sobota, 8 sierpnia 2015

35. Naprawdę musimy w to grać? cz. I Teraz boli bardziej

Witajcie Kochani!
Rozdział dedykuję tym razem wszystkim, u których mam zaległości z komentarzem (rozdziały mam przeczytane). Obiecuję, że do końca tygodnia to nadrobię.
Zapraszam do czytania.

Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
            Od dnia castingu znowu żarliśmy się z Potterem niemiłosiernie. On, co rusz, doprowadzał do sytuacji, kiedy wręcz chciałam wykrzyczeć mu w twarz, że wygrał, ale wiem, że by go to nie zadowoliło. Jeszcze niedawno go nienawidziłam. Samej jego osoby jak i wszystkiego, co robił, jego pokazowego łapania znicza, którym, co prawda, wygrywaliśmy mecze, czochrania włosów, zaczepek, ośmieszania mnie przed całą szkołą, sprzątania po nim (i reszcie Huncwotów) bałaganu, który robili, raz wieszając kotkę Filcha na szczycie głównej choinki podczas świąt w czwartej klasie, obrzucając wszystkich błotem, zamieniając korytarze zamku w gorącą lawę czy wybuchających żab na transmutacji w piątej klasie. Od pierwszego dnia Hogwartu on i jego banda tak bardzo mnie irytowała, że dziwię się, iż do tej pory cała ich czwórka jeszcze żyła. Mimo to przyjaźniłam się z połową Huncwotów, a w jednym z pozostałej dwójki byłam zakochana. Prawdziwie i niepodważalnie
            Przez ponad sześć lat nie mogłam dojść do tego, co w tym ich klubie wzajemnej adoracji robią Peter i Remus. Ten pierwszy był ofiarą jakich mało, drugi inteligentny, miły, sympatyczny i pomocny również nie pasował do tej elity, a najbardziej irytowało mnie kiedyś to, że jako prefekt, nie miał na nich żadnego wpływu.

