niedziela, 20 września 2020

71. Dorosłość nie zawsze oznacza pełnoletniość cz. II

 Kochani!

Nie wiem, co napisać po tak długiej przerwie. Ciężko mi było opublikować ten rozdział, ale nie dlatego, że nie chciałam tego zrobić. Przez te wszystkie miesiące ciągle o nim myślałam, ciągle gdzieś tam w głowie miałam to, że muszę go w końcu napisać. Nie chciałam porzucać tej historii bez żadnego słowa i nie to było powodem mojej tak długiej nieobecności. Najzwyczajniej w świecie mam swego rodzaju kryzys związany zarówno z życiem prywatnym jak i zawodowym. I to chyba tyle z mojego tłumaczenia. Nie porzucam bloga, nie porzucam tej historii, bo nadal pisanie jej, sprawia mi wiele przyjemności. Nadal mam na nią sporo pomysłów. Kolejny rozdział mam już częściowo napisany, ale na pewno nie opublikuję go szybciej niż na początku listopada, chociaż nie będę obiecywać Wam już żadnych terminów. Z takich małych zapowiedzi, to skupię się w nim głównie na jednym wątku, a w zasadzie historii jednej osoby. Może uda mi się wcisnąć jeszcze drugi wątek tak, by wprowadzić w fabułę dwie postaci drugoplanowe. Ale na razie zostawiam wam jeszcze rozdział 71. Mam nadzieję, że nie jest aż tak bardzo beznadziejny.

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.

Luthien

***

Dorcas Meadowes

Byłam u Erica dużo wcześniej niż moi rodzice, tłumacząc się tym, że nie chcę zostawiać jego mamy samej z przygotowaniem obiadu, bo to my narobiliśmy jej dodatkowego kłopotu. Rodzice przyjęli to tłumaczenie. Zresztą i tak nie byli zbyt rozmowni. Szczególnie matka zachowywała się tak, jakby chciała o coś spytać, ale nie zrobiła tego. Przeniosłam się więc do Erica, ale byłam tak zestresowana czekającą mnie rozmową, że nie byłam zbyt pomocna. Nie bałam się w sumie opinii rodziców. Już nie. Wiedziałam, czego chciałam bez względu na to, co dzisiaj powiedzą. Była jednak jedna sprawa, która nie dawała mi spać tej nocy, a mianowicie poinformowanie ich o planowanej dacie ślubu. 

Kiedy Eric zaproponował szesnastego lipca, przyjęłam to z radością i wzruszeniem, bo było to dla mnie ważne. Obawiałam się jednak, że rodzice niezbyt dobrze zareagują na tę informację. Dużo gorzej niż tę o ślubie, bo musiałam poruszyć temat tabu, jaki był w moim domu od lat. Chciałam ich jakoś na to przygotować, ale nie chcieli wczoraj w ogóle ze mną rozmawiać, więc dałam sobie spokój. Teraz żałowałam, bo wolałabym jednak ustalić to z nimi na spokojnie, a nie stawiać ich przed faktem dokonanym i rozdrapywać stare rany. 

- Sama dokończę – powiedziała mama Erica, biorąc ode mnie talerze, które rozkładałam na stole. W sumie wszystko było już gotowe. Chciałam zaprzeczyć, ale widząc jej wzrok, zrezygnowałam i oddałam jej naczynia. 

- Dziękuję. – Uśmiechnęła się.

- Wszystko w porządku?

- Na razie tak. Gorzej będzie, kiedy w końcu przyjdą tu moi rodzice. Nie zrozumieją tego wszystkiego jak pani…

- Spróbuję pomóc – obiecała. – W końcu po to mamy się spotkać. 

- Dziękuję bardzo. Za wszystko. 

~ * ~

- Dorcas! Zagrasz ze mną w eksplodującego durnia? – spytał Alexander, wyskakując ze swojego pokoju, kiedy szłam do Erica, by wziąć rzeczy i się przebrać. Strasznie lubił w to grać, szczególnie ze mną, bo ja nie byłam w tym zbyt dobra. Nawet Margaret mnie ogrywała. Swoją drogą nie lubiłam zbytnio tej gry i to nie dlatego, że nie potrafiłam w nią grać, ale dlatego, że wymagała bezsensownego skupiania się na mało istotnych rzeczach, a nie miałam do tego cierpliwości. Nudziło mnie to i drażniło. Alex jednak uwielbiał eksplodującego durnia, dlatego, żeby sprawić mu przyjemność, grałam.

- Jasne – odparłam więc, posyłając mu wymuszony uśmiech. – Pogadam tylko najpierw z twoim bratem, okej?

- Ciągle tylko z nim gadasz i gadasz – zajęczał, ale ostatecznie skinął głową i poszedł do swojego pokoju. Zanim zamknął drzwi, usłyszałam jeszcze, jak narzeka na to, że Eric jest od niego mniej fajny. To szczerze mnie rozbawiło.

~ * ~

- Jak tam? – odezwał się Montmorency, kiedy zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, przymykając na chwilę oczy. – Kochanie? – Kiedy nie odpowiedziałam, przestał pisać i odwrócił się w moją stronę. – Co jest? – Czułam na sobie jego intensywne spojrzenie, więc przeniosłam w końcu na niego swój wzrok. – Powiesz mi, o co chodzi, czy przestaniemy rozmawiać jeszcze my?

- Myślę, że popełniliśmy błąd – powiedziałam, a on spojrzał na mnie, nie do końca rozumiejąc, o czym mówię. – Ja popełniłam błąd.

- Odnośnie?

- Ślubu. – Tym razem był mocno zaskoczony.

- Nie chcesz go?

- Chcę… I nie o to chodzi.

- Więc o co?

- Mogliśmy inaczej to załatwić. JA mogłam to inaczej załatwić. Nic nie mówić moim rodzicom i…

- Wziąć ślub potajemnie? – wszedł mi w słowo. 

- Przeszło mi to wczoraj przez myśl. 

- Chyba już lekko przesadzasz – zaryzykował stwierdzenie.

- Przesadzam? Słyszałeś ich wczoraj.

- Słyszałem. I co? Wiem, że najłatwiej i najprzyjemniej byłoby, gdyby ten fakt zaakceptowali bez uwag, ale to my bierzemy ślub, a nie oni.

- Łatwo ci mówić…

- Bo moja mama nie ma nic przeciwko? Przepraszam, że tak wyszło – zirytował się.

- Nie to chciałam powiedzieć – szepnęłam. Było mi głupio, że pomyślał w ten sposób.

- Wiem – westchnął.

- Po prostu zrozum, że boję się tej rozmowy. To ma być nasz ślub, ale jednak chciałabym, żeby rodzice na nim byli, a nie uważali go za coś, co nas poróżniło. Powinnam porozmawiać z nimi sama, na spokojnie, na ich gruncie, a tak postawiłam ich przed faktem dokonanym i jeszcze zaprosiłam do dyskusji, w której są na gorszej pozycji.

- Na gorszej pozycji?

- A nie? Zaprosiliśmy ich tylko po to, by zmasowanym atakiem przekonać ich do zmiany zdania.

- Zawsze możemy się wycofać i nie poruszać tematu.

- Teraz to już za późno – stwierdziłam. Chciał coś jeszcze odpowiedzieć, ale rozległ się w całym mieszkaniu dzwonek do drzwi. Eric spojrzał na mnie, ale wzruszyłam tylko ramionami. – Daj mi się szybko przebrać – poprosiłam jedynie, a on wyszedł w końcu, nie dyskutując więcej i zostawiając mnie samą.

~ * ~

            Tak naprawdę nie wiem, czego spodziewałam się po tym obiedzie, ale na pewnie nie tego, co zauważyłam już od wejścia do salonu, a mianowicie radosnej i przyjaznej atmosfery. Nasi rodzice zostali sobie kiedyś przedstawieni, ale jakoś do tej pory nie mieli ze sobą większej styczności, a mimo to nie było widać po nich żadnego dystansu i oficjalnego tonu. Zanim do nich dołączyłam, zdążyli się już rozgościć. Ojciec rozmawiał z moim chłopakiem, a mama, nie przestając plotkować, pomagała pani Montmorency w przeniesieniu półmisków na stół. Dołączyłam do nich zaraz po tym, jak moja matka serdecznie się ze mną przywitała, po czym zdezorientowana usiadłam koło Erica. Ten posłał mi spojrzenie mówiące, że też nie ma pojęcia, co się dzieje.

            Moja przyszła teściowa nie miała zamiaru wtrącać się w nasze sprawy. Zgodziła się pomóc w zorganizowaniu tego obiadu, ale od razu zapowiedziała, że niepytana nie będzie się wypowiadać i dotrzymała w tej kwestii słowa, za co byłam jej bardzo wdzięczna.

Obiad sam w sobie minął więc bez większych ekscesów. Wujek Erica jak zwykle był w pracy, ale jego nieobecność była tak naprawdę niezauważalna. Na pewno nie przeszkodziła ona mojemu ojcu w prowadzeniu bardzo angażującej go rozmowy z przyszłym zięciem. Mama nadal rozprawiała z panią Montmorency, dzieciaki już dawno zajęły się sobą i tylko ja siedziałam kompletnie zdezorientowana i wytrącona z równowagi. Chciałam zrezygnować z poruszania tematu mojego ślubu, ale w obecnej sytuacji nie potrafiłam tego zrobić. Margaret z Alexem rozrabiali niemiłosiernie, aż mama Erica zagroziła, że nie dostaną ciasta, ale niezbyt się tym przejęli, więc posłała oboje do pokoju Alexandra, by tam się dalej bawili i uwolnili nas, choć na chwilę, od swoich wrzasków. Osobiście przyjęłam to z ulgą.

- Może pozbieram już talerze i przygotuję kawę? – zaproponowała pani Montomorency. – Nie lubię się chwalić, ale mam przepyszne ciasto – dodała. – Liz, Scott…?

- Nie – powiedziałam w momencie, w którym szykowała się do wstania od stołu. Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby widzieli mnie po raz pierwszy. – Niech pani poczeka – poprosiłam. Usiadła więc z powrotem i wpatrywała się w nas z zaciekawieniem. Wyczułam, jak Eric wzrusza delikatnie ramionami, kiedy posłała mu pytające spojrzenie. Być może powiedział jej, czego dotyczyła nasza rozmowa, zanim przyszli moi rodzice. Nie miało to teraz znaczenia.

- Stało się coś, kochanie? – spytała w końcu mama. Podniosłam wzrok i spojrzałam na nią, a potem na tatę. Oboje miny mieli dziwne. Jakbym nagle z niewiadomego powodu przerwała im świetne przyjęcie.

- Możecie mi powiedzieć, co tu się, u diabła, dzieje?

- Nie bardzo rozumiem…

- Zrobiliście wczoraj wielką aferę o to, że chcemy wziąć z Ericem ślub. Rano byliście wielce niezadowoleni z tego, że macie tu dzisiaj przyjść, a od półtorej godziny zachowujecie się tak, jakbyście znajdowali się na wyśmienitym, proszonym obiedzie i nie wiedzieli, w jakim celu was tu zaproszono. Po prostu… Mam totalny mętlik w głowie – wyjaśniłam. Zakryłam na chwilę twarz dłońmi, żeby pomyśleć. Poczułam na plecach dłoń Erica, którą przesuwał delikatnie góra-dół. Pomogło mi się to uspokoić. Dopóki nie podniosłam z powrotem głowy, trwała totalna cisza przerywana tylko tykaniem zegara stojącego w rogu salonu. – Wiem, że zapraszanie was tu dzisiaj pod pretekstem przekonania do naszego punktu widzenia, nie było w porządku i po namyśle chciałam się z tego wycofać, ale jeśli już przyjęliście to zaproszenie, to chociaż powiedzcie jeszcze raz, co o tym sądzicie. Chcę po prostu wiedzieć, na czym stoję. Nie chcę, żeby w jakiś sposób nas to poróżniło.

- Przecież nie poróżniło – stwierdziła mama.

- To widzę, ale nadal nie wiem, co się zmieniło.

- To może ja… Posłuchaj, kochanie – zaczął tata, więc na nim skupiłam wzrok. – Zareagowaliśmy wczoraj tak, a nie inaczej, bo najzwyczajniej w świecie nas zaskoczyliście. Wiedzieliśmy, że łączy was coś więcej niż zwykła znajomość, ale tak naprawdę wasza decyzja wydała nam się zbyt szybka i gwałtowna. Jednego dnia się przyjaźnicie, a drugiego oznajmiacie, że jesteście zaręczeni. Nie skończyliście jeszcze szkoły, nie wiecie, a przynajmniej tak nam się wydawało, jak żyć poza nią, samodzielnie. Najzwyczajniej w świecie obawialiśmy się, że nie do końca to przemyśleliście, że zderzycie się z rzeczywistością i rozczarujecie. Nie masz jeszcze dzieci, Dorcas, więc być może nie zrozumiesz naszych obaw. Prawdą jest też to, że niezbyt spodobało nam się postawienie nas pod ścianą i zmuszenie do przyjęcia zaproszenia na obiad, którego celem było przekonanie nas do waszej racji.

- Wiem. Przepraszam – powiedziałam to z taką szczerością, że tata uśmiechnął się do mnie. – Zachowałam się jak dzieciak.

