Kochani!
Mam jeszcze jedną uwagę, a właściwie pytanie czy prośbę. Z racji tego, że popełniłam błąd i piszę wszystko w jednej osobie, ciężko mi jest uwzględnić rzeczy, które dzieją się poza murami Hogwartu, a dotyczą np. Voldemorta czy Zakonu Feniksa. I tutaj moje pytanie, czy chcecie, bym wspominała o tym w ramach jakichś zasłyszanych od kogoś plotek lub w formie artykułów w Proroku czy wplątywała to wszystko również w pierwszej osobie, np. z punktu widzenia jakiegoś Śmierciożercy czy członka Zakonu. Takie przeniesienie się poza szkołę. Oczywiście wszystko powiążę z tym, co będzie się działo po zakończeniu szkoły. Wtedy to na pewno wprowadzę nowe osoby, tylko po prostu brakuje mi na chwilę obecną możliwości pokazania drugiego świata. Nie będzie tego dużo, ale jednak czasami coś bym chciała napisać.
Całuję i zapraszam do czytania.
Luthien
***
Ann Vick
Kolejny tydzień minął w zaskakującym tempie. Powoli zbliżał się koniec listopada. Jutro mieliśmy zagrać ostatni mecz z Puchonami, a w następną sobotę czekało nas ostatnie, przed przyjazdem gości z pozostałych szkół, wyjście do Hogsmeade, na które strasznie liczyłam, bo sytuacja w naszej paczce od zeszłej soboty była nie do zniesienia. Syriusz został wypuszczony ze Skrzydła Szpitalnego, ale zaraz, po pogadance z Rogaczem, opuścił resztę zabawy, by pobajerować jakąś dziewczynę, więc od tego czasu chodził naburmuszony, bo nikt nie chciał mu powiedzieć, jak się cała akcja skończyła. James nie chciał rozmawiać z nikim na temat swojego występu ani reakcji Evans. Lily, co prawda, rozmawiała ze wszystkimi oprócz Pottera, a mimo to, jak ognia unikała każdego kontaktu z którymkolwiek ze swoich znajomych. Ciężka była sytuacja między dwójką moich zakochanych przyjaciół. Od soboty jakby stracili radość z życia. Ich wzajemna obojętność chyba najbardziej ich raniła. Rozmawiałam z Lily wiele razy, ale nie pomagały prośby i dobre rady. Oni po prostu musieli dojrzeć do tego, by znowu na siebie spojrzeć.
~ * ~
Piątek, piąteczek… Pomyślałam z radością, kiedy tylko otworzyłam oczy. Jednak, gdy wstałam z łóżka mój dobry humor wyparował wraz z akceptacją faktu, że moich przyjaciółek nie ma w dormitorium. Szybko załatwiłam swoje sprawy w łazience, ubrałam się i wybiegłam z sypialni, przy okazji wpadając na Blacka w Pokoju Wspólnym.
- Vick, czy ty chcesz mnie zabić? – spytał z ironicznym uśmiechem.
- Kusząca propozycja – odparłam, przerzucając torbę przez ramię.
- Tęskniłabyś.
- Chyba śnisz. Poza tym, czego ode mnie chcesz? – zapytałam, bo włączyła mi się moja czerwona lampka alarmu.
- Powiedz mi, jak się wszystko skończyło – rzucił prosto z mostu.
- Nie ma mowy. Trzeba było siedzieć na tyłku, a nie bajerować po kątach jakąś laskę. To nie twoja sprawa, poza tym ja nie mam prawa…
- Nawet po starej znajomości? Przecież się przyjaźnimy.
- Że co? – spytałam, zatrzymując się przed portretem. – Chyba się przesłyszałam. Przyjaźnisz to ty się z chłopakami, Dorcas, a nawet Lily, ale nie przypominam sobie, bym ja zawierała z tobą podobną umowę – stwierdziłam i w końcu wyszłam z wieży. Łapa cały czas podążał za mną.
- Hmm, jak się teraz nad tym zastanowić, to masz rację, ale czy potrzebujemy do tego jakiś formalny zapis?
- Przepraszam bardzo, ale co cię ostatnio wzięło na takie sentymenty?
- Wiesz, znajomość z tobą otwiera możliwości i przynosi wiele korzyści… – rzekł ze złośliwym uśmiechem.
- Co ty powiedziałeś? Ja ci dam takie korzyści, że do końca życia je zapamiętasz! – krzyknęłam, a potem zaczęłam go gonić aż do Wielkiej Sali, do której wpadłszy, wszyscy spojrzeli na nas rozbawieni.
Dorcas Meadowes
Ann usiadła koło mnie wściekła na Syriusza, a ten bardzo rozbawiony, zajął miejsce między Lunatykiem a Glizdogonem.
- Coś taka zła? – spytał Lupin swojej dziewczyny.
- Bo twój kumpel to bezczelny pasożyt – odparła tamta, masakrując widelcem jajecznicę.
- Vick, daj spokój – rzucił niedbale Łapa. – Nie powiesz mi, że ty sama nic z tego nie masz – uśmiechnął się, powstrzymując śmiech, ale Ann go zignorowała.
Przejdzie jej, pomyślałam. Od kiedy pamiętałam, moja przyjaciółka drażniła się z Blackiem. Kiedyś myślałam nawet, że z nim flirtuje, ale w porę zorientowałam się w sytuacji. Tak, sześć lat znajomości, gdzie codziennie widuje się te same osoby, zostawiają piętno w postaci wartych zapamiętania wspomnień.
- Gdzie macie Pottera? – spytałam chłopaków, zmieniając temat.
- Nie mam zielonego pojęcia, co znowu wyprawia Rogaś – odparł Black.
