sobota, 19 września 2015

38. Kiedyś nadejdzie czas cz. II Miłość, przyjaźń czy nienawiść?

Witajcie!
Tym razem na czas, przychodzę do was z kolejnym rozdziałem i uprzedzam od razu, że ten cały konkurs karaoke znajdzie się dopiero w kolejnej części rozdziału, czyli za kolejne dwa tygodnie. 
Jak już wspominałam, do końca tego tygodnia uporam się z zaległymi komentarzami na Waszych blogach, gdyż na razie, mam chwilę wolniejszego czasu.
 

Całuję
Luthien

***

James Potter
            Musiałem wyjść na dwór, bo inaczej nie wiem, co bym zrobił. W tej chwili nie mogłem dłużej patrzeć na Evans. Jedyną dziewczynę, która potrafiła chyba jednocześnie kochać i nienawidzić, trzymać w rękach twoje serce tylko po to, żeby rozdeptać je na najdrobniejsze kawałki, dawać nadzieję, a potem boleśnie sprowadzać cię do rzeczywistości. Najgorsze było w tym wszystkim to, że mimo bólu, który teraz odczuwałem, nadal ją kochałem i nie potrafiłem tak po prostu przyjąć do wiadomości tego, co się przed chwilą stało. Byłem nie tyle wściekły, co rozżalony. Czułem potrzebę wyładowania emocji, więc nie bardzo myśląc, co robię, z całej siły kopnąłem w kamienną ławkę. Od razu tego pożałowałem, bo stopa zaczęła pulsować mi fizycznym bólem. Nie zatrzymałem się jednak i kuśtykając, poszedłem dalej. Black szedł obok, nie odzywając się.
- James… – nie odpowiedziałem. – Stary, nie rezygnuj z niej teraz – rzekł w końcu, wieszając się ręką na moim ramieniu, próbując w ten sposób okazać dodatkowe wsparcie.
- Nie? Więc według ciebie co powinienem zrobić? Słyszałeś, co powiedziała. Mam zapomnieć i… – nie potrafiłem dokończyć.
            Wiedziałem, że wczorajsza noc była zbyt piękna, aby była prawdziwa, ale chciałem przeżyć ją tak, jak to zrobiliśmy. Dałem Evans wybór, mogła pozbyć się mnie raz na zawsze, trudno, przynajmniej wiedziałbym, na czym stoję. Jeśli wolała ułożyć sobie życie beze mnie, po zakończeniu szkoły wyjechałbym i nigdy więcej by mnie nie spotkała. Ona jednak wybrała inaczej, nie chciała wyrzucać mnie ze swojego życia, więc widocznie coś dla niej znaczyłem. Może to było głupie, ale ja po prostu c z u ł e m, że ona mnie kocha, to co ostatnio między nami zaszło znaczyło dla niej więcej, niż chciała przyznać. Znałem ją już tyle lat i wiedziałem, że mogłem próbować różnych rzeczy, ale gdyby ona sama nie chciała, nie dopuściłaby mnie tak blisko. Jednak przez to, że to zrobiła, zmieniła się. Nie była już tą samą dziewczyną, która skradła mi serce. Miłą, inteligentną, skromną, stojącą na straży prawa, upartą, znającą swoją wartość i wyznającą własne zasady, wygadaną i błyskotliwą, uroczą Lily Evans. Czy to ja ją zmieniłem, czy sama to zrobiła? Faktem było jednak, że teraz zachowywała się tak, jakby postradała wszystkie rozumy. Nie wiedziała, czego chce, wykorzystywała i mnie, i zapewne Whitby’ego, bo tak jej pasowało. Jego miała na wyłączność i mogła nim dyrygować, mnie traktowała jak zabawkę, którą można wrzucić do pudełka i wyciągnąć, kiedy wszystko inne się znudzi. Czy przypadkiem nie o to posądzała właśnie mnie, kiedy na początku września rozmawialiśmy w pociągu? Zarzuciła mi, że to ja traktuję dziewczyny jak lalki i miała o to pretensje, teraz jednak ona w ten sposób traktowała mnie i nie mogłem zrozumieć, dlaczego zamiast nadal wrzeszczeć i się wykłócać, poszła w stronę, której się brzydziła. Czułem się w tej chwili upokorzony. Jak naiwne dziecko. Żałowałem, że pozwoliłem chłopakom i dziewczynom zostać przy naszej rozmowie.
- Wiem, że zachowała się dzisiaj jak ostatnia debilka, ale ona… – przerwał na chwilę. – Zaufaj mi, że wiele dla niej znaczysz.
            Spojrzałem na niego i wcisnąłem ręce do kieszeni.
- Nie wiem, co ci ona naopowiadała, ale na pewno nie… – nie dokończyłem, bo w tym momencie usłyszeliśmy wołanie Ann, która biegła za nami przez dziedziniec.
- James, proszę cię, zaczekaj! – krzyknęła. Rzuciłem Blackowi szybkie spojrzenie i zatrzymałem się, odwracając.
- O co chodzi? – spytałem niezbyt uprzejmie.
- James, to nie jest tak, jak myślisz – powiedziała Vick.
- Nie? Ann, miałaś rację. Powinienem już dawno dać sobie spokój.
- Ona nie mówiła tego poważnie. Boi się zaangażować, bo uważa, że w ten sposób przegra, że ją zostawisz.
- Ja już od dawna nie toczę z nią żadnej bitwy. Chyba, że ona toczy ją sama ze sobą.
- Dzisiaj rano jasno jej powiedziałam, że nie może się wykręcić z wczorajszej nocy, że jeśli to zrobi, stanę po twojej stronie. Nie posłuchała mnie. Mi też jest przykro, Rogacz. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Szkoda, że jej nie jest przykro – odparłem.
- Jest jej przykro – stwierdziła. – Jestem jej przyjaciółką i dobrze ją znam. Żałuje tego, co powiedziała, a wiesz dlaczego? Bo jest świadoma tego, że w tej chwili być może straciła chłopaka, którego kocha.
- Kocha? Ann, ona ma mnie gdzieś! – rzekłem zdenerwowany.
- Nie ma, uwierz mi. Sean już od dawna nic dla niej nie znaczy i tak naprawdę nigdy nic do niego nie czuła. Kocha ciebie i powiedziała mi to wprost, nie raz i pod wpływem chwili, ale co najmniej trzy razy stanowczo.
            Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Kochałem Lily. Niczego nie byłem bardziej pewny niż tego, ale jak miałem jej to udowodnić? Ona bała się, że ją zostawię, ale w tym momencie jaką ja miałem gwarancję, że to ona nie postąpi tak względem mnie, jeśli rzekomo kochając mnie, potrafiła powiedzieć mi prosto w twarz, że nic dla niej nie znaczę?
- Widocznie kłamała – rzekłem w końcu z bólem serca.
- Nie kłamała – mówiła dalej Ann, wciąż się we mnie wpatrując. – Uwierz mi, że dzisiaj kłamała, ale nie wtedy.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? – spytałem. – O co mnie prosisz? Że będę za nią latał, a ona będzie mnie upokarzać? Słyszałaś ją tak samo wyraźnie, jak ja. Nie mam zamiaru ciągle z nią walczyć, prosić, skakać koło niej… Dałem jej wybór, zgodziłem się odejść, nie pozwoliła mi. – Odwróciłem w końcu wzrok, który teraz padł na pudełeczko, które nadal trzymałem w ręce, a które kilka minut temu chciałem podarować Lily.
- Nie rozumiesz? – zapytała Ann ze złością. – To ja się myliłam. Nie powinnam mówić ci dzisiaj rano tego wszystkiego, ale byłam na nią wkurzona, a ciebie było mi po prostu żal. Ona cię kocha, James. Nie jakiegoś tam Seana, tylko ciebie. Nie umie ci jeszcze powiedzieć tego wprost, ale nie oczekuj od niej, że po tym, co było, nagle zacznie oznajmiać to każdemu, kogo spotka na swojej drodze. Ona nie jest taka jak ty – zamilkła na chwilę, zastanawiając się, co jeszcze może powiedzieć w obronie swojej przyjaciółki. Naprawdę się starała, a mi naprawdę zależało na Evans. – Na razie bądź cierpliwy – poprosiła w końcu. – Daj jej jeszcze jedną szansę, nie wtedy, kiedy ty będziesz chciał, tylko wtedy, kiedy ona będzie na to gotowa. James, ja naprawdę wam kibicuję, bo wiem, że nadal warto. Wiem, że ją kochasz – dodała, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę zamku.
            Patrzyłem za nią chwilę i westchnąłem. Spojrzałem na Blacka, oczekując jakiejś reakcji i już wiedziałem, jakie jest jego zdanie na ten temat.
- Ann, zaczekaj! – zawołałem za nią. Stanęła, a ja podbiegłem do niej.
- Hmm?
- Daj jej to i powiedz, żeby otworzyła, kiedy będzie na to gotowa – rzekłem, podając jej pudełeczko z prezentem. Ann uśmiechnęła się słabo, przytuliła mnie, po czym ruszyła z powrotem do zamku. Patrzyłem za nią tak długo, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Dopiero wtedy wróciłem do Blacka. – Co? – spytałem.
- Nic. Dobrze zrobiłeś.
- To się jeszcze okaże – odparłem.
- Evans zachowała się niewłaściwie, ale widać było, że ciężko jej to przyszło.
- Ale przyszło.
- Bo wolała zranić cię teraz niż później.
- Co? – spytałem zdezorientowany. Ostatnio Łapa miał coraz inteligentniejsze przebłyski geniuszu, co trochę mnie przerażało.
- Nic – odparł z uśmiechem. – Co z dzisiejszym konkursem? – umiejętnie zmienił temat.
- Odbędzie się.
- A twoja piosenka?
- Nie wiem. Zastanawiam się, czy w ogóle warto ją śpiewać.
            Cały ten konkurs zorganizowałem dla Lily, to miał być mój wieczór i moja piosenka dla niej. Nie obchodziło mnie to, co pomyślą o tym wszystkim inni. Chciałem, by tym razem ona powiedziała mi prawdę, ale w tej sytuacji mogłem zapomnieć o moich planach. Ann twierdziła, że Evans mnie kocha. Dorcas też mi to mówiła. Sam byłem o tym przekonany, ale teraz ciężko było mi w to uwierzyć. Raczej powoli docierało do mnie to, że od początku Lily tylko się ze mną bawiła. Robiła, co chciałem, a potem drastycznie niszczyła mi życie. Co mi więc teraz pozostało? Przeboleć wszystko i zapomnieć, zgodnie z jej życzeniem lub zacisnąć zęby i walczyć dalej, bo są jeszcze jakieś szanse. To zabawne, że zastanawiałem się nad tym dopiero teraz, kiedy decyzja zapadła wraz z przekazaniem prezentu dla Lily Ann.
 

