Lily Evans
Szłam dalej sama. Przez naszą rozmowę zostałam trochę w tyle, więc przyspieszyłam nieco. Byłam zła, bo rozumiałam Seana i chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale nie w takiej atmosferze. Trochę szacunku mu się należało, ale on się wkurzył i w sumie nie powinnam go za to winić. Co więcej, zapewne wiedział, co będzie zawierała nasza wieczorna rozmowa, której teraz bałam się jak cholera. Nie oczekiwałam, że zrozumie. Zdziwiłabym się, gdyby tak się stało, ale chciałam być w końcu wobec niego fair, chciałam, żeby mógł ułożyć sobie życie z kimś innym. Łączył nas tylko bożonarodzeniowy bal, którego kwestię też będę musiała potem poruszyć, gdyż nie przewidywałam happy endu tej rozmowy.
Kiedy nad tym rozmyślałam, minęła mnie Alice. W pierwszej chwili chyba mnie nie zauważyła, jednak zaraz zawróciła. Zignorowałam ją, ale ona nie dała za wygraną.
- Czego chcesz? – spytałam w końcu.
- Porozmawiać.
- Nie mamy o czym rozmawiać – stwierdziłam.
- Chciałam cię przeprosić – powiedziała, a ja w końcu stanęłam.
- Dobra... W takim razie słucham. – Alice westchnęła i kontynuowała.
- Obie wiemy, jaka jest między nami sytuacja. Odbiłam ci chłopaka, którego zaraz rzuciłam, bo James nie chciał zwrócić na mnie uwagi. Wiem, że mnie nie znosisz i masz do tego pełne prawo, bo zachowałam się okropnie, ale ja myślałam, że go kocham, a on latał tylko za tobą. To naprawdę wkurzało.
- I niby po co mi to mówisz? – spytałam. Co mnie to właściwie obchodziło?
- Ponieważ chciałam cię za to przeprosić. Wiem, że traktujesz mnie jak potencjalnego wroga, ale ja naprawdę nie mam złych zamiarów. Kiedy James zapraszał mnie na bal, powiedział, że chce tym zwrócić na siebie twoją uwagę. Tak, pojmuję, że teoretycznie można uznać, że mnie wykorzystał, że to było chamskie w stosunku do ciebie, ale on cię naprawdę kocha i nie wie już, co jeszcze może zrobić, by zdobyć twoje serce. Było mi go żal, więc zgodziłam się pomóc. Nie o wszystkim mówił chłopakom, wiele razy opowiadał mi o tobie, a ja słuchałam. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, zaprzyjaźniliśmy się i naprawdę niczego od niego nie oczekuję, a ten pocałunek… To była tylko i wyłącznie moja wina.
- Na jakiej podstawie mam ci uwierzyć?
- Ogólnie nie masz do tego żadnych podstaw. Jedynie moje słowa, ewentualnie słowa Jamesa, którym pewnie bardziej ufasz. Jedyne co mam do powiedzenia to: kocham kogoś innego – odparła. – Chłopaka, który o tym nie wie, bo ma inną dziewczynę – wyjaśniła i spojrzała na mnie uważnie ze smutkiem i skruchą malującymi się na jej twarzy. Wyglądała na niezbyt szczęśliwą. Zrobiło mi się jej trochę żal.
- W takim razie naprawdę ci współczuję – rzekłam.
- Lily, daj mu szansę. On świata poza tobą nie widzi. Kocha cię, ale nie jest pewny, co ty do niego czujesz. Ranisz go tą obojętnością. Zgodzi się na wszystko, co będziesz chciała, żebyś tylko była przy nim. James to świetny chłopak – rzekła z lekkim uśmiechem.
- Wiem o tym – odparłam. – Wiele dla mnie znaczy i mam zamiar mu o tym powiedzieć.
- Przy okazji może przestań okłamywać również Whitby’ego – zaproponowała nieśmiało. Już chciałam coś na to odpowiedzieć, że nie powinna wtrącać się w nieswoje sprawy, ale ona mnie ubiegła. – Wybacz, nie powinnam tego mówić, ale… To mój przyjaciel i nie chcę, by cierpiał ponad to, co i tak go nie ominie. Wracam do zamku, a wy nacieszcie się swoim towarzystwem – dodała i podążyła w tę samą stronę, co kilka minut temu Sean.
Stałam chwilę zdezorientowana tą rozmową i zastanawiałam się nad tym, co mi powiedziała.
- Alice! – zawołałam jeszcze za nią.
- Tak? – odwróciła się, a ja podeszłam do niej.
- Jakie korzyści masz z tego, że zgodziłaś się iść z Rogaczem na bal?
- Takie, które nie mają już dla ciebie znaczenia. Kibicuję wam, Evans, więc jeśli stanie się coś, dzięki czemu jednak będziesz wolała iść na ten bal z Jamesem, bez żalu ci go oddam – odparła i znowu podjęła wędrówkę.
- Alice! – znowu ją zawołałam, a ona odwróciła się do mnie.
- Hmm?
- Czy tym chłopakiem jest…? – zaczęłam, ale rozmyśliłam się w ostatniej chwili. – Już nic – dodałam szybko. – Przeprosiny przyjęte – powiedziałam jeszcze i wyciągnęłam w jej kierunku rękę, którą uścisnęła.
- Nie oszukuj się.
- Nie mam takiego zamiaru – odparłam.
~ * ~
Kiedy i Alice zniknęła z mojego pola widzenia, podjęłam dalszą wędrówkę. Wszyscy siedzieli już pewnie przy piwie, a ja nawet nie dotarłam jeszcze do Hogsmeade. Wciąż byłam na ścieżce łączącej zamek z wioską. Nie uszłam jednak daleko sama, bo spotkałam Jamesa stojącego na uboczu, który uśmiechnął się na mój widok.
- Co tu robisz? – spytałam. – Myślałam, że już dawno siedzicie w pubie.
