wtorek, 12 listopada 2019

70. Dorosłość nie zawsze oznacza pełnoletniość cz. I

Kochani!
    Wiem, że rozdział znowu pojawia się później, niż chciałam, ale z jednej strony wynika to z tego, że zaczęłam weekendowo robić kurs doszkalający, więc przy pracy na pełny etat czas zmniejszył mi się do minimum, a z drugiej nie miałam jakoś kompletnie koncepcji na ten rozdział, bo miał on być taki bardziej przejściowy przed dwoma kolejnymi, w których będzie się już działo więcej. Co więcej, przyjmijmy, że Dumbledore wysłał całą naszą paczkę do domu za pomocą sieci Fiuu, bo jakoś musieli się przemieścić już po odjeździe pociągu. 
    Druga sprawa jest taka, że musiałam w nim uwzględnić część pisaną z punktu widzenia Petera, czego zbytnio nie lubię ani nie potrafię, ale w ramach niewielkiego wytłumaczenia na to, co przeczytacie - wiele na temat jego życia z czasów Huncwotów i przed nie ma, a ja chyba zawsze wyobrażałam sobie jego życie właśnie w taki sposób, jaki opisałam w tym rozdziale. 
   Trzecia sprawa jest taka, że w tym tygodniu mija pięć lat, odkąd założyłam tego bloga i chciałabym, żeby ten rozdział był dla was, a jednocześnie dla mnie takim malutkim prezentem urodzinowym. Tym bardziej, że wypada równo siedemdziesiąty. Co więcej, zrobię co w mojej mocy, żeby kolejny rozdział pojawił się w przyszłym miesiącu w okolicach świąt.
    Przepraszam za przydługi wstęp :)

Pozdrawiam
Luthien

***


Lily Evans
Nie byłam jeszcze gotowa na to, by postawić nogę w rezydencji Potterów, co Rogacz na szczęście zrozumiał, dlatego, zamiast do niego, przeniosłam się do Dorcas, gdzie życzyłam wszystkim wesołych świąt i szybko się pożegnałam, deportując do mojej miejscowości. Nie stanęłam jednak od razu przed drzwiami rodzinnego domu. Chciałam się przejść i przygotować na konfrontację z siostrą, która, nie zważając na to, że są święta, na pewno będzie chciała sprawić, bym dotkliwie uświadomiła sobie, że moja niespodzianka jest zbyteczna. Tak, chciałam zrobić rodzicom niespodziankę i nie uprzedziłam ich o moim przyjeździe. Zresztą i tak nie byłam go pewna aż do dzisiejszego ranka.
Spojrzałam na zegarek, na którym wskazówki leniwie zbliżały się do godziny dziewiątej. Dzień był wyjątkowo ładny – niebo bezchmurne, a słońce świeciło jasno, dając uczucie przyjemnego ciepła przebijającego się przez mroźne powietrze, które zamieniało mój oddech w obłok. Śnieg chrzęścił mi pod butami i skrzył się srebrzyście, kiedy mijałam wymarłe jeszcze ławki w parku i zaspy na placu zabaw. Huśtawki skrzypiały delikatnie pod naporem niewielkiego wiatru. Mimo, że cztery lata temu wszystkie sprzęty zostały wyremontowane, by dzieci bezpiecznie mogły się bawić, naszły mnie wspomnienia bitew, jakie zawsze urządzałyśmy z Petunią o huśtawkę. Każda z nas chciała bujać się na tej czerwonej, wyższej, bardziej dorosłej. I chociaż byłam młodsza, nie chciałam korzystać z zielonej, niższej, bo uważałam ją zwyczajnie za zbyt dziecinną. Bardzo wkurzałam się na moją siostrę, kiedy złośliwie używała tego argumentu, wyprzedzając mnie w wyścigu.
Obecnie wszystkie siedzenia pomalowane były na niebiesko. Nie zabrałam zbyt wiele rzeczy, więc kufer był dosyć lekki i bez większego problemu ciągnęłam go do tej pory za sobą po ziemi. Wtargałam go jednak na murek ogradzający plac zabaw, po czym odgarnęłam zalegający śnieg z niższej huśtawki i usiadłam na niej. Cóż, teraz faktycznie była dla mnie za mała i bujanie się na niej nie było możliwe. Nie wiem dlaczego, ale niezmiernie mnie to rozbawiło. Przymknęłam na chwilę oczy, wciągając nosem mroźne powietrze i uspokajając się przed dalszą drogą przez ostatnie dwie przecznice. Naszła mnie nawet myśl, że Petunia wcale nie zachowa się aż tak podle, jak tego oczekiwałam, ale zaraz nadzieja ta wyparowała z mojej głowy. Postarałam się jednak, by nie zastąpiły jej jeszcze przez kilka minut żadne ponure rozmyślania. Miałam rodzinę, wybraną przeze mnie. Taką, na której bardzo mi zależało i na której mogłam zawsze polegać, a Petunia nie mogła tego w żaden sposób zepsuć.

~ * ~

Stanęłam w końcu przed drzwiami wejściowymi naszego jasnoszarego domu. Ciemny dach pokryty był teraz śniegiem, a przy rynnach wisiały sople lodu, odbijając promienie słoneczne. Mimo wczesnej pory pierwszego dnia świąt, schody były zamiecione, a chodnik, łączący je z furtką, odśnieżony. Prócz rodziców i mojej siostry w domu nie powinno być na razie nikogo więcej. Wzięłam głęboki oddech, otrzepałam rękawiczki i płaszcz ze śniegu, po czym zapukałam do drzwi.
Te kilkanaście sekund oczekiwania na to, kto pierwszy się w nich pojawi, trwało zdecydowanie za długo. Stanęłam jednak w końcu twarzą w twarz z moją siostrą. Petunia zamarła, widząc mnie na progu i nie otworzyła do końca drzwi. Wpatrywała się we mnie z twarzą zastygłą w maskę obojętności i tylko w jej oczach widziałam wściekłość. Nie miałam jednak zamiaru się jej poddawać. Przestało mi aż tak bardzo zależeć na jej zdaniu tuż przed moim wyjazdem do Hogwartu w tym roku. Tamtego dnia nastąpił koniec czegoś, co próbowałam od kilku lat ratować. Nadal był to jednak mój dom. I moi rodzice.
- Wpuścisz mnie do środka? – spytałam w końcu.
Moja siostra zastanawiała się nad odpowiedzią przez bardzo długą chwilę. Tak długą, że miałam prawie stuprocentową pewność, że zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, bo rodzice nigdy by jej tego nie wybaczyli. Pogodzili się już z tym, że w kwestii jej niechęci do mnie nie mogą nic zrobić i chociaż widziałam, że sprawia im to ból, pozwalali jej na to.
- Nie powinno cię tu być – odparła, nie odwracając ode mnie wzroku, jak gdyby bała się, co mogę zrobić, a ja byłam pewna, że chciała użyć sformułowania „nie powinno”, a nie „nie miało”.
- Nie ty o tym decydujesz – zauważyłam. – To nadal jest także mój dom. Cieszę się, że ty w końcu stworzysz swój – dodałam i chociaż nie chciałam, żeby ostatnie zdanie zabrzmiało jak wbijanie jej szpilki, poczułam niewielką satysfakcję, kiedy jej gniew, na wspomnienie jej narzeczonego, jeszcze bardziej się pogłębił.
- Petuniu! – dobiegł nas z salonu głos mamy. – Kto przyszedł?
Patrzyłam na moją siostrę, zastanawiając się, czy będzie w stanie okłamać własną matkę i naprawdę zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, ale ona nie odezwała się ani słowem, więc moja rodzicielka sama pofatygowała się do drzwi. Kiedy mnie dostrzegła, zakryła usta dłonią, po czym podeszła do mnie i przytuliła, prawie mnie dusząc.
- Mamo… – dałam jej ostrzegawczy sygnał, a ona puściła mnie w końcu i przyjrzała mi się uważnie.
- Lily! Co ty tu robisz? Nie mówiłaś, że wracasz na święta. Och, tak się za tobą stęskniłam – powiedziała i pogłaskała mnie po policzku.
- Ja za tobą też – przyznałam, a ona uśmiechnęła się. W przeciwieństwie do Petunii, która, patrząc na to wszystko, rzuciła nam piorunujące spojrzenie.
- Resztę świąt spędzę u Vernona – oznajmiła bez cienia emocji na twarzy, po czym poszła na górę spakować kilka rzeczy.
- Córeczko… – mama chciała ją zatrzymać, ale ona była niewzruszona.
- Mogłam uprzedzić, że przyjadę na święta – powiedziałam. – Mogłaby się wtedy chociaż na to przygotować – stwierdziłam, by mama nie zaczęła obwiniać się za zaistniałą sytuację, ale tak naprawdę wcale nie było mi przykro, że sprawa z moją siostrą rozwinęła się tak, a nie inaczej. Miałam pełne prawo przebywać w tym domu tak samo jak ona. To, że chciała się z niego wynieść, było tylko jej decyzją i miałam to w głębokim poważaniu. Naprawdę przestałam się już przejmować.
- To nie jest twoja wina, kochanie – mama westchnęła i spojrzała na mnie, a jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. – Gdyby wiedziała, że przyjedziesz, wyszłaby z domu już wczoraj i nie spędziłaby z nami wigilii, a tak jeszcze to zrobiła. W spokoju. Cieszę się, że przyjechałaś.
- Gdzie tata?
- W ogrodzie. – Uniosłam brwi w geście zdziwienia.
- W święta? O dziewiątej rano?
- Pokłócił się wczoraj o coś z ojcem, ale nie chciał powiedzieć o co, więc z samego rana poszedł odśnieżyć altanę.
- Pójdę do niego – zaproponowałam, na co mama skinęła głową.
- A ja w tym czasie zrobię ci herbatę.
- Dziękuję.

