Kochani!
Chciałam, żeby ten post - po tak długim czasie - również był długi i dobry. Czy tak jest? Nie wiem. Na pewno chciałam opublikować coś więcej niż to, co wstawiam poniżej, jednak nie za bardzo miałam czas dopisać to, co chciałam, a to, co mam, "leży" już u mnie bardzo długo i jest kontynuacją wątku Syriusza i dyrektor La Brun. Dlatego od razu uprzedzam, że i ten post skupia się tylko na tej dwójce.
Długo zastanawiałam się, czy w ogóle publikować tę kontynuację, ale od pewnego czasu chciałam coś tutaj dodać, a, jak wspomniałam wyżej, miałam gotowy tylko ten tekst, więc wstawiam.
Jeśli mam być szczera - cały czas myślę o tym opowiadaniu, mam milion pomysłów na wątki, zakończenia i całą resztę, cały czas pracuję nad tym tekstem, ale nie bardzo mam czas, by usiąść i to wszystko spisać, więc nie wiem, kiedy i czy w ogóle, cokolwiek na tym blogu jeszcze się pojawi. Bardzo bym chciała, ale niczego nie obiecuję. Tym bardziej, że popularność tego typu blogów już dawno minęła, a ja być może dokończę tę historię tylko dla siebie, prywatnie.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję i przepraszam każdego, kto tu jeszcze zagląda.
Luthien
***
⁘ Syriusz Black ⁘
Dzień przed sylwestrem wstałem wyjątkowo wcześnie z dwóch
powodów. Po pierwsze miałem się dzisiaj znowu spotkać z Beatrice, a po drugie i
tak nie mogłem spać. Rogacz jeszcze chrapał, pan Potter już dawno był w pracy,
a jego żona wzięła kilka dni wolnego. Mimo to byłem dzisiaj pierwszy w kuchni,
więc zaparzyłem kawę i zabrałem się za śniadanie.
– Cześć, Syriusz –
powiedziała pani Potter.
– Dzień dobry – uśmiechnąłem
się. – Kawa, jajecznica? – zaproponowałem.
– I to, i to, jeśli to nie
kłopot – odparła, siadając przy stole.
– Żaden.
– Jadłeś już? – spytała,
kiedy postawiłem przed nią talerz z jedzeniem i kubek z kawą.
– Jeszcze nie.
– Zjemy razem?
– Jasne. Czemu nie –
odparłem i usiadłem naprzeciwko niej. Chwilę jedliśmy w milczeniu.
– Cieszę się, że ostatnio
masz lepszy humor – powiedziała.
– No tak. Ja… Chciałem
przeprosić za moje zachowanie. Zepsułem państwu święta i w ogóle.
– Nie przesadzaj –
uśmiechnęła się. – Nie z takimi humorami Jamesa sobie radziliśmy.
– Ale ja nie jestem… – Nie
zdążyłem dokończyć, bo mama Rogacza spojrzała na mnie ostro i z wyrzutem.
– Mam nadzieję, że nie
chciałeś powiedzieć na głos tego, co pomyślałeś. – Nie odpowiedziałem, unikając
jej wzroku. – Posłuchaj mnie, Syriuszu, traktuję cię jak mojego drugiego syna,
więc nie denerwuj mnie gadaniem, że twoje problemy mnie nie obchodzą.
– Nie miałem tego na myśli.
Po prostu głupio mi, że zamiast miłej, świątecznej atmosfery wkurzałem
wszystkich wkoło.
– A miałeś powód? – spytała.
– Patrząc na to z mojego
punktu widzenia. – odparłem.
– Więc rozumiem i nie mam o
to żadnych pretensji. Mam tylko nadzieję, że wszystko jakoś się ułożyło.
– Prawie. Nie do końca
wyszło tak, jak chciałem, ale ona…
– Kobieta – wtrąciła pani
Potter z lekkim uśmieszkiem.
– Aha – potwierdziłem
zdawkowo. – W każdym razie ona… Rzadko kiedy pozwala mi stawiać na swoim.
– Och, i to ci się w niej
nie podoba? – zaśmiała się.
– Nie do końca – przyznałem
– ale wiem, że choćbym się nie wiem, jak nagimnastykował, w tej kwestii nie
jestem w stanie nic więcej wynegocjować.
– I to ci wystarczy? –
zapytała, wpatrując się teraz we mnie uważnie.
– Na ten moment tak.
– A kiedy „ten moment”
minie?
– To i tak nie będzie nic
dalej – przyznałem, wzruszając ramionami. – Ona nie jest z Hogwartu, więc… Po
prostu obiecałem, że w czymś jej pomogę i chcę to zrobić. – Mama Jamesa
spojrzała na mnie krytycznie.
– Aż tak ci na niej zależy,
żeby wikłać się w jej problemy? – Nie odpowiedziałem od razu, a ona patrzyła na
mnie długą chwilę.
– Bardzo mi na niej zależy.
O wiele bardziej niż powinno.
– I nie powiesz, kim jest ta
dziewczyna?
– Nie. Nie mogę. Zresztą i
tak nic więcej z tego nie będzie, bo za kilka tygodni wyjeżdża. Po prostu chcę
jej pomóc, a kiedy to zrobię, rozstaniemy się i pewnie więcej nie zobaczymy. – Wzruszyłem
ramionami, chociaż bolała mnie myśl, że właśnie tak zapewne będzie.
– I naprawdę opłaca ci się
angażować w taki związek? Poświęcić swój czas i energię na coś, co, jak
twierdzisz, nie ma żadnej przyszłości? Nie uważasz, że to trochę bez sensu? Nie
zrozum mnie źle. Absolutnie nie jestem przeciwna, nie chcę się wtrącać i nie będę
ci mówić, co masz robić. Po prostu jestem ciekawa, czy dobrze to przemyślałeś.
– Na początku nie
przemyślałem. Spotkaliśmy się w momencie, kiedy oboje potrzebowaliśmy siebie
nawzajem, a potem jakoś tak wyszło. Od tego czasu myślę o tym nieustannie. Ona
potrzebuje pomocy, a ja mogę jej ją dać. Chociaż raz chcę się na coś przydać.
– Rozumiem. Jasne. Rób, jak
uważasz. Tylko błagam cię, nie wpakuj się w żadne kłopoty.
– Jasna sprawa, pani Potter.
– Syriusz… – posłała mi
karcące spojrzenie.
– Obiecuję…
– Że nie będziesz już takim
baranem jak ostatnio? – wtrącił Rogacz, wchodząc do kuchni. Oboje spojrzeliśmy
na niego.
– James – upomniała go
matka. – Zachowuj się.
– W porządku, już nic nie
mówię. Jest coś do jedzenia?
– Jak sobie zrobisz, to
będzie – powiedziałem, wstając od stołu i sprzątając po naszym śniadaniu.
Potter wyciągnął sok z lodówki i zaczął go pić z kartonu.
– James, co ja ci mówiłam o
piciu bez szklanki? – Posłałem Rogaczowi złośliwy uśmiech.
– Świetnie, Black dostaje
śniadanie, a ja nie dość, że muszę sobie zrobić sam, to jeszcze nie mogę się
napić soku.
– Z kartonu – zaznaczyła
pani Potter.
– A śniadanie zrobiłem ja,
więc nie czepiaj się swojej mamy, tylko mnie, jeśli już musisz.
– A muszę?
– Jak uważasz – wzruszyłem
ramionami i zacząłem zmywać naczynia.