- Syriusz pewnie znowu wyzywa na nas, że się spóźniamy, ale chciałem na ciebie poczekać – odparł.
- Skąd wiedziałeś, że będę sama?
- Nie wiedziałem. Wydedukowałem.
- Wydedukowałeś? – posłałam mu ironiczne spojrzenie.
- No… Alice stwierdziła, że nie będzie nam przeszkadzać, że mamy sami uporządkować swoje sprawy i chciała przy okazji powrotu do zamku wziąć ze sobą Seana.
- Aha – odparłam bez sensu. – Sam sobie poszedł – dodałam.
- Hmm… Bądź co bądź, oboje wrócili do szkoły – zauważył. – Whitby nie był pewnie zadowolony, kiedy dowiedział się, że znowu ze mną rozmawiasz, mam rację?
- Masz, ale nie będzie mi mówił, z kim mam się spotykać. Nienawidzę, jak facet mi rozkazuje.
- O tym zdążyłem się już przekonać. – Zaśmiał się, a ja westchnęłam. Złapałam go pod ramię i szliśmy chwilę w milczeniu. Alice miała rację. James był cudownym chłopakiem. Posiadał wiele wad, za które kiedyś miałam ochotę go zabić, a za które teraz go kochałam, chociaż on jeszcze tego ode mnie nie usłyszał. Byłam jednak gotowa na to wyznanie. Czekałam tylko na odpowiedni moment.
Potrafiliśmy z Rogaczem milczeć długi czas, ale teraz przerwałam ciszę.
- Nie rozumiem, dlaczego Sean nigdy nie potrafił zaakceptować tego, że jesteś dla mnie kimś ważnym. Sam wiele razy mówił mi, że mnie kocha, więc powinien szanować moje decyzje – pożaliłam się, zanim pomyślałam, co mówię. Przeklęłam się w duchu, ale on udawał, że moje słowa nic go nie obeszły.
- Bo może ty dajesz mu powody do obaw? Chociaż myślę, że to raczej jego wina. – Posłał mi swój huncwocki, pseudo poważny uśmiech i kontynuował. – Jeżeli tak, jak twierdzi, kocha cię, – ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło, – powinien robić wszystko, by cię uszczęśliwić. Z drugiej strony zawsze miał we mnie wroga, konkurował ze mną, a ty na wiele mi pozwalałaś. Może w ten sposób chciał wyrazić swoją opinię na temat naszych relacji. Słuchałaś czasami, co miał do powiedzenia? – Nie odpowiedziałam, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że nigdy nie słuchałam jego zdania, że dyrygowałam nim, jak chciałam, a on się temu poddawał. Zawsze kapitulował.
Znowu chwilę milczeliśmy.
- Ty potrafisz mnie uszczęśliwić, James – wyszeptałam. – Nawet nie wiesz, ile razy już to zrobiłeś. Chociaż oczywiście czasami doprowadzasz mnie jeszcze do szału – dodałam.
- Cieszę się – odparł.
- Z tego, że potrafisz mnie wkurzyć? – spytałam podchwytliwie, wbijając w niego rozbawione spojrzenie.
- Z tego, że potrafię cię uszczęśliwić – rzekł, zerkając na mnie.
- Wiesz, nie podziękowałam ci jeszcze za piosenkę z dedykacją. Nie miałam pojęcia, że tak dobrze śpiewasz – przyznałam.
- To była dla mnie, może nie taka przyjemność, jaka miała być, ale ostatnia deska ratunku. Mój występ raczej nie poprawił ci wtedy nastroju – zauważył.
- Nie, ale dzięki niemu zrozumiałam wiele rzeczy, o których wkrótce ci opowiem – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się.
- Jeśli tak, to chętnie posłucham – odparł, ale nie drążył dalej tematu odnośnie tego, co wtedy zrozumiałam, za co mu byłam wdzięczna. Nie sądziłam, że Potter będzie kiedyś tyle dla mnie znaczył.
~ * ~
W końcu dotarliśmy do centrum Hogsmeade i od razu skierowaliśmy kroki do Pubu Pod Trzema Miotłami, gdzie mieliśmy się spotkać. Weszliśmy do środka, śmiejąc się wesoło i rozejrzeliśmy dookoła. Przy dwóch podwójnych stolikach, stojących przy samych drzwiach, siedziało czterech mężczyzn ubranych w długie, czarne szaty. Rozglądali się uważnie po całym lokalu, analizując każdego, kto do niego wchodził, a było to nie mało osób. Rogacz stwierdził, że to aurorzy, którzy zabezpieczają wioskę przed ludźmi Voldemorta. W tłumie, który tu panował, ciężko było coś dostrzec, ale zauważyłam także Slughorna rozmawiającego z jakimś niskim, grubym i łysym czarodziejem z dużym wąsem, ubranym w zieloną szatę oraz wielu uczniów z Hogwartu. Huncwotów i dziewczyny znaleźliśmy w końcu z tyłu sali, przy dużym stole wciśniętym w róg, oddalonym od okna i osłoniętym przed niechcianymi gośćmi. Zanim do nich podeszliśmy, przepchnęliśmy się do baru, a James zamówił dwa Kremowe Piwa. Kiedy zostaliśmy obsłużeni, podążyliśmy do naszego stolika.
- A wy jak zwykle spóźnieni – stwierdził Syriusz z westchnieniem. – Już myślałem, że się zgubiliście – dodał, a my z Potterem spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
Po jednej stronie stołu, w samym rogu siedział Łapa, obok niego Remus i Ann. Po drugiej Dorcas, która przepuściła nas na wolne miejsca, gdyż ona sama zawsze musiała siedzieć z brzegu. Usiadłam naprzeciwko Blacka, który puścił do mnie oko i zerknęłam na Lunatyka, który uśmiechnął się delikatnie. Ann nie zaszczyciła mnie spojrzeniem.
