Kochani!
Nie wiem, co napisać po tak długiej przerwie. Ciężko mi było opublikować ten rozdział, ale nie dlatego, że nie chciałam tego zrobić. Przez te wszystkie miesiące ciągle o nim myślałam, ciągle gdzieś tam w głowie miałam to, że muszę go w końcu napisać. Nie chciałam porzucać tej historii bez żadnego słowa i nie to było powodem mojej tak długiej nieobecności. Najzwyczajniej w świecie mam swego rodzaju kryzys związany zarówno z życiem prywatnym jak i zawodowym. I to chyba tyle z mojego tłumaczenia. Nie porzucam bloga, nie porzucam tej historii, bo nadal pisanie jej, sprawia mi wiele przyjemności. Nadal mam na nią sporo pomysłów. Kolejny rozdział mam już częściowo napisany, ale na pewno nie opublikuję go szybciej niż na początku listopada, chociaż nie będę obiecywać Wam już żadnych terminów. Z takich małych zapowiedzi, to skupię się w nim głównie na jednym wątku, a w zasadzie historii jednej osoby. Może uda mi się wcisnąć jeszcze drugi wątek tak, by wprowadzić w fabułę dwie postaci drugoplanowe. Ale na razie zostawiam wam jeszcze rozdział 71. Mam nadzieję, że nie jest aż tak bardzo beznadziejny.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.
Luthien
***
Dorcas Meadowes
Byłam u Erica dużo wcześniej niż moi rodzice, tłumacząc się tym, że nie
chcę zostawiać jego mamy samej z przygotowaniem obiadu, bo to my narobiliśmy
jej dodatkowego kłopotu. Rodzice przyjęli to tłumaczenie. Zresztą i tak nie
byli zbyt rozmowni. Szczególnie matka zachowywała się tak, jakby chciała o coś
spytać, ale nie zrobiła tego. Przeniosłam się więc do Erica, ale byłam tak
zestresowana czekającą mnie rozmową, że nie byłam zbyt pomocna. Nie bałam się w
sumie opinii rodziców. Już nie. Wiedziałam, czego chciałam bez względu na to,
co dzisiaj powiedzą. Była jednak jedna sprawa, która nie dawała mi spać tej
nocy, a mianowicie poinformowanie ich o planowanej dacie ślubu.
Kiedy Eric zaproponował szesnastego lipca, przyjęłam to z radością i
wzruszeniem, bo było to dla mnie ważne. Obawiałam się jednak, że rodzice
niezbyt dobrze zareagują na tę informację. Dużo gorzej niż tę o ślubie, bo
musiałam poruszyć temat tabu, jaki był w moim domu od lat. Chciałam ich jakoś
na to przygotować, ale nie chcieli wczoraj w ogóle ze mną rozmawiać, więc dałam
sobie spokój. Teraz żałowałam, bo wolałabym jednak ustalić to z nimi na
spokojnie, a nie stawiać ich przed faktem dokonanym i rozdrapywać stare
rany.
- Sama dokończę – powiedziała mama Erica, biorąc ode mnie talerze, które
rozkładałam na stole. W sumie wszystko było już gotowe. Chciałam zaprzeczyć,
ale widząc jej wzrok, zrezygnowałam i oddałam jej naczynia.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się.
- Wszystko w porządku?
- Na razie tak. Gorzej będzie, kiedy w końcu przyjdą tu moi rodzice. Nie
zrozumieją tego wszystkiego jak pani…
- Spróbuję pomóc – obiecała. – W końcu po to mamy się spotkać.
- Dziękuję bardzo. Za wszystko.
~ * ~
- Dorcas! Zagrasz ze mną w eksplodującego durnia? – spytał Alexander,
wyskakując ze swojego pokoju, kiedy szłam do Erica, by wziąć rzeczy i się
przebrać. Strasznie lubił w to grać, szczególnie ze mną, bo ja nie byłam w tym
zbyt dobra. Nawet Margaret mnie ogrywała. Swoją drogą nie lubiłam zbytnio tej
gry i to nie dlatego, że nie potrafiłam w nią grać, ale dlatego, że wymagała
bezsensownego skupiania się na mało istotnych rzeczach, a nie miałam do tego
cierpliwości. Nudziło mnie to i drażniło. Alex jednak uwielbiał eksplodującego
durnia, dlatego, żeby sprawić mu przyjemność, grałam.
- Jasne – odparłam więc, posyłając mu wymuszony uśmiech. – Pogadam tylko
najpierw z twoim bratem, okej?
- Ciągle tylko z nim gadasz i gadasz – zajęczał, ale ostatecznie skinął
głową i poszedł do swojego pokoju. Zanim zamknął drzwi, usłyszałam jeszcze, jak
narzeka na to, że Eric jest od niego mniej fajny. To szczerze mnie rozbawiło.
~ * ~
- Jak tam? – odezwał się Montmorency, kiedy zamknęłam za sobą drzwi i
oparłam się o nie, przymykając na chwilę oczy. – Kochanie? – Kiedy nie
odpowiedziałam, przestał pisać i odwrócił się w moją stronę. – Co jest? –
Czułam na sobie jego intensywne spojrzenie, więc przeniosłam w końcu na niego
swój wzrok. – Powiesz mi, o co chodzi, czy przestaniemy rozmawiać jeszcze my?
- Myślę, że popełniliśmy błąd – powiedziałam, a on spojrzał na mnie, nie do
końca rozumiejąc, o czym mówię. – Ja popełniłam błąd.
- Odnośnie?
- Ślubu. – Tym razem był mocno zaskoczony.
- Nie chcesz go?
- Chcę… I nie o to chodzi.
- Więc o co?
- Mogliśmy inaczej to załatwić. JA mogłam to inaczej załatwić. Nic nie
mówić moim rodzicom i…
- Wziąć ślub potajemnie? – wszedł mi w słowo.
- Przeszło mi to wczoraj przez myśl.
- Chyba już lekko przesadzasz – zaryzykował stwierdzenie.
- Przesadzam? Słyszałeś ich wczoraj.
- Słyszałem. I co? Wiem, że najłatwiej i najprzyjemniej byłoby, gdyby ten
fakt zaakceptowali bez uwag, ale to my bierzemy ślub, a nie oni.
- Łatwo ci mówić…
- Bo moja mama nie ma nic przeciwko? Przepraszam, że tak wyszło – zirytował
się.
- Nie to chciałam powiedzieć – szepnęłam. Było mi głupio, że pomyślał w ten
sposób.
- Wiem – westchnął.
- Po prostu zrozum, że boję się tej rozmowy. To ma być nasz ślub, ale
jednak chciałabym, żeby rodzice na nim byli, a nie uważali go za coś, co nas
poróżniło. Powinnam porozmawiać z nimi sama, na spokojnie, na ich gruncie, a
tak postawiłam ich przed faktem dokonanym i jeszcze zaprosiłam do dyskusji, w
której są na gorszej pozycji.
- Na gorszej pozycji?
- A nie? Zaprosiliśmy ich tylko po to, by zmasowanym atakiem przekonać ich
do zmiany zdania.
- Zawsze możemy się wycofać i nie poruszać tematu.
- Teraz to już za późno – stwierdziłam. Chciał coś jeszcze odpowiedzieć,
ale rozległ się w całym mieszkaniu dzwonek do drzwi. Eric spojrzał na mnie, ale
wzruszyłam tylko ramionami. – Daj mi się szybko przebrać – poprosiłam jedynie,
a on wyszedł w końcu, nie dyskutując więcej i zostawiając mnie samą.
~ * ~
Tak naprawdę nie wiem,
czego spodziewałam się po tym obiedzie, ale na pewnie nie tego, co zauważyłam
już od wejścia do salonu, a mianowicie radosnej i przyjaznej atmosfery. Nasi
rodzice zostali sobie kiedyś przedstawieni, ale jakoś do tej pory nie mieli ze
sobą większej styczności, a mimo to nie było widać po nich żadnego dystansu i
oficjalnego tonu. Zanim do nich dołączyłam, zdążyli się już rozgościć. Ojciec
rozmawiał z moim chłopakiem, a mama, nie przestając plotkować, pomagała pani
Montmorency w przeniesieniu półmisków na stół. Dołączyłam do nich zaraz po tym,
jak moja matka serdecznie się ze mną przywitała, po czym zdezorientowana
usiadłam koło Erica. Ten posłał mi spojrzenie mówiące, że też nie ma pojęcia,
co się dzieje.
Moja przyszła teściowa nie
miała zamiaru wtrącać się w nasze sprawy. Zgodziła się pomóc w zorganizowaniu
tego obiadu, ale od razu zapowiedziała, że niepytana nie będzie się wypowiadać
i dotrzymała w tej kwestii słowa, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
Obiad sam w sobie minął więc bez większych ekscesów. Wujek Erica jak zwykle
był w pracy, ale jego nieobecność była tak naprawdę niezauważalna. Na pewno nie
przeszkodziła ona mojemu ojcu w prowadzeniu bardzo angażującej go rozmowy z
przyszłym zięciem. Mama nadal rozprawiała z panią Montmorency, dzieciaki już
dawno zajęły się sobą i tylko ja siedziałam kompletnie zdezorientowana i
wytrącona z równowagi. Chciałam zrezygnować z poruszania tematu mojego ślubu,
ale w obecnej sytuacji nie potrafiłam tego zrobić. Margaret z Alexem rozrabiali
niemiłosiernie, aż mama Erica zagroziła, że nie dostaną ciasta, ale niezbyt się
tym przejęli, więc posłała oboje do pokoju Alexandra, by tam się dalej bawili i
uwolnili nas, choć na chwilę, od swoich wrzasków. Osobiście przyjęłam to z
ulgą.
- Może pozbieram już talerze i przygotuję kawę? – zaproponowała pani
Montomorency. – Nie lubię się chwalić, ale mam przepyszne ciasto – dodała. –
Liz, Scott…?
- Nie – powiedziałam w momencie, w którym szykowała się do wstania od
stołu. Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby widzieli mnie po raz pierwszy. – Niech
pani poczeka – poprosiłam. Usiadła więc z powrotem i wpatrywała się w nas z
zaciekawieniem. Wyczułam, jak Eric wzrusza delikatnie ramionami, kiedy posłała
mu pytające spojrzenie. Być może powiedział jej, czego dotyczyła nasza rozmowa,
zanim przyszli moi rodzice. Nie miało to teraz znaczenia.
- Stało się coś, kochanie? – spytała w końcu mama. Podniosłam wzrok i
spojrzałam na nią, a potem na tatę. Oboje miny mieli dziwne. Jakbym nagle z
niewiadomego powodu przerwała im świetne przyjęcie.
- Możecie mi powiedzieć, co tu się, u diabła, dzieje?
- Nie bardzo rozumiem…
- Zrobiliście wczoraj wielką aferę o to, że chcemy wziąć z Ericem ślub. Rano
byliście wielce niezadowoleni z tego, że macie tu dzisiaj przyjść, a od
półtorej godziny zachowujecie się tak, jakbyście znajdowali się na wyśmienitym,
proszonym obiedzie i nie wiedzieli, w jakim celu was tu zaproszono. Po prostu…
Mam totalny mętlik w głowie – wyjaśniłam. Zakryłam na chwilę twarz dłońmi, żeby
pomyśleć. Poczułam na plecach dłoń Erica, którą przesuwał delikatnie góra-dół.
Pomogło mi się to uspokoić. Dopóki nie podniosłam z powrotem głowy, trwała
totalna cisza przerywana tylko tykaniem zegara stojącego w rogu salonu. – Wiem,
że zapraszanie was tu dzisiaj pod pretekstem przekonania do naszego punktu widzenia,
nie było w porządku i po namyśle chciałam się z tego wycofać, ale jeśli już
przyjęliście to zaproszenie, to chociaż powiedzcie jeszcze raz, co o tym
sądzicie. Chcę po prostu wiedzieć, na czym stoję. Nie chcę, żeby w jakiś sposób
nas to poróżniło.
- Przecież nie poróżniło – stwierdziła mama.
- To widzę, ale nadal nie wiem, co się zmieniło.
- To może ja… Posłuchaj, kochanie – zaczął tata, więc na nim skupiłam wzrok.
– Zareagowaliśmy wczoraj tak, a nie inaczej, bo najzwyczajniej w świecie nas
zaskoczyliście. Wiedzieliśmy, że łączy was coś więcej niż zwykła znajomość, ale
tak naprawdę wasza decyzja wydała nam się zbyt szybka i gwałtowna. Jednego dnia
się przyjaźnicie, a drugiego oznajmiacie, że jesteście zaręczeni. Nie
skończyliście jeszcze szkoły, nie wiecie, a przynajmniej tak nam się wydawało,
jak żyć poza nią, samodzielnie. Najzwyczajniej w świecie obawialiśmy się, że
nie do końca to przemyśleliście, że zderzycie się z rzeczywistością i rozczarujecie.
Nie masz jeszcze dzieci, Dorcas, więc być może nie zrozumiesz naszych obaw.
Prawdą jest też to, że niezbyt spodobało nam się postawienie nas pod ścianą i
zmuszenie do przyjęcia zaproszenia na obiad, którego celem było przekonanie nas
do waszej racji.
- Wiem. Przepraszam – powiedziałam to z taką szczerością, że tata
uśmiechnął się do mnie. – Zachowałam się jak dzieciak.
- To prawda, ale my też popełniliśmy błąd. Długo o tym wszystkim
rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że jest jeden znaczący fakt, który ma
wpływ na nasze odmienne podejście do waszego ślubu, a mianowicie to, że uczycie
się w szkole z internatem i przez większą część ostatnich lat się nie
widywaliśmy. Rzadko też ze sobą rozmawialiśmy. Nie wiemy więc, co się u ciebie
tak naprawdę dzieje i jakim torem podąża twoje życie, jakie decyzje podejmujesz.
