sobota, 30 maja 2015

29. Noc Duchów cz. III Wyniki głosowania

Witajcie Kochani,

przed wami trzecia z czterech części tego rozdziału, więc zakończymy go w pierwszym tygodniu czerwca. Jak już mówiłam, nie mam zielonego pojęcia, czy później w czerwcu coś się ukaże, bo mam teraz totalny deficyt czasowy, a jeszcze wymyśliłam sobie dodatkowo fitness, więc z domu lecę na uczelnię, z uczelni na siłownię, z siłowni do domu i znowu na uczelnię, a to wszystko jednego dnia. Mniejsza z tym. Będę was informować na bieżąco.
     Rozdział dedykuję Gabby. Ona już wie za co, a jeśli nie wie, to wystarczy, że ja wiem.
     A i proszę was, po przeczytaniu tego rozdziału, nie bądźcie bardzo krytyczni wobec Jamesa. Chłopak to wszystko robi z miłości, a że nie bardzo wie już, jak dotrzeć do Lily to inna sprawa xD
     Zapraszam do czytania.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
            Wiedziałam, że nawet dziewczyny obgadują mnie za moimi plecami. Jeśli mówiły mi coś wprost, wściekałam się, więc musiały porozumiewać się bez mojego udziału i miały do tego prawo. Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie obchodziło za wiele, bo to ja podejmowałam ostateczne, idiotyczne czy nie, decyzje. Zależało mi na Seanie i chciałam utrzymać ten związek jak najdłużej, bo naprawdę wiele dla mnie znaczył. Miał także duży wpływ na to, co robiłam i jakie podejmowałam decyzje. Jednak w końcu uświadomiłam też sobie, że sześć lat to długi okres czasu i nie jestem już tą samą osobą, co w pierwszej klasie. Czasami tak jest, że osoby, o których nawet nigdy by się nie pomyślało, mają do wypełnienia specjalną misję w naszym życiu, którą zaczynamy dostrzegać w odpowiednim momencie. Właśnie to powiedziała mi mama, kiedy we wrześniu żegnałam się z nią na peronie. W końcu zrozumiałam, że miała rację. Byłam świadoma moich uczyć do Pottera na dzień dzisiejszy i wbrew opinii dziewczyn, nie unikałam ich. Bałam się jednak postawić wszystko na jedną kartę, dlatego komplikowałam sobie życie, robiąc małe kroki, na które byłam gotowa. Wiedziałam jednak, że jeśli kiedyś będę miała być z Rogaczem, to z nim będę i w chwili obecnej dopuszczałam już do siebie taką opcję, chociaż nadal zastanawiałam się nad tym, co będzie, jeśli James i w moim przypadku nie zachowa się inaczej. Obawiałam się tego i jeszcze wielu innych rzeczy, ale oficjalnie prowadziłam wszystko tak, by ułatwić sobie zbędne tłumaczenia.
            Dziewczyny zostawiły mnie samą, gdyż Ann namówiła Dorcas na pomaganie chłopakom w dekorowaniu zamku. Siedziałam więc dalej w bibliotece, nie mając lepszego pomysłu na spędzenie czasu wolnego i bezmyślne wpatrywałam się w stronicę książki, myśląc nad tym, co muszę zrobić, by po decyzji, którą podjęłam nad jeziorem, znowu wkupić się w łaski Rogacza. Kiedyś naprawdę go nienawidziłam, ale teraz czułam jakąś dziwną pustkę. I wiedziałam, dlaczego.
- Hej, Lily – męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Przeszkodziłem ci? – spytał, kiedy zaczęłam niespokojnie porządkować swoje papiery leżące na stole.
- Dirk! Nie, nie przeszkodziłeś – posłałam temu uśmiechniętemu szatynowi z Ravenclawu przyjazne spojrzenie. – Właściwie to już się chciałam zbierać. Co słychać?
- Szczerze mówiąc, to mam do ciebie dwie sprawy – odparł niepewnie.
- No to mów – uśmiechnęłam się do niego.
- Chciałem cię prosić o pomoc. W przyszłym tygodniu mam mały, że tak powiem, nadprogramowy, egzamin praktyczny u Slughorna. Muszę zaliczyć kilka dodatkowych eliksirów, które nie obowiązują nas na OWUTEM-ach, a muszę je umieć, jeśli chcę myśleć o dalszej przyszłości.
- Jeśli są nadprogramowe wzwyż to nie jestem pewna, czy będę potrafiła ci pomóc. Aż tak dobra nie jestem.
- Ale spróbować chyba możesz, nie? – posłał mi błagalny uśmiech.
- No chyba mogę – odparłam ze śmiechem. Lubiłam rozmawiać z Dirkiem i od czasu do czasu spędzać z nim wolny czas, bo był sympatyczny, a poza tym mieliśmy kilka rzeczy, które oboje lubiliśmy, więc dobrze się dogadywaliśmy. Jedynym problemem było to, że on też zabiegał o moją uwagę. – Dobra, może być poniedziałek po lekcjach? Powiedzmy, wpół do czwartej? – zaproponowałam.
- Jasne, że może. Dzięki, jesteś cudowna.
- Mów mi tak dalej – rzekłam ze śmiechem, na co pani Pince posłała mi zabójcze spojrzenie. – Dobra, a druga sprawa?
- Eee, w sumie to już nieważne – nagle się zmieszał.
- Ale?
- Chciałem po prostu spytać, czy nie poszłabyś ze mną na bożonarodzeniowy bal, ale przecież chodzisz z Whitbym, więc to logiczne, że pójdziesz z nim – powiedział trochę zawiedziony. To wcale nie było dla mnie logiczne. Inaczej, to powinno być logiczne, ale szczerze mówiąc wolałabym iść na ten bal z Jamesem. Na pewno dużo by mi to dało, jeśli chodzi o niektóre wyjaśnienia i przysłowiowe przełamanie lodów. No, ale Dirk miał rację, powinnam iść z Seanem i jeśli do dzisiejszego wieczora z nim nie zerwę, pewnie tak się ostatecznie stanie. Było mi naprawdę żal tego chłopaka.
- Dirk, przykro mi, ale pewnie, tak jak mówisz, pójdę z Seanem. Gdybym była wolna, na pewno byłbyś pierwszy w kolejce – uśmiechnęłam się. – Jednak, jeśli chcesz, mogę spytać Miriam czy nie chciałaby z tobą pójść. Wtedy wzięlibyśmy jeden duży stolik i siedzieli wszyscy razem, bo Ann pewnie pójdzie z Remusem, Dorcas z Ericem, a Kate z Johnem. Nie mam pojęcia, z kim przyjdą Huncwoci, Michael oraz Anthony, ale myślę, że się dogadamy.
- Myślisz, że Miriam poszłaby ze mną?
- Myślę, że tak. Mogę ją spytać.
- W porządku. W takim razie zapytaj.
- Ok. Nie przejmuj się, będziemy się dobrze bawić. Najważniejsze jest towarzystwo. I obiecuję, że jeden taniec na pewno zarezerwuję dla ciebie. Umowa stoi?
- Stoi – odparł uradowany moją obietnicą.
- Cieszę się. – Chciałam dodać coś jeszcze, ale w tym momencie zauważyłam Jamesa w towarzystwie Łapy, wchodzących do biblioteki. Co on tu do jasnej cholery robi? Rogacz i biblioteka? Zauważywszy mnie, szybko skręcił w prawo i razem z Blackiem zniknęli mi z oczu. – Dirk, wybacz, ale muszę coś załatwić. Zobaczymy się później – powiedziałam i zaczęłam wrzucać do torby moje rzeczy.
- Jasne. Na razie i dzięki.
- Nie ma sprawy.
- Daj mi tylko znać, co z Miriam.
- Ok. Cześć.
~ * ~

            Przeszłam wzdłuż półek z działem zaklęć obronnych, a potem skierowałam się w stronę stolików najbardziej oddalonych od wejścia.
- Mogę się na chwilę dosiąść? – spytałam, podchodząc do Łapy i Rogacza.
- Jeśli musisz… – odparł Black. Potter nic nie odpowiedział tylko wpatrywał się we mnie uważnie. Usiadłam więc na wolnym miejscu, poprawiłam bluzkę, torbę rzuciłam na podłogę obok fotela, a potem zaczęłam swoją przemowę.
- James, wiem, że masz już dosyć tych utartych schematów: wrzasków i przepraszania, ratowania mi życia i nie dostawania w zamian niczego więcej niż zwykłych podziękowań. Wiem, że po tym, co ostatnio zrobiłam, nie chcesz mnie znać, ale mimo wszystko kolejny raz muszę ci podziękować. Wcześniej dwukrotnie powiedziałam kilka głupich rzeczy, ale teraz naprawdę jestem ci wdzięczna za uratowanie życia i przepraszam za to, co wtedy powiedział Sean. Nie miał racji, nie powinien tego mówić, dlatego już go za to ochrzaniłam.
- Myślisz, że to wystarczy? – odezwał się James. – Whitby jest idiotą. Nie zmieni się. – Poczekałam, aż Potter skończy i kontynuowałam.
- Nie, nie sądzę, że to wystarczy. Sean jest o ciebie zazdrosny, a prawda jest taka, że czasami dajemy mu do tego powody.
- On zawsze znajdzie jakieś powody.
- Ty za to nie starasz się nawet zrozumieć.
- Zrozumieć czego? Tego, że nie chcesz być ze mną?
- James, nie przyszłam tu po to, by się z tobą kłócić i kolejny raz przerabiać to samo.
- Rozumiem i w pełni się z tobą zgadzam. Kolejny raz dajmy sobie spokój. Uratowałem cię, podziękowałaś, ja znowu nie dostałem tego, co chciałem, ty masz czyste sumienie – rzekł Rogacz ze złością. Zapadła cisza. Łapa zmienił swoją pozycję w fotelu. Nie odzywał się, ale przysłuchiwał wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem wypisanym na twarzy.
- Zawsze musisz wszystko utrudniać? Gdyby nie było tak, jak jest, zaryzykowałabym i w ramach rekompensaty poszła z tobą na obiad czy kremowe piwo do Hogsmeade następnym razem, ale w tej sytuacji chyba byłoby to głupie, gdyż oboje mamy inne oczekiwania, więc po prostu jeszcze raz dziękuję – powiedziałam wkurzona, gwałtownie wstałam z miejsca, łapiąc torbę i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Jesteś idiotą, James – usłyszałam jeszcze w oddali głos Blacka. Pokręciłam tylko głową, przemknęłam koło bibliotekarki i w końcu znalazłam się na korytarzu. Skręciłam w prawo z zamiarem udania się do zachodniej wieży. Byłam zła na Jamesa. Nie potrafił zrozumieć sytuacji, w której się znajdowałam. Nie potrafił chociaż spróbować. Wszystko miało być tak, jak chciał i koniec. Miałam więc dosyć powtarzania ciągle tego samego i naszych bezsensownych rozmów, które zawsze kończyły się kłótnią.
- Lily, zaczekaj – dobiegł mnie głos Rogacza, kiedy byłam już na schodach.
- Nie chce mi się z tobą dłużej gadać – rzekłam, odwracając się do niego. On jednak nie przyjął tego do wiadomości. – Czego chcesz?
- Mówiłaś poważnie?
- Odnośnie?
- No… tego wyjścia do Hogsmeade.
- Tak, m ó w i ł a m  poważnie, uwzględniając czasownik mówić w czasie przeszłym.
- Zmienisz zdanie, jeśli obiecam, że przestanę być zazdrosny o Whitby’ego? – zapytał Rogacz z nadzieją w głosie.
- Nie przestaniesz, James. Nie przestaniesz, dopóki z nim nie zerwę i oboje dobrze o tym wiemy.
- Nie przestanę – przyznał. – Ale postaram się tego nie okazywać.
- Nie, James. Naprawdę chciałam z tobą wyjść i jakoś ci wynagrodzić to wszystko, ale właśnie znowu pokazałeś, czego ode mnie oczekujesz, a ja na dzień dzisiejszy nie mogę dać ci nic więcej niż ofiarowaną już przeze mnie wcześniej przyjaźń, którą już raz zaprzepaściłeś. Jak mam ci znowu ufać, jeśli ostatnio nie dotrzymałeś obietnicy?
- Lily, zrobię wszystko, żebyś tylko poszła ze mną do Hogsmeade, dała mi szansę.
            Chciałam z nim iść, ale bez możliwości otrzymania przez niego czegoś więcej. Nie wykluczałam tego, że jeśli dam mu tą szansę, kolejny raz wykorzysta ją przeciwko Seanowi. Jeśli chciałam, żeby zapomniał o tym, co się stało nad jeziorem, musiałam zaryzykować, ale nie byłam pewna, czy kolejny raz będę chciała przechodzić to samo.
            Nie wiedziałam, co mam zrobić w tej sytuacji. Czy skończyć to, co zaczęłam, czy po prostu odwrócić się i odejść. Wybrałam to drugie wyjście. Jeszcze raz obrzuciłam Rogacza długim spojrzeniem, a potem odwróciłam się bez słowa. Kiedy chciałam wejść na kolejny stopień schodów, Potter złapał mnie za rękę
- Teraz to będzie twoja taktyka? Najpierw były wrzaski i kłótnie, a teraz milczenie?
- A co mam ci niby powiedzieć? Na dzień dzisiejszy nie mogę ci dać tego, co chcesz, więc albo kolejny raz bierzesz to, co chcę ci dać, albo naprawdę nie mamy, o czym rozmawiać. Dla mnie to też nie jest proste, a ty mi tego nie ułatwiasz. Wiesz, ile kosztowało mnie to, do czego doszłam? Nie wyobrażasz sobie, bo nie miałeś tego problemu. Od razu założyłeś, że będę twoja i tego się trzymasz. Poza tym sprawa z tobą i Seanem też mnie wykańcza. Od dłuższego czasu lawiruję po bardzo cienkiej linii między wami. To nie jest proste, bo naprawdę nie chcę urazić ani ciebie ani jego.
- I tak zawsze ja obrywam.
- Nic na to nie poradzę. Sean jest moim chłopakiem na dzień dzisiejszy i zależy mi na nim, więc to logiczne, że w pierwszej kolejności jest on, a nie ty.
- A jednak nie jestem ci obojętny.
- A co to ma do rzeczy, przepraszam bardzo?
- Już nic – zmierzyłam go wzrokiem. Miałam już naprawdę dosyć użerania się z nim ciągle o to samo.
- Puścisz mnie i dasz w spokoju odejść? – spytałam, patrząc mu w prosto w oczy.
- Jeśli tylko zmienisz zdanie i umówisz się ze mną w Hogsmeade, zrobię, co będziesz chciała. – Nadal patrzyłam prosto w jego orzechowe oczy, w których było tyle nadziei.
- Zgoda, pójdę z tobą, jeśli tylko odpuścisz Seanowi. I sobie.
- Cholera, Lily, wiesz, że nie będę mógł się z tego wywiązać.
- Ale chociaż spróbuj!
- Jeśli naprawdę nie będziesz oczekiwać ode mnie niemożliwego, to się zgadzam.
- Super – odparłam, na co Rogacz w końcu puścił moją rękę, a ja znowu się odwróciłam.
- Czyli jesteśmy umówieni? – spytał jeszcze.
- Teoretycznie tak – odparłam, a potem w końcu mogłam udać się na górę.