- To prawda, ale my też popełniliśmy błąd. Długo o tym wszystkim rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że jest jeden znaczący fakt, który ma wpływ na nasze odmienne podejście do waszego ślubu, a mianowicie to, że uczycie się w szkole z internatem i przez większą część ostatnich lat się nie widywaliśmy. Rzadko też ze sobą rozmawialiśmy. Nie wiemy więc, co się u ciebie tak naprawdę dzieje i jakim torem podąża twoje życie, jakie decyzje podejmujesz. Jeśli naprawdę jesteście co do tego pewni i chcecie się pobrać, to nie mamy nic przeciwko. Na pewno z mamą wam pomożemy, czegokolwiek byście nie potrzebowali.

Byłam zaskoczona tym wyznaniem. Ojciec był bardziej pozytywnie nastawiony do naszego „pomysłu”, więc mogłam to jeszcze zrozumieć. W każdym razie i tak byłam mu wdzięczna. Nadal jednak nie dowierzałam, że mama dała mu się tak łatwo przekonać. Wystarczyło, że przypomniałam sobie jej dzisiejszy, poranny nastrój. Spojrzałam więc na nią, a ona zorientowała się, że nie do końca dowierzam słowom taty.

- Ja też nie mam nic przeciwko, Dor. Naprawdę. Oczywiście wolałabym, żebyście to jakoś… Nie wiem, bardziej przemyśleli, ale…

- Już to przemyśleliśmy – wtrąciłam, na co mama posłała mi delikatny uśmiech.

- Cóż, w takim razie nie mam już nic więcej do powiedzenia.

- Że tak to ujmę – odezwał się jeszcze tata. – Macie nasze błogosławieństwo. – Parsknęłam śmiechem, ale w głębi duszy byłam szczęśliwa. Nie wiem, jak bardzo szczere były te ich zapewnienia i obietnice, ale coś w końcu przestało uciskać moje płuca i mogłam normalnie oddychać.

- Dziękujemy – powiedział Eric, a potem mnie pocałował. Chwilę później zauważyłam w oczach mojej mamy coś, przez co wstałam i podeszłam do niej. Ta przytuliła mnie mocno i przez długi czas nie puszczała.

- Nie martw się, mamo – szepnęłam jej do ucha. – Wszystko będzie dobrze.

- Wiem – odparła.  – Po prostu…

- Wiem. – Nie byłam nigdy córką, która żre się z matką o każdą rzecz. Nasze relacje, mimo jednego okresu w dzieciństwie, skłaniały się raczej ku przyjacielskim. Dobrze się zawsze dogadywałyśmy i przeważnie rozumiałyśmy. Zależało mi na tym, żeby mama akceptowała moje wybory, więc naprawdę kamień spadł mi z serca, kiedy zaaprobowała moją decyzję odnośnie ślubu. Nie cieszyłam się tym uczuciem jednak długo, bo pani Montmorency przerwała je całkowicie nieświadomie.

- Czyli będziemy bawić się na weselu szesnastego lipca? – zapytała totalnie bez żadnego podtekstu. Ot tak, żeby podtrzymać i pociągnąć rozmowę, ale wywołało to całkowicie odwrotny efekt. Zapadła nagle grobowa cisza. Moja matka odsunęła się ode mnie gwałtownie i pobladła na twarzy, a ojciec nie bardzo wiedział, jak na to zareagować. Moja przyszła teściowa była zdezorientowana, widząc reakcję swoich gości. – Pomyliłam datę? Wydawało mi się, że mówiliście o szesnastym lipca… – Pytanie to zawisło w powietrzu, a atmosferę można było w tej chwili kroić nożem. Spojrzałam na rodziców, a oni patrzyli na mnie tak, jakby faktycznie doszło do pomyłki i oczekiwali, że zaraz sprostuję tę rewelację.

            Szczerze powiedziawszy długo zastanawiałam się, czy pozostać przy dacie szesnastego lipca, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że zareagują… Właśnie w taki sposób, w jaki zrobili to teraz. Rozważałam zmianę terminu, ale ostatecznie nie zrobiłam tego. Rozmawiałam na ten temat z Ericem i przedstawiłam mu swoje wątpliwości, a on stwierdził tylko, że to moja decyzja. Zaproponował taki termin, bo uważał, że będzie on dla mnie właściwy. Dla  m n i e. Nie dla moich rodziców. To ja zadecydowałam, że przy nim zostajemy. Nie wiem w zasadzie, kiedy i w jaki sposób chciałam im to powiedzieć, ale chyba nie teraz i nie tak. Z drugiej strony może skumulowanie wszystkich informacji w jedną rozmowę było najlepszym rozwiązaniem. I tak nic nie szło po mojej myśli. Wszystko było nie tak i w ogóle zabraliśmy się do rozmowy o ślubie w totalnie zły sposób. Być może samo to mówiło już o tym, że nie dorośliśmy do niego, ale miałam to w tej chwili gdzieś. Widząc miny i reakcje rodziców, zamiast wyrzutów sumienia, zagotowała się we mnie złość. Zerknęłam na Erica, który wyczytał chyba z moich oczu to, co właśnie kotłowało się w mojej głowie, ale wydawało mi się, że dał mi na to zezwolenie. Szepnął swojej mamie coś na ucho, a ta skinęła głową i wyszła z pokoju, tłumacząc się tym, że sprawdzi, co robią dzieci. To chyba przelało czarę goryczy mojej matki. Ja natomiast zastanawiałam się, co będę musiała zrobić, żeby przeprosić za całe to zamieszanie panią Montmorency, którą tak naprawdę wykorzystaliśmy do załatwienia spraw z moimi rodzicami. W tym momencie zgadzałam się z nimi w jednej kwestii – nasze postępowanie świadczyło o niczym innym jak o tym, że nie dorośliśmy do życia, a tym samym ślubu, który chcieliśmy wziąć.

- Szesnasty lipca? – spytała mama, posyłając mi spojrzenie tak pełne wyrzutu i bólu, że miałam ochotę paść na kolana i błagać ją o wybaczenie, ale nie zrobiłam tego.

- Tak – potwierdził za mnie Eric. – To ja wybrałem tę datę – przyznał, ale mama całkowicie go zignorowała. Tata nadal siedział i nie wiedział, co powiedzieć, więc nie odzywał się w ogóle. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że walka o ten termin będzie starciem, w którym ani on, ani mój narzeczony nie będą brali udziału.

- Kiedy chciałaś nam o tym powiedzieć? – Kiedy  j a  chciałam, nie kiedy  c h c i e l i ś m y. To ustawiało rozmowę tak, jak przypuszczałam, że będzie.

- Nie wiem. Może nigdy. Zastanawiałam się nad wybraniem innej – powiedziałam.

- Więc dlaczego…? – Głos Elizabeth Meadowes załamał się na tyle, by tata wstał i pomógł jej się utrzymać na nogach. Naprawdę nie chciałam jej ranić. Ani jej, ani ojca. Miałam jednak tyle żalu związanego z jej zachowaniem, kiedy zmarł mój brat…

- Myślisz, że ten dzień zniknął z kalendarza w momencie śmierci Chrisa? – Stało się. Powiedziałam to na głos. Sama byłam nie mniej zaskoczona niż rodzice, że przeszło mi to przez gardło. – Co roku od jedenastu lat znikasz tego dnia. Rozpływasz się, nie ma cię. Nie ma cię teraz i nie było cię wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Margaret skończyła w tym roku dziesięć lat, a nawet nie wie, kim jest Chris. Myślisz, że jeszcze długo będziecie w stanie wciskać jej bajeczkę o chorej ciotce, do której jeździsz co roku? Ona jest już duża i w końcu zapyta o to, co przez lata przed nią ukrywaliście. Jest mądra i dojrzała. Zrozumie, jeśli jej to wytłumaczycie. Wątpię jednak, że zrozumie, dlaczego przez tyle lat ją okłamywaliście.

- Mieliśmy zamiar jej powiedzieć – odezwał się tata. – W odpowiednim czasie.

- Czyli kiedy?

- Myślisz, że będąc rodzicem, łatwo jest przeboleć coś takiego jak strata dziecka? – Zaatakowała mnie mama. – Nie wiesz, jak to jest!

- Wiem za to, jak to jest być sześcioletnim dzieckiem, które traci młodszego brata, które widzi na własne oczy jego śmierć i martwe ciało leżące na ulicy! Dzieckiem, które przez jedenaście kolejnych lat obwinia się o to, że przez nie zginął jego mały braciszek – wyrzuciłam z siebie, a potem popłynęły z moich oczu łzy. Ogarnął mnie taki ból i tęsknota, że musiałam złapać się stołu, żeby się nie przewrócić. Eric podtrzymał mnie i posadził na krześle.

- Śmierć Chrisa była tylko i wyłącznie moją winą – powiedział tata. Nie odpowiedziałam od razu, bo nadal przełykałam łzy, które nie chciały przestać płynąć. – Tylko i wyłącznie moją…

- Ale to mnie kazałeś go wtedy pilnować!

- Ale to ja go nie dopilnowałem. Jak mogłem oczekiwać od sześcioletniego dziecka, którym wtedy byłaś, że przypilnujesz ciekawskiego czterolatka? Nikt cię nigdy nie obwiniał o jego śmierć…

- Wystarczy, że ja sama to robiłam. Przez jedenaście lat. Przez tyle lat sama musiałam sobie z tym radzić, bo mama nie odzywała się do nikogo przez miesiąc, a potem ot tak, jakby nigdy nic, przeszliście nad wszystkim do porządku dziennego. Wymazaliście Chrisa z naszego życia i postaraliście się o kolejne dziecko. Nie pomyśleliście jednak o tym, żeby zaprzątnąć sobie głowę tym, które już mieliście.

- Skupiliśmy się wtedy tylko na tobie – wyszeptała matka.

- Tak ci się wydaje? – odparłam z goryczą. – Każde moje pytanie o Chrisa zbywaliście tak długo, aż przestałam o niego pytać. Wiesz, przez jak długi czas budziłam się w nocy z płaczem, chociaż żadnego z was nie wołałam? To dziadek wytłumaczył mi, że nie powinnam się smucić. To on zabrał mnie na cmentarz i to przy nim obiecałam mojemu bratu, że kiedyś zacznę się więcej uśmiechać, że opowiem jego historię tylko jednej, jedynej osobie. Tej, której będę ufała bezgranicznie i która będzie godna ją usłyszeć. Dopiero w tym roku powiedziałam o nim Ericowi. Dopiero jemu zaufałam na tyle, by zrzucić z siebie jedenaście lat wyrzutów sumienia. Bardzo kocham Margaret i bardzo kocham was. Zrozumiałam trochę, dlaczego postąpiliście tak, a nie inaczej. Sama nie wiem, co zrobiłabym w takiej sytuacji. Być może wybraliście najlepsze wyjście, jakie przyszło wam do głowy. Chcę jednak, żeby Christopher przestał być jedynie wspomnieniem, tematem tabu, bo on żył i żyje nadal, a ja nigdy nie pogodzę się z jego stratą.

            Cisza, jaka zapadła po moim wyznaniu i wyrzuceniu z siebie wszystkich zarzutów w stosunku do rodziców, trwała zdecydowanie zbyt długo. Opadała powoli, ale zmasowaną falą. Ta rozmowa kosztowała mnie więcej, niż byłam w stanie przyznać. Ich chyba też. Oboje nadal byli bladzi i milczący. Ból, jaki wymalowany był na ich twarzach, miał się utrzymywać jeszcze przez długi czas. W ciągu tych paru minut postarzeli się o dobrych kilka lat. Nie fizycznie, ale widziałam to w ich oczach.

- Przepraszam, córeczko – powiedziała w końcu mama. – Nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Myślałam, że skoro jesteś taka mała, to niczego nie zrozumiesz, że szybko zapomnisz, a ty… Okazałaś się silniejsza i mądrzejsza niż ja. – Spojrzała na mnie ze szczerymi wyrzutami sumienia malującymi się w jej oczach.

- Mądrzejsza i silniejsza niż my oboje – poprawił ją tata, po czym przytulił ją mocno.

- Wiem, że to może wygląda tak, że dążę w tej chwili po trupach do celu, ale możemy wziąć ślub szesnastego lipca? Chris na pewno nie miałby nic przeciwko…

- Na pewno by nie miał – stwierdziła mama. – A i Erica z całą pewnością by polubił.

- Dziękuję – powiedziałam, po czym podeszłam do rodziców i mocno ich przytuliłam. Ta rozmowa była ciężka, ale czułam, że coś w nich pękło, że duch mojego brata powrócił do nich, ale wcale nie z negatywnymi uczuciami. Zniknął również we mnie żal, który do tej pory gdzieś tam się zawsze tlił.

- Porozmawiamy dzisiaj z Margaret – obiecał tata. – Powiemy jej wszystko, pokażemy zdjęcia. Masz rację, powinna znać prawdę.

 

Beatrice La Brun

Minęły dwa dni od momentu, w którym znowu stoczyłam się na dno do miejsca, w którym byłam sześć lat temu. Przez ten czas nie wychodziłam w ogóle ze swojego gabinetu, a dwójkę uczniów, którzy chcieli ze mną porozmawiać, przyjęłam z przylepionym fałszywym uśmiechem na twarzy. Na szczęście w okresie świątecznym było mniej spraw do załatwienia, a nawet, jeśli jakieś były, zwyczajnie je zignorowałam, przekładając na później. Nie chciałam pokazywać się w stanie, w którym nie mogłam się bronić. List, który przyszedł w wigilię, w pewnym stopniu znowu mnie zniszczył, a postanowiłam sobie, że nigdy więcej do tego nie dojdzie. Znowu czułam się zastraszona i winna tego, co wydarzyło się sześć lat temu, kiedy tak to argumentował.

