bardziej, że moje przyjaciółki w takiej sytuacji staną po jego stronie.
- Wątpię – powiedziałam z niechęcią. – On jeszcze nigdy nie...
- Daj mi skończyć – poprosiła Ann. – Dokładnie to przeanalizowałyśmy i doszłyśmy do wniosku, że James naprawdę się zmienił. Może ty tego nie zauważyłaś, bo ciągle się z nim tylko kłócisz albo zauważyłaś, ale nie chcesz w to uwierzyć, ale my, jako osoby postronne, uważnie was obserwowałyśmy. Nie oceniasz go obiektywnie, ale Lily, on się naprawdę zmienił, więc nie możesz go obarczać kłamstwem w związku z tym jego głupim listem. Tak, Potter powiedział nam o nim – wyjaśniła Ann, widząc moje zaskoczenie. – Poza tym nie widziałaś, jaką miał dzisiaj minę, kiedy go zbyłaś na Błoniach. Rozmawiałyśmy z nim podczas obiadu. Wtedy też powiedział nam wszystko o tym, co się stało u Slughorna.
- Doprawdy? Was też poczęstował bajeczką, że to był tylko wypadek, że pokłócili się z Blackiem, a ja jak zwykle oberwałam przypadkiem?
- Tak – odparła Ann, zaskoczona, że wiem o tym wszystkim. – Rozmawiałaś z nim? – Skinęłam głową.
- Po kolacji – powiedziałam.
- Aha. W każdym bądź razie Syriusz potwierdził jego wersję.
- Naprawdę mało mnie to obchodzi. Mógł to zrobić na jego prośbę.
- Lily, zawsze po jakimś czasie mu odpuszczasz, a teraz, kiedy naprawdę na to zasługuje, nie chcesz tego zrobić.
- Ann, o co ci chodzi? Już postanowiłam i nie zmienię zdania. Dziwię się tylko, że wy tak szybko to zrobiłyście.
- Lily, to nie jest tak jak...
- Tak jak myślę? Zbyt dużo razy już to dzisiaj słyszałam.
- Jemu naprawdę na tobie zależy!
- Byłaś niechętna, kiedy Dor powiedziała ci o Syriuszu, a na bajki Pottera od razu dałaś się nabrać.
     Ann nie spodziewała się takiej odpowiedzi, dlatego nie odezwała się od razu.
- Wiem, że okłamał cię już tyle razy, że mu nie wierzysz, ale jednak wcześniej dałaś mu szansę. Zaufałaś mu i cieszyłaś się, kiedy ją wykorzystał – powiedziała po chwili.
- To był błąd – rzekłam. – Jego kolejna runda w grze, w którą ze mną gra.
- Dobra, rozumiem, że stracił twoje zaufanie, ale nie rozumiem, czemu nie ufasz moim słowom – odparła trochę poirytowana.
- Może dlatego, że są to słowa Jamesa, a nie twoje.
- Ok – westchnęła. – Twój wybór. Ja nie chcę się z tobą kłócić. Ostrzegam cię jednak, że Potter i tak nie odpuści, bo naprawdę mu na tobie zależy, a ja mu wierzę. 
- Nie chcę o tym rozmawiać. – Tymi słowami zakończyłam dyskusję.
     Zapadła cisza.
- Lily – powiedziała Ann po chwili, ale czułam, że przychodzi jej to z trudem. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie popieram twojej decyzji, ale cokolwiek postanowisz, postaram się pomóc.
     Nic na to nie odpowiedziałam, tylko rzuciłam jej się na szyję, a ona poklepała mnie po plecach.
- Chodźmy spać. Może jak się z tym prześpisz, zmienisz punkt widzenia – powiedziała po chwili i zaciągnęła mnie do łóżka. Wątpiłam w jej nadzieje, ale byłam naprawdę zmęczona, więc z chęcią przystałam na jej propozycję.

piątek, 19 grudnia 2014

5. Tylko nie korki z eliksirów cz. I

Witajcie.
     Przed wami kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam do czytania i dziękuję za wszystkie komentarze.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
     Rano obudziła mnie Dorcas.
- Wstawaj – powiedziała, rozsuwając z rozmachem zasłony przy moim łóżku. – Twój Romeo czeka na ciebie na dole – poinformowała mnie.
     No tak, pomyślałam. Już ostatnio zauważyłam, że Dor zaczęła spędzać z Huncwotami jeszcze więcej czasu. Od pierwszego dnia szkoły obserwowałam ją uważnie, a znając ją dobrze, bez problemu zauważyłam, że moja ciemnowłosa przyjaciółka chyba naprawdę zakochała się w Syriuszu. Wiedziałam dość dużo o podbojach miłosnych Pottera i Blacka, dlatego martwiłam się, że Łapa wykorzysta ją tak, jak inne dziewczyny. Z drugiej strony znałam ją i kto jak kto, ale ona nie da się traktować jak „każda inna”, tego byłam pewna. Uważałam, że jeśli Syriusz ma się ustatkować, to Dorcas będzie dla niego odpowiednia. Doszedłszy do takich właśnie wniosków, postanowiłam, że nie będę się wtrącać ani odradzać jej angażowania się w związek z Łapą. Miała swój rozum i własną wolę. Poza tym miałam na głowie ważniejsze sprawy. Tak właściwie to jedną i ciągle wiązała się z tym samym nazwiskiem. Potter. Jeszcze dosyć niedawno dodałabym przydomek „znienawidzony”, ale teraz nie pasował. A jaki pasował? Wolałam nie wypowiadać go nawet w myślach.
     Usiadłam na łóżku. Spojrzałam na nią zmrużonymi oczami, bo oślepiły mnie promienie słoneczne, które wpuściła do mojego buduaru, kiedy odsunęła zasłony.
- I po to mnie budzisz? – spytałam niezbyt uprzejmie, gdy moje oczy przywykły już do światła dziennego. – Żeby od razu popsuć mi dzień? – skrzywiłam się.
- Hej, nie wiem, o co waszej dwójce znowu chodzi. Nie pytam, bo wtedy zbywasz mnie jeszcze brutalniej, ale tym razem sobie daruj, co? Przez ostatnie dwadzieścia minut wysłuchiwałam jego marudzenia, więc musisz mi wybaczyć. – Dwadzieścia minut? I tak długo wytrzymała, słuchając paplaniny Pottera, a mogę się założyć, że reszta Huncwotów też nie próżnowała. Dobrze wiedziałam, jak irytująca i denerwująca może być ta czwórka, więc musiałam być wyrozumiała.
- Masz rację, wybacz. Nie powinnam na ciebie naskakiwać. Po prostu… Ech, nie ważne – rzekłam.
- Po prostu ktoś tu zaczyna kogoś za bardzo lubić – stwierdziła Dor. Już otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale mi nie dała, zaskakując mnie zmianą tematu. – A tak swoją drogą, nie wiem, jak ty z nim wytrzymujesz – dodała po chwili, siadając na brzegu mojego łóżka.
- Nie jest to proste – przyznałam – ale już się do tego przyzwyczaiłam.
- Czy współczucie będzie dobrym wyjściem? – skinęłam głową. – W takim razie naprawdę ci współczuję i muszę przyznać rację, że Potter to jednak idiota.
- Taa – potwierdziłam, chociaż nie wiedziałam, czym Rogacz nagrabił sobie u Dorcas. Byłam jednak ciekawa, jak rozwija się sprawa z Łapą. Powiedziałam więc – Nie wydaje ci się, że Syriusz zachowuje się ostatnio jakoś inaczej? – zmieniłam temat, co w sumie było małym błędem.
- Lily – Dor spojrzała na mnie z politowaniem – przecież dobrze wiem, o co ci chodzi. Nie możesz spytać mnie o to wprost?
- O czym ty...? – próbowałam udawać głupią, ale ten numer u mojej przyjaciółki prawie nigdy nie przechodził. Westchnęłam. – Dobra, w takim razie spytam wprost, co jest między tobą a Syriuszem?
- Nic – odparła szybko. – Na razie nic – dodała po chwili namysłu.
- A konkretniej? – nie dawałam za wygraną.
- Po prostu mi się podoba – powiedziała, a ja uśmiechnęłam się z satysfakcją. – Wiem, że tyle razy go krytykowałam i w ogóle, ale coś mnie w nim intryguje. Oczywiście nie liczę na to, że Black od razu się dla mnie zmieni, ale...
- Wiesz co, trochę nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że jeżeli tak ci na tym zależy, to spróbuj. Znam cię i wiem, że nie dasz sobą pomiatać, a jeżeli Łapa potraktuje cię źle, to na pewno na zawsze to zapamięta. – Dorcas zaśmiała się. – Tylko poczekaj, aż on sam zacznie się o ciebie starać, bo inaczej wyjdziesz na desperatkę.
- Dzięki za szczerość – burknęła. – Ale masz rację – odparła. – Tak chyba powinnam to rozegrać. Kurczę, aż mi głupio. Zawsze myślałam, że nie będę miała nic wspólnego z Huncwotami, że to ty pierwsza zejdziesz się z Jamesem. Pasujecie do siebie.
- Ile jeszcze razy masz zamiar wałkować ten temat? Prędzej stanę się gumochłonem, niż umówię z Potterem. Dor, chcę żebyś była szczęśliwa. To mi wystarczy.
- A ty?
- A ja sobie poradzę. Naprawdę – dodałam, widząc jej pełną sprzeciwu minę. Wiedziałam, że się o mnie martwi, ale wiedziałam także, że kiedy zawiesiłam z Jamesem broń, ona, a także Ann, wydały swój werdykt, chociaż próbowały się z tym kryć. Ja natomiast nie miałam zamiaru, dawać im tej satysfakcji, mimo tego, że na widok oczu Rogacza mój rozum zaczynał odmawiać mi posłuszeństwa.
- Dzięki, Lily – Dor rzuciła mi się na szyję, a ja poklepałam ją po plecach.
- Jeśli już o nich mowa...
- Właśnie – przerwała mi – zbieraj się – powiedziała i wskazała na zegarek. Cholera, było już strasznie późno. Wyskoczyłam z łóżka. Poszukałam w kufrze jakichś ubrań i szaty i pobiegłam do łazienki. Kilka minut później zarzuciłam torbę na ramię i byłam gotowa do wyjścia.
     Dzisiaj zaczynałam od dwóch godzin zaklęć z profesorem Flitwickiem, potem czekała mnie podwójna lekcja obrony przed czarną magią i na sam koniec również dwie godziny eliksirów. Mimo, iż lubiłam ten ostatni przedmiot i byłam z niego najlepsza w klasie, nie miałam dzisiaj ochoty na bawienie się w małego alchemika.