~ * ~

            Następnego dnia po tym, w którym dowiedziałam się, z kim na bal idzie Potter oraz na nowo przełamałam lody z Blackiem, siedziałam po lekcjach w Pokoju Wspólnym i odrabiałam zadanie dla Sprout, gdy do pokoju weszli Huncwoci.
- Zrozum, że to nie był dobry pomysł – rzekł Łapa.
- Ranicie siebie nawzajem – mówił Lunatyk.
            Potter odpowiedział coś, czego nie dosłyszałam i razem z Syriuszem i Peterem poszli na górę. Black, zauważywszy mnie, uśmiechnął się i mi pomachał. Lupin natomiast machnął ręką i podszedł do mnie zrezygnowany.
- Coś się stało? – spytałam.
- Szkoda gadać. Wybacz, Lily, ale nie mam na Rogacza żadnego wpływu. Nie chce odpuścić tego zakładu.
- Jakoś przeżyję – powiedziałam, ale mina mi trochę zrzedła. Z drugiej strony mogłam w to nie wchodzić.
- Tak, ale wiem, ile cię to kosztuje. Znam cię – dodał, kiedy otworzyłam usta, by coś powiedzieć. – Jesteś z Whitbym, próbujesz walczyć, ale twoje oczy mówią same za siebie. Niestety, muszę stwierdzić, że po tylu latach w końcu wpadłaś po uszy.
            Westchnęłam. Miał rację. Podjęłam walkę z Rogaczem, ale chociaż w pierwszej chwili dała mi ona satysfakcję, wiedziałam, że tak naprawdę zrobiłam to tylko po to, żeby zachować swój honor. James stał się dla mnie osobą znośną. Potem stwierdziłam, że chyba się od niego uzależniłam, a wszystkie próby detoksykacji od jego osoby podjęte przeze mnie w ostatnim czasie, nic nie dały. Co więcej efekty były odwrotne od zamierzonych. Zależało mi na nim. Kochałam go, ale nie wiedziałam, czy powinien o tym wiedzieć. Ja naprawdę chciałam się z nim dogadać.
- Wiesz, co ci powiem? – odezwałam się po chwili. – Że po tylu latach jawnej nienawiści trudno wyznać komuś prawdziwe uczucia, biorąc pod uwagę fakt, że ten ktoś skutecznie ci to utrudnia.
- Więc przyznajesz, że coś jest na rzeczy.
- Nie mówmy o tym, Remus, proszę cię. Mieliśmy kilka momentów, kiedy… No, wiesz, o co mi chodzi... Niczego nie żałuję, zależy mi na nim jak nigdy na nikim, ale obecnie dąży do tego, bym znowu zaczęła go nienawidzić.
- Więc po co podjęłaś to wyzwanie?
- Chcę udowodnić… Właściwie to sama nie wiem, co chcę udowodnić. Oboje dobrze wiemy, że on już wygrał ten zakład, Remus – powiedziałam z namysłem. – Walczę chyba tylko o mój honor – wyjaśniłam.
- Lily, jeśli przyznasz się do porażki, nie stracisz honoru. Coś takiego w miłości nie istnieje.  Oboje pałacie do siebie czymś więcej niż próbami stworzenia relacji czysto koleżeńskich. Powinniście w końcu szczerze porozmawiać.
- I porozmawiamy, ale jeszcze nie teraz – odparłam. – Nie jestem na to w tej chwili gotowa.
- Mogę wyrazić swoje zdanie? – spytał, a ja skinęłam głową. – Może to będzie brutalne, ale wydaje mi się, że ta cała zabawa jest ci na rękę. Z czystym sumieniem możesz tańczyć tak, jak ci Rogacz zagra, tłumacząc się tym, że tak musiało być, bo oczywiście za nic w świecie nie przyznasz się do tego, że chcesz z nim być.
- Nie dodawaj mu zalet – rzekłam oburzona, wrzucając kulkę z papieru do kominka. – Twój kumpel wcale nie jest tak cudowny, jak ci się wydaje – odparłam, kończąc tą chorą rozmowę.
            Remus wywrócił teatralnie oczami i uśmiechnął się do siebie. Czy to wszystko naprawdę było widać gołym okiem czy Lupin wywnioskował to, opierając się na naszych wzajemnych relacjach? Przecież wszyscy mówili mi to samo.
- Nie bądź zła, co? Nie mam już siły na kolejne wygłupy Jamesa.
- To już w piątek? – spytałam ze współczuciem, a on kiwnął głową. Przed pełnią zawsze wyglądał na strasznie zmarnowanego, ale nigdy mu tego nie powiedziałam. – Nie przejmuj się mną i Potterem. Poradzę sobie, ale dzięki za troskę. – Posłałam mu uśmiech, a on odpowiedział tym samym.
- Masz może ochotę na partię szachów? – spytał. – Muszę się odegrać.
- Właściwie to pisałam… – zaczęłam, ale widząc jego zmęczoną twarz, zmieniłam zdanie. – W sumie, co mi tam – rzekłam i przywołałam szachy, które następnie ustawił na szachownicy.
            Graliśmy chwilę w milczeniu, nie poruszając już więcej sprawy mnie i Jamesa. Jednak, kiedy jego wieża zbiła mi kolejnego piona, odezwał się:
- Słyszałem, że wczoraj ucięliście sobie z Łapą małą pogawędkę. – Skinęłam głową.       
- Wiesz, było mi trochę przykro, że Syriusz tak mnie ostatnio traktował, ale przeprosił, więc mu wybaczyłam. W pewnym sensie nawet go rozumiem. Koń na E5 – zmieniłam temat, powracając do gry. – Dużo osób zapisało się na ten konkurs karaoke? – spytałam, zabierając z planszy jego laufra.
- Dosyć sporo. Z tego, co kojarzę, około dwudziestu grup.
- Niezłe osiągnięcie – przyznałam. – Tak właściwie, to po jaką cholerę Potter to organizuje? Nigdy nie angażował się społecznie – zauważyłam. Coś mi tu nie pasowało, ale jeszcze nie wiedziałam, co.
- Wiesz, w sumie to… – Lunio trochę się zmieszał. Nie wiedział, co powiedzieć, a ja nie ułatwiałam mu zadania, wbijając w niego uporczywe spojrzenie.
            Z opresji wybawiła go Ann, która cała w skowronkach podeszła do nas. Omiotła wzrokiem planszę i wskazała mi ruch, który zakończył naszą rozgrywkę moją wygraną. Lupin rzucił jej obrażone spojrzenie, na co ona zaśmiała się i pocałowała go w policzek.
- A ty, z czego się tak cieszysz? – spytałam.
- W końcu wywiesili informację o lekcjach tańca.
- Że co? – spytałam, krztusząc się śliną. Poczułam, jak czyjaś silna ręka klepnęła mnie w plecy, a zaraz potem w moim polu widzenia pojawili się Huncwoci.
- Nie musisz dziękować, za ocalenie życia – rzekł Łapa z uśmiechem, a ja pokazałam mu język. Całe zgromadzenie patrzyło z lekkim zdziwieniem na nasz nagły atak miłości do siebie. – Czy ja dobrze słyszałem? – spytał Syriusz. – Nauka tańca? Po cholerę to komu?
- Po to, żebyś na przykład nie zadeptał swojej partnerki.
- McGonagall chyba nie sądzi, że będę tańczył według jej upodobań – rzekł Rogacz.
- I tu się mylisz – odparła Ann. – Reprezentanci rozpoczynają całą zabawę specjalnym tańcem – posłała mu złośliwy uśmiech.
- Ona jest chyba nienormalna! – oburzył się James.
- No tak, jeśli nie potrafi się wykonywać poleceń innych to nawet z tym sobie nie poradzisz, Potter. Nie umiesz tańczyć. Jak mi ciebie żal – zaszczebiotałam.
- Chciałbym zauważyć, że na imprezach, szczególnie tej ostatniej u Slughorna, jakoś sobie radziłem, Evans – powiedział, usilnie się we mnie wpatrując swoimi hipnotyzującymi orzechowymi oczami, w których zawsze tonęłam. Szybko się jednak otrząsnęłam.
- Te małpie ruchy, które zazwyczaj wykonujesz, nazywasz tańcem? – dogryzłam mu za tą aluzję, na co wszyscy, oprócz niego, parsknęli śmiechem. Lupin pokręcił głową na potwierdzenie tylko jemu znanej teorii.
- Chciałbym zauważyć, że ja się nie prosiłem o reprezentowanie domu.
- Chciałabym zauważyć, że nikt cię nie pytał o zdanie. – Wiedziałam, że to go uciszy.
            Zapadło niezręczne milczenie, podczas którego obrzucaliśmy się z Potterem nienawistnymi spojrzeniami.
- A właściwie, kiedy to ma być? – odezwał się Peter.
- My mamy dopiero w pierwszy weekend grudnia, a was, – wskazała na mnie i Jamesa, – McGonagall ma zamiar trochę pomęczyć. Zaczynacie w przyszły piątek i sobotę, potem znowu piątek, a następnie, co tydzień w sobotę plus dwudziestego drugiego i dwudziestego trzeciego grudnia, więc nie jest tak źle – uśmiechnęła się.
- Zaraz. Stop! – powiedziałam, nadal przetrawiając jej słowa. – Jak to NAS? – spytałam. – Przecież to on jest naszym reprezentantem.
- Ale ty chyba idziesz z Whitbym, nie? A on jest… Chyba nie myślałaś, że sami będą tańczyć. – Teraz cała piątka wlepiła we mnie litościwe spojrzenia.
- Cholera – zaklęłam. – O tym nie pomyślałam.
- Niedane ci było odstąpić od tego zaszczytu – rzekł Rogacz, posyłając mi zadowolone, a zarazem pełne uwielbienia, nadziei i ciepła spojrzenie.
- Zadowolony jesteś, Potter? – spytałam.
- Tak, ale nie w tym sensie, o którym myślisz – odparł tym razem bez cienia złośliwości. Chciałam coś odpowiedzieć, ale zrezygnowałam.
- Idę się przejść – rzuciłam tylko.
            Kiedy wychodziłam z Pokoju Wspólnego, ktoś do mnie dołączył i nawet nie musiałam się zastanawiać, kto. Jego perfumy wyczułabym wszędzie.
- Czego? – warknęłam.
- Chciałem tylko na ciebie popatrzeć – powiedział Rogacz, a ja prychnęłam i poszłam dalej. – Jesteś zła – stwierdził dobitnie.
- Nie. Może być fajna zabawa. Poza tym w końcu spędzę więcej czasu z Seanem, bo ostatnio ciągle się mijamy – rzekłam słodko, obserwując, jak uśmiech znika z jego twarzy.
- Nie chodzi mi o tańce.
- Więc o co?
- Wczoraj nieźle się wkurzyłaś, kiedy usłyszałaś, że idę na bal z Alice – uderzył w mój czuły punkt.
- Może dlatego, że w piątej klasie odbiła mi przez ciebie chłopaka.
- I teraz obawiasz się tego samego?
            Przetrawiłam jego słowa, dopatrując się w nich aluzji.
- Nie jesteś moim chłopakiem – zauważyłam.
- Ale chciałabyś, żebym był.
- Po moim trupie, Potter – powiedziałam i przyspieszyłam, jednak on mnie dogonił, złapał za ramię i szarpnął tak, że znalazłam się w jego ramionach. Nasze usta były w odległości jakichś pięciu centymetrów. Spoglądaliśmy sobie w oczy, a mi w tym momencie serce biło jak szalone. Patrzył na mnie, tym dobrze mi już znanym, zarezerwowanym tylko dla mnie spojrzeniem, ale z lekkim rozbawieniem. Po chwili wyswobodziłam się z jego uścisku. – I czego się tak cieszysz? – spytałam z niechęcią, odwracając wzrok.
- Z faktu, że jesteś o mnie zazdrosna.
- Chyba w tym momencie sobie żartujesz. Nic mnie nie obchodzi fakt, że idziesz z tą tlenioną blondyną.
            Trochę go cofnęło, usłyszawszy te słowa skierowane pod adresem jego „koleżanki”, ale zaraz na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Właśnie o tym mówiłem. Ta „tleniona blondyna” działa ci na nerwy.
- Chyba już ci powiedziałam, dlaczego. Poza tym półtora roku temu było o tym bardzo głośno.
- A jednak myślę, że jesteś o mnie po prostu zazdrosna.
- Więc żyj tą nadzieją do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej, jeśli ci to pomoże – wkurzyłam się. – A teraz żegnam. Idę poszukać mojego chłopaka – dodałam na odchodnym, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa i zostawiłam go na środku korytarza.

