niedziela, 10 lutego 2019

67. Tajemnica Eliksiru Zapomnienia cz. III

Kochani, 
przed Wami kolejny rozdział, mam nadzieję, że o satysfakcjonującej długości. Nie wiem, kiedy będzie kolejny, bo naprawdę muszę zająć się w najbliższym czasie moją pracą magisterską, ale postaram się w kolejnym uwzględnić więcej wątków niż w tym. Co do wątku z Eliksirem Zapomnienia to nagięłam go tak, by pasował mi do całej sprawy, więc wybaczcie, jeśli mija się trochę z prawdą ;)
Pozdrawiam
Luthien

***

Lily Evans
Zasadniczo do spotkania z Corinne zostało jeszcze trochę czasu i chciałam jakoś wesprzeć Rogacza przed, miałam nadzieję, ostatnią konfrontacją z nią, ale ten kategorycznie odmówił mojemu towarzystwu, twierdząc, że chce się do tego należycie przygotować, więc zostawiłam go w spokoju i poszłam z powrotem do dormitorium, bo i tak nie miałam na dzisiaj żadnych innych planów.
Ciężko było spotkać się z Dorcas przed balem, gdyż Eric wyjeżdżał później do domu, więc chcieli przedtem spędzić ze sobą jak najwięcej czasu, dlatego byłam lekko zaskoczona, widząc ją o tej godzinie w naszej sypialni.
- A ty co tutaj robisz? – spytałam, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
- Jeszcze przez jakiś czas mieszkam – odparła, posyłając mi pobłażliwe spojrzenie.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Eric musiał coś tam załatwić z Tonym – wyjaśniła, wzruszając tylko ramionami.
- To w sumie dobrze się składa, bo musimy o czymś pogadać – odwróciła się w moją stronę i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Już się boję.
- Nie ma czego – stwierdziłam. – Chyba – dodałam zaraz, wracając myślami do tego, jaką aferę zrobiła Ann, kiedy ta powiedziała, że zamiast wspólnych świąt wybiera prestiżową, sportową imprezę w towarzystwie Patricka Douglasa.
- Boisz się zacząć? – spytała, kiedy milczałam przez dłuższy czas, zastanawiając się, jak powiedzieć jej o naszych przemyśleniach.
- Może.
- Lilka, błagam cię. Nie rób mi tego.
- Czego? – spytałam zdezorientowana.
- Nie poddawaj w wątpliwość naszej przyjaźni i zaufania.
- Nie poddaję, tylko… Trochę obawiam się twojej reakcji.
- Jeśli nie zaczniesz, nie dowiesz się, jaka będzie.
- Niby też prawda.
- Więc? – ponagliła, siadając na łóżku naprzeciwko mnie.
- Chodzi o święta – powiedziałam i zamilkłam na chwilę, obserwując ją uważnie. Żaden mięsień na jej twarzy jednak nie drgnął, co więcej, nawet nie oderwała ode mnie wzroku. – Wiedziałaś, że o tym będziemy rozmawiać – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, kiedy zobaczyłam, że wcale nie jest zaskoczona.
- Domyślałam się – odparła zgodnie z prawdą.
- I?
- Co i?
- No nie wiem, Ann…
- Nie wracajmy do tego, bo zachowałam się wtedy jak idiotka.
- A teraz się tak nie zachowasz?
- Zależy, co masz mi do powiedzenia, ale… Nie, raczej nie. – Nie skomentowałam tego jej zapewnienia, więc kontynuowała. – Dobra, do rzeczy. O czym chciałaś rozmawiać?
- O tym, czy jest sens zostawania w szkole. I zanim coś powiesz, tak, wiem, że to nasze ostatnie święta w Hogwarcie, ale nie wiem, czy chcę je zapamiętać w ten sposób. Zawsze było kameralnie, cicho i spokojnie, a teraz będzie pełno ludzi i to nie z naszej szkoły. Chyba jednak wolimy z Jamesem spędzić je razem, ale poza szkołą. To znaczy myślimy, że tak byłoby lepiej. Wiem, co sobie obiecywaliśmy rok temu, ale nie było wtedy mowy o żadnym balu i wizycie innych szkół. Możemy jeszcze wrócić do domu, porozmawiam z McGonagall i wszystko załatwię. Spotkamy się w drugie święto u Jamesa albo u mnie. Będziesz też mogła pójść do Erica. Wiem, że cię zapraszał, a może i Ann uda się jakoś do nas dołączyć. To chyba lepsze rozwiązanie, nie?
            Patrzyła na mnie długą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią, ale nie widziałam na jej twarzy ani zdziwienia, ani wściekłości, ani nawet rezygnacji.
- Wszystko już z Jamesem omówiliście? – odezwała się w końcu.
- Dor, to nie jest tak, że omawialiśmy coś za twoimi plecami. Tak, konsultowaliśmy się w tej sprawie, bo jesteśmy razem i, może nadal wydaje ci się to dziwne, ale zwyczajnie ze sobą rozmawiamy o różnych rzeczach. Dobrze wiesz, że gdybym tylko mogła, przesiedziałabym w tej szkole jeszcze kilka kolejnych lat, ale się nie da. Nie chcemy narzucać ci swojego rozwiązania, tylko racjonalnie spojrzeć na problem. Chodzi chyba o to, żebyśmy spędzili ten czas razem, niezależnie od tego, gdzie to będzie, nie? Jeśli jednak powiesz, że chcesz zostać w Hogwarcie, to zostaniemy – zapewniłam ją. Wiedziałam, że z początku bardzo jej na tym zależało.
            Moja przyjaciółka wstała w końcu z łóżka i podeszła do okna, zastanawiając się nad czymś długo. Nie ponaglałam jej. To były tylko święta, na dodatek i tak wywrócone do góry nogami przez ten cały bal. Pociąg do Londynu odjeżdżał jutro rano i wracało nim do domu wiele młodszych osób, dla których całe zamieszanie, jakie było od początku grudnia, nie miało większego znaczenia. Nie wiem, na jakiej zasadzie Durmstrang i Beauxbatons zapewniało swoim uczniom powrót, ale niewiele mnie to obchodziło. Spodziewałam się, że większość z przybyłych osób zostanie jednak w Hogwarcie. Ja, będąc na ich miejscu zapewne zrobiłabym to samo. Wiedziałam jednak, że byli tacy, którzy chcieli wrócić do domu dopiero po balu. Dumbledore wysłuchał ich próśb i mimo narzekań McGonagall, zgodził się na takie rozwiązanie. Jako prefekci musieliśmy z Remusem zrobić taką listę w Gryffindorze, dlatego wiedziałam, że w każdym z domów jest to maksymalnie dwadzieścia osób, więc dyrektor zarządził, że transport taki odbędzie się dwudziestego piątego grudnia między godziną ósmą a dziewiątą trzydzieści. Gdybym porozmawiała z McGonagall, zapewne udałoby mi się dogadać z nią w kwestii również naszego powrotu, a jeśli nie, to Dumbledore na pewno nie miałby nic przeciwko.
- Przyznam szczerze, że myślałam o tym od pewnego czasu – powiedziała w końcu Meadowes, odwracając się z powrotem w moją stronę. – I w zasadzie wasza wersja wygląda lepiej, niż użeranie się z tłumem ludzi w Hogwarcie. Tylko wiesz, zrobiłam Ann taką awanturę o te święta, że głupio mi było zmieniać potem całą koncepcję. Faktycznie możemy spotkać się gdzieś indziej, ważne, że razem. Może uda się ściągnąć i Ann, i Erica. Zasadniczo nie prosił mnie o to, bym wróciła z nim do domu, ale wiem, że ucieszyłby się z takiej perspektywy, bo już od dawna powtarza, że musimy powiedzieć jego mamie o zaręczynach.
- Czyli się zgadzasz? – spytałam lekko zdezorientowana. Byłam przygotowana na to, że ta rozmowa wywoła jednak zamieszanie, a ona ot tak zgodziła się zrezygnować ze wszystkiego, co planowała.
- Nie jestem co do tego przekonana i przyznam, że jest mi z tego powodu przykro, ale tak, przyznaję wam rację, że w sytuacji, która jest obecnie, lepsze będzie spotkanie się poza szkołą.
- Jeśli naprawdę chcesz zostać, to zostaniemy – powiedziałam jeszcze, ale ona pokręciła głową.
- Nie, zgadzam się na powrót do domu. Może faktycznie powinniśmy zacząć przygotowywać się do życia poza Hogwartem. Zostało nam już tylko pół roku schronienia za tymi murami i jest mi z tego powodu tak cholernie źle, bo nie wiem, czy będę potrafiła żyć bez was na wyłączność – wyznała i zamilkła.
Przyznam szczerze, że w ostatnim czasie również wiele razy zastanawiałam się nad tym aspektem. Po tylu latach trochę odmiennego życia trzeba będzie na powrót je zmienić. Podeszłam do niej, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie, aczkolwiek smutno, więc przytuliłam ją mocno.
- Zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółkami, Dor. Nie zapominaj o tym, bo jeśli kiedyś to zrobisz, znajdę cię i osobiście zabiję – zagroziłam, na co ta zaśmiała się.
- Obiecuję, że będę miała to na uwadze.
- Wychodzisz za Erica – przypomniałam jej. – To chyba wystarczy, nie?
- Tak.
- Właśnie, a deportacja trwa zaledwie kilka sekund, więc nie będą nas dzielić miliony kilometrów.
- No nie.
- Więc przestań mi się tu smucić, bo zaraz sama się rozpłaczę, a tego nie chcę. – Uśmiechnęła się i skinęła głową. – Wiesz, kocham Jamesa, ale czasami nawet z nim nie da się wytrzymać, więc będę potrzebowała jakiegoś alternatywnego rozwiązania spędzania czasu, dlatego lepiej, żebyś go zawsze dla mnie znalazła.