~ * ~

- Gdzie jest Ann? – spytałam, kiedy schodziłyśmy po schodach do Pokoju Wspólnego.
- Na dole. Kiedy ich zostawiałam, kłóciła się z Syriuszem o to, że tym razem nie uda mu się obronić wszystkich strzałów na eliminacjach do drużyny quidditcha.
     Przewróciłam oczami. Ann uwielbiała droczyć się z Huncwotami, a oni chętnie wchodzili z nią w zakłady, które przeważnie przegrywali. Jeśli jednak chodziło o quidditcha, byłam pewna, że tym razem to Ann przegra, bo Syriusz, który do tej pory grał na pozycji obrońcy, na eliminacjach do drużyny był niepokonany. Nie pamiętam, by kiedykolwiek zdarzyło się tak, że wpuścił jakiegoś gola. Myśląc nad tym, w końcu coś załapałam. Przecież w zeszłym roku nasz kapitan drużyny ukończył Hogwart...
- Dor? – spytałam z namysłem – wiesz może, kto jest nowym… – Nie zdążyłam dokończyć pytania, bo właśnie znalazłyśmy się w Pokoju Wspólnym. Dorcas jednak wiedziała, o co chciałam zapytać, bo spojrzała na mnie, a potem na Jamesa i znowu na mnie. Nagle części układanki złożyły się w całość. Nie byłam jednak pewna, czy chcę się dowiedzieć, jaki obrazek się na niej kryje. Dlaczego akurat on? Czemu to nie mógł być choćby Black?, zastanowiłam się szybko.
     Zeszłam z ostatniego schodka i spojrzałam w stronę, skąd dochodziła najgłośniejsza kłótnia, w której rozpoznałam głosy Ann i Syriusza. Zrobiłam krok w tamtą stronę, ale w tej chwili, na mój widok, James zerwał się z fotela, na którym siedział obok Łapy i Remusa i podbiegł do mnie.
- Cześć – powiedział. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech. Nie odpowiedziałam. Próbując nie patrzyć mu w oczy, które były moim słabym punktem, jasno dałam mu do zrozumienia, żeby przeszedł do rzeczy.
- To ja was może zostawię – odezwała się Dorcas. – Idę wspomóc Ann – uśmiechnęła się i puściła do mnie oko.
- Jasne – odparłam zrezygnowana. Wykiwała mnie, pomyślałam zirytowana.
     Kiedy Dor była na tyle daleko, że nie mogła mnie usłyszeć, powiedziałam:
- Mógłbyś przestać wykorzystywać moje przyjaciółki? Jeśli już musisz mnie nękać, to rób to sam, a nie za pośrednictwem innych.
     Dopiero co wstałam z łóżka, a Potter już mnie wkurzył. Marzyłam o chwili spokoju. Najchętniej spędziłabym cały dzisiejszy dzień w bibliotece, zagłębiona w jakiejś ciekawej lekturze. Na szczęście dzisiaj był piątek, więc moje marzenie miało się wkrótce spełnić. Ta myśl na chwilę poprawiła mi humor. Na chwilę, bo Rogacz zaraz miał mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
- Jeśli tak wolisz...
- Wolałabym, żebyś całkowicie dał mi spokój, ale jeżeli nie potrafisz tego dokonać, to chociaż nie wysługuj się innymi. A teraz może byś mnie oświecił, co było aż tak ważnego, że przez dwadzieścia minut męczyłeś Dorcas.
- Umówisz się ze mną? – spytał Potter, a ja zrobiłam zaskoczoną minę.
- Żartujesz, prawda? Nie powiesz mi, że dlatego Dor musiała cię wysłuchiwać przez tak długi czas. Podziwiam ją, że w ogóle tyle wytrzymała.
- Nie mogę potwierdzić twoich przypuszczeń, jednak nadarzyła się okazja i warto było spróbować.
- Jesteś walnięty – stwierdziłam.
     Byłam naprawdę zła. Chcąc nie chcąc wróciliśmy do naszych relacji z piątej klasy, co niezbyt mi się podobało. Cały czas miałam nadzieję, że James znowu w końcu odpuści, ale nie robił tego. Nie wiem, czy kłamał w tamtym liście, czy znowu chciał zdobyć przewagę, czy może to po prostu ja zabezpieczałam się w ten sposób. Ukrywałam uczucia, zawsze byłam silna i nie chciałam, by wiedział, jak bardzo zraniło mnie jego kłamstwo. Opcji było wiele.
- No cóż, przykro mi, że masz o mnie takie złe zdanie – James już się nie uśmiechał. W jego orzechowych oczach widziałam smutek. Zrobiło mi się go żal, ale udało mi się oprzeć temu uczuciu. Rogacz patrzył na mnie chwilę, a potem spytał – No, więc jak będzie?
- Co jak będzie? – nie wiedziałam, o co mu chodzi. Męczyła mnie już ta rozmowa.
- Umówisz się ze mną?
- Wybij to sobie z głowy – powiedziałam, trochę już zniecierpliwiona. – Mógłbyś jednak przejść to pierwotnego tematu naszej rozmowy, który nie został tu jeszcze poruszony? – spytałam z ironią.
- Jak sobie życzysz – odparł, obdarzając mnie wymuszonym uśmiechem. – Nie wiem czy już wiesz, że jestem nowym kapitanem drużyny quidditcha.
     Quidditch, gra czarodziejów, która zawsze dawała mi tyle radości. Razem z Ann i Seamusem grałam na pozycji ścigającego. Jednak w tym roku całkiem o tym zapomniałam. Dodatkowo nie uśmiechało mi się to, że James był nowym kapitanem. Nie wiedziałam więc, co na to odpowiedzieć.
- Coś mi się obiło o uszy – powiedziałam powoli. – Ale nie rozumiem, po co mnie o tym informujesz osobiście.
- Bo mam dla ciebie propozycję.
- Mianowicie? – spytałam.
- Powiem tak, może to głupi pomysł, ale w tym roku zrobię eliminacje nawet na obsadzone stanowiska. Może wprowadzi to świeży powiew, może nie, ale chcę zobaczyć, jak dajecie z siebie wszystko, mając świadomość, że mogę was nie przyjąć czy po prostu wyrzucić. Na jedno wychodzi.
- Rozumiem – rzekłam niepewna, do czego zmierza. – Myślę, że to nawet dobry pomysł – przyznałam.
- Dzięki – odparł. – No więc w związku z tym… – uniosłam brwi w geście pytania. – Wezmę cię do drużyny bez eliminacji, jeśli się ze mną umówisz i w końcu powiesz, o co ci do cholery chodzi.
    Jego odpowiedź mnie zaskoczyła i strasznie zdenerwowała. Nawet więcej niż zdenerwowała. Byłam po prostu wściekła. Co on sobie myślał? Ta propozycja była przeze mnie nie do przyjęcia.
- Jesteś niemożliwy. Moja odpowiedź brzmi oczywiście: nie i zrozum to w końcu. Wcześniej coś się zmieniło, ale teraz znowu wróciło do normy i może to lepiej dla nas obojga – stwierdziłam. – Jak widać twoja głupota, chamstwo i ignorancja nie znają granic. Poza tym nie myślałeś chyba, że będę się wkupywać do drużyny przez „bardzo bliską znajomość kapitana”. Jeśli chcesz, to mnie wyrzuć, ale nie zmieni to faktu, że twoja propozycja jest dla mnie oburzająca i hańbiąca mój honor. Mam zamiar pozostać na mojej pozycji dzięki u m i e j ę t n o ś c i o m, a nie przez łóżko kapitana.
- Ja tego nie powiedziałem – wtrącił się James.
- Dobrze wiesz, o co mi chodziło! – wrzasnęłam. Byłam naprawdę oburzona. Jak on mógł w ogóle coś takiego wymyślić? Żeby się ze mną umówić, posuwał się do coraz bardziej rozpaczliwych sposobów.
- Rozumiem – powiedział Potter.
- Nie, nic nie rozumiesz. Jesteś egoistą, który nie przejmuje się uczuciami innych. Nie pierwszy raz zresztą i nie ostatni. – Wyminęłam go, nie mówiąc nic więcej i poszłam do wyjścia. W oczach miałam łzy. Pokładałam w nim jeszcze nadzieję, a on właśnie ją sobie odebrał.
- Lily! – usłyszałam za plecami krzyk Pottera, ale zignorowałam go. Wyszłam przez dziurę pod portretem i skierowałam się do Wielkiej Sali na śniadanie. Dziewczyny dogoniły mnie dopiero na schodach.