Jeśli naprawdę jesteście co do tego pewni i chcecie się pobrać, to nie mamy nic
przeciwko. Na pewno z mamą wam pomożemy, czegokolwiek byście nie potrzebowali.
Byłam zaskoczona tym wyznaniem. Ojciec był bardziej pozytywnie nastawiony
do naszego „pomysłu”, więc mogłam to jeszcze zrozumieć. W każdym razie i tak
byłam mu wdzięczna. Nadal jednak nie dowierzałam, że mama dała mu się tak łatwo
przekonać. Wystarczyło, że przypomniałam sobie jej dzisiejszy, poranny nastrój.
Spojrzałam więc na nią, a ona zorientowała się, że nie do końca dowierzam
słowom taty.
- Ja też nie mam nic przeciwko, Dor. Naprawdę. Oczywiście wolałabym,
żebyście to jakoś… Nie wiem, bardziej przemyśleli, ale…
- Już to przemyśleliśmy – wtrąciłam, na co mama posłała mi delikatny
uśmiech.
- Cóż, w takim razie nie mam już nic więcej do powiedzenia.
- Że tak to ujmę – odezwał się jeszcze tata. – Macie nasze
błogosławieństwo. – Parsknęłam śmiechem, ale w głębi duszy byłam szczęśliwa.
Nie wiem, jak bardzo szczere były te ich zapewnienia i obietnice, ale coś w
końcu przestało uciskać moje płuca i mogłam normalnie oddychać.
- Dziękujemy – powiedział Eric, a potem mnie pocałował. Chwilę później
zauważyłam w oczach mojej mamy coś, przez co wstałam i podeszłam do niej. Ta
przytuliła mnie mocno i przez długi czas nie puszczała.
- Nie martw się, mamo – szepnęłam jej do ucha. – Wszystko będzie dobrze.
- Wiem – odparła. – Po prostu…
- Wiem. – Nie byłam nigdy córką, która żre się z matką o każdą rzecz. Nasze
relacje, mimo jednego okresu w dzieciństwie, skłaniały się raczej ku
przyjacielskim. Dobrze się zawsze dogadywałyśmy i przeważnie rozumiałyśmy.
Zależało mi na tym, żeby mama akceptowała moje wybory, więc naprawdę kamień
spadł mi z serca, kiedy zaaprobowała moją decyzję odnośnie ślubu. Nie cieszyłam
się tym uczuciem jednak długo, bo pani Montmorency przerwała je całkowicie
nieświadomie.
- Czyli będziemy bawić się na weselu szesnastego lipca? – zapytała totalnie
bez żadnego podtekstu. Ot tak, żeby podtrzymać i pociągnąć rozmowę, ale
wywołało to całkowicie odwrotny efekt. Zapadła nagle grobowa cisza. Moja matka
odsunęła się ode mnie gwałtownie i pobladła na twarzy, a ojciec nie bardzo
wiedział, jak na to zareagować. Moja przyszła teściowa była zdezorientowana,
widząc reakcję swoich gości. – Pomyliłam datę? Wydawało mi się, że mówiliście o
szesnastym lipca… – Pytanie to zawisło w powietrzu, a atmosferę można było w
tej chwili kroić nożem. Spojrzałam na rodziców, a oni patrzyli na mnie tak,
jakby faktycznie doszło do pomyłki i oczekiwali, że zaraz sprostuję tę
rewelację.
Szczerze powiedziawszy
długo zastanawiałam się, czy pozostać przy dacie szesnastego lipca, bo zdawałam
sobie sprawę z tego, że zareagują… Właśnie w taki sposób, w jaki zrobili to
teraz. Rozważałam zmianę terminu, ale ostatecznie nie zrobiłam tego.
Rozmawiałam na ten temat z Ericem i przedstawiłam mu swoje wątpliwości, a on
stwierdził tylko, że to moja decyzja. Zaproponował taki termin, bo uważał, że
będzie on dla mnie właściwy. Dla m n i
e. Nie dla moich rodziców. To ja zadecydowałam, że przy nim zostajemy. Nie wiem
w zasadzie, kiedy i w jaki sposób chciałam im to powiedzieć, ale chyba nie
teraz i nie tak. Z drugiej strony może skumulowanie wszystkich informacji w
jedną rozmowę było najlepszym rozwiązaniem. I tak nic nie szło po mojej myśli.
Wszystko było nie tak i w ogóle zabraliśmy się do rozmowy o ślubie w totalnie
zły sposób. Być może samo to mówiło już o tym, że nie dorośliśmy do niego, ale
miałam to w tej chwili gdzieś. Widząc miny i reakcje rodziców, zamiast wyrzutów
sumienia, zagotowała się we mnie złość. Zerknęłam na Erica, który wyczytał
chyba z moich oczu to, co właśnie kotłowało się w mojej głowie, ale wydawało mi
się, że dał mi na to zezwolenie. Szepnął swojej mamie coś na ucho, a ta skinęła
głową i wyszła z pokoju, tłumacząc się tym, że sprawdzi, co robią dzieci. To
chyba przelało czarę goryczy mojej matki. Ja natomiast zastanawiałam się, co
będę musiała zrobić, żeby przeprosić za całe to zamieszanie panią Montmorency,
którą tak naprawdę wykorzystaliśmy do załatwienia spraw z moimi rodzicami. W
tym momencie zgadzałam się z nimi w jednej kwestii – nasze postępowanie
świadczyło o niczym innym jak o tym, że nie dorośliśmy do życia, a tym samym
ślubu, który chcieliśmy wziąć.
- Szesnasty lipca? – spytała mama, posyłając mi spojrzenie tak pełne
wyrzutu i bólu, że miałam ochotę paść na kolana i błagać ją o wybaczenie, ale
nie zrobiłam tego.
- Tak – potwierdził za mnie Eric. – To ja wybrałem tę datę – przyznał, ale
mama całkowicie go zignorowała. Tata nadal siedział i nie wiedział, co
powiedzieć, więc nie odzywał się w ogóle. W tym momencie zdałam sobie sprawę z
tego, że walka o ten termin będzie starciem, w którym ani on, ani mój
narzeczony nie będą brali udziału.
- Kiedy chciałaś nam o tym powiedzieć? – Kiedy j a
chciałam, nie kiedy c h c i e l i
ś m y. To ustawiało rozmowę tak, jak przypuszczałam, że będzie.
- Nie wiem. Może nigdy. Zastanawiałam się nad wybraniem innej –
powiedziałam.
- Więc dlaczego…? – Głos Elizabeth Meadowes załamał się na tyle, by tata
wstał i pomógł jej się utrzymać na nogach. Naprawdę nie chciałam jej ranić. Ani
jej, ani ojca. Miałam jednak tyle żalu związanego z jej zachowaniem, kiedy
zmarł mój brat…
- Myślisz, że ten dzień zniknął z kalendarza w momencie śmierci Chrisa? – Stało
się. Powiedziałam to na głos. Sama byłam nie mniej zaskoczona niż rodzice, że
przeszło mi to przez gardło. – Co roku od jedenastu lat znikasz tego dnia.
Rozpływasz się, nie ma cię. Nie ma cię teraz i nie było cię wtedy, kiedy
najbardziej cię potrzebowałam. Margaret skończyła w tym roku dziesięć lat, a
nawet nie wie, kim jest Chris. Myślisz, że jeszcze długo będziecie w stanie
wciskać jej bajeczkę o chorej ciotce, do której jeździsz co roku? Ona jest już
duża i w końcu zapyta o to, co przez lata przed nią ukrywaliście. Jest mądra i
dojrzała. Zrozumie, jeśli jej to wytłumaczycie. Wątpię jednak, że zrozumie,
dlaczego przez tyle lat ją okłamywaliście.
- Mieliśmy zamiar jej powiedzieć – odezwał się tata. – W odpowiednim
czasie.
- Czyli kiedy?
- Myślisz, że będąc rodzicem, łatwo jest przeboleć coś takiego jak strata
dziecka? – Zaatakowała mnie mama. – Nie wiesz, jak to jest!
- Wiem za to, jak to jest być sześcioletnim dzieckiem, które traci młodszego
brata, które widzi na własne oczy jego śmierć i martwe ciało leżące na ulicy!
Dzieckiem, które przez jedenaście kolejnych lat obwinia się o to, że przez nie
zginął jego mały braciszek – wyrzuciłam z siebie, a potem popłynęły z moich
oczu łzy. Ogarnął mnie taki ból i tęsknota, że musiałam złapać się stołu, żeby
się nie przewrócić. Eric podtrzymał mnie i posadził na krześle.
- Śmierć Chrisa była tylko i wyłącznie moją winą – powiedział tata. Nie
odpowiedziałam od razu, bo nadal przełykałam łzy, które nie chciały przestać
płynąć. – Tylko i wyłącznie moją…
- Ale to mnie kazałeś go wtedy pilnować!
- Ale to ja go nie dopilnowałem. Jak mogłem oczekiwać od sześcioletniego
dziecka, którym wtedy byłaś, że przypilnujesz ciekawskiego czterolatka? Nikt
cię nigdy nie obwiniał o jego śmierć…
- Wystarczy, że ja sama to robiłam. Przez jedenaście lat. Przez tyle lat
sama musiałam sobie z tym radzić, bo mama nie odzywała się do nikogo przez
miesiąc, a potem ot tak, jakby nigdy nic, przeszliście nad wszystkim do
porządku dziennego. Wymazaliście Chrisa z naszego życia i postaraliście się o
kolejne dziecko. Nie pomyśleliście jednak o tym, żeby zaprzątnąć sobie głowę
tym, które już mieliście.
- Skupiliśmy się wtedy tylko na tobie – wyszeptała matka.
- Tak ci się wydaje? – odparłam z goryczą. – Każde moje pytanie o Chrisa
zbywaliście tak długo, aż przestałam o niego pytać. Wiesz, przez jak długi czas
budziłam się w nocy z płaczem, chociaż żadnego z was nie wołałam? To dziadek
wytłumaczył mi, że nie powinnam się smucić. To on zabrał mnie na cmentarz i to
przy nim obiecałam mojemu bratu, że kiedyś zacznę się więcej uśmiechać, że
opowiem jego historię tylko jednej, jedynej osobie. Tej, której będę ufała
bezgranicznie i która będzie godna ją usłyszeć. Dopiero w tym roku powiedziałam
o nim Ericowi. Dopiero jemu zaufałam na tyle, by zrzucić z siebie jedenaście
lat wyrzutów sumienia. Bardzo kocham Margaret i bardzo kocham was. Zrozumiałam
trochę, dlaczego postąpiliście tak, a nie inaczej. Sama nie wiem, co zrobiłabym
w takiej sytuacji. Być może wybraliście najlepsze wyjście, jakie przyszło wam
do głowy. Chcę jednak, żeby Christopher przestał być jedynie wspomnieniem,
tematem tabu, bo on żył i żyje nadal, a ja nigdy nie pogodzę się z jego stratą.
Cisza, jaka zapadła po
moim wyznaniu i wyrzuceniu z siebie wszystkich zarzutów w stosunku do rodziców,
trwała zdecydowanie zbyt długo. Opadała powoli, ale zmasowaną falą. Ta rozmowa
kosztowała mnie więcej, niż byłam w stanie przyznać. Ich chyba też. Oboje nadal
byli bladzi i milczący. Ból, jaki wymalowany był na ich twarzach, miał się
utrzymywać jeszcze przez długi czas. W ciągu tych paru minut postarzeli się o
dobrych kilka lat. Nie fizycznie, ale widziałam to w ich oczach.
- Przepraszam, córeczko – powiedziała w końcu mama. – Nie wiedziałam, jak
sobie z tym wszystkim poradzić. Myślałam, że skoro jesteś taka mała, to niczego
nie zrozumiesz, że szybko zapomnisz, a ty… Okazałaś się silniejsza i mądrzejsza
niż ja. – Spojrzała na mnie ze szczerymi wyrzutami sumienia malującymi się w
jej oczach.
- Mądrzejsza i silniejsza niż my oboje – poprawił ją tata, po czym
przytulił ją mocno.
- Wiem, że to może wygląda tak, że dążę w tej chwili po trupach do celu,
ale możemy wziąć ślub szesnastego lipca? Chris na pewno nie miałby nic
przeciwko…
- Na pewno by nie miał – stwierdziła mama. – A i Erica z całą pewnością by
polubił.
- Dziękuję – powiedziałam, po czym podeszłam do rodziców i mocno ich
przytuliłam. Ta rozmowa była ciężka, ale czułam, że coś w nich pękło, że duch
mojego brata powrócił do nich, ale wcale nie z negatywnymi uczuciami. Zniknął
również we mnie żal, który do tej pory gdzieś tam się zawsze tlił.
- Porozmawiamy dzisiaj z Margaret – obiecał tata. – Powiemy jej wszystko,
pokażemy zdjęcia. Masz rację, powinna znać prawdę.
Beatrice La Brun
Minęły dwa dni od momentu, w którym znowu stoczyłam się na dno do miejsca,
w którym byłam sześć lat temu. Przez ten czas nie wychodziłam w ogóle ze
swojego gabinetu, a dwójkę uczniów, którzy chcieli ze mną porozmawiać,
przyjęłam z przylepionym fałszywym uśmiechem na twarzy. Na szczęście w okresie
świątecznym było mniej spraw do załatwienia, a nawet, jeśli jakieś były,
zwyczajnie je zignorowałam, przekładając na później. Nie chciałam pokazywać się
w stanie, w którym nie mogłam się bronić. List, który przyszedł w wigilię, w
pewnym stopniu znowu mnie zniszczył, a postanowiłam sobie, że nigdy więcej do
tego nie dojdzie. Znowu czułam się zastraszona i winna tego, co wydarzyło się
sześć lat temu, kiedy tak to argumentował.
