Kochani!
Wiem, że rozdział znowu pojawia się później, niż chciałam, ale z jednej strony wynika to z tego, że zaczęłam weekendowo robić kurs doszkalający, więc przy pracy na pełny etat czas zmniejszył mi się do minimum, a z drugiej nie miałam jakoś kompletnie koncepcji na ten rozdział, bo miał on być taki bardziej przejściowy przed dwoma kolejnymi, w których będzie się już działo więcej. Co więcej, przyjmijmy, że Dumbledore wysłał całą naszą paczkę do domu za pomocą sieci Fiuu, bo jakoś musieli się przemieścić już po odjeździe pociągu.
Druga sprawa jest taka, że musiałam w nim uwzględnić część pisaną z punktu widzenia Petera, czego zbytnio nie lubię ani nie potrafię, ale w ramach niewielkiego wytłumaczenia na to, co przeczytacie - wiele na temat jego życia z czasów Huncwotów i przed nie ma, a ja chyba zawsze wyobrażałam sobie jego życie właśnie w taki sposób, jaki opisałam w tym rozdziale.
Trzecia sprawa jest taka, że w tym tygodniu mija pięć lat, odkąd założyłam tego bloga i chciałabym, żeby ten rozdział był dla was, a jednocześnie dla mnie takim malutkim prezentem urodzinowym. Tym bardziej, że wypada równo siedemdziesiąty. Co więcej, zrobię co w mojej mocy, żeby kolejny rozdział pojawił się w przyszłym miesiącu w okolicach świąt.
Przepraszam za przydługi wstęp :)
Pozdrawiam
Luthien
***
Lily
Evans
Nie byłam jeszcze gotowa na to, by postawić nogę w
rezydencji Potterów, co Rogacz na szczęście zrozumiał, dlatego, zamiast do
niego, przeniosłam się do Dorcas, gdzie życzyłam wszystkim wesołych świąt i
szybko się pożegnałam, deportując do mojej miejscowości. Nie stanęłam jednak od
razu przed drzwiami rodzinnego domu. Chciałam się przejść i przygotować na
konfrontację z siostrą, która, nie zważając na to, że są święta, na pewno
będzie chciała sprawić, bym dotkliwie uświadomiła sobie, że moja niespodzianka
jest zbyteczna. Tak, chciałam zrobić rodzicom niespodziankę i nie uprzedziłam
ich o moim przyjeździe. Zresztą i tak nie byłam go pewna aż do dzisiejszego
ranka.
Spojrzałam na zegarek, na którym wskazówki leniwie
zbliżały się do godziny dziewiątej. Dzień był wyjątkowo ładny – niebo bezchmurne,
a słońce świeciło jasno, dając uczucie przyjemnego ciepła przebijającego się
przez mroźne powietrze, które zamieniało mój oddech w obłok. Śnieg chrzęścił mi
pod butami i skrzył się srebrzyście, kiedy mijałam wymarłe jeszcze ławki w
parku i zaspy na placu zabaw. Huśtawki skrzypiały delikatnie pod naporem
niewielkiego wiatru. Mimo, że cztery lata temu wszystkie sprzęty zostały
wyremontowane, by dzieci bezpiecznie mogły się bawić, naszły mnie wspomnienia
bitew, jakie zawsze urządzałyśmy z Petunią o huśtawkę. Każda z nas chciała
bujać się na tej czerwonej, wyższej, bardziej dorosłej. I chociaż byłam
młodsza, nie chciałam korzystać z zielonej, niższej, bo uważałam ją zwyczajnie
za zbyt dziecinną. Bardzo wkurzałam się na moją siostrę, kiedy złośliwie
używała tego argumentu, wyprzedzając mnie w wyścigu.
Obecnie wszystkie siedzenia pomalowane były na
niebiesko. Nie zabrałam zbyt wiele rzeczy, więc kufer był dosyć lekki i bez
większego problemu ciągnęłam go do tej pory za sobą po ziemi. Wtargałam go
jednak na murek ogradzający plac zabaw, po czym odgarnęłam zalegający śnieg z
niższej huśtawki i usiadłam na niej. Cóż, teraz faktycznie była dla mnie za
mała i bujanie się na niej nie było możliwe. Nie wiem dlaczego, ale niezmiernie
mnie to rozbawiło. Przymknęłam na chwilę oczy, wciągając nosem mroźne powietrze
i uspokajając się przed dalszą drogą przez ostatnie dwie przecznice. Naszła
mnie nawet myśl, że Petunia wcale nie zachowa się aż tak podle, jak tego oczekiwałam,
ale zaraz nadzieja ta wyparowała z mojej głowy. Postarałam się jednak, by nie
zastąpiły jej jeszcze przez kilka minut żadne ponure rozmyślania. Miałam
rodzinę, wybraną przeze mnie. Taką, na której bardzo mi zależało i na której
mogłam zawsze polegać, a Petunia nie mogła tego w żaden sposób zepsuć.
~ * ~
Stanęłam w końcu przed drzwiami wejściowymi naszego
jasnoszarego domu. Ciemny dach pokryty był teraz śniegiem, a przy rynnach
wisiały sople lodu, odbijając promienie słoneczne. Mimo wczesnej pory
pierwszego dnia świąt, schody były zamiecione, a chodnik, łączący je z furtką,
odśnieżony. Prócz rodziców i mojej siostry w domu nie powinno być na razie
nikogo więcej. Wzięłam głęboki oddech, otrzepałam rękawiczki i płaszcz ze
śniegu, po czym zapukałam do drzwi.
Te kilkanaście sekund oczekiwania na to, kto pierwszy
się w nich pojawi, trwało zdecydowanie za długo. Stanęłam jednak w końcu twarzą
w twarz z moją siostrą. Petunia zamarła, widząc mnie na progu i nie otworzyła
do końca drzwi. Wpatrywała się we mnie z twarzą zastygłą w maskę obojętności i
tylko w jej oczach widziałam wściekłość. Nie miałam jednak zamiaru się jej
poddawać. Przestało mi aż tak bardzo zależeć na jej zdaniu tuż przed moim
wyjazdem do Hogwartu w tym roku. Tamtego dnia nastąpił koniec czegoś, co
próbowałam od kilku lat ratować. Nadal był to jednak mój dom. I moi rodzice.
- Wpuścisz
mnie do środka? – spytałam w końcu.
Moja siostra zastanawiała się nad odpowiedzią przez
bardzo długą chwilę. Tak długą, że miałam prawie stuprocentową pewność, że zatrzaśnie
mi drzwi przed nosem. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, bo rodzice
nigdy by jej tego nie wybaczyli. Pogodzili się już z tym, że w kwestii jej
niechęci do mnie nie mogą nic zrobić i chociaż widziałam, że sprawia im to ból,
pozwalali jej na to.
- Nie
powinno cię tu być – odparła, nie odwracając ode mnie wzroku, jak gdyby bała
się, co mogę zrobić, a ja byłam pewna, że chciała użyć sformułowania „nie powinno”,
a nie „nie miało”.
- Nie ty o
tym decydujesz – zauważyłam. – To nadal jest także mój dom. Cieszę się, że ty w
końcu stworzysz swój – dodałam i chociaż nie chciałam, żeby ostatnie zdanie
zabrzmiało jak wbijanie jej szpilki, poczułam niewielką satysfakcję, kiedy jej
gniew, na wspomnienie jej narzeczonego, jeszcze bardziej się pogłębił.
- Petuniu! –
dobiegł nas z salonu głos mamy. – Kto przyszedł?
Patrzyłam na moją siostrę, zastanawiając się, czy
będzie w stanie okłamać własną matkę i naprawdę zatrzasnąć mi drzwi przed
nosem, ale ona nie odezwała się ani słowem, więc moja rodzicielka sama
pofatygowała się do drzwi. Kiedy mnie dostrzegła, zakryła usta dłonią, po czym
podeszła do mnie i przytuliła, prawie mnie dusząc.
- Mamo… –
dałam jej ostrzegawczy sygnał, a ona puściła mnie w końcu i przyjrzała mi się
uważnie.
- Lily! Co
ty tu robisz? Nie mówiłaś, że wracasz na święta. Och, tak się za tobą
stęskniłam – powiedziała i pogłaskała mnie po policzku.
- Ja za tobą
też – przyznałam, a ona uśmiechnęła się. W przeciwieństwie do Petunii, która,
patrząc na to wszystko, rzuciła nam piorunujące spojrzenie.
- Resztę
świąt spędzę u Vernona – oznajmiła bez cienia emocji na twarzy, po czym poszła
na górę spakować kilka rzeczy.
- Córeczko… –
mama chciała ją zatrzymać, ale ona była niewzruszona.
- Mogłam
uprzedzić, że przyjadę na święta – powiedziałam. – Mogłaby się wtedy chociaż na
to przygotować – stwierdziłam, by mama nie zaczęła obwiniać się za zaistniałą
sytuację, ale tak naprawdę wcale nie było mi przykro, że sprawa z moją siostrą
rozwinęła się tak, a nie inaczej. Miałam pełne prawo przebywać w tym domu tak
samo jak ona. To, że chciała się z niego wynieść, było tylko jej decyzją i
miałam to w głębokim poważaniu. Naprawdę przestałam się już przejmować.
- To nie
jest twoja wina, kochanie – mama westchnęła i spojrzała na mnie, a jej twarz
rozjaśnił delikatny uśmiech. – Gdyby wiedziała, że przyjedziesz, wyszłaby z
domu już wczoraj i nie spędziłaby z nami wigilii, a tak jeszcze to zrobiła. W
spokoju. Cieszę się, że przyjechałaś.
- Gdzie
tata?
- W
ogrodzie. – Uniosłam brwi w geście zdziwienia.
- W święta?
O dziewiątej rano?
- Pokłócił
się wczoraj o coś z ojcem, ale nie chciał powiedzieć o co, więc z samego rana
poszedł odśnieżyć altanę.
- Pójdę do
niego – zaproponowałam, na co mama skinęła głową.
- A ja w tym
czasie zrobię ci herbatę.
- Dziękuję.
~ * ~
Obeszłam dom i przeszłam na jego tyły. Niewielki taras
został odśnieżony, a nadmiar śniegu rzucony dookoła, więc teraz mieliśmy w
ogrodzie spore zaspy. Mark Evans faktycznie walczył z podłogą w altanie. Była
to konstrukcja o ścianach sięgających trochę wyżej niż do pasa osoby dorosłej,
a jej dach oparty był na sięgających dalej w górę belkach, więc obserwowałam
przez chwilę, jak macha łopatą, wyrzucając śnieg na zewnątrz przez balustradę.
Kiedy zbyt pionowo nabrał śniegu, uderzając bardziej w podłogę, zaklął.
Postanowiłam wtedy interweniować. Przeszłam dzielący mnie od niego kawałek i
bezceremonialnie naniosłam nowy śnieg na czysty kawałek podłogi, tupiąc
dodatkowo butami. Mark Evans odwrócił się w moją stronę i widziałam, że szykuje
się do wyładowania swoich emocji słownie, ale na mój widok zamarł zaskoczony.