– Dobra, chłopcy.
Przestańcie się już kłócić. Zrobię ci śniadanie, James, tylko weź do tego soku
szklankę.
– Przepraszam, mamo. Nie
trzeba. Sam sobie zrobię, a ty idź zająć się swoimi sprawami. – Dorea Potter
patrzyła na nas przez chwilę, zastanawiając się, czy może nas zostawić samych.
Przeprosiłem Rogacza za moje
zachowanie, ale on nadal się o to czepiał.
– Nie pozabijamy się.
Obiecuję.
– No dobrze. Jeśli usłyszę choć
jedno słowo kłótni, porozmawiamy inaczej.
– Jasne – odparliśmy oboje,
a mama Jamesa w końcu poszła na górę.
– O czym rozmawialiście? –
spytał Potter, robiąc sobie kanapki. Nie odpowiedziałem, więc rzucił mi krótkie
spojrzenie i zacisnął usta. – Aha.
– Stary, ile razy mam cię
przepraszać, co?
– Już przeprosiłeś.
– To o co ci chodzi?
Wszystko ci wytłumaczyłem.
– Prócz tego, kim jest twoja
tajemnicza miłość, którą trzymasz w sekrecie – odparł Rogacz, patrząc teraz na
mnie z wyrzutem.
– To naprawdę jest dla
ciebie takie ważne?
– Tak, bo przez ciebie
okłamuje mnie moja własna dziewczyna. – Westchnąłem.
– Lily cię nie okłamała,
James.
– Doprawdy?
– Tak, do cholery.
Dziewczyna jest z jednej z dwóch pozostałych szkół, więc wyjedzie za trzy
miesiące. Po prostu się zgadaliśmy, chcę jej w czymś pomóc i tyle. Jeśli nie
pytałeś Evans o każde jedno nazwisko, to cię nie okłamała. Jeśli wyda się, że
pomagam tej dziewczynie, oboje będziemy mieli kłopoty, a chyba ci na tym nie
zależy.
– Oczywiście, że nie.
– Więc odpuść. Proszę. Daj
mi to załatwić i tyle.
– Jeśli mają być z tego
problemy, to po co w ogóle się w to angażujesz?
– Bo ją lubię i jest mi jej
żal? Bo zawsze zachowuję się w stosunku do dziewczyn jak dupek, a teraz mam
szansę się zrehabilitować? Po prostu chcę to zrobić, bez żadnego powodu, ale
nie ułatwiasz mi tego, non stop się mnie czepiając. Powiem ci o wszystkim,
kiedy wyjedzie, ok? Obiecuję.
Potter patrzył na mnie długą chwilę, bijąc się z myślami.
– Obiecujesz, że wtedy
wszystko mi powiesz?
– Obiecuję. Podam ci nawet
jej nazwisko, tylko teraz daj już spokój. Nikt nie ucierpi, a zrobię dobry
uczynek.
– I nie chodzi o Kimberly?
– Nie. Ona… będzie wściekła
– powiedziałem, krzywiąc się na tę myśl. Nie chciałem jej zranić, tym bardziej,
że to ja pierwszy dałem jej do zrozumienia, że coś więcej mogłoby być między
nami, ale jeszcze wtedy nie znałem tak dobrze La Brun. I nigdy do Kimberly nie
czułem ułamka tego, co czułem, myśląc o Beatrice.
– Aha – odparł. – Dobra,
zawieszam moje czepianie się na trzy miesiące – powiedział w końcu.
– Dziękuję.
– Ok, dajmy już spokój.
Idziesz dzisiaj z nami na Pokątną? Dziewczyny chcą się spotkać przed
sylwestrem, żeby kupić jakieś ciuchy czy coś, a my z Luńkiem mamy zrobić zakupy
na jutro. – Puścił do mnie oko, po czym spojrzał na zegarek. – Lilka będzie za
godzinę.
– Eee, nie mogę. Jestem
umówiony.
– Z tajemniczą nieznajomą? –
Potter spojrzał na mnie z lekką irytacją, ale widziałem, że szybko odpuścił.
– Tak. Załatwcie, co macie
załatwić. Kupcie dużo alkoholu, a ja jutro od samego rana będę przygotowywać na
imprezę wszystko, co tylko mi rozkażesz – obiecałem.
– Wszystko, co rozkażę? –
uśmiechnął się złośliwie.
– Aha.
– Ok.
– Super, to widzimy się
wieczorem – rzuciłem, klepiąc go po ramieniu i wyszedłem z kuchni.
~ * ~
Zapukałem do drzwi i chwilę później otworzyła je Beatrice.
Uśmiechnęła się szeroko na mój widok, a ja zauważyłem od razu, że była
wypoczęta. Emanowała energią, ale jednocześnie spokojem. Wszedłem do mieszkania
i zamknąłem drzwi.
– Czemu tak na mnie
patrzysz? – spytała.
– Bo twój uśmiech jest
najpiękniejszym powitaniem, jakiego mogłem się spodziewać – odparłem całkiem
szczerze. We wtorek zostawiłem ją w dużo lepszym stanie niż zastałem wtedy
rano, ale nie wiedziałem, co zrobi, kiedy opuści mieszkanie i wróci do swoich
zajęć.
– Doprawdy? – Uśmiechnęła
się znowu, a potem pocałowała mnie na powitanie.
– Ok, rozważę, która z tych
dwóch rzeczy cieszy mnie bardziej – powiedziałem, znowu ją całując. – Długo
czekasz?
– Nie, weszłam chwilę przed
tobą. Napijesz się czegoś? – Poszła w kierunku kuchni, ale złapałem ją za rękę.
Spojrzała na mnie pytająco.
– Jak się czujesz? –
zapytałem. – Wyglądasz dużo lepiej.
– Dobrze się czuję.
Naprawdę. Nie musisz się martwić. Uspokoiłeś mnie na tyle, że w końcu porządnie
się wyspałam, przemyślałam kilka spraw, poukładałam sobie wszystko w głowie.
– Ale…
– Z niczego się nie
wycofuję. Po prostu dzięki tobie na razie czuję spokój i staram się nie
przejmować tym, co będzie za pół roku.
– To dobrze.
– Więc napijesz się czegoś?
– A ile masz czasu?
– Uprzedziłam Dumbledore’a,
że nie będzie mnie cały dzień.
– Rozmawiałaś z nim?
– Rozmawiałam. Wie o liście
od Victora i nie był zadowolony, że go spaliłam, ale teraz i tak nie ma to już
znaczenia. Powiedziałam, że potrzebuję czasu, żeby ułożyć sobie kilka rzeczy i
dzisiaj będę niedostępna. Odparł, że rozumie i zapewnił mnie, że zajmie się
wszystkimi nagłymi sprawami, jeśli jakieś będą. Papierkową robotą zajmę się
jutro, a to, co ma się dziać u was w szkole po nowym roku, będzie po nowym roku
i jest już przygotowane, dlatego nie chcę już dzisiaj rozmawiać o pracy. Więc
ile ty masz dla mnie czasu?
– Cały dzień i nie chcę go
spędzić w mieszkaniu.
– W porządku, więc gdzie
idziemy?
– Jeszcze nie wiem.
~ * ~
Wyszliśmy z mieszkania i poszliśmy przed siebie. Tak po prostu.