Przez sześć lat łudziłam się, że o mnie zapomni, że nic się ponownie nie
wydarzy. Myliłam się. On bardzo dobrze o mnie pamiętał i był świetnie
poinformowany. Zastanawiałam się, czy nie porozmawiać na ten temat z
Dumbledorem, ale odrzuciłam ten pomysł, biorąc pod uwagę fakt, jak ostatnio
zareagowałam na jego pytanie o tamte wydarzenia. Poza tym spaliłam jedyny
dowód. Głupie posunięcie, ale kiedy to robiłam, nie myślałam trzeźwo. Nie,
musiałam sama się z tym zmierzyć i wygrać lub zostać pokonaną. I tak nie było w
moim życiu nic, na czym zależało mi na tyle, by zawalczyć o to z przeszłością,
chociaż miałam jeszcze pół roku na to, by stanąć z nią do walki.
Westchnęłam, wrzucając na razie ten temat do najgłębszej szuflady w mojej
głowie i spojrzałam na biurko, na którym piętrzył się stos listów, czekających
na moją odpowiedź. Mój wzrok padł jednak na inny, leżący osobno z boku. Już
dawno chciałam go wyrzucić, ale za każdym razem, gdy brałam go do ręki,
ponownie czytałam jego treść, która wywoływała we mnie sprzeczne uczucia. Z
jednej strony czułam ulgę, z drugiej zawód i wściekłość. Z jednej strony
wiedziałam, że nie powinnam na niego odpisywać, z drugiej byłam tak zirytowana,
że słowa same cisnęły mi się na usta.
Podeszłam do
biurka. Na oparciu krzesła zarzucony był prezent, który Syriusz dołączył do
listu. Delikatny, błękitny, ciepły szal mieniący się drobinkami srebra.
Szczerze powiedziawszy, nie dostałam jeszcze nigdy tak ładnego prezentu, który
trafiał w mój gust. Jednak szal drugi dzień wisiał na krześle, a ja nie
wiedziałam, co z nim zrobić. On również wywoływał we mnie sprzeczne uczucia,
tym bardziej w połączeniu z kilkoma zdaniami nakreślonymi, znanym mi już bardzo
dobrze, pismem. Nie musiały być podpisane i też nie były. Kolejny raz wzięłam
list do ręki, mimo, iż znałam już jego treść na pamięć.
„Przepraszam,
że zachowałem się jak dzieciak i skończony dupek. Miałaś rację. Nie powinienem
pojawiać się w Twoim życiu. W zasadzie i tak przyszedłem Ci to wtedy
powiedzieć. Być może lepiej, że tak to się skończyło. Popełniliśmy błąd, a moja
noga nigdy nie powinna przekroczyć progu twojego gabinetu ani sypialni –
szczególnie jej. Nawet w czasie tamtej pełni. Udajmy, że nic się między nami
nie wydarzyło. Wierzę, że znowu poradzisz sobie ze swoją przeszłością, by w
końcu móc się skupić na teraźniejszości. Przepraszam, jeśli czujesz do mnie
jakąś urazę. Nie chciałem Cię zranić.”
W zasadzie to nie wiem, czy byłam na niego zła o to, co się stało. Co
prawda zachował się nieodpowiednio, nie szanując mojej prośby i przedkładając
swoja dumę nad moją sytuację, której nie rozumiał, ale czy miałam prawo tego od
niego wymagać? Ja też nie potraktowałam go wyjątkowo dobrze, zakładając, że
później przyjdzie czas na tłumaczenia. Wtedy jednak niezbyt mnie to obchodziło.
Dopiero później, czytając ten list, uświadomiłam sobie, że jakkolwiek byśmy się
wtedy nie zachowali, on przyszedł zakończyć nasz romans. Zrobić to, czego się
spodziewałam, a ja potraktowałam go tak, jak obawiał się tego od samego
początku. Nie miałam mu więc niczego za złe, bo ja również nie miałam w stu
procentach racji. A jednak zabolało, mimo, że w tamtym momencie byłam
zaskoczona, a on przyszedł w złym czasie. Co do jednego miał jednak rację. Nie
miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Z drugiej strony wcale nie chciałam pomocy,
a jedynie możliwość wyrzucenia z siebie tego, co stanowiło źródło wszystkich
moich problemów. On chciał to wziąć na siebie. Był na to gotowy nawet
niezobowiązująco, ale ja od lat nikomu nie ufałam. Może to właśnie był moment,
w którym powinnam to zmienić. Miałam teraz tylko jego. Przez chwilę. Choć
stwierdzenie to było mocno na wyrost. Syriusz jednak zdecydował się odejść i
nie wiedział, dlaczego go przed tym nie powstrzymałam. Nie chciałam go
wykorzystywać, a wyjaśnić to, co mogłam. Potem miałam zamiar uszanować jego
decyzję, bo zawsze starałam się dać mu w tej kwestii wybór, a nigdy nie łamałam
złożonych obietnic.
Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona ciągłym uciekaniem przed
przeszłością i bronieniem się przed teraźniejszością. Podeszłam do biurka,
wzięłam z krzesła szal, który kupił mi Black i narzuciłam go na ramiona.
Zadrżałam, kiedy poczułam ciepło rozlewające się po moim ciele. Usiadłam i
postanowiłam napisać do Syriusza. Zanim jednak zdecydowałam się za to zabrać,
rozległo się pukanie do drzwi. Byłam zaskoczona, bo po moich ostatnich rozmowach
z osobami, które mogłyby chcieć czegoś ode mnie, nie spodziewałam się nikogo.
Dumbledore powinien zabawiać właśnie wszystkich na śniadaniu, a Syriusza się
nie spodziewałam i to z więcej niż jednego powodu. Zresztą i tak nie było go w
szkole. Zostawał więc któryś z moich uczniów, dlatego mimo, że nie wyglądałam
tak, jak powinnam, poszłam otworzyć drzwi.
- Myślałem, że umarłaś – rzucił wesoło Griffiths, jednak widząc moją minę,
szybko z tej wesołości zrezygnował.
Kogo jak kogo, ale jego się tu nie spodziewałam po tym, jak dziesięć lat
temu na chwilę zeszły się nasze drogi prywatne. Był wtedy kłamliwym i fałszywym
chamem, a ja młodą i łatwowierną czarownicą, próbującą zrobić karierę – wbrew
pozorom wcale nie przez łóżko. Potraktował mnie wtedy jak własną córkę tylko po
to, by w odpowiedniej chwili upomnieć się o zapłatę. Nie zrobiłam tego, czego
żądał, więc żywiliśmy do siebie wzajemną urazę, a kiedy objęłam stanowisko
dyrektorki, staraliśmy się jak najmniej ze sobą współpracować. Kiedyś miałam
okazję skorzystać z wielu przysług, ale po tym, jak nacięłam się w jego
przypadku, nigdy więcej z nich nie korzystałam i nie oferowałam też własnych.
Teraz jednak Albert stał w drzwiach mojego gabinetu i patrzył na mnie bez cienia
urazy.
- Fatalnie wyglądasz – dodał, przyglądając mi się uważnie, a ja miałam
ochotę potraktować go jakimś zaklęciem. Za ostatnie dziesięć lat.
- Właśnie tak wita się kobietę – stwierdziłam z lodowatym spokojem. –
Słowami „myślałem, że umarłaś” i „fatalnie wyglądasz”.
- A czego się spodziewałaś?
- Że cię tutaj w tej chwili nie będzie – weszłam mu w słowo, próbując
zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale przytrzymał je, więc rzuciłam w jego stronę
wściekłe spojrzenie, co już samo w sobie było błędem, bo z reguły nie dawałam
się w taki sposób wyprowadzić z równowagi.
- Odwaliłaś się w wigilię tak, że do tej pory wszyscy o tobie plotkują, a
potem zniknęłaś na kolejne dwa dni, po których wyglądasz…
- Fatalnie? – spytałam z ironią.
- Jak wrak człowieka – odparł tym razem z powagą.
- Przestaniesz pierdolić? – Zaśmiał się.
- Nadal żywisz urazę o to, że chciałem zaciągnąć cię do łóżka?
- A ty przestałeś za to, że ci odmówiłam?
- Nigdy nie jest na to za późno – stwierdził, a moja dłoń powędrowała w
stronę jego twarzy szybciej, niż zdążyłam pomyśleć. Poczułam szczypanie, kiedy
zetknęła się z jego policzkiem, ale nie skrzywiłam się, pozostawiając moją
twarz w lodowatej beznamiętności i ukrytej wściekłości. Albert dotknął obolałej
skóry i tylko pokręcił głową.
- Wynoś się stąd, Griffiths i nie wchodź mi więcej w drogę – wycedziłam
przez zęby.
- Co się z tobą dzieje, Beatrice?
- Nic, co mogłoby cię interesować.
- Chcę pomóc – wytrzymałam jego spojrzenie.
- Skąd pomysł, że w ogóle potrzebuję jakiejś pomocy?
- No tak, zawsze samowystarczalna i zimna jak lód – stwierdził z ironią.
- Przynajmniej nie udaję dobrotliwego wujka, będąc pieprzonym gnojem. –
Chciał coś powiedzieć, ale tym razem nie pozwoliłam mu na to. – Nie chcę, żeby
twoja osoba miała jakikolwiek związek z moim życiem, więc odpieprz się i
zniknij mi z oczu.
Ann Vick
Wyciągnęłam kolejną
sukienkę z szafy, przyłożyłam ją do siebie i obejrzałam się w lustrze, po czym
również i tę rzuciłam bezładnie na łóżko. Żadna z tych, które przeglądałam od
rana, nie sprostała moim oczekiwaniom, a czasu na wybranie jakiejś miałam coraz
mniej. W zasadzie to nie wiem, po co to robiłam. Przecież powiedziałam
Douglasowi, że nie będę mu towarzyszyć na tym durnym bankiecie po meczu, więc czemu
w ogóle przejmowałam się jakąś sukienką, kiedy nie spakowałam jeszcze żadnej
innej rzeczy, która przydałaby mi się znacznie bardziej od kreacji, której i
tak nie miałam zamiaru zakładać. Zresztą po co w ogóle miałam cokolwiek pakować
i korzystać z zarezerwowanego dla mnie pokoju w hotelu, jeśli zaraz po meczu
mogłam deportować się z powrotem do domu? Żyłam tą imprezą od dobrych kilku
tygodni, a teraz, najzwyczajniej w świecie, nie miałam najmniejszej ochoty w
ogóle się tam wybierać. Jedynym powodem, dla którego jeszcze nie podjęłam
ostatecznej decyzji, był Patrick Douglas, ale w tym momencie nawet na niego
byłam strasznie wściekła, chociaż nic nie zrobił. Po prostu miał rację, a ja
czułam się jak ostatnia, zdesperowana idiotka i nie byłam pewna, na kogo
powinnam być bardziej zła – na siebie, czy na Lupina za to, co się stało w
wigilię. Rozstaliśmy się i tylko to powinno mieć znaczenie.
Zerknęłam na zegarek,
który wisiał centralnie nad oknem. Dochodziła dwunasta. Promienie słońca
przebijały się przez jasne chmury, oświetlając cały pokój, w którym panował
wyjątkowy porządek. Byłam dziewczyną nieładu i jeśli poświęcałam godziny na
uporządkowanie wszystkich rzeczy, to znaczy, że coś się działo. Łóżko było
posłane, z szafy nie wypadały ubrania, a na biurku nie walał się ani jeden
zbędny papierek. Ze śmietnika nie wylatywały śmieci, a podłoga lśniła od płynu
do paneli, którego wczoraj użyłam. Na fotelu leżała torba, którą wyciągnęłam,
żeby się spakować, a na łóżku rzeczy, które chwilę wcześniej przymierzałam.
Zebrałam je, wcisnęłam do walizki, po czym cały pakunek wrzuciłam do szafy i
mocno trzasnęłam drzwiami. Huk słychać było aż na dole, bo zaraz usłyszałam
pytanie mamy, czy wszystko w porządku i czy potrzebuję pomocy. Domknęłam drzwi,
które od uderzenia, zamiast zamknąć się, odskoczyły ponownie i odkrzyknęłam, że
wszystko okej i nie musi fatygować się na górę.
- Wszystko jest nie tak, jak powinno być – powiedziałam jednak zaraz sama
do siebie, a potem usiadłam na fotelu i podciągnęłam kolana pod brodę.
Nie wiem, czego tak naprawdę oczekiwałam. Po tym, jak wyszłam z dormitorium
chłopaków, nie rozmawiałam więcej z Lupinem. Myślałam, że zrozumiałam, dlaczego
to zrobił, dlaczego ja się na to zgodziłam. Teraz czułam się z tym jednak
koszmarnie źle. Nie mogłam go obwiniać bardziej niż siebie, bo w końcu nie
zaprotestowałam przeciwko temu, co się stało, aczkolwiek po wszystkim czułam
się wykorzystana. Jak nic nie znacząca rzecz, którą Remus albo odsuwa od
siebie, albo zabawia się nią, kiedy ma na to ochotę, a ja, jak ostatnia
kretynka, tylko czekam, aż łaskawie pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Gdybym tylko
mogła cofnąć czas, zrobiłabym to. Nie mogłam jednak, więc pozostało mi jedynie
wymyślić dobrą wymówkę dla Douglasa tłumaczącą, dlaczego nie było mnie na
meczu, bo to, że nie miałam ochoty na niego iść, było już ustalone. Moje
rozmyślania przerwało jednak pukanie do drzwi.
- Ann? Ktoś
do ciebie przyszedł – usłyszałam głos mamy.
- Jeśli to Remus, to powiedz mu, że nie chcę go… – zanim zdążyłam
dokończyć, moja rodzicielka wpuściła do pokoju gościa, który był ostatnią
osobą, jaką spodziewałam się zobaczyć w moim domu. – Widzieć. – Dokończyłam
jednak moją wcześniejszą wypowiedź, na co Douglas rzucił mi zdezorientowane
spojrzenie, po czym odwzajemnił uśmiech mojej mamy, która zamknęła za nim
drzwi, zostawiając nas samych. – Co ty tutaj robisz? – spytałam naprawdę
zaskoczona jego wizytą.
