Kochani,
jedyne, co mogę wam znowu napisać, to: przepraszam za kolejne opóźnienie. Nie jestem w stanie napisać rozdziału totalnie od zera w dwa tygodnie, dlatego nie będę też więcej podawać konkretnych terminów. Rozdziały będą w przeciągu dwóch tygodni do miesiąca i wtedy niekoniecznie pojawiać się będą w weekend, a w dowolny dzień.
We wrześniu może uda mi się opublikować dwa rozdziały, co będzie później - nie wiem, bo od października zaczynam trzeci rok studiów, więc czeka mnie pisanie pracy, co więcej zaczynam jednocześnie drugi kierunek studiów językowych, więc pochłonie to również znaczącą część mojego wolnego czasu.
W rozdziale użyłam nazwiska Ministra Magii, które znalazłam w potterowskiej wikipedii. Nie wiem, czy się to z czymkolwiek zgadza, czy nie, ale po prostu uznałam, że nie będę wymyślać kolejnej nowej postaci. Po drugie, już kiedyś wspomniałam, że jako rodziców Jamesa traktuję Charlusa i Doreę (przyjęłam tak, zaczynając pisać lata temu, kiedy te imiona przewijały się również na blogach, które wtedy czytałam), więc tego też nie zmieniałam.
Rozdział dedykuję wszystkim czyletnikom, a tym, którzy już jutro idą do szkoły, życzę wytrwałości w nowym roku szkolnym.
Trzymajcie się
Luthien
***
Kimberly Hill
Nienawidziłam Durmstrangu. Ta szkoła nie była całkiem normalna, aczkolwiek nigdy nie prosiłam nikogo o możliwość jej zmiany. Mój brat, Colin, był jednym z najzdolniejszych uczniów, pozytywnie wspominany prawie przez każdego nauczyciela. Nie odstawałam od niego zbytnio – nie na tyle, by profesorowie porównywali mnie do niego na każdym kroku. O nie, w Durmstrangu nie uczeń był najważniejszy, a poziom jaki reprezentowała szkoła.
Hogwart zbierał bardzo zróżnicowanych ludzi, jednak od razu dało się wyłowić uczniów, znienawidzonego przez trzy pozostałe domy, Slytherinu, chociaż nie zakładałam z góry, by wszyscy Ślizgoni byli bezdusznymi zwolennikami Voldemorta, co obiło mi się już o uszy. Nie mniej jednak pasowało mi to, że wraz z Bethany i dwoma innymi dziewczynami z Durmstrangu, trafiłyśmy akurat do Gryffindoru. Wiadomo, nie wszyscy byli zadowoleni z jeszcze większych tłumów na korytarzach, ale mimo wszystko zdążyłyśmy się już przekonać, że Gryfoni, a w szczególności czwórka chłopaków z ostatniego roku, zwana przez innych Huncwotami, nie da się ludziom ani chwili nudzić.
Prym w tym wszystkim wiódł Syriusz Black, tłumacząc to faktem, że jego najlepszy kumpel utonął właśnie w związku z miłością swojego życia i, z wielkim bólem, musiał przejąć także jego obowiązki. Chwilę po tym, gdy to oznajmił, Gryfon leżał na środku pokoju, przystrojony żółtym, kurczakowym futerkiem. Dziwiło mnie to, a zarazem zastanawiało. Black wyglądał mi na inteligentnego chłopaka z problemem, który od dawna wypierał ze świadomości. Od pierwszego momentu naszego spotkania miałam wrażenie, że za wszelką cenę stara się zrobić dobre wrażenie, gubiąc gdzieś swoje własne ja. Już sam fakt, że w chwili słabości, zamiast uciec, wygadał się całkiem obcej dziewczynie, świadczył o tym, że na pewno nie był taki, za jakiego wszyscy go uważali lub za kogo chciał, żeby go brali.
- Widziałaś mój szampon do włosów? – spytała Bethany, wychodząc z łazienki w samym ręczniku.
- Nie stoi na wannie? – odparłam, nawet nie podnosząc głowy znad, czytanej właśnie przeze mnie, książki.
- Gdyby tam stał, to bym go użyła – stwierdziła, a potem spojrzała w moim kierunku. – Znowu uczysz się tych mugolskich chorób? – wywróciła oczami. Robiła to za każdym razem, gdy tylko widziała mnie z jakąś medyczną encyklopedią. Przyzwyczaiłam się już do tego i wiedziałam, że, mimo wszystko, popiera mój wybór co do dalszej edukacji.
Byłam niezła z eliksirów i zaklęć, lubiłam kontakt z ludźmi, dlatego planowałam zdawać egzaminy wstępne na uzdrowiciela. Nie mniej jednak ciekawiło mnie również to, w jaki sposób mugole, nie mogąc używać magii, radzą sobie z tą dziedziną nauki. Sama nie wiem, kiedy sięgnęłam po pierwszą książkę znalezioną w księgarni rodziców, ale od tamtej pory zawzięcie i z czystą przyjemnością czytałam każdą nowość, która pojawiała się w sklepie. Nie żebym świata poza nauką nie widziała. Co to, to nie. Zdecydowanie nie lubiłam marnować w ten sposób całego swojego wolnego czasu, aczkolwiek leczenie ludzi, a w szczególności dzieci, śmiało mogłam określić mianem mojej pasji.
- Nie uczę, tylko czytam. W sumie… W każdej książce piszą prawie to samo.
- Z takim zaangażowaniem, moja droga przyjaciółko, nie dość, że przejdziesz te swoje egzaminy, to jeszcze staniesz się najbardziej lubianą i kompetentną uzdrowicielką – rzuciła wesoło i uśmiechnęła się.
- Okaże się za pół roku. A co do szamponu, to wyciągałaś go w ogóle z kufra?
- Wczoraj wieczorem.
- Może dziewczyny pożyczyły – zaproponowałam.
- I zużyły całą butelkę?