- Lilka? Co
ty tu robisz?
- Nanoszę
nowego śniegu – odparłam ze śmiertelnie poważną miną, ale zaraz oboje
roześmialiśmy się głośno, a ja rzuciłam mu się w ramiona. Zawsze lubiłam się do
niego przytulać, bo był wysoki, ciepły, no i po prostu był moim tatą, który
nigdy nie da mnie skrzywdzić.
- Ale
zrobiłaś mi niespodziankę. Lepszej nie mogłem sobie wymarzyć – powiedział.
- Taki
miałam zamiar.
- No to ci
się udało – uśmiechnął się. – Co tu robisz?
-
Przyjeżdżam do domu na święta, a wy mnie tylko pytacie, co tu robię –
wywróciłam oczami. – Mamy małe zamieszanie w szkole. To znaczy nic poważnego –
dodałam zaraz, wiedząc, jakie pytanie ciśnie mu się na usta. – Przyjechało do
nas na kilka miesięcy trochę uczniów z dwóch innych szkół i mamy niewielki tłok
w Hogwarcie, więc postanowiliśmy, że wrócimy do domu na święta i tyle. Wczoraj
mieliśmy bal, ale dyrektor zgodził się wysłać chętnych uczniów dzisiaj, w
trochę bardziej niekonwencjonalny sposób niż całodniowa podróż pociągiem. No
więc wróciliśmy. W sumie to naprawdę się z tego cieszę.
- A ja
jeszcze bardziej. Opowiadaj, co tam słychać.
- Dużo by
mówić – zbyłam go chwilowo. – Porozmawiamy w domu, żebym nie musiała powtarzać
wszystkiego drugi raz mamie.
- No tak.
Pewnie zaraz będzie nas wołać do środka – pokręcił głową.
- Zapewne
tak będzie – przyznałam. – Dlatego chciałam porozmawiać z tobą teraz, kiedy
jesteśmy sami. – Spojrzał na mnie, nie bardzo rozumiejąc, co mam na myśli. –
Mama powiedziała, że...
- Ach, no
tak. Mogłem się domyślić – mruknął z niezadowoleniem. – Ta kobieta nie potrafi
trzymać buzi na kłódkę. Zawsze wszystko wypapla…
- I między innymi
za to ją właśnie kochasz.
- To prawda –
odparł i bardziej naciągnął czapkę na głowę, po czym rzucił mi spojrzenie pełne
dezaprobaty, widząc, że ja swojej w ogóle nie mam.
- I wiesz
też, że akurat tej cechy po niej nie odziedziczyłam. Potrafię trzymać język za
zębami, jeśli tylko ktoś mnie o to poprosi.
- To też
prawda.
- Więc
powiedz, co się wczoraj stało. Czym cię zdenerwował dziadek? – Patrzył na mnie
przez długą chwilę.
- Prawda
jest taka, Lilka, że nie mogę się z nim dogadać od czasu śmierci mamy… Twojej
babci.
- To znaczy?
- Nie chcę
cię obarczać moimi problemami.
- Tato,
dziadek i babcia to też moje problemy. Mniej lub bardziej, ale jednak. Może uda
mi się jakoś pomóc, porozmawiać z nim. – Westchnął.
- Mój ojciec
obwinia mnie za jej śmierć – wyznał i spojrzał na mnie, próbując zorientować
się w mojej reakcji, ale ja byłam jedynie zwyczajnie zaskoczona.
- Jak to?
Dlaczego? – spytałam. – Mama pisała, że babcia nie zmarła nagle, że było to do
przewidzenia.
- Bo tak
było.
- Więc w
czym problem?
- W tym, że
zmarła, kiedy to ja z twoją matką byliśmy przy niej. On był wtedy w domu i
wydaje mi się, że zwyczajnie się po tym załamał. Zaczął obwiniać nas, a
szczególnie mnie, o to, że nic nie zrobiliśmy, że nawet nie próbowaliśmy odwlec
tego chociaż o kilka godzin.
- A dało
się? – spytałam, ale wiedziałam, jaka będzie odpowiedź. Mama wszystko mi już
napisała w liście. Pokręcił jednak głową.
- Nie. Nie
można było nic zrobić. Zadzwoniliśmy do niego od razu, kiedy jej się
pogorszyło, ale nie zdążył ponownie dojechać.
- To nie
jest twoja wina, tato – powiedziałam, chociaż zabrzmiało to absurdalnie
banalnie.
- Wiem, ale
matka umarła na moich rękach, a potem ojciec zaczął obwiniać mnie o jej śmierć.
To nie jest łatwe… I chociaż wiem, że nie mogłem tego odwlec, że zrobiłem
wszystko, by jej pomóc, ulżyć… Chociaż umarła z uśmiechem na ustach i spokojem,
katuję się czasami myślami, zastanawiam, czy faktycznie nie można było zrobić
nic więcej, może jednak…
- Tato –
podeszłam do niego i złapałam za rękę, a on spojrzał na mnie. – Jestem pewna,
że zrobiłeś, co mogłeś, a jeśli nie, to tylko dlatego, że się zwyczajnie nie dało.
Nie możesz się za nic obwiniać. Byłeś przy niej, kiedy odeszła i myślę, że to
było dla niej najważniejsze. Myślę, że dziadek jest po prostu załamany. W końcu
żyli ze sobą prawie pięćdziesiąt lat i ma wyrzuty, że nie było go przy niej w
najważniejszej chwili, że nie zdążył się pożegnać. Wiem, że próba odbijania
takich zarzutów jest ciężka, ale spróbuj dać mu trochę więcej czasu, by mógł
się z tym wszystkim pogodzić i na nowo ułożyć sobie życie, tym razem bez babci.
- Wszystkim
nam jest ciężko – powiedział i przytulił mnie. – Ja go w pewnym stopniu
rozumiem, tylko zwyczajnie boli mnie, że mój własny ojciec oskarża mnie o coś
takiego i to na oczach osób postronnych.
- Przykro
mi, tato, ale będzie dobrze – uśmiechnęłam się do niego. – Razem zawsze sobie
ze wszystkim radzimy, no nie?
- Tak –
odparł, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Cieszę się, że tu jesteś. Petunia zaraz
wyprowadzi się do Vernona, ale chociaż ty wrócisz.
- No taki
jest na razie plan.
- W końcu
odzyskam moją małą córeczkę.
- Przecież
nigdy jej nie straciłeś. Ona po prostu... Dorosła. Wiesz, nie było mnie na
pogrzebie babci i tak sobie pomyślałam, że chciałabym się tam dzisiaj wybrać.
Pójdziesz z nami?
- Z wami?
- Noo, James
ma później po mnie wpaść. Jeśli nie masz nic przeciwko – spojrzałam na niego z
miną niewiniątka, ale tak, żeby było jasne, jakiej odpowiedzi od niego
oczekuję, na co tylko pokręcił głową i zaśmiał się. – Co?
- Nic. Po
prostu przez tydzień będę musiał teraz zmywać naczynia za twoją matkę. A to
wszystko twoja wina.
- Eee, co? –
spytałam bardzo inteligentnie.
- Założyłem
się z nią o tygodniowe mycie naczyń, że twój związek z Jamesem to tylko jakiś
dosyć śmieszny żart. Ona upierała się, że nie, no i cóż, wygrała, więc będę
musiał myć teraz za nią naczynia przez cały tydzień.
- Wiesz,
twoja córka czarownica zawsze może ci w tym troszeczkę pomóc. Chociaż w sumie
należy ci się kara za brak wiary w to, że potrafię okazać dobre serce nawet
Jamesowi – dodałam. W zasadzie to Potter okazał wyrozumiałość w stosunku do
mnie, a nie odwrotnie, ale tego mój tata nie musiał już wiedzieć.
James Potter
Mieliśmy duży dom, jednak słychać było w moim pokoju
hałas, jaki dobiegł z lokum Syriusza, które znajdowało się na przeciwko mojego.
Black zachowywał się tak irracjonalnie, że ciężko było mi to pojąć, a znałem go
już tyle lat i widziałem, jak był na różnych etapach swojego życia.
Wyszedłem z pokoju, przeszedłem trzy kroki na drugą
stronę korytarza i, nie pytając o pozwolenie, wprosiłem się do niego. Od czasu
powrotu do domu siedział u siebie, a w zasadzie nie siedział, tylko leżał bez
żadnego celu na łóżku, gapiąc się w sufit. Teraz stał na środku pokoju, dysząc
ze złości.
- Co się
stało? – spytałem. Odwrócił się w moją stronę i posłał mi wściekłe spojrzenie.
- Nic.
Uderzyłem się, wstając z łóżka.
- I dlatego
musiałeś przywalić jeszcze dodatkowo w szafę?
- Nie twój
interes – odburknął.
- Ale także
mój dom. Słychać to było pewnie nawet na dole. – Nie odpowiedział. – Co się
dzieje, Black? – Nadal nic. – Chcesz pogadać?
- Nie.
- To może z
Lilką? Mogę ją tu ściągnąć…
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo już z
nią rozmawiałem i nie pomogło. – Powiedział więcej niż trzy słowa, więc uznałem
to za niewielki postęp.
-
Zaszkodziło? – Spytałem, czując, że zbliżam się do momentu, w którym zaraz będę
stąpał po cienkim lodzie, ale w sumie jeszcze bardziej zaczął zachowywać się w
ten sposób po rozmowie z moją dziewczyną.
- Nie. Jej
zdanie nie ma tu nic do rzeczy. To była tylko moja decyzja.
- Chodzi o
Kim? Pokłóciłeś się z nią? – spytałem, nie wiem, który to już raz. Ostatni jego
parszywy humor spowodowany był informacją o jej zaręczynach z jakimś tam
gościem, ale z tego, co słyszałem, nie byli już razem, więc nie wiedziałem,
jaki teraz może być problem.
- Czemu się
jej tak uczepiliście? – odparł z irytacją.
- No nie
wiem? Może dlatego, że jakiś czas temu byłeś święcie przekonany, że jesteś w
niej zakochany?
- Nie byłem
i nie jestem – rzekł śmiertelnie poważnie, czym mnie zaskoczył, bo nie
spodziewałem się takiego wyznania. Myślałem, że są ze sobą blisko.
- To o co
chodzi? Czemu robisz tajemnicę z tego, z kim się spotykasz? – Znowu nie
odpowiedział, za to odwrócił się do mnie plecami, dając wyraźny znak, że mam
sobie pójść i nie zawracać mu głowy. Nie zrobiłem tego jednak.
