Kochani,
przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem. Jak zapowiadałam poprzednio, będzie skupiał się tylko na jednym wątku, bo potrzebowałam dokładnie wprowadzić do historii akurat tę postać. Myślałam, że uda mi się upchnąć coś jeszcze, ale mi się nie udało, więc bardziej rozbudowana akcja będzie w kolejnym rozdziale.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłej lektury.
Luthien
***
Syriusz Black
Nie znałem
miejscowości, o której pisała mi La Brun, więc ciężko było mi stwierdzić, w
którym miejscu pojawię się po deportacji. Wolałbym raczej nie wylądować nagle
na środku najbardziej uczęszczanej przez mugoli ulicy. Doszedłem jednak do
wniosku, że Beatrice nie byłaby w tej kwestii tak lekkomyślna, więc wyszedłem z
rezydencji Potterów, po czym deportowałem się pod adres, który podany był w
liście.
Wylądowałem
z boku drogi, blisko rosnących tam drzew, i rozejrzałem się. Miasteczko położone
było wysoko. Z tego miejsca widziałem stojące niżej budynki. Jedna z dróg
biegła prostopadle w dół. Według zamieszczonej na narożnym domu tabliczki, to
właśnie przy tej wąskiej uliczce stał budynek, w którym miałem spotkać się z La
Brun. Ruszyłem więc powoli w dół, uważając, by nie stanąć na żaden ukryty pod
śniegiem lód, ale droga była wystarczająco uporządkowana i posypana piaskiem. Po
obu stronach Avenue de Neuvecelle stały różowe, wyblaknięte, dwupiętrowe
budynki. Minęło mnie starsze małżeństwo, które weszło do domu z numerem trzy.
Spojrzałem więc na drugą stronę, szukając numeru czwartego. Zawsze mnie
zastanawiało, dlaczego parzyste liczby były po przeciwnej stronie do
nieparzystych. Miasteczko w każdym calu przypominało turystyczne miejscowości
mugoli. Ta część ulicy była jednak w zaułku i nie było tu zbyt wielu ludzi ani
domów. Rozejrzałem się dookoła, postanawiając, że po wyjściu od La Brun zwiedzę
miasto i przeszedłem na drugą stronę.
Chwilę
zajęło mi znalezienie wejścia do domu z numerem cztery. Widocznie u Francuzów
posiadanie drzwi od frontu było zbyt proste. Wszedłem jednak do środka i
zorientowałem się, że na parterze, jak i pewnie na wyższych piętrach, są tylko
dwa mieszkania. To z numerem jeden było po lewej stronie. Dobiegało z niego
szczekanie jakiegoś psa i dźwięk tego dziwnego urządzenia, które Evans nazywała
telewizorem. Ruszyłem więc w przeciwną stronę, gdzie na ciężkich, brązowych
drzwiach wisiała tabliczka z numerem dwa. Bez żadnego nazwiska. Ściany klatki
schodowej były już mocno przybrudzone. Przyglądałem się przez chwilę łuszczącej
się przy suficie farbie, niezdecydowany, co zrobić. Kiedy dostałem list,
wybiegłem z domu właściwie prawie tak, jak stałem. Teraz nie byłem pewny, czy
spotykanie się z La Brun było właściwą decyzją. Jakoś ten dom mi do niej nie
pasował. Nie wiedziałem, dlaczego wybrała akurat to miejsce.
W końcu
jednak zapukałem, a kiedy to zrobiłem, pies w mieszkaniu po drugiej stronie
zaczął ujadać jeszcze głośniej. Odwróciłem się na chwilę w tamtą stronę, ale
zaraz z powrotem spojrzałem na drzwi z numerem dwa, bo te otworzyły się i
stanąłem twarzą w twarz z dyrektorką Beauxbatons.
- Syriusz –
powiedziała trochę zaskoczona.
- Prosiłaś,
bym się z tobą spotkał – odparłem.
- Tak,
ale... Nie spodziewałam się, że jednak przyjdziesz.
- No cóż...
Jestem – powiedziałem i uśmiechnąłem się, by przełamać trochę barierę, która
między nami powstała.
- Wejdź – zaprosiła
mnie, przepuszczając w drzwiach.
Przedpokój
był szeroki, ale krótki. Na błękitnych ścianach widać było ślady po zdjętych
jakiś czas temu obrazach i zdjęciach.
- Napijesz
się czegoś? – spytała i nie czekając na moją odpowiedź, przeszła do kuchni.
Zdjąłem
buty, by nie pobrudzić jasnej wykładziny i rozejrzałem się po mieszkaniu, a w
zasadzie po salonie. Również i w nim brakowało rodzinnych pamiątek. Pokój ze
swoimi brązowymi ścianami i kolorowymi poduszkami na stalowej kanapie wyglądał
przytulnie, ale obco i bezosobowo. Na kominku nie było żadnych zdjęć. Po
drugiej stronie salonu był kolejny wąski korytarz, który prowadził zapewne do
sypialni i łazienki. Kuchnia przylegała do salonu z lewej strony, więc tam też
się udałem. Utrzymana była w odcieniach zieleni. Na ścianach były kafelki z
motylkami, które w sumie dobrze kontrastowały z brązowymi szafkami kuchennymi i
beżową podłogą. Pomieszczenie było na tyle duże, że zmieścił się tu również
drewniany stół z czterema krzesłami. Mieszkanie nie było wielkie, ale
odpowiednie dla małżeństwa.
- To
mieszkanie moich rodziców – wyjaśniła, słysząc zapewne, że stanąłem w wejściu.
Nie spytałem, dlaczego ich tu nie ma ani dlaczego usunięte zostały z niego
wszelkie pamiątki rodzinne. Domyślałem się odpowiedzi, ale nie chciałem wydawać
własnych osądów.
Nie
powiedziała nic więcej, więc stałem oparty o framugę i przyglądałem się jej
przez chwilę. Nie pozostało nic z tego, w jakim stanie widziałem ją ostatnio.
Włosy, lekko kręcone, miała swobodnie rozpuszczone. Oczy delikatnie podkreślone
w kontraście z czerwonymi, a wręcz bordowymi ustami. Wybrała dzisiaj białą,
dopasowaną u góry suknię z głębokim dekoltem ozdobionym dookoła sięgającymi
ramion srebrnymi koralikami, które wykańczały również proste rękawy i rozcięcie
na plecach. Zawsze dziwiło mnie to, że mimo pory roku, nie było jej zimno w
takich kreacjach. Jedyne, co burzyło jej zawsze idealny wizerunek, to blada
twarz z delikatnie zapadniętymi policzkami i przebijające się spod makijażu
sińce pod oczami. Wyglądała, jakby od naszego ostatniego spotkania nie spała
nawet pięć minut. Coś mnie ruszyło, kiedy zobaczyłem ją w takim stanie.
Patrzyłem
przez chwilę na to, co robi. Nie spojrzała w moją stronę, skupiając się na
znalezieniu w którejś z szafek herbaty. Kiedy jej się to nie udało, podszedłem do
niej, stanąłem za nią i delikatnie złapałem za rękę, w której trzymała
łyżeczkę, po czym ją z niej wyjąłem. Nie zaprotestowała i w końcu odwróciła się
w moja stronę z fałszywym uśmiechem przylepionym do twarzy. Nie cofnąłem się,
więc patrzyła na mnie dłuższą chwile, aż coś w niej pękło. Uśmiech zniknął w
tej samej chwili, w której zobaczyłem w jej oczach strach. Za maską wyniosłości
i arogancji, która była przeznaczona dla całego otaczającego ją świata, ona się
bała. I strach ten przesłaniał teraz całą jej twarz.
- Przejdźmy
się – zaproponowałem. Jeśli faktycznie było to mieszkanie jej rodziców, to
chciałem zabrać ją stąd gdzieś na neutralny grunt.
Nadal
obstawałem przy swojej decyzji, co do zakończenia tego romansu, ale nie
żałowałem, że zgodziłem się z nią spotkać. Gdyby tego nie zaproponowała, w
końcu sam wybuchnąłbym w domu. Ona jednak ewidentnie potrzebowała rozmowy i być
może, gdybym wtedy posłuchał jej prośby i wyszedł z pokoju, i tak powiedziałaby
mi, co się stało. Jedyne, co mnie w tej sytuacji przerażało, to świadomość
tego, że coś było w stanie ją złamać.
Poczekałem,
aż się ubierze i wpatrywałem w nią zaskoczony, kiedy na sam koniec narzuciła na
ramiona szal, który jej podarowałem. Podchwyciła moje spojrzenie i tym razem
uśmiechnęła się szczerze.
- Od
długiego czasu nie dostałam od nikogo żadnego prezentu, tym bardziej takiego,
który trafiłby w mój gust. To było... Miłe. Dziękuję – powiedziała.
- Cieszę
się, że ci się podoba. – Miałem ochotę jej dotknąć, ale nie zrobiłem tego. Aż
tak jeszcze nigdy się nie odsłoniła i czułem się trochę niepewnie.
Wyszliśmy na
klatkę schodową, a ona zamknęła drzwi. Znowu usłyszałem szczekanie psa, ale tym
razem połączone ze zgrzytem zamka. Zanim zdążyliśmy się ulotnić, z mieszkania
obok wyszła na korytarz niska, starsza kobieta z siwiejącymi włosami upiętymi w
dziwny sposób, ubrana w czarną spódnicę i czerwony sweter, które wyglądały
dosyć stylowo. Przymknęła pospiesznie drzwi, by jej szczekający przyjaciel nie
wybiegł na klatkę i zamarła, jakby zobaczyła ducha, kiedy jej wzrok padł na La
Brun.
