Kochani,
rozdział nie jest jakiś wybitny, ale dalsza jego część będzie dotyczyła już tylko i wyłącznie balu, który zapowiadany był już z cztery lata temu (akcja mi się chyba trochę rozwlekła ;)). Chciałabym więc zrobić dla niego osobny rozdział i porządnie do niego przysiąść, żeby wszystko zawrzeć, dlatego pojawi się on dopiero w lipcu, kiedy skończę już studia, będę po obronie i będę miała w końcu więcej wolnego czasu. Tymczasem zapraszam na to, co udało mi się jeszcze wyczarować :)
Luthien
***
Beatrice
La Brun
Nie
ufałam mężczyznom. Chociaż może właściwsze byłoby stwierdzenie, że zaufałam
kiedyś raz i od tego czasu więcej nie popełniłam tego błędu. Próbowałam
zatrzymać jednego z nich również tylko raz i również nigdy więcej się do tego
nie posunęłam. Okłamałam więc Syriusza tylko nieznacznie. Uważałam, że ucieczka
po seksie była jednym z najbardziej żenujących zachowań zarówno z jednej jak i
z drugiej strony i chociaż w moim życiu było tylko czterech facetów, z którymi
zdecydowałam się pójść do łóżka oraz trzech, którym na to nie pozwoliłam,
próbowałam zatrzymać przy sobie tylko jednego z nich – ostatniego, sześć lat
temu i trauma ówczesnych wydarzeń miała zostawić po sobie ślad do końca mojego
życia. Od tamtej pory nie spotykałam się z nikim, rzuciłam się w wir pracy.
Syriusz był pierwszy, któremu pozwoliłam się do mnie zbliżyć, a w zasadzie to
ja zbliżyłam się do niego. Przynajmniej tak było do wczoraj. Teraz czułam, że
po ostatniej nocy straciłam nad wszystkim kontrolę, a Black umiejętnie ją
przejął i czułam się niezbyt pewnie.
Dokładnie
sześć lat temu przestałam ufać mężczyznom i zbywałam każdego, który chciał
zwrócić na siebie moją uwagę. Mój charakter miał w tej kwestii zapewne jakieś
znaczenie, aczkolwiek przestałam się tym przejmować. Przejechałam się raz i
postanowiłam, że sytuacja więcej się nie powtórzy. Na szczęście dla mnie, na
nieszczęście dla każdego, który się we mnie zakochiwał lub twierdził, że to
zrobił.
Od
zawsze radziłam sobie lepiej niż faceci i chociaż większość mojego otoczenia
twierdziła, że jestem niezmiernie zarozumiała, ja uważałam, że zwyczajnie znam
swoją wartość. Byłam silna, twarda, zawsze stawiałam na swoim, potrafiłam
przekonać każdego do moich racji, stłamsić innych moją inteligencją,
oczytaniem, finezją, talentem do czarowania i lekceważeniem w stosunku do mało
ważnych spraw. Dla jednych było to chamstwo i arogancja, dla mnie zwyczajna
umiejętność wykorzystania tego, co przypadło mi w udziale podczas narodzin.
Potrafiłam również wykorzystać swoją urodę. To wszystko złożyło się na to, że
wypracowałam sobie pewien styl bycia, który idealnie sprawdzał mi się przez
większość życia.
Odrzucałam
oferty posad proponowanych przez ministra nie dlatego, że były mało znaczące,
ale dlatego, że będąc dyrektorem szkoły, z moim doświadczeniem i charakterem
mogłam wpoić tym wszystkim młodym ludziom pewne zachowania, które na pewno
dawały im wyższe rokowania na przeżycie w obecnie panującej sytuacji
wszechogarniającej nasz świat wojny czarodziejów. Budziłam szacunek i podziw.
Nie przeszkadzała mi opinia, która przylgnęła do mnie przez te wszystkie lata.
Dzięki niej w zasadzie dużo więcej mogłam uzyskać. Tylko nieliczni wiedzieli,
jaka jestem naprawdę. Problem w tym, że te osoby mogłam policzyć na palcach
jednej ręki, a i tak wiedzieli o mnie tylko to, czego pozwoliłam im się
dowiedzieć. Znajomość innego człowieka dawała nam nim władzę, a na to nie
miałam zamiaru pozwolić nikomu.
Uważałam
również, że nie należy ingerować w zakres obowiązków innych, jeśli mają na
takie, a nie inne działania zezwolenie, szczególnie, jeśli dotyczyło to kogoś
takiego jak Albus Dumbledore. Widziałam jednak w swoim życiu ludzi pogryzionych
i podrapanych przez wilkołaki, dlatego od razu rozpoznałam ślady, jakie Syriusz
miał na plecach, kiedy pierwszy raz się na niego natknęłam. Co by nie mówić,
wyglądało to wtedy naprawdę źle. Nie pytałam jednak, co się stało, bo od razu
wiedziałam, że mi tego nie powie. Jego kolega prędzej, ale nie była mi potrzebna
taka informacja. Byłam pewna, że Dumbledore wiedział o całej sytuacji, a jeśli
wiedział, Syriusz wpakował się w kłopoty na własną odpowiedzialność. Może i
powinnam rozmówić się z Albusem na ten temat, ale doszłam do wniosku, że
narobię chłopakom problemów, czego nie chciałam, szczególnie, że po dokładnej
obdukcji nie zauważyłam u Blacka więcej niepokojących śladów. Wracałam jednak
to tamtych wydarzeń wielokrotnie, próbując znaleźć odpowiedź na to, dlatego po
tylu latach zdecydowałam się dopuścić do siebie właśnie Syriusza, ale do tej
pory nie znalazłam na to pytanie odpowiedzi.
Początkowo
myślałam, że wszystko to wynikło z poczucia, że w każdej chwili będę mogła
kontrolować sytuację. Szybko okazało się, że Black nie jest osobą, którą mogę
manipulować, więc zaprzestałam tych praktyk widząc, że pierwszy raz nie uda mi
się w ten sposób nic ugrać. Z każdym naszym kolejnym spotkaniem przekonywałam
się jednak, że wcale nie musiałam się do tego uciekać, bo zwyczajnie nie czułam
się z jego strony zagrożona i nie chodziło o to, że traktuję go w sposób
lekceważący. Nie, naprawdę nie traktowałam go jak dzieciaka, bo w jego
przypadku po prostu tak się nie dało. Rozmawiając z nim, pozwalając mu się
dotykać, po prostu czułam, że nie muszę nikogo udawać ani się pilnować. Zresztą
on chyba odnosił podobne wrażenie. To, co działo się za drzwiami mojego
gabinetu nie miało nigdy z niego wyjść, więc każdy z nas mógł sobie pozwolić na
szczerość, o ile w ogóle można było o niej mówić w obecnej sytuacji. Zdawałam
sobie jednak sprawę z tego, że Syriusz celowo daje mi złudne przekonanie, że
mogę kontrolować całą sytuację, ale chyba nie miał nic przeciwko. Kiedy coś mu
się nie podobało, zwyczajnie mówił to wprost, nie patrząc na to, czy mnie
urazi. Jak na razie pasowało mi to. Sytuacja zmieniła się trochę po ostatniej
nocy, po której poczułam, że pierwszy raz od sześciu lat, grunt znowu usuwa mi
się spod stóp, a ja nie wiem, jak odnaleźć się w sytuacji.
Spotykanie
się z Syriuszem było niemoralne, a za pójście z nim do łóżka, powinni mnie
zwolnić. Nie wiedziałam, czy chciałam, by do tego doszło, ale kiedy przyszedł
na moje przyjęcie z Kimberly i poczułam ukłucie zazdrości, zdałam sobie sprawę
z tego, że straciłam panowanie. Chciałam zagrać na jego uczuciach do Hill i
pozwolić mu odejść, a właściwie szybko i mało drastycznie wyrzucić go z mojego
życia. Kiedy jednak mi się to nie udało, przekonałam się, że jego dotychczasowy
obiekt westchnień stracił na znaczeniu. Wbrew temu, jak sprawy potoczyły się
później, nie chciałam się z nim przespać. Nie chciałam niszczyć mu życia, a ja
sama cholernie się tego bałam i kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że wyszedł z
łóżka, zostawiając mnie w nim, poczułam paraliżujący strach. Uwierzyłam mu
jednak, kiedy powiedział, że nie wyszedłby bez słowa. Tej nocy wszystko się
spieprzyło. W pewien sposób go okłamałam, ale nie był to czas na to, by
powiedzieć mu prawdę. Zresztą ten mógł nigdy nie nadejść. Dużo ze sobą
rozmawialiśmy, uczyłam go różnych rzeczy, ale zdałam sobie sprawę z tego, że
niezbyt długo będziemy mogli pozostać na takim etapie. Zbyt się dzisiejszej
nocy zaangażowaliśmy. Oboje. I o ile spodziewałam się tego z jego strony, o
tyle ja nie powinnam pozwolić sobie na to wszystko. Psychicznie nie byłam na to
chyba jeszcze gotowa. Moralnie jednak nie czułam się z tym źle. Zdawałam sobie
sprawę z tego, że w końcu będę musiała podjąć w tej kwestii jakąś decyzję, ale
mogła ona zaczekać co najmniej do wieczora. Stanęłam więc w końcu przed
drzwiami do gabinetu Dumbledore’a i zapukałam.
~ * ~
Weszłam
do środka. Dumbledore siedział za swoim biurkiem podpisując jakieś dokumenty.
Nie było już ani ludzi z ministerstwa, ani Griffithsa. Kiedy zamknęłam za sobą
drzwi, spojrzał kątem oka na zegar wiszący na ścianie, ale nic nie powiedział.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że
przychodzę spóźniona, Albusie – rzekłam, podchodząc bliżej. Wskazał mi krzesło,
więc na nim usiadłam. – Wybacz, powód był dosyć ważny.
- Wiesz, że nie będę o niego pytał
– stwierdził, odkładając pióro i skupiając na mnie całą swoją uwagę. Nie odwróciłam
jednak wzroku.
- Wiem, ale czuję potrzebę
usprawiedliwienia się. Domyślam się jednak, że załatwiliście wszystko z
Albertem, bo w przeciwnym razie posłałbyś po mnie kogoś.
- Faktycznie twoja nieobecność nie
wpłynęła na przebieg rozmów – przyznał, na co skinęłam tylko głową. – Uprzedzam
jednak, że i tak czeka cię wieczorem rozmowa z ludźmi z ministerstwa. –
Spojrzałam na niego pytająco, ale ten patrzył tylko na mnie, uśmiechając się
nieznacznie. Prychnęłam.
- Nigdy im się to nie znudzi, co? –
spytałam, ale potraktował moje pytanie jako retoryczne i chyba w sumie takie
właśnie miało być. – Co tym razem? Departament Tajemnic czy Minister Magii?
Chyba tylko tego mi jeszcze nie zaproponowali – powiedziałam, próbując opanować
sytuację, ale dobrze wiedziałam, że Dumbledore w pełni ją rozumie.
- Nie powiedzieli. Chcieli
rozmawiać o tym wyłącznie z tobą, więc doszedłem do wniosku, że jeśli i tak cię
nie ma, to załatwimy wszystkie sprawy z Albertem sami, bo, wybacz, ale nie
chciałbym niepotrzebnych spięć przed wieczornym balem, a twoja reakcja mogłaby
takowe wywołać. – Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem.
- W takim razie powinnam ci
podziękować – zauważyłam. – Nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak jak idioci
z ministerstwa, którzy nie rozumieją słowa nie
– powiedziałam.
- Dla pocieszenia dodam, że
otrzymałem podobną propozycję.
- Doprawdy? I jaką odpowiedź
usłyszeli?
- Taką, jaką dałabyś ty, tylko
ubraną w bardziej kulturalne słowa.
- Cóż… Jeśli nie muszę, nie
przebieram w środkach.
Zapadła dłuższa
cisza. Dumbledore złączył ze sobą końcówki palców, tworząc z dłoni piramidkę,
po czym oparł łokcie o biurko i spojrzał na mnie.
- Minister jest postawiony pod
ścianą. Nie dziwię się więc, że próbuje zebrać wokół siebie najlepszych
czarodziejów, a ty do takich należysz – stwierdził, ale nawet na niego nie
spojrzałam. – Przewyższasz swoimi umiejętnościami dziewięćdziesiąt procent
ludzi w ministerstwie. Reszta, która dorównuje ci talentem jest aurorami.
- I co z tego, Albusie? – spytałam,
wbijając w niego spojrzenie. – Równie dobrze możesz to powiedzieć o sobie, a
twoje podejście będzie takie samo jak moje. Oboje wiemy, że więcej pożytku mają
z nas w szkołach niż za biurkiem. Odrzucam oferty pracy w ministerstwie
dokładnie z tego samego powodu co ty, bo wierzę, że nauczając, zamiast mnie
jednej, będą dziesiątki świetnych czarodziejów. Nigdy sama jakość, tak samo jak
sama ilość, nie będzie górą. Jeden dobry czarodziej nie pokona dwudziestu
innych, jeśli będzie walczył sam. Z drugiej strony dwudziestu niepotrafiących
rzucić jednego zaklęcia zostanie pokonanych przez jednego świetnego. Od lat to
powtarzam i nawet w obliczu wojny nasze „elity” nie potrafią tego zrozumieć.
Chcesz wysłać w tej wojnie dziesiątki młodych ludzi na śmierć, licząc na to, że
zasypią Śmierciożerców kamieniami? Ilość idąca w parze z jakością jest szansą
na wygraną. Brutalne, ale prawdziwe. Nie mów mi więc, że zmienię świat, jeśli
przyjmę ofertę ministra. I ci kretyni dowiedzą się o tym wieczorem, jeśli tylko
kolejny raz zaczną zanudzać mnie swoimi prośbami.
- Zawsze podziwiałem cię za takie
podejście, Beatrice. Kiedy cię poznałem, sama byłaś dopiero po szkole i…
- I od tamtego czasu wiele się
zmieniło, Albusie – weszłam mu w słowo, ale mój ton głosu stał się
łagodniejszy.
- Nie mniej jednak, twoje ideały
się nie zmieniły i wiedz, że budzi to mój niezmierny szacunek.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się
nieznacznie. – Ale dobrze wiesz, że nie jestem tą samą osobą, która lata temu
opuszczała szkołę. Zmieniłam się i tak naprawdę ufam jedynie samej sobie.
- Myślę, że to właściwe podejście –
stwierdził. – Zawsze powtarzam, że zaufanie to danie innym władzy nad tobą.
- Wiem i powtarzam to sobie,
ilekroć ktoś nazwie mnie arogancką. – Dumbledore już chciał otwierać usta, ale
go powstrzymałam.
Aprobował moje
podejście do nauczania i zarządzania w ministerstwie. Pod tym względem byliśmy
jednomyślni. Uważał jednak, że czasami powinnam powstrzymać się od wypowiadania
publicznie swoich kontrowersyjnych stwierdzeń.
- I zanim zaczniesz prawić mi morały
– uprzedziłam go, – wiedz, że przez te wszystkie lata mój styl bycia pozwalał
mi na realizację wszystkiego, co sobie zaplanowałam.
- Prócz jednej rzeczy – wtrącił, a
ja poczułam, jak ból rozlewa mi się po całym ciele i twarz wykrzywia
wściekłość.
Nie zareagował
jednak na to. Nie wiedziałam, co chciał wywołać tą uwagą, ale postarałam się,
by nie dać mu w tej kwestii żadnej satysfakcji, chociaż zdawałam sobie sprawę,
że nie wspominał o niej bezcelowo. Nie miałam jednak zamiaru dociekać jego
intencji. Wstałam z krzesła i bez słowa udałam się do wyjścia. Zanim jednak
nacisnęłam klamkę, odezwał się.
- Beatrice – zawahałam się, ale
tylko na chwilę. – Nadal… – odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam mu wściekłe
spojrzenie. Potrafiłam sprawić by żadna część mojego ciała nie zdradzała nic,
jednak sprawa, o której wspomniał doprowadzała do tego, że stawałam się krucha
i bezbronna, zdana jedynie na własne słowa.
- Nie będę o tym z tobą rozmawiać,
Albusie – powiedziałam wściekła.
- Może w końcu powinnaś?
- Nie – ucięłam szybko.
- Jeśli w końcu się z tym
pogodzisz, nikt nie będzie w stanie cię zranić.
- Naprawdę? – spytałam z ironią. –
Z jakiego powodu ci na tym zależy, co? Wiem, że większość ludzi, których znam,
uważa mnie za wyrachowaną sukę, ale mi to pasuje, jasne? W ten sposób nikt nie
jest w stanie mnie zranić. Mogą to zrobić tylko trzy osoby. Jedna siedzi w
więzieniu, a dwie znajdują się w tym pomieszczeniu. Nikt więcej nie wie o całej
sprawie. I nigdy się nie dowie. Po jaką cholerę wspominasz to akurat dzisiaj?
Dobrze wiesz, dlaczego nie przyjęłam posady dyrektorki za pierwszym razem i
dlaczego zrobiłam to dopiero pięć miesięcy później.
Dumbledore
przyglądał mi się chwilę, po czym wstał zza biurka i podszedł do mnie bliżej.
- Minęło sześć lat…
- I może minąć cała wieczność, a ja
nigdy nie pogodzę się z tym, co się stało, rozumiesz? W jednej chwili straciłam
wszystko i stałam się kimś całkiem innym. Kimś, w ciele kogo dobrze się czuję,
ale pod tą całą otoczką jestem w stanie rozpaść się równie szybko, jak
pozbierać.
- Może gdybyś…
- Nie, Albusie.
- Zostało mu pół roku –
przypomniał.
- Więc zacznę martwić się dopiero
wtedy. Teraz daj mi spokój i nigdy więcej o tym nie wspominaj – rzekłam i
ponownie odwróciłam się w stronę drzwi.
- Wybierasz się tam dzisiaj? –
spytał jeszcze.
- Jak co roku w wigilię do nich i
każdego dwudziestego czwartego dnia miesiąca do niej i uznaj to za przejaw
mojej choroby psychicznej, której do końca życia nie wyleczę – odparłam, po
czym wyszłam w końcu z gabinetu Dumbledore’a, trzaskając drzwiami.
Czułam, że
dłużej nie uda mi się powstrzymać łez, cisnących mi się do oczu. Popłynęły
jednak dopiero wtedy, kiedy zamknęłam drzwi mojej sypialni, oparłam się o nie
plecami i opadłam na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach. Przez ostatnie sześć lat
każdego dnia nadchodził moment, w którym żałowałam, że odsunęłam od siebie
wszystkich, którzy po tym, co się stało, stali jeszcze po mojej stronie. Przez
sześć lat nie pozwoliłam nikomu się dotknąć, obawiając się tego, że źle się to
skończy. I być może to był błąd, bo teraz, kiedy pozwoliłam na to Syriuszowi,
zauważyłam, że rozpaczliwie mi tego brakuje. Z jednej strony liczyłam na to, że
może jeszcze zastanę go u siebie, ale nie było go i w sumie dobrze, bo nie
byłabym w stanie wytłumaczyć mu tego, co się stało, a pewnie w pierwszej chwili
by o to spytał. W takim wypadku jednak mogłam wylać wszystkie łzy w samotności,
w czterech ścianach obcego mi pokoju.
Syriusz Black
Nie
wiedziałem, jak długo zejdzie Beatrice u Dumbledore’a, więc po ubraniu się i
skorzystaniu z łazienki udałem się z powrotem do wieży Gryfonów. Poza tym
musiałem przemyśleć to, co się stało i szczerze powiedziawszy, czułem się tak,
jakby ktoś poprzestawiał mi nagle całe życie, a ja nie wiem, czy ono nadal jest
moje. Jeszcze wczoraj miałem pewne plany, marzenia i wizje, a dzisiaj wszystko,
co uważałem za stałe i poukładane, straciło na znaczeniu. Dałbym sobie rękę
uciąć, że zyskanie lub odzyskanie zaufania Kimberly jest w tej chwili
priorytetem, przecież jeszcze nie tak dawno pokusiłem się nawet o stwierdzenie,
że się w niej zakochałem, że dopiero po jej poznaniu przekonałem się, co to
miłość i brak racjonalnego podejścia do sprawy i przeraziłem się, jak szybko to
wszystko się zweryfikowało. Choć bardzo chciałem czuć jakiekolwiek wyrzuty
sumienia z powodu nocy spędzonej z La Brun – nie miałem takowych. Czułem się
okropnie tylko dlatego, że zbyt pochopnie oceniłem moją relację z Hill i czułem
pewien zawód na myśl o tym, że nie mam większych wyrzutów sumienia. Kimberly
pozwoliła mi inaczej spojrzeć na moje życie i chyba dzięki temu po prostu
chciałem wierzyć w to, że w końcu znalazłem kogoś, kto mnie zrozumiał i pasował
do mojego pokręconego charakteru. Poczułem się inaczej, a nie znając takiego
uczucia, stwierdziłem, że jest czymś, czego wcześniej nie zaznałem. Czy jednak
faktycznie tak było? Nagle to wszystko, na czym oparłem swoje życie w ostatnim
czasie, runęło, a ja czułem się pogubiony, bo nie wiedziałem, czy mam z tego
powodu wyrzuty sumienia i czy w ogóle powinienem je mieć.
~ * ~
- Wiesz, która jest godzina? –
spytał Potter, kiedy tylko wszedłem do dormitorium. Spojrzałem na niego i tylko
wzruszyłem ramionami.
- Przed dwunastą?
- Po jedenastej.
- I co z tego wynika?
- Może to, że polazłeś gdzieś
wczoraj wieczorem i dopiero teraz wróciłeś, zabierając ze sobą mapę i pelerynę.
Poza tym za godzinę muszę iść z Lilką na próbę generalną, a umawialiśmy się
jeszcze na nasz ostatni kawał przed świętami. Zapomniałeś już?
Spojrzałem
ponownie na niego, a potem na Remusa i Petera, którzy przysłuchiwali się tej
wymianie zdań z mniejszym zainteresowaniem.
- Nie zapomniałem i dalej wszystko
jest aktualne – odparłem, rzucając w niego mapą i peleryną, które złapał w
locie. – Oddaję – dodałem i olewając Rogacza, poszedłem do łazienki.
- Stało się coś? – spytał Lupin,
kiedy znalazłem się z powrotem w pokoju i szukałem jakiejś nowej, czystej
bluzki.
- Nie.
- Więc gdzie byłeś całą noc i
ranek? – odwróciłem się w stronę chłopaków i zmierzyłem ich poirytowanym
spojrzeniem.
- A co to, kurwa, jakieś
przesłuchanie?
- Nie, ale…
- Ale co? – odparłem, ale Glizdek
ubiegł Remusa.
- Dziwnie się zachowujesz.
- Bo całą noc i ranek robiłem
wszystko, by skomplikować sobie życie – wyjaśniłem pokrętnie, chociaż taka
właśnie była prawda. Nie chciałem jednak o tym z nimi rozmawiać, bo szczerze
wątpiłem, że to zrozumieją. Mogliśmy łamać wiele punktów regulaminu i naginać
tysiące zasad, ale „romansu” z La Brun żaden z nich nie zdołałby pojąć. Nawet
James.
- A można jaśniej?
- Nie – odparłem i w jednej chwili
podjąłem decyzję. – Evans będzie u siebie? – spytałem Pottera, a ten spojrzał
na mnie z irytacją.
- A czego ty znowu chcesz od mojej
dziewczyny?
- Porozmawiać, bo z wami się nie
da.
- Taa, już widzę, jak Lily rzuca
wszystko i leci słuchać twoich spowiedzi.
- O co ci chodzi, James, co?
- O nic. Po prostu zachowujesz się
irracjonalnie.
- A co takiego irracjonalnego jest
w moim zachowaniu? To, że nie spędziłem nocy w dormitorium czy że nie chcę ci
powiedzieć, gdzie wtedy byłem?
- Gdybyś spędził noc z jakąś dziewczyną,
już byśmy o tym wiedzieli – stwierdził i w sumie dużo się nie pomylił.
Faktycznie bym się tym pochwalił. Problem w tym, że akurat tym razem nie
mogłem. Albo może i mogłem, ale nie chciałem. Chłopacy pewnie by się nie
wygadali, ale… Nie, jednak nie chciałem i niech tak zostanie.
- Czyli wychodzi na to, że nie
byłem z żadną dziewczyną – zauważyłem, wzruszając ramionami.
- Więc co się stało? – drążył temat
Remus.
- Dajcie spokój, co? Nie można
spędzić nocy poza dormitorium? Miałem coś do przemyślenia i tyle.
- Twój związek z Kim? – spytał
Peter, a ja spojrzałem na niego i skrzywiłem się nieznacznie, co nie uszło
uwadze Pottera i Lupina.
- Między innymi – odparłem
wymijająco i skierowałem się do wyjścia.
- Pokłóciliście się znowu?
- Nie, dlaczego? Wszystko jest
między nami okej.
- No to…
- Boże, zachowujecie się jak baby –
wkurzyłem się. – Pomogłem ci zejść się z Evans? – spytałem Jamesa. – Pomogłem.
Skrytykowałem cię za to, w jak chamski sposób potraktowałeś Ann? – zwróciłem
się do Remusa. – Mimo, że sam za nią nie przepadam? – dodałem. – Nie. –
Spojrzałem teraz na Petera. – A ciebie pytam codziennie o to, czy poszedłeś z
Vanessą do łóżka? – Pettigrew zaczerwienił się momentalnie i odwrócił wzrok. –
Też nie. Więc łaskawie dajcie mi załatwić moje sprawy z dziewczynami samemu,
ok? – Chłopacy patrzyli na mnie zdezorientowani. – Mogę porozmawiać z Lily czy
nie? – zapytałem jeszcze raz. – A zresztą…
- Rób, co chcesz – odparł Rogacz, a
ja obrzuciłem ich ponownie uważnym spojrzeniem i w końcu wyszedłem z pokoju.
Być
może zachowałem się niezbyt elegancko i nie powinienem irytować się z powodu
ich pytań, ale poczułem się zaatakowany i niegotowy na odparcie tej inwazji.
Zapewniłem Beatrice, że ze wszystkim sobie poradzę, ale ukrywanie przed
chłopakami tego, co zrobiłem, będzie trudne, bo zbyt dobrze każdy z nich mnie
znał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze chwilę temu rozpaczałem za
Hill i wielce cierpiałem, wyznając jej wręcz miłość. Wszyscy uznali w końcu mój
wymysł za realny i nie wiedziałem, jak się z niego wyplączę. Z drugiej strony
nie wiedziałem już, co czuję do Kimberly. Podobała mi się, bardzo ją lubiłem,
dobrze się z nią rozumiałem, czułem się fatalnie, kiedy okazało się, że jest
zajęta, cierpiałem, gdy nie chciała ze mną rozmawiać, byłem wściekły, kiedy nie
chciała słuchać moich wyjaśnień i szczęśliwy, że w końcu wszystko sobie
wyjaśniliśmy. Czułem do niej coś, czego nie czułem nigdy w całym swoim życiu i
myślałem, że to w końcu prawdziwe zauroczenie czy miłość. I być może coś z tego
było prawdziwe, ale w tej chwili wcale nie czułem także wyrzutów sumienia z
powodu przespania się z La Brun. Byłem tak zdezorientowany tymi wszystkimi
targającymi mną uczuciami, że nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Nawet,
gdybym teraz wyszedł z układu z dyrektorką, nie potrafiłbym już chyba odszukać
w sobie tych wszystkich uczuć, które pobudziła we mnie Kimberly. I z tego
powodu czułem się jak ostatni cham.
~ * ~
Drzwi
otworzyła mi Dorcas, zdziwiona moją obecnością.
- Cześć – rzuciłem i nie czekając na
jej odpowiedź, kontynuowałem. – Powiedz, że Evans jest z tobą.
- Cześć – odparła, patrząc na mnie
zaskoczona. – Eee, jest – dodała i odwróciła się w stronę pokoju. – Lilka,
Black do ciebie! – poinformowała ją. – Stało się coś? – spytała, zanim dziewczyna
Jamesa podeszła do drzwi, ale nie zdążyłem jej odpowiedzieć.
- Co ty tu robisz? – spytała Evans.
- Możemy pogadać? – zerknąłem na
Meadowes, a ta popatrzyła jeszcze na nas i wycofała się z powrotem do
dormitorium, po czym zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas na schodach.
- Teraz? Za niecałą godzinę muszę
być z Jamesem na próbie. Mam dzisiaj dużo rzeczy do zrobienia. Nie może to
poczekać do wieczora?
- Nie. Proszę cię – spojrzałem na
nią błagalnie. – Daj mi tylko kilka minut. No dobra, trochę więcej, żebyśmy
mogli wyjść na Błonia…
- Black, proszę cię, nie możemy
porozmawiać tutaj albo gdzieś w jakiejś sali, jeśli tak bardzo zależy ci na
prywatności? – zapytała, ale widząc moją minę, skapitulowała. – Dobra, ale
jeśli nie będzie to nic ważnego, to cię chyba zamorduję. – Pokiwałem głową ze
zrozumieniem. – Wezmę kurtkę i spotkamy się na dole.
~ * ~
- Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
– spytała w pewnej chwili Evans, kiedy dotarliśmy już na Błonia i teraz
przedzieraliśmy się bez większego sensu przez śnieg sięgający nam do połowy
łydki.
Było zimno, ale
nie skarżyła się na to. Aż do tej chwili szła cierpliwie za mną. Zignorowałem
jednak jej pytanie, dopóki nie dotarliśmy do ławek stojących obok szatni przy
boisku. Odgarnąłem śnieg z jednej z nich, ale nie usiadła, tylko wpatrywała się
we mnie z założonymi na piersi rękami.
- Odeszliśmy odpowiednio daleko? –
zapytała z politowaniem, a zaraz potem wywróciła oczami i westchnęła. –
Słuchaj, Syriusz, naprawdę nie mam dzisiaj czasu na twoje wycieczki. Mów, o co chodzi
albo wracam do zamku. – Nadal nie odpowiedziałem, walcząc z myślami, czy dobrze
zrobiłem, prosząc ją o rozmowę. Evans czekała jeszcze chwilę, aż w końcu
straciła cierpliwość i odwróciła się z zamiarem powrotu.
- Zaczekaj – poprosiłem i
podszedłem do niej, a kiedy uświadomiłem sobie, że stanąłem zbyt blisko,
cofnąłem się i bezpiecznie oparłem się o ścianę szatni. Lily ponownie rzuciła
mi ponaglające spojrzenie, a ja wyczułem, że powoli traci cierpliwość.
- Po co mnie tu ściągnąłeś? James
na pewno by cię wysłuchał.
- Ale nie chciałem z nim rozmawiać.
- Więc powiedz w końcu, o czym
chciałeś pogadać ze mną.
- Kilka godzin temu… – zacząłem w
końcu, ale jej natarczywy wzrok nie pomagał mi zebrać myśli. – Kilka godzin
temu totalnie skomplikowałem sobie życie – powiedziałem i spojrzałem na nią.
Niezbyt wiedziała, jak zareagować na to wyznanie.
- A jakoś jaśniej? Black, jeśli nie
powiesz, o co chodzi, to ci nie pomogę.
- Przespałem się z kimś, z kim nie
powinienem – wyjaśniłem, a ona zareagowała inaczej niż się spodziewałem.
Rzuciła mi spojrzenie pełne politowania i zaśmiała się.
- O nie, nie ma mowy. Jeszcze
niedawno robiłeś wielką aferę o to, że chodzę do łóżka z Jamesem, a teraz
chcesz rozmawiać ze mną na temat tego… – Pokręciła głową. – Nie ma mowy –
powtórzyła. – Nie będę wysłuchiwać twoich zwierzeń z życia erotycznego.
- Lily, proszę cię. Tu nie chodzi o
to, co zrobiłem, tylko z kim i… To mi totalnie rozwaliło całe moje
uporządkowane życie i nie wiem, co powinienem teraz zrobić.
- A skąd ja mam to niby wiedzieć,
co? Zrobiłeś to na własną odpowiedzialność.
- Wiem i nie o to chodzi…
- Więc o co?
- No…
- Tak się nie dogadamy –
stwierdziła Evans, siadając w końcu na ławce, co uznałem za dobry znak. Nie
wiem dlaczego, ale byłem w stanie tylko jej powierzyć cały sekret. – Zacznijmy
od tego, z kim się przespałeś. – Znowu nie odpowiedziałem. – Tylko tak będę mogła
coś wymyślić.
Rozejrzałem
się po najbliższej okolicy, ale nikogo nie było w zasięgu naszego wzroku. Lily
podążyła za mną i trochę spoważniała.
- Obiecaj mi, że nikt nigdy się o
tym nie dowie – poprosiłem. – Nawet James. Sam mu powiem, kiedy przyjdzie na to
pora.
- Żartujesz sobie? Z kim ty się
przespałeś, że robisz z tego taką aferę? Może Kim…
- Ona tym bardziej nie może o tym
wiedzieć – wszedłem jej w słowo.
- A więc nie z nią poszedłeś do
łóżka – stwierdziła.
- Gdyby to była ona, to nie byłoby
żadnego problemu.
- Więc kto to był? – Wpatrywałem
się w nią bardzo długą chwilę, ale tym razem czekała cierpliwie,
zainteresowana, co jej w końcu powiem.
- La Brun – oznajmiłem i takiego
szoku na jej twarzy jeszcze nigdy nie widziałem. Minę miała taką, jakby właśnie
wylądowali przed nią kosmici i powiedzieli, że hodują nasz rodzaj ludzki w
śnieżnych kulach, które trzymają na półkach w salonie. Długo nie mogła zebrać
się w sobie, żeby cokolwiek odpowiedzieć.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
– spytała w końcu z nadzieją, ale kiedy nie zareagowałem, wkurzyła się. – Czy
ty jesteś jakiś nienormalny, Black? Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś
bylibyście w stanie obskoczyć z Jamesem każdą dziewczynę w tej szkole, ale
dyrektorka szkoły to jest taka przesada, że nawet nie wiem, czy mieści się w
jakichś skalach twojej głupoty. Czy ty wiesz, co będzie, jeśli ktokolwiek się o
tym dowie?
- Wiem i liczę na to, że nie dowie
się tego od ciebie – spojrzała na mnie krytycznie.
- Uważasz mnie za taką idiotkę?
- Nie. Spotykam się z nią już jakiś
czas – wyznałem. – I dopiero wczoraj, kiedy byłem na tym jej przyjęciu,
poczułem się zazdrosny jak cholera. Poszedłem do niej i jakoś tak wyszło…
- Jakoś tak wyszło?
- Możesz nie przerywać? –
zirytowałem się. Teraz nie miałem już nic do stracenia. Evans wiedziała o
wszystkim. – To nie była jej wina. Chciała, żebym wrócił do Kimberly, bo wie,
że mi na niej zależy albo zależało… Problem w tym, że nie potrafiłem.
Zaangażowałem się w ten nasz pseudo związek emocjonalnie i teraz nie wiem, co
mam zrobić.
- Nie pomyślałeś o tym, co będzie,
jeśli Kim się o wszystkim dowie? Zresztą, mniejsza z nią. Wyrzucą cię ze
szkoły, jeśli to się wyda, a La Brun będzie miała duże kłopoty z tego powodu.
- Wszystko załatwi, jeśli cokolwiek
się stanie. – Lily prychnęła z politowaniem.
- I ty jej wierzysz? Wykorzysta cię
do własnych celów i zostawi jak zabawkę, kiedy już jej się znudzisz.
- Mylisz się – zdenerwowałem się,
słysząc takie zarzuty. Co prawda zdawałem sobie sprawę z tego, że tak może być,
ale zwyczajnie w to nie wierzyłem. Trochę ją poznałem i nie sądziłem, by to
wszystko z jej strony było udawane.
- Syriusz, to, że przespałeś się z
La Brun, jest twoim najmniejszym problemem, prawda? A co z Kimberly? Jeszcze
niedawno płakałeś, że nie chce z tobą rozmawiać, że taki jesteś w niej
zakochany. Tak dla twojej wiadomości, ona też coś do ciebie czuje.
- Wiem – przyznałem. – I właśnie z
tego powodu czuję się jak ostatni frajer i cham, ale… Nie mam żadnych wyrzutów
w związku z tym, że poszedłem do łóżka z La Brun. Tylko… Pojawiła się Kim i
nagle wszystko zaczęło się układać. Nie wiem, jakiego wy z Jamesem dostaliście
objawienia, ale coś takiego stało się ze mną, kiedy spotkałem Hill.
Przewartościowało mi się dosłownie wszystko i nagle w jednej chwili posypał się
każdy kawałek tego, co było ułożone, kiedy rano, budząc się w pokoju Bea… La
Brun, czułem się tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Ja wiem, że to wszystko
wydaje się absurdalne, ale ja jej po prostu wierzę i ufam
- Syriusz, ona jest dyrektorką szkoły.
- Już to mówiłaś.
- I jak widać nie dotarło to do
ciebie.
- Dotarło, ale nadal nie zmienia to
faktu, że c o ś do niej poczułem.
- Nie możesz się z nią spotykać –
powiedziała Evans błagalnie, ale wiedziałem, że zdała sobie sprawę z tego, że
nie przemówi mi to do rozumu. – Bo jeśli to wszystko się wyda to oboje
będziecie mieli duże problemy, a chyba nie chcesz jej w to pakować? Zostało
tylko kilka miesięcy. Chcesz, żeby cię wyrzucili w ostatniej chwili? Co
będziesz robić po szkole?
- Ona nie jest taka, jak myślisz –
powiedziałem.
- Ja nic nie myślę, Black, bo jej
nie znam.
- A ja rozmawiałem z nią
wielokrotnie.
- I biorąc pod uwagę jej życiorys i
opinie innych, potrafi dobrze manipulować ludźmi. Tym bardziej takimi
szczeniakami jak ty.
- Uważaj na słowa, Evans –
wycedziłem przez zęby.
- Czego ty ode mnie oczekujesz, co?
Że to zrozumiem, czy że dam ci jakieś rozgrzeszenie? To mówię ci, że nie
rozumiem, jak mogłeś się w to wplątać i oznajmiam, że jeszcze się na tym
przejedziesz. Z dnia na dzień ogarnęła cię wielka miłość do Kimberly i to
jeszcze mogłam zrozumieć. Pasujecie do siebie, to widać na pierwszy rzut oka.
Gdybyś tylko się nad tym zastanowił, to naprawdę mogłoby się wam udać, ale
mówisz mi właśnie ze spokojem w głosie, że przespałeś się z dyrektorką szkoły i
Hill idzie w odstawkę.
- Tego nie powiedziałem.
- A mi się wydaje, że właśnie taki
wniosek można wysnuć z tych wszystkich głupot, które mi tu pleciesz.
- Do Kim poczułem coś, czego nigdy
wcześniej nie czułem przy nikim innym i być może dlatego chciałem, by było to
coś więcej, coś, co sprawi, że moje życie w końcu nabierze jakiegoś sensu, ale
będąc w obecności La Brun czuję się jeszcze inaczej i… Lepiej niż kiedykolwiek
przedtem.
- Bo może zwyczajnie pozwala ci się
tak czuć? Syriusz, pomyśl logicznie. Czy opłaca jej się być z kimś takim jak ty
w związku? Jesteś naprawdę super facetem, ale jaki pożytek z ciebie będzie miał
ktoś taki jak ona, co? Kompletnie jej nie znasz. Powiedziała ci tylko to, co
chciała, żebyś o niej wiedział, a ty pewnie…
- Nie powiedziałem jej o sobie nic.
- No i dobrze, bo jeszcze będzie w
stanie to wykorzystać.
- Masz zamiar cały czas ją
krytykować? – spytałem.
- A ty jej bronić?
- Nie znasz jej.
- Ty też nie.
- Ale lepiej od ciebie.
- To czego ty właściwie ode mnie
oczekujesz?
- Nie wiem. Jak widać nie
przemyślałem dobrze tej dyskusji. Myślałem, że chociaż spróbujesz zrozumieć…
- Ale co ja mam zrozumieć, Syriusz?
Że w jednej chwili pałasz wielką miłością do Kim, a chwilę później przekreślasz
coś, czego nawet nie zweryfikowałeś tylko dlatego, że jeszcze lepiej poczułeś
się przez chwilę przy La Brun? Zaraz poznasz kogoś innego i nawet ona pójdzie w
odstawkę. Mylisz miłość z sama nie wiem czym, ale nie wydaje mi się, by
właściwym było stawiać wszystko na jedną kartę jaką jest dyrektorka szkoły. Chciałeś
znać moje zdanie, czy za wszelką cenę przekonać sam siebie, że nie zrobiłeś nic
złego?
- Nie uważam przespania się z
Beatrice za nic złego – zdenerwowałem się. – Uważam to za jedną z najlepszych
rzeczy, jakie w życiu udało mi się zrobić…
- No to rzeczywiście jest się czym
chwalić – powiedziała z ironią.
- Mówisz, że nie zweryfikowałem
jeszcze tego, co mogłoby połączyć mnie z Kim, ale idąc tym tokiem rozumowania,
jak, nie angażując się w relację z La Brun, mam zweryfikować, czy to wszystko
jest tylko grą z jej strony? Równie dobrze można spojrzeć na to w ten sposób.
- Posłuchaj mnie, Syriusz. Obiecuję
ci, że ode mnie nikt się o waszej „relacji” nie dowie. To ci mogę obiecać nawet
pod groźbą wieczystej przysięgi, ale całą resztę musisz załatwić sam. Doceniam,
że mi o tym powiedziałeś, ale ja naprawdę nie wiem, jak mogę ci pomóc. Może tak
naprawdę ani Kimberly, ani La Brun nie są dla ciebie ważne? Może jeszcze nie
spotkałeś tej jednej dziewczyny, z którą będziesz chciał spędzić całe życie?
Nie będę negowała tego, co uważasz, że czujesz do jednej i drugiej, ale nie
obiecam ci, że to zrozumiem, bo w tej chwili nie potrafię. Uważam, że nie
powinieneś spotykać się z dyrektorką, za to jak najszybciej skończyć tę
relację, nim oboje wpadniecie w kłopoty, z których się nie wygrzebiecie, ale z
drugiej strony… To, w jaki sposób jej bronisz… Czy ty naprawdę zawsze musisz
skomplikować wszystko najgłupszymi rozwiązaniami? – spojrzała na mnie, ale już
bez złości i z próbą zrozumienia. Myślałem, że będzie osobą, która najłatwiej
przyjmie moje rewelacje spośród wszystkich, którym skłonny byłbym o nich
powiedzieć, ale nie była w stanie pojąć czegoś tak kontrowersyjnego, co
odebrałem jako swego rodzaju zawód.
- A co, jeśli to wcale nie będzie
najgłupsze rozwiązanie? – spytałem, a kiedy chciała coś odpowiedzieć, dodałem: –
Przyjmijmy czysto hipotetycznie. No przecież zdarzają się takie wypadki, nie?
- Naprawdę chcesz to sprawdzić?
- Naprawdę.
- A jeśli wszystko okaże się zwykłą
grą i manipulacją z jej strony?
- To będzie to mój problem i moja
porażka.
- I nie czujesz się z tego powodu
źle w stosunku do Kim?
- Czuję się głupio z tego powodu,
że być może narobiłem jej jakichś nadziei, ale z tego powodu, że poszedłem do
łóżka z La Brun – nie.
- Nadal uważam, że powinieneś
zakończyć tę relację, ale… Zrobisz, jak będziesz chciał. Pamiętaj jednak, że ja
cię ostrzegałam. Całą odpowiedzialność za wszystko, co zrobisz, bierzesz na
siebie. – Skinąłem głową. – I jeszcze jedno. Może najważniejsze.
- Co takiego?
- Za trzy miesiące jej tu nie
będzie, Syriusz. I wtedy albo to wszystko się skończy, albo przez te trzy
miesiące będziesz musiał oglądać ją codziennie, mimo, że nie będziesz tego
chciał.
- Tego teraz nie mogę przewidzieć.
~ * ~
Szczerze powiedziawszy, to początkowo zirytowałem się, kiedy
usłyszałem od Evans nie to, czego oczekiwałem. Może faktycznie chciałem
przekonać sam siebie, że nie zrobiłem tej nocy nic złego, uzyskać jakieś
rozgrzeszenie. Jednak po powrocie, kiedy czekałem, aż Rogacz wróci do wieży,
zastanowiłem się nad wszystkim jeszcze raz na spokojnie, z perspektywy
krótkiego czasu i mimo, że nadal nie czułem żadnych wyrzutów sumienia,
doszedłem do wniosku, że faktycznie powinienem zakończyć to, co jeszcze się nie
zaczęło. W jednym Lily miała rację. La Brun wyjedzie z Hogwartu za trzy
miesiące i wtedy wszystko i tak będzie musiało się skończyć, więc właściwszym
byłoby zbytnio się nie angażować. Jeśli jednak zdecydowałbym się zaryzykować i
wykorzystać ten czas, ze świadomością końca, a spotkania te, z jakiegoś powodu,
skończyłyby się szybciej, musiałbym znosić jej widok codziennie. Żadne wyjście
nie zwiastowało happy endu, jeśli w ogóle można było patrzeć na to w ten
sposób. Nie wiem, czego ja właściwie oczekiwałem. Nigdy w życiu nie chciałbym
się związać z Evans, aczkolwiek uświadomiłem sobie, że zazdroszczę Jamesowi
najzwyklejszego w świecie związku. Miałem jednak świadomość tego, że w
Hogwarcie nie ma odpowiedniej kandydatki na moją przyszłą dziewczynę, dla
której straciłbym głowę. Przemyślawszy wszystko jeszcze raz i uwzględniając w
tym zewnętrzną opinię Lily, doszedłem do wniosku, że wieczorem, po balu, pójdę
do Beatrice i wycofam się ze wszystkich układów i deklaracji. Faktycznie tak
będzie lepiej.
Remus Lupin
Miałem jeszcze trochę czasu do zebrania z McGonagall. Zresztą
i tak czekaliśmy, aż nasi reprezentanci domów skończą ostatnią próbę.
Umówiliśmy się z chłopakami zaraz po niej i miałem nadzieję, że szybko uwiniemy
się z tym, co mieliśmy w planach, bo nie chciałem podpaść dzisiaj naszej
opiekunce. Do końca próby zostało jednak jeszcze trochę czasu, więc widząc Ann
wychodzącą samotnie z wieży, pobiegłem za nią. Na szczęście nie spieszyła się
zbytnio, więc dogoniłem ją zaraz za portretem Grubej Damy.
-
Mogę się z tobą przejść? – spytałem, dołączając do niej i zrównując z nią krok.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-
Musieliśmy się rozstać, żebyś wygospodarował dla mnie trochę czasu? – odparła.
Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale w sumie nie miałem jej tego za złe.
Vick jednak zreflektowała się szybko, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
-
Wybacz. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
-
W porządku. Zasłużyłem sobie i wiem, że masz do mnie żal, chociaż udajesz, że
tak nie jest. – Nie odpowiedziała. – Jeśli nie chcesz...
-
Nie, możesz się ze mną przejść – uśmiechnęła się. – Idę do sowiarni, jeśli ci
to pasuje.
-
Pasuje.
-
Tylko bez kolejnego roztrząsania tego, co się stało – poprosiła, a ja skinąłem
głową.
-
Jesteś pewna, że chcesz iść dzisiaj ze mną na ten bal? – spytałem jeszcze.
-
Tak. Nie widzę żadnych przeszkód. Chyba, że ty chcesz się wycofać w ostatniej
chwili...
-
Nie – pokręciłem głową.
-
To dobrze.
Rozmowa niezbyt się kleiła. Wiedziałem, że Ann robi dobrą
minę do złej gry i zraniłem ją bardziej, niż to okazuje, ale moje pobudki były
dobre, mimo, że czułem się z tego powodu jak ostatni frajer.
-
Robimy sylwestra u Jamesa w domu. Może uda ci się wpaść? – zaproponowałem. –
Możesz przyjść z Douglasem, jeśli nie będzie miał nic lepszego do roboty. –
Spojrzała na mnie uważnie, ale wytrzymałem jej spojrzenie.
-
Ja będę, a planów Patricka nie znam. Poza tym, nie chcę, żeby to źle
zabrzmiało, ale szczerze wątpię, że nie będzie miał lepszych propozycji, niż
spędzenie sylwestra z ludźmi, których nie zna.
-
Ciebie zna – zauważyłem.
-
Raczej ciężko nazwać to jakąś zażyłą znajomością – stwierdziła. – Po prostu
załatwił mi wyjazd na imprezę.
-
Gdyby nie chciał, to by nie załatwił.
-
Remus, proszę cię, skończ. Nie wymyślaj mi tu żadnych insynuacji. To jest tylko
znajomy i tyle.
-
Nic nie insynuuję, Ann. Po prostu uważam, że gdyby nie chciał, to by ci tego
wyjazdu nie załatwił, bo i po co?
-
Dobra, możemy zmienić temat? – poprosiła, a ja skinąłem tylko głową. Nie
chciałem więcej wtrącać się w jej życie. W sumie żałowałem teraz tej zbyt
pochopnej decyzji towarzyszenia jej w drodze do sowiarni. Cisza, jaka zapadła
między nami, uświadomiła mi jeszcze bardziej, że to, co między nami było lub
być mogło, przepadło nieodwracalnie.
-
Wiesz, może ja jednak sprawdzę, czy chłopacy...
-
Jasne – odparła. – Widzimy się wieczorem – dodała, a potem poszła dalej,
zostawiając mnie na środku korytarza.
Kimberly Hill
-
Co masz taką minę, jakby ci całą rodzinę wymordowali? – spytała Bethany, kiedy
kolejny raz zignorowałam jej gadanie. Tym razem jednak spojrzałam na nią,
piorunując wzrokiem. – Wybacz, niezbyt trafne porównanie – stwierdziła,
posyłając mi przepraszające spojrzenie. – Po prostu dziwnie się zachowujesz.
-
Raz może mi się zdarzyć – odparłam, mając nadzieję, że nie będzie drążyć
tematu, bo nie chciało mi się jej tłumaczyć, dlaczego nie mam ochoty z nią
rozmawiać.
Do tej pory nie potrafiła przyjąć do wiadomości żadnych moich
próśb i wyjaśnień. Tym razem jednak nie chodziło o jej zachowanie, które, o
dziwo, nie było od wczoraj irytujące. Zastanawiałam się, dlaczego Syriusz, tak
chętny na nasze wspólne wyjście na bal, tak bardzo nie chciał towarzyszyć mi
wczoraj u La Brun. Nasuwało mi się na myśl tylko jedno wytłumaczenie, ale było
ono tak irracjonalne, że od razu je odrzuciłam.
Od samego początku znajomości z Blackiem było między nami
jakieś nieme porozumienie pozwalające nam zrozumieć siebie nawzajem. W każdym
bądź razie do tej pory udawało mi się go rozszyfrowywać, a jednak wczoraj
wieczorem czułam się tak, jakbym rozmawiała z kimś innym i nie wiedziałam, czy
była to moja wina, a on zwyczajnie nie chciał mnie urazić. Potwierdził jednak
nasze wspólne wyjście dzisiaj, więc nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Być
może zbyt szybko założyłam, że go rozszyfrowałam. Z drugiej strony, dlaczego w
ogóle zależało mi na tym, by to zrobić? Teraz już chyba nie potrzebował żadnej
pomocy. O Dorcas Meadowes dawno już zapomniał. Zresztą nie wiedziałam, czy
faktycznie ona stanowiła pierwotnie jego problem. On ewidentnie nie radził
sobie zbytnio z relacjami międzyludzkimi, kiedy coś szło nie po jego myśli. Czy
jednak miałam prawo tak go oceniać? Rozumiałam go dobrze, ale nie znałam na
tyle długo, by wiedzieć, czy jest to wystarczające.
-
Powiesz mi, co się stało? – ciągnęła jednak dalej Beth, ale pokręciłam tylko
głową.
-
Nic się nie stało. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu trochę
żałuję, że zostaję na święta w szkole i tyle. Dawno nie widziałam brata.
-
Zawsze możesz poprosić, by spotkał się z tobą za miesiąc w Hogsmeade –
zaproponowała. – Może uda mu się jakoś dotrzeć.
-
Może.
James Potter
-
Co wy wszyscy macie takie miny? – spytałem, kiedy szykowaliśmy się na nasz
ostatni kawał w tym roku kalendarzowym.
Łapa nadal chodził jak struty, a po rozmowie z Lilką był
jeszcze bardziej opryskliwy. Nie wyciągnąłem od niej, o co chodzi. Co więcej,
straciłem na to całą nadzieję. Sprawa musiała być więc jakaś poważniejsza i
szczerze wątpiłem, że nie chodzi w niej o dziewczynę. Zbyt dobrze znałem
Syriusza, by uwierzyć w jego ironiczne odpowiedzi. Dodatkowo, w czasie mojej
nieobecności, Luniek też zyskał jakiś problem, który wiązał się tym razem z
Vick, więc podniecenie całą akcją, jakie towarzyszyło nam jeszcze wczoraj,
prysło jak mydlana bańka. Nie miałem jednak zamiaru poddać się jej i, mimo
grobowych min Lupina i Blacka, zmobilizowałem całą trójkę, do wyjścia z wieży.
-
Potter, nie czepiaj się, bo twojego marudzenia o Evans, to nie przebijemy nawet
w trójkę – odparł Łapa, ale zignorowałem jego uwagę i z uśmiechem na ustach
zacząłem wydawać rozkazy, rzucając jeszcze uwagę o tym, że ostatecznie została
moją dziewczyną, więc i w ich wypadku nie wszystko jeszcze stracone. Remus
chyba jednak nie docenił tego pocieszenia.
-
Dobra, koniec tej stypy. Glizdek, bierzesz pelerynę – rozkazałem, na co ten
skinął głową, przełykając ostatni kęs babeczki. W sumie to sam byłem już
głodny, ale zepchnąłem to na dalszy plan, bo gdybym zaczął teraz szukać czegoś
do jedzenia, to zastałaby nas noc, nim z powrotem zmobilizowałbym chłopaków do
wyjścia. – Łapciu – powiedziałem pieszczotliwie, wiedząc, że zirytuję tym
określeniem Blacka, którzy rzucił w moja stronę zabójcze spojrzenie, ale
zignorowałem go i tylko uśmiechnąłem się złośliwie. – Bierzesz mapę. – Syriusz
chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłem, więc zrobił, co poleciłem.
– Luniek, sprawujesz nadzór nad słoikami. Jak tam się mają nasze zwierzaczki?
-
Wszystkie żyją – odparł Remus, przyglądając się uważnie zawartości szklanych
pojemników.
Trochę
obawiałem się, że nim nastanie wigilia, nasze główne gwiazdy wieczoru, wypełzną
z tych słoików i opanują nasze dormitorium, ale na szczęście tak się nie stało
i plan, który ułożyliśmy któregoś wieczora pod wpływem napojów procentowych,
nadal miał szansę wypalenia.
-
Świetnie. W takim razie...
-
Przepraszam bardzo, a ty jaką rolę masz zamiar pełnić w tym całym
przedsięwzięciu? – spytał Syriusz.
-
Jak to jaką? Ja, proszę ciebie, dowodzę – odparłem z dumą, ale w tym samym
momencie oberwałem od niego książką, przed którą nie zdążyłem się uchylić. –
Nagrabiłeś sobie, Black – wycedziłem przez zęby, po czym rzuciłem się na niego.
Ten zrobił unik, wytrącając z rąk Remusa nasz drogocenny słoik. Wszyscy
zamarliśmy, widząc już, że nasz plan poszedł się w tym momencie walić. Nim
jednak szklany pojemnik rozbił się na podłodze, Peter rzucił się po niego z
peleryną, którą nadal trzymał w dłoni i złapał go w ostatniej chwili, kilka
centymetrów nad ziemią.
-
Widzisz, co narobiłeś? – naskoczyłem na Blacka, ale nim ten odpowiedział, Lupin
zaprowadził porządek.
-
Spokój! Jak zaraz nie przestaniecie, to wymiksowuję się z tego wszystkiego i
sami sobie radźcie – zagroził, wiedząc, że jego osoba stanowi kluczowy element
całej układanki.
-
Dobra. Już nic nie robimy – powiedziałem, odbierając Glizdkowi słoik i
wręczając ponownie Remusowi. Black nie odezwał się więcej, rzucając mi tylko
pojednawcze spojrzenie. – W porządku. Z racji tego, że Peter, bądź co bądź,
uratował nasze tyłki, mianuję go moim zastępcą. Nie przyjmuję sprzeciwu.
Uznaję, że wszyscy się z tym zgadzają. Wychodzimy.
~ * ~
Pierwszym punktem naszego planu było przedostanie się niepostrzeżenie do
lochów, jak najbliżej Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Skorzystaliśmy więc z kilku
znanych nam skrótów i dopiero na samym końcu użyliśmy peleryny niewidki.
Stanowiło to utrudnienie o tyle, że w czwórkę raczej niezbyt się już pod nią
mieściliśmy. Doszliśmy więc do wniosku, że to ja z Remusem podejdziemy bliżej i
wszystko załatwimy, a Syriusz z Peterem schowają się w jednej z wnęk i będą
obserwować otoczenie na mapie, dając nam ewentualnie znak, że powinniśmy się
zwijać.
-
Wolniej, Luniek, bo widać nam stopy.
-
Plecy już mnie bolą od tego schylania się – poskarżył się, ale zwolnił i szedł
dalej, trzymając mocno słoik. Stanęliśmy w rogu korytarza, chroniąc się w
cieniu, gdzie nie docierało jasne światło świec.
-
Jesteś pewny, że to zadziała? – spytałem. Ustaliliśmy jedynie główne
zamierzenie, a wykonaniem miał się zająć Lupin.
-
Mam nadzieję.
-
Czyli nie jesteś pewny?
-
W stu procentach? Nie.
-
Trudno. Teraz i tak już za późno, by coś poprawić.
-
Nawet nie wiedziałbym co. Jedyne, czego jestem pewny, to to, że nie są groźne i
nic nikomu poważnego nie zrobią.
Skinąłem głową, chociaż pewnie i tak tego nie zauważył, po
czym otworzyliśmy słoik i zaczęliśmy wyciągać z niego maleńkie pajączki
owinięte kokonami z pajęczyn. Używając zaklęcia Vingardium Leviosa umieściliśmy
wszystkie na suficie korytarza, po czym spojrzeliśmy na siebie na tyle, na ile
pozwalała nam na to sytuacja i porozumiewawczo skinęliśmy głowami.
-
Engorgio – wyszeptaliśmy jednocześnie, machając różdżkami.
W tym samym momencie dziesiątki małych pajączków zaczęło
rosnąć do wielkości dużych rozmiarów psa. Widząc to, sam wzdrygnąłem się z
obrzydzenia i dałem znać Remusowi, że zbieramy się stąd w trybie
natychmiastowym, czego nie musiałem mu drugi raz powtarzać. Nie martwiąc się
już tym, czy peleryna z nas spadnie, ruszyliśmy pędem w stronę Syriusza i
Petera, czekających dwa korytarze dalej – w odległości dającej czas na szybką
ewakuację. Kiedy dotarliśmy do pierwszego zakrętu, słyszeliśmy już za sobą
tupot setek nóg biegających teraz po korytarzach zamku wielkich pająków.
Dotarliśmy w końcu do chłopaków i zatrzymaliśmy się na
chwilę, by zaczerpnąć tchu. W tym momencie dotarły do nas pierwsze wrzaski
ludzi, więc parsknęliśmy śmiechem i długi czas nie mogliśmy się uspokoić.
-
Dobra, spadamy stąd – zarządził Syriusz, więc pobiegliśmy z powrotem na górę,
by jak najszybciej ulotnić się z lochów, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
Z założenia cały nasz misterny plan miał obejmować tylko
Ślizgonów. Upieraliśmy się z Blackiem, żeby pająki, które wykorzystamy, były
jadowite, ale Luniek kategorycznie się na to nie zgodził. Wybraliśmy jednak
takie, które były obrzydliwe i włochate. Po powiększeniu, miały wyłapać z całej
szkoły Ślizgonów, unieruchomić ich pajęczyną i, jako drące się kokony,
podwiesić pod sufitem. W naszych wyobrażeniach widok był przekomiczny, dlatego
na samą myśl pokładaliśmy się ze śmiechu.
Pająki, mimo, iż polowały tylko na wybranych, kiedy tylko
wydostały się z lochów, wywołały koszmarną panikę wśród wszystkich uczniów.
Dziewczyny darły się niemiłosiernie, uciekając w popłochu na dwór lub chowając
się w otwartych salach. W Wielkiej Sali trwały prace dekoracyjne, nad którymi
nadzór sprawował Flitwick. Gdy wyszedł z sali i zobaczył, co wywołało taką
wszechogarniająca panikę, zamiast myśleć o zapanowaniu nad biegającymi wszędzie
pajęczakami, zatrzasnął drzwi Wielkiej Sali szybciej niż zdążyliśmy spojrzeć w
jego stronę. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że każdy z nauczycieli od razu
domyśli się, że cała ta afera to nasza sprawka, dlatego musieliśmy dotrzeć do
naszej wieży jak najszybciej się dało. Sufit pierwszego piętra był już jednak
ozdobiony bujającymi się pod nim uczniami drącymi się wniebogłosy. Biegający po
korytarzu ludzie nie zwracali uwagi na to, że wielkie, włochate pająki omijają
ich, nie zwracając na nich uwagi. Panika udzieliła się wszystkim, a nauczyciele,
którzy zdążyli już oderwać się od swoich obowiązków, nie potrafili nad tym
zapanować.
Czując się bezpiecznie, wspinaliśmy się dalej na górę,
umierając wręcz ze śmiechu. Zamieszanie, jakie wybuchło, przeszło nasze
najśmielsze oczekiwania. Nawet Syriusz rozchmurzył się i wskazywał właśnie na
jednego grubego, niskiego Ślizgona, który szamotał się na wysokości trzech
metrów nad ziemią. Dotarłszy jednak do schodów, zamarliśmy, kiedy przejście
zagrodził nam jeden wyjątkowo obleśny, czarny pająk z błyszczącymi, małymi
oczkami. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni. Nie tak to miało wyglądać.
-
Luniek? W jaki sposób miały one selekcjonować Ślizgonów? – zapytał w tym
momencie Black, rzucając mu pytające. a zarazem ponaglające spojrzenie. Remus
spojrzał na pająka, potem na Petera i przełknął ślinę.
-
Noo... Miały reagować na zielony kolor – wyjaśnił przepraszająco. Teraz wszyscy
spojrzeliśmy na Glizdogona i odsunęliśmy się od niego.
-
Kurwa, Glizdek. Akurat dzisiaj musiałeś założyć zielony sweter? – wkurzył się
Syriusz.
-
Skąd miałem wie... – nie dokończył, bo w tym momencie nasze zwierzątko
przestało się zastanawiać i rzuciło się na Petera, który zaczął uciekać z
wrzaskiem. Nie wiedzieliśmy, co teraz zrobić. Uznaliśmy jednak, że bieganie bez
sensu za uciekającym Pettigrew'em jest totalnie bez sensu i w pierwszej
kolejności musimy ochronić własne tyłki.
-
Kiedy McGonagall zobaczy, że Glizdek również oberwał w tej zabawie, może nie
będzie nas podejrzewać – stwierdził Remus, a my z Blackiem spojrzeliśmy na niego
jak na kosmitę.
-
Wiesz, co to oznacza, geniuszu? – spytał Łapa. – To, że pod sufitem wiszą nie
tylko Ślizgoni, ale również każda osoba ubrana w coś zielonego. Może nawet sama
McGonagall...
-
A to oznacza, że mamy przerąbane na całej linii – powiedziałem i wiedziałem, że
tym razem w żaden sposób nie uda nam się uniknąć szlabanu.