~ * ~

            Weszłam do Pokoju Wspólnego, skierowałam się do stolika, przy którym siedziała Dorcas i opadłam ciężko na fotel.
- Nie poszłaś z Ann? – spytałam.
- Nie – odparła. – Stwierdziła, że sama pomoże Remusowi. Myślisz, że oni… No wiesz.
- Sądzę, że to bardzo możliwe – rzekłam.
- A tobie co się stało? – zapytała.
- Rozmawiałam z Potterem – wyjaśniłam, a ona posłała mi pytające spojrzenie. – Znowu się z nim pokłóciłam.
- Lily…
- Nie moja wina, że jest zazdrosny i nie potrafi zaakceptować całej sytuacji. Zawsze wchodzi na temat Seana i się wkurza.
- Spójrz na to z jego strony.
- Próbuję, Dor, ale niczego mu nigdy nie obiecywałam, nigdy świadomie nie dałam mu żadnej nadziei. Gdybym powiedziała mu może albo coś w tym stylu to ok, ale tak go po prostu nie rozumiem.
- Ale? – powiedziała Dorcas.
- Co, ale? – spytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Czuję, że mimo tego wszystkiego jest jakieś ale, tworzące kontrast z twoimi słowami. – Westchnęłam. Dor z zasady nigdy mnie o nic nie wypytywała, ale zawsze wiedziała, kiedy kłamię. Zresztą każdy, kto mnie znał trochę lepiej, wiedział, że Lily Evans nie potrafi kłamać.
- Umówiłam się z nim do Hogsmeade w tym miesiącu.
- A co na to Sean?
- Nie mówiłam mu jeszcze, ale myślę, że nie będzie bardzo zły. Zawsze zgadza się na wszystko, co wymyślę, jeśli dobrze to uargumentuję.
- No cóż, w takim razie rób, co chcesz.
- Uważasz, że źle zrobiłam – stwierdziłam. – Szczerze, to ja też teraz tego żałuję.
- Ale zależy ci na Potterze.
- Tak, dlatego zrobię, co będę musiała.
- A jeśli będziesz musiała się z nim przespać? – usłyszałam nagle głos Ann, a potem burza jej kręconych blond włosów pojawiła się w zasięgu mojego wzroku.
- Nie pomagasz chłopakom? – spytałam zaskoczona jej nagłym pojawieniem się oraz pytaniem, które zadała.
- Znudziło mi się – odparła i usiadał po turecku na pustym fotelu po mojej lewej stronie tak, że teraz obie wpatrywały się we mnie uważnie. – No więc jak?
- Oczywiście, że bym tego nie zrobiła. Aż tyle nie jest dla mnie wart. Poza tym aż tak głupia nie jestem – powiedziałam ze zdecydowaniem. – O co ty mnie podejrzewasz, Ann? Po co te głupie pytania? – spytałam teraz już trochę poirytowana.
- Tak tylko pytam, bo ostatnio gadasz takie głupoty, że aż żal słuchać.
- To nie słuchaj! Poza tym, jeśli będę chciała się z nim przespać lub to zrobię, to i tak nie będziesz miała nic do gadania. Nie jest powiedziane, że w ogóle się o tym dowiesz.
- Ej, nie wyżywaj się na mnie, bo nie miałam nic złego na myśli.
- To nie rozumiem, po co te twoje głupie komentarze, których jeszcze większy żal słuchać.
- Tak tylko pytam, bo jestem ciekawa, ile potrafisz poświęcić, żeby osiągnąć to, co chcesz.
- Przeważnie zawsze dostaję to, co chcę i zawsze sama muszę o to walczyć, więc nauczyłam się, jak to robić. Czasami trzeba coś poświęcić.

Remus Lupin
- Macie iść z Syriuszem do McGonagall – rzekłem, kiedy siedzieliśmy z chłopakami w dormitorium.
- Mam to gdzieś – powiedział Łapa. – Ona chyba nie sądziła, że naprawdę się zjawię i będę rozwieszać te dekoracje.
- To było wiadome – odparłem, – ale przez was to ja musiałem wysłuchiwać jej kazania, a to fajne nie było. Tak czy inaczej wisicie mi i Peterowi przysługę.
- Wrzuć na luz, Luniek – odezwał się James z wyjątkowo dobrym humorem.
- Mam rozumieć, że zyskaliście większe korzyści, dla których można poświęcić szlaban?
- Właśnie – rzekł Rogacz z uśmiechem na twarzy.
- A można wiedzieć, jakie? – spytałem.
- No cóż… Evans zgodziła się umówić ze mną na następne wyjście do Hogsmeade, więc cokolwiek McGonagall wymyśli w ramach szlabanu, będzie tego warte.
- Chyba, że zabroni ci wyjścia – wtrącił Glizdogon.
- Są jeszcze tajne przejścia, Glizdek.
- Nie widzę w tym nic pozytywnego – stwierdziłem. – Zobaczysz, że prędzej czy później wyjdziesz na tym źle. Jak zwykle zresztą.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo cokolwiek robisz, a właściwie robicie, zawsze kończy się awanturą. Nie mówiąc już o tym, że pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie.
- Możliwe, ale wiesz, że lubię ryzykować, nie
- Mówię ci, że to twoje ryzyko ci się nie opłaci. – Ostatnio, widząc, co ta dwójka wyprawia, byłem coraz bardziej sceptycznie nastawiony do kolejnych głupich pomysłów Jamesa, które nigdy nie kończyły się dobrze. O ile na początku widziałem jeszcze jakieś szanse dla niego, o tyle teraz już tak sobie nagrabił, że naprawdę bym się zdziwił, jeśli jego plany by wypaliły.
- Nigdy nie mów nigdy, Luniek. – James puścił do mnie oko, a ja dałem sobie spokój. Rogacz był tak bardzo zapatrzony w Lily, że w tej sprawie nie było żadnych szans na to, żeby przemówić mu do rozumu. Osobiście uważałem, że szanse na jakiekolwiek relacje, nazwane przez nich po imieniu, nie mają racji bytu.