La Brun oprowadzała mnie po mieście, objaśniając co, gdzie się znajduje i co
się pozmieniało przez ostatnie sześć lat. Chodziłem za nią, słuchałem i nie
mogłem się nadziwić, jakie zmiany zaszły w ciągu tych dwóch dni, kiedy jej nie
widziałem. Lubiła to miasto, dobrze się w nim czuła, znała je na wylot. Miała
mnóstwo wspomnień z nim związanych, ale ani razu nie zająknęła się o nich w
kontekście rodziców. Zdawałem sobie sprawę z tego, że są oni punktem
odniesienia wszystkich jej opowieści, ale o nich nie wspominała, a ja nie
pytałem. Uśmiechała się i zachowywała tak naturalnie, że jeszcze nigdy nie
pozwoliła sobie w moim towarzystwie na taką swobodę, a ja cieszyłem się w
duchu, widząc, że przestała trzymać swoje uczucia za grubym murem.
Dotarliśmy w końcu do jakiegoś małego kościoła z białej cegły.
Podeszła do drzwi i w milczeniu przyglądała się chwilę zdobnym okuciom. Ja z
kolei przyglądałem się jej.
– Zanudzam cię – bardziej
stwierdziła niż zapytała. Byłem tak zajęty wpatrywaniem się w nią i błądzeniem
gdzieś we własnych myślach, że kompletnie nie zarejestrowałem, że przestała
podziwiać drzwi kościoła i stała teraz przede mną.
– Co? Nie. – Uśmiechnąłem
się.
– Przecież widzę.
– Nie zanudzasz mnie.
Naprawdę. Możesz mi podać veritaserum, jeśli mi nie wierzysz.
– To co się stało?
– Nic. Patrzyłaś na budynek,
a ja patrzyłem na ciebie i po prostu się zamyśliłem.
– To ja ci tu pokazuję każdy
zakamarek tego miasta, a ty…
– A ja uważnie słucham
każdego twojego słowa.
– Aha – popatrzyła na mnie z
udawanym rozgniewaniem. – A o czym teraz myślisz?
– Teraz?
– No…
– Że jeszcze nigdy nie
widziałem cię takiej… Jesteś uśmiechnięta, swobodna, nie pilnujesz każdego
swojego ruchu, każdej reakcji, każdego słowa. Mimo wszystko kochasz to miasto i
masz z nim związane miłe wspomnienia.
– Nie pasuje ci taka
prawdziwa ja? – spytała trochę z dystansem, jakby dopiero teraz uświadomiła
sobie, że faktycznie mam rację i zachowuje się inaczej niż zwykle.
– Wręcz przeciwnie. Raduje
ona moje serce – rzekłem, na co parsknęła śmiechem. – No co? Mówię poważnie –
dodałem. Podszedłem bliżej, położyłem dłonie na jej biodrach i przyciągnąłem ją
do siebie.
– Mieszkałam tu, kiedy byłam
mała. Latem chodziłam z tatą na lody, a zimą na gorącą czekoladę. Nawet wtedy,
kiedy byłam już dorosła. Mama pracowała w kwiaciarni i często zabierała mnie ze
sobą. Uczyła mnie układać wiązanki, a kiedy był większy ruch, dawała mi płótno
i farby, żebym nie plątała się pod nogami. Narysowałam wszystkie kwiaty, jakie
kiedykolwiek miała w swoim sklepie. Pewnego razu tata zabrał mnie tutaj. Była
wiosna, przed kościołem kwitły drzewa. Usiadł na ławce z gazetą, a mi kazał
malować. I malowałam. Spędziłam na tym placu kilka dni, aż w końcu uznałam, że
obraz mnie zadowala. Tata powiesił go w swoim gabinecie w pracy, a ja malowałam
przez kolejne szesnaście lat. Po śmierci rodziców więcej nie wzięłam pędzli do
rąk. Zresztą Victor twierdził, że to głupota i strata czasu. Rodzice pobrali
się w tym kościele. Myślałam, że i ja to zrobię, a wyszło, jak wyszło. To było
w moim innym życiu, więc już nie jest mi z tego powodu przykro.
– Mogę cię o coś zapytać? –
rzekłem niepewnie, nie wiedząc, czy poruszać temat.
– Oczywiście.
– Nie musisz odpowiadać,
jeśli nie chcesz – zaznaczyłem od razu.
– W porządku, pytaj.
– Dlaczego w ogóle przez tak
długi czas byłaś w Victorem? Pomijając już to, że zabił ci rodziców, dziecko i
prawie ciebie… Tego nie mogłaś przewidzieć, ale poza tym ogólnie traktował cię
okropnie… – La Brun spojrzała na mnie i odwróciła wzrok, zanim odpowiedziała.
– Nie wiem. Teraz, po tych
sześciu latach od wypadku, naprawdę nie wiem, dlaczego z nim byłam. Moi rodzice
nigdy go nie lubili, tata wręcz ledwo tolerował, chociaż nigdy nie zachowywali
się w stosunku do niego nieuprzejmie. Victor był… Specyficzny. Trochę starszy
ode mnie, miał dobrą pracę. Myślałam, że taki po prostu jest – zdystansowany
introwertyk, trochę za bardzo poważny. Chyba czułam, że da mi poczucie
bezpieczeństwa, a mi uda się wnieść do jego życia trochę więcej radości. Po
prostu zaakceptowałam go takiego, jaki był, chociaż teraz wiem, że on nigdy nie
akceptował mnie. Nigdy nie całował mnie w miejscu publicznym ani nawet nie
trzymał mnie za rękę. Przyjęłam to do wiadomości i tyle, bo w pierwszych latach
naszej znajomości w domu zachowywał się w miarę normalnie. Dopiero później
zaczęło go to już chyba męczyć. Teraz wiem, dlaczego. Gdybym posłuchała
rodziców i zostawiła go w odpowiednim momencie, wszystko wyglądałoby inaczej,
ale wtedy tego nie zrobiłam, a teraz jest już na wszystko za późno.
Odpowiadając więc na twoje pytanie, naprawdę nie wiem, dlaczego z nim byłam,
dlaczego wydawało mi się wtedy, że go kochałam, że on kochał mnie.
Zastanawiałam się nad tym wiele razy. Może uznasz to za totalną głupotę, ale
kiedyś przeszło mi nawet przez myśl, że przez te kilka lat, kiedy z nim byłam, używał
zaklęcia Imperius albo eliksiru miłosnego…
– Co? – spojrzałem na nią.
– Wiem, jak to brzmi. Po
prostu krótko po wypadku byłam w tak złym stanie psychicznym, że przychodziły
mi do głowy różne głupoty. Rozważałam i taką opcję, tym bardziej, że po
obudzeniu się w szpitalu, czułam się tak, jakby wszystko we mnie umarło, a miłość
do Victora wyparowała tak nagle, jakby ktoś mnie od niej uwolnił. Głupota,
wiem. Tym bardziej, że do tej pory nie wiem, jaki miałby w tym cel. Męczyć się
kilka lat z kobietą, której nigdy nie kochał. Po co? Jedyne, co mógł
wykorzystać to moje kontakty, umiejętności, sympatię innych, ale sam pracował w
ministerstwie, więc po co byłam mu ja?
– Nie wiem – odparłem,
chociaż zastanowiłem się przez chwilę nad tym, co właśnie powiedziała.