Lily Evans
- Brawo, Evans – usłyszałam znajomy głos, a zaraz za nim obok mnie pojawił się Krukon.
- Czego chcesz, Kev? – spytałam niechętnie. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim.
- Dowiedzieć się, dlaczego w taki sposób spławiłaś Pottera.
- Jeśli powiesz jeszcze chociaż jedno słowo, spławię ciebie. Nie twój interes, dlaczego to zrobiłam i skąd w ogóle o tym wiesz?
- Nieważne – odparł. Pewnie Meadowes wypaplała mu wszystko prosząc, by ze mną pogadał, bo czasami udawało mu się przemówić mi do rozumu. – Chciałem tylko spytać, dlaczego tak postąpiłaś. Czy nie mówiłaś mi ostatnio, że Potter jest na chwilę obecną jedynym chłopakiem, którego kochasz i na którym ci zależy? Miałaś z nim porozmawiać, ale nie w ten sposób. Czy ty na głowę upadłaś?
- Nie twoja sprawa, dlaczego to zrobiłam. To, co ci ostatnio powiedziałam to prawda, ale mówiłam ci wtedy jeszcze inne rzeczy i kto jak kto, ale ty powinieneś mnie zrozumieć.
- Ale nie rozumiem, mimo, że osobiście nie pałam do niego sympatią.
- To już nie jest mój problem. Daj mi spokój, Kev, bo czuję się okropnie i bez twojego gadania. Nie chce mi się z tobą rozmawiać ani cię słuchać. Nie wiem, dlaczego ostatnio tak bardzo interesujesz się moim życiem prywatnym i relacjami z Jamesem, ale daj mi spokój.
            Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami. Jego zielone oczy, zawsze pełne zrozumienia, teraz wyrażały zdezorientowanie. Kevin przetrawiał swoje myśli przy akompaniamencie komentarzy dobiegających z jednego z obrazów. Dookoła nas biegali roześmiani uczniowie podekscytowani wolnym dniem i popołudniowym konkursem karaoke.
- Wiesz co, Evans? Ty jesteś po prostu idiotką. Kochasz chłopaka, który lata za tobą od lat, a mówisz mu, że nic dla ciebie nie znaczy. Nigdy nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale żal mi Pottera, w przeciwieństwie do ciebie. Zasłużyłaś sobie na to, żeby tym razem on złamał twoje serce i uwierz mi, że jeśli to zrobi, nie będę cię żałował. Potter może być moim wrogiem po tym, jak potraktował moją siostrę, ale nawet on, po tym, co zrobił dla ciebie, nie zasłużył na takie traktowanie. To wszystko, co miałem do powiedzenia. Cześć.
            Zanim zorientowałam się w sytuacji, Hilliard poszedł w swoją stronę.
- Kev, czekaj! – krzyknęłam za nim. – Co James zrobił twojej siostrze?
- Nie twoja sprawa – odparł, odwracając się do mnie i załatwiając mnie moją własną bronią.
            Świetnie, pomyślałam. Grono moich przyjaciół drastycznie zmalało w przeciągu godziny. Z pięciu, nie licząc Rogacza, po tej rozmowie zostało mi… Zero. Ann, Dor, Remus, Łapa i Kevin. Nikt z nich nie chciał ze mną rozmawiać.
 

Ann Vick
            Po rozmowie z Jamesem pałętałam się dosyć długo po zamku, nie mając zielonego pojęcia, co począć ze sobą i resztą moich przyjaciół. Chciałam do obiadu uporać się z dekorowaniem Wielkiej Sali do konkursu tak, żeby potem tylko ustawić scenę i ławki, więc czekałam, aż skończy się śniadanie, a ja będę mogła zacząć działać. Dorcas obiecała, że mi pomoże, ale teraz gdzieś zniknęła. James odprowadzał Blacka do Skrzydła Szpitalnego, a Lupin dobrze wiedział, że w tym momencie powinien zostawić mnie samą. Co do Lily… Pewnie nie będzie chciała ze mną rozmawiać po tym, jak wzięłam stronę Jamesa, ale to nie była moja wina, że musiałam wszystko za nią naprawiać.
            James był tym razem prawie nieugięty. Nie miałam pojęcia, jak zdołałam go przekonać, by dał mojej przyjaciółce jeszcze jedną szansę. Lily naprawdę przegięła i byłam na nią zła. Ostrzegałam ją, jednak musiałam przyznać Rogaczowi rację, ona miała to wszystko gdzieś i będzie się musiała naprawdę bardzo wysilić, żeby James znów zaczął z nią rozmawiać. Mimo to, w tej chwili, to znowu ja musiałam ratować sytuację, musiałam zaryzykować. Przysięgałam, że już nigdy nie będę się wtrącać i miałam zamiar dotrzymać obietnicy, ale ta sprawa wymagała postawienia przeze mnie wszystkiego na jedną kartę. Lily się pewnie zdenerwuje, ale potem będzie dziękować. Bynajmniej taką miałam nadzieję.
            Siedziałam sobie w jakiejś klasie na pierwszym piętrze i ćwiczyłam zaklęcie na transmutację, gdy przypomniałam sobie o małym, aksamitnym pudełeczku, które Potter chciał, żebym przekazała Lily. Nie powinnam go otwierać, ale w sumie co to komu szkodziło? Zastanowiłam się, a potem wyjęłam prezent i zobaczyłam, co Rogacz kupił mojej przyjaciółce.
            Otworzywszy pudełko, dosłownie oniemiałam. Wiedziałam, że Potter był bardzo bogaty, ale żeby aż tak, by kupować Lily tak drogie prezenty… W środku na również aksamitnej poduszeczce leżał prześliczny pierścionek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jako osoba kochająca zakupy i wszystko, co się z nimi wiązało, w tym także biżuterię, znałam się na różnego rodzaju kruszcach. Ten pierścionek musiał kosztować z dobry tysiąc. Na pierwszy rzut oka wyglądał „normalnie” i nie miałam zamiaru uświadamiać Lily o jego wartości z racji tego, że wtedy w ogóle by go nie przyjęła. Pierścionek był bardzo delikatny. Do cienkiej podstawy z białego złota przyczepiona była gałązka z trzema malutkimi diamentowymi kwiatkami, jednym większym, wykonanym z rubinów oraz niewielkim listkiem. Całość robiła naprawdę piorunujące wrażenie. Wiedziałam, że pieniądze Jamesa są dla Lily najmniej ważną rzeczą i pewnie się wścieknie, kiedy dowie się prawdy o prezencie, ale osobiście jej w tym momencie zazdrościłam. Popodziwiałam jeszcze chwilę pierścionek, a potem schowałam pudełko do kieszeni i w lepszym humorze udałam się do Wielkiej Sali.
            Po drodze wpadłam na Whitby’ego.
- Hej, Ann.
- Hej, Sean – odparłam.
- Jak tam przygotowania do konkursu? – zagadnął.
- W porządku. Właśnie idę do Wielkiej Sali, zająć się dekoracjami – wyjaśniłam.
- Może ci w czymś pomóc? – zaproponował ze szczerym uśmiechem.
- Dzięki za propozycję, ale naprawdę nie trzeba. Damy sobie radę.
- W porządku, ale jak coś to daj znać.
- Jasne – również się uśmiechnęłam. – Przyjdziesz potem?
- Miałem taki zamiar, ale nie wiem, jakie plany ma Lily.
- Jeszcze wczoraj mówiła, że nie idzie, ale może zmieniła zdanie – rzekłam.
- Najwyżej przyjdę sam. Monic, dziewczyna, którą Michael zarosił na bal, prosiła, żebyśmy przyszli – wyjaśnił.
- Monic Miller? – spytałam. – Myślę, że ma duże szanse na wygraną – przyznałam. – Śpiewa po prostu obłędnie.
            Nie przesadzałam. Kiedy Krukonka przyszła do nas wpisać się na listę, chwilę z nią porozmawiałyśmy. Poprosiłyśmy, żeby coś nam zaśpiewała i od tego czasu trzymałam za nią kciuki.
            Doszliśmy w końcu do Wielkiej Sali, która na szczęście już opustoszała.
- To, co? Widzimy się później – powiedział Sean. – Idę poszukać Lily.
- Jasne – odparłam, a potem weszłam do jadalni i zamknęłam za sobą wielkie drzwi.
            Jakoś nigdy nie przepadałam za Whitbym i szczerze to nadal niezbyt go lubiłam, ale teraz zrobiło mi się go trochę żal, kiedy pomyślałam o tym, w jakim układzie znajduje się z moją przyjaciółką. Na dodatek niczego nieświadomy.
 

Dorcas Meadowes
- Chciałabym w końcu spędzić z tobą cały dzień – przyznałam, – ale dzisiaj nie da rady. Cały ten konkurs i… Cholera – zaklęłam, spoglądając na zegarek. – Pół godziny temu miałam się spotkać z Ann!
- Na pewno poradzi sobie bez ciebie – odparł Eric, przyciągając mnie do siebie.
- Możliwe, ale nie o to chodzi… – zaczęłam, ale nagle zamilkłam. Chciałam z nim porozmawiać o problemie Lily i Jamesa, wygadać się komuś, ale nie mogłam. Ta sprawa go nie dotyczyła i nie powinnam opowiadać mu o wszystkim. To był zamknięty krąg. Ciężko mi było z powodu tego, co się dzisiaj stało, że nie potrafiłam przemówić mojej przyjaciółce do rozumu, ale ona „lepiej wiedziała, co robi”.
            Znałam ją tyle lat, a jeszcze nigdy nie widziałam, żeby tak się zachowywała, żeby nie patrzyła na konsekwencje, tylko własne korzyści. Prawda była taka, że jednego chłopaka oszukiwała, a drugiego zdradzała. Jej miłość do Pottera nadal wydawała mi się trochę irracjonalna, ale jak widać Rogacz miał rację. Mimo to nadal nie miałam pojęcia, dlaczego od początku wydawało mi się to logiczne.
- W takim razie wytłumacz mi, co cię martwi – poprosił Eric, przytulając mnie.
- Nie mogę – odparłam. – Po prostu Lily znowu pokłóciła się z Jamesem – dodałam tylko i odsunęłam się od niego. Zrozumiał aluzję, o nic nie zapytał. – Naprawdę muszę już iść – powiedziałam, pocałowałam go w policzek i pobiegłam na parter.
            Nie wiedziałam, co Lily sobie rano pomyślała. Na pewno nie zrobiła tego, co jej powiedziałam, tego byłam pewna. Może gdyby porozmawiali tylko we dwójkę, nie na widoku, stałoby się inaczej, ale nie można było cofnąć czasu i tak naprawdę było mi żal i Jamesa i Lily. Miałam nadzieję, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
            Po pięciu minutach dotarłam na parter. Pchnęłam drzwi Wielkiej Sali i weszłam do środka, z powrotem je zamykając. Byłam trochę zaskoczona widokiem, jaki zastałam. Podeszłam do Ann, która siedziała na stole Gryffonów, patrząc bezmyślnie w jakieś bliżej nieokreślone miejsce.
- Wybacz spóźnienie – powiedziałam, wyrywając ją z jakiegoś transu. – Eric…
- Nie ma sprawy – odparła, patrząc teraz na mnie.
- Myślałam, że się wkurzysz i sama wszystko zrobisz.
- Pewnie tak, ale musiałam coś przemyśleć – wyjaśniła i zeskoczyła na podłogę.
- Ann – zatrzymałam ją, kiedy, jakby nigdy nic, już zabierała się do pracy. – Co się stało? – spytałam.
- Nic.
- Znam cię. No więc? – ponagliłam ją, a ona westchnęła.
- Właśnie sobie uświadomiłam, jak okropnie zachowałam się w stosunku do Lily. Pokłóciłyśmy się, to prawda, ale nie raz już to robiłyśmy, a ja nie szłam wtedy do Jamesa i nie mówiłam mu, żeby dał sobie spokój, bo ona na niego nie zasługuje. Przecież jeśli się o tym dowie, nigdy w życiu już się do mnie nie odezwie. Poza tym potem też powinnam ją wesprzeć, a nie pobiec za Rogaczem, ale ja naprawdę chciałam dobrze – wyznała.
            To prawda, że jej poranne zachowanie było pierwszym gwoździem do trumny, w której można było pochować jej przyjaźń z Lily. Gdyby Evans dowiedziała się o wszystkim, wątpię, by jej to wybaczyła. Nawet, jeśli się pokłóciły, Vick nie miała prawa mówić czegoś takiego Potterowi i również miałam jej to za złe. Nie można było jednak cofnąć czasu. Co się stało, to się nie odstanie. Możliwe, że ta sprawa nigdy nie wyjdzie na jaw. Na razie trzeba było zająć się czymś innym.
- Fakt, to co zrobiłaś rano nie było w porządku, ale potem postąpiłaś słusznie – przyznałam. – Poza tym ja też jej nie wsparłam, chociaż wiedziałam, że tego potrzebuje, ale… Po prostu nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Wiesz, gdyby oni porozmawiali sami, bez świadków to pewnie skończyłoby się to inaczej, ale tym razem James naprawdę się zdenerwował, a ona mocno go zraniła.
- Co nie zmienia faktu, że jako przyjaciółka zachowałam się podle.
- Udało ci się coś wskórać u Rogacza? – spytałam.
- Wydaje mi się, że tak, ale nie dam głowy. Było ciężko.
- Więc naprawiłaś swój błąd. To, co udało ci się zrobić, może jeszcze zaważyć na ich decyzji, więc nie przejmuj się już tym wszystkim. Teraz kolej na ich ruchy. Nie połączysz ich na siłę.
- Masz rację – przyznała, – ale…
- Nie ma żadnego, ale – powiedziałam. – Przestań się mazać – przytuliłam ją. – Uwierz mi, że ja też nie czuję się w tym wszystkim dobrze.
            Zapadła chwila ciszy.
- Bierzmy się do roboty, bo nie skończymy przed obiadem.

~ * ~

            Nie mogłyśmy jeszcze przestawić stołów, więc zabrałyśmy się do dekorowania sali. Po obu stronach drzwi ustawiłyśmy po dwie urny, do których potem będzie można wrzucać kartki z głosami. James stwierdził, że podzielenie ich na poszczególne domy ułatwi liczenie, więc zrobiłyśmy, jak chciał i teraz po lewej stronie drzwi stały urny w kolorach szmaragdowo-srebrnym oraz błękitno-brązowym, a po prawej żółto-czarnym i złoto-czerwonym. Nie chciałyśmy jeszcze przyciemniać Sali, więc zostawiłyśmy sufit w spokoju. Powiesiłyśmy kilka kul dyskotekowych i tysiące lampek, które potem będą rzucały przyćmione światło. Na ścianach umieściłyśmy neonowe napisy oraz obrazki w kształcie mikrofonów, różnych instrumentów i tym podobnych rzeczy oraz plakatów najpopularniejszych magicznych zespołów muzycznych, takich jak Fatalne Jędze czy piosenkarki jazzowej Celestyny Warbeck. Całość nie robiła na razie pożądanego efektu, ale potem, jak będzie ciemniej dekoracje zrobią wrażenie.
- No to zostały nam tylko światła, sufit, scena i stoły – rzekłam, kiedy skończyłyśmy. – Zdążymy w godzinę.
- Wiesz co? Tak sobie myślę… To wszystko wygląda super, ale chyba będzie lepiej pokazać to razem.
- To znaczy?
- Rzućmy na dekoracje zaklęcie kameleona, żeby na razie nie było nic widać – zaproponowała Ann. – Wolę żeby całość była niespodzianką.
 
Remus Lupin
- Jak tam? – spytałem, podchodząc do szpitalnego łóżka Blacka, na którym siedział także Potter.
- Gdyby nie to, że muszę tu leżeć jeszcze trzy dni, przegapiając całą zabawę, byłoby świetnie – odparł Syriusz z niezadowoleniem. – Jak tylko stąd wyjdę, policzę się z Flintem za ten tłuczek – zagroził.
- Najpierw stąd wyjdź i zagraj ostatni mecz z Puchonami, a dopiero potem bij się z Flintem – powiedział Rogacz. – W sobotę chcę cię mieć zdolnego do gry, bo jak nie, to ja się policzę z tobą – dodał, a potem oboje się zaśmiali.
            Przyjaźniłem się z nimi od wielu lat, ale tak naprawdę to oni byli najlepszymi kumplami. Zawsze zastanawiało mnie to, jak można być ze sobą tak blisko, nie będąc braćmi. Co prawda oni byli jakoś tam spokrewnieni, ale raczej nie to miało wpływ na ich relacje.
- Panie Black – pielęgniarka, słysząc śmiechy w świętym miejscu ciszy i spokoju, wyszła ze swojego gabinetu i podążała w naszym kierunku.
- Tak? – Łapa posłał jej czarujący uśmiech.
- Nie ma sensu trzymać tu pana dłużej… – pani Pomfrey nie dokończyła, bo Syriusz, słysząc te słowa, wyskoczył na podłogę i zaczął wyginać się w rytm niesłyszalnej muzyki. – Do łóżka! – wkurzyła się pielęgniarka. Black spojrzał na nią zaskoczony, a my wybuchliśmy niekontrolowanym śmiechem.
- Ale przecież powiedziała pani…
- Wypuszczę pana za godzinę – dokończyła i jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. Na twarzy Syriusza pojawił się szeroki uśmiech, po czym skoczył na łóżko, chwytając w locie pudełko z Fasolkami Wszystkich Smaków, które podetknął nam pod nos. Oczywiście Peter ochoczo się poczęstował, natomiast ja z Jamesem odmówiliśmy.
- Czy ty nie powinieneś zajmować się dekoracjami? – zwróciłem się do Pottera, kiedy zapadła chwilowa cisza.
- Dziewczyny wzięły to na siebie – wyjaśnił.
- Aha, więc jaka rola przypada tobie w tym przedsięwzięciu?
- Wodzireja – odparł. – Luniek, tobie nie kazałem nic robić, więc nie marudź.
- Nie o to mi chodzi, James – stwierdziłem. – Co z piosenką?
- Co wy wszyscy macie z tą piosenką? – spytał poirytowany, czemu wcale się nie zdziwiłem. – Nic – dodał w końcu. – Miałem ją zaśpiewać, ale w tej sytuacji chyba nie ma to najmniejszego sensu. Lily nie chce mnie znać, powiedziała, co o tym wszystkim myśli, a ja zrozumiałem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ja ją naprawdę kocham – wyznał. – Wiem, że brzmi to głupio w moich ustach, ale zakochałem się w niej i strasznie dotknęło mnie to, co dzisiaj powiedziała. Oczywiście nie jestem taki głupi, żeby sobie robić nadzieje po jednej niezobowiązującej nocy, ale zamiast porozmawiać ze mną normalnie, ona prosto z mostu mówi mi, że to była pomyłka i mam zapomnieć. To jest jakiś koszmar.
            Wiedziałem, ile kosztuje go to wyznanie, że naprawdę kocha Evans, że czuje się szczerze zraniony, a jednak potrafił udawać. W tym momencie nie załamał się, tylko zaśmiał.
- Co za ironia losu… – rzucił jeszcze, a potem poczochrał włosy.
- Jeśli chcesz znać moje skromne zdanie – odezwał się Black. – To jak już mówiłem, powinieneś zaśpiewać tę piosenkę. Nic przez to nie stracisz.
- Też tak uważam – poparłem go.
- I co mi to da? Ona chodzi z Whitbym, a ja bez sensu za nią latam. Kocham ją, ona nie potrafi sprecyzować czego ode mnie oczekuje, ja chcę z nią być, ona ze mną nie. Nie zmuszę jej do niczego.
            Westchnąłem. Tym razem Rogacz na poważnie wziął sobie do serca jej słowa.
- James, masz dwie opcje. Dajesz sobie spokój albo walczysz dalej. Jeśli naprawdę ją kochasz, pozostaje ci tylko jedno wyjście.
- Remus, jak mam ją zmusić do pokochania mnie? – spytał zdenerwowany.
- Nie musisz jej do niczego zmuszać – odparłem. – Posłuchaj, Lily nie chciała powiedzieć tego, co powiedziała rano. Jestem tego pewny. Problem w tym, że ona po prostu była zła na samą siebie za tę noc, że tak szybko się to wszystko stało. Nie żałuje tego, ale uważa, że jeszcze nie była na to gotowa.
- I dlatego postanowiła wyżyć się na mnie? Dlaczego zawsze mi się obrywa?
- Bo częściej wyładowujemy złość na osobach, które są dla nas najważniejsze, gdyż mamy świadomość, że zawsze nam wybaczą – wyjaśniłem i pomyślałem, że powinienem zostać psychologiem.
- Czyli jeśli ktoś ciągle na mnie wrzeszczy, oznacza to, że mnie kocha? – spytał Łapa z rozbawieniem. – W takim razie McGonagall za mną szaleje – krzyknął, na co całą czwórką wybuchliśmy śmiechem.
            James chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i weszła przez nie średniego wzrostu brunetka o piwno-szarych oczach i nieśmiałym uśmiechu. Podeszła do nas powoli i zatrzymała się kawałek od łóżka Łapy. Była to Sue Summers, bardzo sympatyczna Puchonka, najlepsza przyjaciółka Alice Lufkin. Miała brata bliźniaka i nigdy niczym się nie wyróżniała. Z tego co wiedziałem, stroniła od chłopaków, ale jak widać zaproszenie na bal od Blacka, chyba zmieniło jej poglądy.
- Cześć – odezwała się niepewnie.
- Cześć – odpowiedzieliśmy po kolei.
- Eee, nie chcę przeszkadzać – przyznała, – więc może przyjdę później – dodała i już zbierała się do wyjścia.
- Nie przeszkadzasz – powiedział Łapa. – Poza tym za godzinę i tak stąd wychodzę.
- Aha. To… Super – odparła, uśmiechając się.
- My i tak się właśnie zbieraliśmy, prawda? – zwróciłem się do chłopaków.
- Tak. Wiesz, ten cały konkurs… – zaczął Rogacz. – Mamy jeszcze trochę pracy – uśmiechnął się do niej zawadiacko. – Także… Widzimy się potem, Łapciu – rzucił do Blacka, który spiorunował go wzrokiem za to zdrobnienie.
- Dobra – odezwał się tamten. – Za godzinę – przypomniał.
- Na razie, Sue – powiedział Potter do Puchonki, a potem zostawiliśmy Syriusza i Summers samych.
 

Lily Evans
            Leżałam w łóżku już kolejną godzinę i setny raz układałam w głowie rozmowę, która powinna się odbyć zamiast tej rano. Tak bardzo żałowałam tego, co powiedziałam. Sean ostatnio stwierdził że jeszcze nie jest za późno na to, żebym się wycofała i powinnam to zrobić. Powinnam z nim zerwać, namówić na bal Iana albo Kevina i powiedzieć Jamesowi prawdę, a tak znowu wszystko schrzaniłam.
            Przekręciłam się na bok, wbijając wzrok w bordowe zasłony przy łóżku. Z oczu znowu popłynęły mi łzy. Przymknęłam je na chwilę, ale w tym momencie usłyszałam otwierające się drzwi, a zaraz potem głos mojej koleżanki.
- Lily, jesteś tu? – spytała Miriam. Podeszła do mojego łóżka i delikatnie rozsunęła zasłony, a ja otworzyłam oczy. – Przepraszam – powiedziała. – Obudziłam cię.
- Nie, nie spałam – odparłam i posłałam jej wymuszony uśmiech, jednocześnie wycierając łzy z policzków.
- Coś się stało? – spytała zaniepokojona. – Czemu płaczesz?
- Dłuższa historia – rzekłam.
- Wybacz, nie powinnam pytać.
- Nic się nie stało, naprawdę. Po prostu… Powiedzmy, że pokłóciłam się z Jamesem – wyjaśniłam. Kto jak kto, ale ona nie będzie mi raczej robiła żadnych wymówek.
- Och… Przykro mi.
- Mi też, bo to moja wina. Powiedziałam mu coś okropnego, a tak naprawdę…
- Chciałaś się do wszystkiego przyznać – weszła mi w słowo.
- Dokładnie – odparłam. Stwierdziłam, że akurat z nią mogę być szczera, bo mnie zrozumie. – Ale nie mów o tym nikomu – poprosiłam.
- Oczywiście – uśmiechnęła się.
- Dlaczego mnie szukałaś? – spytałam, zmieniając temat.
- Właśnie. Sean prosił, bym sprawdziła, czy jesteś w wieży – wyjaśniła. – Mam mu powiedzieć, że…
- Nie, zejdę do niego. Dzięki.
- Nie ma sprawy.
            Wstałam w końcu z łóżka i podeszłam do lustra, żeby się trochę ogarnąć.
- Jak tam Dirk? – zagadnęłam ją, poprawiając makijaż. – Dogadałaś się z nim?
- Tak, bez problemu. Spotkaliśmy się kilka razy, a on nawet zaprosił mnie do Hogsmeade w tym miesiącu.
- To super. Naprawdę się cieszę.
- Dzięki, że nas ze sobą umówiłaś.
- Nie ma za co – powiedziałam, wychodząc z łazienki. – Eee, to ja idę – oznajmiłam.
- W porządku. Widzimy się później.

~ * ~

            Wyszłam z wieży i od razu wpadłam na Seana.
- Hej, już chciałem sobie iść – poinformował mnie.
- Musiałam coś załatwić – odparłam.
- Coś się stało? – spytał, patrząc na mnie uważnie.
- Nie, nic. Czemu pytasz?
- Bo widzę, że płakałaś.
- Wydaje ci się.
- Spójrz na mnie – poprosił. – Co jest?
- Nic, Sean. Po prostu pokłóciłam się dzisiaj z Ann, Dorcas, Remusem, Syriuszem, Kevinem i Jamesem. Dosłownie ze wszystkimi i co najmniej połowa z moich przyjaciół nie chce ze mną rozmawiać – wyjaśniłam w wielki skrócie.
- Aż tak źle? – Skinęłam głową, a on mnie przytulił, zapobiegając kolejnej fali łez.
- Chciałeś ode mnie coś konkretnego? – spytałam po chwili.
- Chciałem cię wziąć na spacer, ale widzę, że w tej sytuacji to odpada, więc może chodźmy po prostu na obiad.
- To już ta godzina? – Byłam zaskoczona faktem, że zmarnowałam już połowę dnia.
- Jest druga trzydzieści. Obiad jest dzisiaj szybciej, bo o wpół do piątej ma być ten konkurs.
- Całkiem o tym zapomniałam – przyznałam.
- Właśnie widzę, a tak swoją drogą, to pójdziesz ze mną?
- Nie planowałam. Nie mam po prostu ochoty
- Chodź, rozerwiesz się – zaproponował.
- Zastanowię się – odparłam.

wtorek, 8 września 2015

37. Kiedyś nadejdzie czas cz. I Przegrana walka

Kochani!Rozdział chciałabym zadedykować Narcyzi za dodanie 500 komentarza. Mam nadzieję, że mimo wszystko nadal będziesz miała ochotę przeczytać go całego. 
I jeszcze kilka słów:

1. Rozdziały niestety nadal aż do odwołania pojawiać się będą co dwa tygodnie.
2. Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu wygląd bloga się zmieni.
3. Wiem, że mam u was sporo zaległości, dlatego proszę was o danie mi jeszcze chwili czasu. Postaram się nadrobić wszystko do końca przyszłego tygodnia. 
Kończę już i zapraszam do czytania.

Całuję 
Luthien

***

Lily Evans
            Otworzyłam oczy i w pierwszej chwili nie pamiętałam nic z poprzedniego wieczora. Przekręciłam się na bok. Zobaczyłam obok siebie śpiącego Jamesa i nagle wspomnienia uzupełniły luki w mojej pamięci z najdrobniejszymi szczegółami. Jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo przerażona jak teraz. Jeszcze nigdy w życiu nie zrobiłam czegoś tak głupiego jak wczoraj wieczorem. Aż do tamtej pory moja obojętność uczuć do Pottera powiedzmy, że dawała swój upust i byłam z tego powodu zadowolona. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do myśli, że zakochałam się w moim wrogu numer jeden. Nadal było to dla mnie trudne, jednak wyszło na coś całkiem innego. Nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić. James nie powinien jeszcze o tym wiedzieć, może nawet nigdy nie powinien się dowiedzieć. Na chwilę obecną za bardzo się do niego zbliżyłam, a on nie omieszka wykorzystać tego faktu.
            Powoli, tak, żeby nie obudzić Pottera, wyswobodziłam się z jego objęć i zeszłam z łóżka, zasuwając za sobą kotary. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu butów i swetra, które powinny walać się gdzieś na podłodze. Zlokalizowawszy je, zręcznie ominęłam bałagan, zebrałam swoje rzeczy i opuściłam dormitorium chłopaków, cicho zamykając za sobą drzwi. Moja słaba głowa przypomniała o sobie pasującym bólem, ale na chwilę obecną, było to moje najmniejsze zmartwienie.
            Kiedy drzwi pokoju Huncwotów zamknęły się z cichym „klik”, odetchnęłam i pobiegłam do siebie. Znowu musiałam pokonać zaporę z drzwi, które tym razem zatrzasnęłam z hukiem.
- Aha, chyba ktoś się obudził – powiedziała Ann zaspanym głosem.
- Cicho – syknęłam, rzucając sweter i buty na łóżko.
- Ej, to nie ja walę drzwiami z zamiarem obudzenia wszystkich współlokatorek.
- Nie chciałam nikogo budzić – odparłam.
- To super, bo miałam zamiar jeszcze trochę pospać.
- Nie ma mowy – powiedziałam. – Wstawaj i to już.
- Lily, jest szósta rano. O tej porze w niedzielę wszyscy ŚPIĄ – jęknęła moja przyjaciółka, zerkając na zegarek.
- Nie wszyscy, bo my już nie – rzekłam.
- Ale…
- Nie marudź, tylko wstawaj. Proszę.
- Jeśli prosisz… – Ann przeciągnęła się i ziewnęła. Obserwowałam, jak powoli zwleka się z łóżka i zakłada szlafrok. Ja również włożyłam swój, bo teraz zrobiło mi się chłodno.
- Chodź do Pokoju Wspólnego – powiedziałam. – Nikogo tam nie ma – dodałam, a potem pociągnęłam ją za sobą.
            Ann nadal była jeszcze w swoim śnie, ale zdążyła się ogarnąć, nim zeszłyśmy po schodach. Stanęłam przed kominkiem, na którym dogasał ogień, a ona usiadła w fotelu, podwijając nogi. Nie mogłam ustać w miejscu, więc zaczęłam chodzić w tą i z powrotem. Ann obserwowała mnie chwilę w milczeniu.
- Więc… – zaczęła, robiąc dziwną minę i odwracając wzrok.
- Wszystko wczoraj widzieliście – powiedziałam.
- Zależy, co rozumiesz, mówiąc wszystko. Zapewne było to nic w porównaniu z tym, co robiliście w dormitorium – odparła.
- Zapewne – potwierdziłam, przypominając sobie, co było później. – Powiedz mi, co widziałaś.
            Ann prychnęła, a ja spojrzałam na nią znacząco.
- No dobra – mruknęła, – ale pozwól, że zacznę najpierw od szczerych życzeń imieninowych. – Zrobiłam zdumioną minę. Całkiem o tym zapomniałam.
- Yyy, dzięki – wyjąkałam. – No więc? – ponagliłam ją i usiadłam w fotelu obok.
- No więc widziałam jak najpierw rozmawiałaś z Potterem, a potem go pocałowałaś, ryzykując, że zobaczy was tylko jakieś, powiedzmy, sześćdziesiąt Gryffonów.
- O tym nie pomyślałam – przyznałam i chciałam zapaść się pod ziemię.
- Domyślam się – rzekła Ann. – Dziewczyno, jeśli już decydujesz się na coś takiego, to może wcześniej upewnij się, że zerwałaś z Whitbym, bo bądź co bądź, Sean nadal jest twoim chłopakiem. Przepraszam – powiedziała zaraz. – Lily, rozumiem, że…
- Nie, Ann. Wybacz, ale nie rozumiesz.
- Więc mi wyjaśnij, bo masz rację, nie rozumiem.
            Patrzyłyśmy na siebie chwilę w milczeniu.
- Mówiłam ci, co Potter chciał ode mnie w bibliotece? – Ann skinęła głową. – No więc kiedy wczoraj przyszedł na górę, naprawdę chciał się pożegnać. Powiedział, że chce, abym była szczęśliwa nawet, jeśli on będzie musiał za to zapłacić. Zrobiłby to dla mnie. Jestem tego pewna.
- Co się więc stało?
- Wcześniej zdecydowałam, że mu na to pozwolę, bo tak byłoby najprościej, ale wtedy wszystko się nagle zmieniło. Powiedziałam, że nie może mi tego zrobić. Mógł to zrobić już dawno i oszczędzić nam obojgu wiele czasu i nerwów, ale nie teraz, co dałam mu do zrozumienia. Ciąg dalszy znasz, a reszty na pewno się domyślasz. Nie będę zagłębiać się w szczegóły – wyjaśniłam.
            Ann nie odpowiedziała od razu. Chwilę przetrawiała moje słowa.
- Jest jeden plus w tej makabrycznej sytuacji – rzekła w końcu. – Obudziłaś się w ubraniu, a nie bez niego.
            Spiorunowałam ją wzrokiem, chociaż musiałam przyznać jej rację. Ten fakt chyba w niewielkim stopniu mnie ratował, a mimo to nie było mi do śmiechu.
- Co masz zamiar teraz zrobić? Wiesz, że Rogacz ci tego nie daruje. – Spojrzała na mnie uważnie, oczekując odpowiedzi.
- James nie może dowiedzieć się, co do niego czuję. Nie wiem, czy chcę, by kiedykolwiek o tym wiedział.
- Ale…
- Cholera, wiem, że jest milion „ale” w tej sytuacji, jednak to, że się w nim zakochałam, nie znaczy, że chcę z nim być. To wszystko stało się za szybko, zaszło za daleko. Nie jestem na to gotowa i nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Nie powinnam mówić mu tego, co wczoraj powiedziałam. Jestem przerażona i tak naprawdę panikuję, bo nie mogę znaleźć rozwiązania. Panikuję, bo wiem, że prędzej czy później będę musiała się z tym zmierzyć. Panikuję, bo nie pozostaje mi nic innego, jak znowu zranić Jamesa. Panikuję, bo to ja będę musiała powiedzieć mu dzisiaj prosto w twarz, że to wszystko była pomyłka, że to nic nie znaczyło. Czuję się okropnie, bo znowu będę się musiała ze wszystkiego wykręcić – powiedziałam załamana, znowu chodząc w tą i z powrotem przed kominkiem.
            Ann spojrzała na mnie tak, jakby właśnie dostała w twarz. Wiedziałam, że w tym momencie straciła cierpliwość.
- Że co, proszę? – spytała, krztusząc się. – Chcesz się z tego wykręcić? Niby jak chcesz to zrobić? Sama to zaczęłaś. Lily, miarka się przebrała. Jesteś głupia. Rozumiem, że nie dbasz o siebie i naprawdę mało mnie to obchodzi, bo obiecałam, że nie będę się wtrącać. Twoje życie, twoje rozczarowania. Ty będziesz tego żałować, nie ja, ale nie możesz teraz tak potraktować Jamesa. Robisz dokładnie to samo, o co zawsze obwiniałaś jego. Zrozum, że nie możesz tak teraz postąpić. On też jest tylko człowiekiem…
- Widzisz jakieś inne wyjście, bo ja nie? – powiedziałam zdenerwowana. Ann też była wkurzona.
- Nie poznaję cię. Co się stało z tą osobą, która zawsze myślała o innych? Zmieniłaś się w osobę pozbawioną moralności i uczuć. Bawisz się z Jamesem, a on robi, co chcesz, bo naprawdę cię kocha. Teraz to ty dążysz po trupach do celu. Lepiej zawróć, póki masz jeszcze czas, bo potem nie będziesz miała, do czego wracać. A może ty tak naprawdę wcale nie kochasz Pottera? Do tej pory go nienawidziłaś, niby czemu teraz jest inaczej?
            To był dla mnie cios poniżej pasa. Słuchałam Ann, nie odzywając się, bo wiedziałam, że nie da mi dojść do słowa podczas swojego monologu, ale teraz musiałam zareagować.
- Oczywiście, że go kocham – powiedziałam, zatrzymując się i patrząc na nią uważnie.
- I w ten sposób chcesz to okazać? Kolejny raz się ze wszystkiego wykręcając? Kolejny raz go raniąc, chociaż na to nie zasługuje? To nie jest miłość, tylko lekceważenie i pogarda.
- Więc co proponujesz? – spytałam ze złością.
- Hmm, no nie wiem. Może porozmawiaj z nim i skończcie już te zabawy, bo teraz to ty zachowujesz się jak dziecko. Ze wszystkich robisz idiotów i uwierz mi na słowo, że James też ma swoje granice. Nie będzie do końca życia bawić się z tobą w kotka i myszkę! Wiesz co? Ja na jego miejscu już dawno bym cię olała.     
            Ann miała rację, ale nie mogłam jej tego powiedzieć. Robiło mi się słabo, kiedy myślałam o tym, co będę musiała dzisiaj zrobić. Nie chciałam tego, ale nie widziałam innego wyjścia. Bałam się etapu życia z Rogaczem i naprawdę nie byłam jeszcze na niego gotowa. Poza tym nie obchodziło mnie zdanie Ann. Byłam zła na siebie, że dałam się w to wplątać. Wpadłam w swoje sidła, pomyślałam z zażenowaniem. Mogłam o niczym nie mówić dziewczynom.
- To wcale nie jest takie proste.
- Bo ty skutecznie to wszystko utrudniasz!
- A ty co? Mam ci przypomnieć, kto jeszcze niedawno wtrącał się w moje życie? Teraz robisz to samo!
- Teraz to ty sama prosiłaś mnie o radę, więc powiedziałam, co o tym myślę!
- Dziewczyny, uspokójcie się – wtrąciła Dorcas, która w tym momencie pojawiła się w Pokoju Wspólnym, jednak obie ją zignorowałyśmy.
- Świetnie, ale to moje życie!
- Czy ty nie rozumiesz, że tu nie chodzi tylko o ciebie? Jeśli to zrobisz, to wybacz, ale tym razem stanę po jego stronie.
- Od kiedy tak go bronisz? – spytałam ze złością.
- Ja go nie bronię, tylko jest mi go żal.
- Uspokójcie się – powtórzyła Dor, ale Ann kontynuowała.
- Zawsze cię przed nim tłumaczyłam, bo próbowałam cię zrozumieć. Jak widać niepotrzebnie.
- Wcale cię o to nie prosiłam! – odparłam.
- Zamknijcie się! – krzyknęła Dorcas i dopiero teraz umilkłyśmy. – Dziękuję. Możecie mi teraz wytłumaczyć, dlaczego na siebie wrzeszczycie o szóstej rano w niedzielę?
            Zmierzyłam Ann wzrokiem, ale ona nie miała jeszcze zamiaru kończyć swojej przemowy.
- Bo Lily jest nienormalna – wyjaśniła.
- A ty ciągle wtrącasz się w moje życie – nie pozostałam jej dłużna.
- Cisza! Pytam jeszcze raz: o co się kłócicie?
- O Jamesa – odparła Ann, przenosząc wzrok na Dorcas.
- O Jamesa? – Moja przyjaciółka była zdezorientowana, ale na pewno nie zaskoczona, w związku z czym stwierdziłam, że tym razem stanie po stronie Ann. Tylko czy obchodziło mnie jej zdanie? Ja już podjęłam decyzję.
- Tak. Wiesz, co wymyśliła twoja przyjaciółka? – Dor pokręciła głową, czekając na ciąg dalszy. – Chce się wykręcić z tego, co wczoraj zrobiła, a ja się zastanawiam, jak wytłumaczy Rogaczowi, że to wszystko, co sama zainicjowała, było tylko małym nieporozumieniem?
- Nie twój interes, jak to zrobię – rzekłam. Czekałam na jakąś jej reakcję, ale ona wpatrywała się tylko we mnie. W końcu nie wytrzymała.
- A ja myślałam, że to ty jesteś najinteligentniejsza z całej naszej trójki – powiedziała i poszła z powrotem na górę, rzucając jeszcze do Dorcas jakieś przeprosiny.
            Zostałyśmy teraz same. Moja przyjaciółka patrzyła na mnie uważnie, kiedy siadałam zrezygnowana na fotel.
- Dor, ja już podjęłam decyzję – rzekłam. – Wiem, że tym razem stoisz po stronie Ann, dlatego daj mi spokój, bo nie chcę pokłócić się jeszcze z tobą.
- Lily, nie możesz mu tego zrobić. Nie po…
- James chciał mojego szczęścia kosztem swojego, ale nie pozwoliłam mu odejść i to był błąd. Ja wiem, że będzie to najgorsza rzecz, jaką mogłabym mu zrobić, ale nie potrafię powiedzieć mu, że go kocham. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie, więc lepiej żebym zaryzykowała teraz niż później. Za daleko to wszystko zaszło, za szybko się stało.
- Być może, ale nie daje ci to prawa do rozporządzania jego życiem. Daj mu szansę, Lily. Porozmawiajcie. Na pewno jakoś się dogadacie.
- I co potem? Znowu mamy się przyjaźnić? Czysta karta jest tylko raz, potem zawsze zostają ślady po wymazaniu tego, co było. Przypuśćmy, że teraz zaczęlibyśmy od nowa. Musiałabym udawać, że to, co między nami było, nigdy nie miało miejsca, że go nie kocham, rozumiesz?
- Rozumiem, ale czas leci dalej. Myślisz, że po tym, co mi zrobił Syriusz, zapomniałam o wszystkim? Jestem teraz z Ericem i kocham go nad  życie, a mimo to nadal czuję swego rodzaju sentyment do Blacka. Jest mi go w pewnym sensie żal.
- To co innego – stwierdziłam.
- To wcale nie jest coś innego. Chodzi o to, że cokolwiek zrobisz, nigdy nie zapomnisz o Jamesie, jeśli naprawdę chociaż przez chwilę go kochałaś. Nie prościej byłoby…
- Może i byłoby prościej, ale zauważ, że do tej pory wszystko, co miało być prostsze, okazywało się trudne. Może lepiej raz zaryzykować i zrobić coś głupiego? Jeśli James zrozumie i będzie zdolny mi to wybaczyć, powiem mu, co czuję – postanowiłam. Dorcas rzuciła mi trochę światła na tą sytuację. To była trudna decyzja, ale nie widziałam innego wyjścia.
- W porządku. Zrobisz, co uznasz za słuszne. Ja spróbuję pogadać z Ann. Ona czasami mówi to, czego nie powinna, ale naprawdę się o ciebie martwi. – Nie odpowiedziałam. – Chodź na górę – dodała i pociągnęła za rękę. – Mamy dla ciebie niespodziankę.
 

Ann Vick
            Lily była po prostu nienormalna. Jeszcze nikt nigdy tak bardzo nie wyprowadził mnie z równowagi, jak w tym momencie ona i po prostu brakowało mi słów. Pierwszy raz w życiu. Najpierw Pottera nie znosiła, potem się z nim zaprzyjaźniła i w końcu zakochała, a kiedy już to zrobiła, dąży do tego, żeby wreszcie on dał sobie spokój. Na jego miejscu już dawno bym ją znienawidziła.
            Kiedy poszłam na górę, zostawiając dziewczyny same, skierowałam się do dormitorium chłopaków. To była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Nie pukając, weszłam do środka.
- Potter, wstawaj. Musimy pogadać! – krzyknęłam, rozsuwając kotary przy jego łóżku.
- Jasna cholera, Vick, jest wpół do siódmej w niedzielę rano! – jęknął Łapa.
- Ty też wstań, bo musisz wracać do Skrzydła Szpitalnego.
- Co się dzieje? – spytał zaspany Remus. Peter dalej smacznie spał.
- Nic, kochanie. Muszę porozmawiać z Jamesem w trybie: TERAZ – wyjaśniłam.
- Potter! – krzyknął Syriusz. – Porozmawiaj z nią łaskawie, bo nigdy stąd nie wyjdzie.
            W końcu Rogacz otworzył oczy, usiadł na łóżku i spojrzał na mnie, zakładając okulary.
- Czego?
- Myliłam się – powiedziałam.
- Echh… – jęknął, przeciągając się. – Odnośnie?
- Odnośnie mojej popieprzonej przyjaciółki. Nie powinieneś z nią być. Daj sobie spokój i nie wyobrażaj sobie bóg wie czego po dzisiejszej nocy.
- Ale o co chodzi? – spytał zdezorientowany.
- To na pewno sama ci wytłumaczy – poinformowałam go.
- Ann…
- Skończ z nią, James, zanim ona skończy z tobą. Lily na ciebie nie zasługuje – dodałam.
- Ann, czy ty się czegoś naćpałaś? – spytał Potter zdezorientowany. – Co ty wygadujesz?
- Fajna z ciebie przyjaciółka – stwierdził Black z ironią, przysłuchując się wcześniej temu, co mówiłam.
- Jak mi nie wierzysz, to już twój problem – powiedziałam do Rogacza.
- Nie wiem, w co mam uwierzyć, bo niczego mi nie wyjaśniłaś – zauważył James.
- Nie ja tu jestem od wyjaśniania – rzekłam, a potem wyszłam i zrezygnowana wróciłam do swojego łóżka.
            To, co przed chwilą zrobiłam, było bardzo nie w porządku wobec mojej przyjaciółki, ale nie widziałam innego wyjścia. Było mi żal Jamesa, bo kolejny raz mu się oberwie za nic. Lily zrobiła ze swoim życiem burdel, a takie sprawy, jak spędzenie nocy z Potterem, uważała za mało istotne śmieci, które mogła zamieść pod dywan. Ja rozumiem, że Rogacz jest ciężkim przypadkiem chłopaka, ale ona chyba nie rozumie, na czym polega miłość.
            Naprawdę nie lubiłam się z nią kłócić, ale nie mogłam patrzeć, jak niszczy swoje życie, a przy okazji też Jamesa. Tak nie powinno postępować się nawet z wrogami, a z tego, co wiedziałam, Potter na pewno nim nie był. Czułam się okropnie po tym, co właśnie zrobiłam, ale dlaczego miałam się przejmować, jeśli ona sama tego nie robiła? Lily zachowywała się nie fair, więc ja też mogłam.
~ * ~

            Zaraz po mnie do pokoju weszły dziewczyny. Lily, nawet na mnie nie patrząc, poszła do łazienki, a Dor usiadła w nogach mojego łóżka.
- Nie mam już na nią siły – powiedziała Meadowes.
- A co ja mam powiedzieć? Zawsze na mnie spada ciężar wygarnięcia jej prawdy prosto w twarz.
- Nie musisz tego robić.
- Nie muszę, ale taka już jestem i nie udaję kogoś innego.
- Ja też uważam, że nie powinna tego robić. James nie zasłużył na takie traktowanie, ale co możemy zrobić, żeby zmieniła zdanie?
- Zamknąć ją w szafie – zażartowałam.
- Ja mówię poważnie, Ann. Jeśli Lily powie mu to, co chce powiedzieć, James może stracić cierpliwość. Ja bym straciła. Może powinnyśmy go ostrzec?
- Eee, właściwie to ja już z nim rozmawiałam – przyznałam niepewnie, bo teraz naprawdę nie byłam z tego dumna.
- I co mu powiedziałaś? – Nie odpowiedziałam od razu. – Ann?
- Coś mega okrutnego – przyznałam, chowając twarz w dłonie.
- A dokładniej?
            Westchnęłam i powtórzyłam jej to, co powiedziałam Potterowi.
- Powiedziałaś mu, że ona na niego nie zasługuje? Czyś ty na głowę upadła? – zdenerwowała się Dorcas.
- Czuję się wyjątkowo okropnie – rzekłam. – Więc łaskawie oszczędź mi wykładu, co? Poza tym, James raczej mi nie uwierzył. Nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje.
- Dobra, ale sam fakt, że w taki sposób zjechałaś swoją przyjaciółkę jest nie fair, Ann.
- Wiem, Dor, ale jeśli najlepsi przyjaciele nie mogą się zdecydować i ranią ludzi naokoło, to ktoś musi ich ochronić.
- Co nie zmienia faktu, że też zachowałaś się chamsko.
- Byłam wkurzona. Poza tym przyjaciele nie mają chronić tyłków, ale w miarę potrzeby je skopać – stwierdziłam. – Chociaż wiem, że ty postąpiłabyś zapewne inaczej.
- Dokładnie.
- Więc się uzupełniamy.
- Co teraz zrobisz? – spytała Dorcas.
- Stanę po stronie Jamesa – powiedziałam stanowczo.
- A Lily?
- Zrobi, co uzna za słuszne. Nie przemówisz jej do rozumu.
            W tym momencie moja druga przyjaciółka wyszła z łazienki. Wyciągnęła z szafy dżinsową spodniczkę, czarne rajstopy i ciemny golf, po czym bez słowa, ubrała się.
- Kurcze, z tego wszystkiego zapomniałam złożyć ci życzenia – odezwała się Dor, zeskakując z mojego łóżka. – Wszystkiego najlepszego z okazji imienin, Lily – dodała i przytuliła ją, całując w policzek.
- Dzięki – uśmiechnęła się tamta.
            Dorcas podeszła do łóżka Evans i podniosła jeden z małej kupki prezentów, które już na nim leżały.
- Otwórz najpierw ten – powiedziała. – Jest ode mnie i Ann – uśmiechnęła się.
            Lily zrobiła, co prosiła. Obserwowałam, jak oczy mojej przyjaciółki rozszerzają się ze zdumienia, kiedy odpakowywała nasz prezent.
- Dziewczyny, to musiało kosztować majątek – stwierdziła, wyjmując płytę z pudełka i oglądając ją.
- Jedynie ciężko ją było znaleźć, ale czego nie robi się dla przyjaciół, prawda Ann? – Dor zwróciła się do mnie znacząco.
- Prawda – odparłam. – Przepraszam, Lily – powiedziałam z ciężkim sercem, podchodząc do niej.
- Nie ma sprawy – odparła, a potem mnie przytuliła. – Jesteście niesamowite. Dziękuję za prezent. Nawet nie wiecie, jak się z niego cieszę.
- Masz jeszcze to – rzekłam, a potem z szafki nocnej wyciągnęłam małe pudełko i podałam jej. Lily otworzyła je i wyjęła z niego naszyjnik w kształcie kwiatka, który podzielony był na trzy części. Każda z nich miała osobny łańcuszek, bo był to tak zwany „łańcuszek przyjaźni”. Kiedy złączyła ze sobą wszystkie płatki, kwiatek zalśnił i zaczął zmieniać kolory.
- Jest śliczny, Ann. Dziękuję.
- Cieszę się, że ci się podoba – powiedziałam.
            Lily wzięła jedną część kwiatka i zawiesiła na szyi. Dwie pozostałe wręczyła mi i Dorcas.
- Dobra, pokaż, co jeszcze dostałaś – rzekłam po chwili, a ona zabrała się za rozpakowywanie prezentów.
- Śliczny, mięciutki seledynowy sweter od dziadka – stwierdziła. – Od rodziców książkę, o którą prosiłam ich w wakacje, od Remusa praktyczny gadający kalendarz – wyliczała. – Super, zawsze taki chciałam – ucieszyła się. – Kevin kupił mi zestaw do pielęgnacji mioteł i tonę słodyczy… – przerwała swoją relację, wpatrując się w ostatni otwierany prezent.
- Co jest? – spytała Dor.
- Black kupił mi prezent? Do tej pory tego nie robił.
- Może stwierdził, że przyjaciółce wypada – zaproponowała Dorcas, a Lily zrobiła niewyraźną minę. – No co? Przecież się przyjaźnicie, nie?
- Tak, ale nie o to chodzi. Widzę, że wyostrzył mu się dowcip – powiedziała. – Jak zrozumieć samą siebie? Poradnik. Palant.
- Co? – spytałam zdezorientowana.
- To tytuł książki, jaką mi kupił – wyjaśniła, a ja spojrzałam na nią i zaczęłam się śmiać. Wkrótce Lily i Dor poszły w moje ślady.
- To ci się może akurat przydać – stwierdziłam.
- Tak, na pewno z chęcią przeczytam – odparła.
            Cieszyłam się, że chociaż na chwilę zawiesiłyśmy broń, bo wiedziałam, że przy spotkaniu z Jamesem znowu wybuchnie awantura. Tak, obiecywałam, że nie będę się już wtrącać i miałam zamiar dotrzymać obietnicy. Nikt mi jednak nie zabronił wspierać Pottera, a jeśli już do niego doszłam, to zastanawiałam się, gdzie się podział prezent od niego. Nie przegapiłby możliwości kupienia jej czegoś. Chyba, że wolał jej to dać osobiście, co w tym wypadku było najgorszą z możliwych opcji i kolejnym niepotrzebnym pretekstem do kłótni.
 

Lily Evans
            Nie mogłam już zasnąć, więc z niecierpliwością czekałam na śniadanie. Chciałam się z nim szybko uporać i pójść potem odwiedzić Hagrida, więc kiedy przyszła odpowiednia pora, zeszłam z dziewczynami na dół.
            Była ósma rano w niedzielę, więc w Wielkiej Sali praktycznie nikogo nie było. Zajęłyśmy miejsca i zabrałyśmy się za jedzenie. Myślałam o tym, co powinnam powiedzieć Rogaczowi, ale teraz nie byłam już pewna, czy chcę powiedzieć mu to, co zaplanowałam.
            Po jakimś czasie dosiedli się do nas Remus, Black i Peter.
- Cześć – przywitali się.
- Wszystkiego najlepszego, Lily – złożył mi życzenia Lupin.
- Dziękuję za życzenia i prezent. Zawsze chciałam taki mieć – odparłam.
- Cieszę się, że trafiłem – uśmiechnął się.
- Najlepszego, Evans – powiedział Łapa.
- Black, byłam szczerze zaskoczona, widząc prezent od ciebie – przyznałam, – ale jedno mnie zastanawia…
- Tak?
- Czy przypadkiem nie pomyliłeś książek. Wiesz, stawiałabym raczej na to, że ta, którą mi dałeś to twoja lektura do poduszki – powiedziałam ze złośliwym uśmiechem.
- Wcześniej była, ale stwierdziłem, że tobie bardziej się przyda – odparł, puszczając do mnie oko, a ja pokazałam mu język.
- Nie powinieneś iść do Skrzydła Szpitalnego? – spytałam.
- Mam czas do dziewiątej, więc o tej się tam zjawię – wyjaśnił.
- Ann – odezwał się Lupin. – Możemy zamienić dwa słowa na osobności?
- Eee, jasne – odparła moja przyjaciółka, rzucając niespokojne spojrzenie Dor. – Wybaczcie na chwilę – dodała, a potem przesiedli się dalej i nie słyszałam już, o czym rozmawiają. Zauważyłam jednak, że o coś się sprzeczają.
- Więc… – zaczął Syriusz. – Jak tam dzisiejsza noc, Evans? – spytał. – Nieźle wczoraj zabalowaliście.
            Nie odpowiedziałam. Masakrowałam widelcem moją jajecznicę, udając, że nie widzę, jak Dor pokazuje Syriuszowi podrzynane gardło. Wiedziałam, że ktoś w końcu poruszy ten temat. Ann i Lunatyk wrócili do nas i teraz zapadła niezręczna cisza. Wszyscy skupiali wzrok na mnie, nieumiejętnie udając, że tego nie robią. Kiedy już zdecydowałam się odpowiedzieć na pytanie Blacka, zauważyłam, że Ann i Lupin wymienili zaniepokojone spojrzenia. Było to dosyć dziwne, ale byłam na to przygotowana. Podniosłam głowę, obróciłam się i spojrzałam w stronę drzwi Wielkiej Sali. Moje przeczucia się potwierdziły. Rogacz, w wyśmienitym humorze, szedł właśnie w naszą stronę. Miał na sobie ciemne jeansy i granatową koszulę, w której wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle. Przez chwilę gapiłam się na niego oniemiała.
- Hej – rzucił, stając w tym momencie między mną a Dor. – Cześć, Lily. Wszystkiego najlepszego z okazji imienin.
            Znowu zapadła niezręczna cisza, którą Potter przed chwilą przerwał.
- Dzięki – wyjąkałam, a Rogacz uśmiechnął się szeroko.
- Mam coś dla ciebie. – Zaczął grzebać w kieszeni.
- Eee, ja już będę spadać – powiedziałam szybko. – Obiecałam, że odwiedzę Hagrida zaraz po śniadaniu – dodałam i gwałtownie wstałam z ławki. – Zobaczymy się później – rzuciłam jeszcze. Potter przestał grzebać w kieszeni i wyjął z niej małe, aksamitne pudełeczko. Minęłam go bez słowa w chwili, kiedy wyciągnął rękę, żeby mi je dać.
- Lily! – krzyknęła za mną Ann.
- O co cho… – usłyszałam jeszcze głos zdezorientowanego Rogacza.
            Nie chciałam teraz z nim rozmawiać, dlatego zrobiłam, co zrobiłam. Chciałam mu potem na spokojnie wszystko wyjaśnić, ale popełniłam banalny błąd. Rogacz nie odpuszczał i zawsze chciał załatwiać sprawy od razu. Może, gdybym została w sali i przyjęła od niego prezent, nasza konfrontacja zostałaby odwleczona na później. Teraz jednak wbiłam sobie gwóźdź do trumny.
- James, daj spokój! – usłyszałam chwilę potem krzyk Lupina, ale ja szłam dalej.
            Rogacz nie posłuchał, bo w chwili, kiedy opuściłam Wielką Salę, poczułam jego dłoń na swoim ramieniu. A już myślałam, że na razie tego uniknę. Opuściłam Wielką Salę między innymi dlatego, że nie chciałam kolejnej rozmowy przy świadkach, ale co mogłam teraz zrobić? Nie miałam czasu przejść w bardziej ustronne miejsce. Został mi tylko hall zamku, a co było najgorsze, to brak szansy na uniknięcie tej rozmowy. Jeszcze godzinę temu wiedziałam, jak to rozegrać, ale teraz nie miałam pojęcia. Nie mogłam powiedzieć mu wprost, żeby spadał, po tym, co zrobiłam.
- Lily, o co ci chodzi? – spytał.
- O nic, James. Po prostu się śpieszę. Możemy porozmawiać później?
- Nie – odparł. – Porozmawiamy teraz. – Westchnęłam i zapatrzyłam się w świecę. – Co ja ci znowu zrobiłem?
- Nic. To ja zrobiłam coś złego.
- Nie rozumiem.
- To, co się wczoraj stało, nigdy nie powinno mieć miejsca, James, dlatego bardzo cię za to przepraszam i proszę byś o tym zapomniał.
- Ty chyba żartujesz, Lily. Każesz mi zapomnieć o najlepszej nocy w moim dotychczasowym życiu? Nie możesz… Lily, zrozum, że ja chcę ciebie, a nie twoje cholerne przeprosiny. KOLEJNE – odparł Rogacz. Był zaskoczony, ale czułam, że traci cierpliwość. – Chciałem dać ci wczoraj szansę, zdecydowałem poświęcić się na rzecz twojego szczęścia, ale tym razem to ty nie dałaś mi odejść! Więc nie rozumiem…
- James, ja… – przerwałam na chwilę, bo w tym momencie podbiegła do nas Ann, a za nią Dor i Lupin, próbujący ją powstrzymać. Łapa też nie chciał ominąć zabawy, tylko, że tym razem żadnej zabawy nie będzie.
- Lily – zaczęła Ann. – Mówiłam ci, że nie możesz… – Moja przyjaciółka miała błagalny wyraz twarzy. Cała reszta czekała w napięciu. Tylko Potter wydawał się go nie odczuwać, ale wiedziałam, że był zdenerwowany.
- Proszę – powiedział do niej Rogacz. – Daj jej mówić. Jest bardzo dobra w robieniu awantur przed całą szkołą – teraz spojrzał na mnie. Jego cierpliwość chyba właśnie się skończyła. Ann westchnęła, a Lupin położył jej dłoń na ramieniu. – A więc, co masz mi do powiedzenia tym razem? – spytał mnie.
- Nie chcę robić żadnej awantury – przyznałam. – Wiem, że wczoraj stało się coś… – Plątałam się we własnych słowach. Wolałabym porozmawiać bez świadków, ale moi znajomi nie mieli zamiaru ułatwiać mi sprawy. Nawet Potter nie zareagował na ich obecność, więc nie miałam wyjścia. – Tak naprawdę w bibliotece nie dałeś mi dojść do słowa, nie dałeś mi nawet ułamka sekundy na odpowiedź, tylko od razu przeszedłeś do czynów. Gdybyś wtedy dał mi czas na reakcję, nie doszłoby do tego, co się stało wieczorem. Pożegnalibyśmy się, a ja nie musiałabym wybierać drugi raz. Wiem, że nic nie usprawiedliwi mojego zachowania wczoraj wieczorem, dlatego proszę cię, zapomnijmy o wszystkim, bo nic więcej nie mogę ci dać. Zapomnij, James. Proszę – głos mi się załamał, a oczy zaszkliły. Tak bardzo nie chciałam, żeby zapomniał. – To jest moje ostatnie słowo. Bez pożegnania.
- Za każdym razem, gdy stanie się coś takiego, będziesz się w ten sposób tłumaczyć?
- Nie będzie kolejnego razu – odparłam, nie patrząc na niego. Jeśli da mi spokój, nigdy nie powtórzę czegoś takiego. Wiedziałam jednak, że jeśli będzie trwać dalej w swoim przekonaniu, szybko do tego wrócimy, bo nie potrafiłam mu się oprzeć.
            Spojrzałam na nasze małe zgromadzenie. Lupin był lekko załamany, tak samo jak Ann. Dorcas patrzyła na całą scenę ze współczuciem i politowaniem jednocześnie, a Black był naprawdę zaskoczony moimi słowami. W tym momencie zawiodłam dosłownie wszystkich. Rogacza, Ann, Dor, mamę, a nawet babcię. Zawiodłam również samą siebie, bo nie potrafiłam zmierzyć się z prawdą.
            Z zamyślenia wyrwał mnie głos Pottera.
- Za dużo ode mnie wymagasz, Lily. Cholera! Ty jesteś nienormalna. Uważasz mnie za egoistę, jednocześnie sama się tak zachowując. Teraz to ty nie dbasz o uczucia innych. Nie liczysz się z moim zdaniem – ciągnął. – Nie liczysz się nawet ze zdaniem Ann czy Dorcas. – To był dla mnie cios poniżej pasa. – Robisz coś, myśląc już w tym czasie, jak za chwilę się z tego wytłumaczysz. I pomyśleć, że myślałem, że się w tobie zakochałem.
- Nie kochasz mnie już? – spytałam ze łzami w oczach, sama nie wiem, dlaczego.
- Oczywiście, że cię kocham, Lily. Kocham cię i nigdy nie przestanę. Jest to jedyna rzecz, której jestem pewien, za którą oddałbym życie, a jednocześnie jest to moje przekleństwo. Zależy mi na tobie jak cholera i nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. Zresztą, to co ja czuję, nie jest już ważne, bo nie mam zamiaru ciągle się z tobą bawić. Myślałem, że mógłbym spędzić z tobą resztę życia, ale teraz chyba powinienem zacząć wszystko od nowa po to, by ruszyć dalej, a nie ciągle stać w tym samym miejscu i żyć tym, co dla mnie miało znaczenie, a dla ciebie było zwykłą zabawą – spojrzałam na niego zaskoczona jego słowami. – Przyznaj szczerze, Lily, że tak naprawdę nigdy nie oczekiwałaś ode mnie nic więcej niż przyjaźń. – Przerwał na chwilę swój monolog i wpatrywał się we mnie uważnie, a ja zatraciłam się w tym jego spojrzeniu. – Powiedz mi tylko jedno – poprosił. – Czy istnieją przyjacielskie pocałunki, wręcz namiętne? Może jestem głupi, może mijam się z prawdą, ale mam wrażenie, że mną zaspokoiłaś tylko swoje potrzeby. – W tym momencie poczułam, jak łzy płyną strumieniami po moich policzkach. Gdyby Rogacz wiedział, jak bardzo się w tej chwili mylił… Ale jak miałam mu o tym powiedzieć? Poza tym mógł tak sądzić, bo mimo tego, że to on był chłopakiem, którego kochałam, zawsze był tym, którym nieoficjalnie się bawiłam. – Nie obwiniam cię za to, bo wiem, że ja też zawiniłem. W końcu ja również tego chciałem. Zgodziłem się na to. Uwierz mi, że gdybyś się zdecydowała, rzuciłbym wszystko, zrezygnował z tego, co jest dla mnie ważne tylko po to, by mieć cię w swoich ramionach. To destrukcyjny priorytet i nie chcę, żeby tak było, ale jest i nic nie mogę na to poradzić – dokończył, nadal na mnie patrząc, ale w jego orzechowych oczach nie widziałam radosnych ogników, tylko głęboki, przepełniający go smutek i ból. Może gdybyśmy tą samą rozmowę przeprowadzili sami, w jakimś zaciszu, zrobiłabym to, co by chciał. Rzuciłabym się w jego ramiona, znowu poczuła smak jego ust i poddałabym się jego hipnotyzującemu spojrzeniu. Ale nie byliśmy sami w jakimś zaciszu. Staliśmy na środku zamkowego hallu otoczeni przez dziesiątki osób i wpatrywaliśmy się w siebie z bólem.
            Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć na jego słowa, które strasznie mnie dotknęły. Czułam się tak, jakby tym wyznaniem uderzył mnie w twarz. Zabolało mnie, ale teraz było już za późno, żeby ratować sytuację. Wszystko zepsułam, bynajmniej tak mi się wydawało.
            James nie doczekawszy się innej odpowiedzi niż kolejne moje łzy, spojrzał na mnie ostatni raz, pokręcił głową i udał się w stronę wyjścia na dziedziniec, tym samym definitywnie kończąc naszą rozmowę.
            Pierwszy zareagował Syriusz.
- Teraz to pojechałaś po całości, Evans – rzekł z niechęcią i lekką pogardą, a potem pobiegł za Potterem, nawet na mnie nie patrząc.
            Nadal stałam jak sparaliżowana, a łzy kapały na moją bluzkę. Czułam się okropnie. Wiedziałam, że popełniłam błąd, przed którym ostrzegała mnie Ann. Wiedziałam, że tym razem przegięłam, że strasznie zraniłam Jamesa, że w tym momencie bezpowrotnie straciłam jedynego chłopaka, na którym tak bardzo mi zależało, którego naprawdę kochałam.
            Ann spojrzała na mnie z politowaniem i pogardą. Była naprawdę bardzo zła, ale i smutna. Już wcześniej oznajmiła mi, że tym razem stanie po stronie Pottera i zrobiła to. I chociaż Lupin próbował ją powstrzymać, pobiegła za Jamesem i Syriuszem. Nie miałam jej tego za złe. Liczyłam się z tym. W tym momencie czułam obrzydzenie do samej siebie. Chciałam cofnąć czas i powiedzieć Potterowi prawdę, nie dbając o Seana, ten głupi bal i całą resztę, ale zrobiłam, co zrobiłam. Nie pozostawało mi nic innego, jak pogodzić się z faktami.
            Byłam naprawdę załamana. Zrobiłam, co chciałam, ale wcale mnie to nie cieszyło. Co więcej, skutki tego były opłakane. Przegrałam w tym momencie przyjaźń, a co najważniejsze, walkę o miłość. Dopiero teraz zaczęłam myśleć sercem, a nie rozumiem i doszłam do wniosku, że jeżeli już tego nie zrobił, teraz James na pewno mnie znienawidzi.
            Wcześniej miałam zamiar odwiedzić Hagrida, ale teraz zmieniłam plany. Spojrzałam na Lunatyka i Dorcas, którzy nadal stali w tym samym miejscu, nie odzywając się do tej pory.
- Lily, coś ty najlepszego zrobiła? – powiedział Lupin. – Ja rozumiem, że boisz się zaufać samej sobie i jemu, ale on to zrobił. Postawił wszystko na jedną kartę. Nie sądziłem, że Rogacz jest do tego zdolny, ale jak widać, myliłem się. Nie rozumiem tylko, dlaczego ty nie możesz zrobić tego samego?
- Remus, zrozum mnie…
- Lily, ja od lat próbuję cię zrozumieć w tej kwestii. Liczę się z tym, że to wasze życie, ale nie mogę patrzeć na to, jak dwoje moich przyjaciół marnuje je. – Westchnął. – Muszę jednak przyznać, że w tym wszystkim najbardziej żal mi Ann, bo to ona od początku za wszystko obrywa, załatwiając sprawy, które powinnaś zrobić ty. Jej naprawdę zależy na twoim szczęściu, bo kocha cię jak siostrę – zakończył, a potem wrócił do Wielkiej Sali.
            Remus miał rację. Byłam głupia, ale nie sądziłam, że tym razem zdania będą podzielone, że tym razem zostanę sama, że stracę nie tylko Jamesa, ale również wsparcie Ann i Lupina. Spojrzałam na Dorcas.
- Też chcesz coś powiedzieć? – spytałam, wycierając rękawem łzy z policzków.
- A chcesz, żebym coś powiedziała? – Skinęłam głową. Dor westchnęła. – Twoje życie, twoja sprawa, ale nie sądziłam, że będziesz tak głupia i powiesz mu to wszystko. On cię kocha, Lily. Co więcej ty kochasz jego… Nadal tak jest? – spytała niepewnie.
- Tak – odparłam.
- Więc dlaczego tak się zachowujesz? Dlaczego serwujesz mu tyle cierpienia, a sobie jeszcze więcej? On może to przeboleć i cię zostawić, ale ty do końca życia będziesz mieć wyrzuty sumienia, nie rozumiesz tego?
- Rozumiem, Dor, ale boję się, że zaryzykuję, a wtedy coś się stanie i… Zostanę z niczym.
- A teraz z czym zostałaś? Potter cię zostawił, Black i Lupin również, nawet Ann opowiedziała się za Jamesem. Myślisz, że to jest w porządku? Ann powinna stać tu ze mną, a nie biegać za Rogaczem! To ty powinnaś do niego iść i powiedzieć mu prawdę, czego, domyślam się, nie zrobisz. Naprawdę nie wiem, co mam ci poradzić. Zastanów się nad tym, co mówiłam. Wybacz, ale umówiłam się wczoraj z Ericem, więc muszę już iść – dodała, a potem ruszyła w stronę zachodniej wieży.