~ * ~

- Cześć – powiedziałam smętnie, siadając obok Seana na ławce przy sali zaklęć.
- Hej, coś w takim złym humorze? – spytał, obejmując mnie ramieniem i całując w głowę.
- Szkoda gadać.
            Siedzieliśmy chwilę w ciszy. W sobotę tak, jak obiecałam, spędziłam z nim prawie cały dzień. Kevin oświadczył mi ostatnio, że nie widzi w tym związku żadnego sensu, ale mi wbrew pozorom i tego, co czułam, czy też już nie czułam do Seana, na nim zależało, chociaż nie tak, jak na początku. Przebyliśmy długą drogę do tego, żeby być razem i mimo wszystko, cieszyłam się z faktu, że podjęłam taką decyzję. Nie sądziłam, że po tym, co zrobiliśmy na początku, będziemy zdolni do stworzenia czegoś poważnego, a jednak udało się. Z biegiem czasu powoli przywiązywałam się do Seana, czułam się bezpieczna i kochana, o czym byłam zapewniana. Ufałam mu. Whitby był ideałem chłopaka: zapatrzony we mnie, czuły i miły, a ja od pewnego czasu bezczelnie to wykorzystywałam. Naprawdę mi na nim zależało, chociaż czasami miałam dosyć jego scen zazdrości czy chęci spędzania czasu, kiedy chciałam być sama.
            Trwałam więc w tym związku, bo wydawał mi się jedną z niewielu stabilnych rzeczy w moim obecnym życiu. Oszukiwałam go jednak, o czym wszyscy nie omieszkiwali mi przypominać. Kochałam Jamesa, nie Seana, ale nie sądziłam, że związek z Potterem mógłby wypalić. Chyba bałam się zaryzykować, dlatego nadal byłam z Puchonem. Naprawdę było mi z nim dobrze mimo tego, że od jakiegoś czasu nic już do niego nie czułam. Jeszcze niedawno myślałam, że naprawdę się w nim zakochałam, ale jak widać, to nie było to. Gdyby nie Rogacz, może i coś by z tego wyszło, ale przez niego nie było to takie proste. James nie był prosty, nie był stały. Nie dawał mi poczucia bezpieczeństwa, chociaż będąc z nim wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Co rusz zmieniał punkt widzenia. Jednego dnia za mną latał, wyznając mi miłość, drugiego ignorował, a ja nie wiedziałam, jak mam się w tym wszystkim połapać. Wierzyłam w jego miłość. Naprawdę wierzyłam, że kocha tylko mnie, do tego stopnia, że sama się w nim zakochałam. Wiedziałam, że nigdy mnie nie skrzywdzi, że kiedy dam mu szansę, nie zmarnuje jej, a mimo to, im bardziej upewniałam się w tej miłości, tym większe miałam obawy. Nie chciałam zostać zraniona, chociaż wiedziałam, że to się nie stanie. Nie wiedziałam więc, kiedy będę gotowa postawić wszystko na jedną kartę. Rzucić się na głęboką wodę, szczerze z nim porozmawiać.
        Nie powiem, James zawsze był dla mnie wyzwaniem. Potrzebowałam tej adrenaliny związanej z jego zabawami tak samo jak stabilności, którą dawał mi Sean. Byłam więc gdzieś pomiędzy nimi, potrzebując ich obu. W jednym byłam zakochana, drugiego darzyłam szczerą przyjaźnią. Żyłam ze świadomością, że kiedyś będę musiała wybrać. Miałam jednak cichą nadzieję, że k i e d y ś to takie pośrednie n i g d y. Cieszyłam się tym, co miałam z dnia na dzień nawet, jeśli czasami miałam ochotę w ogóle nie wychodzić z łóżka. Żaliłam się przyjaciołom, odwlekając chwilę wyboru. W y b ó r, to słowo nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że powinnam go dokonać, biorąc pod uwagę tylko jedną, w ł a ś c i w ą opcję.
- Słyszałeś już o nauce tańca? – spytałam, przerywając ciszę i bawiąc się końcówkami moich włosów.
- Tak. Niezły kanał, co? – spytał bez entuzjazmu, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
- No cóż, z McGonagall nie wygrasz – zauważyłam.                   
- I z tego powodu masz zły humor?
- Nie, po prostu uświadomiłam sobie, że będzie tam też Potter z tą całą Alice Lufkin. Ta baba…
- Działa ci na nerwy – dokończył za mnie, ale z nutką czegoś, co mnie zainteresowało.
- O co chodzi? – spytałam więc, patrząc teraz na niego uważnie.
- O nic. Po prostu… Wiem, że jej nie lubisz, że odbiła ci chłopaka, bo była zazdrosna o Pottera, ale…
- Ale? – uniosłam brwi w geście pytania. Sean westchnął.
- Ona wcale nie jest taka zła, Lily. Jeśli ją bliżej poznać, jest naprawdę sympatyczną dziewczyną – wyjaśnił i spojrzał na mnie niepewnie.
- Aha i informujesz mnie właśnie, że znasz ją bliżej i dużo możesz o niej powiedzieć.
- Właściwie… Tak. Znam ją na tyle dobrze, że wiem, iż opinia, którą ma w Hogwarcie jest fałszywa.
- Widocznie kiedyś musiała sobie na nią zapracować – zauważyłam niezbyt zadowolona z faktu, że Alice znowu pojawia się w moim życiu i nagle wszyscy dookoła twierdzą, że Puchonka jest cudowną osobą. Czy tylko ja miałam do niej takie, bądź co bądź, uzasadnione, uprzedzenie?
- Lily, daj spokój.
- Nie, Sean. Mam swoje powody, by jej nie lubić. Jeśli jednak ty się z nią przyjaźnisz to nic mi do tego. Szkoda tylko, że nigdy mi o tym nie powiedziałeś.
- Bo nie pytałaś. Poza tym jesteśmy w jednym domu, na tym samym roku.
- I co z tego?
- To, że znajomość z nią jest tego naturalnym skutkiem. Powinnaś wiedzieć, o co mi chodzi, bo sama bardzo dobrze znasz wszystkich Huncwotów.
- Nie zaczynaj znowu tego tematu. To nie jest to samo – zauważyłam. – Z Remusem przyjaźnię się od dawna.
- To jest to samo, skarbie. Jeśli przebywasz z kimś tyle czasu, mimowolnie staje się twoim dobrym znajomym.
- Dobra. Nie mówmy już o tym – rzekłam, bo wiedziałam, na co zaraz zejdzie rozmowa. – Ja nie jestem zazdrosna o Alice czy coś – wyjaśniłam. – Po prostu mam do niej żal i tyle. Nie zależy mi też na Philipie. Chcę tylko odrobinę szacunku, bo oberwało mi się za nic. Nie za mnie, a za Pottera.
- Lily...
- Koniec tematu. Możecie się z nią przyjaźnić, mam to gdzieś, ale mnie do tego nie mieszajcie.

