niedziela, 24 kwietnia 2016

50. Tajemnica Wieży Astronomicznej cz. IV Jak to się wszystkopotoczy(ło)?

Kochani!

Tym razem udało mi się wyrobić na czas.Mam nadzieję, że ten rozdział będzie chociaż odrobinę lepszy niż ostatni :)

Luthien

***

Lily Evans

     McGonagall, kolejny raz, dała nam długie, na kilkanaście stóp, wskazówki, co do działania podczas pierwszego grudnia. Zakwaterowanie gości w naszych domach, rozdanie planów zajęć, zapoznanie z zasadami… Przepisy mnożyły się z każdą kolejną sztuką pergaminu, więc wicedyrektorka odesłała nas do siebie, byśmy się z tym dokładnie zapoznali. Czasami naprawdę zaczynałam nienawidzić tej kobiety.
            Nie znalazłam dziewczyn w Pokoju Wspólnym. Dorcas wyszła gdzieś z Ericem, a Ann, według zeznań Kate, dostała jakiś list i skończywszy skakać z radości po łóżku, pobiegła do sowiarni. Black stał się natomiast bohaterem wszystkich Gryfonów, a właściwie to ich żeńskiej części, za sprawą opowieści, w której trafia opiekunkę domu śnieżką i unika szlabanu. Razem z Rogaczem opowiadali przebieg akcji każdemu, kto chciał słuchać, więc poszłam na górę zmienić w końcu ubrania. Szybko się z tym uporałam, a potem walnęłam się na łóżko i chciałam zabrać za wytyczne od McGonagall, ale spojrzawszy na te wszystkie papiery, odechciało mi się. Przekręciłam się na plecy i znowu zaczęłam myśleć o wczorajszym dniu, którego zdarzenia wymuszały na moich ustach uśmiech. W tym momencie nie liczyły się pierwsze lata naszej znajomości. Myślałam tylko o tym, ile jeszcze mamy czasu na to, by wspólnie przeżyć resztę naszego życia. Gdybym tylko nadal trzymała się tych starych zasad, nie miałabym tego, co teraz miałam.
            Wstałam z łóżka, wyciągnęłam na środek pokoju mój kufer, w którym następnie zaczęłam szukać tego, co kiedyś spisałyśmy z dziewczynami. Tak. Kawałek pożółkłego już, po sześciu latach, pergaminu, leżał schowany w niewielkim fioletowym pudełku, razem z innymi ważnymi pamiątkami. Usiadłam na podłodze i rozwinęłam go delikatnie. Na środku, u góry strony, widniało wykaligrafowane słowo: kodeks, a pod nim dwadzieścia punktów, które razem z Ann stworzyłyśmy w pierwszej klasie. W sumie to ona wymyśliła większość. Ja tylko uparłam się, by zawrzeć w pierwszym punkcie zasadę dotyczącą Pottera, więc jej wersja brzmiała na początku nieco inaczej. Tak samo było z kodeksem Dorcas, która swoją wersję stworzyła zaraz na początku drugiej klasy, przez co nastąpiła niewielka zmiana w dziewiętnastej zasadzie. Spojrzałam znowu na trzymany przeze mnie arkusz pergaminu i powoli zaczęłam czytać zawarte w nim „święte słowa”.

KODEKS 
  1. Nigdy w życiu nawet nie rozmawiać z tym głąbem Potterem oraz całą resztą Huncwotów.
  2. Nigdy w życiu nie umówimy się z żadnym z Huncwotów ani innym chłopakiem, przyjaźniącym się z nimi.
  3. Zawsze mówimy sobie prawdę.
  4. Zawsze bronimy siebie nawzajem.
  5. Wszystkie tajemnice zabierzemy ze sobą do grobu.
  6. Pocieszamy się, kiedy któraś z nas jest smutna.
  7. Nigdy nie obgadujemy się za plecami.
  8. Nigdy w życiu nie stracimy ze sobą kontaktu.
  9. Jeśli się kłócimy, to zawsze się godzimy.
  10. To, co moje, jest Twoje.
  11. Zawsze możemy na siebie liczyć.
  12. Nie ma nic, co mogłoby nas poróżnić.
  13. Wszystkie głupoty robimy razem.
  14. Żaden temat nigdy nie będzie niezręczny. Rozmawiamy o wszystkim.
  15. Przyjaźń to siostrzana miłość.
  16. Zawsze stoimy po swojej stronie. (Jednak w niektórych przypadkach krytyka jest jak najbardziej wskazana.)
  17. Twój wróg jest moim wrogiem.
  18. Nie wymieniamy się chłopakami.
  19. Wspólne zakupy i podwójnepotrójne randki. (Ann Vick)
  20. Raz w tygodniu urządzamy babski wieczór. (Ann Vick)
Lily Evans
 Ann Vick
Dorcas Meadowes

             Uśmiechnęłam się, widząc po tak długim czasie, te banalne zasady, które jeszcze parę lat temu uważałyśmy za święte. Obecnie, większość tych punktów, już dawno zostało złamanych i żadna z nas ich nie przestrzegała, co w sumie nie powinno się zdarzyć, a jednak zmieniłyśmy się i wiele rzeczy zapisanych w tym kodeksie, nie miało racji bytu. Przypomniałam sobie, jak Ann kłóciła się o dwa ostatnie punkty, chociaż w wieku jedenastu lat nie myślałam o żadnych randkach, a tym bardziej tych z Potterem. Zasada dziewiętnasta wypaliła się już w ciągu pierwszego roku i została ograniczona do babskich wieczorów w miarę potrzeby. Na każdym egzemplarzu podpisałyśmy się wszystkie trzy. Po prośbach Ann – czerwonym atramentem, tylko i wyłącznie dlatego, że chciała, by wyglądał jak krew.
            Uśmiechnęłam się ponownie do siebie, wracając wzrokiem do dwóch pierwszych punktów. Powinnam dziękować sobie, czy chłopakom?
- Większość z tego już dawno jest nieaktualna. – Odwróciłam się w stronę właścicielki głosu.
- Nie słyszałam, jak wchodziłaś – przyznałam, a Dorcas usiadła koło mnie, zaglądając mi przez ramię. – Wspominam czasy, kiedy moim najgorszym zmartwieniem był dokuczający mi i latający za mną Potter – wyjaśniłam.
- Wiele się przez te lata zmieniło – zauważyła.
- To fakt – przyznałam. – Szczególnie to, co miało być pewnikiem do końca życia.
- Mówisz o Jamesie? – Skinęłam głową.
- Zwłaszcza o nim.
- Ty już lepiej niczego nie analizuj, Lilka. Stało się to, co się miało stać i każdy powie ci to samo. I chociaż nie ja jestem na twoim miejscu, cieszę się z tego.
- Niczego już nie roztrząsam. Zostawiam to, co było za sobą i cieszę się tym, co mam. Tak naprawdę trwa wojna, Dor i mimo wszystko niczego nie chcę planować, bo jeśli do czegoś się przywiążę, będzie większy ból, kiedy to stracę.
- Co ty chcesz tracić? W zamku nic ci nie grozi.
- Nie zostaniemy tu na zawsze. Właściwie zostało nam siedem miesięcy. Nie przewidzisz tego, co będzie potem.
- Na razie jest dobrze. Idąc twoim tokiem rozumowania, po co dalej drążyć temat?
- Sama nie wiem.
- Więc skupmy się na tym, co teraz jest ważne: egzaminy, nowe znajomości, ciężkie obowiązki prefekta…
- Wredna jesteś – stwierdziłam. – Chcesz to wszystko przeczytać za mnie? – rzuciłam w nią papierami, które dzisiaj dostałam.
- Hmm… Myślę, że mam co robić – pokazałam jej język, po czym westchnęłam i powoli zwinęłam pergaminy w rulon.
- A propos roztrząsania, analizowania i wyjaśniania… Została mi jeszcze jedna rozmowa – rzekłam i skrzywiłam się nieznacznie.
- Z kim? – spytała z zaciekawieniem.
- Z Kevinem. Pokłóciłam się z nim w moje imieniny i od tej pory się do mnie nie odzywa, a ja, użalając się tylko nad sobą, nie wykazałam zainteresowania rozmową. Nie wiem, co mogłabym mu teraz powiedzieć.
- Przede wszystkim przeprosić – stwierdziła.
- Nie lubi Jamesa – zauważyłam.
- Możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że nie ma w tej sprawie nic do gadania. Po drugie, z tego co mówiłaś, sam starał się przekonać cię do niego. Myślę, że nie wpłynie to na waszą przyjaźń. Będzie gorzej, jeśli przez to głupie zachowanie całkiem ją zaprzepaścisz.
- To też fakt – przyznałam. – Ile czasu musi minąć, byśmy docenili to, co kiedyś mieliśmy na wyciągnięcie ręki? – spytałam sama siebie. Ona jednak odpowiedziała.
- Zdecydowanie za dużo – stwierdziła ze śmiechem. Chciała coś jeszcze dodać, ale zamiast tego zmrużyła tylko oczy, wpatrując się w okno. Ja również podążyłam za jej wzrokiem, rejestrując za szybą jakiś punkt, powiększający się z każdą chwilą, który w końcu przeobraził się w małą, brązową sówkę.
- Spodziewasz się listu?
- Nie – odparła, więc wstałam i podeszłam do okna.
            Kiedy je otworzyłam, do środka wleciało chłodne powietrze. Sowa weszła na wewnętrzny parapet, wrzucając trochę śniegu. Podniosła nóżkę, a kiedy odczepiłam od niej list, otrząsnęła się i wyleciała, znikając szybko na ciemniejącym już powoli niebie.
            Spojrzałam na kopertę i zauważyłam na niej znajome pismo. Dorcas rzuciła mi zaciekawione spojrzenie.
- To od mamy – wyjaśniłam, rozrywając kopertę i wyjmując z niej kartkę papieru. List nie był zbyt długi, aczkolwiek wyłapane na szybko słowa, wystarczyły, by coś ścisnęło mi się w żołądku. Ogarnęły mnie bardzo mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy chcę poznać całą treść.
- Coś nie tak?
- Nie wiem. Po prostu… Nie wiem, czy chcę to czytać. – Imię mojej siostry wywoływało we mnie coś, czego nie potrafiłam zdefiniować. Z jednej strony bardzo chciałam, by wszystko było jak dawniej, z drugiej, już teraz wiedziałam, że jest to niemożliwe.