Przez sześć lat łudziłam się, że o mnie zapomni, że nic się ponownie nie wydarzy. Myliłam się. On bardzo dobrze o mnie pamiętał i był świetnie poinformowany. Zastanawiałam się, czy nie porozmawiać na ten temat z Dumbledorem, ale odrzuciłam ten pomysł, biorąc pod uwagę fakt, jak ostatnio zareagowałam na jego pytanie o tamte wydarzenia. Poza tym spaliłam jedyny dowód. Głupie posunięcie, ale kiedy to robiłam, nie myślałam trzeźwo. Nie, musiałam sama się z tym zmierzyć i wygrać lub zostać pokonaną. I tak nie było w moim życiu nic, na czym zależało mi na tyle, by zawalczyć o to z przeszłością, chociaż miałam jeszcze pół roku na to, by stanąć z nią do walki.

Westchnęłam, wrzucając na razie ten temat do najgłębszej szuflady w mojej głowie i spojrzałam na biurko, na którym piętrzył się stos listów, czekających na moją odpowiedź. Mój wzrok padł jednak na inny, leżący osobno z boku. Już dawno chciałam go wyrzucić, ale za każdym razem, gdy brałam go do ręki, ponownie czytałam jego treść, która wywoływała we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej zawód i wściekłość. Z jednej strony wiedziałam, że nie powinnam na niego odpisywać, z drugiej byłam tak zirytowana, że słowa same cisnęły mi się na usta.

Podeszłam do biurka. Na oparciu krzesła zarzucony był prezent, który Syriusz dołączył do listu. Delikatny, błękitny, ciepły szal mieniący się drobinkami srebra. Szczerze powiedziawszy, nie dostałam jeszcze nigdy tak ładnego prezentu, który trafiał w mój gust. Jednak szal drugi dzień wisiał na krześle, a ja nie wiedziałam, co z nim zrobić. On również wywoływał we mnie sprzeczne uczucia, tym bardziej w połączeniu z kilkoma zdaniami nakreślonymi, znanym mi już bardzo dobrze, pismem. Nie musiały być podpisane i też nie były. Kolejny raz wzięłam list do ręki, mimo, iż znałam już jego treść na pamięć.

„Przepraszam, że zachowałem się jak dzieciak i skończony dupek. Miałaś rację. Nie powinienem pojawiać się w Twoim życiu. W zasadzie i tak przyszedłem Ci to wtedy powiedzieć. Być może lepiej, że tak to się skończyło. Popełniliśmy błąd, a moja noga nigdy nie powinna przekroczyć progu twojego gabinetu ani sypialni – szczególnie jej. Nawet w czasie tamtej pełni. Udajmy, że nic się między nami nie wydarzyło. Wierzę, że znowu poradzisz sobie ze swoją przeszłością, by w końcu móc się skupić na teraźniejszości. Przepraszam, jeśli czujesz do mnie jakąś urazę. Nie chciałem Cię zranić.”

W zasadzie to nie wiem, czy byłam na niego zła o to, co się stało. Co prawda zachował się nieodpowiednio, nie szanując mojej prośby i przedkładając swoja dumę nad moją sytuację, której nie rozumiał, ale czy miałam prawo tego od niego wymagać? Ja też nie potraktowałam go wyjątkowo dobrze, zakładając, że później przyjdzie czas na tłumaczenia. Wtedy jednak niezbyt mnie to obchodziło. Dopiero później, czytając ten list, uświadomiłam sobie, że jakkolwiek byśmy się wtedy nie zachowali, on przyszedł zakończyć nasz romans. Zrobić to, czego się spodziewałam, a ja potraktowałam go tak, jak obawiał się tego od samego początku. Nie miałam mu więc niczego za złe, bo ja również nie miałam w stu procentach racji. A jednak zabolało, mimo, że w tamtym momencie byłam zaskoczona, a on przyszedł w złym czasie. Co do jednego miał jednak rację. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Z drugiej strony wcale nie chciałam pomocy, a jedynie możliwość wyrzucenia z siebie tego, co stanowiło źródło wszystkich moich problemów. On chciał to wziąć na siebie. Był na to gotowy nawet niezobowiązująco, ale ja od lat nikomu nie ufałam. Może to właśnie był moment, w którym powinnam to zmienić. Miałam teraz tylko jego. Przez chwilę. Choć stwierdzenie to było mocno na wyrost. Syriusz jednak zdecydował się odejść i nie wiedział, dlaczego go przed tym nie powstrzymałam. Nie chciałam go wykorzystywać, a wyjaśnić to, co mogłam. Potem miałam zamiar uszanować jego decyzję, bo zawsze starałam się dać mu w tej kwestii wybór, a nigdy nie łamałam złożonych obietnic.

Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona ciągłym uciekaniem przed przeszłością i bronieniem się przed teraźniejszością. Podeszłam do biurka, wzięłam z krzesła szal, który kupił mi Black i narzuciłam go na ramiona. Zadrżałam, kiedy poczułam ciepło rozlewające się po moim ciele. Usiadłam i postanowiłam napisać do Syriusza. Zanim jednak zdecydowałam się za to zabrać, rozległo się pukanie do drzwi. Byłam zaskoczona, bo po moich ostatnich rozmowach z osobami, które mogłyby chcieć czegoś ode mnie, nie spodziewałam się nikogo. Dumbledore powinien zabawiać właśnie wszystkich na śniadaniu, a Syriusza się nie spodziewałam i to z więcej niż jednego powodu. Zresztą i tak nie było go w szkole. Zostawał więc któryś z moich uczniów, dlatego mimo, że nie wyglądałam tak, jak powinnam, poszłam otworzyć drzwi.

- Myślałem, że umarłaś – rzucił wesoło Griffiths, jednak widząc moją minę, szybko z tej wesołości zrezygnował.

Kogo jak kogo, ale jego się tu nie spodziewałam po tym, jak dziesięć lat temu na chwilę zeszły się nasze drogi prywatne. Był wtedy kłamliwym i fałszywym chamem, a ja młodą i łatwowierną czarownicą, próbującą zrobić karierę – wbrew pozorom wcale nie przez łóżko. Potraktował mnie wtedy jak własną córkę tylko po to, by w odpowiedniej chwili upomnieć się o zapłatę. Nie zrobiłam tego, czego żądał, więc żywiliśmy do siebie wzajemną urazę, a kiedy objęłam stanowisko dyrektorki, staraliśmy się jak najmniej ze sobą współpracować. Kiedyś miałam okazję skorzystać z wielu przysług, ale po tym, jak nacięłam się w jego przypadku, nigdy więcej z nich nie korzystałam i nie oferowałam też własnych. Teraz jednak Albert stał w drzwiach mojego gabinetu i patrzył na mnie bez cienia urazy.

- Fatalnie wyglądasz – dodał, przyglądając mi się uważnie, a ja miałam ochotę potraktować go jakimś zaklęciem. Za ostatnie dziesięć lat.

- Właśnie tak wita się kobietę – stwierdziłam z lodowatym spokojem. – Słowami „myślałem, że umarłaś” i „fatalnie wyglądasz”.

- A czego się spodziewałaś?

- Że cię tutaj w tej chwili nie będzie – weszłam mu w słowo, próbując zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale przytrzymał je, więc rzuciłam w jego stronę wściekłe spojrzenie, co już samo w sobie było błędem, bo z reguły nie dawałam się w taki sposób wyprowadzić z równowagi.

- Odwaliłaś się w wigilię tak, że do tej pory wszyscy o tobie plotkują, a potem zniknęłaś na kolejne dwa dni, po których wyglądasz…

- Fatalnie? – spytałam z ironią.

- Jak wrak człowieka – odparł tym razem z powagą.

- Przestaniesz pierdolić? – Zaśmiał się.

- Nadal żywisz urazę o to, że chciałem zaciągnąć cię do łóżka?

- A ty przestałeś za to, że ci odmówiłam?

- Nigdy nie jest na to za późno – stwierdził, a moja dłoń powędrowała w stronę jego twarzy szybciej, niż zdążyłam pomyśleć. Poczułam szczypanie, kiedy zetknęła się z jego policzkiem, ale nie skrzywiłam się, pozostawiając moją twarz w lodowatej beznamiętności i ukrytej wściekłości. Albert dotknął obolałej skóry i tylko pokręcił głową.

- Wynoś się stąd, Griffiths i nie wchodź mi więcej w drogę – wycedziłam przez zęby.

- Co się z tobą dzieje, Beatrice?

- Nic, co mogłoby cię interesować.

- Chcę pomóc – wytrzymałam jego spojrzenie.

- Skąd pomysł, że w ogóle potrzebuję jakiejś pomocy?

- No tak, zawsze samowystarczalna i zimna jak lód – stwierdził z ironią.

- Przynajmniej nie udaję dobrotliwego wujka, będąc pieprzonym gnojem. – Chciał coś powiedzieć, ale tym razem nie pozwoliłam mu na to. – Nie chcę, żeby twoja osoba miała jakikolwiek związek z moim życiem, więc odpieprz się i zniknij mi z oczu.

 

Ann Vick

            Wyciągnęłam kolejną sukienkę z szafy, przyłożyłam ją do siebie i obejrzałam się w lustrze, po czym również i tę rzuciłam bezładnie na łóżko. Żadna z tych, które przeglądałam od rana, nie sprostała moim oczekiwaniom, a czasu na wybranie jakiejś miałam coraz mniej. W zasadzie to nie wiem, po co to robiłam. Przecież powiedziałam Douglasowi, że nie będę mu towarzyszyć na tym durnym bankiecie po meczu, więc czemu w ogóle przejmowałam się jakąś sukienką, kiedy nie spakowałam jeszcze żadnej innej rzeczy, która przydałaby mi się znacznie bardziej od kreacji, której i tak nie miałam zamiaru zakładać. Zresztą po co w ogóle miałam cokolwiek pakować i korzystać z zarezerwowanego dla mnie pokoju w hotelu, jeśli zaraz po meczu mogłam deportować się z powrotem do domu? Żyłam tą imprezą od dobrych kilku tygodni, a teraz, najzwyczajniej w świecie, nie miałam najmniejszej ochoty w ogóle się tam wybierać. Jedynym powodem, dla którego jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, był Patrick Douglas, ale w tym momencie nawet na niego byłam strasznie wściekła, chociaż nic nie zrobił. Po prostu miał rację, a ja czułam się jak ostatnia, zdesperowana idiotka i nie byłam pewna, na kogo powinnam być bardziej zła – na siebie, czy na Lupina za to, co się stało w wigilię. Rozstaliśmy się i tylko to powinno mieć znaczenie.

            Zerknęłam na zegarek, który wisiał centralnie nad oknem. Dochodziła dwunasta. Promienie słońca przebijały się przez jasne chmury, oświetlając cały pokój, w którym panował wyjątkowy porządek. Byłam dziewczyną nieładu i jeśli poświęcałam godziny na uporządkowanie wszystkich rzeczy, to znaczy, że coś się działo. Łóżko było posłane, z szafy nie wypadały ubrania, a na biurku nie walał się ani jeden zbędny papierek. Ze śmietnika nie wylatywały śmieci, a podłoga lśniła od płynu do paneli, którego wczoraj użyłam. Na fotelu leżała torba, którą wyciągnęłam, żeby się spakować, a na łóżku rzeczy, które chwilę wcześniej przymierzałam. Zebrałam je, wcisnęłam do walizki, po czym cały pakunek wrzuciłam do szafy i mocno trzasnęłam drzwiami. Huk słychać było aż na dole, bo zaraz usłyszałam pytanie mamy, czy wszystko w porządku i czy potrzebuję pomocy. Domknęłam drzwi, które od uderzenia, zamiast zamknąć się, odskoczyły ponownie i odkrzyknęłam, że wszystko okej i nie musi fatygować się na górę.

- Wszystko jest nie tak, jak powinno być – powiedziałam jednak zaraz sama do siebie, a potem usiadłam na fotelu i podciągnęłam kolana pod brodę.

Nie wiem, czego tak naprawdę oczekiwałam. Po tym, jak wyszłam z dormitorium chłopaków, nie rozmawiałam więcej z Lupinem. Myślałam, że zrozumiałam, dlaczego to zrobił, dlaczego ja się na to zgodziłam. Teraz czułam się z tym jednak koszmarnie źle. Nie mogłam go obwiniać bardziej niż siebie, bo w końcu nie zaprotestowałam przeciwko temu, co się stało, aczkolwiek po wszystkim czułam się wykorzystana. Jak nic nie znacząca rzecz, którą Remus albo odsuwa od siebie, albo zabawia się nią, kiedy ma na to ochotę, a ja, jak ostatnia kretynka, tylko czekam, aż łaskawie pozwoli mi się do siebie zbliżyć. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, zrobiłabym to. Nie mogłam jednak, więc pozostało mi jedynie wymyślić dobrą wymówkę dla Douglasa tłumaczącą, dlaczego nie było mnie na meczu, bo to, że nie miałam ochoty na niego iść, było już ustalone. Moje rozmyślania przerwało jednak pukanie do drzwi.

- Ann? Ktoś do ciebie przyszedł – usłyszałam głos mamy.

- Jeśli to Remus, to powiedz mu, że nie chcę go… – zanim zdążyłam dokończyć, moja rodzicielka wpuściła do pokoju gościa, który był ostatnią osobą, jaką spodziewałam się zobaczyć w moim domu. – Widzieć. – Dokończyłam jednak moją wcześniejszą wypowiedź, na co Douglas rzucił mi zdezorientowane spojrzenie, po czym odwzajemnił uśmiech mojej mamy, która zamknęła za nim drzwi, zostawiając nas samych. – Co ty tutaj robisz? – spytałam naprawdę zaskoczona jego wizytą.