- Nie wiem, tak tylko myślę. Weź mój, jeśli koniecznie chcesz umyć te swoje blond kłaki – pokazałam jej język, na co odpowiedziała tym samym. Ten widok, niskiej i drobnej dziewczyny, o bardzo jasnych włosach, podchodzących praktycznie pod biały, i szarych oczach, przywoływał na moich ustach uśmiech. Bethany Young, osoba, której ufałam bezgranicznie.
- Myślisz, że ci cali Huncwoci mogli zabrać mój szampon? – spytała Beth, marszcząc brwi.
- Co? – wykrztusiłam zaskoczona. – Skąd ci to przyszło do głowy? I po co właściwie mieliby to robić?
- Nie wiem. Kto ich tam wie. Dziewczyny opowiadały o nich różne rzeczy. Podobną historię też.
- I myślisz, że ktoś ich pokroju miałby drugi raz odwalać ten sam numer? Są na to za dobrzy. Poza tym, zawsze ci powtarzam, że nie należy słuchać plotek, tylko samemu przekonać się, kto jaki jest.
- Tak, tak, tak. Ty i to twoje podejście do ludzi. Wierzyć tylko własnym obserwacjom i każdemu dawać drugą szansę. Mówię ci, Kim, kiedyś się na tym przejedziesz – stwierdziła.
- Przez całe moje życie nie zdarzyło się nigdy coś takiego, co znacząco wpłynęłoby na zmianę wyznawanej przeze mnie zasady – zauważyłam. – Ale jeśli się stanie, przyznam wtedy, że miałaś rację – dodałam i rzuciłam w nią poduszką, przed którą umknęła, chowając się w łazience.
Odłożyłam książkę na stolik i jeszcze na chwilę przykryłam się ciepłą kołdrą. Spało mi się dzisiaj wyjątkowo dobrze, zważywszy na fakt, że miałam pewien problem, być może natury psychicznej. Nie znosiłam spać w nieswoim łóżku. Po prostu każdy wyjazd z noclegiem, od małego, był dla mnie koszmarem i objawiał się bezsennością. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do spania w szkolnej sypialni. Nie miałam innego wyjścia, jednak gdybym mogła, w każde miejsce targałabym swoje własne łóżko. Co więcej, Hogwart i ludzie się tu uczący naprawdę przypadli mi do gustu. Jak na razie, w tym wyjeździe, znajdowałam same plusy.
Dzisiaj jednak nie dane mi było powylegiwać się jeszcze trochę w łóżku. Kiedy tylko ułożyłam się ponownie, usłyszałam głośne pukanie w okno. Przestraszyłam się w pierwszej chwili, ale spojrzawszy w tamtą stronę ogarnęło mnie to samo dziwne uczucie, które towarzyszyło mi już od jakiegoś czasu zawsze, gdy dostawałam wiadomości przesyłane właśnie tą jedną sową. Chciałam nie odbierać listu, z nadzieją, że zwierzę zawróci i odeśle kopertę do jej adresata, ale wiedziałam, że tak się nie stanie. Co więcej nie miałam zamiaru mścić się na sówce i skazywać jej na dłuższe przebywanie na mrozie. Podeszłam więc do okna i otworzyłam je, wpuszczając do środka białego zwierzaka z charakterystyczną, niebieską plamą na lewym skrzydle, powstałą trzy lata temu podczas jednego z pamiętnych wieczorów. Sowa podniosła nóżkę, a kiedy odebrałam list, otrzepała się i wyleciała z powrotem na dwór, wtapiając się w śnieżny krajobraz.
Stałam chwilę, wpatrując się w kopertę, nie wiedząc, czy chcę ją otwierać. Z przodu, znanym mi pismem mojego chłopaka, wypisane było moje imię. Z Nigelem byłam od trzech lat, ot taka młodzieńcza miłość, której ludzie nie dawali więcej niż kilka miesięcy. Webb był ode mnie starszy o dwa lata, więc kiedy mi zostały jeszcze dwie klasy w szkole, on właśnie ją kończył. Widywaliśmy się w wakacje, ferie, święta i sporadycznie w trakcie roku szkolnego.
Był we mnie zakochany, wiedziałam o tym. Obiecał mi, że na mnie poczeka, znajdzie w tym czasie pracę, zaoszczędzi pieniądze na nasz wspólny start, wynajmie jakieś mieszkanie. Mając piętnaście lat cieszyłam się z takich deklaracji, wyobrażałam sobie cudowne życie z wymarzonym facetem. Tak, byłam głupia i naiwna. Tak, przestało mi się to podobać w chwili, kiedy stało się prawdą. Kiedy w ostatnie wakacje spędziłam u Nigela calutki miesiąc. W jego wynajętym trzypokojowym mieszkaniu, żyjąc za jego pieniądze, czekając na niego pół dnia, aż wróci z pracy, wyjechawszy na weekend do jakiegoś zatłoczonego kurortu z plażą tuż pod oknem hotelu. Matka Weeba była mugolką, więc mój chłopak od dziecka żył w obu światach, które doskonale znał. Nie przeszkadzało mi to, nie mam nic do osób, które czarodziejami nie są, ale czarę mojego zawodu i rozczarowania przelał fakt, że dzień w dzień, cały wieczór siedzieliśmy na kanapie, oglądając jakieś bzdurne filmy w pudle, zwanym telewizorem.
- Nigel Webb? – spytała Bethany, stając za moimi plecami i zerkając mi przez ramię, na trzymaną przeze mnie kopertę.
- Niestety – odparłam. – Ty to przeczytaj i powiedz mi, czy warto – wepchnęłam jej do ręki list. Spojrzała mi prosto w oczy, a kiedy skinęłam głową i ją wyminęłam, otworzyła kopertę i szybko przebiegła wzrokiem po liliowej kartce znajdującej się w środku.