 ~ * ~

- W sumie to jak to teraz jest z Potterem? – spytał Sean, kiedy odprowadzał mnie do mojej wieży. – Czemu znowu zachowuje się jak kretyn?
- Nie zachowuje się jak kretyn – zaoponowałam. – On po prostu...
- Kocha cię i cały czas walczy o twoje serce – wszedł mi w słowo, a ja spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Tak – odparłam. – O to właśnie mu chodzi.
- A ty wierzysz w tą jego pseudo miłość – stwierdził z wyrzutem.
- Już o tym rozmawialiśmy, Sean.  Nie znasz go, więc na jakiej podstawie oceniasz? Zawsze tylko narzekasz i go oczerniasz. To, że nazywa się James Potter, nie znaczy, że nie jest człowiekiem, że nie jest zdolny do miłości. Akurat on wie, co to znaczy kogoś kochać – odparłam zdenerwowana. Nie wiedziałam jeszcze jak mam wyjaśnić Whitby'emu fakt, że założyłam się z Rogaczem, szukając w tym zakładzie korzyści i wytłumaczenia, dlaczego będąc z nim, ciągle myślę o Potterze.
- Czy ty słyszysz, co mówisz?
- Słyszę.
- To jest chore, Lily.
- James nie dostał tego, co chciał, więc się zdenerwował. Polata znowu trochę i się znudzi – rzekłam, próbując skończyć rozmowę.
- Przez lata mu się nie znudziło – zauważył. – Czemu miałoby teraz?
            Nie wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji, powiedziałam tylko:
- Jeśli mu się nie znudzi, zawsze mogę mu wlepić szlaban, powołując się na moją odznakę prefekta. Poza tym, mam już tego dosyć, Sean. Twojego ciągłego marudzenia i scen zazdrości. Dobrze wiesz, że James jest dla mnie kimś ważnym, więc zachowując się w ten sposób, ranisz także mnie. Wybrałeś nieodpowiednią dziewczynę – zakończyłam, po czym zniknęłam w dziurze za portretem.

~ * ~

            Trzynastego listopada w sobotę obudziłam się dosyć wcześnie i to w bardzo dobrym humorze. Szybko załatwiłam swoje sprawy w łazience, ubrałam strój do quidditcha, gdyż o jedenastej graliśmy mecz ze Ślizgonami i z powrotem rzuciłam się na łóżko, czekając, aż zaspane dziewczyny doprowadzą się do, tak zwanego, stanu używalności. Kiedy i one były gotowe, wyszłyśmy z wieży i poszłyśmy na śniadanie, wesoło rozmawiając.
            Na czwartym piętrze spotkałyśmy Kevina.
- Hej. Co tu robisz? Nie jesteś na śniadaniu?
- Właśnie z niego wracam – wyjaśnił.
- Kev, możemy się potem spotkać? – spytałam. – Muszę z tobą pogadać. To zajmie dosłownie pięć minut.
- Jasne, Lily. Po obiedzie będę czekał tam, gdzie zwykle.
- Dzięki – odparłam i uściskałam go. – To do zobaczenia później.
- Powodzenia na meczu – uśmiechnął się.
- Dzięki.
- Evans! – zawołał jeszcze, kiedy ruszyłyśmy dalej.
- Co?
- Eee, jeśli nie chcesz, żeby twój, potencjalnie przyszły, chłopak zginął z twoich własnych rąk, to może jednak zrezygnuj dzisiaj ze śniadania – powiedział i zniknął za zakrętem, nim zdążyłam coś odpowiedzieć.
- O czym on mówił? – spytała Ann.
- Nie mam zielonego pojęcia – odparłam zdezorientowana.
            Pobiegłyśmy na dół, żeby zobaczyć, co Kevin miał na myśli, mówiąc, bym ominęła dzisiaj śniadanie. Była dopiero ósma, jednak prawie wszyscy byli już na nogach. Na pierwszym piętrze i parterze coraz więcej uczniów, których mijałyśmy, patrzyło na mnie z rozbawieniem, co wcale mi się nie podobało.
            Dotarłyśmy w końcu do Wielkiej Sali i momentalnie nas zatkało. Nad wejściem wisiał ogromny transparent z napisem: „Umówisz się ze mną, Evans?”, przyozdobiony moimi ukochanymi kwiatami. Nie wiem, skąd Potter wziął o tej porze białe i żółte róże, ale wisiały tam. Prawdziwe. Nie to jednak było najgorsze. Pod transparentem, wisiało na lince serce ułożone z kwiatów. Kiedy podeszło się trochę bliżej, można było usłyszeć szum listków, który układał się w jakiś wierszyk. Sporo osób przystawało i próbowało wsłuchać się w jego treść. Ja również to zrobiłam i po chwili moją twarz wykrzywił grymas wściekłości. Oto, co wygrywały róże:
Kiedy świecą gwiazdy na niebie,
ja umieram z tęsknoty do Ciebie.
Twój widok życie me ratuje,
uśmiech miłość wciąż na nowo buduje. 

Kiedy w Twe oczy spoglądam,
może jak desperat wyglądam,
ale to wyłącznie dlatego,
że jesteś aniołem serca mego.