~ * ~

     Kiedy usiadłyśmy na swoich miejscach Dorcas oświadczyła Ann, że ma zamiar spróbować z Syriuszem. Ta zaniemówiła zaskoczona, a potem zaczęła tłumaczyć jej, że lepiej by było, gdyby jednak go sobie odpuściła. Dor spojrzała na mnie błagalnie, więc musiałam przedstawić naszej blond przyjaciółce argumenty, które pod jej nieobecność omówiłyśmy rano.
- Mam nadzieję, że Black ma więcej honoru i rozumu niż Potter, bo inaczej nie wróżę ci z nim przyszłości – dodałam na koniec. Nie chciałam tego mówić, ale nadal byłam wkurzona na Rogacza.
- O czym ty mówisz? – spytała Dor, a ja opowiedziałam dziewczynom moją rozmowę z Jamesem.
- Żartujesz? – Ann nie mogła uwierzyć w to, co właśnie powiedziałam. Obie patrzyły teraz na mnie z niedowierzaniem, ale byłam pewna, że widziały, iż uderzyło mnie to bardziej, niż powinno.
- Nie, tak dokładnie powiedział, a ja myślałam, że go zabiję na miejscu. On jest jakiś nienormalny. Ma nierówno pod sufitem...
- O kim mówicie? – spytał Remus, siadając na przeciwko nas. Reszta Huncwotów dołączyła do niego. Nie wiedziałam, ile usłyszeli z naszej rozmowy.
- Tak sobie gadamy – odparła Dorcas z grzeczności, bo ja zbyłam jego pytanie.
     Potter jak zwykle usiadł na wprost mnie. Nie mogłam znieść jego spojrzenia, więc zajęłam się śniadaniem, które już mi wystygło. Ale i to mi nie szło.
     W pewnej chwili do naszej siódemki podeszła McGonagall i zwróciła się do Rogacza.
- Potter, zgłosiło się już około trzydziestu kandydatów do drużyny – oznajmiła. – Przyjdź do mnie po lekcjach, to dam ci pełną listę, jednak ogłoś to dodatkowo w waszym Pokoju Wspólnym, bo może nie wszyscy się jeszcze zapisali.
- Dobrze, pani profesor. Będę pamiętał – odpowiedział z uśmiechem. Na dzisiaj temat quidditcha był dla mnie zakończony. Powiedziałam więc „Dzień dobry, pani profesor” i wraz z dziewczynami wyszłam z Wielkiej Sali.
- Lily? – odezwała się niepewnie Ann, kiedy szłyśmy na zaklęcia. Nie odpowiedziałam, przeczuwając, że jej pytanie mi się nie spodoba. – Wiem, że nie chcesz o tym gadać, ale mogłabyś mnie w końcu oświecić i powiedzieć, co się stało w wakacje, że znowu z Jamesem drzecie koty? Nie chcę nic sugerować, ale…
- To nie ja zaczęłam – wyjaśniłam. – Myślicie, że nie wolałabym powrotu do tego, co było przed wakacjami? Wolałabym, ale nie jestem głupia i nie dam sobą pomiatać. Potter mnie okłamał i strasznie mnie to dotknęło. Pokładałam w nim nadzieje, odważyłam zaufać, a on to wykorzystał i tyle. W jednym zdaniu: zrobił ze mnie idiotkę, a ja próbując dostrzec w nim coś wartościowego, nie zorientowałam się w porę.
- Chcesz dać mu jeszcze jedną szansę? – spytała Dor.
- Nie wiem. Może. Na dzień dzisiejszy czuję się mocno dotknięta. Tak szczerze to jest mi po prostu przykro, bo naprawdę lubiłam tą jego drugą stronę – przyznałam. – No, ale cóż, jak widać, nie była ona prawdziwa. – Westchnęłam, na co dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. – Co?
- Albo mi się wydaje, albo ktoś jednak chce dać Potterowi szansę.
- Co jest z wami? – spytałam zirytowana. – Nikomu na razie nie chcę dawać żadnej drugiej szansy, a już na pewno nie Jamesowi. Czy wyście wszyscy już kompletnie powariowali? Najpierw Kevin, potem Remus, teraz wy… Litości – ruszyłam dalej, nie czekając na dziewczyny.
- Lilka, nie wkurzaj się, tylko po prostu powiedz, że mimo wszystko się w nim zadurzyłaś albo chociaż, że ci na nim zależy.
- Odczepcie się ode mnie. Lepiej wiem, co czuję do Pottera.
- W takim razie co? Wkurzasz się na każdą wzmiankę o nim, jest ci przykro, bo cię okłamał i uraził. Kiedyś miałabyś to kompletnie gdzieś – stwierdziła Ann stanowczo, a ja musiałam jej przyznać rację. Kiedyś byłoby mi to obojętne, nie zawracałabym sobie tym głowy, ale teraz czułam się okropnie. Myślałam, że udało mi się go zmienić, chciałam, żeby zmienił się d l a m n i e. Powinien to zrobić, pomyślałam ze złością. Jeśli mu na mnie zależy, powinien to zrobić. – Lily, przepraszam, nie powinnam tego mówić – rzekła Ann po dłuższej chwili mojego milczenia.
- Jest mi przykro, bo myślałam, że udało mi się go zmienić – odparłam i spojrzałam na nie. Widziałam, że było im głupio. Nic już więcej nie powiedziały, tylko zatrzymały mnie i przytuliły.
- Dzięki – powiedziałam. – Ale teraz chodźcie, bo się spóźnimy – dodałam po chwili.

