środa, 1 lipca 2015

32. Casting cz. II Przyjaźni początek czy koniec?

Witajcie!
Kolejny raz po dłuższej przerwie przychodzę do was z rozdziałem. Na początku chcę tylko zwrócić uwagę, że jeśli chcecie, to możemy zabawić się w małe głosowanie, ale szczegóły dopiero na koniec wpisu, bo teraz za dużo bym zdradziła.
Dzisiejszy rozdział chciałabym zadedykować (chociaż głupio mi to robić, bo jest słaby) cudownej Gabby, która ma dzisiaj urodziny :)
Z tej okazji życzę Ci Kochana dużo szczęścia i miłości, bo to chyba najważniejsze oraz spełnienia marzeń i wszystkiego co sobie jeszcze zapragniesz :) Niestety nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń, ale mam nadzieję, że nowy etap twojego życia, o którym pisałaś, będzie cudowny, a Ty sama zadowolona i szczęśliwa. W tym momencie chciałabym Ci również podziękować za to, że mimo, iż nie znamy się osobiście, mogłam Cię poznać, bo jesteś fantastyczną osobą. Całuję i jeszcze raz życzę Ci wszystkiego najlepszego :-*
 

Pozdrawiam
Luthien

***

Dorcas Meadowes
            Następnego dnia obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Nie przepadałam za głośną muzyką i imprezami, a ta wczorajsza wciąż jeszcze dudniła mi w uszach. Doszłam do wniosku, że ktoś musiał rzucić na naszą wieżę zaklęcie wyciszające, gdyż było niemożliwością nie usłyszeć z zewnątrz tego całego hałasu. Z jękiem zwlekłam się z łóżka, pocieszając się myślą, że zajęcia rozpoczynałam dzisiaj dopiero od drugiej godziny i poszłam do łazienki, poszukać jakichś tabletek, które pozwoliłyby mi przetrwać dzisiejszy dzień.
            Kiedy z niej w końcu wyszłam, gotowa do zmierzenia się z rzeczywistością, żadnej z dziewczyn nie było już w dormitorium. Szybko wrzuciłam książki do torby, związałam włosy i zeszłam na dół.
            W ciemnym kącie zauważyłam burzę blond loków mojej przyjaciółki, więc skierowałam swoje kroki w tamtą stronę.
- Hej! – odezwałam się, na co Ann podskoczyła, szybko schowała coś za plecami i z impetem odwróciła się w moją stronę.
- A, to ty – rozluźniła się, ale zerknęła, czy w pokoju nie ma tajemniczego osobnika.
- Co ci się stało? – spytałam.
- Nic – odparła. – Myślałam, że to Lily – dodała, a potem położyła na stole to, co do tej pory próbowała ukryć. Pierwszą płytę Beatlesów.
- Przyszła? Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bo dostałam ją dopiero przed chwilą.
- Pokaż – poprosiłam, a potem obejrzałam uważnie ten egzemplarz płyty. Razem z Ann zapłaciłyśmy za niego dosyć sporo, a ja dodatkowo spędziłam trochę czasu na poszukiwaniach. Chciałyśmy jednak zrobić Lily niespodziankę i podarować jej ten niezwykły prezent na imieniny, które wypadały w tym miesiącu. Nasza przyjaciółka dawno temu zaraziła nas miłością do tego mugolskiego zespołu muzycznego. Spędzając razem wakacje, a co więcej również pozostałą część roku, nasłuchałyśmy się tego sporo. Dlatego dzisiaj Beatlesów słuchałyśmy tak samo namiętnie jak Rolling Stonesów.
- Przypomnij mi, dlaczego jej to kupiłyśmy? – powiedziała Ann.
- Bo jest naszą przyjaciółką i potrzebowałyśmy prezentu na jej imieniny. – Ann udała westchnienie. – Sama chętnie bym ją zatrzymała – stwierdziłam.
- Ja też – odparła.
- Dobra, ale teraz musimy ją gdzieś schować – zauważyłam.
- Jakieś tajemnice… Co chowacie? – Syriusz stanął koło mnie, wydzierając mi się do ucha. Mój ból głowy wzmógł się. Zaraz za nim pojawili się inni Huncwoci.
- Black, czy ty jesteś normalny? – spytałam ze złością. – Głowa mi pęka od twojej wczorajszej dudniącej muzyki, a ty wydzierasz mi się do ucha – zmierzyłam go wzrokiem.
- Ups, przepraszam. Skąd mogłem wiedzieć? – posłał mi swój zadowolony uśmiech. Ostatnio stał się jeszcze bardziej nie do zniesienia.
- Co tam macie ciekawego? – spytał w końcu Lupin, zmieniając temat.
- Pożądany przez nas obie prezent imieninowy dla Lily – odparła Ann, uśmiechając się do niego.
- Czyli? – zainteresował się Peter. Spojrzałam w tym momencie na Jamesa. Miał nieciekawą minę. Obojętność mieszała się u niego z zainteresowaniem, tocząc zażartą wojnę. Widać było, że próbuje nie zwracać uwagi na trwającą rozmowę. Nigdy bym tego Lilce nie powiedziała, ale uważałam w tej chwili, że jest idiotką. Nie mogła aż tak znęcać się nad tym biedakiem.
- Czyli nowy egzemplarz pierwszej płyty Beatlesów – wyjaśniłam.
- Kto to są Bealtesi? – spytał Glizdogon.
- Beatlesi. Jeden z dwóch najlepszych mugolskich zespołów muzycznych.
- Ahh… Nigdy o nim nie słyszałem.
- Może dlatego, że jest mugolski.
- Lily go uwielbia – wtrąciła Ann. – Ale jeśli piśniecie jej, chociaż słowo, o naszej niespodziance, osobiście zamorduję, zrozumiano? – zagroziła. Wszyscy skinęli głowami.
- Widzisz, James, jaka to ironia losu. Gdybyś był jednym z Beatlesów, a przynajmniej śpiewał jak oni, na pewno już dawno podbiłbyś jej serce – zwrócił się Łapa do Rogacza. W tym momencie dosłownie miałam ochotę mu coś zrobić. Nie powinno się kopać leżącego, tym bardziej, kiedy był najlepszym przyjacielem.
            Zanim jednak coś powiedziałam, Potter rzekł:
- Gdyby leciała na sławę czy popularność, już dawno by ze mną była. Jej chodzi o coś więcej – odparł, jakby dopiero ocknął się z odrętwienia.
            Spojrzałam szybko na Ann, która wodziła wzrokiem pomiędzy Blackiem i Potterem, a potem na Remusa, który był jakby zażenowany zachowaniem swoich przyjaciół. Widocznie nie raz przerabiali ten temat. Z tego, co słyszałam, Łapa pogodził się ostatnio z wyborem Rogacza, więc nie wiedziałam, o co znowu chodzi.
- To ja pójdę na górę, schować płytę – odezwała się Ann, a potem szybko wymknęła się do dormitorium.