- Kocha, tęskni, myśli o tobie, pyta, czy możecie się spotkać – powiedziała w końcu. – Dlaczego, tak właściwie, nie chcesz czytać tych listów? – spytała, przyglądając mi się uważnie. – Zdradził cię?
- Nie. Po prostu… Nie wiem, może za dużo wymagam. Może jeśli ludzie sami muszą na siebie zarabiać i martwić się o swoją przyszłość, to w pewnym stopniu się zmieniają, nie wiem. Mam wrażenie, że Nigel nie jest tym samym chłopakiem, który trzy lata temu zaprosił mnie na randkę, z którym trwale poplamiliśmy na niebiesko jego sowę… Wyobrażałam sobie nasze wspólne życie, ale nie polegające na siedzeniu codziennie przed mugolskim pudłem, w którym puszczają jakieś obrazki. Kiedy byłam u niego w wakacje, pokłóciliśmy się o to, wyszłam z domu, spędziłam noc ze znajomymi. Rano nie zapytał nawet, o której wróciłam, z kim byłam i gdzie. Spakowałam swoje rzeczy i odeszłam. Nie zatrzymał mnie. Lubię siedzieć w domu, ale chyba nie o to chodzi. Być może to też moja wina, nie mówię, że nie, ale w ten sposób się nie dogadamy. Być może zaraz wszyscy mnie zjadą za to, że zamiast ratować tak długi związek, wolę zwyczajnie uciec. Sama bym tak zrobiła, ale im dłużej nie widzę Nigela, tym bardziej jestem szczęśliwa.
- Zakochałaś się w kimś innym? – spytała Beth, oddając mi kopertę.
- Nie – pokręciłam głową. – Po prostu doszłam do wniosku, że już go nie kocham. Ot tak, bez żadnego powodu. Ktoś mi zaraz powie, że to się zmieni, kiedy skończę szkołę i w końcu będziemy razem na co dzień, ale ja po prostu wiem, że tak nie będzie.
- Powiedziałabym ci, żebyś spróbowała się z nim dogadać, ale jeśli naprawdę czujesz, że nie chcesz z nim być, to go zostaw. Ludzie rozstają się i po dziesięciu latach, a wy, jak na razie, nie składaliście sobie żadnych deklaracji.
- Jak się z nim teraz spotkam? Nie mam zielonego pojęcia, jak można z tej szkoły gdzieś wyjść – zauważyłam.
- Zapytamy. Znasz kogoś godnego zaufania?
- Chyba znajdę.
Lily Evans
Właściwie nic nie zapowiadało tego, co miałam przeczytać zaraz po tym, jak sowa dostarczy mi Porannego Proroka. To, co śniło mi się wczoraj to jedno, to co się stało kilka godzin temu, to drugie i właściwie nikt, prócz mnie, nie zwróciłby uwagi na jakieś dziwne połączenie między tymi dwoma sprawami. Nie wiem dlaczego, ale widząc nagłówek na pierwszej stronie gazety, zamarłam, a serce zaczęło mi bić szybciej.
Na śniadaniu nie było jeszcze Jamesa ani Syriusza i chyba wiedziałam już, dlaczego. Z każdym kolejnym słowem, głównego artykułu, uświadamiałam sobie coraz bardziej, że, być może, nie tylko dzisiaj nie zobaczę swojego chłopaka. Nie, nie chodziło o to, że jestem egoistką i teraz nagle musi spędzać ze mną każdą chwilę. Tu wcale nie chodziło o mnie. Mogłam sobie tylko wyobrazić, co w tej chwili czuje James. Chciałam by wiedział, że jestem przy nim.
Zerknęłam na moich znajomych, którzy wesoło, jeszcze o niczym nie wiedząc, rozmawiali, jedząc śniadanie. Remus i Dorcas też prenumerowali gazetę, ale nie zaczęli jej jeszcze przeglądać, widocznie zostawiając to na później, więc sama, w skupieniu, zagłębiłam się w cały tekst.
SZEF BIURA AURORÓW W SZPITALU
Szef Biura Aurorów, Charlus Potter, znaleziony został wczoraj wieczorem przy jednym z londyńskich cmentarzy i przetransportowany do Szpitala Świętego Munga. Na razie nie wiadomo, co się dokładnie stało i jakim zaklęciem został potraktowany. Uzdrowiciele odmawiają podania szczegółów dotyczących jego stanu zdrowia. Wiadomo jedynie, że do tej pory nie odzyskał przytomności. Jego żona, Dorea Potter, pracująca w Ministerstwie Magii, również odmawia komentarza na ten temat.
Małżeństwo mugoli, które było świadkiem zajścia, zadzwoniło po pomoc. Na szczęście, powołana w ostatnim czasie, specjalna komisja działająca przy Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof, mająca za zadanie sprawdzać wszystkie tego typu incydenty, zgłaszane przez mugoli, zareagowała i Charlus Potter na czas został umieszczony w szpitalu.
Od osób, zajmujących się tą sprawą, dowiedzieliśmy się, że zanim wymazano małżeństwu pamięć, obydwoje zgodnie zeznali, że Szef Biura Aurorów spotkał się wtedy z jakimś mężczyzną. Przedstawiciel Biura nie zezwolił jednak na podanie jakichkolwiek szczegółów w celu zidentyfikowania tej osoby, twierdząc, że mogło to być spotkanie z jednym z informatorów. W takim wypadku podanie rysopisu mężczyzny będzie jednoznaczne ze spaleniem jego ewentualnej przykrywki.
Z zeznań mugoli możemy jednak śmiało wnioskować, że osobami, które zaatakowały wtedy Szefa Biura Aurorów oraz jego tajemniczego informatora, byli Śmierciożercy. Tym bardziej pozostawia to wiele pytań bez odpowiedzi. Dlaczego zwolennicy Lorda Voldemorta nie pozbyli się świadków w postaci starszego małżeństwa? Dlaczego pozostawili Charlusa Pottera przy życiu, dobrze wiedząc zapewne, kim jest? Co się stało z tajemniczym informatorem? Nie wiadomo, czy udało mu się uciec, czy złapali go Śmierciożercy... Możliwe, że jest już martwy. Miejmy jednak nadzieję, że udało mu się przekazać ważne dla Biura informacje.