Kochana Córeczko!
            Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku, że dogadałaś się z Jamesem i Seanem, bo miałam wrażenie, że niezbyt wiedziałaś, co masz robić. Żałuję, że nie mogłam pomóc Ci bardziej niż to, co napisałam w ostatnim liście. W takich chwilach jeszcze mocniej odczuwam Twoją nieobecność i czas, który mija, a mnie nie ma blisko Ciebie. Rzadko piszesz, ale rozumiem – egzaminy i inne obowiązki.
            Ostatnio napisałaś, że odezwiesz się, kiedy już wszystko sobie uporządkujesz i chciałam poczekać na list od Ciebie, ale muszę przekazać Ci radosną nowinę. Nie mogłam się powstrzymać. Pamiętasz oczywiście chłopaka Petunii, Vernona Dursley’a? W zeszłym tygodniu oświadczył się jej, a ona przyjęła jego oświadczyny. Ojciec na początku nie chciał się na nie zgodzić, twierdząc, że Tunia jest jeszcze za młoda. Było trochę płaczu, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Tak więc Twoja siostra wychodzi za mąż. Petunia jest taka szczęśliwa i podekscytowana. Ślub ma się odbyć tuż przed świętami wielkanocnymi, żeby cała rodzina mogła się zjechać. Mamy tak niewiele czasu, ale ani Tunia, ani Vernon nie chcieli długo czekać. Oni się naprawdę kochają. To porządny chłopak, jego ojciec, jak wiesz, ma dobrze prosperującą firmę, Petunii niczego nie zabraknie. Nie mogę pogodzić się z faktem, że i ona już niedługo wyprowadzi się z domu i zostaniemy sami z ojcem, ale ważne, że będzie szczęśliwa. Wspólnie z rodzicami Vernona uzgodniliśmy, że wesele odbędzie się u nas w domu, mamy duży ogród, wszyscy powinni się zmieścić, a oni zapłacą połowę. Myślę, że to bardzo dobre wyjście. Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie pięknie.
            Skarbie, wiem, że nie dogadujecie się z Petunią, ale to Twoja siostra, więc proszę Cię, żebyś spróbowała cieszyć się jej szczęściem i bez żadnych awantur uczestniczyła w uroczystości. Daj mi tylko znać, czy weźmiesz kogoś ze sobą, żebyśmy mogli ustalić liczbę gości. Kiedy zabraknie mnie i taty, zostaniecie tylko we dwie.

            List był dłuższy, ale skończywszy czytać pierwszą część, zamyśliłam się. Z jednej strony Petunia faktycznie była moją siostrą i mimo wszystkich krzywd, jakie doświadczyłam z jej strony, chciałam, by była szczęśliwa, z drugiej targnął mną gniew. Moja mama jawnie oskarżała mnie o awantury, które odbywały się, kiedy we dwie przebywałyśmy w jednym pomieszczeniu. Dlaczego to zawsze ja miałam uważać na to, co mówię? To nie była tylko i wyłącznie moja wina i nie ukrywam, że zrobiło mi się trochę przykro. Uważałam, że moja siostra byłaby szczęśliwa, gdybym nie pojawiła się na jej weselu, aczkolwiek zgodnie z prośbą mamy, miałam zamiar w nim uczestniczyć, ciągnąc ze sobą Jamesa. Inaczej chyba nie byłabym w stanie tego przetrwać.
- Co jest? – spytała Dor lekko zaniepokojona moim milczeniem.
- Petunia wychodzi za mąż – wyjaśniłam trochę od niechcenia. – Mama chce, żebym przyjechałam na ślub i pojadę, ale ja uważam, że moja siostra wolałaby mnie na nim nie widzieć – dodałam. – Szczególnie z Jamesem, którego mam zamiar wziąć ze sobą. Jego jednego kiedyś widziała i może jakoś ścierpi. – Lata temu była moją najlepszą przyjaciółką i chociaż teraz nie łączyło nas już nic poza więzami krwi, chciałam zobaczyć ją w białej sukni. Chciałam, żeby była szczęśliwa, bo dobrze jej życzyłam, chociaż wiedziałam, że nie żywi do mnie nawet najmniejszej skrywanej sympatii.
- Jak się z tym czujesz? – Wzruszyłam ramionami. Miałam świadomość tego, że o ile ja, niechciana, pojawię się na jej weselu, ona na moim nie zagości. Nie wiem, co bardziej mnie bolało.
- Jeśli kocha tego Vernona to chcę, żeby była szczęśliwa. Podobno tata nie chciał się zgodzić na ten ślub, bo jest za młoda.
- Ale się zgodził.
- Pewnie mama go przekonała. Dursley’owie są bogaci, mają własną firmę, więc nie będzie jej niczego brakowało. Ona pewnie życzyłaby mi tego samego – powiedziałam, sama w to nie wierząc. – Nie przepadamy za sobą, ale jesteśmy siostrami – dodałam i zamilkłam. Dor nie drążyła dalej tematu, bo wiedziała, że nie lubię rozmawiać o Petunii. I tak za dużo jej powiedziałam.
- Napisała coś jeszcze? – spytała więc tylko.
- Tak, chwila – odparłam i wróciłam do listu w momencie, w którym rozległo się pukanie do drzwi.
            Spojrzałyśmy na siebie, bo nie znałyśmy nikogo, kto przyszedłby do nas z jakimś interesem i pukał do drzwi. Dorcas  już chciała wstać z podłogi, ale machnęłam ręką i sama poszłam otworzyć.
- James? Co ty tu robisz? – spytałam zdezorientowana.
- Przy… – zaczął, ale przerwała mu moja przyjaciółka, która teraz stanęła za moimi plecami.
- Potter, od kiedy to pukasz do drzwi naszej sypialni?
- Od kiedy… – zastanowił się chwilę. – Wszedłem tu wczoraj bez pukania i zastałem jedną z was w samym szlafroku – odparł, wymyślając to w ostatniej chwili, na co spiorunowałam go wzrokiem. Dor z kolei spojrzała na niego sceptycznie, zakładając ramiona na piersi.
- Ruszyło cię sumienie? – spytała z ironią.
- Mnie nie – uśmiechnął się do mnie znacząco, – ale Łapę tak – dodał.
- Blacka? – prychnęła. – A to niby z jakiej okazji?
- No przecież mówię – odparł, ignorując jej drugie pytanie.
- I nie może przyjść sam, tylko wysyła ciebie?
- W sumie to ja chciałem tu przyjść, a on przy okazji…
- Dobra, nieważne.
- Ogólnie to chce z tobą pogadać – oznajmił. – Chodzi o Erica.
- Erica? – Dorcas trochę się wystraszyła. – Co on znowu zrobił?
- Nic. Wy zawsze zakładacie najgorsze.
- Znam go – odparła Meadowes. – I wiem, że nie lubi mojego chłopaka.
- Ale…
- W porządku, zejdę do niego – rzuciła szybko i już jej nie było.
- Ona naprawdę go kocha – stwierdziłam. – Jeśli Syriusz coś mu zrobił…
- Nic mu nie zrobił – uspokoił mnie. – Podobno wczoraj dostał ochrzan od Ann i Remusa za czepianie się go czy coś i chce ją przeprosić.
- Aha – nie wiedziałam, co mogłabym więcej dodać. Zastanawiałam się, jak Black to wszystko przetrawi.
- Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?
- Wiesz, że Dorcas zaraz wróci?
- Oj, Evans, Evans. Chcę tylko z tobą posiedzieć – zaśmiał się.
- To dobrze, bo muszę przeczytać do końca list od mamy – odparłam złośliwie, a potem go wpuściłam.
            Usiadłam ponownie na podłodze, opierając się plecami o łóżko, więc zrobił to samo, splatając swoje palce prawej dłoni z moimi.
- Daj mi chwilę – poprosiłam, a on skinął głową i zaczął mi się przyglądać, na co uśmiechnęłam się lekko do siebie.
            Znowu rozłożyłam list i przeszłam do kolejnego akapitu, w którym zainteresowało mnie bardzo znajome nazwisko. Nazwisko, którego nigdy nie chciałam widzieć obok swojego.  
 