Oskarżenie kogoś o stosowanie zaklęcia niewybaczalnego było poważnym zarzutem,
tym bardziej, jeśli nie było na to żadnych dowodów. Jednak wydawało mi się, że
mimo wszystko była to opcja najbardziej logiczna. Tylko właśnie, w jakim celu
Victor miałby się w coś takiego bawić prze kilka lat znajomości z La Brun? Może
miała rację. Głupota i tyle. Miłość czasem zaślepia i może ona faktycznie go
kochała i przymykała oko na jego zachowanie, a wraz ze śmiercią całej jej
rodziny miłość, która i tak była skazana na zagładę, zamieniła się w uczucie
nienawiści. – Przepraszam, że w ogóle o to spytałem – powiedziałem, przytulając
ją.
– Gdybym nie chciała
odpowiedzieć, nie odpowiedziałabym – uśmiechnęła się. – Cieszę się, że znasz
prawdę i mogę swobodnie rozmawiać z tobą na ten temat. Jednocześnie
przepraszam, że obarczyłam tym wszystkim właśnie ciebie.
– Sam tego chciałem. Dobrze
o tym wiesz. – Skinęła głową, zaciskając usta.
– Chodźmy się czegoś napić i
ogrzać – zaproponowała. – Łazimy już ponad trzy godziny.
– A ja się wcale nie skarżę
– zauważyłem.
– Ale mi zrobiło się już
trochę zimno – odparła i ruszyła ku wyjściu z placu kościoła.
– Zaczekaj – rzuciłem.
Stanęła, a ja podbiegłem do niej.
– Na co? Śnieg znowu zaczyna
padać.
Zdjąłem rękawiczki i dotknąłem jej zimnych policzków.
– Co ty robisz? – Nie
odpowiedziałem, tylko ją pocałowałem. – Wiesz, że stoimy przed bramą kościoła?
Ludzie tędy przechodzą – powiedziała, odsuwając się ode mnie na chwilę, ale na
tak niewielką odległość, że nasze oddechy mieszały się ze sobą w jeden.
Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się.
– Nie dbam o to. Chcę cię
pocałować tu i teraz, przed bramą kościoła, przy tych wszystkich ludziach,
którzy się na nas gapią i nas nie znają, a my przecież nie bawimy się w żadne
zobowiązania. – Uśmiechnęła się, prawie dotykając moich ust.
– Niech ci będzie – odparła
i w końcu znowu ją pocałowałem, a w moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło.
Ludzie przechodzili. I co z tego? Gapili się. I co z tego?
Uśmiechali się. I co z tego? Myśleli o nas nieprzychylne rzeczy. I co z tego?
Kogo to w ogóle obchodziło? Ważne, że ja byłem tu z nią, a ona ze mną i cała
reszta świata nie istniała, schodziła na dalszy plan. Beatrice w końcu
zaczynała być sobą, prawdziwą sobą, a ja czułem, że naprawdę mogę jej pomóc.
~ * ~
Weszliśmy w końcu do jednej z kawiarni, żeby się trochę
rozgrzać, bo Beatrice faktycznie zmarzła. Pomogłem jej zdjąć płaszcz,
odwiesiłem kurtki i usiedliśmy przy stoliku. Czekając na kelnerkę,
przeglądaliśmy menu.
– Dzień dobry, mogę przyjąć
zamówienie? – spytała młoda dziewczyna w granatowym fartuszku.
– Dwie kawy z mlekiem
poprosimy oraz…
– Ciasto czekoladowe –
wszedłem w słowo La Brun. – Jak najbardziej czekoladowe – dodałem, zamykając
kartę. Parsknęła.
– Brownie, tort wiedeński…?
– Brownie – zadecydowałem.
Wiedziałem, że Beatrice pochłaniała ciasta czekoladowe w ilościach ogromnych.
– A dla pani?
– Miodownik – odparła
szybko, oddając kartę kelnerce.
– Dobrze. Zaraz podam.
– Dziękujemy.
– Miodownik? – spytałem.
– Ups, nie trafiłam? –
odparła niewinnie, uśmiechając się.
– Wręcz przeciwnie.
– Wiem, co jadasz, Black.
– Doprawdy? – Nachyliłem się
w jej stronę, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Ona zrobiła to samo.
– Trochę cię już znam –
zauważyła.
– Ja ciebie też. I wiesz co?
– Co?
– Kiedy się widzimy, zdecydowanie
za dużo ze sobą rozmawiamy. – Pierwsza odwróciła wzrok, roześmiawszy się.
– No tak, to rzeczywiście
jest nasz największy problem – stwierdziła rozbawiona.
– Największy czy nie,
śmiejesz się, a o to mi chodziło – odparłem, posyłając jej zadowolony uśmiech.
Popatrzyła na mnie bez wyrzutu i dotknęła mojej dłoni. Splotłem palce z jej
palcami i chwilę siedzieliśmy tak w ciszy, czekając na zamówienie.
Kelnerka przyniosła w końcu nasze kawy i ciasta.
– Rozumiem, że brownie dla
pani, a miodownik dla pana? – zapytała.
– Zgadła pani –
potwierdziłem. Uśmiechnęła się, puszczając do mnie oko. Obdarowałem ją jednym z
moich standardowych uśmiechów. La Brun puściła moją dłoń, a kelnerka życzyła
nam smacznego i szybko się ulotniła.
Zacząłem jeść, ale zaraz odłożyłem widelczyk, czując na sobie
wzrok Beatrice. Spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie z założonymi na
piersi rękami.
– Bawi cię to, co? –
spytała.
– To, czyli co?
– Spędzasz ze mną dzień, a
flirtujesz z pierwszą napotkaną kelnerką.
– Nie flirtowałem z nią –
oburzyłem się. – Uśmiechnęła się, więc co miałem zrobić? Zbyć ją chamskim
„spadaj”? – Nie odpowiedziała. Wzięła widelec, ale zanim zagłębiła go w ciasto,
złapałem ją za rękę. Uniosła wzrok. – Jesteś zazdrosna o to, że uśmiechnąłem
się do przypadkowej dziewczyny?
– Nie jestem zazdrosna. Po
prostu… Przewrażliwiona. Skutek zdrady Victora. Przepraszam. Przez chwilę
poczułam się tak, jakbym straciła jakąś stabilność. Wiem, to irracjonalne i
głupie…
– Wcale nie. Rozumiem. Hej,
popatrz na mnie. – Uniosłem jej podbródek, żeby na mnie spojrzała i zauważyłem
w jej oczach wycofanie. Dołożenie starań, by usunąć Victora z jej życia nie wydało
mi się w tym momencie bułką z masłem, biorąc pod uwagę to, jak bardzo rozchwiał
ją psychicznie ten list od niego. Runął mur, który budowała latami i chociaż
starała się jakoś trzymać, pozwoliła sobie na chwilę słabości, która mogła
powoli zacząć ją rujnować. Bała się, że znowu ktoś ją zrani. Zaufała mi i nie
chciałem jej zawieść.
– Przepraszam – powtórzyła.
– Nie przepraszaj. Jeśli ci
to przeszkadza, będę traktować wszystkie kelnerki z dystansem – zapewniłem z
powagą.
– Daj spokój – odparła,
prychając.
– Mówię serio. Jedyną
kobietą, na której uśmiechu mi zależy, jesteś ty. I to dla ciebie zostawiam
wszystkie moje flirciarskie triki.
– Flirciarskie triki? –
spytała, unosząc brwi z rozbawieniem.
– Aha. I chciałbym jeszcze
zaznaczyć, zanim wystygnie nam kawa, że dzisiaj, poza twoim gabinetem, to ja
rozdaję karty, a nie ty.
– Taa? To się jeszcze okaże.
To, że jesteśmy poza moim gabinetem, nie oznacza, że możemy robić, cokolwiek
chcemy.