Ogarnęła mnie swego rodzaju wściekłość. Jeśli Śmierciożercy jawnie atakowali jedną z najważniejszych osób w Ministerstwie Magii, możliwe, że instytucja ta miała przecieki, które trudno będzie zlokalizować. Charlus Potter był ojcem Jamesa i przyznam szczerze, że uczucie towarzyszące czytaniu tego typu artykułów, o osobach, które zna się osobiście, było okropne. Co więcej, informacje zawierały zazwyczaj w połowie prawdę, w połowie przekoloryzowane fakty. Nie mniej jednak, wszystko wskazywało na to, że pan Potter faktycznie znajduje się teraz w Świętym Mungu.
- Co się stało? – spytała Dorcas, patrząc na mnie z lekkim niepokojem, kiedy tępo wpatrywałam się w pierwszą stronę Proroka, nadal przetrawiając to, z czym przed chwilą się zapoznałam.
- Przeczytajcie gazetę – odparłam, po czym Dor i Remus zrobili, co poleciłam.
- O mój boże – wyszeptała Ann i szybko sama przeleciała wzrokiem po artykule. Kiedy skończyła, zabrałam jej Proroka. – Zobacz na drugą stronę – powiedziała moja przyjaciółka. – To jest już chamstwo.
BĘDZIE ZMIANA NA STOŁKU SZEFA BIURA AURORÓW?
Charlus Potter, obecny Szef Biura Aurorów, który swoje stanowisko zajmuje już od jedenastu lat, uległ wczoraj tajemniczemu wypadkowi. Prawdopodobnie, podczas spotkania z jednym z informatorów, został zaatakowany przez Śmierciożerców. Nie wiadomo, co się stało z towarzyszącym mu mężczyzną. Wiemy jednak, że Charlus Potter, nieprzytomny, został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, gdzie zajęli się nim najlepsi uzdrowiciele.
Dopóki Szef Biura Aurorów nie odzyska przytomności, możemy tylko domyślać się, co stało się wczoraj wieczorem przy jednym z londyńskich cmentarzy. Mimo tego, w Biurze Aurorów, jak i w całym Ministerstwie huczy o tym, że Pan Potter, po jedenastu latach, zostanie pozbawiony swojego stołka. Jego stan, po urazie, nie został jeszcze skonsultowany, a i sam szef nie może w tej chwili zabrać głosu. Jednak „życzliwi” ludzie, już teraz, martwią się o jego zdrowie fizyczne i psychiczne, radząc, by zajął się mniej inwazyjnym zajęciem. Jest to dosyć zaskakujące, ponieważ od ponad dziesięciu lat nikt nigdy nie podważał jego przywództwa i nie próbował pozbawić go stanowiska. Przypomnijmy jednak, że Charlus Potter ma żonę i siedemnastoletniego syna, uczącego się w Hogwarcie, a decyzję o odwołaniu Szefa Biura Aurorów może podjąć tylko Minister Magii lub sam zainteresowany. Musimy więc poczekać, aż ten odzyska przytomność i ustosunkuje się do zaistniałej sytuacji, gdyż Minister, Harold Minchum, odmówił jego odwołania.
Wśród kandydatów przewijają się takie nazwiska jak Alison Ward, Josh Lamble, Matthew Akerly czy Dakota McCawley. Jednak najczęściej wymienianą osobą jest, stosunkowo młody, Alastor Moody, jeden z najlepszych aurorów naszych czasów. Sam Moody odmawia jakiegokolwiek komentarza i sprawia wrażenie, jakby stanowiska nie chciał. Koledzy po fachu wyrażają szczere obawy co do zdrowia Charlusa Pottera i solidarnie nie podają żadnych nowych nazwisk.
- Nie czas i miejsce na to, by mówić o takich rzeczach. Uśmiercać i pozbywać się żyjących, gdy dookoła jest wystarczająco zmarłych i czekających na ocalenie – mówi Frank Longbottom, jeden z najmłodszych aurorów.
- W tym czasie, odwołanie lub dymisja Charlusa Pottera nie jest dobrą decyzją – dodaje z kolei Amelia Leavitt.
- Charlus Potter ma żonę i dziecko. Na jego miejscu zająłbym się rodziną – komentuje Bernie Mockridge. Na uwagę, że jego stanowisko nie daje mu prawa decydowania o losach posady Szefa Aurorów, odpowiada, że: nie zabrania mu jednak, wyrażania własnej opinii.
Odłożyłam porannego Proroka i spojrzałam na swój talerz ze śniadaniem, którego odechciało mi się jeść. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że to, o czym przeczytałam, stało się po części z mojej winy. Ann zabrała mi gazetę, chcąc doczytać jeszcze drugi artykuł, z którym zapoznawała się, zerkając przez moje ramię.
- A to pieprzone hieny – rzuciła wściekła, kiedy skończyła. Spojrzeliśmy na nią. – Przecież coś takiego rujnuje wizerunek naszych służb! Jeśli Śmierciożercy atakują Szefa Aurorów podczas jego, zapewne, tajnego spotkania z informatorem, to albo oni mają u nas jakąś wtyczkę, albo ten gość jest podwójnym agentem, albo Voldemort jest świadomy tego, że może mieć przecieki i śledzi każdego, kto ma dostęp do jakichś ważniejszych informacji. Dobra, ryzyko. Takie czasy, ale jeśli pierwsza opcja jest prawdziwa to powinniśmy robić wszystko, żeby wzmocnić nasze działania i departamenty, a nie chamsko usuwać ich szefów. Przecież taki przewrót wyjdzie na jaw i zaraz okaże się, że ten psychopata może bez konsekwencji atakować najważniejszych ludzi w naszym Ministerstwie. Nie mówiąc już o tym, że pewnie James strasznie to przeżywa. Nie wiadomo, czy jego ojciec przeżyje.
