Kochani!
Myślałam, że szybciej uporam się z tym rozdziałem, ale niestety potrzebowałam aż miesiąc, by go napisać tak, żeby mnie zadowalał. Na szczęście skończyłam już studia i mam teraz trochę więcej czasu, więc mam nadzieję, że przerwy między kolejnymi rozdziałami nie będą już tak długie. Koncepcja na ten rozdział od początku zmieniała się wiele razy w zależności od tego, jakie zmiany wprowadzałam w poprzednich rozdziałach, więc różni się on znacznie od tego, co było w planach na samym początku, ale teraz chciałam głównie przygotować sobie w tym rozdziale grunt pod dalsze wątki. Rozdział ma ponad 32 strony, więc mam nadzieję, że wynagrodzi Wam trochę długie czekanie :)
Gdyby ktoś chciał przypomnieć sobie, jakie mniej więcej sukienki kupiły na bal dziewczyny, to odsyłam do rozdziału Hogsmeade cz. II czyli zakupy i żadnego psychologa, bo w tym już drugi raz się na ich opisie nie skupiałam.
Zapraszam do czytania.
Luthien
***
Lily Evans
Od momentu, kiedy wszystko między mną i Seanem oraz Seanem i
Alice posypało się, Puchonka w żaden sposób nie mogła dogadać się z Whitbym.
Zakończenie całej sprawy w taki sposób było bardzo problematyczne również z
powodu naszego tańca, który mieliśmy wykonać na balu. Sean, za każdym razem,
kiedy stawał na przeciwko mnie, starał się na mnie nie patrzeć. Z kolei,
szukając cienia próby porozumienia u Alice, spotykał się z brakiem chęci jej
nawiązania. W pewnym sensie rozumiałam Lufkin. Czegokolwiek by Whitby nie
zrobił, uważała to za działanie nieszczere i z litości, bo Sean nigdy nie
traktował jej inaczej niż przyjaciółkę. Sytuacja stała się więc napięta i
chociaż widać było między naszą trójką wyraźny problem, Esmeralda Carter już
dawno przestała próbować zdziałać cokolwiek, by to zmienić. Tym bardziej, że
każde z nas starało się w tym jednym tańcu być ponad rzeczy, które nas
poróżniły. Widziałam jednak w oczach Seana, że teraz pała do mnie już niczym
innym, jak tylko czystą nienawiścią. U mnie z kolei zmieniły się uczucia,
jakimi darzyłam Lufkin. Nie przeszkadzało mi to, że James się z nią spotyka.
Nie żywiłam już do niej żadnych negatywnych emocji, a te, które kiedyś były,
wybaczyłam, będąc jej wdzięczna za to, że w pewien sposób umożliwiła mi związek
z Jamesem. Fakt ten był ważniejszy niż wszystko inne.
Przy ostatnim obrocie przeszłam z powrotem do niego.
Uśmiechnął się do mnie, kiedy w końcu znowu mnie dotknął, więc odwzajemniłam
gest. Okręcił mnie, zrobiliśmy dwa kroki w moją prawą stronę i muzyka dobiegła
końca. Próba generalna się zakończyła, a ja odetchnęłam z ulgą na myśl, że
jeszcze tylko raz będę musiała to powtórzyć, a wtedy moje kontakty z Seanem sie
zakończą. Jasne, miałam okropne wyrzuty sumienia w związku z tym, jak go
potraktowałam, ale jeśli nie chciał wysłuchać tego, co miałam mu do
powiedzenia, to nie miałam zamiaru go do tego zmuszać ani dłużej skazywać go na
moje towarzystwo. Z korzyścią dla niego. Ja zawsze gdzieś tam będę to sobie
wyrzucać.
-
Dziękuję wszystkim za uwagę – głos Esmeraldy Carter przerwał moje rozważania. –
Współpraca z wami to była czysta przyjemność. Życzę powodzenia wieczorem i
liczę na to, że wszystko wyjdzie tak samo dobrze jak teraz.
Była dosyć późna godzina, więc wszyscy ochoczo pożegnali się
z nauczycielką i rozeszli do swoich pokojów. Obserwowałam jeszcze chwilę Alice,
która poszła do siebie, nie czekając na Seana, a potem ruszyłam w stronę
Pottera.
-
Wiesz, co? Czuję się podle – powiedziałam, kiedy wracaliśmy już do wieży.
Spojrzał na mnie dziwnie.
-
Co ty znowu wymyślasz? – spytał z politowaniem.
-
Nie wymyślam, tylko stwierdzam fakty…
-
Aha – wszedł mi w słowo. – A są one takie, że…? – Czekał, aż wyjaśnię mu moje,
nie do końca dla niego jasne, poczucie winy.
-
A są one takie, że Alice chyba nie dogadała się z Seanem. – Nie zaskoczyłam go
tym stwierdzeniem.
-
No nie – potwierdził.
-
Mówiła ci o tym?
-
Mówiła.
-
I?
-
I co? – spojrzał na mnie pytająco.
-
Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
-
Nie ma do ciebie żadnych pretensji, jeśli o to ci chodzi.
-
Nie o to – powiedziałam. – Po prostu czuję się źle, że to z mojego powodu
musiała mu o wszystkim powiedzieć, więc niejako przeze mnie się to posypało.
-
Lilka, nie musiała mu tego mówić. To była jej decyzja. Wiedziała, co się po tym
stanie.
-
I zrobiła to tylko po to, żebym ja mogła z tobą być.
-
Żebyś ze mną była, nie musiała mu mówić, co do niego czuje. Było to całkowicie
zbędne. Może właśnie wykorzystała całą tę sytuację, by to zrobić?
-
I ty się uważasz za jej przyjaciela? – wtrąciłam, ale zbył to pytanie.
-
Nawet, jeśli zrobiła to z tego powodu, o którym myślisz, to co?
-
To, że się z nią przyjaźnisz. I to, że chamsko załatwiliśmy nasz związek jej
kosztem.
-
Bo sama nie potrafiłaś powiedzieć Whitby'emu, żeby spadał na drzewo – zirytował
się i od razu pożałował tego, co powiedział. – Uważasz, że gdyby Alice nie
porozmawiała z Seanem, to byśmy się nie zeszli? Kiedy ona mu o tym wszystkim
mówiła, my już praktycznie byliśmy razem. Musiałaś tylko…
-
Chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale akurat wpadliście z Alice na pomysł,
żeby się pocałować na moich oczach.
-
To był wypadek i… Dobra, skończmy ten temat.
-
Poza tym, on nawet teraz nie chce wysłuchać mojego tłumaczenia – zauważyłam.
-
No i? Masz mu coś w ogóle do powiedzenia? Sprawa była dla niego aż zbyt jasna.
-
Ale nie dla mnie.
-
I tymi wyjaśnieniami chcesz zrzucić z siebie trochę poczucia winy?
-
Nie wiem. Być może.
-
Nawet, jeśli odbędzie się to jego kosztem? Ponownie?
-
Co ci tak na nim zależy? – spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
-
Na nim nie, ale na tobie tak i uwierz, że to, co chcesz zrobić, wywoła u ciebie
jeszcze większe poczucie winy.
-
Nie rozumiem…
-
Po prostu z nim nie rozmawiaj, Lily. Dopóki on sam tego od ciebie nie zażąda.
Wierz mi, tak będzie lepiej.
James Potter
W Pokoju Wspólnym było znacznie
mniej ludzi niż zwykle o tej porze, co z jednej strony wynikało z tego, że
część osób pojechała już na święta do domu, z drugiej z tego, że większość z
pozostałych szykowała się na wieczorny bal. Lily też miała to w planach, dlatego
po dotarciu do wieży szybko się ze mną pożegnała i uciekła na górę. Ja miałem
jeszcze spokojnie ze trzy godziny. Musiałem jedynie się wykąpać i może trochę
uporządkować mój dwudniowy zarost. Spokojnie wystarczyłoby mi na to pół
godziny.
Chłopaków nie było w Pokoju
Wspólnym, więc postanowiłem udać się do dormitorium. Nim to jednak zrobiłem,
zauważyłem wchodzącą do wieży Hill. Zastanowiłem się chwilę i podszedłem do
niej.
-
Cześć, Kimberly – rzuciłem, na co obrzuciła mnie zniecierpliwionym spojrzeniem,
ale zaraz uśmiechnęła się.
-
Cześć, James. Co tam? – spytała.
-
Mogę ci zająć dwie minuty?
-
Jasne. O co chodzi? – Myślałem chwilę nad tym, jak sformułować swoje pytanie,
bym nie wyszedł na wścibskiego.
-
Chciałem zapytać o Syriusza – powiedziałem w końcu.
-
A dokładniej?
-
Dziwnie się dzisiaj zachowywał i pomyślałem, że może coś ci mówił... –
wzruszyłem ramionami.
-
Przykro mi, James, ale nie mogę pomóc. Faktycznie trochę się wczoraj na niego
wkurzyłam, bo na przyjęciu u dyrektor La Brun zachowywał się jak rozwydrzony
dzieciak. Wszystko było na nie, chociaż wcześniej sam zaproponował wspólne
wyjście, ale poza tym nic nie wiem o tym, by miało stać się coś więcej.
-
Zachowywał się tak tylko u La Brun? – Skinęła głową, krzywiąc się nieznacznie.
-
Dałam mu w końcu spokój i wyszliśmy dosyć szybko. To wszystko. Potem więcej z
nim nie rozmawiałam.
-
Dziwne – stwierdziłem. – Zrozumiałbym, gdyby nie chciał iść na jakieś inne
przyjęcie, ale myślałem, że do La Brun będzie leciał jak na skrzydłach. Wybacz
– dodałem zaraz, uświadamiając sobie, jak Kimberly mogła to ostatecznie
odebrać. Ta jednak uśmiechnęła się tylko ze zrozumieniem i brakiem
jakichkolwiek wyrzutów. – Myślałem, że może pokłócił się z tobą…
-
Nie.
-
Więc nie mam pojęcia, co on znowu wymyślił.
-
Może ma po prostu jakiś zły dzień – zaproponowała, ale po jej wyrazie twarzy
widziałem, że sama w to nie wierzy.
-
No cóż, dzięki – powiedziałem i, pożegnawszy się, poszedłem na górę.
Nie chciałem się wtrącać w sprawy
Blacka, ale z drugiej strony, jeśli miał jakiś problem, nie chciałem go również
zostawić bez pomocy. Znałem go jednak i gdyby faktycznie czegoś potrzebował, to
by na pewno powiedział. Być może właśnie z tym pomogła mu jednak Evans. Jeśli
jednak nie pokłócił się znowu z Kimberly, to nie miałem pojęcia, o co mu
chodzi.
Lily Evans
Kiedy weszłam do dormitorium,
uderzył we mnie chaos, jaki w nim panował. W całym pomieszczeniu walały się
kosmetyki, buty i inne ubrania, a powietrze przesycone było mieszaniną
kilkunastu perfum połączonych z zapachem płynu do kąpieli.
-
Co tu się stało? – spytałam, zamykając za sobą drzwi. Wszystkie moje
współlokatorki spojrzały na mnie, niezbyt rozumiejąc, o co mi chodzi. Wskazałam
więc na zawaloną rzeczami podłogę.
-
A, to – rzekła Ann, machając ręką z lekceważeniem. – Sprzątniemy to, obiecuję –
dodała, żeby mnie uspokoić, bo dobrze wiedziała, że nie znoszę takiego
bałaganu. Westchnęłam ze zrezygnowaniem, wiedząc, jak nad przygotowaniem się do
wyjścia „pracuje” Ann i padłam na swoje łóżko, by chwilę odpocząć. – Co ty
robisz? – odezwała się znowu Vick, więc spojrzałam na nią zdezorientowana.
-
Jak „co robię”? Leżę i odpoczywam. Może nie zauważyłaś, ale od rana ciągle
gdzieś biegam.
-
Odpoczniesz później – stwierdziła tonem, który nie pozostawiał miejsca na
sprzeciw.
-
A to niby dlaczego? – Dziewczyny popatrzyły na mnie z ekscytacją, której
jeszcze w tej chwili nie czułam.
-
Bo otwieramy nasz salon piękności! – poinformowała Kate i jedyne, co zrobiłam,
to przykryłam twarz poduszką.
~ * ~
Zawsze myślałam, że ubranie się,
pomalowanie i uczesanie nie zajmuje przecież pół dnia i… Zawsze się myliłam.
Trzy godziny, które miałyśmy na to przeznaczone, ledwo nam starczyły, biorąc
pod uwagę to, że fryzurami jak zwykle zajmowała się Dorcas, a makijażem Ann i
Kate. Tylko ja i Miriam byłyśmy w tym wszystkim mało użyteczne i prawdę mówiąc
najmniej podekscytowane. Byłam już tą całą aferą z balem zwyczajnie zmęczona.
Nie mogłam się jednak mimo wszystko doczekać miny Jamesa, kiedy zobaczy, co
udało się ze mnie zrobić dziewczynom, a postarały się naprawdę bardzo.
Do mojej białej sukienki obszytej
srebrnymi cekinami, z gorsetem, który sprawiał, że musiałam na nowo nauczyć się
oddychać, założyłam biżuterię z czerwonymi kamieniami, którą jakiś czas temu
sprezentował mi Rogacz. Usta podkreślone miałam delikatną, jasną szminką, a
oczy złotymi cieniami przełamanymi czarnym kolorem. Przypilnowałam, by Ann nie
przesadziła, gdyż główną uwagę wszystkich miała skupiać przede wszystkim
suknia. Jednak to, co Dorcas zrobiła z moimi włosami, było istnym arcydziełem.
Zebrała włosy z mojej twarzy, zostawiając tylko kilka kosmyków i skręciła je do
tyłu. Resztę podkręciła i ułożyła w niskiego, bardzo nieuporządkowanego koka,
odsłaniając moją szyję, by widać było całą biżuterię. Wyglądałam tak, że sama
nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam w lustrze.
Ona postawiła na totalny minimalizm
w kwestii makijażu i fryzury, w której delikatnie podkręcone włosy spięła tak,
by odsłaniały twarz, przy czym cała reszta puszczona była luźno na plecy.
Pasowało jej to jednak, bo ciemna, ale błyszcząca suknia odwracała uwagę od
całej reszty.
Ann z kolei miała najdelikatniejszą
sukienkę z naszej trójki. Lekką i zwiewną, więc postawiła na dużą biżuterię i
srebrny makijaż. Dorcas zaplotła jej część włosów w warkocz, który przełożyła
jak opaskę, a resztę spięła wysoko. Po prawie trzech godzinach wyglądałyśmy
więc jak ósme cudy świata, co musiałam szczerze przyznać, ale czułam się z tym
dobrze. Przyjemnie było choć raz w życiu tak zaszaleć.
Z Kimberly umówiłyśmy się w Pokoju
Wspólnym, ale z chłopakami dopiero na dole, więc zeszłyśmy w czwórkę na parter,
nie chcąc się spóźnić.
Potter stał przed Wielką Salą z
resztą Huncwotów i Ericem. Kiedy mnie zobaczył, dosłownie zamarł, patrząc na
mnie z otwartymi ustami. Krukon zachował się podobnie na widok Meadowes. Lupin
uśmiechnął się do Ann, a Syriusz… Cóż, jego reakcja na widok Kimberly w sukni
idealnie do niej dopasowanej, chociaż prostej, była nie do końca taka, jakiej
się spodziewałam. Hill zbyła to jednak milczącym uśmiechem, kiedy Łapa podszedł
do niej, próbując zatuszować swoje zaskoczenie. Kim nie miała na sobie tony
makijażu, zrobionej wymyślnej fryzury, błyszczącej sukni ani biżuterii, a
wyglądała zachwycająco w kontraście do naszej trójki. Może nawet i lepiej?