            Wiesz, Kochanie, kogo ostatnio spotkaliśmy w londyńskim parku? Rodziców Jamesa. I tak chcieliśmy się zobaczyć, ale oni ciągle mają w tym swoim ministerstwie tyle pracy, że nie było czasu. Aż tu nagle taka niespodzianka. Umówiliśmy się na kolację i bardzo miło spędziliśmy wieczór. Opowiedzieli nam ze szczegółami o ich wakacjach w Paryżu, aż żałowaliśmy, że jednak nie pojechaliśmy z nimi. Na pewno dobrze byś się bawiła, a nie tylko siedziała w domu, no, ale było, minęło. Nie chciałaś jechać z powodu Jamesa i uszanowaliśmy Twoją decyzję. Co więcej, sami i tak nie dostalibyśmy zapewne urlopu w tym samym czasie. Może uda się wyjechać wspólnie w przyszłym roku. No cóż, zobaczymy jak to wyjdzie.
            Podobno mają teraz dużo pracy, ale udało im się wygospodarować jeszcze chwilę i w następny weekend znowu umówiliśmy się na obiad. Zaprosiliśmy ich również na ślub Petunii, ale odniosłam wrażenie, że nie chcą się narzucać. Poza tym ciężko planować im coś z wyprzedzeniem. Zobaczymy, jak to wyjdzie, kiedy nadejdzie czas. Tunia nie skakała z radości, ale jakoś tak wydawało mi się, że to dobry pomysł. Co o tym sądzisz? Myślisz, że źle zrobiłam?
            Kochanie, mam nadzieję, że wszystko sobie poukładałaś i następny Twój list będzie pełen optymizmu. Naprawdę się o Ciebie martwię i bardzo chciałabym Ci pomóc, chociaż na odległość niewiele mogę zrobić. Daj znać, jak się czujesz i co się tam w tej Twojej szkole dzieje. Głowa do góry. Zawsze ze wszystkim sobie radzisz. Tak, jak Twój ojciec. Mimo wszystko, chcę usłyszeć, że nie muszę się martwić, chociaż i tak wiesz, że będę. Jak nie o jedno, to o drugie. Tak już jest. Przekonasz się, jak sama zostaniesz matką.
            Dbaj o siebie, pozdrów przyjaciół, porozmawiaj z Jamesem i Seanem na spokojnie. Wszystko wyjaśnij. Na pewno zrozumieją, a jeśli nie, przynajmniej będziesz szczera. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Bardzo Cię z tatą kochamy i równie mocno tęsknimy.
Mama

            Siedziałam chwilę bez słowa, nadal gapiąc się w list, który trzymałam w dłoni. Nie wiem po co, mama pisała mi o spotkaniu z Potterami. Wiele razy jedli razem kolację i nie musiała zdawać mi z nich relacji. Być może przesadzałam. Być może próbowałam doszukać się w tym liście czegoś, czego wcale w nim nie było. Nie mniej jednak ogarnęły mnie w końcu pewne obawy. Rodzice Jamesa mieli ostatnio sporo pracy, szczególnie jego ojciec. Dziwne więc wydawało mi się to, że od tak, spacerowali sobie po Londynie.
- Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś – rzekł w pewnej chwili Rogacz, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Co zrobiłam? – spytałam, odwracając się do niego.
- Napisałaś w pierwszym punkcie, że nie chcesz ze mną rozmawiać i nazwałaś głąbem – odparł lekko obrażony, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie, zauważywszy, że trzyma w dłoni mój kodeks, który zostawiłam wcześniej na podłodze. – A w drugim uznałaś, że nigdy się ze mną nie umówisz – dodał z wyrzutem.
- No cóż… W pierwszej klasie, delikatnie rzecz ujmując, nienawidziłam cię – stwierdziłam. – Później zresztą też – kontynuowałam z namysłem.
- To miało być delikatne? – spytał.
- Nie mogłam nienawidzić cię do końca życia, bo byłoby to niesprawiedliwe z mojej strony, ale irytowałeś mnie tak bardzo, latając za mną, że postanowiłam dać ci w końcu szansę. Liczyłam na to, że dzięki temu może się uspokoisz i powiedzmy, że chwilowo to zrobiłeś. Cudowna znajomość naszych rodziców, powstała z twojej winy, również mi nie pomogła.
- Żałujesz, że dałaś mi szansę? – spytał, nie patrząc na mnie.
- Nie – odparłam. – Teraz już nie. Gdybym tego nie zrobiła, zapewne nigdy w życiu bym się w tobie nie zakochała, ale zapewniam cię, że wtedy nie miałam tego w planach.
- Czyli teraz mnie lubisz? – spytał, uśmiechając się i wbijając we mnie wzrok.
- A jak myślisz? – odparłam.
- No nie wiem – zamyślił się. – Musisz mnie jakoś przekonać – rzekł i zbliżył się do mnie, ale odsunęłam się.
- Najpierw ty mi powiesz, czy wiesz coś na temat spotkania naszych rodziców – szybko i skutecznie zmieniłam temat.
- Co masz na myśli?
- Szef aurorów oraz jego żona nie chodzą sobie po londyńskim parku dla przyjemności. Bynajmniej nie teraz – stwierdziłam, ale on się nie odezwał. – James, czy dzieje się coś więcej, niż mówisz? – spytałam z obawą. Bałam się, że coś może zagrażać moim rodzicom.
- Nie, Lily.
- Więc dlaczego tam byli? – drążyłam temat.
- Bo ich o to poprosiłem – odparł.
- Poprosiłeś ich? – Rogacz westchnął i spojrzał na mnie.
- Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało. Twojej rodzinie również, dlatego poprosiłem rodziców, by w wolnej chwili patrolowali okolice twojego domu. Zawsze kręci się tam któryś z aurorów – wyjaśnił.
- Doceniam to, ale oni mają tyle pracy, James. Moi rodzice są na bieżąco. Mówię im o wszystkim…
- Wiem, ale matka i ojciec wiedzą, ile dla mnie znaczysz. Znają ryzyko, wiedzą, że mugole są narażeni na ataki Śmierciożerców na równi z czarodziejami, dlatego nimi też się zajmują, a że z twoimi rodzicami przyjaźnią się od dawna, chociaż usilnie chciałaś zniszczyć tę relację, to czasami przypadkowo wpadną na siebie i pogadają przy kawie. Nie mówiłem ci o tym, bo wiedziałem, że właśnie tak zareagujesz. Wybacz.
- Dziękuję, James – powiedziałam po chwili milczenia.
- Zawsze będę stał za tobą murem, Lily – odparł i przytulił mnie mocno.
- Pamiętasz ich pierwsze spotkanie? – spytałam.
- Bardzo dobrze – stwierdził i oboje zaśmialiśmy się, wspominając dawne czasy.
            Pierwszy raz nasi rodzice spotkali się w czerwcu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku na peronie, kiedy wracaliśmy do domu na wakacje po męczącej trzeciej klasie, w której to dobrałam sobie wszystkie możliwe przedmioty. To w niej Rogacz zaczął zwracać na mnie większą uwagę, pomijając fakt, że już od pierwszej klasy strasznie mi dokuczał. Jak się potem dowiedziałam, chciał się do mnie zbliżyć dlatego, że znałam tajemnicę Remusa dłużej niż on. Stwierdził, że jestem inteligentna i sprytna, więc warto będzie mieć mnie w drużynie. No cóż… Nie docenił mojej drobnej osoby. Byłam do niego uprzedzona od samego początku, a wtedy musiałam go znosić jeszcze częściej. Potrafiłam się z nim jednak kłócić.