Miriam Vane
            Było już dosyć późne popołudnie, a ja nadal bez celu pałętałam się po zamku. Nawet na Błonia nie można było wyjść, jeśli nie chciało się wrócić przemoczonym. Kate poszła gdzieś z Johnem, więc już kompletnie nie miałam, co robić. Co prawda zawsze istniała opcja pouczenia się do OWUTEM-ów, ale bez przesady, aż tak mi się nie nudziło. Usiadłam więc na schodach i patrzyłam, jak krople deszczu powoli spływają po kolorowych witrażach.
            Nagle ktoś na mnie wpadł. Poderwałam się szybko na nogi i zobaczyłam Lily.
- Przepraszam – powiedziała. – Nic ci się nie stało? Nie spodziewałam się tutaj nikogo.
- W porządku – odparłam. – To ja nie powinnam torować schodów – uśmiechnęłam się. Zapadła chwila milczenia. – Dobra, ja będę uciekać – rzekłam po chwili.
- Nie, nie, nie, czekaj – zatrzymała mnie moja koleżanka. – Mam do ciebie sprawę, a właściwie nawet nie ja.
- O co chodzi? – spytałam.
- Znasz Dirka Worpla, nie? Tego z Ravenclawu.
- Tak, a co?
- Prosił mnie, bym cię spytała, czy nie chciałabyś iść z nim na bal. Wiem, że sam powinien o to zapytać, no ale, że tak powiem, wstydził się. – Ta propozycja trochę mnie zaskoczyła. Znałam Dirka, ale jakoś nigdy bardziej się nie zaznajomiliśmy. Oczywiście, mimo tego, co się zdarzyło, nadal skrycie marzyłam o tym, by to właśnie James Potter zaprosił mnie na bal, ale ta opcja nie wchodziła w grę. Musiałam w końcu wziąć się w garść i pogodzić z faktami. W sumie nic mi nie szkodziło iść z Dirkiem. Mogłam nie dostać lepszej propozycji. – No, więc? – ponagliła mnie Lily.
- Zgoda – rzekłam. – Możesz mu powiedzieć, że z przyjemnością z nim pójdę – uśmiechnęłam się.
- To świetnie – ucieszyła się. – Jeszcze jedno – dodała. – Nie chcę, żeby potem wyszły z tego jakieś nieporozumienia, dlatego nie będę ukrywać, że najpierw ja otrzymałam tą propozycję, no, ale z wiadomych przyczyn musiałam odmówić. Poza tym i tak miałabym jeszcze inną – wyjaśniła.
            Ta informacja nie była dla mnie jakimś zaskoczeniem. To logiczne, że chłopacy najpierw uderzali do pięknej rudowłosej dziewczyny, dlatego już od dobrych kilku lat byłam z tym faktem pogodzona.
- Dzięki za szczerość – powiedziałam. – Ale nie ma to dla mnie znaczenia.
- W takim razie naprawdę bardzo się cieszę i jeszcze raz cię przepraszam.
- Ja również się cieszę – odparłam. – Ty pewnie pójdziesz z Seanem?
- Jeśli nic się nie zmieni do wieczora to pewnie tak – powiedziała z uśmiechem, ale miałam dziwne uczucie, że nie mówi mi całej prawdy lub nie jest zadowolona z tego faktu.
- Będą jakieś duże stoliki?
- Myślę, że jakieś się znajdą. Z tego co wiem, będą różne.
- Czyli ty i Sean, ja z Dirkiem, Kate z Johnem, Ann…
- Pewnie pójdzie z Remusem.
- Z Remusem? – zdziwiłam się.
- Tak.
- A więc Ann z Remusem, Dorcas…
- Z Ericem Montmorencym – znowu wtrąciła Lily. Hmm, nie wiedziałam, że Dor chodzi z Montmorencym, ale znałam go dosyć dobrze i bardzo lubiłam.
- Świetnie – rzekłam więc. – Dalej…
- Anthony, przyjaciel Erica ze swoją dziewczyną Betty, a Michael, kolega Seana, Black i Potter jeszcze nie wiem, z kim. Zresztą nie mam też pojęcia co z Peterem – zakończyła. Przy nazwisku Jamesa obie zrobiłyśmy ponure miny. – Słuchaj, Miriam, już ci to mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz. Przepraszam cię za to, że z mojego powodu Potter z tobą zerwał. Nie mogę za niego odpowiadać, ale naprawdę mi głupio.
- Lily, już ci mówiłam, że nie mam o to żalu – rzekłam zgodnie z prawdą. Nigdy nie obwiniałam jej o to, gdyż była to decyzja Jamesa, który sam za siebie odpowiadał, a to, że chodził ze mną tylko dla zabawy czy zwrócenia uwagi Lily, to była tylko i wyłącznie moja wina i poniżenie się, bo od samego początku wiedziałam, jak jest. Ale tak bardzo byłam, a właściwie nadal jestem, zakochana w nim, że wtedy zrobiłam wszystko. Szczerze mówiąc teraz zrobiłabym to ponownie. – To nie była twoja wina. Wiedziałam, na co się piszę.
- Ale nie zmienia to faktu, że czuję się z tym jeszcze gorzej, gdyż jesteś jedną z moich najlepszych koleżanek.
- Dzięki, Lily, ale naprawdę dajmy już temu spokój, co? James poza tobą świata nie widzi i niestety nie zmienimy tego. W tej sytuacji tylko ty masz wybór.
- Obawiam się, że z każdym dniem coraz mniejszy – powiedziała. Dziwnie zabrzmiało to w jej ustach. Wiedziałam mniej więcej jak bardzo ostatnimi czasy kłóciła się o Jamesa z Ann i Dorcas. Ja nie miałam zamiaru jej oceniać.
- Lily, jakąkolwiek podejmiesz decyzję w tej sprawie, nie będę miała do ciebie żadnych pretensji. Nie przejmuj się innymi, tylko rób, co uważasz za słuszne.
- Nawet, jeśli będzie to przeczyło logice?
- Nawet wtedy – potwierdziłam swoje słowa i znowu się uśmiechnęłam. – A tak odchodząc trochę od tematu, to chciałam ci powiedzieć, że dobrze trafiłaś z chłopakiem. Ostatnio rozmawiałam trochę z Seanem i stwierdzam, że jest bardzo sympatyczny. Poza tym widać, że naprawdę w tobie zakochany.
- Tak, wiem – odparła. – Jest cudowny i oprócz tego, że bardzo zazdrosny, nie mogę mu nic zarzucić.
- Każdy facet jest zazdrosny, kiedy widzi, że koło jego dziewczyny kręci się pełno chłopaków i wie, że ma poważną konkurencję.
- Jaka tam z nich poważna konkurencja? James czy Dirk, proszę cię, Miriam. Gdyby istniała opcja, że zmienię zdanie, to rozumiem, ale tak, czasami mnie to po prostu wkurza.
- Nie zmienia to jednak faktu, że Sean jest zapatrzony w ciebie jak w obrazek.
- Może i tak – odparła.
- Nie może, ale na pewno – powiedział Whitby, który pojawił się nagle koło nas. – Jak tam?
- W porządku – rzekła Lily, a on objął ją w talii i przytulił. Muszę przyznać, że cholernie zazdrościłam mojej koleżance. Było widać, że Sean jest w niej zakochany, chociaż nie okazuje tego tak oficjalnie jak Potter i może to było w tym najpiękniejsze.
- Dobra, to ja nie będę wam przeszkadzać. Spotkamy się na kolacji – dodałam.
- W porządku – odpowiedziała Lily, a ja wyminęłam ich i skierowałam się w boczny korytarz, który odchodził od schodów w prawo. – Miram, czekaj!
- Hmm?
- Co mam powiedzieć Dirkowi?
- Że się zgadzam – odparłam. – Albo nie, nic mu nie mów. Sama z nim pogadam
- Jeśli tak wolisz. Chyba nawet byłoby to właściwsze.
- Też tak sądzę – stwierdziłam.
- O co chodzi? – wtrącił Sean.
- Takie babskie sprawy – wyjaśniła Lily. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć – dodała i puściła do mnie oko, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

~ * ~

            Wypadało, żebym to ja porozmawiała z Dirkiem, a nie znowu wykorzystywała Lily jako posła. W końcu miałam z nim iść na bal, a przecież nie będziemy siedzieć cały wieczór przy stole. W sumie to nawet się cieszyłam z takiego obrotu sprawy. Każda z moich współlokatorek miała chłopaka, no może poza Ann, ale jak widać, była to kwestia czasu i tylko ja czułam się głupio, a nie byłam znowu taka ładna, by męska część szkoły ustawiała się przede mną w kolejce. W tej sytuacji nie musiałam się już obawiać. Poza tym lubiłam Dirka i nie widziałam powodu, dla którego miałabym odmówić.
            Ogólnie uważałam, że nie byłam jeszcze gotowa na jakiś poważniejszy związek albo w ogóle na jakikolwiek. Od dwóch lat kochałam się w Jamesie, który, powiedzmy sobie szczerze, miał to gdzieś. Dla niego liczyła się tylko Lily. Naprawdę nie winiłam jej za to, że Rogacz ze mną zerwał. Nie była to jej wina, że najpierw się na nią uwziął, a potem zakochał. W chwili, kiedy zaczęłam z nim chodzić, wiedziałam od Ann, jaka sytuacja wpłynęła na jego decyzję, ale nadal byłam w nim zakochana i to nie dlatego, że był popularny czy przystojny. Nie, spróbowałam dostrzec w nim zwykłego chłopaka. W moim przekonaniu, na dzień dzisiejszy, tylko Lily mogłaby obdarzyć go podobnym typem miłości, gdyż nigdy nie zaznała uczucia, które kazało jej spojrzeć na Jamesa jako na chłopaka popularnego, odważnego, przystojnego. Wydawało mi się, że ona będzie w stanie go zrozumieć. Ja wiedziałam, dlaczego był, jaki był i dlaczego akurat Lily skradła jego serce. Po prostu była niedostępna. Nie imponowało jej w nim nic, za czym uganiały się inne dziewczyny. Ona traktowała go jak zwykłego człowieka, a nie jakiegoś boga, którym był dla połowy dziewczyn w tej szkole. Wiedziałam również, dlaczego on zachowuje się tak, a nie inaczej. Działało to także w druga stronę. Brak możliwości na normalny związek zmusił go do takiego zachowania, do nie przejmowania się tym, co się wokół niego działo. Jednak od czasu, kiedy zaczął latać za Lily, to się zmieniło. Tak czy inaczej wszyscy, a w szczególności ja, musieliśmy pogodzić się z sytuacją. Wiedziałam, że albo mogę użalać się nad sobą w nieskończoność, albo zacząć wszystko od nowa.