            Spojrzałam na dziewczyny, które teraz śmiały się jak głupie, posyłając mi jednocześnie przepraszające spojrzenia i cały mój dobry humor w jednej chwili zniknął. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i spróbowałam usunąć transparent, jednak nie miałam pojęcia, jakiego zaklęcia użyć. Żadne nie działało. Wściekła dałam spokój i weszłam w końcu do Wielkiej Sali. Dziewczyny podążyły za mną.
            Zabrałam się za płatki cynamonowe z mlekiem, ale niedane mi było ich zjeść, ponieważ od razu pojawiło się koło nas trzy czwarte Huncwotów. Nie odpowiedziałam na powitania Remusa, Blacka i Petera, którzy patrzyli na mnie z lekkim rozbawieniem. Sekundę później przybył także James.
- Cze… – zaczął, siadając obok Łapy, ale mu przerwałam.
- Nie. Odzywaj. Się. Potter. – Wycedziłam przez zęby i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, opuściłam Wielką Salę.
            Miałam jeszcze prawie trzy godziny do rozpoczęcia meczu, więc poszłam do biblioteki. Potter nie powinien mnie tu dopaść, pomyślałam. Byłam na niego tak wściekła, że gdybym została na dole, tym razem naprawdę mogłabym go poważnie uszkodzić, a wolałabym tego nie robić przed meczem. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Ten głupi transparent mogłam mu wybaczyć, bo w piątej klasie robił gorsze rzeczy, ale recytujące kwiatki to już była przesada. Mimo tego, iż treść „wiersza” była, powiedzmy, że urocza, to wykonanie nie było wcale zabawne. Naprawdę mogłam mu wybaczyć wiele, ale w tym momencie scena, w której tym razem to Potter obrywa od Seana, rzeczywiście poprawiłaby mi humor. Z drugiej strony świadomie zgodziłam się na to wszystko, co robił przez ostatni tydzień. Brak zasad, to brak zasad, tylko ja żadnym sposobem nie mogłam go pokonać. Co więcej, wcale nie chciałam już się z nim bawić.
            Przemknęłam obok bibliotekarki i wybrałam najbardziej ukryty za regałami stolik. Przywołałam moje notatki i zaczęłam powtarzać do egzaminów. Jakieś pół godziny później dołączyły do mnie dziewczyny.
- Mówiłam ci, że tu będzie – powiedziała Dorcas, siadając w wolnym fotelu, a Ann podążyła w jej ślady.
- Jak śniadanie? – spytałam.
- W porządku.
- James już się pozbył tego transparentu – poinformowała mnie Dor.
- Mam to gdzieś – odparłam, nawet na nią nie patrząc.
- Lilka, wybacz mi moją reakcję, ale to mnie naprawdę rozbawiło – powiedziała Ann.
- Serio? – spytałam zła. – Świetnie, że chociaż kogoś, bo mnie nie. Mógł mi to powiedzieć prosto w twarz, a nie w ten sposób. Myśli, że jak mnie będzie publicznie ośmieszał, to wygra? – dodałam ze łzami w oczach.
- Można powiedzieć, że sama na to pozwoliłaś – stwierdziła.
- Ann – Dor spiorunowała ją wzrokiem. – Ona wcale tego nie chciała.
- To po co się z nim zakładała, wiedząc, że nie wygra?
- Bo go kocha. Dlatego.
- Ale pozwoliła mu na to wszystko.
- Na nic mu nie pozwalałam. Może robić, co chce i nic mi do tego. Nie miało być żadnych zasad, ale nie rozumiem, dlaczego wybrał akurat takie rozwiązanie. Wystarczyłoby, żebyśmy zostali sam na sam. Na pewno więcej by wtedy zdziałał, bo dobrze wie, że mam do niego słabość. Latami liczył na to, że się w nim zakocham, a kiedy to zrobiłam, próbuje mnie od siebie odsunąć?
- Nie przesadzaj.
- Tak to wygląda i właśnie tego się bałam, że kiedy już mi zaczęło zależeć, on zmienia zdanie. Nie kocham Seana, od pewnego czasu nie czuję do niego nic więcej niż przyjaźń. Chcę iść z Jamesem na bal, chcę, żeby przestał zachowywać się jak dziecko. Nie chcę grać w tą jego głupią grę, bo miałyście rację. Wszyscy mieli rację. Zależy mi na Jamesie jak nigdy na nikim, bo najzwyczajniej w świecie go kocham. – To wyznanie nadal nie przychodziło mi łatwo, ale musiałam w końcu, chociaż im, powiedzieć prawdę.
            Zwierzyłam się dziewczynom ze wszystkiego, co mi leżało na sercu, a potem naprawdę się rozpłakałam. Nie przerwały mojego monologu, za co im byłam wdzięczna, bo nie byłam pewna, czy dałabym radę jeszcze raz podjąć ten temat. Czułam się urażona zachowaniem Rogacza, bo kiedy w końcu się do niego przekonałam, on robił wszystko, by mnie zniechęcić, a to wcale nie jest takie łatwe przejść od nienawiści przez sympatię do miłości. Jeszcze trudniejsza jest droga powrotna z wyłączeniem środkowego etapu.
            Dorcas wstała, usiadła na poręczy mojego fotela i przytuliła mnie mocno.
- Hej, wszystko będzie dobrze, Lilka – powiedziała Ann. – Nie przejmuj się tym, co Rogacz teraz robi.
- Jemu naprawdę na tobie zależy – dodała Dor, odgarniając mi włosy z twarzy i wycierając łzy z policzków.
- Ale teraz to bardziej boli – wyjaśniłam.
- Jemu też nie jest łatwo, ale poczeka, ile będzie trzeba. Ruch należy do ciebie i zrób go, ale w odpowiednim momencie.
- Weź się w garść, Lily. Potter nie zrezygnuje, ale pokaż mu, że jesteś go warta lub jak wolisz, że on nie jest wart ciebie – rzekła Ann z uśmiechem.
- Zacznę od dzisiejszego meczu – odparłam, wycierając łzy rękawem.
- I o to chodzi.
            Zabrałyśmy się do powtórek, które wcześniej sama zaczęłam. Dor pomogła nam trochę z zaklęciami, z których była najlepsza, a ja im z obrony i zielarstwa oraz Ann z eliksirów. Około godziny dziewiątej przy naszym stoliku pojawił się Eric.
- Cześć, dziewczyny – przywitał się z nami, całując Dor w policzek.
- Hej – odparłam.
- Jak tam nastroje przed meczem? Nie przepadam za Quidditchem, ale trzymam za was kciuki. Rozłóżcie Ślizgonów.
- Spokojna głowa – rzekła Ann. – To masz jak w banku.
- To świetnie.
- Można wiedzieć, co cię do nas sprowadza? – spytała Dorcas.
- Chciałem cię porwać na spacer – wyjaśnił Montmorency, obdarzając ją spojrzeniem przepełnionym miłością i czułością.
- Bardzo chętnie, ale za niecałe dwie godziny zaczyna się mecz. Poza tym my właśnie…
- Dor, poradzimy sobie – powiedziałam stanowczo. – Idź na ten spacer, bo potem nie będziesz miała czasu. Musicie wywiesić listy, a jeśli wygramy, chłopacy na pewno zorganizują imprezę.
- Widzisz? Znowu masz cały dzień zajęty – wtrącił Eric.
- Idź – ponagliłam ją, widząc jej minę.
- Dobra, już, dobra – odparła i zebrała swoje rzeczy. Krukon wziął do ręki jej torbę. – Jeśli nie zdążymy zobaczyć się przed meczem, to już teraz życzę wam powodzenia – powiedziała, a potem pocałowała mnie i Ann w policzek.
- Ja również – dodał Eric.
- Nie dziękujemy – odparła Ann z uśmiechem, a potem tamci zostawili nas same. Naprawdę lubiłam Erica. Był chłopakiem, jakiego Dorcas mogła sobie wymarzyć, a ja cieszyłam się, widząc ją tak szczęśliwą i zakochaną.
            Zostałyśmy z Ann same, więc wróciłyśmy do dalszych powtórek. Moja przyjaciółka nie była zwolenniczką nauki, ale nawet ona wiedziała, że musi przyłożyć się do jednych z najważniejszych egzaminów w jej życiu, więc tym razem nie marudziła. Do czasu.
- Już nie dam rady – pożaliła się w pewnej chwili, z hukiem zamykając książkę. Spojrzałam na nią. – No co? – spytała. – Rozumiem, że egzaminy to egzaminy i naprawdę chcę je zdać jak najlepiej, ale zauważ, że całe dnie spędzamy na lekcjach, szybki obiad, popołudnie w bibliotece, a potem jeszcze lecimy na trening. Ciebie to nie męczy? – Wzruszyłam ramionami.
- Jeszcze dwa mecze, a potem przerwa aż do marca, więc będzie trochę luźniej – stwierdziłam. – Poza tym wolę taki tryb życia niż mieć za dużo wolnego czasu i udawać przed resztą, że wszystko jest w porządku – odparłam, nie patrząc na nią. – Jednak przydałoby się trochę odsapnąć i nie myśleć o niczym. Jutro jest wasze karaoke, a w przyszłym tygodniu wypad do Hogsmeade, więc tym razem możemy olać naszych chłopaków i spędzić cały dzień razem. Co ty na to?
- Że też na to nie wpadłam. Jasne, że się na to piszę. Pochodzimy po sklepach, pójdziemy do Trzech Mioteł, porozmawiamy i nie będziemy przejmować się szkołą. – Ann rozpromieniła się.
- Brzmi nieźle – rzekłam z uśmiechem.
- Więc jesteśmy umówione. Przyjdziesz jutro na karaoke? – spytała po chwili.
- Sama nie wiem – odparłam. Nie myślałam o tym wcześniej. Może dlatego, że nie chciałam słuchać tych wszystkich sfałszowanych występów. Z drugiej strony nie miałam ochoty na zabawę, tym bardziej, jeśli organizował ją Potter.
- Przyjdź, będzie fajnie – zapewniła mnie.
- Śpiewa ktoś ciekawy?
- Od nas Ian Bailey, a z Ravenclawu Monica Miller, ta, z którą idzie na bal Michael. Myślę, że ma spore szanse na wygraną, bo śpiewa wręcz obłędnie.
- To super – rzekłam bez entuzjazmu. – W takim razie może wpadnę.
            Ann westchnęła zrezygnowana.
- Co? – zapytałam.
- Nic. Właśnie zadzwonił mój dzwonek na przerwę. Muszę się zrelaksować przed meczem. Mam ogromną chęć dokopać Ślizgonom.
- To dobrze – zapewniłam ją. – W takim razie idź i się relaksuj, tylko się nie spóźnij, bo Potter się wścieknie.
- Idę tylko do wieży. Na pewno Remus jeszcze tam będzie, a jak nie to zmienię kolor paznokci – wyjaśniła. Spojrzałam na nią z politowaniem. – No co?
- Nic.
- Chodź ze mną, a nie znowu będziesz się męczyć.
- Dokończę tylko ten dział i przyjdę – powiedziałam.
- Jak chcesz. Ja idę.
- To idź. Przyjdę za jakieś dwadzieścia minut.
- W porządku – rzuciła jeszcze i już jej nie było.
            Zostałam sama, ale dokończyłam temat o urokach. Zajęło mi to niewiele czasu, z racji tego, że Ann nie trajkotała mi już nad głową, więc nie spiesząc się, posprzątałam swoje rzeczy, zebrałam książki i poszłam odłożyć je na półki. Lubiłam patrzeć, jak podlatują do góry i wsuwają się na właściwe miejsca.
            Już chciałam wyjść z działu transmutacji i udać się z ostatnim tomem do półek z tematami dotyczącymi obrony przed czarną magią, gdy ktoś na mnie wpadł, kiedy gwałtownie się odwróciłam. Książka z głośnym hukiem spadła na podłogę.
- Mógłbyś uważać, jak chodzisz – warknęłam, schylając się po opasły tom.
- Wybacz – usłyszałam nad swoją głową. Co on tu znowu do cholery robi?, zastanowiłam się szybko. To spotkanie było najgorszym z możliwych w tej chwili.
            Ociągałam się ze wstaniem, ale jak długo mogłam podnosić jedną książkę? W końcu się wyprostowałam i chciałam ruszyć do wyjścia, ale byłam w ślepym zaułku. Spomiędzy tych regałów było tylko jedno wyjście, które zagradzał mi ON. W tym momencie naprawdę spanikowałam. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Wiedziałam, że nie uniknę najgorszego, ale nie miałam wyjścia. Powoli odwróciłam się w jego stronę. Spojrzeć na niego czy nie? Nie mogłam się zdecydować. Postanowiłam, że z zaciekawieniem będę oglądać okładkę książki, którą trzymałam.
            Po porannej akcji i rozmowie z dziewczynami trochę mi przeszło, ale teraz znowu byłam z Rogaczem sam na sam i nie wiedziałam, co w tej chwili czułam. Wściekłość, żal, radość, pożądanie? Co powinnam zrobić? Czekałam, aż coś powie, jednak nadal milczał. Czułam na sobie jego wzrok. W końcu się odezwał.
- Ann powiedziała mi, że cię tu znajdę. Mam dwie sprawy. Seamus jest chory czy coś, więc znowu wejdzie za niego Mark. Dużo z nim ćwiczyłyście, więc mam nadzieję, że nie będzie żadnego problemu. Harmon jest naprawdę dobry. Jeszcze jedna zmiana w ostatniej chwili, a wezmę go na stałe, bo mam dosyć ciągłego zmieniania składu. Poza tym spotykamy się w szatni o wpół do jedenastej – poinformował mnie krótko i zwięźle.
            Milczałam przez chwilę, ale w końcu odważyłam się odpowiedzieć.
- Jasne, nie spóźnię się, a o Marka się nie martw, dobrze nam się z nim gra.
- To świetnie.
            Zapadła niezręczna cisza. Dalej stałam w tym samym miejscu, wpatrując się teraz w grzbiety książek po mojej lewej. On również się nie poruszył, więc nadal nie miałam pola do manewru. Zabiję Ann, pomyślałam w kolejnym przypływie paniki. Miałam wrażenie, że stoję tak już z kilka godzin, chociaż w rzeczywistości nie minęło nawet pięć minut.
- Wybacz, ale Ann na mnie czeka – powiedziałam w końcu, ale nie zareagował. – Więc jeśli to wszystko to…
- To nie wszystko. Chciałem cię przeprosić za casting, który urządziliśmy z Blackiem. Wiem, że strasznie się wtedy wkurzyłaś. Głupim pomysłem był też dzisiejszy transparent i wiersz, więc za to też przepraszam.
- Nie rozumiem cię, Potter! – przyznałam. – Najpierw robisz coś głupiego, ośmieszasz mnie, a potem za to przepraszasz. Daj sobie spokój to nie będziesz musiał tego robić. Poza tym czasami, jak na przykład w tej chwili, czuję się urażona. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to powiedz mi to prosto w twarz. Wiem, że nasz zakład nie obejmuje żadnych zasad i nie mogę się o nic czepiać, ale mieszasz mi w głowie tak, że sama nie wiem, w jakiej rzeczywistości i na jakim etapie się właśnie znajduję. – Rogacz milczał chwilę.
- Dobrze wiesz, że nie musimy się w to bawić, Evans – powiedział w końcu. Nie mogłam się już powstrzymać, więc odwróciłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy, z których nie wyczytałam kompletnie nic. – Nie musimy się w to bawić – powtórzył. – Nikt z nas tego nie chce.
- Wiesz co, Potter? Mam gdzieś twoje przeprosiny, to po pierwsze. Po drugie chciałabym zauważyć, że to ty wymyśliłeś tą idiotyczną grę, w której nawet jak na brak zasad, grasz nie fair. Po trzecie, jeśli nie chcesz się w to bawić, to zostaw mnie w spokoju – rzekłam ze złością, a potem zrobiłam krok w jego stronę. Nie sądziłam, że to coś da, dlatego zaskoczyło mnie to, że James zrobił mi przejście. Wyminęłam go więc i szłam dalej wzdłuż regałów.
- Lily, proszę – powiedział. Stanęłam jak sparaliżowana. On mnie o coś prosi? On nigdy tego nie robi. Zazwyczaj żąda albo po prostu bierze to, co chce. – Masz rację. Nigdy nie grałem wobec ciebie fair, bo wiem, że i tak miałem przewagę. Kocham cię i dobrze o tym wiesz. Jeśli jednak chcesz, bym naprawdę dał ci spokój, jeszcze raz powiedz mi to tu i teraz. Jeśli powiesz, że to jest twoja decyzja, że były to twoje ostatnie słowa, to proszę tylko o pożegnanie. Potem będziemy udawać, że nic się nie stało – zawiesił głos. Co on wygadywał? Nie chciałam się z nim żegnać. Nie chciałam udawać, że nic nigdy między nami nie było. Chciałam tylko, by dał sobie spokój z tymi głupotami, które znowu robił. – Będzie tak, jak zechcesz, ale to jedno chyba możesz zrobić? Przez wzgląd na to, co nas kiedyś łączyło.
            Odwróciłam się z powrotem w jego stronę, nie wiedząc, co na to wszystko mam mu odpowiedzieć, a on, nie czekając na moją decyzję, już całował mnie tak, jakby to było nasze ostatnie spotkanie. Odwzajemniłam pocałunek, bo nie chciałam się z nim żegnać, nie w tej chwili, nie teraz, kiedy w końcu zrozumiałam, że się w nim zakochałam.
            Mogłam przewidzieć taki rozwój sytuacji, ale właściwie czy to miało jakieś znaczenie? Chciałam, żeby mnie pocałował. Liczyłam na to za każdym razem, gdy go widziałam, więc taki obrót spraw z jednej strony wcale nie był zły. Tak bardzo brakowało mi tej namiętności i pożądania, które wkładał w ten pocałunek, a które nauczyłam się odróżniać.
                 Czułam jego ręce na moich włosach, delikatne muśnięcie dłoni na policzku, które wszystkie moje wnętrzności doprowadziło do wariacji… I w tym momencie odsunęłam się od niego. Patrząc w jego orzechowe oczy, zrobiłam kilka kroków w tył. Nie powiedziałam nic. On zresztą też, więc odwróciłam się i poszłam odłożyć na miejsce ostatnią, zapomnianą książkę. Kiedy to zrobiłam, szybko wybiegłam z biblioteki. Nie chciałam znowu zostać postawiona pod ścianą.
~ * ~