~ * ~

     Na zaklęciach James obserwował mnie uważnie przez całe dwie godziny. Ja natomiast ignorowałam go na tyle, na ile mogłam sobie na to pozwolić. Byłam wkurzona na jego niemoralną propozycję, ale żal przeważał szalę. Nadal nie mogłam zrozumieć, dlaczego Rogacz to robił. Nie mogło zostać tak, jak było? Może dziewczyny miały rację, może chciałam dać mu jeszcze jedną szansę, może właśnie dlatego tak mnie bolała ta jego ignorancja.
     Kiedy po półtorej godziny zadzwonił dzwonek na przerwę, szybko spakowałam swoje rzeczy, poczekałam na dziewczyny i razem poszłyśmy do łazienki. Zaczekałyśmy z Dor, aż Ann poprawi makijaż, a swoje blond loki zwiąże w luźnego koka. Kiedy stwierdziła, że wygląda odpowiednio, wyszłyśmy i bocznym korytarzem udałyśmy się na czwarte piętro, gdzie mieściła się sala do obrony przed czarną magią.
    Byłyśmy już na trzecim piętrze, kiedy na drugim końcu korytarza spostrzegłam Jamesa. Był sam, co dobrze nie wróżyło. Zazwyczaj wszędzie łaził przynajmniej z Blackiem. Zawsze zastanawiałam się, jakim cudem Rogacz wiedział, gdzie i z kim byłam o poszczególnych godzinach, że za każdym razem „przypadkowo” na mnie wpadał. I tym razem nie było inaczej.
- Gdzie masz Blacka? – spytała Ann złośliwie. – Poszedł gonić koty?
- Haha, dobre, Vick. Muszę to zapamiętać i przekazać mu potem twoje pytanie – odparł z uśmiechem. – A tak serio to Łapa czeka na ciebie pod salą – zwrócił się do Dorcas.
- Czego chce?
- Idź i sama go spytaj. Ja przyszedłem w innej sprawie – wyjaśnił, pierwszy raz przenosząc swoje spojrzenie na mnie. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Byłam na niego wściekła, ale wyraz jego oczu powoli topił moją blokadę.
- To może my was zostawimy samych – odezwała się Dor. – Zobaczę, czego chce ode mnie Black – dodała, a Ann pokiwała głową. Drugi już raz dzisiaj moja ciemnowłosa przyjaciółka, wkopała mnie w rozmowę z Rogaczem. Posłałam dziewczynom piorunujące spojrzenie, ale one były niewzruszone. Uśmiechnęły się wesoło do Jamesa i pobiegły w stronę schodów.
     Zostaliśmy więc sami. Kiedy Ann i Dor zniknęły mi z pola widzenia, również ruszyłam dalej, nie zwracając uwagi na Rogacza. Ten jednak zagrodził mi drogę i złapał mnie za ramiona. Z niecierpliwością odwróciłam więc głowę i udałam, że bardzo zainteresował mnie fragment ściany.
- Możemy pogadać? – odezwał się w końcu James, puszczając mnie niepewnie.
- A mamy o czym, Potter?
- Wydaje mi się, że tak.
- A mi się wydaje, że nie.
- Unikasz mnie, dlaczego?
- Bo jesteś chamem i nie mam zamiaru dłużej ciągnąć naszej znajomości – wyjaśniłam.
- Wiem, że jesteś na mnie wściekła o to, co powiedziałem dzisiaj rano. Masz rację, to było chamskie i głupie. Nie powinienem tego mówić. Przykro mi. Czuję się jak idiota.
- Bo nim jesteś – wtrąciłam.
- Ja po prostu…
- Daruj sobie. Rozumiem, że to jest twoja, swego rodzaju, próba przeproszenia mnie za tą chorą propozycję – powiedziałam niedbale, wytrącając go trochę z równowagi. – Wiem, że nie umiesz przepraszać. Nie zmuszam cię do tego. Zapomnij o tym. – Znowu ruszyłam dalej i znowu James mnie zatrzymał, tym razem nie puszczając.
- Lily, tak naprawdę nie chodzi mi tylko o to, co powiedziałem rano. Unikasz mnie od początku szkoły. Przecież… Dlaczego to robisz?
- Może dlatego, żeby nie walnąć cię żadnym zaklęciem za tamten pocałunek.
- Wiedziałem, że to cię boli.
- Jedyna rzecz, która kogoś tutaj boli, to ciebie twoja głowa, Potter – odparłam. – Jestem zła o ten pocałunek, ale na siebie, bo dobrze wiedziałam, jakie sztuczki stosujesz, a jednak wpadłam i to mnie najbardziej denerwuje. – James patrzył na mnie lekko zdezorientowany moim wyznaniem.
- Jeśli, tak jak mówisz, nie jesteś na mnie zła o ten pocałunek, to o co się wściekasz? – spytał po chwili.
- Bo znowu zacząłeś te swoje głupie podrywy. Bo zrobiłeś ze mnie idiotkę. Bo mnie okłamałeś… – wyjaśniłam z bólem serca.
- Nie rozumiem.
- Właśnie, to jest twój problem. NIE ROZUMIESZ – powiedziałam i próbowałam mu się wyrwać, ale Rogacz trzymał mnie mocno.
- Więc mi wyjaśnij – poprosił.
- Szkoda mi czasu. Nie chcę się spóźnić na obronę – rzekłam wymijająco.
- Lily – rzekł James łagodnie, uśmiechając się. Z jego orzechowych oczu biła troska i coś, co trudno było nazwać, a co widziałam zawsze, kiedy na mnie patrzył. – Powiedz mi, co znowu zrobiłem.
- Chyba raczej czego nie zrobiłeś. Pamiętasz list, który wysłałeś mi pierwszego września? – Rogacz skinął głową. – Napisałeś w nim, że się zmieniłeś, że wywróciłam twoje życie do góry nogami, że… Że ci na mnie zależy.
- Bo to prawda – rzekł zdecydowanie.
- Prawda? Gdyby to była prawda, to nie zachowywalibyśmy się teraz tak, jak w piątej klasie. Fakt, zmieniłeś się, ale znowu na gorsze. W zeszłym roku dałam ci szansę i cieszyłam się, że ją wykorzystałeś, ale jak widać byłam głupia, próbując ci zaufać. Wykorzystałeś to, osiągnąłeś swój cel. Ja znowu wyszłam na tą głupią. Poza tym, gdyby ci na mnie zależało, w co nie wierzę, naprawdę byś się dla mnie zmienił. Nie dla własnej potrzeby, tylko dla mnie. I właśnie to mnie boli, fakt, że mnie oszukałeś, że to wszystko było tylko twoją kolejną grą.
- To nie jest tak, jak myślisz – powiedział.
- Nie? Więc wytłumacz mi, co w moim toku rozumowania się nie zgadza.
- Po pierwsze, dałaś mi szansę i ją wykorzystałem, zmieniłem się i wiem, że cię to cieszyło. Wiem, że mi odpuściłaś, a nawet polubiłaś. Wiem, że nadal mnie lubisz. Po drugie chcę ci powiedzieć, że naprawdę mi na tobie zależy. Wszystko, co napisałem, pisałem świadomie. Miałem plan, ale jak widać znowu zawaliłem.
- Znowu? A czy kiedykolwiek nie zawaliłeś? – Rogacz zignorował moją uwagę i ciągnął dalej.
- Wiesz, te ostatnie miesiące były najlepszymi, jakie przeżyłem w całym moim życiu. Rozmawiałaś ze mną, śmiałaś się, uśmiechałaś, miałem wszystko, co chciałem, ale miałem też świadomość, że jeśli posuniemy się za daleko, stracę to. Nie miałem pewności, co ty wtedy do mnie czułaś. Bałem się, że jeśli nieświadomie zmuszę cię do czegoś, czego robić nie chcesz, znowu mnie znienawidzisz, a kiedy nie odezwałaś się do mnie przez całe wakacje, byłem pewny, że miałem rację.
     Zaskoczyła mnie wypowiedź Rogacza. Nie zakładałam od razu, że była to prawda, ale też jej nie wykluczałam. Ale czy James nie miał racji? Namącił mi w głowie, przez całe wakacje próbowałam o nim nie myśleć, wyrzucić go z niej. Czy to nie był strach przed tym, co mogłoby się w końcu stać, gdybyśmy ciągnęli to dalej? Ten jeden jedyny raz musiałam przyznać mu rację, ale mimo wszystko czułam się dotknięta i straciłam do niego zaufanie. Jeśli tak łatwo rezygnował z tego, co miał, mógł równie dobrze w tym momencie całkowicie zrezygnować ze mnie. Z jednej strony chciałam tego, z drugiej nie. Chciałam, by było tak, jak przed wakacjami.
- Posłuchaj mnie. Nie ukrywam, że jesteś trudnym przypadkiem. Masz rację, chyba za daleko to wszystko zaszło. Nigdy nie sądziłam, że będę z tobą utrzymywać jakiekolwiek normalne kontakty, dlatego nie mam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Lubiłam cię takiego, jaki byłeś przed wakacjami, ale zrozum, obecnie czuję się tak, jakbym w połowie drogi na szczyt, znowu spadła na sam dół, a nie chcę do końca życia wykonywać syzyfowej pracy, próbując zlepić coś, co na dłuższą metę nie będzie miało szans.
- Rozumiem. Mam ci dać czas do namysłu i nie zachowywać się jak idiota – uśmiechnął się do mnie.
- Możemy tak to ująć – odpowiedziałam na uśmiech. Wybrnęłam z sytuacji, ale nie pomyślałam jeszcze nad tym, co będzie później.
- Wiesz… Mimo wszystko wiedz, że to, co napisałem w tym liście, nie było kłamstwem. Naprawdę.
     Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Chciałam, żeby to była prawda, ale czy byłam zdolna mu uwierzyć? Spojrzałam mu teraz prosto w oczy. Ulga, nadzieja i pożądanie – to wszystko było w nich widać. James już mnie nie trzymał. Staliśmy więc teraz twarzą w twarz, wpatrując się w siebie uważnie. Zadzwonił dzwonek, ale nie zwróciłam na niego uwagi. Zrobiłam krok w stronę Pottera. Czułam jego zapach, widziałam tańczące ogniki radości w jego oczach, które znowu powoli zdejmowały ze mnie maskę. Maskę obojętności, którą próbowałam utrzymać na sobie. Jeszcze przed sekundą byłam zła i zraniona, jednak teraz na chwilę o tym zapomniałam. Jedyne czego chciałam, to znowu poczuć smak jego ust.
- Czy ty na mnie lecisz? – odezwał się James w pewnej chwili, wyrywając mnie z otępienia. Chyba naprawdę zależało mu na tym, bym nie zrobiła nic głupiego, dopóki nie będę tego absolutnie pewna.
- Ja… Chyba śnisz, Potter – odparłam szybko, wracając do rzeczywistości.
- A jednak właśnie wyraźnie chciałaś coś zrobić.
- Wydaje ci się – rzekłam stanowczo. – Przez ciebie już jesteśmy spóźnieni na obronę – zauważyłam i szybko ruszyłam w stronę schodów.
- Przeżyjesz. Chciałem ci jeszcze tylko powiedzieć… – zaczął, ale nie dałam mu skończyć. Za daleko to zaszło.
- Nie obchodzi mnie to – rzuciłam. Nie chciałam już więcej słuchać jego tłumaczeń. – Lekcje – dodałam i razem pobiegliśmy na górę.