Nie wiedziałem, czy Syriusz faktycznie spotykał się z
kimś innym, ale przyszło mi to do głowy. Zaczął się zachowywać dziwnie od czasu
kłótni z Hill, ale później wcale mu nie przeszło mimo, że wszystko sobie
wyjaśnili. Może więc wcale nie chodziło tutaj o Kimberly, a o kogoś całkiem
innego. Byłem przekonany, że Lily wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale byłem
też bardziej niż pewny, że nie piśnie na ten temat słowa, jeśli Łapa nie
pozwoli jej tego zrobić. Jaki był problem w tym, że mój kumpel z kimś się
spotykał? Nawet, jeśli był to ktoś ze Slytherinu, nie widziałem powodu, dla
którego robiłby z tego taką tajemnicę. No przecież nawet wśród Ślizgonów mógł
znaleźć się ktoś, kto nie powinien tam być. On jednak wczoraj totalnie
zwariował. Od czasu, kiedy wrócił do dormitorium, a potem znowu gdzieś poszedł,
nie odezwał się do nikogo słowem. Co prawda rozmawiał dzisiaj normalnie z moimi
rodzicami, ale nawet oni zwrócili uwagę na to, że coś jest nie tak. Łapa jednak
milczał jak grób. Był wściekły i rozdrażniony.
- Syriusz,
ja naprawdę chcę ci pomóc. Jeśli jakoś mogę…
- Jeśli chcesz
pomóc, to po prostu się w to nie wtrącaj – odparł, a ja westchnąłem.
- Okej. Jak
chcesz – skapitulowałem, a on w końcu posłał mi trochę bardziej przychylne
spojrzenie. – W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.
Syriusz Black
Zdawałem sobie sprawę z tego, że Rogacz naprawdę chce
mi pomóc, ale z jednej strony ja zwyczajnie pomocy nie potrzebowałem, a z
drugiej w ogóle pomóc się w tej kwestii nie dało. Powiedziałem o wszystkim
Evans, to prawda. Kim sama się domyśliła i w zasadzie jakoś byłem na to
przygotowany, uprzedzałem też o tym Beatrice. Problem polegał na tym, że nawet
jeśli bym chciał, nie mogłem powiedzieć o niczym Potterowi. Nawet nie ze
względu na to, że obiecałem to La Brun, ale na to, że on zwyczajnie by tego nie
zrozumiał. Po prostu zbyt dobrze go znałem. Mogliśmy robić wiele głupich
rzeczy, przekraczać wiele granic, ale romans z dyrektorką szkoły, kimś pokroju
Beatrice, byłby dla niego czymś, czego sam by nie zrobił i nie zrozumiałby w
tej kwestii mnie. To była granica, której James nigdy by nie naruszył. Gdybym
powiedział mu o wszystkim, zapewne zwyzywałby mnie i przestał do mnie odzywać.
W pewnym stopniu go nawet rozumiałem. Sam zastanowiłbym się kilka razy, zanim
bym w takie główno wdepnął i w zasadzie zrobiłem to. I gdybym powiedział, że zgodziłem
się później na cały ten romans tylko dlatego, że byłem wściekły i zawiedziony
zaręczynami Hill, to wcale bym nie skłamał, bo tak właśnie było. Chciałem się
zemścić i odreagować, a La Brun mi to ułatwiła. Nie wiedziałem, co prawda,
dlaczego tak się stało, ale w tamtym momencie mi to pasowało. To miał być
krótki, niezobowiązujący do niczego romans dla naszych własnych, indywidualnych
korzyści. Tylko, że kiedy udało mi się wyjaśnić wszystko z Kimberly, to, że
jest wolna nie miało już dla mnie większego znaczenia. W pewien sposób zależało
mi na niej, na bliskiej znajomości z nią, ale tak, jak powiedziałem Jamesowi,
nie kochałem jej i w chwili obecnej wiedziałem, że nie będę potrafił obdarzyć
ją takim uczuciem, jakiego oczekiwała. Czułem do niej coś, czego nie czułem
jeszcze nigdy do żadnej dziewczyny i w pierwszej chwili myślałem, że się w niej
zakochałem, ale to jednak nie było to. Nie było mi jakoś bardzo przykro z
powodu tego, co się wczoraj między nami stało. Obietnica, jaką jej złożyłem,
wynikała raczej z tego, że chciałem wyjść „z twarzą” z mojego romansu z La
Brun, a nie z tego, że faktycznie chciałem dać nam jakąś szansę na poważniejszy
związek.
Od samego początku mojej bliższej znajomości z
Beatrice wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Krótki, niezobowiązujący do
niczego romans, który nie ma żadnej racji bytu. Zwykła przygoda, odskocznia,
której oboje potrzebowaliśmy i łącząca nas tajemnica tej jednej nocy podczas
pełni. To wszystko. Powtarzaliśmy to sobie za każdym razem, kiedy się
widywaliśmy. Jako przywitanie i pożegnanie, ale kiedy zacząłem spędzać z nią
trochę więcej czasu, a wbrew pozorom, kiedy byłem u niej, zdecydowanie częściej
poświęcaliśmy go na rozmowy, niż na kontakty fizyczne, i potem, kiedy ten jeden
raz poszliśmy do łóżka, uświadomiłem sobie, jak bardzo puste mogą być
powtarzane z fałszywym przekonaniem słowa. Wiedziałem, że posunąłem się za
daleko, że oboje to zrobiliśmy. Zemsta na Kimberly nie miała już wtedy
znaczenia. Sama Hill przestała mieć większe znaczenie. I chociaż wiedziałem, że
za kilka tygodni La Brun zniknie z mojego życia i nigdy więcej się w nim nie
pojawi, i chociaż wiedziałem, że Kim rozumie mnie jak nikt inny, że pomogła mi,
kiedy przechodziłem załamanie po tym, jak nie dogadałem się z Dorcas, to z La
Brun chciałem teraz porozmawiać – wyjaśnić to, co się wczoraj stało i pomóc
jej, jeśli będzie trzeba. Zależało mi na dalszej znajomości z nią znacznie
bardziej niż na tej z Kimberly. Albo może nie bardziej, a po prostu inaczej. I
chociaż Beatrice nie powiedziała mi nigdy, dlaczego wybrała takie, a nie inne
życie, a byłem pewny, że nie była z natury taka, jak chciała, żeby o niej
myślano, mógłbym przysiąc, że oboje przeszliśmy w życiu coś, co nas zmieniło.
Hill potrafiła zrozumieć człowieka, ale nie potrzebowała tego, by inni
rozumieli ją. Z La Brun było inaczej. Byłem przekonany, że to, co pokazuje na
zewnątrz to tylko maska, która ma odstraszać. Beatrice potrzebowała
zrozumienia, ale nie chciała litości, a ja dobrze wiedziałem, jakie
konsekwencje może wywołać pomylenie tych dwóch rzeczy. Kiedy pytałem ją o różne
kwestie, a ona nie odpowiadała, uczyłem się rozróżniać jej milczenie oraz
napięcie poszczególnych mięśni twarzy i ciała. Wbrew pozorom, obserwując, łatwo
było ją rozszyfrować.
Wiedziałem, że zerwanie z nią wszystkich kontaktów
było najlepszym, co mogłem zrobić, zanim zapędzilibyśmy się tak, że ciężko
byłoby się z tego wyplątać, zanim przywiązanie się do niej sprawiłoby, że
czułbym się… Właśnie tak, jak czułem się teraz – jakbym był na wyjątkowo
drastycznym odwyku. I z jednej strony miałem wyrzuty sumienia, że zachowałem
się wczoraj jak ostatni dupek, z drugiej czułem się fatalnie z myślą, że La
Brun mnie znienawidzi i zapamięta tak, jak zapamiętany być nie chciałem.
Najbardziej chyba bałem się jednak tego, że Beatrice puści to wszystko w
niepamięć i szybko wymaże mnie ze swojego życia, jakkolwiek krótko bym w nim
nie był, bo ja nie potrafiłem tego zrobić. Po prostu wariowałem, kiedy jej nie
widziałem, zdając sobie sprawę z tego, że może już nigdy więcej nie zamienię z nią
słowa. Dostawałem szału, kiedy myślałem o tym, że coś się stało, a ja, zamiast
jej pomóc, dołożyłem jej jeszcze więcej problemów. Byłem głupim, rozwydrzonym
dzieciakiem, na którego La Brun nie powinna marnować czasu. A jednak to zrobiła
i wydawała się w tym wszystkim szczera. Nie zerwałem z nią dlatego, że
chciałem, ale dlatego, że z racjonalnego punktu widzenia, właśnie to powinienem
zrobić. I nie wiedząc teraz, czy jeszcze kiedyś będę mógł jej dotknąć,
żałowałem tego jak cholera.
Dorcas Meadowes
Rodzice nie byli zbyt szczęśliwi, że po tak długiej
przerwie, zamiast siedzieć z nimi w domu przed kominkiem i zajadać się
świątecznymi przysmakami, wychodzę coś załatwić, ale obiecałam, że zajmie mi to
tylko chwilę, więc się zgodzili. Stęsknili się za mną, to było widać.
Szczególnie w zachowaniu Margaret, która nie odstępowała mnie od samego rana
ani na krok. Mieliśmy z Ericem jedną szansę na to, by temat naszych zaręczyn i
ślubu załatwić w jak najprzystępniejszy dla naszych rodziców sposób, więc
chcieliśmy zrobić to jak najszybciej. Po obiedzie wyszłam więc z domu i
deportowałam się kilka ulic od mieszkania, w którym mieszkał mój narzeczony.
Zanim dotarłam pod właściwy adres, minęłam sporo ludzi spacerujących
nieśpiesznie po miasteczku z uśmiechami na ustach. Jak widać nie wszyscy
siedzieli w domu i zajadali się zbyt dużą ilością jedzenia.
Zapukałam do drzwi i czekałam zestresowana. Doszłam do
wniosku, że poinformowanie o wszystkim Caitlin Montmorency, czyli matkę Erica,
będzie znacznie prostsze niż przeprowadzenie tej rozmowy z moimi rodzicami,
więc w takiej kolejności postanowiliśmy to zrobić.
Drzwi otworzył mi Eric, uśmiechając się szeroko na mój
widok. Nie mieliśmy jednak czasu zamienić nawet jednego słowa, bo zaraz
przecisnął się obok niego Alexander, oznajmiając wszystkim mieszkańcom moje
przybycie. Młodszy brat Rica był w tym samym wieku co Margaret. Miał identyczny
kolor włosów co mój narzeczony, jednak zamiast jasnych oczu matki, miał zielone
po ojcu, którego nigdy nie widział. Znacząco urósł od czasu, kiedy widziałam go
te kilka miesięcy temu. Margaret aż tak bardzo się nie zmieniła.
- Dorcas! –
krzyknął uradowany i podbiegł do mnie.
- Cześć,
Alex – przywitałam się. Skrzywił się, kiedy potargałam mu włosy na głowie –
tego nie lubili obaj – jednak szybko o tym zapomniał, kiedy wręczyłam mu
niewielki prezent. Spojrzał na mnie z uwielbieniem i pobiegł do salonu.
- Nie
musiałaś – powiedział Eric, patrząc z rozbawieniem na zachowanie swojego brata.
