Kochani!
Tym razem udało mi się wyrobić na czas.Mam nadzieję, że ten rozdział będzie chociaż odrobinę lepszy niż ostatni :)
Luthien
***
Lily Evans
McGonagall, kolejny raz, dała nam długie, na kilkanaście stóp, wskazówki, co do działania podczas pierwszego grudnia. Zakwaterowanie gości w naszych domach, rozdanie planów zajęć, zapoznanie z zasadami… Przepisy mnożyły się z każdą kolejną sztuką pergaminu, więc wicedyrektorka odesłała nas do siebie, byśmy się z tym dokładnie zapoznali. Czasami naprawdę zaczynałam nienawidzić tej kobiety.
Nie znalazłam dziewczyn w Pokoju Wspólnym. Dorcas wyszła gdzieś z Ericem, a Ann, według zeznań Kate, dostała jakiś list i skończywszy skakać z radości po łóżku, pobiegła do sowiarni. Black stał się natomiast bohaterem wszystkich Gryfonów, a właściwie to ich żeńskiej części, za sprawą opowieści, w której trafia opiekunkę domu śnieżką i unika szlabanu. Razem z Rogaczem opowiadali przebieg akcji każdemu, kto chciał słuchać, więc poszłam na górę zmienić w końcu ubrania. Szybko się z tym uporałam, a potem walnęłam się na łóżko i chciałam zabrać za wytyczne od McGonagall, ale spojrzawszy na te wszystkie papiery, odechciało mi się. Przekręciłam się na plecy i znowu zaczęłam myśleć o wczorajszym dniu, którego zdarzenia wymuszały na moich ustach uśmiech. W tym momencie nie liczyły się pierwsze lata naszej znajomości. Myślałam tylko o tym, ile jeszcze mamy czasu na to, by wspólnie przeżyć resztę naszego życia. Gdybym tylko nadal trzymała się tych starych zasad, nie miałabym tego, co teraz miałam.
Wstałam z łóżka, wyciągnęłam na środek pokoju mój kufer, w którym następnie zaczęłam szukać tego, co kiedyś spisałyśmy z dziewczynami. Tak. Kawałek pożółkłego już, po sześciu latach, pergaminu, leżał schowany w niewielkim fioletowym pudełku, razem z innymi ważnymi pamiątkami. Usiadłam na podłodze i rozwinęłam go delikatnie. Na środku, u góry strony, widniało wykaligrafowane słowo: kodeks, a pod nim dwadzieścia punktów, które razem z Ann stworzyłyśmy w pierwszej klasie. W sumie to ona wymyśliła większość. Ja tylko uparłam się, by zawrzeć w pierwszym punkcie zasadę dotyczącą Pottera, więc jej wersja brzmiała na początku nieco inaczej. Tak samo było z kodeksem Dorcas, która swoją wersję stworzyła zaraz na początku drugiej klasy, przez co nastąpiła niewielka zmiana w dziewiętnastej zasadzie. Spojrzałam znowu na trzymany przeze mnie arkusz pergaminu i powoli zaczęłam czytać zawarte w nim „święte słowa”.
KODEKS
- Nigdy w życiu nawet nie rozmawiać z tym głąbem Potterem oraz całą resztą Huncwotów.
- Nigdy w życiu nie umówimy się z żadnym z Huncwotów ani innym chłopakiem, przyjaźniącym się z nimi.
- Zawsze mówimy sobie prawdę.
- Zawsze bronimy siebie nawzajem.
- Wszystkie tajemnice zabierzemy ze sobą do grobu.
- Pocieszamy się, kiedy któraś z nas jest smutna.
- Nigdy nie obgadujemy się za plecami.
- Nigdy w życiu nie stracimy ze sobą kontaktu.
- Jeśli się kłócimy, to zawsze się godzimy.
- To, co moje, jest Twoje.
- Zawsze możemy na siebie liczyć.
- Nie ma nic, co mogłoby nas poróżnić.
- Wszystkie głupoty robimy razem.
- Żaden temat nigdy nie będzie niezręczny. Rozmawiamy o wszystkim.
- Przyjaźń to siostrzana miłość.
- Zawsze stoimy po swojej stronie. (Jednak w niektórych przypadkach krytyka jest jak najbardziej wskazana.)
- Twój wróg jest moim wrogiem.