Lily Evans
            Wielkimi krokami zbliżała się kolacja, a tym samym wielka porażka naszego domu. Potter był zbyt popularny, żeby nie zdobyć największej ilości głosów, tym samym reprezentując Gryffindor na balu.
            W całym zamku wisiały piękne dekoracje, które chłopacy rozwieszali od rana. Oczywiście nie wszyscy. Nadal zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, zgadzając się na wyjście z Rogaczem. Nie wiedziałam, jak wytłumaczę to Seanowi. Kiedyś w końcu musi się wkurzyć. Podziwiałam go za cierpliwość, którą do mnie miał i było mi jeszcze bardziej głupio, kiedy myślałam o tym, co ostatnimi czasy robiłam za jego plecami.
            Dyrektor, wyjątkowo dzisiaj, zarządził kolację wcześniej, tak więc o siedemnastej Wielka Sala zaczęła się zapełniać. Ze stołów, co chwilę, wychodziły duchy Hogwartu, rozmawiając przy okazji z co niektórymi osobami. Nawet Irytek nie zachowywał się tak, jak zwykle. Pouczony przez Dumbledore’a, ubóstwiający swoje święto, latał pod zaczarowanym, gwieździstym sufitem, naśmiewając się tylko ze wszystkich.
- Zajmijmy miejsca – powiedziała Ann.
            Przepchnęłyśmy się więc przez tłumy zaklinowane w przejściu i skierowałyśmy do naszego stolika, siadając na samym końcu jak najdalej od stołu nauczycieli.
- Nie wiem o co tyle hałasu – stwierdziła Kate, siadając koło nas. – Przecież i tak wiadomo, że Potter u nas wygra. To nie ulega wątpliwości. To będzie upokorzenie Gryffindoru.
- To nie jest upokorzenie naszego domu, ale po prostu konkurs popularności – wyjaśniła Ann. – Ten pomysł się Dumbledore’owi nie udał.
- Nie zmienia to faktu, że lepiej, by reprezentował nas Potter, a nie na przykład Black – dodała Dorcas. – On to się dopiero zachować nie umie. – Chciałam coś jeszcze dodać a propos uwagi Dor, ale w tym momencie wstał dyrektor, prosząc o zaprzestanie rozmów. W całej Wielkiej Sali zapadła grobowa cisza. Wszystkie pary oczu zwróciły się teraz w jego stronę.
- Witam wszystkich bardzo serdecznie w tym uroczystym dla nas dniu. Wiem, że zabawy z okazji Święta Duchów odbywają się wieczorem w każdym z domów, ale dzisiaj czeka nas jeszcze jedna uroczystość. Już za chwilę poznamy czterech uczniów, którzy będą reprezentować naszą szkołę na Bożonarodzeniowym Balu Integracyjnym. Do dzisiaj włącznie mogliście oddawać głosy na swoich faworytów, wrzucając karteczki z ich imieniem i nazwiskiem do czar stojących w waszych pokojach wspólnych. Już za chwilę przekonamy się, kto zdobył najwięcej głosów. Zanim to jednak nastąpi, mam jeszcze kilka ogłoszeń. Po pierwsze po kolacji wybrani przedstawiciele udadzą się na zebranie do komnaty znajdującej się za moimi plecami, gdzie otrzymają pierwsze wskazówki. Po drugie niedługo rozpocznie się seria zajęć tanecznych. Po trzecie uczniowie z Beauxbatons oraz Durmstrangu oficjalnie przyjadą do nas w środę pierwszego grudnia i zostaną do marca włącznie. – Po zakończeniu przemowy rozległy się oklaski. Kiedy znowu zapadła cisza, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się i do środka weszli kolejno McGonagall, Sprout, Flitwick i Slughorn. Przed każdym z opiekunów lewitowała w powietrzu czara, która wcześniej stała w poszczególnych domach.
            Nauczyciele przeszli przez salę, a następnie ustawili czary przed stołem nauczycielskim. Pojedyncze głosy, które jeszcze do tej pory było słychać, całkiem umilkły. Opiekunowie domów usiedli na swoich miejscach, a dyrektor wyszedł zza swojej mównicy i podszedł do czar. Dumbledore zaczął od lewej strony czyli od Ślizgonów. W takim układzie Gryffindor był na końcu. Wszyscy wiedzieli, jaki będzie u nas wynik, dlatego ja tym bardziej straciłam zainteresowanie całą „ceremonią”. Zaczęłam więc szeptem rozmawiać z Miriam.
            Dyrektor wyszeptał jakieś zaklęcie i z czary Ślizgonów wyleciała pierwsza karteczka.
- Przedstawicielem Slytherinu zostaje pan Antonin Higgs – ogłosił dyrektor. Przy stole na drugim końcu sali rozległy się pierwsze oklaski i wiwaty. Szybko jednak umilkły, gdyż każdy był ciekawy dalszych wyników. Dumbledore powtórzył czynności i kolejna karteczka wyleciała z czary Krukonów.
- Przedstawicielem Ravenclawu zostaje panna Amanda Goldstein – kolejne oklaski, jeszcze krótsze niż poprzednie. Niewiele dłuższe rozległy się po wyborze przedstawiciela Hufflepuffu, którym został Sean. Byłam lekko zaskoczona takim wynikiem, ale w głębi duszy się z niego cieszyłam. Przecież nie chodziłam z nikim. Wbrew pozorom satysfakcjonowało mnie to, że u nas głosowanie już dawno jest przesądzone i ja sama nie jestem zagrożona, chociaż nawet nie myślałam, że mogłabym być. Drugie miejsce zająłby pewnie Black.
            Spokojna o swój los, bez stresu rozmawiałam z Miriam o jej sukience na bal. Nie wiedziała, na jaki kolor powinna się zdecydować. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy zamiast nazwiska Rogacza, dyrektor powiedział:
- Chyba mamy pierwszy remis.
- Ciekawe, kto jest tym szczęśliwcem, który prawie zdołał pokonać Pottera – rzuciłam niedbale w stronę mojej rozmówczyni w chwili, kiedy Dumbledore rzekł:
- Panna Evans i pan Potter mają równą ilość głosów.
- Że co?! – krzyknęłam, prostując plecy i skupiając w tym momencie całą swoją uwagę na stole nauczycielskim i stojącym nieopodal dyrektorze. Że też dziewczyny musiały na mnie zagłosować, pomyślałam poirytowana. W tym momencie najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Chciałam uciec od wzroku tych wszystkich osób, które teraz patrzyły w stronę naszego stołu.
- Zaraz coś na to zaradzimy – powiedział dyrektor. – Proszę, podejdźcie do mnie.
            Wywróciłam oczami i wstałam z ciężkim westchnieniem. Nogi miałam jak z waty, ale decyzję podjętą. Co z tego, że chciałam iść na ten bal z Rogaczem. Nie było to w tej chwili ważne. Dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji w sprawie naszych relacji, muszę zachowywać pozory przykładnego związku z Whitbym, więc miałam zamiar oddać zwycięstwo Potterowi. Jak na złość to ja musiałam znowu tkwić z Jamesem w jakimś chorym układzie, nie Black, który był bardziej popularny ode mnie, tylko kolejny raz ja, Lily Evans. Teraz w sumie byłam tym faktem rozbawiona.
            Chcąc nie chcąc, szłam wzdłuż stołu. Po drugiej stronie szedł James. Siedział bliżej niż ja, więc na końcu poczekał na mnie i razem podeszliśmy do dyrektora. Zanim to jednak nastąpiło, zdążyłam jeszcze powiedzieć do niego:
- Chyba jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Od zawsze to powtarzam – odparł i posłał mi swój zawadiacki uśmiech, ale na jego twarzy nie malowała się żadna satysfakcja, a raczej coś w stylu zniechęcenia.
            Teraz Dumbledore mówił tak, żeby nie słyszała go cała szkoła. McGonagall również do nas podeszła, a ja wywróciłam oczami.
- Proponuję dogrywkę – powiedział dyrektor. – Przed Wielką Salą zostanie ustawiona czara i jutro będzie można wrzucać do niej kartki z waszymi nazwiskami. Tym samym ostateczne wyniki poznamy jutro wieczorem. – Co za idiotyczny pomysł, pomyślałam.
- Bez sensu – oburzył się Rogacz, a McGonagall zmierzyła go zabójczym wzrokiem.
- Też tak uważam – poparłam go. – Myślę, że żadna dogrywka nie będzie potrzebna. Jak wiadomo, chodzę z Seanem Whitbym i miałam zamiar iść na ten bal z nim. Jeśli wygram, to nie będę miała takiej możliwości. W takim razie niech Potter reprezentuje nasz dom. Na pewno większość bardziej się ucieszy, a w takim układzie i tak oboje będziemy w reprezentacji.
- Słuszna uwaga, panno Evans – poparła mnie McGonagall, co trochę mnie zaskoczyło.
- Dziękuję, pani profesor.
- Niech i tak będzie – powiedział dyrektor.
- Nie zgadzam się – wtrącił Potter, a ja wywróciłam oczami. Czy on zawsze musi robić problemy? Dałam mu wygrać, więc czego jeszcze chce?
- A to niby czemu? – spytałam więc.
- Bo to jest rozwiązanie dobre dla ciebie, nie dla mnie. Niby dlaczego ty ciągle masz dostawać to, co chcesz, a ja nie?
- Po pierwsze dlatego, że ja to wymyśliłam, a po drugie może dlatego, że chcesz to, co jest poza twoim zasięgiem – odparłam, patrząc mu prosto w oczy. – Poza tym w bezpośrednim starciu i tak byś wygrał, bo żeńska część szkoły zagłosowałaby na ciebie.
- Możliwe, ale jeśli nie pójdziesz z Whitbym, ja cię wezmę.
- Że co? Ty chyba zwariowałeś! Nigdzie bym z tobą nie poszła. Przykro mi, ale spóźniłeś się, bo dzisiaj dostałam inną ofertę.
- Worple? To nudziarz. Poza tym słyszałem, że wcisnęłaś mu Miriam, więc nie masz żadnej opcji zapasowej.
- Każdy jest lepszy od ciebie. I nie obrażaj moich przyjaciół, bo ty do nich nie należysz!
- A jednak to dla mnie nie raz traciłaś głowę, nawet wtedy, kiedy już rzekomo „naprawdę” chodziłaś z Whitbym – powiedział James. To był cios poniżej pasa.
- Teraz to przesadziłeś, Potter – powiedziałam wściekła i sięgnęłam do kieszeni po różdżkę. Nie obchodziło mnie to, co pomyślą sobie inni. Byłam gotowa walnąć go jakimś zaklęciem tu i teraz, przy dyrektorze i wszystkich nauczycielach.
- Proszę o spokój – rzekła stanowczo McGonagall, stając pomiędzy nami. – Według mnie żadne z was dwojga nie jest godne reprezentowania naszego domu, ale zasady są zasadami i nie możemy ich zmienić. Musimy więc coś postanowić. Albusie, w tym wypadku decyzja należy do ciebie.
            Byłam wściekła na Pottera. Jeszcze dzisiaj rano obiecał mi, że spróbuje odpuścić trochę Seanowi i sobie, a ja, idiotka, kolejny raz mu uwierzyłam. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. Niech w końcu zacznie pragnąć czegoś, co jest w jego zasięgu, bo kiepsko go widzę. Do mnie niech się lepiej dzisiaj, a właściwie już nigdy, nie zbliża, bo nie ręczę za siebie.
            Nie mogłam znieść jego widoku, więc obrażona i wściekła spojrzałam na dyrektora. Dumbledore popatrzył na mnie, a potem na Jamesa i powiedział:
- Lepiej, żebyście razem nigdzie nie szli, więc uważam, że propozycja panny Evans będzie najlepszym wyjściem – stwierdził, a potem zwrócił się już do całej społeczności szkolnej.
- Po długich negocjacjach, przedstawicielem Gryffindoru został pan James Potter. – Przy naszym stole rozległy się wiwaty, jednak na twarzy Rogacza malowała się wściekłość.
- Czemu to zrobiłaś? – spytał, kiedy szliśmy z powrotem na miejsce.
- Słyszałeś przecież – odparłam wkurzona. – Nie będę ci się tłumaczyć, ale powiem jedno, tym razem przesadziłeś. Właśnie dlatego nigdy nie będziesz dla mnie kimś ważnym. Nie zasługujesz na to.
- Już jestem dla ciebie kimś ważnym – stwierdził. – Inaczej po tym wszystkim nienawidziłabyś mnie tak bardzo, że nie chciałabyś mnie znać, a mimo wszystko nie raz z własnej woli całowałaś się ze mną. Poza tym twój „przykładny” związek z Whitbym nie jest dla mnie żadnym tłumaczeniem.
- Uważaj na słowa, Potter – powiedziałam, mierząc go wzrokiem. – Bo następnym razem użyję czegoś gorszego niż upiorogacka.
- Nie zrobisz tego.
- Chcesz się założyć? Poza tym, o co ci znowu chodzi? Konkursy popularności to twoja specjalność, nie?
- Tak, ale tym razem nie chciałem wygrać.
- To już wiem – stwierdziłam. – Jednak wybacz mi mój przejaw egoizmu – poprosiłam z ironią. – Chciałam zobaczyć, jak to jest i powiem ci, że nawet mi się to spodobało.
- Zauważyłem.
- Świetnie! Teraz i tak możesz mi jedynie wybaczyć to, że, tak jak ty, jestem egoistką, a jeśli nie, to nic mnie to nie obchodzi – powiedziałam ze złością, a potem skręciłam i poszłam na miejsce.
- Co ty zrobiłaś? – naskoczyła na mnie Ann.
- To, co uznałam za słuszne – odparłam. – I nie naciskajcie, bo jestem tak bardzo wściekła na Pottera, że mam ochotę go po prostu zabić i zakopać gdzieś w Zakazanym Lesie.
- Widzę, że lepiej nie pytać, o czym rozmawialiście przy dyrektorze i McGonagall – rzekła Kate.
- Masz całkowitą rację – potwierdziłam.
- Co ty mu znowu powiedziałaś? – Ann, zawsze musiała wszystko wiedzieć.
- Nic mu nie powiedziałam. To on zaczął wywlekać na światło dzienne rzeczy, które nigdy nie powinny mieć racji bytu. Tym razem mocno przesadził. Poza tym nie moja wina, że jest idiotą. Nie potrafi dopasować się do sytuacji, to niech się potem martwi, ja nie mam nic do dodania, a jeśli wejdzie dzisiaj w moje pole widzenia, to naprawdę nie ręczę za siebie.
            W ten oto sposób, Potter schrzanił wszystko, co dzisiaj ustaliliśmy. Znowu uwierzyłam w jego kłamstwa, a on bezczelnie to wykorzystał. Tym razem nie pomoże mu nawet fakt, że jeszcze pięć minut temu to ja kombinowałam, jak iść z nim na bal, by nikt niczego nie podejrzewał. Mój upór w dążeniu do celu przesłonił moje racjonalne myślenie w sprawach związanych z Jamesem i to był błąd. Tak, wina nigdy nie leży w stu procentach po jednej stronie, ale wspominanie t a m t y c h  chwil, było nie na miejscu i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy. 