~ * ~

Obeszłam dom i przeszłam na jego tyły. Niewielki taras został odśnieżony, a nadmiar śniegu rzucony dookoła, więc teraz mieliśmy w ogrodzie spore zaspy. Mark Evans faktycznie walczył z podłogą w altanie. Była to konstrukcja o ścianach sięgających trochę wyżej niż do pasa osoby dorosłej, a jej dach oparty był na sięgających dalej w górę belkach, więc obserwowałam przez chwilę, jak macha łopatą, wyrzucając śnieg na zewnątrz przez balustradę. Kiedy zbyt pionowo nabrał śniegu, uderzając bardziej w podłogę, zaklął. Postanowiłam wtedy interweniować. Przeszłam dzielący mnie od niego kawałek i bezceremonialnie naniosłam nowy śnieg na czysty kawałek podłogi, tupiąc dodatkowo butami. Mark Evans odwrócił się w moją stronę i widziałam, że szykuje się do wyładowania swoich emocji słownie, ale na mój widok zamarł zaskoczony.
- Lilka? Co ty tu robisz?
- Nanoszę nowego śniegu – odparłam ze śmiertelnie poważną miną, ale zaraz oboje roześmialiśmy się głośno, a ja rzuciłam mu się w ramiona. Zawsze lubiłam się do niego przytulać, bo był wysoki, ciepły, no i po prostu był moim tatą, który nigdy nie da mnie skrzywdzić.
- Ale zrobiłaś mi niespodziankę. Lepszej nie mogłem sobie wymarzyć – powiedział.
- Taki miałam zamiar.
- No to ci się udało – uśmiechnął się. – Co tu robisz?
- Przyjeżdżam do domu na święta, a wy mnie tylko pytacie, co tu robię – wywróciłam oczami. – Mamy małe zamieszanie w szkole. To znaczy nic poważnego – dodałam zaraz, wiedząc, jakie pytanie ciśnie mu się na usta. – Przyjechało do nas na kilka miesięcy trochę uczniów z dwóch innych szkół i mamy niewielki tłok w Hogwarcie, więc postanowiliśmy, że wrócimy do domu na święta i tyle. Wczoraj mieliśmy bal, ale dyrektor zgodził się wysłać chętnych uczniów dzisiaj, w trochę bardziej niekonwencjonalny sposób niż całodniowa podróż pociągiem. No więc wróciliśmy. W sumie to naprawdę się z tego cieszę.
- A ja jeszcze bardziej. Opowiadaj, co tam słychać.
- Dużo by mówić – zbyłam go chwilowo. – Porozmawiamy w domu, żebym nie musiała powtarzać wszystkiego drugi raz mamie.
- No tak. Pewnie zaraz będzie nas wołać do środka – pokręcił głową.
- Zapewne tak będzie – przyznałam. – Dlatego chciałam porozmawiać z tobą teraz, kiedy jesteśmy sami. – Spojrzał na mnie, nie bardzo rozumiejąc, co mam na myśli. – Mama powiedziała, że...
- Ach, no tak. Mogłem się domyślić – mruknął z niezadowoleniem. – Ta kobieta nie potrafi trzymać buzi na kłódkę. Zawsze wszystko wypapla…
- I między innymi za to ją właśnie kochasz.
- To prawda – odparł i bardziej naciągnął czapkę na głowę, po czym rzucił mi spojrzenie pełne dezaprobaty, widząc, że ja swojej w ogóle nie mam.
- I wiesz też, że akurat tej cechy po niej nie odziedziczyłam. Potrafię trzymać język za zębami, jeśli tylko ktoś mnie o to poprosi.
- To też prawda.
- Więc powiedz, co się wczoraj stało. Czym cię zdenerwował dziadek? – Patrzył na mnie przez długą chwilę.
- Prawda jest taka, Lilka, że nie mogę się z nim dogadać od czasu śmierci mamy… Twojej babci.
- To znaczy?
- Nie chcę cię obarczać moimi problemami.
- Tato, dziadek i babcia to też moje problemy. Mniej lub bardziej, ale jednak. Może uda mi się jakoś pomóc, porozmawiać z nim. – Westchnął.
- Mój ojciec obwinia mnie za jej śmierć – wyznał i spojrzał na mnie, próbując zorientować się w mojej reakcji, ale ja byłam jedynie zwyczajnie zaskoczona.
- Jak to? Dlaczego? – spytałam. – Mama pisała, że babcia nie zmarła nagle, że było to do przewidzenia.
- Bo tak było.
- Więc w czym problem?
- W tym, że zmarła, kiedy to ja z twoją matką byliśmy przy niej. On był wtedy w domu i wydaje mi się, że zwyczajnie się po tym załamał. Zaczął obwiniać nas, a szczególnie mnie, o to, że nic nie zrobiliśmy, że nawet nie próbowaliśmy odwlec tego chociaż o kilka godzin.
- A dało się? – spytałam, ale wiedziałam, jaka będzie odpowiedź. Mama wszystko mi już napisała w liście. Pokręcił jednak głową.
- Nie. Nie można było nic zrobić. Zadzwoniliśmy do niego od razu, kiedy jej się pogorszyło, ale nie zdążył ponownie dojechać.
- To nie jest twoja wina, tato – powiedziałam, chociaż zabrzmiało to absurdalnie banalnie.
- Wiem, ale matka umarła na moich rękach, a potem ojciec zaczął obwiniać mnie o jej śmierć. To nie jest łatwe… I chociaż wiem, że nie mogłem tego odwlec, że zrobiłem wszystko, by jej pomóc, ulżyć… Chociaż umarła z uśmiechem na ustach i spokojem, katuję się czasami myślami, zastanawiam, czy faktycznie nie można było zrobić nic więcej, może jednak…
- Tato – podeszłam do niego i złapałam za rękę, a on spojrzał na mnie. – Jestem pewna, że zrobiłeś, co mogłeś, a jeśli nie, to tylko dlatego, że się zwyczajnie nie dało. Nie możesz się za nic obwiniać. Byłeś przy niej, kiedy odeszła i myślę, że to było dla niej najważniejsze. Myślę, że dziadek jest po prostu załamany. W końcu żyli ze sobą prawie pięćdziesiąt lat i ma wyrzuty, że nie było go przy niej w najważniejszej chwili, że nie zdążył się pożegnać. Wiem, że próba odbijania takich zarzutów jest ciężka, ale spróbuj dać mu trochę więcej czasu, by mógł się z tym wszystkim pogodzić i na nowo ułożyć sobie życie, tym razem bez babci.
- Wszystkim nam jest ciężko – powiedział i przytulił mnie. – Ja go w pewnym stopniu rozumiem, tylko zwyczajnie boli mnie, że mój własny ojciec oskarża mnie o coś takiego i to na oczach osób postronnych.
- Przykro mi, tato, ale będzie dobrze – uśmiechnęłam się do niego. – Razem zawsze sobie ze wszystkim radzimy, no nie?
- Tak – odparł, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Cieszę się, że tu jesteś. Petunia zaraz wyprowadzi się do Vernona, ale chociaż ty wrócisz.
- No taki jest na razie plan.
- W końcu odzyskam moją małą córeczkę.
- Przecież nigdy jej nie straciłeś. Ona po prostu... Dorosła. Wiesz, nie było mnie na pogrzebie babci i tak sobie pomyślałam, że chciałabym się tam dzisiaj wybrać. Pójdziesz z nami?
- Z wami?
- Noo, James ma później po mnie wpaść. Jeśli nie masz nic przeciwko – spojrzałam na niego z miną niewiniątka, ale tak, żeby było jasne, jakiej odpowiedzi od niego oczekuję, na co tylko pokręcił głową i zaśmiał się. – Co?
- Nic. Po prostu przez tydzień będę musiał teraz zmywać naczynia za twoją matkę. A to wszystko twoja wina.
- Eee, co? – spytałam bardzo inteligentnie.
- Założyłem się z nią o tygodniowe mycie naczyń, że twój związek z Jamesem to tylko jakiś dosyć śmieszny żart. Ona upierała się, że nie, no i cóż, wygrała, więc będę musiał myć teraz za nią naczynia przez cały tydzień.
- Wiesz, twoja córka czarownica zawsze może ci w tym troszeczkę pomóc. Chociaż w sumie należy ci się kara za brak wiary w to, że potrafię okazać dobre serce nawet Jamesowi – dodałam. W zasadzie to Potter okazał wyrozumiałość w stosunku do mnie, a nie odwrotnie, ale tego mój tata nie musiał już wiedzieć.


James Potter

Mieliśmy duży dom, jednak słychać było w moim pokoju hałas, jaki dobiegł z lokum Syriusza, które znajdowało się na przeciwko mojego. Black zachowywał się tak irracjonalnie, że ciężko było mi to pojąć, a znałem go już tyle lat i widziałem, jak był na różnych etapach swojego życia.
Wyszedłem z pokoju, przeszedłem trzy kroki na drugą stronę korytarza i, nie pytając o pozwolenie, wprosiłem się do niego. Od czasu powrotu do domu siedział u siebie, a w zasadzie nie siedział, tylko leżał bez żadnego celu na łóżku, gapiąc się w sufit. Teraz stał na środku pokoju, dysząc ze złości.
- Co się stało? – spytałem. Odwrócił się w moją stronę i posłał mi wściekłe spojrzenie.
- Nic. Uderzyłem się, wstając z łóżka.
- I dlatego musiałeś przywalić jeszcze dodatkowo w szafę?
- Nie twój interes – odburknął.
- Ale także mój dom. Słychać to było pewnie nawet na dole. – Nie odpowiedział. – Co się dzieje, Black? – Nadal nic. – Chcesz pogadać?
- Nie.
- To może z Lilką? Mogę ją tu ściągnąć…
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo już z nią rozmawiałem i nie pomogło. – Powiedział więcej niż trzy słowa, więc uznałem to za niewielki postęp.
- Zaszkodziło? – Spytałem, czując, że zbliżam się do momentu, w którym zaraz będę stąpał po cienkim lodzie, ale w sumie jeszcze bardziej zaczął zachowywać się w ten sposób po rozmowie z moją dziewczyną.
- Nie. Jej zdanie nie ma tu nic do rzeczy. To była tylko moja decyzja.
- Chodzi o Kim? Pokłóciłeś się z nią? – spytałem, nie wiem, który to już raz. Ostatni jego parszywy humor spowodowany był informacją o jej zaręczynach z jakimś tam gościem, ale z tego, co słyszałem, nie byli już razem, więc nie wiedziałem, jaki teraz może być problem.
- Czemu się jej tak uczepiliście? – odparł z irytacją.
- No nie wiem? Może dlatego, że jakiś czas temu byłeś święcie przekonany, że jesteś w niej zakochany?
- Nie byłem i nie jestem – rzekł śmiertelnie poważnie, czym mnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się takiego wyznania. Myślałem, że są ze sobą blisko.
- To o co chodzi? Czemu robisz tajemnicę z tego, z kim się spotykasz? – Znowu nie odpowiedział, za to odwrócił się do mnie plecami, dając wyraźny znak, że mam sobie pójść i nie zawracać mu głowy. Nie zrobiłem tego jednak.
Nie wiedziałem, czy Syriusz faktycznie spotykał się z kimś innym, ale przyszło mi to do głowy. Zaczął się zachowywać dziwnie od czasu kłótni z Hill, ale później wcale mu nie przeszło mimo, że wszystko sobie wyjaśnili. Może więc wcale nie chodziło tutaj o Kimberly, a o kogoś całkiem innego. Byłem przekonany, że Lily wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale byłem też bardziej niż pewny, że nie piśnie na ten temat słowa, jeśli Łapa nie pozwoli jej tego zrobić. Jaki był problem w tym, że mój kumpel z kimś się spotykał? Nawet, jeśli był to ktoś ze Slytherinu, nie widziałem powodu, dla którego robiłby z tego taką tajemnicę. No przecież nawet wśród Ślizgonów mógł znaleźć się ktoś, kto nie powinien tam być. On jednak wczoraj totalnie zwariował. Od czasu, kiedy wrócił do dormitorium, a potem znowu gdzieś poszedł, nie odezwał się do nikogo słowem. Co prawda rozmawiał dzisiaj normalnie z moimi rodzicami, ale nawet oni zwrócili uwagę na to, że coś jest nie tak. Łapa jednak milczał jak grób. Był wściekły i rozdrażniony.
- Syriusz, ja naprawdę chcę ci pomóc. Jeśli jakoś mogę…
- Jeśli chcesz pomóc, to po prostu się w to nie wtrącaj – odparł, a ja westchnąłem.
- Okej. Jak chcesz – skapitulowałem, a on w końcu posłał mi trochę bardziej przychylne spojrzenie. – W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.