- Remus – odezwała się Ann. – Czy James mówił coś… No wiesz…
- Nie – odparł Lupin, kręcąc głową. – I nie będę go o nic wypytywał. Wiem, że wolałabyś, żebyśmy siedzieli tu razem i słuchali ostrej wymiany zdań między Jamesem a Lily, ale uwierz mi, że zrobiłaś już wszystko, co mogłaś, a nawet więcej.
- Remus ma rację – powiedziałam, zwracając się do niej, a ona westchnęła. Całą tą sprawę przeżywała równie mocno, co sami zainteresowani.
- Chłopaki, na nas już czas – oznajmił Syriusz kolegom, na co tamci pokiwali głowami.
- A was gdzie znowu niesie? – spytałam.
- Przekonasz się potem, kotku – odparł.
- Żadne, kotku, Black – rzekłam stanowczo.
- Jak sobie życzysz – rzucił od niechcenia, puścił do mnie oko, a potem całą trójką udali się do wyjścia.
- Wkurza mnie tym swoim „kotku” – burknęłam.
- Co ty nie powiesz. Black jest chodzącą mieszaniną arogancji, głupio-mądrych odzywek, bezczelnego zachowania, nieprze… – zaczęła wymieniać Ann, ale skończyła, kiedy spojrzała na moją minę. – Dobra, już nic nie mówię.
Teraz ja przeniosłam swój wzrok na nią i nie byłam zadowolona z jej wyrazu twarzy.
- Co?
- Nic.
- O co chodzi, Ann?
- Wiesz, zabawne jest to, że tak bardzo zakochana w Ericu, nadal masz słabość do Blacka.
- Czy ty coś insynuujesz? – spytałam. – Jeśli tak, to zapewniam, że nie ze mną te numery. Ja nie podlegam sztuczkom, które stosujesz na Lilce. Z Syriuszem już dawno jest wszystko skończone. Kocham Erica, a Blacka jest mi po prostu żal – wyjaśniłam.
- Jeśli tak uważasz.
- Tak uważam – rzekłam i od razu zmieniłam temat. – Wiesz, co? Wcześniej jakoś nie zawracałam sobie tym głowy, ale dzisiaj, zanim zjawili się chłopacy, zastanawiałam się, co James chciał dać Lily w prezencie. Pamiętasz, że wyciągnął coś w chwili, kiedy ta uciekła od stołu. No co? – spytałam, patrząc na nią. – Tak mi się po prostu przypomniało – wyznałam.
Nie była to moja sprawa, ale myślałam dzisiaj, co można by jeszcze zrobić w sprawie tej dwójki i pomyślałam o prezencie, który chyba nie dotarł jeszcze do adresatki. Ann myślała nad czymś chwilę, a potem powiedziała:
- Ja wiem, co to było. – Spojrzałam na nią zaskoczona. – W sobotę, po tym, jak pobiegłam za nim, żeby porozmawiać, dał mi ten prezent i powiedział, że mam jej dać, kiedy będzie na to gotowa. Wiesz, jaka ja jestem. Nie dałam jej go jeszcze, ale sama nie mogłam się powstrzymać i obejrzałam. Wiem, że nie powinnam, ale…
- Masz go przy sobie? – Skinęła głową. – Pokaż. – Ann wyjęła z kieszeni małe pudełko i podała mi.
Zawahałam się, ale w końcu je otworzyłam i od razu zaniemówiłam. Znajdował się w nim przecudny, delikatny pierścionek.
- Zareagowałam dokładnie tak samo – przyznała Ann, uśmiechając się. – Białe złoto, rubiny i diamenty – wyjaśniła, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Na moje oko jakieś tysiąc galeonów.
- Ile? – wykrztusiłam.
- Plus, minus – dodała zaraz. – Nie wiem, ile teraz kosztują diamenty, ale raczej są w cenie.
- Ty chyba sobie żartujesz. – Ann pokręciła głową. – Wiesz, James jest bogaty, ale coś takiego jako prezent imieninowy…
- Na urodziny kupi jej dom, a na zaręczyny własną wyspę – zażartowała.
- Przecież wiesz, że jego pieniądze nie mają dla niej znaczenia – powiedziałam.
- Oczywiście, że wiem, Dor, dlatego postanowiłam nie uświadamiać jej, jak kosztowny jest ten prezent. Niech myśli, że to srebro i cyrkonie. Nie powinna się zorientować, bynajmniej przez jakiś czas. Poza tym, nigdy nie przyjęłaby czegoś tak drogiego.
- Masz rację.
- Właśnie, więc nie mów jej nic.
- Oczywiście.
Znałam Lily i wiedziałam, tak samo jak Ann, że moja przyjaciółka wkurzy się, kiedy tylko dowie się prawdy. Pieniądze nigdy nie były dla niej żadnym wyznacznikiem. Wolałaby dokarmić dzieci w Afryce, niż, jakby to ona powiedziała, wydać je na głupoty.
- Kiedy chcesz jej go dać?
- Nie wiem. Zbieram się na to od tygodnia i jeszcze nie znalazłam odpowiedniego momentu. Pewnie się wkurzy.
- Możliwe, ale ten pierścionek może wiele zdziałać – przyznałam. – Posłuchaj, spróbuj jakoś delikatnie dać jej to dzisiaj. Jeśli go weźmie, super. Jeśli nie, oddaj go z powrotem Potterowi. On będzie wiedział, kiedy nadejdzie właściwy moment.
James Potter
- James!
- Co?
- W ogóle mnie nie słuchasz – stwierdziła Alice.