- Myślałem, że zaczniemy od „cześć” – odparł, nie bardzo rozumiejąc, z
czego wynika moje niezbyt kulturalne zachowanie. Westchnęłam.
- Przepraszam. Po prostu…
- Nie chcesz widzieć Lupina.
- Tak jakby.
- Znowu coś się stało? – Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.
- I tak, i nie. Nie wiem. To wszystko jest popieprzone – powiedziałam,
chowając twarz w dłoniach. – Mam wrażenie, że ten związek ciągnie się za mną i
nie mogę z niego uciec.
- Przecież rozstaliście się za zgodą obu stron…
- Tak. Niby tak, ale... Dopóki nie…
Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Nie wiedziałam, czy w ogóle chcę
mu o tym wszystkim mówić. Do tej pory zwierzałam mu się ze wszystkiego, co
miało związek z Remusem, bo o nic nie pytał. Po prostu słuchał, a ja nie czułam
żadnego skrępowania rozmową z nim na ten temat. Nie znał Lupina i może dlatego
byłam w stanie otworzyć się przed nim i poprosić o pomoc, nie bojąc się, że
któryś z moich znajomych z Hogwartu będzie musiał opowiedzieć się po którejś ze
stron. Może zwierzanie się Douglasowi też nie było fair, ale pasowało mi to, że
zawsze przyznawał mi rację, a jeśli faktycznie nie zgadzał się z moim zdaniem,
jasno tłumaczył, dlaczego to robi. Było mi jednak tak bardzo wstyd z powodu
tego, że przespałam się z Remusem, że nie chciałam wyjawiać tego nawet Douglasowi.
- Zresztą nieważne. Naprawdę nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać – rzekłam
więc tylko, a on na szczęście nie drążył tematu. – Powiesz mi, co tutaj robisz?
– powtórzyłam pytanie, ale łagodniej i bez wyrzutu. Tym razem on zastanowił się
nad właściwą odpowiedzią.
- Miałem chwilę wolnego, więc pomyślałem, że może pomógłbym ci zabrać
jakieś rzeczy czy coś – stwierdził, wzruszając ramionami, po czym poprawił
okulary, które mu trochę zjechały z nosa.
- Nie musiałeś się fatygować.
- Wiem, że nie musiałem, ale chciałem – odparł. – Więc jak, masz jakieś
walizki? – spytał, co wywołało ciężką ciszę.
- Nie.
- Nie spakowałaś się jeszcze? Pomóc ci jakoś?
- Nie, nie trzeba – powtórzyłam.
- Nie potrzebujesz żadnych rzeczy? – zdziwił się. – Nie zostajesz na noc w
hotelu?
- W ogóle nie wybieram się na tę imprezę – powiedziałam cicho. To, co
zobaczyłam w jego oczach, zmusiło mnie do odwrócenia wzroku. Był naprawdę
realnie zawiedziony.
- Jak to: nie wybierasz się na imprezę? Odmówiłaś co prawda, kiedy
poprosiłem cię, byś towarzyszyła mi na bankiecie, ale nie mówiłaś, że nie
będzie cię również na meczu.
- Bo postanowiłam o tym dopiero przed chwilą. Przepraszam, Patrick, ale
naprawdę nie mam dzisiaj nastroju na takie zabawy.
- W porządku, rozumiem – odparł, ale wiedziałam, że jest nie tyle zły, co
bardzo zawiedziony moim postępowaniem. – W takim razie… – domyśliłam się, że
chciał wyjść, bo złapał za klamkę, ale ostatecznie nie nacisnął jej, tylko
odwrócił się ponownie w moją stronę. – Chciałaś mi o tym w ogóle powiedzieć,
czy najzwyczajniej w świecie zdziwiłbym się już na miejscu, zastając koło
siebie puste miejsce na trybunach?
- Nie chciałam zawracać ci głowy – wyjaśniłam. – Zresztą, co ci to robi za
różnicę, czy będę na tym meczu czy nie? To tylko mecz, a ty i tak będziesz w
pracy – zauważyłam, a on pokręcił głową. Ciemne włosy opadły mu na twarz,
przysłaniając na chwilę jego piwne oczy.
- Rzecz w tym, Ann, że robi mi to dużą różnicę, ale w porządku. Przecież
nie będę cię do niczego zmuszać.
- Patrick… – podeszłam do niego. Patrzyliśmy na siebie przez długą chwilę.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co, więc on pierwszy się odezwał.
- Na razie, Ann – rzucił, a ja zorientowałam się, że blokuję drzwi, więc
odsunęłam się bez słowa, a on najzwyczajniej w świecie wyszedł.
~ * ~
Po wyjściu Patricka do mojego parszywego humoru doszły
jeszcze wyrzuty sumienia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie chodziło wcale o
zmarnowaną wejściówkę, którą mógł dać komuś innemu, ale po prostu o moje
towarzystwo. Rzadko kiedy mieliśmy okazję zobaczyć się na żywo, więc szczerze
cieszył się na to spotkanie i nie w porządku było to, że w ostatniej chwili
olałam to wszystko, nawet mu o tym nie mówiąc. Gdyby nie zjawił się dzisiaj u
mnie, nie wiem, jak pociągnęłabym tę znajomość dalej. Być może pozostałoby mi
tylko unikanie go tak długo, aż przestałby zabiegać o moją uwagę. Nie
wiedziałam nawet, czy nasz wypad do Czech nadal był aktualny. Pewnie nie. Nie
zdziwiłabym się, gdyby teraz on nie odezwał się w tej sprawie słowem.
Wydawało mi się, że rozumie, dlaczego nie mogę przeboleć
związku z Remusem, ale z drugiej strony, jak długo można się nad sobą użalać?
Jak długo Douglas był w stanie wysłuchiwać o moim, nie oszukujmy się,
skończonym już związku? Nikt nie miał do tego aż takiej cierpliwości. Tylko ja,
jak ostatnia kretynka, próbowałam na siłę zlepić coś, co nie miało już racji
bytu. Patrick i tak zrobił już dla mnie wystarczająco wiele. Nie chciałam go w
żaden sposób ranić czy sprawiać mu przykrości. Mojego złego humoru nie powinnam
odbijać na nim, bo starał się jak nikt, by mi pomóc, nie oczekując niczego w
zamian. Do tej pory poprosił mnie tak naprawdę tylko o jedną rzecz –
towarzyszenie mu podczas bankietu po charytatywnym meczu quidditcha.
- Ann? – mama zapukała
dwa razy do drzwi, po czym uchyliła je i weszła do środka. Zerknęła na zegarek,
dając mi do zrozumienia, że już dawno minęła godzina, o której powinnam, według
pierwotnego planu, wyjść z domu. Nie skomentowała tego jednak w żaden inny
sposób.
- Tak?
- Wychodzisz gdzieś
dzisiaj, czy jednak idziesz z nami do babci?
- Wychodzę – odparłam
bez dłuższego zastawiania się.
- Bo jest już…
- Wiem – weszłam jej w
słowo. – Wyszła mała zmiana planów. Możecie iść. Pozamykam wszystko i wezmę
klucze. O której będę, tego nie wiem, więc jak coś, to nie czekajcie na mnie. –
Mama zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Prócz oczu, byłam do niej wizualnie
kompletnie niepodobna.
- W porządku –
powiedziała. – W takim razie baw się dobrze.
- Dzięki! I
przepraszam. – Nie wiem w zasadzie, za co przepraszałam, ale jakoś czułam, że
wypada to zrobić.
- Przeprosić to
powinnaś Patricka – stwierdziła. – Mnie nie masz za co – dodała i uśmiechnęła
się mimo wszystko, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Nie cierpiałam tych jej „złotych rad”, ale w duchu
przyznałam jej rację. Douglasowi należało się coś więcej niż przeprosiny. W
każdym razie ja czułam, że w jakiś sposób powinnam zrekompensować mu to całe
zamieszanie. Zwlekłam się więc z łóżka kolejny raz już dzisiaj i ponownie
stanęłam przed szafą, by przejrzeć upchnięte w niej ubrania.
Mecz w zasadzie już się zaczął, ale jakoś nie żałowałam,
że w tym momencie nie siedzę na trybunach. Naprawdę nie miałam dzisiaj nastroju
na tego typu atrakcje. Moja strata. Może potem będę tego żałować, ale wolałam
odpuścić tę imprezę niż niepotrzebnie się męczyć. Miałam jednak aż nadto czasu
na to, żeby przygotować się na wieczór. Wyciągnęłam z szafy wszystkie bardziej
eleganckie sukienki, ale tylko jedna spełniała moje dzisiejsze wymagania. Nie
była najnowsza, bo kupowałam ją chyba dwa lata temu na sylwestra, ale
stwierdziłam, że będzie najbardziej odpowiednia – nie za poważna i nie za
dziecinna. Sukienka była złota, z okrągłym dekoltem pod szyją oraz wycięciem w
kształcie litery „V” na plecach. Dopasowana góra ozdobiona była kryształkami i
koralikami, a na luźny dół składało się kilka warstw połyskującego szyfonu.
Założyłam do niej szpilki i zrobiłam bardzo delikatny makijaż. Nie przesadzałam
też z biżuterią. Nie chciałam tym razem wyglądać ani na starszą, ani
wyzywająco. Miało być naturalnie, ładnie, ale delikatnie. Przejrzałam się w
lustrze i zaakceptowałam efekt końcowy. Zastanawiałam się, czy wziąć ze sobą
jakieś rzeczy, bo nie wiedziałam, czy zostanę tam na noc czy nie, ale
zrezygnowałam z tego. Nie wiedziałam, jak pójdzie mi rozmowa, którą planowałam
odbyć, więc do torebki wrzuciłam tylko wszystkie identyfikatory i przepustki,
które dał mi Douglas, po czym wyszłam z pokoju. Zanim jednak zamknęłam za sobą
drzwi wejściowe, cofnęłam się jednak po ubrania na zmianę i kilka kosmetyków.
Moja mała torebka była magicznie powiększona, więc nie musiałam targać niczego
dodatkowo. W końcu zamknęłam drzwi wejściowe i deportowałam się wprost przed
wejście do hotelu, który zarezerwowany był cały na imprezę i noclegi dla
zaproszonych na nią gości.
Była dziewiętnasta czterdzieści trzy, kiedy pchnęłam
szklane drzwi w złotych okuciach i wkroczyłam do pełnego przepychu holu. W
środku kręciło się mnóstwo ludzi. Niektórzy ubrani byli wieczorowo, zmierzając
pewnie na bankiet, który miał się zacząć o dwudziestej, inni nadal nie pozbyli
się szat do quidditcha i ubrań w kolorach swoich ulubionych drużyn. Stali w
stłoczonych grupach i wesoło rozmawiali. Wnętrze witało gości dwoma wielkimi
choinkami udekorowanymi na srebrno-czerwono, które stały po obu stronach
wejścia, z półokrągłego sufitu zwisały wszelkiego rodzaju ozdoby świąteczne, w
tym jemioła, na którą spojrzałam z dystansem. Ktoś w przebraniu świętego
Mikołaja wchodził właśnie spóźniony do windy, zmuszając drzwi do ponownego
otwarcia, ale nikt z obecnych już w środku nawet na niego krzywo nie spojrzał.
Atmosfera, jaka tu panowała, totalnie nie pasowała do mojego nastroju. W tym
całym rozgardiaszu nikt nie zwrócił na mnie nawet najmniejszej uwagi, co w
sumie mi pasowało.
Ponownie zerknęłam na
zegarek. Minęły cztery minuty. Istniało prawdopodobieństwo, że nie zastanę już
Patricka w pokoju. To by trochę skomplikowało sprawę, bo nie miałam ochoty na
szukanie go w tłumie zaproszonych na kolację gości, chociaż sama bez problemu
bym tam weszła. Podeszłam więc do recepcji, za którą stał starszy mężczyzna z
czapką elfa. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- W czym mogę pomóc? –
spytał.
- Szukam… Chciałabym
się zameldować – powiedziałam, dochodząc do wniosku, że tak szybciej go sobie
zjednam niż zaczynając rozmowę od żądania podania mi danych, które nawet nie
wiem, czy mógłby mi udostępnić.
- Ma pani rezerwację? –
Podałam mu swoje nazwisko, a on przez chwilę szukał go na liście. W końcu
znalazł i zaczął wypisywać jakiś papierek. Sekundy biegły nieubłaganie, a ja
marnowałam czas na meldowanie się. Mogłam jednak zacząć od próby wyciągnięcia z
niego potrzebnych mi informacji.
- Mam pytanie…
- Słucham? – odparł,
nie podnosząc nawet wzroku. Nadal skrobał coś piórem.
- Nie wie pan może, w
którym pokoju zatrzymał się pan Douglas? – spojrzał teraz na mnie uważnie,
zastanawiając się, co odpowiedzieć. W końcu, kiedy zdecydował, uprzedziłam go.
– Wiem, że nie może mi pan udzielić takich informacji, ale bardzo mi na tym
zależy – zrobiłam błagalną minę, ale on wzruszył tylko ramionami. Gdyby na
recepcji stał jakiś młody chłopak, formalności już dawno miałabym za sobą, a i
uzyskałabym też potrzebne mi informacje.
- Jak kocha, to poczeka
– rzucił tylko, a ja powstrzymałam się od rzucenia w niego jakiegoś zaklęcia.
- Bardzo pana proszę.
To sprawa życia i śmierci – nie zareagował. – A mógłby pan się chociaż
pospieszyć? – zirytowałam się. Facet westchnął i zdjął z haczyka klucze do
mojego pokoju.
- Pokój numer dwieście
trzy, drugie piętro – powiedział, wręczając mi je, a potem znowu zajął się
swoimi sprawami, nie zwracając już na mnie uwagi.
- Dziękuję – rzuciłam
niezbyt uprzejmie i poszłam w kierunku windy. Zerknęłam na drewnianą tabliczkę
przyczepioną do kluczy, żeby sprawdzić, na które piętro powinnam się udać.