- Obiecuję, że tak będzie – zapewniła mnie. – Tym bardziej, że jako świadek na moim ślubie, a potem matka chrzestna moich dzieci będziesz miała dużo do roboty.
- Matka chrzestna? – spytałam zbita z tropu. – Czy ty się przypadkiem nie zapędzasz w tych swoich planach?
- Może – wzruszyła ramionami. – Ale nie zmienia to faktu, że jak przyjdzie co do czego, to się z tej funkcji nie wywiniesz. Po kimś muszą być inteligentne – dodała, a ja parsknęłam śmiechem.
- No tak, bo ty się nie nadajesz.
- Twierdzisz, że jestem mniej inteligentna od ciebie? – spytała rozbawiona.
- Ja tego nie powiedziałam – rzuciłam i szybko umknęłam przed lecącą w moją stronę poduszką.

James Potter
Szczerze powiedziawszy to nie umówiłem się z Corinne na jakąś konkretną godzinę, czego teraz żałowałem, bo nie wiedziałem dokładnie, o której się zjawi, co powodowało u mnie niepokój, bo jeśli Syriusz nie zejdzie się z nią czasowo, to zepsuję cały jego plan, mówiąc jej to, co chciałem, żeby usłyszała. Nie takie rozwiązanie jednak znalazł Łapa.
- Usiądź – poprosiła w końcu moja dziewczyna, przyglądając mi się uważnie. Od kilku minut chodziłem w tę i z powrotem po pokoju.
- A co jeśli Black przyjdzie za późno? – spytałem.
- Nie przyjdzie – odparła, zachowując spokój. Podziwiałem ją za to, że kiedy trzeba było, stawała się opanowana, a kiedy mogła pozwolić sobie na okazanie emocji, robiła to. Nie potrafiłem się tak kontrolować.
- To w takim razie co będzie, jeśli nie uda mu się wyprowadzić jej z równowagi? – stanąłem i wbiłem w nią spojrzenie. Może i powinienem okazać większą obojętność na to, co miało się stać i nie zachowywać się jak małe dziecko, ale w tej sytuacji nie potrafiłem, a ona chyba zdawała sobie z tego sprawę.
- Wskaż mi osobę, której Syriusz nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi – powiedziała. – Nawet Dumbledore raz się na niego wściekł.
- Ale Corinne zna jego możliwości i na pewno spodziewa się podstępu – zauważyłem.
- W takim razie po co to całe zamieszanie, jeśli od razu z góry zakładasz, że się nie uda? – spytała, a ja milczałem chwilę, po czym odwróciłem wzrok.
- Po prostu boję się kolejnej konfrontacji z nią – przyznałem. – Bo jeśli to wszystko okaże się prawdą... – podeszła do mnie, kładąc dłoń na moim policzku i zmuszając do tego, żebym z powrotem na nią spojrzał.
- Jeśli to wszystko okaże się prawdą, to i tak między nami niczego to nie zmieni – rzekła, uśmiechając się. – A z resztą jakoś sobie poradzimy – dodała, po czym przytuliła się do mnie. Chwilę później rozległo się pukanie, więc odsunęła się, rzucając mi jeszcze pokrzepiające spojrzenie, a ja podszedłem do drzwi i otworzyłem je.
- Jestem – rzuciła blondynka, nie siląc się na żadne słowa powitania, więc również nie odpowiedziałem, tylko wpuściłem ją do środka. Miałem wrażenie, że po naszym wcześniejszym spotkaniu przemyślała sobie kilka spraw i postanowiła obrać trochę odmienną taktykę niż z początku zakładała. – Naprawdę musiałam wciągnąć w to wszystko twoją dziewczynę, żebyś się mną zainteresował? – spytała, całkowicie ignorując na razie Lily.
- Jeszcze jakiś czas temu twierdziłaś, że to JA postawiłem cię w złym świetle, mówiąc jej całą prawdę – zauważyłem i już wiedziałem, że cały nasz plan nie pójdzie dokładnie tak, jak zakładaliśmy. Lautier faktycznie chciała to rozegrać inaczej i chyba byłem gotowy podjąć to wyzwanie. 
- Bo mogliśmy to załatwić we dwójkę.
- Mogliśmy, gdybyś tylko powiedziała mi o ciąży od razu pierwszego dnia, a nie robiła bez przerwy podchody i to nie w moją stronę, a w Lily. Od samego początku chciałaś ją w to wciągnąć.
- A ty uwierzyłeś w to, co mówiłam, kiedy byłeś dzisiaj w moim pokoju? – uniosła brwi w geście pytania i zaśmiała się, po czym bez żadnego zaproszenia usiadła na łóżku. Nie poszedłem w jej ślady, woląc kontrolować całą sytuację, patrząc na nią z góry, ale chyba jej to nie przeszkadzało. Była przekonana, że ma jakiegoś asa w rękawie. Miałem nadzieję, że to jednak na naszą korzyść wszystko się rozstrzygnie.
- W każdym bądź razie…
- W każdym bądź razie zmieniłam zdanie – weszła mi w słowo, wbijając we mnie uważne spojrzenie. – Nie chcę, żebyś utrzymywał z moim dzieckiem kontakt.
- Że co, proszę? Po pierwsze: NASZYM dzieckiem. Nie twoim. Po drugie mało masz w tej kwestii do gadania, bo jeśli jestem jego ojcem, wejdę na drogę prawną i wykażę, że jesteś niespełna rozumu. – Corinne zaśmiała się, a ja zauważyłem, że Lily rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie negujące to, co właśnie robiłem.
- I jakie będziesz miał na to dowody, co?
- Nie możemy załatwić tego jakoś polubownie? – wtrąciła się w końcu do dyskusji Evans. Oboje spojrzeliśmy w jej stronę, a ja od razu wiedziałem, że wszystko to, co mówiła wcześniej Corinne było kłamstwem. Zależało jej tylko i wyłącznie na tym, by pozbyć się dziewczyny, dla której ją olałem. – Będąc na twoim miejscu też nie oddałabym dziecka ojcu, ale chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby James widywał się z nim raz na jakiś czas w weekendy, nie? Jasne, nie lubisz mnie i masz we mnie konkurentkę, ale po co mnie w to wciągałaś, co? Gdyby naprawdę ci na tym zależało, to znalazłabyś sposobność na to, żeby porozmawiać z Jamesem w cztery oczy i wszystko sobie wyjaśnić. Po co w ogóle mówiłaś mu o tym dziecku, jeśli teraz nie chcesz, żeby utrzymywał z nim jakiekolwiek kontakty? Zastanowiłaś się w ogóle nad tym… – nie dokończyła, bo w tym momencie drzwi do dormitorium otworzyły się i do środka wszedł Łapa, piorunując Corinne wzrokiem. Ta nie pozostała mu dłużna.
Nigdy się nie lubili. Problem polegał na tym, że plan, który obmyślił mój kumpel, trochę się skomplikował przez odmienne zagranie Francuzki. Myślałem, że nadal będzie robiła z siebie ofiarę, a ona zrezygnowała z tego i wprost wykazała, że dziecko jej w tym pojedynku w ogóle nie interesuje.
- Co ona tu robi? – spytał. – Nie życzę sobie w mojej sypialni obecności takich wywłok…
- To może sam powinieneś stąd wyjść? – odgryzła mu się, a ja byłem totalnie zdezorientowany całą sytuacją. Widocznie Syriusz przysłuchiwał się rozmowie od samego początku, bo zrezygnował z uprzejmego tonu, jaki pierwotnie zakładaliśmy. W sumie to może i lepiej, bo Corinne i tak przejrzałaby go na wylot.
- Wiesz ,co, Lautier? Nie wypieprzę cię z tego pokoju tylko i wyłącznie dlatego, że mój kumpel idiota miał jakiś powód, by cię tu wpuścić, więc chcąc nie chcąc, uszanuję jego decyzję.
- Będziemy rozmawiać w jego towarzystwie? – spytała blondynka, wcale nie ukrywając niechęci do Blacka.
- A coś ci w nim przeszkadza?
- Wolałabym nie roztrząsać naszych prywatnych spraw przy osobach, których one nie dotyczą.
- To możecie stąd wyjść i porozmawiać gdzieś indziej, bo ja nie mam zamiaru tolerować twojej obecności w moim pokoju – rzekł stanowczo Black, otwierając jej drzwi. Corinne rzuciła mi pytające spojrzenie.
- Syriusz… – zwróciłem się do Łapy. – Mógłbyś zostawić nas na moment samych? – Spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Chyba sobie żartujesz – odparł, zatrzasnął drzwi i wziął do ręki butelkę z wodą. Posłałem Lily szybkie spojrzenie, a ona nieznacznie skinęła głową. Nadszedł decydujący moment.
- Możemy dokończyć tę rozmowę później? – spytałem Lautier, wbijając w nią wzrok. Jeśli się zgodzi, trzeba będzie pomyśleć o innym sposobie wyciągnięcia z niej prawdy. Jeśli odmówi, miałem szansę dociągnąć wszystko do samego końca.
- Wiecie, co? Nie mam czasu na wasze słowne gierki. Chcieliście porozmawiać, więc albo kończymy rozmowę, albo faktycznie stąd wychodzę, bo nie mam zamiaru się z wami bawić.
- Więc dojdźmy do porozumienia, Corinne – powiedziałem. – Zgodziłaś się wcześniej na moje warunki, więc dlaczego teraz zmieniasz zdanie? Nie chcesz mieszać we wszystko Lily, potem chcesz, następnie się wściekasz, że powiedziałem jej prawdę, a teraz znowu chcesz, żeby nie miała z tym nic wspólnego. Zdecyduj się na coś, bo nie chce mi się z tobą bawić. Naprawdę liczyłaś na to, że zdobędziesz mnie dzieckiem? Nawet, jeśli nie byłbym związany z Lily, to i tak niczego byś nie ugrała, bo cię nie kocham i nie chcę być z tobą, rozumiesz?