~ * ~

            Pożegnawszy się z dziewczynami, szczęśliwa ruszyłam w stronę rodziców. Miałam przed sobą cudowne dwa miesiące bez mojego największego wroga. Mogłam codziennie spotykać się z Severusem, spać do południa, jeść lody i zwyczajnie bawić się, nie myśląc o sprawdzianach i użeraniu się z jednym z Huncwotów.
- Evans, spotkamy się w podczas wakacji? – spytał James ze swoim irytującym uśmiechem. Próbowałam go zignorować i zostawić go na całe dwa miesiące, ale zatrzymał mnie. Moja cierpliwość powoli obniżała się do zera.
- Potter, posłuchaj mnie, bo nie będę powtarzać drugi raz. Od pierwszej klasy tylko mi dokuczasz, teraz, z niewiadomych mi powodów, zacząłeś także latać z pytaniem, czy się z tobą umówię… Wbij sobie to tego pustego łba, że cię nienawidzę i nigdy się z tobą nie umówię! – wrzasnęłam tak głośno, że kilka osób odwróciło się w moją stronę. – Odwal się ode mnie raz na zawsze i nie pokazuj mi się na oczy.
            Potter milczał chwilę, wpatrując się we mnie z rozbawieniem, ale także swego rodzaju determinacją, co doprowadzało mnie wręcz do szału. W końcu się odezwał.
- Lilka, wiesz co? Jesteś urocza, jak się złościsz – uśmiechnął się szeroko i w tym samym momencie moja prawa dłoń znalazła się na jego policzku. Poczułam ból, ale zacisnęłam zęby i posłałam Jamesowi najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było mnie w tamtym momencie stać.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj, Potter – wycedziłam.
- Więc się ze mną umów – odparł, próbując nie zwracać uwagi na czerwony ślad po mojej dłoni.
- Nigdy w życiu – rzuciłam wściekła i chciałam uderzyć go jeszcze raz, ale powstrzymał mnie karcący wrzask mojej mamy.

~ * ~

            Wtedy na peronie znowu mnie zdenerwował. Nie pomagało tłumaczenie ani wrzaski. Uparł się na coś i nie miał zamiaru z tego zrezygnować. Moja mama w końcu zareagowała. Rodzice odciągnęli nas od siebie, zaczęli nas strofować, a potem przepraszać siebie nawzajem za nasze zachowanie, chociaż pamiętam, że tata się wtedy nie odzywał, tylko puścił do mnie oko. W głębi duszy był dumny z faktu, że jego córka nie daje sobą pomiatać, ale nie chciał wcinać się w konfrontację mamy.
            Rogacza oczywiście nie ruszyło moje zachowanie, więc byłam jeszcze bardziej wściekła. Moja mama i pani Potter zaczęły rozmawiać o mnie i Jamesie, wymieniając nasze wady, a potem zalety, aż ta pierwsza wpadła na genialny pomysł zaproszenia ich na kawę. Usłyszawszy to, zaczęłam się buntować, ale oczywiście mnie nie posłuchała, więc zła na cały świat, nie odezwałam się wtedy do niej przez calutki następny dzień.
            Wymieniwszy się adresami oraz umówiwszy datę spotkania, nasi ojcowie uścisnęli sobie dłonie i każdy poszedł w swoją stronę. Wtedy też usłyszałam zdanie, które teraz wywoływało na mojej twarzy uśmiech. Kiedy James szedł z rodzicami w przeciwnym kierunku peronu, powiedział coś, co utkwiło mi w pamięci. „Mamo, tato, jeszcze zobaczycie, że zostanie moją żoną”. Nie muszę chyba dodawać, że słysząc coś takiego z ust mojego największego wroga, miałam ochotę zawrócić i uśmiercić go na miejscu. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
            Potterowie odwiedzili nas w pierwszym tygodniu tamtych wakacji, a potem jeszcze wiele razy i kiedy James skakał z radości, ja próbowałam być miła i powstrzymywałam się od rzucenia w niego jakiegoś zaklęcia. Nie dość, że musiałam go znosić w Hogwarcie, to jeszcze widywać w wakacje. Nasi ojcowie zawsze zostawali spychani na dalszy tor podczas rozmów, zdominowani przez swoje żony, więc sami również się dogadali. Mój tata uwielbiał opowieści o Quidditchu oraz był pełen podziwu dla pana Pottera, który grał w lidze angielskiej. Z kolei ojciec Jamesa pewnego razu zafascynował się najzwyczajniejszą czynnością, jaką było łowienie ryb. Tak więc z czasem straciłam także wsparcie taty.
            Nasze mamy natomiast rozmawiały o wszystkim. Przepisach, ubraniach, muzyce, domowych sztuczkach i bardzo mi się to wtedy nie podobało, bo często dochodziły także do tematu dzieci, biorąc naszą dwójkę na celownik, uśmiechając się tylko pobłażliwie, widząc kolejne szczeniackie zaloty Jamesa i moje nieskuteczne odmowy i niemiłe odpowiedzi. Ciągłe kłótnie i skakanie sobie do gardeł, uznawały za przejaw sympatii i chociaż nie raz żaliłam się mamie w sprawie Rogacza, ta pocieszając mnie, była przekonana, że zdecydowanie ciągnie nas do siebie. Zaskakująca jest matczyna intuicja. Skąd już wtedy wiedziała, że nienawidząc Jamesa, zakocham się w nim? Wiedziała, a jednak nigdy nic nie mówiła, chociaż byłam pewna, że tak właśnie myśli.
            Skazana na Pottera, z czasem nauczyłam się go ignorować, a i on trochę wydoroślał, więc mając nadzieję na to, że zmądrzał i odpuści, kiedy ja to zrobię, zdecydowałam się dać mu szansę. Zaskakujące było to, co stało się w szóstej klasie. James był naprawdę względnie normalny. Uspokoił się, wydaje mi się, że w konsekwencji tego, co powiedział Severus, a ja czując, że nie muszę się już tak pilnować, za bardzo odpuściłam. Zdołał przebić się przez resztki mojej obrony, a ja się przestraszyłam. Jego rodzice zapraszali nas w tym roku do Paryża, ale uparłam się, by nigdzie z nimi nie jechać. Nie dlatego, że nie chciałam. Powołałam się na naukę i decydujące o moim życiu egzaminy. Zresztą rodzice również pracowali. W ten sposób pierwszy raz od trzech lat wakacje spędziłam bez towarzystwa Jamesa i… Tęskniłam. Gdzieś w podświadomości przeczuwałam, co się szykuje, ale bałam się do tego przyznać. Robiłam od września wszystko, byleby tylko znienawidzić go znowu, żeby on znienawidził mnie i nie byłam na tyle silna, by żyć na przekór własnym uczuciom.
            Nasza znajomość rozwijała się wbrew mojej woli i nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może doprowadzić do czegoś innego niż zabójstwo Rogacza z mojej ręki, a jednak siedział tu teraz ze mną.
- O czym myślisz? – spytał, wyrywając mnie w końcu ze wspomnień.
- O tym spotkaniu na dworcu, naszej znajomości, która bądź co bądź od początku była skazana na klęskę. To, co teraz tu z tobą robię jest irracjonalne – stwierdziłam. – Wiesz, że wtedy po prostu nienawidziłam cię za tę kłótnię na peronie? Gdyby nie ty, nasi rodzice by się nie poznali, a ja nie musiałabym cię znosić jeszcze w wakacje. Bardzo długo byłam z tego powodu zła.
- Dało się to odczuć – zażartował, a ja uderzyłam go w ramię.
- Mówię serio.
- Ja też – wywróciłam oczami.
- Pamiętasz, co wtedy powiedziałeś? – spytałam.
- Że kiedyś będziesz moją żoną – odparł. – Nie wiem, czy cię to ucieszy, ale bądź co bądź, potrafię dotrzymywać obietnic – stwierdził i pocałował mnie w głowę, przytulając mocno do siebie.