Pokój numer dwieście dwa. Czyli też drugie piętro. Zaraz jednak odwróciłam się
z powrotem w stronę recepcji. Gość mówił, że mój pokój ma numer dwieście trzy.
Zastanowiłam się, czy było to przejęzyczenie, czy błąd w wydanych mi kluczach.
Nie chciało mi się jechać na górę, a potem wracać z powrotem na dół i wyjaśniać
pomyłki, więc ruszyłam z powrotem w stronę pracownika w czapce elfa.
Zatrzymałam się jednak po kilku krokach i uśmiechnęłam do siebie. Nie było żadnej
pomyłki. Zawróciłam szybko w stronę wind, ale akurat nie było żadnej na dole, a
w kolejce czekało kilka osób. Zostało mi siedem minut, więc nie zastanawiając
się dłużej, pobiegłam schodami na drugie piętro, chociaż w wysokich butach
zajmowało to zdecydowanie za dużo czasu.
~ * ~
Sam hotel był chyba jednym
z droższych, co wnioskowałam na podstawie jego wykończenia i wystroju. Schody
oraz podłoga w korytarzu wyłożone były granatową wykładziną, a na ścianach
znajdował się marmur. Drzwi prowadzące do pokojów wyróżniały się na jego tle
ciemnoszarym kolorem, a na każdych przyczepiony był złoty numer. Minęłam te,
które oznaczone były jako dwieście i dwieście jeden. Zignorowałam również te,
do których klucz nadal trzymałam w dłoniach, chociaż przeszło mi przez myśl, by
wejść do mojego apartamentu i sprawdzić, w jakich luksusach przyjdzie mi
spędzić noc, ale wtedy mogłabym minąć się z Patrickiem. O ile nie był już na
sali. Numery parzyste znajdowały się po mojej prawej stronie, więc odwróciłam
się w lewo, stając tyłem do drzwi mojego pokoju i uniosłam dłoń, by zapukać.
Nie zrobiłam jednak tego od razu. Ogarnęły mnie pewne wątpliwości co do tego,
czy na pewno powinnam psuć mu jeszcze bardziej ten dzień. Z drugiej strony
bałam się, że jeśli tego dzisiaj nie zrobię, moja przyjaźń z Douglasem
rozpadnie się i rozwieje jak pył na wietrze, a za bardzo mi na nim zależało, by
do tego dopuścić. Uniosłam więc ponownie dłoń i zapukałam, mimo, iż kilka minut
temu minęła już dwudziesta.
~ * ~
Nie wiem, czego się
spodziewałam, ale na pewno nie tego, że ktoś otworzy drzwi z numerem dwieście
trzy parę minut po ósmej wieczorem, a już na pewno nie tego, że będzie to
wysoka i szczupła, starsza ode mnie o kilka lat kobieta, w krótkiej, obcisłej,
zielonej sukience, kontrastującej z jej kasztanowymi włosami. Nie wiedziałam,
co powiedzieć, więc patrzyłam tylko na nią przez chwilę, zapewne z zawodem i
zmieszaniem wypisanym na mojej twarzy.
- Tak? – odezwała się w końcu z zaciekawieniem.
- Przepraszam, chyba pomyliłam pokoje – wyjąkałam, nie wiedząc, jak się
zachować. Rozważałam kilka scenariuszy, ale nie taki.
- A kogo się pani spodziewała? – zapytała nieznajoma, zanim odwróciłam się
z zamiarem zniknięcia w swoim pokoju.
- Patricka Douglasa – odparłam być może zbyt szybko. – Powiedziano mi, że tutaj
go znajdę. – Kobieta zmierzyła mnie szybkim spojrzeniem, a potem odwróciła
głowę w stronę pokoju.
- Pat, ktoś do ciebie! – krzyknęła. Dopiero teraz zauważyłam, że po prawej
stronie za jej plecami sączyło się światło zza przeszklonych częściowo drzwi,
zapewne prowadzących do łazienki. A więc jednak portier się nie pomylił. Co
więcej ja sama miałam mnóstwo szczęścia, że Douglas spóźniał się na przyjęcie.
Jedno tylko burzyło moje uczucie ulgi, a mianowicie stojąca przede mną kobieta.
- Cholera – usłyszałam, a zaraz potem redaktor zaklął. – Coś ważnego, bo…?
– Zanim dokończył, wyszedł z łazienki w rozpiętej koszuli i zerknął w stronę
drzwi z irytacją, która zaraz zamieniła się w zaskoczenie pomieszane z ledwie
wyczuwaną niechęcią. – Ann? Co ty tu robisz?
- Znasz ją? – spytała kobieta, taksując wzrokiem najpierw jego nagi tors, a
potem z obojętną miną spoglądając na mnie.
- Tak – odparł, a ja poczułam pewną ulgę. – Wpuść ją, Cynthia – poprosił.
Szatynka wywróciła oczami, ale odsunęła się, żeby mnie przepuścić, więc
przekroczyłam szybko próg, zanim któreś z nich zmieniłoby zdanie. Nie
wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, ale innej okazji do porozmawiania z nim mogło
nie być.
- Jesteśmy już spóźnieni – zauważyła kobieta nazwana przez niego Cynthią,
pokazując na zegarek, który miała na nadgarstku. Zapewne drogi, sądząc po
wygrawerowanej na nim marce.
- Wiem – odparł Douglas z rezygnacją. – Idź już, a ja zamienię kilka słów z
Ann i zaraz do ciebie dołączę. Na pewno Maxwell nie będzie miał nic przeciwko
wyłączności na twoje towarzystwo – posłał jej perfidny uśmiech, co świadczyło o
tym, że był z nią w dobrych stosunkach, a ona odpowiedziała zabójczym
spojrzeniem, ale zaraz pokiwała głową z rozbawieniem.
- Jasne. Nie każ tylko za długo na siebie czekać – dodała i w końcu wyszła,
zamykając za sobą drzwi.
Zapadła chwila ciszy. W
pokoju paliło się główne światło, więc żadne z nas nie potrafiło ukryć
targających nami emocji. Douglas nie zachowywał się tak, jakby mimo spóźnienia spieszyło
mu się na przyjęcie. Nie zaczął nawet zapinać koszuli, tylko stał tam, gdzie
stanął, kiedy wyszedł z łazienki i patrzył na mnie bez słowa. Ja również nie
wiedziałam, od czego zacząć. Układałam sobie w głowie jakieś słowa, ale
obecność w jego pokoju Cynthii całkowicie wytrąciła mnie z równowagi.
- Cynthia Lynn.
- Hę?
- Ta kobieta, która właśnie wyszła, to Cynthia Lynn, moja szefowa,
właścicielka gazety.
- Cóż, nie miałam okazji jej jakoś bliżej poznać – zauważyłam.
- W takim razie przedstawię cię kiedyś oficjalnie. – Skinęłam tylko głową.
Nie chciałam rozmawiać ani o niej, ani o tym, co robiła w jego pokoju.
- Przepraszam, nie chcę zabierać ci czasu. Jesteś spóźniony…
- Nie na tyle, bym nie mógł usłyszeć odpowiedzi na moje pytanie –
stwierdził.
- Jakie pytanie?
- Co tu robisz?
- Myślę, że to nie jest dobra chwila… – zaczęłam. Nie mogłam zebrać się na
to, by powiedzieć mu prawdę.
- A będzie taka?
- Nie wiem, ale ta nie jest właściwa.
- Więc po co tu przyszłaś, Ann? Po stroju sądzę, że wybierasz się na
kolację, na której nie chciałaś mi towarzyszyć.
- Nie zabrałeś mi przepustek, więc chyba mam do tego prawo. Poza tym,
znalazłeś sobie osobę towarzyszącą na moje miejsce – rzuciłam, zanim
zastanowiłam się nad tym, co mówię.
- Cynthię? – zaśmiał się. – To moja szefowa i… TYLKO szefowa. Nic mnie z
nią nie łączy. Przyjaźnimy się i to wszystko.
- Nie obchodzi mnie to, co cię z nią łączy. Nie musisz mi się tłumaczyć ze
swoich znajomości.
- Więc co chcesz ode mnie usłyszeć?
- Nic. To ja przyszłam, żeby ci coś powiedzieć. – Spojrzał na mnie uważnie
i podszedł bliżej, zatrzymując się kilkanaście centymetrów ode mnie. Dystans,
jaki nas dzielił, nie ułatwiał mi sprawy, ale chyba takie było jego założenie.
Wbrew pozorom wiedziałam, na czym stoję, jeśli chodzi o jego podejście do
naszej znajomości. Nigdy nie powiedział tego wprost, ale wiedziałam, dlaczego
wysłuchiwał moich żali związanych z Remusem. Było to aż nazbyt jasne nawet dla
Lupina, który znał go tylko z moich nielicznych opowieści.
- Myślałem, że już sobie dzisiaj wszystko wyjaśniliśmy – wzruszył
ramionami.
- Przepraszam, Patrick – powiedziałam w końcu. – Nie chciałam cię urazić.
Tyle dla mnie zrobiłeś, a ja zachowałam się jak ostatnia idiotka – nie
zaprzeczył, tylko słuchał, wpatrując się we mnie z pewnym współczuciem. –
Naprawdę chciałam spędzić z tobą dzisiejszy dzień i żałuję, że tego nie
zrobiłam, ale zwyczajnie nie miałam na to nastroju i nie chciałam psuć też
twojego. Mogłam cię o tym poinformować, a to, co zrobiłam nie było w porządku i
nie wiem, co tak naprawdę chciałam zrobić, gdybyś nie pojawił się dzisiaj w
moim domu. Ja naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości czy coś. Wiele dla
mnie znaczysz…
- Ale nie potrafisz uwolnić się od związku z Remusem – wszedł mi w słowo,
ale chyba tak właśnie chciałam zakończyć to wyznanie, tylko nie chciało przejść
mi to przez usta, bo nadałabym wtedy temu jakiś realny wymiar.
- Nie potrafię – przyznałam. – I fakt ten powoli zaczyna zatruwać każdy
aspekt mojego życia. W jednej chwili go nienawidzę, w drugiej idę z nim do
łóżka, a potem znowu nienawidzę za to, że tak się mną bawi, a ja mu na to
pozwalam. Może nawet sama go prowokuję i do tego zmuszam. Nie mogę znieść
myśli, że tak łatwo potrafi mnie ignorować, zapominając o tym, co było, a kiedy
rzucam w niego oskarżeniami, zbliża się do mnie i jeszcze boleśniej zostawia po
wszystkim. Nienawidzę go za to z całego serca. Siebie zresztą też za to
nienawidzę. On chociaż potrafił powiedzieć mi, że to koniec. Gdyby nie on… Ja
po prostu nie wiem, jak mam to skończyć – wyszeptałam wręcz. – Przepraszam,
Patrick. Naprawdę nie chciałam… – Nie dał mi dokończyć, bo w jednej chwili
zniszczył cały dzielący nas dystans, przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Poczułam jego perfumy i ciepło skóry nadal nieokrytej koszulą.
- W porządku, Ann – powiedział. – Przyjmuję przeprosiny i zapewniam, że nie
mam do ciebie żadnego żalu – odsunął się tak, by na mnie spojrzeć, a potem
uśmiechnął się. – Przestań go w końcu nienawidzić. Zrób to dla mnie, jeśli nie
możesz wybaczyć jemu.
- Postaram się – przyrzekłam. Nie odpowiedział. Nadal staliśmy zbyt blisko
siebie, co teraz trochę zaczynało mi przeszkadzać. Odsunęłam się więc, udając,
że poprawiam sukienkę. – Nie będę cię dłużej zatrzymywać – powiedziałam w
końcu. – I tak jesteś już spóźniony – dodałam i odwróciłam się w stronę drzwi.
- Nie pójdziesz ze mną na przyjęcie? – spytał zdziwiony, a ja spojrzałam na
niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Miałam zamiar towarzyszyć mu na bankiecie,
ale teraz…
- Przecież Cynthia na ciebie czeka – zauważyłam, a on prychnął rozbawiony.
- Jesteś o nią zazdrosna?
- Nie – odparłam szybko. – Po prostu nie chcę się wcinać w wasze plany –
dodałam, próbując się wytłumaczyć. Wszystko, byle nie pomyślał, że jestem
zazdrosna.
- Nadal idę sam, a moje zaproszenie jest aktualne. Omawiałem z nią tylko
taktykę wyciągnięcia od Maxwella kasy na dofinansowanie naszej gazety w zamian
za reklamę. Czysty biznes. Więc? Przyjmujesz moje zaproszenie czy nie? Jak
zapnę koszulę, a nie odpowiesz twierdząco, zaprzepaścisz jedyną szansę na
spędzenie tego wieczoru w moim towarzystwie, ku wściekłości Cynthii – błysnął
zębami i zaczął powoli zapinać guziki.
- Powiedziałeś, że nic was nie łączy – zauważyłam.
- Bo nie łączy. Nie oznacza to jednak, że nie będzie o ciebie zazdrosna.
James Potter
Nie widziałem Lily jedynie dwa dni, a czułem się
tak, jakby minęła wieczność od czasu, kiedy rozstaliśmy się w szkole. Czekałem
więc zniecierpliwiony, aż pojawi się w końcu w drzwiach mojego domu, tym
bardziej, że miała to być jej pierwsza wizyta w rezydencji Potterów. Od lat
uparcie odmawiała odwiedzin u mnie i dopiero teraz zgodziła się na nie, więc
byłem z tego powodu głupio szczęśliwy, ale świadczyło to tylko i wyłącznie o
tym, że chyba faktycznie poważnie myślała o naszym związku. Kiedy więc zapukała
w końcu do drzwi, otworzyłem je w ułamku sekundy i uśmiechnąłem na jej widok.
Ona jednak stała, patrząc na mnie z uniesionymi ze zdziwienia brwiami.