Podeszłam w końcu do Jamesa, który
nadal gapił się na mnie i z rozbawieniem zamknęłam mu usta. Dopiero wtedy
otrząsnął się z szoku. Szczerze powiedziawszy właśnie taki efekt chciałam
uzyskać.
-
Wyglądasz… – zaczął, ale nie wiedział, jak dokończyć, więc tylko przyciągnął
mnie do siebie i pocałował.
-
Ty też wyglądasz całkiem znośnie – powiedziałam, kiedy pozwolił mi się odsunąć.
-
Mam wrażenie, że w ogóle do ciebie nie pasuję – stwierdził, przyglądając mi się
uważnie.
-
A ja mam wrażenie, że my nigdy do siebie nie pasowaliśmy, więc się nie
przejmuj.
-
Evans…
-
Tak? – spytałam z miną niewiniątka, ale nie odpowiedział, bo na korytarzu
powstało zamieszanie wywołane przybyciem dyrektorki Beauxbatons.
Zdziwiło mnie to w pierwszej chwili,
ale zaraz zrozumiałam te wszystkie powstałe nagle szepty. Jakkolwiek nie
wyglądałaby najpiękniejsza kobieta na świecie, ona i tak prezentowałaby się sto
razy lepiej od niej. Miała na sobie obszerną, szeroką, ciężką, krwistoczerwoną
suknię. Góra miała długie rękawy i dekolt wycięty w kształt serduszka. Do talii
była gorsetem sznurowanym na plecach, podkreślającym jej biust i wąską talię.
Od jej poziomu suknia rozszerzała się. Miała zrobione zakładki, które ładnie
układały się, dodając objętości. Dół był obszerny i cała suknia stwarzała wrażenie
zbyt ciężkiej dla normalnej osoby, ale nie dla niej. Wyglądała obłędnie i wcale
nie była przytłaczająca. Tym bardziej, że materiał wyszywany był srebrną nicią
układającą się w różne wzory. La Brun wyjątkowo miała delikatny makijaż oczu,
ale szminkę nadal w czerwonym kolorze, niegryzącym się jednak z suknią. Włosy
upięła w tak wymyślną fryzurę, że ciężko było stwierdzić, jak została zrobiona.
Całości dopełniał duży naszyjnik z błyszczącymi diamentami. To wszystko powinno
robić wrażenie przesady i przytłoczenia, ale w jej przypadku niczego takiego
nie było. Prezentowała się pięknie, a z jej twarzy biła pewność siebie.
Dziewczyny patrzyły na nią z
podziwem, który zaraz szybko zamieniał się w niechęć wynikającą z tego, że odwracała
od nich uwagę wszystkich chłopaków – niezależnie od tego, czy mieli piętnaście,
trzydzieści czy pięćdziesiąt lat.
Zerknęłam na Jamesa, ale ten szybko
oderwał od niej wzrok i złapał mnie za rękę, uśmiechając się. Syriusz jednak
patrzył na La Brun kilka sekund dłużej niż powinien. Przez tę chwilę jednak
wodził za nią wzrokiem z takim… Pożądaniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie
widziałam.
Ludzie rozstąpili się na boki, by
przepuścić dyrektorkę Beauxbatons, a Dumbledore osobiście zaprowadził ją do
środka. Szybko jednak jej osoba zwróciła również uwagę trójki ludzi z
ministerstwa, więc zatrzymała się, by z nimi porozmawiać, a dyrektor wrócił do
drzwi, by dalej osobiście witać każdego, kto przybył na bal.
Beatrice La Brun
Mój gabinet znajdował się na parterze,
więc nie musiałam przechodzić przez połowę szkoły, żeby dostać się do Wielkiej
Sali Hogwartu. Korytarze były już pełne uczniów spieszących na bożonarodzeniowy
bal, rozmawiających podekscytowanymi głosami. Nie przepadałam za takimi
zabawami, ale z drugiej strony popierałam pomysł Dumbledore’a, żeby taką
imprezę zorganizować. Uczniowie od dawna zarzucani byli informacjami na temat
tego, co działo się poza ich szkołami, więc zgadzałam się z tym, że
odetchnięcie od tego, chociaż na kilka godzin, dobrze im zrobi.
Po porannej rozmowie z Syriuszem, a
przede wszystkim z Albusem, spędziłam dzisiaj poza Hogwartem więcej czasu niż
pierwotnie planowałam, ale musiałam załatwić kilka rzeczy i zwyczajnie
pomyśleć. Też miałam chwile załamania, do których w zasadzie nigdy się nie
przyznawałam, bo były one czymś zarezerwowanym wyłącznie dla mnie.
Znałam wartość swojego wyglądu i
może ludzie odbierali to za wyjątkową próżność, ale lubiłam podkreślać to, co
mogłam, dlatego sporo czasu spędziłam nad tym, by wyglądać tak, jak właśnie
widziałam siebie w lustrze. Delikatny makijaż oczu w kontraście z czerwoną
szminką dobraną pod kolor mojej balowej sukni. Już widziałam oburzone
spojrzenia McGonagall, ale tylko uśmiechnęłam się do siebie. Od zawsze
spierałyśmy się o wiele rzeczy, tym bardziej, że Dumbledore bardzo często
przyznawał mi w wielu kwestiach rację.
~ * ~
Moje pojawienie się na korytarzu
wywołało poruszenie. Ludzie szeptali za moimi plecami, ale byłam do tego
przyzwyczajona. Uczniowie stali już na korytarzu przed Wielką Salą, gdzie panował
straszny tłok, jednak moje przybycie sprawiło, że wszyscy rozstąpili się na
boki, przepuszczając mnie przodem. Chciałam szybko zająć swoje miejsce przy
stole. Jasno dałam znać Albusowi, że ludzie z ministerstwa mają siedzieć jak
najdalej ode mnie i liczyłam na to, że spełnił moją prośbę.
Co mnie zaskoczyło, Dumbledore sam
witał wszystkich przy wejściu do Wielkiej Sali. Zobaczywszy mnie, podszedł z
uśmiechem na twarzy i podał mi rękę, którą ujęłam, a następnie pozwoliłam
zaprowadzić się do stołu nauczycielskiego. Wielka Sala wyglądała całkowicie
inaczej niż zwykle. Stoliki ustawione zostały pod ścianami, by środek był wolny
do tańców.
-
Beatrice – powiedział Dumbledore, skinąwszy głową.
-
Albusie – odparłam i ruszyłam z nim w stronę stołu.
-
Jak zawsze wyglądasz olśniewająco – stwierdził.
-
Dziękuję. Widzę, że ludzie z ministerstwa już się zjawili.
-
Zaledwie chwilę przed tobą.
Zerknęłam na trójkę mężczyzn siedzących w odświętnych szatach
i rozmawiających o czymś między sobą. Na szczęście ich miejsca nie sąsiadowały
z moim, za co podziękowałam Dumbledore’owi w duchu. Moje wejście również i
tutaj wywołało poruszenie wśród znajdujących się już na sali uczniów, więc
wysłannicy ministra przerwali swoją dyskusję i spojrzeli w moją stronę.
Pierwszy z nich, Bart Warren, był niskim, przysadzistym
mężczyzną po pięćdziesiątce w ciemnym zielonym garniturze w paski. Miał jasne,
łysiejące na skroniach włosy, wodniste oczy i druciane okulary. Był zastępcą
dyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nigdy nie zgadzałam
się z jego przekonaniami co do Voldemorta, aczkolwiek nadzorował Służby
Administracyjne Wizengamotu, więc posiadał wiedzę, którą szanowałam.
Drugim mężczyzną był Joseph Turner, średniego wzrostu,
szczupły mężczyzna o siwiejących włosach, z rozbieganym wzrokiem, który
sprawiał, że doradca ministra, bo tak brzmiało jego oficjalne stanowisko, był
postrzegany jako roztrzepany i nierozgarnięty. Sama miałam o nim jeszcze gorsze
zdanie. Spośród współpracowników ministra, w moim mniemaniu, ten był największym
idiotą niemającym pojęcia o tym, co się w ogóle działo. Jego rola ograniczała
się chyba tylko i wyłącznie do włażenia w dupę Haroldowi Minchumowi,
wygłaszając ciągłe pochwały w jego stronę.
Trzecia osoba była jedną z nielicznych w ministerstwie, które
darzyłam szacunkiem. Thomas Barkley był wysokim, postawnym mężczyzną przed
czterdziestką, o jasnych oczach, czarnych jak smoła włosach i szerokich
ramionach. Wystrojony w ciemny klasyczny garnitur wyglądał dosyć dziwnie, gdyż
na co dzień ubierał się raczej mniej elegancko, ale budził szacunek, a chyba o
to głównie chodziło. By dzieciaki, które go miały wysłuchać, wzięły sobie do
serca jego słowa. Zakładałam, że to on przewodzi dzisiaj całej delegacji. Jako
dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów miał pojęcie i
świadomość tego, co się dzieje. Zawsze był obeznany w tematach międzynarodowej
polityki, był inteligentny i posiadał wpływy, jakimi nie mógł pochwalić się
nawet minister. Problem w tym, że w
ministerstwie prawie nikt go nie słuchał lub pozostawiał mu wolną rękę w
zakresie jego obowiązków. Był ode mnie starszy o pięć lat, jednak karierę w
ministerstwie zaczynał później niż ja. Stawiając pierwsze kroki w wielkim
świecie polityki, raz kiedyś poszliśmy do łóżka. Szybko jednak oboje rzuciliśmy
ten incydent w niepamięć, jednak zawsze odnosiliśmy się do siebie z sympatią i
szacunkiem. Nie byłam zaskoczona tym, jaką delegację z ministerstwa wysłał Minchum.
Mniej więcej uśrednił poziom inteligencji swoich wysłanników. Byłam jednak
zaskoczona, że wyrwał Warrena i Barkleya z ich obowiązków i polecił zabawić się
na szkolnej imprezie. Dziwiło mnie, że obaj nie mieli nic ważniejszego do
roboty. Z drugiej strony, być może wysłanie kogoś ważniejszego miało pokazać,
jak bardzo ministerstwo jest zaangażowane w ochronę swojej społeczności.
Zauważyłam, że cała trójka wstała od stołu i skierowała się w
moją stronę, więc podziękowałam Dumbledore’owi za uwagę i ruszyłam im na spotkanie,
by szybko zakończyć nierozpoczętą jeszcze rozmowę.
-
Madame La Brun – rzucił Warren z szerokim, prawie szczerym uśmiechem,
wyciągając w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam. – Cieszę się, że panią widzę. Już
zapomniałem, jaka jest pani zjawiskowo piękna – rzucił. Bajerant, pomyślałam z
obrzydzeniem.
Turner zaszczycił mnie jedynie
spojrzeniem i skinieniem głowy, co zignorowałam. Dobrze wiedział, jaką niechęć
do niego żywię i była ona obustronna, chociaż ja potępiałam go za jego głupotę
i ignorancję, a on miał do mnie urazę za dyskredytowanie jego kompetencji.
-
Beatrice – przywitał się Barkley, całując mnie w dłoń. Jako jedyny naprawdę
szczerze cieszył się ze spotkania ze mną.
-
Thomasie, cóż za zaskakujący widok. Ożeniłeś się już?
-
Pół roku temu i uprzedzając twoje złośliwe pytania… Tak. Z tą samą jedną Julią,
którą miałaś przyjemność poznać. Spodziewamy się dziecka – powiedział naprawdę uradowany.
-
W takim razie moje najszczersze gratulacje. Wiesz, że zawsze dobrze ci życzyłam.
To, że nam nie wyszło… – wzruszyłam ramionami od niechcenia, patrząc z
satysfakcją, jak Warren i Turner odwracają wzrok zakłopotani tak intymnymi
szczegółami. Barkley jednak uśmiechnął się tylko z rozbawieniem. Cóż, naprawdę
był jednym z nielicznych ludzi, których lubiłam. Po naszym romansie nie
utrzymywaliśmy więcej bliskich kontaktów. Nigdy nie pytał o moje dalsze
prywatne życie, ale mogłam na niego liczyć w sprawach zawodowych. – Dobrze, nie
mówmy już o tym. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tu dzisiaj akurat
ciebie. Nie macie ważniejszych spraw na głowie?
-
Cóż, minister stwierdził, że dobrze będzie pokazać na tym balu kogoś ważnego,
budzącego szacunek i autorytet… Sama rozumiesz.
-
Naturalnie. Zamydlenie oczu uczniom, by pokazać, jak bardzo wszystko macie pod
kontrolą – rzuciłam od niechcenia.
-
Wcale nie… – zaczął Warren, ale przerwał i westchnął z rezygnacją,
zorientowawszy się, że dyskusja ze mną jest zbędna i tylko celowo staram się
wyprowadzić ich z równowagi. Barkley jednak dobrze znał moje sztuczki.
-
Nic się nie zmieniłaś, Beatrice i nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
-
Dla ciebie to chyba bez znaczenia – stwierdziłam.
-
W każdym razie zostaniemy tylko na chwilę. Wbrew pozorom mamy, co robić w
ministerstwie nawet o tej godzinie w wigilię.
-
Cóż, w takim razie szczerze współczuję Julii, że nie spędzasz z nią świąt.
-
Ona rozumie, tak samo dobrze jak ty.
-
Madame La Brun – odezwał się w końcu Turner z wielką niechęcią. – Jeśli mogę
przerwać…
-
Tak? – spytałam, wpatrując się teraz w niego uważnie. Czekałam, aż to zrobi.
-
Jeśli mogę przekazać propozycję ministra Minchuma… – Spojrzał na mnie i
zastanowił się chwilę, po czym przełknął ślinę ze zdenerwowaniem. Rozmowa ze
mną była dla niego prawdziwą katorgą. Gdyby mógł, w ogóle by się do mnie nie
zbliżał. Wiedziałam jednak od początku, po co się tu dzisiaj zjawił. – Minister
ponawia swoją prośbę o dołączenie do jego zespołu. Chciałby, by przyjęła pani
posadę jego zastępcy lub doradcy, co pani wybierze. Bardzo…
-
Nie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Ponownie odmawiam, ze względu
na argumenty, które minister bardzo dobrze zna.
-
Bardzo mu na pani zależy – próbował dalej Turner, ale od samego początku
wiedział, że rozmowa ze mną będzie bezowocna.
-
Cieszę się, że minister tak bardzo mnie ceni, ale ponownie odmawiam jego
propozycji. Wspomogę radą, jeśli o nią poprosi, ale nie zrezygnuję z posady
dyrektorki Beauxbatons, żeby uprawiać politykę za ministra. Ma od tego innych
doradców, a jeśli nadal sobie nie radzi, być może powinien oddać władzę komuś
bardziej odpowiedniemu.
Zapadła cisza. Wielokrotnie
sugerowałam, że Minchum nie nadaje się na ministra w dobie kryzysu i wojny, ale
nigdy nie powiedziałam tego wprost. Sam zainteresowany znał jednak moje zdanie
i liczył się z nim. Mimo mojej krytycznej oceny jego działań, cenił sobie moją
bardzo ograniczoną i trudną współpracę z nim, ponieważ zawsze odpowiadałam na
jego listy. W mniej lub bardziej kulturalny sposób, ale jednak. Nie była to
jednak taka współpraca, jakiej oczekiwał. Być może myślał kiedyś nad
porzuceniem stanowiska, ale tak naprawdę nikt bardziej kompetentny nie chciał
zająć jego miejsca w obecnej sytuacji, wiedząc, jakie decyzje będzie musiał
podejmować. Minchum próbował więc zrobić wszystko, by otoczyć się jak największą
liczbą osób, które pomogą mu rządzić.