- Myślałem, że zaczniemy od „cześć” – odparł, nie bardzo rozumiejąc, z czego wynika moje niezbyt kulturalne zachowanie. Westchnęłam.

- Przepraszam. Po prostu…

- Nie chcesz widzieć Lupina.

- Tak jakby.

- Znowu coś się stało? – Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.

- I tak, i nie. Nie wiem. To wszystko jest popieprzone – powiedziałam, chowając twarz w dłoniach. – Mam wrażenie, że ten związek ciągnie się za mną i nie mogę z niego uciec.

- Przecież rozstaliście się za zgodą obu stron…

- Tak. Niby tak, ale... Dopóki nie…

Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Nie wiedziałam, czy w ogóle chcę mu o tym wszystkim mówić. Do tej pory zwierzałam mu się ze wszystkiego, co miało związek z Remusem, bo o nic nie pytał. Po prostu słuchał, a ja nie czułam żadnego skrępowania rozmową z nim na ten temat. Nie znał Lupina i może dlatego byłam w stanie otworzyć się przed nim i poprosić o pomoc, nie bojąc się, że któryś z moich znajomych z Hogwartu będzie musiał opowiedzieć się po którejś ze stron. Może zwierzanie się Douglasowi też nie było fair, ale pasowało mi to, że zawsze przyznawał mi rację, a jeśli faktycznie nie zgadzał się z moim zdaniem, jasno tłumaczył, dlaczego to robi. Było mi jednak tak bardzo wstyd z powodu tego, że przespałam się z Remusem, że nie chciałam wyjawiać tego nawet Douglasowi.

- Zresztą nieważne. Naprawdę nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać – rzekłam więc tylko, a on na szczęście nie drążył tematu. – Powiesz mi, co tutaj robisz? – powtórzyłam pytanie, ale łagodniej i bez wyrzutu. Tym razem on zastanowił się nad właściwą odpowiedzią.

- Miałem chwilę wolnego, więc pomyślałem, że może pomógłbym ci zabrać jakieś rzeczy czy coś – stwierdził, wzruszając ramionami, po czym poprawił okulary, które mu trochę zjechały z nosa.

- Nie musiałeś się fatygować.

- Wiem, że nie musiałem, ale chciałem – odparł. – Więc jak, masz jakieś walizki? – spytał, co wywołało ciężką ciszę.

- Nie.

- Nie spakowałaś się jeszcze? Pomóc ci jakoś?

- Nie, nie trzeba – powtórzyłam.

- Nie potrzebujesz żadnych rzeczy? – zdziwił się. – Nie zostajesz na noc w hotelu?

- W ogóle nie wybieram się na tę imprezę – powiedziałam cicho. To, co zobaczyłam w jego oczach, zmusiło mnie do odwrócenia wzroku. Był naprawdę realnie zawiedziony.

- Jak to: nie wybierasz się na imprezę? Odmówiłaś co prawda, kiedy poprosiłem cię, byś towarzyszyła mi na bankiecie, ale nie mówiłaś, że nie będzie cię również na meczu.

- Bo postanowiłam o tym dopiero przed chwilą. Przepraszam, Patrick, ale naprawdę nie mam dzisiaj nastroju na takie zabawy.

- W porządku, rozumiem – odparł, ale wiedziałam, że jest nie tyle zły, co bardzo zawiedziony moim postępowaniem. – W takim razie… – domyśliłam się, że chciał wyjść, bo złapał za klamkę, ale ostatecznie nie nacisnął jej, tylko odwrócił się ponownie w moją stronę. – Chciałaś mi o tym w ogóle powiedzieć, czy najzwyczajniej w świecie zdziwiłbym się już na miejscu, zastając koło siebie puste miejsce na trybunach?

- Nie chciałam zawracać ci głowy – wyjaśniłam. – Zresztą, co ci to robi za różnicę, czy będę na tym meczu czy nie? To tylko mecz, a ty i tak będziesz w pracy – zauważyłam, a on pokręcił głową. Ciemne włosy opadły mu na twarz, przysłaniając na chwilę jego piwne oczy.

- Rzecz w tym, Ann, że robi mi to dużą różnicę, ale w porządku. Przecież nie będę cię do niczego zmuszać.

- Patrick… – podeszłam do niego. Patrzyliśmy na siebie przez długą chwilę. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co, więc on pierwszy się odezwał.

- Na razie, Ann – rzucił, a ja zorientowałam się, że blokuję drzwi, więc odsunęłam się bez słowa, a on najzwyczajniej w świecie wyszedł.

~ * ~

            Po wyjściu Patricka do mojego parszywego humoru doszły jeszcze wyrzuty sumienia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie chodziło wcale o zmarnowaną wejściówkę, którą mógł dać komuś innemu, ale po prostu o moje towarzystwo. Rzadko kiedy mieliśmy okazję zobaczyć się na żywo, więc szczerze cieszył się na to spotkanie i nie w porządku było to, że w ostatniej chwili olałam to wszystko, nawet mu o tym nie mówiąc. Gdyby nie zjawił się dzisiaj u mnie, nie wiem, jak pociągnęłabym tę znajomość dalej. Być może pozostałoby mi tylko unikanie go tak długo, aż przestałby zabiegać o moją uwagę. Nie wiedziałam nawet, czy nasz wypad do Czech nadal był aktualny. Pewnie nie. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz on nie odezwał się w tej sprawie słowem.

            Wydawało mi się, że rozumie, dlaczego nie mogę przeboleć związku z Remusem, ale z drugiej strony, jak długo można się nad sobą użalać? Jak długo Douglas był w stanie wysłuchiwać o moim, nie oszukujmy się, skończonym już związku? Nikt nie miał do tego aż takiej cierpliwości. Tylko ja, jak ostatnia kretynka, próbowałam na siłę zlepić coś, co nie miało już racji bytu. Patrick i tak zrobił już dla mnie wystarczająco wiele. Nie chciałam go w żaden sposób ranić czy sprawiać mu przykrości. Mojego złego humoru nie powinnam odbijać na nim, bo starał się jak nikt, by mi pomóc, nie oczekując niczego w zamian. Do tej pory poprosił mnie tak naprawdę tylko o jedną rzecz – towarzyszenie mu podczas bankietu po charytatywnym meczu quidditcha.

- Ann? – mama zapukała dwa razy do drzwi, po czym uchyliła je i weszła do środka. Zerknęła na zegarek, dając mi do zrozumienia, że już dawno minęła godzina, o której powinnam, według pierwotnego planu, wyjść z domu. Nie skomentowała tego jednak w żaden inny sposób.

- Tak?

- Wychodzisz gdzieś dzisiaj, czy jednak idziesz z nami do babci?

- Wychodzę – odparłam bez dłuższego zastawiania się.

- Bo jest już…

- Wiem – weszłam jej w słowo. – Wyszła mała zmiana planów. Możecie iść. Pozamykam wszystko i wezmę klucze. O której będę, tego nie wiem, więc jak coś, to nie czekajcie na mnie. – Mama zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. Prócz oczu, byłam do niej wizualnie kompletnie niepodobna.

- W porządku – powiedziała. – W takim razie baw się dobrze.

- Dzięki! I przepraszam. – Nie wiem w zasadzie, za co przepraszałam, ale jakoś czułam, że wypada to zrobić.

- Przeprosić to powinnaś Patricka – stwierdziła. – Mnie nie masz za co – dodała i uśmiechnęła się mimo wszystko, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

            Nie cierpiałam tych jej „złotych rad”, ale w duchu przyznałam jej rację. Douglasowi należało się coś więcej niż przeprosiny. W każdym razie ja czułam, że w jakiś sposób powinnam zrekompensować mu to całe zamieszanie. Zwlekłam się więc z łóżka kolejny raz już dzisiaj i ponownie stanęłam przed szafą, by przejrzeć upchnięte w niej ubrania.

            Mecz w zasadzie już się zaczął, ale jakoś nie żałowałam, że w tym momencie nie siedzę na trybunach. Naprawdę nie miałam dzisiaj nastroju na tego typu atrakcje. Moja strata. Może potem będę tego żałować, ale wolałam odpuścić tę imprezę niż niepotrzebnie się męczyć. Miałam jednak aż nadto czasu na to, żeby przygotować się na wieczór. Wyciągnęłam z szafy wszystkie bardziej eleganckie sukienki, ale tylko jedna spełniała moje dzisiejsze wymagania. Nie była najnowsza, bo kupowałam ją chyba dwa lata temu na sylwestra, ale stwierdziłam, że będzie najbardziej odpowiednia – nie za poważna i nie za dziecinna. Sukienka była złota, z okrągłym dekoltem pod szyją oraz wycięciem w kształcie litery „V” na plecach. Dopasowana góra ozdobiona była kryształkami i koralikami, a na luźny dół składało się kilka warstw połyskującego szyfonu. Założyłam do niej szpilki i zrobiłam bardzo delikatny makijaż. Nie przesadzałam też z biżuterią. Nie chciałam tym razem wyglądać ani na starszą, ani wyzywająco. Miało być naturalnie, ładnie, ale delikatnie. Przejrzałam się w lustrze i zaakceptowałam efekt końcowy. Zastanawiałam się, czy wziąć ze sobą jakieś rzeczy, bo nie wiedziałam, czy zostanę tam na noc czy nie, ale zrezygnowałam z tego. Nie wiedziałam, jak pójdzie mi rozmowa, którą planowałam odbyć, więc do torebki wrzuciłam tylko wszystkie identyfikatory i przepustki, które dał mi Douglas, po czym wyszłam z pokoju. Zanim jednak zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, cofnęłam się jednak po ubrania na zmianę i kilka kosmetyków. Moja mała torebka była magicznie powiększona, więc nie musiałam targać niczego dodatkowo. W końcu zamknęłam drzwi wejściowe i deportowałam się wprost przed wejście do hotelu, który zarezerwowany był cały na imprezę i noclegi dla zaproszonych na nią gości.

            Była dziewiętnasta czterdzieści trzy, kiedy pchnęłam szklane drzwi w złotych okuciach i wkroczyłam do pełnego przepychu holu. W środku kręciło się mnóstwo ludzi. Niektórzy ubrani byli wieczorowo, zmierzając pewnie na bankiet, który miał się zacząć o dwudziestej, inni nadal nie pozbyli się szat do quidditcha i ubrań w kolorach swoich ulubionych drużyn. Stali w stłoczonych grupach i wesoło rozmawiali. Wnętrze witało gości dwoma wielkimi choinkami udekorowanymi na srebrno-czerwono, które stały po obu stronach wejścia, z półokrągłego sufitu zwisały wszelkiego rodzaju ozdoby świąteczne, w tym jemioła, na którą spojrzałam z dystansem. Ktoś w przebraniu świętego Mikołaja wchodził właśnie spóźniony do windy, zmuszając drzwi do ponownego otwarcia, ale nikt z obecnych już w środku nawet na niego krzywo nie spojrzał. Atmosfera, jaka tu panowała, totalnie nie pasowała do mojego nastroju. W tym całym rozgardiaszu nikt nie zwrócił na mnie nawet najmniejszej uwagi, co w sumie mi pasowało.

Ponownie zerknęłam na zegarek. Minęły cztery minuty. Istniało prawdopodobieństwo, że nie zastanę już Patricka w pokoju. To by trochę skomplikowało sprawę, bo nie miałam ochoty na szukanie go w tłumie zaproszonych na kolację gości, chociaż sama bez problemu bym tam weszła. Podeszłam więc do recepcji, za którą stał starszy mężczyzna z czapką elfa. Spojrzał na mnie z uśmiechem.

- W czym mogę pomóc? – spytał.

- Szukam… Chciałabym się zameldować – powiedziałam, dochodząc do wniosku, że tak szybciej go sobie zjednam niż zaczynając rozmowę od żądania podania mi danych, które nawet nie wiem, czy mógłby mi udostępnić.

- Ma pani rezerwację? – Podałam mu swoje nazwisko, a on przez chwilę szukał go na liście. W końcu znalazł i zaczął wypisywać jakiś papierek. Sekundy biegły nieubłaganie, a ja marnowałam czas na meldowanie się. Mogłam jednak zacząć od próby wyciągnięcia z niego potrzebnych mi informacji.

- Mam pytanie…

- Słucham? – odparł, nie podnosząc nawet wzroku. Nadal skrobał coś piórem.

- Nie wie pan może, w którym pokoju zatrzymał się pan Douglas? – spojrzał teraz na mnie uważnie, zastanawiając się, co odpowiedzieć. W końcu, kiedy zdecydował, uprzedziłam go. – Wiem, że nie może mi pan udzielić takich informacji, ale bardzo mi na tym zależy – zrobiłam błagalną minę, ale on wzruszył tylko ramionami. Gdyby na recepcji stał jakiś młody chłopak, formalności już dawno miałabym za sobą, a i uzyskałabym też potrzebne mi informacje.

- Jak kocha, to poczeka – rzucił tylko, a ja powstrzymałam się od rzucenia w niego jakiegoś zaklęcia.

- Bardzo pana proszę. To sprawa życia i śmierci – nie zareagował. – A mógłby pan się chociaż pospieszyć? – zirytowałam się. Facet westchnął i zdjął z haczyka klucze do mojego pokoju.

- Pokój numer dwieście trzy, drugie piętro – powiedział, wręczając mi je, a potem znowu zajął się swoimi sprawami, nie zwracając już na mnie uwagi.