Syriusz Black

Zdawałem sobie sprawę z tego, że Rogacz naprawdę chce mi pomóc, ale z jednej strony ja zwyczajnie pomocy nie potrzebowałem, a z drugiej w ogóle pomóc się w tej kwestii nie dało. Powiedziałem o wszystkim Evans, to prawda. Kim sama się domyśliła i w zasadzie jakoś byłem na to przygotowany, uprzedzałem też o tym Beatrice. Problem polegał na tym, że nawet jeśli bym chciał, nie mogłem powiedzieć o niczym Potterowi. Nawet nie ze względu na to, że obiecałem to La Brun, ale na to, że on zwyczajnie by tego nie zrozumiał. Po prostu zbyt dobrze go znałem. Mogliśmy robić wiele głupich rzeczy, przekraczać wiele granic, ale romans z dyrektorką szkoły, kimś pokroju Beatrice, byłby dla niego czymś, czego sam by nie zrobił i nie zrozumiałby w tej kwestii mnie. To była granica, której James nigdy by nie naruszył. Gdybym powiedział mu o wszystkim, zapewne zwyzywałby mnie i przestał do mnie odzywać. W pewnym stopniu go nawet rozumiałem. Sam zastanowiłbym się kilka razy, zanim bym w takie główno wdepnął i w zasadzie zrobiłem to. I gdybym powiedział, że zgodziłem się później na cały ten romans tylko dlatego, że byłem wściekły i zawiedziony zaręczynami Hill, to wcale bym nie skłamał, bo tak właśnie było. Chciałem się zemścić i odreagować, a La Brun mi to ułatwiła. Nie wiedziałem, co prawda, dlaczego tak się stało, ale w tamtym momencie mi to pasowało. To miał być krótki, niezobowiązujący do niczego romans dla naszych własnych, indywidualnych korzyści. Tylko, że kiedy udało mi się wyjaśnić wszystko z Kimberly, to, że jest wolna nie miało już dla mnie większego znaczenia. W pewien sposób zależało mi na niej, na bliskiej znajomości z nią, ale tak, jak powiedziałem Jamesowi, nie kochałem jej i w chwili obecnej wiedziałem, że nie będę potrafił obdarzyć ją takim uczuciem, jakiego oczekiwała. Czułem do niej coś, czego nie czułem jeszcze nigdy do żadnej dziewczyny i w pierwszej chwili myślałem, że się w niej zakochałem, ale to jednak nie było to. Nie było mi jakoś bardzo przykro z powodu tego, co się wczoraj między nami stało. Obietnica, jaką jej złożyłem, wynikała raczej z tego, że chciałem wyjść „z twarzą” z mojego romansu z La Brun, a nie z tego, że faktycznie chciałem dać nam jakąś szansę na poważniejszy związek.
Od samego początku mojej bliższej znajomości z Beatrice wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Krótki, niezobowiązujący do niczego romans, który nie ma żadnej racji bytu. Zwykła przygoda, odskocznia, której oboje potrzebowaliśmy i łącząca nas tajemnica tej jednej nocy podczas pełni. To wszystko. Powtarzaliśmy to sobie za każdym razem, kiedy się widywaliśmy. Jako przywitanie i pożegnanie, ale kiedy zacząłem spędzać z nią trochę więcej czasu, a wbrew pozorom, kiedy byłem u niej, zdecydowanie częściej poświęcaliśmy go na rozmowy, niż na kontakty fizyczne, i potem, kiedy ten jeden raz poszliśmy do łóżka, uświadomiłem sobie, jak bardzo puste mogą być powtarzane z fałszywym przekonaniem słowa. Wiedziałem, że posunąłem się za daleko, że oboje to zrobiliśmy. Zemsta na Kimberly nie miała już wtedy znaczenia. Sama Hill przestała mieć większe znaczenie. I chociaż wiedziałem, że za kilka tygodni La Brun zniknie z mojego życia i nigdy więcej się w nim nie pojawi, i chociaż wiedziałem, że Kim rozumie mnie jak nikt inny, że pomogła mi, kiedy przechodziłem załamanie po tym, jak nie dogadałem się z Dorcas, to z La Brun chciałem teraz porozmawiać – wyjaśnić to, co się wczoraj stało i pomóc jej, jeśli będzie trzeba. Zależało mi na dalszej znajomości z nią znacznie bardziej niż na tej z Kimberly. Albo może nie bardziej, a po prostu inaczej. I chociaż Beatrice nie powiedziała mi nigdy, dlaczego wybrała takie, a nie inne życie, a byłem pewny, że nie była z natury taka, jak chciała, żeby o niej myślano, mógłbym przysiąc, że oboje przeszliśmy w życiu coś, co nas zmieniło. Hill potrafiła zrozumieć człowieka, ale nie potrzebowała tego, by inni rozumieli ją. Z La Brun było inaczej. Byłem przekonany, że to, co pokazuje na zewnątrz to tylko maska, która ma odstraszać. Beatrice potrzebowała zrozumienia, ale nie chciała litości, a ja dobrze wiedziałem, jakie konsekwencje może wywołać pomylenie tych dwóch rzeczy. Kiedy pytałem ją o różne kwestie, a ona nie odpowiadała, uczyłem się rozróżniać jej milczenie oraz napięcie poszczególnych mięśni twarzy i ciała. Wbrew pozorom, obserwując, łatwo było ją rozszyfrować.
Wiedziałem, że zerwanie z nią wszystkich kontaktów było najlepszym, co mogłem zrobić, zanim zapędzilibyśmy się tak, że ciężko byłoby się z tego wyplątać, zanim przywiązanie się do niej sprawiłoby, że czułbym się… Właśnie tak, jak czułem się teraz – jakbym był na wyjątkowo drastycznym odwyku. I z jednej strony miałem wyrzuty sumienia, że zachowałem się wczoraj jak ostatni dupek, z drugiej czułem się fatalnie z myślą, że La Brun mnie znienawidzi i zapamięta tak, jak zapamiętany być nie chciałem. Najbardziej chyba bałem się jednak tego, że Beatrice puści to wszystko w niepamięć i szybko wymaże mnie ze swojego życia, jakkolwiek krótko bym w nim nie był, bo ja nie potrafiłem tego zrobić. Po prostu wariowałem, kiedy jej nie widziałem, zdając sobie sprawę z tego, że może już nigdy więcej nie zamienię z nią słowa. Dostawałem szału, kiedy myślałem o tym, że coś się stało, a ja, zamiast jej pomóc, dołożyłem jej jeszcze więcej problemów. Byłem głupim, rozwydrzonym dzieciakiem, na którego La Brun nie powinna marnować czasu. A jednak to zrobiła i wydawała się w tym wszystkim szczera. Nie zerwałem z nią dlatego, że chciałem, ale dlatego, że z racjonalnego punktu widzenia, właśnie to powinienem zrobić. I nie wiedząc teraz, czy jeszcze kiedyś będę mógł jej dotknąć, żałowałem tego jak cholera.