- Wiem, ale
chciałam. Miałam przyjść w święta nie przynosząc żadnego prezentu? – Nie
odpowiedział, uznając to za pytanie retoryczne.
Mieszkanie było spore, jak na warunki blokowe w
niewielkim miasteczku na północy Szkocji. Długi korytarz prowadził do salonu
połączonego z jadalnią. Po lewej stronie były pokoje chłopaków oraz łazienka, a
po prawej kolejne dwa dla ich matki i wujka oraz kuchnia, z osobnym wejściem z
korytarza, ale połączona również z jadalnią z drugiej strony.
- Co u
rodziców? – spytał Eric, odbierając ode mnie płaszcz i wieszając na wieszaku.
- Nie byli zadowoleni
z mojego wyjścia, ale… Nie mówiłam im jeszcze o niczym. Margaret bardzo się za
mną stęskniła.
- Jesteś
pewna, że lepiej zaprosić ich tutaj? – Spytał, patrząc na mnie uważnie, na co
skinęłam głową.
- Jeśli
twoja mama nie będzie miała nic przeciwko.
Zanim jednak cokolwiek odpowiedział, w drzwiach salonu
pojawiła się pani Montmorency, zaalarmowana przez Alexa.
- Dzień
dobry – powiedziałam lekko zmieszana. Ona jednak uśmiechnęła się.
- Dorcas,
jaka miła niespodzianka – podeszła do nas i przytuliła mnie.
- Eric,
czemu trzymasz ją w korytarzu? Chodź, kochanie. Upiekłam bardzo dobre ciasto –
pochwaliła się i zaprowadziła mnie do salonu, a mój narzeczony podążył za nami.
Główny pokój w mieszkaniu pani Montmorency miał
jasnoszare ściany, ale praktycznie każdy ich skrawek zakrywały kolorowe ramki z
ruszającymi się zdjęciami i oprawione rysunki chłopaków. Po lewej stronie od
drzwi wisiały nawet wyniki SUM-ów Erica. Po takich detalach widać było, że i
on, i Alexander byli dla niej najważniejsi. Po prawej stronie pomieszczenia
wydzielona była przestrzeń na jadalnię z dębowym stołem i rzeźbionymi
krzesłami, gdyż było tam również bezpośrednie przejście do kuchni. Po lewej
natomiast, w centralnym punkcie znajdował się kominek, na którym zawieszone
były kolorowe skarpety świąteczne. Wokół niego ustawione były bordowa kanapa i
fotele oraz niewielki drewniany stolik kawowy. Ściana na przeciwko wejścia
zastawiona była regałami z książkami. W rogu po lewej wciśnięta była wielka
choinka ozdobiona błyszczącymi, kolorowymi ozdobami i czarodziejskimi
światełkami. Podłoga natomiast zasłana była podartym papierem, w który zapewne
zapakowane były wcześniej prezenty.
- Alex!
Mówiłam ci, że masz to wszystko posprzątać. Ile razy mam cię prosić? – Chłopak
spojrzał na matkę z niezadowoleniem, po czym zaczął z wielką udręką zbierać
porozrzucane papiery. – Przepraszam za ten bałagan – zwróciła się do mnie pani
Montmorency.
- Nic nie
szkodzi. Jak wychodziłam, u mnie wyglądało tak samo. Margaret też nie za bardzo
lubi po sobie sprzątać – powiedziałam, a ona pokręciła głową, jak to tylko
matki potrafią.
- Al,
zabierz to z kanapy, bo zaraz wszystko będzie brudne. – Spojrzałam w tamtą
stronę i faktycznie prezent, który dałam Alexandrowi, leżał tam rozrzucony. Nie
byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że podarowałam mu mini zestaw do
pielęgnacji miotły. Zarówno ja, jak i Eric nie przepadaliśmy za lataniem, ale
wiedziałam, że jego brat bardzo to lubi. – Dorcas, czego się napijesz?
- Herbaty,
ale może pomogę… – zaoferowałam, jednak ona odmówiła i zniknęła na chwilę w
kuchni, więc usiedliśmy przy stole i czekaliśmy, aż wróci.
Eric spojrzał na mnie i przysunął się bliżej,
splatając palce swojej dłoni z moimi.
- Uspokój
się – powiedział z uśmiechem, całując mnie w skroń.
- Jestem
spokojna – odparłam, na co tylko pokręcił głową. – Niespokojna to będę, jak
wrócę do domu. Teraz jestem oazą spokoju. Nie ma twojego wujka? – spytałam.
- Nie.
Musiał iść do ministerstwa. Chciałem z nim porozmawiać na temat mieszkania, ale
zrobię to później na spokojnie. – Skinęłam głową w momencie, w którym do
jadalni weszła z tacą pani Montmorency, więc pomogłam jej rozstawić filiżanki i
talerzyki do ciasta.
Bywałam już wcześniej u Erica, ale tylko jako jego
koleżanka, może przyjaciółka. Na coś więcej w naszych relacjach pozwoliłam
dopiero w tym roku, chociaż już wcześniej było coś między nami na rzeczy. Ric
trzymał się jednak na dystans tak długo, aż byłam gotowa to zmienić. Jego mama
na pewno nie wiedziała o naszych zaręczynach, ale nie byłam nawet pewna, czy
powiedział jej, że zwyczajnie jesteśmy razem.
- Co u
rodziców, Dorcas? – zainteresowała się.
- Wszystko w
porządku, dziękuję – odparłam. Poczułam dłoń Erica na moim udzie, więc
spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się.
- Czy wy
jesteście razem? – spytała pani Montmorency, patrząc na nas uważnie. –
Wybaczcie. Wiem, że się przyjaźnicie, ale…
- Nie
powiedziałeś jej? – zwróciłam się do Rica.
- Nie.
- Nawet o
tym, że jesteśmy parą?
- Nawet? –
mama Erica była trochę zdezorientowana, a ja nie wiedziałam, jak zacząć to, co
zaplanowaliśmy. Myślałam, że mój narzeczony choć trochę ją uprzedził. Rzuciłam
mu mordercze spojrzenie, więc postanowił przejąć inicjatywę.
- Bo widzisz
mamo… – zwrócił się do niej. – Dorcas nie przyszła tu dzisiaj w odwiedziny.
- Tego sama
już się domyśliłam, kiedy tylko na was spojrzałam.
- Tak
naprawdę to…
-
Zaręczyliśmy się – powiedziałam, bo krążenie wokół tej informacji zaczęło mnie
już stresować. Filiżanka, którą pani Montmorency trzymała w dłoni, zawisła w
połowie drogi między stołem a jej ustami. Ona jednak szybko się zreflektowała i
odstawiła ją na spodek.
- Mamo? –
odezwał się Eric, kiedy ta milczała dłuższą chwilę.
-
Zaręczyliście się?
- Tak –
potwierdziliśmy. – Nie cieszysz się?
- Ja… Oczywiście,
że się cieszę – powiedziała, uśmiechając się w końcu. – Po prostu
zaskoczyliście mnie – dodała, a jej oczy delikatnie się zaszkliły. – Jeszcze w
wakacje mówiłeś, że będziesz na nią czekał tak długo, jak będzie trzeba, a
teraz jesteście zaręczeni.
- Trochę się
z tymi oświadczynami pospieszyłem – przyznał Eric, zerkając na mnie.
- Ale się
zgodziłam – powiedziałam. – Kocham go. Naprawdę – zapewniłam.
- Wiem,
kochanie, wiem. Po prostu dla matki taka informacja jest… Nie wiem, co
powiedzieć.
- Że się
cieszysz i pomożesz nam w przygotowaniach do ślubu – podpowiedział Ric.
- Och,
oczywiście, że tak. Chodźcie tu do mnie – powiedziała, a potem wyściskała nas
mocno. – Twoi rodzice wiedzą?
- Jeszcze
nie. Powiemy im dzisiaj, ale najpierw chcieliśmy powiedzieć pani.
- I prosić cię
o jedną przysługę.
~ * ~
- Chyba
całkiem nieźle nam poszło – stwierdził Eric, kiedy wylądowaliśmy tym razem na
moim podwórku.
- Nie ciesz
się tak. Twoja mama, w przeciwieństwie do moich rodziców, jest oazą spokoju i
serdeczności. U mnie tak łatwo nie pójdzie.
- Oj tam. Od
razu zakładasz najgorsze – spiorunowałam go wzrokiem, na co tylko uśmiechnął
się i pocałował mnie w policzek.
- Poza tym,
mogłeś mnie uprzedzić, że nie powiedziałeś jej o nas kompletnie nic.
- A ty to
zrobiłaś? – zapytał, a ja nie odpowiedziałam, więc spojrzał na mnie zaskoczony.
– Żartujesz? – roześmiał się.
- Nie było
okazji – burknęłam niewyraźnie i ruszyłam w stronę drzwi. W oknach od strony
wejścia, gdzie znajdował się salon, paliły się wszystkie światła.
- Masz
pretensje do mnie, że nie uprzedziłem swojej matki, a sama tego nie zrobiłaś?
To faktycznie tutaj może nam pójść trochę trudniej. Ale! – złapał mnie za rękę
i zatrzymał, a ja spojrzałam w jego jasne, śmiejące się oczy. – Właśnie dlatego
robimy to razem. No nie? – Skinęłam głową i pocałowałam go, dodając sobie
trochę odwagi przed konfrontacją z rodzicami.
- Dobra,
chodźmy, bo mama zabije mnie prędzej za nieobecność w domu, niż ojciec za
zaręczyny – rzekłam, po czym weszliśmy do środka.
~ * ~
- Dorcas!
Już myślałam, że zaginęłaś! Gdzie ty byłaś tyle czasu? – Mama naskoczyła na mnie
w momencie, w którym otworzyłam drzwi.
- U Erica –
odparłam i przesunęłam się kawałek, żeby wpuścić do domu również jego.
Elizabeth Meadowes spojrzała na nas zaskoczona jego wizytą dzisiaj, ale zaraz
uśmiechnęła się radośnie. Plusem w tym wszystkim było to, że jego matka lubiła
mnie, a moi rodzice jego. Tylko, że to było zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, a
już tym bardziej zanim się zaręczyliśmy. Nie wiedziałam, czy za kilka minut
wszyscy będą mieli tak samo radosne miny.
- Eric! Jak miło
cię widzieć – powiedziała moja matka, podchodząc do nas i witając się z
Montmorencym.
- Dzień
dobry, pani Meadowes. Przepraszamy za kłopot i tę wizytę w święta…
- Nic nie
szkodzi. Nikogo innego się dzisiaj nie spodziewamy, także zapraszam. –
Spojrzałam na Rica porozumiewawczo, a on wzruszył tylko ramionami, więc
powiesiliśmy kurtki i poszliśmy do salonu.
- Scott,
Dorcas przyprowadziła nam gościa – poinformowała mama, na co tata wstał z
kanapy i uścisnął dłoń Ericowi.
- Przyznam
szczerze, że spodziewałem się tu dzisiaj którejś z twoich przyjaciółek –
stwierdził ojciec.