- Tak czy inaczej, trzeba poczekać aż odzyska przytomność. Minchum nie chce go odwołać, więc teraz on sam musi podjąć decyzję.
- Co nie zmienia faktu, że człowiek jeszcze żyje, a jakiś Mockridge już ma na jego miejsce kogoś innego.
- Mockridge nie ma nic do gadania – wtrącił Remus. – Pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów…
- I dzięki temu może wcisnąć swojego kandydata – zaoponowała Ann. – Tego całego Lamble’a – dodała, zerkając do gazety. – Przecież ten facet jest jakiś psychiczny. Kiedy to było, Dor? Dwa tygodnie temu? Pisali w Proroku, że spieprzył najprostszą akcję złapania żywcem dwóch Śmierciożerców, z których mieli wydusić jakieś informacje o kolejnym ataku na mugoli. Gość rozwalił ich tak, że podobno części ich ciał zbierali w promieniu trzech kilometrów i gówno się dowiedzieli. Dzień później dwadzieścia osób nie żyło. Nie zawiesili go nawet w obowiązkach, bo ten cały Mockridge wstawił się za nim.
- Remus? – odezwałam się w pewnej chwili, nasłuchawszy się już dosyć dyskusji Ann.
- Tak?
- James pojechał wczoraj do ojca?
- Nie wiem – przyznał. – Pewnie tak, sądząc po tym, co przed chwilą przeczytaliśmy. To znaczy, był w dormitorium, kiedy kładłem się wczoraj spać, ale rano go nie było. Myślałem po prostu, że gdzieś poszedł. Nie wiedziałem jeszcze wtedy o tym, co się stało.
- A Syriusz?
- Powinien być na górze.
- Pójdę z nim pogadać – rzuciłam i pobiegłam do wieży Gryfonów.
Jakimś cudem nie mogłam uwierzyć w to, co pisali w gazecie. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, ale było to tak irracjonalne, że dopóki nie miałam wiarygodnego potwierdzenia, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogło stać się coś takiego. Czytając o ludziach, których nie znałam, współczułam im, ale przechodziłam nad tym do codziennych zajęć, rozmyślając tylko o tym, co zrobię, jak sama będę musiała zmierzyć się z czymś takim. Tym razem osobę poszkodowaną znałam i ten fakt powodował, że czułam się tak, jakby to mój własny tata walczył teraz o życie w szpitalu.
~ * ~
Nie zapukałam, tylko po prostu weszłam do sypialni chłopaków. Łapa nie był nawet zaskoczony moją obecnością tutaj. Leżał na łóżku i podrzucał do góry piłeczkę, odbijając ją o sufit.
- To prawda? – spytałam, siadając na łóżku obok. – To, co piszą w gazecie?
- Nie wiem, co piszą, bo nie czytałem – stwierdził, więc podałam mu Proroka, a ten szybko zapoznał się z pięcioma artykułami dotyczącymi tej sprawy.
Kiedy skończył, na tyle, na ile się dało, zgniótł papier w kulkę i, o dziwo, wrzucił do śmietnika, stojącego za drzwiami. Swoją drogą, nawet nie wiedziałam, że w tym pokoju coś takiego znajdę.
- Mogę mieć prośbę, Evans?
- Jasne.
- Nie pokazuj mi więcej tych artykułów, bo piszą w nich bzdury. Ten Logbottom to jakiś kumaty gość – stwierdził po chwili. – Ojciec Jamesa nie przyjął na szkolenie bratanka Mockridge’a i od tego czasu gość go nienawidzi. Dziwne, że jego samego nikt nigdy stamtąd nie wywalił, bo ewidentnie przejawia chorobę psychiczną. Tak samo jak ten cały Lamble, który, swoją drogą, też jest jakąś jego rodziną.
- Skąd wiesz?
- Jak się mieszka u Potterów, można się dużo dowiedzieć. Ostatnimi czasy podsłuchiwaliśmy z Jamesem rozmowy, które jego ojciec prowadził z żoną czy ludźmi przychodzącymi na jakieś spotkania.
- Pan Potter się nie zorientował?
- Zorientował, ale powiedział tylko, że nie mamy nic mówić matce i tyle. – Zamilkł na chwilę. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta dwójka przekazywała informacje Voldemortowi.
- Nie mamy na to dowodów. Pewnie w Ministerstwie szybko zajmą się tą sprawą – wyraziłam nadzieję.
- W Ministerstwie jest burdel, tyle ci powiem, Evans. Ten cały Minchum sobie nie radzi. Powinni go odwołać, ale nie zrobią tego, bo wszystko się posypie.
- Może masz rację – przyznałam. – Nie znam się na tym, tak jak ty – dodałam. Black się zaśmiał.
- Chociaż raz pokonałem cię wiedzą? – pokazał mi język.
- Nikt nie jest idealny, Łapciu – wiedziałam, że nie lubi tego zdrobnienia. – James mówił coś przed wyjazdem? – spytałam.
- Niewiele. Bardzo przeżywał wypadek ojca. Dumbledore przyszedł do niego w nocy i Rogacz pojechał do domu, a właściwie do szpitala. Wybacz, że się nie pożegnał, ale nie chciał cię budzić. Stwierdził, że zrozumiesz – skinęłam głową. – Kazał cię przeprosić za jakąś randkę, na którą podobno byliście dzisiaj umówieni. – Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Właściwie sama o niej zapomniałam.
- W porządku – odparłam, a kiedy tylko piłka, którą znowu bawił się Łapa, opadała z powrotem na dół, złapałam ją. Nie zaprotestował. – A ty jak się czujesz? – spytałam.
- Do dupy – dopiero teraz usiadł na łóżku. – Znam człowieka od sześciu lat i sam traktuję go jak ojca, więc w tej sytuacji, kiedy facet, który obdarzył mnie miłością, walczy o życie, czuję się do dupy, Evans. Co więcej, nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać i liczyć na to, że z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że zdążę mu jeszcze za wszystko podziękować.
- Na pewno, Syriusz – powiedziałam, oddając mu piłkę.
- Nie wiem nawet, co u Rogatego.
- Daj mu trochę czasu. Pewnie całą noc przesiedział w szpitalu. Na pewno prędzej czy później się do nas odezwie, jak będzie już coś wiadomo.
- Nie martwisz się o niego?
- Martwię, ale on jest w szpitalu, a ja tutaj i nie mogę mu pomóc, dopóki nie wróci do szkoły. Na razie możemy jedynie czekać i być z nim myślami.
- Jeśli chcesz, możesz poczekać ze mną – zaproponował Black. Uśmiechnęłam się do niego.
- Jasne – odparłam i usiadłam obok na łóżku, opierając się plecami o ścianę. – Ale potem idziemy na lekcje. Nie będziesz tu siedział aż do jego powrotu.
- Umowa stoi.
James Potter
Zostałem praktycznie wyrwany ze snu, więc kiedy Dumbledore wezwał mnie do swojego gabinetu i zaczął tłumaczyć co i jak, potakiwałem tylko bezmyślnie głową, nie bardzo rozumiejąc, co do mnie mówi. Syriusz przyniósł mi spakowany plecak, po czym, za pomocą prywatnego kominka dyrektora, przeniosłem się do Szpitala Świętego Munga.
Dopiero wtedy, kiedy znalazłem się w małym pomieszczeniu, bijącym po czach czystymi białymi ścianami, a obok mnie pojawiła się matka, zrozumiałem, że to, co Dumbledore próbował przekazać mi w jak najdelikatniejszy sposób, było prawdą.
Dorea Potter, widząc mnie, przytuliła mocno, prawie pozbawiając możliwości zaczerpnięcia powietrza. Odwzajemniłem uścisk, a kiedy wyswobodziłem się z jej ramion, spojrzałem na nią uważnie. Podróż Siecią Fiuu całkowicie mnie otrzeźwiła. Znałem ją na tyle dobrze, iż wiedziałem, że jej podpuchnięte delikatnie oczy świadczyły o tym, że jeszcze chwilę temu płakała. Zobaczywszy mnie jednak, wzięła się w garść, jak to zawsze robiła.
- Cześć, mamo – powiedziałem, zarzucając sobie plecak na ramię.
- Cześć, kochanie – uśmiechnęła się mimowolnie.
- Co z tatą? – spytałem od razu, kierując się do wyjścia z pokoju, w którym nadal staliśmy.
- Jeszcze nic nie wiadomo. Jest nieprzytomny. Uzdrowiciele mówią, że kilka najbliższych godzin będzie decydujących. Nie wiedzą dokładnie, jakim zaklęciem dostał. Ma ranę biegnącą prawie przez całą klatkę piersiową, stracił sporo krwi. Szczęście w nieszczęściu, że przechodzili tamtędy akurat jacyś mugole, dzięki którym trafił prawie natychmiast do szpitala.
Wspięliśmy się właśnie na odpowiednie piętro. Mniej więcej połowa krzeseł, stojących na korytarzu, była zajęta przez członków rodziny innych pacjentów leżących na tym oddziale. Przy ostatnich drzwiach na lewo zauważyłem dwójkę młodych ludzi, kobietę i mężczyznę, w ciemnych ubraniach, przyglądających się każdemu, kto wchodził na korytarz. Zapewne w tamtej sali leżał mój ojciec.
Mama zatrzymała się w pewnym momencie i znowu, zaszklonymi od łez oczami, spojrzała na mnie.
- Jeśli… – zamilkła na chwilę. – Jeśli przeżyje do rana, wyjdzie z tego. – Nie odpowiedziałem.
Kiedy doszliśmy do drzwi, których pilnowali aurorzy, postawiłem na podłodze plecak i wszedłem do środka. Ojciec leżał w czystej pościeli i płytko oddychał. Jego policzki były lekko zapadnięte, oczy zamknięte, a włosy, które zazwyczaj sterczały mu jak moje, opadły na blade czoło. Na stoliku, obok łóżka, leżały jego pęknięte okulary. Wziąłem je do ręki i jednym dotknięciem różdżki sprawiłem, że wyglądały jak nowe. Usiadłem na krześle i tępo, w ciszy, wpatrywałem się w jego postarzałą już twarz.
Czułem się beznadziejnie. Tak beznadziejnie, że nawet nie wiedziałem, co prócz tej cholernej bezsilności, może się we mnie gotować. Przez całe wakacje podsłuchiwałem z Syriuszem rozmowy ojca z matką i innymi ludźmi z Ministerstwa. Wiedziałem, czym się zajmuje, jakie mamy czasy, że może wyjść i już nie wrócić, ale nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że naprawdę może stać się coś takiego. Byłem wściekły do granic możliwości. Gdybym mógł, sam znalazłbym tych pieprzonych Śmierciożerców i bez skrupułów użył zaklęć niewybaczalnych. Wiedziałem jednak, że nic by to nie dało. Co więcej ani ojciec, ani matka, nie poparliby mojego działania. Nie mówiąc już o Lily. Postanowiłem więc uczepić się tylko myśli i nadziei, że Charlus Potter, który nauczył mnie wszystkiego i pokazał, jak żyć, nie tylko mi, ale i Syriuszowi, wyjdzie z tego wszystkiego żywy.
Nie miałem pojęcia, ile czasu siedziałem przy łóżku ojca, wpatrując się w jego twarz, czekając, aż się ocknie, ale nikt mi nie przeszkadzał do czasu, aż do sali weszła uzdrowicielka. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Była średniego wzrostu, miała zielone oczy, a farbowane, brązowe włosy upięte w koka. Zauważywszy mnie, na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Muszę zmienić pacjentowi bandaże – powiedziała, podchodząc do łóżka. Skinąłem głową i wstałem z krzesła z zamiarem wyjścia. Zatrzymałem się jednak przy drzwiach.