– Dlaczego nie?
– Bo…
– Bo nie wypada? – wszedłem
jej w słowo. Nie odpowiedziała. – Beatrice, oboje dobrze wiemy, co nas
połączyło i jaką mamy umowę, jeśli chodzi o Victora. Pomijając to, powiedzmy to
sobie szczerze: mamy romans. Spaliśmy ze sobą, całujemy się, lubię i chcę spędzać
z tobą czas. Powiedz mi teraz szczerze, czy tobie to w ogóle odpowiada? Czy
naprawdę tego chcesz, czy bawimy się w to z powodu wzajemnej wdzięczności?
– Dobrze wiesz, że nie o
wdzięczność tutaj chodzi. Może na początku, ale nie teraz. Tak, mamy romans.
Chcę, żebyś mnie całował i przytulał. Chcę mieć poczucie bezpieczeństwa, które
mi dajesz, ale czasami… Czasami się boję, że zaczniemy zachowywać się jak
niedbające o nic dzieciaki i ktoś nas przyłapie albo że za bardzo się do tego
przyzwyczaimy. Nikogo tym romansem nie krzywdzimy, ale jeśli się to wyda…
– A niby czemu ma się wydać?
– Nie wiem. Po prostu
czasami zachowywanie się w ten sposób mnie przeraża. Chcę tego, ale gdzieś z
tyłu głowy wiem, że nie na wszystko możemy sobie pozwolić, rozumiesz?
– Rozumiem – odparłem.
Naprawdę rozumiałem, o co jej chodzi, tylko kiedy ona myślała o tym, jakie to
może mieć dla nas konsekwencje, ja te potencjalne konsekwencje miałem głęboko
gdzieś, byle bym mógł nadal się z nią spotykać.
~ * ~
W drodze powrotnej
zahaczyliśmy jeszcze o cukiernię oraz jakąś knajpę, w której wzięliśmy jedzenie
na wynos, by zjeść je na spokojnie w mieszkaniu.
Było już koło szesnastej,
więc na dworze się ściemniło. Przenieśliśmy się do salonu, a Beatrice pogasiła
wszystkie światła, zostawiając tylko ogień na kominku. Odwróciła się w moją
stronę i stała chwilę na jego tle, patrząc na mnie.
– O czym myślisz? – zapytała
w końcu, na co wzruszyłem ramionami.
– O wszystkim i o niczym –
odparłem.
– A konkretnie? – Przysiadła
na podłokietniku fotela, w którym siedziałem, dalej mi się przypatrując, ale
tym razem odwróciłem wzrok.
– Nie wiem. O szkole, o
egzaminach, o przyjaciołach, o tym, że nie mam żadnego planu na życie po
szkole, bo do niczego się nie nadaję… O tobie. – Uśmiechnęła się, ale nie
zareagowałem. Podjęła więc temat.
– Czemu uważasz, że do
niczego się nie nadajesz? – Nie odpowiedziałem. – Hej, spójrz na mnie –
powiedziała, a kiedy nadal tego nie zrobiłem, ujęła mój podbródek i obróciła moją
twarz w swoją stronę. Spojrzałem na nią z niechęcią, ale ona tylko powtórzyła
swoje pytanie. – Czemu uważasz, że do niczego się nie nadajesz?
– Nie wiem. Po prostu…
Dziewczyny na przykład wiedzą, co chcą robić, a ja nie i tyle. Nie będę
siedzieć za biurkiem w ministerstwie, bo umrę z nudów. W sklepie też nie – z
tego samego powodu. Oprócz quidditcha nic nie interesuje mnie na tyle, by się
tym zająć. Jestem dobry w rzucaniu zaklęć i działaniu wbrew regulaminom. Nie
potrafię siedzieć bezczynnie w jednym miejscu.
– A aurorzy? Albo zwykła
policja? – zapytała. Wzruszyłem ramionami.
– Myśleliśmy kiedyś o tym z
Jamesem – przyznałem.
– I?
– I nic. Selekcja jest duża,
a my aż tak wybitni nie jesteśmy. Jego tata jest szefem aurorów, ale nie
będziemy korzystać z jego pomocy.
– To popieram, ale jeśli nie
spróbujecie, to na pewno się nie dostaniecie. Oceny z potrzebnych przedmiotów
masz bardzo dobre, więc wystarczy zdać egzaminy. – Zerknąłem na nią. –
Zapoznałam się z nimi któregoś razu – powiedziała ze skruchą.
– Aha. Super.
– Jesteś zły?
– Nie. Po prostu nie chcę
teraz o tym rozmawiać. Możemy zmienić temat i nie psuć tego dnia? Albo w ogóle
nie rozmawiać?
– Jasne – odparła. –
Przepraszam, jeśli cię uraziłam. – Pogłaskała mnie po policzku, a potem zsunęła
się z oparcia, siadając na moich kolanach. Oparła głowę na mojej klatce
piersiowej i wtuliła się. Objąłem ją i przymknąłem oczy. Beatrice nie odezwała
się już i tylko siedzieliśmy tak razem przez długi czas, każdy zatopiony we
własnych myślach.
~ * ~
– Zostaniesz ze mną do
jutra? – zapytała Beatrice.
– Rano muszę być w domu.
Obiecałem Jamesowi, że wezmę na siebie większość przygotowań do imprezy
sylwestrowej. Zabije mnie, jeśli tego nie zrobię.
– Aha. Mocno mu podpadłeś?
– Dosyć.
– O co poszło? – spytała,
ale w sumie bez jakiegoś większego zainteresowania.
– O ciebie.
– O mnie? – wyprostowała
się, odsuwając kawałek, by na mnie spojrzeć. Jęknąłem w duchu, bo poczułem, jak
z mojej klatki piersiowej znika ciepło jej ciała.
– Poniekąd, ale spokojnie.
Nie wie o nas i się nie dowie. Po prostu bardzo źle znosiłem naszą świąteczną
kłótnię. Żeby nie powiedzieć, że nawet bardzo źle – wyznałem, nie patrząc jej w
oczy. – No i dałem mu przez to trochę popalić. Dlatego muszę się
zrehabilitować.
– Też nie było mi z tym
dobrze – powiedziała.
– Teraz czuję się w porządku
i w sumie… Jeśli będę w domu o dziesiątej, to chyba nic się nie stanie. –
Spojrzała na mnie i posłała mi tak piękny uśmiech, że miałem wrażenie, jakby
moje serce rozpuściło się i powoli ściekało do brzucha.
– Dziękuję za wszystko, co
dla mnie robisz, chociaż nie musisz.
– A co niby takiego robię?
Po prostu spędzam z tobą trochę czasu, bez żadnego przymusu. Rozmawiamy i
milczymy.
– No właśnie. To i tak
więcej, niż mogłabym oczekiwać od kogokolwiek. – Uśmiechnąłem się.
– Wiesz co, zostanę na noc,
ale chciałbym skoczyć na chwilę do domu po jakieś ciuchy na zmianę czy coś.
– Jasne. Weź, co
potrzebujesz, a ja w tym czasie pójdę do sklepu po zakupy.
– W porządku.
Pocałowała mnie w policzek i
zeskoczyła z moich kolan. Poszła po coś do przedpokoju i zaraz wróciła.
Wyciągnęła do mnie dłoń, w której trzymała jakiś klucz.
– Proszę – powiedziała.
– Co to jest?
– Klucz do tego mieszkania.
– To widzę, ale dlaczego mi
go dajesz?