środa, 13 kwietnia 2016

49. Tajemnica Wieży Astronomicznej cz. III Niemożliwe razy trzy

Kochani!
     Wiem, że zawaliłam. Rozdział miał być w niedzielę, potem w poniedziałek lub wtorek rano, a tu zaraz nawet wtorek się skończy. Wiem, że dzisiaj miałam nadrobić zaległości w waszych komentarzach - zrobię to jutro. 
     Dlaczego rozdział nie pojawił się w niedzielę, to już wiecie. Dlaczego nie wczoraj, a dopiero dzisiaj przed północą, to nie będę wam tłumaczyć, bo by mi to za długo zajęło, a też nie będę wam się spowiadać ze wszystkich problemów, które walą mi się ostatnio na głowę. Wiedzcie, że naprawdę strasznie mi przykro z powodu tego opóźnienia.
     Być może oczekiwaliście od tego rozdziału czegoś więcej, ale to jest to, z czym dzisiaj do was przychodzę i ja sama chyba potrzebowałam czegoś w tym stylu.
     Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że to wcześniejsze, niż planowałam, zejście się naszej dwójki, trochę popsuło mi plany i nie bardzo wiem jeszcze, jak duży będzie to miało wpływ, aczkolwiek chciałam zapewnić, że od samego początku plan był taki, by skupić się na dojściu do tego związku, a po tej przełomowej chwili, skupić się również na reszcie postaci, w tym kilku nowych, które niedługo się pojawią, także z kolejnymi rozdziałami zadbam trochę bardziej o innych.
      Rozdział chciałabym zadedykować Małej Czarnej za jej cudowny i powalający komentarz pod poprzednim rozdziałem. Nawet nie wiesz, ile emocji on we mnie wywołał. Z całego serca dziękuję :)

Całuję
Luthien

***

Dorcas Meadowes

- Co ci się stało? – spytałam Ann, kiedy schodziłyśmy do Wielkiej Sali.
- Eee, nie wiem, czy Lilka mnie nie zabije, jeśli ci powiem – odparła, uśmiechając się szeroko.
- O czym?
- Rozmawiałaś z nią wczoraj wieczorem. – Skinęłam głową.
- O tym, co ich zatrzymało w Hogsmeade.
- I co powiedziała?
- Nic, że poszli do kawiarni i rozmawiali, że potem próbowała pogadać z Seanem, a on zerwał z nią, dając jej wolną rękę, że posprzeczała się z Jamesem…
- Już nie.
- Co już nie? – spytałam, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- No nie jest już na niego zła ani on na nią, bo…
- Bo wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz jesteśmy razem – weszła jej w słowo Lily, dołączając do nas z Rogaczem.
- Wszystko? – chciałam się upewnić.
- Wszystko – potwierdzili razem, na co mocno uściskałam moją przyjaciółkę, a potem także Pottera.
- Tak się cieszę!
- Ja też – przyznała z uśmiechem. – Z tym, że… Z łaski swojej, nie rozpowiadajcie tego jeszcze każdej napotkanej osobie. W ogóle tego nie rozpowiadajcie, bo to nie ma żadnego wpływu na…
- Zdziwiłabyś się – przerwała jej Ann, ale ta ją zignorowała.
- Po prostu chodzi o to, że jeszcze przez jakiś czas chcemy nacieszyć się tym sami i wynika to też z faktu, że nie będzie w porządku wobec Whitby’ego, jeśli, kilka godzin po ich zerwaniu, Lilka oznajmi światu, że chodzi z najprzystojniejszym facetem, jaki stąpał po tej ziemi – dokończył za nią Rogacz, za co oberwał od swojej dziewczyny.
- Mniej więcej można to tak wyjaśnić – Evans spojrzała na nas błagalnie.
- Oczywiście, że nikomu nie powiemy. W sensie, bądźcie razem, ale nie musicie obściskiwać się publicznie na każdym kroku.
- Właśnie o to mi chodzi – dodała, kiedy zeszliśmy na dół.
- Ech, nadal nie mogę w to uwierzyć – rzuciła Ann i pierwsza wbiegła do Wielkiej Sali.

~ * ~

     Jak zwykle w niedzielę uczniowie byli zaspani i średnio zadowoleni z faktu kończącego się weekendu. Skierowaliśmy się w stronę chłopaków i siedzącej już z nimi Ann. Usiedliśmy więc na sąsiednich miejscach i zabraliśmy za jedzenie.
- Gratuluję – rzucił Remus w stronę Lily i Jamesa, na co Evans zamarła, ale szybko zreflektowała się i uśmiechnęła do niego.
- Vick, miałaś nikomu nie mówić!
- To nie ja wypaplałam. To Black! – odparła, wskazując palcem na Syriusza.
- Ty kretynie! – wkurzyła się Lilka. – Jakby ktoś usłyszał?
- Ruda, daj spokój. Prędzej czy później i tak się wszyscy dowiedzą, a wy bez sensu robicie z tego aferę. Uwierz mi, że pewnie niektórzy będą to roztrząsać do końca swojego żywota, ale nie jesteście aż tak ciekawym tematem, by gadać o tym dłużej niż tydzień. – Mojej przyjaciółce nie spodobało się to, co powiedział Black, ale chyba nie miała dobrego kontrargumentu, więc naburmuszona wróciła do swojej jajecznicy.
- Wiecie, że dla potencjalnego obserwatora, fakt, że siedzicie OBOK SIEBIE i tak jest już absolutnie zaskakującym fenomenem – wtrąciła Ann, na co Lilka schowała twarz w dłoniach, wydając bliżej nieokreślony jęk.
- Przestańcie, bo na wszystkich rzucę jakąś klątwę. Od teraz nasz związek będzie jedynym tematem? Dajcie spokój. To nie jest nic wielkiego.
- Może jednak trzeba było obwieścić to światu i mieć to z głowy – zaproponował James, a Evans spiorunowała go wzrokiem.
- Nienawidzę was – burknęła moja przyjaciółka i nie odezwała się więcej.
- Dobra, oficjalnie zakazuje się poruszania tego tematu do czasu aż…
- Aż sami zainteresowani tego nie zrobią. Nie robimy afery – dokończyłam, uśmiechając się do siebie. Black i tak im nie popuści, mimo, iż Jamesowi sprawiało to w pewnym sensie przyjemność.
- Podasz mi jajecznicę, Liluś? – poprosił Potter, na co ta podała mu półmisek i wróciła do swojego talerza.
            Zapadła chwilowa cisza. Wymieniłam spojrzenia z Remusem, który uśmiechał się zadowolony z tej nagłej zmiany. Nie powiem, mimo tego, że cieszyłam się razem z nimi, było to trochę dziwne. Nie liczyłam na to, że całkowicie zrezygnują z ich standardowych sprzeczek, co więcej, Rogacz będzie mógł sobie pozwalać na więcej, ale nie zmieniało to faktu, że teraz trzeba będzie się przyzwyczaić do zmiany ich stosunków.
            Łapa i Ann nadal siedzieli z otwartymi ustami i widelcami zastygłymi w powietrzu, ale już po chwili dusili się ze śmiechu.
- Co? – spytała nagle Lily, zerkając z niesmakiem na swoich przyjaciół.
- Pewnie chodzi im o to, że nie odpowiedziałaś na zaczepkę Rogacza – wyjaśnił Lunatyk.
- Właśnie! Od kiedy to James nie obrywa za zdrobnienie twojego imienia, Ruda? – rzekł Syriusz.
- Po pierwsze nie Ruda, Black – rzuciła poirytowana.
- Od kiedy…
- Och, dajcie już spokój – powiedział Remus. Czasami miałam wrażenie, że tylko on jest w stanie uciszyć resztę Huncwotów. Łapa nie omieszkał jeszcze pośmiać się sam do siebie, ale nie kontynuował tej drażniącej Lilkę rozmowy, która w pewnym momencie oznajmiła, że idzie do biblioteki powtarzać zaklęcia.
- Chyba cię głowa boli – odparła Ann. – Jest n i e d z i e l a.
- No i?
- Evans, coś ty taka drażliwa dzisiaj. Okres masz czy co?
- Akurat dzisiaj, Black, od samego rana mam uczulenie na ciebie – wyjaśniła i wstała od stołu. – Do… – nie dokończyła, bo przerwał jej Peter.
- Lily, możesz jeszcze chwilę zaczekać? – poprosił błagalnie, rzucając nerwowe spojrzenia w stronę stołu Puchonów.
- Eee, jasne – odparła, po czym lekko zdezorientowana, usiadła z powrotem na swoje miejsce.
 