-
Cóż, przekażę w takim razie pani odpowiedź. Minister prosił jednak, bym
poinformował panią, że dopóki nie straci swojego stanowiska, jego propozycja
cały czas będzie aktualna. W dowolnej chwili…
-
Rozumiem i dziękuję – przerwałam mu. – Proszę przekazać, że doceniam
propozycję. – Turner skinął głową, po czym odwrócił się i odszedł z powrotem do
stołu. Warren posłał mi jeszcze jedno spojrzenie, ale nie mając żadnego tematu,
który musiałby ze mną poruszyć, dołączył do kolegi.
-
To nie było zbyt miłe – zauważył Thomas.
-
A miało? – uniosłam brwi w geście pytania. – Minchum nęka mnie tą propozycją od
dłuższego czasu i nie potrafi zrozumieć, że nie chcę uprawiać bezpośredniej
polityki według jego poleceń.
-
Chce zebrać wokół siebie najlepszych, a ty do nich należysz – spojrzałam na
niego, ale jego mina wyrażała zdecydowanie. Żadnych żartów.
-
Dziękuję za komplement, Thomasie, ale w Beauxbatons zrobię więcej dobrego niż w
ministerstwie. Przygotuję dzieciaki do życia, jakie czeka ich za murami szkoły,
a to jest chyba ważniejsze.
-
Nigdy nie mówiłem, że nie jest.
-
I za to cię między innymi lubię, a wierz mi, że ciężko zdobyć moją sympatię.
-
Co się stało, że taka jesteś, Beatrice? – spytał, przyglądając mi się uważnie,
ale nie odwróciłam wzroku.
-
Spotkałam na swojej drodze niewłaściwego człowieka – odparłam po chwili. – I
niech ci to wystarczy.
-
Cóż, może jednak wpadniesz do nas kiedyś na obiad? – zaproponował, a ja
uśmiechnęłam się z politowaniem.
-
Thomasie, pewnie słyszałeś krążące o mnie wszędzie plotki.
-
Słyszałem, ale nigdy w nie nie wierzyłem.
-
Od lat nie prowadzę życia prywatnego. Zajmuję się tylko pracą. Dziękuję za
zaproszenie, ale muszę odmówić. Poza tym nie wiem, czy Julia byłaby zadowolona
z faktu, że zaprosiłeś na obiad byłą kochankę.
-
Nie wie, że kiedyś coś nas łączyło.
-
I niech tak lepiej zostanie. Dobrze mi tu, gdzie jestem. Pozdrów ją – dodałam i
ruszyłam w stronę stołu nauczycielskiego.
-
Miło było cię znowu zobaczyć – powiedział jeszcze, a ja odwróciłam się i tylko
skinęłam mu głową.
Lily Evans
O ile na próbach wszystko wychodziło
mi dobrze, o tyle teraz, stojąc przed wejściem do Wielkiej Sali, gdzie
siedziało mnóstwo osób, stresowałam się tymi kilkoma minutami tańcu strasznie.
Wyobrażałam sobie setki scenariuszy, w których myliłam kroki, wypadałam z
rytmu, potykałam się i przewracałam. Miałam ochotę uciec, przeklinając tego,
kto wpadł na ten kretyński sposób rozpoczęcia balu.
James spojrzał na mnie z troską i
ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy. Niestety nie pomogło.
-
Nie myśl o tym – powiedział. – Nie myśl o krokach. Patrz cały czas przed siebie
– dodał, a chwilę po tym zabrzmiała muzyka. Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i
ruszyliśmy do przodu pod czujnym wzrokiem dziesiątek par oczu.
~ * ~
To były chyba jedne z najdłuższych
minut w moim życiu. Zrobiłam jednak tak, jak polecił Rogacz, a przynajmniej
próbowałam. Nie myślałam o krokach ani publiczności. Skupiłam się tylko i
wyłącznie na tym, by w odpowiedniej chwili być w tym miejscu, w którym powinnam
być, nie przywiązując wagi do tego, w jaki sposób to robię. Niezależnie od
tego, gdzie byłam, miałam skończyć po prawej stronie z Jamesem, więc kiedy
ostatni raz wpadłam na niego, wiedziałam, że wszystko poszło tak, jak miało
pójść. Ostatnie kroki zrobiłam już ze spokojem, a kiedy całą ósemką ukłoniliśmy
się, poczułam się tak, jakby spadł ze mnie, przygniatający mnie, ogromny
ciężar. Nie uważałam się za osobę łatwo wpadającą w panikę, ale nie byłam też
osobą, która lubiła zwracać na siebie zbyt dużą uwagę. Udało mi się jednak nie
pomylić kroków i nie skompromitować się na oczach tylu ludzi. Potter uśmiechnął
się do mnie, nie puszczając mojej ręki, a kiedy brawa powoli cichły, a my
dostaliśmy znak, że możemy się rozejść, szybko przeszliśmy do swojego stolika.
-
W porządku? – spytał James, na co skinęłam głową.
-
Tak, ale przypomnij mi następnym razem, żebym więcej się na coś takiego nie zgadzała
– odparłam, a on zaśmiał się, za co obrzuciłam go obrażonym spojrzeniem i
uderzyłam. – Podobało ci się to, prawda?
-
Co? – spojrzał na mnie pytająco, ale zaraz odpowiedział. – Tak – przyznał, a ja
wywróciłam oczami. – Bo wszyscy mogli mi pozazdrościć najpiękniejszej
dziewczyny, jaka jest na tej sali – dodał i posłał mi uśmiech. Chciałam szybko
ugasić jego podekscytowanie tym faktem, ale w sumie czułam się zaskakująco
dobrze, uświadamiając sobie, że mój wygląd trochę go jednak przytłacza.
-
Wyszło świetnie – powiedziała Dorcas, kiedy usiedliśmy w końcu na swoich
miejscach, a dyrektor czekał, aż zapadnie cisza, by oddać głos Thomasowi
Barkley’owi, więc skupiliśmy na nim swoją uwagę.
-
Chciałbym serdecznie przywitać wszystkich zgromadzonych dzisiaj w tej sali –
zaczął dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów – oraz
podziękować za piękne rozpoczęcie wieczoru. Chciałbym również podziękować za zaproszenie
w imieniu swoim oraz moich kolegów – wskazał na Barta Warrena oraz Josepha
Turnera, – a przede wszystkim w imieniu samego ministra magii. Nie jest
tajemnicą to, z czym od pewnego czasu walczy nasze społeczeństwo. Każdy z nas
ma swoją moralność, swoje zdanie, swoje opinie, idee i przekonania, które
sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Jedni z nas stają po stronie dobra,
inni niestety po stronie zła. Powstaje coraz więcej podziałów, coraz więcej
sprzeczności. Jesteśmy tylko ludźmi, a przykre doświadczenia potrafią niszczyć
nas równie łatwo, jak schodząca w górach lawina. Zapewniam was, że ministerstwo
robi wszystko, co w jego mocy, by zapewnić społeczności czarodziejów bezpieczeństwo
i warunki do życia pozbawionego strachu. Nie obiecam wam jednak, że to się uda.
W pojedynkę nikt jeszcze nie wygrał żadnej bitwy, a nas nie czeka bitwa, ale
walka. Walka o naszą przyszłość, w której najważniejszą podstawą będzie
współpraca ponad wszelkimi podziałami, kiedy liczyć się będzie każdy, chociaż
najmniejszy krok w stronę stania się lepszym człowiekiem. Czynna walka twarzą w
twarz z wrogiem być może niczego nie rozwiąże, chociaż na pewno niektórzy z nas
będą musieli do niej stanąć. Nikogo jednak o takie poświęcenie nie proszę.
Pragnę jednak, byście nauczyli się ze sobą współpracować, bo mniejsza, dobrze
zgrana drużyna ma większe szanse na sukces niż duża, ale rozproszona armia.
Jeśli jednak macie okazję świętować – róbcie to. Tak, jak dzisiaj. Życzę
wszystkim dobrej zabawy – zakończył swoją przemowę Barkley, po czym zapadła
cisza, którą przerwały pierwsze oklaski dyrektora, więc wszyscy dołączyli do
niego.
Dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
skinął głową w podziękowaniu i usiadł na swoje miejsce. Pozostała dwójka ludzi
z ministerstwa nie miała w planach wygłaszania swoich przemów, co w sumie było
dobrym posunięciem. Barkley zrobił to profesjonalnie – krótko, aczkolwiek
treściwie. Nie strasząc, ale podbudowując i zachęcając do działania. Myślałam,
że bardziej skupi się na działalności Voldemorta i Śmierciożerców, ale ominął
tę kwestię, co, mimo wszystko, wydało mi się jednak właściwe. Żadnego przymusu.
Każdy miał sięgnąć do swojego sumienia.
-
Dziękuję, dyrektorze Barkley – powiedział Dumbledore, skinąwszy w jego stronę
głową, na co tamten odpowiedział tym samym gestem. – Osobiście chciałbym
podziękować panom za przyjęcie zaproszenia, mimo zapewne wielu palących
obowiązków. – Warren i Turner pokiwali teraz głowami. Widać było, że woleliby
być gdzieś indziej. – Chciałbym również, w tej właśnie chwili, oficjalnie
rozpocząć bożonarodzeniowy bal. Życzę smacznego oraz udanej zabawy – rzekł, po
czym usiadł z powrotem na swoim miejscu, a w Wielkiej Sali wybuchły rozmowy i
śmiechy. Rozbrzmiała muzyka, a na stołach pojawiło się jedzenie, na które
wszyscy rzucili się w pierwszej kolejności.
-
Nienawidzę jej – powiedziała Ann, nakładając sobie na talerz ziemniaki. Wszyscy
spojrzeli na nią zdezorientowani.
-
Kogo? – spytała Kimberly.
-
La Brun – odparła. – Jak to jest możliwe, że kiedy rozdawali urodę i
inteligencję, ona stała w dwóch kolejkach na raz? Wszyscy faceci się na nią
gapią. Zresztą nie tylko oni. – Spojrzałam na Dorcas, którą to stwierdzenie
rozbawiło tak samo jak mnie.
-
Przepraszam bardzo, ale ja się nie gapię – stwierdził Remus, ale zignorowała
to.
-
Ja też – powiedział James.
-
I ja – dodał Eric.
-
Bo dobrze wiecie, że zarówno Lily jak i Dorcas od razu ustawiły by was do
pionu.
-
Myślę, że raczej nie o to chodzi – powiedział Rogacz.
-
Tak?
-
Wy, dziewczyny, macie bez przerwy jakieś kompleksy i manię chęci wywoływania u
nas poczucia winy. – Spojrzałam na niego pytająco, ale wzruszył tylko
ramionami.
-
Tu się zgodzę – poparł go Syriusz.
-
Myślę, że powinnyście w końcu przestać zwracać uwagę na to, na kogo patrzymy,
idąc korytarzem, bo to nie ma żadnego znaczenia.
-
A to niby dlaczego? – spytałam.
-
Bo trwa to zaledwie kilka sekund i zaraz potem traci znaczenie. Minę i zerknę
na setkę dziewczyn, których nigdy więcej w życiu nie zobaczę, za to sto
kolejnych razy to z tobą pójdę do łóżka – posłał mi szeroki uśmiech, na co
wywróciłam oczami z zażenowaniem.
-
I uważasz, że to tłumaczy, dlatego gapicie się na inne dziewczyny w naszej
obecności? – spytałam.
-
Nie, ale wiem, że ja tak właśnie zrobię.
-
To, czy tak zrobisz, to się jeszcze okaże, Potter – odparłam, na co Black
parsknął śmiechem, więc posłałam mu zabójcze spojrzenie.
-
Jeśli chęć pójścia z kimś do łóżka ma definiować wasze wybory w kwestii
partnerek życiowych, to radziłabym jednak zmienić te kryteria jak najszybciej –
stwierdziła Dorcas, kręcąc z niedowierzaniem głową, a ja zauważyłam, jak Łapa
usilnie powstrzymuje się, by nie zerknąć, choć na chwilę, w stronę stołu
nauczycielskiego.
-
A co w tym niby złego? – spytał Eric. – Czasami pokrywa się to z całą resztą innych
kryteriów.
-
To, że…
-
Dobra, skończmy temat – poprosił Remus, a wszyscy ochoczo skinęli głową.
Dorcas Meadowes
Zdecydowanie bardziej wolałam
wolniejsze piosenki, więc gdy tylko taka rozbrzmiała, Eric poprosił mnie do
tańca, wyrywając nas na chwilę z uciążliwego już towarzystwa chłopaka Kate,
który ewidentnie miał jakiś problem z głową. Dziwiłam się, że Wolpert mu
przebaczyła i dała jeszcze jedną szansę.
Kiedy tylko wstaliśmy od stolika, w
nasze ślady poszli również Lily z Jamesem, więc tylko Syriusz z Kim i Miriam z
Dirkiem zostali słuchać pieprzenia Johna. Facet miał jakieś kompleksy wielkości
czy coś. Kiedy Eric poprowadził mnie na środek, posłałam mu spojrzenie
wdzięczności, a on uśmiechnął się tylko i złapał mnie tak, by wygodnie
prowadzić w tańcu. Co jak co, ale tańczyć to on potrafił. Zresztą w ogóle był
wszechstronnie uzdolniony.
Tańczyliśmy przez chwilę, aż w końcu
ograniczyliśmy to do zwykłego „bujania” się w rytm muzyki, więc na chwilę
oparłam głowę o jego ramię, wpatrując się gdzieś przed siebie.
-
Dor? – Eric wyrwał mnie z zamyślenia.
-
Tak? – spytałam, odsuwając się kawałek i patrząc na niego.
-
Słuchasz mnie?
-
Wybacz, wyłączyłam się na chwilę – posłałam mu przepraszające spojrzenie. – Co
mówiłeś?
-
Że mam najpiękniejszą narzeczoną. – Uniosłam brwi, patrząc na niego z
politowaniem. – No, co? Nawet nie próbuj się kłócić.
-
Znalazłabym na tej sali co najmniej z pięć osób, które wyglądają lepiej ode
mnie – stwierdziłam. – Co nie znaczy, że ja wyglądam źle. Wyglądam dokładnie
tak, jak chciałam wyglądać – dodałam. Sukienka była na tyle efektowna i
błyszcząca, że, by nie przesadzić z całością, postawiłam na bardzo neutralny
makijaż i rozpuszczone, jedynie delikatnie falowane włosy.
Tym razem Eric popatrzył na mnie z
politowaniem i pokręcił głową.
-
Podaj chociaż dwie – powiedział.
-
Co dwie?
-
Osoby, które wyglądają lepiej od ciebie. – Zastanowiłam się chwilę.
-
Lily – rzekłam bez żadnej zazdrości.
-
Dobra, wygląda ładnie, ale zdecydowanie bardziej docenia to James niż ja –
stwierdził, a kiedy podążyłam za jego wzrokiem, uśmiechnęłam się do siebie,
widząc moją przyjaciółkę śmiejącą się z czegoś, co zapewne powiedział Potter.
-
I o to chodziło. Kiedy jeszcze była z nim pokłócona, za punkt honoru wzięłyśmy
sobie z Ann, zrobienie jej tak, by James nie mógł oderwać od niej wzroku.
-
Chyba wam się to udało – przyznał.
-
To dobrze.
-
Dobra, druga próba – popatrzył na mnie nagląco, bym nie miała wiele czasu do
namysłu.
-
La Brun – powiedziałam.
-
Ona się nie liczy – zaoponował.
-
A to niby dlaczego?