- Słucham – odparłem, nadal próbując napisać kilka słów, które chciałem wysłać Lily w formie listu. Zrobiłem, co planowałem, chociaż Evans nieźle mnie zaskoczyła tym, co powiedziała, kiedy ostatnio rozmawialiśmy. Znowu wróciłem myślami do zeszłej niedzieli. To jej spojrzenie pełne bólu i wyrzutów sumienia, które towarzyszyło mi przez całą piosenkę, jej reakcja… Wybaczyłem jej wszystko, bo nikt nigdy nie był dla mnie tak ważny, jak ona. Po tym, co wtedy usłyszałem, to ja powinienem czuć się urażony, a to ona nie odzywała się do mnie od tygodnia, omijając szerokim łukiem. Westchnąłem. Czułem na sobie uważny wzrok Alice.
- W takim razie o czym mówiłam? – spytała. Nie odpowiedziałem. – Właśnie. Znowu o niej myślisz. James! – Nie zareagowałem. – James, spójrz na mnie – poprosiła, więc zrobiłem, co chciała. – Kiedy mnie zapraszałeś na bal, powiedziałeś wprost, dlaczego to robisz, a ja się zgodziłam. Dobrze wiedziałeś, że ona mnie nie znosi po tym, co jej zrobiłam.
- Dlaczego więc się zgodziłaś? – zapytałem.
- Bo jeszcze do niedawna sama się w tobie kochałam – przyznała.
- To znaczy do kiedy?
- Do czasu, aż pogodziłam się z faktem, że nie mam u ciebie szans, bo kochasz, kochałeś i będziesz kochał tylko ją. W piątej klasie zastanawiałam się, dlaczego się nią zainteresowałeś. Co ona ma, czego nie ma w tej szkole żadna inna dziewczyna.
- I co wymyśliłaś?
- Nic. Daj spokój, James. Zrobiłeś z siebie głupka i co? Możesz teraz jedynie czekać.
- Głupka? – prychnąłem. – Alice, ty nie rozumiesz, dlaczego to zrobiłem.
- Więc mi wyjaśnij – poprosiła.
Nie wiedziałem, czy chcę jej to wyjaśniać. W piątej klasie, Alice wkurzyła się i przeze mnie odbiła Evans chłopaka. Nie, żeby mnie to nie ucieszyło, ale bądź co bądź, była to moja wina. Głupim posunięciem było zaproszenie tej Puchonki na bal, bo wiedziałem, że Lily się wścieknie, ale wtedy ten pomysł wydawał mi się dobry. Od razu wprost przedstawiłem jej mój plan i propozycję, a ona w to weszła, dobrowolnie zgadzając się pomóc zdobyć mi ukochaną. Od pewnego czasu spotykałem się z Alice jako przyjaciele. Była inna, niż się z początku wydawało, inna niż opinia dużej części szkoły. Ładna łamaczka męskich serc, można by sądzić, ale wystarczyło okazać jej trochę zrozumienia, żeby zyskać wartościową osobę. Często potrafiła ustawić mnie do pionu i naprawdę wzięła sobie do serca misję połączenia mnie z Evans.
- Jeśli nie chcesz, nie mów.
- Zrobiłbym wszystko, bo ją po prostu kocham i tyle. – Alice uśmiechnęła się nieznacznie.
- Aż tyle – powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu. – Nie martw się, obiecałam, że ci pomogę i dotrzymam obietnicy – rzekła, a potem pocałowała mnie w policzek. – Muszę już lecieć – oznajmiła. – Na razie czekaj i nic nie rób. Z tego, co mówiłeś, sama musi się najpierw uporać ze sobą – dodała, a potem pomachała mi i pobiegła na opiekę nad magicznymi zwierzętami.
Spojrzałem znowu na pergamin, na którym nabazgrałem wcześniej kilka banalnych słów, a potem zgniotłem go w kulkę i jak całą resztę wrzuciłem do stojącego nieopodal kosza. Wcześniejsza bezsensowna paplanina Alice trochę mnie zmęczyła, ale nie miałem wyjścia, musiałem iść na lekcje. Lily tyle nie mówiła, stwierdziłem. Bynajmniej bez sensu. Jej inteligencja mnie urzekła i była to jedna z wielu rzeczy, które w niej kochałem. Nie myśl o niej, nakazałem sobie, ale nie potrafiłem przestać. Jej wzrok wyrażający chęć mordu wywoływał we mnie podobne uczucia jak te, kiedy patrzyła na mnie z sympatią i skrywanym głębszym uczuciem. To głupie, ale wiedziałem o niej wszystko. Wiedziałem, w którym momencie chciała iść spać, kiedy miała wybuchnąć złością, co sprawiało jej radość, a co ją smuciło. Wiedziałem, że zaśnie tylko wtedy, gdy pod głową będzie miała dwie poduszki, że zęby myje okrężnymi ruchami, że nie lubi gorącej zupy i szpinaku. Wiedziałem, kiedy mogę pozwolić sobie na to, żeby ją pocałować. Krótko mówiąc, straciłem dla niej głowę.
Sean Whitby
Siedziałem z Michaelem w dormitorium. Nasi współlokatorzy poszli już na śniadanie. Poranne końcowo jesienne słońce usilnie przebijało się przez listopadowe chmury, rzucając nieznaczne promienie, oświetlające cały zamek. Swego czasu lubiłem obserwować przyrodę. Czasami bardzo wczesnym rankiem wymykaliśmy się z Lily na Błonia, by zaczerpnąć pierwszych promieni słońca czy kropli deszczu, strząsnąć rosę z trawy i liści. Westchnąłem. Lily Evans, śliczna, inteligentna Gryffonka, którą bardzo kochałem, znowu zaczęła się ode mnie oddalać. Od pewnego czasu zachowywała się chłodno i dziwnie niezręcznie, jakby bała się mojego towarzystwa. W jednej chwili była ostrożna, w innej płakała, potrzebując mojej bliskości. Kobiety mają to do siebie, że czasami bez żadnych powodów, zachowują się irracjonalnie, ale jej wahania nastrojów miały bardziej skomplikowane podłoże – jeden powód, który bardzo mi się nie podobał. Robił, co chciał, manipulował nią, ranił, a ona ciągle była pod jego wpływem.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego od niedzieli chodzisz jak struty? – spytał Michael, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie byłem pewny, czy chcę o tym rozmawiać, bo wydawało mi się, że po prostu panikuję, ale może powinienem w końcu wyjawić mu swoje obawy.
- Chodzi o Pottera – wyjaśniłem.
- Znowu? Za każdym razem o niego, dałbyś już spokój.
- Nie potrafię. Kocham Lily, a czuję, że ona znacząco się ode mnie oddala i to przez niego. Tak się zastanawiam, czy ona w ogóle kiedykolwiek była blisko mnie.
- Może ma jakiś problem? Ostatnio nie wygląda najlepiej.
- Bo podobno znowu poszło jej o coś z Potterem. Za każdym razem, jeśli chodzi o niego, strasznie wszystko przeżywa i nie chce ze mną rozmawiać. Nie uważasz, że to dziwne?
- Nie bardzo. Zauważyłem, że wtedy nie rozmawia nawet z Ann i Dorcas. Może tak po prostu ma, że woli sama sobie radzić, bo cały czas wszyscy na nią naciskają – zaproponował.
- Ja tak nie robię.
- Nie? Sean, przy każdej okazji sugerujesz jej, mniej lub bardziej subtelnie, że powinna nie przejmować się Jamesem, że powinna dać sobie z nim spokój.
- I co w tym dziwnego? Raz się przyjaźnią, raz nienawidzą, lata za nim tylko po to, żeby ten mógł ją zranić, płacze przez niego, czasami chce go zabić, ale zawsze go tłumaczy, zawsze mu wybacza. Potter mimo wszystko nadal stoi w jej hierarchii wyżej niż ja, a nigdy z nią nie był.
- Przesadzasz. Od początku ich relacje były skomplikowane – odparł Michael, zawzięcie szukając czegoś w kufrze i robiąc jeszcze większy bałagan w sypialni. – Nigdy bym nie sądził, że Lily mu w ogóle odpuści.
- Właśnie o tym mówię – rzekłem. – Odpuściła mu i to chyba przeważyło szalę jego zwycięstwa. Może Potter ma rację. Może ona go kocha.
- Czy gdyby go kochała, byłaby z tobą? – spytał mój przyjaciel, patrząc teraz na mnie uważnie.
- Nie wiem, właśnie tego jeszcze nie rozgryzłem – przyznałem.
- Bo ubzdurałeś sobie, że ona coś do niego czuje i tyle. Gdyby kochała Jamesa, zerwałaby z tobą i była z nim – stwierdził.
- A może jest ze mną dlatego, żeby właśnie z nim nie być? Ja ją kocham, wie, że może na mnie liczyć, a na Pottera nie. Zaangażuje się, a ten ją zostawi. Ze mną ma pewność, że tego nie zrobię.
Michael parsknął śmiechem i klepnął mnie w ramię, siadając na swoim łóżku.
- Ty naprawdę masz jakąś obsesję na jego punkcie – rzekł z uśmiechem.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Nie rozumiem zasad gry Lily i Jamesa, ale co powiesz na to, co zrobił w niedzielę?
- To była tylko piosenka – rzucił od niechcenia.
- AŻ piosenka, sądząc po jej reakcji.
- To ona tam była? – spytał zdziwiony. – Mówiła, że…
- Przyszła z Dor na występ Monic, a potem Meadowes przypilnowała, by została już do końca. Nie chciała, ale ostatecznie zrobiła, o co prosiła ją przyjaciółka.
- I przez cały ten czas ją obserwowałeś? – Michael pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.
- Tak wyszło – odparłem. – Mniejsza z tym. Miałem dobry widok.
- I co wypatrzyłeś, Sherlocku?
- Była zaskoczona, zdziwiona i miała wyrzuty sumienia po tym, co Potter powiedział w jej stronę przed piosenką. Cały czas patrzyła tylko na niego i płakała. Chciała wyjść, ale Dorcas jej nie pozwoliła…
- Sam mówiłeś, że Lily pokłóciła się wtedy z Jamesem. Może o to chodziło?
- Wybiegła z płaczem z Wielkiej Sali – oburzyłem się. Czy to ja byłem głupi, czy naprawdę miałem jakąś paranoję?
- I czego to dowodzi, Sean?
- Tego, że może tak naprawdę ona nigdy nic do mnie nie czuła. Od pierwszej naszej rozmowy w zeszłym roku był tylko Potter. On jest całym jej życiem, niezależnie od tego, co ona myśli. Od początku do niego należała
- Teraz to już naprawdę przesadzasz. Przecież oni nie mogliby być razem.
- Lily może mnie unikać, ale z nim spotyka się w Pokoju Wspólnym. Skąd wiesz, co tam robią? Poza tym patrzą na siebie jak…
- Dobrzy znajomi – wtrącił Michael.
- Nie.
- Tak, Sean. Oni znają się od pierwszej klasy. Mimo tego, że za sobą nie przepadali, Hogwart integruje, czy tego chcesz, czy nie, to po pierwsze. Po drugie nie sądzisz, żeby Lily mogła cię zdradzać. Całowała się z Potterem to fakt, ale wtedy jeszcze nie byliście razem, a sam mówiłeś, że to był jakiś zakład czy coś. Po trzecie, gdyby jednak chciała spotykać się z Jamesem, zerwałaby z tobą, bo nie jest typem dziewczyny, która gra na dwa fronty, zgadza się? – Skinąłem głową. – Po czwarte i najważniejsze, powiedz tak szczerze, czy ty sam wierzysz w swoją teorię?
Patrzył teraz na mnie uważnie, oczekując odpowiedzi.
- Nie do końca – przyznałem. – Ale gdzieś w głębi wiem, że istnieje taka opcja.
- Ufasz Lily i nie raz to pokazałeś. Zapewniam cię, że ona tego nie wykorzystuje. Sam nie wierzysz w to, co mówisz.
Michael nie miał racji. Z początku nie wierzyłem, by moja dziewczyna była zdolna do pokochania Jamesa, by ten mógł stać się dla niej kimś ważnym, ale z biegiem czasu się to zmieniło. Miałem świadomość tego, że Lily powiedziałaby mi prawdę, gdyby coś było na rzeczy i zwyczajnie ze mną zerwała. O nic jej nie prosiłem, prócz tego, by była ze mną szczera. Mimo to, a może i dla tego, nie potrafiłem zrozumieć zachowania Evans i Pottera, więc szukałem jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Znałem moją dziewczynę i wiedziałem, że mój scenariusz jest wobec niej bardzo naciągany, jednak… Byłem po prostu zazdrosny. Od początku musiałem rywalizować z Gryffonem, ale wiedziałem, na co się piszę. Znałem swoją wartość.
- Uspokoiłeś się trochę? – spytał Michael.
- Tak. Masz rację – skłamałem. – Ona nigdy…
- By ci tego nie zrobiła.
- Właśnie – uśmiechnąłem się do niego. – Dzięki.
- Nie ma sprawy – odparł. – Chodźmy na śniadanie, bo nie zdążymy na lekcje.
Lily Evans
Od niedzielnego wydarzenia minął już prawie tydzień. Mocno przeżywałam to, co się wtedy stało, mój błąd i wyznanie Jamesa. Moje życie od czasu, kiedy przekroczyłam próg Hogwartu i poznałam Pottera, było pasmem pomyłek i niedomówień, które teraz skumulowały się w tym samym czasie. Czasie, kiedy akurat miałam najwięcej na głowie. Myślałam, że nigdy nie będę przyjaźnić się z Rogaczem. Myliłam się. Myślałam, że nigdy nie zakocham się w Jamesie. Myliłam się. Myślałam, że Potter nigdy nie wybaczy mi tego, co powiedziałam. Myliłam się. Myślałam, że nigdy nie będę czuła się okropnie z jego powodu. Myliłam się. Myślałam, że mogę bez konsekwencji wykręcić się z naszej pamiętnej nocy. Myliłam się. Myślałam, że mogę zignorować to, co czuję. Myliłam się, myliłam się…
- Myliłam… – szepnęłam do siebie, a potem cisnęłam na podłogę pióro, którym przed chwilą pisałam list do rodziców albo próbowałam napisać, bo moje myśli ciągle błądziły w kierunku jednej osoby. Wysokiego, przystojnego bruneta o orzechowych oczach i ciągle rozwichrzonych włosach. Jego oczy zawsze pałały miłością skierowaną w moją stronę, a uśmiech powodował u mnie szybsze bicie serca. Dlaczego nie powiem mu prawdy?, zastanowiłam się, patrząc bezmyślnie na toaletkę stojącą przy drzwiach łazienki. Bo nie potrafiłam przyznać się do błędu.
Po policzku spłynęła mi łza, którą szybko wytarłam.
- Lily, ty płaczesz? – spytała Kate, patrząc na mnie uważnie.
- Nie – odparłam. – Wybacz, nie zauważyłam, jak weszłaś.
- Wiesz, pamiętam jak zawsze razem wyzywałyśmy na Huncwotów. Nadal nie przepadam za Potterem, ale widać, że jemu naprawdę na tobie zależy. Świata poza tobą nie widzi. Nie mogę pojąć, jakim cudem on może się komuś podobać, ale jeśli naprawdę go kochasz, to powinniście być razem – rzekła nieśmiało. – Nie warto unosić się w tym wypadku dumą.
Nie odpowiedziałam. Zbyt mocno skupiałam się na tym, by znowu się nie rozpłakać.
- Idę wysłać list do rodziców – wyjaśniłam, zmieniając temat. Zeskoczyłam z łóżka, wzięłam swoją torbę i udałam się do drzwi.
- Lily – zatrzymała mnie Kate. – List – rzekła i podała mi kartkę, uśmiechając się delikatnie.
- Dzięki – rzuciłam i wyszłam z dormitorium.
~ * ~
Szłam w swoją stronę, próbując nie zwracać uwagi na toczące się swoim rytmem życie. Korytarze pełne były roześmianych i szczęśliwych uczniów mimo egzaminów, prac domowych czy nauczycieli. Chłopacy rozmawiali o qidditchu, dziewczyny najnormalniej w świecie czytały Czarownicę (takie babskie czasopismo), zachwycając się uśmiechającymi się do nich ze stron gazet modelami i graczami qidditcha najlepszych reprezentacji. Jedna Krukonka strofowała swojego chłopaka, który rzekomo uśmiechnął się do jakiejś blondynki, ale ten pokręcił tylko głową i pocałował swoją ukochaną, czym uzyskał jej przebaczenie. Objął ją w tali i razem poszli na lekcje. Znowu do oczu napłynęły mi łzy. James też zawsze przepraszał, całując mnie czy tego chciałam, czy nie i mimo tego, że miałam ochotę zabić go z zimną krwią, wybaczałam mu.
W końcu dotarłam do sowiarni. Wyjęłam z torby list i schowałam go do koperty. Dołożyłam również kilka zdjęć, a potem zapieczętowałam i zaadresowałam. Poszukałam wzrokiem Kiss, która, kiedy ją zawołałam, usiadła na moim ramieniu. Przywiązałam do jej nóżki kopertę i dałam ciastko, które zjadła z apetytem. Kiedy skończyła, wyleciała przez okno, na którego parapecie usiadłam, patrząc z góry na Błonia. Późne listopadowe słońce, które wcześnie rano ledwo przebijało się przez chmury, zostało całkiem zakryte szarością. Zbierało się na deszcz. Prawie wszystkie liście opadły już z drzew stojących na skraju Zakazanego Lasu, a zielona trawa znacząco pożółkła nie zachęcając do spacerów po Błoniach. Poczułam podmuch wiatru i mimowolnie, ubrana tylko w szkolną szatę, wzdrygnęłam się, czując chłód. Postanowiłam wracać. Nie chciałam także spóźnić się na lekcję.
Poszłam do wyjścia i kiedy ostatni raz zerknęłam na okno, ktoś się ze mną zderzył. Przeniosłam wściekły wzrok na tego osobnika, ale kiedy zobaczyłam burzę jasnych blond loków, odetchnęłam, ale nie z ulgą. Ann stała i uśmiechała się do mnie lekko zmieszana. Nie byłyśmy pokłócone, ale od niedzieli po równo unikałam każdego z moich przyjaciół. Wyminęłam ją bez słowa i ruszyłam do wyjścia.
- Czemu tak się zachowujesz? – spytała.
- Jak? – odparłam, odwracając się do niej.
- Unikasz mnie, Dorcas, Remusa, Syriusza, Seana, Kevina, a przede wszystkim Jamesa.
- Mam dużo spraw na głowie – rzekłam wymijająco.
- Tak jak każdy, ale to nie znaczy, że…
- Czego ty chcesz, Ann? Żebym skakała z radości?
- Nie, ale mogłabyś od czasu do czasu spędzić czas z przyjaciółmi. Stawić czoła temu, co cię czeka.
- Wybacz, ale nie chcę się spóźnić na lekcję. McGonagall robi powtórkę szóstej klasy – rzekłam i znowu ruszyłam do wyjścia, ale i tym razem Ann mnie zatrzymała. – Co znowu? – spytałam. Blondynka przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Posadziła mnie na jednej ze stojących na podłodze klatek i usiadła obok.
- Lily – zaczęła, a jej zachowanie nagle się zmieniło, jakby obawiała się tego, jak zareaguję na to, co zaraz mi powie. – James prosił mnie, żebym ci to dała – powiedziała i zerknęła na mnie niepewnie. Milczałam, więc wyjęła z kieszeni to samo aksamitne pudełeczko, które Rogacz chciał mi dać na imieniny. Serce mi się ścisnęło. Ann podała mi je. Trzymałam pudełko w ręce, zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić.
Zapadła niezręczna cisza. Miałam mieszane uczucia. Dobrze wiedziałam, że nie zasługuję na ten prezent, że nie powinnam go brać. Ann obserwowała mnie uważnie, czekając na jakąś reakcję.
- Może chociaż otwórz. Co ci szkodzi?
Spojrzałam na nią, potem na prezent, po czym rzuciłam torbę na podłogę i otworzyłam pudełko. Kiedy tylko wieczko się uniosło, zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W środku na również aksamitnej poduszeczce leżał prześliczny pierścionek z białymi i czerwonymi oczkami tworzącymi małe kwiatki. Był piękny, taki delikatny. Kamienie mieniły się w słabym świetle dziennym.
- Wiedziałaś? – spytałam, a Ann skinęła głową.
- Jest…
- Piękny – dokończyłam i moim ciałem wstrząsnęło dziwne uczucie.
Moja przyjaciółka wpatrywała się we mnie uważnie przez chwilę, a ja nadal nie mogłam oderwać wzroku od czarującego prezentu, chociaż czułam się teraz jeszcze gorzej.
- Przymierz – powiedziała Vick.
- Nie mogę – zaprzeczyłam szybko i z bólem zamknęłam pudełko. – Nie mogę – powtórzyłam cicho. – Nie po tym, co zrobiłam. Nie zasługuję na ten prezent. Na kogo wyjdę, jeśli go założę?
Ann westchnęła.
- James powiedział, żebyś otworzyła prezent, kiedy będziesz na to gotowa. Przekazałam ci go, a ty zrób, co uważasz za słuszne – wyjaśniła, na co ja podałam jej pudełko.
- Weź – powiedziałam. – Oddaj mu i powiedz, że jest piękny, ale nie mogę go przyjąć.
- Lily… Nie mogę. Obiecałam mu…
Zrobiłam niewyraźną minę i spuściłam wzrok. Znowu otworzyłam pudełko. Pierścionek był piękny i wyglądał na drogi. Mimo wszystko ostatecznie oddałam go Ann.
- Co z dzisiejszymi tańcami? – wyrwała mnie z zamyślenia.
- A co ma z nimi być? Muszę się na nich zjawić punkt siedemnasta razem z Seanem i Jamesem. Ja… Nie wiem, czy dam radę. Powinnam zrezygnować – przyznałam.
- Może…
- Nie chcę o tym rozmawiać – ucięłam szybko dyskusję. Ann westchnęła i wstała.
- Chodź w takim razie na lekcje.
~ * ~
Po dwóch godzinach męczących powtórek McGonagall do OWUTEM-ów mieliśmy mieć zielarstwo, ale w ostatniej chwili lekcja ta została odwołana z „powodu, którego nie musieliśmy znać”. Siódmoklasiści ucieszyli się z tego nieziemsko, gdyż ominął nas test z zastosowania roślin wodnych. Poza tym nie musieliśmy przedzierać się do szklarni w strugach deszczu, które teraz zalewały całe otoczenie i co równie ważne, mieliśmy wolne całe trzy godziny zegarowe.
Żeby nie zmarnować tego czasu poszłam do dormitorium, by w spokoju powtarzać ostatni temat z obrony przed czarną magią.
- Czy to zaklęcie szklanego muru działa na zaklęcia niewybaczalne? – spytała Ann, ale zignorowałam jej pytanie, patrząc bezmyślnie od jakichś dwudziestu minut w smugi deszczu spływające po szybie.
- Lily! – krzyknęła Dor.
- Co? – zapytałam, przenosząc wzrok na moje przyjaciółki, które patrzyły teraz na mnie zatroskane.
- Ziemia do Lily – powiedziała Ann.
- Pytałyśmy, czy ta tarcza działa na zaklęcia niewybaczalne – wyjaśniła Dorcas.
- Jakie zaklęcie? – Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- No to z tym szklanym murem czy coś – odparła. Dziewczyny znowu skupiły na mnie całą swoją uwagę, oczekując odpowiedzi. Spojrzałam do swojej książki, próbując przeczytać formułę zaklęcia, o które mnie pytały, ale litery na pożółkłych stronach nie chciały złożyć się w żadną logiczną całość.
- Nie wiem – rzekłam w końcu, zamykając podręcznik i wstając z łóżka. – Naprawdę nie mam pojęcia, czy to cholerne zaklęcie działa czy nie. Spytajcie Remusa – dodałam i udałam się do wyjścia. Dziewczyny były lekko zaskoczona moją reakcją.
- Można wiedzieć, gdzie się wybierasz? – spytała Ann.
- Nie wiem, przejść się – odparłam i wyszłam z dormitorium.
Zeszłam do Pokoju Wspólnego, w którym zastałam Petera i Remusa. Podeszłam do nich. Pettigrew jadł jakieś ciastka, gryzmoląc coś na kartce papieru, a Lupin czytał jakąś książkę.
- Gdzie Syriusz? – spytałam. Lunatyk zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, a potem uśmiechnął się.
- Poszedł gdzieś z Sue Summers. Ta Puchonka chyba zmieniła dla niego swoje radykalne zasady – roześmiał się. – Chciałaś coś od niego?
- Porozmawiać, ale to nic ważnego. Może zaczekać. Idę się przejść – dodałam. – Nie mogę usiedzieć w miejscu.
Remus spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Nie, dziękuję. Chcę pobyć chwilę sama – rzekłam, a potem wyszłam, trzaskając portretem ku oburzeniu Grubej Damy.
Pałętałam się po szkole z dobre pół godziny, wrzeszcząc i wlepiając szlabany każdemu, kto czymkolwiek mi podpadł. Mniej więcej po około czterdziestu minutach wieść o moich poczynaniach rozniosła się po zamku, więc uczniowie omijali mnie szerokim łukiem, co przypadło mi do gustu. Usiadłam na schodach i oparłam głowę o zimną ścianę. Wpatrywałam się w jeden z hogwarckich witraży, który przedstawiał syrenę siedzącą na kamieniu. Jej długie blond włosy okalały ładną twarz o smutnym spojrzeniu. Deszcz nadal padał, a ona płakała wraz z nim.
Znowu rozważałam, co począć z własnym życiem. Jakie podjąć decyzje? Nadal nie mogłam zdecydować, co zrobić. Bałam się, że kolejny raz popełnię jakiś błąd. W tym momencie przypomniałam sobie o zwierciadle Ain Eingarp, które nadal powinno stać w jednej z klas na czwartym piętrze. Od pamiętnej rozmowy z Rogaczem nie byłam tam więcej, bo nie wierzyłam wtedy, że Potter jest moim największym pragnieniem. Teraz jeszcze raz chciałam spojrzeć w zwierciadło. Wiedziałam już, że kocham Jamesa, więc byłam ciekawa, co w chwili obecnej jest moim największym marzeniem.
O tej godzinie lekcje jeszcze trwały, więc korytarze nie były zatłoczone. Zeszłam powoli po schodach na czwarte piętro, na którym znajdowała się także biblioteka. Dostrzegłam wychodzącego z niej Seana w towarzystwie Michaela, Monic i Alice, dlatego szybko schowałam się do pierwszej lepszej pustej klasy. Poczekałam, aż głosy całej czwórki umilkną, po czym wyszłam z powrotem na korytarz. Przeszłam nim na drugi koniec, bacznie obserwowana przez grubego człowieczka we fioletowym ubranku i spiczastej czapce, uśmiechającego się do mnie z ram jednego z obrazów oraz trzy czarownice w średnim wieku, które popijały herbatę z filiżanek z chińskiej porcelany na zalanym słońcem tarasie jakiegoś pałacu. W końcu stanęłam przed odpowiednimi drzwiami. Pomodliłam się w duchu, żeby zwierciadło nadal tam stało, a potem nacisnęłam klamkę.
~ * ~
Weszłam do środka, cicho zamykając za sobą drzwi, po czym zastygłam w bezruchu. Lustro stało na swoim miejscu odsłonięte. Prześcieradło rzucone było niedbale na podłogę za nim, jednak moje modlitwy zostały chyba źle odebrane, bo o NIEGO nie prosiłam. Na ławce przestawionej spod okna naprzeciwko lustra, oparty o ścianę z niedbale zawiązanym krawatem i rozpiętą koszulą, siedział brunet, wpatrując się teraz we mnie uważnie swoimi orzechowymi oczami. Mogłam w tym momencie wyjść. Co więcej, powinnam, ale nie zrobiłam tego. Odwróciłam tylko wzrok. Miałam takie samo prawo tu przebywać jak on. Nie wiedziałam, co robić. Stałam więc dalej koło drzwi, czekając. Potter nie garnął się do żadnej rozmowy, co było mi na rękę, ale w końcu odezwał się, przerywając tę niezręczną ciszę.
- Po co przyszłaś? – spytał.
- Ja… Nie byłam tu od czasu naszego… – zaczęłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Nie byłam tu od długiego czasu. Chciałam tylko zobaczyć jeszcze raz, co pokaże mi zwierciadło – rzekłam cicho, nadal na niego nie patrząc.
- Więc zobacz. To lustro nie jest moją własnością – powiedział niby od niechcenia, ale wyczułam w jego glosie napięcie.
Nieznacznie skinęłam głową i powoli podeszłam do zwierciadła. Stanęłam naprzeciwko niego, mając za plecami Rogacza, którego wzrok czułam na swoich plecach. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie naszą wspólną wizytę tutaj. Wtedy stanął za mną i położył ręce na moich ramionach. Liczyłam na to, że teraz również to zrobi, ale przecież wiedziałam, że tak nie postąpi. Otworzyłam więc oczy, a po kilku sekundach ukształtował się wyraźny i dobitny obraz. Wypuściłam powoli powietrze, które nieświadomie wstrzymałam i patrzyłam na scenę rozgrywającą się w lustrze, która wywołała we mnie delikatny uśmiech i łzy. Znowu byłam z Jamesem, który trzymał mnie w swoich ramionach, remontowaliśmy jakiś pokój, jedliśmy lody… W kolejnej scenie byliśmy sami w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu, ale r a z e m. Na koniec tańczyliśmy na bożonarodzeniowym balu zapatrzeni w siebie, nie zwracając uwagi na cały otaczający nas świat.
Nie sądziłam, że znowu zobaczę podobne rzeczy. Pogodziłam się faktem, że kocham Jamesa, więc dziwne wydawało mi się to, co ukazało się w zwierciadle, ale kiedy się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam. Moim pragnieniem nie był sam chłopak, tylko zmiana relacji panujących między nami. Kochałam go, ale nie byliśmy razem, a tego właśnie chciałam.
Rogacz nie odzywał się, dając mi się w spokoju zastanowić i pogodzić z oczywistymi faktami. Stałam jeszcze chwilę przed lustrem znowu z zamkniętymi oczami, z których niezliczony już raz płynęły pojedyncze łzy.
- James, okłamałam cię wtedy – rzekłam w końcu, odwracając się do niego. Potter nadal patrzył na mnie uważnie, przetrawiając moje słowa, więc odwróciłam wzrok.
- Nie – odparł po chwili. – Nic mi wtedy nie odpowiedziałaś, a to różnica.
- Chcesz usłyszeć to teraz?
- Nie. Chyba, że to coś zmieni. Poza tym wiem, co wtedy zobaczyłaś. – Uśmiechnął się nieznacznie do siebie. Znowu zapadła chwila ciszy przerywana dudnieniem padającego deszczu, bijącego w szybę okna.
- Po co ty tu przyszedłeś? – spytałam.
- Bardzo często tu przychodzę – odparł, poprawiając swój nieład na głowie.
- Czemu to robisz? – drążyłam temat. Rogacz znowu utkwił we mnie swoje spojrzenie, którym lustrował mnie z góry na dół i z powrotem, zatrzymując się na mojej twarzy.
- Mówiłem ci już, że masz piękne oczy? – zapytał, a ja trochę się zmieszałam.
- Tylko jakieś tysiąc razy – uśmiechnęłam się do siebie.
- Nie powinnaś tyle płakać, tylko częściej się uśmiechać – kontynuował. – Jesteś śliczna.
Do czego on zmierzał, prawiąc mi w tym momencie komplementy, które słyszałam już tyle razy?
- Eee, dziękuję – odparłam zdezorientowana i odwróciłam wzrok. – Powiesz mi, dlaczego tu przychodzisz? – Nie odpowiedział, a ja zrozumiałam, że rozmowa zakończona. Czułam się przy nim, jakbym była skrępowana. Już chciałam iść do wyjścia, gdy się odezwał.
- A po co ty tu przyszłaś?
- Bo…
- Bo chciałaś zobaczyć siebie szczęśliwą – wszedł mi w słowo. – Ja liczę na to samo.
- Czemu jest to dla ciebie takie ważne?
- Bo w tym lustrze, w moich pragnieniach, a nawet snach jesteśmy razem.
Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc rzekłam tylko:
- Pójdę już, – a potem szybko opuściłam salę, odprowadzana jego czujnym spojrzeniem.
Wróciłam do wieży. Byłam trochę roztrzęsiona tym niespodziewanym spotkaniem i wyznaniem. Black nadal nie pokazał się w Pokoju Wspólnym, więc poszłam do dormitorium, gdzie dziewczyny nadal ślęczały nad książkami.
- Coś się stało? – spytała Dorcas, lustrując mnie wzrokiem.
- Nie, nic. Czemu pytasz?
- Nie wiem. Wydaje mi się… Zresztą nieważne.
- Idziecie na lunch? – odezwała się po pewnym czasie Ann. – Jestem strasznie głodna, a czeka nas jeszcze jedna lekcja.
- Jasne – odparłyśmy z Dor jednocześnie, po czym udałyśmy się do Wielkiej Sali na posiłek.