Peter Pettigrew

- Coś ty dzisiaj taki spięty? – spytał Rogacz. – Od rana się nie odzywasz i…
- Prawie nic nie zjadłeś! – rzucił Black oskarżycielskim tonem, wskazując na mój, do połowy, zapełniony jeszcze talerz. Zerknąłem na to, co się na nim znajdowało i zaburczało mi w brzuchu, ale mimo to czułem, że nie przełknąłbym w tym momencie ani jednego kęsa.
- Coś się stało? – zaniepokoiła się Meadowes.
- Nie – odparłem. – Wszystko w porządku. Po prostu… – Znowu spojrzałem w stronę stołu Puchonów, wypatrując Vanessy, ale nadal jej nie dostrzegłem.
            Od naszego rozstania minęło trochę czasu. Całą noc zastanawiałem się, czy to spotkanie mi się przyśniło, czy faktycznie doszło do skutku. Czy faktycznie dziewczyna taka jak Vanessa Lynn, spojrzała na kogoś takiego jak ja. Obiecała, że spotka się ze mną następnego dnia, abym mógł przedstawić ją moim przyjaciołom, więc uważałem, że pora śniadania byłaby odpowiednia. Nie wiedziałem, kiedy uda mi się znowu zebrać całą paczkę. Jednak mimo kończącego się posiłku, dziewczyny nadal nie było w Wielkiej Sali, dlatego ciągle zerkałem w stronę wejścia i jej stołu, by nie przegapić momentu, w którym pojawiłaby się w moim polu widzenia.
- Peter, na co czekamy? – spytała Vick zaciekawiona.
- Ja… Możecie jeszcze chwilę posiedzieć? – poprosiłem.

~ * ~

            Czas wlókł mi się niemiłosiernie. A co jeśli, tak naprawdę, sam sobie to wszystko wymyśliłem? Zasnąłem w bibliotece i… Chłopacy będą mieli ze mnie ubaw i nie dadzą mi żyć, jeśli dowiedzą się prawdy. Nie będę musiał im mówić, ale oni ciągle będą pytać i… Zacząłem powoli panikować. Zerknąłem na znajomych, ale prócz Remusa, który przypatrywał mi się, ze swego rodzaju troską, wszyscy zajęci byli rozmową.
- Peter, powiesz mi, o co chodzi? – spytał Luniek, ale pokręciłem głową i wychyliłem się lekko, bo wychodzące tłumy zasłoniły mi wejście. Gdybym mu powiedział, a ona by nie przyszła… Nie, on by się ze mnie nie nabijał. Postanowiłem więc, że powiem mu o Puchonce. Może coś mi doradzi. W końcu miał dziewczynę i dobrze sobie z nią radził.
- Chodzi o to, że… – zacząłem, ale, w tym momencie, w końcu ujrzałem lekko kręcone brązowe włosy i druciane oprawki okularów Ness.
            Weszła do Wielkiej Sali wraz z koleżanką i razem usiadły przy stole, wsypując do misek czekoladowe płatki i zalewając je zimnym mlekiem. Zrezygnowałem więc z ciągłego wpatrywania się w dziewczynę. Nie chciałem, by pomyślała, że jestem nachalny czy coś. Nie wypadłoby to korzystnie, a liczyłem na to, że nie zrazi się, gdy mnie bliżej pozna.
- Jeszcze chwilę – rzuciłem tylko do Remusa, który nadal czekał na moją odpowiedź i uśmiechnąłem się do siebie.
            Poczekałem kolejne pięć minut, wpatrując się w tarczę zegarka Syriusza i czując lekkie zażenowanie, znowu zerknąłem w stronę stołu Puchonów. Wpatrywałem się chwilę w moją nową znajomą i kiedy już miałem odwrócić wzrok, ta również spojrzała w moją stronę. Zauważywszy, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się i pomachała. Powiedziała coś do koleżanki, po czym ruszyła w moją stronę. Wyprostowałem się szybko, wygładziłem bluzkę i czując na sobie wzrok przyjaciółki Ness, zaczerwieniłem się. I ze wstydu i ze strachu. W końcu wszyscy mieli poznać dziewczynę, której oni nie znali, a ja tak. Nie miałem pojęcia, jak James i Syriusz zawsze sobie z tym radzili, bo dla mnie była to chyba najbardziej stresująca rzecz od czasów SUM-ów. A co jeśli się nie polubią? I tak było już za późno.
- Cześć, Peter – odezwała się Puchonka wesoło.
- Cz-cześć – odparłem zestresowany. Znajomi, jak na komendę, odwrócili się w stronę przybyłej dziewczyny. – Prosiłem was, żebyście poczekali, bo… Bo chciałem wam przedstawić Vanessę – dodałem i wstałem z miejsca, zahaczając spodniami o drewniany stół, co nie wypadło korzystnie. Syriusz zaczął dusić się ze śmiechu, ale Ness, uśmiechnęła się tylko i podała mi rękę. Łapa automatycznie otworzył usta ze zdziwienia, a ja chciałem tańczyć z radości.
- Jestem Vanessa Lynn.
- Puchonka.
- Spotkaliśmy się wczoraj w bibliotece – wyjaśniła. – Peter bardzo chciał, żebym was poznała.
- Miło mi – pierwszy odezwał się Lunatyk. – Remus Lupin.
- Wiem. James Potter, Syriusz Black, Lily Evans… – wymieniała po kolei, wskazując na poszczególne osoby.
- Eee, mnie też znasz?
- Evans? W tej szkole jesteś tak samo znana jak Black czy Potter, wybacz – uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Właściwie czemu ja się dziwię. – Vanessa zatrzymała się w tym momencie.
- Dorcas Meadowes – przedstawiła się Dor, w lot pojmując sytuację. – A to Ann Vick.
- Miło mi was poznać. Cieszę się, że Peter ma tylu przyjaciół.
- Na dobre i na złe – rzucił Black, szczerząc się do niej. Nie zauważyłem jednak, by zrobiło to na niej jakieś wrażenie. Z drugiej strony nie mogłem tego powiedzieć o chłopakach, którzy zbierali swoje szczęki z podłogi. Wiem, że to było nie fair wobec nich i nie powinienem cieszyć się z tego, że utarłem im nosa, wykorzystując do tego Lynn, ale cieszył mnie fakt, że, pierwszy raz, to ja byłem górą i zaskoczyłem ich czymś, że pierwszy raz nie zawdzięczałem sukcesu ich pomocy, a sobie samemu. Właściwie to Vanessie, co nie zmienia faktu, że było to satysfakcjonujące uczucie, nawet jeśli ta znajomość na tym się skończy.
- Cieszę się, że chciałaś ich poznać. Myślałem, że zapomniałaś czy coś – zacząłem, ale szybko umilkłem, czerwieniąc się.
- Chcesz się przejść? – spytała, próbując uratować moją godność w ich oczach. Czułem się jak ostatnia ofiara losu. Za bardzo pokazywałem, że mi zależy?
- Nie czeka na ciebie koleżanka? – Syriusz, walnął się dłonią w czoło. Zignorowałem jego reakcję i zerknąłem w stronę jej przyjaciółki, ale tej nie było już przy stole.
- Nie. Powiedziałam wczoraj, że chciałabym się dzisiaj z tobą spotkać i tak się akurat złożyło, że ona sama umówiła się z chłopakiem, a ja mam chwilę czasu i… Wybacz, jeśli nie chcesz albo masz inne plany to możemy spotkać się kiedy indziej. – Spojrzała na mnie, a w jej dużych niebieskich oczach zobaczyłem niecierpliwe oczekiwanie na odpowiedź.
- Tak się składa, że Peter też ma chwilę wolnego czasu – wtrąciła się w końcu Lily, po minucie niezręcznego milczenia. – Chętnie się z tobą przejdzie, prawda? – posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Tak – powiedziałem cicho. – Tak – powtórzyłem już bardziej zdecydowanie.
- To świetnie – ucieszyła się Vanessa. – Pójdę tylko po kurtkę i spotkamy się zaraz w Sali Wejściowej, ok? – Pokiwałem głową i już jej nie było.
            Właściwie to nie wiem dlaczego, ale bałem się teraz spojrzeć w twarz moim znajomym. Czułem, że zrobiłem z siebie głupka. Nie wiem, czy wszystko wypadło tak, jak chciałem. Czy… Wziąłem głęboki oddech. Jesteś Peter Pettigrew, odezwał się w mojej głowie jakiś głos. Weź się w garść. Odwróciłem się więc do nich i posłałem niepewne spojrzenie.
- Dzięki, Lily – rzuciłem.
- Nie ma sprawy.
- Skąd żeś ją wytrzasnął? – spytał Syriusz z zaciekawieniem. – Niezła laska.
- Nie mów tak o niej – zdenerwowałem się lekko, a on zaśmiał się tylko.
- Więc co zrobiłeś?
- Nic. Po prostu wczoraj podeszła do mnie w bibliotece i tak jakoś… Nie wypadłem źle?
- Glizdek, po prostu bądź sobą – poradził James. – Inaczej na pewno ją odstraszysz. I zbieraj się, bo laski nie lubią, jak każesz im na siebie czekać.
 