- Gdzie Alice i Sean? – spytała Dorcas, kiedy rozebraliśmy się i powoli sączyliśmy nasz trunek.
Nie chciałam dzielić się ze wszystkimi moją kłótnią z Whitbym, dlatego odetchnęłam z ulgą, kiedy drugi już raz dzisiaj wyręczył mnie w odpowiedzi James.
- Postanowili, że nie będą nam przeszkadzać. Chcieli, żebyśmy spędzili ten dzień w starym, dobrym gronie.
- Co za wspaniałomyślność – rzekła Ann z przekąsem.
- Vick, co cię dzisiaj ugryzło? – spytał Syriusz. – Włosy ci się nie układają? Przytyłaś i nie weszłaś w ulubione spodnie?
- Zamknij się, Black – odparła. – Dziwne, że twoje ego mieści się w cokolwiek. Myślałam, że nie przeciągniesz bluzki przez swój napuszony, wielki łeb.
Dorcas, Rogacz i ja parsknęliśmy śmiechem, opluwając się nawzajem Kremowym Piwem.
- Dziewczyny lecą na facetów bez koszulki – stwierdził niezrażony Syriusz i pociągnął długi łyk ze swojego kufla.
- W twoim przypadku chyba te, co nie mają oczu – rzekła Dorcas.
Rozmowa toczyła się dalej swoim własnym rytmem, a ja chwilowo nie brałam w niej udziału. Cały czas czułam na sobie wzrok Rogacza i mojej blond przyjaciółki. Wiedziałam, że nie uwierzyła w początkowe tłumaczenia Pottera. Ann wpatrywała się to we mnie, to w Jamesa i trochę już mnie to irytowało. W pewnej chwili nie wytrzymałam.
- Ann, musimy porozmawiać – powiedziałam sztywno.
Wstałam, a Rogacz i Dorcas przepuścili mnie. James uśmiechnął się pokrzepiająco. Podeszłam do Ann i pociągnęłam ją za rękę, zmuszając do tego, żeby poszła za mną. Trzy Miotły były jak zwykle strasznie zatłoczone, ale znalazłam mały, wolny stolik z dala od reszty, przy którym usiadłyśmy.
- O co chodzi? – spytała.
- Wiem, że jesteś na mnie zła…
- Nie, Lily. Nie jestem na ciebie zła. Po prostu wkurza mnie twoje zachowanie, bawienie się Seanem i Jamesem. Tego pierwszego i tak nie lubię, ale to nie znaczy, że możesz sobie robić, co chcesz.
- Ann…
- Chodzi o to, że grasz nie fair. To jest to, co mnie wkurza, a jak chcę ci coś doradzić, to źle na tym wychodzę.
- Bo wpieprzasz się w sprawy, które ciebie nie dotyczą! – krzyknęłam w końcu, a dwie dziewczyny, które siedziały przy sąsiednim stoliku, spojrzały na mnie zaciekawione. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam. – Możesz mnie wysłuchać do cholery? – spytałam, a ona nieznacznie skinęła głową. – Dziękuję – powiedziałam. – Posłuchaj mnie przez chwilę. Dzisiaj rano coś sobie uzmysłowiłam. Nie będę mówić, że nie kocham Jamesa, bo obie dobrze wiemy, że jest inaczej. Nigdy na niczym nie zależało mi tak, jak na nim. Chcę z nim być, dlatego kiedy przyszedł do mnie dzisiaj i zaproponował mi zakopanie toporu wojennego, zgodziłam się, bo sama miałam zamiar to w końcu zrobić. Strasznie skomplikowałam sprawę. Nie wiem, czy rozumiesz, jak ja się teraz czuję, bo sama nie potrafię tego opisać, ale… Jestem w takiej sytuacji, że gorzej już być nie może. Rano, podczas kąpieli, podjęłam decyzję. Nie potrafię dłużej udawać, że chcę być z Seanem. Nie powinnam tydzień temu wyprowadzać go z błędu ani wściekać się na Jamesa o to, że całował się z Alice, bo miał do tego pełne prawo. Postanowiłam, że powiem im prawdę. W drodze do wioski pokłóciłam się z Whitbym i jestem przekonana, że sam domyśla się wszystkiego. Chciałam powiedzieć mu o tym rano, ale najpierw przerwali nam chłopcy z pierwszej klasy, potem ty. Teraz to ja nie chciałam rozmawiać na środku drogi, więc obiecałam, że spotkamy się wieczorem i odpowiem na wszystkie jego pytania. Wtedy też ostatecznie z nim zerwę, chociaż pewnie on pierwszy pośle mnie na drzewo. Kiedy załatwię sprawę z Seanem, porozmawiam z Jamesem i powiem mu, co czuję, bo chcę z nim w końcu być.
- A co z tym całym balem? – spytała, a ja westchnęłam. Już tyle razy nad tym myślałam i nadal nie znalazłam dobrego rozwiązania.
- Nie mam zielonego pojęcia – przyznałam. – Poruszę tę kwestię, rozmawiając z Whitbym i dam mu zdecydować. Jeśli nadal będzie chciał ze mną zatańczyć, to zatańczę, jeśli nie, to znajdzie kogoś innego i mam totalnie w głębokim poważaniu to, co powie McGonagall. Nie będę dłużej katować nie tylko siebie, ale i ich. W drodze do Hogsmeade zatrzymała mnie również Alice i powiedziała, że jeśli jednak będę chciała iść na ten bal z Jamesem, to ona mi to umożliwi, więc może pójdzie z Seanem. Naprawdę nie mam pojęcia, co się stanie, ale nie dbam o to. Są ważniejsze rzeczy.
Ann milczała dłuższą chwilę przetrawiając moje słowa, które pierwszy raz nie brzmiały jak brednie chorej psychicznie osoby.
- Wybacz, ale nie będę cię przepraszać za moje zachowanie – odezwała się w końcu.