sobota, 23 maja 2015

28. Noc Duchów cz. II czyli (nie)pozytywne zaskoczenia

Witajcie, 

dzisiaj nie będę zamęczać was zbędną paplaniną, więc po prostu zapraszam na kolejny rozdział, który tym razem dedykuję Em.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
            Po akcji z Averym i jeziorem na szczęście nie musiałam długo leżeć w Skrzydle Szpitalnym, więc już następnego dnia byłam na nogach. Od tamtego czasu Rogacz nie odezwał się do mnie ani słowem i gołym okiem było widać, że jest wściekły. Fakt, Sean nie zachował się wtedy w porządku, za co już go ochrzaniłam, ale to jeszcze nie był powód, by stawiać mi ultimatum, szczególnie, jeśli niejednokrotnie już mu odmówiłam.
            Po wyjściu ze Skrzydła dyrektor wezwał mnie do swojego gabinetu, w którym spędziłam chyba z godzinę. Z tego, co się dowiedziałam, wynikało, że tamtego dnia Avery dwukrotnie użył zaklęć niewybaczalnych. Ofiarą jednego z nich byłam ja, drugiego jacyś pierwszoroczni. Ślizgon nie został wyrzucony z Hogwartu, co w pierwszej chwili mnie zdenerwowało, ale kiedy Dumbledore wyjaśnił mi powód swojej decyzji, w pełni przyznałam mu rację. Oczywiście oprócz wyjaśnień chciał również, bym powiedziała mu to, co wiedziałam na temat Czarnego Pana i Śmierciożerców. Nie uśmiechało mi się wyjawiać mu czegokolwiek, bo jeszcze nie miałam mocnych dowodów, ale siedząc naprzeciwko niego w jego gabinecie, nie śmiałam skłamać.
            W końcu nadszedł koniec października. Już dzisiaj wieczorem, podczas Nocy Duchów, Dumbledore miał wyłonić czworo reprezentantów na bal integracyjny, którzy w Wigilię rozpoczną tańce. Miałam nadzieję, że w Gryffindorze zostanie wybrany ktoś, kto będzie godnie reprezentował nasz dom, ale niestety byłam pewna, że tym kimś będzie Potter, bo kto jak kto, ale on zawsze wygrywał wszystkie konkursy popularności. Zresztą i tak głosowanie było już przesądzone.
            Tego dnia już rano czekała mnie niespodzianka, której nigdy bym się nie spodziewała. Z racji tego, że dzisiaj była niedziela, po uprzednim wyspaniu się, zeszłam na śniadanie trochę później niż zwykle. Huncwotów jeszcze nigdzie nie było, tylko Ann siedziała gdzieś pośrodku stołu w towarzystwie Remusa. Uśmiechnęłam się do siebie. Ostatnio moja przyjaciółka zaczęła spędzać coraz więcej czasu z Lupinem, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze.
- Hej – rzuciłam, siadając koło Lunatyka i nasypując sobie płatków cynamonowych do miski.
- Hej – odparli jednocześnie.
- Co robicie?
- Nic ciekawego. Pomagam Ann z wypracowaniem z eliksirów – wyjaśnił Lupin.
- Ej, mogłaś mi powiedzieć. Przecież bym ci pomogła.
- Nie chciałam znowu zawracać ci głowy. Poza tym właściwie już skończyliśmy – Ann rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie.
- W porządku – westchnęłam. – Gdzie jest Dor? – spytałam, rozglądając się po sali.
- Nie mam pojęcia. Jak wstałam, już jej nie było.
- Co słychać? – usłyszałam nagle głos Seana, który następnie szybko mnie pocałował i usiadł obok.
- A co może być słychać w niedzielę o dziesiątej rano?
- No nie wiem… – udał zamyślenie.
- McGonagall mówiła ci coś o dzisiejszym zebraniu? – spytał Lunatyk, zwracając się do mojego chłopaka.
-  Z tego co mi wiadomo to dzisiaj o dwunastej chce nas widzieć w swoim gabinecie. Potem będziemy rozwieszać dekoracje.
- W takim razie muszę przypilnować chłopaków – stwierdził Lupin.
- Moglibyśmy iść dzisiaj na spacer, ale wątpię w to, że McGonagall szybko nas wypuści – zwrócił się do mnie Sean. – Wiesz, jaka ona jest.
- Wszystko musi być idealnie – weszła mu w słowo Ann.
- No właśnie.
- Nie ma sprawy. Ja mam co dzisiaj robić. Umówiłam się z Dor – odparłam. – Poza tym i tak jest zimno – uśmiechnęłam się. – A wy się lepiej zajmijcie tymi dekoracjami. I tak pewnie będziecie musieli we dwójkę wszystko nadzorować, bo znam chłopaków i nie ułatwią sprawy. Mam rację, Remus?
- Całkowitą.
- Domyślam się – rzekł Sean zrezygnowany. – Jak chcecie, możecie nam pomóc – zaproponował.
- Przemyślimy ofertę – powiedziała Ann.
            W tym momencie zauważyłam wchodzącą do sali Dorcas. Jednak zamiast skierować swoje kroki do naszego stołu, poszła do Krukonów. W związku z tym, że dzisiaj nie obowiązywał strój Hogwartu, czyli szata, miała na sobie jasne obcisłe jeansy i czerwoną bluzkę na długi rękaw. Moja przyjaciółka przeszła kawałek wzdłuż stołu, a potem przełożyła jedną nogę przez ławkę i usiadła bokiem, patrząc na jakiegoś chłopaka, w którym rozpoznałam Erica, jej korepetytora i przyjaciela. Ten odwrócił się do niej i zamienili kilka zdań. Wyglądało na to, że próbowała mu coś wytłumaczyć, ale on nie chciał dać się przekonać. W końcu chyba jednak uległ, bo skinął głową zrezygnowany, a moja przyjaciółka zerwała się z miejsca i pociągnęła go za rękę.

Dorcas Meadowes
            Nie popierałam niektórych posunięć mojej rudej przyjaciółki, a już tym bardziej wcześniejszego, potajemnego chodzenia Lily z Seanem, żeby wkurzyć Jamesa, ale ostatecznie postąpiłam podobnie, z tą różnicą, że ja w momencie podjęcia decyzji, nie czułam do Blacka nic ani tym bardziej nie zrobiłam tego po to, żeby go zdenerwować. Zresztą i tak by się nawet nie przejął. Całkowicie wyleczyłam się z mojego chorego zauroczenia.
            Eric Montmorency, czyli super przystojny, wysoki i czarujący brunet z siódmej klasy Ravenclawu, dla którego całkowicie straciłam głowę. Jego uśmiech rozbrajał mnie zawsze do tego stopnia, że robiłam dla niego wszystko. Chodziłam z nim od równo dwóch tygodni i dopiero teraz nakłoniłam go do tego, by ujawnić nasz związek. Nie chodziło o to, że tak jak Lily i James mieliśmy niepozałatwiane sprawy. Eric był po prostu typem miłego, zabawnego, ale nieśmiałego faceta, co było chyba jego jedyną wadą.
            Erica poznałam bliżej na początku szóstej klasy dzięki profesorowi Flitwickowi, który polecił mi go, kiedy potrzebowałam pomocy do testu z zaklęć i historii magii. Dziewczyny wiedziały, że wcześniej umawiałam się z nim na korepetycje, a potem z powodów czysto przyjacielskich, ale do tej pory znały go mniej więcej na tej samej zasadzie, co ja Kevina Hilliarda. Znajomy przyjaciółki i tyle.
            Tego przystojnego bruneta fascynowała historia magii, w której również chciał zapisać swoje nazwisko. Podczas wielu wspólnie spędzonych godzin, toczył ciekawe opowieści swoim miłym i ciepłym głosem w taki sposób, że aż żal było mu przerywać. Pamiętam, jak któregoś razu, jeszcze w szóstej klasie, przerwał w połowie.

- Coś się stało? – spytałam, spoglądając na niego.
- Teraz ty coś opowiedz – odparł.
- Co mam niby opowiedzieć? Nie umiem z taką pasją mówić o historii magii – zauważyłam.
- I wcale cię o to nie proszę. Powiedz coś o sobie. – Zaskoczył mnie tą prośbą.
- Nie jestem ciekawą osobą – stwierdziłam. – Nie mam burzliwego życia, nad którym nie potrafię zapanować ani nie jestem piękną blondynką o niebieskich oczach, za którą chodzą miliony chłopaków – rzekłam, czyniąc aluzję do moich dwóch przyjaciółek. Dopiero w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że tak naprawdę niczym się nie wyróżniam, ale nie przeszkadzało mi to.
- Co dalej?
- A co ma być dalej?
- Rodzina?
- Mama czarownica, tata czarodziej oraz młodsza irytująca siostra.
- Charakter?
- A co to ma być? Przesłuchanie?
- Jeśli sama nie chcesz mówić, to muszę zastosować jakieś środki przymusu, nie? No więc jak będzie?
- Staram się nie wychylać, sprawy zawsze rozwiązuję spokojnie i metodą konwersacji, unikając kłótni. Moja jedna przyjaciółka sama nie wie, czego chce i czasami mam ochotę powiedzieć jej, co o tym myślę. Druga ma zwariowane pomysły i zawsze wtrąca się w nieswoje sprawy. W przeciwieństwie do niej ja najpierw myślę, potem mówię. Mimo tego, zrobiłabym dla nich wszystko. Przerwałam na chwilę, zastanawiając się, co jeszcze powiedzieć. – Nie lubię latać na miotle, z racji tego, że mam lęk wysokości. Fascynują mnie zaklęcia, a w przyszłości chciałabym pracować w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
- A stan cywilny?
- Stan cywilny? Żartujesz sobie? – prychnęłam.
- Mówię całkiem poważnie – odparł, próbując powstrzymać śmiech.
- Wolna i nikim niezainteresowana – powiedziałam w końcu.
- Niezainteresowana, powiadasz? A Black? – spytał z napięciem, którego wtedy nie zauważyłam.
- Black to bardziej skomplikowana sprawa. Wątpię, by kiedykolwiek zwrócił na mnie uwagę – przyznałam, a on zrobił niewyraźną minę.
- Czyli…
- Nie ma żadnego „czyli” ani „ale”. Koniec tematu – wkurzyłam się. Eric patrzył na mnie chwilę zaskoczony. – Przepraszam – powiedziałam. – Po prostu temat Blacka trochę mnie irytuje. Może lepiej ty opowiedz coś o sobie.
- W porządku – odparł i uśmiechnął się. – To może zacznę od początku. Moja matka jest czarownicą, ojciec nie. Zresztą i tak dosyć słabo go pamiętam. Nie utrzymujemy z nim kontaktów. Kiedy miałem siedem lat, urodził się mój brat. Do tego czasu matka jakoś ukrywała swoje i moje magiczne zdolności, ale pewnego razu ojciec wrócił wcześniej do domu, no i wszystko się wydało. Poznał całą prawdę, wybuchła awantura, spakował swoje rzeczy i więcej go nie widzieliśmy. Mój brat w ogóle go nie pamięta, miał pół roku, kiedy ojciec nas zostawił. Ja na początku miałem do niego żal, ale teraz już się z tym pogodziłem. Widocznie tak musiało być. Brat mamy jest Szefem Departamentu Tajemnic. Nie jest i nigdy nie był żonaty. Kiedy ojciec nas zostawił, przeprowadził się do nas i od tego czasu to on zastępuje jego miejsce, jest dla mnie autorytetem.
- Przepraszam. Nie wiedziałam – powiedziałam, kiedy zrobił przerwę.
- To moje spaczenie z dzieciństwa, które zaakceptowałem i nauczyłem się go nie wstydzić. Mam jednego najlepszego przyjaciela Anthony’ego, którego już poznałaś. Poza tym, jak już wiesz, kocham historię magii i zaklęcia. Moja prapraprapraciotka wymyśliła eliksir miłosny. Ja nie mam takich uzdolnień, więc wystarczy, jak zostanę Ministrem Magii. Jeśli liczysz na to, że jestem fanem Quidditcha, to muszę cię zasmucić, ale nie cierpię tej gry.
- To tak jak ja – odparłam z uśmiechem. – Lubię oglądać mecze i trochę się tym interesuję, bo prawie wszyscy moi znajomi są w drużynie, ale żebym jakoś za tym przepadała, to nie powiem.
- Cieszę się, że się rozumiemy – stwierdził Eric, po czym zapadła chwila ciszy, którą wkrótce przerwał. – Mogę cię o coś spytać?
- Jeszcze nie wszystko ci powiedziałam? – odparłam z uśmiechem, na co on pokręcił głową. – Więc pytaj.
- Umówisz się ze mną?
- Przecież spotykamy się częściej niż raz w tygodniu – zauważyłam i chociaż wiedziałam, co ma na myśli, zaskoczyła mnie jego propozycja.
- Nie o to mi chodzi. Pytam, czy umówisz się ze mną na randkę? – Nie byłam pewna, co powinnam w tej sytuacji zrobić. Krukon był świadomy, że już wtedy wodziłam wzrokiem za Syriuszem Blackiem, a jednak się nie przesłyszałam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc powiedziałam tylko:
- Wróćmy na razie do historii – zaproponowałam, biorąc do ręki książkę. Eric, chcąc nie chcąc, uszanował moją decyzję i wznowił swoją opowieść.