Dorcas Meadowes

Rodzice nie byli zbyt szczęśliwi, że po tak długiej przerwie, zamiast siedzieć z nimi w domu przed kominkiem i zajadać się świątecznymi przysmakami, wychodzę coś załatwić, ale obiecałam, że zajmie mi to tylko chwilę, więc się zgodzili. Stęsknili się za mną, to było widać. Szczególnie w zachowaniu Margaret, która nie odstępowała mnie od samego rana ani na krok. Mieliśmy z Ericem jedną szansę na to, by temat naszych zaręczyn i ślubu załatwić w jak najprzystępniejszy dla naszych rodziców sposób, więc chcieliśmy zrobić to jak najszybciej. Po obiedzie wyszłam więc z domu i deportowałam się kilka ulic od mieszkania, w którym mieszkał mój narzeczony. Zanim dotarłam pod właściwy adres, minęłam sporo ludzi spacerujących nieśpiesznie po miasteczku z uśmiechami na ustach. Jak widać nie wszyscy siedzieli w domu i zajadali się zbyt dużą ilością jedzenia.
Zapukałam do drzwi i czekałam zestresowana. Doszłam do wniosku, że poinformowanie o wszystkim Caitlin Montmorency, czyli matkę Erica, będzie znacznie prostsze niż przeprowadzenie tej rozmowy z moimi rodzicami, więc w takiej kolejności postanowiliśmy to zrobić.
Drzwi otworzył mi Eric, uśmiechając się szeroko na mój widok. Nie mieliśmy jednak czasu zamienić nawet jednego słowa, bo zaraz przecisnął się obok niego Alexander, oznajmiając wszystkim mieszkańcom moje przybycie. Młodszy brat Rica był w tym samym wieku co Margaret. Miał identyczny kolor włosów co mój narzeczony, jednak zamiast jasnych oczu matki, miał zielone po ojcu, którego nigdy nie widział. Znacząco urósł od czasu, kiedy widziałam go te kilka miesięcy temu. Margaret aż tak bardzo się nie zmieniła.
- Dorcas! – krzyknął uradowany i podbiegł do mnie.
- Cześć, Alex – przywitałam się. Skrzywił się, kiedy potargałam mu włosy na głowie – tego nie lubili obaj – jednak szybko o tym zapomniał, kiedy wręczyłam mu niewielki prezent. Spojrzał na mnie z uwielbieniem i pobiegł do salonu.
- Nie musiałaś – powiedział Eric, patrząc z rozbawieniem na zachowanie swojego brata.
- Wiem, ale chciałam. Miałam przyjść w święta nie przynosząc żadnego prezentu? – Nie odpowiedział, uznając to za pytanie retoryczne.
Mieszkanie było spore, jak na warunki blokowe w niewielkim miasteczku na północy Szkocji. Długi korytarz prowadził do salonu połączonego z jadalnią. Po lewej stronie były pokoje chłopaków oraz łazienka, a po prawej kolejne dwa dla ich matki i wujka oraz kuchnia, z osobnym wejściem z korytarza, ale połączona również z jadalnią z drugiej strony.
- Co u rodziców? – spytał Eric, odbierając ode mnie płaszcz i wieszając na wieszaku.
- Nie byli zadowoleni z mojego wyjścia, ale… Nie mówiłam im jeszcze o niczym. Margaret bardzo się za mną stęskniła.
- Jesteś pewna, że lepiej zaprosić ich tutaj? – Spytał, patrząc na mnie uważnie, na co skinęłam głową.
- Jeśli twoja mama nie będzie miała nic przeciwko.
Zanim jednak cokolwiek odpowiedział, w drzwiach salonu pojawiła się pani Montmorency, zaalarmowana przez Alexa.
- Dzień dobry – powiedziałam lekko zmieszana. Ona jednak uśmiechnęła się.
- Dorcas, jaka miła niespodzianka – podeszła do nas i przytuliła mnie.
- Eric, czemu trzymasz ją w korytarzu? Chodź, kochanie. Upiekłam bardzo dobre ciasto – pochwaliła się i zaprowadziła mnie do salonu, a mój narzeczony podążył za nami.
Główny pokój w mieszkaniu pani Montmorency miał jasnoszare ściany, ale praktycznie każdy ich skrawek zakrywały kolorowe ramki z ruszającymi się zdjęciami i oprawione rysunki chłopaków. Po lewej stronie od drzwi wisiały nawet wyniki SUM-ów Erica. Po takich detalach widać było, że i on, i Alexander byli dla niej najważniejsi. Po prawej stronie pomieszczenia wydzielona była przestrzeń na jadalnię z dębowym stołem i rzeźbionymi krzesłami, gdyż było tam również bezpośrednie przejście do kuchni. Po lewej natomiast, w centralnym punkcie znajdował się kominek, na którym zawieszone były kolorowe skarpety świąteczne. Wokół niego ustawione były bordowa kanapa i fotele oraz niewielki drewniany stolik kawowy. Ściana na przeciwko wejścia zastawiona była regałami z książkami. W rogu po lewej wciśnięta była wielka choinka ozdobiona błyszczącymi, kolorowymi ozdobami i czarodziejskimi światełkami. Podłoga natomiast zasłana była podartym papierem, w który zapewne zapakowane były wcześniej prezenty.
- Alex! Mówiłam ci, że masz to wszystko posprzątać. Ile razy mam cię prosić? – Chłopak spojrzał na matkę z niezadowoleniem, po czym zaczął z wielką udręką zbierać porozrzucane papiery. – Przepraszam za ten bałagan – zwróciła się do mnie pani Montmorency.
- Nic nie szkodzi. Jak wychodziłam, u mnie wyglądało tak samo. Margaret też nie za bardzo lubi po sobie sprzątać – powiedziałam, a ona pokręciła głową, jak to tylko matki potrafią.
- Al, zabierz to z kanapy, bo zaraz wszystko będzie brudne. – Spojrzałam w tamtą stronę i faktycznie prezent, który dałam Alexandrowi, leżał tam rozrzucony. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że podarowałam mu mini zestaw do pielęgnacji miotły. Zarówno ja, jak i Eric nie przepadaliśmy za lataniem, ale wiedziałam, że jego brat bardzo to lubi. – Dorcas, czego się napijesz?
- Herbaty, ale może pomogę… – zaoferowałam, jednak ona odmówiła i zniknęła na chwilę w kuchni, więc usiedliśmy przy stole i czekaliśmy, aż wróci.
Eric spojrzał na mnie i przysunął się bliżej, splatając palce swojej dłoni z moimi.
- Uspokój się – powiedział z uśmiechem, całując mnie w skroń.
- Jestem spokojna – odparłam, na co tylko pokręcił głową. – Niespokojna to będę, jak wrócę do domu. Teraz jestem oazą spokoju. Nie ma twojego wujka? – spytałam.
- Nie. Musiał iść do ministerstwa. Chciałem z nim porozmawiać na temat mieszkania, ale zrobię to później na spokojnie. – Skinęłam głową w momencie, w którym do jadalni weszła z tacą pani Montmorency, więc pomogłam jej rozstawić filiżanki i talerzyki do ciasta.
Bywałam już wcześniej u Erica, ale tylko jako jego koleżanka, może przyjaciółka. Na coś więcej w naszych relacjach pozwoliłam dopiero w tym roku, chociaż już wcześniej było coś między nami na rzeczy. Ric trzymał się jednak na dystans tak długo, aż byłam gotowa to zmienić. Jego mama na pewno nie wiedziała o naszych zaręczynach, ale nie byłam nawet pewna, czy powiedział jej, że zwyczajnie jesteśmy razem.
- Co u rodziców, Dorcas? – zainteresowała się.
- Wszystko w porządku, dziękuję – odparłam. Poczułam dłoń Erica na moim udzie, więc spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się.
- Czy wy jesteście razem? – spytała pani Montmorency, patrząc na nas uważnie. – Wybaczcie. Wiem, że się przyjaźnicie, ale…
- Nie powiedziałeś jej? – zwróciłam się do Rica.
- Nie.
- Nawet o tym, że jesteśmy parą?
- Nawet? – mama Erica była trochę zdezorientowana, a ja nie wiedziałam, jak zacząć to, co zaplanowaliśmy. Myślałam, że mój narzeczony choć trochę ją uprzedził. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, więc postanowił przejąć inicjatywę.
- Bo widzisz mamo… – zwrócił się do niej. – Dorcas nie przyszła tu dzisiaj w odwiedziny.
- Tego sama już się domyśliłam, kiedy tylko na was spojrzałam.
- Tak naprawdę to…
- Zaręczyliśmy się – powiedziałam, bo krążenie wokół tej informacji zaczęło mnie już stresować. Filiżanka, którą pani Montmorency trzymała w dłoni, zawisła w połowie drogi między stołem a jej ustami. Ona jednak szybko się zreflektowała i odstawiła ją na spodek.
- Mamo? – odezwał się Eric, kiedy ta milczała dłuższą chwilę.
- Zaręczyliście się?
- Tak – potwierdziliśmy. – Nie cieszysz się?
- Ja… Oczywiście, że się cieszę – powiedziała, uśmiechając się w końcu. – Po prostu zaskoczyliście mnie – dodała, a jej oczy delikatnie się zaszkliły. – Jeszcze w wakacje mówiłeś, że będziesz na nią czekał tak długo, jak będzie trzeba, a teraz jesteście zaręczeni.
- Trochę się z tymi oświadczynami pospieszyłem – przyznał Eric, zerkając na mnie.
- Ale się zgodziłam – powiedziałam. – Kocham go. Naprawdę – zapewniłam.
- Wiem, kochanie, wiem. Po prostu dla matki taka informacja jest… Nie wiem, co powiedzieć.
- Że się cieszysz i pomożesz nam w przygotowaniach do ślubu – podpowiedział Ric.
- Och, oczywiście, że tak. Chodźcie tu do mnie – powiedziała, a potem wyściskała nas mocno. – Twoi rodzice wiedzą?
- Jeszcze nie. Powiemy im dzisiaj, ale najpierw chcieliśmy powiedzieć pani.
- I prosić cię o jedną przysługę.

~ * ~

- Chyba całkiem nieźle nam poszło – stwierdził Eric, kiedy wylądowaliśmy tym razem na moim podwórku.
- Nie ciesz się tak. Twoja mama, w przeciwieństwie do moich rodziców, jest oazą spokoju i serdeczności. U mnie tak łatwo nie pójdzie.
- Oj tam. Od razu zakładasz najgorsze – spiorunowałam go wzrokiem, na co tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
- Poza tym, mogłeś mnie uprzedzić, że nie powiedziałeś jej o nas kompletnie nic.
- A ty to zrobiłaś? – zapytał, a ja nie odpowiedziałam, więc spojrzał na mnie zaskoczony. – Żartujesz? – roześmiał się.
- Nie było okazji – burknęłam niewyraźnie i ruszyłam w stronę drzwi. W oknach od strony wejścia, gdzie znajdował się salon, paliły się wszystkie światła.
- Masz pretensje do mnie, że nie uprzedziłem swojej matki, a sama tego nie zrobiłaś? To faktycznie tutaj może nam pójść trochę trudniej. Ale! – złapał mnie za rękę i zatrzymał, a ja spojrzałam w jego jasne, śmiejące się oczy. – Właśnie dlatego robimy to razem. No nie? – Skinęłam głową i pocałowałam go, dodając sobie trochę odwagi przed konfrontacją z rodzicami.
- Dobra, chodźmy, bo mama zabije mnie prędzej za nieobecność w domu, niż ojciec za zaręczyny – rzekłam, po czym weszliśmy do środka.