            Zapadła chwila ciszy, którą niezbyt trafnie przerwał Pettigrew.
- Dobrzy są ci Beatlesi? – spytał.
- Nie najgorsi – odparł Rogacz.
- Skąd wiesz?
- Słuchałem ich kawałków raz czy dwa.
- Po co? – spytał Black.
- Bo Lily ich lubi – wyjaśnił.
- I co z tego? – Syriusz drążył temat.
- To, że kocham ją tak bardzo, iż wiem o niej dosłownie wszystko.
- Ty masz jakąś paranoję.
- Moje życie, moja paranoja – odezwał się James wkurzony. Chyba wcześniej posprzeczali się już o coś, a raczej o kogoś, z Łapą.
- W porządku, dalej marnuj swoje życie. Kiedyś byłeś inny. Teraz cię po prostu nie poznaję. Co się z tobą stało? Zmieniłeś się już pod koniec piątej klasy. W zeszłym roku to już w ogóle. Znosiłem to, bo w zasadzie przestałeś marudzić, ale znowu zachowujesz się jak nienormalny.
- Dorosłem. Tobie też bym radził to w końcu zrobić.
- Ty tą swoją obsesję nazywasz dorośnięciem? Przecież wy oboje zachowujecie się jak dzieci.
- Ja przynajmniej nigdy nie sypiałem z każdą napotkaną dziewczyną – rzucił Potter.
            To było odważne posunięcie. Odważne albo głupie, stwierdziłam. Do tej pory myślałam, że Black i Rogacz są nierozłączni. Widocznie się myliłam. Rozumiałam, że dziewczyny kłóciły się o chłopaków, to po prostu leżało w naszej naturze, ale kłótnia facetów o dziewczynę… Przechodziła na inny poziom. Do tej pory się nie odzywałam. Przerabiałam już nie jedną podobną sytuację i wiedziałam, że tak będzie najlepiej. Remus również poszedł w moje ślady. Peter natomiast niby przyjaźnił się z Huncwotami, ale widać było, że również zbyt mocno się ich bał, by ryzykować wtrącenie się do tej wymiany zarzutów i wzajemnych pretensji.
            Widziałam, że na usta Blacka ciśnie się jakiś kontr zarzut, ale powstrzymywał się od powiedzenia tego, co chciał. Widocznie nadal, mimo wszystko, ich wieloletnia przyjaźń była dla niego świętością.
            Chłopacy mierzyli się chwilę wzrokiem. W końcu James, nie otrzymawszy odpowiedzi w postaci kolejnego zarzutu, wyszedł z Pokoju Wspólnego, nie odzywając się do nikogo więcej słowem. Black stał jeszcze chwilę, wpatrując się w wyjście, a kiedy minęła, według niego, wystarczająca ilość czasu, również opuścił wieżę.
- To moja wina – powiedział Peter z lekką paniką w głosie.
- Nie przejmuj się – uspokoił go Remus. – To nie jest twoja wina. Oni po prostu…
- Coś mnie ominęło? – spytała Ann, pojawiając się w końcu z powrotem. – Gdzie chłopacy?
- Wyszli – rzekłam.
- Ja też idę na śniadanie – poinformował Glizdek i jako kolejny przeszedł przez dziurę.
            Kiedy zostaliśmy już tylko we trójkę, zadałam nurtujące mnie pytanie.
- Myślałam, że Potter i Black wszystko sobie już dawno wyjaśnili – spojrzałam na Lupina, oczekując odpowiedzi.
- Teoretycznie tak właśnie było, aż do wczorajszego wieczora. Syriusz, trochę pijany, wściekł się znowu, że James go zaniedbuje, że się zmienił, że już nie jest taki jak kiedyś. Mówił coś jeszcze o tym, że Rogacz lata za Evans, nie otrzymując niczego w zamian, że jest naiwny i jeszcze głupszy od niej.
- I o to się pokłócili? – spytała Ann.
- O to i jeszcze wiele innych rzeczy. Łapa nie spał dzisiaj w dormitorium. Przyszedł dopiero nad ranem. Wiem, że żałuje tego, co wczoraj mówił, ale duma nie pozwala mu ustąpić i przeprosić.
- Kretyn – stwierdziła dobitnie Ann.
- Wydaje mi się raczej, że Syriusz obawia się tego, iż straci jedyną rzecz, jaką ma. Jest sam, prawda? Rodzina się go wyrzekła. Został mu tylko najlepszy przyjaciel, którego powoli traci na rzecz dziewczyny – powiedziałam. – Jak wy byście się czuli?
- Na pewno nie lepiej – odparł Remus. – Dor, ja go rozumiem i czuję się fatalnie, kiedy nie mogę nic zrobić.
- Ale przecież James nie zostawi go samego, nie? Dziewczyna dziewczyną, ale nie wierzę, by Rogacz mógł to zrobić – stwierdziła Ann.
- Mi też wydaje się to wątpliwe. Kto jak kto, ale oni zawsze byli nierozłączni – rzekł Lupin.
            W tym momencie zrobiło mi się żal Blacka. Nie dziwiłam się, że się bał. Stracił wszystko, co miał najważniejszego. Teraz jego jedyną rodziną był Potter, którego traktował jak brata. Musiało mu być ciężko, żyć z poczuciem zagrożenia, obawy, że może stracić nawet i to, ale przecież James by mu tego nie zrobił. Byłam pewna, że zostawiłby nawet Evans, jeśli sytuacja by tego wymagała, ale Syriusz o tym nie wiedział, a może wiedział, ale zabezpieczał się przed rozczarowaniem.
            Ostatnio trochę się posprzeczaliśmy, ale chyba był to najlepszy moment na rozmowę, a nawet jeśli nie, to byłam osobą, która nie mogła stać bezczynnie i patrzeć, jak najlepsi przyjaciele wbijają sobie szpilki. Podjęłam więc decyzję o rozmowie z Blackiem z ciężkim sercem, ale pełna optymizmu.
- Porozmawiam z Syriuszem – obiecałam Lupinowi, kładąc mu rękę na ramieniu. – Postaram się, wszystko mu wyjaśnić. Spróbuję też zamienić dwa słowa z Jamesem. Może mnie wysłucha.
- Dzięki, Dor – odparł. – Jeśli uda ci się coś zdziałać, będę ci winny przysługę.
- Nie trzeba – rzekłam z uśmiechem. – Przecież nie robimy tego dla siebie, nie?
- A co ja mam robić? – spytała Ann.
- Nic – powiedziałam szybko. – Tym razem ja to załatwię. Tak będzie dla wszystkich najlepiej. – Ann zrobiła niezbyt zadowoloną minę, ale nie zaprotestowała. Remus przyciągnął ją do siebie, a potem razem poszliśmy na śniadanie.
            Od tego wszystkiego głowa bolała mnie jeszcze bardziej, ale czego nie robi się dla przyjaciół. Poza tym obiecałam Remusowi załatwić sprawę i miałam nadzieję, że mi się to uda. Dzisiejszy poranek nie zapowiadał dobrego dnia.