– Jeśli wrócisz szybciej niż
ja, nie będziesz musiał stać pod drzwiami. A poza tym, jeśli chcesz, to go
zatrzymaj. Możesz tu przychodzić, kiedy będziesz chciał. Nikt więcej tu nie
bywa.
– Nie boisz się, że cię
okradnę? – zażartowałem.
– Nie ma tu zbyt wiele
rzeczy do wyniesienia – zauważyła. – Ufam ci, Syriuszu. – Nie odpowiedziałem. –
Jeśli nie będziesz chciał tego klucza, to mi go później oddasz. Teraz go po
prostu weź.
~ * ~
Beatrice wróciła szybciej
niż ja. Kiedy wszedłem do mieszkania, poczułem zapach przygotowywanej przez nią
kolacji. Rozebrałem się, zostawiłem torbę w przedpokoju i poszedłem do kuchni.
Stała przy piecu i chyba gotowała jajka. Objąłem ją od tyłu w talii i
przytuliłem mocno.
– Zimny jesteś – wzdrygnęła
się.
– Jakby nie patrzyć, na dworze
jest mróz – zauważyłem. Odłożyła łyżkę i położyła dłonie na moich, by je trochę
ogrzać. Niby nic, a jednak ten drobny gest ocieplił nie tylko moje ręce, ale i
serce. – Przepraszam, że tak długo. Musiałem się spowiadać mamie Jamesa.
– Martwi się o ciebie.
– Taa. Bardziej niż moja
matka kiedykolwiek – rzuciłem od niechcenia, a ona popatrzyła na mnie, nie
wiedząc, co powiedzieć. – Ale mam czas jutro do dziesiątej, więc… Pomóc ci w
czymś?
– Nie, wszystko już
zrobiłam. Umyj ręce i możemy jeść. – Zaśmiałem się.
„Spotykaliśmy się” nawet nie
przez miesiąc, a właśnie poczułem się, jakbyśmy byli co najmniej małżeństwem.
Co jest jednak w tym wszystkim najlepsze, to fakt, że zupełnie mi to nie
przeszkadzało. Spędziliśmy ze sobą cały dzień, rozmawialiśmy i milczeliśmy,
teraz kazała mi myć ręce i siadać do stołu i czułem się tak, jakby to było
totalnie normalne i naturalne.
– Co? – spytała
zdezorientowana moją reakcją.
– Nic – uśmiechnąłem się i
pocałowałem ją szybko, a potem poszedłem umyć ręce.
~ * ~
Siedzieliśmy w kuchni,
jedząc kolację. Beatrice miała wyjątkowo dobry humor, bo nawet śmiała się z
moich głupich żartów. Zawsze rozmawiała ze mną normalnie. Nie traktowała mnie z
góry jak ucznia czy dzieciaka, tylko jak równorzędnego partnera do dyskusji o
wszystkim. Słuchała uważnie nawet wtedy, kiedy opowiadałem o quidditchu,
chociaż nigdy za bardzo się tym nie interesowała. Z kolei ona, po tym jak
dzisiaj opowiedziała mi o swoim dziecięcym zamiłowaniu do malowania i sztuki,
zagłębiła się w ten temat, a ja stwierdziłem w pewnym momencie, że naprawdę
mnie to ciekawi, gdy mówi o tym z takim zaangażowaniem.
Kiedy skończyliśmy kolację i
usiedliśmy w salonie z butelką wina, wróciła do tematu, którego akurat dzisiaj
nie chciałem roztrząsać.
– Myślałam trochę o tym, co
dzisiaj powiedziałeś.
– O czym dokładnie?
– O kursie na aurora –
odparła niepewnie.
– Beatrice, proszę… Nie chcę
teraz o tym rozmawiać. Muszę to sam przemyśleć.
– Tak, wiem, ale pomyślałam
sobie… – odstawiła kieliszek na stół, usiadła prosto i odwróciła się w moją
stronę. – Pomyślałam sobie, że mogłabym ci pomóc.
– Nie chcę żadnych
rekomendacji i dostawania się na kurs po znajomości. Już to przecież mówiłem –
zirytowałem się.
– Wiem i nie to chciałam
zaproponować.
– A co?
– Jeśli po nowym roku dalej
będziesz chciał się ze mną spotykać, to mogłabym ci pomóc podszkolić się do
egzaminów z tych przedmiotów, które są wymagane. Teorii musisz nauczyć się sam,
ale mogę z tobą poćwiczyć zaklęcia. Wiem też, co mniej więcej sprawdzają na
egzaminach wstępnych i czym można zyskać dodatkowe punkty. Mogę ci pomóc
opanować te zaklęcia. Wiem, że nie chcesz pomocy, ale ja tylko pokażę ci, co
masz robić. Reszta to twoja własna praca. Widzę przecież, że ci na tym zależy.
– Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na nią z namysłem. – Nie zrobię niczego wbrew
twojej woli. Tylko tyle, ile sam będziesz chciał. Albo nic, jeśli nie chcesz
mojej pomocy, ale obiecaj mi, że chociaż się nad tym zastanowisz. Nie musisz
odpowiadać teraz. To tylko taka luźna propozycja – dodała już trochę mniej
pewnie, widząc brak mojej reakcji. Sięgnęła z powrotem po kieliszek z winem,
oparła się, podciągając nogi pod brodę i parzyła chwilę w stronę kominka, jakby
było jej przykro, że nie podszedłem to tego pomysłu z oczekiwanym entuzjazmem.
Miałem trochę wyrzuty sumienia.
– Ja… Jestem ci ogromnie
wdzięczny za tę propozycję – powiedziałem w końcu. – Naprawdę.
– Ale nie chcesz się w to
bawić.
– Nie. To znaczy, nie, że
nie chcę. Po prostu zaskoczyłaś mnie. Zależy mi na tym kursie, ale jeszcze nie
zdecydowałem, czy w ogóle będę brał udział w naborze. Poza tym jak ty to sobie
wyobrażasz? Masz swoje obowiązki, ktoś nas w końcu nakryje, jeśli będziemy się
tak często widywać.
– Jeśli się zgodzisz, to coś
wymyślę. Wiesz, że nie zrobię nic, żeby ci zaszkodzić.
– Wiem. Po prostu… Daj mi
się nad tym zastanowić, ok? Chociaż kilka dni.
– Jasne. Nie musisz
odpowiadać teraz. Po prostu pomyślałam sobie, że mogę ci pomóc, jeśli potrafię.
– Dziękuję. Naprawdę to
wiele dla mnie znaczy.
Uścisnąłem jej dłoń w niemym
podziękowaniu, a potem wstałem i podszedłem do jednej z niewielu zapełnionych półek
w salonie. Beatrice pozbyła się z tego mieszkania prawie wszystkich rzeczy po
rodzicach. Jedyne co zostawiła to książki, płyty winylowe i gramofon. Zacząłem
przeglądać płyty, szukając czegoś znajomego.
– Należały do mojego taty –
powiedziała. – Nie byłam w stanie się ich pozbyć. Możesz włączyć tę w czerwonym
pudełku – dodała.
Znalazłem płytę, o którą jej
chodziło i włożyłem do gramofonu. Była to jakaś kapela czarodziejów, której
nawet nie kojarzyłem. Grali spokojnie na instrumentach. Przyśpiewywała im jakaś
kobieta o pięknym, czystym głosie. Nie wiem, czy akurat tego szukałem, ale
muzyka stworzyła odpowiedni nastrój. Chciałem spędzić spokojny wieczór z
Beatrice i tyle.