~ * ~

- Dorcas! Już myślałam, że zaginęłaś! Gdzie ty byłaś tyle czasu? – Mama naskoczyła na mnie w momencie, w którym otworzyłam drzwi.
- U Erica – odparłam i przesunęłam się kawałek, żeby wpuścić do domu również jego. Elizabeth Meadowes spojrzała na nas zaskoczona jego wizytą dzisiaj, ale zaraz uśmiechnęła się radośnie. Plusem w tym wszystkim było to, że jego matka lubiła mnie, a moi rodzice jego. Tylko, że to było zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, a już tym bardziej zanim się zaręczyliśmy. Nie wiedziałam, czy za kilka minut wszyscy będą mieli tak samo radosne miny.
- Eric! Jak miło cię widzieć – powiedziała moja matka, podchodząc do nas i witając się z Montmorencym.
- Dzień dobry, pani Meadowes. Przepraszamy za kłopot i tę wizytę w święta…
- Nic nie szkodzi. Nikogo innego się dzisiaj nie spodziewamy, także zapraszam. – Spojrzałam na Rica porozumiewawczo, a on wzruszył tylko ramionami, więc powiesiliśmy kurtki i poszliśmy do salonu.
- Scott, Dorcas przyprowadziła nam gościa – poinformowała mama, na co tata wstał z kanapy i uścisnął dłoń Ericowi.
- Przyznam szczerze, że spodziewałem się tu dzisiaj którejś z twoich przyjaciółek – stwierdził ojciec.
- Ann i Lily są zajęte – odparłam. – A my… – Nie zdążyłam jednak wyjaśnić mu, w jakim celu sprowadziłam tu dzisiaj Montmorency'ego, bo w tym samym momencie do salonu wpadła mała, drobna postać z burzą brązowych włosów.
- Eric! – pisnęła i wręcz rzuciła się na niego. Wywróciłam oczami i już chciałam zganić moją siostrę za takie zachowanie, ale on tylko uśmiechnął się i wziął ją na ręce, podrzucając do góry. Kiedy ponownie ją złapał, objęła go rękami za szyję i mocno przytuliła. Czasami miałam wrażenie, że jego wizyty wyczekiwała bardziej niż mojego powrotu do domu. Co prawda Margaret nie chciała się dzisiaj ode mnie odkleić, ale aż z taką radością mnie rano nie powitała. Pokręciłam tylko głową, a rodzice upomnieli ją, że nie wypada się tak zachowywać. Moja siostra zignorowała jednak ich gadanie. Uwielbiała Erica.
- Cześć, Maggie – powiedział, kiedy w końcu poluzowała trochę uścisk na jego szyi.
- Dorcas powiedziała mi, że dzisiaj przyjdziesz – poinformowała wszystkich, a ja poczułam, jak rodzice spojrzeli na mnie pytająco.
- Tak? – uśmiechnął się do niej.
- Nooo, to miała być tajemnica.
- Aha – odparł, zerkając na mnie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Margaret, możesz go już puścić? – poprosiłam. – Zaraz go udusisz.
- Przepraszam – powiedziała i pozwoliła, by postawił ją na ziemi, ale kiedy usiedliśmy na kanapie, ona usadowiła się obok niego.
- Wiesz, że zaraz będzie płacz? – szepnęłam do niego, kiedy rodzice wyszli na chwilę do kuchni, a my czekaliśmy, aż wrócą. – Maggie będzie rozpaczać najbardziej – stwierdziłam i widziałam po jego minie, że też o tym pomyślał. Nie bardzo jednak jeszcze wiedział, jak tę kwestię rozwiązać, bo to moja siostra oznajmiła ostatnim razem, że za niego wyjdzie. Miałam jednak nadzieję, że zapomniała o swoim postanowieniu.
- Ognistej? – zaproponował tata, wracając do salonu. Mama weszła za nim z herbatą i ciastem, które pomogłam jej rozstawić na stole.
- Scott – upomniała go, ale ten ją zignorował i ponownie spojrzał na nas. Podziękowałam, ale Eric przyjął propozycję napicia się z nim jednej szklanki. Być może nie był aż tak spokojny co do przebiegu rozmowy, jak mnie zapewniał.
- Czemu Alex został w domu? – spytała moja siostra, przerywając ciszę, która zapadła na chwilę.
- Margaret!
- No co? – młoda spiorunowała matkę wzrokiem.
- Są święta i…
- Eric do nas przyszedł – zauważyła.
- Al został w domu, żeby nasza mama nie była sama w święta – wyjaśnił Ric z uśmiechem. – Ale na pewno innego dnia chętnie się z tobą spotka – zapewnił ją, a ona pokiwała tylko głową. Czasami miałam wrażenie, że każde jego słowo jest dla niej świętością.
- A dlaczego ty przyszedłeś? – zapytała jeszcze.
- Margaret, możesz iść na chwilę do swojego pokoju? – spytała matka. Moja siostra chciała zaprotestować, ale widząc jej wzrok, odpuściła i z wielką obrazą wymaszerowała z salonu. Chwilę później słychać było jeszcze pojedyncze trzaśnięcie drzwiami. Tym razem ojciec pokręcił głową i wstał z zamiarem udania się za nią, ale zatrzymałam go.
- Daj spokój, tato. Przecież nic nie zrobiła. Sami pewnie zastanawiacie się, po co ściągnęłam tu dzisiaj Erica.
- A był jakiś konkretny powód? – zainteresowała się moja matka.
- Tak w zasadzie to trochę tak, bo chcieliśmy z wami porozmawiać.
- Już się boję – zażartowała i wzięła kęs czekoladowego ciasta. Ustaliliśmy, że tym razem to ja skonfrontuję się z moimi rodzicami, a Eric w razie czego mnie wesprze, więc wzięłam głęboki oddech. – No dobra, mówcie – ponagliła nas, uśmiechając się. Spojrzałam na mojego narzeczonego, a on nieznacznie skinął głową.
- Bierzemy ślub – powiedziałam w końcu i czekałam w napięciu na ich reakcję. Mama nie była zbyt zadowolona, słysząc tę rewelację, a tata… Myślałam, że z nim będzie największy problem, ale on, słysząc to, po prostu zaczął się śmiać, czym zbił nas z tropu. – Tato, to nie jest żart – zauważyłam. Dopiero teraz spojrzał na nas z nieodgadnioną miną.
- Mówicie poważnie? – spytał, wymieniając spojrzenie z matką, która zamilkła, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Tak – odezwał się Eric.
- Skąd taki pomysł?
- Pomysł? – Uniosłam brwi w geście pytania, a jednocześnie zdziwienia. – Mówię wam, że wychodzę za mąż, a wy uważacie to za „pomysł”? – Zdenerwowałam się, jednak zaraz poczułam na plecach uspokajający dotyk Erica.
- Dor…
- Po prostu czujemy się zaskoczeni – wyjaśniła matka. – Zawsze powtarzałaś, że tylko się przyjaźnicie, a teraz nagle mówicie, że bierzecie ślub. Wybacz, jeśli jest to dla nas trochę dezorientujące. – Chciałam coś odpowiedzieć, ale mój narzeczony mnie uprzedził.
- Zdajemy sobie z tego sprawę – powiedział, wytrzymując spojrzenie ojca. – Chcielibyśmy zorganizować wszystko w przyszłym roku, po szkole i zależałoby nam, żeby dojść w tej kwestii do jakiegoś porozumienia. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby przyjęli państwo zaproszenie mojej mamy na jutrzejszy obiad.
            Widziałam po ich minach, że nie dość, że zaskoczyliśmy ich tą informacją, to jeszcze nie była to dla nich miła niespodzianka, ale nie zaczęli na razie krytykować naszej decyzji, wrzeszczeć ani odwodzić nas od ślubu. W zasadzie to chyba nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony chciałam, żeby zaakceptowali taki stan rzeczy, bo ja nie miałam zamiaru zrywać zaręczyn, a z drugiej trochę ich też rozumiałam. Sama popukałabym się w głowę, gdyby ktoś mi powiedział, że bierze ślub po miesiącu bycia razem. Tylko, że ja z Ericem znałam się znacznie dłużej i uważałam, że było to wystarczające do tego, by podjąć taką decyzję, jaką podjęłam.
- Mamo? Tato? Spotkacie się jutro z mamą Erica? – zapytałam. – Proszę. – Ojciec westchnął.
- Jesteście pewni, że chcecie tego ślubu? – upewnił się.
- Tak.
- No dobrze. W takim razie będziemy jutro na tym obiedzie.