            Oczywiście nie szybko mu uległam, ale zrobiłam to i tym oto sposobem od jakiegoś czasu chodziliśmy ze sobą. Krukon przetrwał moje zainteresowanie Blackiem i nie tylko, i mimo tak długiego czasu, nie zrezygnował z cierpliwego czekania. W chwili obecnej dziękowałam Syriuszowi za to, jak potoczyły się nasze sprawy. Za wymuszony przez niego powrót do historii Christophera, dzięki której zrozumiałam, że to właśnie Eric, a nie kto inny jest wybrankiem mojego serca, bo to on od samego początku był przy mnie i nigdy nie zdradził.
            Jednak dopiero teraz, po dosyć długim jak na taką sytuację okresie, udało mi się namówić mojego chłopaka do ujawnienia naszego związku. Już od dłuższego czasu mi to obiecywał, dlatego dzisiaj rano, jak tylko wstałam, poszłam wywalczyć spełnienie tej deklaracji.
- Cześć – rzuciłam do Anthony’ego.
- Hej, Dor. Ładnie wyglądasz – odparł wysoki, dobrze zbudowany brunet o szarych oczach i w tym momencie Anthony Cornfoot, najlepszy przyjaciel Erica, został spiorunowany przez niego wzrokiem. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Dziękuję – odpowiedziałam i zwróciłam się do mojego chłopaka: – Co z twoją obietnicą? – spytałam, przekładając jedną nogę przez ławkę i siadając do niego bokiem przy stole Krukonów.
- Dorcas…
- Eric, no proszę cię. Przecież obiecałeś… – Zrobiłam obrażoną minę.
- Dobra, ale przestaniesz mnie męczyć także o wszystko inne przez najbliższe dwa tygodnie – odparł zrezygnowany.
- Zgoda – rzekłam, zanim mógłby zmienić zdanie.
- A jeśli twoje przyjaciółki mnie nie polubią?
- Co? A więc o to ci chodzi? Boisz się, że Ann i Lily cię nie polubią? Eric, daj spokój.
- Łatwo ci mówić – burknął, a ja spojrzałam na niego z politowaniem. Anthony próbował powstrzymywać śmiech
- Na pewno przypadniesz im do gustu. Ann co prawda nie lubi Seana w roli chłopaka Lily, ale to inna sprawa. Jestem pewna, że do ciebie nie będzie miała żadnych obiekcji. Jedyną osobą, która może cię nie polubić, jest Black, ale nim się nie przejmuj. On z zasady nie lubi nikogo. Poza tym ważne jest chyba to, że ja cię lubię, nie? Nawet więcej niż lubię, a to, co mówią inni, nie ma znaczenia – zakończyłam i cmoknęłam go w policzek.
- Dor ma rację – poparł mnie Anthony. – Chodzisz z nią, a nie z jej koleżankami.
- No właśnie – dodałam.
- Masz rację – westchnął, a ja rzuciłam Tony’emu spojrzenie wdzięczności.
- Skończyłeś? – spytałam, wskazując na jego talerz. Skinął głową. – Więc chodź. – Wstałam i pociągnęłam go za rękę.
            Eric nadal miał opory, ale w końcu dał za wygraną. Nie musiałam go już ciągnąć, jednak nadal trzymałam za rękę, żeby w ostatniej chwili nie zmienił zdania. Podeszliśmy do stołu Gryfonów i skierowałam swoje kroki w stronę moich znajomych.
- Cześć – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
- Hej – odparły dziewczyny. – Cześć Eric – dodały zaraz z uśmiechem.
- Co słychać? – spytała Lily, wpatrując się to we mnie, to w Krukona. Ric już otwierał usta, ale uprzedziłam go.
- Chcę wam o czymś powiedzieć – rzekłam uradowana. – Wy już się znacie… – zaczęłam, wskazując na Erica i dziewczyny.
- Co tu się dzieje? – spytał w tym momencie Black, pojawiając się koło nas wraz z pozostałą dwójką Huncwotów. Zmierzyłam go wzrokiem, a on w tym czasie usiadł i włożył do buzi pierwszą porcję jajecznicy.
- Wy się już znacie – powtórzyłam, odwracając wzrok od Łapy. – Wy jeszcze nie – zwróciłam się do reszty. – W takim razie Remus, James, Peter, Sean i  i n n i – dodałam złośliwie – to jest Eric. Mój chłopak, prawda kochanie?
- Tak – odparł z uśmiechem, a ja szybko pocałowałam go w policzek.
            Ta nieoczekiwana wiadomość wywołała różne reakcje wśród moich znajomych. Dziewczynom opadły przysłowiowe szczęki, jednak już po chwili na ich ustach widniały zadowolone uśmiechy. Peter, Rogacz i Lupin zaczęli chichotać, co chwilę spoglądając na swojego czwartego przyjaciela. Black natomiast, słysząc tą wiadomość, zakrztusił się.
- Kto? – spytał Łapa, nie mogąc jeszcze dojść do siebie.
- Black, wiem, że masz problemy ze słuchem, ale chyba nie aż takie – stwierdziłam złośliwie. – Eric Montmorency, przyszły minister magii – uśmiechnęłam się. – Chodzimy ze sobą od dwóch tygodni.
- Dwóch tygodni? – Syriusz znowu się zakrztusił. Nadal czerwony na twarzy przeniósł teraz wzrok na mnie i Erica.
- Coś ci nie pasuje? – zapytałam. – Dwa tygodnie, czternaście dni. Chyba do tylu potrafisz policzyć? Powinieneś, biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyn miałeś na pewno więcej. – Wbiłam w niego swoje spojrzenie, to, które mówiło, że dyskusja jest już w tym momencie zakończona. Chłopacy już się teraz nie powstrzymywali, tylko śmiali na całego.
- Jeśli już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to chodź, Eric. Mam dla ciebie niespodziankę. Na razie – rzuciłam do znajomych, nie zwracając większej uwagi na Łapę, po czym wyszliśmy z Wielkiej Sali.

~ * ~

- Jak ten kretyn mnie wkurza. W ogóle, co on sobie wyobraża? – powiedziałam zdenerwowana, kiedy szliśmy po schodach na dół do podziemi.
- Daj spokój, Dor. Przecież nic się nie stało. Sama mówiłaś, że nie mam zwracać na Blacka uwagi.
- Masz rację – odparłam, a potem przystanęłam, zamknęłam oczy i zrobiłam trzy głębokie oddechy.
- Popatrz na to z drugiej strony – kontynuował Eric. – W końcu dałem się pokonać – rzekł z szerokim uśmiechem. – Zadowolona? – Skinęłam głową, na co on pocałował mnie w czoło, z racji tego, że był wyższy. Odwzajemniłam uśmiech. – W takim razie może powiesz mi, co to za niespodzianka?
- Zaraz zobaczysz. Chodź. – Pociągnęłam go za rękę i poprowadziłam w prawo. Kiedy stanęliśmy przed wielkim obrazem przedstawiającym misę z owocami, podeszłam do niego i pogłaskałam gruszkę. Ta wydała z siebie dźwięk podobny do chichotu, a potem zamieniła się w klamkę.
- Jak ty to… – Eric był zaskoczony.
- Podczas jednej z imprez Black powiedział mi, jak tu wejść – wyjaśniłam, wzruszając ramionami, a potem nacisnęłam klamkę. Obraz odsunął się, ukazując nam wejście do wąskiego korytarza.
- Chodź za mną – rzuciłam, a potem przekroczyłam próg.
            Korytarz biegł kilka metrów prosto, a potem skręcał w prawo. Poczekałam, aż Eric znajdzie się za moimi plecami i zeszłam po małych schodkach na dół. Oślepiło mnie światło dobiegające z tysięcy świec wiszących pod sufitem. Znajdowaliśmy się w ogromnej zamkowej kuchni, która mieściła się tuż pod Wielką Salą. Pierwsze, co rzucało się w oczy to pięć wielkich stołów ustawionych dokładnie tak samo jak te, które teraz znajdowały się nad naszymi głowami. Skrzaty domowe, które tu pracowały, ustawiały na nich gotowe potrawy, które następnie magicznie przenosiły do Wielkiej Sali. W kuchni pracowało ich około stu i sądząc po licznych imprezach organizowanych w zamku, chętne obdarowywały jedzeniem uczniów, którzy odwiedzali kuchnię. Na ścianach, mieniących się na jasnozielony kolor, wisiały wszelkiego rodzaju i rozmiaru patelnie i garnki. Pod prawą ścianą stały, co było dla mnie największym zaskoczeniem, kiedy weszłam tu po raz pierwszy, dosyć nowoczesne piece, nad którymi wisiały łyżki. W tym momencie około dwudziestu skrzatów myło i wycierało naczynia. Kolejne dwadzieścia dekorowało stoły na obiad. Część z pozostałych obierało warzywa. Najwięcej jednak krzątało się przy garnkach, przygotowując różne potrawy.
- Robi wrażenie – usłyszałam obok siebie głos Erica. – Nie wiedziałem, że aż tyle ich tu pracuje. – Uśmiechnęłam się.
- Pani Dorcas – rozległ się nagle znajomy mi, cienki głosik. Spojrzałam w dół i zobaczyłam Mgiełkę, małego skrzata domowego, z którym powiedzmy, że się zaprzyjaźniłam, podczas moich wizyt tutaj.
- Dzień dobry, Mgiełko. Poznaj Erica. To o nim ci mówiłam.
- Co jej mówiłaś? – spytał mój chłopak w tym momencie już całkiem zbity z tropu.
- Że okropnie gotujesz – odparłam. – Dlatego Mgiełka zgodziła się pokazać ci parę sztuczek – posłałam mu niewinny uśmiech.
- Żartujesz?
- Nie – rzekłam. – Mgiełko, na pewno nie sprawimy ci tym kłopotu? Nie chcielibyśmy przeszkadzać.
- Nie, pani Dorcas. Proszę pójść za mną – powiedziała i ruszyła w stronę jednego z pieców.
- No co? – spytałam, patrząc na naburmuszoną minę Erica. – To skrzat domowy, ale chyba grzecznie cię zaprosiła, nie?

~ * ~

- Nie smakowało ci ostatnio moje spaghetti? – spytał Ric z wyrzutem, kiedy po kursie gotowania wspinaliśmy się po schodach na górę.
- Mam odpowiedzieć szczerze?
- Tylko i wyłącznie.
- W takim razie, nie – rzekłam, otrzepując przód jego koszulki z mąki.
- Ale zjadłaś.
- A miałam inne wyjście? – Posłałam mu współczujące spojrzenie. – Chciałam ci zrobić przyjemność – dodałam.
- Już nigdy ci nie uwierzę – odparł obrażony.
- No już, nie gniewaj się. Chcę się rozstać w pokoju, a teraz będę miała wyrzuty sumienia.
- I bardzo dobrze – stwierdził.
- Jakoś ci to potem wynagrodzę. Teraz jednak muszę lecieć, bo obiecałam, że pomogę w czymś Lily.
- W porządku. Ale uprzedzam, że będziesz musiała się trochę postarać – odparł. Uśmiechnęłam się, pocałowałam go szybko i zniknęłam za portretem.
            Kiedy tylko weszłam do Pokoju Wspólnego, wyrósł przede mną Black
- Spieszy mi się – powiedziałam, utrzymując jeszcze resztki mojego opanowania. – Z tego, co wiem tobie też. McGonagall się wkurzy, jeśli znowu spóźnisz się na spotkanie. – Spojrzałam na zegarek. Dwunasta trzydzieści. – Chociaż sądząc po godzinie, już dawno to zrobiła.
- Mam gdzieś to, co mówi McGonagall. Musimy pogadać.
- Nie będziemy o niczym rozmawiać, Black. A teraz idź, bo spieszy mi się – w tym momencie byłam jeszcze kulturalna w stosunku do niego. Jednak Łapa jak zwykle zniszczył tą chwilę, znowu stając przede mną i zagradzając mi drogę. – Black, ostrzegam cię, że moja cierpliwość do ciebie się kończy.
- W takim razie załatwmy to szybko – odparł niezrażony. – Jak możesz z nim chodzić od dwóch tygodni? – spytał zły. – Przecież jeszcze niedawno my… No wiesz…
- Black, nie denerwuj mnie. Jeśli masz problemy z pamięcią, to przypomnę ci, jak to się wtedy zakończyło. Dostałeś w twarz, a potem cię wyrzuciłam. Poza tym nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych „nas”.
- Ale jeśli już wtedy byłaś z  n i m, to chyba nie będzie zadowolony, kiedy się dowie…
- Czy ty mnie szantażujesz, Black? – Zmierzyłam go spojrzeniem. – W takim razie ostrzegam cię, że idziesz w bardzo złym kierunku. Chyba już dobrze wiesz, że potrafię się zemścić, nie? Przegrywasz na każdym kroku, więc zrozum to w końcu i daj mi święty spokój. Nie łudź się, że pójdzie ci tak łatwo jak Jamesowi z Lily.
- I w związku z tym uważasz, że ten Eric jest lepszy niż ja?
- Tak, dokładnie tak uważam. Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy. W tej szkole każdy chłopak jest lepszy niż ty, z racji tego, że zwyczajnie nie jest tobą. A teraz spadaj i ostrzegam, że jeśli kiedykolwiek wrócisz do tej rozmowy, pożałujesz. – Syriusz zrobił niewyraźną minę. – Jeśli się zrozumieliśmy, w co nie wątpię, to zostaw mnie w spokoju – dodałam, a potem wyminęłam go i zanim zdążył zareagować, pobiegłam na górę do dormitorium, chociaż wiedziałam, że jeśli by chciał, dotarłby i tutaj.