- Mogę zostać? – spytałem.
- Nie będzie to przyjemny widok – uprzedziła, odkrywając ojca i rozpinając mu szarą koszulę od piżamy.
- Nie szkodzi – odparłem i podszedłem do niej, by przyjrzeć się, co robi. Miałem świadomość tego, że w takiej sytuacji, tata nie opuściłby sali.
- Dobrze – rzekła, a kiedy zdjęła w końcu przesiąknięte krwią bandaże, moim oczom ukazała się długa rana, zaczynająca się przy lewym ramieniu, a kończąca trochę nad prawym biodrem. Mimowolnie skrzywiłem się na ten widok. Wiedziałem, że szybko się nie zagoi, a ślad zostanie do końca życia.
Kobieta, widząc moją reakcję, posłała mi wyrozumiałe spojrzenie, które trochę mnie uspokoiło. Być może dlatego, że jej kolor tęczówek, przypominał mi oczy Lily. Zacisnąłem więc tylko zęby i wytrzymałem do końca.
~ * ~
Właściwie siedzieliśmy z mamą w ciszy całą noc na niewygodnych, plastikowych krzesełkach ustawionych w korytarzu. Nad ranem, pilnujący ojca aurorzy, zmienili się, przekazując sobie jakieś instrukcje. Od czasu opuszczenia szkoły nie zmrużyłem oka, więc w końcu udałem się piętro niżej do automatu z kawą.
- Wyjdzie z tego – powiedziałem, podając mamie kubek z ciemną cieczą, który przyjęła z uśmiechem. Na moje zapewnienie tylko skinęła głową. Do pierwszej poważnej diagnozy w tym względzie zostały jeszcze trochę ponad trzy godziny, ale ja po prostu wiedziałem, że ojciec przeżyje. Nie mógłby zostawić nas w tej chwili. Być może moje myślenie było w tym momencie egoistyczne, ale byłem pewny i już, że wszystko dobrze się skończy.
- Też w to wierzę, James – odparła i poprosiła, bym usiadł obok. – Co w szkole? – spytała.
- W takim momencie mam ci o tym opowiadać? – zdziwiłem się nieco.
- Temat jak każdy inny – rzekła, wzruszając ramionami. – Na razie musimy czekać, a rozmowa być może pozwoli mi na chwilę nie myśleć o diagnozie uzdrowicieli – wyjaśniła.
- W porządku – rzuciłem więc i zacząłem opowiadać, co słychać w Hogwarcie. – Ostatnio przyjechali do nas ludzie z Durmstrangu i Beauxbatons, wiesz, w ramach tej chorej integracji, którą wymyślił Dumbledore. Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie Corinne, która też się do nas wybrała.
- Corinne? Ta twoja koleżanka z Paryża? – skojarzyła od razu.
- BYŁA koleżanka, mamo. Ja mam ją gdzieś, ale mam wrażenie, że coś kombinuje i za bardzo kręci się koło Lily. – Dorea Potter spojrzała na mnie z lekkim politowaniem, wynikającym raczej, nie z faktu wspomnienia o Lautier, a Evans.
- Oj, James, dałbyś już dziewczynie spokój – powiedziała w końcu, poprawiając nieład na mojej głowie. – Ile lat już ją męczysz? Nie żal ci jej?
- Eee – przypomniałem sobie, że nie zdążyłem jeszcze poinformować rodziców o tym, że dopiąłem swego. – Właściwie to chyba jej zrobiło mi się żal mnie.
- Co masz na myśli?
- Została w końcu moją dziewczyną – pochwaliłem się.
- James, nie żartuj sobie ze mnie – rzuciła, a kiedy zauważyła moją minę, sama była zaskoczona. – Mówisz prawdę?
- Tak, mamo. Lily została moją dziewczyną. Naprawdę. I nie, nie żartuję. Dzięki za wiarę w swojego syna – dodałem urażony. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Oj, nie obrażaj się. Bardzo się cieszę, kochanie. Przyznaj jednak, że miałeś bardzo nikłe szanse.
~ * ~
Kiedy w końcu zegar, wiszący na ścianie, wybił godzinę ósmą, w sali, w której leżał ojciec zebrało się trzech uzdrowicieli, by ocenić stan pacjenta. Po długiej dyskusji dowiedzieliśmy się, że rokowania są dobre, ale nie wiadomo, kiedy tata odzyska przytomność. Jedyne, co mogliśmy dla niego zrobić, to nadal cierpliwie czekać i wierzyć, że wypadek nie spowodował głębszego urazu, którego nie dało się ocenić na podstawie zwykłych badań.
Mama wysłała mnie w końcu do domu, bym przespał się chociaż kilka godzin, więc zrobiłem, co chciała. Długo nie mogłem jednak zasnąć, a kiedy już mi się to udało, obudziłem się zaledwie trzy godziny później. Zegarek wskazywał wtedy godzinę piętnastą. Wziąłem szybki prysznic, zjadłem śniadanie, które w międzyczasie przygotował nasz skrzat domowy, przekazałem Syriuszowi przez lusterko informacje o stanie ojca, spakowałem dla mamy ubrania na przebranie i tak gotowy postanowiłem teleportować się ponownie do szpitala. W ostatniej chwili zawróciłem jednak i znowu wbiegłem do sypialni rodziców. Otworzyłem szafę i poszukałem ulubionych ciuchów taty. Je też zapakowałem. Nadal wierzyłem, że już niedługo się przydadzą.