~ * ~

     W czasie przerwy na lunch umiejętnie unikałam kontaktu z Potterem. Czas, to jedyne co miałam na chwilę obecną. Dziewczyny nie spytały o naszą rozmowę, ale widząc ich dwuznaczne miny, wyjaśniłam, dlaczego to robię.
- Nie chcę, żeby Potter znowu namieszał mi w głowie – powiedziałam. – Do jutra postanowię, co zrobię, ale do tego czasu, chcę mieć jasną sytuację, niemąconą przez Rogacza – oznajmiłam. Dor poparła moją decyzję, a Ann ze śmiechem pokręciła tylko głową.
     W końcu nadszedł czas na ostatnie dwie lekcje. Rozstałyśmy się więc z Dorcas, która nie chodziła na eliksiry i razem z Ann zeszłyśmy do lochów.
- Dzień dobry, kochani – przywitał nas Slughorn. – Ostatnio omawialiśmy sprawy organizacyjne, więc dzisiaj przejdziemy już do zajęć. W związku z tym, że to dopiero początek roku, a na dodatek mamy piątek, zabierzemy się za powtórkę czegoś łatwego. Myślę, że spodoba wam się Wywar Żywej Śmierci. – Rozległy się jęki zawodu i radości, ale ostatecznie wszyscy zabrali się do pracy.
     Przez nieco więcej niż godzinę warzyliśmy eliksir. Pomogłam trochę Ann i Remusowi, którzy posłali mi uśmiechy wdzięczności. Co jakiś czas spoglądałam na drugą stronę sali, gdzie siedzieli Black z Potterem. Ten drugi wydawał się jakiś rozkojarzony, jakby nie wiedział, gdzie jest i co ma robić. Razem z Łapą próbowali połapać się w dosyć prostej recepturze, przez całą lekcję, dyskutując o czymś zawzięcie. Profesor od czasu do czasu przechadzał się po klasie i przyglądał naszym poczynaniom, najwięcej uwagi skupiając właśnie na tamtej dwójce Huncwotów. W końcu Slughorn krzyknął:
- Koniec czasu – i zaczął chodzić od jednego kociołka do drugiego.
     Stałam i czekałam. Spojrzałam na eliksiry moich sąsiadów. Te, które zrobili Ann i Remus wyszły naprawdę dobrze. Uśmiechnęłam się do nich. Rzuciłam okiem na Pottera i zdziwiłam się, widząc dwóch najlepszych przyjaciół, stojących do siebie plecami. Byłam ciekawa, co im się stało, ale nie miałam czasu na dokładniejszą analizę, bo Slughorn właśnie się przede mną zatrzymał.
- Doskonale – powiedział do siebie, a potem odwrócił się do reszty klasy. – Eliksir panny Evans wygląda wyśmienicie. Sprawdźmy jednak, jakie ma działanie. – Profesor wrzucił do mojego kociołka mały listek, który po zetknięciu z eliksirem spalił się. – Wspaniale! – krzyknął uradowany Slughorn. – Kilka kropel tego zabiłoby człowieka.
- Kusi mnie, żeby wziąć ze sobą te kilka kropel i dolać Potterowi do soku dyniowego. Miałabym problem z głowy – szepnęłam do Ann tak, żeby nikt więcej tego nie usłyszał. Udało mi się to, bo profesor zakończył lekcję tymi tylko słowami:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
     Zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli się pakować i wychodzić. Różdżką opróżniłam kociołek, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam do drzwi, gdzie czekała już na mnie Ann.
- Panno Evans, może pani zostać na chwilkę wraz z panem Potterem? – zatrzymałam się w połowie drogi. 
- Przepraszam, ale trochę mi się spieszy – odparłam.
- Rozumiem, że właśnie zaczynacie weekend, jednak te pięć minut nikogo nie zbawi.
     Westchnęłam. Ann spojrzała na mnie z obawą, wzruszyła ramionami, bezgłośnie powiedziała, że poczeka przed klasą i wyszła. Chcąc nie chcąc zawróciłam, mijając Syriusza, który rzucił mi wesoły uśmiech. Na Jamesa nawet nie spojrzał, tylko pognał do wyjścia, gdzie czekał na niego Lupin. Podeszłam do biurka, gdzie stał już Potter, a gdy drzwi się zamknęły, odezwał się Slughorn:
- Panno Evans – zwrócił się do mnie. – Mimo kolejnej przerwy nie wychodzi pani z formy.
- Dziękuję, profesorze.
- Jeśli chodzi o pana, panie Potter, to zastanawiam się, czy nie zaszło jakieś nieporozumienie.
- To znaczy? – spytał James, nie rozumiejąc, do czego zmierza Ślimak.
- Zaliczył pan egzaminy końcowe szóstej klasy z mojego przedmiotu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Mimo to, powiem szczerze, że miał pan dzisiaj najgorszy eliksir z całej grupy. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał się z panem pożegnać, bo nie zda pan OWUTEM-ów.
- Panie profesorze – zaczął Rogacz. – Pan, wybaczy, ale chodzi o to, że…
- Bardzo to fascynujące – wtrąciłam się. Nie chciało mi się słuchać durnego tłumaczenia Jamesa, dlaczego nie potrafił zrobić najprostszego eliksiru. – Ale przepraszam, chciałabym się dowiedzieć, co ja mam z tym wspólnego?
- Pomyślałem sobie, że może dałaby pani kilka dodatkowych lekcji eliksirów panu Potterowi?
- Że co, proszę? – spytałam. Serce zaczęło mi walić. Od rana czułam, że ten dzień nie skończy się ani szybko, ani przyjemnie. I znowu była to zasługa Pottera.
- Hmm, mam na myśli coś jakby korepetycje z eliksirów – wyjaśnił Slughorn wesoło. 
     James spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale i lekkim zadowoleniem, a ja czułam, jak wszystko zaczyna się we mnie gotować. Ledwo powstrzymywałam się, od walnięcia go jakimś zaklęciem. Ten jego uśmiech doprowadzał mnie do szału. Jak on mógł mi to zrobić po tym, co powiedział jeszcze cztery godziny temu?
- To znaczy, co ja bym miała niby zrobić? – dopytywałam się, ledwo nad sobą panując. Mimo wszystko byłam bardzo ciekawa, jak Slughorn to sobie wyobraża.
- Przypomniałabyś mu może kilka podstawowych rzeczy...
- To jest jakiś żart, tak? – spytałam z niedowierzaniem, parząc to na Slughorna, to na Jamesa. – Nie no. Ja zwariuję. – Złapałam się za głowę.
     Do tej pory Slughorn był moim ulubionym nauczycielem, ale właśnie się to zmieniło. Na dodatek musiałam przyznać, że był też najgłupszym z wszystkich uczących tu nauczycieli. Nie wierzyłam, że po tym, co widział w pociągu, był zdolny do wymyślenia czegoś takiego. W sumie Potter też się do tego przyczynił. Nie byłam aż tak głupia, żeby uwierzyć w to, iż nie potrafił zrobić prostego eliksiru. Nawet Syriusz sobie poradził. Tutaj chodziło o coś więcej, a tym czymś znowu była próba zwrócenia na siebie mojej uwagi. 
     Czekałam, aż któryś z nich coś powie, ale jakoś ani Slughornowi, ani Rogaczowi nie spieszyło się do wyjaśnień. Spojrzałam znacząco na Pottera, potem na profesora.
- Rozumiem, że się pani nie zgadza? – odezwał się w końcu nauczyciel eliksirów.
- Oczywiście, że nie. To, co wtedy widział pan w pociągu było podstępem Pottera, który od dawna już stara się o to, bym w końcu się z nim umówiła. Nie umie zachowywać się jak na porządnego chłopaka przystało i kulturalnie się ze mną umówić, ale potrafi za to bardzo dobrze wykorzystywać ludzi, co właśnie zrobił. Myślę, że nasza dalsza rozmowa nie ma sensu. Wszystko jasne. Życzę miłego weekendu, panie profesorze – zakończyłam przemowę i nie zaszczycając żadnego z nich spojrzeniem, odwróciłam się i wyszłam.