- Ann i Lily
są zajęte – odparłam. – A my… – Nie zdążyłam jednak wyjaśnić mu, w jakim celu
sprowadziłam tu dzisiaj Montmorency'ego, bo w tym samym momencie do salonu
wpadła mała, drobna postać z burzą brązowych włosów.
- Eric! – pisnęła
i wręcz rzuciła się na niego. Wywróciłam oczami i już chciałam zganić moją
siostrę za takie zachowanie, ale on tylko uśmiechnął się i wziął ją na ręce,
podrzucając do góry. Kiedy ponownie ją złapał, objęła go rękami za szyję i
mocno przytuliła. Czasami miałam wrażenie, że jego wizyty wyczekiwała bardziej
niż mojego powrotu do domu. Co prawda Margaret nie chciała się dzisiaj ode mnie
odkleić, ale aż z taką radością mnie rano nie powitała. Pokręciłam tylko głową,
a rodzice upomnieli ją, że nie wypada się tak zachowywać. Moja siostra
zignorowała jednak ich gadanie. Uwielbiała Erica.
- Cześć,
Maggie – powiedział, kiedy w końcu poluzowała trochę uścisk na jego szyi.
- Dorcas powiedziała
mi, że dzisiaj przyjdziesz – poinformowała wszystkich, a ja poczułam, jak
rodzice spojrzeli na mnie pytająco.
- Tak? –
uśmiechnął się do niej.
- Nooo, to
miała być tajemnica.
- Aha –
odparł, zerkając na mnie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Margaret,
możesz go już puścić? – poprosiłam. – Zaraz go udusisz.
-
Przepraszam – powiedziała i pozwoliła, by postawił ją na ziemi, ale kiedy
usiedliśmy na kanapie, ona usadowiła się obok niego.
- Wiesz, że
zaraz będzie płacz? – szepnęłam do niego, kiedy rodzice wyszli na chwilę do
kuchni, a my czekaliśmy, aż wrócą. – Maggie będzie rozpaczać najbardziej –
stwierdziłam i widziałam po jego minie, że też o tym pomyślał. Nie bardzo
jednak jeszcze wiedział, jak tę kwestię rozwiązać, bo to moja siostra oznajmiła
ostatnim razem, że za niego wyjdzie. Miałam jednak nadzieję, że zapomniała o
swoim postanowieniu.
- Ognistej? –
zaproponował tata, wracając do salonu. Mama weszła za nim z herbatą i ciastem,
które pomogłam jej rozstawić na stole.
- Scott –
upomniała go, ale ten ją zignorował i ponownie spojrzał na nas. Podziękowałam,
ale Eric przyjął propozycję napicia się z nim jednej szklanki. Być może nie był
aż tak spokojny co do przebiegu rozmowy, jak mnie zapewniał.
- Czemu Alex
został w domu? – spytała moja siostra, przerywając ciszę, która zapadła na
chwilę.
- Margaret!
- No co? –
młoda spiorunowała matkę wzrokiem.
- Są święta
i…
- Eric do
nas przyszedł – zauważyła.
- Al został
w domu, żeby nasza mama nie była sama w święta – wyjaśnił Ric z uśmiechem. –
Ale na pewno innego dnia chętnie się z tobą spotka – zapewnił ją, a ona
pokiwała tylko głową. Czasami miałam wrażenie, że każde jego słowo jest dla
niej świętością.
- A dlaczego
ty przyszedłeś? – zapytała jeszcze.
- Margaret,
możesz iść na chwilę do swojego pokoju? – spytała matka. Moja siostra chciała
zaprotestować, ale widząc jej wzrok, odpuściła i z wielką obrazą wymaszerowała
z salonu. Chwilę później słychać było jeszcze pojedyncze trzaśnięcie drzwiami.
Tym razem ojciec pokręcił głową i wstał z zamiarem udania się za nią, ale
zatrzymałam go.
- Daj
spokój, tato. Przecież nic nie zrobiła. Sami pewnie zastanawiacie się, po co
ściągnęłam tu dzisiaj Erica.
- A był
jakiś konkretny powód? – zainteresowała się moja matka.
- Tak w
zasadzie to trochę tak, bo chcieliśmy z wami porozmawiać.
- Już się
boję – zażartowała i wzięła kęs czekoladowego ciasta. Ustaliliśmy, że tym razem
to ja skonfrontuję się z moimi rodzicami, a Eric w razie czego mnie wesprze,
więc wzięłam głęboki oddech. – No dobra, mówcie – ponagliła nas, uśmiechając
się. Spojrzałam na mojego narzeczonego, a on nieznacznie skinął głową.
- Bierzemy
ślub – powiedziałam w końcu i czekałam w napięciu na ich reakcję. Mama nie była
zbyt zadowolona, słysząc tę rewelację, a tata… Myślałam, że z nim będzie
największy problem, ale on, słysząc to, po prostu zaczął się śmiać, czym zbił
nas z tropu. – Tato, to nie jest żart – zauważyłam. Dopiero teraz spojrzał na
nas z nieodgadnioną miną.
- Mówicie
poważnie? – spytał, wymieniając spojrzenie z matką, która zamilkła, nie
wiedząc, co powiedzieć.
- Tak –
odezwał się Eric.
- Skąd taki
pomysł?
- Pomysł? –
Uniosłam brwi w geście pytania, a jednocześnie zdziwienia. – Mówię wam, że
wychodzę za mąż, a wy uważacie to za „pomysł”? – Zdenerwowałam się, jednak
zaraz poczułam na plecach uspokajający dotyk Erica.
- Dor…
- Po prostu
czujemy się zaskoczeni – wyjaśniła matka. – Zawsze powtarzałaś, że tylko się
przyjaźnicie, a teraz nagle mówicie, że bierzecie ślub. Wybacz, jeśli jest to
dla nas trochę dezorientujące. – Chciałam coś odpowiedzieć, ale mój narzeczony
mnie uprzedził.
- Zdajemy
sobie z tego sprawę – powiedział, wytrzymując spojrzenie ojca. – Chcielibyśmy
zorganizować wszystko w przyszłym roku, po szkole i zależałoby nam, żeby dojść
w tej kwestii do jakiegoś porozumienia. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby przyjęli
państwo zaproszenie mojej mamy na jutrzejszy obiad.
Widziałam po ich minach, że nie
dość, że zaskoczyliśmy ich tą informacją, to jeszcze nie była to dla nich miła
niespodzianka, ale nie zaczęli na razie krytykować naszej decyzji, wrzeszczeć
ani odwodzić nas od ślubu. W zasadzie to chyba nie wiedzieli, co o tym
wszystkim myśleć. Z jednej strony chciałam, żeby zaakceptowali taki stan
rzeczy, bo ja nie miałam zamiaru zrywać zaręczyn, a z drugiej trochę ich też
rozumiałam. Sama popukałabym się w głowę, gdyby ktoś mi powiedział, że bierze
ślub po miesiącu bycia razem. Tylko, że ja z Ericem znałam się znacznie dłużej
i uważałam, że było to wystarczające do tego, by podjąć taką decyzję, jaką
podjęłam.
- Mamo?
Tato? Spotkacie się jutro z mamą Erica? – zapytałam. – Proszę. – Ojciec
westchnął.
- Jesteście
pewni, że chcecie tego ślubu? – upewnił się.
- Tak.
- No dobrze.
W takim razie będziemy jutro na tym obiedzie.
Lily Evans
- Otworzę –
powiedziałam, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Byłam umówiona z Rogaczem na
godzinę piętnastą, byśmy wcześniej mogli załatwić, co było do załatwienia w
domu. I chociaż nie nagadałam się jeszcze z rodzicami, ucieszyłam się, słysząc
dźwięk dzwonka. Na rozmowy mieliśmy również kolejne dni, tym bardziej, że
Petunia nie miała zamiaru wracać do domu. Chciałam też, żeby tata od razu
zaznajomił się z nową sytuacją, w której to Potter nie był już moim
znienawidzonym kolegą.
Otworzyłam drzwi i od razu serce zabiło mi szybciej,
widząc znajomy uśmiech, który mój chłopak rezerwował tylko dla mnie.
- Cześć –
przywitałam się, chociaż widziałam go zaledwie kilka godzin temu. Dla niego
widocznie i tak była to zbyt długa rozłąka, bo kiedy wszedł do środka, wziął
mnie w ramiona i pocałował. – Mój tata cię zabije – powiedziałam ze śmiechem.
- Cóż… I tak
będzie warto – odparł, a ja pokręciłam głową i wzięłam od niego kurtkę.
- Co w domu?
– spytałam. Rogacz spojrzał na mnie z dziwną miną.
- U rodziców
wszystko w porządku. Ojciec wyszedł niedawno, bo miał jakąś pilną sprawę w
ministerstwie, ale mama się cieszy. Na tyle, na ile krwi nie popsuł jej jeszcze
Black.
- Co się
stało? – zapytałam trochę przestraszona. Nie wiedziałam, jak i czy w ogóle Łapa
rozwiązał wczoraj jakoś sprawę z La Brun i Kimberly.
- Chyba ty
powinnaś to wiedzieć najlepiej – odparł z lekkim urazem w głosie. Posłałam mu
piorunujące spojrzenie i zatrzymałam, zanim weszliśmy do salonu, gdzie czekali
moi rodzice.
- O co ci
chodzi, James? Jesteś zły, bo Syriusz zwierzył się mnie, a nie tobie? Co mam ci
na to poradzić? Obiecałam mu, że o niczym nikomu nie powiem. Wymusił to na mnie
prawie pod groźbą śmierci…
- I tak po
prostu się zgodziłaś?
- A co
miałam zrobić? Jest moim przyjacielem i potrzebował pomocy. Byłam mu to winna
chociażby za to, że to jemu wypłakiwałam się w rękaw po tym, jak całowałeś się
z Alice. – Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę z urazą.
- Nie
przebolejesz tego, prawda?
- A ty
przebolałeś już mój związek z Seanem? Poza tym… – westchnęłam i złapałam go za
rękę. – Nie wracajmy już do tego. Chodzi mi tylko o to, że potrzebował pomocy,
wygadać się komuś, więc tyle mogłam mu zaoferować. I dlatego, że on pomagał mi,
i dlatego, że jest moim przyjacielem…
- Moim
również, a jednak słowa nie pisnął. Jedyne co, to ostentacyjnie wywalił mnie
dzisiaj ze swojego pokoju.
- A nie
pomyślałeś o tym, że nie powiedział ci o niczym, bo zna twoje zdanie na temat
tego, z czym ma problem? Wiem, co byś na temat tej sprawy sądził i uwierz, że
ja powiedziałam mu prawie to samo, tylko w bardziej delikatny sposób.
- Co on
nawywijał, że boi mi się o tym powiedzieć? Przecież postarałbym mu się pomóc – stwierdził,
a ja nie odpowiedziałam.