~ * ~
Mama rozmawiała z kimś, kogo ledwo kojarzyłem z widzenia, aczkolwiek wiedziałem, że już kiedyś go poznałem. Zbliżywszy się do nich, zauważyłem, że mężczyzna był wysoki i postawny, a na, stosunkowo młodej, twarzy widniało kilka blizn. Miał przenikliwe, brązowe oczy oraz ciemne, trochę dłuższe, sztywne włosy. Niezbyt przejmował się wyglądem, o czym świadczyły jego brudne buty, sprane spodnie i gruby, wytarty czarny płaszcz, na którym trzymało się jeszcze kilka płatków śniegu. Widocznie dopiero co przyszedł. Zastanowiwszy się chwilę, doszedłem w końcu do tego, kim był ten facet. Osobiście spotkałem go raz, jakieś dziesięć lat temu, kiedy zaczynał swoją pracę w Biurze Aurorów. Jeszcze wtedy nie miał blizn i twarzy wyglądającej, jakby przeżył co najmniej trzy wojny.
- Mamo – odezwałem się, nie wiedząc, czy wypada przeszkadzać, aczkolwiek miałem to gdzieś. Chciałem dowiedzieć się, o co chodzi i potwierdzić plotki, które usłyszałem od Syriusza.
- James. Już wróciłeś? Przepraszam – zwróciła się teraz do aurora. – To mój syn – położyła mi dłoń na ramieniu. – Kochanie, to…
- Alastor Moody – wtrąciłem, wyciągając w jego stronę rękę. Ten przeszył mnie spojrzeniem i, po chwili zastanowienia, odwzajemnił uścisk, ale niezbyt chętnie. Właściwie to można powiedzieć, że mnie zignorował, ale nie dałem się tak łatwo zbyć. – O co chodzi? – spytałem.
- Pan Moody zastępuje ojca w czasie jego nieobecności.
- Mamy dużo roboty, więc czekamy, aż szef wróci do żywych – nie spodobał mi się jego ton, ale z drugiej strony rozumiałem, że to, iż tata leży w szpitalu, nie oznacza, że Biuro i Śmierciożercy przestali pracować. Postanowiłem jednak, że nie będę brnąć dalej w ten temat.
- Co się właściwie wczoraj stało? Dlaczego ojciec był na tym cmentarzu? Nie chcę słuchać głupich bajek wciskanych dziennikarzom Proroka.
- Jakiś czas temu udało nam się postawić w szeregach Śmierciożerców naszego człowieka. Gość bez rodziny, sam zgłosił się na ochotnika. Co prawda Voldemort bierze pod uwagę ilość, a nie jakość swoich ludzi, ale uwierz mi, że nie łatwo zostać jego poplecznikiem. Nie musisz wiedzieć więcej. Facet miał się nie wychylać i co jakiś czas kontaktować się z twoim ojcem. O jego istnieniu wiedziało tylko czterech ludzi. Nie wiemy, co się wczoraj stało. Czy gość był nieostrożny, czy go śledzili, co udało mu się przekazać. Nie wiadomo, gdzie on teraz jest i czy w ogóle żyje. W Ministerstwie mamy przeciek, to pewne. Zatłukłbym tego gnoja, który pracuje dla Voldemorta. Chcemy jednak znaleźć naszego informatora, zanim zrobią to Śmierciożercy. Nie możemy jednak wysłać zbyt wielu ludzi, bo sami, wbrew pozorom, dużo ich nie mamy. Jeśli twój ojciec się obudzi, jest szansa, że dowiemy się o planach wroga.
- Czy dla was w ogóle liczy się ludzkie życie? – spytałem wściekły, słysząc, jak ten cały Moody odnosi się do wypadku ojca.
- James!
- Dla ciebie to sprawa prywatna, młody, dla nas czysto zawodowa. Charlus Potter wiedział, na czym polega jego praca. – Miałem ochotę przywalić gościowi, ale tata by tego nie pochwalił.
- Wywalą go ze stanowiska? W Proroku i Ministerstwie podobno o tym huczy. – Moody westchnął i usiadł na jednym z krzeseł, opierając dłoń na kolanie. Nadal stałem, więc spojrzał w górę, by złapać ze mną kontakt.
- Nie powinieneś wierzyć plotkom, James – powiedział, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza piersiówkę i pociągnął z niej dużego łyka.
- Minister powiedział, że go nie odwoła – odezwała się matka.
- Minister nie, ale wielu cały czas liczy, że Charlus sam zrezygnuje. Dopóki żyje, czekamy na jego decyzję. Minchum mógłby go wywalić ze względu na brak możliwości wykonywania obowiązków, ale za bardzo się boi. Gdyby to zrobił, sam poleci, a tego nie chce. Powiem tyle: w obecnej chwili zmiana Szefa Biura Aurorów nie jest korzystna, ale nie niemożliwa. Gorzej jak wybiorą kogoś, kto się na to stanowisko nie nadaje.
- Na przykład Lamble’a.
- Lamble’a? – Moody zaśmiał się. – To wariat i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Nikt go nie poprze.
- Mockridge za nim stoi – zauważyłem.
- I co z tego? – auror wzruszył ramionami. – Jeszcze chwila i sam wyleci z Ministerstwa.
- A co z panem? Podobno pańskie nazwisko wymieniane było najczęściej.
- Bycie Szefem Biura Aurorów jest cholernie trudno. Do tego trzeba się urodzić i tyle. Nie każdy ma predyspozycje. Uwierz mi, synu, że gdyby ktoś mi ten stołek zaproponował, odmówiłbym, a przede wszystkim go wyśmiał.
Chciałem jeszcze o coś spytać, ale Moody wstał gwałtownie z zamiarem wyjścia, więc odsunąłem się tylko i pozwoliłem, by wrócił do swojej pracy. Nie podobało mi się to wszystko. Musiałem pogadać z Syriuszem i Lily.
- Lepiej dla nas będzie, jeśli twój ojciec nie odwiedzi jeszcze świata zmarłych – rzucił na pożegnanie. – Doreo, jesteśmy w kontakcie – zwrócił się teraz do matki. – Jak coś się zmieni, daj znać.
- Oczywiście, Alastorze.