- Nie wymieniamy się chłopakami.
- Wspólne zakupy i podwójnepotrójne randki. (Ann Vick)
- Raz w tygodniu urządzamy babski wieczór. (Ann Vick)
Lily Evans
Ann Vick
Dorcas Meadowes
Uśmiechnęłam się, widząc po tak długim czasie, te banalne zasady, które jeszcze parę lat temu uważałyśmy za święte. Obecnie, większość tych punktów, już dawno zostało złamanych i żadna z nas ich nie przestrzegała, co w sumie nie powinno się zdarzyć, a jednak zmieniłyśmy się i wiele rzeczy zapisanych w tym kodeksie, nie miało racji bytu. Przypomniałam sobie, jak Ann kłóciła się o dwa ostatnie punkty, chociaż w wieku jedenastu lat nie myślałam o żadnych randkach, a tym bardziej tych z Potterem. Zasada dziewiętnasta wypaliła się już w ciągu pierwszego roku i została ograniczona do babskich wieczorów w miarę potrzeby. Na każdym egzemplarzu podpisałyśmy się wszystkie trzy. Po prośbach Ann – czerwonym atramentem, tylko i wyłącznie dlatego, że chciała, by wyglądał jak krew.
Uśmiechnęłam się ponownie do siebie, wracając wzrokiem do dwóch pierwszych punktów. Powinnam dziękować sobie, czy chłopakom?
- Większość z tego już dawno jest nieaktualna. – Odwróciłam się w stronę właścicielki głosu.
- Nie słyszałam, jak wchodziłaś – przyznałam, a Dorcas usiadła koło mnie, zaglądając mi przez ramię. – Wspominam czasy, kiedy moim najgorszym zmartwieniem był dokuczający mi i latający za mną Potter – wyjaśniłam.
- Wiele się przez te lata zmieniło – zauważyła.
- To fakt – przyznałam. – Szczególnie to, co miało być pewnikiem do końca życia.
- Mówisz o Jamesie? – Skinęłam głową.
- Zwłaszcza o nim.
- Ty już lepiej niczego nie analizuj, Lilka. Stało się to, co się miało stać i każdy powie ci to samo. I chociaż nie ja jestem na twoim miejscu, cieszę się z tego.
- Niczego już nie roztrząsam. Zostawiam to, co było za sobą i cieszę się tym, co mam. Tak naprawdę trwa wojna, Dor i mimo wszystko niczego nie chcę planować, bo jeśli do czegoś się przywiążę, będzie większy ból, kiedy to stracę.
- Co ty chcesz tracić? W zamku nic ci nie grozi.
- Nie zostaniemy tu na zawsze. Właściwie zostało nam siedem miesięcy. Nie przewidzisz tego, co będzie potem.
- Na razie jest dobrze. Idąc twoim tokiem rozumowania, po co dalej drążyć temat?
- Sama nie wiem.
- Więc skupmy się na tym, co teraz jest ważne: egzaminy, nowe znajomości, ciężkie obowiązki prefekta…
- Wredna jesteś – stwierdziłam. – Chcesz to wszystko przeczytać za mnie? – rzuciłam w nią papierami, które dzisiaj dostałam.
- Hmm… Myślę, że mam co robić – pokazałam jej język, po czym westchnęłam i powoli zwinęłam pergaminy w rulon.
- A propos roztrząsania, analizowania i wyjaśniania… Została mi jeszcze jedna rozmowa – rzekłam i skrzywiłam się nieznacznie.
- Z kim? – spytała z zaciekawieniem.
- Z Kevinem. Pokłóciłam się z nim w moje imieniny i od tej pory się do mnie nie odzywa, a ja, użalając się tylko nad sobą, nie wykazałam zainteresowania rozmową. Nie wiem, co mogłabym mu teraz powiedzieć.
- Przede wszystkim przeprosić – stwierdziła.
- Nie lubi Jamesa – zauważyłam.
- Możliwe. Nie zmienia to jednak faktu, że nie ma w tej sprawie nic do gadania. Po drugie, z tego co mówiłaś, sam starał się przekonać cię do niego. Myślę, że nie wpłynie to na waszą przyjaźń. Będzie gorzej, jeśli przez to głupie zachowanie całkiem ją zaprzepaścisz.