-
Bo to dyrektorka szkoły.
-
Która bije urodą każdą dziewczynę, jaką w życiu widziałam.
-
To w takim razie ty, ale nie ja – rzekł poważnie, a ja pokręciłam głową z
rozbawieniem.
-
Każdy facet na tej sali, w każdej wolnej chwili się na nią gapi i w pełni to
rozumiem – przyznałam, bo miała ciało i suknię, od której nie dało się oderwać
wzroku.
-
W takim razie się mylisz – stwierdził.
-
Tak?
-
Ja się nie gapię. James też nie, ani Remus. Nawet Syriusz… – prychnęłam.
-
Podałeś wyjątki, które potwierdzają regułę. Nawet Tony oberwał za to od Betty –
przypomniałam. – Poza tym, popatrz na przykład na tamte trzy stoliki –
wskazałam za jego plecami grupkę chłopaków, być może z Durmstrangu, bo ci z
Beauxbatons lepiej radzili sobie z ignorowaniem swojej dyrektorki szkoły,
którzy siedzieli przy stole i bez żadnej żenady dyskutowali zawzięcie, co
chwilę rzucając spojrzenia w stronę stołu nauczycielskiego.
La Brun tylko raz zatańczyła z
Thomasem Barkley’em i było to na początku balu. Od tamtego czasu siedziała,
rozmawiając głównie z Dumbledorem i Griffiths’em, i po prostu „wyglądała”,
jakby cały ten bal mało co ją interesował. W zasadzie to wcale jej się nie
dziwiłam. Słyszałam plotki na jej temat, więc opierając na nich swoje
przypuszczenia, na pewno miała, co robić.
-
Dobra, niech ci będzie – rzekł w końcu Eric. – Przyznaję, że Lily i La Brun
wyglądają zachwycająco, ale nie zmieni to faktu, że w moich oczach to ty jesteś
najpiękniejszą kobietą i to nie podlega dalszej dyskusji – powiedział z powagą,
a ja tylko uśmiechnęłam się i go pocałowałam.
W czasie naszej rozmowy zmieniła się
piosenka, ale nadal była z tych, które mi odpowiadały, więc nie wróciliśmy
jeszcze do naszego stolika, przy którym teraz Syriusz kłócił się o coś z
Woodcroftem. Puchon miał wściekłą minę. Uznałam za dziwne, że nie ma już z nimi
Kate, ale mało mnie to w tej chwili interesowało.
-
Wiesz, myślałam trochę ostatnio o tym naszym ślubie… – zaczęłam, a on zatrzymał
się i spojrzał na mnie uważnie.
-
Rozmyśliłaś się? – spytał, a ja uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
-
Oczywiście, że nie – zapewniłam szybko. – Chodzi o coś innego.
-
A dokładniej?
-
Po prostu zastanawiałam się, czy ślub w lipcu to dobry pomysł. Wiesz, że nie
chcę żadnego wielkiego wesela. Rodzina i przyjaciele. Ktoś, kto udzieli nam
ślubu, ceremonia może być nawet w ogrodzie w moim rodzinnym domu. Najzwyklejsza
na świecie suknia, trochę ozdób, jedzenia i jakaś muzyka. Można to zorganizować
za niewielkie pieniądze i naprawdę da się wszystko załatwić nawet w dwa
tygodnie, tym bardziej, jeśli faktycznie poprosimy o pomoc Ann.
-
Jeśli wszystko masz już zaplanowane, to o co chodzi? – Spojrzałam w jego jasne,
błyszczące oczy, które teraz wyrażały skupienie i poprawiłam spadające mu na
nie włosy.
-
Bardziej o to, co zrobimy później.
-
Chodzi ci o mieszkanie i pracę? – spytał, na co skinęłam głową. – Szczerze powiedziawszy,
faktycznie jakoś poważnie się jeszcze nad tym nie zastanawiałem. Myślałem, żeby
spróbować dostać na początek jakąś małą posadę w ministerstwie i to chyba
będzie do wykonania prostsze niż znalezienie mieszkania.
-
Ślub można zorganizować w każdej chwili. Myślę jednak, że ważniejsze będzie to,
żebyśmy mieli się gdzie po nim podziać, bo mieszkanie osobno w ogóle nie
wchodzi w grę, a…
-
Rozumiem, co masz na myśli, Dor i w sumie cieszę się, że o tym mówisz, bo
faktycznie, oświadczając ci się, nie przemyślałem tej kwestii…
-
Wcale nie mam o to żadnych pretensji. I tak za ciebie wyjdę. Nawet, gdybyśmy na
początku mieli mieszkać w namiocie – zaśmiałam się, a on dołączył do mnie.
Przytulił mnie mocno i pocałował.
-
Tak szczerze powiedziawszy, to nadal nie powiedziałem mamie, że się
zaręczyliśmy – wyznał. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-
Moi rodzice też o niczym nie wiedzą – przyznałam. – Nie chciałam im pisać o tym
w liście, a…
-
Jeśli całe życie będziemy tak planować...
-
To do niczego nie dojdziemy – stwierdziłam i spojrzałam na niego z
rozbawieniem.
-
Wiesz, co? Spotkajmy się jutro z rodzicami i wszystko z nimi omówmy. W razie
czego wybierzemy inną datę ślubu i tyle. Nigdzie nam się przecież nie spieszy.
-
No nie – potwierdziłam.
Syriusz Black
-
Myślicie, że La Brun dałaby się zaprosić do tańca? – spytał John, chłopak Kate,
zerkając w stronę stołu nauczycielskiego, za co Wolpert spiorunowała go
wzrokiem. Sam miałem ochotę to zrobić i jak najszybciej skończyć temat
Beatrice, ale Dirk i Miriam podchwycili go. Kimberly milczała, a reszta naszej
paczki przebywała akurat na parkiecie, więc ciężko było skierować rozmowę na
inne tory.
Zasadniczo nic nie stało na
przeszkodzie, by ją o to spytać. Nie było w tej kwestii żadnych przepisów w regulaminie
czy coś, ale praktycznie wyszłoby to trochę dziwnie. W sumie to mógłbym nawet zobaczyć,
jak La Brun odsyła go z kwitkiem. Mogłoby to być dosyć zabawne. Kiedy jednak
chłopacy zaczęli snuć jakieś większe plany w tej kwestii, poczułem ponownie
delikatne ukłucie zazdrości. Sam nie mogłem z nią zatańczyć, ale nie chciałem
też oglądać, jak robi to ktoś inny z moich znajomych.
-
Jak to się mówi, John – rzuciłem, próbując zakończyć w końcu temat, – za
wysokie progi na twoje nogi. – Chłopak Kate nie zrozumiał jednak dokładnej
aluzji tego stwierdzenia.
-
Jak jesteś taki mądry, to sam spróbuj zaprosić ją do tańca – odparł.
-
Co? – spytałem, krztusząc się sokiem, który właśnie piłem, na co Kim poklepała
mnie po plecach, przyglądając mi się uważnie.
-
No, załóżmy się o coś na przykład.
-
Z tego, co wiem, Syriusz niezbyt przepada za La Brun – wtrąciła się Hill,
posyłając mi kpiące spojrzenie, co zapewne było nawiązaniem do wczorajszego
przyjęcia u dyrektorki. Nie skomentowałem tego jednak.
-
Stary, mogę się z tobą założyć o cokolwiek, ale nie o to, czy uda mi się
zatańczyć publicznie z La Brun, bo to jest chory pomysł. Poza tym, jak
zauważyła Kim, nie przepadam za nią zbytnio.
-
Dlaczego niby chory pomysł? – ciągnął temat Puchon, nie zwracając uwagi na całą
resztę argumentów.
-
A nie? Przecież to nie jest zwykła dziewczyna, tylko dyrektorka francuskiej
szkoły. Trochę inny kaliber, nie sądzisz?
-
Kobieta jak kobieta. Sam zawsze twierdzisz, że każda na ciebie poleci. –
Rzuciłem mu zirytowane spojrzenie.
-
Mam z nią zatańczyć, czy pójść do łóżka, bo nie bardzo rozumiem, o co ci tak w
zasadzie chodzi? – odparłem, na co wszyscy zamilkli.
-
John – wtrąciła się Kate. – O co ci chodzi, co? Ja rozumiem, że wszyscy faceci
do niej wzdychają i w pełni to rozumiem, ale to jednak dyrektorka szkoły,
która, gdyby tylko chciała, zostałaby ministrem magii, więc pozostań przy
marzeniach, bo raczej nie jest zainteresowana młodszymi o piętnaście lat
uczniami.
-
Matko, co wy się tak bulwersujecie? Ja tylko żartuję, a wy się od razu
wkurzacie.
-
Bo twoje żarty są wyjątkowo mało śmieszne.
-
Znając twoje podejście do robienia z siebie idioty na oczach całej szkoły,
Black, miałem po prostu nadzieję na łatwy zarobek pięciu galeonów.
-
Pięć galeonów za podbicie do dyrektorki Beauxbatons? – spytałem, krzywiąc się.
– Jeśli chciałeś zmusić mnie do takiego zakładu, to mogłeś zaproponować wyższą
cenę. – Zapadła chwilowa cisza. Czułem na sobie spojrzenia Kim, Kate i Miriam.
-
Serio chcecie się o to zakładać? – odezwał się Dirk. – Żadnemu z was się to nie
uda. Jakoś nie widzę, byście garnęli się do tańca ze swoimi dziewczynami.
-
To prawda – poparła go Kate. – Dajcie już spokój, bo żaden z was nie wyjdzie na
tym zakładzie dobrze. Syriusz potrafi zrobić wiele głupich rzeczy, ale na głowę
jeszcze totalnie nie upadł. Kim?
-
Tak? – Do tej pory Hill nie udzielała się zbytnio w rozmowie.
-
Przetłumacz Blackowi, że nie ma sensu się w to bawić. Są pewne granice. –
Kimberly jednak nadal milczała, przypatrując mi się uważnie i czekając na to,
co mam zamiar zrobić.
Zasadniczo mogłem zgodzić się z
Dirkiem i Kate i olać Woodcrofta, ale w sumie gość mnie wkurzył i miałem zamiar
odegrać się za jego głupie gadanie. Tym bardziej za tak niską stawkę.
-
Wiesz, co, John? Podejmuję rzuconą rękawicę. Nie wiem, dlaczego zależy ci na
tym, bym ośmieszył się na oczach całej szkoły i zaryzykował naganą u
Dumbledore’a, ale zrobię to, podbijając stawkę do stu galeonów.
-
Co? – Kimberly w końcu zareagowała, odwracając się w moją stronę. Zauważyłem,
że była zmieszana, ale nie do końca zaskoczona podaną przeze mnie ceną.
-
Zwariowałeś, Black – stwierdził Puchon.
-
Ja zwariowałem? To ty wpadłeś na ten kretyński pomysł, a teraz chcesz się z
niego wycofać? Cóż, pięć galeonów i twój wyraz twarzy, kiedy wygram zakład,
będą jednak marną zapłatą za takie ryzyko, więc jeśli się nie zgadzasz, to
trudno. Nie zależy mi na pogadance w gabinecie Dumbledore’a. – Wzruszyłem
ramionami i, olewając go, zabrałem się za jedzenie.
-
Dziesięć galeonów.
-
Nie.
-
Piętnaście…
-
John, daj spokój. Chcesz mu zapłacić tyle kasy za to, że zatańczy z La Brun?
Jaki masz w tym interes? – spytała Kate, ale nie dowiedzieliśmy się, jaka jest
odpowiedź na to pytanie, a przyznam szczerze, że sam nie rozumiałem, o co
chodzi Woodcroftowi. Chciał zobaczyć moją porażkę czy jak?
-
Dziewięćdziesiąt – zaproponowałem w końcu.
-
Aż tak wysoko cenisz swoje umiejętności omamiania dziewczyn?
-
A więc tu cię boli? Chcesz zobaczyć, jak jeden raz w życiu kobieta daje mi
kosza? Trzeba było poprosić, bym zaproponował randkę twojej dziewczynie,
miałbyś to samo za darmo.
-
Być może – odparł, ignorując wzmiankę o Kate.
-
I uważasz, że to zachowanie godne faceta?
-
Może i nie, ale przynajmniej będę miał satysfakcję.
-
Wiesz, co, Kate? – zwróciłem się do Wolpert. – Ja wiem, że ty nie za bardzo
mnie lubisz, ale jesteś pewna, że ten kretyn jest dla ciebie odpowiedni? Gdyby
radził sobie z dziewczynami tak jak ja, już dawno przeleciałby połowę. –
Chciałem, żeby mój komentarz był zabawny, ale uzyskałem całkiem odmienny efekt,
co stwierdziłem, widząc minę Kate i wściekły wzrok Miriam. Widocznie Puchon już
raz ją zdradził, a ona dała mu drugą szansę. Przy czym właśnie uświadomiłem
jej, że gość na nią nie zasługiwał. – Wybacz, nie chciałem…
-
W porządku – odparła, posyłając mi niepewny uśmiech, a potem wstała od stołu i
gdzieś poszła, nie zaszczycając swojego, zapewne już byłego, chłopaka
najmniejszym spojrzeniem. Woodcroft wyglądał na wściekłego.
-
Dzięki za zakończenie mojego związku. Właśnie w taki sposób chciałem to zrobić…
-
Błagam cię. Spierdoliłeś to w momencie, w którym ją zdradziłeś, a ona się o tym
dowiedziała. Bo zdradziłeś, nie? Inaczej nie zareagowałaby na to, co
powiedziałem w taki sposób. W każdym razie nie było to celowe. Jeśli wściekasz
się o to, że ktoś ma większe powodzenie u kobiet niż ty, to raczej masz coś z
głową.
-
Nie tobie to oceniać.
-
Być może nie – wzruszyłem ramionami.
-
Dobra, zgadzam się na dziewięćdziesiąt galeonów, jeśli tak wysoko cenisz swoje
ego.
-
La Brun, a nie moje ego – zauważyłem. – Ale teraz oferta jest już nieaktualna.
-
Sto, jak pierwotnie chciałeś.
-
Sto dziesięć.
-
Zgoda, chociaż widok twojej porażki ucieszy mnie bardziej niż pieniądze.
-
Skoro tak twierdzisz – powiedziałem, wzruszając ramionami i w końcu wstałem od
stołu, przygotowując się do stoczenia boju z największym idiotą na tej sali.
Tak łatwo było wkręcić takich jak on, dając im złudne poczucie wygranej.
-
Naprawdę masz zamiar iść do La Brun i poprosić ją do tańca? – spytała w końcu
Kim, posyłając mi spojrzenie pełne wyrzutów i niezadowolenia. – Nie mogę nic w
tej kwestii powiedzieć?
-
A masz coś przeciwko? – patrzyła na mnie długą chwilę.
-
Nie. Oczywiście, że nie – rzekła w końcu z fałszywym uśmiechem. Cóż, później będę
się z tego tłumaczył.
-
Spokojnie, najwyżej stracę tylko sto dziesięć galeonów, La Brun i Dumbledore
mnie wyśmieją, a McGonagall odejmie wszystkie punkty, jakie zgromadził
Gryffindor. Niczego więcej chyba nie ryzykuję.
-
Jeśli tak twierdzisz.
~ * ~
Zasadniczo uważałem, że wycenianie
La Brun na sto dziesięć galeonów zakrawało o pomstę do nieba, bo jej nie dało
się wycenić na żadną kwotę, ale chciałem, by ten idiota z Hufflepuffu boleśnie
odczuł skutki swojej głupoty. Szczerze powiedziawszy mniej ryzykowne było
poproszenie do tańca La Brun na oczach całej szkoły niż tłumaczenie jej potem,
że nie było w tym żadnego ryzyka dla zdemaskowania naszego romansu. Tylko z
tego jednego powodu mogła się nie zgodzić. Nie rozmawiałem z nią więcej po
porannym spięciu, ale liczyłem na to, że da sobie wytłumaczyć to, co miałem
zamiar zrobić.
Nie chciałem bezpośrednio pytać jej
o pozwolenie, bo w takim wypadku już teraz mogłem szykować kasę dla Woodcrofta,
dlatego musiałem podejść do tego zakładu z innej strony. Czułem, że dyrektorka
utkwiła we mnie swój wzrok, kiedy niebezpiecznie zbliżałem się do stolika
nauczycielskiego, a co gorsza zatrzymałem się przy nim. Ignorując jeszcze przez
chwilę jej spojrzenie, skierowałem swoje słowa do Dumbledore’a.
-
Panie dyrektorze – odezwałem się, czując, że serce zaczyna mi bić w niezbyt
normalnym rytmie.
-
Słucham, panie Black? Dobrze się pan bawi?
-
Tak. Znakomicie – odparłem.
-
A więc co pana do nas sprowadza? – utkwił we mnie spojrzenie, oczekując
odpowiedzi.
-
Nie wiem, czy wypada mi o to pytać, ale… Czy istnieje szansa na to, bym mógł
poprosić panią dyrektor La Brun do tańca? – zapadła chwilowa cisza.
McGonagall, siedząca kawałek dalej,
spiorunowała mnie wzrokiem, szykując się już do odpowiedzi na moje pytanie,
mimo, iż nie było ono skierowane do niej. Beatrice miała ochotę rzucić mnie na
pożarcie wściekłym psom i tylko Dumbledore w całej tej sytuacji nie widział nic
dziwnego, bo uśmiechnął się z lekkim pobłażaniem i błyskiem w oku. – Nie bardzo
wiem, czy nie łamię tą prośbą jakiegoś punktu regulaminu, ale…
-
Cóż – wszedł mi w słowo dyrektor. – Jeśli madame La Brun się zgodzi, to nie
widzę żadnych przeszkód – stwierdził, a potem oboje utkwiliśmy w niej wzrok,
czekając na jej odpowiedź. Ona jednak całkowicie zignorowała zaciekawione
spojrzenie Dumbledore’a, patrząc tylko i wyłącznie na mnie, a mi nie pozostało
nic innego, jak dać znać samym wyrazem twarzy, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku. – Madame La Brun…
-
Dobrze – powiedziała w końcu, rzucając mi wściekłe spojrzenie i uśmiechając się
sztucznie do dyrektora. – Zatańczę z panem Blackiem, jeśli tak ładnie prosi.
-
Będę zaszczycony – rzekłem, po czym Beatrice wstała z krzesła i obeszła stół,
schodząc na parkiet, gdzie już na nią czekałem, podając jej rękę, którą po
chwili wahania ujęła.
-
Co to ma znaczyć? – syknęła wściekła, mimo, iż jej usta nadal wykrzywione były
w uśmiechu.
-
Zaraz ci wszystko wyjaśnię – odparłem, prowadząc ją kawałek dalej do miejsca,
gdzie była szansa na zamienienie kilku słów.
-
Mam nadzieję.
Na szczęście nie musiałem zmuszać
jej do zachowania pozorów przy samym tańcu. Położyła dłoń na moim ramieniu, a
ja na jej plecach, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.
-
Dziwnie się czuję – stwierdziłem, rzucając jej ukradkowe spojrzenie. Nie
chciałem podtrzymywać jej patrzenia prosto w oczy.
-
Tańcząc ze mną na oczach ludzi? – spytała, uśmiechając się pobłażliwie.
-
Nie to miałem na myśli, ale w sumie…
-
Wiem, co miałeś na myśli. Mam jednak nadzieję, że w tańcu jesteś chociaż w
połowie tak dobry jak w łóżku – rzuciła w sposób, bym tylko ja mógł to
usłyszeć.
-
Myślę, że się nie zawiedziesz.
-
Zobaczymy. Więc? – ponagliła mnie, oczekując odpowiedzi na to, co się właśnie
działo.
-
Wybacz za to, ale… Jeden wyjątkowy kretyn zmusił mnie do zakładu…
-
O to czy zgodzę się z tobą zatańczyć?
-
Tak. Chciałem go zbyć, ale uwierz, że moja odmowa byłaby bardziej podejrzana
niż zaproszenie cię do tańca.
-
I to ma być to sensowne tłumaczenie, narażające nasz układ? – uniosła brwi w
geście pytania.
-
Nie powiedziałem, że będzie sensowne. Problem w tym, że przez te wszystkie lata
zapracowałem sobie na pewien status w tej szkole i zwyczajnie niektórych
głupich rzeczy oczekuje się tylko i wyłącznie ode mnie lub od Pottera, a że nie
było go pod ręką, a poza tym jest już zajęty, to trafiło na mnie. Na dodatek,
jeśli jesteś idiotą, tak jak John Woodcroft, który obarcza cię winą za to, że
dyrektorka Beauxbatons na niego nie leci, to zmusza cię do głupiego zakładu, by
on mógł podbudować się faktem, że i tobie się to nie uda.
-
Wiesz, że jest to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu słyszałam?
-
Nie mówię, że nie, ale uwierz, że naprawdę gorzej byśmy na tym wyszli, gdybym
nie zgodził się podjąć wyzwania. Zaufaj mi. Ten jeden raz wiem, co robię. Poza
tym, mam okazję zatańczyć z najpiękniejszą kobietą na tej sali – uśmiechnęła
się i dała poprowadzić dalej w tańcu bez słowa.
- Jaka była stawka? –
spytała po chwili.
- Sto dziesięć
galeonów.
- Aż tak wysoko mnie
cenisz?
- Zasadniczo uznałem to
i tak za zbyt niską kwotę, ale na więcej by nie poszedł. Pierwotnie chciał
postawić tylko pięć. Wkurzył się, kiedy przypadkowo, być może, rozwaliłem jego
związek z moją koleżanką z roku. W sumie chyba lepiej na tym wyjdzie.
- Nie będę polemizować.
Czułem przyjemność, tańcząc z nią, nawet, jeśli była na
mnie trochę zła. Rozumiałem ją w pewnym sensie. Z drugiej strony dobrze
wiedziałem, że nie powinienem przyjmować tego zakładu. Po balu miałem z nią
porozmawiać i zakończyć naszą relację, ale trzymając ją teraz w ramionach,
byłem skłonny zmienić zdanie i odrzucić wszystkie argumenty, które wcześniej
przedstawiła mi Evans. Od samego początku wiedziałem, że nie powinienem się
spotykać z La Brun, ale robiąc to, czułem się najzwyczajniej w świecie dobrze.
Dlatego z bólem serca odprowadziłem ją z powrotem do stołu nauczycielskiego,
kiedy skończyła się piosenka, do której tańczyliśmy, bo nie chciałem tego
przedłużać na kolejną, gdyż wydawałoby się to jeszcze bardziej dziwne. Pocałowałem
ją więc w rękę, skinąłem głową i odszedłem, wracając do swojego stolika.
Dodatkowa okazja do spędzenia z nią kilku chwil razem sprawiła, że czułem się w
tym momencie fatalnie.
- Ty pieprzony… – zaatakował
mnie Woodcroft, popychając. James, Eric i Dirk, którzy tym razem siedzieli przy
stole, zareagowali jednocześnie, odsuwając Puchona ode mnie. – Oszukałeś mnie!
– rzucił wściekły.
- Że co, proszę?
- O co tu w ogóle
chodzi? – spytała Lily, włączając się do dyskusji.
- Ty… – zaczął John,
ale wszedłem mu w słowo.
- Posłuchaj mnie, Woodcroft.
Wymyśliłeś zakład, na który nie chciałem przystać. Podpuszczałeś mnie tak
długo, aż w końcu, dla świętego spokoju, zgodziłem się go wykonać, a teraz masz
problem z tym, że udało mi się zrealizować twoje polecenie? Miałem zatańczyć z
La Brun i to zrobiłem, czyż nie? Zgodziła się? Zgodziła. Sam widziałeś. Czy
chciałem z nią tańczyć? Nie. Więc łaskawie odstaw już alkohol, walnij się w łeb
tłuczkiem i nie zawracaj więcej głowy Kate, jasne? A, no i czekam na swoją
wygraną. Trzeba było się ze mną nie zakładać.
Chłopacy puścili już Puchona, więc ten stał teraz,
patrząc na mnie z wściekłością wypisaną na twarzy, po czym odwrócił się i,
rzucając kilka niewybrednych obelg w moją stronę, odszedł od naszego stolika.
- Wytłumaczy mi ktoś,
co tu się właściwie stało? – powtórzyła pytanie Lily.
- W skrócie? – spytała
Kimberly, patrząc na mnie z nieskrywaną niechęcią.
Nie bardzo wiedziałem,
o co jej chodzi. Chociaż może i wiedziałem. To, co właśnie zrobiłem, tylko dla
niej jednej mogło wydawać się totalnie dziwne. Wczoraj prawie, że uciekłem z
przyjęcia La Brun, prezentując swoją niechęć, a dzisiaj, jakby nigdy nic,
poprosiłem ją do tańca. Cholera. Patrząc na Hill wiedziałem już, że domyśla się
wszystkiego.
- Tak – odparła Evans,
po czym wszyscy spojrzeli z zaciekawieniem na Kim, więc ta podjęła temat.
- John miał jakiś
problem z tym, że Syriusz potrafi wyrwać każdą laskę – to stwierdzenie wypowiedziała
z lekką pogardą w głosie, – a on sam nie. Przypadkowo Black sprawił również, że
Kate zerwała z Woodcroftem, więc ten wymusił na nim zakład, na który Syriusz
chętnie przystał – posłała mi kpiące spojrzenie, ale nie skomentowałem tego. – W
każdym razie miał poprosić La Brun do tańca. John zapewne chciał poczuć
satysfakcję z tego, że chociaż ona jedna odprawi go z kwitkiem. No cóż, jak
widzieliście, nie odprawiła, a on przegrał sto dziesięć galeonów. Tyle.
- Żartujesz sobie? –
zwróciła się do mnie Dorcas, na co wzruszyłem tylko ramionami.
- Tańczyłem przed
chwilą z La Brun? No, więc sama odpowiedz sobie na swoje pytanie.
Ann Vick
- Czemu nic nie mówisz?
– spytał Remus. Wzruszyłam ramionami.
- A co mam mówić?
- Nie wiem. Cokolwiek.
Zwykle buzia ci się nie zamyka – stwierdził z uśmiechem.
- Stresuje mnie trochę
ten wyjazd – wyznałam.
- Dlaczego?
- Bo zawierzyłam we
wszystkim Patrickowi i mimo, że dużo ze sobą rozmawiamy, osobiście prawie się
nie znamy, a nie lubię być zależna od kogoś innego. On wszystko pozałatwiał.
Lubię go, ale ta cała znajomość wydaje mi się trochę nierealna.
Czułam się ostatnio, jakbym straciła pewien punkt
zaczepienia. Jasne, że moim życiowym celem nie było bycie w związku, ale
rozstanie z Remusem i to z takiego powodu, było dla mnie trudne. Dodatkowo
Douglas zarzucał mnie toną listów, upewniając się, czy nasze plany na pewno są
aktualne. Czułam się rozdarta i mimo, że wszystko już z Lupinem omówiliśmy, nie
potrafiłam jeszcze przejść nad tym do porządku dziennego. I nie byłam na niego
zła o samo rozstanie, tylko o wymówkę i brak chęci, by spróbować jakoś to
wszystko dalej pociągnąć.
- Nie musisz przecież
od razu mu ufać – zauważył Remus.
- Nie muszę, ale dobrze
mi się rozmawia z nim na odległość i trochę boję się, że to wszystko jakoś się
rozjedzie, kiedy spędzimy ze sobą trochę więcej czasu twarzą w twarz.
- A może po prostu
będzie to okazja do tego, żeby zobaczyć, czy twarzą w twarz również będziecie
potrafili się dogadać? Przecież nie wychodzisz za niego za mąż – spojrzałam na
niego i, zanim cokolwiek na to odpowiedziałam, uprzedził mnie. – Przepraszam.
Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
- W porządku. Wiem, co
miałeś na myśli.
- Ja… – zaczął, ale
uniosłam dłoń, by go uciszyć. Potrafiłam wyczytać z jego oczu, kiedy znowu chce
rozmawiać o tym, co między nami było. Jak w tym momencie.
Zanim się rozstaliśmy, unikał rozmów jak ognia, a teraz
bez przerwy chciał do tego wracać i powtarzać jak bardzo mu z tego powodu
przykro. Wpadł w jakąś manię przepraszania i powoli zaczynałam mieć już tego
dosyć. Nie potrafiliśmy już rozmawiać o niczym innym niż o rozstaniu i mojej
znajomości z Douglasem, co naprawdę już mnie frustrowało. Kiedy jednak tylko
prosiłam go o pomoc w nauce, jak to zawsze miałam w zwyczaju, zbywał mnie
brakiem czasu. Nie chciałam, żeby nadal tak to wyglądało, ale nie potrafiłam
już do niego dotrzeć. Chociaż może i potrafiłam, ale on mi już na to nie
pozwalał. Czułam, jakbym po naszym rozstaniu utraciła pewne prawa, które
udostępniał przy zawieraniu znajomości, bo czuł się głupio. Problem w tym, że
ja też nie czułam się komfortowo. Znosiliśmy wzajemne towarzystwo i chyba tylko
tyle z tego zostało.
- Może pójdziemy po
kurtki i przejdziemy się na Błonia? – zaproponowałam w końcu. – Muszę się trochę
przewietrzyć. – I zastanowić, dodałam w myślach. Nie odpowiedział od razu. –
Jeśli nie chcesz, to nie musisz – rzekłam, wzruszając ramionami. – Ja w każdym
razie muszę na chwilę wyjść – oznajmiłam, a kiedy nie zareagował i na to, po
prostu zostawiłam go i ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Dogonił mnie
jednak przy schodach i w milczeniu towarzyszył mi przez całą drogę do wieży.
Nie miałam już pojęcia, jaki jeszcze temat zaproponować, żeby się w nim poczuł
komfortowo, więc również się nie odzywałam. Szedł jednak blisko mnie, a kiedy
nasze dłonie kilka razy się o siebie otarły, nie cofał szybko swojej, co
uznałam za sukces.
~ *
~
Kiedy dotarliśmy w końcu do wieży, umówiliśmy się, że
spotkamy się za chwilę w Pokoju Wspólnym, ale gdy zeszłam z powrotem na dół,
jego jeszcze nie było. Znając go, mógł pozwolić mi czekać długo, aż wkurzona
poszłabym sama, bo on nie miał odwagi powiedzieć mi, że się rozmyślił. Tym
razem jednak zirytowały mnie jego uniki i niezdecydowanie, więc weszłam na górę
i, bez pukania, wtargnęłam do sypialni chłopaków, by raz, a porządnie,
powiedzieć mu w końcu, co myślę o jego tchórzliwym zachowaniu.
Dormitorium było jednak puste. Dopiero po chwili Lupin
wyszedł z łazienki, zaskoczony moją obecnością, a ja poczułam się jak totalna
kretynka. Chyba sama wpadłam już w jakąś paranoję.
- Co się stało? –
spytał zaskoczony. – Mieliśmy się spotkać na dole – zauważył, biorąc do ręki
kurtkę, która leżała na łóżku.
- Ja… – nie wiedziałam,
co odpowiedzieć. Nie zakładałam takiej sytuacji, ale jeśli już tu byłam,
przychodząc z konkretnym celem, to postanowiłam ponownie się z nim rozmówić.
- Ann? Stało się coś? –
powtórzył pytanie, a ja w końcu pokręciłam głową.
- Nie.
- To idziemy się
przejść, czy już nie chcesz?
- Chcę, ale… –
spojrzałam na niego, a on czekał, aż coś dalej powiem. – Dlaczego traktujesz
mnie jak wroga, Remus? – spytałam, a on zamarł w momencie, w którym uniósł
ręce, by założyć kurtkę.
- O czym ty mówisz,
Ann? Nigdy w życiu nie traktowałem cię jak wroga.
- To czemu trzymasz mnie
na dystans, zachowując się tak, jakby moje towarzystwo było dla ciebie
uciążliwe, jakbyś musiał spędzać ze mną czas za karę, zmuszał się do bycia
miłym. – Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie zdezorientowany. – Nie
potrafisz już ze mną rozmawiać. Jedyne, co mogę od ciebie usłyszeć, to ciągle
te same przeprosiny, którymi już dosłownie rzygam. Nie chcę już tego słuchać.
Rozumiem twoją decyzję. Nie chcę więc żadnego więcej jej tłumaczenia.
Rozstaliśmy się za obustronnym porozumieniem, ale to nie znaczy, że nie możemy
się dalej przyjaźnić. Zresztą, nie musimy się przyjaźnić. Wystarczy, że
będziesz mnie traktować normalnie. Zawsze mieliśmy wiele tematów do rozmów, a
teraz milczymy w swoim towarzystwie. Nie chcesz ze mną być, ok, rozumiem to,
ale co mam zrobić, żebyś znowu zachowywał się przy mnie normalnie, a nie tak,
jakbyśmy się nie znali?
Cisza, jaka zapadła, aż dudniła w uszach, a atmosfera
była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Powietrze stało się w jednej
chwili tak duszne, że ciężko mi się oddychało. Lupin jednak stał tylko,
wpatrując się we mnie zbolałym wzrokiem, a ja czułam, jak do oczu napływają mi
powoli łzy. Nie wiedział jednak, jak odpowiedzieć na moje pytanie.
W końcu odwróciłam się, by wyjść.
- Zaczekaj – rzekł w
tej samej chwili, a potem podszedł do mnie i zamknął drzwi. Stał teraz bardzo
blisko mnie, ale nie odsunął się, chociaż tym razem ja miałam na to ochotę. –
Nie traktuję cię jak wroga, Ann. Traktuję cię tak, bo gdybym tego nie robił, w
końcu uświadomiłbym sobie, że rozstanie z tobą, było błędem. I z jednej strony
tak właśnie jest, a z drugiej… Ja cię nadal kocham, Ann. I wbrew temu chcę… –
westchnął. – Muszę, – powiedział z naciskiem, – kierować się w tej kwestii
rozumem, chociaż bardzo chciałbym, żeby tak nie było.
Dotknął dłonią mojego policzka, by zetrzeć z niego łzy, a
potem mnie pocałował. Tak, jak nie powinien. A może i powinien? Czułam ból,
kiedy myślałam o tym, co się właśnie działo. Miało to pozostać tylko jedną
chwilą, przystankiem na drodze w odmętach straty, ale weszłam na tę drogę,
chcąc tego czy nie. Sukienka, którą miałam na sobie, trzymała się tylko na
biuście, więc kiedy Remus rozpiął zamek, delikatnie opadła na ziemię. Poczułam
chłodniejszy podmuch powietrza na skórze. Lupin trzymał mnie blisko siebie,
przez co trudniej było mi sięgnąć do guzików jego koszuli, ale kiedy nasze
spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, niezauważalnie skinął głową, więc wkrótce
po tym oboje pozbyliśmy się wszystkich ubrań. Kiedy w końcu zaczął się ze mną
kochać, powoli i delikatnie, pierwszy raz czułam, że całkowicie się przede mną
otworzył. Pierwszy raz czułam, że usunął dzielący nas zawsze w jakimś stopniu
dystans. Byliśmy tylko my. Nadzy, bezbronni, zawieszeni w wymiarze, który miał
zniknąć zaraz po tym, jak nasze ciała się od siebie odsuną. A jednak to działo
się naprawdę. Przez jeden moment widziałam go takiego, jaki gdzieś tam w głębi
był naprawdę. Zrozpaczony, złamany, ale zdecydowany i pierwszy raz naprawdę
zrozumiałam każdą podejmowaną przez niego decyzję.
~ *
~
- To niczego między
nami nie zmienia, prawda? – spytałam, chociaż od samego początku wiedziałam,
jaka będzie odpowiedź. Spojrzał na mnie, znowu z tym samym bólem, ale i pewnego
rodzaju spokojem i dotknął mojego policzka.
- Nie – odparł, a ja
przyjęłam to ze zrozumieniem, chociaż ból rozdzierał całe moje wnętrze. Nie
ranił jednak już tak bardzo jak wcześniej. Skinęłam głową, po czym podniosłam z
podłogi suknię, założyłam ją, a on z powrotem zapiął jej zamek i wyszłam z
pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Remus Lupin
Minęła długa chwila, nim przestałem wpatrywać się w
zamknięte drzwi, za którymi zniknęła Ann i w końcu również ponownie się
ubrałem. To, że poszliśmy do łóżka, nie było żadnym zagraniem z mojej strony.
Powiedziałem jej prawdę. Nie mogłem z nią być z czysto racjonalnych powodów,
ale to nie znaczyło, że jej nie kochałem. Pragnąłem jej bardziej, niż byłem w
stanie to przyznać. To, co się stało nie było czymś, co skomplikowało całą
sytuację jeszcze bardziej. Raz jeden zrobiłem coś, co było wbrew mojemu rozumowi
i racjonalnemu myśleniu i wiedziałem, że cała ta sprawa nie będzie w oczach Ann
moim egoizmem ani uciszeniem jej pretensji o to, że trzymam się od niej z
daleka. Poszliśmy do łóżka dlatego, że ją kochałem, wbrew wszystkiemu co
sprawiało, że nie powinno tak być i widziałem, że w końcu to zrozumiała i
pogodziła się z tym, przyjmując to ze spokojem i bez wyrzutów.
Problemem było tylko to, że teraz jej brak bolał jeszcze
bardziej niż zwykle. Wypuszczenie jej z tego pokoju, stawiając naszą relację w
takim, a nie innym miejscu, było najtrudniejszą rzeczą, z jaką przyszło mi się
zmierzyć, chociaż ona w końcu widziała w tym wszystkim słuszność. Musiałem na
nowo pogodzić się z tym, że jestem skazany na wieczne cierpienie z powodów,
które nie były ode mnie zależne.
James Potter
Syriusz zachowywał się strasznie dziwnie. Kimberly
mówiła, że wczoraj robił aferę o konieczność pójścia na przyjęcie do La Brun, a
dzisiaj zakładał się z Woodcroftem o to, że z nią zatańczy, co mu się udało,
dzięki czemu wygrał horrendalnie wysoką kwotę, której pewnie nigdy od Puchona
nie dostanie. Miał jednak teraz świetny humor, czego nie można było powiedzieć
o Hill, która patrzyła na niego z taką irytacją, jakby zaraz miała ochotę wyjść
i olać całą resztę zabawy.
Wróciliśmy do stolika mniej więcej w tym samym czasie co
Dorcas z Ericem, więc usiedliśmy i zabraliśmy się za jedzenie, bo te durne
tańce zabierały mi chęć do życia. Umiałem tańczyć, ale zwyczajnie tego nie
lubiłem. Nie chciałem jednak, żeby Lilka się nudziła, a przede wszystkim
wkurzyła, więc obiecałem sobie, że specjalnie dla niej przeboleję te kilka
godzin zabawy. Jak na razie dobrze mi szło utrzymywanie jej dobrego humoru. Tym
bardziej, że grali teraz trochę wolniejsze piosenki i zamiast skakać bez sensu,
mogłem mieć ją blisko siebie.
Kiedy Woodcroft sobie poszedł, od stołu odeszli również
Miriam z Dirkiem, co bardzo mnie ucieszyło, biorąc pod uwagę to, jak
potraktowałem jakiś czas temu Vane. Znosiła jakoś moje towarzystwo, nie miała
żadnych pretensji do Evans, ale mimo wszystko niezbyt uśmiechało mi się
siedzenie w jej obecności. Przysunąłem swoje krzesło bliżej mojej dziewczyny i
pocałowałem ją, na co Black wywrócił oczami, a potem nałożyłem sobie na talerz
trochę sałatki. Lilka spojrzała na mnie z politowaniem, ale uśmiechnęła się,
kładąc dłoń na moim udzie.
- Myśleliście o tym, co
zrobicie po szkole? – spytała w pewnej chwili Meadowes, a Eric skupił się teraz
na rozmowie, mimo, iż Black właśnie rozlał do kubków trochę przemyconego z
naszej sypialni trunku. Nikt jednak nie zaprotestował, a wręcz wszyscy ochoczo
złapali za szklanki.
- To znaczy? – odparła
Lily.
- Ślub, mieszkanie i
takie tam…
- Czemu pytasz?
- Bo nie mamy pojęcia,
jak odnaleźć się w temacie mieszkania i pracy, więc zastanawiamy się, czy nie
wybrać innego terminu na ślub – wyjaśniła Dorcas, a Eric pokiwał głową. Lilka
spojrzała na mnie trochę zdezorientowana, po czym zwróciła się do Meadowes.
- Szczerze
powiedziawszy, nie rozmawialiśmy jeszcze nigdy na ten temat – powiedziała,
wzruszając ramionami. – Co prawda Potter poruszał temat zaręczyn, zanim w ogóle
zgodziłam się z nim chodzić – stwierdziła, na co wymieniliśmy się tylko
rozbawionymi spojrzeniami, – ale żadnego więcej tematu nie było. Poza tym, nie
wiem, czy po szkole nadal z nim jeszcze będę…
- Co? – spytałem,
prawie oblewając się moją częścią procentowego napoju, a ona roześmiała się,
podając mi serwetkę do wytarcia stołu, co niechętnie zrobiłem. Black parsknął
śmiechem, dolewając mi więcej do szklanki i tylko Kimberly nadal siedziała bez
słowa. – Proszę mi tu nie głosić takich herezji – oburzyłem się. – Raz
powiedziałaś tak i nie ma już odwrotu.
- Doprawdy? – uniosła
brwi w geście pytania.
- Tak. Zostajesz ze mną
choćby pod przymusem – oznajmiłem z zadowoleniem, po czym pociągnąłem ją za
rękę, by usiadła na moich kolanach, co zrobiła z uśmiechem na ustach. Złapałem
ją w talii i pocałowałem, a ona odwzajemniła pocałunek, przeciągając go do
granicy dobrego smaku w kwestii publicznego całowania się. Syriusz nauczył się
to już ignorować, a Dorcas uśmiechnęła się tylko. – W każdym razie, nie wiem
jak ty – zwróciłem się do Evans, – ale ja mam już wszystko zaplanowane.
- Co dokładnie?
- Mieszkanie,
oświadczyny, ślub i pieniądze na początek – oznajmiłem, a moja dziewczyna
spojrzała na mnie zaskoczona.
- Z tego, co się
orientuję, oświadczyn jeszcze nie było. Na twoje wyobrażenie wielkiego ślubu
już teraz się nie zgadzam, siedzieć w domu i korzystać z twoich pieniędzy na
pewno nie będę, a co do mieszkania, jeśli faktycznie będziemy chcieli w końcu
razem zamieszkać, to również poszukamy czegoś wspólnie.
- Liczyłem raczej na
to, że wprowadzisz się do mnie – powiedziałem, na co Syriusz posłał mi spojrzenie.
- Kochanie, lubię
twoich rodziców, ale wybacz, raczej nie mam zamiaru z nimi mieszkać, choćby
przez chwilę.
- Lepiej jej tego teraz
nie mów – stwierdził Łapa.
- Czego? – spytała
Lily, patrząc na mnie uważnie.
- Nie powiedziałem, że
zamieszkamy z moimi rodzicami, tylko, że wprowadzisz się do mojego mieszkania,
które teraz wynajmuję – wyznałem, naprawdę ją tym zaskakując. Zresztą nie tylko
ją. – Mam już własne mieszkanie.
- Jak to masz
mieszkanie?
- Rodzice kupili mi je
na siedemnaste urodziny. I pomijając fakt, że zapłacili za nie z własnych
pieniędzy, to kasa z wynajmu idzie na moje konto. Nieduże, bo salon, dwie
sypialnie, kuchnia i łazienka, ale myślę, że by ci się spodobało.
- Rodzice kupili ci
mieszkanie i nic mi o nim nie powiedziałeś? Już nawet pomijając wspólne
planowanie przyszłości, zwyczajnie się nie pochwaliłeś?
- Mówiłem, żebyś jej
teraz o tym nie mówił – wtrącił Syriusz, ale go zignorowałem.
- Cóż, nigdy o tym nie
rozmawialiśmy, ty nie pytałaś, więc nie było okazji – wzruszyłem ramionami. –
Ale jeśli będziesz chciała, możemy znaleźć coś innego. Tylko proszę cię, nie
roztrząsaj tego w tej chwili. – Spojrzałem na nią błagalnie, a ona nieznacznie
skinęła głową, ale wiedziałem, że potem nie odpuści tej kwestii. Nie lubiła,
kiedy nie mogła kontrolować sytuacji, a w takiej się właśnie znalazła. –
Dziękuję – powiedziałem i pocałowałem ją.
- Wracając do tematu –
Lilka odwróciła się w stronę Dorcas. – To może spróbujcie się zorientować w
sytuacji, jak teraz wrócicie do domu. Ja tam nie widzę konieczności mieszkania
z Potterem przed potencjalnym ślubem, ale po już by jednak wypadało. Jeśli wam
się nie spieszy, to zawsze możecie ten ślub przełożyć. Najważniejsze, żebyście
na spokojnie wszystko sobie zorganizowali. – Tamci popatrzyli na siebie
porozumiewawczo.
- Tak też właśnie
pomyśleliśmy. Porozmawiamy z rodzicami i zobaczymy.
- Najważniejsze, że Dor
przyjęła moje oświadczyny – stwierdził Eric, uśmiechając się. – Resztę rzeczy
da się załatwić.
- Dziwnie się czuję,
słuchając waszego gadania o ślubach, mieszkaniach i zmienianiu pieluch –
powiedział Syriusz, zerkając w stronę, gdzie ludzie bawili się przy muzyce. – Z
jednej strony wam zazdroszczę, ale z drugiej jakoś siebie bym w tym wszystkim
nie widział.
Dziewczyny chciały mu coś na to odpowiedzieć, ale Hill je
uprzedziła.
- Wiecie co, przeproszę
was na chwilę – powiedziała, po czym wstała i szybko oddaliła się w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali.
Spojrzałem na Blacka
pytająco, ale ten długo zastanawiał się, zanim podjął decyzję, czy zareagować
na zachowanie Kimberly. W końcu jednak wypił do końca swoje wino i podążył za
nią w stronę korytarza, gdzie zniknęła.
Syriusz Black
Nie wiem, czy Kimberly
nadal była na mnie wściekła o to, że przyjąłem zakład Johna, a co więcej go
wygrałem, czy o to, co powiedziałem w kwestii mojego podejścia do planowania
przyszłości. Byłem pewny, że z jednej strony domyśla się więcej niż powinna, z
drugiej chyba liczyła, że potraktuję naszą znajomość poważniej niż do tej pory.
Nie powiedziała jednak na ten temat jeszcze ani jednego słowa. W ogóle od
czasu, kiedy przyszli James z Lily i Dorcas z Ericem, mało się odzywała.
Chciałem być może w jakiś sposób poprawić jej humor, więc postanowiłem tym
razem ją wyciągnąć na parkiet.
- Kim, zaczekaj! – rzuciłem, kiedy udało mi się ją dogonić. Przez kilka
sekund zastanawiała się, czy przystać na moją prośbę. W końcu jednak zatrzymała
się, odwracając w moją stronę. – Zatańczymy? – Spojrzała na mnie z wyrzutem, po
czym jednak skinęła głową. Złapałem jej dłoń i poszliśmy wkręcić się w tańczący
tłum.
Położyła mi rękę na ramieniu, a ja złapałem ją na wysokości talii. Może
zbyt blisko ją przyciągnąłem, ale nie zareagowała. Unikała jednak mojego
wzroku.
Akurat leciała jakaś wolna melodia, co w tym momencie mi nie przeszkadzało.
Mimo, iż La Brun wyglądem biła na głowę wszystkie dziewczyny, jakie w życiu
widziałem, Kimberly wyglądała obłędnie w swojej granatowej sukience, którą
razem z nią wybierałem. Podkręcone włosy miała upięte do góry, przez co
odsłoniła swoją smukłą szyję, na której zawieszony miała srebrny naszyjnik. Na
twarz nie nałożyła tony kosmetyków. W zasadzie nie miała nic więcej prócz tego
co zwykle, a mimo to nadal wyglądała ślicznie. Poczułem się w tej chwili jak
totalny cham i zdrajca z powodu tego, co zrobiłem za jej plecami z La Brun.
- Czemu tak mi się przyglądasz? – spytała w pewnej chwili, na co wzruszyłem
tylko ramionami.
- Bez powodu. Po prostu ślicznie wyglądasz i tyle.
- Nie ma co, umiesz prawić komplementy – rzuciła, wywracając oczami, na co
okręciłem ją, bo akurat tak mi pasowało do muzyki, a kiedy znalazła się znowu
przy mnie, przyciągnąłem ją jeszcze bliżej.
- Co niby było nie tak w tym komplemencie? – zapytałem, a ona spojrzała na
mnie i długo nie odwracała wzroku.
- Może to, że chciałabym go usłyszeć bez tej fałszywej nuty w twoim głosie.
- Fałszywej nuty?
- Dobrze wiesz, że La Brun swoją kreacją nie przebijam – stwierdziła z
wyczuwalną złością.
- Co nie znaczy, że nie wyglądasz pięknie – zauważyłem. – A La Brun jest po
prostu… Niestandardowa.
- I dlatego, że jest niestandardowa, nie chciałeś jej wczoraj widzieć na
oczy, a dzisiaj ot tak zgodziła się z tobą zatańczyć? – spytała.
- Przepraszałem cię za wczoraj, a dzisiaj… To był tylko zakład. Widocznie
John miał rację, że wszystkie laski na mnie lecą. – Posłałem jej głupi uśmiech.
Ta rozmowa szła w bardzo złym kierunku.
- Jasne – powiedziała, po czym chciała odejść, ale nie pozwoliłem jej.
- Jesteś o nią zazdrosna?
- A mam powód?
- Nie.
- W takim razie nie jestem.
- Kłamiesz.
- Ty też.
- W kwestii?
- Tego, że wyglądam pięknie.
- To akurat nie jest kłamstwo i mam na to dowód.
- Tak? Chętnie dowiem się, jaki to dowód.
- Nie powiem ci, bo nie mogę.
- A to dlaczego?
- Bo uważam, że nie tłumaczy się takich rzeczy na głos. I nie podpuszczaj
mnie, Kim, bo znam już te twoje sztuczki. Albo rozmawiamy otwarcie i wprost,
albo w ogóle. Wystarczy, że ze mną zatańczysz.
- Chcesz tylko, żebym z tobą tańczyła? – spytała, mrużąc na chwilę oczy, a
wyraz jej twarzy nie zdradzał kompletnie nic.
- W tej chwili tak.
- A nie w tej chwili? – Nie odpowiedziałem. – Black?
- Musisz utrudniać, Kim? – zapytałem, a ona zareagowała inaczej niż zakładałem.
Zatrzymała się ponownie i spiorunowała mnie wzrokiem.
- Ja ci coś utrudniam? Od samego początku staram się pomóc. Nie oczekuję
niczego w zamian, chociaż, mimo mojego braku oczekiwań, i tak w pewien sposób
też mi pomogłeś. Nie wierzę jednak, że tylko na tym ci zależy… Albo zależało. –
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Masz rację, może nie tylko na tym, ale nie chcę robić z siebie tego, kogo
nie udaję przed tobą. Nie o to przecież w tym wszystkim chodziło.
- To prawda, nie o to, ale widzę, że zwykła, szczera rozmowa również nie
pasuje do twojego nowego, prawdziwego ja. Nie potrafię cię zrozumieć, Syriusz.
- Więc czego ode mnie oczekujesz, bo nie bardzo łapię? Zależy mi na tobie.
To chciałaś usłyszeć po miesiącu znajomości i niedawnym zerwaniu zaręczyn z
gościem, którego jeszcze chwilę temu kochałaś? – spytałem, patrząc na nią.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że piosenka, do której tańczyliśmy, już
dawno się skończyła. – Zależy mi na tobie w sposób, w jaki nigdy nie zależało
mi na nikim innym, ale nie wiem, czy wystarczający na to, czego ode mnie
oczekujesz, bo że oczekujesz, tego jestem pewny. I co mam z tym niby teraz
zrobić?
- Pogodzić się z tym – rzekła w końcu, nie odwracając wzroku. – Zerwałam z
Nigelem również ze względu na ciebie, bo pokazałeś mi, że można żyć tak, jak
zawsze tego chciałam, w zgodzie ze wszystkimi wyznawanymi zasadami. Wybacz, ale
również potrafię być egoistyczna, a prawda jest taka, że mi na tobie również
zależy – powiedziała, po czym w końcu odwróciła wzrok i chciała się oddalić,
ale zawróciła.
Spojrzała na mnie i po
chwili zwyczajnie mnie pocałowała. Bez żadnych podtekstów i parcia na to, by
wyszło jak najlepiej. Zwyczajnie i po prostu, po czym odsunęła się, czekając na
moją reakcję. Byłem totalnie zmieszany i w zasadzie nie zrobiłem kompletnie nic,
więc przysunęła się do mnie jeszcze bardziej i dopiero wtedy pocałowała mnie
tak, jak jeszcze niedawno sam chciałem to zrobić. Odwzajemniłem pocałunek, ale
chyba bez większego przekonania. Miałem totalny mętlik w głowie. Z jednej strony
sam dawno chciałem ją pocałować, z drugiej czułem się, jakbym właśnie zdradzał
La Brun, mimo, iż miałem z nią zaraz zerwać, a poza tym ona sama dała mi
swobodną rękę w sytuacji, kiedy jednak będę chciał związać się z Kimberly.
Gdyby tylko Hill zrobiła to po mojej rozmowie z Beatrice… Może wtedy
wiedziałbym, na czym stoję. W tej chwili jednak nie wiedziałem i widziałem w
oczach Kim, że ona też jest tego świadoma. Odsunęła się więc ode mnie, po czym
zostawiwszy mnie, wyszła z Wielkiej Sali.
Lily Evans
James
odradzał mi rozmowę z Seanem, jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej
zastanawiałam się, czy nie powinnam takowej odbyć. Jeśli jednak Whitby do tej
pory nie przyszedł ze mną porozmawiać, to widocznie oznaczało, że nie chce
więcej tego robić i w sumie nie mogłam mu mieć tego za złe. Zdziwiłam się więc,
kiedy po kolejnej dawce szaleństwa na parkiecie, podszedł do naszego stolika,
kiedy siedzieliśmy i odpoczywaliśmy.
- Możemy porozmawiać, Lily? – spytał, ignorując totalnie Rogacza, który
obserwował go uważnie.
Wszyscy umilkli na chwilę, czekając na moją odpowiedź, więc nie chcąc
przeciągać tego nagłego zainteresowania moich znajomych, skinęłam głową i
wstałam. Potter ścisnął moją dłoń, po czym puścił mnie i odprowadził wzrokiem,
kiedy odeszłam z Whitbym kawałek dalej. Nie zaczęłam jednak rozmowy, nie
wiedząc zbytnio, czego tym razem mogę się spodziewać, a nie chciałam zapędzać
się na obszary, o które Puchon nie chciał pytać.
- Wiesz, dużo zastanawiałem się nad tym, dlaczego wyszło tak, jak wyszło i myśląc
o tym teraz, widzę, że byłem totalnym idiotą. – Otworzyłam usta, żeby coś
powiedzieć, ale nie pozwolił mi. – Nie, nie zaprzeczaj. Oboje dobrze zdajemy
sobie z tego sprawę. Manipulowałaś mną, a ja, świadomie czy nie, pozwalałem ci
na to. – Spojrzał na mnie. Nie widziałam w jego oczach już tej sympatii, którą
mnie darzył. Nie było w nich jednak również nienawiści, którą widziałam w
ostatnim czasie. Był najzwyczajniej w świecie obojętny i nie wiedziałam, czy
było to dobre, czy złe. Nadal był przystojny ze swoimi trochę dłuższymi blond
włosami zaczesanymi na prawą stronę i w wyjściowej szacie, ale… Nie był
Jamesem. Tylko tyle i aż tyle. – To nie tak, że teraz wezmę na siebie całą winę
za to, co się stało – powiedział.
- Nigdy tego nie oczekiwałam – odparłam. – Wiem, co zrobiłam i biorę za to
pełną odpowiedzialność. – Skinął głową.
- Ja jednak przyznaję, że mogłem nie zmuszać cię, do zrywania kontaktów z
Potterem. Wtedy wydawało mi się to jak najbardziej właściwe. Teraz wiem, że nie
powinienem tego robić. Co więcej sam sobie zaszkodziłem, bo im bardziej byłem
na niego cięty, ty bardziej chciałaś być blisko niego.
- Cóż, chyba faktycznie tak właśnie było, ale… Sean, przepraszam cię,
naprawdę. Czuję się strasznie i nie mam na to wszystko żadnego wytłumaczenia.
Tym bardziej, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się zachować w tak podły
sposób. Chociaż nie, Jamesa potraktowałam równie źle. Tylko… Chyba naprawdę
zakochałam się w nim już w zeszłym roku – wyznałam mu z trudem. Słuchał mnie
jednak, więc kontynuowałam. – Znalazłam się nagle zbyt blisko niego, a kiedy
się zorientowałam, chciałam uciec, nie dopuścić do tego, żeby wygrał. Obawiałam
się, że ludzie uznają mnie za hipokrytkę, co w sumie i tak się stało. Tyle lat
odmawiałam, grając niedostępną, a potem nagle zmieniłam zdanie? Wydawało mi
się, że nie mogę tego zrobić. Próbowałam się od niego odsunąć, odsunąć jego ode
mnie, a ty chciałeś, żebym została twoją dziewczyną i… Po prostu to
wykorzystałam. Przez jedną chwilę naprawdę myślałam, że to się może udać, że
jestem w stanie zakochać się w kimś, kto nie jest Jamesem, ale byłam w błędzie,
a kiedy to sobie uświadomiłam, taki układ pasował mi jeszcze bardziej, bo
mogłam nadal próbować twoją osobą trzymać go ode mnie na dystans. Problem w
tym, że my się praktycznie nie znamy, Sean. Niczego o sobie nie wiemy.
- To prawda – przyznał. – Nie pomylę się jednak, kiedy powiem, że moje
próby zmuszenia cię do zerwania kontaktów z Potterem, sprawiały, że jeszcze
bardziej uświadamiałaś sobie, że wcale nie chcesz tego robić, że gdyby od tej
jednej decyzji zależało twoje życie, wybrałabyś jego?
- Nie. Od samego początku wiedziałam, że nic do ciebie nie czuję. Byłam z
tobą tylko dlatego, żeby nie musieć podejmować decyzji co do związania się z
Jamesem. To jednak było silniejsze. Jeśli kiedykolwiek naprawdę kogoś
pokochasz, być może zrozumiesz, co mam na myśli.
- Być może tak – odparł. – Wiesz, byłem wściekły, kiedy wybrałaś Pottera.
Nie zabolało tak, jak myślałem, że zaboli. Byłem po prostu wściekły, że
wyszedłem na idiotę, bo wszyscy inni wiedzieli, co jest między wami, tylko ja
usilnie starałem się tego nie dostrzec. I szczerze powiedziawszy, nie żywię do
was już żadnej urazy. Chciałbym jednak, żebyś powiedziała mi jedną rzecz. Czy
kiedykolwiek, choć przez jedną sekundę, myślałaś o tym, że faktycznie może się
nam udać? Chciałbym wiedzieć, czy mam czego żałować.
- Przeszło mi nie raz przez myśl, że może coś z tego kiedyś wyjdzie, że
jeśli wytrzymamy ze sobą dłużej, lepiej się poznamy, to może się uda, ale jeśli
mam być szczera… – spojrzałam mu w oczy, a on nie odwrócił wzroku. Chciałam
powiedzieć mu to wprost, bez żadnych nieporozumień. – Jeśli już o tym myślałam,
to chciałam, żeby nam wyszło tylko dlatego, żebym mogła uwolnić się od Jamesa.
Nie zakochać się w tobie, ale przestać kochać jego, więc wybacz mi, Sean, ale
nie. Chyba nigdy nie było na to szans. Naprawdę mi przykro.
- Cóż, w takim razie to chyba wszystko, co chciałem usłyszeć, co mieliśmy
sobie do powiedzenia – stwierdził.
- Chyba tak – przyznałam. – Naprawdę mi przykro, Sean.
- W porządku. Życzę wam szczęścia, mimo wszystko.
- Dziękuję. – Uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę, więc również to
zrobiłam, a potem przytuliliśmy się. Najzwyczajniej w świecie. Po
przyjacielsku. – Życzę ci, żebyś znalazł kogoś, kto będzie ciebie wart –
dodałam jeszcze, a on tylko skinął głową i odszedł, zatrzymując się na chwilę
kilka kroków dalej.
Odwróciłam się i
zobaczyłam Pottera idącego w moją stronę. Kiedy mijali się z Whitbym, Puchon
przystanął i podał Rogaczowi rękę, którą ten bez słowa uścisnął. Sean był
naprawdę wartościowym chłopakiem. Po prostu pojawił się w moim życiu zbyt
późno, bym mogła to docenić. Ulżyło mi jednak, że w końcu wszystko sobie
wyjaśniliśmy i chociaż nadal czułam się podle z powodu tego, jak się wobec niego
zachowałam, widziałam, że on się z tym pogodził.
- Kochanie? – Potter podszedł do mnie z niemym pytaniem wypisanym na
twarzy.
- Wszystko w porządku – powiedziałam. – To była ostatnia rozmowa między
nami – dodałam.
- Więc czemu wydaje mi się, że coś się jednak stało? – Spojrzałam na niego
i zobaczyłam troskę na jego twarzy.
- Po prostu zastanawiam się, co będzie, jeśli kiedyś znowu cię zranię. –
Wydawał się zaskoczony. – Celowo nigdy już tego nie zrobię – obiecałam. – Ale
jeśli nie wiedząc o tym... – Uniósł mi brodę do góry, bym spojrzała mu w oczy.
- Jestem twardy i przyzwyczajony do twoich zmian nastroju, Lily –
uśmiechnął się. – I jedyne, co naprawdę może mnie kiedyś zniszczyć do tego
stopnia, że nie będę potrafił się po tym pozbierać, to brak ciebie w moim
życiu. Więc jedyne i najważniejsze, co możesz dla mnie zrobić, by oszczędzić mi
cierpienia, to nie odchodzić ode mnie.
- Nie odejdę – obiecałam. – Nigdy.
- Przyrzekam ci to samo – rzekł i przytulił mnie mocno, jakby puszczając
mnie, miał mnie jednak stracić.
Syriusz Black
- Kim? – spytałem,
podchodząc do niej i stając za jej plecami. Nie odwróciła się od razu w moją
stronę, więc czekałem, aż sama ruszy dalej rozmowę lub też nie.
- Chciałam cię
przeprosić za to, co zrobiłam w Wielkiej Sali. Za to, że cię pocałowałam. Nie
powinnam – odparła i w końcu na mnie spojrzała, wpatrując się w moje oczy tak
długo, aż odwróciłem wzrok.
- Nie bardzo rozumiem,
o co ci chodzi. To było miłe i sam chciałem już od jakiegoś czasu to zrobić –
przyznałem, na co ona rozejrzała się, czy w zasięgu nie ma nikogo, kto mógłby
usłyszeć naszą wymianę zdań. Nikogo nie było, ale i tak ściszyła głos.
- Może gdybyś to
zrobił, nie wpakowałbyś się w romans z La Brun – stwierdziła, jednak bez
wyraźnego wyrzutu ani złości. Jedynie ze smutkiem. Wiedziałem, że mnie
przejrzy, ale i tak postanowiłem udawać idiotę.
- Nie wiem, o co ci
chodzi, Kim – odparłem. – O to, że zareagowałem tak, a nie inaczej na to, że
mnie pocałowałaś? Cóż, nie spodziewałem się tego…
- Wiesz, co będzie,
jeśli to się wyda? – spytała, ignorując moje tłumaczenie. Patrzyła teraz na
mnie, oczekując odpowiedzi i chyba jakiegoś wyjaśnienia, ale byłem tak
zaskoczony jej zarzutem, że nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć, chociaż
myślałem, że byłem przygotowany na to, że wszystkiego się domyśli.
- Nie mam żadnego
romansu – powiedziałem w końcu, ale chyba słabo wyszło mi to kłamstwo, bo Kim
powstrzymała się w ostatniej chwili od wywrócenia oczami. – Po prostu…
Spotkaliśmy się parę razy prywatnie i tyle. Poza tym…
- Proszę cię, oszczędź
mi tłumaczeń, że to nie jest tak, jak myślę. Domyślałam się po wczorajszym
przyjęciu, na którym zachowywałeś się irracjonalnie, a ostatecznie zauważyłam
to dzisiaj. – Nie odpowiedziałem, zdając sobie sprawę z tego, że nie wiem, jak
się zachować. – Powiesz coś, czy będziesz tak stał i patrzył na mnie głupio?
- To zależy, co masz
zamiar zrobić z tą wiedzą – rzekłem w końcu, dochodząc do wniosku, że Kimberly
tylko niepotrzebnie jeszcze bardziej się wkurzy, jeśli zacznę zaprzeczać.
- Nie bój się, nie
polecę zaraz tego zgłosić. Nie interesuje mnie to, z kim chodzisz do łóżka –
powiedziała, ale wyczułem w jej głosie nutę pogardy. Zniosłaby pewnie kogoś
innego, ale nie La Brun.
- To dobrze, bo dzisiaj
mam zamiar spotkać się z nią po raz ostatni, więc jeśli wybaczysz mi, że nie
będąc z tobą, spotykałem się z kimś innym i zaczekasz jeszcze chwilę to… A zresztą
nieważne – odparłem, po czym odwróciłem się i wróciłem do zamku zastanawiając
się, czy chciałem, żeby tak właśnie się to wszystko skończyło.
~ *
~
Po balu nie byłem już pewny, czy chcę zakończyć relację z
La Brun. Rozmowy z Lily i Kimberly uświadomiły mi, że powinienem to zrobić, ale
z drugiej strony wcale tego nie chciałem. Z trzeciej natomiast zależało mi na
Hill i być może coś by jednak z tego wyszło. Nie zależało mi jednak już aż tak
bardzo, jak na samym początku, gdzie z marszu stwierdziłem, że się w niej
zakochałem. Coś do niej czułem, ale coś trzymało mnie również przy La Brun i
być może nie powinienem ciągnąć dłużej znajomości z żadną z nich, bo jeśli nie
potrafiłem się zdecydować, to czy w ogóle któraś była dla mnie aż tak ważna?
Trzymałem się jednak jeszcze swojego porannego postanowienia, więc zabrawszy ze
sobą mapę i pelerynę, udałem się do gabinetu dyrektorki, licząc na to, że ją zastanę
i uda mi się wykrztusić te kilka słów, które układałem sobie w głowie przez
całą drogę. Drzwi i tym razem nie były zamknięte, więc wszedłem do środka.
Gabinet La Brun był pusty. Zza drzwi sypialni sączyło się jednak światło, więc
przeszedłem przez pierwsze pomieszczenie i otworzyłem drzwi drugiego.
Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewałem,
ale na pewno nie tego, co zastałem. Pierwsze, co przeszło mi przez myśl to to,
że w sypialni paliło się zbyt wiele świec, nadając całemu obrazowi zbyt wiele
dramaturgii. La Brun nie zareagowała na moje wejście, chociaż na pewno musiała
je usłyszeć, a nawet jeśli nie, to widziała wszystko w odbiciu w szybie. Sama
stała przy oknie, opierając się o nie lewą dłonią, jakby przechodząc obok
niego, nagle zasłabła. W prawej ręce trzymała całkowicie zmięty kawałek
pergaminu. Nie przebrała się jeszcze, więc nadal była w swojej obszernej,
ściskającej cały jej tułów, sukience.
- Beatrice? –
wzdrygnęła się, jakby nadal miała nadzieję, że nie stoję w jej sypialni i nie widzę
jej w takim stanie, o który nigdy bym jej nie podejrzewał. Miałem ochotę
podejść do niej, ale nie zrobiłem tego. Nie pozwoliłaby mi się dotknąć. Tego
byłem pewny. – Co się stało? – spytałem więc tylko.
- Nic – odparła. –
Wyjdź, Syriusz. Proszę cię. Nie dzisiaj, nie teraz…
- Powiedz mi, co się
stało, to może będę mógł pomóc – powiedziałem. Mimo zaprzeczenia wyczułem w jej
głosie brak pewności i zdenerwowanie.
- Nie będziesz mógł –
stwierdziła. – A teraz naprawdę cię proszę, wyjdź. Chcę zostać sama.
- A ja naprawdę chcę
pomóc. Sama mówiłaś, że nie masz nikogo… – przesadziłem.
La Brun odwróciła się w końcu w moją stronę i spojrzała
na mnie bez żadnego wyrazu. Nie była ani wściekła, ani rozżalona. Jej oczy nie
wyrażały kompletnie nic. Może jedynie odrobinę strachu. Łzy w jej przypadku
sprawiały wrażenie jeszcze bardziej rozpaczliwych.
- A ty nie jesteś
odpowiednią osobą do tego, by taki stan rzeczy komentować.
- Wcale nie miałem
takiego zamiaru – stwierdziłem. – Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie chcesz
dać sobie pomóc.
- Bo jeśli dobrze
pamiętam, to nie umawialiśmy się na twoje prawo do ingerencji w moje życie z
okresu, w którym cię w nim nie było.
- Być może w ogóle nie
powinno mnie w nim być – rzekłem, mając na uwadze to, co powiedziały mi dzisiaj
dziewczyny, moje przemyślenia i drastyczne sprowadzenie mnie na ziemię w tej
chwili przez nią. Co ja sobie w ogóle myślałem? Że po kilku spotkaniach i jednym
pójściu do łóżka będziemy traktować się jak osoby w wieloletnim związku? Byłem
żenująco głupi, a mimo to zabolała mnie jej odpowiedź, wypowiedziana bez cienia
żalu.
- Być może nie.
~ *
~
Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później właśnie tak
by się to skończyło i powinienem się cieszyć, że stało się to dzisiaj, kiedy i
tak planowałem zakończyć relację z La Brun, a mimo to byłem wściekły, bo źle to
rozegrałem. Evans miała rację, chociaż nigdy w życiu bym jej tego nie
powiedział. Beatrice załatwiła mnie tak, jak chciała i kiedy chciała.
Wykorzystała, a ja, idiota, pozwoliłem jej na to. Co więcej, czułem się teraz
fatalnie.
Wróciłem do wieży, gdzie, mimo bardzo późnej pory, życie
w Pokoju Wspólnym toczyło się tak, jakby był środek dnia. Minąłem wszystkich, by
jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, zapić smutki i pójść spać, nie
myśląc dłużej o tym, jak potraktowała mnie La Brun.
- Co się stało? –
spytał Potter, kiedy wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi. Chłopacy
patrzyli na mnie z zainteresowaniem, ale i pewnego rodzaju troską.
- Nic. Wszystko jest,
kurwa, świetnie – odparłem i nie czekając na ich dalsze dociekania, zamknąłem
się w łazience, trzaskając mocno drzwiami.
Długo stałem, opierając się o umywalkę i patrząc w twarz
największemu kretynowi na świecie. Żaden z moich kumpli mnie jednak nie
pospieszał. Żałowałem, że wychodząc od Beatrice, nic nie powiedziałem,
przyjmując jej słowa z udawaną obojętnością. Zresztą i tak nie obchodziło ją
to, jak to wszystko odebrałem. Być może wynikało to z tego, że stało się coś, o
czym faktycznie nie chciała mi powiedzieć. Rzeczywiście nie rozmawialiśmy nigdy
o jej przeszłości, bo niby z jakiego powodu mielibyśmy to robić? Układ był
układem, a mimo to czułem się, jakby ktoś nagle brutalnie zrzucił mnie na
ziemię z Wieży Astronomicznej. Nie, tak tego zostawić nie mogłem. Prócz
niemieszania jej przeszłości do naszej relacji, umawialiśmy się również na
kilka innych rzeczy. Byłem tak rozżalony tym, jak potoczyła się nasza rozmowa, że
niezbyt interesowało mnie już teraz liczenie się z jej zdaniem i problemami.
Wyszedłem z łazienki, ponownie trzaskając drzwiami.
- Możesz mi wyjaśnić,
co ty odpierdalasz, Black? – spytał Rogacz, kiedy zacząłem grzebać w kufrze,
szukając pewnej rzeczy, którą wrzuciłem do niego jakiś czas temu.
- Nie, bo sam jeszcze
tego nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.
Znalazłem w końcu poszukiwaną paczkę i teraz wpatrywałem
się w nią, zastanawiając, czy jest sens dalej się upokarzać.
- Chodzi o Kimberly? –
ciągnął Remus, a w pokoju zapanowała teraz całkowita cisza, w której słychać
było odgłosy dochodzące z Pokoju Wspólnego. – Pokłóciliście się znowu?
- Co? – spytałem, nawet
się do niego nie odwracając. – Nie. Nie wiem. A zresztą i tak nie ważne. Nie o
nią chodzi.
- O jakąś inną dziewczynę?
- Poniekąd – odparłem,
po czym wziąłem paczkę, pelerynę i mapę. Sprzeciwu ze strony chłopaków nie
było, więc ruszyłem na parter.
Obawiałem się trochę, że po naszej wymianie zdań La Brun
zamknie się w swoim gabinecie, ale chyba jednak o tym nie pomyślała, więc
wszedłem do środka i skierowałem się do drugiego pomieszczenia. Przygotowując
się na ponowną konfrontację, kolejny raz zaskoczyło mnie to, co zastałem.
Wymiana zdań musiała zaczekać do następnego razu, chociaż może dobrze się
stało, że nie było okazji do ponownej rozmowy.
Widok, który zastałem, był opłakany. Beatrice nie była
już w swojej efektownej balowej sukni, a jedynie w nocnym szlafroku. Widocznie
przebrała się i zmyła makijaż, po czym postanowiła upić się do nieprzytomności.
Zasnęła tam, gdzie siedziała, czyli na podłodze, oparta plecami o łóżko. Głowa
opadła jej lekko na prawe ramię, a jasne rozrzucone włosy zakryły część twarzy.
Krótki szlafrok odsłaniał jej zgrabne nogi. Oddychała bardzo płytko. W
pierwszej chwili miałem wrażenie, że w ogóle tego nie robi. Na podłodze, w
zasięgu jej ręki, leżały cztery puste butelki po alkoholu. Była też jedna
szklanka, ale chyba nie wykorzystała jej do picia, bo jedyne, co się w niej
znajdowało, to kupka szarego popiołu, która zapewne przed spaleniem była zmiętą
kartką, którą trzymała w dłoni, kiedy byłem u niej za pierwszym razem.
Ciekawiło mnie to, od kogo była, ale nawet, gdyby La Brun jej nie spaliła, nie
miałbym na tyle odwagi, by przeczytać ją bez jej zgody. Nie wybaczyłaby mi
tego, a ja już teraz wiedziałem, że wcale nie chciałem kończyć naszych spotkań.
Nawet, jeśli miałyby się one odbywać kosztem Kimberly.
Nie wiem po co, ale zamknąłem za sobą drzwi do sypialni,
po czym zebrałem puste butelki i postawiłem je na szafce. Szklankę również, nie
pozbywając się jej zawartości. Następnie podszedłem do Beatrice i chwilę jej
się przyglądałem. Nie miałem serca jej tak zostawić, więc wziąłem ją na ręce i
ułożyłem na łóżku, przykrywając. Nie obudziła się, co wcale mnie nie dziwiło.
Spała spokojnie, być może nie śniąc o niczym i nie myśląc o tym, co będzie,
kiedy rano się obudzi. Paczkę, którą wziąłem z dormitorium, po chwili
zastanowienia, położyłem po drugiej stronie łóżka, zgasiłem wszystkie świece
prócz jednej i ponownie spojrzałem na dyrektorkę – w sposób i w sytuacji, w
której nie powinienem jej widzieć. Dopiero
teraz uświadomiłem sobie, że zachowałem się jak totalny frajer. I w stosunku do
Kim, i w stosunku do Beatrice. Zabawiłem się kosztem pierwszej, swoją dumę
postawiłem ponad problemy drugiej. Poznawszy La Brun na tyle, na ile mogłem,
powinienem wiedzieć, żeby się wycofać w momencie, w którym mnie o to poprosiła.
Była, jaka była, ale nigdy nie stawiała na swoim, argumentując to zwykłym „bo
tak”, więc jeśli teraz to zrobiła, widocznie miała powód, a ja wkurzyłem się
jak dziecko, które odesłano z kwitkiem, urażając jego dumę. Bez względu na to,
czy było to właściwe czy nie, poważne czy też nie, czułem ogromne współczucie
dla Beatrice i wyrzuty sumienia. Być może nie powinienem przejmować się tym
wszystkim, ale uzmysłowiłem sobie, że byłem egoistą, który nie nadawał się do
żadnych związków – ani tych poważnych, na jaki liczyła Kim, ani tych
niepoważnych, na który umawiałem się z La Brun. Jeśli tylko zaczynało mi choć
trochę zależeć na jakiejś kobiecie, zawsze wszystko udawało mi się spieprzyć,
dlatego podjąłem decyzję.
Przeszedłem do gabinetu i poszukałem kawałka pergaminu,
na którym nakreśliłem tylko kilka słów, po czym złożyłem kartkę na pół i
położyłem na paczce leżącej na łóżku. Spojrzałem jeszcze raz na La Brun, a
następnie opuściłem jej pokoje, kończąc definitywnie to, co się w nich
wydarzyło.