Rogacz na pewno zrobiłby wszystko, żeby wyplątać
Blacka z każdego gówna, ale nie w tym przypadku. Znałam go, tak samo jak Łapa i
oboje dobrze wiedzieliśmy, że Potter stanąłby po drugiej stronie. Nie
zrozumiałby romansu Syriusza z La Brun, a gdyby się o nim dowiedział, prędzej
nawymyślałby mu, niż próbował pomóc się z tego wyplątać, bo coś takiego było
poza jego granicą akceptacji. „Związek”, w który sam nigdy by się nie wpakował,
którego by nie pojął i którego by się brzydził. Granica, której nigdy by nie
przekroczył. Dlatego nie dziwiłam się Blackowi, że nie powiedział mu o niczym.
Sama również wolałam, żeby się o tym nie dowiedział, bo gdyby to wyszło na jaw,
nie wiem, jak zakończyłaby się ich przyjaźń. Uważałam, że Syriusz nie powinien
tego dalej ciągnąć. Jeśli już coś takiego się stało, to powinien to jak najszybciej
zakończyć i zapomnieć o sprawie. Widziałam, że z jednej strony sam o tym dobrze
wie i chce to zrobić, ale z drugiej chyba za mało wnikliwie oceniłam całą
sytuację, kiedy z nim o tym rozmawiałam. Dopiero potem, kiedy już o wszystkim
wiedziałam i mogłam go trochę poobserwować, zauważyłam, że jego relacja z La
Brun była silniejsza niż jednorazowe pójście do łóżka. Być może przez długi
czas niczego bym nie zauważyła, ale wczoraj widziałam, z jakim pożądaniem i
tęsknotą patrzył na dyrektorkę Beauxbatons, z jakim bólem wypisanym na twarzy
siedział później w Pokoju Wspólnym… Nie uważałam, by taki związek miał rację
bytu. Nawet czysto hipotetycznie. Tym bardziej znając ogólnodostępne plotki na
temat La Brun. Zimna, nieczuła, wyrachowana, przedkładająca karierę nad życie
prywatne, którego od lat nie prowadziła. I w tym wszystkim nie mogłam dojść do
tego, dlaczego, już pomijając słabość Blacka, jaką do niej żywił, ona pozwoliła
na taki obrót rzeczy. Tutaj wszystkie moje teorie i domysły obracały się w
gruzy na tyle, że nie byłam w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Wiedziałam, że
Syriusz całował się wczoraj z Kim i widziałam smutek Hill, kiedy uświadomiła
sobie, że pocałunek, na który oboje czekali, okazał się dla niego nic
nieznaczącym epizodem. Byłam pewna, że wie o jego romansie z La Brun. Tylko czy
faktycznie wolał zaprzepaścić szansę na związek z Kimberly w zamian za chociaż
jedno spotkanie z dyrektorką? Sama nie mogłam tego pojąć, więc James tym
bardziej by nie potrafił.
- Kochanie,
wiem, że postarałbyś się pomóc, ale tym razem sam musi to rozwiązać.
- Chodzi o
Kim?
- Nie.
- Więc o co?
Latał za nią, wściekał się na mnie, kiedy z politowaniem słuchałem jego wyznań
miłości w jej stronę, a…
- James, nie
powiem ci, o co chodzi. Znienawidź mnie za to, ale nie pisnę słowa, dopóki
Syriusz mi na to nie pozwoli. Wiem jednak, że nie pomogę mu ani ja, ani ty i
uważam, że musimy uszanować jego prośbę w tej kwestii.
- Tylko
zanim ogarnie sytuację, to zdemoluje mi cały dom – wtrącił poirytowany.
- Nie
rozumiem.
- Nie ma co
rozumieć. Od rana siedzi w swoim pokoju i wyżywa się na drzwiach od szafy, nie
chcąc z nikim gadać. Zaskoczona? – spytał, widząc moją niewyraźną minę. Tak,
byłam zaskoczona, tylko co mogłam zrobić? Nic.
- Może
wpadnę wieczorem do was i spróbuję jeszcze raz z nim porozmawiać, co? Nic
innego nie mogę zrobić. – Rogacz prychnął, kręcąc głową.
- Jeśli w
ogóle będzie chciał z tobą gadać – odparł i ruszył dalej korytarzem, kończąc
rozmowę.
- James –
zatrzymałam go jeszcze. – Jesteś na mnie zły? Tylko szczerze. – Patrzyłam na
niego uważnie. Był wściekły, tego byłam pewna. Nie wiedziałam jednak, w którą
stronę skierowana jest ta wściekłość. Nie chciałam, żeby sprawy Syriusza
zachwiały zaufaniem w naszym związku, ale nie mogłam zdradzić również zaufania
Blacka. Rogacz nie mógł nic poradzić na to, że Łapa zwierzył się mi i pretensje
powinien mieć do niego, a nie do mnie. Bolała mnie jednak myśl, że mógłby być
na mnie zły z tego powodu.
- Nie. Nie
jestem – powiedział w końcu i wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja podałam mu
swoją, po czym przyciągnął mnie bliżej do siebie. – Jeśli już to jestem
wściekły na niego, a nie na ciebie. A tak naprawdę to jestem zły na to, że nie
mogę w żaden sposób pomóc. – Spojrzał na mnie, odgarniając mi włosy z twarzy, a
ja pogładziłam go po policzku.
- Wiem, ale
daj mu może kilka dni na to, by to, co wczoraj zrobił, jakoś sobie poukładał.
- Nie mam
chyba innego wyjścia. Jeśli będę na niego jeszcze bardziej naciskać, to w ogóle
przestanie ze mną gadać.
~ * ~
Wprowadziłam w końcu Jamesa do salonu, na co moja mama
od razu się na niego rzuciła. Posłałam mu rozbawione spojrzenie i odsunęłam
się, kiedy ściskała go mocno. Niezbyt podobało mu się jednak wypuszczenie mnie,
ale była to przemyślana taktyka.
- Nawet ze
mną się tak wylewnie nie przywitała – rzuciłam ze śmiechem, na co mama
zmierzyła mnie pełnym politowania spojrzeniem.
- Już nie
przesadzaj – pokręciłam głową.
- Dzień
dobry, panie Evans – przywitał się Rogacz również z moim ojcem, podając mu
rękę, którą ten uścisnął, może trochę zbyt mocno, ale Potter nie zareagował na
to w żaden sposób.
- Tak dawno
cię nie widziałam, James – stwierdziła mama, posyłając mi pełne wyrzutu
spojrzenie, oznaczające, że to moja wina, że nie przyjęliśmy wakacyjnej oferty
wspólnego wyjazdu, którą zaoferowali rodzice Rogacza. Udałam jednak, że tego
nie widzę, bo cokolwiek bym powiedziała, obróciłaby to przeciwko mnie. Zawsze
uwielbiała Pottera i często stawała po jego stronie, a nie po mojej. W
przeciwieństwie do pani Dorei.
- Faktycznie
trochę czasu już minęło – przyznał. – Ale podobno rodzice spotkali któregoś
razu państwa w parku – zauważył, chociaż tamto spotkanie, jak mi wtedy
powiedział, nie było przypadkowe.
- Ach, tak.
Całkiem o tym zapomniałam. Byłoby miło, gdyby twoi rodzice wpadli do nas
któregoś dnia na obiad, prawda Mark? – zwróciła się do ojca, który tylko
pokiwał głową. – Może pierwszy raz obyłoby się w końcu bez żadnych awantur –
powiedziała niby od niechcenia, ale wiedziałam, że było to skierowane do mnie.
Posłałam jej oburzone spojrzenie, a James zaśmiał się bezgłośnie, widząc moją
minę.
- Mamo,
możesz zmienić temat? – poprosiłam. – Poza tym, my tak w zasadzie chcieliśmy
odwiedzić grób babci – dodałam, zerkając na ojca, ale ten nie dał nic po sobie
znać. – Tata powiedział, że nas podwiezie… – Zapadła chwilowa cisza.
- Nic się
nie stanie, jeśli wyjedziecie za pół godziny – stwierdziła w końcu. – James,
napijesz się herbaty? Albo kawy?
- Niech
będzie kawa – odparł, posyłając mi spojrzenie z kategorii „nie ładnie odmawiać”,
a ja wywróciłam oczami.
- Pijesz
zdecydowanie za dużo tego świństwa – stwierdziłam.
- Lilka –
upomniała mnie mama.
- No co?
Przecież kawa jest okropna.
- Okropne to
są te twoje zielone herbatki bez żadnego smaku – odparł, całując mnie szybko.
Bardzo szybko, bo tata chrząknął znacząco, a ja uśmiechnęłam się złośliwie.
- Pomogę
mamie – powiedziałam i szybko zmyłam się do kuchni. Mogłam dzisiaj uratować
Jamesa przed rozmową z moim tatą, ale prędzej czy później ojciec i tak chciałby
zamienić z nim dwa słowa, więc lepiej, żeby zrobił to od razu, niż miał go
ścigać przez kolejne pół roku.
James
Potter
Wiedziałem, że przychodząc dzisiaj do mojej dziewczyny
będę musiał zmierzyć się z jej ojcem i w sumie nie byłem zaskoczony, kiedy
szybko zostaliśmy sami. Gdybym miał córkę, zrobiłbym to samo. Postanowiłem
sobie jednak, że nie dam się ani sprowokować, ani też podporządkować
teoretycznym wymogom, jakie postawi pan Evans. Chciałem całować się z Lilką
wtedy, kiedy miałem na to ochotę i nie ruszały mnie jego wrogie spojrzenia
rzucane w moją stronę, kiedy tylko stanąłem zbyt blisko niej. Lily jednak miała
chyba trochę inne podejście, bo gdy tylko jej ojciec wyraził swoje
niezadowolenie, szybko odsunęła się i poszła z matką do kuchni.
- James –
zaczął pan Evans, rozsiadając się wygodnie w fotelu, co i ja zrobiłem.
- Słucham?
- Wiesz, że
ja cię zawsze bardzo lubiłem – stwierdził.
- To prawda –
przyznałem. Najśmieszniejsze w całej mojej znajomości z Lilką było to, że gdy
ona mnie nie cierpiała, jej rodzice mnie lubili i przeważnie stawali po mojej
stronie. Szczególnie pani Evans. W przeciwieństwie do mojej matki, która
strofowała mnie przy każdej nadarzającej się okazji, przepraszając Lily za
wszystkie moje wybryki i odzywki.
- Nadal
bardzo cię lubię.
- Cieszę się
– odparłem, a on zmierzył mnie spojrzeniem.
- I nie
chciałbym, żeby, w związku z tym, że chodzisz teraz z moją córką, ten stan
rzeczy się zmienił.
- Rozumiem i
zapewniam, że się nie zmieni.
- To się
okaże – rzucił, nie do końca wierząc moim słowom, – ale na razie daję ci kredyt
zaufania, a jeśli go nie wykorzystasz…
- To pan
trafi do więzienia, a ja do piachu. Zapewniam, że to rozumiem – wszedłem mu w słowo.
Zaśmiał się, a ja uśmiechnąłem.