            Przebiegłam kilka korytarzy. Zatrzymałam się dopiero przed portretem Grubej Damy, oddychając ciężko, zaskoczona, że dobiegłam aż tutaj. Wydawało mi się, że wypadając z biblioteki, pobiegłam w całkiem inną stronę.
            Oparłam się o ścianę i spróbowałam wyrównać oddech. Po kilku minutach doszłam do siebie. Rzuciłam hasło i znalazłam się w Pokoju Wspólnym. Zauważyłam, że moja jasnowłosa koleżanka siedzi w towarzystwie Blacka i Lupina, więc podeszłam do nich.
- Ann, zabiję cię – wykrztusiłam i poszłam do dormitorium.
- Możesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi? – usłyszałam za sobą jej głos. Odwróciłam się do niej, jednak nic nie powiedziałam. Wytrzymałam jej spojrzenie, a następnie znowu zwróciłam twarz w stronę okna. Ann podeszła do mnie.
- Rozmawiałaś z Potterem? – spytałam.
- Ach, więc o to ci chodzi. Wybacz, ale chciał z tobą pogadać o meczu. Zmiana Seamusa na Marka w ostatniej chwili jest chyba dosyć ważna, nie? – Nie odpowiedziałam od razu.
- Oczywiście, że tak – rzekłam w końcu.
- Więc co się znowu stało? – Westchnęłam.
- Oprócz tematu quidditcha, James poruszył także temat tej jego głupiej gry, przeprosin za casting oraz dzisiejszy transparent i wierszyk. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie poprosił również o „pożegnanie”, którym był pełen namiętności pocałunek – wyjaśniłam.
- Co? – wykrztusiła Ann.
- To, co słyszysz. Ja naprawdę nie wiem, w co on ze mną pogrywa. Najpierw mi dokopuje, potem przeprasza, a następnie całuje. Popieprzone jest to wszystko.
- Może…
- Dobra, Ann. Nie chcę o tym rozmawiać. Nie teraz. Zostaw mnie samą, proszę.
 