~ * ~

            Co tu dużo mówić? Miałam całkowitą rację. Kiedy weszłam do Wielkiej Sali, od razu rzucił mi się w oczy układ, w którym wszyscy teraz tkwiliśmy. Po środku stołu siedzieli Lily z Seanem oraz Peter i to właśnie do nich się przyłączyliśmy. James, będąc znowu w „separacji” z Evans, siedział na jednym końcu stołu, a Syriusz, pokłócony z Rogaczem, na drugim końcu. Świetnie, pomyślałam.
            Kiedy usiadłam, rzuciłam tylko krótkie „cześć” i nalałam sobie soku dyniowego. Wzięłam także jajecznicę, którą powoli jadłam. Lily, mimo iż jeszcze nieświadoma kłótni chłopaków, również miała kiepski humor.
- Coś się stało? – spytałam, kiedy Ann z Remusem zajęli się sobą, olewając nas w tej chwili. Ta wzruszyła ramionami. No tak, po co ja właściwie pytam.
- Jesteś smutna? – podchwycił moje pytanie Whitby.
- Nie – odparła. – Nic mi nie jest – dodała, ucinając tym samym rozmowę o jej samopoczuciu.
            Zastanawiałam się, jak długo będzie to jeszcze ciągnąć. Sean, jak to facet, nie zrozumiał aluzji i zaczął ją pocieszać. Nie mogłam patrzeć na to ich mizdrzenie się, więc bez słowa opuściłam dotychczasowe towarzystwo. Teraz miałam dylemat, do którego z chłopaków powinnam pójść najpierw. Mój wybór padł na Łapę, bo miałam z nim niezałatwione jeszcze własne sprawy. Ruszyłam więc w stronę stołu nauczycieli.
            Syriusz, jak widać, pozbył się wszystkich swoich fanek, bo siedział całkiem sam.
- Cześć – powiedziałam, siadając obok niego, ale zignorował mnie, nie podnosząc nawet wzroku znad talerza. – Możemy pogadać?
- Niby o czym? – odezwał się. – Sama powiedziałaś, że nie mamy o czym rozmawiać.
- Wiem i bardzo cię przepraszam. Nie powinnam się wtedy tak zachować. To było nie fair. Oboje zawaliliśmy sprawę, a ja myślałam… To nie była twoja wina, naprawdę. Po prostu… W dzieciństwie stało się coś, co rzuciło cień na moje zafascynowanie lataniem i quidditchem. Od tamtej pory nie wsiadłam na miotłę i nikt nigdy mnie do tego nie zmuszał. Ty byłeś pierwszy. Powinnam ci to wyjaśnić, a nie uciekać, ale tyle lat próbowałam rzucić to wspomnienie w niepamięć, tyle lat jakoś mi się to udawało, a wtedy w jednej chwili wszystko wróciło i nie wiedziałam, co robić. Myślałam, że czuję do ciebie coś więcej, naprawdę. Problem w tym, że się myliłam. Nie chodzi mi nawet o fakt, że zostawiłeś mnie w chwili, kiedy najbardziej potrzebowałam twojej obecności. W tej całej sytuacji zrozumiałam jedną rzecz, a mianowicie to, że Eric jest osobą, której ufam najbardziej. Nie Lily czy Ann, mimo, iż znam je już tyle lat, ale właśnie on. Na początku naszej znajomości nie raz zapraszał mnie na randki, wiedziałam, że liczy na coś więcej z mojej strony, a ja tylko się z nim przyjaźniłam, chodząc w tym czasie z Justinem, potem latając za tobą. Ja cię naprawdę lubię, Syriusz, ale tylko jako przyjaciela. To właśnie dzięki tobie zrozumiałam, że kocham Erica i dziękuję ci za to. Ostatnio zachowywałam się w stosunku do ciebie okropnie, bo byłam zła o to, że nie potrafisz uszanować mojej decyzji. Przepraszam.
            Black wysłuchał moich wyjaśnień, nie przerywając mi.
- Szkoda, że mówisz mi to dopiero teraz. Miałem nadzieję, że jeszcze jakoś z tego wybrniemy, że się dogadamy, bo wbrew temu, co powiedział Potter nie sypiałem z każdą dziewczyną.
- Nigdy cię o to nie podejrzewałam – przyznałam, chociaż wiedziałam, że to mogło być możliwe. – Myślałam… Syriusz, nie oszukujmy się, schrzaniliśmy sprawę, ale powiedzmy sobie szczerze, nie pasujemy do siebie. Nie udałoby się nam.
            Łapa milczał przez chwilę, a potem rzekł:
- Wiesz co, myślenie jest chyba najgorszą rzeczą. Myślisz o tym, co mogłoby być inaczej, wymyślasz sceny, które nigdy się nie wydarzą, argumenty, których nigdy nie użyjesz w rozmowie. Im więcej rozmyślasz, tym bardziej wariujesz. Ot, taka ironia losu.
            Kurcze, co mu miałam niby na to odpowiedzieć? Kolejny raz zapewnić go, że mi głupio i że przepraszam? Banał, którego Black nie uznawał. Było mi wtedy przykro, ale ruszyłam dalej, byłam teraz z Ericem i nic nie mogło cofnąć czasu. Poza tym zbyt wiele nas różniło. Moja była nadzieja została rozwiana i poparta logicznymi argumentami. I tak nie było dla nas szans.
- Syriusz, powiedziałam ci wszystko, co chciałam. Mam nadzieję, że spróbujesz mnie zrozumieć, ale… Nie przyszłam do ciebie tylko po to, żeby rozmawiać o nas – przyznałam w końcu.
- Po co więc przyszłaś? – W tym momencie jeszcze bardziej stracił zainteresowanie rozmową.
- Powiedzmy, że w imieniu Jamesa.
- Nie stać go nawet na rozmowę? – prychnął. – Wiedziałem, że już jest po wszystkim.