-
Stałeś pod tymi drzwiami cały ranek? – spytała zamiast powitania.
-
Mnie też miło cię widzieć – odparłem, na co ona pokręciła tylko głową i zaśmiała
się.
-
Jesteś niemożliwy.
-
Po prostu się stęskniłem.
-
Przez dwa dni?
-
Wystarczy mi pięć minut.
-
Aha.
-
Poza tym mogłabyś docenić to, że nie musiałaś długo czekać na mrozie –
rzuciłem.
-
Doceniłabym, gdybyś mnie w końcu wpuścił do środka – powiedziała.
- No tak – przyznałem i przestałem torować
przejście, a kiedy weszła, zamknąłem drzwi. Zapadła cisza.
-
Nie sądziłam, że macie aż tak wielki dom – odezwała się w końcu.
- No cóż… Nie mam na to zbyt dużego wpływu, ale
zaraz cię oprowadzę i zobaczysz, że nie da się w nim zgubić – dodałem,
pomagając jej zdjąć kurtkę, którą odwiesiłem na wieszak. Dopiero wtedy
spojrzeliśmy na siebie i obdarzyliśmy wzajemnymi uśmiechami.
- Wiesz… – zaczęła, robiąc niewinną minę.
-
Co?
- Też się za tobą stęskniłam. I dziwię się, że
jeszcze mnie dzisiaj nie pocałowałeś – powiedziała z udawanym wyrzutem, na co
zaśmiałem się tylko i przyciągnąłem ją do siebie.
~ * ~
Rodzice
mieli być w domu dopiero po południu, więc nie licząc Łapy, który siedział w
swoim pokoju, mieliśmy cały dom dla siebie, co w sumie nie miało większego
znaczenia, bo i tak nie wiedzieliśmy, co chcielibyśmy dzisiaj robić.
Zacząłem
od oprowadzenia Lilki po domu. Była trochę zdezorientowana ilością korytarzy,
ale wydawało mi się, że po zakończonej wycieczce mniej więcej orientowała się w
rozkładzie pomieszczeń i czuła się coraz bardziej swobodnie. Obawiałem się
trochę, że przy okazji wyciągnie temat mojego mieszkania, ale nie zrobiła tego.
I dobrze, bo nie chciałem teraz o tym rozmawiać. Nie wiedziałem jeszcze, co,
przyszłościowo patrząc, będę chciał z nim zrobić.
Najpiękniejszym
miejscem w rezydencji Potterów był ogród, którym zajmowała się moja mama, ale
teraz pokryty był grubą warstwą śniegu, więc szybko wróciliśmy do domu,
zaparzyliśmy herbatę i z całym jej dzbankiem usiedliśmy w salonie na podłodze
przed kominkiem. Nie cierpiałem tych zielonych herbat, które piła Lily, więc po
dwóch prawie zabójczych łykach oddałem jej swój kubek i poszedłem zrobić sobie
kawę. Evans oczywiście wywróciła na to oczami i pokręciła głową, ale nie
przejąłem się tym zbytnio, bo zawsze marudziła, że „za dużo pijam tego
badziewia”. Naprawdę nie mieliśmy pomysłu na to, co robić dzisiejszego dnia,
więc siedzieliśmy na dywanie z kubkami w dłoniach i patrzyliśmy na siebie, milcząc.
Po prostu. Nie przeszkadzała nam cisza. W końcu jednak Evans przerwała
milczenie.
-
Dorcas była u mnie wczoraj.
-
I? – Z tego, co się orientowałem, była umówiona z dziewczynami tuż przed
sylwestrem.
- Urządzili drugiego dnia świąt wspólny obiad, żeby porozmawiać
o ślubie, ale nie wszystko poszło po ich myśli. Jej rodzice nie byli na początku
zachwyceni, twierdząc, że to jakiś durny wymysł. Była też jakaś afera o datę.
Nie wyobrażam sobie, by moi rodzice robili takie problemy. To przecież nie ich
decyzja.
- Jeśli będziesz wychodzić za mnie, to szczerze
wątpię, że któraś ze stron będzie miała co do tego jakieś obiekcje – rzuciłem,
a ona posłała mi rozbawione spojrzenie.
- To na pewno – odparła. – Przykre jest jednak to,
że jej rodzicom tak ciężko było to zaakceptować. Koniec końców doszli do
porozumienia, ale źle bym się czuła, gdybym wiedziała, że rodzice mają jakieś ale.
- Może po prostu się o nią martwią? Przecież Dorcas
jest z Ericem bardzo krótki czas i to też tylko dlatego, że Black schrzanił w
jej przypadku sprawę. Zawiódł ją, a ona od razu poleciała do Krukona i nagle
wybuchła z tego wielka miłość do grobowej deski – stwierdziłem i widząc jej
minę, wiedziałem, że mogłem zachować tę uwagę dla siebie.
-
Chyba sobie w tym momencie żartujesz – powiedziała, wstając, więc i ja wstałem.
-
Przecież taka jest prawda.
-
Może właśnie tamta sytuacja uświadomiła jej, że to właśnie z Ericem chce być?
- A czy ja mówię, że tak nie było? Nie kwestionuję
przecież tego, że go kocha. Niech biorą ślub, jeśli chcą. Nic mi do tego.
- Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, o co w tym
wszystkim chodzi – zarzuciła mi, krzyżując ręce na piersi. Nie lubiłem jak się
na mnie wkurzała, ale w swojej szarej, prostej sukience, z rozpuszczonymi
włosami i urażonym spojrzeniem wyglądała mimo wszystko ładnie.
- Być może nie rozumiem. Albo po prostu nie rozumiem
waszego punktu widzenia. Jako osoba biorąca ślub byłoby mi wszystko jedno, czy
moi rodzice zgadzaliby się na niego.
- A mnie nie – wtrąciła, ale zignorowałem to na
razie.
- Ale, patrząc z punktu widzenia rodzica, niezbyt
dziwi mnie taka reakcja – stwierdziłem, na co spiorunowała mnie wzrokiem, bo z
zasady wręcz nie miałem prawa krytykować jej przyjaciółek nawet, jeśli ona sama
to robiła. Było to dla mnie dziwne podejście, ale dziewczyny miały jakieś swoje
durne, niepisane zasady.
- Niby czemu cię to nie dziwi? – spytała jednak.
Spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem, ale nie podzielała w tej chwili mojego
dobrego humoru.
- Gdybym miał syna, to cieszyłbym się, że znalazł
sobie dziewczynę, ale gdybym miał córkę, pilnowałbym jej jak oka w głowie i nie
wydawał za mąż za pierwszego lepszego, którego przyprowadziłaby do domu.
Przecież oni chodzą ze sobą dopiero miesiąc czasu.
- A co to ma do rzeczy? Gdyby nie byli pewni, nie
zaręczaliby się.
- Pewnie nie – odparłem, wzruszając ramionami.
Miałem nadzieję, że zakończymy już tę dyskusję, która tak naprawdę w ogóle mnie
nie interesowała. Lubiłem ich oboje, ale daleko mi było do wtrącania się w ich
decyzje. Lily jednak ciągnęła dalej.
- Poza tym znają się od piątej klasy, więc nie do
końca jest to miesięczny związek
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spytałem
zrezygnowany. – Przyjaźnią się dłużej, chodzą ze sobą krócej. Dla rodziców
Dorcas liczy się widocznie ten drugi aspekt. My się znamy od pierwszej klasy.
Dopiero w piątej zechciałaś ze mną jako tako rozmawiać, a w siódmej związać i
co wynika z tych wyliczeń? Znam cię lepiej niż ty sama siebie, Lily –
powiedziałem. – I wiem, że nie przyjęłabyś moich oświadczyn, gdybym teraz przed
tobą klęknął – dodałem, patrząc na nią uważnie. Nie odwróciła wzroku, kiedy
odpowiadała.
- Więc wcale nie znasz mnie aż tak dobrze, jak ci
się wydaje – rzekła, po czym wyminęła mnie i wyszła z salonu.
Lily Evans
Nie wiedziałam, czemu powiedziałam
to, co powiedziałam. Prawda była taka, że gdyby James oświadczył mi się w tej
chwili, przyjęłabym oświadczyny, ale z drugiej strony nie chciałam, żeby teraz
to robił, bo było na to zwyczajnie za wcześnie. Z drugiej strony wiedziałam, że
poczeka na odpowiedni moment i nie będzie się z tym za szybko wyrywać. Po
prostu… Jakoś tak wyszło. Nie miałam jednak żadnych uwag do ślubu Dorcas, bo
widziałam, że jest tego pewna na sto procent i to mi wystarczało.
Przyniosłam ze sobą ciasto
od mamy, więc postanowiłam je w końcu rozkroić i może dzięki temu pogadać
chwilę z Syriuszem. Znalazłam w jednej z szuflad w kuchni nóż, ale szafek było
za dużo i nadal szukałam w nich talerzy, kiedy dołączył do mnie Rogacz.
- Co robisz? – spytał w momencie, w którym zamykałam drzwiczki kredensu.
- Mama dała ciasto. Chcę zanieść kawałek Blackowi – wyjaśniłam. Nie
odwróciłam się, ale czułam na plecach jego wzrok. Tak bardzo nie chciałam
rozmawiać teraz o tym, co powiedziałam w salonie. Rogacz chyba jednak zbył ten
temat albo zostawił go do przedyskutowania później, bo jedyne, co zrobił, kiedy
poprosiłam go o pomoc w znalezieniu talerzy, to wyciągnął je z którejś szafki i
podał mi. Wymruczałam jakieś podziękowania i zabrałam się za krojenie, też nie
wracając do naszej rozmowy. Kątem oka widziałam, że Potter oparł się o blat i
założył ręce na piersi, a potem przyglądał mi się przez chwilę.
- Jesteś na mnie zła? – spytał w końcu.
- Nie, dlaczego miałabym być? – odparłam, przekładając ciasto na talarze i
dokładając do nich małe widelczyki.
- No nie wiem – wzruszył ramionami. – Może o to, co powiedziałem na temat
Dorcas?
- Czemu miałabym być o to zła? – powtórzyłam pytanie. – Dor jest moją
przyjaciółką i będę ją wspierać bez względu na to, co postanowi, a ty nie
musisz zgadzać się ani z nią, ani nawet ze mną – powiedziałam, dziękując mu za
to, że temat naszych zaręczyn puścił w niepamięć i nie miał zamiaru do niego
wracać. Na moją odpowiedź parsknął jednak śmiechem i pokręcił z rozbawieniem
głową. – Co takiego śmiesznego powiedziałam? – spytałam, odwracając się w jego
stronę. Wykorzystał tę okazję do zmiany miejsca, więc teraz ja stałam oparta
tyłem o kuchenny blat, a on przede mną, blokując mi przejście. Nie był zły,
zaskoczony ani zmieszany. Po prostu patrzył na mnie jak zwykle z miłością, ale
i lekkim politowaniem. – O co ci chodzi, James?
- O nic. Po prostu bawi mnie twoje stwierdzenie, że nie muszę się z tobą
zgadzać.
- A musisz? – uniosłam brwi w geście pytania, na co on pokręcił głową, a
jego włosy rozczochrały się jeszcze bardziej, więc szybko je poprawił, a potem
zbliżył się, kładąc dłonie na moich biodrach. Moje powędrowały na jego klatkę
piersiową, żeby nie stanął zbyt blisko.
- Z reguły kobiety nie lubią, kiedy facet nie przyznaje im racji.
- To, że nie lubią, nie znaczy, że nie możecie mieć własnego zdania –
stwierdziłam. – Ja nie jestem jak cała reszta, więc łaskawie pozwalam ci myśleć
inaczej i nie mam o to żadnych pretensji, bo i tak zrobię po swojemu – dodałam,
a on tym razem szczerze się roześmiał. Ja też uśmiechnęłam się lekko, ale zaraz
przybrałam poważny wyraz twarzy.
Nie miałam żadnego problemu z tym, że nasze zdania czasami różniły się od
siebie radykalnie. Mogło mi się to nie podobać, ale doceniałam to, że Potter
potrafi wyrazić swoje zdanie, które mogliśmy przedyskutować, zanim podejmiemy
decyzję, a nie ślepo mi przytakuje, bo to wkurzałoby mnie jeszcze bardziej. Tak
chociaż wiedział coś o życiu i pozwalał mi spojrzeć na różne rzeczy z innej
perspektywy, czasami może nawet lepszej niż moja.
- Nie chciałam się o to kłócić – wyjaśniłam. – Po prostu powiedziałam ci o
tym, co się działo u Dorcas i tyle. Nie oczekiwałam, że się tym przejmiesz, a
jedynie chciałam się wygadać – wzruszyłam ramionami na tyle, na ile pozwalała
mi moja pozycja, w której się znajdowałam.
- Przecież wiesz, że nie życzę Dorcas źle. Eric to spoko gość.
- Wiem. Może i za szybko się zaręczyli, ale tak naprawdę co to zmienia?
- Nic, bo i tak prędzej czy później wezmą ten ślub. – Zapadła chwila ciszy,
podczas której tylko wpatrywaliśmy się w siebie z napięciem. Wiedziałam, co mu
chodzi po głowie i co chciałby w końcu powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu na to.
- Puścisz mnie już? Chcę skończyć… – Nie dał mi dojść do słowa, bo
pocałował mnie, a ja poczułam rozlewające się po moim wnętrzu ciepło. – James,
proszę… – wymamrotałam, próbując się odsunąć. – Syriusz może tu wejść –
zauważyłam. Spojrzał na mnie skrzywiony.
- I dlatego nie mogę cię pocałować? We własnym domu? Błagam cię, Lily…
- Wiesz, jak na to reaguje.
- I gówno mnie to obchodzi. Widział nas już w gorszych sytuacjach.
- Ale nie, kiedy był w takim nastroju. I nie w waszej kuchni.
- Przesadzasz – odparł, a następnie szybkim ruchem uniósł mnie i posadził
na blacie, przysuwając się tak, że musiałabym się przeczołgać po kolejnych
szafkach, żeby go wyminąć i zeskoczyć.