- To też fakt – przyznałam. – Ile czasu musi minąć, byśmy docenili to, co kiedyś mieliśmy na wyciągnięcie ręki? – spytałam sama siebie. Ona jednak odpowiedziała.
- Zdecydowanie za dużo – stwierdziła ze śmiechem. Chciała coś jeszcze dodać, ale zamiast tego zmrużyła tylko oczy, wpatrując się w okno. Ja również podążyłam za jej wzrokiem, rejestrując za szybą jakiś punkt, powiększający się z każdą chwilą, który w końcu przeobraził się w małą, brązową sówkę.
- Spodziewasz się listu?
- Nie – odparła, więc wstałam i podeszłam do okna.
Kiedy je otworzyłam, do środka wleciało chłodne powietrze. Sowa weszła na wewnętrzny parapet, wrzucając trochę śniegu. Podniosła nóżkę, a kiedy odczepiłam od niej list, otrząsnęła się i wyleciała, znikając szybko na ciemniejącym już powoli niebie.
Spojrzałam na kopertę i zauważyłam na niej znajome pismo. Dorcas rzuciła mi zaciekawione spojrzenie.
- To od mamy – wyjaśniłam, rozrywając kopertę i wyjmując z niej kartkę papieru. List nie był zbyt długi, aczkolwiek wyłapane na szybko słowa, wystarczyły, by coś ścisnęło mi się w żołądku. Ogarnęły mnie bardzo mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy chcę poznać całą treść.
- Coś nie tak?
- Nie wiem. Po prostu… Nie wiem, czy chcę to czytać. – Imię mojej siostry wywoływało we mnie coś, czego nie potrafiłam zdefiniować. Z jednej strony bardzo chciałam, by wszystko było jak dawniej, z drugiej, już teraz wiedziałam, że jest to niemożliwe.
Kochana Córeczko!
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku, że dogadałaś się z Jamesem i Seanem, bo miałam wrażenie, że niezbyt wiedziałaś, co masz robić. Żałuję, że nie mogłam pomóc Ci bardziej niż to, co napisałam w ostatnim liście. W takich chwilach jeszcze mocniej odczuwam Twoją nieobecność i czas, który mija, a mnie nie ma blisko Ciebie. Rzadko piszesz, ale rozumiem – egzaminy i inne obowiązki.
Ostatnio napisałaś, że odezwiesz się, kiedy już wszystko sobie uporządkujesz i chciałam poczekać na list od Ciebie, ale muszę przekazać Ci radosną nowinę. Nie mogłam się powstrzymać. Pamiętasz oczywiście chłopaka Petunii, Vernona Dursley’a? W zeszłym tygodniu oświadczył się jej, a ona przyjęła jego oświadczyny. Ojciec na początku nie chciał się na nie zgodzić, twierdząc, że Tunia jest jeszcze za młoda. Było trochę płaczu, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Tak więc Twoja siostra wychodzi za mąż. Petunia jest taka szczęśliwa i podekscytowana. Ślub ma się odbyć tuż przed świętami wielkanocnymi, żeby cała rodzina mogła się zjechać. Mamy tak niewiele czasu, ale ani Tunia, ani Vernon nie chcieli długo czekać. Oni się naprawdę kochają. To porządny chłopak, jego ojciec, jak wiesz, ma dobrze prosperującą firmę, Petunii niczego nie zabraknie. Nie mogę pogodzić się z faktem, że i ona już niedługo wyprowadzi się z domu i zostaniemy sami z ojcem, ale ważne, że będzie szczęśliwa. Wspólnie z rodzicami Vernona uzgodniliśmy, że wesele odbędzie się u nas w domu, mamy duży ogród, wszyscy powinni się zmieścić, a oni zapłacą połowę. Myślę, że to bardzo dobre wyjście. Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie pięknie.
Skarbie, wiem, że nie dogadujecie się z Petunią, ale to Twoja siostra, więc proszę Cię, żebyś spróbowała cieszyć się jej szczęściem i bez żadnych awantur uczestniczyła w uroczystości. Daj mi tylko znać, czy weźmiesz kogoś ze sobą, żebyśmy mogli ustalić liczbę gości. Kiedy zabraknie mnie i taty, zostaniecie tylko we dwie.
List był dłuższy, ale skończywszy czytać pierwszą część, zamyśliłam się. Z jednej strony Petunia faktycznie była moją siostrą i mimo wszystkich krzywd, jakie doświadczyłam z jej strony, chciałam, by była szczęśliwa, z drugiej targnął mną gniew. Moja mama jawnie oskarżała mnie o awantury, które odbywały się, kiedy we dwie przebywałyśmy w jednym pomieszczeniu. Dlaczego to zawsze ja miałam uważać na to, co mówię? To nie była tylko i wyłącznie moja wina i nie ukrywam, że zrobiło mi się trochę przykro. Uważałam, że moja siostra byłaby szczęśliwa, gdybym nie pojawiła się na jej weselu, aczkolwiek zgodnie z prośbą mamy, miałam zamiar w nim uczestniczyć, ciągnąc ze sobą Jamesa. Inaczej chyba nie byłabym w stanie tego przetrwać.
- Co jest? – spytała Dor lekko zaniepokojona moim milczeniem.
- Petunia wychodzi za mąż – wyjaśniłam trochę od niechcenia. – Mama chce, żebym przyjechałam na ślub i pojadę, ale ja uważam, że moja siostra wolałaby mnie na nim nie widzieć – dodałam. – Szczególnie z Jamesem, którego mam zamiar wziąć ze sobą. Jego jednego kiedyś widziała i może jakoś ścierpi. – Lata temu była moją najlepszą przyjaciółką i chociaż teraz nie łączyło nas już nic poza więzami krwi, chciałam zobaczyć ją w białej sukni. Chciałam, żeby była szczęśliwa, bo dobrze jej życzyłam, chociaż wiedziałam, że nie żywi do mnie nawet najmniejszej skrywanej sympatii.
- Jak się z tym czujesz? – Wzruszyłam ramionami. Miałam świadomość tego, że o ile ja, niechciana, pojawię się na jej weselu, ona na moim nie zagości. Nie wiem, co bardziej mnie bolało.
- Jeśli kocha tego Vernona to chcę, żeby była szczęśliwa. Podobno tata nie chciał się zgodzić na ten ślub, bo jest za młoda.
- Ale się zgodził.
- Pewnie mama go przekonała. Dursley’owie są bogaci, mają własną firmę, więc nie będzie jej niczego brakowało. Ona pewnie życzyłaby mi tego samego – powiedziałam, sama w to nie wierząc. – Nie przepadamy za sobą, ale jesteśmy siostrami – dodałam i zamilkłam. Dor nie drążyła dalej tematu, bo wiedziała, że nie lubię rozmawiać o Petunii. I tak za dużo jej powiedziałam.
- Napisała coś jeszcze? – spytała więc tylko.
- Tak, chwila – odparłam i wróciłam do listu w momencie, w którym rozległo się pukanie do drzwi.
Spojrzałyśmy na siebie, bo nie znałyśmy nikogo, kto przyszedłby do nas z jakimś interesem i pukał do drzwi. Dorcas już chciała wstać z podłogi, ale machnęłam ręką i sama poszłam otworzyć.
- James? Co ty tu robisz? – spytałam zdezorientowana.
- Przy… – zaczął, ale przerwała mu moja przyjaciółka, która teraz stanęła za moimi plecami.
- Potter, od kiedy to pukasz do drzwi naszej sypialni?
- Od kiedy… – zastanowił się chwilę. – Wszedłem tu wczoraj bez pukania i zastałem jedną z was w samym szlafroku – odparł, wymyślając to w ostatniej chwili, na co spiorunowałam go wzrokiem. Dor z kolei spojrzała na niego sceptycznie, zakładając ramiona na piersi.
- Ruszyło cię sumienie? – spytała z ironią.
- Mnie nie – uśmiechnął się do mnie znacząco, – ale Łapę tak – dodał.
- Blacka? – prychnęła. – A to niby z jakiej okazji?
- No przecież mówię – odparł, ignorując jej drugie pytanie.
- I nie może przyjść sam, tylko wysyła ciebie?
- W sumie to ja chciałem tu przyjść, a on przy okazji…
- Dobra, nieważne.
- Ogólnie to chce z tobą pogadać – oznajmił. – Chodzi o Erica.
- Erica? – Dorcas trochę się wystraszyła. – Co on znowu zrobił?
- Nic. Wy zawsze zakładacie najgorsze.
- Znam go – odparła Meadowes. – I wiem, że nie lubi mojego chłopaka.
- Ale…
- W porządku, zejdę do niego – rzuciła szybko i już jej nie było.
- Ona naprawdę go kocha – stwierdziłam. – Jeśli Syriusz coś mu zrobił…
- Nic mu nie zrobił – uspokoił mnie. – Podobno wczoraj dostał ochrzan od Ann i Remusa za czepianie się go czy coś i chce ją przeprosić.
- Aha – nie wiedziałam, co mogłabym więcej dodać. Zastanawiałam się, jak Black to wszystko przetrawi.
- Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?
- Wiesz, że Dorcas zaraz wróci?
- Oj, Evans, Evans. Chcę tylko z tobą posiedzieć – zaśmiał się.
- To dobrze, bo muszę przeczytać do końca list od mamy – odparłam złośliwie, a potem go wpuściłam.
Usiadłam ponownie na podłodze, opierając się plecami o łóżko, więc zrobił to samo, splatając swoje palce prawej dłoni z moimi.
- Daj mi chwilę – poprosiłam, a on skinął głową i zaczął mi się przyglądać, na co uśmiechnęłam się lekko do siebie.
Znowu rozłożyłam list i przeszłam do kolejnego akapitu, w którym zainteresowało mnie bardzo znajome nazwisko. Nazwisko, którego nigdy nie chciałam widzieć obok swojego.
Wiesz, Kochanie, kogo ostatnio spotkaliśmy w londyńskim parku? Rodziców Jamesa. I tak chcieliśmy się zobaczyć, ale oni ciągle mają w tym swoim ministerstwie tyle pracy, że nie było czasu. Aż tu nagle taka niespodzianka. Umówiliśmy się na kolację i bardzo miło spędziliśmy wieczór. Opowiedzieli nam ze szczegółami o ich wakacjach w Paryżu, aż żałowaliśmy, że jednak nie pojechaliśmy z nimi. Na pewno dobrze byś się bawiła, a nie tylko siedziała w domu, no, ale było, minęło. Nie chciałaś jechać z powodu Jamesa i uszanowaliśmy Twoją decyzję. Co więcej, sami i tak nie dostalibyśmy zapewne urlopu w tym samym czasie. Może uda się wyjechać wspólnie w przyszłym roku. No cóż, zobaczymy jak to wyjdzie.
Podobno mają teraz dużo pracy, ale udało im się wygospodarować jeszcze chwilę i w następny weekend znowu umówiliśmy się na obiad. Zaprosiliśmy ich również na ślub Petunii, ale odniosłam wrażenie, że nie chcą się narzucać. Poza tym ciężko planować im coś z wyprzedzeniem. Zobaczymy, jak to wyjdzie, kiedy nadejdzie czas. Tunia nie skakała z radości, ale jakoś tak wydawało mi się, że to dobry pomysł. Co o tym sądzisz? Myślisz, że źle zrobiłam?
Kochanie, mam nadzieję, że wszystko sobie poukładałaś i następny Twój list będzie pełen optymizmu. Naprawdę się o Ciebie martwię i bardzo chciałabym Ci pomóc, chociaż na odległość niewiele mogę zrobić. Daj znać, jak się czujesz i co się tam w tej Twojej szkole dzieje. Głowa do góry. Zawsze ze wszystkim sobie radzisz. Tak, jak Twój ojciec. Mimo wszystko, chcę usłyszeć, że nie muszę się martwić, chociaż i tak wiesz, że będę. Jak nie o jedno, to o drugie. Tak już jest. Przekonasz się, jak sama zostaniesz matką.
Dbaj o siebie, pozdrów przyjaciół, porozmawiaj z Jamesem i Seanem na spokojnie. Wszystko wyjaśnij. Na pewno zrozumieją, a jeśli nie, przynajmniej będziesz szczera. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Bardzo Cię z tatą kochamy i równie mocno tęsknimy.
Mama
Siedziałam chwilę bez słowa, nadal gapiąc się w list, który trzymałam w dłoni. Nie wiem po co, mama pisała mi o spotkaniu z Potterami. Wiele razy jedli razem kolację i nie musiała zdawać mi z nich relacji. Być może przesadzałam. Być może próbowałam doszukać się w tym liście czegoś, czego wcale w nim nie było. Nie mniej jednak ogarnęły mnie w końcu pewne obawy. Rodzice Jamesa mieli ostatnio sporo pracy, szczególnie jego ojciec. Dziwne więc wydawało mi się to, że od tak, spacerowali sobie po Londynie.
- Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś – rzekł w pewnej chwili Rogacz, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Co zrobiłam? – spytałam, odwracając się do niego.
- Napisałaś w pierwszym punkcie, że nie chcesz ze mną rozmawiać i nazwałaś głąbem – odparł lekko obrażony, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie, zauważywszy, że trzyma w dłoni mój kodeks, który zostawiłam wcześniej na podłodze. – A w drugim uznałaś, że nigdy się ze mną nie umówisz – dodał z wyrzutem.
- No cóż… W pierwszej klasie, delikatnie rzecz ujmując, nienawidziłam cię – stwierdziłam. – Później zresztą też – kontynuowałam z namysłem.
- To miało być delikatne? – spytał.
- Nie mogłam nienawidzić cię do końca życia, bo byłoby to niesprawiedliwe z mojej strony, ale irytowałeś mnie tak bardzo, latając za mną, że postanowiłam dać ci w końcu szansę. Liczyłam na to, że dzięki temu może się uspokoisz i powiedzmy, że chwilowo to zrobiłeś. Cudowna znajomość naszych rodziców, powstała z twojej winy, również mi nie pomogła.
- Żałujesz, że dałaś mi szansę? – spytał, nie patrząc na mnie.
- Nie – odparłam. – Teraz już nie. Gdybym tego nie zrobiła, zapewne nigdy w życiu bym się w tobie nie zakochała, ale zapewniam cię, że wtedy nie miałam tego w planach.
- Czyli teraz mnie lubisz? – spytał, uśmiechając się i wbijając we mnie wzrok.
- A jak myślisz? – odparłam.
- No nie wiem – zamyślił się. – Musisz mnie jakoś przekonać – rzekł i zbliżył się do mnie, ale odsunęłam się.
- Najpierw ty mi powiesz, czy wiesz coś na temat spotkania naszych rodziców – szybko i skutecznie zmieniłam temat.
- Co masz na myśli?
- Szef aurorów oraz jego żona nie chodzą sobie po londyńskim parku dla przyjemności. Bynajmniej nie teraz – stwierdziłam, ale on się nie odezwał. – James, czy dzieje się coś więcej, niż mówisz? – spytałam z obawą. Bałam się, że coś może zagrażać moim rodzicom.
- Nie, Lily.
- Więc dlaczego tam byli? – drążyłam temat.
- Bo ich o to poprosiłem – odparł.
- Poprosiłeś ich? – Rogacz westchnął i spojrzał na mnie.
- Kocham cię i nie chcę, żeby coś ci się stało. Twojej rodzinie również, dlatego poprosiłem rodziców, by w wolnej chwili patrolowali okolice twojego domu. Zawsze kręci się tam któryś z aurorów – wyjaśnił.
- Doceniam to, ale oni mają tyle pracy, James. Moi rodzice są na bieżąco. Mówię im o wszystkim…
- Wiem, ale matka i ojciec wiedzą, ile dla mnie znaczysz. Znają ryzyko, wiedzą, że mugole są narażeni na ataki Śmierciożerców na równi z czarodziejami, dlatego nimi też się zajmują, a że z twoimi rodzicami przyjaźnią się od dawna, chociaż usilnie chciałaś zniszczyć tę relację, to czasami przypadkowo wpadną na siebie i pogadają przy kawie. Nie mówiłem ci o tym, bo wiedziałem, że właśnie tak zareagujesz. Wybacz.
- Dziękuję, James – powiedziałam po chwili milczenia.
- Zawsze będę stał za tobą murem, Lily – odparł i przytulił mnie mocno.
- Pamiętasz ich pierwsze spotkanie? – spytałam.
- Bardzo dobrze – stwierdził i oboje zaśmialiśmy się, wspominając dawne czasy.
Pierwszy raz nasi rodzice spotkali się w czerwcu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku na peronie, kiedy wracaliśmy do domu na wakacje po męczącej trzeciej klasie, w której to dobrałam sobie wszystkie możliwe przedmioty. To w niej Rogacz zaczął zwracać na mnie większą uwagę, pomijając fakt, że już od pierwszej klasy strasznie mi dokuczał. Jak się potem dowiedziałam, chciał się do mnie zbliżyć dlatego, że znałam tajemnicę Remusa dłużej niż on. Stwierdził, że jestem inteligentna i sprytna, więc warto będzie mieć mnie w drużynie. No cóż… Nie docenił mojej drobnej osoby. Byłam do niego uprzedzona od samego początku, a wtedy musiałam go znosić jeszcze częściej. Potrafiłam się z nim jednak kłócić.
~ * ~
Pożegnawszy się z dziewczynami, szczęśliwa ruszyłam w stronę rodziców. Miałam przed sobą cudowne dwa miesiące bez mojego największego wroga. Mogłam codziennie spotykać się z Severusem, spać do południa, jeść lody i zwyczajnie bawić się, nie myśląc o sprawdzianach i użeraniu się z jednym z Huncwotów.
- Evans, spotkamy się w podczas wakacji? – spytał James ze swoim irytującym uśmiechem. Próbowałam go zignorować i zostawić go na całe dwa miesiące, ale zatrzymał mnie. Moja cierpliwość powoli obniżała się do zera.
- Potter, posłuchaj mnie, bo nie będę powtarzać drugi raz. Od pierwszej klasy tylko mi dokuczasz, teraz, z niewiadomych mi powodów, zacząłeś także latać z pytaniem, czy się z tobą umówię… Wbij sobie to tego pustego łba, że cię nienawidzę i nigdy się z tobą nie umówię! – wrzasnęłam tak głośno, że kilka osób odwróciło się w moją stronę. – Odwal się ode mnie raz na zawsze i nie pokazuj mi się na oczy.
Potter milczał chwilę, wpatrując się we mnie z rozbawieniem, ale także swego rodzaju determinacją, co doprowadzało mnie wręcz do szału. W końcu się odezwał.
- Lilka, wiesz co? Jesteś urocza, jak się złościsz – uśmiechnął się szeroko i w tym samym momencie moja prawa dłoń znalazła się na jego policzku. Poczułam ból, ale zacisnęłam zęby i posłałam Jamesowi najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było mnie w tamtym momencie stać.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj, Potter – wycedziłam.
- Więc się ze mną umów – odparł, próbując nie zwracać uwagi na czerwony ślad po mojej dłoni.
- Nigdy w życiu – rzuciłam wściekła i chciałam uderzyć go jeszcze raz, ale powstrzymał mnie karcący wrzask mojej mamy.
~ * ~
Wtedy na peronie znowu mnie zdenerwował. Nie pomagało tłumaczenie ani wrzaski. Uparł się na coś i nie miał zamiaru z tego zrezygnować. Moja mama w końcu zareagowała. Rodzice odciągnęli nas od siebie, zaczęli nas strofować, a potem przepraszać siebie nawzajem za nasze zachowanie, chociaż pamiętam, że tata się wtedy nie odzywał, tylko puścił do mnie oko. W głębi duszy był dumny z faktu, że jego córka nie daje sobą pomiatać, ale nie chciał wcinać się w konfrontację mamy.
Rogacza oczywiście nie ruszyło moje zachowanie, więc byłam jeszcze bardziej wściekła. Moja mama i pani Potter zaczęły rozmawiać o mnie i Jamesie, wymieniając nasze wady, a potem zalety, aż ta pierwsza wpadła na genialny pomysł zaproszenia ich na kawę. Usłyszawszy to, zaczęłam się buntować, ale oczywiście mnie nie posłuchała, więc zła na cały świat, nie odezwałam się wtedy do niej przez calutki następny dzień.
Wymieniwszy się adresami oraz umówiwszy datę spotkania, nasi ojcowie uścisnęli sobie dłonie i każdy poszedł w swoją stronę. Wtedy też usłyszałam zdanie, które teraz wywoływało na mojej twarzy uśmiech. Kiedy James szedł z rodzicami w przeciwnym kierunku peronu, powiedział coś, co utkwiło mi w pamięci. „Mamo, tato, jeszcze zobaczycie, że zostanie moją żoną”. Nie muszę chyba dodawać, że słysząc coś takiego z ust mojego największego wroga, miałam ochotę zawrócić i uśmiercić go na miejscu. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
Potterowie odwiedzili nas w pierwszym tygodniu tamtych wakacji, a potem jeszcze wiele razy i kiedy James skakał z radości, ja próbowałam być miła i powstrzymywałam się od rzucenia w niego jakiegoś zaklęcia. Nie dość, że musiałam go znosić w Hogwarcie, to jeszcze widywać w wakacje. Nasi ojcowie zawsze zostawali spychani na dalszy tor podczas rozmów, zdominowani przez swoje żony, więc sami również się dogadali. Mój tata uwielbiał opowieści o Quidditchu oraz był pełen podziwu dla pana Pottera, który grał w lidze angielskiej. Z kolei ojciec Jamesa pewnego razu zafascynował się najzwyczajniejszą czynnością, jaką było łowienie ryb. Tak więc z czasem straciłam także wsparcie taty.
Nasze mamy natomiast rozmawiały o wszystkim. Przepisach, ubraniach, muzyce, domowych sztuczkach i bardzo mi się to wtedy nie podobało, bo często dochodziły także do tematu dzieci, biorąc naszą dwójkę na celownik, uśmiechając się tylko pobłażliwie, widząc kolejne szczeniackie zaloty Jamesa i moje nieskuteczne odmowy i niemiłe odpowiedzi. Ciągłe kłótnie i skakanie sobie do gardeł, uznawały za przejaw sympatii i chociaż nie raz żaliłam się mamie w sprawie Rogacza, ta pocieszając mnie, była przekonana, że zdecydowanie ciągnie nas do siebie. Zaskakująca jest matczyna intuicja. Skąd już wtedy wiedziała, że nienawidząc Jamesa, zakocham się w nim? Wiedziała, a jednak nigdy nic nie mówiła, chociaż byłam pewna, że tak właśnie myśli.
Skazana na Pottera, z czasem nauczyłam się go ignorować, a i on trochę wydoroślał, więc mając nadzieję na to, że zmądrzał i odpuści, kiedy ja to zrobię, zdecydowałam się dać mu szansę. Zaskakujące było to, co stało się w szóstej klasie. James był naprawdę względnie normalny. Uspokoił się, wydaje mi się, że w konsekwencji tego, co powiedział Severus, a ja czując, że nie muszę się już tak pilnować, za bardzo odpuściłam. Zdołał przebić się przez resztki mojej obrony, a ja się przestraszyłam. Jego rodzice zapraszali nas w tym roku do Paryża, ale uparłam się, by nigdzie z nimi nie jechać. Nie dlatego, że nie chciałam. Powołałam się na naukę i decydujące o moim życiu egzaminy. Zresztą rodzice również pracowali. W ten sposób pierwszy raz od trzech lat wakacje spędziłam bez towarzystwa Jamesa i… Tęskniłam. Gdzieś w podświadomości przeczuwałam, co się szykuje, ale bałam się do tego przyznać. Robiłam od września wszystko, byleby tylko znienawidzić go znowu, żeby on znienawidził mnie i nie byłam na tyle silna, by żyć na przekór własnym uczuciom.
Nasza znajomość rozwijała się wbrew mojej woli i nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może doprowadzić do czegoś innego niż zabójstwo Rogacza z mojej ręki, a jednak siedział tu teraz ze mną.
- O czym myślisz? – spytał, wyrywając mnie w końcu ze wspomnień.
- O tym spotkaniu na dworcu, naszej znajomości, która bądź co bądź od początku była skazana na klęskę. To, co teraz tu z tobą robię jest irracjonalne – stwierdziłam. – Wiesz, że wtedy po prostu nienawidziłam cię za tę kłótnię na peronie? Gdyby nie ty, nasi rodzice by się nie poznali, a ja nie musiałabym cię znosić jeszcze w wakacje. Bardzo długo byłam z tego powodu zła.
- Dało się to odczuć – zażartował, a ja uderzyłam go w ramię.
- Mówię serio.
- Ja też – wywróciłam oczami.
- Pamiętasz, co wtedy powiedziałeś? – spytałam.
- Że kiedyś będziesz moją żoną – odparł. – Nie wiem, czy cię to ucieszy, ale bądź co bądź, potrafię dotrzymywać obietnic – stwierdził i pocałował mnie w głowę, przytulając mocno do siebie.