- On nie wie o tej rozmowie. Przyszłam sama, bo wiem, na czym polega wasz problem – wyjaśniłam.
- Nie mamy żadnego problemu. Wszystko jest jasne.
- A mi się wydaje, że wręcz przeciwnie.
- Czy wy, dziewczyny, zawsze musicie zbawiać wszystko i wszystkich?
- Taka już nasza natura. Więc jak będzie? Wysłuchasz mnie do cholery, czy nie?
- A zatańczysz ze mną na balu?
- Zatańczę – obiecałam. Mała cena za to, co miałam mu do powiedzenia.
- Dobra, to mów.
- Kiedyś opowiadałeś mi o swojej sytuacji rodzinnej, pamiętasz? Powiedziałeś, że po twojej ucieczce z domu, matka wyrzekła się ciebie, że przygarnęli cię rodzice Jamesa. Posłuchaj, wiem, że ciężko ci się odnaleźć w obecnej sytuacji, ale Rogacz traktuje cię jak brata. Jesteś jego najlepszym przyjacielem. Nie zostawił cię w potrzebie i nigdy tego nie zrobi.
- Nie rozumiesz, Dor – przerwał mi.
- Nie, Black. To ty nie rozumiesz. Potter kocha Lily, ale kocha również ciebie. Nie rozumie twojego zachowania. Obarczasz go winą, ale to ty masz problem. Boisz się, że kiedy James zwiąże się z Lilką, wyrzeknie się ciebie tak samo, jak twoja rodzina. Rozumiem cię, naprawdę, ale uwierz mi, że nigdy się tak nie stanie. Jesteś dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu. Nie zmarnujcie tego, co macie, walcząc o dziewczynę. Jestem pewna, że w końcu Potter by z niej zrezygnował, ale ty nie chciałbyś mieć tego na sumieniu, nie? Właśnie. Więc daj mu robić swoje, porozmawiajcie.
- Dor, to nie jest takie proste. Nie mam już nikogo, rozumiesz? Jeśli stracę jeszcze jego, zostanę sam.
- Stracisz to, co masz, jeśli nadal będziesz postępował tak jak teraz. Zaufaj mi, bo wiem, co mówię. Oboje kiedyś ułożycie sobie życie, ale to nie oznacza, że przestaniecie być rodziną. Znasz Rogacza lepiej niż ja, a mimo to jestem pewna, że on ceni waszą przyjaźń ponad wszystko. Nie da ci odejść, bo potrzebuje cię tak samo, jak ty jego, rozumiesz? Nie da ci schrzanić sobie życia.
- Też bym mu na to nie pozwolił – rzekł Łapa. – Jeśli on będzie szczęśliwy, to ja też, nawet, jeśli będę musiał odejść.
- Nie będziesz musiał. Poza tym pamiętaj, że nie jesteś sam. Przeszedłeś już wiele, zasługujesz na to, co masz. Co więcej obiecuję ci, że na mnie też zawsze możesz liczyć. No, chyba, że akurat będę na ciebie śmiertelnie obrażona – uśmiechnęłam się i zaśmiałam.
- Z obietnic czasami trudno się wywiązać. Lepiej ich nie składaj, jeśli nie chcesz tego robić – odparł.
- Uwierz mi, że obiecuję ci to z pełną świadomością konsekwencji za tym idących.
- Mówiłem ci już, że jesteś najlepszą dziewczyną, jaką znam?
- Nie, nigdy – odparłam z uśmiechem.
- Myślisz, że nie ma już dla nas żadnych szans?
- Nie wiem, Syriusz. Kocham Erica i nie wyobrażam sobie bez niego życia. Mimo to nie mogę przewidzieć, jak potoczą się nasze losy. Nie chcę obiecywać czegoś, czego nie jestem pewna.
- Rozumiem, ale mogę żyć dalej nadzieją – powiedział, puszczając do mnie oko.
- Wolałabym nie, ale jeśli to ci w czymś pomoże…
- Możemy zostać przyjaciółmi?
- Przecież nimi jesteśmy – zauważyłam.
- Przyjaciel, a  p r z y j a c i e l, to dwie różne rzeczy.
- O którą wersję ci chodzi?
- O tę z zaufaniem, bezwarunkową pomocą i brakiem wzajemnych pretensji.
- Nie wierzę w przyjaźń damsko męską.
- Ja z reguły też nie, ale Lily z Lupinem przyjaźnią się już dobrych parę lat, więc chyba jest to możliwe.
            W sumie co mi szkodziło? Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie oczekiwałam niczego od Blacka, a i on chyba także zrozumiał istotę tej rozmowy. Rzucając mi tą propozycję, musiał pogodzić się z faktami, jakimi były na przykład mój związek z Ericem czy warunki, które ja również postawię.
            Wpatrywałam się w niego przez chwilę. Widziałam, że naprawdę mu na tym zależało. Próbował, mimo tego, co mu powiedziałam, zabezpieczyć się również z drugiej strony.
- Zaufanie, pomoc, brak wzajemnych pretensji, akceptacja mojego związku z Ericem i nie nadużywanie tego wszystkiego do własnych, błahych celów. To moje warunki.
- Zgoda – powiedział.
- Zgoda – potwierdziłam, a on uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Chyba najpierw musisz się wywiązać z innych zobowiązań – dodał zaraz. – Twoja przyjaciółka potrzebuje cię w tej chwili bardziej niż ja. – Spojrzałam w stronę, którą wskazał głową. Lily szła w moim kierunku z potrzebą pomocy, wypisaną na twarzy. Black skorzystał z tej okazji, by zakończyć naszą rozmowę. – Nie będę przeszkadzał – rzekł.
- Syriusz, proszę cię – powiedziałam jeszcze, zanim odszedł. – Porozmawiaj z nim. Zrób to dla mnie. – Łapa uśmiechnął się tylko, a potem wyminął mnie i skierował się do wyjścia.
 

James Potter
            Doprawdy nie miałem pojęcia, o co znowu chodziło Syriuszowi. Myślałem, że jakiś czas temu, wszystko sobie wyjaśniliśmy. Jak widać, myliłem się. Wczoraj wieczorem Łapa, już trochę pijany, wszedł do dormitorium i od razu na mnie naskoczył. Pokłóciliśmy się, powiedzieliśmy, według mojej oceny, kilka słów za dużo i Black wkurzony, nie został na noc w wieży. Mało obchodziło mnie to, co robił. Myślałem, że jak wytrzeźwieje i się prześpi, porozmawiamy rano spokojnie, ale znowu się myliłem. Nie miał zamiaru rozmawiać ze mną po ludzku. Co więcej, nie przeprosił za wczoraj, więc ja też nie miałem zamiaru tego robić. Może i trochę przesadzałem, jeśli chodziło o Evans i z tym zarzutem Blacka nie mogłem i nawet nie chciałem polemizować, ale co do naszej przyjaźni, ja ze swojej strony nie mogłem sobie nic zarzucić. To on od jakiegoś już czasu miał coraz nowsze problemy, a kiedy pytałem, o co chodzi, zbywał mnie. Jak więc mieliśmy się dogadać? Traktowałem go jak brata, którego zawsze chciałem mieć, przygarnąłem pod swój dach i nie było mowy o tym, że w tej kwestii mogło się coś zmienić. Moi rodzice też go pokochali i również nigdy by go nie wyrzucili. Miał nową rodzinę, mógł zapomnieć o tym, co było i wydawało mi się, że pogodził się z tym faktem. O co mu więc chodziło? O rodzinę, o mnie, o Lily czy o coś całkiem innego?
            Siedziałem w Wielkiej Sali sam. Od patrzenia na Evans i przesłodzone miny jej chłopaka, dwa ostatnie słowa nawet w myślach nie mogły mi przejść gładko, robiło mi się niedobrze. Źle rozegrałem wczorajszy wieczór, ale remis po prostu mnie zaskoczył, a ona była szybsza i z łatwością mnie wykiwała. Znowu wszystko zepsuła. Kiedy jej to powiedziałem, oboje już wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. Nasze usilne dążenia do własnych celów zawsze wszystko komplikowały.
            Nie byłem pewny, jak długo jeszcze wytrzymam. Miałem dosyć, ale strasznie mi na niej zależało, byłem gotowy zrobić wszystko dla dziewczyny, która ewidentnie nie chciała ze mną być, a którą ja kochałem na zabój. Zachowywałem się jak naiwny idiota, a jednak nadal trwałem przy swoim. Nie wiedziałem do tej pory, czy to, co się stało w ciągu tych ostatnich miesięcy to jakaś jej gra czy nie. Nie wiedziałem, ile czasu i cierpliwości jeszcze mi zostało. Musiałem znowu nabrać trochę dystansu, dlatego wczoraj powiedziałem jej to, co powiedziałem. Jeszcze raz chciałem zobaczyć, czy chociaż trochę jej zależy. Mi zależało. Wiedziałem, że wszystko, co robiłem pokrywało mgłą mój honor i pozycję w tej szkole. Od sześciu lat znany byłem z czego innego. Wyśmiewałem wszystkie tragiczno-romantyczne historie, które uwielbiała każda dziewczyna, z którą się spotykałem, a teraz sam tkwiłem w jednej z nich, nie wiedząc, co dalej począć. Byłem naprawdę załamany. Dotarłem do martwego punktu moich działań. Nie rozmawiałem ani ze swoim najlepszym przyjacielem, ani z dziewczyną moich marzeń.
            Pozbywszy się wszystkich namolnych małolat, w spokoju jadłem śniadanie, obserwując ukradkiem, jak Dorcas rozmawia z Syriuszem, a potem z Lily, która uprzednio odesłała Whitby’ego. Łapa w tym czasie opuścił Wielką Salę nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. I w tym momencie wpadłem na pewien pomysł. Desperacki, jakbyśmy go kiedyś określili z Blackiem, ale jednak. Wiedziałem, że mogę wyjść na durnia, ale jeszcze raz postanowiłem spróbować zwrócić na siebie uwagę. Beatlesi, w nich była teraz moja nadzieja.
            Już chciałem powziąć odpowiednie kroki, by zrealizować nowy plan, ale uświadomiłem sobie, że sam tego wszystkiego nie zorganizuję, aż tak dobry nie jestem. Kto więc był? Do głowy przyszła mi tylko jedna osoba, której wolałbym nie prosić o pomoc. Jeśli jednak chciałem zrobić to, na co właśnie wpadłem, musiałem do niej uderzyć. Wstałem więc ze swojego miejsca i ruszyłem wzdłuż stołu.
- Czemu siedziałeś sam? – spytał Remus, kiedy stanąłem koło niego.
- Może dlatego, że Evans mnie nienawidzi, a Black ma do mnie pretensje o Bóg wie co – odparłem, na co Luniek westchnął.
- Co więc cię do nas sprowadza? – odezwał się znowu. Ann i Peter wpatrywali się teraz we mnie uważnie.
- Potrzebuję twojej pomocy, Vick – wyjaśniłem. – Wpadłem na pewien desperacki pomysł, ale nie wiem, jak się do niego zabrać. Trzeba by też najpierw uzyskać zgodę wicedyrektorki.
- W takim razie ci nie pomogę – rzekła. – McGonagall zablokuje nas, nim w ogóle zaczniemy coś mówić.
- Nie, jeśli pójdzie do niej ktoś rozsądny, ktoś, kogo lubi – powiedziałem po chwili zastanowienia. – Dlatego ty też się przydasz, Luniek.
- Nie ma mowy. Wiesz, że nigdy nie wchodzę w żadne wasze idiotyczne plany.
- Tym razem nie jest to idiotyczny plan. Na pewno dużej części szkoły się spodoba – zapewniłem.
- A możesz chociaż powiedzieć, co wymyśliłeś? – zapytał Pettigrew.
- Właśnie – poparła go Ann.
- Spotkajmy się za pół godziny przy szklarni numer cztery. Możecie ściągnąć też Dorcas, ale tylko ją. Evans na razie ma o niczym nie wiedzieć, a Black i tak ze mną nie rozmawia.
            Chwilę się namyślali.
- Przyrzekam, że nie złamiemy regulaminu ani nie stracimy żadnych punktów. Możemy tylko zyskać. Więc jak? – spojrzałem na nich z nadzieją. Jeśli się nie zgodzą, spróbuję zorganizować wszystko sam, ale z nimi byłoby prościej.
- Dobra, wezmę jeszcze Dorcas, jeśli ci to w czymś pomoże – rzekła Ann. Remus nie miał wyjścia, więc skinął głową. To samo zrobił Peter.
- Dzięki – powiedziałem. – Za pół godziny – dodałem, a potem wyszedłem z sali.
 

~ * ~
 
- Czekaj, czy ja dobrze rozumiem? Chcesz urządzić konkurs karaoke tu, w Hogwarcie? Paranoja. McGonagall nigdy się na to nie zgodzi. – Dorcas była sceptycznie nastawiona do mojego pomysłu. W oczach Ann natomiast widziałem cichą nadzieję na to, że jednak coś uda się z tym zrobić. Przed chwilą całej czwórce wyjaśniłem fenomen mojego genialnego pomysłu, jeszcze jednej próby pobudzenia uczuć Evans.
- Dlatego chcę, żebyście poszli ze mną i pomogli ją przekonać. Mnie na pewno nie posłucha, ale jeśli pójdziesz do niej ty, prefekt – zwróciłem się do Lupina – i wy mu pomożecie – zwróciłem się do pozostałych – możemy coś ugrać.
- Co jeszcze masz do zaoferowania? – spytała Ann.
- Zaproponujemy punkty za pierwsze trzy miejsca albo dodatkowe wyjście do Hogsmeade. Zresztą, co za różnica? Ludzie i tak na to pójdą, bo mają dosyć ciągłej nauki i książek. Może i sam przekonałbym McGonagall do tego, ale jeśli się zgodzi, muszę mieć kogoś do pomocy przy organizacji, więc? – spojrzałem po kolei na Petera, Remusa, Ann i Dorcas.
- Dobra, wchodzę w to – rzekła dziewczyna Lunatyka.
- Ja też – dodał Glizdogon.
- Jeśli McGonagall się zgodzi, to też ci pomogę, ale przysługa za przysługę – powiedziała Dor.
- To znaczy?
- Potem ci powiem – odparła. Co mogłem zrobić? Skinąłem tylko głową i spojrzałem teraz na Lupina.
- Możesz mi powiedzieć jedną rzecz? – zapytał. – Co ty będziesz z tego miał? Bo jakoś wierzyć mi się nie chce, że naszła cię ochota na śpiewanie.
- Nie będę brał udziału w konkursie – wyjaśniłem. – Chcę zaśpiewać tylko jedną piosenkę z dedykacją dla Lily. Wy – zwróciłem się teraz do jej przyjaciółek – macie mi tylko powiedzieć, która jest jej ulubioną i dopilnować, żeby w tym jednym momencie, była pod sceną. Zresztą nawet nie. Po prostu ma ją usłyszeć. Wystarczy.
- Czyli znowu wszystko sprowadza się do jednego: Evans. Nie sądzisz, że powinieneś trochę wyhamować? – spytał Remus. – James, doskonale wiem, że ją kochasz, ale…
- Nie, nie mogę teraz odpuścić. Wiem, że zostało mi niewiele, żeby w końcu dopiąć swego. Wiem, że ona też tego chce. Musi tylko w końcu pozwolić sobie na dopuszczenie do siebie tej myśli, rozumiesz?
- Ja nie rozumiem – wtrącił Peter. Czemu mnie to nie dziwi, pomyślałem.
- To jest bardzo proste. Mogę wyleczyć się, zapomnieć bez żalu tylko to, co tak naprawdę nie miało znaczenia, więc z tego akurat nie. Lily jest wspaniała, więc nigdy nie będzie łatwa.
- Więc całe to zamieszanie, które chcesz wywołać, znowu ma tylko jeden powód? – Dor chciała się jeszcze upewnić. Skinąłem głową. I tak w końcu by to tego doszli, a ja byłem pewny, że to wystarczy, by w mojej ukochanej pękła ostatnia bariera. Od tego zależało teraz wszystko.
- Więc wchodzę w to jeszcze bardziej – rzekła Vick.
- Ann, przecież jej obiecałyśmy – zwróciła się do niej Meadowes.
- Wiem, ale nie robię nic złego. Chcę się tylko zabawić. Poza tym Lily miała dzisiaj z tobą porozmawiać. Nie mówiła ci, że…
- Mówiła, ale…
- To uszanuj jej decyzję.
- Cholera, zawsze musicie coś wymyślić? Jakby nie można było po ludzku porozmawiać.
- Próbowałaś rozmawiać z nią po ludzku, Meadowes? – spytałem. – Bo ja tak. Jeśli nie chcesz pomóc, nie musisz.
- Dobra, dobra, pomogę – rzekła. – Ale mamy ze sobą do pogadania, Potter – dodała.
- O czym?
- Dowiesz się później, bo teraz nie chcę się spóźnić na zielarstwo – rzekła, a potem odwróciła się i odeszła. W jej ślady poszli także chłopacy.
- O czym ona chce ze mną pogadać? – spytałem Ann, kiedy zostaliśmy we dwoje.
- Nie mam pojęcia – odparła.
- Też uważasz, że to głupi pomysł?
- Nie, wcale tak nie uważam. Wybacz, że to powiem, ale z dziewczynami nigdy nie rozumiałyśmy twojego fenomenu, Blacka zresztą też. Z Remusem jest inna sprawa, ale Dor wbrew pozorom, jak wiesz, uległa Łapie. Nie wiem, jak określić na dzień dzisiejszy to, co Lily czuje do ciebie. To głupie, ale jedyne, co przychodzi mi do głowy, to przeznaczenie. Od chwili, kiedy zacząłeś za nią latać, wszyscy wiedzieli, że tak powinno być i sądzę, że jesteś już blisko. Lily może udawać, że sobie radzi, ale jeśli będziecie w końcu razem, a ty ją skrzywdzisz, pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś, jasne?
- Jak słońce – odparłem. Rozumiałem zachowanie Ann. Bała się o swoją przyjaciółkę. Traktowała ją jak siostrę, w ten sam sposób, jak ja traktowałem Łapę.
- James, wiem, że Lily będzie z tobą bezpieczna jak z nikim innym, ale po prostu uprzedzam. Jest trudną osobą, ale uważam, że z tobą będzie szczęśliwa. Więc jeśli twierdzisz, że była i jest warta twojego zachodu, to nie możesz się poddać. Jeśli się poddasz, sam nie jesteś jej wart, a o Seana się nie martw. On od początku jest przegrany.
 

Dorcas Meadowes
            McGonagall wpatrywała się ze skupieniem w naszą czwórkę od dobrych paru minut. James przedstawił jej właśnie cały plan i teraz czekaliśmy na werdykt. W końcu powiedziała:
- Dobrze. Może…
- Ale… – przerwał jej Rogacz. – Zaraz, co?
- Nie mówi się co, tylko słucham, panie Potter. Powiedziałam, że zgadzam się na ten wasz konkurs. Macie mi tylko podać wcześniej datę, skład komisji organizacyjnej i listę uczestników. Chcę wiedzieć o wszystkim, bo od teraz odpowiadam za was, zrozumiano?
- Tak, pani profesor – odparliśmy chórem. Nie mogłam uwierzyć w to, że McGonagall się zgodziła.
- Trochę już nad tym myślałem – powiedział Potter po chwili namysłu. – I myślę, że dobrym terminem będzie niedziela za dwa tygodnie, to jest czternasty listopada, po południu. Rozwiesimy w zamku ogłoszenia i do końca tygodnia, kto będzie chciał, zapisze się na listę, którą pani dostanie. Jeśli zaś chodzi o komisję organizacyjną to… – przerwał na chwilę i spojrzał na mnie. Pamiętał o postawionym mu warunku, ale w sumie i tak zmusiłabym go do rozmowy, którą obiecałam Remusowi, więc skinęłam głową. – W takim razie nasza czwórka się tym zajmie. Ja nie będę brał udziału, ale zaśpiewam jedną piosenkę na sam koniec w ramach dodatkowej atrakcji.
            Wywróciłam oczami. Dodatkowa atrakcja… Też mi coś. Podziwiałam ten jego upór.
- Dodatkowa atrakcja? – spytała McGonagall sceptycznie. – W to nie wątpię. No, ale jeśli to wam pozwoli odnieść sukces, niech będzie. Jakie przewidujecie nagrody?
- Myśleliśmy, żeby każdy mógł oddać głos na któregoś z uczestników. Wtedy zwycięzca może dostać dodatkowe wyjście do Hogsmeade, jakieś punkty, puchar, czy medal. Coś się wymyśli – wyjaśniła tym razem Ann.
- Hmm, myślę, że dyrektor Dumbledore zgodzi się na wasz pomysł. Chciałabym tylko wiedzieć, jaki jest cel tej całej akcji.
- Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby się na chwilę oderwać od ciągłej nauki, wie pani, OWUTEM-y i te sprawy. Wszystkim dobrze to zrobi – rzekł James ze swoim cwaniackim uśmiechem.
- Szczególnie pan, panie Potter całymi dniami siedzi z nosem w książkach – powiedziała nasza opiekunka ironicznie. – Poza tym, od kiedy wykazuje pan przejawy charytatywności na rzecz całej społeczności szkolnej?
            Hah, fakt, to było podejrzane z punktu widzenia wicedyrektorki szkoły, ale chyba naprawdę zaaprobowała pomysł Jamesa, bo zanim Rogacz zdążył coś odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie retoryczne, dodała:
- Myślę, że w razie potrzeby, możecie zwrócić się do profesora Flitwicka, który prowadzi szkolny chór. Uprzedzę go. Jakieś pytania? – Wszyscy pokręciliśmy głowami. – Razem z listą uczestników, chcę zobaczyć w niedzielę na moim biurku plan całej waszej zabawy. Poza tym, chyba nie muszę wam mówić, że ma to być zgodne z regulaminem, nie chcę widzieć czternastego żadnych nieoczekiwanych niespodzianek z waszej strony, zrozumiano?
- Tak – odparliśmy.
- Dobrze. Pan, panie Lupin, będzie za to odpowiedzialny, jako prefekt.
- Tak, pani profesor.
- Myślę, że to wszystko na dzisiaj. Chcę być informowana o wszystkim na bieżąco. Możecie odejść.
            Rozmowa była zakończona. Wstaliśmy więc z krzeseł, wymamrotaliśmy słowa podziękowania i pożegnania, wychodząc w końcu z gabinetu nauczycielki transmutacji.
            Nie sądziłam, że pójdzie tak gładko. Byłam święcie przekonana, że McGonagall wywali nas za drzwi, zanim zdążymy cokolwiek powiedzieć, a jednak się myliłam. Nie byłam zwolenniczką załatwiania problemów w taki sposób, jak to robił James, ale jeśli Lily nie ruszy po tym sumienie, Rogacz nie będzie musiał się dalej starać. Teraz musiałyśmy zastanowić się z Ann nad piosenką, no i załatwić sprawę z Jamesem i Blackiem.
 