- Ostro przeginasz, Potter.
- Wyluzuj. Przecież nikogo nie ma w domu.
- To nie znaczy, że mam się z tobą całować w taki sposób!
- Jak stałaś, to nie chciałaś – wzruszył ramionami od niechcenia, a
jednocześnie z rozbawieniem.
- Nienawidzę cię – rzuciłam jeszcze, wiedząc, że i tak nie ruszy go to w
żaden sposób.
- Już to słyszałem, a jak to się potem skończyło, oboje dobrze wiemy. – Nie
lubiłam, jak stawiał mnie w takiej sytuacji, ale z drugiej strony stęskniłam
się za nim przez te dwa dni. No i lubiłam, kiedy mnie całował. Tak po prostu,
bo tylko on potrafił robić to tak, że zyskiwał wtedy nade mną całkowitą władzę.
– No więc jak będzie?
- Co, jak będzie? – udałam, że nie wiem, o co mu chodzi.
- Mogę cię pocałować? Żeby nie było, że cię do czegoś zmuszam czy coś… –
spojrzałam na niego, nie potrafiąc opanować śmiechu.
- Żebyśmy się dobrze zrozumieli. P y t a s z mnie, czy możesz mnie pocałować?
- Tak.
- A wiesz o tym, że już raz słyszałam z twoich ust podobne pytanie i oboje
dobrze wiemy, jak to się wtedy skończyło – odparłam, przysuwając się do niego,
a on uśmiechnął się do mnie z pełnym zrozumieniem, kiedy położyłam dłonie na
jego delikatnie szorstkich policzkach, spojrzałam prosto w orzechowe oczy i
delikatnie dotknęłam jego warg swoimi. W odpowiedzi naparł gwałtownie na moje
usta w taki sposób, że powoli zaczynało mi brakować czasu na oddychanie.
Kiedy więc usłyszeliśmy odgłos pomiędzy chrząknięciem a tłumionym śmiechem
i oderwaliśmy się w końcu od siebie, oboje dyszeliśmy ciężko i przez chwilę
łapaliśmy najpierw powietrze, żeby unormować oddech. Chyba oboje tak naprawdę
myśleliśmy, że to Syriusz zawitał do kuchni, więc nie spieszyliśmy się zbytnio
z dochodzeniem do siebie. Gdy jednak Rogacz zorientował się w końcu, kto stoi w
progu, opierając się o framugę, złapał mnie i pomógł zeskoczyć z blatu.
- Mamo, co ty tutaj robisz? – spytał, przyciągając mnie do siebie. Poczułam
na plecach jego dłoń. – Lily do nas wpadła…
- Właśnie widzę – odparła jego mama z szerokim uśmiechem i podeszła do
mnie.– Witaj, kochanie – rzekła i przytuliła mnie ze szczerą serdecznością.
- Dzień dobry, pani Potter – przywitałam się. – James mówił, że mogę go
dzisiaj odwiedzić.
- Ależ oczywiście, Lily. Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana.
- Mieliście wrócić później – wtrącił się Rogacz, zanim zdążyłam na to
cokolwiek odpowiedzieć.
- Tata został jeszcze w ministerstwie, a mnie udało się wyrwać wcześniej,
więc przecież nie będę siedzieć tam niepotrzebnie.
- Ale nie przeszkadzam? – spytałam. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam,
czy Potter poinformował wcześniej swoich rodziców o mojej wizycie. Pierwszego
wrażenia w ich domu nie zrobiłam zbyt dobrego, ale jego mama zachowywała się
tak, jakby nie stało się nic, a sytuacja, w jakiej nas zastała, była najnormalniejsza
na świecie. I może faktycznie była.
- Oczywiście, że nie, skarbie. Cieszę się, że w końcu widzę cię u nas w
domu. Od jego przyjazdu nie dowiedziałam się, co słychać u reszty waszej paczki
czy ogólnie w szkole, bo James mówił tylko o tobie i twojej wizycie u nas –
zaśmiała się, a ja posłałam mojemu chłopakowi rozbawione spojrzenie.
- Mamo… – jęknął. – Nie kompromituj mnie.
- No, co? – pani Potter puściła do mnie oko. – Przecież to prawda.
- Potwierdzam, Ruda – wtrącił Black, pojawiając się nagle w kuchni.
Myślałam, że będzie wyglądał… W sumie sama nie wiem, czego się spodziewałam,
ale wyglądał i zachowywał się tak jak zwykle.
- A ty skąd to niby wiesz, jak ciągle siedzisz u siebie? – odgryzł się
James, na co posłałam mu karcące spojrzenie.
- Słyszę przez drzwi i to mi wystarczy.
- No dobrze, chłopaki, przestańcie już – zarządziła pani Potter. – Ja nie wiem,
jak ty z nimi wytrzymujesz – zwróciła się jeszcze do mnie, kręcąc głową.
- Mamo, naprawdę, bardzo cię proszę bez takich komentarzy – obruszył się
Rogacz, ale obie zgodnie go zignorowałyśmy. W sumie to nawet bawiło mnie to,
jak wielki wpływ miała na niego jego matka.
- Bywało również gorzej – stwierdziłam.
- Taa, kiedyś twoja żądza mordu aż biła po oczach – zauważył James.
- I jakoś nic sobie z tego nie robiłeś.
- Prawdę powiedziawszy, to koniec końców, wyszło mu to na dobre, bo dopiął
swego – wtrącił Łapa. – Zostałaś jego dziewczyną i nikt nie ma problemu z
nazywaniem cię synową czy panią Potter.
- Co? – zakrztusiłam się, a mama Jamesa posłała Syriuszowi piorunujące
spojrzenie. Zawsze bardzo mnie lubiła i to ze wzajemnością z mojej strony.
Często żartowałyśmy na różne tematy, ale nasza cierpliwość do Blacka czasami
wchodziła na górne granice.
- Nie martw się – powiedział Potter, patrząc na mnie z udawanym
współczuciem. – I tak wiele straciłaś w oczach mojej mamy, kiedy uległaś jej
czarującemu synowi.
- James, bardzo cię proszę, nie gadaj głupot.
- Właśnie – podchwyciłam. – Chciałabym zauważyć, że do twojej mamy
przekonałam się dużo szybciej niż do ciebie, mądralo – odgryzłam się.
- A ja chciałbym wtrącić, że czarującym osobnikiem płci męskiej, jestem w
tym pomieszczeniu ja – zwrócił się do Rogacza Syriusz. – Ty to możesz być
ewentualnie przystojny, ale też dopiero po mnie.
Chciałam odpowiedzieć, że to
zależy od tego, kto i z jakiego punktu widzenia patrzy, ale niestety Potter
mnie ubiegł.
- Ale to ciebie rzuciła jakaś laska, a nie mnie – odgryzł mu się i od razu
tego pożałował, bo Black wściekł się nie na żarty.
- Nie rzuciła mnie, tylko ja sam się z nią rozstałem – odparł. – I nie
„jakaś laska”– wycedził przez zęby i wyszedł z kuchni. Razem z moją przyszłą
teściową spojrzałyśmy na Jamesa z dezaprobatą. Prosiłam go przecież, żeby dał
Blackowi spokój i nie poruszał tego tematu. Wiedziałam, że się wścieka, bo nie
wie, co się stało, ale naprawdę nie mógł, choć raz postąpić tak, jak go o to
prosiłam?
- Ja zawsze uważałam, że jesteś zbyt porządna dla mojego syna, Lily –
skomentowała całe to zajście mama Jamesa. Widocznie również odbyła z nim
pogawędkę na temat problemów Syriusza.
- Ja również, pani Potter. Ja również.
James Potter
Totalnie nie rozumiałem,
dlaczego wszyscy zaczęli chodzić przy Blacku na palcach i nie pozwalali
powiedzieć ani słowa na temat tego, jak się zachowywał. W porządku, rozstał się
z jakąś dziewczyną i mógł przeżywać to wyjątkowo boleśnie. Ok, rozumiem. Sam
pewnie nie byłbym w lepszym nastroju, gdybym rozstał się z Lilką, ale bez
przesady. Jeśli nikt mi nie wyjaśnił, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi,
tylko wszyscy wkoło robili z tego jakieś chore tajemnice, to nie powinni
oczekiwać, że będę zachowywał się tak, a nie inaczej. Irytowało mnie to
strasznie. Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć w towarzystwie Łapy, żeby nie
popełnić faux pas, a każde moje normalne zachowanie względem niego od razu
wszyscy odbierali jako wielką obrazę i to mnie się obrywało, a nie jemu za to,
że nie potrafił zebrać się do kupy i ruszyć tyłka z łóżka. Miałem już
serdecznie dosyć jego humorów, a minęły dopiero dwa dni.
Umawialiśmy się w szkole,
że sylwestra już na sto procent spędzimy razem i zorganizujemy wszystko u mnie
w domu, więc postanowiliśmy z Lilką wyruszyć za chwilę na jakieś zakupy, żeby
ogarnąć trochę dekoracji i jedzenia, a nie zostawiać wszystko na ostatnią
chwilę. Zresztą i tak nie miałem zbytnio ochoty na to, żeby spędzać z nią cały
dzień w domu, kiedy była w nim moja mama. Zanim jednak wyszliśmy, Evans chciała
spróbować wyciągnąć Łapę na wspólne zakupy, więc zszedłem na dół i udałem się
do kuchni, gdzie zwabił mnie zapach.
- Co robisz? – spytałem, zaglądając mamie przez ramię.
- Ciastka dla Syriusza – odparła, otwierając piekarnik i wyciągając blachę.
Przesunąłem się i oparłem o blat, nie chcąc jej przeszkadzać.
- Nie uważasz, że trochę przesadzasz? – zapytałem, a ona odwróciła się i
spojrzała na mnie z niezadowoleniem. – No, co? Dwa dni zachowuje się,
jakby go coś ugryzło, a już wszyscy nad nim skaczą. Rzuciła go dziewczyna.
Wielkie mi halo. Nie pierwszy raz.
- Nie wiesz, co się stało.
- Bo nie chce mi powiedzieć.
- Widocznie ma powód.
- Widziałaś, jak dzisiaj zareagował?
- Tak. Swoją drogą uważam, że powinieneś go przeprosić.
- Żartujesz, prawda? – spytałem. – Nigdy w życiu nie przeproszę go za taki
banał, bo on sam by mi tego nie wybaczył. O co wam wszystkim chodzi?
- O nic. Po prostu chcę mu poprawić humor i tyle. Nie robiłam tego, kiedy
ty całymi dniami jęczałeś z rozpaczy za Lily? Syriusz cię wtedy nie
wysłuchiwał?
- Wysłuchiwał, ale, jakbyś nie zauważyła, on mi nawet nie daje szansy na
to, żebym go wysłuchał, bo nic mi nie mówi. Powiedział jednak o wszystkim Lilce.
Wyobrażasz to sobie? – Spojrzała na mnie tym razem z lekkim rozbawieniem. W
zasadzie nie denerwowało mnie nawet samo zachowanie Łapy, tylko fakt, że ze
swoim problemem poleciał do niej, a nie do mnie. Rozumiałem, że moja dziewczyna
jest cudowna i na pewno pomoże mu w miarę możliwości, ale byłem zły, że mi nie
ufa.
- I to cię najbardziej boli? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Tak. Pomógłbym, gdybym wiedział, o co chodzi. Przecież wiesz. Tylko on w
ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Zbywa mnie za każdym razem. Nawet, gdyby kogoś
zabił, to zakopałbym z nim ciało. Tak, wiem, słaby żart. Przepraszam – dodałem,
kiedy zobaczyłem jej minę. – Ale wiesz, o co mi chodzi…
- Wiem, ale pomyśl o tym, że może najbardziej mu pomożesz, jeśli dasz mu
trochę czasu i przestaniesz ciągle na niego naciskać. Może faktycznie rozstał
się z jakąś dziewczyną. Z taką, która w jakiś sposób była dla niego ważna. Pokłócili
się, a on wyjechał do domu, zanim wszystko sobie wyjaśnili? Jest wiele możliwości.
A może w ogóle nie chodzi o dziewczynę.
- Tego akurat jestem pewien. Sama widziałaś, jak dzisiaj zareagował. Myślałem,
że chodzi o Kimberly, taką dziewczynę z Durmstrangu, z którą ostatnio się
zaprzyjaźnił i coś więcej do niej poczuł. Ostatnio pokłócili się o jej
narzeczonego, coś tam sobie wyjaśniali, ale byli razem na balu, więc teraz nie
wydaje mi się, by to o nią chodziło. Nie mam pojęcia, z kim mógłby się
spotykać, by chcieć trzymać to w tajemnicy. Przecież nie wydziedziczę go za to,
że spodobała mu się jakaś Ślizgonka. – Dorea Potter spojrzała na mnie jakby
współczująco.
- James, naprawdę nie myśl już o tym. To jest jego sprawa. Sam musi albo to
naprawić, albo przeboleć. I na pewno powie ci o wszystkim, kiedy będzie na to
gotowy, a jeśli nie, to widocznie cała ta sprawa nie jest na tyle ważna, by się
nią przejmować, chociaż może tak teraz wygląda.
- Pewnie masz rację – westchnąłem, wzruszając ramionami. – Przeproszę go i
nie będę już naciskać. – Mama uśmiechnęła się. – Mogę jedno ciastko? – zapytałem,
ale zanim odpowiedziała i tak wziąłem je z blachy. Było jeszcze gorące i
wiedziałem, że zaraz zacznie się kazanie na temat jedzenia gorących wypieków.
Miałem rację, bo mama już chciała otworzyć usta, ale wyprzedziłem ją, posyłając
jej mój zniewalający uśmiech. – Wezmę jeszcze jedno dla Lilki – rzuciłem,
pocałowałem ją w policzek i poszedłem z powrotem na górę, sprawdzić, czy Evans
rozmówiła się już z Blackiem.