sobota, 13 grudnia 2014

4. Integracyjne spotkanie szkół cz. II

Hej!
     Przed wami kolejna notka, jednak zanim do niej przejdziecie, chciałabym zamieścić pewną informację. Treść, którą tu wstawiam w moim komputerze zapisywana jest w długich rozdziałach, które czasami mają nawet po 30 stron. Uważam, że to za wiele, by wstawiać je na raz, także będę je wstawiać w ponumerowanych częściach, żeby nie były one tak jakby wyrwane z kontekstu.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
     Kiedy w końcu dotarłyśmy na miejsce, przed salą czekała już grupka uczniów, którzy rok temu zdali SUM-y z eliksirów i postanowili kontynuować naukę tego przedmiotu przez ostatnie dwa lata. Stanęłyśmy kawałek dalej. Slughorn nie zadawał sobie trudu, by po wakacjach nękać uczniów powtórkami z poprzednich lat, dlatego miałyśmy jeszcze dziesięć minut na omówienie najświeższych plotek, które tym razem ograniczyły się do dyskusji na temat balu i wymiany informacji o dwóch pozostałych magicznych szkołach.
- Jednym z głównych plusów są zakupy – stwierdziła Ann. Obdarzyłam ją zdziwionym spojrzeniem. – Przecież trzeba będzie kupić su... – zaczęła mi wyjaśniać, ale przerwała, bo w tej chwili zobaczyła coś za moimi plecami. Odwróciłam się i spostrzegłam Syriusza, Lupina i Jamesa, idących w naszą stronę.
- Cześć dziewczyny – powiedzieli chórem Huncwoci. Razem z Ann nie odezwałyśmy się, za to stojące niedaleko Puchonki, z którymi mieliśmy lekcje eliksirów, zaczęły chichotać. Syriusz podszedł do nich, a one od razu do niego przylgnęły.
- Ohyda – powiedziałam, zwracając się do Ann.
- Tak uważasz? – spytał James, stając koło mnie i patrząc na poczynania Łapy. Zbyłam jego pytanie. – Znowu się spotykamy – stwierdził Potter, odwracając się teraz w moją stronę.
     Miałam nadzieję, że tym razem Ann uratuje mnie od kolejnej rozmowy z Rogaczem. Posłałam jej więc błagalne spojrzenie, które na szczęście zrozumiała.
- Nie wywalili was z eliksirów po zeszłym roku? – zapytała zgryźliwie.
- Nie – zaczął Syriusz, podchodząc do nas. Za nim wiernie szły Puchonki. – Chyba ocena wybitna z SUM-ów do czegoś nas zobowiązuje, nie?
- Szczerze wątpię, że takową otrzymaliście – powiedziałam. – Chyba, że mówisz o Remusie, to wtedy się zgodzę, ale...
- Evans, Evans, Evans – wtrącił się Potter, obejmując mnie ramieniem, na co serce zabiło mi mocniej. – Jeśli ci w końcu wyjawię, że z SUM-ów dostałem powyżej oczekiwań, to coś to zmieni? Ważne, że zdałem i kolejny rok mogę się z tobą częściej spotykać. Jak widać, pisane jest nam coś więcej niż zwykła znajomość – obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Po pierwsze, nie dotykaj mnie – powiedziałam, zrzucając jego rękę z mojego ramienia i odsuwając się kawałek. – Po drugie, nie będziemy spotykać się częściej niż zwykle. Po trzecie nigdy nie była nam pisana nawet zwykła znajomość, a już na pewno nic więcej – zakończyłam.
- Wydaje mi się... – James nie dawał za wygraną.
- To niech ci się wydaje gdzieś indziej, bo tutaj nikogo to nie obchodzi. – Ann spojrzała na mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Od wczoraj z Potterem zachowywaliśmy się znowu tak, jak w piątej klasie, co jej mogło wydawać się dziwne. Nie wiem, o co chodziło Rogaczowi, ale ja nadal byłam zła o ten jego wczorajszy list, dlatego również nie odpuszczałam. – Naprawdę nie wiem jak to możliwe, żebyście wy dwaj zdali egzaminy z eliksirów, ale nie myśl sobie Potter, że przez to stanę się dla ciebie milsza. Więc radzę ci, odpuść już teraz.
- Wydaje mi się, że przed wakacjami stałaś się dla mnie milsza – zauważył, patrząc na mnie uważnie. – Natomiast, co do twojej rady, to wybacz, ale zaryzykuję.
     No cóż, mogłam się tego spodziewać. Chociaż byłam dobra, czułam, że przez te kilka ostatnich miesięcy coś się zmieniło. Mimo naszej „neutralności” wobec siebie, coraz trudniej przychodziło mi uciszanie Jamesa, co on umiejętnie wykorzystywał. Z drugiej strony trochę schlebiało mi to jego zainteresowanie mną. Nie doceniałam go, ale teraz widziałam, że chyba zauważył, iż wczoraj w pociągu coś się we mnie przełamało. Bądź co bądź odwzajemniłam jego pocałunek, stwierdziłam i poczułam dziwne ciepło na wspomnienie tego.
     Co prawda do dzwonka zostało niewiele czasu, ale ja szybko potrzebowałam jakiegoś ratunku. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto jeszcze czekał na zajęcia i zauważyłam, że koło drzwi do sali stoi Sean Whitby z Hufflepuffu i rozmawia ze swoim kolegą. Aż do wczoraj, ten Puchon nic mnie nie obchodził, chociaż zamieniłam z nim wcześniej kilka zdań. Od pewnego czasu słyszałam jednak pogłoski, że się mną interesuje, dlatego stwierdziłam, że nie zaszkodzi, jeśli z nim trochę poflirtuję. Nie liczyłam na to, że od razu zacznę z nim chodzić, ale ten fakt mogłam wykorzystać przeciwko Potterowi. Już wczoraj zauważyłam, że był zazdrosny o te kilka słów, które zamieniłam z Seanem. Dlaczego w takim razie tego nie wykorzystać? Przecież nie będę od razu się z nim wiązać, stwierdziłam.
     Z tego, co mi było wiadomo, Sean był całkowitym przeciwieństwem Jamesa. Był przystojnym, wysokim i sympatycznym blondynem, który mimo tego, iż był dosyć popularny, nie oznajmiał tego całemu światu, a co ważniejsze, nie wykorzystywał tego. Należał do drużyny quidditcha i był naprawdę dobry w tym, co robił. W sumie to na oceny też nie mógł narzekać.
     W tej sytuacji postanowiłam, że warto do niego zagadać. Miałam nadzieję, że Potter w końcu się zamknie i zostawi mnie w spokoju, więc nie zwracając uwagi na moich wcześniejszych rozmówców, podeszłam do niego.
- Hej, Sean! Wczoraj nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać... – zaczęłam, posyłając mu zalotne spojrzenie. – Jak ci minęły wakacje? – spytałam. Sean uśmiechnął się do mnie trochę zaskoczony.
- Cześć. Miło cię widzieć. Lily, to jest Michael Purvis, mój kolega.
- Cześć, Michael – odpowiedziałam, z uśmiechem podając mu rękę. – Lily Evans – przedstawiłam się. – Mogę zamienić parę słów z Seanem? – spytałam uprzejmie.
- Jasne, nie ma sprawy – powiedział jego kolega i odszedł, zostawiając nas samych. 
- Jak ci minęła podróż? – spytał Sean. – Widziałem, że siedziałaś z Huncwotami.
- Tak – potwierdziłam. – Uwierz mi, lepiej nie mówić – uśmiechnęłam się. – A co u ciebie? Jak wakacje? – powtórzyłam pytanie.
     Sean najpierw zdał mi relację z wczorajszej podróży do Hogsmeade, a potem zaczął mi opowiadać o swoim wyjeździe do Europy. Chociaż stałam przodem do mojego rozmówcy, a tyłem do pozostawionych przed chwilą znajomych, czułam na sobie ich badawcze spojrzenia. Nie przejmowałam się tym jednak. Miałam pewne obawy, jeśli chodziło o reakcję Ann na mój plan, ale na razie nie martwiłam się tym. Słuchałam Seana i musiałam przyznać, że nieźle mi się z nim rozmawia. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, w sumie była to nasza pierwsza prawdziwa rozmowa, ale czułam się przy nim tak, jakbyśmy się znali lata. Nie zorientowałam się nawet, że jakąś chwilę temu rozległ się dzwonek na lekcję.
     Z zainteresowaniem słuchałam zabawnego zakończenia wakacji Seana w Irlandii, dlatego nie zauważyłam, kiedy drzwi do klasy otworzyły się i pojawił się w nich Slughorn.
- Widzę, że jesteś bardzo zmienna, panno Evans – usłyszałam głos profesora i dopiero wtedy przerwałam rozmowę. Zaczerwieniłam się i spojrzałam na niego.
- Dz-dz-dzień dobry, panie profesorze – wyjąkałam, mając nadzieję, że Slughorn nie doda nic więcej i, że nie będzie dalej ciągnął tematu.
     Wszyscy przysłuchiwali się teraz naszej wymianie zdań, czekając na to, by wejść do klasy. Spojrzałam szybko na Seana, który patrzył na mnie, próbując wyczytać z mojej twarzy odpowiedź na aluzję profesora. Nie dałam się jednak sprowokować. Nagle obok mnie pojawił się James ze swoim standardowym uśmiechem. Odwróciłam wzrok od Whitby’ego i zatrzymałam go na Rogaczu, który stał, patrząc na mnie znacząco. Cholera, pomyślałam. Jestem pewna, że nie umknie to Ann, dodałam z rozpaczą.
- Panie profesorze – odezwał się w końcu James, spoglądając teraz na Slughorna. – Nie ma się czego obawiać. Od wczoraj nic się nie zmieniło – ciągnął. – Prawda, Evans?
     W skupieniu słuchałam jego wyjaśnień, dlatego kiedy zadał mi pytanie, odpowiedziałam automatycznie:
- Nic się nie zmieniło, bo nic się wczoraj n i e    w y d a r z y ł o – wycedziłam przez zęby.
     Potter nie skomentował mojej odpowiedzi, ale w jego orzechowych oczach zobaczyłam błysk, który mówił: „Nadal mam nad tobą przewagę”. Byłam na niego wściekła. Teraz w końcu naprawdę zaczęłam obawiać się tego, że wszystko może się wydać. Zresztą byłam pewna, że Rogacz powiedział już o tym chłopakom, dlatego teraz, kiedy to do mnie dotarło, poczułam strach. Spojrzałam na Ann, która stała po mojej drugiej stronie i z uwagą oraz skupieniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań i zmusiłam się do przybrania jak najbardziej obojętnego i zwykłego wyrazu twarzy.
- Jesteś bezczelnym dupkiem – powiedziałam do Jamesa, ale tak jak sądziłam, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Jednak poskutkowało na Slughorna, który nagle chrząknął znacząco z zakłopotaniem i powiedział:
- Zapraszam do środka – a potem szybko wszedł do sali.
     Cała nasza grupa, oprócz mnie, Ann i Jamesa ruszyła za nim.
- Zabiję cię, Potter – powiedziałam, ale on jak zwykle obdarzył mnie tylko szerokim uśmiechem tryumfu i także wszedł do środka.
- Nadal twierdzisz, że nic się wczoraj nie wydarzyło? – spytała Ann z wyrzutem.
- Przecież ci mówiłam – odparłam. Wiedziałam, że po tej akcji Ann nabrała podejrzeń, których już jej nie wybiję z głowy.
- Jak chcesz – powiedziała, a ja westchnęłam.
- Myślisz, że bym cię okłamała? – zadałam to pytanie retoryczne z nadzieją, że moja blond przyjaciółka puści je mimo uszu, ale się przeliczyłam. Ann musiała być naprawdę zdesperowana i zdeterminowana, jeśli chodzi o odkrycie prawdy, bo odparła:
- A kłamiesz, czy mówisz prawdę? – W ten właśnie sposób postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia, którą sama jej stworzyłam. Widząc moją minę, dodała: – Tak właśnie myślałam.

~ * ~

     Kiedy po dwóch godzinach eliksirów wychodziliśmy z klasy, podbiegłam do Seana, zanim zniknął mi z pola widzenia.
- Sean, strasznie cię przepraszam za Pottera. Ten palant łazi za mną i nie daje mi spokoju.
- Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem. – Chyba każdy w tej szkole zna waszą sławną historię.
- To nie jest żadna sława historia – burknęłam niezadowolona.
- Żartowałem – powiedział z uśmiechem Puchon. – A tak swoją drogą szczerze ci współczuję.
- Dzięki.
- Wiesz, może spotkamy się po lekcjach, co? Chętnie poznam kilka faktów z twojego życia i posłucham o tej „niesławnej historii” – obdarzył mnie miłym uśmiechem.
- Wątpię, że będziesz chciał o niej słuchać – odparłam. – Ale mimo to przyjmuję twoje zaproszenie – powiedziałam.
- Świetnie. To będę na ciebie czekał pod waszym obrazem o siedemnastej. Co ty na to?
- Pasuje.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia – rzuciłam za nim, a potem poszłam pod klasę transmutacji.

~ * ~

- Co tu robisz, panie pomocny? – spytałam, podchodząc do szatyna.
- Uuu, widzę, że ktoś jest w niezbyt dobrym humorze – odparł. – Od zeszłego roku mamy razem transmutację, zapomniałaś? Skleroza nie boli, co?
- Och, zamknij się. Jestem na ciebie obrażona i nie mam zamiaru słuchać twoich złośliwych komentarzy pod moim adresem.
- Wymiękasz? – spytał z drwiącym uśmiechem.
- Nie, po prostu zdenerwowałeś mnie dzisiaj i jak sam zauważyłeś, mam zły humor, który jest twoją zasługą – wyjaśniłam lekceważąco.
- A może po prostu jesteś zła, bo zakochałaś się w chłopaku, którego szczerze chcesz nienawidzić.
- W nikim się nie zakochałam, a już na pewno nie w Potterze.
- A czy ja wspomniałem jego nazwisko? – spytał szatyn niewinnie.
- Nie wkurzaj mnie, Kev, bo zaraz wlepię ci szlaban za denerwowanie prefekta.
- Wiem, że i tak tego nie zrobisz. Poza tym myślałem, że chciałaś usłyszeć ode mnie jakąś radę.
- Chciałam, ale rano nie dostałam od ciebie nic oprócz głupich docinek i wyśmiewania się ze mnie.
- Dobra, przepraszam. Po prostu trochę mnie wtedy zwaliło z nóg. Ale myślę, że coś jest na rzeczy, bo wściekasz się, na każde wspomnienie o Potterze.
- Mam gdzieś twoje przeprosiny – rzekłam ze złością, ignorując dalszą część jego wypowiedzi.
- Super. Jak nie chcesz rozmawiać, to nie. Nie będę cię błagał na kolanach.
- Świetnie. Wcale cię o to nie proszę – odparłam obrażona, odwróciłam się i podeszłam do Remusa.
- Jak leci? – Zagadnęłam go niezbyt wesoło. Kevin znowu mnie zdenerwował.
- W porządku. A ty co taka markotna?
- Ehh, lepiej nie pytaj, ale jeśli już chcesz znać odpowiedź to wystarczą dwa nazwiska. Potter i Hilliard.
- Rogacz to rozumiem, ale Kevin?
- Mówię, żebyś nie pytał. Może ci kiedyś powiem, o co chodzi – rzekłam niepewnie.
- Ok, jak chcesz. Nie naciskam.
- Dzięki – posłałam mu uśmiech wdzięczności.
- To jak, dzisiaj po lekcjach rozpoczynamy naszą ligę szachową? – spytał Lunio z uśmiechem, próbując odciągnąć mnie od moich ponurych myśli.
- Wiesz… wybacz, ale o siedemnastej umówiłam się z Whitbym – przeprosiłam go.
- W porządku. To może jutro?
- Jasne. Już się nie mogę doczekać, aż cię znowu ogram.
- Twoje niedoczekanie. W wakacje sporo ćwiczyłem – pochwalił się.
- Ej, to niesprawiedliwe. Ja nie miałam, z kim pograć w magiczne szachy – pożaliłam się.
- Dobra, w takim razie dam ci fory, ale nie licz na wiele.
- Jeszcze zobaczymy – pokazałam mu język.
     Staliśmy razem w ciszy, czekając na dzwonek.
- Ty z tym Whitbym to tak na poważnie? – spytał po chwili.
- Jeszcze nie wiem, a co? Jest sympatyczny. Może coś z tego wyjdzie.
- A James?
- A co ma z nim być?
- No, wydawało mi się, że wczoraj… I dzisiaj na śniadaniu… – nie wiedział, co powiedzieć.
- Co wczoraj? I co dzisiaj na śniadaniu? – spytałam, wbijając w niego uważne spojrzenie, ale nim zdążyłam uzyskać odpowiedź, zauważyłam, że w naszą stronę idą Potter, Black i Dorcas (?). Nie chciałam kolejnej konfrontacji z tym pacanem w przeciągu dwóch godzin, więc szybko zniknęłam z ich pola widzenia. Schowałam się za stojącą po drugiej stronie korytarza zbroją, oparłam o ścianę i zatopiłam w myślach, cały czas obserwując Remusa.
     Co on chciał mi powiedzieć?, zastanowiłam się. Było coś dziwnego w jego zachowaniu. Obawiał się mojej reakcji, to było oczywiste. Pewnie chciał poczynić jakieś aluzje, których chyba wolałabym nie słyszeć, stwierdziłam. Miałam nadzieję, że chociaż on, jako mój przyjaciel da mi spokój, ale w głębi duszy wiedziałam, że jest to złudna nadzieja.
     McGonagall wpuściła nas do klasy. Szybko pobiegłam do ostatniej ławki, wyprzedzając Pottera i Blacka. Spojrzałam na nich, teatralnie siadając na ich miejscu. Byli nieźle wkurzeni, ale nie zrobili awantury, siadając ławkę w prawo przede mną. Ann i Dor usiadły razem.
- Mogę się dosiąść? – spytał Lupin, stając koło mnie.
- Jasne, siadaj. Dziewczyny mnie olały – wyjaśniłam mu, nie podnosząc głowy z ławki. – Przynajmniej nikt nie będzie mi przeszkadzał – dodałam od niechcenia.
     McGonagall wygłosiła oczywiście półgodzinną przemowę na temat czekających nas w tym roku OWUTEM-ów. Był pierwszy dzień szkoły, a nauczyciele już wariowali pod tym względem. Pierwszy raz w życiu nie słuchałam ględzenia mistrzyni transmutacji. Leżałam na ławce, rozmyślając o mojej sytuacji z Jamesem i jednocześnie wpatrując się w jego plecy. Kiedy ten odwracał się w moją stronę, szybko przenosiłam wzrok na tablicę, udając, że coś zawzięcie notuję. Kilka razy spojrzałam także na Remusa, który widząc to, uśmiechał się z lekkim pobłażaniem. O co im wszystkim do jasnej cholery chodzi? Po trzecim razie takiej samej reakcji Lupina wkurzyłam się i już więcej się do niego nie odwracałam. Próbowałam także nie zwracać uwagi na Rogacza, ale mój wzrok ciągle wędrował w tamtą stronę, a mózg wspominał pocałunek w pociągu, ciepłe spojrzenie orzechowych oczu Pottera i zapach jego perfum. Ty chyba wariujesz, Evans. Przestań o nim myśleć, nakazałam sobie w duchu.
     Kiedy McGonagall skończyła mówić o czekających nas egzaminach, poleciła otworzyć książki na jedenastej stronie, przeczytać rozdział o zamianie małych zwierząt w większe i na odwrót, a potem zrobić notatkę. Zajęło nam to dosyć sporo czasu, bo temat był obszerny. W połowie drugiej lekcji, kiedy skończyliśmy zadaną przez nią wcześniej pracę, oznajmiła, że przechodzimy do praktyki. Wszyscy przystali na to z ochotą. Szczególnie Potter i Black, którzy wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Zerknęłam na Lupina, ale ten wzruszył tylko ramionami.
     McGonagall podeszła do szafy i wyjęła z niej duże pudełko, w którym, jak powiedziała, znajdowały się potrzebne nam ślimaki. Jednak nic podobnego w nim nie było. Kiedy otworzyła pudełko, ze środka wyleciała chmara chochlików kornwalijskich, które od razu zaczęły demolować salę.
- Potter! Black! – wrzasnęła zdenerwowana. Jej oczy wyrażały rządzę mordu, ale dwójka Huncwotów nic sobie z tego nie robiła. Siedzieli w ławce i pokładali się ze śmiechu. Nauczycielka wyciągnęła różdżkę, z zamiarem potraktowania latających stworzonek zaklęciem usypiającym.
- Niech pani nie używa… – zaczął Black, ale McGonagall go zignorowała i rzuciła na chochliki odpowiednie zaklęcie. Wbrew oczekiwaniom te wcale się nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie, zaklęcie jeszcze bardziej je pobudziło. – …zaklęcia usypiającego – dokończył Syriusz, a potem padł na ziemię, nie mogąc wytrzymać ze śmiechu.
     Usta McGonagall tworzyły teraz bardzo cienką linię, co świadczyło o tym, że jest naprawdę wściekła. Rzuciła kolejne zaklęcie i chochliki w końcu zniknęły, spadając w postaci ślimaków, co oczywiście wywołało falę wrzasków prawie wszystkich dziewczyn w klasie.
- Black i Potter macie tygodniowy szlaban! – wrzasnęła nauczycielka, kiedy pozbyła się także problemu ślimaków. – I odejmuję każdemu z was po dwadzieścia punktów.
- Chciałem panią ostrzec – odezwał się Black, ale zaraz umilkł.
- Kolejny rok będę się musiała z wami użerać. Nie mam już na was nerwów. Widzimy się dzisiaj o siedemnastej w moim gabinecie – zwróciła się do chłopaków. – A cała klasa napisze na jutro wypracowanie na dwie stopy pergaminu dotyczące zaklęcia, które mieliśmy zacząć dzisiaj przerabiać. Koniec lekcji – dodała i zabrała się za sprzątanie klasy.
     Wszyscy zaczęli w pośpiechu opuszczać salę. Poczekałam, aż dziewczyny się spakują. Wychodząc, Potter puścił do mnie oko, za co został obrzucony przeze mnie wściekłym spojrzeniem. Remus patrzył na to wszystko z lekką satysfakcją, co również mnie zirytowało, więc kiedy Ann i Dor były gotowe, szybko pozbyłam się towarzystwa wszystkich Huncwotów.