~ * ~

            Ann z wielkim zapałem włączyła się w organizację tego karaoke. Całe dzisiejsze popołudnie i wieczór, które nasza ruda przyjaciółka spędzała ostatnio, wyjątkowo, samotnie w bibliotece, zakuwając do OWUTEM-ów, nasza dwójka marnowała na durne ogłoszenia. Nie miałam ochoty ich projektować, więc zajęła się tym Ann. Moja rola ograniczała się tylko do potakiwania lub kręcenia głową, ustalając jednocześnie, która z piosenek Beatlesów najlepiej nada się do zaśpiewania przez Pottera.
- A może Eight Days A Week? – odezwała się Ann po dłuższej chwili milczenia, pokazując mi jednocześnie nowy wygląd ogłoszenia. Pokręciłam głową. – Co „nie”? – spytała, marszcząc czoło.
- I to, i to – odparłam. – Nie możesz po prostu hasła: „Karaoke – śpiewaj na zwłokę”, które wydaje mi się kompletnie bez sensu, zaczarować tak, żeby zmieniało kolory? Przykuje uwagę i może nikt nie będzie zgłębiał jego sensu.
- Coś ty dzisiaj taka marudna, co? Od rana tylko narzekasz. Może pogadaj ze swoim nowym przyjacielem – posłała mi złośliwy uśmiech, a ja zmroziłam ją wzrokiem. – Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło.
- Nie musisz – odparłam. – Wystarczy, że ja wkopałam się w układ, w który nie wierzę.
- No cóż, nikt ci nie kazał tego robić. Twój wybór. Mogłaś jednak uniknąć problemu, pytając mnie najpierw o zdanie.
- Od kiedy to specjalizujesz się w poradach dotyczących związków międzyludzkich? – spytałam z ironią.
- Od kiedy wiem, czego chcę i nie muszę wybierać między dwoma facetami, czyli… Policzmy… Od urodzenia.
- Nie wybieram pomiędzy Syriuszem a Ericem. Black mnie olał…
- Ty jego w sumie też…
- Bo dzięki niemu zrozumiałam, że kocham Erica – dokończyłam, ignorując jej wtrącenie.
- Ale zaczęłaś się z nim spotykać jeszcze wtedy, kiedy nie miałaś do końca załatwionych spraw z Łapą.
- A co za różnica? Dokonałam wyboru. Świadomego, którego nie żałuję.
- Więc chwała ci za to – rzekła Ann, znowu majstrując coś przy ogłoszeniu.
- Czy ty coś sugerujesz? – spytałam.
- Nie – odpowiedziała powoli z lekkim lekceważeniem, nie podnosząc wzroku. – Chcę tylko zauważyć, że Lily też dokonała świadomego wyboru, którego teraz żałuje, czemu zaprzeczyłaby od razu, gdyby ktoś jej coś takiego zasugerował.
- Twoja aluzja miała dotyczyć mnie, czy znowu skupić się na naszej przyjaciółce? – nie nadążałam czasami za rozumowaniem Ann. Jej myśli tak często zmieniały tory, że nawet po ponad pięcioletniej przyjaźni nie potrafiłam rozgryźć, o co jej chodzi.
- Sama nie wiem – rzekła w końcu. – A co byś wolała?
- Wolałabym, żebyś nie wtrącała się chociaż do mojego udanego i szczęśliwego, z akcentem na te dwa przymiotniki, związku. Akurat mnie nie powinnaś oskarżać o takie rzeczy, bo ja, jako jedyna, jestem rozsądna. Najpierw myślę, potem mówię oraz nie robię niczego wbrew sobie.
- W takim razie wszystko znowu sprowadza się do Lily, która jest twoim przeciwieństwem.
- Nie bardziej niż ty – zauważyłam.
- To też fakt, ale przyznaj się, że właśnie za to mnie lubisz – podniosła w końcu głowę i spojrzała na mnie z tym swoim, znanym mi dobrze, uśmiechem na ustach.
- Oczywiście – rzekłam z powagą, a potem obie parsknęłyśmy śmiechem. – Dobra, pokaż, co tam masz. – Zabrałam jej kartkę, nad którą modliła się już od dwóch godzin. – Zmieńmy kolor i zostawmy hasło „Magiczne piosenki tylko w szkole magii”. Brzmi o niebo lepiej. Dorysuj jeszcze jakieś gwiazdki czy coś, dopisz zachęcający wstęp i będzie dobrze.
- Taa, łatwo ci mówić. Sama to zrób – powiedziała, prostując plecy.
- Dobra, dawaj to, bo nie mogę już patrzeć, jak się męczysz.
            Zabrałam jej pióro i kolorowy atrament. Poprawiłam całość wizualnie i merytorycznie, po czym pokazałam jej gotowy projekt.
- Nie mogłaś zrobić tego dwie godziny temu? – spytała z wyrzutem.
- Nie.
- Jędza – rzekła Ann, pokazując mi język, a ja uśmiechnęłam się z zadowoleniem.
- Dobra, jeśli nadal musisz ze mną o czymś porozmawiać, to teraz – przerwał nam nagle Potter, pojawiając się w moim polu widzenia. – Wiem, co powiesz, ale chcę to już mieć z głowy.
- W porządku – odparłam po chwili, kiedy opanowałam moje zdezorientowanie. – Zaraz wracam – rzuciłam do Ann, a potem odeszłam z Jamesem na bok.
- Po pierwsze chciałbym tylko wyjaśnić, że nie jestem na ciebie zły czy coś i dzięki, że pomożesz przy konkursie. Jeśli zaś chodzi o Blacka, bo niego chodzi? – skinęłam głową – to możesz mówić, co chcesz, ale ja nie mam zamiaru za nic przepraszać.
- Ale wysłuchać mnie chyba możesz, nie? Poza tym wcale nie chcę, żeby ktokolwiek z was przepraszał – powiedziałam. Rogacz spojrzał na mnie trochę zaskoczony, więc przedstawiłam mu tok myślenia Łapy.
- On ci to powiedział? – spytał, kiedy skończyłam mówić.
- I tak, i nie. Może nie powiedział tego wprost, ale potwierdził moje zarzuty.
            Na początku chwilę wahałam się z odpowiedzią. Nie byłam pewna, czy kłamiąc w tej sprawie, pomogłabym im. Raczej pogorszyłabym tylko sytuację, dlatego postanowiłam powiedzieć prawdę. Już w ich interesie było wyjaśnienie jej.
- Więc jest jeszcze większym idiotą, niż myślałem. Mogę zrozumieć, że ma jakiś uraz do Lily, chociaż nigdy nic do niej nie miał i narzeka na moje idiotyczne zachowanie. Sam uważam, że takie jest, ale posądzić mnie o to, że dla dziewczyny, miłości mojego życia, czy też nie, mogę wyrzucić go z domu i zerwać łączące nas więzi braterstwa i przyjaźni… Chyba właśnie tym na to sobie zasłużył. Nie spodziewałem się tego po nim. Cholera, nawet nie chce mi się już z nim gadać.
            Nie sądziłam, że reakcja Rogacza będzie tak gwałtowna. Nie wiem, na jakiej podstawie Black wysnuł swoje wnioski, ale Potter strasznie się oburzył. Z jego strony wyglądało to inaczej. Czy nie to samo powiedziałam Łapie?
- James – odezwałam się po chwili. – Spróbuj spojrzeć na to z jego strony. On wiele przeszedł, nie ma rodziny, która…
- Nie, Dor. On ma rodzinę, ale jak widać niezbyt dobrą, jeśli uważa, że mógłbym zrobić coś takiego. Moi rodzice w życiu by go nie wyrzucili. Nie rozumiem więc, na jakiej podstawie coś takiego wymyślił.
- W takim razie porozmawiaj z nim.
- Nie będę wyciągał ręki na zgodę, bo teraz czuję się jeszcze bardziej urażony. Tak, jakby wbił mi nóż w plecy. Jeśli to on przyjdzie do mnie, porozmawiamy, jeśli nie… To jeszcze nie wiem, co zrobię – powiedział, a potem bez słowa wyszedł z wieży.
            Wróciłam zrezygnowana do Ann, która teraz kopiowała ogłoszenia, byśmy mogły je jutro porozwieszać.
- I co? – spytała, kiedy usiadłam.
- Porażka – odparłam. – Teraz James jest śmiertelnie obrażony i urażony faktem, że Syriusz wymyślił coś takiego. I wcale mu się nie dziwię, ale czy rozmowa tak dużo kosztuje?
- Nie.
- Właśnie, a na pewno załatwia wszystkie sprawy.
- Chyba, że jest się Lily i Jamesem. Wtedy tylko komplikuje.
- Chyba, że – odparłam, uśmiechając się.
- Będzie dobrze. Zobaczysz – pocieszyła mnie.
- Mam nadzieję.

***

Jeśli chce wam się w to bawić, to organizuję małe głosowanie, jeśli nie, nie musicie nic robić. Nie jest to nic obowiązkowego :) W związku z pomysłem Jamesa możecie pisać w komentarzu, jaką piosenkę Potter powinien zaśpiewać dla Evans. Zależy mi na tym, żeby była to piosenka Beatlesów i bardziej pasowała do sytuacji tekstem, a nie melodią, ale nie chcę też ograniczać waszych pomysłów :) Głosowanie trwa, dopóki nie ogłoszę jego końca przy którymś wpisie. 

Pozdrawiam

Luthien