Podszedłem do niej i podałem
jej rękę. Spojrzała na mnie dziwnie.
– Zatańczysz ze mną?
– Teraz? Tutaj? – Skrzywiła
się nieznacznie.
– Czemu nie? Miejsce dobre
jak każde inne. Mamy już wprawę i nikt nie będzie nas tym razem pilnował. –
Parsknęła śmiechem, po czym podała mi dłoń.
Przetańczyliśmy chyba dwie
czy trzy piosenki, bardziej się kołysząc i przytulając, niż skupiając na czymś
bliższym tańcu, ale nie miało to znaczenia. Po prostu chciałem, żeby odpoczęła
i nabrała dystansu do problemów, których i tak nie mogła teraz rozwiązać.
– Jak się czujesz? –
spytałem.
– Dobrze. Chyba… chyba
potrzebowałam takiego odpoczynku. Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas i mnie
wysłuchałeś.
– Cała przyjemność po mojej
stronie.
Pogładziłem dłonią jej
włosy, a ona na chwilę mocno się we mnie wtuliła, po czym odsunęła się
delikatnie i mnie pocałowała. Długo i powoli. Odwzajemniłem ten pocałunek,
przeciągając go tak bardzo, że po chwili nie mogliśmy się od siebie odsunąć.
Przez chwilę miałem wrażenie, jakby wszystko wkoło na ułamek sekundy się
zatrzymało, a kiedy ruszyło z powrotem, było inaczej. Ja czułem się inaczej,
jakbym stracił jakąś cząstkę siebie. Jakby… Jakby w moim sercu brakowało
jakiegoś okrucha i nie mogło pracować tak, jak dotychczas. Zamarłem na chwilę.
– Co się stało? – spytała Beatrice,
zaskoczona moim bezruchem. Spojrzałem na nią. Na jej intensywnie brązowe oczy
przysłonięte długimi rzęsami, na jej usta, krwistoczerwone od pomadki, którą
zawsze je malowała, na jej jasną cerę i lśniące, delikatnie kręcone blond
włosy. Przesunąłem palcami po jej twarzy tak, jakbym to robił pierwszy raz w
życiu i dosłownie czułem, jak blednę, bo nagle ten okruch z powrotem tam był i
moje serce pracowało normalnie. – Syriusz? Co się stało? – Beatrice powtórzyła
pytanie.
– Nic – odparłem szybko z
zakłopotaniem. – Ja… Coś mi się przypomniało – uśmiechnąłem się, ale chyba nie
wyszło do końca tak, jak chciałem.
– Chcesz o tym porozmawiać? –
popatrzyła na mnie uważnie.
– Nie. To nic takiego.
Naprawdę. Możesz mnie jeszcze raz pocałować? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Proszę. – Parsknęła, ale zrobiła to, o co prosiłem.
Całowaliśmy się już
niejednokrotnie, ale tym razem było inaczej. Jakbym całował właściwą osobę i
nie chciał tego robić już nigdy z nikim innym. Jakby nie było to nic złego.
Pierwszy raz nie bałem się, gdzieś w głębi duszy, że to niewłaściwe i nie
powinienem tego robić. Po spędzeniu z nią dzisiaj całego dnia doszedłem do
wniosku, że to jest życie, jakie chciałbym kiedyś mieć. Spacerować, siedzieć,
rozmawiać i milczeć. Byle z kimś, z kim potrafi się to robić. Kto sprawia, że
rozmowa o tym, co cię nie zajmuje, jest interesująca, a milczenie nigdy nie
jest niezręczne i nie wynika z braku tematów. Problem polegał na tym, że to właśnie
Beatrice stała się osobą, która była warta każdej sekundy mojego życia. Teraz
to wiedziałem. Zakochałem się. Zakochałem
się i było to całkiem coś innego, niż myślałem, że czuję do Kimberly. To było
coś, czego nie dało się opisać słowami, bo zwykłe kocham cię nie oddałoby
tego, co czułem. Nie mogłem jednak jej tego powiedzieć, nie mogłem jej tego w
żaden sposób okazać. Mogłem tylko dać jej swój czas i przygotować się na
złamane serce, kiedy wyjedzie i więcej jej nie zobaczę.
Moje dłonie zsunęły się z
jej pleców w stronię tali, bioder, a potem pośladków. Nie zareagowała na to.
Pocałowałem ją delikatnie w szyję, potem na wysokości obojczyka. Odgięła
nieznacznie głowę, przymykając oczy, a ja zatopiłem twarz w jej włosach. Miała
przepiękne perfumy. Mieliśmy więcej tego nie robić, ale teraz chciałem się z
nią kochać.
– Nie tutaj – wyszeptała,
całując mnie, a potem przenieśliśmy się do sypialni, gdzie miała duże, wygodne
łóżko.
~ * ~
Szybko pozbyliśmy się ubrań,
a potem kochaliśmy się długo i namiętnie. Dla wzajemnej przyjemności, a nie
własnej. Zależało mi na jej komforcie. Kiedy skończyliśmy, leżeliśmy przez
chwilę, wyrównując oddech. Położyła głowę na mojej wyciągniętej ręce, patrząc
na mnie. Włosy przylepiły jej się do spoconego ciała, więc odgarnąłem je do
tyłu, a potem delikatnie gładziłem jej nagie ramię.
– Bea… – chciałem coś
powiedzieć, ale szybko położyła mi palec na ustach.
– Nie teraz. – Przesunęła
palcem wskazującym wzdłuż linii mojej szczęki. – Tata tak do mnie mówił, wiesz?
– rzekła po chwili.
– Jak?
– Bea. Mam długie imię, więc
tak je zdrabniał. Mama z kolei przeważnie używała Tris. Jeśli ktoś inny skracał
moje imię, też wybierał Tris. Mało było takich osób, bo nie wszystkim na to
pozwalałam, ale tylko tata używał Bea.
– Jak miał na imię?
– Frederic.
– A mama?
– Rose.
– Tęsknisz za nimi?
– Bardzo. Nie ma dnia… –
przerwała. – Nie mówmy o tym teraz.
– W porządku. Przepraszam,
że zapytałem. – Pocałowałem ją w czoło. Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie
zaszklonymi oczami.
– Możesz do mnie mówić Bea.
Jeśli oczywiście będziesz się z tym czuł komfortowo. Po prostu… Chciałam, żebyś
wiedział, że nie mam nic przeciwko. W twoich ustach zabrzmiało to ładnie.
Nie wiedziałem, co na to
odpowiedzieć, więc nie powiedziałem nic. Otworzyła się tak bardzo, że w
zasadzie czułem się zaszczycony i trochę zmieszany tym, że pozwoliła mi używać
wobec siebie zdrobnienia, które całe życie zarezerwowane było tylko dla jej
ojca. Ona chyba jednak nie oczekiwała ode mnie żadnej odpowiedzi, bo tylko
przysunęła się bardzo blisko i wtuliła we mnie swoje drobne ciało. Była przyjemnie
ciepła. Oparłem brodę na jej głowie i słuchałem – w miarę jak powoli zasypiała
– jej wyrównującego się oddechu.
~ * ~
Przebudziłem się w środku
nocy i przez chwilę nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Wstałem z łóżka, na
szczęście nie budząc Beatrice, zarzuciłem na siebie szybko ubrania i wyszedłem
z pokoju. Ogień na kominku w salonie dogasał, więc rozpaliłem go bardziej, po
czym usiadłem, zgarniając przy okazji butelkę z resztką wina, którą wczoraj
zostawiliśmy. Nie kłopotałem się szukaniem kieliszka. Pociągnąłem łyk z gwintu.