- Beatrice? –
spytała z niedowierzaniem. Dyrektorka spojrzała na mnie zmieszana, więc udałem,
że przyglądam się schodom, nie wykazując zainteresowania rozmową. – Nie było
cię tu od... Jak dawna? Kiedy to było? – zaczęła się zastanawiać kobieta.
- Sześć lat,
pani Daquin.
- Sześć lat,
sześć lat – powtórzyła tamta ze smutkiem. – Przychodzę tak, jak mnie prosiłaś.
No, czasami zapomnę i...
- Nie
szkodzi – przerwała jej Beatrice. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Dziękuję, że po tylu latach nadal mogę na panią liczyć.
- Ależ nie
ma żadnego problemu, dziecko. Myślałam, że już nigdy cię tutaj nie zobaczę. Co
się stało, że wróciłaś?
- Mam tu coś
do załatwienia – odparła La Brun, nie wchodząc w szczegóły i ponownie posyłając
mi zmieszane spojrzenie. Miałem o nic nie pytać.
- Wiesz,
czasami zastanawiam się, czy nie chciałabyś jednak sprzedać tego mieszkania
albo chociaż komuś wynająć, bo stoi puste i... Ale nie zostawiłaś wtedy żadnego
adresu, żadnego kontaktu.
- I
chciałabym, żeby tak zostało, pani Daquin. Nad resztą pomyślę w wolnej chwili
i... Obiecuję, że za jakiś czas się z panią skontaktuję.
- Nie wierzę
ci, dziecko – stwierdziła kobieta, – ale niech będzie, jak chcesz. – W końcu
pani Daquin udało się skrzyżować ze mną spojrzenie. Kiedy to zrobiła, skinęła
głową ze zrozumieniem na coś, czego nie pojmowała. – No cóż, nie będę cię
dłużej zatrzymywać, kochanie. Miło było cię znowu zobaczyć, Beatrice. Nic się
nie zmieniłaś. – La Brun pożegnała się z nią w końcu i ignorując moje pytające
spojrzenie, minęła mnie i wyszła z budynku. Miałem wrażenie, że jej życie jest
pełne tajemnic, których nie zna nikt prócz niej, z których zbudowała sobie
niezniszczalną fortecę, do której chce mi pokazać malutkie, boczne wejście. Postanowiłem
pozwolić jej na to, więc ruszyłem za nią w dół Avenue de Neuvecelle.
Nie bardzo
wiedziałem, gdzie można pójść w tym dziwnym, ale uroczym miasteczku, jednak La
Brun nie czekała na żadną moją inicjatywę. Kiedy doszliśmy do końca ulicy,
skręciła w prawo, a potem w lewo. Mijaliśmy sklepy i kawiarnie, które
usytuowane były na parterze zabytkowych budynków. Te drugie wypełnione były
ludźmi, ale Beatrice nie weszła do żadnej z nich.
- Co to za
miejsce? – spytałem w pewnym momencie.
-
Turystyczne miasteczko Francji położone nad jeziorem genewskim. Rodzice je
uwielbiali. – I tyle. Nie powiedziała nic więcej, więc nie ciągnąłem tematu.
Pozwoliła jednak, bym szedł koło niej, a nie kawałek z tyłu, więc kierowałem
się tam, gdzie prowadziła. W sumie nie było to daleko. Przeszliśmy jeszcze
przez pasy w poprzek dwóch ulic i dotarliśmy na szeroki chodnik odgrodzony od
jeziora, które rozciągało się na całe pole widzenia. Po drugiej stronie od
barierek stały co kilka metrów ławki, ale dzisiaj nikt z nich nie korzystał.
Było dosyć zimno, więc ludzie woleli spacerować, pozostając w ruchu, niż
marznąc, siedząc.
La Brun nie
zatrzymała się, idąc dalej powoli, ale zaczęła mówić.
- Nie
poprosiłam cię o spotkanie, żeby namawiać do zmiany zdania. Szanuję twoją
decyzję i... Chyba faktycznie tak będzie lepiej. Przepraszam, że cię w to
wszystko wciągnęłam i postawiłam w takiej sytuacji.
- Nieważne.
Nie mówmy o tym – odparłem, na co tylko skinęła głową.
- Czytałam
list, który mi zostawiłeś i... W jednej kwestii miałeś rację. Jestem sama i
chociaż przekształciłam ten fakt w zaletę, a nie w wadę, nie był to do końca
mój wybór. Nie chcę, żebyś pomyślał, że się przed tobą usprawiedliwiam, bo
nigdy nikomu się nie tłumaczyłam. Po prostu chciałabym, żebyś wiedział,
dlaczego moje życie i ja sama jest, jakie jest. I żebyś mnie za to całe
zamieszanie nie znienawidził.
Chciałem
powiedzieć, że nigdy nie byłbym w stanie tego zrobić, ale nie pozwoliła mi nic
wtrącić, ciągnąc dalej, więc pozwoliłem jej na to.
- Moi
rodzice byli cudownymi ludźmi. Mama była mugolką, tata czarodziejem, a ja... A
ja byłam adoptowana. – Zerknęła na mnie, ale nie zareagowałem na to w żaden
sposób. Jeśli zdecydowała się powiedzieć mi cokolwiek, to miałem zamiar jej
wysłuchać, nie wytrącając z równowagi. I tak widziałem, że było to dla niej
ciężkie, ale mi zaufała, więc już samo to było dla mnie sukcesem. – Nigdy mi to
nie przeszkadzało. Nigdy nie miałam do nikogo pretensji ani żalu, nigdy nie
interesowało mnie to, kim są moi biologiczni rodzice. Nigdy nie rozwodziłam się
nad tym, czego nie mogłam zmienić. Miałam jednych rodziców. Kochali mnie, a ja
byłam szczęśliwym dzieckiem, w ogóle niepodobnym do osoby, którą stałam się
potem. Po szkole szybko zaczęłam robić karierę. Wbrew moim późniejszym odmowom,
bez problemu udało mi się wtedy załapać na posadę w ministerstwie, która szybko
uświadomiła mi, że nie jest to moja praca marzeń, ale właśnie tam, dwanaście
lat temu, poznałam Victora de Luynes'a. – Myślałem, że powie o nim coś więcej,
ale ona zignorowała jego osobę. – Cztery lata później zaręczyliśmy się, a po
kolejnych dwóch, czyli sześć lat temu... – Dłuższą chwilę zajęło jej podjęcie
historii. – Sześć lat temu doszło do wypadku. W wigilię, wraz z moimi
rodzicami, jechaliśmy samochodem do moich przyszłych teściów. Prowadził Victor.
Rodzice zginęli na miejscu, mnie ledwo uratowali, a on... Wyszedł z tego bez
większych urazów. Kiedy leżałam w szpitalu, przyszedł do mnie tylko jeden raz i
patrząc mi prosto w oczy powiedział, że wypadek był celowy i to ja miałam w nim
zginąć, a moi rodzice byli tylko przypadkowymi ofiarami. Już wtedy dobrze
znałam się z Dumbledorem. Poprosiłam go o spotkanie, a potem o pomoc. Był
jedyną osobą, do której mogłam się zwrócić. Uwierzył w to, co mu powiedziałam i
pomógł wszystko pozałatwiać, kiedy ja leżałam w szpitalu. W tamtych latach
wypracowałam sobie taką pozycję, że pięć miesięcy przed wypadkiem zaproponowali
mi stanowisko dyrektorki w Beauxbatons. Musiałam odmówić z dwóch powodów. Po
pierwsze byłam zaręczona i chciałam założyć z Victorem rodzinę, a przyjęcie tej
oferty uniemożliwiłoby mi to, a po drugie zorientowałam się wtedy, że jestem w
ciąży. – Dopiero teraz spojrzałem na nią zaskoczony. O ile cała historia była
dla mnie do przyjęcia, o tyle La Brun, jaką znałem, spodziewająca się dziecka,
była już lekką abstrakcją. Zatrzymałem się na chwilę, żeby uporządkować sobie
wszystko, co do tej pory usłyszałem. Beatrice zrobiła to samo, patrząc na mnie ze
zrozumieniem i wyrozumiałością.
- Czemu
Victor chciał cię zabić? – zadałem w końcu pytanie, którego się spodziewała, a
które ledwo przeszło mi przez gardło. Spojrzała mi prosto w oczy i już
wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.
- Nie wiem.
Nigdy się tego nie dowiedziałam. Tamtego dnia straciłam wszystko. Rodziców,
którzy mnie wychowali i byli moją jedyną rodziną, dziecko, którego strata
niszczyła mnie przez ostatnie sześć lat i niszczy nadal oraz narzeczonego,
który odebrał mi ostatnią szansę na normalne życie. Zaufałam o jeden raz za
dużo. Przestało liczyć się dla mnie wszystko. Jedyne, czego chciałam, to
posadzenia Victora, ale było moje słowo przeciwko jego, przy czym moje było
mniej wiarygodne z psychologicznego punktu widzenia.
- Co się
stało potem?
- Dumbledore
pomógł mi go wsadzić do więzienia. To była jedyna rzecz, na której mi zależało,
dlatego popełniłam kilka błędów. Byłam już wtedy dosyć znana, więc poprosiłam o
tajną rozprawę, żeby nie robić niepotrzebnej afery, co z perspektywy czasu nie
było dobrym posunięciem. Dumbledore wymusił, by jako dowód dopuścić moje
wspomnienie, w którym Victor wyznaje mi prawdę. Dopiero po tym skazali go na
sześć lat więzienia. Rozprawa trwała jednak długo. Wspomnienie można
zmodyfikować, dlatego nie było wiarygodne. Albus jednak się przy nim upierał,
więc dopuścili je dla świętego spokoju. Dopiero po tym Victor przyznał się do
wszystkiego. Nie spłaciłam jeszcze długu, jaki zaciągnęłam u Dumbledore’a.
Spytasz pewnie, czemu nie pomogli mi żadni znajomi. Cóż, kilku chciało. Po
wypadku dosyć długo leżałam w szpitalu. W tym czasie Victor naopowiadał im, że
wszystko to było nieszczęśliwym wypadkiem, a ja, po stracie dziecka i rodziców,
zerwałam zaręczyny i nie jestem w stanie mu tego wybaczyć. Wielu uznało, że
zachowałam się nie w porządku i stanęło po jego stronie. Nie chciałam
wyprowadzać ich z błędu i mieć z nimi styczności. Kilku rozumiało moje
podejście, ale skutecznie odrzucałam ich pomoc tak długo, aż się poddali i
zostawili mnie w spokoju. Zdaję sobie sprawę z tego, że popełniłam wiele
błędów, ale w jednej chwili straciłam wszystko, co miałam, a on doszczętnie
zniszczył moje życie, więc co miałam zrobić? Przyjęłam posadę dyrektorki i
rzuciłam się w wir pracy. Nikomu nie ufałam i nikogo nie dopuszczałam do siebie
bardziej niż na poziomie relacji czysto biznesowych. Stałam się taka, jaką
stworzył mnie tamten wypadek. Otoczona murem, który nie pozwalał na ponowne
zniszczenie mnie. Przestało mi zależeć na czymkolwiek, bo niczego już nie
miałam.
Nie wiedziałem,
co powiedzieć na to wszystko, więc tylko milczałem, pozwalając jej mówić dalej.
Jedyne, o czym teraz myślałem, to znaleźć tego Victora i sprawić, by cierpiał
jeszcze bardziej niż Beatrice.
- Być może
tego nie pamiętasz, ale kiedy spotkałam cię wtedy w czasie pełni to...
Wyglądało to źle. Znacznie gorzej, niż ci powiedziałam. Wzięłam na siebie
odpowiedzialność za twoje życie i wtedy pierwszy raz, ponownie po tylu latach,
poczułam strach o to, że mogę kogoś stracić. Znowu. Siedziałam przy tobie
prawie całą noc. W którymś momencie... – Spojrzała na mnie niewyraźnie z lekką
obawą i wyrzutami sumienia. – Przepraszam, musiałam dać ci jakieś leki... –
Skinąłem głową ze zrozumieniem, nie bardzo wiedząc jeszcze, za co mnie
przeprasza. Uznała to jednak za przyzwolenie do kontynuowania. – W którymś
momencie zacząłeś mówić różne rzeczy. Zależało mi na tym, żebyś pozostał
przytomny, bo straciłeś dużo krwi, dlatego starałam się podtrzymać rozmowę.
Opowiedziałeś mi trochę o swojej rodzinie i przyjaciołach i w pewien sposób
dałeś mi do myślenia o tym, że się nie ugiąłeś, nie odciąłeś, tylko znalazłeś
coś, co dało ci chęci do dalszej walki, do pokazania, że po tym wszystkim
dajesz sobie jeszcze lepiej radę. Pomyślałam wtedy, jak inne mogłoby być moje
życie, gdybym postąpiła inaczej.
- Ja
straciłem tylko rodzinę, z którą i tak nigdy się nie dogadywałem, ty dużo
więcej, więc ciężko to porównać – zauważyłem.
- Być może –
przyznała bez przekonania. – Ale i tak okazałam się na to za słaba.
Przepraszam, że zapytałam cię wtedy o rodzinę. Gdybym wiedziała, że tak to
wszystko u ciebie wygląda, wybrałabym inny temat. Naprawdę mi przykro, Syriusz.
Nie chciałam ci o tym mówić, bo nie wiedziałam, czy chciałbyś...
- Każdy w
szkole zna moją sytuację. Wie, kiedy i dlaczego uciekłem z domu – wzruszyłem
ramionami. – Nauczyłem się już żyć tak, by nie mało to na mnie żadnego wpływu i
niczego nie żałuję. Jeśli ty opowiadasz mi o swoim życiu, nie widzę powodu, dla
którego nie miałabyś znać szczegółów z mojego. – Uśmiechnąłem się, a ona chyba
odetchnęła z ulgą.
-
Przepraszam – powtórzyła jeszcze raz.
- W
porządku. Nie jestem dumny z nazwiska, a moja rodzina nie zasługuje na to, by o
nich opowiadać. To wszystko.
- Jak
większość tych, których spotykamy w swoim życiu – stwierdziła. – W każdym razie
wiele przypadków sprawiło, że siedząc wtedy przy tobie, znowu poczułam coś,
czego nie czułam od bardzo dawna i zamiast zwyczajnie porozmawiać z tobą
następnego dnia, wybrałam najgłupszy sposób na to, żeby spróbować cię
zatrzymać.
- Wplątać
mnie w romans. – Skinęła głową.
- Więc jeśli
zastanawiałeś się nad tym, dlaczego to zrobiłam, teraz już wiesz. I ja chyba
też dopiero teraz to zrozumiałam, a z racji tego, że różni nas wiek i
stanowiska... Byłam w stanie rozmawiać z tobą w taki sposób, żebym z jednej
strony sama się nie odsłoniła, a z drugiej mogła ewentualnie wszystko
kontrolować. Cóż, szybko przekonałam się, że nie dasz sobą manipulować. Wybacz,
jeśli zabrzmi to tak, jakbym chciała cię bezczelnie wykorzystać, ale...
Naprawdę nie chciałam tego zrobić. Po prostu wydawało mi się, że będziesz w
stanie pomóc mi ponownie znaleźć coś, na czym zacznie mi zależeć, dzięki czemu
będę mogła, choć w pewien sposób, odzyskać moje dawne życie. Problem pojawił
się wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że rzeczą, a w zasadzie osobą, na której
zaczęło mi zależeć, jesteś ty. – Nie wiedziałem, w jaki sposób odpowiada się na
takie wyznania, więc nie powiedziałem nic. Nie czułem się przez nią w żaden sposób
wykorzystany. Gdybym nie chciał, nie brnąłbym w to tak daleko. Chciałem
wykorzystać sytuację, a koniec końców wszystkie działania La Brun sprawiły, że
zacząłem czuć dokładnie to samo w stosunku do niej. Zaczęło mi na niej zależeć.
W jaki sposób dokładnie? Tego jeszcze nie wiedziałem, ale prawda była taka, że
nie widząc jej, wariowałem. – Bolało mnie trochę to, że spędzasz tyle czasu z
Hill, ale rozumiem, że ktoś taki jak ona jest dla ciebie odpowiedniejszy. Sama
przecież o tym mówiłam. Wiesz, możesz mi wierzyć lub nie, ale nigdy nie
planowałam iść z tobą do łóżka.
- Ja
zacząłem – zauważyłem.
- A ja
powinnam się na to nie zgodzić. Najgorsze jest to, że wcale tego nie żałuję.
- Ja też nie.
- Nie chcę,
żeby zabrzmiało to źle, ale nie wiem, co mam z tym zrobić.
- To znaczy?
- Nie
potrafię puścić tego w niepamięć i przejść nad tym do porządku dziennego. Nie
wiedziałam wtedy, co zrobić i jak się zachować, bo nigdy nie wplątałam się w
coś tak głupiego. Zdaję sobie sprawę z tego, że nieodwracalnie namieszałam ci w
życiu. Sobie zresztą również.
- Uważasz
nasz romans za coś głupiego? – spytałem.
- Nie –
odparła szybko i z przekonaniem w głosie. – Chodzi mi o to, że głupia jest
sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, a nie to, że do niej doszło. Zaufałam ci –
wyznała.
- Nie miałem
zamiaru wtedy wychodzić – zapewniłem ją kolejny raz.
- Wiem, ale po
prostu się przestraszyłam. Nie chciałam znowu zostać sama. Nie chcę wywoływać w
tobie żadnych wyrzutów sumienia, Syriusz. I tak pomogłeś mi już jak nikt inny
nigdy. Tak czy inaczej, cieszę się, że podjąłeś decyzję o naszym „rozstaniu”,
bo sama chyba nie potrafiłam się na to zdobyć.
Słuchałem
jej wyjaśnień i myślałem o tym, jak bardzo mija się z prawdą. Nie czułem się
przez nią w żaden sposób wykorzystany i nie miałem do niej żadnego żalu z
jakiegokolwiek innego powodu. Napisanie jej tego listu, było jedną z
najtrudniejszych decyzji w ostatnim czasie, ponieważ, kiedy poszliśmy do łóżka,
zobaczyłem, że gdzieś za tym wszystkim jest jej jakaś ludzka strona.
Zniszczona, ale jest. Teraz wiedziałem, dlaczego taka była i nie mogłem pojąć,
jak udało jej się po tym wszystkim pozbierać. Chociaż to chyba nigdy jej się
nie udało. Ona po prostu nauczyła się dalej funkcjonować. Patrzyła teraz na
mnie niepewnie. Chciałem jej dotknąć, przytulić, ale nie zrobiłem tego.
Przerażała mnie ta skrywana przez nią prawda i nie wiedziałem, jak na nią
zareagować.
- Co się
stało w tę wigilię? – spytałem w końcu, bo chyba to był klucz do rozwiązania
całej tej zagadki. Wyczułem, że La Brun znowu się spięła i tym razem odwróciła
się ode mnie, kładąc dłonie na barierce i patrząc gdzieś w stronę niewidocznego
punktu na jeziorze tak, że widziałem teraz tylko jej profil.
- Dostałam
od Victora list. Pierwszy od czasu wyroku. Łudziłam się, że przez ten czas o
mnie zapomni, ale nie. Chciał, żebym to ja zapomniała o nim. Był bardzo dobrze
poinformowany. Ktoś musiał zbierać dla niego informacje o mnie. Na końcu dodał,
że „pamięta, czego nie udało mu się zrobić sześć lat temu”. – Nie dodała, czego,
bo teraz już oboje dobrze wiedzieliśmy, co miał na myśli. – Wiesz, gdyby tylko
ktoś był w stanie przywrócić życie mojemu dziecku, bez wahania oddałabym za nie
swoje. Może tego nie zrozumiesz, ale…
- Rozumiem.
Kiedy wychodzi?
- Za pół
roku.
-
Rozmawiałaś z Dumbledorem? – Pokręciła głową.
- Nie.
Ostatnio, kiedy o to spytał, wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie chcę do
tego wracać.
- Ale musisz
– zauważyłem. – Może uda się coś ponownie ugrać i udowodnić mu stosowanie
gróźb.
- Jak,
Syriusz? – spytała, patrząc na mnie. – Kiedy dostałam ten list, załamałam się.
Widziałeś to na własne oczy. Widziałeś, ile wtedy wypiłam i zapewne domyśliłeś
się również, że to, co było w szklance zamiast alkoholu, było spalonym listem
od Victora. Nie mam więc żadnego dowodu. Znowu popełniłam błąd, ale co ty byś
zrobił na moim miejscu? Ja naprawdę nie jestem w stanie kolejny raz tego
udźwignąć.
- A gdyby
spróbować załatwić to tak, jak ostatnio? Na podstawie wspomnienia?
- Nie uda
się. Drugi raz nie pozwolą mi się na tym oprzeć. Będzie to zbyt podejrzane.
Zniszczyłam jedyny dowód, jaki miałam.
- Możesz
wezwać mnie na świadka. Potwierdzę...
- Nie –
ucięła ten wątek w taki sposób, że nie próbowałem dalej przekonywać jej do tego
pomysłu.
- Więc co
chcesz zrobić?
- Nie wiem,
czy w ogóle chcę coś robić.
- I zamiast
tego pozwolisz mu się szantażować? Znowu ma ci zniszczyć życie? Te resztki,
które udało ci się ocalić? Zabił twoich rodziców i własne dziecko, by pozbyć
się ciebie. Teraz będzie chciał to dokończyć.
Spojrzała na
mnie, a w jej oczach malowały się ból pomieszany z nienawiścią, jakich jeszcze
nigdy nie widziałem i aż żałowałem, że odezwałem się w taki sposób, ale nie
miałem wyjścia. Victor de Luynes był osobą, którą La Brun sama chciała pociągnąć
na dno piekła.
- Być może
powinnam tym razem mu na to pozwolić – rzekła, próbując ostatkami sił zapanować
nad sobą.
- Nawet nie
waż się tak mówić! – powiedziałem zdenerwowany. – JA nigdy się na to nie
zgodzę. Wycierpiałaś tyle tylko po to, żeby teraz dać się zabić, bo jakiś
psychopata uznał, że właśnie to chce zrobić? Nikt nie ma prawa odbierać ci
życia.
- I tak już
to zrobił! Jaka jest różnica między tym, co zrobił, a fizycznym zabiciem mnie?
Dla mnie żadna. On mnie zniszczył.
- I wiedzą o
tym tylko trzy osoby. Wystarczy, by nie pozwolić mu na to kolejny raz. Jesteś
tu. Stoisz koło mnie i są przynajmniej dwie rzeczy, na których ci zależy, więc
chyba jednak nie jest aż tak tragicznie, jak można by myśleć.
- Jakie to
niby powody?
- Pierwszym
jestem ja – powiedziałem, ale nie zareagowała na to w żaden sposób. Tylko w jej
oczach zauważyłem pewien potwierdzający to błysk. – A drugą rzeczą jest
ukaranie i pozbycie się Victora raz na zawsze. Myślę, że chociaż jedna z nich jest
warta walki. – Nie dodałem, która dokładnie, bo sama musiała wybrać. – Nie
pozwolę mu cię zniszczyć kolejny raz, Beatrice.
- Nie masz
tu nic do gadania, Black. Pozbycie się Victora nie jest warte przechodzenia
przez to wszystko jeszcze raz.
- Więc
jestem ja – powtórzyłem, nie zastanawiając się nad tym, co taka deklaracja
właściwie oznaczała. Nie mogłem pozwolić jej się załamać.
- Byłeś –
rzekła z naciskiem.
- Nadal
jestem – odparłem. – Możesz zniszczyć tamten list tak samo jak ten pierwszy –
dodałem. Chciałem podejść do niej, ale cofnęła się, unosząc dłonie.
- Nie –
powiedziała, ale zignorowałem ją. Stała plecami do barierek, więc nie miała,
gdzie uciec. Złapałem ją za nadgarstki. Spojrzała mi w oczy w taki sposób, że
wszystko inne przestało mieć znaczenie, ale zaraz znowu w jej brązowych
tęczówkach dostrzegłem strach.
- Boję się
go – wyszeptała, a jej oczy się zaszkliły.
- Wiem –
odparłem, a potem w końcu przestała stawiać opór i dała się przytulić, a ja
wiedziałem, że jakkolwiek się to nie skończy, pomogę jej na tyle, na ile będę
potrafił. Zawsze da się coś zrobić.
Bardzo długo
pozwalała się obejmować. Wyczuwałem jej uspokajający się oddech, drobne ciało i
miękkie włosy, kiedy oparłem brodę o jej głowę. Ludzie mijali nas, nie
zawracając sobie nami głowy. Czułem zapach jej szamponu pomieszany z wonią
perfum i mrozu. Powietrze tutaj pachniało całkiem inaczej. Było cicho i
spokojnie. Rozumiałem już, dlaczego chciała spotkać się ze mną akurat w tym
miejscu
- Idź już,
Syriusz – powiedziała w końcu, odsuwając się na tyle, na ile pozwalały jej moje
dłonie na jej plecach. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Nie wiem, jak ci się
odwdzięczę. Postanowiliśmy jednak, że…
- Na razie
niczego jeszcze nie postanowiliśmy – zauważyłem.
- Mimo
wszystko lepiej będzie, jeśli faktycznie się teraz rozstaniemy – powiedziała.
- Dla kogo
będzie lepiej? Dla mnie czy dla ciebie?
- Dla
ciebie. Ja jakoś przeżyję. Wystarczająco mi pomogłeś.
- Nie
pomyślałaś o tym, że takie rozwiązanie wcale nie będzie dla mnie najlepsze?
- Dobrze
wiesz, że nic z tego nie wyjdzie. Potem wszystko będzie jeszcze trudniejsze niż
teraz.
- Wiem.
- I nadal
chcesz się w to pakować?
- Jeśli nie
potrafisz mi zaufać, ja zaufam tobie – uśmiechnęła się słabo, a następnie
uniosłem jej brodę, by musiała na mnie spojrzeć. Nasze oddechy zmieszały się w
jeden, a potem pocałowałem ją tak, jakbym nie widział jej wieczność, a nie
zaledwie cztery dni. Zdawałem sobie sprawę z tego, że związek, romans z kimś
takim jak ona jest najgorszą rzeczą, jaką mogłem zrobić. Tym bardziej po tym,
co mi powiedziała, powinienem ją olać i nie wtrącać się w sprawy, które mnie
nie dotyczą, ale nie byłem w stanie tego zrobić.
Czułem jej
delikatne i chłodne dłonie na moich policzkach oraz pewnego rodzaju spokój,
kiedy w końcu znowu miałem ją przy sobie.
~ * ~
Staliśmy w miejscu jeszcze dłuższą
chwilę. Pozwoliłem Beatrice odreagować to, co mi przed chwilą powiedziała i dać
czas na szybkie przemyślenie mojej deklaracji. Nie rzucałem słów na wiatr.
Naprawdę chciałem jej pomóc i miałem zamiar zrobić w tej kwestii wszystko, co
będę mógł. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Poza tym, jeśli
zignorowałbym ten problem, miałbym wyrzuty sumienia, że wiedziałem, a nic nie
zrobiłem. Czułem się fatalnie po naszym „rozstaniu”, jakby ktoś pozbawił mnie
nagle jakiegoś fragmentu. Więc kiedy tylko dostałem list z prośbą o spotkanie,
nie zastanawiałem się ani chwili nad tym, czy powinienem znowu się w to mieszać.
Pewnie nie, ale miałem to w głębokim poważaniu. Nie interesowało mnie już teraz
zdanie Lily czy prośba Kim. Ze zdziwieniem, ale bez wyrzutów, stwierdziłem, że
nie mają one dla mnie żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że Beatrice się
do mnie odezwała, że znowu mogłem z nią porozmawiać, zobaczyć, jak sobie radzi,
dowiedzieć się, co się stało. Zrobić po prostu coś, co jej pomoże, a mi sprawi
egoistyczną przyjemność. I tak, byłem głupi, łudząc się, że jej słowa co do
mnie są w stu procentach prawdziwe, ale tyle mi wystarczyło. Miałem to gdzieś,
bo jeśli choć raz kiedyś czułem, że jestem na właściwym miejscu, we właściwym
czasie, to właśnie teraz. Choćbym się miał smażyć za to w piekle, czułem, że
postępuję właściwie.
Przyciągnąłem ją do siebie jeszcze
bardziej, wzmacniając uścisk, ale nie zaprotestowała. W zasadzie trochę
bardziej się rozluźniła.
- Kim domyśliła
się, że mamy romans – powiedziałem w końcu. Musiałem ją o tym poinformować. To,
że powiedziałem to dodatkowo Evans, wolałem pominąć. Dałbym sobie rękę uciąć,
że akurat ona nie piśnie nikomu słowa. Nawet Rogaczowi.
- Byłam
pewna, że tak będzie – odparła, wzdychając. – Co nie zmienia faktu, że i tak
nie wiem, co mogłabym z tym teraz zrobić.
- Ja też nie
– przyznałem. – Ma do mnie żal, tego jestem pewny, ale ręczę, że nie powie
nikomu o tym, co było między nami. Nie jest mściwa ani chamska. Był moment, w
którym chciałem się z nią związać, myślałem nawet, że jestem zakochany. Sam nie
wiem czemu. Zależało mi na niej jako na osobie, którą chciałbym mieć w swoim
życiu. Nigdy z żadną dziewczyną nie dogadywałem się tak dobrze jak z nią, ale
była zaręczona, o czym dowiedziałem się później i poczułem jak frajer, bo ten
jeden raz to dziewczyna odmówiła mi, a nie na odwrót. Teraz jest wolna, a ja
jestem prawie pewny, że nie zależy mi na niej w ten sposób, jakiego ode mnie
oczekuje.
- Dlatego
przyszedłeś wtedy do mnie zakończyć to wszystko? – Odsunęła się nagle, jakby
fakt ten sprawił, że nie chciała więcej naruszać pewnych granic. Pozwoliłem jej
na to, bo w przeciwnym razie zareagowałaby bardziej nerwowo.
- I tak, i
nie. Z jednej strony sam podjąłem taką decyzję, a z drugiej obiecałem to jej,
jednak głównie z tego powodu, że z logicznego punktu widzenia…
- Nie ma w
tym żadnej logiki – wtrąciła.
- Być może
właśnie dlatego wydało mi się to bez sensu – uśmiechnąłem się, wzruszając
ramionami. – Problem w tym, Beatrice, że mnie kompletnie nie interesuje w tym
wszystkim logika. Nie czuję wyrzutów sumienia względem Kimberly. Czuję je za to
względem samego siebie, że w tamtej chwili mogłem bezpowrotnie stracić szansę
na… – Nie dokończyłem, widząc zmianę na jej twarzy. Nie chciała słyszeć tego,
co miałem zamiar właśnie powiedzieć. Przerażała ją ta wizja. Być może nie z
powodu tego, że mogła dać głupią nadzieję dzieciakowi, którego zaraz będzie
musiała usunąć ze swojego życia. Przerażało ją to, że mogła czuć to samo, co
ja. – Pomijając to, co chciałem powiedzieć, musisz wiedzieć, zanim zdecydujemy
ostatecznie, co dalej, że zależy mi na tobie w sposób, który sprawia, że chcę
egoistycznie i głupio wykorzystać czas, który jeszcze mamy. Wiem, że za kilka
tygodni wyjedziesz i nigdy więcej się nie zobaczymy, ale jestem w stanie
poświęcić wszystko inne dla tych trzech miesięcy. Ot, taki mój kaprys. Bez
żadnych deklaracji. Po prostu, gdybym miał wybrać jedną rzecz, której nie będę
nigdy w życiu żałował, mimo konsekwencji, jakie to za sobą pociągnie, to
właśnie spotkanie ciebie. Nigdy nie kochałem żadnej dziewczyny i mogę przysiąc,
że po prostu tego nie potrafię. Obiecuję więc, że nigdy się w tobie nie
zakocham, ok? – La Brun spojrzała na mnie sceptycznie, ale w końcu parsknęła
śmiechem na moją deklarację. – Przemyśl to jeszcze.
~ * ~
Gołym okiem widać było, że La Brun
pada ze zmęczenia, chociaż zachowaniem nie dawała tego po sobie poznać.
Wróciliśmy do mieszkania, a gdy zniknęła w łazience, poszedłem do kuchni
zagotować wodę na herbatę. Kiedy do mnie dołączyła, podałem jej kubek.
Uśmiechnęła się blado z wdzięcznością, po czym oplotła go dłońmi, próbując się
rozgrzać.
- Kiedy
wracasz do zamku? – spytałem.
- Jeszcze
nie wiem – odparła, wpatrując się w parę ulatującą z kubka. – Syriusz…
- Więc co
teraz? – wszedłem jej w słowo.
- To znaczy?
- Co teraz z
tobą, z Victorem, z nami? – spojrzała na mnie w końcu, a ja podtrzymałem jej
wzrok najdłużej, jak się dało.
- Co
chciałbyś, żeby było? – zapytała i oboje dobrze wiedzieliśmy, że zignorowała na
razie dwie pierwsze części mojego pytania. Miała chwilę czasu na przemyślenie
mojej propozycji, ale chyba jeszcze tego nie zrobiła, mimo, że w drodze do domu
w ogóle się nie odzywała.
- Coś
więcej, niż mijanie się bez słowa na korytarzu, bo już na to za późno.
Umawialiśmy się na romans bez żadnych zobowiązań i gówno z tego wyszło, jeśli
mam być szczery. Jeśli taka jest twoja decyzja, to ok, nie musimy ciągnąć tego
dalej w takiej formie, jaka była do tej pory, ale… Po prostu pozwól sobie pomóc
i nie traktuj mnie jak dzieciaka, którego musisz chronić. O nic więcej cię nie
proszę.
- Dobrze
wiesz, że wcale cię tak nie traktuję, a jeśli takie masz odczucie, to
przepraszam, nie taki był mój zamiar. Czego ode mnie oczekujesz, Syriusz? Że
dam ci się wplątać w mój konflikt z Victorem? Jeśli coś ci się przez to stanie,
do końca życia będę miała wyrzuty sumienia, z którymi nie będę mogła żyć.
- Konflikt?
– prychnąłem. – Zabójstwo twoich rodziców, dziecka i usiłowanie twojej śmierci nazywasz
konfliktem?
- Jeśli
pozwolę ci się w to wtrącić, też będziesz na jego celowniku.
- I co z
tego? Może chociaż raz zrobię w życiu coś pożytecznego dla osoby, na której mi
zależy! Jeśli nie pozwolisz mi ze sobą współpracować i tak spróbuję
wykombinować coś na własną rękę – oznajmiłem.
- Jaki ty
jesteś uparty! – wkurzyła się La Brun. – To nie jest odwaga, tylko głupota i
lekkomyślność. To jest moje życie, moja sprawa i nie chcę, żebyś się w to
wtrącał. Nie powiedziałam ci tego dlatego, żebyś mi pomagał.
- Wiem.
- Więc czemu
tak bardzo ci na tym zależy?
- Gdybyś
mnie słuchała, zauważyłabyś, że już ci to przed chwilą wyjaśniłem. Nie pozwolę,
by taki psychopata jak Victor zniszczył osobę, na której mi zależy –
powtórzyłem z uporem, zbliżywszy się do niej. Znowu spojrzała mi prosto w oczy.
- Wolę
zniszczyć siebie niż ciebie. Ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Teraz już
mam. I pomyśl o tym, że taką decyzją nie uratujesz żadnego z nas, bo jeśli
zniszczysz siebie, zniszczysz też mnie. Bardziej niż wtedy, kiedy dopuścisz
mnie do tej sprawy.
Patrzyliśmy na siebie dłuższą
chwilę. Atmosferę, jaka między nami zawisła, dałoby się pokroić nożem. Oboje
byliśmy uparci i pewni swoich racji. Nie bardzo wiedziałem jeszcze, jak, koniec
końców, moglibyśmy wybrnąć z tego gówna, w które się wpakowaliśmy, ale niezbyt
mnie to w tej chwili obchodziło. Byłem w stanie zrobić wszystko, byle zostać z
nią jak najdłużej. Drugi raz nie miałem zamiaru popełniać tego samego błędu i
się z nią rozstawać. Ani na jej warunkach, ani na moich. Zależało mi na niej i
nic nie mogłem na to poradzić. Nawet, jeśli miała to być krótka fascynacja,
chciałem się w nią zaangażować w stu procentach, pierwszy raz naprawdę czułem,
że jestem w stanie coś zdziałać, mimo tak beznadziejnej sytuacji. Mi nie raz
pomógł ktoś inny, ona nie miała nikogo. Splotem przypadku natknęliśmy się na
siebie i w pewnym sensie rozumiałem jej obawy. Sam na jej miejscu zachowałbym
się pewnie tak samo, ale nie miałem zamiaru dać się znowu odsunąć. Wolałem
wpakować się w takie bagno niż przez następne dni i tygodnie zamęczać się
faktem naszego pseudo rozstania.
- Nie mam
zamiaru czytać twojego nekrologu w gazecie.
- Ani ja
twojego.
Zauważyłem moment, w którym Beatrice
podjęła jakąś decyzję. Niekoniecznie taką, jakiej oczekiwałem, ale jakąś. Cała
złość, jaką miała wypisaną na twarzy podczas naszej rozmowy, nagle z niej
wyparowała i znowu widać było tylko jej koszmarne zmęczenie. Położyła dłoń na
moim policzku, po czym mnie pocałowała. Przytrzymałem dłużej jej pocałunek, a
kiedy się odsunęła, spojrzałem na nią.
- Daj mi
chociaż dwie godziny – poprosiła. – Muszę to wszystko przemyśleć.
- W porządku
– odparłem. – Spróbuj się też trochę przespać, bo wyglądasz jak wrak człowieka
– powiedziałem, patrząc w jej podkrążone oczy i poszarzałą skórę na twarzy.
- Mój wygląd
sprawia ci dyskomfort?
- Raczej ból
– przyznałem szczerze, nie dając jej się sprowokować. Uśmiechnęła się słabo.
La Brun była kobietą ciężką w
obyciu. Wiedziałem już o niej sporo, potrafiłem odczytać wiele z jej twarzy i
zachowania, ale tyle lat żyła zamknięta w swoich fałszywych murach, że trudno
było do niej dotrzeć i przywrócić ją na powrót do tego, kim była kiedyś. Chociaż
może nigdy się to nie uda. Chciałem jednak spróbować. Nie można przejść czegoś
takiego bez żadnych konsekwencji. Była teraz kimś innym, ale kimś, kogo ja
egoistycznie, za wszelką cenę, chciałem mieć w swoim życiu.
- Naprawdę
tak ciężko zaakceptować ci fakt, że komuś może na tobie zależeć? Że cierpi,
widząc cię w takim stanie, że chce pomóc? – spytałem.
- Tak –
odparła po chwili, patrząc mi prosto w oczy i wiedziałem, że mówi to szczerze,
a ja jej wierzę. – Ale nie żałuję, że ci na to pozwoliłam.
~ * ~
Kiedy wyszedłem z mieszkania i
zamknąłem za sobą drzwi, automatycznie otworzyły się te, za którymi znajdowało
się mieszkanie pani Daquin, co pozwalało mi sądzić, że cały czas nasłuchiwała
jakiegoś ruchu na klatce schodowej. Zanim zdążyłem się ruszyć, przyszpiliła
mnie spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Przepraszam, że zawracam panu głowę, ale czy moglibyśmy porozmawiać? – spytała.
Zasadniczo nie wchodziłem do
nikogo do domu, widząc go drugi raz na oczy, ale La Brun dobrze ją znała, więc
zaryzykowałem. Poza tym sąsiadka zdecydowanie była mugolką, która, z całym
prawdopodobieństwem, nie miała pojęcia o istnieniu magii.
-
Przepraszam, ale nie bardzo wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać – rzekłem, kiedy
drzwi mieszkania zamknęły się za mną. Sprawdziłem, czy różdżka jest na swoim
miejscu. Nie spodziewałem się problemów, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Korytarz, którym poprowadziła mnie
do dusznego salonu, był wąski i ciasny. Ściany wyłożone były do połowy ciemną,
okropną boazerią, a wyżej pomalowane na wyblakły już, czerwony kolor, nadający
pomieszczeniu strasznej ciężkości. Na podłodze leżał natomiast bordowy, wytarty
dywan.
- Panie…
- Black.
- Panie,
Black – zaczęła kobieta, kiedy już zmusiła mnie do zajęcia jednego z dwóch
niskich, półleżących foteli i poczęstowała herbatą, której odmówiłem.
Zastanawiałem się, jak długo czatowała przy drzwiach i obserwowała wszystko
przez judasza. Posłała mi nieokreślony uśmiech. – Nie widziałam Beatrice od sześciu
lat, a teraz nagle zjawiła się tutaj, zapraszając na dodatek pana.
- Chyba ma
do tego prawo, biorąc pod uwagę fakt, że to mieszkanie jej rodziców, które po
nich odziedziczyła – zauważyłem.
- Ach, więc
zna pan prawdę.
- Wiem tylko
tyle, ile powiedziała mi Beatrice.
- To i tak
dużo – stwierdziła, ale nie skomentowałem tego. – Wie pan, nie wtrącałam się
nigdy w jej życie i wybory, bo też jakie miałam do tego prawo? Jest młoda, a
wiele już przeszła. Spotkało ją zdecydowanie zbyt dużo złych rzeczy. – Przerwała,
czekając, aż coś powiem, ale milczałem, więc wzruszyła tylko nieznacznie
ramionami i kontynuowała. – Panie, Black. Jest tylko jedna rzecz, a właściwie
osoba, na której obojgu nam zależy i jest nią Beatrice. Proszę nie zaprzeczać –
ubiegła mnie, zanim zdążyłem się odezwać. – Znałam już jednego mężczyznę,
którego tutaj przyprowadzała i nigdy nie patrzył na nią tak, jak pan. Nie będę
rozprawiała nad tym, czy jest to właściwe, by zadawała się z kimś o tyle lat od
niej młodszym, ale musi darzyć pana niezwykłym zaufaniem, skoro dla pana
zdecydowała się tu dzisiaj przyjść. Sądziłam, że nigdy więcej jej nie zobaczę.
-
Przepraszam, ale chyba nie powinno pani interesować, co i dlaczego robi
Beatrice. Poza tym nadal nie rozumiem celu tej rozmowy, więc gdyby mogła się
pani trochę streścić, byłbym wdzięczny, bo mam coś do załatwienia – wtrąciłem w
końcu zniecierpliwiony. Nie lubiłem, jak ktoś bezczelnie wpieprzał się w
nieswoje sprawy i na dodatek marnował mój czas. Pani Daquin obrzuciła mnie
niezbyt przychylnym spojrzeniem, ale totalnie to zignorowałem.
- Beatrice
po śmierci rodziców stała się wrakiem człowieka, a wiem, co mówię, bo dobrze ją
znałam. Jeszcze przed pogrzebem przyszła tu i pozbyła się wszystkiego, prócz
mieszkania. Nie rozumiałam tego i nie rozumiem nadal, chociaż minęło już tyle
lat. Jak można wyrzucić wszystkie pamiątki po rodzicach, których tak bardzo
kochała? Po jedynej rodzinie, jaką kiedykolwiek miała?
- Może nie
chciała, żeby coś jej o nich przypominało? – zasugerowałem, ale staruszka wzruszyła
tylko ramionami, jakby było to najgłupsze wytłumaczenie, jakie słyszała.
Zastanawiałem się, czy w ogóle chcę dalej słuchać tego, co ma mi do powiedzenia.
Gdyby La Brun chciała, bym o tym wiedział, sama by mi powiedziała. Niezbyt fair
było więc wysłuchiwanie plotek, którymi chciała się podzielić jej sąsiadka. Z
drugiej strony była to doskonała okazja do tego, by dowiedzieć się czegoś
więcej o Victorze.
- Wie pan,
pogrzeb odbył się bardzo późno, bo Beatrice nie pozwoliła pochować nikogo bez
jej udziału, a długo leżała w szpitalu. Kiedy to w końcu zrobiła, zamknęła
drzwi mieszkania na cztery spusty, przekazując mi klucze i poprosiła, bym się
nim zajmowała w zamian za comiesięczne opłaty. Więcej jej tu nie widziałam, a
po sześciu latach przyprowadza tu pana. Musi więc albo panu ufać, albo darzyć
jakimś uczuciem.
- Zapewniam
panią, że ani jedno, ani drugie – rzuciłem na odczepnego. – Po prostu pomagam
jej przy jednej sprawie, której lata temu nie zamknęła.
Szczerze powiedziawszy, irytowała
mnie ta kobieta. Gadała bez sensu, zajmując mi czas, ale mimo moich
sugestywnych westchnień i zerkania na zegarek, nie chciała przejść do sedna
rozmowy, zanim nie powie wszystkiego, więc pogodziłem się z tym w końcu i
słuchałem ze zniecierpliwieniem kolejnych plotek.
- Cóż,
Beatrice nie wyglądała dzisiaj lepiej niż lata temu, kiedy widziałam ją ostatni
raz, więc pewnie życie dało jej jeszcze bardziej w kość. Nie wiem, dlaczego tu
wróciła, ale sądzę, że przed moją własną śmiercią więcej jej już nie zobaczę,
tym bardziej, że nie wiem, ile czasu mi jeszcze zostało, bo widzi pan –
spojrzała na mnie – mam raka.
- Przykro mi
– powiedziałem tylko, nie bardzo wiedząc, co to w sumie dokładnie oznacza. Nie
spotkałem się jeszcze z taką chorobą. Ona jednak uśmiechnęła się i machnęła ręką.
- Zdarza
się. Jestem stara. Przeżyłam to, co miałam przeżyć. Dzisiejsze spotkanie z
Beatrice może być jednak ostatnim, dlatego chciałam prosić, by przekazał jej
pan coś, co kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, u mnie zostawiła. Wtedy, kiedy
uzna pan, że Beatrice jest na to gotowa.
Podała mi jedno kolorowe zdjęcie, na
którym La Brun stoi z rodzicami i uśmiecha się szeroko. Oczywiście w błękitnej
sukience, trzymając rodziców za ręce. Patrząc na ten obrazek, stwierdziłem, że
niewiele się zmieniła. Po prostu teraz była starsza, ale nic poza tym. Była tak
samo piękna i delikatna z wyglądu, a w oczach widać było tę samą siłę i
stanowczość, którą miała nadal.
- Nie wiem,
czy jestem odpowiednią osobą do tego, żeby jej to dać – stwierdziłem,
przenosząc wzrok na panią Daquin, która wpatrywała się we mnie z napięciem.
- Myślę, że
jest pan jedyną osobą, która może jej to dać. Kiedyś, kiedy uzna pan, że
przyszedł na to właściwy moment.
- Dobrze –
rzekłem w końcu, chowając zdjęcie do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Bardzo
panu dziękuję. Naprawdę – skinąłem głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-
Przepraszam, ale naprawdę powinienem już iść.
- Och,
oczywiście. Przepraszam, że zajęłam panu tyle czasu.
- Nie
szkodzi. Dziękuję za rozmowę i życzę wszystkiego dobrego.
- Dziękuję.
- Do
widzenia.
- Do
widzenia, panie Black – odrzekła, po czym odprowadziła mnie do drzwi. Nim
jednak nacisnąłem klamkę, zawahałem się. – Coś się stało?
- Pani,
Daquin… Mogę mieć do pani jedno pytanie?
-
Oczywiście. Jeśli tylko będę potrafiła na nie odpowiedzieć.
- Znała pani
Victora de Luynes’a? – Kobieta była zaskoczona wypłynięciem tego nazwiska. Jej
pozytywne nastawienie przesłoniły w tej chwili niezbyt przyjemne wspomnienia,
co było widać po jej nagłej zmianie zachowania.
- Znałam i
nie powiem, że był to dla mnie jakiś zaszczyt.
- Rozumiem –
skinąłem głową.
- Nic pan
nie rozumie.
- Beatrice
powiedziała mi, co zrobił, ale… Chciałbym poznać pani opinię na jego temat. Jak
najbardziej obiektywną, jeśli mogę o to prosić.
- Po co to
panu? – spytała podejrzliwie, a ja nie byłem pewny, ile mogę jej powiedzieć.
- Wiem, że
Victor niedługo ma wyjść z więzienia. Chciałbym po prostu wiedzieć, jak, w
razie czego, mógłbym ochronić przed nim Beatrice – rzekłem, mając nadzieję, że
Daquin kupi tę bajeczkę. Chociaż w zasadzie była to po części prawda. – Po
prostu chciałbym wiedzieć, jakie zrobił na pani wrażenie. To wszystko. Czy był
miły…
- Och, miły
był – weszła mi w słowo. – W taki obrzydliwy, fałszywy sposób, jeśli wie pan,
co mam na myśli. Beatrice była w nim zakochana, ale jej rodzice, a w
szczególności ojciec, nigdy nie traktowali go jak kogoś wartego ich córki.
Oczywiście byli wobec niego uczciwi i szanowali jej decyzję, ale zawsze był
między nimi dystans. Victor miał dobrą posadę w jakimś urzędzie. Wiecznie
zabiegany, siedział po godzinach w pracy. Na to dziecko też niezbyt się cieszył,
jeśli mam być szczera. Nie wiem, dlaczego oni w ogóle ze sobą byli, bo według
mnie kompletnie do siebie nie pasowali. Dwie różne osobowości. On totalnie
nijaki, a ona silna, ale bardzo wrażliwa. Zawsze uśmiechnięta. Cieszyła się z
każdego promienia słońca czy kwiatka, spacerując po parku, bardzo lubiła kiedyś
malować. On z kolei był szorstki w obyciu. Może myślała, że uda jej się wydobyć
z niego coś więcej. Victor nigdy nie okazywał jej czułości przy innych
ludziach. Uśmiechał się, ale z jakimś takim niemiłym lekceważeniem. Co więcej
nigdy nie widziałam, żeby patrzył na nią z takim zafascynowaniem, jak dzisiaj
pan na nią. Zachowywał się tak, jakby Beatrice była tylko jego ozdobą i nigdy
nie zrozumiałam, dlaczego ona, tak zdolna, ambitna i przemiła, zakochała się w
takim bucu. Jeśli więc pyta mnie pan, dlaczego Beatrice chciała spędzić z nim
życie, to odpowiem, że nie mam pojęcia.
~ * ~
Po wyjściu od pani Daquin
przechadzałem się ulicami miasteczka, myśląc o tym wszystkim, czego się dzisiaj
dowiedziałem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek wplączę się w coś takiego, że
stojąc na drodze problemów, które mnie nie dotyczą, będę chciał nią pójść
dalej. Decyzja La Brun mogła być dwojaka, a ja czekałem na nią jak na ścięcie.
Mogłem to wszystko olać, bo niczego nie byłem jej winien. Nie, byłem jej
przecież winien życie. Chociaż w pewnym stopniu, ale nie chciałem pomagać jej
tylko z tego powodu, że mnie uratowała. To w ogóle nie miało dla mnie żadnego
znaczenia. To znaczy miało, ale nie wpływało w żaden sposób na moje podejście
do tej relacji. Bez względu na to, jak miało się to wszystko zakończyć.
Wiedziałem już, co miał na myśli Rogacz, kiedy mówił, że sama świadomość
istnienia obok niego Evans sprawia, że chce mu się żyć, a rozstanie byłoby nie
do zniesienia. Obiecałem Beatrice, że będę miał do tego wszystkiego odpowiedni
dystans, wiedzieliśmy, że w końcu będziemy musieli się rozstać. Być może
właśnie dlatego nie nazwaliśmy tego, co nas łączy, a jedynie zapewniliśmy o
wzajemnym uczuciu. Nie żadnym konkretnym. Jakimś. Po prostu jakimś.
Usiadłem na ławce w parku, z której
odgarnąłem wcześniej śnieg i wziąłem łyka kawy, którą kupiłem w jednej z
zatłoczonych kawiarni, po czym odstawiłem kubek obok i zerknąłem na zegarek. La
Brun chciała, żebym dał jej dwie godziny i te już minęły. Postanowiłem jednak,
że dam jej więcej czasu. Nie za dużo, żeby nie pomyślała, że nie traktuję
sprawy poważnie, ale więcej niż prosiła, żeby nie czuła jakiejś presji czy coś.
Wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni płaszcza zdjęcie, które dała mi sąsiadka i
zastanawiałem się, co mam z nim zrobić. Nie mogłem go zatrzymać, ale z drugiej
strony nie byłem pewien, czy w ogóle kiedykolwiek nadarzy się okazja, bym mógł
przekazać je La Brun bez cienia wyrzutu.
Z zamyślenia wyrwała mnie starsza,
elegancko ubrana kobieta, która przysiadła się do mnie, a ja nawet tego nie
zauważyłem. Teraz przyglądała się na zmianę mnie oraz zdjęciu, które trzymałem.
- Śliczna
dziewczynka – wyraziła opinię, posyłając mi uśmiech.
- Teraz
piękna kobieta – odparłem, nie odwracając się do niej.
- Pańska
matka? – zerknąłem na nią, zaskoczony pytaniem.
- Nie. Ktoś
dużo ważniejszy – wyjaśniłem, chociaż nie wiedziałem po co. Dopiero po chwili
zrozumiałem, jak to mogło zabrzmieć dla tej kobiety, ale nie przejąłem się tym.
Nie każdy musiał mieć dobre relacje z rodzicami.
-
Dziewczyna? – kontynuowała swoje małe śledztwo kobieta.
- Nie –
powiedziałem. – Chociaż w zasadzie to… Sam nie wiem, co nas tak naprawdę łączy.
Jest ode mnie starsza i…
- I to coś
zmienia? – weszła mi w słowo. Spiorunowałem ją wzrokiem, ale ona tylko mi się
przyglądała, oczekując odpowiedzi.
- Dla mnie
osobiście niczego to nie zmienia, ale ma to duży wpływ na jej życie zawodowe,
czyli wszystko, co się dla niej liczy.
- Z każdej
sytuacji jest jakieś wyjście – skwitowała.
- Być może,
ale nie bardzo rozumiem, do czego pani zmierza. – Kobieta uśmiechnęła się.
- Do
niczego. Po prostu wyglądał pan na zagubionego.
- Bo tak się
czuję – stwierdziłem. – Jakbym przez ostatnie tygodnie żył nieswoim życiem. Nie
ma w nim nic, co do tej pory było constans, rozumie pani?
- Rozumiem –
odparła kobieta i spojrzała na mnie, jakby faktycznie tak było. Szczerze w to
wątpiłem, ale w duchu machnąłem na to ręką. Nie znałem jej, a ona nie znała mnie.
Co więcej byłem święcie przekonany, że jest to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie,
więc nie miałem zbytnio oporów, by trochę jej się wyżalić. Kolejna rzecz, która
odbiegała od moich norm, ale chyba tego potrzebowałem. Najwyżej później, raz
kiedyś, wspomni to spotkanie, opowiadając o nim, w formie dygresji, w innej
rozmowie albo opowie mężowi, jak to pomogła biednemu, zagubionemu chłopakowi.
- I to
wszystko jej wina – westchnąłem. – Bo pojawiła się… Jednocześnie w najbardziej
odpowiednim, a jednocześnie najbardziej nieodpowiednim momencie. Bo ani ona nie
chce zniszczyć mi życia, ani ja jej. Za dużo przeszła.
- To
zrozumiałe – stwierdziła. – I z drugiej strony dojrzałe podejście.
-
Polemizowałbym – odburknąłem i pociągając ostatnie łyki kawy, zapatrzyłem się
na dwa ptaki, skaczące kawałek dalej po ścieżce.
- Gdzie ona
teraz jest?
- W
mieszkaniu.
- Więc co
pan robi tutaj?
- Czekam na
decyzję, czy moja walka o jej życie… Nasze życie, zakończyła się sukcesem.
- I ile
czasu ma pan zamiar czekać?
- Właściwie
wyrok powinien zapaść już jakiś czas temu – powiedziałem, nie zerkając nawet na
zegarek. Przypuszczałem, że od ostatniego razu, kiedy to zrobiłem, nie minęło
dziesięć minut.
- To może
warto byłoby w końcu zmierzyć się z jego uzasadnieniem?
- Może – odparłem,
podnosząc się z ławki. Pusty kubek po kawie wrzuciłem do kosza na śmieci, ale
zanim odszedłem, spojrzałem jeszcze na kobietę. Ta nadal przyglądała mi się z
zainteresowaniem. – Dziękuję za rozmowę.
- Ależ nie
ma za co. Mam nadzieję, że sprawa rozwiąże się po pana myśli. – Nie
odpowiedziałem, tylko skinąłem głową.
- Do
widzenia. – Tym razem to ona nie odezwała się słowem, tylko posłała mi
delikatny uśmiech.
Odchodząc, zerknąłem w końcu na
zegarek. Wydawało mi się, że spacerując, zapuściłem się dosyć daleko, na tyle,
by droga powrotna do mieszkania rodziców Beatrice zajęła mi pieszo dobre pół
godziny. O ile oczywiście nie zabłądzę, a tego pewny nie byłem. Moja
nieobecność wydłużyłaby się więc z dwóch godzin do sporo ponad trzech, a to
wydawało mi się niezbyt właściwe. Chciałem dać więcej czasu zarówno jej, jak i
sobie, ale nie na tyle, by otarło się to o ignorancję. Ruszyłem jednak z
powrotem, a kiedy udało mi się znaleźć pierwsze lepsze miejsce na uboczu,
deportowałem się kolejny raz dzisiejszego dnia na Avenue de Neuvecelle.
~ * ~
Drzwi do mieszkania nie były
zamknięte na klucz, co nie było zbyt roztropne, patrząc pod kątem
bezpieczeństwa, ale La Brun miała różdżkę, a złodziej i tak nie miałby już
czego wynieść, bowiem obecna właścicielka lokalu pozbyła się w zasadzie prawie
wszystkiego sześć lat temu.
Już z korytarza zauważyłem, że
Beatrice siedzi po turecku na kanapie, zwrócona do mnie plecami. Usłyszała,
kiedy wszedłem do środka, ale nie zareagowała na to w żaden sposób. Zdjąłem
więc buty, nie odzywając się i ruszyłem do salonu. Dopiero, kiedy wszedłem w
jej pole widzenia, spojrzała na mnie. Usiadłem naprzeciwko niej na stoliku
kawowym. Cisza przeciągała się dłuższą chwilę, ale ona nie odrywała ode mnie
wzroku, czekając może na to, aż coś powiem, jednak milczałem. Wyglądała trochę
lepiej niż wtedy, kiedy ją zostawiałem, ale nie wiedziałem, czy pozwoliła sobie
na drzemkę, czy dlatego, że pozbyła się części ciężaru, który w sobie nosiła. W
końcu się odezwała.
- Nie chcę,
żebyś odchodził.
- Biorąc pod
uwagę to, że dopiero co przyszedłem, nie mam na razie zamiaru stąd wychodzić –
zauważyłem, chociaż wiedziałem, że nie to miała na myśli.
- Z mojego
życia – wyjaśniła automatycznie, zbyt szybko, a ja miałem pewność, że dobrze
się nad tym zastanowiła. Powiedziała to, patrząc mi prosto w oczy.
- Ale? –
zapytałem, bo jednocześnie powiedziała to takim tonem, jakby to „ale” zaraz
miało paść.
- Ale nie
chcę, żebyś za wszelką cenę ładował się w mój konflikt z Victorem. – Już
otwierałem usta, by zaoponować, ale nie pozwoliła mi na to. – Nie wybaczę
sobie, jeśli coś ci się stanie, Syriusz. Nie chcę, żebyś pakował się w to za
wszelką cenę i zajmował się tym, jeśli nie zajdzie taka potrzeba.
- A nie
zachodzi?
- Nie. To
znaczy… Nie wiem. Wiem, że jeśli nie pozwolę ci się w to zaangażować, zrobisz
to ze zdwojoną siłą – powiedziała. Chciałem zaprzeczyć, ale w sumie miała
rację, więc zamknąłem usta, które zdążyłem już otworzyć, a ona uśmiechnęła się
nieznacznie na potwierdzenie swojej tezy. – Obiecaj mi, że jeśli nie zajdzie
taka potrzeba, nie będziesz się w to angażował – powtórzyła.
- A jeśli
zajdzie?
- To ja
przyrzekam, że będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie i którą poproszę
o pomoc.
Patrzyłem na
nią przez dłuższą chwilę, a ona w milczeniu wpatrywała się we mnie, oczekując
na odpowiedź. Prawda była taka, że żadne z nas nie wiedziało, co wydarzy się za
tydzień, a już tym bardziej za miesiąc, czy pół roku. Przez ten czas wszystko
mogło zmienić się sto razy. Byłem pewny, że byłaby w stanie wymyślić w
przyszłości obejście dla tego „układu” i wymazać mnie z całego swojego życia w
jednej chwili, ale nie miałem obawy, że to zrobi. Ufałem jej, a ona jedynie potrzebowała
teraz mojego zapewnienia, że nie będę na siłę zajmował się rzeczami, które
faktycznie mogły wywołać wilka z lasu mimo braku inicjatywy z jego strony.
Musiałem przyznać, że w tym względzie miała rację. Podszedłem do tego zbyt
nerwowo, ale wynikało to po prostu z zaskoczenia i wściekłości, jaką wywołało
we mnie jej wyznanie. Nie było sensu zaprzątać sobie na razie głowy Victorem, a
skupić się na nim dopiero wtedy, kiedy będziemy mieć chociaż strzępki dowodów
na to, że faktycznie coś planuje.
- Obiecaj mi
to, Syriusz. Proszę – szepnęła, patrząc na mnie wyczekująco. Mogłem przystać na
jej prośbę, stawiając kolejne warunki, ale nie chciałem tego robić, bo w
zasadzie nie było mi to do niczego potrzebne.
- Obiecuję –
powiedziałem w końcu i wydawało mi się, że oboje odetchnęliśmy z ulgą. –
Obiecuję, że nie zniknę z twojego życia i obiecuję, że nie będę zajmował się
sprawą Victora, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.
- Dziękuję –
odparła, uśmiechając się do mnie, a mimo to jej oczy się zaszkliły, czego nawet
nie próbowała ukryć. Podszedłem więc do niej i przytuliłem ją mocno,
zapewniając, że wszystko będzie dobrze i może byłem naiwny, ale gdzieś w głębi
duszy wierzyłem, że faktycznie jest na to szansa, a kiedy odsunęła się ode
mnie, kładąc dłoń na moim policzku, pocałowałem ją.
Luthien kochana, kiedy nowy rozdział? Czekam, czekam i się doczekać nie mogę...
OdpowiedzUsuńDruga sprawa, nie wiem jak inni, ale moim zdaniem najlepszy jest wątek Jily, ten z Syriuszem i La Burn mnie nie za bardzo ciekawi. Weź to proszę pod uwagę.
Trzecia sprawa, masz talent do pisania, rozdział cudny jak zawsze, mimo iż nie lubię wątku...
Pozdrawiam
Nelly Potter
Hej,
OdpowiedzUsuńMoże to i trochę śmieszne a może sentymentalne, ale po latach przerwy w pisaniu i czytaniu postanowiłam wrzucić w wyszukiwarkę coś w stylu "pamiętnik Lily Evans" i przyznam szczerze, że zbyt wiele blogów tu nie pozostało oczywiście wpływ ma na to usunięcie platformy blogowej Onet która była kiedyś przecież bardzo popularna... No i chyba moda napisanie blogów również upłynęła. Jestem zaskoczona gdyż już jakiś czas temu robiłam poszukiwania blogów o tej tematyce i dopiero ostatnio znowu wpadlam na Twojego bloga. Pamiętając o tym, że było to świetne opowiadanie postanowiłam, że wrócę do tej historii jeszcze raz i póki co jestem na 10 rozdziale i ze wzruszeniem idę do przodu. Twój blog jest mam dobra książka której mówi się "jeszcze rozdział i idę zrobić coś w domu " ale koniec końców chłodnie się kolejny i kolejny. Jestem ciekawa czy wciąż jeszcze się tu pojawiasz w każdym razie jeśli tak to może mnie pamiętasz :)
Pozdrawiam Em
Hej, jasne, że Cię pamiętam :) W sumie dzięki Tobie ten blog w ogóle dalej istnieje.
OdpowiedzUsuńFaktycznie bardzo dużo blogów zostało usuniętych po zamknięciu onetu, jak również w ogóle przestano je pisać/prowadzić. Ja zdecydowałam się mojego po prostu przenieść na bloggera i jakoś tak sobie funkcjonuje dalej, chociaż "funkcjonuje" to trochę nadinterpretacja, bo dawno nic tu nie wrzucałam :(
Ogólnie żyję nadal i cały czas mam w głowie opublikowanie czegoś nowego, ale ostatnio dużo u mnie zmian w życiu prywatnym i jakoś tak zawsze jest do zrobienia coś innego niż pisanie kolejnego rozdziału, chociaż cały czas mam go w głowie. Co więcej jakiś czas temu zabrałam się za poprawianie, trochę zmienianie najstarszych rozdziałów, by nie były takie płaskie i naiwne, ale nie wiem, czy jest sens zmieniania ich na blogu. Ogólnie całościowo główne wątki i zamysł się nie zmieniają, tylko mniej jest tego dziecinnego podejścia bohaterów, by stylem pasowały do tego, co udało mi się wypracować później.
Szczerze powiedziawszy czasami się zastanawiałam, co się z Tobą stało, bo też miałaś bloga na Onecie i nagle wszystko zamknęli, a kontakty się pourywały. W każdym razie cieszę się, że się odezwałaś :D
Pozdrawiam
Luthien
Zdecydowanie czas leci nieubłaganie... Lat przybyło trochę inaczej patrzy się na świat. Ja szczerze nawet nie wiem na jakim etapie zakończył się mój blog... I szkoda że przegapiłam ten moment kiedy Onet blog się wynosił bo być może też wrzuciłabym moje treści na blogera a tak wszystko przepadło... Czasem kusi mnie żeby zacząć jeszcze raz ale nie wiem czy starczyłoby mi na to wszystko czasu. Przyznam, że me sądziłam, że tak szybko mi odpiszesz.
OdpowiedzUsuńEm
Zdecydowanie. Pamiętam, jak zakładałam bloga zaraz na początku 1 roku studiów, a teraz już minęło kilka lat od ich skończenia. Ubolewam nad faktem, że wszystko Ci przepadło, bo chętnie poczytałabym Twoje historie ponownie, a zaczynanie od nowa będzie pewnie ciężkie, ale nie niemożliwe ;)
OdpowiedzUsuńMam ustawione powiadomienia na maila o komentarzach, więc mimo wszystko jestem na bieżąco z tym, co się tu dzieje :D
Luthien