- Wcale na to nie liczę – odparłam zgodnie z prawdą. – To ja chciałam cię przeprosić, więc przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte – uśmiechnęła się. – Wiesz, pierwszy raz od dłuższego czasu podjęłaś właściwą decyzję. Cholernie dobrą decyzję. Nie mogłaś zrobić tego wcześniej?
- Mogłam.
- Więc czemu nie zrobiłaś?
- Bo nie chciałam przyjąć do wiadomości, że kocham Jamesa, bo się bałam, bo chciałam spróbować zmienić bieg wydarzeń… Nie żałuję tego, że się w nim zakochałam. Żałuję tego, że mu o tym nie powiedziałam.
- On o tym wie – zauważyła.
- Jestem tego świadoma, ale to nie to samo. Musi usłyszeć to z moich ust.
- Więc mu to powiedz.
- Wieczorem, jak pożegnam się z Seanem. Obiecuję. – Ann patrzyła na mnie chwilę, zastanawiając się nad czymś.
- Ann, proszę cię, nie bądź już na mnie zła – poprosiłam.
- Nie jestem, Lily – odparła, po czym wstałyśmy i przytuliłyśmy się.
- Tylko nic im nie mów. Dorcas sama powiem.
- Oczywiście – uśmiechnęła się do mnie, a następnie wróciłyśmy do naszego stolika, przy którym wszyscy pili już drugą kolejkę, śmiejąc się głośno. Black pokładał się wręcz na blacie stołu.
- Co was tak śmieszy? – spytała Ann, siadając obok Remusa.
- Wspomnienie miny Filcha, kiedy zobaczył wypraną panią Norris – odparł Rogacz, na co Black i Lupin znowu parsknęli śmiechem.
- Długo wam to zajęło – stwierdził Lunatyk, zwracając się do mnie i swojej dziewczyny.
- Tak – odparła Ann. – Ale doszłyśmy do porozumienia.
- To dobrze – przytulił ją i pocałował w głowę, a do mnie uśmiechnął się z wdzięcznością, na co skinęłam głową.
Wszyscy popijali w spokoju swoje piwo, aż ciszę przerwała Dorcas.
- Lily, pokaż to cudo, które masz na ręce – powiedziała podekscytowana, wymieniając szybkie spojrzenie z Ann. Już dawno domyśliłam się, że obie moje przyjaciółki dogłębnie obejrzały prezent od Pottera, kiedy był on w rękach Vick, ale zrezygnowałam ze sprzeczki na ten temat.
Teraz wszyscy wpatrywali się we mnie, więc zdjęłam pierścionek z palca i podałam jej.
- Bardzo ładny – stwierdził Remus.
- Od Jamesa. Zaległy prezent imieninowy – wyjaśniłam, zakładając go z powrotem. Rogacz uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
- Oj, Evans, czyżbyśmy niedługo mieli mówić do ciebie „pani Potter”? – spytał Łapa z zadowoleniem.
- Zamknij się, Black – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i rzuciłam w niego podkładką do kufla, ale on zdążył zrobić unik.
- Umówiliśmy się, że na oświadczyny dostanie jeszcze ładniejszy – Rogacz dorzucił swoje trzy grosze i mrugnął do mnie.
- Potter! – krzyknęłam. – Nie wyobrażaj sobie za dużo, co?
- Kochanie… – zaczął.
- Żadne, kochanie!
- Liluś…
- Nie lilusiuj mi tu, Potter – rzekłam i odsunęłam się od niego.
- I wszystko wraca do normy – stwierdził Łapa z westchnieniem, ale i szerokim, huncwockim uśmiechem na twarzy, na co cała nasza szóstka zaśmiała się.
~ * ~
Dopiliśmy Kremowe Piwo i w końcu opuściliśmy Trzy Miotły. Udaliśmy się więc do Sklepu Zonka, który Huncwoci obowiązkowo musieli odwiedzić. U Scrivenshafta zaopatrzyliśmy się w pergaminy, pióra i jakieś nowe, zmywalne atramenty, wyprodukowane chyba po to, żeby oszukiwać nauczycieli. Razem z dziewczynami kazałyśmy pomęczyć się chłopakom w sklepie odzieżowym, gdzie Ann kupiła nową sukienkę, a następnie wraz z Remusem, przeciągnęliśmy resztę po księgarni, w której Potter kupił mi jedną z książek. Na sam koniec zrobiliśmy jeszcze sporych rozmiarów zakupy w Miodowym Królestwie.
To był jeden z najbardziej udanych dni, jakie dane mi było przeżyć w ciągu ostatnich miesięcy. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy jak za dawnych czasów, ciesząc się starym, zaufanym towarzystwem w gronie najlepszych przyjaciół. Byłam naprawdę szczęśliwa.
Wkrótce trochę się już ściemniło, więc postanowiliśmy wracać do zamku. Poza tym zbliżała się pora obiadu, a większość z nas była strasznie głodna. Mnie natomiast czekało dodatkowo spotkanie Klubu Ślimaka o osiemnastej trzydzieści. Wstąpiliśmy jeszcze do sklepu Derwisza i Bangesa i już mieliśmy wracać, kiedy zorientowałam się, że gdzieś zapodziałam swoje rękawiczki, których, po intensywnych poszukiwaniach w torebce, nie znalazłam.
- I co? – spytała Dorcas.
- Nic. Musiałam je gdzieś zostawić. Przejdę się szybko po sklepach, a wy idźcie już do zamku. Spotkamy się na obiedzie – powiedziałam do reszty.
- No nie wiem, Lily. Trochę się już ściemniło. Nie chcę, żebyś sama wracała – zaniepokoiła się Ann.
- Nic mi nie będzie – odparłam.
- Racja – poparł mnie James. – Zostanę z nią i spotkamy się w zamku. – Dziewczyny spojrzały na mnie znacząco, a ja skinęłam głową. Mogłam spędzić trochę czasu z Potterem bez żadnych insynuacji ze strony moich znajomych.
- Dobra – rzekła Ann. – Ale widzimy się za chwilę w zamku, jasne?
- Jak słońce – powiedział Rogacz z uśmiechem, a Black puścił do niego oko.
Dziewczyny i Huncwoci zostawili nas samych, a ja z Potterem skręciliśmy w lewo i udaliśmy się z powrotem do Trzech Mioteł.
~ * ~
Jak to w okresie przedzimowym dni były coraz krótsze, noce dłuższe, temperatura niższa, a warstwa śniegu coraz wyższa. Biały puch nadal leciał z nieba, ślicznie skrząc się w świetle ulicznych lamp, kiedy szliśmy z Rogaczem w stronę pubu. Wsadziłam ręce do kieszeni, gdyż chłód dawał im się już we znaki i nie odzywaliśmy się do siebie, dopóki nie wkroczyliśmy po raz drugi do zatłoczonego pomieszczenia.
Podeszłam do baru i spytałam kelnerkę, czy nikt nie znalazł moich rękawiczek, ale ta zaprzeczyła, przepraszając, że nie może pomóc. Poszliśmy więc do stolika, przy którym wcześniej siedzieliśmy i uprzejmie spytaliśmy o to samo siedzących przy nim młodych czarodziejów, jednak oni również nic nie znaleźli.
- Będziesz musiała nosić inne – powiedział James, kiedy opuściliśmy Trzy Miotły.
- Te były jedyne, jakie ze sobą wzięłam – wyjaśniłam.
- To kupisz nowe.
- Nie, bo te bardzo lubiłam. Nie przepuszczały zimna – pożaliłam się, a Rogacz wywrócił oczami.
- Ej, widziałam to – oznajmiłam. – Nikt ci nie kazał ze mną zostawać. Dostałam te rękawiczki od babci, dlatego są dla mnie takie ważne. Jeśli nie chcesz ze mną łazić, to możesz iść, sama wrócę do zamku – dodałam i ruszyłam w stronę Miodowego Królestwa.
- Zaczekaj! – krzyknął za mną i podbiegł do mnie. – Dziewczyny mnie zabiją, jeśli zostawię cię samą.
- W takim razie chodź i nie marudź – nakazałam, a on uśmiechnął się tylko.
W Miodowym Królestwie i Sklepie Zonka również ich nie było.
- Gdzie jeszcze byliśmy?
- U Scrivenshafta – odparłam.
- Więc chodźmy.
Sklep Scrivenshafta był bardzo nastrojowy. Jasne ściany przyozdobione były haftowanymi tkaninami i oprawionymi w ramki starymi pismami. Z tyłu sklepu znajdowały się regały z pergaminami i kopertami, bliżej drzwi stały różnych kolorów i kształtów kałamarze, a pośrodku, ładnie poustawiane, wszelkiego rodzaju pióra. W sklepie było parę osób, ale my podeszliśmy do lady stojącej po prawej stronie od drzwi. Stał za nią średniego wzrostu szczupły, starszy czarodziej o siwiejących włosach, jasnych oczach i miłym uśmiechu, ubrany w brązowe spodnie i szary sweter.
- Przepraszam – odezwałam się do niego, a on podszedł bliżej lady. – Dzień dobry…
- Witam, w czym mogę służyć? – spytał uprzejmie.
- Byłam tu z przyjaciółmi jakąś godzinę temu i chciałam spytać, czy któryś z klientów nie znalazł może damskich rękawiczek. Takie brązowe z jasnym wykończeniem. Gdzieś je zostawiłam – uśmiechnęłam się niepewnie.
- Nie przypominam sobie… – odparł starszy człowiek i zamyślił się. – Ale może Steven coś wie. Proszę chwilę poczekać – wyszedł zza lady i podążył na drugą stronę sklepu. – Steven, chłopcze…
Odwróciłam się w stronę Jamesa i oparłam plecami o blat. Obserwowałam, jak właściciel sklepu rozmawia chwilę z jakimś szatynem w okularach, a potem wraca do nas.
- Steven to taki bystry i miły chłopak – powiedział, kiedy był już w zasięgu naszego słuchu. – Inteligentny, mógłby pracować w Ministerstwie, ale wybrał mój sklep – kontynuował, a Rogacz wywrócił oczami. – Ale o czym to ja…
- Pytałam, czy ktoś nie znalazł jakichś rękawiczek – przypomniałam mu.
- Ach, tak. Przepraszam. Steven mówił, że powinny gdzieś tu być – spojrzałam na niego z nadzieją, a on schylił się i szukał chwilę pod ladą. – Są! – krzyknął i podał mi. – To te? – spytał.
- Tak, te – powiedziałam, oddychając z ulgą, widząc moją zgubę. – Bardzo panu dziękuję – dodałam. – Przepraszam za kłopot.
- Żaden kłopot, młoda damo – odparł wesoło. – Żaden kłopot.
- Jeszcze raz dziękuję, życzymy miłego popołudnia – pożegnaliśmy się i wyszliśmy ze sklepu.
- Zadowolona? – spytał Rogacz, zamykając drzwi.
- Tak. Mówiłam, że je znajdziemy.
- Tylko dlatego, że jesteś uparta – stwierdził.
- Przeszkadza ci to? – zapytałam, patrząc na niego uważnie. Jego włosy jak zwykle były w nieładzie, okulary zjechały mu na czubek nosa, ale oczy błyszczały.
- Absolutnie – zaśmiał się.
- Mam nadzieję – powiedziałam i pokazałam mu język. – Dobra, to możemy wracać do zamku. Zdążymy jeszcze na obiad – dodałam i ruszyłam w odpowiednią stronę, ale Potter złapał mnie za rękę.
Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcze, wywołany jego nagłym dotykiem.
- O co chodzi? – spytałam, odwracając się do niego i patrząc w jego oczy. Kilka płatków śniegu utkwiło mu we włosach.
- Chcesz iść na ten obiad?
- Nie rozumiem.
- No, czy jesteś bardzo głodna? – spytał, strzepując z moich włosów śnieg i zakładając ich kosmyk za moje ucho. Odwróciłam wzrok, a on natychmiast zabrał rękę.
- W sumie to nie jestem – przyznałam. – Niczym się dzisiaj nie zmęczyłam, a i dwa kufle piwa wystarczająco zapełniły mi żołądek, a co?
- To chodź. Zawracamy. Zabiorę cię w bardzo przyjemne miejsce. Niedawno je otworzyli.
- Ale… – zaczęłam. – Czekają na nas. Umawialiśmy się…
- Przeżyją bez nas.
- Ann i Dor będą się martwić.
- Żadna z nich nie jest twoją matką – zauważył.
- Poza tym o osiemnastej trzydzieści mam spotkanie Klubu Ślimaka.
- Zdążysz. Masz jeszcze jakieś trzy godziny – odpowiedział.
Spojrzałam mu ponownie w oczy i nie mogłam już dłużej odmawiać. Chciałam zostać z nim jak najdłużej, spędzić miłe chwile, porozmawiać, nie będąc pytaną i osądzaną przez nikogo, ale aspekt przyzwoitości też był ważny.
- Naprawdę będą się o nas martwić – powiedziałam jeszcze raz. – Pomyślą, że coś nam się stało.
- A co nam się może stać?
- No nie wiem, dużo osób teraz ginie, Voldemort ma swoich ludzi wszędzie – oznajmiłam.
- Masz rację, ale mówiłem ci już, że w wiosce są patrole aurorów. Nic nam nie będzie.
- Nie boję się, że coś nam się stanie, tylko, że dziewczyny będą się martwić.
James wywrócił oczami.
- Nie możesz choć raz spędzić ze mną trochę czasu? – rzekł, a ja nie odpowiedziałam. Oczywiście, że chciałam, chociaż nie było to właściwe. Potter chyba wyczytał odpowiedź z moich oczu, bo powiedział znaczące: „właśnie” i nie słuchając mnie dłużej, pociągnął za rękę.
~ * ~
Poprowadził mnie bocznymi uliczkami i dziesięć minut później przeszliśmy przez małe drzwi z ciemnego drewna, nad którymi wisiał błękity szyld ze złotym napisem Coffee Angel. Nazwa beznadziejna, ale sama kawiarnia była przytulna, z dużymi oknami od strony mało uczęszczanej uliczki, urządzona w kolorach ciemnego beżu przez czekoladowy i niebieski. W pomieszczeniu znajdowało się około piętnastu dwuosobowych stolików poustawianych tak, że każdy z nich zapewniał prywatność klientom. Przy jasnych okrągłych stolikach znajdowały się wygodne fotele w kolorze mlecznej czekolady. Nie było tu żadnego głównego źródła światła, tylko niewielkie lampki nad blatami oraz świece. Ściany pomalowane były na brudny błękit z ciemniejszymi motywami wijących się po nich łodyg kwiatów, wykończonych złotą farbą. Przy jednej z krótszych ścian ustawiony był drewniany bar, za którym stała średniego wzrostu uśmiechnięta staruszka. Włosy miała spięte w wysokiego koka, a w pasie przewiązany różowy fartuszek.
Zerknęłam na Rogacza, który rozglądał się po wnętrzu w poszukiwaniu wolnego stolika. Te przy oknie były zajęte, więc usiedliśmy pod ścianą z dala od drzwi, co było mi w sumie na rękę, bo z wejścia nie było nas widać.
Zdjęłam kurtkę, a James powiesił ją na wieszaku i usiadł naprzeciwko mnie.
- I co?
- Ładnie tu – przyznałam.
- Dzień dobry, mogę coś podać? – spytała właścicielka, podchodząc do naszego stolika.
- Dzień dobry, poprosimy dwie duże gorące czekolady z bitą śmietaną – powiedział Rogacz, czarując kelnerkę swoim huncwockim uśmiechem.
- Bardzo proszę, zaraz podam – odparła i odeszła.
Cały czas wpatrywałam się w niego uważnie, aż napotkał mój wzrok.
- O co chodzi? – zapytał.
- Mieliśmy zachowywać się normalnie – zauważyłam.
- A to nie jest normalne? – spytał z rozbawieniem. – Chyba mogę zaprosić cię na gorącą czekoladę?
- W sumie tak…
- Ale?
- Ale sądzę, że w naszej sytuacji jest to dwuznaczne.
- Co więc tu ze mną robisz? – zapytał i utkwił we mnie swoje spojrzenie.
- Lubię cię bardziej, niż to sobie planowałam – odparłam, nawet nie myśląc, co mówię, na co on uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko odwróciłam wzrok.
Niezręczną ciszę, która na chwilę zapadła, przerwała pani Foster, jak głosiła jej plakietka, przypięta na piersi, przynosząc nam zamówione napoje. Podziękowałam i wzięłam kubek w dłonie, czując, jak jego ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. Kiedy właścicielka odeszła, odezwałam się.
- James… Nie odpowiedziałeś na moje pytanie… – zauważyłam. Nie wiem, czy właściwe było, zmuszanie go do jasnej odpowiedzi na nie, ale teraz i tak było już za późno.
- Tak – przerwał mi, nim wyjaśniłam do końca, o co mi chodzi. – Wybaczam ci, Lily – dodał, widząc moją lekko zdezorientowaną minę i uśmiechnął się. Myślałam, że zapomniał o tym aspekcie naszej wcześniejszej rozmowy.
- Dziękuję – wyszeptałam więc tylko, nie bardzo wiedząc teraz, co powinnam na to odpowiedzieć.
Piliśmy chwilę w ciszy. Cały czas patrzyłam mu w oczy, zatracając się w jego ciepłym, przenikającym mnie do głębi spojrzeniu. Atmosfera robiła się coraz bardziej przytłaczająca, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć po tak długim czasie. Jak zacząć rozmawiać o uczuciach, które do tej pory usilnie spychałam w głąb mej świadomości.
- Czasami zastanawiam się, co myślisz, gdy na mnie patrzysz – odezwał się w pewnej chwili Rogacz.
- Nie wiem, czy chciałbyś wiedzieć.
- Aż tak źle?
- Niekoniecznie – odparłam i zachichotałam.
- Więc?
- Myślę o tym, co razem przeszliśmy – przyznałam.
- Czyli nie wypadam korzystnie – zauważył.
- Przeciwnie. Nie sposób zliczyć wszystkich przeżytych razem chwil. Niektóre nadal wywołują na mojej twarzy grymas, ale są też takie, które wspominam z uśmiechem na ustach i myślę, że tych jest zdecydowanie więcej. Są takie rzeczy, które najchętniej wymazałabym z pamięci, ale są również takie, których nigdy nie zapomnę. Nie chodzi o to, by dzielić je na dobre i złe, ale by w każdych znaleźć coś pozytywnego, co sprawia, że warte są zapamiętania, ale nie w sposób, który zmuszałby nas do życia tą przeszłością – wyjaśniłam.
Potter zastanawiał się chwilę nad tym, co powiedziałam.
- Jakie kryterium bierzesz pod uwagę w moim przypadku?
- Twoją osobę – odparłam, uśmiechając się.
- Moją osobę? Myślałem, że to właśnie ona dyskwalifikuje wszystkie wspomnienia w wyścigu o tytuł tych wartych zapamiętania. – Zaśmiałam się.
- Już nie – wyjaśniłam i upiłam trochę czekolady.
- Naprawdę masz jakieś dobre wspomnienia ze mną? – spytał po chwili, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Całe mnóstwo.
- W takim razie bardzo się cieszę. Miło obserwować twój uśmiech ze świadomością, że po części to moja zasługa – stwierdził.
Znowu zapadła cisza. Delikatnie mieszałam czekoladę łyżką, wpatrując się w jej powierzchnię, na której powstawały białe spirale z resztek bitej śmietany.
- Rozmawiałam dzisiaj z Alice – powiedziałam.
- I co?
- Przeprosiła mnie i wyjaśniła parę rzeczy. – Potter się nie odezwał. – Nie musiałeś tego robić.
- Czego?
- Zapraszać ją na bal, żeby zrobić mi na złość. To nie było wobec niej fair, nawet, jeśli sama się na to zgodziła.
- Nie chciałem jej wykorzystać, dlatego wyjaśniłem sytuację i się zgodziła. Teraz, z perspektywy czasu, wcale tego nie żałuję. Zyskałem przyjaciółkę. Alice jest naprawdę w porządku.
- W porządku? Jakoś wcześniej tak nie uważałeś.
- O co ci chodzi, Lily?
- O nic. Nic już do niej nie mam.
- Nie mów mi, że jesteś zazdrosna.
- Nie przesadzaj – powiedziałam.
- Więc o co chodzi, Liluś? – spytał.
- O nic – powtórzyłam. – Po prostu dziwne jest to, że z dnia na dzień wszyscy zmieniają co do niej zdanie. Co jest w niej takiego wyjątkowego?
- Moim skromnym zdaniem, nic – odparł. – Zastanów się, czy kiedy ona biegała za mną, zwróciłem na nią uwagę?
- Nie – przyznałam. – Dlaczego? Jest ładna. – Rogacz zaśmiał się.
- I to jest ta różnica. Alice jest ładna, ale nie piękna. To ty jesteś wyjątkowa – uśmiechnął się. Położył rękę na moim policzku i zmusił do tego, bym spojrzała mu w oczy. – Lily, wiem, że już milion razy wyznawałem ci miłość, a ty za każdym razem mnie wyśmiewałaś. Zaprzestałem więc tego, ale uczucie, którym cię obdarzyłem zamiast osłabnąć, stało się mocniejsze. Wybacz, ale nic na to nie poradzę. – Wziął głęboki oddech. – Kocham się, Lily. Kochałem, kocham i będę kochał czy tego chcesz, czy nie, rozumiesz?
- James, ja… – zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nie musisz nic mówić – rzekł. – Do niczego cię nie zmuszam. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała, co do ciebie czuję – powiedział i zabrał rękę z mojego policzka.
Byłam gotowa odwzajemnić wyznanie, ale w sumie dobrze, że nie dał mi dojść do słowa. Gdybym powiedziała to teraz, mógłby pomyśleć, że robię to tylko dlatego, żeby się odwdzięczyć, że nie jest to szczere. Chciałam porozmawiać z nim wieczorem i chyba to było najlepsze rozwiązanie, ale nie powiem, zrobiło mi się miło, kiedy znowu, po tak długiej przerwie, usłyszałam od niego te dwa magiczne słowa.
- Dziękuję, James – rzekłam po chwili, posyłając mu delikatny uśmiech.
~ * ~
Dopiliśmy czekoladę, nie rozmawiając więcej o niczym. Było już po szesnastej, więc myślałam, że będziemy wracać do zamku, ale kiedy właścicielka przyszła zabrać kubki, Potter, po chwili zastanowienia, zamówił mi jeszcze kawałek karmelowego ciasta.
- Nie mam ochoty – oznajmiłam, kiedy dostaliśmy zamówienie.
- To nie jedz – odparł, – ale musisz na mnie chwilę poczekać, więc wypadałoby się nim zająć – dodał z uśmiechem.
- Wybierasz się gdzieś? – spytałam, kiedy włożył kurtkę.
- Eee, jakiś czas temu coś zamówiłem. Miałem to odebrać w przyszłym tygodniu, wymykając się któregoś dnia ze szkoły, ale jeśli już tu jesteśmy, to warto sprawdzić, czy zamówienie jest gotowe – ściemnił na poczekaniu. – Wybacz. Poczekasz dosłownie dziesięć minut?
- A mam inne wyjście?
- Nie bardzo.
- Więc idź – odparłam niepewnie.
- Zaraz jestem z powrotem – rzucił jeszcze i wybiegł z kawiarni.
Rozejrzałam się po wnętrzu, w którym było sporo osób. Właścicielka obsługiwała nowo przybyłą parę, a zakochani, siedzący dwa stoliki dalej właśnie złączyli swoje usta. Westchnęłam i zaczęłam bawić się pierścionkiem od Rogacza. Na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie, ale przyjrzawszy mu się uważnie, stwierdziłam, że musiał być strasznie drogi. Normalnie bym go zwróciła, ale był piękny i poza tym od Jamesa. Potter wrobił mnie w tę kawiarnię podstępem, ale odczuwałam zadowolenie z faktu, że byłam tu z nim i nikt nam nie przeszkadzał.
Minuty mijały, dalej siedziałam sama i zastanawiałam się nad tym, co powiem dziewczynom, kiedy w końcu łaskawie pokażemy się w wieży Gryffonów. Na te kilka godzin całkiem zapomniałam też o czekającej mnie rozmowie z Seanem. Za dużo się tłumaczę.
Spojrzałam na zegarek. Minęło osiem minut od czasu wyjścia Rogacza. Ciekawe, co tym razem wymyślił, zastanowiłam się w chwili, kiedy wszedł do kawiarni i wrócił do naszego stolika.
- Jesteś strasznie punktualny – powiedziałam z ironią.
- Tylko wtedy, kiedy mam powód – rzekł i usiadł na swoim miejscu.
- Gdzie byłeś? – spytałam.
- Niedaleko.
- A konkretniej?
- Odebrać to – rzekł, wyciągając z kieszeni kurtki granatowe, kwadratowe pudełko, które położył na stole i przesunął w moja stronę.
- Co to jest? – spytałam podejrzliwie.
- Prezent.
- Z jakiej okazji?
- W tym momencie z żadnej – odparł.
Westchnęłam. Wzięłam pudełko ze stołu i niepewna, co dalej robić, wpatrywałam się w niego uważnie. Rogacz nie wytrzymał. Uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, zabrał mi pudełko i sam je otworzył. Kiedy to zrobił, wciągnęłam głęboko powietrze. W środku, na jasnej poduszeczce, leżał przepiękny naszyjnik. Na delikatnym, dosyć długim, łańcuszku znajdowała się srebrna zawieszka w kształcie jelenia z brązowymi, błyszczącymi kamykami osadzonymi w miejscu oczu. Znałam jego tajemnicę, jego i wszystkich pozostałych Huncwotów, ale nigdy nikomu nie przekazałam jej dalej. Jeśli James sprezentował mi coś takiego, to oznacza, że musiało to wiele dla niego znaczyć.
- Bez żadnej okazji poleciłeś zrobić go na zamówienie? – spytałam.
- No… Może nie do końca. Fakt, zamówiłem go właśnie takiego, bo chciałem, żebyś zawsze o mnie pamiętała, z tą różnicą, że tak naprawdę chciałem ci go sprezentować dopiero na Boże Narodzenie – wyjaśnił. – Nie podoba ci się?
- Jest… Śliczny – powiedziałam, nie potrafiąc ukryć zachwytu.
- Cieszę się, że ci się podoba. Jest twój – dodał i znowu przesunął pudełko w moją stronę.
- James, to jest naprawdę piękne, ale na pewno zbyt drogie. Nie mogę tego przyjąć.
- Nie masz wyjścia – stwierdził. – Zamówiony, zrobiony, zapłacony. Jedyny w swoim rodzaju. Tak, jak ty – dodał z czarującym uśmiechem, po czym wstał, wyjął naszyjnik z pudełka i zapiął go na mojej szyi. Czułam jego chłodne jeszcze palce, kiedy to robił.
- Dziękuję – rzekłam, spoglądając mu głęboko w oczy i dotykając gładkiej powierzchni zawieszki.
- Twój uśmiech jest najpiękniejszym podziękowaniem – powiedział, a ja naprawdę szczerze uśmiechnęłam się do niego, pochyliłam i pocałowałam dodatkowo w policzek.
Rogacz w odpowiedzi potargał swoje włosy i spojrzał na mnie dziwnie.
- Coś nie tak? – spytałam zdezorientowana.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz.
- Co takiego?
- Czemu nie zjadłaś ciasta?
Roześmiałam się. Zawsze zadziwiało mnie to, że James potrafił szybko i bez żalu przejść z jednego tematu do drugiego.
- Jest zbyt słodkie – odpowiedziałam niepewnie.
- Nawet go nie spróbowałaś – rzekł udawanie obrażonym tonem. Wziął na widelec kawałek ciasta i zjadł z apetytem. Kolejna porcja wylądowała w moich ustach i muszę przyznać, że było pyszne.
Rozmawiając, śmiejąc się i sprzeczając, siedzieliśmy w kawiarni jakąś kolejną godzinę, opróżniając talerz. Nie żałowałam ani jednej sekundy spędzonej w jego towarzystwie. Zapomniałam na ten czas o wszystkim i dobrze się z tym czułam.
W końcu Rogacz zapłacił za czekolady i ciasto, a potem pomógł mi włożyć kurtkę.
- Co teraz powiemy reszcie? – spytałam, kiedy wyszliśmy z kawiarni na ciemną uliczkę.
- Lily, czy ty zawsze musisz się ze wszystkiego tłumaczyć? To twoje życie i możesz robić, co chcesz i z kim chcesz.
- Masz rację – powiedziałam. – Przepraszam. Dziękuję za dzisiejszy dzień.