Płyn był obrzydliwie ciepły, ale było to w tej chwili moje najmniejsze
zmartwienie. Spojrzałem w stronę okna, za którym stało kilka drzew
przygniecionych warstwą śniegu. Do pokoju wpadało słabe światło księżyca.
Wypiłem resztkę wina i odstawiłem butelkę. Zostało go zdecydowanie za mało, ale
może to i dobrze. Nie powinienem rozwiązywać w ten sposób problemów, a miałem
ich mnóstwo. Łącznie z tym, że zakochałem się w Beatrice. Nie „myślałem”, że
się zakochałem, jak to było w przypadku Kim. Ja to naprawdę zrobiłem. Pokazała
mi dzisiaj sto procent prawdziwej siebie i odpowiadało mi to. Chciałem jej
pomóc, chciałem z nią przebywać, chciałem jej słuchać i na nią patrzeć, kiedy
opowiada o tym, co ją zajmuje. Ona chciała taka być. Prawdziwa, z mieszaniną
bólu po tym, co przeżyła. Nie była już ani tą osobą sprzed wypadku, ani tą,
której wizerunek budowała przez ostatnie lata. Odpowiadała mi każda jej wersja.
Kiedyś nigdy w życiu nie mieszałbym się w takie sprawy, zostawiłbym dziewczynę po
pierwszej informacji, przy pierwszym problemie i nie miał żadnych wyrzutów
sumienia. Jej mógłbym poświęcić każdą sekundę mojego życia, bo bez niej i tak
nie miało ono sensu. Jednak obiecałem jej coś innego. Nie tak dawno
powiedziałem jej, że nie potrafię kochać i obiecałem, że nigdy tego nie zrobię
w stosunku do niej, ale to się zmieniło. Nie wiem kiedy, nie wiem jak.
Patrzyłem dzisiaj na nią, całowałem i wiedziałem, że jest inaczej. Teraz
dopiero rozumiałem, czemu James tak świrował z Evans. Czemu czekał, czemu jej
pomagał i znosił wszystkie jej humory bez względu na to, jak bardzo go raniła.
Zrobiłbym to samo dla Beatrice. Mogłem się z nią spotykać jeszcze trzy
miesiące, a potem musiałem pozwolić jej odejść. Od samego początku
wiedzieliśmy, że tak będzie i zgodziliśmy się na to. Mogłem odrzucić jej
propozycję pomocy z kursem na aurora i w ogóle urwać tę znajomość, ale nie
sądziłem, że będę w stanie powiedzieć jej to w twarz, a na inną formę nie
zasługiwała. Cholera, jak ja się w to wszystko wplątałem?
Wstałem, zabierając pustą
butelkę ze stołu, ale zamiast wyrzucić ją do kosza, cisnąłem nią ze złością w
sam środek kominka, kompletnie nie myśląc o tym, co robię. Huk poniósł się po
całym mieszkaniu i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jest środek nocy, a
La Brun śpi w pokoju obok. Albo spała, bo po kilku sekundach pojawiła się w
salonie, zaspana, zawiązując pasek szlafroka.
– Syriusz? Co ty robisz? Coś
się stało? – spytała przestraszona. Oparłem się o gzyms kominka i nawet na nią
nie spojrzałem. – Syriusz? – Podeszła do mnie. – Hej, co się stało? –
powtórzyła pytanie. Dotknęła mojej twarzy i obróciła, bym na nią spojrzał.
Wyprostowałem się, a ona zerknęła na kominek i kawałki szkła leżące w ogniu. –
Czemu rzuciłeś tą butelką? – Nie odpowiedziałem. – Porozmawiaj ze mną. Proszę.
– Popatrzyła na mnie z taką troską, że serce ścisnęło mi się z bólu. Nie to, że
żałowałem tego, co zrobiłem. Po prostu czułem się źle, że ją przestraszyłem.
– Nic się nie stało –
powiedziałem w końcu. – Naprawdę nic.
– I z powodu „niczego”
rzuciłeś szklaną butelką w kominek o drugiej w nocy?
– Nie mogłem spać.
– Aha – odparła sceptycznie,
ale nie ciągnęła tematu, widząc, że i tak nic więcej nie powiem.
– Przepraszam, że cię
obudziłem – przyciągnąłem ją do siebie i wtuliłem twarz w jej włosy.
– Wrócisz do łóżka? –
spytała, a ja skinąłem głową. Chwilę później przykrywała mnie kołdrą i tym
razem ona czekała, aż spokojnie zasnę.
~ * ~
Kiedy ponownie się przebudziłem,
było kilka minut po ósmej. Spojrzałem na śpiącą obok mnie kobietę. Palce jednej
dłoni miała splątane z moimi. Wyswobodziłem się, przekręciłem na plecy i
przejechałem ręką po twarzy. Co ja miałem teraz zrobić? Jak się w ogóle
zachować, by nie zorientowała się w sytuacji?
Wstałem z łóżka. Beatrice
przekręciła się na drugi bok. Przykryłem ją dokładnie kołdrą i cicho wyszedłem
z pokoju. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się, posprzątałem w salonie, po czym
zająłem się przygotowywaniem śniadania. La Brun weszła do kuchni chwilę po
dziewiątej. W szlafroku, bez makijażu, z wilgotnymi po myciu włosami. Pachniała
jakimś owocowym żelem pod prysznic i była po prostu piękna.
– Cześć.
– Cześć.
– Jak się czujesz? –
spytała.
– W porządku.
– Na pewno?
– Tak. Jeszcze raz bardzo
cię przepraszam za tę akcję w nocy.
– Nic się nie stało –
uśmiechnęła się.
– Wiesz… Myślałem o tym, co
mi powiedziałaś. No o tej twojej propozycji i… Zgadzam się na nią. To znaczy,
chciałbym żebyś mi pomogła opanować kilka zaklęć. Oczywiście, jeśli to nadal
aktualne, jeśli będziesz miała na to czas i jeśli nie będziesz miała z tego
powodu żadnych kłopotów. – Jej twarz się rozpromieniła.
– Cieszę się, że się
zgodziłeś – powiedziała. – Pomogę tylko tyle, ile sam będziesz chciał i
załatwię wszystko tak, że nasze „spotkania” będą jak najbardziej legalne. Ale
musisz mi coś obiecać. Tylko jedną rzecz – zastrzegła.
– Jaką?
– Nigdy więcej nie chcę
słyszeć, że jesteś beznadziejny i do niczego się nie nadajesz. Przykro mi, że
tak myślisz, kiedy ja uważam cię za najlepszego faceta, jakiego w życiu
spotkałam – wyznała. – To mój jedyny warunek.
– Jasne. Obiecuję. Od tego
momentu będę obrzydliwie zarozumiały – dodałem, a ona parsknęła śmiechem.
– Ważne, byś osiągnął to, co
chcesz – powiedziała, obejmując mnie w pasie i przytulając. Chciałem jej
powiedzieć, że jedyną rzeczą, jaką chciałbym osiągnąć w życiu jest ona, ale na
szczęście tego nie zrobiłem.
– Na razie mam nadzieję, że
osiągnąłem umiejętność przyrządzania dobrego śniadania – rzuciłem.
– Pachnie ładnie –
zauważyła. – Co jemy?