Syriusz Black
        Byłem strasznie wkurzony na Dorcas, która tym razem pobiła wszystko, co do tej pory zrobiła. Chodzenie z Montmorencym odbierałem podobnie jak James związek Evans z Whitbym i chyba powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego Rogacz tak to przeżywał. Fakt, schrzaniłem sprawę, ale nie była to w stu procentach moja wina. Meadowes naprawdę mi się podobała. Była całkiem inna niż ja, a mimo to tak strasznie podobna. Lubiła się zabawić, ale kiedy trzeba było potrafiła również zadbać o siebie. Nie dawała sobą manipulować i stanowiła dla mnie wyzwanie tak samo, jak Lily dla Jamesa. Od lat nabijałem się z mojego przyjaciela, a właśnie zostałem załatwiony podobnie, jak on. Mimo wszystko zaskoczyła mnie tą nagłą zmianą, bo myślałem, że naprawdę chciała ze mną chodzić. Czy zrezygnowała z tego wszystkiego przez ten jeden jedyny błąd, który popełniłem? Raczej nie. To nie było w jej stylu. Już wcześniej musiała podjąć decyzję i postawić mnie przed zadaniem, które miałem zawalić.
            Przemierzając korytarze, w pewnej chwili do moich uszu doleciał znajomy głos.
- Nie jesteś na tym głupim zebraniu? – spytał Rogacz, idąc w moją stronę.
- Czy gdybym na nim był, stałbym teraz przed tobą? – odparłem. – Nie będę robił z siebie idioty i latał całe popołudnie z jakimiś dekoracjami – rzekłem ze złością. – A ty czemu w tym czasie szlajasz się po zamku?
- Doszedłem do tego samego wniosku co ty, więc teraz się ukrywam.
- Aha, no to…
- Stary – przerwał mi Rogacz z niepewną miną. – Możemy pogadać? – spytał, zaskakując mnie tą dziwnie brzmiącą w jego ustach prośbą, a potem dał mi znak, bym poszedł za nim.
            Zawróciliśmy i wspięliśmy się do naszej wieży. Weszliśmy do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium. Rzuciłem się na łóżko i włożyłem rękę pod głowę.
- Wal – powiedziałem, ale Rogacz milczał. Posłałem mu pytające, a jednocześnie ponaglające spojrzenie.
- Syriusz, nie wiem, co się ze mną dzieje. Od lat połowa mojego życia opiera się na kłamstwach i dobrze o tym wiesz, ale tym razem już sam się w nich gubię.
- To znaczy?
- To znaczy, że mówię jedno, robię drugie, a myślę jeszcze co innego, a najgorsze jest to, że sytuacja zmienia się nagle tak szybko, że już sam nie wiem, po której stronie powinienem się opowiedzieć.
- Domyślam się, że cały czas mówimy o Evans? – zapytałem z lekkim rozbawieniem.
- Aż tak cię to śmieszy? – spytał Rogacz. – Wybacz, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek będę się musiał bawić w takie głupie rozmowy.
- Ja też nie – odparłem. – Ale jesteś moim przyjacielem, więc zacznij się w końcu spowiadać.
- Nie mogę przecież robić tego, co chce Lily, bo w ten sposób do niczego nie dojdę. Evans ani nie powie mi wprost, żebym spadał, ani tego, że chce ze mną być. Na moje warunki się nie zgadza, a do tej pory, jeśli próbowaliśmy dojść do jakiegoś porozumienia, tym bardziej nam nie wychodziło. Wiem, że Evans się zmieniła, jestem przekonany, że jej na mnie zależy, tylko nie potrafi lub co gorsze, nie chce tego zaakceptować, a ja już nie wiem, co mam robić. Jak już zauważyliśmy, ta rozmowa jest chora, ale… Black, dobrze wiesz, że ja już nie potrafię bez niej żyć. Ja ją naprawdę kocham.
- Whow, whow, whow, stary, bez przesady – zareagowałem gwałtownie, podnosząc się z pozycji leżącej. – Nie popadaj znowu w paranoję.
- Ja właśnie wcale nie przesadzam i to jest w tym wszystkim najgorsze. Cholera – zaklął.
- James, stawiasz mnie w głupiej sytuacji. Ja tam się na tych sprawach nie znam, jeśli rozpatrujemy je w kategorii „poważnych” i „na serio”. Widziałeś, jak załatwiła mnie dzisiaj Dorcas, ale powiem ci jedno. Do tej pory twoje starania, kończące się zazwyczaj klęską, śmieszyły mnie, nie będę tego ukrywał. Zapewne pamiętasz, że trochę wkurzyłem się, kiedy musiałem zaakceptować fakt, że ty to wszystko robisz na poważnie, ale po tylu latach twojego monotematycznego gadania naprawdę rozumiem, co do niej czujesz. Nie sądziłem, że coś może być ważniejsze od naszej przyjaźni, a już na pewno nie Evans, która jeszcze niedawno nie chciała cię znać. Trudno mi cokolwiek powiedzieć, ale masz rację, Lily zachowuje się inaczej niż zwykle i jak widać, nie chce ostatecznie powiedzieć ci „do widzenia”. Powiem ci szczerze, że ostatnio sobie nawet pomyślałem, że może w końcu ci się uda, załatwisz sprawę, tylko, co dalej?
- Jak to, co dalej? Zostanie moją żoną, kupimy dom i wychowamy w nim dzieci – odparł poważnie, chociaż niezmiernie rozbawiło mnie to jego wyznanie.
- Rogaś, tu jest właśnie twój problem. Może na chwilę obecną za dużo od niej wymagasz? Do tej pory Evans szybko rozstawała się z każdym swoim chłopakiem, bo byłeś natrętny. Łaziłeś za nimi, straszyłeś ich… Whitby się na to nie nabrał. Co więcej, zaczął straszyć ciebie i przybrał twoją taktykę, więc go zwyczajnie walnąłeś i tyle. Niemniej utwierdziłeś tylko wszystkich w przekonaniu, że twoje gadanie było prawdziwe. Zakochałeś się w Evans i jesteś zazdrosny do tego stopnia, że w sumie jest mi cię naprawdę żal.
- Wielkie dzięki – odparł Rogacz z ironią.
- Stary, posłuchaj mnie uważnie, bo takich głupot nie powtórzę już nigdy w życiu. Robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.
- Będę ci wdzięczny do końca życia – rzekł złośliwie.
- Mam taką nadzieję – powiedziałem z uśmiechem. – A teraz słuchaj, bo takich mądrości więcej z moich ust nie usłyszysz. Kiedy byliśmy dziećmi, wszystko było prostsze. Wydawało nam się, że kłamstwami, dobrym wyglądem, zabawą i nieznośnym zachowaniem podbijemy świat. Co prawda tak się stało, ale jak widać, w końcu nadszedł czas podejmowania poważnych decyzji, którymi nigdy nie musieliśmy się przejmować. Przyjąłeś mnie pod swój dach, kiedy nie miałem, gdzie się podziać i jestem ci za to wdzięczny, ale muszę cię zmartwić… – zawiesiłem głos.
- Mianowicie?
- Nie będę mieszkać z tobą do końca życia.
- Mam taką nadzieję – odparł znowu z uśmiechem, puszczając do mnie oko.
- Cham z ciebie, wiesz? – rzekłem, rzucając w niego śmierdzącą koszulką, leżącą na łóżku. – A teraz poważnie. Jeśli uważasz, że Evans jest dziewczyną, która zapewni ci szczęście, jakiego kiedyś będziesz potrzebował, to skończ się w końcu mazać i zabierz do roboty, bo oczy ci się na jej widok świecą. Dorośnij. Sean to idiota, a Lily ewidentnie już zaczęła się do ciebie przekonywać, więc jeśli niczego nie schrzanisz, to będzie tylko kwestia czasu, kiedy w końcu zrozumie swój błąd. Dałeś jej ostatnio wybór i go dokonała, niekoniecznie na twoją niekorzyść. Zastanów się, miałeś dać jej spokój, jeśli zerwie z Whitbym, nie zrobiła tego, więc widocznie nie chciała, byś się od niej odczepił. – Skończyłem moją żenującą przemowę. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że z moich ust może wyjść coś takiego. Mimo wszystko wiedziałem, że Rogacz mi te głupoty wybaczy, gdyż wychodziłem z założenia, że nawet, jeśli kiedyś nasze panowanie się skończy, przyjaźń zostanie, bo James był moim bratem. J e d y n y m,  jakiego miałem.
- Syriuszu Blacku, były to jedne z najmądrzejszych słów, które kiedykolwiek wyszły z twoich ust.
- Wiem i czuję się tym faktem zażenowany, no, ale kiedyś trzeba podzielić się ze światem swoją mądrością, nie? – puściłem do niego oko.
- Gdybyś to zrobił wcześniej, już zmieniłbyś świat.
- Nie jestem pewny, czy świat by to przeżył – odparłem i oboje się zaśmialiśmy.
- Dzięki, Łapa. Wiem, że to też brzmi żenująco, ale naprawdę podniosłeś mnie na duchu.
- Polecam się na przyszłość. A teraz chodźmy wykraść coś z kuchni, bo zgłodniałem od tej rozmowy.

James Potter
            Nie sądziłem, że kiedyś będę musiał rozmawiać na takie głupie tematy i to na dodatek z Blackiem, ale przyznam szczerze, że Łapa podniósł mnie na duchu. Nawet nie, jeśli chodzi o Evans, ale ogólnie pod tym względem, iż wiedziałem, że akceptuje mój wybór i również uważa Whitby’ego za idiotę.
            Tak, jak chciał Syriusz, poszliśmy do kuchni, żeby mógł się najeść i wziąć kilka trunków na wieczór. Ja przy okazji również coś przekąsiłem, bo do obiadu zostało jeszcze trochę czasu.
- Wiesz, że Remus prędzej czy później nas tu znajdzie, nie? – powiedziałem, kiedy znowu siedzieliśmy w dormitorium i jak zwykle się obijaliśmy.
- Wszędzie nas znajdzie, a nawet jeśli nie, to i tak będzie gadał aż do wieczora, ale James, sam powiedz, czy widziałeś mnie kiedyś pracującego społecznie?
- Nie.
- I nie zobaczysz.
- Tego jestem pewny – odparłem.
- W takim razie, co robimy?
- Nie wiem. Mam pewien pomysł, ale muszę go jeszcze dopracować. Chodźmy do biblioteki – zaproponowałem. Fakt, od akcji nad jeziorem, tym razem to ja, nie odzywałem się do Lily. Nie pojmowałem jej rozumowania. Whitby wyszedł wtedy na kompletnego idiotę, a ona nie miała mu tego za złe. Mi natomiast nie była w stanie dać nawet tej pierwszej, jednej szansy. W takim razie nie chodziło tu chyba o głupie zachowanie. Mimo wszystko nie potrafiłem już teraz odpuścić. Mogłem udawać, że mi nie zależy i robiłem to naprawdę dobrze, ale za daleko zaszedłem, by teraz całkiem zrezygnować z tego, co już osiągnąłem. Poza tym, nie chciałem.
- Czy ty się dzisiaj dobrze czujesz? – spytał Łapa. – Czy coś ci się na głowę rzuciło? Biblioteka? Nie uczęszczam do takich miejsc.
- Wiem, ale pomyślałem, że możemy się tam ukryć do czasu, aż cała reszta nie porozwiesza tych głupich dekoracji. Nikt nie pomyśli, żeby szukać nas właśnie tam – powiedziałem. Tak naprawdę miałem nadzieję, że zobaczę w bibliotece Lily, ale chyba mój pierwszy argument przekonał Syriusza.
- Dobrze myślisz – rzekł z szerokim uśmiechem. – W takim razie chodźmy.