Lily Evans

            Znowu prawie cały dzień spędziliśmy razem. Chciałam iść uczyć się do egzaminów, ale rozważając błagania dziewczyn i Syriusza, stwierdziłam, że nie zaszkodzi poświęcić jeszcze jednego dnia na chwilę zabawy i odpoczynku. Najwyżej położę się później spać albo jutro wstanę wcześniej i powtórzę przeznaczony na dzisiaj materiał. Chociaż może nie zajmie mi to aż tak dużo czasu, jak myślę.
            Peter poszedł na umówiony spacer z Vanessą, denerwując się przed pierwszą randką, ale wierzyłam, że wszystko wypadnie dobrze. Lynn nie wyglądała na dziewczynę z jakimi zazwyczaj umawiali się Black czy Potter, ale taką, która jest w stanie zrozumieć takiego chłopaka jak on, więc miałam nadzieję, że może nawet wyjdzie z tego coś więcej. Jemu też należało się coś od życia. Zawsze był w cieniu chłopaków.
            Tak więc skończywszy śniadanie, tylko w szóstkę poszliśmy na dwór, gdzie stosunkowo mało uczniów spędzało ostatnią listopadową niedzielę. Syriusz był trochę zły, że rano, razem z Potterem, próbowaliśmy zrobić z niego idiotę, ale szybko mu przeszło i teraz zapomniał o temacie. Wiedziałam jednak, że zrozumiał mój ostatni przekaz. Nie żeby był w stanie mnie zaszantażować, bo gdybym nie chciała, nie pozwoliłabym mu w moim imieniu powiedzieć Jamesowi prawdy, ale jeśli zrobiłam to przed postawionym przez niego terminem, to nie widziałam przeszkód, by mógł się o tym dowiedzieć. Dorcas powiedziała mi wczoraj, że nie mam się martwić, że stopniowo mam się przyzwyczajać do zmian i miałam zamiar jej posłuchać. Nadal sama nie wierzyłam, że od teraz wszystko będzie inaczej, ale cieszyłam się, że w końcu tak, jak chciałam.

~ * ~

            Przez noc śniegu nasypało jeszcze więcej, więc podzieliliśmy się na dwie drużyny i rozpoczęliśmy bitwę na śnieżki. Chłopacy kontra dziewczyny. Remus z Syriuszem budowali okop ze śniegu, podczas, gdy James produkował amunicję. Widząc ich zmagania, nie pozostałyśmy im dłużne i razem z Dor zbudowałyśmy istną fortecę. Sporych rozmiarów metrowa zapora, a po bokach dwie śniegowe wieże. Całość trzymała się mocno dzięki niewielkiej pomocy czarów. Jednak zasady budowania śniegowych zamków znałam od dzieciństwa, kiedy to urządzałam bitwy z Petunią i tatą. Czasami dołączała mama. Dorcas miała młodszą siostrę, więc także wiedziała, na czym polega ta zabawa. Kiedy chłopacy zobaczyli nasz fort, opadły im szczęki i przyspieszyli pracę, ale w tym momencie zaatakowałyśmy i pierwsza fala śnieżek poleciała w ich stronę.
- Ej, jeszcze nie skończyliśmy! – krzyknął Remus, padając na ziemię, w ostatniej chwili unikając śnieżnego pocisku.
- I co z tego? – odparłam ze śmiechem, widząc, jak Black pluje śniegiem, który dostał mu się do buzi po celnym rzucie Dorcas.
- Meadowes! Doigrałaś się! – wrzasnął, po czym utoczył kulę o mniej więcej metrowej średnicy i przelewitował ją wprost nad głowę mojej przyjaciółki, która nie zdążyła umknąć z pola rażenia i teraz wyglądała jak bałwan. Czapka zsunęła jej się na oczy, a nos i policzki miała całe zaczerwienione od mrozu. Poprawiła okrycie głowy i spojrzała na Łapę, a ja już wiedziałam, że Black nagrabił sobie po całości.
            Teraz zaczęła się prawdziwa bitwa. Razem z Ann pomogłyśmy Dor zemścić się na Syriuszu. Rogacz i Lupin nie mogli zostawić swojego przyjaciela na pastwę dziewczyn, więc również zaczęli w nas rzucać, próbując przy okazji zburzyć naszą fortecę, gdyż my szybko uporałyśmy się z ich, w związku z czym nie mieli już gdzie się schronić.
            Kiedy kolejna próba zniszczenia naszej śnieżnej budowli skończyła się fiaskiem, Potter zorientował się w końcu, co było powodem ich porażki.
- Luniek! Evans umocniła to zaklęciem! Czemu ty tego nie zrobiłeś? – spytał zdenerwowany, uchylając się przed śnieżką.
- Nie pomyślałem! – przyznał tamten.
- Właśnie – chłopacy zaczęli się kłócić, a ja parsknęłam śmiechem. Zabawne, jak straszne było dla nich, stracić godność w śnieżnym starciu z dziewczynami.
- I tak nie mamy już czego naprawiać – zauważył Black.
- Po prostu przyznajcie, że przegraliście – rzekła Ann, celując w swojego chłopaka, za co od razu Łapa dopuścił się kontrataku, więc ta musiała ukryć się za murem.
            Wychyliłam się zza wieżyczki i rozejrzałam. Lunatyk na nowo próbował zbudować coś, co dałoby im schronienie. Syriusz, zamiast planować kolejny atak, lepił małe bałwanki. Parsknęłam śmiechem, widząc te poczynania, stwierdzając, że jego rozumowanie jest ponad moje siły. Rogacza nigdzie nie widziałam. Chciałam się odwrócić, by uprzedzić dziewczyny, że chłopacy coś kombinują, ale zderzyłam się jakby z powietrzem, a potem ktoś zarzucił mi coś na głowę. Krzyknęłam i w tym samym momencie poczułam na swoich ustach czyjąś dłoń.
- James? – spytałam zaskoczona, patrząc na jego zaróżowione policzki, jeszcze większy bałagan na głowie, okulary, które zjechały mu na czubek nosa i szeroki zawadiacki uśmiech. – Peleryna? – skinął głową. – Oszukujecie – oburzyłam się, zakładając ręce na piersi.
- Taki już nasz urok i za to mnie lubisz. – Prychnęłam, a on zaśmiał się tylko. Pocałował mnie w policzek, a potem ściągnął z nas pelerynę, rozwalił śnieżkę na mojej głowie i uciekł do chłopaków, gdzie Ann z Dor dzielnie walczyły przeciwko Remusowi i Blackowi, którzy zbudowali sobie tym razem mocniejszy i wyższy murek.
- Potter! – wrzasnęłam, próbując usunąć śnieg z włosów, a potem pognałam za nim, ale on znowu zniknął. Wkurzona dołączyłam do dziewczyn, które nagle zaczęły piszczeć i w mgnieniu oka znalazły się w naszej warowni. Rozejrzałam się, nie bardzo wiedząc, o co chodzi i w tej samej chwili zauważyłam z dziesięć małych śnieżek lecących w moim kierunku.
- Lilka, schowaj się! – wrzasnęła Ann, więc zrobiłam, co kazała. Wyglądając zza zasłony, dopiero teraz zorientowałam się, o co chodziło i stwierdziłam, że muszę zwrócić honor Blackowi. Jego, z pozoru niegroźne, małe bałwanki, okazały się lojalnymi sprzymierzeńcami. Chłopacy tak je zaczarowali, że śniegowe ludziki biegały razem z nimi i rzucały w nas małymi śnieżkami. Świetny pomysł, gdyby tylko wiedzieli, jak nimi kierować. Niestety dla nich, na szczęcie dla nas, bałwanki wkrótce zbuntowały się i zamiast atakować nas, zaczęły biegać po całych Błoniach, goniąc każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Nie zauważyłam jednak, by ktoś miał o to pretensje do chłopaków. Większość znajdujących się na dworze osób była zachwycona pomysłem Huncwotów.