- Dziękuję – rzuciłam niezbyt uprzejmie i poszłam w kierunku windy. Zerknęłam na drewnianą tabliczkę przyczepioną do kluczy, żeby sprawdzić, na które piętro powinnam się udać. Pokój numer dwieście dwa. Czyli też drugie piętro. Zaraz jednak odwróciłam się z powrotem w stronę recepcji. Gość mówił, że mój pokój ma numer dwieście trzy. Zastanowiłam się, czy było to przejęzyczenie, czy błąd w wydanych mi kluczach. Nie chciało mi się jechać na górę, a potem wracać z powrotem na dół i wyjaśniać pomyłki, więc ruszyłam z powrotem w stronę pracownika w czapce elfa. Zatrzymałam się jednak po kilku krokach i uśmiechnęłam do siebie. Nie było żadnej pomyłki. Zawróciłam szybko w stronę wind, ale akurat nie było żadnej na dole, a w kolejce czekało kilka osób. Zostało mi siedem minut, więc nie zastanawiając się dłużej, pobiegłam schodami na drugie piętro, chociaż w wysokich butach zajmowało to zdecydowanie za dużo czasu.

~ * ~

            Sam hotel był chyba jednym z droższych, co wnioskowałam na podstawie jego wykończenia i wystroju. Schody oraz podłoga w korytarzu wyłożone były granatową wykładziną, a na ścianach znajdował się marmur. Drzwi prowadzące do pokojów wyróżniały się na jego tle ciemnoszarym kolorem, a na każdych przyczepiony był złoty numer. Minęłam te, które oznaczone były jako dwieście i dwieście jeden. Zignorowałam również te, do których klucz nadal trzymałam w dłoniach, chociaż przeszło mi przez myśl, by wejść do mojego apartamentu i sprawdzić, w jakich luksusach przyjdzie mi spędzić noc, ale wtedy mogłabym minąć się z Patrickiem. O ile nie był już na sali. Numery parzyste znajdowały się po mojej prawej stronie, więc odwróciłam się w lewo, stając tyłem do drzwi mojego pokoju i uniosłam dłoń, by zapukać. Nie zrobiłam jednak tego od razu. Ogarnęły mnie pewne wątpliwości co do tego, czy na pewno powinnam psuć mu jeszcze bardziej ten dzień. Z drugiej strony bałam się, że jeśli tego dzisiaj nie zrobię, moja przyjaźń z Douglasem rozpadnie się i rozwieje jak pył na wietrze, a za bardzo mi na nim zależało, by do tego dopuścić. Uniosłam więc ponownie dłoń i zapukałam, mimo, iż kilka minut temu minęła już dwudziesta.

~ * ~

            Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że ktoś otworzy drzwi z numerem dwieście trzy parę minut po ósmej wieczorem, a już na pewno nie tego, że będzie to wysoka i szczupła, starsza ode mnie o kilka lat kobieta, w krótkiej, obcisłej, zielonej sukience, kontrastującej z jej kasztanowymi włosami. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc patrzyłam tylko na nią przez chwilę, zapewne z zawodem i zmieszaniem wypisanym na mojej twarzy.

- Tak? – odezwała się w końcu z zaciekawieniem.

- Przepraszam, chyba pomyliłam pokoje – wyjąkałam, nie wiedząc, jak się zachować. Rozważałam kilka scenariuszy, ale nie taki.

- A kogo się pani spodziewała? – zapytała nieznajoma, zanim odwróciłam się z zamiarem zniknięcia w swoim pokoju.

- Patricka Douglasa – odparłam być może zbyt szybko. – Powiedziano mi, że tutaj go znajdę. – Kobieta zmierzyła mnie szybkim spojrzeniem, a potem odwróciła głowę w stronę pokoju.

- Pat, ktoś do ciebie! – krzyknęła. Dopiero teraz zauważyłam, że po prawej stronie za jej plecami sączyło się światło zza przeszklonych częściowo drzwi, zapewne prowadzących do łazienki. A więc jednak portier się nie pomylił. Co więcej ja sama miałam mnóstwo szczęścia, że Douglas spóźniał się na przyjęcie. Jedno tylko burzyło moje uczucie ulgi, a mianowicie stojąca przede mną kobieta.

- Cholera – usłyszałam, a zaraz potem redaktor zaklął. – Coś ważnego, bo…? – Zanim dokończył, wyszedł z łazienki w rozpiętej koszuli i zerknął w stronę drzwi z irytacją, która zaraz zamieniła się w zaskoczenie pomieszane z ledwie wyczuwaną niechęcią. – Ann? Co ty tu robisz?

- Znasz ją? – spytała kobieta, taksując wzrokiem najpierw jego nagi tors, a potem z obojętną miną spoglądając na mnie.

- Tak – odparł, a ja poczułam pewną ulgę. – Wpuść ją, Cynthia – poprosił. Szatynka wywróciła oczami, ale odsunęła się, żeby mnie przepuścić, więc przekroczyłam szybko próg, zanim któreś z nich zmieniłoby zdanie. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, ale innej okazji do porozmawiania z nim mogło nie być.

- Jesteśmy już spóźnieni – zauważyła kobieta nazwana przez niego Cynthią, pokazując na zegarek, który miała na nadgarstku. Zapewne drogi, sądząc po wygrawerowanej na nim marce.

- Wiem – odparł Douglas z rezygnacją. – Idź już, a ja zamienię kilka słów z Ann i zaraz do ciebie dołączę. Na pewno Maxwell nie będzie miał nic przeciwko wyłączności na twoje towarzystwo – posłał jej perfidny uśmiech, co świadczyło o tym, że był z nią w dobrych stosunkach, a ona odpowiedziała zabójczym spojrzeniem, ale zaraz pokiwała głową z rozbawieniem.

- Jasne. Nie każ tylko za długo na siebie czekać – dodała i w końcu wyszła, zamykając za sobą drzwi.

            Zapadła chwila ciszy. W pokoju paliło się główne światło, więc żadne z nas nie potrafiło ukryć targających nami emocji. Douglas nie zachowywał się tak, jakby mimo spóźnienia spieszyło mu się na przyjęcie. Nie zaczął nawet zapinać koszuli, tylko stał tam, gdzie stanął, kiedy wyszedł z łazienki i patrzył na mnie bez słowa. Ja również nie wiedziałam, od czego zacząć. Układałam sobie w głowie jakieś słowa, ale obecność w jego pokoju Cynthii całkowicie wytrąciła mnie z równowagi.

- Cynthia Lynn.

- Hę?

- Ta kobieta, która właśnie wyszła, to Cynthia Lynn, moja szefowa, właścicielka gazety.

- Cóż, nie miałam okazji jej jakoś bliżej poznać – zauważyłam.

- W takim razie przedstawię cię kiedyś oficjalnie. – Skinęłam tylko głową. Nie chciałam rozmawiać ani o niej, ani o tym, co robiła w jego pokoju.

- Przepraszam, nie chcę zabierać ci czasu. Jesteś spóźniony…

- Nie na tyle, bym nie mógł usłyszeć odpowiedzi na moje pytanie – stwierdził.

- Jakie pytanie?

- Co tu robisz?

- Myślę, że to nie jest dobra chwila… – zaczęłam. Nie mogłam zebrać się na to, by powiedzieć mu prawdę.

- A będzie taka?

- Nie wiem, ale ta nie jest właściwa.

- Więc po co tu przyszłaś, Ann? Po stroju sądzę, że wybierasz się na kolację, na której nie chciałaś mi towarzyszyć.

- Nie zabrałeś mi przepustek, więc chyba mam do tego prawo. Poza tym, znalazłeś sobie osobę towarzyszącą na moje miejsce – rzuciłam, zanim zastanowiłam się nad tym, co mówię.

- Cynthię? – zaśmiał się. – To moja szefowa i… TYLKO szefowa. Nic mnie z nią nie łączy. Przyjaźnimy się i to wszystko.

- Nie obchodzi mnie to, co cię z nią łączy. Nie musisz mi się tłumaczyć ze swoich znajomości.

- Więc co chcesz ode mnie usłyszeć?

- Nic. To ja przyszłam, żeby ci coś powiedzieć. – Spojrzał na mnie uważnie i podszedł bliżej, zatrzymując się kilkanaście centymetrów ode mnie. Dystans, jaki nas dzielił, nie ułatwiał mi sprawy, ale chyba takie było jego założenie. Wbrew pozorom wiedziałam, na czym stoję, jeśli chodzi o jego podejście do naszej znajomości. Nigdy nie powiedział tego wprost, ale wiedziałam, dlaczego wysłuchiwał moich żali związanych z Remusem. Było to aż nazbyt jasne nawet dla Lupina, który znał go tylko z moich nielicznych opowieści.

- Myślałem, że już sobie dzisiaj wszystko wyjaśniliśmy – wzruszył ramionami.

- Przepraszam, Patrick – powiedziałam w końcu. – Nie chciałam cię urazić. Tyle dla mnie zrobiłeś, a ja zachowałam się jak ostatnia idiotka – nie zaprzeczył, tylko słuchał, wpatrując się we mnie z pewnym współczuciem. – Naprawdę chciałam spędzić z tobą dzisiejszy dzień i żałuję, że tego nie zrobiłam, ale zwyczajnie nie miałam na to nastroju i nie chciałam psuć też twojego. Mogłam cię o tym poinformować, a to, co zrobiłam nie było w porządku i nie wiem, co tak naprawdę chciałam zrobić, gdybyś nie pojawił się dzisiaj w moim domu. Ja naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości czy coś. Wiele dla mnie znaczysz…

- Ale nie potrafisz uwolnić się od związku z Remusem – wszedł mi w słowo, ale chyba tak właśnie chciałam zakończyć to wyznanie, tylko nie chciało przejść mi to przez usta, bo nadałabym wtedy temu jakiś realny wymiar.

- Nie potrafię – przyznałam. – I fakt ten powoli zaczyna zatruwać każdy aspekt mojego życia. W jednej chwili go nienawidzę, w drugiej idę z nim do łóżka, a potem znowu nienawidzę za to, że tak się mną bawi, a ja mu na to pozwalam. Może nawet sama go prowokuję i do tego zmuszam. Nie mogę znieść myśli, że tak łatwo potrafi mnie ignorować, zapominając o tym, co było, a kiedy rzucam w niego oskarżeniami, zbliża się do mnie i jeszcze boleśniej zostawia po wszystkim. Nienawidzę go za to z całego serca. Siebie zresztą też za to nienawidzę. On chociaż potrafił powiedzieć mi, że to koniec. Gdyby nie on… Ja po prostu nie wiem, jak mam to skończyć – wyszeptałam wręcz. – Przepraszam, Patrick. Naprawdę nie chciałam… – Nie dał mi dokończyć, bo w jednej chwili zniszczył cały dzielący nas dystans, przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Poczułam jego perfumy i ciepło skóry nadal nieokrytej koszulą.

- W porządku, Ann – powiedział. – Przyjmuję przeprosiny i zapewniam, że nie mam do ciebie żadnego żalu – odsunął się tak, by na mnie spojrzeć, a potem uśmiechnął się. – Przestań go w końcu nienawidzić. Zrób to dla mnie, jeśli nie możesz wybaczyć jemu.

- Postaram się – przyrzekłam. Nie odpowiedział. Nadal staliśmy zbyt blisko siebie, co teraz trochę zaczynało mi przeszkadzać. Odsunęłam się więc, udając, że poprawiam sukienkę. – Nie będę cię dłużej zatrzymywać – powiedziałam w końcu. – I tak jesteś już spóźniony – dodałam i odwróciłam się w stronę drzwi.

- Nie pójdziesz ze mną na przyjęcie? – spytał zdziwiony, a ja spojrzałam na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Miałam zamiar towarzyszyć mu na bankiecie, ale teraz…

- Przecież Cynthia na ciebie czeka – zauważyłam, a on prychnął rozbawiony.

- Jesteś o nią zazdrosna?

- Nie – odparłam szybko. – Po prostu nie chcę się wcinać w wasze plany – dodałam, próbując się wytłumaczyć. Wszystko, byle nie pomyślał, że jestem zazdrosna.

- Nadal idę sam, a moje zaproszenie jest aktualne. Omawiałem z nią tylko taktykę wyciągnięcia od Maxwella kasy na dofinansowanie naszej gazety w zamian za reklamę. Czysty biznes. Więc? Przyjmujesz moje zaproszenie czy nie? Jak zapnę koszulę, a nie odpowiesz twierdząco, zaprzepaścisz jedyną szansę na spędzenie tego wieczoru w moim towarzystwie, ku wściekłości Cynthii – błysnął zębami i zaczął powoli zapinać guziki.

- Powiedziałeś, że nic was nie łączy – zauważyłam.

- Bo nie łączy. Nie oznacza to jednak, że nie będzie o ciebie zazdrosna.

 

James Potter

Nie widziałem Lily jedynie dwa dni, a czułem się tak, jakby minęła wieczność od czasu, kiedy rozstaliśmy się w szkole. Czekałem więc zniecierpliwiony, aż pojawi się w końcu w drzwiach mojego domu, tym bardziej, że miała to być jej pierwsza wizyta w rezydencji Potterów. Od lat uparcie odmawiała odwiedzin u mnie i dopiero teraz zgodziła się na nie, więc byłem z tego powodu głupio szczęśliwy, ale świadczyło to tylko i wyłącznie o tym, że chyba faktycznie poważnie myślała o naszym związku. Kiedy więc zapukała w końcu do drzwi, otworzyłem je w ułamku sekundy i uśmiechnąłem na jej widok. Ona jednak stała, patrząc na mnie z uniesionymi ze zdziwienia brwiami.

- Stałeś pod tymi drzwiami cały ranek? – spytała zamiast powitania.

- Mnie też miło cię widzieć – odparłem, na co ona pokręciła tylko głową i zaśmiała się.