Dorcas Meadowes
- Zaraz wracam – powiedziała Lily, wstając od stołu, zabierając przy okazji trzy książki i znikając pomiędzy regałami biblioteki.
- Co robimy z prezentem? – spytała Ann, kiedy nasza ruda przyjaciółka całkiem zniknęła nam z oczu.
- Zamówiony i zapłacony. Powinien przyjść lada dzień – odparłam, odkładając na bok pióro i prostując palce u ręki. Czternastego listopada Lily obchodziła imieniny. Co prawda Beatlesi, tak samo jak Stonesi, byli mugolskim zespołem, ale dzięki naszej rudej przyjaciółce, namiętnie słuchałyśmy ich od dobrych kilku lat, więc postanowiłyśmy kupić jej płytę Beatlesów. Po długich poszukiwaniach razem z Ann namierzyłyśmy jedną i od razu kupiłyśmy. Chciałyśmy jej dać na urodziny, no, ale imieniny wypadały szybciej.
- To super. Ile mam ci oddać?
- Spokojnie, potem się rozliczymy – powiedziałam z uśmiechem.
- W porządku. – Nastąpiła chwila milczenia.
- Ann, mogę ci zadać jedno pytanie? – spytałam.
- Już się boję – odparła moja blond przyjaciółka ze śmiechem. – Dobra, dawaj.
- Czy ostatecznie przestałaś się już wtrącać w sprawy innych? – Ann zmierzyła mnie wzrokiem.
- Mówimy o Lily, czy ogólnie?
- I o niej, i ogólnie.
- Zrezygnowałam z przysłowiowej walki z wiatrakami, bo stwierdziłam, że i tak nie przemówię jej do rozumu. Lilka sama musi dojść do oczywistych wniosków. Obiecałam sobie, że pomogę tylko wtedy, kiedy ona sama mnie o to poprosi. Postaram się mieć neutralną postawę wobec Seana, ale na pewno nigdy go nie polubię. A jeśli chodzi ci o twojego chłopaka, to nie martw się, akurat on jest w porządku. Poza tym nie mogę zapomnieć tej cudownej miny Blacka, kiedy się o nim dowiedział. A tak w ogóle to nie rozumiem, co wy obie macie z tymi potajemnymi związkami.
- Eric nie chciał, żebym komuś mówiła, ale marudziłam tak długo, że w końcu dał spokój. Tak szczerze to bał się, że go nie polubicie – uśmiechnęłam się.
- Serio? Nieźle. Możesz go zapewnić, że nie mam wobec niego żadnych złych zamiarów – rzekła Ann. – A tak ogólnie to czemu o to pytasz?
- Bo chciałam pogadać o Huncwotach, ale chcę znać twoją obiektywną, a nie subiektywną opinię.
- Myślę, że to da się załatwić – odparła. – O co ci dokładnie chodzi?
- Od pierwszej klasy żadna z nas nie cierpiała chłopaków. Pamiętasz, ile rozmów odbyłyśmy na ten temat? – Ann skinęła głową. – Przyrzekałyśmy sobie, że nigdy nawet na nich nie spojrzymy, bo są idiotami i zachowują się jak małe dzieci.
- W sumie to nadal są. No, może wyłączając Remusa, bo on nigdy nie był taki sam jak oni – stwierdziła Ann.
- Racja, Remus zawsze był w porządku, więc go pomińmy. Zresztą to samo zróbmy z Peterem, bo on nikogo nie obchodzi. Nie wiem w ogóle, dlaczego oni się z nim przyjaźnią.
- Dobra, ale do czego zmierzasz?
- Zastanawiam się, dlaczego, mimo wszystko, każda z nas i tak wpadła w ich sidła.
- Nie rozumiem.
- Lilka po tylu latach jednak odpuściła Rogaczowi i w zeszłym roku naprawdę dobrze się dogadywali. Ja od ponad pół roku bezsensownie wodziłam wzrokiem za Syriuszem, ignorując to, co szczerze oferował mi Eric. James lata za Lily, a ona mimo swojego postanowienia, traci dla niego głowę, chociaż usilnie próbuje to na razie ukryć. Ty natomiast chcesz się związać z Remusem i nie mów mi, że nie.
- Lupin jest miły i pomaga mi, kiedy potrzebuję pomocy – stwierdziła Ann. – Zawsze wszystko cierpliwie tłumaczy. Poza tym niby przeciwieństwa się przyciągają, więc jego spokój z moim szaleństwem idealnie do siebie pasują. Natomiast nie mam zielonego pojęcia, co ty widziałaś w Blacku lub Lily w Potterze, bo ja nie wyobrażam ich sobie żyjących w normalnej rzeczywistości. Jak sobie o nich pomyślę, to aż mi się niedobrze robi
- I właśnie o to mi chodzi! Zostawmy Remusa w spokoju. Potter i Black zawsze zachowywali się jak idioci i egoiści, więc czemu jesteśmy święcie przekonane, że Lily powinna być z Jamesem? Jaką mamy pewność, że on nie potraktuje jej tak samo jak reszty, mimo tego, że naprawdę ją kocha? Co właściwie za tym przemawia, że usilnie, mimo jej irytacji, trzymamy się tej decyzji? – Ann zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem.
- Ogólnie chciałaś rozmawiać o Potterze, tak? – spytała w końcu. – Bo rozumiem, że jednak Łapa jest już tematem skończonym
- Szczerze mówiąc, tak, tylko o Rogaczu. I, tak, z mojej strony temat Blacka jest już skończony i nie przewiduję jego ponownego otwarcia oraz wdawania się w niepotrzebne dyskusje.
- Hmm, niech ci będzie – odparła Ann, a potem dodała. – W takim razie sama nie wiem, dlaczego jest jak jest. Szczerze? Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W pierwszej klasie byłyśmy dumne z tego, że jako jedne z niewielu widziałyśmy w Huncwotach coś, co nas odrzucało. Ich arogancja, bezczelność i głupio mądre zachowanie były nie do zniesienia.
- Nadal są i właśnie to mnie dziwi. Fakt, Potter umie walczyć o swoje, jest bogaty, popularny, lubiany, wbrew pozorom inteligentny i pożądany, niektórym naprawdę może się podobać, ale…
- Według mnie nie jest ładny. Przystojny owszem, ale…
- Tutaj bym się z tobą nie zgodziła, Ann – wtrąciła się nagle Lily, pojawiając się za naszymi plecami, na co obie z Vick szybko odwróciłyśmy się do niej. Ile ona słyszała?, zastanowiłam się. Byłam tą z jej przyjaciółek, która zawsze stała na uboczu w chwili, kiedy ona podejmowała swoje decyzje. Nigdy za nic jej nie oceniałam i inaczej niż Ann, nie narzucałam jej własnego zdania ani do niczego nie zmuszałam. Zresztą zawsze wychodzę z założenia, że czyje życie, tego decyzje i mi nic do tego. Nie chciałam więc, by Lily pomyślała, że straciła także moje wsparcie. – Fajnie wiedzieć, że nawet moje najlepsze przyjaciółki obgadują mnie za moimi plecami – powiedziała z wyczuwalnymi w jej głosie zawodem i złością. – Tak, stoję tu już wystarczająco długo – dodała, siadając na swoje wcześniejsze miejsce.
- My tylko… – zaczęłam, ale nie wiedziałam w sumie, co chcę powiedzieć.
- Do jakich wniosków doszłyście? – spytała Lily po chwili już z uśmiechem na twarzy. – No, oprócz tego, że „nie jest ładny” – zaakcentowała trzy ostatnie słowa, – z czym się nie zgodzę, bo wiele rzeczy można mu zarzucić, ale na pewno nie to, że nie jest przystojny – dodała, a oczy jej zabłyszczały.
            Zastanowiłam się szybko nad tym, czy ona w ogóle wie, co mówi. Przez ponad pięć lat nigdy nie stwierdziła, że Potter jest przystojny. No, może raz czy dwa w zeszłym roku, kiedy mogła pozwolić sobie na większą swobodę ze względu na ich pokojowe relacje. W sumie ostatnio dojrzała nawet do tego, żeby się z nim na poważnie zaprzyjaźnić, pomyślałam, więc czemu ja się dziwię? Tak jak mówiłam, nie chciałam się wtrącać bezpośrednio, bo nie było to w moim stylu. Wolałam wypowiedzieć się tylko w ostateczności. Jednak nawet ja dłużej nie mogłam patrzeć na to, co wyprawia moja przyjaciółka, kiedy jednocześnie z przysięganiem, że nienawidzi Rogacza, zabiega o jego przyjaźń i robi wszystko, by ten cel osiągnąć.
- Ogólnie to jeszcze nie doszłyśmy do żadnych wniosków – powiedziała Ann, wyrywając mnie z zamyślenia. – Ale może ty masz jakiś pomysł?
- Odnośnie tego, dlaczego uwzięłyście się na zeswatanie mnie z Jamesem?
- Tak.
- Nie mam zielonego pojęcia – odparła. – Na razie zależy mi tylko na zwykłej przyjaźni, co, jak już zauważyłam, nie jest proste do osiągnięcia, bo James mnie kocha i nigdy nie przestanie – rzekła, na co Ann spojrzała na nią, jak na idiotkę. – Tak – kontynuowała, widząc minę Vick. – Wiem, jakim uczuciem darzy mnie Potter i już teraz wierzę, że jego miłość jest prawdziwa. Mi z kolei zależy na nim, jako osobie, więc jeśli coś się w naszych relacjach zmieni, na pewno się o tym dowiecie.
- Czy ty naprawdę powiedziałaś, że wierzysz w miłość Jamesa?
- Tak.
- I że ci na nim zależy?
- Tak – powtórzyła.
- Kiedy zmieniłaś zdanie?
- Niedawno. Chociaż nie wiem, czy można tu mówić o zmianie zdania. Ja po prostu uwierzyłam. Przemyślałam pewne sprawy, słuchając własnego serca, a nie rozumu i doszłam do wniosku, że… Same pomyślcie, czy gdyby mi na nim nie zależało, to wszystko, co robił czy mówił, miałoby dla mnie jakieś znaczenie? Nie. Bolało mnie tylko dlatego, że wychodziło od niego.
            Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cieszyłam się, że moja przyjaciółka w końcu weszła na właściwą drogę i miałam nadzieję, że to, co powiedziała, było prawdą.
- Przewidujesz zmianę, o której mówisz? – Ann się ożywiła.
- Sama nie wiem. Możliwe, że tak. Jeśli będę stuprocentowo pewna. Jednak naprawdę lubię Seana i zależy mi też na nim. Nie chcę, żeby znowu wyszło na to, że chodzimy ze sobą tylko dlatego, żeby wkurzyć Jamesa, bo tak nie jest. Mimo wszystko w obecnej sytuacji muszę zapomnieć o pierwszych pięciu latach mojej znajomości z Rogaczem, bo nie mają już one większego znaczenia.
- Powiedz mi, czy dobrze rozumiem – powiedziałam trochę zdezorientowana. – Jeśli, przypuszczalnie i bardzo teoretycznie, stwierdzisz, że jednak mimo całego gadania zakochałaś się w Potterze, to przewidujesz opcję zerwania z Seanem i związania się z Jamesem?
- Sądzę, że tak. Jeśli będę tego pewna.
- A jeśli potraktowałby cię tak, jak Miriam, Jannet czy jeszcze inne dziewczyny? – zapytała Ann.
- Nie zrobiłby tego.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem i tyle. Jeśli jednak by to zrobił, to nigdy więcej już by mnie nie zobaczył, a jestem pewna, że tego nie mógłby znieść.
            No cóż, po minie Lily wiedziałam, że na tym temat się zakończył, a ona nie ma do powiedzenia nic więcej. Wydaje mi się, że i tak powiedziała już za dużo. Nie chciałam jeszcze jej oceniać, ale byłam przekonana, że nieźle walczy sama ze sobą, by na razie nie przyznawać się do tego, co tak naprawdę czuje. Ona wiedziała, że w ten sposób przegra i będzie skreślona przez większość osób w szkole, jeśli po tak zażartej walce, ulegnie Jamesowi. Uważałam jednak, że niedługo i tak będzie musiała się zdecydować. Nigdy nie potrafiła niczego ukrywać, a ja zawsze wiedziałam, kiedy mnie okłamuje. Dlatego przypuszczałam, że chciałaby spróbować z Rogaczem. Widziałam, jaka była załamana, kiedy on ją zlekceważył. Wiedziałam, że nawet na niego nie nakrzyczała, kiedy po jednym dniu złamał umowę, na której opierała się ich wyimaginowana przyjaźń. Wiedziałam, że była wtedy zdolna mu wybaczyć i dać kolejną szansę. Widziałam, jak jej błyszczą oczy za każdym razem, gdy pojawiał się w jej polu widzenia, a co najważniejsze wiedziałam i byłam święcie przekonana, że gdyby tak naprawdę chciała, nigdy w życiu nie dopuściłaby do pierwszego, drugiego i kolejnych, obecnie nie wiedziałam, ile ich już było, pocałunków, gdyby tak naprawdę ich nie chciała. Co więcej sama powiedziała, że była inicjatorką części z nich.