- Zaraz, zaraz – wtrącił się Łapa. – Jakie dziecko? – udał zdziwienie. Na moje oko trochę zbyt przesadzone, ale Lautier nie zwróciła na to większej uwagi, starając się go nadal ignorować.
- Nasze. Moje i Corinne – wyjaśniłem mu szybko. – Ale proszę cię, Black, nie wtrącaj się w to.
- Czyś ty totalnie na głowę upadł? – spytał. – Chcesz się dać wrobić w jakieś dziecko? – Francuzka spiorunowała go wzrokiem.
- Jakieś? – spojrzała w jego stronę.
- No jakoś nie widzę, żebyś była w ciąży i nie mam też potwierdzenia na papierze tego, że to James jest ojcem tego dziecka. Robił w swoim życiu wiele głupich rzeczy, ale na pewno nigdy nie poszedłby z tobą do łóżka.
- A ty, co, byłeś z nami w pokoju, kiedy się pieprzyliśmy? – podjęła Corinne i już wiedziałem, że Syriusz umiejętnie ją podpuścił. Spojrzałem na Lily, czując totalne zażenowanie i wstyd, że musi tego wszystkiego wysłuchiwać, ale ona patrzyła na to z beznamiętnym wyrazem twarzy, nie odzywając się ani słowem. Trudno. Zdecydowaliśmy się na taką, a nie inną zagrywkę, więc z jej udziałem czy bez, musieliśmy to teraz doprowadzić z Łapą do końca.
- Bardziej zastanawia mnie to, czy James wie, że tam był.
- To znaczy? – spytała zbita z tropu.
- Na jakiej podstawie twierdzisz, że Potter jest ojcem tego dziecka?
- Bo tylko z nim się przespałam ostatniego dnia przed waszym wyjazdem w tym roku.
- Taaa – udał, że zignorował jej szczere wyznanie, czym jeszcze bardziej ją zirytował. – A jakie masz dowody na to, że potem nie poszłaś do łóżka z kimś innym? Chcesz wyciągnąć od niego kasę na alimenty czy jak?
- Nie mierz mnie swoją miarą, Black. Nie chodzę do łóżka z każdym jednym napotkanym facetem.
- Szczerze powiedziawszy to wątpię, że w ogóle z jakimś już w nim byłaś.
- Nie rozumiem i w zasadzie nie chcę rozumieć. Masz nie po kolei w głowie. Nie wiem, o co tu chodzi, ale mam tego dosyć. Nie chcę rozmawiać o przyszłości mojego dziecka w takich warunkach i w takim składzie. Jeśli faktycznie zależy ci na tym, by…
- Naprawdę nadal bawi cię granie idiotki, Corinne? Myślałem, że stać cię na więcej. Manipulujesz ludźmi jak chcesz, a nie potrafisz sobie poradzić z moim niewyparzonym językiem? – spytał Łapa, podchodząc ponownie do drzwi i zagradzając jej drogę wyjścia.
- Spróbowałabym wdać się z tobą w dyskusję, gdybym rozumiała język, w którym nadajesz – odgryzła się. – I zejdź mi z drogi, bo zgodnie z twoim życzeniem, właśnie wychodzę.
- Moje życzenia szybko się zmieniają – rzucił. – A obecnie chciałbym się dowiedzieć, jak zresztą wszyscy w tym pokoju, co tak naprawdę stało się dzień przed naszym wyjazdem z Paryża.
- Już ci przecież powiedziałam, a James na pewno to potwierdzi. Spotkaliśmy się u mnie w domu, poszliśmy do łóżka, wyszło z tego dziecko. Tyle. Zadowolony?
- Nie do końca, bo jednak słyszałem od Pottera trochę odmienną wersję tego spotkania. Myślisz, że seks pod przymusem po ówczesnym podaniu Eliksiru Zapomnienia jest legalny? – spytał Syriusz prosto z mostu, a ja uświadomiłem sobie, że teraz nie ma już odwrotu.
Tyle czasu żyłem ze świadomością takich, a nie innych wydarzeń, że właściwie nie wiedziałem, czy teraz chciałem dowiadywać się prawdy. Było jednak za późno. Zgodziłem się na tę zabawę w trochę innej formie, ale Corinne nie miała tym razem zamiaru udawać biednej i roztrzęsionej. Chciała pozbyć się Lily, a kiedy to jej się nie udało, sprawić, że tak czy inaczej zrobię to, co chciała. Dobrze wiedziała, że nie dam ot tak odejść jej z dzieckiem. Nie przewidziała jednak, że do wszystkiego włączy się Black i na niego nie była przygotowana.
Francuzka oderwała od Łapy nienawistny wzrok i powoli spojrzała najpierw na mnie, a potem na Lily, która nadal nie wtrącała się do dyskusji. Uznała chyba, że lepiej poradzimy sobie z Lautier, bo ona sama niezbyt dobrze ją znała.
- Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się po was czegoś takiego – rzekła.
- To znaczy?
- Teraz wy nie udawajcie idiotów. Ta cała rozmowa od samego początku była ustawiona.
- Zasadniczo sama ją ustawiłaś – zauważyłem.
- No tak.
- I w sumie mogłabyś powiedzieć, że masz na mnie haka…
- Ale tak naprawdę to ty masz haka na mnie.
- Delikatnie mówiąc.
- Jak się zorientowałeś?
- A dało się nie zorientować? – spytałem. – Nie często budzę się prawie nagi z totalną dziurą w pamięci, nie wiedząc kompletnie, co się działo przez ostatnie godziny. Jedynym rozwiązaniem był Eliksir Zapomnienia. Przyznam jednak, że nie wiem, czy faktycznie poszliśmy do łóżka czy nie. – Patrzyłem na nią długą chwilę, ale nie odwróciła wzroku.
- Cóż, ode mnie się tego nie dowiesz – rzuciła, po czym ponownie ruszyła w stronę drzwi, mając nadzieję, że Syriusz tym razem ją przepuści. Pomyliła się. – Zejdź mi z drogi, Black.
- Nie. Usiądziesz sobie teraz i powiesz wszystko, co chcemy wiedzieć. A gdyby przyszło ci do głowy znowu skłamać, mam coś, co się nazywa fałszoskopem i…
- Wiem, jak to działa – rzekła, próbując nie okazać emocji, ale widziałem, że wręcz gotowała się w środku, wiedząc, że przegrała i cały jej misternie uknuty plan się posypał. – Nie bardzo jednak rozumiem, dlaczego sądzicie, że powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć.
- Dlatego, że nie chcesz, żebyśmy poszli ze sprawą eliksiru na przykład do Dumbledore’a albo do McGonagall. – Syriusz spojrzał na mnie, a ja skinąłem głową, uśmiechając się. Czułem, że tym razem załatwimy całą sprawę do końca. Lautier prychnęła.
- Nie macie na to żadnych dowodów.
- Zasadniczo nie. Black jednak poświadczy moje słowa, a i moi rodzice też na pewno wspomną coś o tym, że jak wróciłem do hotelu, to nie zachowywałem się do końca normalnie.
            Szczerze powiedziawszy, gdyby faktycznie doszło co do czego, byłoby słowo przeciwko słowu i niczego nie mógłbym jej udowodnić. Miałem jednak nadzieję, że Corinne pójdzie po rozum do głowy i nie będzie chciała robić sobie więcej problemów niż miała teraz. Chyba zorientowała się już, że niczego więcej nie ugra, bo przejrzeliśmy jej blef.
- Poza tym, jest jeszcze dziecko…
- Naprawdę w nie uwierzyłeś? – spytała, patrząc na mnie z politowaniem.
- A ty naprawdę uważałaś mnie za takiego kretyna? Oczywiście, że w nie nie uwierzyłem. Dałaś nam jednak punkt wyjściowy do zainicjowania całej tej maskarady. Byłem ciekawy, co zrobisz, kiedy będę chciał zaangażować się w jego wychowanie i cóż… Poczułaś, że tracisz grunt pod nogami.
- Tak? A ja widziałam raczej twoje rozpaczliwe próby wyjścia z twarzą przed Evans.
- Które sama zainicjowałam – odezwała się w końcu Lily i na pewno poczuła satysfakcję na widok miny Francuzki.
- No tak, James mówił, że jesteś aż nazbyt inteligentna – rzuciła w jej stronę, ale moja dziewczyna uśmiechnęła się tylko i podeszła do mnie.
- Więc… – ponaglił ją Łapa.
- Będę rozmawiać tylko z Jamesem – oznajmiła Corinne, zakładając ręce na piersi.
- Miałaś już swoją szansę – zauważyłem.
- W takim razie nic wam nie powiem i tyle.
- W takim razie nie wypuścimy cię stąd i tyle…
- Będziecie mnie szantażować?
- To niezbyt dobrze brzmi – stwierdził Syriusz.
- Tak… Chyba lepiej określiłbym to daniem ci szansy na zrehabilitowanie się i wyjście z tej sytuacji z twarzą.
            Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami, aż zauważyłem w jej oczach, że skapitulowała. Nic więcej i tak już by na tym nie ugrała. Gdyby faktycznie pociągnęła temat ciąży i dziecka dalej, bez wycofywania się z niego, mogłaby zagrać na moich uczuciach i wyrzutach sumienia. Szczerze powiedziawszy, to myślałem, że tak zrobi. Zbyt szybko chciała jednak odciąć się od tematu, który mógłby ją zdemaskować. I zdemaskował.
- W porządku. Co chcecie wiedzieć?
- Czy jesteś w ciąży.
- Nie.
- A byłaś?
- Też nie. Nie sądziłam, że Evans mi nie uwierzy. Każda normalna dziewczyna poddałaby w wątpliwość twoją prawdomówność, szczególnie po tym, jak powiedziałeś jej prawdę.
- Nie znasz mnie – stwierdziła Lily.
- Jak widać – odparła Corinne i skrzywiła się. – Nie doceniłam cię. Drugi raz bym cię w to nie wplątywała.
- Co tak naprawdę stało się tamtego dnia? – spytała w końcu moja dziewczyna, a Lautier zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Obiecajcie mi, że to, co powiem, nie wyjdzie poza mury tego pokoju.
- Proszę cię… – zaśmiał się Syriusz.
- Black – upomniałem go.
- Naprawdę, James? Po tym wszystkim…
- Tak. Nie zależy mi na zemście. Chcę się tylko dowiedzieć, co stało się tamtego popołudnia. To wszystko. Jeśli chcesz, możesz wyjść i poczekać za drzwiami. – Spojrzeliśmy wszyscy na niego, a ten zastanawiał się chwilę.
- Dobra, wszystko zostaje między nami. – Blondynka skinęła głową.
- Więc? – Westchnęła i usiadłszy na łóżku, opuściła wzrok. Przegrała i dobrze o tym wiedziała. W zasadzie było mi jej trochę żal, ale z drugiej strony jakoś nie potrafiłem jej współczuć.
- Dobrze wiesz, że od pewnego czasu chciałam, żeby między nami zaszło coś więcej, a ty traktowałeś mnie jak zwykłą znajomą. Nawet, jeśli przyjaciółkę, to i tak niczego nie zmieniało. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale kiedy do mnie przyszedłeś, dolałam ci do herbaty Eliksiru Zapomnienia. Niezbyt wiele. Chciałam po prostu żebyś chociaż przez chwilę przestał gadać o Evans. Cóż… Nie udało się. Nawet po wypiciu eliksiru jedyne, co pamiętałeś, to jej imię.
- Niemożliwe – wtrąciła Lily. – Nigdy nie…
- Chyba lepiej wiem, co James wtedy wygadywał, nie? Co mi da teraz naginanie faktów?
- Fałszoskop nie kłamie – rzekł Syriusz.
- Ale Eliksir Zapomnienia sprawia, że zapominasz wszystko…
- Może wlałam go za mało – wzruszyła ramionami. – A może to, co go łączy z tobą…
- Do rzeczy – przerwałem jej. Nie miałem zamiaru dyskutować z nią na temat tego, co mnie łączy z Lily.
- W tamtym momencie byłam wściekła. Prócz jej imienia nie pamiętałeś jednak nic więcej, więc postanowiłam wkręcić cię w seks.
- To znaczy, że my…
- Nie. Nie przespaliśmy się. Wmówiłam ci to, żeby się na tobie zemścić, bo i tak nie mógłbyś tego zweryfikować. Myślałam, że po wszystkim spojrzysz na mnie jakoś przychylniej, ale wściekłeś się i powiedziałeś, że…
- Nie chcę cię znać…
- Tak.
- Nie – odparłem, a ona spojrzała na mnie, niezbyt rozumiejąc, o co mi chodzi. Lily i Syriusz również byli lekko zdezorientowani. – Nie chcę cię znać, Corinne – powtórzyłem. – I mówię to teraz. Nie chcę cię więcej widzieć, rozmawiać z tobą… Chcę, żebyś zniknęła z mojego życia raz na zawsze. Rozumiem twoje rozgoryczenie moją miłością do Evans, ale nic nie usprawiedliwia tego, co zrobiłaś. Nic. Nawet to, co cię do tego skłoniło. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
- James…
- Zamilcz.
- Ale… – próbowała coś jeszcze powiedzieć, jednak nie pozwoliłem jej na to.
Dopuszczałem do siebie myśl, że po jej łzawym wyznaniu Lily zacznie namawiać mnie na to, bym spróbował spojrzeć na wszystko z dystansem, ale nie zrobiła tego, za co byłem jej wdzięczny. W tej sytuacji nikt się nie odezwał, więc zwyczajnie wyszedłem z pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Miałem dosyć całej tej maskarady. Teraz, kiedy znałem prawdę, było gorzej. Czułem się jak idiota. Ograny, wykorzystany, zmanipulowany, a przede wszystkim naiwny i głupi. Od dawna budziłem w sobie nienawiść do Corinne za to, co myślałem, że się stało, a ona t y l k o zabawiła się moim kosztem w ramach zemsty za coś, na co nie miałem wpływu. Cóż, mnie też można było dotkliwie zranić. Potrafiłem wybaczyć wiele, ale tego nie miałem zamiaru. Nie chciałem jej więcej widzieć na oczy.
Czułem tak ogromną frustrację, że musiałem ją wyładować. Być może moje rozwiązanie było najgłupszym z możliwych, ale najzwyczajniej w świecie udałem się do pokoju życzeń. Stojąc w nim, otoczony ciągnącymi się wzdłuż ścian półkami, na których znajdowały się szeregi kolorowych, szklanych wazonów, zacząłem każdym jednym rzucać po kolei o kawałek wolnego muru. Różnokolorowe odłamki spadały na podłogę, a ja w końcu poczułem się lepiej. Ten jeden jedyny raz musiałem dać upust swojej wściekłości, bo gdybym tego nie zrobił, chociażby w tak głupi sposób, mogłoby się to źle skończyć dla Lautier.
Tak się wciągnąłem w rozbijanie wszystkiego na drobne kawałki, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, że w pewnym momencie dołączyła do mnie Lily. Stała jednak przy drzwiach, patrząc jedynie na to wszystko z lekkim zdziwieniem, ale nie widziałem w jej oczach strachu, a jedynie zrozumienie. Kiedy w końcu zarejestrowałem jej obecność, odwróciłem się w jej stronę, krzyżując z nią spojrzenie.
- Nie martw się, nie zwariowałem – powiedziałem. Zerknąłem na czerwony wazon, który akurat trzymałem w dłoni i odstawiłem go z powrotem na półkę. Dopiero teraz podeszła do mnie, starając się wybrać najmniej zawaloną odłamkami ścieżkę.
- Wiem – odparła, stanąwszy naprzeciwko mnie.
- Ale przeszło ci to przez myśl? – spytałem.
- Nie. Rozumiem twoją frustrację.
- Frustracja to mało powiedziane – stwierdziłem, a ona tylko skinęła głową. – Po prostu nie rozumiem, jak mogła to zrobić. W taki sposób zabawić się moim kosztem. Gdybym tylko miał na to jakiś dowód, poszedłbym z tym do sądu.
- Ale nie masz – zauważyła.
- Nie mam – przyznałem. – I szkoda, bo gdybym tylko…
- Chciałbyś się zniżyć do jej poziomu? – zapytała.
- Nie wiem. Może.
- Posłuchaj – położyła dłonie na moich policzkach i spojrzała mi prosto w oczy. – Nie powiem, że wiem, jak się w tej chwili czujesz, bo bym skłamała. I zapewne nie raz w ciągu całego życia zdarzą się sytuacje, których nie będę potrafiła zrozumieć…
- Wiem – wszedłem jej w słowo.
- Ale za każdym razem, czy będziesz tego chciał czy nie, wyciągnę cię z najgłębszego bagna i ustawię z powrotem na ziemi – powiedziała. – Rozumiesz?
- Rozumiem – odparłem i uśmiechnąłem się do niej, a ona mnie pocałowała. – Już mi przeszło – oznajmiłem.
- Porozmawiasz z nią jeszcze?
- Nie i nie namawiaj mnie do tego.
- Nie miałam takiego zamiaru.
- Kocham cię, Lily. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Ja ciebie też, James. Za jakiś czas Corinne będzie nic nieznaczącym problemem, ale ze wszystkimi innymi też damy sobie radę, nie? – spojrzała na mnie, tym razem oczekując z mojej strony jakiegoś psychicznego wsparcia.
- Jeśli nadal będziemy wzajemnie ciągnąć się w górę, to zawsze wyjdziemy ze wszystkiego zwycięsko – potwierdziłem.
- Będziemy.
- Więc nie mamy się czego obawiać.

Kimberly Hill
            Nie wiedziałam, jakie sprawy załatwiał wczoraj wieczorem Syriusz z Jamesem i Lily i nawet nie miałam zamiaru o to pytać, ale chyba wszystko poszło w miarę dobrze, bo Black chodził od samego rana zadowolony, a szczerze wątpiłam, że jego dobry humor wynika ze zbliżającego się przyjęcia u dyrektorki Beauxbatons. Naprawdę nie wiedziałam, po co była ta cała zabawa i dlaczego akurat my dostaliśmy na nią zaproszenie, ale oboje doszliśmy do wniosku, że nie wypada odmówić, więc chcąc nie chcąc, wybierzemy na to przyjęcie. Betahany, kiedy tylko usłyszała, że Syriusz również tam będzie, odmówiła wspólnego wyjścia, twierdząc, że pójdzie sama i nie będzie się bawić w towarzystwie Blacka, więc dałam jej wolną rękę, kolejny raz ignorując jej humory, bo naprawdę doprowadzała mnie już do szału. Umówiłam się więc z Gryfonem na godzinę osiemnastą i teraz szykowałam się do wyjścia.
- Odzywał się do ciebie Nigel? – spytała Beth, kiedy akurat wciągałam na siebie sukienkę.
- Nie – odparłam krótko, mając nadzieję, że nie pociągnie tematu, ale była to nadzieja płonna.
W ostatnim czasie Young bez przerwy zagadywała mnie o Webba i miałam już tego serdecznie dosyć. Ja rozumiałam, że go lubiła i w pewnym sensie dzięki mnie byli dobrymi znajomymi, ale myślałam, że uszanuje moją decyzję odnośnie zerwania. Nawet, gdybym więcej miała nie zobaczyć Syriusza, nie żałowałabym, że zerwałam zaręczyny. Znajomość z Blackiem po prostu uświadomiła mi, że ten związek nie miał dla mnie przyszłości.
- Trochę dziwne, nie? – powiedziała, a ja odwróciłam się w jej stronę.
- Niby czemu wydaje ci się to dziwne? Rozstaliśmy się i to w średnio dobrej atmosferze, więc nie widzę powodu, dla którego Nigel miałby się do mnie odzywać.
- Do tej pory jeszcze pisał – zauważyła.
- Ale jak widać przestał i dziękuję mu za to.
- Czemu jesteś do niego tak negatywnie nastawiona, co? Nie masz żadnych wyrzutów, że w taki sposób go zostawiłaś?
- Że co, proszę? – zirytowałam się. – Posłuchaj, Beth. Dobrze wiem, że korespondujesz z Webbem za moimi plecami. Obiecałaś mi, że uszanujesz moją decyzję i tego nie zrobiłaś. Nie uważasz jednak, że wtrącanie się w moje związki, tym bardziej w taki sposób, jest lekką przesadą?
- Ja tylko nie rozumiem, jak mogłaś z nim zerwać dla tego całego Blacka.
- Nie zerwałam z nim dla Syriusza i mówię ci to setny raz. I bardzo cię proszę, przestań snuć mi tu jakieś insynuacje. Lubię go i tyle. Poradziłabym ci wyjście do ludzi, a nie ciągłe narzekanie na wszystko, bo nawet ja straciłam już do ciebie cierpliwość. Toleruję to już tylko i wyłącznie dlatego, że jesteś moją przyjaciółką i bardzo nie chciałabym, żeby to się zmieniło.
- Taka z ciebie przyjaciółka, że bez przerwy gdzieś latasz, a ja muszę tu siedzieć sama – oburzyła się.
- A czy to jest moja wina? – spytałam. – Każde wyjście gdzieś jest dla ciebie na nie, a ja nie będę zamykać się w czterech ścianach tego pokoju. Nie zejdziesz nawet nigdy na dół do Pokoju Wspólnego, żeby poprzebywać wśród ludzi, więc nie dziw się, że zostawiam cię tu samą. Też mam pewnie granice i potrzeby.
- Po prostu nie lubię Blacka i tyle.
- To zagadaj do kogokolwiek innego. Ludzie z reguły są mili i chętnie pokażą ci zamek i okolice. Naprawę mam już dosyć twojego ciągłego narzekania. Będziesz szła na to przyjęcie?
- Później.
- W takim razie ja wychodzę – oznajmiłam i przejrzałam się jeszcze w lustrze. Chyba wyglądałam w miarę odpowiednio. Nie wiedziałam jednak, co mogłabym jeszcze poprawić, więc wrzuciłam błyszczyk do małej torebki, którą przewiesiłam przez ramię i skierowałam się w stronę drzwi. – Na razie.
            Black czekał już na mnie na dole, a widząc jego minę, już wiedziałam, że również on będzie miał zamiar popsuć mi dzisiaj doszczętnie humor.
- Nie mógłbyś się chociaż uśmiechnąć? – spytałam, podchodząc do niego.
- A muszę?
- Nie, ale na pewno byłabym bardziej zadowolona – przyznałam.
- Ech, niech ci będzie – odparł.
- No widzisz. Od razu lepiej.
- Długo będę musiał udawać, że bawi mnie to przyjęcie?
- Dopóki z niego nie wyjdziemy – rzucił mi obrażone spojrzenie. – Po co w ogóle się tam wybieramy, jeśli nie chcesz iść?
- Bo stwierdziłaś, że wypada.
- A ty przyznałeś mi rację.
- Niby tak…
- Ale?
- Ale nic. Po prostu nie mam na to nastroju i tyle.
- Syriusz, proszę cię. Nie denerwuj mnie jeszcze ty. Bethany wystarczająco już mnie dzisiaj zirytowała – powiedziałam i spojrzałam na niego błagalnie. – Pójdziemy, pokażemy się, wypijemy coś, zatańczymy i możemy się zmyć. Z drugiej strony może przyjęcie się rozkręci i będziesz chciał zostać dłużej.
- Wątpię – burknął.
- No to wyjdziesz, kiedy będziesz chciał.
- Tak właściwie to bardzo ładnie wyglądasz – stwierdził, posyłając mi szeroki uśmiech. Nie wiem, czy moja zwykła, prosta butelkowo zielona sukienka była aż taka piękna, ale podziękowałam za komplement.
- Dobra, a teraz koniec podlizywania się. Idziemy – zadecydowałam i ruszyłam w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego, a on podążył za mną.
            Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego nie chciał iść na to przyjęcie. Nie widziałam, żeby stronił od wszelkiego rodzaju imprez organizowanych w wieży, a tutaj ewidentnie zmusiłam go do wyjścia, co w jakimś tam stopniu sprawiło, że miałam wyrzuty sumienia. Uważałam jednak, że naprawdę nie wypadało odrzucić zaproszenia dyrektorki, a poza tym liczyłam, że przyjemnie spędzimy razem dzisiejszy wieczór. Taki sprawdzian przed jutrzejszym balem bożonarodzeniowym. Myślałam nieskromnie, domyślając się, co mu chodzi po głowie, że chociaż ze względu na mnie pójdzie na to przyjęcie z ochotą. Cóż, myliłam się i nie miałam pojęcia, z czego to wynikało.
            La Brun witała wszystkich przy wejściu, więc kiedy podeszliśmy, obrzuciła nas miłym spojrzeniem, uśmiechając się szeroko. Jej ubiór zawsze budził żywe dyskusje na korytarzach, a i tym razem postarała się o to, by jej kreacja długi czas była tematem numer jeden. Tego wieczora miała na sobie zdobioną szarą, prostą, obcisłą suknię na długi rękaw z bordowymi, wymyślnymi, koronkowymi wstawkami na całości, tworzącymi misternie ułożone wzory. Tuż nad biodrami dopięty miała również bordowy, dłuższy tren z gładkiego, połyskującego materiału. Zasadniczo taki krój nie pasował do wszystkich typów sylwetki, ale ona wyglądała w nim zniewalająco, a co więcej nie pogrubiał jej. Suknia była na tyle efektowna, że wybrała do niej stosunkowo neutralny makijaż, a włosy zostawiła rozpuszczone, co wyglądało ładnie, bo i tak miała je delikatnie kręcone.
- Dobry wieczór, pani dyrektor – powiedziałam, kiedy zatrzymała nas przy wejściu.
- Dobry wieczór – rzucił Syriusz bez przekonania, na co spiorunowałam go wzrokiem, ale ten nie zwrócił na to większej uwagi. Dyrektorka Beauxbatons również, bo przywitała się z nami serdecznie i zaprosiła do środka. Black posłał jej tylko krótkie spojrzenie i od razu skierował się w stronę stołu z alkoholami.
- Chyba sobie żartujesz – rzekłam, widząc, jak przegląda poszczególne butelki stojące na stole.
- Co? Chyba mogę się napić, nie?
- Tak od razu?
- A czemu nie? Moment dobry jak każdy inny.
- Wiesz, co? Rób sobie, co chcesz – zdenerwowałam się w końcu. – Trzeba było w ogóle nie iść, niż zachowywać się w ten sposób. O co ci do cholery chodzi? Nie możesz zrobić mi przyjemności i chociaż przez godzinę udawać, że dobrze się bawisz?
- Mogę, ale i tak będziesz wiedziała, że to nieprawda.
- Ale poczuję się lepiej.
- Dobrze – skapitulował. – Przepraszam. Dopóki stąd nie wyjdziemy, nie będę zachowywał się jak totalny palant.
- Dziękuję – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- To ogólnie co się robi na takich imprezach? – spytał, rozglądając się po sali.
            Trzeba było przyznać, że La Brun się postarała, jeśli chodzi o wystrój. Zaproszony był jakiś zespół, który zapewniał odpowiednią oprawę muzyczną, stoły zastawione były gęsto różnego rodzaju jedzeniem i napojami. Z sufitu zwieszały się jemioła i różnokolorowe bombki. Ściany i drzwi ustrojone były złoto-czerwonymi girlandami, wszędzie paliły się świece.
- Możemy zatańczyć albo pójść z kimś porozmawiać. Na pewno kogoś tutaj znasz.

Syriusz Black
            Być może zbyt ostentacyjnie okazywałem swoją niechęć do tego przyjęcia, ale naprawdę nie chciałem tutaj być. Poszedłem tylko i wyłącznie dlatego, że Kim mnie o to prosiła, a po drugie faktycznie bardziej podejrzane wydałoby się, gdybym kategorycznie odmówił wyjścia. La Brun, po przywitaniu nas, przez długi czas, jak obiecała, nie zwracała na mnie uwagi. Starałem się dotrzymać Hill czynnego towarzystwa, ale w końcu i ona postanowiła dać mi chwilę spokoju, widząc, że naprawdę nie chcę tu być i jeśli cokolwiek robię, to tylko dla niej. Spytała więc, czy może zatańczyć z jakimś chłopakiem z Ravencalwu, a kiedy wyraziłem na to zgodę, a ona odeszła, poszedłem w końcu w stronę stołu z alkoholami, licząc na to, że będzie na nim coś więcej niż tylko kremowe piwo. Nie spodziewałem się niczego dostępnego tylko dla osób pełnoletnich, ale jakieś białe wino mi wystarczyło, więc stałem oparty o ścianę, racząc się nim przez pewien czas.
Zlokalizowałem Kimberly i skrzywiłem się nieco, widząc, że jej nowy partner do tańca pozwala sobie na zbyt dużą zażyłość, ale nie zestrofowała go, więc niewiele miałem do powiedzenia. W zasadzie i tak było mi w tej chwili wszystko jedno, bo mój wzrok padł w końcu na stojącą po drugiej stronie sali La Brun. Rozmawiała akurat z jakimś gościem, który mógł być w moim wieku, ewentualnie trochę starszy. Nie znałem go, ale sądząc po tym, jak swobodnie z nią konwersował i jak blisko niej stał, zapewnie był z Beauxbatons. Musiała znać go dosyć dobrze. Ogólnie rzecz biorąc cała ta sytuacja powinna po mnie spłynąć, bo nie umawialiśmy się na nic konkretnego, ale z każdą kolejną sekundą czułem wzbierające we mnie uczucie zazdrości. Nie interesowało mnie w tej chwili to, z kim bawi się Kimberly, chociaż to nią powinienem się zajmować. Chciałem jedynie, żeby gość rozmawiający z La Brun zostawił ją w spokoju i zniknął. Nie mogłem jednak nic zrobić. Beatrice obiecała mi, że przyjęcie przebiegnie bez żadnych ekscesów mogących poddać w wątpliwość neutralność naszych relacji. Cóż, nie sądziłem, że poczuję aż taką zazdrość na sam widok La Brun w towarzystwie kogoś innego, z kim zapewne nie łączyło ją kompletnie nic. Chciałem zająć się czymś innym, ale wiedziałem, że nie będę w stanie dalej udawać, że chcę tu być i bawię się świetnie, więc kiedy tylko Kim wróciła do mnie, poinformowałem ją, że chcę wracać już do wieży.
- Stało się coś? – spytała, patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Nie, nic. Po prostu myślę, że La Brun nie odnotuje naszej nieobecności. To znaczy, jeśli wracasz ze mną, bo jeśli nie, to możesz zostać.
- Naprawdę nie chcesz jeszcze posiedzieć?
- Nie. Przepraszam cię, Kim, ale naprawdę chcę już wracać do siebie.
- No dobrze, jeśli chcesz…
- Możesz jeszcze zostać – powtórzyłem.
- Przyszedłeś tu ze mną, więc ja wrócę z tobą.
- Dziękuję – uśmiechnęła się tylko i skinęła głową.
- Chodźmy jednak powiedzieć, że wychodzimy.
- Po co? I tak nikt się nie zorientuje.
- Bo tak nakazuje dobre wychowanie…
- Z którym nie mam nic wspólnego.
- Ale ja mam. – Jęknąłem.
- Czemu ty jej tak nie lubisz?
- Kogo?
- La Brun. – Spojrzałem na nią uważnie, próbując wyczytać coś z jej oczu, twarzy, ale nie pozwoliła mi na to, a ja zacząłem obawiać się, że przez moje durne zachowanie sam się wkopałem.
- Nie wiem, czy jej nie lubię, bo nigdy nie miałem okazji z nią rozmawiać – odparłem, wzruszając ramionami. – Po prostu to całe przyjęcie wydaje mi się na pokaz i tyle. Dajmy już spokój. Chodźmy się pożegnać.
~ * ~
            Beatrice wyraziła żal, kiedy Kimberly dziękowała za zaproszenie i zapewniała, że bawiła się świetnie, ale zmuszeni jesteśmy opuścić już jej przyjęcie. Ja jedynie pokiwałem głową na znak, że zgadzam się z wypowiedzią mojej partnerki, na co obrzuciła mnie tylko szybkim spojrzeniem i skinęła ze zrozumieniem. W drodze powrotnej przeprosiłem Hill jeszcze raz za moje zachowanie, ale zbyła je tylko machnięciem ręki i zapewnieniem, że nie mam, za co przepraszać, bo nie wszyscy muszą lubić taki typ przyjęć. Nie dyskutowałem więc z nią więcej. Nie wyglądało na to, by domyślała się czegokolwiek, ale faktycznie mogłem zachowywać się normalnie, a nie na siłę starać się udawać, że cała sprawa w ogóle nie jest mi na rękę. To chyba jednak było gorsze rozwiązanie, ale teraz nie mogłem już cofnąć czasu. Starałem się zrobić dla Kimberly dobrą minę do złej gry i chyba mi się to udało, bo nie wyglądało na to, żeby miała do mnie jakieś pretensje. Była raczej zadowolona i usatysfakcjonowana spędzonym razem wieczorem.
            Kiedy pożegnałem się z nią przed schodami do dormitorium dziewczyn, było po dwudziestej trzeciej. Mimo wszystko nie wypiłem zbyt dużo, więc miałem jeszcze czas na przemyślenie kilku spraw. Nim to jednak zrobiłem, chłopacy zarzucili mnie setką pytań odnośnie przyjęcia, a przede wszystkim mojej relacji z Kim, która w zasadzie nie wiedziałem, na czym stanęła. Jeszcze kilka godzin temu wiedziałem, czego w tej kwestii oczekuję, jednak po tym, jak widok La Brun z tamtym gościem wywołał we mnie uczucie zazdrości, nie byłem znowu pewny, jak powinienem postąpić i czy dalsze brnięcie w romans z dyrektorką jest właściwe przy chociażby minimalnym emocjonalnym zaangażowaniu, jakie się właśnie we mnie obudziło. Zapewne nie było dobre, a będąc szczerym, cały ten romans nie powinien mieć racji bytu. A jednak miał, a ja czułem, że muszę ponownie ją zobaczyć.
            Obserwowałem na mapie cały przebieg imprezy, więc wiedziałem, co La Brun robiła i z kim rozmawiała, a co najważniejsze, kiedy skończyła przyjęcie i wróciła do swojego gabinetu. Nie zastanawiając się długo, wziąłem pelerynę i wymknąłem się z dormitorium, po czym udałem się w stronę jej gabinetu. Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Po prostu chciałem z nią porozmawiać i tyle.
            W sali, w której odbywała się zabawa, po przyjęciu nie było już śladu. Dwóch chłopaków sprzątało jeszcze jedynie dekoracje i ustawiało stoły, by przywrócić salę do jej pierwotnego stanu. Upewniwszy się na mapie, że dyrektorka jest w gabinecie sama, wszedłem, nie fatygując się pukaniem.
            Na dźwięk zamykanych drzwi, wyszła z sypialni zaskoczona, ale zaraz jej wzrok złagodniał. Wyglądała na zmęczoną.
- Od teraz będziesz wchodził bez pukania? – spytała, opierając się o framugę i zakładając ręce na piersi.
- Być może – odparłem, opadając na kanapę stojącą w gabinecie.
- A gdybym nie była sama?
- To chciałem upomnieć się o zostawioną na przyjęciu marynarkę.
- Nie miałeś marynarki – zauważyła.
- Aż tak mi się przyglądałaś?
- Nieustannie. – Uniosłem brwi w geście pytania. – Mam dobrą podzielność uwagi.
- W to nie wątpię. – Patrzyła na mnie przez bardzo długą chwilę, a ja nie odwróciłem wzroku. Podeszła w końcu i usiadła obok.
- Twoja koleżanka zwróciła uwagę na to, co nas łączy? – spytała po chwili.
- Chyba nie. Przynajmniej nie dała tego po sobie poznać.
- To chyba dobrze, nie?
- Chyba tak.
- Zależy ci na niej? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Tak. Chyba tak. – Nie spojrzałem na nią tym razem. Pominąłem również to, że jeszcze jakiś czas temu byłem przekonany, że kocham Kimberly. Widząc jednak dzisiaj La Brun w towarzystwie innych chłopaków patrzących na nią tak, jakby zaraz mieli rzucić się dla niej z mostu, czułem zazdrość.
- I co dalej?
- A co ma być? – odwróciłem się teraz w jej stronę.
- Nie wiem.
- Ja też nie – przyznałem. – W pewnym sensie zależy mi także na tobie. Kiedy rozmawiałaś dzisiaj…
- Jesteś zazdrosny?
- Byłem i nadal jestem – powiedziałem. – Ale wiem również, że nic z tego nigdy nie wyjdzie, więc raczej nie ma to większego znaczenia,
            Nie wiem, co w tej chwili pomyślała. Czy zgadzała się z moim stwierdzeniem czy nie. Nawet, jeśli faktycznie zignorowalibyśmy różnicę wieku, status i całą resztę, która sprawiała, że nie powinniśmy się widywać, nie byłoby szans na to, byśmy mogli nawiązać jakąś relację. To się zwyczajnie nie mogło udać na dłuższą metę. I chociaż jeszcze chwilę temu byłem przekonany, że zależy mi tylko na Kimberly, dzisiejsze przyjęcie uświadomiło mi, że zależy mi również na La Brun w głębszym sensie, niż mógłbym przypuszczać. Chciałem, żeby moja relacja z Hill weszła na jakiś wyższy poziom, ale nie potrafiłem wyjść też z tego gabinetu.
            La Brun przyglądała mi się dłuższą chwilę, odwróciwszy się w moją stronę.
- Czego ty tak naprawdę chcesz, Syriusz? – spytała w końcu. Przekręciłem się, kładąc rękę na oparciu kanapy.
- Nie wiem – przyznałem.
- Właśnie widzę, że nie wiesz. Chcesz skreślić naszą znajomość dla Kimberly Hill? Dobrze wiesz, że bez słowa ci na to pozwolę.
- Wiem.
- A jednak siedzisz teraz w moim gabinecie, a nie w jej pokoju.
- Zapewne nawet by mnie do niego nie wpuściła.
- Też mogę cię stąd wyrzucić.
- Ale tego nie zrobisz.
- Nie zrobię – przyznała. – Co więcej, dam ci wybór. Dostosuję się do tego, czego chcesz, bo nie chcę robić ci żadnych problemów. Wiesz, myślałam o tym, co mi powiedziałeś przed przyjęciem…
- I? – wszedłem jej w słowo.
- I muszę cię przeprosić. Nie powinnam zmuszać cię do przyjścia. Nie pomyślałam wtedy o tym, co by się stało, gdybyśmy faktycznie wpadli…
- Teraz już za późno. Nie ma to żadnego znaczenia – zauważyłem. – Kimberly chyba faktycznie niczego nie zauważyła.
- To dobrze, bo nie chcę zostawiać cię pod ostrzałem plotek.
- Doceniam – uśmiechnąłem się, na co ona również to zrobiła.
- Więc chyba właściwym byłoby, żeby skończyć to, co się zaczęło – powiedziała. – Tak chyba będzie najlepiej. Nie mówię, że dla nas, ale dla ciebie na pewno.
- Powiedziałaś, że dasz mi zdecydować – zauważyłem, zaskoczony jej słowami. Nie spodziewałem się takiego obrotu rozmowy.
- Tak, ale ja… – Nie dokończyła, bo pochyliłem się w jej stronę i zamknąłem jej usta pocałunkiem, wplatając dłoń w jej włosy.
            Odsunęła się na chwilę, spojrzawszy na mnie, ale nic nie powiedziała. Przeniosłem usta na jej szyję, a kiedy skierowałem się w stronę jej ramienia, wyczułem, że jej oddech stał się szybszy i bardziej płytki. Przez kilka długich sekund, trwających chyba wieczność, wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa, dając sobie przyzwolenie na wszystko, co miało się potem stać. Nie odrywając wzroku od jej twarzy, ponownie, tym razem dłońmi, dotknąłem jej ramion, po czym delikatnie zsunąłem z nich sukienkę, na co kąciki jej ust nieznacznie uniosły się do góry. Wstała, pociągając mnie za sobą. Położyłem dłonie na jej biodrach, a ona kontynuowała to, co zaczęliśmy. Byliśmy tak blisko, że czułem na sobie zapach jej perfum.
            Nie odrywając się od siebie, przeszliśmy do jej sypialni, a ona w międzyczasie rozpięła guziki mojej koszuli, którą ściągnąłem dopiero wtedy, kiedy drzwi pokoju zamknęły się za nami, odcinając nam drogę ucieczki. Inna sprawa, że żadne z nas nie chciało uciekać.
            Zaraz po tym, stojąc na środku pokoju, sięgnąłem do zamka sukienki La Brun i powoli ściągnąłem go w dół, dotykając jej nagich pleców. Wyswobodziła ręce z rękawów, a kiedy to zrobiła, suknia swobodnie opadła na podłogę, spływając po jej biodrach. Beatrice jednak niezbyt się tym przejęła. Zdjęła buty, odejmując sobie kilka centymetrów wzrostu, więc automatycznie uniosła się na palcach, sięgając jednocześnie do guzika moich spodni.
Przerwaliśmy na chwilę tylko po to, by pozbyć się reszty zbędnych w tej chwili rzeczy. Jej blada, gładka i aksamitna skóra była rozpalona, a kiedy nadzy przeszliśmy w końcu w stronę łóżka, za pierwszym razem kochaliśmy się szybko i gwałtownie. Leżeliśmy potem długi czas bardzo blisko siebie, słuchając wzajemnie bicia naszych serc i być może wypadało coś powiedzieć, ale żadne z nas się nie odezwało i chyba było to w tej sytuacji właściwe. Spojrzałem na nią, a kiedy nasz wzrok się skrzyżował, uśmiechnęła się tylko delikatnie, kładąc głowę na moim ramieniu. Omiotłem jej twarz wzrokiem i pogładziłem palcem po policzku, a ona przymknęła na chwilę oczy. 
Gdybyśmy tej nocy pozostali tylko przy tym, co stało się do tej pory, zapewne przeszłoby to bez większego echa w mojej głowie. Oboje jednak popełniliśmy pewien błąd, a mianowicie ewidentnie zaangażowaliśmy się w to również emocjonalnie do tego stopnia, że za drugim razem La Brun oczekiwała już wyczucia i delikatności, jakie nie powinny mieć w tej sytuacji miejsca, co z jednej strony sprawiało, że doznania fizyczne były zdecydowanie większe, a z drugiej, że miało znaczący wpływ na psychologiczną sferę naszej relacji, która dopiero teraz mogła zyskać w pewnym sensie miano „związku”. Po pierwszym wybuchu, jakiego się dopuściliśmy, kochaliśmy się już potem długo i namiętnie, pozwalając sobie wzajemnie na poznanie każdego kawałka naszych ciał.
            Nie zadawała zbędnych pytań, nie prowadziła niepotrzebnych dyskusji, za co byłem wdzięczny. Rozmowa nie była tej nocy potrzebna i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy. Na to miał przyjść czas rano. Nie czułem jednak wyrzutów sumienia ani obrzydzenia do samego siebie. Wręcz przeciwnie. Nie uważałem tego za nic niestosownego, chociaż zapewne takie właśnie było. Ja nie żałowałem niczego i wyglądało na to, że ona również nie.
~ * ~
            Przebudziłem się koło czwartej w nocy. Przekręciłem się na bok i przez chwilę patrzyłem na La Brun, ale wydawało mi się, że mocno śpi. Nadal była naga, jasne włosy rozrzucone były na poduszce i tylko kilka pasm opadło jej na twarz, więc delikatnie odgarnąłem je do tyłu. Spała na boku, więc widziałem idealny zarys jej ciała. Wiedziałem, że i tak już teraz nie zasnę, więc starając się jej nie obudzić, wyszedłem spod kołdry i zacząłem zbierać swoje rzeczy z podłogi, wciągając od razu spodnie. Zasłony nie były zaciągnięte, więc podszedłem do okna, spoglądając na zewnątrz. Księżyc nadal dawał trochę światła, oświetlając akurat łóżko. Czy żałowałem? Nadal nie. Albo inaczej. Jeśli wcześniej była to relacja czysto fizyczna, to teraz dopiero zaczęło mi zależeć na czymś więcej i nie sądziłem, że może wyniknąć z tego coś dobrego.
            Zarzuciłem koszulę i w tym samym momencie usłyszałem głos La Brun.
- Wychodzenie bez słowa po bardzo namiętnym i udanym seksie nie jest dobre nawet w książkach – powiedziała, na co odwróciłem się w jej stronę. Leżała zwrócona twarzą do mnie, podpierając się na prawej ręce.
- Nie miałem zamiaru wychodzić bez pożegnania – przyznałem.
- Doprawdy? – Uniosła brwi w geście pytania. Nie była zła. Raczej zawiedziona tym, co mógłbym zrobić, gdyby w porę mnie nie zatrzymała. Jak jej jednak powiedziałem, nie chciałem opuszczać pokoju, póki by się nie obudziła.
- Tak.
- Więc co chciałeś zrobić? – spytała.
- Usiąść i poczekać, aż się obudzisz. Ewentualnie popatrzeć, jak śpisz. Uwierz, że mam jeszcze trochę honoru.
            Spojrzała na mnie uważnie, po czym wstała z łóżka i przeszła nago po sypialni, by w końcu zarzucić na siebie jakiś szlafrok. Nim to jednak zrobiła, uważnie zlustrowałem ją wzrokiem, czując, że serce zaczęło mi bić szybciej. Podeszła do mnie i stanęła naprzeciwko. Zebrała włosy i spięła je na szybko jakąś spinką. Kiedy to robiła, cienki materiał, który ledwo okrywał jej ciało, uwydatnił jej idealnie kształtne piersi.
- Już nie śpię – rzekła.
- Nie chciałem cię obudzić.
- Nie obudziłeś. Po prostu wiem, kiedy facet opuszcza moje łóżko.
- Wielu to zrobiło?
- Kilku.
- I co się z nimi stało? – Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, odwracając wzrok.
- Nie wiem, więcej ich nie widziałam, więc chyba im nie zależało.
- A powinno?
- Może i nie. Z drugiej strony nigdy żadnego z nich nie próbowałam zatrzymać – dodała, wzruszając nieznacznie ramionami. Wyczułem, że na chwilę przeniosła się w jakieś odległe miejsce, więc zbliżyłem się do niej, kładąc dłonie na jej biodrach i przyciągając do siebie. Spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła.
- Czemu w takim razie chciałaś zatrzymać mnie? – zapytałem.
- Bo domyślałam się, co możesz sobie po fakcie pomyśleć. Nie wiedziałam, czy będziesz w stanie to udźwignąć. Romans ucznia z dyrektorką…
- Tak to postrzegasz? – wszedłem jej w słowo trochę dotknięty jej słowami.
- Nie, ale przeszło mi przez myśl, że może ty…
- Nie – znowu jej przerwałem. – Może na początku tak do tego podchodziłem, ale teraz… – Zamilkłem na chwilę, zastanawiając się, co tak naprawdę o tym wszystkim sądzę. – Zanim się obudziłaś, myślałem nad tym, co powinienem powiedzieć, kiedy wstaniesz.
- I?
- I nie wiem. Może lepiej byłoby nie mówić nic i pozostać przy sypianiu ze sobą, bo oboje dobrze wiemy, że od samego początku nasza relacja nie zmierzała do niczego innego.
- Tak myślisz?
- Tak i wiem, że przyznasz mi rację.
- Może tak, a może nie.
- To znaczy?
- Seks z tobą był czymś niesamowitym, to muszę przyznać. Problem polega na tym, że dzisiaj jego powód był inny, niż czyste, fizyczne pożądanie. Obojgu nam zaczęło zależeć na czymś więcej. Nie mylę się, prawda? – Zastanawiałem się chwilę nad odpowiedzią, próbując zdecydować, czy lepiej by było, gdybym skłamał, czy powiedział prawdę.