James Potter
            Dobra, przyznaję, to, co dzisiaj zrobiłem, było głupie i Lily chyba naprawdę tym razem się wkurzyła, ale doprawdy nie wiedziałem, co zrobić, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Nie chciałem jej także całować, jeszcze nie teraz, ale nie mogłem się powstrzymać. Zresztą był to chyba strzał w dziesiątkę.
            Po tym, jak musiałem wstawić Harmona za Evans postanowiłem, że będzie z nami częściej ćwiczył, żeby potem nie było takiego problemu jak wtedy. Denerwowały mnie nagłe zmiany w składzie, takie na ostatnią chwilę, no, ale cóż… Choroba to siła wyższa. Tym razem jednak byłem spokojny o wynik meczu. Ślizgoni byli w najgorszej kondycji od trzech lat, my natomiast byliśmy niepokonani.
~ * ~

            Była już dziesiąta czterdzieści, a drużyna nadal nie była w komplecie. Spojrzałem na Ann, ale ta wzruszyła tylko ramionami. Znowu zerknąłem na zegarek i postanowiłem, że zacznę swój wykład, kiedy w końcu pojawiła się Evans.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, nawet na mnie nie patrząc. Usiadła z tyłu i spojrzała uważnie na tablicę, która stała po mojej prawej. Chwilę jeszcze na nią patrzyłem, a potem odwróciłem wzrok i zacząłem swój wykład.
- Po pierwsze, Vick i Evans, jak wiecie, gracie z Markiem, co sądzę, nie będzie problemem, bo bardzo dobrze zgraliście się na treningach. Ślizgoni są w naprawdę kiepskiej kondycji, więc nie ma opcji, żeby nas pokonali, zrozumiano? Jesteśmy szybsi, lepsi i mocniejsi – uśmiechnąłem się. – Nie będę już nic mówił na temat taktyki, bo w czwartek wałkowaliśmy to przez godzinę. Obowiązuje tylko jedna zasada: Black broni, Wespurt i Jonson eliminują przeciwników, Vick, Evans i Harmon strzelają gole, a ja łapię znicza. Jakieś pytania? – spojrzałem na moją drużynę, ale nikt się nie odezwał, więc kontynuowałem. – Czekają nas dwa ostatnie mecze, które musimy wygrać, jeśli chcemy myśleć o pucharze. Najlepszą opcją na dzisiaj jest zdobycie, co najmniej osiemdziesięciu punktów i złapanie znicza, jednocześnie nie pozwalając Ślizgonom na uzyskanie więcej niż pięciu bramek. Na koniec sezonu musimy mieć dużą przewagę, żeby zastraszyć przeciwników i mieć spokojny start w marcu. Rozumiemy się? – Wszyscy pokiwali z uśmiechem głowami. – Świetnie. A więc marsz na boisko.
            Skończyłem przemowę i cała drużyna z nowym zapałem opuściła szatnię. Została tylko Evans, która musiała się przebrać i Vick dla towarzystwa. Wychodząc, wpadłem na Meadowes.
- Wybacz – powiedziała. – Dziewczyny są w środku?
- Tak – odparłem. – Lily się przebiera.
- To zdążę jeszcze z nimi pogadać. Powodzenia, James.
- Dzięki – odparłem, a potem pobiegłem za Blackiem.

Ann Vick
            Usiadłam z boku i patrzyłam, jak Evans w ciszy przebiera się w swoją szatę i związuje włosy.
- Słuchaj – zaczęłam w końcu, ale w tym momencie do szatni wpadła Dorcas.
- Zdążyłam – powiedziała. – Ale zaraz uciekam, bo Eric zajmuje mi miejsce – kontynuowała z radością w głosie. – Coś się stało? – spytała, kiedy żadna z nas nie odpowiedziała.
- Oprócz tego, że znowu całowałam się z Potterem, to nic – odparła w końcu Lily.
- Dlaczego…? – Dor nie zdążyła dokończyć pytania.
- Dlatego, że James jest popieprzony – wyjaśniła ze złością.
- No tak, to wiele wyjaśnia – stwierdziła Meadowes. – Nie przejmuj się tym, Lily. Teraz musisz skupić się na grze, tak? – powiedziała, kładąc jej dłonie na ramionach i zmuszając do tego, żeby na nią spojrzała. Lily skinęła głową. – Porozmawiamy o tym później, dobra?
- Tak.
- Więc jeszcze raz życzę wam powodzenia. Eric też – rzekła i wybiegła z szatni.
            Przez cały ten czas nie odezwałam się słowem. Teraz też przeszła mi na to ochota.
- Idziemy? – spytała Lily, biorąc swoją miotłę.
            Kiedy szłyśmy w stronę boiska znowu się odezwała.
- Słuchaj, Ann, przepraszam cię. Nie powinnam tak na ciebie naskoczyć. W końcu, to nie była twoja wina.
- Nie ma sprawy – odparłam.
           Teraz, kiedy w końcu przyznała, że zakochała się w Rogaczu, było mi jej trochę żal. Od początku obawiała się tego, że kiedy tak się stanie, on zmieni zdanie i rozumiałam jej obawy. To, co robił było głupie, ale nie potrafiliśmy wybić mu tego z głowy.
- Rozumiem, że to dla ciebie trudne, Lily, ale musisz zdefiniować to, czego od niego oczekujesz i w końcu, po tylu latach, szczerze na ten temat porozmawiać.
- Nie wiem, czy jestem już na to gotowa.
            Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie spotkałyśmy Wespurta.
- Potter się niecierpliwi. Lepiej chodźcie, bo zaraz zaczynamy.