Lily Evans

- Otworzę – powiedziałam, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Byłam umówiona z Rogaczem na godzinę piętnastą, byśmy wcześniej mogli załatwić, co było do załatwienia w domu. I chociaż nie nagadałam się jeszcze z rodzicami, ucieszyłam się, słysząc dźwięk dzwonka. Na rozmowy mieliśmy również kolejne dni, tym bardziej, że Petunia nie miała zamiaru wracać do domu. Chciałam też, żeby tata od razu zaznajomił się z nową sytuacją, w której to Potter nie był już moim znienawidzonym kolegą.
Otworzyłam drzwi i od razu serce zabiło mi szybciej, widząc znajomy uśmiech, który mój chłopak rezerwował tylko dla mnie.
- Cześć – przywitałam się, chociaż widziałam go zaledwie kilka godzin temu. Dla niego widocznie i tak była to zbyt długa rozłąka, bo kiedy wszedł do środka, wziął mnie w ramiona i pocałował. – Mój tata cię zabije – powiedziałam ze śmiechem.
- Cóż… I tak będzie warto – odparł, a ja pokręciłam głową i wzięłam od niego kurtkę.
- Co w domu? – spytałam. Rogacz spojrzał na mnie z dziwną miną.
- U rodziców wszystko w porządku. Ojciec wyszedł niedawno, bo miał jakąś pilną sprawę w ministerstwie, ale mama się cieszy. Na tyle, na ile krwi nie popsuł jej jeszcze Black.
- Co się stało? – zapytałam trochę przestraszona. Nie wiedziałam, jak i czy w ogóle Łapa rozwiązał wczoraj jakoś sprawę z La Brun i Kimberly.
- Chyba ty powinnaś to wiedzieć najlepiej – odparł z lekkim urazem w głosie. Posłałam mu piorunujące spojrzenie i zatrzymałam, zanim weszliśmy do salonu, gdzie czekali moi rodzice.
- O co ci chodzi, James? Jesteś zły, bo Syriusz zwierzył się mnie, a nie tobie? Co mam ci na to poradzić? Obiecałam mu, że o niczym nikomu nie powiem. Wymusił to na mnie prawie pod groźbą śmierci…
- I tak po prostu się zgodziłaś?
- A co miałam zrobić? Jest moim przyjacielem i potrzebował pomocy. Byłam mu to winna chociażby za to, że to jemu wypłakiwałam się w rękaw po tym, jak całowałeś się z Alice. – Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę z urazą.
- Nie przebolejesz tego, prawda?
- A ty przebolałeś już mój związek z Seanem? Poza tym… – westchnęłam i złapałam go za rękę. – Nie wracajmy już do tego. Chodzi mi tylko o to, że potrzebował pomocy, wygadać się komuś, więc tyle mogłam mu zaoferować. I dlatego, że on pomagał mi, i dlatego, że jest moim przyjacielem…
- Moim również, a jednak słowa nie pisnął. Jedyne co, to ostentacyjnie wywalił mnie dzisiaj ze swojego pokoju.
- A nie pomyślałeś o tym, że nie powiedział ci o niczym, bo zna twoje zdanie na temat tego, z czym ma problem? Wiem, co byś na temat tej sprawy sądził i uwierz, że ja powiedziałam mu prawie to samo, tylko w bardziej delikatny sposób.
- Co on nawywijał, że boi mi się o tym powiedzieć? Przecież postarałbym mu się pomóc – stwierdził, a ja nie odpowiedziałam.
Rogacz na pewno zrobiłby wszystko, żeby wyplątać Blacka z każdego gówna, ale nie w tym przypadku. Znałam go, tak samo jak Łapa i oboje dobrze wiedzieliśmy, że Potter stanąłby po drugiej stronie. Nie zrozumiałby romansu Syriusza z La Brun, a gdyby się o nim dowiedział, prędzej nawymyślałby mu, niż próbował pomóc się z tego wyplątać, bo coś takiego było poza jego granicą akceptacji. „Związek”, w który sam nigdy by się nie wpakował, którego by nie pojął i którego by się brzydził. Granica, której nigdy by nie przekroczył. Dlatego nie dziwiłam się Blackowi, że nie powiedział mu o niczym. Sama również wolałam, żeby się o tym nie dowiedział, bo gdyby to wyszło na jaw, nie wiem, jak zakończyłaby się ich przyjaźń. Uważałam, że Syriusz nie powinien tego dalej ciągnąć. Jeśli już coś takiego się stało, to powinien to jak najszybciej zakończyć i zapomnieć o sprawie. Widziałam, że z jednej strony sam o tym dobrze wie i chce to zrobić, ale z drugiej chyba za mało wnikliwie oceniłam całą sytuację, kiedy z nim o tym rozmawiałam. Dopiero potem, kiedy już o wszystkim wiedziałam i mogłam go trochę poobserwować, zauważyłam, że jego relacja z La Brun była silniejsza niż jednorazowe pójście do łóżka. Być może przez długi czas niczego bym nie zauważyła, ale wczoraj widziałam, z jakim pożądaniem i tęsknotą patrzył na dyrektorkę Beauxbatons, z jakim bólem wypisanym na twarzy siedział później w Pokoju Wspólnym… Nie uważałam, by taki związek miał rację bytu. Nawet czysto hipotetycznie. Tym bardziej znając ogólnodostępne plotki na temat La Brun. Zimna, nieczuła, wyrachowana, przedkładająca karierę nad życie prywatne, którego od lat nie prowadziła. I w tym wszystkim nie mogłam dojść do tego, dlaczego, już pomijając słabość Blacka, jaką do niej żywił, ona pozwoliła na taki obrót rzeczy. Tutaj wszystkie moje teorie i domysły obracały się w gruzy na tyle, że nie byłam w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Wiedziałam, że Syriusz całował się wczoraj z Kim i widziałam smutek Hill, kiedy uświadomiła sobie, że pocałunek, na który oboje czekali, okazał się dla niego nic nieznaczącym epizodem. Byłam pewna, że wie o jego romansie z La Brun. Tylko czy faktycznie wolał zaprzepaścić szansę na związek z Kimberly w zamian za chociaż jedno spotkanie z dyrektorką? Sama nie mogłam tego pojąć, więc James tym bardziej by nie potrafił.
- Kochanie, wiem, że postarałbyś się pomóc, ale tym razem sam musi to rozwiązać.
- Chodzi o Kim?
- Nie.
- Więc o co? Latał za nią, wściekał się na mnie, kiedy z politowaniem słuchałem jego wyznań miłości w jej stronę, a…
- James, nie powiem ci, o co chodzi. Znienawidź mnie za to, ale nie pisnę słowa, dopóki Syriusz mi na to nie pozwoli. Wiem jednak, że nie pomogę mu ani ja, ani ty i uważam, że musimy uszanować jego prośbę w tej kwestii.
- Tylko zanim ogarnie sytuację, to zdemoluje mi cały dom – wtrącił poirytowany.
- Nie rozumiem.
- Nie ma co rozumieć. Od rana siedzi w swoim pokoju i wyżywa się na drzwiach od szafy, nie chcąc z nikim gadać. Zaskoczona? – spytał, widząc moją niewyraźną minę. Tak, byłam zaskoczona, tylko co mogłam zrobić? Nic.
- Może wpadnę wieczorem do was i spróbuję jeszcze raz z nim porozmawiać, co? Nic innego nie mogę zrobić. – Rogacz prychnął, kręcąc głową.
- Jeśli w ogóle będzie chciał z tobą gadać – odparł i ruszył dalej korytarzem, kończąc rozmowę.
- James – zatrzymałam go jeszcze. – Jesteś na mnie zły? Tylko szczerze. – Patrzyłam na niego uważnie. Był wściekły, tego byłam pewna. Nie wiedziałam jednak, w którą stronę skierowana jest ta wściekłość. Nie chciałam, żeby sprawy Syriusza zachwiały zaufaniem w naszym związku, ale nie mogłam zdradzić również zaufania Blacka. Rogacz nie mógł nic poradzić na to, że Łapa zwierzył się mi i pretensje powinien mieć do niego, a nie do mnie. Bolała mnie jednak myśl, że mógłby być na mnie zły z tego powodu.
- Nie. Nie jestem – powiedział w końcu i wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja podałam mu swoją, po czym przyciągnął mnie bliżej do siebie. – Jeśli już to jestem wściekły na niego, a nie na ciebie. A tak naprawdę to jestem zły na to, że nie mogę w żaden sposób pomóc. – Spojrzał na mnie, odgarniając mi włosy z twarzy, a ja pogładziłam go po policzku.
- Wiem, ale daj mu może kilka dni na to, by to, co wczoraj zrobił, jakoś sobie poukładał.
- Nie mam chyba innego wyjścia. Jeśli będę na niego jeszcze bardziej naciskać, to w ogóle przestanie ze mną gadać.

~ * ~

Wprowadziłam w końcu Jamesa do salonu, na co moja mama od razu się na niego rzuciła. Posłałam mu rozbawione spojrzenie i odsunęłam się, kiedy ściskała go mocno. Niezbyt podobało mu się jednak wypuszczenie mnie, ale była to przemyślana taktyka.
- Nawet ze mną się tak wylewnie nie przywitała – rzuciłam ze śmiechem, na co mama zmierzyła mnie pełnym politowania spojrzeniem.
- Już nie przesadzaj – pokręciłam głową.
- Dzień dobry, panie Evans – przywitał się Rogacz również z moim ojcem, podając mu rękę, którą ten uścisnął, może trochę zbyt mocno, ale Potter nie zareagował na to w żaden sposób.
- Tak dawno cię nie widziałam, James – stwierdziła mama, posyłając mi pełne wyrzutu spojrzenie, oznaczające, że to moja wina, że nie przyjęliśmy wakacyjnej oferty wspólnego wyjazdu, którą zaoferowali rodzice Rogacza. Udałam jednak, że tego nie widzę, bo cokolwiek bym powiedziała, obróciłaby to przeciwko mnie. Zawsze uwielbiała Pottera i często stawała po jego stronie, a nie po mojej. W przeciwieństwie do pani Dorei.
- Faktycznie trochę czasu już minęło – przyznał. – Ale podobno rodzice spotkali któregoś razu państwa w parku – zauważył, chociaż tamto spotkanie, jak mi wtedy powiedział, nie było przypadkowe.
- Ach, tak. Całkiem o tym zapomniałam. Byłoby miło, gdyby twoi rodzice wpadli do nas któregoś dnia na obiad, prawda Mark? – zwróciła się do ojca, który tylko pokiwał głową. – Może pierwszy raz obyłoby się w końcu bez żadnych awantur – powiedziała niby od niechcenia, ale wiedziałam, że było to skierowane do mnie. Posłałam jej oburzone spojrzenie, a James zaśmiał się bezgłośnie, widząc moją minę.
- Mamo, możesz zmienić temat? – poprosiłam. – Poza tym, my tak w zasadzie chcieliśmy odwiedzić grób babci – dodałam, zerkając na ojca, ale ten nie dał nic po sobie znać. – Tata powiedział, że nas podwiezie… – Zapadła chwilowa cisza.
- Nic się nie stanie, jeśli wyjedziecie za pół godziny – stwierdziła w końcu. – James, napijesz się herbaty? Albo kawy?
- Niech będzie kawa – odparł, posyłając mi spojrzenie z kategorii „nie ładnie odmawiać”, a ja wywróciłam oczami.
- Pijesz zdecydowanie za dużo tego świństwa – stwierdziłam.
- Lilka – upomniała mnie mama.
- No co? Przecież kawa jest okropna.
- Okropne to są te twoje zielone herbatki bez żadnego smaku – odparł, całując mnie szybko. Bardzo szybko, bo tata chrząknął znacząco, a ja uśmiechnęłam się złośliwie.
- Pomogę mamie – powiedziałam i szybko zmyłam się do kuchni. Mogłam dzisiaj uratować Jamesa przed rozmową z moim tatą, ale prędzej czy później ojciec i tak chciałby zamienić z nim dwa słowa, więc lepiej, żeby zrobił to od razu, niż miał go ścigać przez kolejne pół roku.