~ * ~

            Kiedy śniegowi pomocnicy ganiali sobie dalej po Błoniach, nie zwracając już na nas większej uwagi, postanowiłam zaryzykować i oddalić się od naszej bazy. Byłam teraz na widoku, narażona na atak z każdej strony, więc jednak zawróciłam, wpadając w pułapkę. Rogacz zaszedł mnie od drugiej strony i od tyłu złapał mnie w pasie, lekko unosząc do góry. Zaczęłam się wyrywać. Moje starania dały niezbyt oczekiwany efekt. James stracił równowagę i teraz oboje leżeliśmy na ziemi. Mimo to, nadal mnie nie puścił.
- Oszukujesz! – powtórzyłam, ledwo łapiąc oddech.
- Oj, Evans. Myślałem, że znasz mnie lepiej. Ja nigdy nie gram fair – uśmiechnął się.
- Jak wtedy, kiedy okłamywałeś nauczycieli i całowałeś mnie z zaskoczenia? – spytałam podchwytliwie.
- Nie podobało ci się? – odparł z błyskiem w oku.
- Nie – rzekłam.
- Teraz to ty oszukujesz – stwierdził, a potem mnie puścił i pomógł wstać.
- I tak przegrywacie – oznajmiłam.
- W życiu. To wy przegrywacie – zaczęliśmy się kłócić.
- My? Z naszym NIEZNISZCZONYM fortem i waszymi bałwankami biegającymi wokół szkoły? Nawet one was nie lubią.
- Rogaty! – wrzasnął Syriusz. – Nie bratamy się z wrogiem – dodał, a James uśmiechnął się tylko.
- Lily, co ty robisz?! – teraz Ann zaczęła strofować mnie. – Później pobawisz się z Potterem!
- No cóż… Chyba będziemy musieli dokończyć później – powiedział Rogacz.
- Niczego nie zaczynaliśmy, Potter – odparłam i wróciłam do dziewczyn, które nie chciały oddać zwycięstwa.
            Walczyliśmy więc dalej do momentu, w którym Black, nie wychylając się nawet zza swojego okopu, posłał nieszczęśliwą śnieżkę w stronę Ann, która, ku jego rozpaczy, uchyliła się. Zagubiona śnieżna kula trafiła prosto w pierś profesor McGonagall, która szła właśnie w naszą stronę. Jej twarz wyrażała chęć mordu, a usta utworzyły ledwo widoczną linię. Zmrużyła swoje kocie oczy, otrzepała śnieg z długiego, zielonego płaszcza i zachowawszy resztki spokoju, podeszła do naszej szóstki, która ustawiła się już grzecznie w szeregu.
- Bardzo przepraszam, pani profesor – zaczął się tłumaczyć Syriusz. – To nie było celowe – Łapa miał bardzo nieszczęśliwą minę, za to James i Remus próbowali nie parsknąć śmiechem.
- Ma pan szczęście, że nie mam czasu na pański kolejny szlaban – rzekła McGonagall.
- Nie dostanę szlabanu? – spytał zaskoczony.
- Przecież powiedziałam, że nie. Mam ważniejsze rzeczy na głowie – oznajmiła i teraz skierowała wzrok na mnie i Lunatyka. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, na nieszczęście Blacka, jego śniegowy bałwanek podbiegł wesoło do wicedyrektorki i z kamyczkowym uśmiechem, posłał w jej stronę kolejną śnieżkę. Nikt z naszej szóstki nie zdążył jej powstrzymać, tak więc na płaszczu McGonagall widniała kolejna biała plama. Opiekunka Gyffonów, próbując zachować resztki swojej godności, kolejny raz, bez słowa, strzepnęła śnieg i spojrzała zabójczym wzrokiem na Syriusza.
- Nadal nie mam tego szlabanu? – spytał z uśmiechem na ustach. Nie odpowiedziała od razu. Ogólnie chyba postanowiła zignorować jego osobę, bo zwróciła się do mnie i Remusa.
- Panno Evans, panie Lupin, tak zachowują się prefekci? – spytała. – Jak wy wszyscy wyglądacie? – Dopiero teraz zorientowałam się, że jestem cała mokra i oblepiona śniegiem, a moje włosy są w totalnym nieładzie po długiej, zaciętej walce. – Ostatnia klasa, OWUTEMY, za pół roku zaczniecie poważne życie, a wy sobie urządzacie bitwy na śnieżki. Wstyd! Skończcie tę zabawę i chcę was widzieć za dwadzieścia minut w moim gabinecie – wskazała na mnie i na Remusa. – Mamy spotkanie prefektów. I nie chcę więcej widzieć tych bałwanów biegających po terenie szkoły. Mają zniknąć.
- A to spotkanie jest odnośnie czego? – zapytałam.
- Obowiązków…
- Przecież ostatnio już pani profesor o tym mówiła – zauważył Lupin i od razu tego pożałował, bo teraz McGonagall była jeszcze bardziej wściekła niż w chwili oberwania śnieżką od Blacka. – Odnośnie obowiązków, które na was spadną, kiedy powitamy naszych gości – wyjaśniła, mimo wszystko, przez zaciśnięte zęby i ruszyła z powrotem do zamku.
- Stary, chyba sobie nagrabiłeś – zauważył Rogacz, ale Lupin tylko wzruszył ramionami.
- Ta kobieta doprowadza mnie ostatnio do szału. Po co kolejne spotkanie? Ostatnio gadała trzy godziny.
- Świetnie – burknęłam. – Może od razu przekaże nam funkcję dyrektora?
- Evans, czy ja dobrze słyszę? Czy ty też narzekasz na swoją funkcję? Co się z wami dzieje? – wtrącił Łapa.
- Zamknij się, Black – rzekła Ann.
- Sama się zamknij, Vick. Przez ciebie prawie dostałem szlaban.
- Dobrze ci tak. Należał ci się. – Ann pokazała mu język. – I tak przegraliście.
- Chyba wy przegrałyście.
- Cisza! – zarządziła Dorcas. – My miałyśmy lepszą taktykę obronną i atak, więc wygrałyśmy i nie ma dyskusji.
- Chciałybyście – wtrącił James.
- To może remis? – zaproponował Remus.
- Nie!
            Ann, Dor i Syriusz znowu zaczęli obrzucać się śniegiem, nie marnując nawet czasu na formowanie go w kulki.
- To wy walczcie dalej o nasz honor i zdecydujemy potem, kto wygrał, bo my musimy iść. McGonagall i tak jest już wściekła – zauważył.
- Fakt – przyznałam. – Lepiej już chodźmy – rzekłam i pociągnęłam Lunatyka za sobą.
- Odprowadzę was – zaoferował się James, a ja wywróciłam oczami, na co Lupin tylko uśmiechnął się do mnie.
- Nie pozabijają się? – spytałam jeszcze, zerkając na pozostałą trójkę.
- To się okaże.