- Jesteś niemożliwy.

- Po prostu się stęskniłem.

- Przez dwa dni?

- Wystarczy mi pięć minut.

- Aha.

- Poza tym mogłabyś docenić to, że nie musiałaś długo czekać na mrozie – rzuciłem.

- Doceniłabym, gdybyś mnie w końcu wpuścił do środka – powiedziała.

- No tak – przyznałem i przestałem torować przejście, a kiedy weszła, zamknąłem drzwi. Zapadła cisza.

- Nie sądziłam, że macie aż tak wielki dom – odezwała się w końcu.

- No cóż… Nie mam na to zbyt dużego wpływu, ale zaraz cię oprowadzę i zobaczysz, że nie da się w nim zgubić – dodałem, pomagając jej zdjąć kurtkę, którą odwiesiłem na wieszak. Dopiero wtedy spojrzeliśmy na siebie i obdarzyliśmy wzajemnymi uśmiechami.

- Wiesz… – zaczęła, robiąc niewinną minę.

- Co?

- Też się za tobą stęskniłam. I dziwię się, że jeszcze mnie dzisiaj nie pocałowałeś – powiedziała z udawanym wyrzutem, na co zaśmiałem się tylko i przyciągnąłem ją do siebie.

~ * ~

            Rodzice mieli być w domu dopiero po południu, więc nie licząc Łapy, który siedział w swoim pokoju, mieliśmy cały dom dla siebie, co w sumie nie miało większego znaczenia, bo i tak nie wiedzieliśmy, co chcielibyśmy dzisiaj robić.

            Zacząłem od oprowadzenia Lilki po domu. Była trochę zdezorientowana ilością korytarzy, ale wydawało mi się, że po zakończonej wycieczce mniej więcej orientowała się w rozkładzie pomieszczeń i czuła się coraz bardziej swobodnie. Obawiałem się trochę, że przy okazji wyciągnie temat mojego mieszkania, ale nie zrobiła tego. I dobrze, bo nie chciałem teraz o tym rozmawiać. Nie wiedziałem jeszcze, co, przyszłościowo patrząc, będę chciał z nim zrobić.

            Najpiękniejszym miejscem w rezydencji Potterów był ogród, którym zajmowała się moja mama, ale teraz pokryty był grubą warstwą śniegu, więc szybko wróciliśmy do domu, zaparzyliśmy herbatę i z całym jej dzbankiem usiedliśmy w salonie na podłodze przed kominkiem. Nie cierpiałem tych zielonych herbat, które piła Lily, więc po dwóch prawie zabójczych łykach oddałem jej swój kubek i poszedłem zrobić sobie kawę. Evans oczywiście wywróciła na to oczami i pokręciła głową, ale nie przejąłem się tym zbytnio, bo zawsze marudziła, że „za dużo pijam tego badziewia”. Naprawdę nie mieliśmy pomysłu na to, co robić dzisiejszego dnia, więc siedzieliśmy na dywanie z kubkami w dłoniach i patrzyliśmy na siebie, milcząc. Po prostu. Nie przeszkadzała nam cisza. W końcu jednak Evans przerwała milczenie.

- Dorcas była u mnie wczoraj.

- I? – Z tego, co się orientowałem, była umówiona z dziewczynami tuż przed sylwestrem.

- Urządzili drugiego dnia świąt wspólny obiad, żeby porozmawiać o ślubie, ale nie wszystko poszło po ich myśli. Jej rodzice nie byli na początku zachwyceni, twierdząc, że to jakiś durny wymysł. Była też jakaś afera o datę. Nie wyobrażam sobie, by moi rodzice robili takie problemy. To przecież nie ich decyzja.

- Jeśli będziesz wychodzić za mnie, to szczerze wątpię, że któraś ze stron będzie miała co do tego jakieś obiekcje – rzuciłem, a ona posłała mi rozbawione spojrzenie.

- To na pewno – odparła. – Przykre jest jednak to, że jej rodzicom tak ciężko było to zaakceptować. Koniec końców doszli do porozumienia, ale źle bym się czuła, gdybym wiedziała, że rodzice mają jakieś ale.

- Może po prostu się o nią martwią? Przecież Dorcas jest z Ericem bardzo krótki czas i to też tylko dlatego, że Black schrzanił w jej przypadku sprawę. Zawiódł ją, a ona od razu poleciała do Krukona i nagle wybuchła z tego wielka miłość do grobowej deski – stwierdziłem i widząc jej minę, wiedziałem, że mogłem zachować tę uwagę dla siebie.

- Chyba sobie w tym momencie żartujesz – powiedziała, wstając, więc i ja wstałem.

- Przecież taka jest prawda.

- Może właśnie tamta sytuacja uświadomiła jej, że to właśnie z Ericem chce być?

- A czy ja mówię, że tak nie było? Nie kwestionuję przecież tego, że go kocha. Niech biorą ślub, jeśli chcą. Nic mi do tego.

- Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, o co w tym wszystkim chodzi – zarzuciła mi, krzyżując ręce na piersi. Nie lubiłem jak się na mnie wkurzała, ale w swojej szarej, prostej sukience, z rozpuszczonymi włosami i urażonym spojrzeniem wyglądała mimo wszystko ładnie.

- Być może nie rozumiem. Albo po prostu nie rozumiem waszego punktu widzenia. Jako osoba biorąca ślub byłoby mi wszystko jedno, czy moi rodzice zgadzaliby się na niego.

- A mnie nie – wtrąciła, ale zignorowałem to na razie.

- Ale, patrząc z punktu widzenia rodzica, niezbyt dziwi mnie taka reakcja – stwierdziłem, na co spiorunowała mnie wzrokiem, bo z zasady wręcz nie miałem prawa krytykować jej przyjaciółek nawet, jeśli ona sama to robiła. Było to dla mnie dziwne podejście, ale dziewczyny miały jakieś swoje durne, niepisane zasady.

- Niby czemu cię to nie dziwi? – spytała jednak. Spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem, ale nie podzielała w tej chwili mojego dobrego humoru.

- Gdybym miał syna, to cieszyłbym się, że znalazł sobie dziewczynę, ale gdybym miał córkę, pilnowałbym jej jak oka w głowie i nie wydawał za mąż za pierwszego lepszego, którego przyprowadziłaby do domu. Przecież oni chodzą ze sobą dopiero miesiąc czasu.

- A co to ma do rzeczy? Gdyby nie byli pewni, nie zaręczaliby się.

- Pewnie nie – odparłem, wzruszając ramionami. Miałem nadzieję, że zakończymy już tę dyskusję, która tak naprawdę w ogóle mnie nie interesowała. Lubiłem ich oboje, ale daleko mi było do wtrącania się w ich decyzje. Lily jednak ciągnęła dalej.

- Poza tym znają się od piątej klasy, więc nie do końca jest to miesięczny związek

- Naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spytałem zrezygnowany. – Przyjaźnią się dłużej, chodzą ze sobą krócej. Dla rodziców Dorcas liczy się widocznie ten drugi aspekt. My się znamy od pierwszej klasy. Dopiero w piątej zechciałaś ze mną jako tako rozmawiać, a w siódmej związać i co wynika z tych wyliczeń? Znam cię lepiej niż ty sama siebie, Lily – powiedziałem. – I wiem, że nie przyjęłabyś moich oświadczyn, gdybym teraz przed tobą klęknął – dodałem, patrząc na nią uważnie. Nie odwróciła wzroku, kiedy odpowiadała.

- Więc wcale nie znasz mnie aż tak dobrze, jak ci się wydaje – rzekła, po czym wyminęła mnie i wyszła z salonu.

 

Lily Evans

            Nie wiedziałam, czemu powiedziałam to, co powiedziałam. Prawda była taka, że gdyby James oświadczył mi się w tej chwili, przyjęłabym oświadczyny, ale z drugiej strony nie chciałam, żeby teraz to robił, bo było na to zwyczajnie za wcześnie. Z drugiej strony wiedziałam, że poczeka na odpowiedni moment i nie będzie się z tym za szybko wyrywać. Po prostu… Jakoś tak wyszło. Nie miałam jednak żadnych uwag do ślubu Dorcas, bo widziałam, że jest tego pewna na sto procent i to mi wystarczało.

            Przyniosłam ze sobą ciasto od mamy, więc postanowiłam je w końcu rozkroić i może dzięki temu pogadać chwilę z Syriuszem. Znalazłam w jednej z szuflad w kuchni nóż, ale szafek było za dużo i nadal szukałam w nich talerzy, kiedy dołączył do mnie Rogacz.

- Co robisz? – spytał w momencie, w którym zamykałam drzwiczki kredensu.

- Mama dała ciasto. Chcę zanieść kawałek Blackowi – wyjaśniłam. Nie odwróciłam się, ale czułam na plecach jego wzrok. Tak bardzo nie chciałam rozmawiać teraz o tym, co powiedziałam w salonie. Rogacz chyba jednak zbył ten temat albo zostawił go do przedyskutowania później, bo jedyne, co zrobił, kiedy poprosiłam go o pomoc w znalezieniu talerzy, to wyciągnął je z którejś szafki i podał mi. Wymruczałam jakieś podziękowania i zabrałam się za krojenie, też nie wracając do naszej rozmowy. Kątem oka widziałam, że Potter oparł się o blat i założył ręce na piersi, a potem przyglądał mi się przez chwilę.

- Jesteś na mnie zła? – spytał w końcu.

- Nie, dlaczego miałabym być? – odparłam, przekładając ciasto na talarze i dokładając do nich małe widelczyki.

- No nie wiem – wzruszył ramionami. – Może o to, co powiedziałem na temat Dorcas?

- Czemu miałabym być o to zła? – powtórzyłam pytanie. – Dor jest moją przyjaciółką i będę ją wspierać bez względu na to, co postanowi, a ty nie musisz zgadzać się ani z nią, ani nawet ze mną – powiedziałam, dziękując mu za to, że temat naszych zaręczyn puścił w niepamięć i nie miał zamiaru do niego wracać. Na moją odpowiedź parsknął jednak śmiechem i pokręcił z rozbawieniem głową. – Co takiego śmiesznego powiedziałam? – spytałam, odwracając się w jego stronę. Wykorzystał tę okazję do zmiany miejsca, więc teraz ja stałam oparta tyłem o kuchenny blat, a on przede mną, blokując mi przejście. Nie był zły, zaskoczony ani zmieszany. Po prostu patrzył na mnie jak zwykle z miłością, ale i lekkim politowaniem. – O co ci chodzi, James?

- O nic. Po prostu bawi mnie twoje stwierdzenie, że nie muszę się z tobą zgadzać.

- A musisz? – uniosłam brwi w geście pytania, na co on pokręcił głową, a jego włosy rozczochrały się jeszcze bardziej, więc szybko je poprawił, a potem zbliżył się, kładąc dłonie na moich biodrach. Moje powędrowały na jego klatkę piersiową, żeby nie stanął zbyt blisko.

- Z reguły kobiety nie lubią, kiedy facet nie przyznaje im racji.

- To, że nie lubią, nie znaczy, że nie możecie mieć własnego zdania – stwierdziłam. – Ja nie jestem jak cała reszta, więc łaskawie pozwalam ci myśleć inaczej i nie mam o to żadnych pretensji, bo i tak zrobię po swojemu – dodałam, a on tym razem szczerze się roześmiał. Ja też uśmiechnęłam się lekko, ale zaraz przybrałam poważny wyraz twarzy.

Nie miałam żadnego problemu z tym, że nasze zdania czasami różniły się od siebie radykalnie. Mogło mi się to nie podobać, ale doceniałam to, że Potter potrafi wyrazić swoje zdanie, które mogliśmy przedyskutować, zanim podejmiemy decyzję, a nie ślepo mi przytakuje, bo to wkurzałoby mnie jeszcze bardziej. Tak chociaż wiedział coś o życiu i pozwalał mi spojrzeć na różne rzeczy z innej perspektywy, czasami może nawet lepszej niż moja.

- Nie chciałam się o to kłócić – wyjaśniłam. – Po prostu powiedziałam ci o tym, co się działo u Dorcas i tyle. Nie oczekiwałam, że się tym przejmiesz, a jedynie chciałam się wygadać – wzruszyłam ramionami na tyle, na ile pozwalała mi moja pozycja, w której się znajdowałam.

- Przecież wiesz, że nie życzę Dorcas źle. Eric to spoko gość.

- Wiem. Może i za szybko się zaręczyli, ale tak naprawdę co to zmienia?

- Nic, bo i tak prędzej czy później wezmą ten ślub. – Zapadła chwila ciszy, podczas której tylko wpatrywaliśmy się w siebie z napięciem. Wiedziałam, co mu chodzi po głowie i co chciałby w końcu powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu na to.

- Puścisz mnie już? Chcę skończyć… – Nie dał mi dojść do słowa, bo pocałował mnie, a ja poczułam rozlewające się po moim wnętrzu ciepło. – James, proszę… – wymamrotałam, próbując się odsunąć. – Syriusz może tu wejść – zauważyłam. Spojrzał na mnie skrzywiony.

- I dlatego nie mogę cię pocałować? We własnym domu? Błagam cię, Lily…

- Wiesz, jak na to reaguje.

- I gówno mnie to obchodzi. Widział nas już w gorszych sytuacjach.

- Ale nie, kiedy był w takim nastroju. I nie w waszej kuchni.

- Przesadzasz – odparł, a następnie szybkim ruchem uniósł mnie i posadził na blacie, przysuwając się tak, że musiałabym się przeczołgać po kolejnych szafkach, żeby go wyminąć i zeskoczyć.

- Ostro przeginasz, Potter.