Syriusz Black
- Mogę na chwilę? – spytała Evans, uchylając niepewnie drzwi i zaglądając do
mojego pokoju. Nie odpowiedziałem, więc weszła i cicho zamknęła je za sobą,
opierając się o nie, co w sumie mogło świadczyć o tym, że nie będzie to długa
wizyta.
- Co jest? – spytałem, patrząc na nią jakby od niechcenia.
Zaczynały mnie już powoli irytować te wycieczki do mojego pokoju. Nadszedł
chyba czas na to, żeby się ogarnąć i przestać mazać po „rozstaniu” z La Brun,
bo jeszcze chwila i posadzą mnie za zabójstwo kolejnej osoby, która przekroczy
próg pokoju ze współczuciem i chęcią pomocy wymalowanymi na twarzy. Z drugiej
strony zdawałem sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak głupi dzieciak,
któremu nagle zabrano zabawkę, ale znalazłem się w sytuacji, z którą nie
potrafiłem sobie poradzić, bo była dla mnie zupełnie nowa. No i czułem się jak
ostatni dupek.
- Chciałam przeprosić cię za Jamesa… Wiesz, jaki on jest. Po prostu wścieka
się, że nie powiedziałeś mu o tej całej sprawie.
- Dzięki, ale nie musisz za niego przepraszać. Ja też zareagowałem zbyt
gwałtownie – odparłem, nie tłumacząc się z niczego więcej, ale ona tego nie
oczekiwała. Skinęła tylko głową.
- Posłuchaj, Syriusz… – zaczęła znowu i tym razem podeszła bliżej, siadając
naprzeciwko mnie i patrząc na swoje splecione dłonie. W końcu podniosła wzrok.
– Masz do mnie żal o to, co ci wtedy powiedziałam?
- Evans, jeśli myślisz, że rozstałem się z nią tylko dlatego, że ty tak
powiedziałaś, to rozczaruję cię, ale nie. Nie jesteś dla mnie żadną wyrocznią
ani autorytetem, żebym wykonywał wszystkie twoje zalecenia – rzekłem i sądząc
po jej minie, trochę przesadziłem. Przecież sam spytałem ją o radę, a ona tylko
wyraziła swoje zdanie, więc nie powinienem mieć do niej żadnych pretensji. Nie
była niczemu winna. Gdybym jej nie powiedział o Beatrice, nawet by się nie
domyśliła, że coś jest na rzeczy.
- Ok. W takim razie nie będę zajmowała ci więcej czasu – powiedziała i
wstała z zamiarem wyjścia, a ja pozwoliłem jej na to. Dopiero, kiedy otworzyła
drzwi, zatrzymałem ją. – Co? – spytała, odwracając się z niechęcią.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. To ja zawaliłem
sprawę.
- I zrozumiałam, że nie masz ochoty o tym rozmawiać. Twój biznes. Nie mam
zamiaru zawracać ci więcej głowy.
- Jesteś jedyną osobą, która wie, dlaczego zachowuję się jak idiota, więc w
sumie możemy o tym porozmawiać, jeśli masz chwilę czasu – przyznałem.
- I wysłuchiwać potem twoich pretensji o to, że się wtrącam? Dzięki, ale
nie. Powiedziałam już, co miałam do powiedzenia, a ty rób, co uważasz za
słuszne. Jeśli nadal chcesz się z nią spotykać, to nic mi do tego.
- I tak nie ma już takiej opcji – rzuciłem zrezygnowany, a ona milczała,
rozważając, czy opłaca jej się brnąć w to dalej.
- Zerwałeś z nią? – Zapytała w końcu, ponownie zamykając za sobą drzwi.
Zastanawiałem się dłuższą chwilę, zanim się odezwałem.
- Nie bardzo wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie – przyznałem.
- To znaczy? – Nie wiedziałem, czy w ogóle chcę z nią ponownie przerabiać
ten sam temat, ale doszedłem do wniosku, że jeśli nie wygadam się jej, to nie
powiem o tym nikomu innemu, a chyba potrzebowałem spojrzenia na tę całą
sytuację z innego punktu widzenia. Mimo tego, iż znałem jej zdanie na temat
tego, co zrobiłem. Westchnąłem i odwróciłem się w jej stronę.
- Kimberly zorientowała się, że coś więcej łączy mnie z Beatrice.
Powiedziała mi o tym na balu, zaraz po tym, jak mnie pocałowała, a ja… A ja w
żaden sposób na to nie zareagowałem. Obiecałem jej, biorąc pod uwagę to, co ty
powiedziałaś mi już wcześniej, że zerwę z La Brun i to też miałem zamiar
zrobić. Tylko wiesz, jaki jest problem?
- Jaki?
- Że Kim rozstała się z Nigelem i oczekuje ode mnie czegoś, czego nie
jestem w stanie jej dać nawet po rozstaniu z La Brun. Miałem problem z tym, że
Hill ma narzeczonego, bo sam chciałem się z nią żenić. Nie wiem, co mi wtedy
uderzyło do głowy i dlaczego tak bardzo mnie oczarowała, ale obecnie nie czuję
do niej nic, co powinienem, gdybym chciał się z nią związać. Po prostu bardzo
ją lubię i chciałbym się z nią nadal przyjaźnić, bo jest świetną dziewczyną,
ale to wszystko.
- Jesteś tego absolutnie pewny?
- Nie – przyznałem. – Zależy mi na niej, ale chyba nie w sposób, jakiego
ode mnie oczekuje. Sam nie wiem. I tak będę musiał z nią porozmawiać po
powrocie do szkoły i powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo przecież nie będę
jej robił niepotrzebnych nadziei. Kiedyś może i bym się tak zabawił, ale
naprawdę ją lubię i wcale nie życzę jej źle. Głupio mi tylko, że niejako przeze
mnie zerwała z Nigelem.
- Nie przez ciebie.
- Skąd wiesz?
- Bo mi powiedziała. Może trochę z twojego powodu, ale zrobiła to dla
siebie, a nie dla ciebie, więc już sobie nie dodawaj – rzuciła i uśmiechnęła
się, a ja parsknąłem śmiechem.
- Dobra, będę miał to na względzie. W każdym razie…
- Jesteś pewny, że nie chcesz się wiązać z Kimberly.
- Chyba tak. To znaczy na chwilę obecną nie, a potem… Sam nie wiem. Potem
może już nie być drugiej szansy – wzruszyłem ramionami, ale na szczęście nie
drążyła dalej. Tak naprawdę nie wiedziałem, co chcę zrobić z Kim. Wiedziałem,
co chciałbym wyjaśnić z Beatrice, ale nie wiedziałem jeszcze, co usłyszy Hill, kiedy
wrócę do szkoły.
- A co z La Brun? – zapytała w końcu, patrząc na mnie uważnie. Nie
odwróciłem wzroku. Nie musiałem jej do niczego przekonywać, ale chciałem dać
wyraz temu, że w tej kwestii jestem zdecydowany.
- Tak naprawdę to nie wiem. Rozstałem się z nią, chociaż nie wiem czy można
tak to nazwać.
- To znaczy?
- Poszedłem do niej wieczorem po balu, chciałem wyjaśnić, dlaczego podjąłem
taką decyzję i jakoś się z nią dogadać, ale dostała wtedy jakiś list i tak
naprawdę nie miała głowy do tego, żeby wysłuchać, co mam do powiedzenia. Wiem,
że uznasz, iż moja ocena nie jest obiektywna, ale była wstrząśnięta i załamana.
Chciałem odłożyć rozmowę na później i spróbować jej jakoś pomóc, ale nie
chciała ze mną gadać, więc ostatecznie wyszło tak, że oboje powiedzieliśmy
sobie pod wpływem emocji kilka nieprzyjemnych słów i… Tak to się skończyło.
Poszedłem do niej potem jeszcze drugi raz, żeby wytłumaczyć moje wcześniejsze
zachowanie, a uwierz, że zachowałem się jak dupek, ale już spała, więc
zostawiłem jej tylko głupi liścik i wróciłem do siebie. Tyle. Może dobrze się
stało, że wyszło, jak wyszło. Może w przeciwnym razie wcale nie potrafiłbym jej
powiedzieć, że to już koniec.
- Ale nadal gryzie cię ta sprawa.
- Bo ona ewidentnie ma jakieś kłopoty. Poważne kłopoty. Nie widziałem jej
jeszcze tak wstrząśniętej i załamanej. Gdybym wtedy wyszedł i dał jej dojść do
siebie, po świętach moglibyśmy porozmawiać normalnie. Jestem pewny, że
powiedziałaby mi, co się stało, ale ja oczywiście zachowałem się jak głupi
dzieciak, który zamiast wesprzeć i zrozumieć, zrobił aferę o brak dwóch minut
uwagi. Miałaś rację, że nic jej po kimś takim jak ja.
- Wiesz, że wcale nie miałam tego na myśli – powiedziała ze skruchą.
- A może powinnaś. W każdym razie nieważne. Co się stało, to się nie
odstanie. Mam cholerne wyrzuty sumienia, że zachowałem się jak dupek w
momencie, w którym potrzebowała pomocy, a nie rozhisteryzowanego dzieciaka
domagającego się uwagi. Po prostu nie mogę poradzić sobie ze świadomością, że
jej nie pomogę, choć możliwe, że bym mógł. Wierz mi lub nie, ale ja naprawdę
nigdy nie planowałem iść z nią do łóżka. W naszej relacji chodziło całkiem o
coś innego, ale nie chcę ci tego tłumaczyć, bo musiałbym zbyt dużo ci o niej
opowiedzieć, a na to nie mam zgody. – Chciała coś odpowiedzieć, ale zanim to
zrobiła, drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wszedł Rogacz.
- Idziesz z nami? – spytał, posyłając Evans porozumiewawcze spojrzenie, a
ta skinęła głową.
- Gdzie znowu? – odparłem, udając, że zanim wszedł, nie było między mną a
Lily żadnej rozmowy. Położyłem się na łóżku i zacząłem podrzucać bez sensu
piłeczkę.
- Na zakupy. Urządzamy przecież sylwestra i potrzebujemy paru rzeczy.
Chcemy iść dzisiaj, bo później wszędzie będą tłumy.
- Nie chce mi się – rzekłem. – Idźcie sami. Nie chcę czuć się jak piąte
koło u wozu.
- O czym ty pieprzysz, Black? Spotykamy się jeszcze z… – nie dokończył. – A
zresztą… Nie będę cię przecież nigdzie ciągać na siłę – dodał, wzruszając
ramionami, na co Evans położyła mu dłoń na ramieniu.
- Jeśli chcesz, mogę zostać w domu. Pójdziecie tylko w trójkę, z Remusem.
Mogę pomóc w tym czasie mamie Jamesa albo wrócę do siebie… – zaproponowała
Ruda. Spojrzałem na nią, a podrzucona przeze mnie piłeczka spadła, prawie
uderzając mnie w twarz i potoczyła się gdzieś pod biurko. Zakląłem. Nie chciało
mi się po nią wstawać, a oni również nie mieli zamiaru mi jej podać.
- Dzięki, Evans, ale nie. Będę wdzięczny, jeśli zostawicie mnie w spokoju.
Nie po to tu przyjechałem, żeby słuchać bez przerwy czyjegoś marudzenia. –
Spojrzała na mnie uważnie, ale odpuściła, więc podziękowałem jej w duchu.
Zwlokłem się z łóżka, żeby podnieść piłeczkę w momencie, w którym na
parapecie usiadła śnieżnobiała sowa z szarymi plamami na skrzydłach i zapukała
dziobem w szybę. Zamiast nurkować pod biurkiem, podszedłem do okna i otworzyłem
je. Sowa wrzuciła do środka trochę śniegu, który zaczął roztapiać się na
dywanie, a mnie przeszedł dreszcz. I z powodu chłodnego powietrza, które
wleciało do środka, i z powodu charakteru pisma, którym napisane było na
kopercie moje imię i nazwisko. Wziąłem od sowy list, który trzymała w dziobie,
a ta od razu odleciała.
Nie wiedziałem czy chcę otwierać kopertę. Nie wiedziałem czy powinienem.
Szczególnie, kiedy James i Lily wbijali w moje plecy swoje spojrzenia. Nie
odwróciłem się jednak w ich stronę. Nie spodziewałem się od niej żadnego listu,
chociaż przez ostatnie dni chyba cały czas na niego czekałem. Serce biło mi dwa
razy szybciej niż powinno, ale w końcu rozerwałem kopertę i wyjąłem z niej
kawałek pergaminu.
„Przepraszam
za to, w jaki sposób się rozstaliśmy. Szanuję Twoją decyzję i nie będę
próbowała na nią wpływać. Chciałabym mieć jednak szansę na to, by wytłumaczyć
Ci, dlaczego tak się stało. Gdybym mogła mieć do Ciebie ostatnią prośbę, to
proszę, spotkaj się ze mną w Evian-les-Bains na Avenue de Neuvecelle 4/2 we
wtorek o dowolnej godzinie.”
Nie podpisała listu, ale nie musiała. Ja też tego nie zrobiłem. Pewnie
powinienem rozważyć wszystkie za i przeciw jej prośby o spotkanie, ale prawda
była taka, że w ostatnich dniach żyłem nadzieją, że jednak się odezwie i będzie
chciała porozmawiać w cztery oczy. Chociaż ostatni raz. Mogłem to zakończyć,
ale nie w taki sposób, jak to się stało. Też miałem jej coś jeszcze do
wyjaśnienia. Podjąłem więc decyzję, nim się nad nią porządnie
zastanowiłem.
- Stało się coś? – spytała Evans, kiedy nie odzywałem się dłuższą
chwilę.
- Nie. Tak. – Odwróciłem się w ich stronę, rejestrując ich zdezorientowane
spojrzenia. – Muszę wyjść – powiedziałem i opuściłem pokój, zanim zdążyli coś
powiedzieć.