8 komentarzy:

  1. Wracam do rozdziału jak będę w hotelu!
    Pozdrowienia z dupourywającej zjeżdżalni :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Luthien,
    Rozdział obłędny, czekam z niecierpliwością na kolejny.
    Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale nie mam czasu, wybacz. Jestem ciekawa jak potocza się losy Lily i Jamesa, czy Lily w końcu wyzna mu miłośc i wydaję mi się, że tym spotkaniem w bibliotece zaczyna się podróż Pottera do ''dorosłości'' :P
    Pozdrawiam
    Hapanihi

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Luthien,

    Ty po prostu stałaś się specjalistką ds irytowania czytelników. Oczywiście jest to komplement. Od dwóch jak nie trzech rozdziałów mam ochotę zabić Twoją Evans. Normalnie teraz powinna wkroczyć do akcji Twoja upierdliwa Ann i potraktować Lily tak jak w początkowych rozdziałach. Przycisnąć ją.

    Ruda zachowuje się jak idiotka, jest tak dumna, że nie powie mu, że go kocha. Normalnie nie wiem jak to rozwiążesz, byleby szybko, bo z tego wszystkiego zacznie mi skakać ciśnienie!!!

    Także niech oni sobie wyznają miłość. PROOOOOOSZĘ!

    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana Em,

    Nie wiem, co mam Ci napisać. Ann przyciśnie trochę Lily, to mogę Ci obiecać, ale zdradzę, że tym razem nie bardzo jej to wyjdzie. Wyniknie z tego skomplikowana sprawa. Co do wyznania miłości z kolei to szybko to nie nastąpi za sprawą kolejnego przypadku, więc niestety Evans jeszcze trochę będzie irytująca.

    Pozdrawiam
    Luthien

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana Luthien
    Rozdział...cudowny... Trudno to ubrać w słowa :D
    Lily chyba nie przewidziała takiego rozwoju wydarzeń... Potter chciał się pożegnać...?
    Jednak kiedy...ONA wyzna mu miłość?! Nie mogę się doczekać.
    Rozdział świetny :D
    Życzę mnóstwa weny :*
    Pozdrawiam
    Lavender Potter
    Ps. Przepraszam za krótki komentarz :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj:)
    Szczwana ta Twoja Lily nie powiem, doprawdy chce złapać dwie sroki za ogon. Tutaj jedzący jej z ręki, wierzący w każdą bzdurę i wykręt Sean i James, który z kolei umie sobie owinąć ją w okół małego palca. Kombinacja pierwsza klasa. Jeden do usługiwania drugi do kochania, bo pocałunki z Potterem są lepsze niż ze spokojnym i ułożonym Whitbym., co nie? Nie mogę wyjść z podziwu jak ludzie sobie komplikują życie na siłę. Evans rani i siebie i chłopaków, no ale przecież tak jej wygodniej na dwa fronty. James już dawno powinien dać sobie z nią spokój i kopnąć w cztery litery, no ale nie, skoro kocha to liczy, że sie dziewczyna opamięta i złamie. A tu dupa Merlina! NO i to opowiadanie wszystkim jak to ona go nie kocha bardzooo i w ogóle. Przepraszam ale mam tyle negatywnych uczuć do niej, że przyćmiewają resztę bohaterów. Swoja drogą jak oni z nią wytrzymują?
    Pozdrawiam
    Rogata

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Luthien!
    W końcu udało nam się zawitać do Ciebie i od razu zabieramy się za nadganianie zaległości. Mamy nadzieję, że nie masz nam za złe naszego potwornego opóźnienia, ale na pewne rzeczy naprawdę nie mamy wpływu.

    Rozdział jak zwykle fantastyczny. Ogromnie nam brakowało Twojego opowiadania, teraz na szczęście możemy do niego powrócić.

    Ogromnie szkoda na Lily. Jest zagubiona tak bardzo, że już bardziej nie może. Z jednej strony rozumiemy ją doskonale - nic dziwnego, że boi się zaufać Potterowi, który jednego dnia twierdzi, że jest miłością jego życia, by następnego dnia ją obrażać lub co gorsze - ignorować. Z drugiej faktycznie jest tak, jak mówi Remus. Mamy wrażenie, że Lily po prostu pasuje ten układ, bo winę za wszystkie niepowodzenia może zrzucić na Rogacza. Poza tym wyolbrzymia to, co robi James, doszukując się we wszystkim drugiego dna i jakichś ukrytych prób ośmieszenia jej - jak sytuacja z transparentem.

    Dobrze, że Lily przyznała się sama przed sobą, że kocha Pottera, co więcej powiedziała o tym Syriuszowi, Remusowi, Dorcas i Ann. Wiedzą o tym wszyscy poza samym zainteresowanym. Szczera rozmowa z Rogaczem załatwiłaby wszystko, ale coś czujemy, że jeszcze sporo czasu upłynie zanim do niej dojdzie.

    Coraz bardziej widać, że Evans jest już zmęczona związkiem z Seanem. Lubi chłopaka, to prawda, ale działa jej na nerwy. Poza tym skoro tak bardzo lubi Alice, to może mógłby się wokół niej zakręcić i dać Lily spokój? Wtedy ona nie czułaby względem niego żadnych wyrzutów sumienia i mogłaby skupić się na swojej relacji z Potterem. Jesteśmy okropne, wiemy, ale nie przepadamy za Seanem.

    Rogacz zaimponował nam w tym rozdziale. Jego szczere przeprosiny i gotowość zrezygnowania z Lily. Nie chodzi tu o to, że się rozmyślił, jak sądzi Evans, prawda? Po prostu on nie chce już jej męczyć? Chce dać jej spokój, skoro ona cały czas się o niego dopomina? I ten pocałunek w bibliotece... Jesteśmy ciekawe co z tego wyniknie. Czy Evans i Potter ze sobą porozmawiają i wrócą do tego, co się między nimi wydarzyło.

    Pozdrawiamy serdecznie i lecimy czytać kolejne wpisy. :)
    ~ Twoje spóźnione Łapa i Rogacz

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochane Dziewczyny,

    Co do Alice i Seana, to ta dwójka będzie jeszcze miała swój udział w dalszych wątkach, ale niestety to nie będzie na pewno tak, że Sean zostawi Lily. Rozejdą się, powiedzmy, że w pokoju, ale nie dlatego, że Whitby będzie tego chciał.

    Nie, James się nie rozmyślił, tylko stwierdził, że on sam woli przeboleć tą miłość i dać Evans spokój, jeśli ona będzie z tego powodu szczęśliwa.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń