Moi Kochani
Witam was po dwutygodniowej przerwie z kolejnym rozdziałem, a właściwie znowu pierwszą z czterech jego części. Tym razem trochę gadania bez sensu, jak to się czasami zdarza ;)
Z tego co chciałam zakomunikować to możliwe, że podczas wakacji rozdziały będą pojawiały się nie co tydzień, a co dwa tygodnie, w związku z tym, że mam kilka planów na te miesiące, poza tym chciałabym również nadrobić zaległości w pisaniu, gdyż moje zapasy mocno stopniały, a jak już wspominałam nie raz i nie dwa, nie lubię i nie potrafię pisać na bieżąco, gdyż każdy rozdział staram się doprowadzić w moim mniemaniu do perfekcji. Ale ogólnie jest to jeszcze kwestia do namysłu.
Rozdział chciałabym zadedykować Hapanihi, która ostatnio dodała 400 komentarz na blogu. Jesteście cudowni <3
Pozdrawiam
Luthien
***
Remus Lupin
Już od dłuższego czasu wiedziałem, że dałem jej zbyt blisko podejść. Ann zasługiwała na coś więcej, ale nie wiedziałem, czy mogę jej to dać. Miałem niestety ograniczone możliwości. Co więcej, bałem się, że w końcu opuszczę swoją barierę tak nisko, że narażę jej życie, a tego bym nie zniósł. Zależało mi na niej i wiedziałem, że ona chciałaby zrobić kolejny krok, ale gdyby znała całą prawdę, uciekłaby ode mnie z krzykiem.
Oboje byliśmy całkowitymi przeciwieństwami, może dlatego tak dobrze nam było razem. Raz po raz analizowałem wszystkie za i przeciw i zdecydowanie więcej wychodziło mi minusów. Myślałem, że po tylu latach nauczyłem się żyć z moim problemem, ale jak widać, myliłem się. Nigdy nie brałem pod uwagę pojawienia się w moim życiu dziewczyny, która wszystko wywróci mi do góry nogami.
W tym roku miałem ten komfort, że święta mogłem spędzić w gronie przyjaciół świadomie. Z jednej strony ułatwiało mi to sprawę, z drugiej raczej komplikowało. Nadal nie mogłem się zdecydować, czy jestem w stanie podjąć dla Ann takie ryzyko. W sumie jednorazowa sytuacja nie mogła się skończyć źle. Przecież dzień w dzień spotykałem setki ludzi.
Tak zamyślonego i zatroskanego znalazła mnie Lily.
- Coś się stało? – spytałem, kiedy zrezygnowana opadła koło mnie na kanapę.
- Potter się stał – odparła z westchnieniem.
- Oczywiście znowu wyszło nie tak, jak chciałaś?
- Nie. Nie doceniałam go – przyznała. No cóż, Rogacz zawsze dążył po trupach do celu, jeśli zależało mu na czymś tak bardzo jak, w tym wypadku, na Lily Evans. – Mogę cię o coś spytać?
- Wal – powiedziałem.
- Czy ty sobie ufasz?
- To znaczy?
- Pewne sytuacje wymagają odpowiednich reakcji, dobrze o tym wiesz, a mimo to robisz nie to, co powinieneś. Jeśli byś sam sobie ufał, nie dopuściłbyś do tego, nie złamałbyś tych zasad. – Lily wpatrywała się teraz we mnie uważnie. Brawo, Evans, pytanie w sam raz dla mnie, pomyślałem.
- Hmm, akurat w takim wypadku ja nie potrafię i nigdy nie będę mógł sobie zaufać.
- Wybacz, Remus – powiedziała. – Głupie pytanie. Nie chciałam…
- Nie ma sprawy – odparłem.
Kiedy byłem mały, zostałem ugryziony przez wilkołaka, który chciał się zemścić na moim ojcu. Miałem ciężkie dzieciństwo, o mało co nie poszedłbym również do Hogwartu. Co miesiąc zmieniałem się w wilkołaka i było to moje przekleństwo, dlatego zawsze byłem ostrożny, trzymałem się od ludzi jak najdalej i nigdy sobie nie ufałem, nawet wtedy, kiedy daleko było do pełni księżyca. W związku z tym miałem także mnóstwo wątpliwości odnośnie Ann, nie chciałem jej narażać. Z drugiej strony ani Lily, ani chłopacy, dowiedziawszy się o mojej przypadłości lata temu, nie odwrócili się ode mnie. Naprawdę pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam robić.
- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ja nie potrafię sobie ufać i nawet nie będę próbował. Wolę się zabezpieczać, ale wydaje mi się, że jest coś takiego jak zaufanie do samego siebie, jeśli nie robisz rzeczy sprzecznych ze swoim sumieniem. A czemu pytasz? – dodałem.
- Bo znowu pokłóciłam się z Jamesem. – Po krótce opowiedziała mi o problemie, który tym razem powstał w ich relacji. – Uważasz, że dobrze zrobiłam? Nie powinnam ciągle mu ulegać. To przecież niedorzeczne.
- Z ogólnego punktu widzenia sądzę, że postąpiłaś słusznie – przyznałem.
- Ale?
- Zależy ci na Potterze?
- Tak, ale nie w tym sensie, o którym myślisz. Chciałabym się z nim przyjaźnić, ale on nie daje mi wyboru. Chce wszystko albo nic, a ja, niezależnie od sytuacji, zawsze coś mu daję.
- Nic na to nie poradzisz. James już taki jest, a może ty też pomyśl nad tym, czego tak naprawdę od niego oczekujesz.
- Masz rację, ale chodzi mi też o to, że Rogacz ciągle powtarza, że mu na mnie zależy, że mnie kocha, w co nawet ostatnio uwierzyłam – przyznała, – a nie robi ze swojej strony nic, żeby cokolwiek zmienić na lepsze. A mi się już naprawdę znudziło ciągłe łagodzenie konfliktów.
- W takim razie, po co to robisz? Olej go.
- Nie potrafię.
- I tu jest właśnie twój problem. Zastanów się, dlaczego. Lily, jak już mówiłem, nie będę ci niczego sugerował. Nie chcę bronić Jamesa, bo czasami to, co robi, przekracza wszelkie granice, ale…
- Remus, próbowałam spojrzeć na to z jego strony, ale on nie daje mi żadnego pola do manewru. Ciągle tylko wymaga. Jeszcze niedawno nie chciałam go znać, a dzisiaj głupio się czuję, kiedy robi mi kolejne sceny zazdrości. A ja mu nigdy niczego nie obiecywałam! Powinien się cieszyć, że w ogóle chcę z nim jeszcze rozmawiać. – Lily była naprawdę wkurzona na Rogacza. Wcale jej się nie dziwiłem. Ostatnimi czasy James zachowywał się irracjonalnie i nawet Black nie potrafił przemówić mu do rozumu. Z drugiej strony rozumiałem także jego. W tym wypadku wina nie leżała w stu procentach po żadnej ze stron.
- Oczekujesz ode mnie koleżeńskiego kłamstwa czy przyjacielskiej prawdy? – spytałem, kiedy Lily skończyła się żalić.
- Prawdy.
- Dobra, a więc osobiście uważam, że wina leży po obu stronach po równo. Oboje brniecie coraz dalej w głąb labiryntu, z którego sami nie potraficie znaleźć wyjścia i moim skromnym zdaniem, nie znajdziecie, bo po prostu tego nie chcecie. Mogłaś do niego nie wchodzić, to był twój wybór, ale teraz nie masz już odwrotu, co więcej, uważam, że go mieć nie chcesz. Kiedyś dojdziecie do samego końca, spotkacie się w miejscu, gdzie będziecie musieli wybrać między walką na śmierć i życie, a spędzeniem wieczności razem, a to, co stanie się wcześniej, będzie miało duży wpływ na wasze decyzje. Oczywiście ty się zabezpieczyłaś.
- To znaczy?
- Sean jest twoim ratunkiem. Jeśli tylko będziesz chciała, może cię wyciągnąć z tego wszystkiego, ale wydaje mi się, że za daleko zaszłaś, by miał nad tobą taką władzę. Jest za słaby, robi to, co chcesz, żeby zrobił. Co więcej uważam, że sama nigdy nie zdecydujesz się wycofać. Boisz się powrotu do monotonii życia, które do tej pory prowadziłaś.
- Czyli uważasz, że prędzej czy później i tak będę musiała wybrać, czy chcę być z Jamesem czy nie?
- Ja tego nie powiedziałem, ale tak. Sądzę, że tak będzie. Nie mówię, że już teraz…
- Ale jednak.
- Tak bym to tłumaczył.
Lily zamyśliła się na chwilę. Trochę obawiałem się mówić jej to wszystko. Nie raz widziałem, jak reaguje na każdą wzmiankę o niej i Rogaczu jako parze, ale chciała przyjacielskiej prawdy, a nie kolejnego owijania w bawełnę, więc powiedziałem jej, co o tym wszystkim myślę.
- Czy ty przypadkiem nie czytałeś mugolskiej mitologii Greków? – zapytała po chwili.
- Nie wydaje mi się. Pamiętałbym. A co?
- Nic, tak pytam. – Znowu zapadła cisza.
- Mam nadzieję, że się na mnie nie obraziłaś? – odezwałem się po chwili. – Chciałaś prawdy…
- Nie, nie obraziłam się – rzekła. – Co więcej, dziękuję ci. Teraz w końcu wiem, na czym mniej więcej stoję.
- To, co powiedziałem, to była tylko taka przenośnia – zacząłem tłumaczyć.
- Wiem, ale mimo to chyba masz rację. Niczego nie chcę jeszcze obiecywać. Muszę to przemyśleć.
- To oczywiste.
- Wiesz co, nie wydaje mi się realne bycie z Jamesem, a jednak ostatnio stwierdziłam, że jeśli byłabym w stu procentach pewna, zaryzykowałabym – rzekła. – Przecież to jest chore, nie? – dodała.
- Lily, to miała być luźna metafora odnośnie tego, co uważam. Nie musi tak się stać. Relacje międzyludzkie rządzą się swoimi prawami, których nie da się przewidzieć, więc nie bierz tego wszystkiego na poważnie. Wasza dwójka nie zalicza się do żadnych znanych mi przypadków – stwierdziłem.
- Wiem, dlatego sama nie mogę tego rozgryźć. Remus, nie mów nikomu o tej rozmowie, dobra?
- Oczywiście, przecież mnie znasz – uśmiechnąłem się do niej.
- I przepraszam, że jeszcze ciebie obarczam moimi problemami, ale to dlatego, że dziewczyny już wydały na mnie wyrok i nie są obiektywne. Dzięki, że mnie wysłuchałeś.
- Nie ma sprawy.
Lily wstała i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu którejś z jej koleżanek. Zastanawiałem się czy i mi wypada spytać ją o radę. W sumie co mi szkodziło?
- Mogę jeszcze ja o coś zapytać?
- Jasne – odparła.
- To głupie, ale pewnie już zauważyłaś, że ostatnio z Ann trochę się do siebie zbliżyliśmy. Znasz moją tajemnicę i nie odwróciłaś się ode mnie, co więcej, zaprzyjaźniliśmy się… Ann liczy z mojej strony na coś więcej, a ja nie wiem, czy powinienem się w cokolwiek angażować. Boję się, że mogę ją narazić na jakieś niebezpieczeństwo. Z drugiej strony nie wiem, czy w ogóle powinienem jej o wszystkim mówić.
- Nie mam pojęcia, jak zachowałaby się Ann, gdybyś jej o wszystkim powiedział. Trudno przewidzieć.
- A ty, co byś zrobiła na moim miejscu?
- Jeśli naprawdę by mi na kimś zależało, to zaryzykowałabym i powiedziała mu całą prawdę. Wiem, że uważasz to za swoje przekleństwo i ciężko ci się z tym żyje, ale zauważ, że codziennie spotykasz setki osób. Jesteś miły, sympatyczny i inteligentny, takiego wszyscy cię znają.
- Powinienem jej powiedzieć, tak samo jak Dorcas, ale nie wiem, czy jestem na to gotowy.
- W takim razie nic jej na razie nie mów. Jeśli jej zależy, a tego jestem pewna, to powinna kiedyś zrozumieć, dlaczego nic jej nie powiedziałeś.
Lily patrzyła na mnie ze współczuciem. Wiedziałem, że naprawdę było jej przykro, ale nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną roztkliwiał i ona dobrze to wiedziała.
- Wiem, że nienawidzisz samego siebie, ale nie cofniesz czasu, nie zmienisz tego, kim jesteś, więc pozostaje ci jedynie, zaakceptować ten fakt. Musisz spróbować żyć normalnie. Zrozumiem twój wybór, Ann również, nawet, jeśli z początku będzie wyglądało na to, że jest wręcz przeciwnie. Przez tyle lat próbowałeś żyć z dala od ludzi, może czas, abyś spróbował to zmienić? Ja ze swej strony obiecuję ci, że będę z tobą do samego końca. – Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Wiedziałem, że mówi prawdę. Ona pierwsza zorientowała się, „czym” jestem. Pewnego razu w drugiej klasie po prostu przyszła do mnie, powiedziała, że zna moją tajemnicę i że naprawdę jej przykro, że mi współczuje. Porozmawialiśmy trochę na ten temat, czułem, że mogę jej powiedzieć wszystko, zaufaliśmy sobie nawzajem i w ten oto sposób zostaliśmy przyjaciółmi. Chłopacy dowiedzieli się o wszystkim rok później. Do tego czasu Evans, co miesiąc pocieszała mnie i wspierała, nie oczekując niczego w zamian.
~ * ~
Lily przekonała mnie, że warto, abym zrobił, chociaż jeden mały krok. Byłem bardzo zestresowany, ale chciałem sprawić Ann przyjemność. W sumie nic nie stało mi na przeszkodzie. Jakoś z dnia na dzień żyłem normalnie, więc niby czemu teraz miałoby się coś zmienić?
- Coś się stało? – usłyszałem nagle głos Ann, a potem burza jej blond włosów pojawiła się w moim polu widzenia.
- Co? Nie, czemu pytasz?
- Bo dziwnie wyglądasz.
- Wydaje ci się. Ann, chciałem cię o coś zapytać.
- Wal śmiało. – Jej odpowiedź mi nie pomogła. Jak ona mogła być taka bezpośrednia?
- Pójdziesz ze mną na bal?
- Oczywiście, że tak! – krzyknęła. Była wniebowzięta. – Już myślałam, że nie zapytasz.
- Serio? – Trochę zbiła mnie z tropu.
- Serio. Och, Remus, nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedziała, a potem rzuciła mi się na szyję i pocałowała. Zaraz jednak odsunęła się trochę zmieszana. – Przepraszam – powiedziała szybko.
W tym momencie wyglądała tak uroczo, że zrobiło mi się jej żal. Naprawdę mi na niej zależało. Lily podniosła mnie na duchu, więc postanowiłem zaryzykować. W końcu nie miało się prawie nic zmienić.
- Nic się nie stało – odparłem, a potem sam ją przytuliłem i pocałowałem.
- Czy to oznacza, że prosisz mnie o chodzenie? – spytała z błyskiem w oczach.
- A zgodzisz się?
- Tak.
- W takim razie możesz uznać to za moją prośbę – uśmiechnąłem się i znowu ją przytuliłem.
- Nie wiem, dlaczego Lily i James tak komplikują sprawę – odezwała się po chwili, siadając na moich kolanach.
- Widocznie mają powód.
- Tak, ich powód to: „Przeciągnijmy to aż do końca szkoły, potem będzie to można zwalić na zerwanie kontaktów” – rzekła niezadowolona.
- Ann, proszę cię, daj im spokój. Przecież wiesz, że i tak na nich nie wpłyniesz.
- Ale zgadzasz się ze mną?
- Tego nie powiedziałem.
- Wiem, że tak – posłałem jej tajemniczy uśmiech, a potem wyciągnęła mnie na parkiet, mimo tego, że bardzo się opierałem. Chyba jednak zmieni się więcej, niż myślałem.
Ann Vick
- Zgadnijcie, kto właśnie został dziewczyną Remusa Lupina – powiedziałam, wchodząc do dormitorium i siadając po turecku obok Dor, czym zwróciłam uwagę wszystkich moich współlokatorek.
- Domyślam się, że ty – odparła Kate.
- Dokładnie.
- Tak się cieszę – powiedziała Dorcas, a potem mnie przytuliła.
- Biedny Remus – stwierdziła Lily, wychylając głowę zza drzwi łazienki, gdzie właśnie miała zamiar myć zęby.
- Sugerujesz coś? – spytałam, mrużąc groźnie oczy. I tak wiedziałam, że się cieszy. Potwierdziła to, parskając śmiechem, zobaczywszy moją minę.
- Niczego nie sugeruję. Zastanawiam się tylko, czy on naprawdę zastanowił się, co robi.
- Hmm – zamyśliłam się na chwilę. Nie wiedziałam, czy mówić im o trochę kompromitującej mnie akcji czy nie. A co mi tam, pomyślałam. Przynajmniej będą miały ubaw. – W sumie to Lupin chciał mnie tylko zaprosić na bal – stwierdziłam.
- Ale mówiłaś, że z nim chodzisz – zauważyła Miriam.
- No tak, ale to wyszło trochę inaczej – powiedziałam, a potem opowiedziałam im o wszystkim.
Kate, Dor i Miriam pękały ze śmiechu po usłyszeniu całej historii. Moja ruda przyjaciółka natomiast, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, stała tylko oparta o framugę drzwi łazienkowych ze szczoteczką do zębów w ręce.
- Ale przynajmniej jesteś sobą, Ann i za to cię wszyscy lubią, chociaż czasem mają ochotę udusić – powiedziała po chwili.
- Ej, coś się stało? – spytałam. Widziałam, że coś ją gryzie. Spojrzałam na Dor, która tylko wzruszyła ramionami i już wiedziałam, o co znowu chodzi.
- Nie, nic – rzekła Lily. – Po prostu właśnie sobie uświadomiłam, że od jakiegoś czasu jestem tylko żałosną imitacją osoby, którą byłam jeszcze kilka miesięcy temu.
- O czym ty mówisz? – brnęłam dalej.
- Ann, mam dosyć użalania się nad sobą, więc lepiej ty się chwal, co było dalej. Ze wszystkimi szczegółami – uśmiechnęła się, a potem rzuciła szczoteczkę na szafkę i dołączyła do nas.
Znałam ją już ponad sześć lat i wiedziałam, że nic z niej nie wyciągnę, jeśli ona sama nie będzie chciała mi powiedzieć, a na pewno nie zrobi tego teraz. Ostatnio trochę się posprzeczałyśmy, ale nadal była moją przyjaciółką i musiałam jej pomóc, czy tego chciała czy nie. Dałam jej więc spokój i wróciłam do mojej opowieści.
Wiedziałam, że zanudzę dziewczyny na śmierć, ale dalej zaczęłam się rozpływać nad osobą mojego chłopaka. Naprawdę myślałam, że Remus już nigdy mnie nie zaprosi.
- Wydaje mi się, że trochę się zmieszał. Chyba nie chciał robić od razu tak dużego kroku. Jestem bezpośrednia, ale nie wiecie, jak głupio się wtedy czułam, chociaż w sumie to chyba dobrze, że postawiłam go pod ścianą, nie? Inaczej może nigdy by do tego nie doszło – zwierzyłam się.
- Fakt, chłopacy to nigdy nie wiedzą, co powinni zrobić i jak się zachować. Ja nawet po tak długim czasie muszę wszystko tłumaczyć Johnowi – stwierdziła Kate.
- A ja nie mam takiego problemu – rzekła Dor. – Eric jest wyjątkowo inteligentnym chłopakiem, w przeciwieństwie do Blacka. Przepaść między nimi jest naprawdę ogromna – zaśmiała się.
- Może po prostu z samymi Huncwotami jest coś nie tak – rzuciła Miriam.
- Racja – poparła ją Lily, ożywiając się. – Z nimi od początku było, jest i będzie coś nie tak.
- Fakt. Rozmawiałam dzisiaj z Dirkiem dłuższą chwilę – zwróciła się Miriam do Lily. – I był bardzo ogarnięty.
- Ekhem. Chciałam zauważyć, że właściwie to obrażacie mojego chłopaka.
- Nie przesadzaj. Przecież wiesz, że Remus nie powinien trzymać się z resztą Huncwotów – stwierdziła Dorcas. – Bo on jest NORMALNY.
- Właśnie dlatego uważam, że popełnił błąd – rzekła Lily. – Nie wiem, jak ten biedak z tobą wytrzyma.
- Ej, wypraszam sobie – oburzyłam się. – Wy jakoś ze mną wytrzymujecie.
- Ale my nie mamy wyjścia – powiedziała Kate ze śmiechem. – A on miał.
- Dajcie jej już spokój – wtrąciła Miriam. – Jeśli się zgodził, to znaczy, że sam też tego, chciał.
- Właśnie – poparłam ją. Wiedziałam, że one wszystkie sobie żartują i po prostu nabijają się ze mnie, ale ja lubiłam bawić się z nimi w tą grę. – Dobra, skończmy w końcu gadać o mnie. Kto idzie jeszcze na dół? Z wielką ochotą zgłosiła się Kate oraz Lily z trochę mniejszą, stwierdzając dodatkowo, że musi się znowu przebrać. Zaczekałyśmy więc, aż sukienkę zamieni na legginsy i granatową tunikę i znowu zeszłyśmy na dół.
- Dam Remusowi trochę ode mnie odpocząć – powiedziałam, a dziewczyny się zaśmiały. – No, co? Chodźcie potańczyć – dodałam i zaciągnęłam je w środek tłumu.
Po pewnym czasie Lily zdecydowała się na odpoczynek, a ja z Kate zostałyśmy na parkiecie.
- Kupiłaś już sukienkę? – spytałam.
- Yhy, cudowną niebieską na ramiączkach, ale bez pleców. Delikatnie marszczona i z głębokim dekoltem – pochwaliła się od razu. – A ty?
- Już dawno. Nie mam jeszcze torebki. Muszę więc wstąpić do sklepu podczas tego wyjścia do Hogsmeade.
- Ja muszę iść z Miriam po sukienkę, więc chodź z nami, co? Będzie super.
- W porządku. Wiesz, że na zakupy nie musisz mnie namawiać.
Od początku bardzo dobrze dogadywałam się z Kate, byłyśmy do siebie nawet trochę podobne. Ja byłam typową blondynką o kręconych włosach i niebieskich oczach, ona kręconowłosą szatynką z piwnymi oczami. Obie kochałyśmy zakupy i imprezy. Lubiłam raz na jakiś czas spędzić z nią trochę czasu, jednak mimo wszystko jakoś zbyt mocno się nie przyjaźniłyśmy. W pierwszej klasie mój wybór padł na Lily i ani razu tego nie żałowałam i żałować nie będę. Potem była Dorcas, której również nie zamieniłabym nigdy na nikogo innego. Ale wydaje mi się, że to wszystko wynikało z tego, że byłyśmy z Kate aż zbyt do siebie podobne, by móc się przyjaźnić. Każda z naszej trójki (ja, Lily, Dor) była całkiem inna, co dawało nam wiele możliwości.
- Pójdę sprawdzić, co u Lilki – powiedziałam po jakimś czasie, kończąc na dzisiaj zabawę. Nawet ja czasami miałam dosyć.
- Ok – odparła, a ja zostawiłam ją z dziewczynami o rok młodszymi.
~ * ~
- Jak tam? – spytałam, podchodząc do niej i opierając się o ścianę.
- W porządku.
- Przecież widzę, że raczej niezbyt w porządku. Co jest?
- Potter nie jest w porządku, wszystkie moje relacje i związki z innymi nie są w porządku, a przede wszystkim ze mną nie jest w porządku. Ale nie chcę o tym mówić.
- Lily, wiem, że ostatnio trochę mnie poniosło. Przesadziłam, wiem, byłam nieznośna i bezczelna i naprawdę bardzo cię za to przepraszam, obiecuję, że się zmienię, bo wiem, że moje zachowanie prawie doprowadziło do końca naszej przyjaźni, ale mimo wszystko jesteś moją przyjaciółką i martwię się o ciebie, więc mów, co się stało. Przecież wiesz, że nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Ann, ja się na ciebie nie gniewam, bo uważam, że każdy ma prawo do własnego zdania. Poza tym nawet miałaś trochę racji, ale nie pomożesz mi ochronić się przede mną samą.
- Nie rozumiem.
- Ann, ja się sama krzywdzę decyzjami, które podejmuję, bo już sama nie wiem, czego chcę, rozumiesz?
- Nie bardzo.
- Jeszcze trzy godziny temu ryzykowałam wyrzucenie ze szkoły, bo byłam strasznie wkurzona na Pottera, ale kiedy przyszedł porozmawiać, dałam mu się wypowiedzieć. Obiecałam, że na te dwie minuty zapomnę o wszystkim i tak zrobiłam, a on znowu to wykorzystał, chociaż dobrze wiedziałam, że tak będzie. – Umilkła na chwilę, a jej oczy zabłyszczały łzami, które szybko wytarła. – Wiesz, co mi powiedział James? – Pokręciłam głową. Skąd miałam to niby wiedzieć? Poza tym, jeśli już zaczęła mówić, chciałam dać jej skończyć. – A wiesz, na czym polega zaufanie do samej siebie?
- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz – przyznałam.
- Potrafisz ufać samej sobie? – spytała. – Czy potrafisz wymusić na sobie odpowiednie reakcje w danej sytuacji, bo wiesz, że tak trzeba?
- Nie zawsze – odparłam. – Ale uważam, że nie miałabym z tym problemu. – Zaczynałam powoli rozumieć, o co jej chodzi. – Świadomie łamię swoje zasady, wiem, kiedy mogę sobie na to pozwolić w imię wyższych celów i nigdy nie zrobiłabym czegoś wbrew sobie.
- Właśnie – powiedziała. – Ja nie potrafię nad tym zapanować. Wiem, że powinnam w tej właśnie chwili wkurzać się na Rogacza i rozpaczać, jak bardzo mnie dzisiaj zranił, a tego nie robię. Zawsze mu odpuszczam, chociaż wiem, że nie powinnam. Od chwili, kiedy chodzę z Seanem, czasami przyłapuję się na tym, że mam już kompletnie dość tego związku, ale zaraz jednak jest mi głupio, że w ogóle tak pomyślałam. Miotam się w swoich uczuciach, nie mogąc się zdecydować. Ja już nawet nie potrafię kontrolować samej siebie. Jak mam więc ufać sobie?
- Hmm, jakby się nad tym zastanowić, to może i masz rację, ale bez przesady, nie bądź, aż tak krytyczna wobec siebie – rzekłam. Ogólnie trochę zbiła mnie z tropu tym, co mówiła.
Lily westchnęła, a potem kontynuowała.
- Właśnie James powiedział mi to dzisiaj i przyznałam mu rację. Powiedział, że przyjaźń opiera się na zaufaniu. Ja nie potrafię zaufać samej sobie, a chcę budować relacje oparte na tej więzi. Chore, nie? – Pierwszy raz się uśmiechnęła. – Muszę w końcu dojść do tego, czego tak naprawdę chcę, bo inaczej nigdy nie odzyskam samej siebie. Siebie jeszcze sprzed wakacji, siebie, która zawsze wiedziała, czego chce i to po prostu brała.
- Lily, rozumiem twój problem, ale czy ty przypadkiem trochę nie przesadzasz? Do tej pory jakoś robiłaś, co chciałaś, nie patrząc na innych. Znam cię już tyle lat… Wiem, że zawsze podejmujesz najlepsze decyzje i nigdy nie zastanawiasz się nad takimi głupotami.
- To było przed wakacjami. Zmieniłam się, Ann.
- Nie, Lily. Nie zmieniłaś się. Dorosłaś, bo znalazłaś się w sytuacji, która nie da się rozwiązać od tak. Nie jesteśmy już jedenastoletnimi dziećmi. Musimy radzić sobie nawet z tym, czym nie chcemy.
- Ann, ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Już sama nie wiem, co mam robić.
Co ja jej mogłam doradzić? Widziałam tylko jedną opcję, której nie mogłam zasugerować. Byłam jej przyjaciółką i powinnam powiedzieć jej prawdę, ale ostatnio bardzo źle się to skończyło, dlatego tym razem wolałam przystopować.
- Zrób to, co uważasz za słuszne – rzekłam.
- Słuszne, w moim przypadku, nie łączy się z rozsądne oraz realne – odparła. – Z mojej sytuacji nie ma wyjścia. Ktoś mnie znienawidzi.
- Trudno. Widocznie tak musi być. Teraz tylko od ciebie zależy, kto będzie górą.
- Masz rację – westchnęła. – Kogo obstawiasz?
- Nie chcę się już wypowiadać w tej kwestii, ale chyba znasz moje zdanie – powiedziałam. – Poza tym, to ty musisz wiedzieć, z kim wolisz chodzić, nie?
- Problem w tym, że nie mam pojęcia. Jeszcze pół godziny temu miałabym gotową odpowiedź, ale przemyślałam kilka spraw. To, co łączyło i łączy mnie z Jamesem… Zależy mi na związku z Seanem, nie chcę, żeby mnie znienawidził, ale teraz już nie wiem czy jestem szczęśliwa. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia z Potterem. Chyba byśmy się pozabijali.
- Ale zauważ, że kolejny raz w ogóle bierzesz go pod uwagę. Kiedyś nie chciałaś go znać.
- No tak… Ale nie potrafimy się dogadać mimo wszystko.
- Bo nawet nie próbujecie. Poza tym, czy dogadujesz się z Seanem?
- Nie zawsze.
- No właśnie. Nie ma osób idealnych.
- Wiem, ale…
- Ty zawsze znajdziesz jakieś ale – stwierdziłam. – Wiesz co, dochodzę do wniosku, że ty się po prostu boisz. Jeśli nie dasz Jamesowi szansy, nigdy się nie przekonasz, czy miałaś rację. Do końca życia będziesz żyła w strachu, ze świadomością, że: „A może mogło być inaczej”. Lily, mówię wprost, ja osobiście nie rozumiem fenomenu Pottera i Blacka, zresztą nigdy nie rozumiałyśmy, ale jeśli tobie na nim zależy, nie widzę przeciwwskazań. Sama widzisz, jak go teraz postrzegasz.
- Mogę ci się do czegoś przyznać? – spytała po chwili namysłu. – Tylko nie mów o tym nikomu.
- Oczywiście.
- Tak naprawdę to strasznie chcę iść z Jamesem na ten bal.
- Czemu mu tego nie powiedziałaś?
- Powiedziałam później, ale niewiele to zmienia. Miałam wszystkim ogłosić, że wolę iść z Potterem, chociaż chodzę z Seanem? Od razu każdy by zauważył, że coś jest nie tak. Dopóki nie zastanowię się, co robić, muszę, chociaż zachowywać pozory tego, że jestem szczęśliwa. I tak wszyscy w to uwierzą.
- Wytłumacz mu to wszystko. Myślisz, że ile on ma zamiar jeszcze wytrzymać?
- Nie mogę podjąć decyzji w pięć minut. Zależy mi na nim, ale moje uczucia są na tyle niesprecyzowane, że nie mogę uznać ich za coś, co James chciałby usłyszeć, rozumiesz?
- Nie – powiedziałam zgodnie z prawdą. Jaki ona miała niby problem? On ją kochał, ona jego…
- Mniejsza z tym – powiedziała i utkwiła wzrok w jakimś punkcie za moimi plecami. – Muszę sobie z tym sama poradzić. Jeśli los będzie chciał, żebym była z Rogaczem, to z nim będę.
- Twoje życie, twoje decyzje. Ty nad tym wszystkim panujesz, ale jeśli będziesz czegoś potrzebowała, po prostu powiedz – rzekłam. Lily dobrze wiedziała, że zawsze może na mnie liczyć, że wstanę nawet o trzeciej w nocy, jeśli będzie miała jakiś problem. Nie czułam się dobrze, kiedy widziałam, że coś jest z nią nie tak.
- Mogę cię o coś prosić? – spytała po chwili.
- O co tylko chcesz.
- Przytulisz mnie?
- Tylko tyle? – odparłam zdziwiona.
- Dla mnie aż tyle – powiedziała, posyłając mi smutny uśmiech.
Przytuliłam ją więc, jak to miałyśmy w zwyczaju w sytuacjach krytycznych oraz złego samopoczucia, kryzysu wartości, zerwania z chłopakiem i tych wszystkich podobnych sprawach.