- Nie do
końca to miałem na myśli, ale widzę, że faktycznie się rozumiemy – rzekł i
pochylił się, by poklepać mnie po ramieniu. – Lilka zbyt wiele czasu zmarnowała
na zamartwianie się waszą relacją, więc chciałbym, żeby w końcu była
szczęśliwa.
- Wie pan,
ile czasu poświęciłem na to, by ją do siebie przekonać?
- Zapewne
tyle samo, ile ona na zniechęcenie cię do siebie.
- Myślę, że
ona poświęciła go jednak więcej – zauważyłem ze śmiechem. – Kocham pana córkę
najbardziej na świecie i obiecuję, że nie spieprzę jej życia, a zrobię
wszystko, by była szczęśliwa – rzuciłem standardową formułkę, ale w pewnym
stopniu zadziałała.
- Trzymam
cię za słowo, James. I wierzę, że podejdziecie do sprawy rozsądnie.
- To znaczy?
– spytałem, wytrzymując jego spojrzenie. Zawsze można było porozmawiać z nim na
poważnie i na żarty, bez żadnych problemów i stresu. Nie bałem się więc i tej
rozmowy, nie rozumiałem jednak zbytnio, co miał teraz na myśli.
- Tata
chciał pewnie powiedzieć, że bez ślubu od razu po szkole ani tym bardziej
dziecka… – wyjaśniła Lilka, wchodząc do pokoju i siadając na podłokietniku
mojego fotela. Widziałem, że trafiła w sedno. Sądząc po minie jej ojca, ten w
ogóle nie chciał dopuścić do siebie myśli, że jego córka może sypiać z
chłopakiem, dlatego Lily posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, żebym nie
ciągnął tego tematu. I faktycznie lepiej było go nie poruszać, a tylko zbyć
milczeniem. – Tato, myślisz, że ot tak przyjmę oświadczyny Jamesa, jeśli tyle
czasu zastanawiałam się, czy w ogóle chcę z nim być? – zaśmiała się, a ja zdawałem
sobie sprawę z tego, że żartuje, ale chyba przekonała ojca, że ślubu szybko nie
weźmiemy. Wiedziałem mimo to, że gdybym poprosił ją dzisiaj o rękę, zgodziłaby
się. Nie miałem jednak tego w planach w najbliższym czasie.
- A ja tam
wiem, co wam w głowach siedzi? Petunia…
- Petunia
jest ode mnie starsza – zauważyła. – Tato, przestań się zamartwiać tym ślubem.
Jeśli zależy ci na tym, żeby była szczęśliwa, to jej na ten ślub pozwól i tyle.
- No przecież
się zgodziłem. Nie miałem innego wyjścia – odparł jej ojciec, a ja cieszyłem
się w sumie z tej zmiany tematu, bo nadal pozostawałem w łaskach ojca mojej przyszłej
żony.
Lily Evans
Tata podwiózł nas w końcu na
cmentarz i wskazał drogę do miejsca, gdzie leżała babcia. Zapalił jeden znicz i
szybko wrócił do domu, zostawiając nas samych. Widziałam, że nadal ciężko było
mu tu przychodzić, tym bardziej po tym, co powiedział mu dziadek. Mogłam się
tylko domyślać, co czuł, kiedy okazało się, że babcia zmarła, kiedy nie było go
przy niej, ale obarczanie winą mojego taty było po prostu niewłaściwe. Ojciec
jednak zawsze z szacunkiem traktował swoich rodziców i wolał nie powiedzieć
nic, niż wdawać się w kłótnie, szczególnie wtedy, kiedy było wiadomo, że ich
nie wygra. Uważałam, że powinien porozmawiać z dziadkiem i obiecał, że to
zrobi, ale chyba jeszcze nie był na to gotowy.
Pogoda nic a nic się nie popsuła i
nawet teraz było mroźno, ale przyjemnie. Zaczęło się już powoli ściemniać, więc
trzymaliśmy się z Jamesem mocno za ręce. Wiele razy zastanawiałam się, co będę
czuć, kiedy w końcu stanę nad grobem babci, ale szczerze powiedziawszy nie
byłam w stanie teraz tego określić. Na pewno był to ból, żal i ogromne poczucie
straty, ale też nie uderzyło to we mnie aż tak bardzo, jak się obawiałam. Może
dlatego, że towarzyszyli mi tata i James.
Nagrobek wykonany był z jasnego kamienia.
Niewielki i skromny, bo babcia nigdy nie lubiła przepychu i przesady. Wydawał
mi się dla niej odpowiedni, jakkolwiek odpowiedni mógłby być pomnik na
cmentarzu. Zapaliliśmy z Rogaczem dwa kolejne znicze i staliśmy chwilę w
milczeniu. Wiele z grobów w okolicy wyglądało na zaniedbane. Śnieg leżał na
nich grubą warstwą i nie paliły się na nich żadne lampki. Na innych było ich aż
do przesady. Mimo świąt kilka osób przechadzało się po cmentarzu, inni stali w
zadumie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co tak naprawdę oznacza moja
obecność tutaj i pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją otarłam,
udając, że poprawiam opadający mi na oczy kosmyk włosów, ale James przyciągnął
mnie do siebie i przytulił mocno.
- Żałuję, że
nie mogłam się z nią pożegnać – powiedziałam. – Czasami bardzo mi jej brakuje.
- Wiem –
odparł i pocałował mnie w głowę.
- Nie
rozmawialiśmy nigdy więcej o tym, co się stało… – Nie dokończyłam, ale Rogacz
dobrze wiedział, co miałam na myśli. – Chciałam po prostu, żebyś wiedział, że
jestem wdzięczna za wszystko, co wtedy dla mnie zrobiłeś. – Nie odpowiedział,
ale nie musiał. Nie było chyba na to dobrych słów.
Stałam jeszcze chwilę, wpatrując się
w czarne, wyryte w kamieniu litery. Prócz naszych zniczy, było jeszcze kilka
innych lampek i świąteczny wieniec. Przymknęłam na chwilę oczy i wsłuchałam się
we wszechogarniającą nas ciszę, przerywaną jednak co rusz wesołym śmiechem
przechodzących drogą mieszkańców. Gdzieś w oddali przejechało również kilka
samochodów. Świat mugoli funkcjonował tak samo, a jednak całkiem inaczej.
James mnie nie pośpieszał i czekał cierpliwie, aż będę
gotowa, by bezpiecznie odstawił mnie do domu. Zrobiło się jeszcze chłodniej i
tylko ogień palący się w zniczach dawał odrobinę ciepła, którego wszyscy,
przychodzący tutaj, poszukiwali, a ja uświadomiłam sobie, że już nigdy nie będę
mogła powiedzieć babci, że miała rację. W wielu sprawach błahych, jak i tej
jednej najważniejszej. Sprawiało mi to tak ogromny ból, że w końcu całkowicie
się rozpłakałam.
- Już dobrze
– powiedział James, przytulając mnie i przesuwając dłonią po moich plecach, by
trochę mnie uspokoić i rozluźnić. Uniosłam głowę, a on spojrzał na mnie. Jego
orzechowe oczy błyszczały, wyrażając troskę. – Cokolwiek chciałabyś jej
powiedzieć, jestem pewny, że ona to wie – dodał.
- Pewnie tak
– odparłam, wtulając policzek w jego kurtkę i ocierając łzy.
- Nie płacz
już…
- Wracajmy –
poprosiłam, odsuwając się od niego, ale Potter przytrzymał mnie jeszcze chwilę,
patrząc na mnie uważnie. – Proszę… – Nie skomentował tego. Widział, że
potrzebowałam czasu, by na nowo wszystko przeboleć, więc skinął tylko głową i
pocałował mnie jeszcze, zanim deportowaliśmy się wprost do mojego pokoju.
Dorcas Meadowes
Szczerze powiedziawszy, to nie
spodziewałam się po rodzicach przyjęcia wiadomości o ślubie z większym
entuzjazmem niż to dzisiaj zrobili. I tak wyszło lepiej, niż myślałam. Obyło
się na razie bez histerii i kategorycznego zakazu. Eric szybko wrócił do domu,
próbując przed wyjściem pocieszyć mnie i dodać otuchy przed jutrzejszym
spotkaniem. Rodzice nie spytali już dzisiaj o nic więcej. Być może musieli to
najpierw przemyśleć, by dopiero jutro zaatakować. Resztę dnia spędziliśmy w
domu, ale rozmowa niezbyt się już później kleiła, więc szybko poszłam do
swojego pokoju, by wreszcie odpocząć, ale długo nie mogłam zasnąć.
Było już po dwudziestej drugiej,
kiedy postanowiłam zejść na dół do kuchni i wziąć coś do picia. Dom pogrążony był
w ciemności i tylko w salonie paliło się ciepłe światło, pochodzące zapewne z
kominka. Rodzice nie położyli się jeszcze spać. Słychać było ich przyciszone głosy.
I chociaż zazwyczaj starałam się nie podsłuchiwać czyichś rozmów, ten jeden raz
zrobiłam wyjątek.
- Nie wiem,
Scott. Dla mnie ten cały ślub to jest zły pomysł. Jeśli tak bardzo im na tym
zależy, a widać, że zależy, to lepiej by było, gdyby poczekali. Poznali się
lepiej, zobaczyli, jak to jest, kiedy się z kimś po prostu żyje pod jednym
dachem, a oni myślą, że to będzie taka zabawa jak w Hogwarcie.
- Liz, ja
też nie jestem zadowolony z tego pomysłu, bo uważam, że są za młodzi, by się w
to pakować, ale co niby możemy zrobić?
- Nie wiem.
Zabronić im…
- Zabronić?
– ojciec roześmiał się. – Kochanie, jeśli im zabronisz, to zrobią to jeszcze
szybciej i to bez porozumienia z tobą. Dobrze wiesz, jaka jest Dorcas. Zresztą
wszystkie dzieci. Porozmawiamy jutro z matką Erica i zobaczymy, co z tego
wyjdzie.
- Skąd im to
przyszło w ogóle do głowy? Przecież Dor zawsze powtarzała, że tylko się
przyjaźnią. Spróbowali najpierw w ogóle być ze sobą w związku? Minęły cztery
miesiące od wakacji i…
- Trzeba
było ich o wszystko wypytać, kiedy chcieli z nami rozmawiać, a ty zamilkłaś.
Nawet po wyjściu Erica nie próbowałaś z nią porozmawiać.
- Bo mnie
zaskoczyli.
- Mnie też,
ale staram się ich zrozumieć, a ty od razu zakładasz, że im się nie uda.
Przecież dobrze wiesz, jaka jest nasza córka. Jeśli zgodziła się wyjść za
Erica, to naprawdę musi być pewna tego, że go kocha. Przez ostatnie lata nie
widujemy jej przez większą część roku i nie wiemy, co tak naprawdę dzieje się w
jej życiu.
- Dlatego
tym bardziej uważam, że po prostu są na ten ślub za młodzi, Scott. Czy oni w
ogóle pomyśleli o tym, co będzie później? Gdzie zamieszkają, z czego będą się
utrzymywać?
- Elizabeth…
– ojciec zwracał się tak do matki tylko w niektórych sytuacjach. Również w
tych, w których miał zamiar powiedzieć coś, co było odmienne od jej zdania. –
Porozmawiamy jutro i zobaczymy, jakie mają plany. Spróbujemy coś doradzić, a
jeśli będzie trzeba, to ich wesprzemy, jeśli tylko będziemy potrafili. Wiesz,
że cokolwiek Dor postanowi, nie odwrócisz się od niej. Być może ten ślub będzie
ich rzutem na głęboką wodę i być może nie będą przygotowani na to, na co się
dalej natkną, ale jeśli tak się stanie, to może dobrze im to zrobi?
-
Wiedziałam, że staniesz po ich stronie. Czegokolwiek nie zrobiłaby nasza córka,
zawsze staniesz po jej stronie.
- Kochanie,
wiesz, że to nie jest prawda. Staję po jej stronie tylko wtedy, kiedy uważam,
że ma rację albo wtedy, kiedy widzę szansę na to, że to, co wymyśliła, może się
udać.
- I tutaj
taką szansę widzisz? – spytała sceptycznie mama.
- Tak.
Wysłuchaj ich chociaż. Proszę.
- Przecież i
tak nie mam innego wyjścia.
Myślałam, że największy problem
będzie z tatą, ale tym razem się pomyliłam. Stanął na wysokości zadania i na
dodatek próbował przekonać matkę, by i ona zgodziła się na to, co chcieliśmy
zrobić. Rozumiałam jej obawy. Sama przecież takie miałam, a jedyne, czego byłam
pewna, to tego, że kocham Erica, a on mnie. Żadnej innej rzeczy pewna nie
byłam, ale właśnie dlatego zależało nam na tym, by porozmawiać z rodzicami i
wszystko omówić. Liczyłam na to, że będą chcieli przygotować się jakoś na
jutrzejsze spotkanie, ale nie chcieli już dzisiaj ze mną o tym rozmawiać, więc
też nie nalegałam, żeby niepotrzebnie ich dodatkowo nie denerwować. Podejście
taty dodało mi trochę otuchy i uspokoiło na tyle, że byłam w stanie wrócić na
górę i zasnąć, nie panikując przed tym, co miało się stać jutro.
Peter
Pettigrew
Nigdy nie lubiłem świąt, bo nie
kojarzyły mi się wcale radośnie. Matka, co prawda, starała się zawsze, by wszystko
było tak, jak powinno być, na tyle, na ile było nas na to stać i chociaż ona
sama nie kupowała sobie prezentu, ja co roku jakiś dostawałem.
Nie znałem swojego ojca i nigdy też o niego nie wypytywałem,
bo mama zawsze robiła się wtedy smutna, a nie lubiłem, kiedy taka była, więc
chociażby z tego powodu lata temu postanowiłem go nienawidzić i trwałem w tej
nienawiści do dzisiaj. Jedyne, co mnie z nim łączyło to wygląd, ponieważ Elaina
Pettigrew była bardzo ładną, szczupłą kobietą o ciemnych włosach do ramion i
równie ciemnych oczach. Nigdy nie szukała sobie nowego partnera, poświęcając mi
całe swoje życie i za to byłem jej wdzięczny. Ją jedną tak naprawdę w całym
swoim życiu kochałem i nie uważałem tego za nic wstydliwego, chociaż ona zawsze
obwiniała się o to, że nie dała mi wystarczająco wiele. Być może była to
prawda, ale jako dzieciak nie zwracałem na to większej uwagi.
Od lat mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu, które wymagało
chociaż małego remontu, na który nie było nas stać. Obecnie ściany mojego
pokoju wyłożone były dawno wyblakłą niebieską tapetą w jakieś wzorki, odklejającą
się przy suficie, a na deskach podłogowych łuszczyła się farba. Łóżko było
małe, metalowe, z materacem, w którym czułem każdą jedną sprężynę. Stara szafa,
w której nie dało się domknąć drzwi, biurko z porysowanym blatem i krzesło z
koszmarnie niewygodnym oparciem. Reszta mieszkania nie wyglądała lepiej.
Pieniądze, które zarabiała mama, ledwo starczały i wiele razy sama z czegoś
rezygnowała na moją korzyść. Dopiero teraz widziałem, jak wiele dla mnie
poświęciła. Młodość, urodę, życie prywatne. Wyglądała na więcej niż swoje
czterdzieści lat, nigdy też nie zdecydowała się z kimś związać. Byłem wściekły
na siebie, że w zamian za to dostała syna, który nie potrafi w niczym jej
pomóc. Słabo się uczyłem, więc nie widziałem dla siebie szans na jakąś
prestiżową posadę w ministerstwie. Nie potrafiłem nawet naprawić tych głupich
drzwi od szafy. Brakowało nam pieniędzy, a ja nie miałem pomysłu, jak pomóc i
trochę ją odciążyć.
Zwlekłem się z łóżka i przeszedłem
do kuchni, gdzie mama właśnie odgrzewała w piekarniku jakieś mięso.
- Zaraz
będzie kolacja – poinformowała mnie, uśmiechając się, na co tylko pokiwałem
głową. – Coś się stało? – rzuciła mi troskliwe spojrzenie.
- Nie,
wszystko w porządku – odparłem, wyciągając z szafki dwa talerze i kładąc je na
stole.
- To czemu
jesteś taki smutny?
- Po prostu
zastanawiam się, czy… Nigdy nie chciałaś związać się z kimś innym niż mój
ojciec? – spytałem, nie patrząc na nią. – Może wtedy wszystko wyglądałoby
inaczej.
- A
chciałbyś, żeby wyglądało inaczej?
- Tak. Nie.
To znaczy… Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
- Ale ja
jestem szczęśliwa – powiedziała. – Mam ciebie i nie żałuję niczego, co w życiu
zrobiłam. Wiem, że nigdy nie mieliśmy nadmiaru pieniędzy, ale robiłam wszystko,
byś tego nie odczuł.
- Wiesz, że
nie o to mi chodzi. Po prostu nie jestem synem, o jakim marzą matki, a już tym
bardziej ojcowie – wyznałem ze wstydem, a ona podeszła do mnie i zmusiła mnie,
bym na nią spojrzał.
- Peter,
jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Jesteś lepszy niż inni, zapamiętaj
to sobie i nigdy więcej w siebie nie wątp, jasne? – Spojrzałem w jej ciemne
oczy i pokiwałem głową bez przekonania. Elaina Pettigrew mogła mówić, że jej
nie zawiodłem, ale gdybym był taki jak James, Syriusz czy chociażby Remus,
miałbym zdecydowanie mniej wyrzutów sumienia.
-
Przepraszam, mamo.
- Nie masz
mnie za co przepraszać. To ja… – Nie dokończyła, bo rozległo się pukanie do
drzwi. Spojrzałem na nią pytająco, ale ona wzruszyła tylko ramionami. Pora na
odwiedziny była dosyć nietypowa.
- Otworzę –
zaproponowałem, ale pokręciła głową i sama poszła do drzwi. Ruszyłem jednak
razem z nią, przygotowany w razie czego na użycie różdżki, chociaż miałem
świadomość tego, że niewiele by mi pomogła.
Mama otworzyła drzwi, a kiedy
zobaczyła, kto za nimi stoi, szybko starała się je zamknąć.
- Co się
stało? – spytałem zaniepokojony. Odwróciła się w moją stronę.
- Nic.
- Kto
przyszedł?
- Jedni
bardzo upierdliwi sąsiedzi – skłamała na poczekaniu.
- Mamo?
- Wyjmij
pieczeń z piekarnika, dobrze? A ja porozmawiam z nimi na zewnątrz – poprosiła i
wyszła za drzwi, nie czekając na moją odpowiedź.
To wszystko wydawało mi się mocno podejrzane. Moja
matka nigdy nie kłamała w tak nieudolny sposób. Powinienem pójść i sprawdzić, o
co w tym wszystkim chodziło, ale prawda była taka, że się bałem. Zawróciłem
więc do kuchni i wyjąłem gorącą brytfannę, parząc sobie palce. Zachowanie mamy
nie dawało mi jednak spokoju. Nie musiałem się przecież konfrontować z tymi
ludźmi. Doszedłem jednak do wniosku, że mogłem za to niezauważony podsłuchać, o
czym rozmawiają. Przemieniłem się więc w szczura i przecisnąłem przez szparę w
drzwiach na korytarz. Lampa jak zwykle była popsuta, więc jeden z dwóch
mężczyzn zapalił światło na końcu swojej różdżki, jednak było ono tak słabe, że
w zasadzie nie widziałem nic więcej.
-
Rozmyśliłaś się? – spytał ten wyższy, którego twarzy nie mogłem dostrzec w
panujących ciemnościach. Poza tym stał tak, że nie dosięgało go światło
zapalone przez drugiego z mężczyzn.
- Tak.
- Przecież
obiecaliśmy ci lepsze lokum.
- Wiem, ale
już mi na nim nie zależy. Poradzę sobie jakoś inaczej. Przepraszam, że
musieliście się tu dzisiaj fatygować – powiedziała matka. Była przestraszona,
ale próbowała nie dać tego po sobie poznać. Nie miałem pojęcia, w co się
wpakowała, ale nie wyglądało to jakoś bardzo źle. Ci mężczyźni chcieli jej
pomóc. Może szukała nowej pracy w innej lokalizacji?
- Wiesz, że…
– zaczął teraz ten niższy, ale drugi z gości złapał go za ramię. – Co?
- Pani
Elaina się rozmyśliła. Miała do tego prawo, więc cóż… Nic tu po nas.
- Ale…
- Nic tu po
nas – powtórzył ten wyższy z naciskiem. – Przepraszamy w takim razie za
najście, pani Pettigrew. Gdybyśmy mogli jednak coś dla pani zrobić, wie pani,
gdzie nas szukać – dodał, po czym oboje odwrócili się i wyszli z budynku,
wpuszczając na korytarz zimny podmuch powietrza.
Zapadła całkowita ciemność, ale
usłyszałem, jak mama odetchnęła głęboko i stała jeszcze chwilę, zanim weszła z
powrotem do mieszkania. Nie wiedziałem, kto to był i z czego zrezygnowała moja
matka, ale wyglądało na to, że ci mężczyźni mogli w jakiś sposób poprawić naszą
sytuację. Może praca, jaką jej oferowali, była jednak dla niej za ciężka, ale nie
chciała się do tego przyznać? Może… Może w takim razie ja mógłbym jakoś się z nimi
dogadać? Zanim przemyślałem dokładnie to, co miałem zamiar zrobić, przemieniłem
się z powrotem i wybiegłem za dwójką mężczyzn, mając nadzieję, że jeszcze ich
złapię i wrócę do mieszkania, zanim mama zorientuje się, że mnie nie ma.