James Potter

Wiedziałem, że przychodząc dzisiaj do mojej dziewczyny będę musiał zmierzyć się z jej ojcem i w sumie nie byłem zaskoczony, kiedy szybko zostaliśmy sami. Gdybym miał córkę, zrobiłbym to samo. Postanowiłem sobie jednak, że nie dam się ani sprowokować, ani też podporządkować teoretycznym wymogom, jakie postawi pan Evans. Chciałem całować się z Lilką wtedy, kiedy miałem na to ochotę i nie ruszały mnie jego wrogie spojrzenia rzucane w moją stronę, kiedy tylko stanąłem zbyt blisko niej. Lily jednak miała chyba trochę inne podejście, bo gdy tylko jej ojciec wyraził swoje niezadowolenie, szybko odsunęła się i poszła z matką do kuchni.
- James – zaczął pan Evans, rozsiadając się wygodnie w fotelu, co i ja zrobiłem.
- Słucham?
- Wiesz, że ja cię zawsze bardzo lubiłem – stwierdził.
- To prawda – przyznałem. Najśmieszniejsze w całej mojej znajomości z Lilką było to, że gdy ona mnie nie cierpiała, jej rodzice mnie lubili i przeważnie stawali po mojej stronie. Szczególnie pani Evans. W przeciwieństwie do mojej matki, która strofowała mnie przy każdej nadarzającej się okazji, przepraszając Lily za wszystkie moje wybryki i odzywki.
- Nadal bardzo cię lubię.
- Cieszę się – odparłem, a on zmierzył mnie spojrzeniem.
- I nie chciałbym, żeby, w związku z tym, że chodzisz teraz z moją córką, ten stan rzeczy się zmienił.
- Rozumiem i zapewniam, że się nie zmieni.
- To się okaże – rzucił, nie do końca wierząc moim słowom, – ale na razie daję ci kredyt zaufania, a jeśli go nie wykorzystasz…
- To pan trafi do więzienia, a ja do piachu. Zapewniam, że to rozumiem – wszedłem mu w słowo. Zaśmiał się, a ja uśmiechnąłem.
- Nie do końca to miałem na myśli, ale widzę, że faktycznie się rozumiemy – rzekł i pochylił się, by poklepać mnie po ramieniu. – Lilka zbyt wiele czasu zmarnowała na zamartwianie się waszą relacją, więc chciałbym, żeby w końcu była szczęśliwa.
- Wie pan, ile czasu poświęciłem na to, by ją do siebie przekonać?
- Zapewne tyle samo, ile ona na zniechęcenie cię do siebie.
- Myślę, że ona poświęciła go jednak więcej – zauważyłem ze śmiechem. – Kocham pana córkę najbardziej na świecie i obiecuję, że nie spieprzę jej życia, a zrobię wszystko, by była szczęśliwa – rzuciłem standardową formułkę, ale w pewnym stopniu zadziałała.
- Trzymam cię za słowo, James. I wierzę, że podejdziecie do sprawy rozsądnie.
- To znaczy? – spytałem, wytrzymując jego spojrzenie. Zawsze można było porozmawiać z nim na poważnie i na żarty, bez żadnych problemów i stresu. Nie bałem się więc i tej rozmowy, nie rozumiałem jednak zbytnio, co miał teraz na myśli.
- Tata chciał pewnie powiedzieć, że bez ślubu od razu po szkole ani tym bardziej dziecka… – wyjaśniła Lilka, wchodząc do pokoju i siadając na podłokietniku mojego fotela. Widziałem, że trafiła w sedno. Sądząc po minie jej ojca, ten w ogóle nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego córka może sypiać z chłopakiem, dlatego Lily posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, żebym nie ciągnął tego tematu. I faktycznie lepiej było go nie poruszać, a tylko zbyć milczeniem. – Tato, myślisz, że ot tak przyjmę oświadczyny Jamesa, jeśli tyle czasu zastanawiałam się, czy w ogóle chcę z nim być? – zaśmiała się, a ja zdawałem sobie sprawę z tego, że żartuje, ale chyba przekonała ojca, że ślubu szybko nie weźmiemy. Wiedziałem mimo to, że gdybym poprosił ją dzisiaj o rękę, zgodziłaby się. Nie miałem jednak tego w planach w najbliższym czasie.
- A ja tam wiem, co wam w głowach siedzi? Petunia…
- Petunia jest ode mnie starsza – zauważyła. – Tato, przestań się zamartwiać tym ślubem. Jeśli zależy ci na tym, żeby była szczęśliwa, to jej na ten ślub pozwól i tyle.
- No przecież się zgodziłem. Nie miałem innego wyjścia – odparł jej ojciec, a ja cieszyłem się w sumie z tej zmiany tematu, bo nadal pozostawałem w łaskach ojca mojej przyszłej żony.  


Lily Evans

            Tata podwiózł nas w końcu na cmentarz i wskazał drogę do miejsca, gdzie leżała babcia. Zapalił jeden znicz i szybko wrócił do domu, zostawiając nas samych. Widziałam, że nadal ciężko było mu tu przychodzić, tym bardziej po tym, co powiedział mu dziadek. Mogłam się tylko domyślać, co czuł, kiedy okazało się, że babcia zmarła, kiedy nie było go przy niej, ale obarczanie winą mojego taty było po prostu niewłaściwe. Ojciec jednak zawsze z szacunkiem traktował swoich rodziców i wolał nie powiedzieć nic, niż wdawać się w kłótnie, szczególnie wtedy, kiedy było wiadomo, że ich nie wygra. Uważałam, że powinien porozmawiać z dziadkiem i obiecał, że to zrobi, ale chyba jeszcze nie był na to gotowy.
            Pogoda nic a nic się nie popsuła i nawet teraz było mroźno, ale przyjemnie. Zaczęło się już powoli ściemniać, więc trzymaliśmy się z Jamesem mocno za ręce. Wiele razy zastanawiałam się, co będę czuć, kiedy w końcu stanę nad grobem babci, ale szczerze powiedziawszy nie byłam w stanie teraz tego określić. Na pewno był to ból, żal i ogromne poczucie straty, ale też nie uderzyło to we mnie aż tak bardzo, jak się obawiałam. Może dlatego, że towarzyszyli mi tata i James.
            Nagrobek wykonany był z jasnego kamienia. Niewielki i skromny, bo babcia nigdy nie lubiła przepychu i przesady. Wydawał mi się dla niej odpowiedni, jakkolwiek odpowiedni mógłby być pomnik na cmentarzu. Zapaliliśmy z Rogaczem dwa kolejne znicze i staliśmy chwilę w milczeniu. Wiele z grobów w okolicy wyglądało na zaniedbane. Śnieg leżał na nich grubą warstwą i nie paliły się na nich żadne lampki. Na innych było ich aż do przesady. Mimo świąt kilka osób przechadzało się po cmentarzu, inni stali w zadumie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co tak naprawdę oznacza moja obecność tutaj i pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją otarłam, udając, że poprawiam opadający mi na oczy kosmyk włosów, ale James przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno.
- Żałuję, że nie mogłam się z nią pożegnać – powiedziałam. – Czasami bardzo mi jej brakuje.
- Wiem – odparł i pocałował mnie w głowę.
- Nie rozmawialiśmy nigdy więcej o tym, co się stało… – Nie dokończyłam, ale Rogacz dobrze wiedział, co miałam na myśli. – Chciałam po prostu, żebyś wiedział, że jestem wdzięczna za wszystko, co wtedy dla mnie zrobiłeś. – Nie odpowiedział, ale nie musiał. Nie było chyba na to dobrych słów.
            Stałam jeszcze chwilę, wpatrując się w czarne, wyryte w kamieniu litery. Prócz naszych zniczy, było jeszcze kilka innych lampek i świąteczny wieniec. Przymknęłam na chwilę oczy i wsłuchałam się we wszechogarniającą nas ciszę, przerywaną jednak co rusz wesołym śmiechem przechodzących drogą mieszkańców. Gdzieś w oddali przejechało również kilka samochodów. Świat mugoli funkcjonował tak samo, a jednak całkiem inaczej.
James mnie nie pośpieszał i czekał cierpliwie, aż będę gotowa, by bezpiecznie odstawił mnie do domu. Zrobiło się jeszcze chłodniej i tylko ogień palący się w zniczach dawał odrobinę ciepła, którego wszyscy, przychodzący tutaj, poszukiwali, a ja uświadomiłam sobie, że już nigdy nie będę mogła powiedzieć babci, że miała rację. W wielu sprawach błahych, jak i tej jednej najważniejszej. Sprawiało mi to tak ogromny ból, że w końcu całkowicie się rozpłakałam.
- Już dobrze – powiedział James, przytulając mnie i przesuwając dłonią po moich plecach, by trochę mnie uspokoić i rozluźnić. Uniosłam głowę, a on spojrzał na mnie. Jego orzechowe oczy błyszczały, wyrażając troskę. – Cokolwiek chciałabyś jej powiedzieć, jestem pewny, że ona to wie – dodał.
- Pewnie tak – odparłam, wtulając policzek w jego kurtkę i ocierając łzy.
- Nie płacz już…
- Wracajmy – poprosiłam, odsuwając się od niego, ale Potter przytrzymał mnie jeszcze chwilę, patrząc na mnie uważnie. – Proszę… – Nie skomentował tego. Widział, że potrzebowałam czasu, by na nowo wszystko przeboleć, więc skinął tylko głową i pocałował mnie jeszcze, zanim deportowaliśmy się wprost do mojego pokoju.


Dorcas Meadowes

            Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewałam się po rodzicach przyjęcia wiadomości o ślubie z większym entuzjazmem niż to dzisiaj zrobili. I tak wyszło lepiej, niż myślałam. Obyło się na razie bez histerii i kategorycznego zakazu. Eric szybko wrócił do domu, próbując przed wyjściem pocieszyć mnie i dodać otuchy przed jutrzejszym spotkaniem. Rodzice nie spytali już dzisiaj o nic więcej. Być może musieli to najpierw przemyśleć, by dopiero jutro zaatakować. Resztę dnia spędziliśmy w domu, ale rozmowa niezbyt się już później kleiła, więc szybko poszłam do swojego pokoju, by wreszcie odpocząć, ale długo nie mogłam zasnąć.
            Było już po dwudziestej drugiej, kiedy postanowiłam zejść na dół do kuchni i wziąć coś do picia. Dom pogrążony był w ciemności i tylko w salonie paliło się ciepłe światło, pochodzące zapewne z kominka. Rodzice nie położyli się jeszcze spać. Słychać było ich przyciszone głosy. I chociaż zazwyczaj starałam się nie podsłuchiwać czyichś rozmów, ten jeden raz zrobiłam wyjątek.
- Nie wiem, Scott. Dla mnie ten cały ślub to jest zły pomysł. Jeśli tak bardzo im na tym zależy, a widać, że zależy, to lepiej by było, gdyby poczekali. Poznali się lepiej, zobaczyli, jak to jest, kiedy się z kimś po prostu żyje pod jednym dachem, a oni myślą, że to będzie taka zabawa jak w Hogwarcie.
- Liz, ja też nie jestem zadowolony z tego pomysłu, bo uważam, że są za młodzi, by się w to pakować, ale co niby możemy zrobić?
- Nie wiem. Zabronić im…
- Zabronić? – ojciec roześmiał się. – Kochanie, jeśli im zabronisz, to zrobią to jeszcze szybciej i to bez porozumienia z tobą. Dobrze wiesz, jaka jest Dorcas. Zresztą wszystkie dzieci. Porozmawiamy jutro z matką Erica i zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Skąd im to przyszło w ogóle do głowy? Przecież Dor zawsze powtarzała, że tylko się przyjaźnią. Spróbowali najpierw w ogóle być ze sobą w związku? Minęły cztery miesiące od wakacji i…
- Trzeba było ich o wszystko wypytać, kiedy chcieli z nami rozmawiać, a ty zamilkłaś. Nawet po wyjściu Erica nie próbowałaś z nią porozmawiać.
- Bo mnie zaskoczyli.
- Mnie też, ale staram się ich zrozumieć, a ty od razu zakładasz, że im się nie uda. Przecież dobrze wiesz, jaka jest nasza córka. Jeśli zgodziła się wyjść za Erica, to naprawdę musi być pewna tego, że go kocha. Przez ostatnie lata nie widujemy jej przez większą część roku i nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się w jej życiu.
- Dlatego tym bardziej uważam, że po prostu są na ten ślub za młodzi, Scott. Czy oni w ogóle pomyśleli o tym, co będzie później? Gdzie zamieszkają, z czego będą się utrzymywać?
- Elizabeth… – ojciec zwracał się tak do matki tylko w niektórych sytuacjach. Również w tych, w których miał zamiar powiedzieć coś, co było odmienne od jej zdania. – Porozmawiamy jutro i zobaczymy, jakie mają plany. Spróbujemy coś doradzić, a jeśli będzie trzeba, to ich wesprzemy, jeśli tylko będziemy potrafili. Wiesz, że cokolwiek Dor postanowi, nie odwrócisz się od niej. Być może ten ślub będzie ich rzutem na głęboką wodę i być może nie będą przygotowani na to, na co się dalej natkną, ale jeśli tak się stanie, to może dobrze im to zrobi?
- Wiedziałam, że staniesz po ich stronie. Czegokolwiek nie zrobiłaby nasza córka, zawsze staniesz po jej stronie.
- Kochanie, wiesz, że to nie jest prawda. Staję po jej stronie tylko wtedy, kiedy uważam, że ma rację albo wtedy, kiedy widzę szansę na to, że to, co wymyśliła, może się udać.
- I tutaj taką szansę widzisz? – spytała sceptycznie mama.
- Tak. Wysłuchaj ich chociaż. Proszę.
- Przecież i tak nie mam innego wyjścia.
            Myślałam, że największy problem będzie z tatą, ale tym razem się pomyliłam. Stanął na wysokości zadania i na dodatek próbował przekonać matkę, by i ona zgodziła się na to, co chcieliśmy zrobić. Rozumiałam jej obawy. Sama przecież takie miałam, a jedyne, czego byłam pewna, to tego, że kocham Erica, a on mnie. Żadnej innej rzeczy pewna nie byłam, ale właśnie dlatego zależało nam na tym, by porozmawiać z rodzicami i wszystko omówić. Liczyłam na to, że będą chcieli przygotować się jakoś na jutrzejsze spotkanie, ale nie chcieli już dzisiaj ze mną o tym rozmawiać, więc też nie nalegałam, żeby niepotrzebnie ich dodatkowo nie denerwować. Podejście taty dodało mi trochę otuchy i uspokoiło na tyle, że byłam w stanie wrócić na górę i zasnąć, nie panikując przed tym, co miało się stać jutro.