~ * ~

     Po lekcjach szybko napisałam karne wypracowanie dla McGonagall, zeszłam do Wielkiej Sali na obiad, który zjadłam w błyskawicznym tempie, wróciłam do wieży, przebrałam się i w ten oto sposób zdążyłam wyrobić się ze wszystkim do siedemnastej, o której to miałam się spotkać z Seanem.
     Spędziliśmy razem miłe trzy godziny, podczas których poszliśmy się przejść na Błonia. Opowiedział mi trochę o sobie, więc ja musiałam się odwdzięczyć tym samym. Wypytał również o nurtującą go sprawę dotyczącą mnie i Pottera. Szczególnie interesowało go to, czy coś nas łączy. Usłyszawszy to pytanie, zbyt szybko zaprzeczyłam. Nie chciałam tego analizować. Nie w tamtym momencie. Po tym mój humor trochę się popsuł. Niezbyt chętnie rozmawiałam na temat mnie i Pottera, więc Whitby w końcu dał mi spokój.
     Sean był naprawdę sympatycznym chłopakiem. Potrafił mnie rozśmieszyć, ale i wysłuchać. Nie męczył mnie swoim towarzystwem jak to było z niektórymi innymi moimi wybrankami. Zdziwiłam się, że aż tak dobrze nam się ze sobą rozmawia. Oczywiście nie posunęliśmy się do niczego więcej i dobrze, bo nie o to mi chodziło. On nie naciskał na mnie, cierpliwie czekał na każdą moją reakcję. Wydawało mi się, że po prostu nie chce mnie spłoszyć, że chce nawiązać ze mną dłuższą znajomość, chociaż ja na chwilę obecną nie planowałam niczego więcej. Trochę mi było głupio z tego powodu, ale jakoś po moim ostatnim związku sprzed wakacji miałam na razie dosyć. Po drugie chciałam z nim trochę poflirtować tylko po to, żeby wkurzyć Pottera. No właśnie, Potter.
     Tutaj sprawa trochę się komplikowała. Do tej pory Rogacz był osobą, której szczerze nie znosiłam. Wszystko, co robił, doprowadzało mnie do szału, walczyliśmy ze sobą zawzięcie, kłócąc się, obrzucając wyzwiskami i tym podobne. Naprawdę działał mi na nerwy. Jednak wczoraj w jednym momencie wszystko się zmieniło. Kiedy podczas pocałunku trzymał mnie w swoich ramionach, czułam, że chcę tam zostać na dłużej. Zapach jego perfum, smak jego ust, spojrzenie, którym obdarzyły mnie jego orzechowe oczy bijące pożądaniem… To wszystko sprawiło, że i ja poczułam dziwną radość i przyjemność z tego, co się stało. Nie chciałam się pogodzić z tą myślą, ale takie były fakty. Czułam się w tamtym momencie bezbronna, pokonana i podatna na wszystko, co chciałby ze mną zrobić. Gdyby mnie wtedy spytał, czy umówię się z nim na randkę, pewnie bez zastanawiania się, wykrzyczałabym śmiertelne dla mnie „tak”.
     Rozmyślając nad tym wszystkim, siedziałam w Pokoju Wspólnym wraz z Remusem, czekając na dziewczyny, które podczas mojej nieobecności poszły się przejść po zamku.
- Ziemia do Lily – głos Lupina wyrwał mnie z moich myśli.
- Co?
- Pytałem, czy chcesz jednak zagrać dzisiaj w te szachy – posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Ahh, wybacz. Zamyśliłam się. Oczywiście, że tak – odparłam, przywołując się do porządku, ale nadal w myślach miałam widok orzechowych oczu Pottera.
- Właśnie widzę. Można wiedzieć, o kim tak usilnie rozmyślasz?
- O nikim – rzekłam zbyt szybko.
- Lily, przyjaźnimy się już szósty rok i znam to twoje nieobecne spojrzenie. No więc?
- Daj mi spokój, Lunio – poprosiłam, rozstawiając swoje piony na planszy.
- Czyli mam rację. Sean? – pokręciłam głową.
- Po co pytasz, skoro dobrze wiesz? – zrewanżowałam się pytaniem.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – speszył się trochę.
- Mam inne odczucie. Co miały znaczyć dzisiejsze pytania przed transmutacją? – wbiłam w niego uporczywe spojrzenie.
- Nic szczególnego. Po prostu…
- Po prostu, co? – nie dawałam za wygraną.
- Przede wszystkim to, co zrobiłaś w zeszłym roku. Zawieszenie broni? Wspólne spacery, rozmowy. Nie powiesz mi, że to nie było i nadal nie jest dziwne. Poza tym wczoraj, jak wróciliście do przedziału patrzyłaś na niego tak… I ta wasza zagadkowa wymiana zdań… Dzisiaj na śniadaniu, kiedy cię zaczepił, zobaczyłem w twoich oczach lekki strach. No i potwierdziłaś moje przypuszczenia na dzisiejszej transmutacji. Prawie cały czas wpatrywałaś się w jego plecy tym swoim wzrokiem – wyjaśnił nieśmiało.
- Co ty sugerujesz, Remus? – uniosłam jedną brew do góry.
- Absolutnie nic. Może tylko to, że chyba jednak w końcu coś do niego poczułaś.
- Zaufaj mi, nic do Pottera nie czułam, nie czuję i nie poczuję.
- Ale…
- Nie ma żadnych ale – powiedziałam zdecydowanie zbyt szybko i zbyt stanowczo, na co Lupin znowu posłał mi litościwe spojrzenie. Skąd on to wszystko wie?
- Mów, co chcesz, ale ja swoje wiem – powiedział i zbił mi wieżę. Posłałam mu jeszcze uważne spojrzenie, ale dałam na razie spokój i skupiłam się na planszy.
     Kiedy skończyliśmy partię, którą oczywiście wygrał Lunatyk, do Pokoju Wspólnego weszli Black, Potter i Pettigrew. Od razu skierowali swoje kroki w naszą stronę.
- Jak tam randka z Whitbym, Evans? – spytał Rogacz, siadając w fotelu obok. Spojrzałam na niego, a jego oczy znowu odebrały mi trochę pewności siebie.
- To nie… – zaczęłam, ale zaraz się opamiętałam. – Cudownie, Potter – powiedziałam słodkim głosem, nie mogąc oderwać od niego oczu. James zrobił trochę niewyraźną minę, a Lupin przejechał ręką po twarzy, co miało wyrażać potępienie dla mojej zagrywki. – Idę spać – oznajmiłam. Uwalniając się od natarczywego spojrzenia Rogacza, wstałam z fotela, pożegnałam się z Remusem i skierowałam swoje kroki na schody do dormitorium.
- Evans! – krzyknął jeszcze Potter. Odwróciłam się automatycznie, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. – Umówisz się ze mną? – spytał z nadzieją, uśmiechając się.
     Już chciałam powiedzieć, że tak, że oczywiście z miłą chęcią się z nim umówię, ale powstrzymałam się.
- Nie – rzekłam więc i wbiegłam na górę.
     Weszłam do łazienki, wzięłam szybką kąpiel, umyłam zęby, przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Zawinęłam się szczelnie kołdrą, życząc dobrej nocy Kate i Miriam i znowu pogrążyłam się w myślach o Potterze i moim życiu. Opanuj się, Evans, nakazałam sobie kolejny raz. Przecież ty go nie znosisz. Nie znoszę? Fakt, nie znoszę. Ale te jego oczy… Z taką ostatnią myślą zasnęłam.