- Wyluzuj. Przecież nikogo nie ma w domu.

- To nie znaczy, że mam się z tobą całować w taki sposób!

- Jak stałaś, to nie chciałaś – wzruszył ramionami od niechcenia, a jednocześnie z rozbawieniem.

- Nienawidzę cię – rzuciłam jeszcze, wiedząc, że i tak nie ruszy go to w żaden sposób.

- Już to słyszałem, a jak to się potem skończyło, oboje dobrze wiemy. – Nie lubiłam, jak stawiał mnie w takiej sytuacji, ale z drugiej strony stęskniłam się za nim przez te dwa dni. No i lubiłam, kiedy mnie całował. Tak po prostu, bo tylko on potrafił robić to tak, że zyskiwał wtedy nade mną całkowitą władzę. – No więc jak będzie?

- Co, jak będzie? – udałam, że nie wiem, o co mu chodzi.

- Mogę cię pocałować? Żeby nie było, że cię do czegoś zmuszam czy coś… – spojrzałam na niego, nie potrafiąc opanować śmiechu.

- Żebyśmy się dobrze zrozumieli. P y t a s z  mnie, czy możesz mnie pocałować?

- Tak.

- A wiesz o tym, że już raz słyszałam z twoich ust podobne pytanie i oboje dobrze wiemy, jak to się wtedy skończyło – odparłam, przysuwając się do niego, a on uśmiechnął się do mnie z pełnym zrozumieniem, kiedy położyłam dłonie na jego delikatnie szorstkich policzkach, spojrzałam prosto w orzechowe oczy i delikatnie dotknęłam jego warg swoimi. W odpowiedzi naparł gwałtownie na moje usta w taki sposób, że powoli zaczynało mi brakować czasu na oddychanie.

Kiedy więc usłyszeliśmy odgłos pomiędzy chrząknięciem a tłumionym śmiechem i oderwaliśmy się w końcu od siebie, oboje dyszeliśmy ciężko i przez chwilę łapaliśmy najpierw powietrze, żeby unormować oddech. Chyba oboje tak naprawdę myśleliśmy, że to Syriusz zawitał do kuchni, więc nie spieszyliśmy się zbytnio z dochodzeniem do siebie. Gdy jednak Rogacz zorientował się w końcu, kto stoi w progu, opierając się o framugę, złapał mnie i pomógł zeskoczyć z blatu.

- Mamo, co ty tutaj robisz? – spytał, przyciągając mnie do siebie. Poczułam na plecach jego dłoń. – Lily do nas wpadła…

- Właśnie widzę – odparła jego mama z szerokim uśmiechem i podeszła do mnie.– Witaj, kochanie – rzekła i przytuliła mnie ze szczerą serdecznością.  

- Dzień dobry, pani Potter – przywitałam się. – James mówił, że mogę go dzisiaj odwiedzić.

- Ależ oczywiście, Lily. Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana.

- Mieliście wrócić później – wtrącił się Rogacz, zanim zdążyłam na to cokolwiek odpowiedzieć. 

- Tata został jeszcze w ministerstwie, a mnie udało się wyrwać wcześniej, więc przecież nie będę siedzieć tam niepotrzebnie. 

- Ale nie przeszkadzam? – spytałam. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, czy Potter poinformował wcześniej swoich rodziców o mojej wizycie. Pierwszego wrażenia w ich domu nie zrobiłam zbyt dobrego, ale jego mama zachowywała się tak, jakby nie stało się nic, a sytuacja, w jakiej nas zastała, była najnormalniejsza na świecie. I może faktycznie była.

- Oczywiście, że nie, skarbie. Cieszę się, że w końcu widzę cię u nas w domu. Od jego przyjazdu nie dowiedziałam się, co słychać u reszty waszej paczki czy ogólnie w szkole, bo James mówił tylko o tobie i twojej wizycie u nas – zaśmiała się, a ja posłałam mojemu chłopakowi rozbawione spojrzenie.

- Mamo… – jęknął. – Nie kompromituj mnie.

- No, co? – pani Potter puściła do mnie oko. – Przecież to prawda.

- Potwierdzam, Ruda – wtrącił Black, pojawiając się nagle w kuchni. Myślałam, że będzie wyglądał… W sumie sama nie wiem, czego się spodziewałam, ale wyglądał i zachowywał się tak jak zwykle.

- A ty skąd to niby wiesz, jak ciągle siedzisz u siebie? – odgryzł się James, na co posłałam mu karcące spojrzenie.

- Słyszę przez drzwi i to mi wystarczy.

- No dobrze, chłopaki, przestańcie już – zarządziła pani Potter. – Ja nie wiem, jak ty z nimi wytrzymujesz – zwróciła się jeszcze do mnie, kręcąc głową.

- Mamo, naprawdę, bardzo cię proszę bez takich komentarzy – obruszył się Rogacz, ale obie zgodnie go zignorowałyśmy. W sumie to nawet bawiło mnie to, jak wielki wpływ miała na niego jego matka.

- Bywało również gorzej – stwierdziłam.

- Taa, kiedyś twoja żądza mordu aż biła po oczach – zauważył James. 

- I jakoś nic sobie z tego nie robiłeś.

- Prawdę powiedziawszy, to koniec końców, wyszło mu to na dobre, bo dopiął swego – wtrącił Łapa. – Zostałaś jego dziewczyną i nikt nie ma problemu z nazywaniem cię synową czy panią Potter.

- Co? – zakrztusiłam się, a mama Jamesa posłała Syriuszowi piorunujące spojrzenie. Zawsze bardzo mnie lubiła i to ze wzajemnością z mojej strony. Często żartowałyśmy na różne tematy, ale nasza cierpliwość do Blacka czasami wchodziła na górne granice.

- Nie martw się – powiedział Potter, patrząc na mnie z udawanym współczuciem. – I tak wiele straciłaś w oczach mojej mamy, kiedy uległaś jej czarującemu synowi.

- James, bardzo cię proszę, nie gadaj głupot.

- Właśnie – podchwyciłam. – Chciałabym zauważyć, że do twojej mamy przekonałam się dużo szybciej niż do ciebie, mądralo – odgryzłam się.

- A ja chciałbym wtrącić, że czarującym osobnikiem płci męskiej, jestem w tym pomieszczeniu ja – zwrócił się do Rogacza Syriusz. – Ty to możesz być ewentualnie przystojny, ale też dopiero po mnie.

            Chciałam odpowiedzieć, że to zależy od tego, kto i z jakiego punktu widzenia patrzy, ale niestety Potter mnie ubiegł.

- Ale to ciebie rzuciła jakaś laska, a nie mnie – odgryzł mu się i od razu tego pożałował, bo Black wściekł się nie na żarty.

- Nie rzuciła mnie, tylko ja sam się z nią rozstałem – odparł. – I nie „jakaś laska”– wycedził przez zęby i wyszedł z kuchni. Razem z moją przyszłą teściową spojrzałyśmy na Jamesa z dezaprobatą. Prosiłam go przecież, żeby dał Blackowi spokój i nie poruszał tego tematu. Wiedziałam, że się wścieka, bo nie wie, co się stało, ale naprawdę nie mógł, choć raz postąpić tak, jak go o to prosiłam?

- Ja zawsze uważałam, że jesteś zbyt porządna dla mojego syna, Lily – skomentowała całe to zajście mama Jamesa. Widocznie również odbyła z nim pogawędkę na temat problemów Syriusza.

- Ja również, pani Potter. Ja również.

 

James Potter

            Totalnie nie rozumiałem, dlaczego wszyscy zaczęli chodzić przy Blacku na palcach i nie pozwalali powiedzieć ani słowa na temat tego, jak się zachowywał. W porządku, rozstał się z jakąś dziewczyną i mógł przeżywać to wyjątkowo boleśnie. Ok, rozumiem. Sam pewnie nie byłbym w lepszym nastroju, gdybym rozstał się z Lilką, ale bez przesady. Jeśli nikt mi nie wyjaśnił, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi, tylko wszyscy wkoło robili z tego jakieś chore tajemnice, to nie powinni oczekiwać, że będę zachowywał się tak, a nie inaczej. Irytowało mnie to strasznie. Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć w towarzystwie Łapy, żeby nie popełnić faux pas, a każde moje normalne zachowanie względem niego od razu wszyscy odbierali jako wielką obrazę i to mnie się obrywało, a nie jemu za to, że nie potrafił zebrać się do kupy i ruszyć tyłka z łóżka. Miałem już serdecznie dosyć jego humorów, a minęły dopiero dwa dni.

            Umawialiśmy się w szkole, że sylwestra już na sto procent spędzimy razem i zorganizujemy wszystko u mnie w domu, więc postanowiliśmy z Lilką wyruszyć za chwilę na jakieś zakupy, żeby ogarnąć trochę dekoracji i jedzenia, a nie zostawiać wszystko na ostatnią chwilę. Zresztą i tak nie miałem zbytnio ochoty na to, żeby spędzać z nią cały dzień w domu, kiedy była w nim moja mama. Zanim jednak wyszliśmy, Evans chciała spróbować wyciągnąć Łapę na wspólne zakupy, więc zszedłem na dół i udałem się do kuchni, gdzie zwabił mnie zapach.

- Co robisz? – spytałem, zaglądając mamie przez ramię.

- Ciastka dla Syriusza – odparła, otwierając piekarnik i wyciągając blachę. Przesunąłem się i oparłem o blat, nie chcąc jej przeszkadzać.

- Nie uważasz, że trochę przesadzasz? – zapytałem, a ona odwróciła się i spojrzała na mnie z niezadowoleniem. – No, co? Dwa dni  zachowuje się, jakby go coś ugryzło, a już wszyscy nad nim skaczą. Rzuciła go dziewczyna. Wielkie mi halo. Nie pierwszy raz.

- Nie wiesz, co się stało.

- Bo nie chce mi powiedzieć.

- Widocznie ma powód.

- Widziałaś, jak dzisiaj zareagował?

- Tak. Swoją drogą uważam, że powinieneś go przeprosić.

- Żartujesz, prawda? – spytałem. – Nigdy w życiu nie przeproszę go za taki banał, bo on sam by mi tego nie wybaczył. O co wam wszystkim chodzi?

- O nic. Po prostu chcę mu poprawić humor i tyle. Nie robiłam tego, kiedy ty całymi dniami jęczałeś z rozpaczy za Lily? Syriusz cię wtedy nie wysłuchiwał?

- Wysłuchiwał, ale, jakbyś nie zauważyła, on mi nawet nie daje szansy na to, żebym go wysłuchał, bo nic mi nie mówi. Powiedział jednak o wszystkim Lilce. Wyobrażasz to sobie? – Spojrzała na mnie tym razem z lekkim rozbawieniem. W zasadzie nie denerwowało mnie nawet samo zachowanie Łapy, tylko fakt, że ze swoim problemem poleciał do niej, a nie do mnie. Rozumiałem, że moja dziewczyna jest cudowna i na pewno pomoże mu w miarę możliwości, ale byłem zły, że mi nie ufa.

- I to cię najbardziej boli? – bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Tak. Pomógłbym, gdybym wiedział, o co chodzi. Przecież wiesz. Tylko on w ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Zbywa mnie za każdym razem. Nawet, gdyby kogoś zabił, to zakopałbym z nim ciało. Tak, wiem, słaby żart. Przepraszam – dodałem, kiedy zobaczyłem jej minę. – Ale wiesz, o co mi chodzi…

- Wiem, ale pomyśl o tym, że może najbardziej mu pomożesz, jeśli dasz mu trochę czasu i przestaniesz ciągle na niego naciskać. Może faktycznie rozstał się z jakąś dziewczyną. Z taką, która w jakiś sposób była dla niego ważna. Pokłócili się, a on wyjechał do domu, zanim wszystko sobie wyjaśnili? Jest wiele możliwości. A może w ogóle nie chodzi o dziewczynę. 

- Tego akurat jestem pewien. Sama widziałaś, jak dzisiaj zareagował. Myślałem, że chodzi o Kimberly, taką dziewczynę z Durmstrangu, z którą ostatnio się zaprzyjaźnił i coś więcej do niej poczuł. Ostatnio pokłócili się o jej narzeczonego, coś tam sobie wyjaśniali, ale byli razem na balu, więc teraz nie wydaje mi się, by to o nią chodziło. Nie mam pojęcia, z kim mógłby się spotykać, by chcieć trzymać to w tajemnicy. Przecież nie wydziedziczę go za to, że spodobała mu się jakaś Ślizgonka. – Dorea Potter spojrzała na mnie jakby współczująco.

- James, naprawdę nie myśl już o tym. To jest jego sprawa. Sam musi albo to naprawić, albo przeboleć. I na pewno powie ci o wszystkim, kiedy będzie na to gotowy, a jeśli nie, to widocznie cała ta sprawa nie jest na tyle ważna, by się nią przejmować, chociaż może tak teraz wygląda.

- Pewnie masz rację – westchnąłem, wzruszając ramionami. – Przeproszę go i nie będę już naciskać. – Mama uśmiechnęła się. – Mogę jedno ciastko? – zapytałem, ale zanim odpowiedziała i tak wziąłem je z blachy. Było jeszcze gorące i wiedziałem, że zaraz zacznie się kazanie na temat jedzenia gorących wypieków. Miałem rację, bo mama już chciała otworzyć usta, ale wyprzedziłem ją, posyłając jej mój zniewalający uśmiech. – Wezmę jeszcze jedno dla Lilki – rzuciłem, pocałowałem ją w policzek i poszedłem z powrotem na górę, sprawdzić, czy Evans rozmówiła się już z Blackiem. 

 

Syriusz Black

- Mogę na chwilę? – spytała Evans, uchylając niepewnie drzwi i zaglądając do mojego pokoju. Nie odpowiedziałem, więc weszła i cicho zamknęła je za sobą, opierając się o nie, co w sumie mogło świadczyć o tym, że nie będzie to długa wizyta.

- Co jest? – spytałem, patrząc na nią jakby od niechcenia.

Zaczynały mnie już powoli irytować te wycieczki do mojego pokoju. Nadszedł chyba czas na to, żeby się ogarnąć i przestać mazać po „rozstaniu” z La Brun, bo jeszcze chwila i posadzą mnie za zabójstwo kolejnej osoby, która przekroczy próg pokoju ze współczuciem i chęcią pomocy wymalowanymi na twarzy. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak głupi dzieciak, któremu nagle zabrano zabawkę, ale znalazłem się w sytuacji, z którą nie potrafiłem sobie poradzić, bo była dla mnie zupełnie nowa. No i czułem się jak ostatni dupek.

- Chciałam przeprosić cię za Jamesa… Wiesz, jaki on jest. Po prostu wścieka się, że nie powiedziałeś mu o tej całej sprawie.

- Dzięki, ale nie musisz za niego przepraszać. Ja też zareagowałem zbyt gwałtownie – odparłem, nie tłumacząc się z niczego więcej, ale ona tego nie oczekiwała. Skinęła tylko głową.

- Posłuchaj, Syriusz… – zaczęła znowu i tym razem podeszła bliżej, siadając naprzeciwko mnie i patrząc na swoje splecione dłonie. W końcu podniosła wzrok. – Masz do mnie żal o to, co ci wtedy powiedziałam?

- Evans, jeśli myślisz, że rozstałem się z nią tylko dlatego, że ty tak powiedziałaś, to rozczaruję cię, ale nie. Nie jesteś dla mnie żadną wyrocznią ani autorytetem, żebym wykonywał wszystkie twoje zalecenia – rzekłem i sądząc po jej minie, trochę przesadziłem. Przecież sam spytałem ją o radę, a ona tylko wyraziła swoje zdanie, więc nie powinienem mieć do niej żadnych pretensji. Nie była niczemu winna. Gdybym jej nie powiedział o Beatrice, nawet by się nie domyśliła, że coś jest na rzeczy.

- Ok. W takim razie nie będę zajmowała ci więcej czasu – powiedziała i wstała z zamiarem wyjścia, a ja pozwoliłem jej na to. Dopiero, kiedy otworzyła drzwi, zatrzymałem ją. – Co? – spytała, odwracając się z niechęcią.

- Przepraszam. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. To ja zawaliłem sprawę.

- I zrozumiałam, że nie masz ochoty o tym rozmawiać. Twój biznes. Nie mam zamiaru zawracać ci więcej głowy.

- Jesteś jedyną osobą, która wie, dlaczego zachowuję się jak idiota, więc w sumie możemy o tym porozmawiać, jeśli masz chwilę czasu – przyznałem.

- I wysłuchiwać potem twoich pretensji o to, że się wtrącam? Dzięki, ale nie. Powiedziałam już, co miałam do powiedzenia, a ty rób, co uważasz za słuszne. Jeśli nadal chcesz się z nią spotykać, to nic mi do tego.

- I tak nie ma już takiej opcji – rzuciłem zrezygnowany, a ona milczała, rozważając, czy opłaca jej się brnąć w to dalej.

- Zerwałeś z nią? – Zapytała w końcu, ponownie zamykając za sobą drzwi. Zastanawiałem się dłuższą chwilę, zanim się odezwałem.

- Nie bardzo wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie – przyznałem.

- To znaczy? – Nie wiedziałem, czy w ogóle chcę z nią ponownie przerabiać ten sam temat, ale doszedłem do wniosku, że jeśli nie wygadam się jej, to nie powiem o tym nikomu innemu, a chyba potrzebowałem spojrzenia na tę całą sytuację z innego punktu widzenia. Mimo tego, iż znałem jej zdanie na temat tego, co zrobiłem. Westchnąłem i odwróciłem się w jej stronę.

- Kimberly zorientowała się, że coś więcej łączy mnie z Beatrice. Powiedziała mi o tym na balu, zaraz po tym, jak mnie pocałowała, a ja… A ja w żaden sposób na to nie zareagowałem. Obiecałem jej, biorąc pod uwagę to, co ty powiedziałaś mi już wcześniej, że zerwę z La Brun i to też miałem zamiar zrobić. Tylko wiesz, jaki jest problem?

- Jaki?

- Że Kim rozstała się z Nigelem i oczekuje ode mnie czegoś, czego nie jestem w stanie jej dać nawet po rozstaniu z La Brun. Miałem problem z tym, że Hill ma narzeczonego, bo sam chciałem się z nią żenić. Nie wiem, co mi wtedy uderzyło do głowy i dlaczego tak bardzo mnie oczarowała, ale obecnie nie czuję do niej nic, co powinienem, gdybym chciał się z nią związać. Po prostu bardzo ją lubię i chciałbym się z nią nadal przyjaźnić, bo jest świetną dziewczyną, ale to wszystko.

- Jesteś tego absolutnie pewny?

- Nie – przyznałem. – Zależy mi na niej, ale chyba nie w sposób, jakiego ode mnie oczekuje. Sam nie wiem. I tak będę musiał z nią porozmawiać po powrocie do szkoły i powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo przecież nie będę jej robił niepotrzebnych nadziei. Kiedyś może i bym się tak zabawił, ale naprawdę ją lubię i wcale nie życzę jej źle. Głupio mi tylko, że niejako przeze mnie zerwała z Nigelem.

- Nie przez ciebie.

- Skąd wiesz?

- Bo mi powiedziała. Może trochę z twojego powodu, ale zrobiła to dla siebie, a nie dla ciebie, więc już sobie nie dodawaj – rzuciła i uśmiechnęła się, a ja parsknąłem śmiechem.

- Dobra, będę miał to na względzie. W każdym razie…

- Jesteś pewny, że nie chcesz się wiązać z Kimberly.

- Chyba tak. To znaczy na chwilę obecną nie, a potem… Sam nie wiem. Potem może już nie być drugiej szansy – wzruszyłem ramionami, ale na szczęście nie drążyła dalej. Tak naprawdę nie wiedziałem, co chcę zrobić z Kim. Wiedziałem, co chciałbym wyjaśnić z Beatrice, ale nie wiedziałem jeszcze, co usłyszy Hill, kiedy wrócę do szkoły.

- A co z La Brun? – zapytała w końcu, patrząc na mnie uważnie. Nie odwróciłem wzroku. Nie musiałem jej do niczego przekonywać, ale chciałem dać wyraz temu, że w tej kwestii jestem zdecydowany.

- Tak naprawdę to nie wiem. Rozstałem się z nią, chociaż nie wiem czy można tak to nazwać.

- To znaczy?

- Poszedłem do niej wieczorem po balu, chciałem wyjaśnić, dlaczego podjąłem taką decyzję i jakoś się z nią dogadać, ale dostała wtedy jakiś list i tak naprawdę nie miała głowy do tego, żeby wysłuchać, co mam do powiedzenia. Wiem, że uznasz, iż moja ocena nie jest obiektywna, ale była wstrząśnięta i załamana. Chciałem odłożyć rozmowę na później i spróbować jej jakoś pomóc, ale nie chciała ze mną gadać, więc ostatecznie wyszło tak, że oboje powiedzieliśmy sobie pod wpływem emocji kilka nieprzyjemnych słów i… Tak to się skończyło. Poszedłem do niej potem jeszcze drugi raz, żeby wytłumaczyć moje wcześniejsze zachowanie, a uwierz, że zachowałem się jak dupek, ale już spała, więc zostawiłem jej tylko głupi liścik i wróciłem do siebie. Tyle. Może dobrze się stało, że wyszło, jak wyszło. Może w przeciwnym razie wcale nie potrafiłbym jej powiedzieć, że to już koniec.

- Ale nadal gryzie cię ta sprawa.

- Bo ona ewidentnie ma jakieś kłopoty. Poważne kłopoty. Nie widziałem jej jeszcze tak wstrząśniętej i załamanej. Gdybym wtedy wyszedł i dał jej dojść do siebie, po świętach moglibyśmy porozmawiać normalnie. Jestem pewny, że powiedziałaby mi, co się stało, ale ja oczywiście zachowałem się jak głupi dzieciak, który zamiast wesprzeć i zrozumieć, zrobił aferę o brak dwóch minut uwagi. Miałaś rację, że nic jej po kimś takim jak ja.

- Wiesz, że wcale nie miałam tego na myśli – powiedziała ze skruchą.

- A może powinnaś. W każdym razie nieważne. Co się stało, to się nie odstanie. Mam cholerne wyrzuty sumienia, że zachowałem się jak dupek w momencie, w którym potrzebowała pomocy, a nie rozhisteryzowanego dzieciaka domagającego się uwagi. Po prostu nie mogę poradzić sobie ze świadomością, że jej nie pomogę, choć możliwe, że bym mógł. Wierz mi lub nie, ale ja naprawdę nigdy nie planowałem iść z nią do łóżka. W naszej relacji chodziło całkiem o coś innego, ale nie chcę ci tego tłumaczyć, bo musiałbym zbyt dużo ci o niej opowiedzieć, a na to nie mam zgody. – Chciała coś odpowiedzieć, ale zanim to zrobiła, drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wszedł Rogacz.

- Idziesz z nami? – spytał, posyłając Evans porozumiewawcze spojrzenie, a ta skinęła głową.

- Gdzie znowu? – odparłem, udając, że zanim wszedł, nie było między mną a Lily żadnej rozmowy. Położyłem się na łóżku i zacząłem podrzucać bez sensu piłeczkę. 

- Na zakupy. Urządzamy przecież sylwestra i potrzebujemy paru rzeczy. Chcemy iść dzisiaj, bo później wszędzie będą tłumy.

- Nie chce mi się – rzekłem. – Idźcie sami. Nie chcę czuć się jak piąte koło u wozu.

- O czym ty pieprzysz, Black? Spotykamy się jeszcze z… – nie dokończył. – A zresztą… Nie będę cię przecież nigdzie ciągać na siłę – dodał, wzruszając ramionami, na co Evans położyła mu dłoń na ramieniu.

- Jeśli chcesz, mogę zostać w domu. Pójdziecie tylko w trójkę, z Remusem. Mogę pomóc w tym czasie mamie Jamesa albo wrócę do siebie… – zaproponowała Ruda. Spojrzałem na nią, a podrzucona przeze mnie piłeczka spadła, prawie uderzając mnie w twarz i potoczyła się gdzieś pod biurko. Zakląłem. Nie chciało mi się po nią wstawać, a oni również nie mieli zamiaru mi jej podać. 

- Dzięki, Evans, ale nie. Będę wdzięczny, jeśli zostawicie mnie w spokoju. Nie po to tu przyjechałem, żeby słuchać bez przerwy czyjegoś marudzenia. – Spojrzała na mnie uważnie, ale odpuściła, więc podziękowałem jej w duchu.

Zwlokłem się z łóżka, żeby podnieść piłeczkę w momencie, w którym na parapecie usiadła śnieżnobiała sowa z szarymi plamami na skrzydłach i zapukała dziobem w szybę. Zamiast nurkować pod biurkiem, podszedłem do okna i otworzyłem je. Sowa wrzuciła do środka trochę śniegu, który zaczął roztapiać się na dywanie, a mnie przeszedł dreszcz. I z powodu chłodnego powietrza, które wleciało do środka, i z powodu charakteru pisma, którym napisane było na kopercie moje imię i nazwisko. Wziąłem od sowy list, który trzymała w dziobie, a ta od razu odleciała.

Nie wiedziałem czy chcę otwierać kopertę. Nie wiedziałem czy powinienem. Szczególnie, kiedy James i Lily wbijali w moje plecy swoje spojrzenia. Nie odwróciłem się jednak w ich stronę. Nie spodziewałem się od niej żadnego listu, chociaż przez ostatnie dni chyba cały czas na niego czekałem. Serce biło mi dwa razy szybciej niż powinno, ale w końcu rozerwałem kopertę i wyjąłem z niej kawałek pergaminu. 

„Przepraszam za to, w jaki sposób się rozstaliśmy. Szanuję Twoją decyzję i nie będę próbowała na nią wpływać. Chciałabym mieć jednak szansę na to, by wytłumaczyć Ci, dlaczego tak się stało. Gdybym mogła mieć do Ciebie ostatnią prośbę, to proszę, spotkaj się ze mną w Evian-les-Bains na Avenue de Neuvecelle 4/2 we wtorek o dowolnej godzinie.”

Nie podpisała listu, ale nie musiała. Ja też tego nie zrobiłem. Pewnie powinienem rozważyć wszystkie za i przeciw jej prośby o spotkanie, ale prawda była taka, że w ostatnich dniach żyłem nadzieją, że jednak się odezwie i będzie chciała porozmawiać w cztery oczy. Chociaż ostatni raz. Mogłem to zakończyć, ale nie w taki sposób, jak to się stało. Też miałem jej coś jeszcze do wyjaśnienia. Podjąłem więc decyzję, nim się nad nią porządnie zastanowiłem. 

- Stało się coś? – spytała Evans, kiedy nie odzywałem się dłuższą chwilę. 

- Nie. Tak. – Odwróciłem się w ich stronę, rejestrując ich zdezorientowane spojrzenia. – Muszę wyjść – powiedziałem i opuściłem pokój, zanim zdążyli coś powiedzieć.