Peter Pettigrew

            Nigdy nie lubiłem świąt, bo nie kojarzyły mi się wcale radośnie. Matka, co prawda, starała się zawsze, by wszystko było tak, jak powinno być, na tyle, na ile było nas na to stać i chociaż ona sama nie kupowała sobie prezentu, ja co roku jakiś dostawałem.
Nie znałem swojego ojca i nigdy też o niego nie wypytywałem, bo mama zawsze robiła się wtedy smutna, a nie lubiłem, kiedy taka była, więc chociażby z tego powodu lata temu postanowiłem go nienawidzić i trwałem w tej nienawiści do dzisiaj. Jedyne, co mnie z nim łączyło to wygląd, ponieważ Elaina Pettigrew była bardzo ładną, szczupłą kobietą o ciemnych włosach do ramion i równie ciemnych oczach. Nigdy nie szukała sobie nowego partnera, poświęcając mi całe swoje życie i za to byłem jej wdzięczny. Ją jedną tak naprawdę w całym swoim życiu kochałem i nie uważałem tego za nic wstydliwego, chociaż ona zawsze obwiniała się o to, że nie dała mi wystarczająco wiele. Być może była to prawda, ale jako dzieciak nie zwracałem na to większej uwagi.
Od lat mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu, które wymagało chociaż małego remontu, na który nie było nas stać. Obecnie ściany mojego pokoju wyłożone były dawno wyblakłą niebieską tapetą w jakieś wzorki, odklejającą się przy suficie, a na deskach podłogowych łuszczyła się farba. Łóżko było małe, metalowe, z materacem, w którym czułem każdą jedną sprężynę. Stara szafa, w której nie dało się domknąć drzwi, biurko z porysowanym blatem i krzesło z koszmarnie niewygodnym oparciem. Reszta mieszkania nie wyglądała lepiej. Pieniądze, które zarabiała mama, ledwo starczały i wiele razy sama z czegoś rezygnowała na moją korzyść. Dopiero teraz widziałem, jak wiele dla mnie poświęciła. Młodość, urodę, życie prywatne. Wyglądała na więcej niż swoje czterdzieści lat, nigdy też nie zdecydowała się z kimś związać. Byłem wściekły na siebie, że w zamian za to dostała syna, który nie potrafi w niczym jej pomóc. Słabo się uczyłem, więc nie widziałem dla siebie szans na jakąś prestiżową posadę w ministerstwie. Nie potrafiłem nawet naprawić tych głupich drzwi od szafy. Brakowało nam pieniędzy, a ja nie miałem pomysłu, jak pomóc i trochę ją odciążyć.
            Zwlekłem się z łóżka i przeszedłem do kuchni, gdzie mama właśnie odgrzewała w piekarniku jakieś mięso.
- Zaraz będzie kolacja – poinformowała mnie, uśmiechając się, na co tylko pokiwałem głową. – Coś się stało? – rzuciła mi troskliwe spojrzenie.
- Nie, wszystko w porządku – odparłem, wyciągając z szafki dwa talerze i kładąc je na stole.
- To czemu jesteś taki smutny?
- Po prostu zastanawiam się, czy… Nigdy nie chciałaś związać się z kimś innym niż mój ojciec? – spytałem, nie patrząc na nią. – Może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej.
- A chciałbyś, żeby wyglądało inaczej?
- Tak. Nie. To znaczy… Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
- Ale ja jestem szczęśliwa – powiedziała. – Mam ciebie i nie żałuję niczego, co w życiu zrobiłam. Wiem, że nigdy nie mieliśmy nadmiaru pieniędzy, ale robiłam wszystko, byś tego nie odczuł.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu nie jestem synem, o jakim marzą matki, a już tym bardziej ojcowie – wyznałem ze wstydem, a ona podeszła do mnie i zmusiła mnie, bym na nią spojrzał.
- Peter, jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Jesteś lepszy niż inni, zapamiętaj to sobie i nigdy więcej w siebie nie wątp, jasne? – Spojrzałem w jej ciemne oczy i pokiwałem głową bez przekonania. Elaina Pettigrew mogła mówić, że jej nie zawiodłem, ale gdybym był taki jak James, Syriusz czy chociażby Remus, miałbym zdecydowanie mniej wyrzutów sumienia.
- Przepraszam, mamo.
- Nie masz mnie za co przepraszać. To ja… – Nie dokończyła, bo rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałem na nią pytająco, ale ona wzruszyła tylko ramionami. Pora na odwiedziny była dosyć nietypowa.
- Otworzę – zaproponowałem, ale pokręciła głową i sama poszła do drzwi. Ruszyłem jednak razem z nią, przygotowany w razie czego na użycie różdżki, chociaż miałem świadomość tego, że niewiele by mi pomogła.
            Mama otworzyła drzwi, a kiedy zobaczyła, kto za nimi stoi, szybko starała się je zamknąć.
- Co się stało? – spytałem zaniepokojony. Odwróciła się w moją stronę.
- Nic.
- Kto przyszedł?
- Jedni bardzo upierdliwi sąsiedzi – skłamała na poczekaniu.
- Mamo?
- Wyjmij pieczeń z piekarnika, dobrze? A ja porozmawiam z nimi na zewnątrz – poprosiła i wyszła za drzwi, nie czekając na moją odpowiedź.
To wszystko wydawało mi się mocno podejrzane. Moja matka nigdy nie kłamała w tak nieudolny sposób. Powinienem pójść i sprawdzić, o co w tym wszystkim chodziło, ale prawda była taka, że się bałem. Zawróciłem więc do kuchni i wyjąłem gorącą brytfannę, parząc sobie palce. Zachowanie mamy nie dawało mi jednak spokoju. Nie musiałem się przecież konfrontować z tymi ludźmi. Doszedłem jednak do wniosku, że mogłem za to niezauważony podsłuchać, o czym rozmawiają. Przemieniłem się więc w szczura i przecisnąłem przez szparę w drzwiach na korytarz. Lampa jak zwykle była popsuta, więc jeden z dwóch mężczyzn zapalił światło na końcu swojej różdżki, jednak było ono tak słabe, że w zasadzie nie widziałem nic więcej.
- Rozmyśliłaś się? – spytał ten wyższy, którego twarzy nie mogłem dostrzec w panujących ciemnościach. Poza tym stał tak, że nie dosięgało go światło zapalone przez drugiego z mężczyzn.
- Tak.
- Przecież obiecaliśmy ci lepsze lokum.
- Wiem, ale już mi na nim nie zależy. Poradzę sobie jakoś inaczej. Przepraszam, że musieliście się tu dzisiaj fatygować – powiedziała matka. Była przestraszona, ale próbowała nie dać tego po sobie poznać. Nie miałem pojęcia, w co się wpakowała, ale nie wyglądało to jakoś bardzo źle. Ci mężczyźni chcieli jej pomóc. Może szukała nowej pracy w innej lokalizacji?
- Wiesz, że… – zaczął teraz ten niższy, ale drugi z gości złapał go za ramię. – Co?
- Pani Elaina się rozmyśliła. Miała do tego prawo, więc cóż… Nic tu po nas.
- Ale…
- Nic tu po nas – powtórzył ten wyższy z naciskiem. – Przepraszamy w takim razie za najście, pani Pettigrew. Gdybyśmy mogli jednak coś dla pani zrobić, wie pani, gdzie nas szukać – dodał, po czym oboje odwrócili się i wyszli z budynku, wpuszczając na korytarz zimny podmuch powietrza.
            Zapadła całkowita ciemność, ale usłyszałem, jak mama odetchnęła głęboko i stała jeszcze chwilę, zanim weszła z powrotem do mieszkania. Nie wiedziałem, kto to był i z czego zrezygnowała moja matka, ale wyglądało na to, że ci mężczyźni mogli w jakiś sposób poprawić naszą sytuację. Może praca, jaką jej oferowali, była jednak dla niej za ciężka, ale nie chciała się do tego przyznać? Może… Może w takim razie ja mógłbym jakoś się z nimi dogadać? Zanim przemyślałem dokładnie to, co miałem zamiar zrobić, przemieniłem się z powrotem i wybiegłem za dwójką mężczyzn, mając nadzieję, że jeszcze ich złapię i wrócę do mieszkania, zanim mama zorientuje się, że mnie nie ma.