- Nie. Wiedziałem, że tak to się skończy, ale nie spodziewałem się, że właśnie ta noc zaangażuje mnie w ten romans emocjonalnie. To się nie może udać i myślę, że w pewien sposób wbiłem sobie gwóźdź do trumny.
- Żałujesz?
- Nie.
- Ja też nie.
- Więc…
- Więc, jeśli będziemy mieli utonąć, to pójdziemy na dno razem, choć oczywiście zrobię wszystko, by ewentualnie cię z tego wyplątać. Pytanie tylko, czy jesteś w stanie zaryzykować. Wiem, że zależy ci także na Hill, ale sprawa z nią nie jest tak prosta jak ze mną. Nie mam ci tego za złe. Rozumiem. Nie będziemy robić sobie żadnych wyrzutów i scen zazdrości, szczególnie, że nie ma ku temu powodów. Jeśli jednak zdecydujemy się pociągnąć to jeszcze jakiś czas, czerpiąc z tego tyle, ile uda nam się wycisnąć… Będziemy musieli być przygotowani na to, że od teraz nie spojrzymy już na siebie tak samo jak wcześniej. Będziemy musieli uważać dwa razy bardziej. Nie chcę sprowadzać naszej relacji do czysto fizycznych przyjemności, chociaż nie ukrywam, że czasami moglibyśmy powtórzyć to, co stało się tej nocy – powiedziała z zalotnym uśmiechem, przysuwając się do mnie jeszcze bardziej. – Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to, co robimy nie powinno mieć miejsca i nie wiem, czy dasz radę to udźwignąć.
- Sądzę, że nie musisz martwić się o moją psychikę. W życiu zniosłem już dużo więcej…
- Ale nie romans z dyrektorką szkoły.
- Myślę, że i z tym nie będzie większego problemu. Po prostu będę musiał pozbyć się swojej moralności, ale uważam, że dla ciebie warto. Pozwoliłaś mi zadecydować i to zrobiłem. Jeśli więc nadal dajesz mi wolną rękę, a ja zdecyduję się to skończyć…
- To możesz wyjść przez te drzwi bez żadnych wyrzutów sumienia – wskazała na wejście do sypialni.
- A jeśli zdecyduję się zostać?
- To możesz mnie pocałować, a potem ewentualnie wrócić ze mną do łóżka – powiedziała, spoglądając na mnie. Uśmiechnąłem się do niej, a potem przytuliłem ją i pocałowałem w głowę. Objęła mnie, wsuwając dłonie pod moją koszulę, dotykając pleców.
W zasadzie decyzję podjąłem już wczoraj wieczorem. Miała w sobie coś takiego, że chciałem brnąć w to dalej, nie zważając na konsekwencje. Tak naprawdę nie miałem niczego do stracenia. Odsunąłem ją kawałek od siebie, by móc swobodnie zdjąć znowu koszulę i rzucić ją gdzieś na podłogę. Powiodła wzrokiem po moim brzuchu, przygryzając dolną wargę.
- Więc…
- Więc bez żadnych wyrzutów sumienia, zostaję. Co będzie, to będzie. Nie ma to teraz większego znaczenia – powiedziałem i pocałowałem ją.
Jej usta były miękkie i dopasowane do moich. Sięgnąłem po spinkę, którą wcześniej spięła włosy i zdjąłem ją, by te rozsypały się kaskadą na jej plecy. Rzadko kiedy zwracałem uwagę na włosy, ale La Brun miała je tak ładne, że w pewnym stopniu emanowały czymś, co podnosiło erotyzm całej sytuacji. Wolałem, kiedy miała je rozpuszczone, bo wyglądała wtedy na nieporadną i bardziej bezbronną niż w zasadzie była. Nie zaprotestowała, kiedy odłożyłem spinkę na toaletkę. Zamiast tego rozplątała pasek satynowego szlafroka i pozwoliła mu opaść na podłogę. Kiedy znowu znaleźliśmy się w łóżku, zegar wybijał właśnie godzinę piątą rano.
~ * ~
- Zastanawiasz się, co robię w twoim łóżku? – spytałem zaraz po przebudzeniu, kiedy zarejestrowałem, że La Brun siedzi w fotelu całkowicie ubrana, uczesana i wymalowana, wpatrując się we mnie z nieobecną miną.
- Dobrze wiem, co w nim robisz, a w zasadzie co robiłeś. Czas przeszły – podkreśliła.
- Więc?
- Więc zastanawiałam się jedynie, ile będę musiała jeszcze poczekać, by nie złamać mojej zasady związanej z uprawianiem seksu – odparła.
- Jakiej…? A… – załapałem jednak. – Jak ty to określiłaś? „Wychodzenie bez słowa po namiętnym i udanym seksie nie jest dobre nawet w książkach”? Naprawdę tak uważasz?
- Naprawdę – odparła. – Nawet wtedy, kiedy dużo ryzykuję.
- A w tym momencie, czym konkretnie? – zapytałem, zbierając się do wstania. Nie zrobiłem jednak tego tak szybko, jak planowałem, gdyż zatrzymała mnie na chwilę jej odpowiedź.
- Na przykład tym, że jest już… – spojrzała na zegarek, – dziesiąta dwanaście. Od godziny i dwunastu minut powinnam być na zebraniu u Albusa, a od czterdziestu dwóch rozmawiać z przedstawicielami ministerstwa, którzy przybędą dzisiaj na wieczorny bal. Mam dzisiaj dużo na głowie. – Hmm, faktycznie sytuacja przedstawiała się trochę problematycznie nie tylko w jej przypadku. Nie spędziłem nocy w dormitorium, nie pokazałem się na śniadaniu, ślad po mnie zaginął… Będę musiał jakoś się z tego wszystkiego wytłumaczyć.
- Mogłaś wyjść, nie obraziłbym się – powiedziałem po chwili.
- Nie mogłam.
- Więc to moja wina? – spytałem, przenosząc na nią swój wzrok, a ona wpatrywała się we mnie długą chwilę.
- Nie, bo sama obudziłam się zaledwie pół godziny temu.
- Aha – odparłem, nie wiedząc, co więcej mogę w tej sytuacji powiedzieć.
Wstała w końcu z fotela i podeszła do mnie, siadając na brzegu łóżka. Podparłem się na łokciu i patrzyłem na nią w milczeniu. Miała dzisiaj na sobie czarną, haftowaną błyszczącą nicią, obcisłą sukienkę, która spływała luzem dopiero od wysokości kolan. Posiadała długie, szerokie, asymetrycznie uszyte rękawy, które odkrywały jej szczupłe nadgarstki przyozdobione bransoletkami z białego złota, gdy tylko unosiła delikatnie ręce. Dodatkowo suknia miała głęboko wycięty trójkątny dekolt, podszyty czarną, prześwitującą koronką i to właśnie na niej skupiłem swój wzrok, gdy usiadła przy mnie na łóżku.
- Coś nie tak? – spytała po chwili.
- Miałaś rację – przyznałem.
- Odnośnie?
- Tego, co powiedziałaś w nocy.
- A dokładniej?
- Że więcej nie będę potrafił spojrzeć na ciebie tak, jak wcześniej. Teraz już zawsze będę miał cię przed oczami nagą – stwierdziłem. – Co zasadniczo będzie trochę problematyczne. – Spojrzała na mnie z lekkim politowaniem, ale zaraz szybko spoważniała.
- Posłuchaj, Syriusz. Przystaliśmy w nocy na… Pewne warunki. To, co się dzieje za drzwiami mojego gabinetu, zostaje tylko tutaj, rozumiesz?
- Bardziej niż ci się wydaje – zapewniłem.
- To dobrze – uśmiechnęła się. – Możemy kochać się tu każdej nocy, ale za tamtymi drzwiami ja mam pewne sprawy do załatwienia, a ty możesz robić, co ci się żywnie podoba. W granicach rozsądku, który sprawi, że nie narazisz się na żadne problemy z powodu tego, co tu się dzieje, jasne? Daję ci wolną rękę. Przyjęliśmy, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Nie mogę jednak pozwolić, by nasz romans, czy jakkolwiek to nazwiemy, wyszedł na jaw. Jeśli więc zobaczę, że coś jest nie tak, pozbawię cię możliwości wyboru i sama zdecyduję za ciebie, kończąc naszą relację.
- Szantażujesz mnie? – spytałem.
- Nie, Syriusz. Po prostu zależy mi na tym, byś skończył szkołę bez żadnych problemów, jasne? Wiem, że moje zachowanie może wydać ci się pozbawione moralności i zahamowań, ale mam słabość do facetów jak każda kobieta. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal jestem dyrektorką szkoły, nauczycielką i zależy mi na tym, by wszyscy otrzymali jak najlepsze wykształcenie, dające szanse na przeżycie w obecnie panujących poza murami szkoły warunkach. Jeśli będę do tego zmuszona, przedłożę twoje wykształcenie nad nasze fizyczne i emocjonalne potrzeby.
- Rozumiem – powiedziałem. – I przystaję na wszystkie postawione warunki, a jeśli coś się zmieni, dam znać.
- Mówię poważnie – rzekła, patrząc na mnie uważnie.
- A ja poważnie odpowiadam. Jestem świadomy wszystkich konsekwencji tego, co się stało tej nocy. Mam jeszcze trochę rozumu, by wiedzieć, po jak cienkim lodzie się poruszamy i na tyle siły, by udźwignąć wszystko, co się z tym wiąże, więc łaskawie nie traktuj mnie więcej jak niedorozwiniętego szczeniaka, ok? Jeśli tak bardzo obawiasz się tego, że sobie z tym nie poradzę, to po co w ogóle szłaś ze mną do łóżka? Ty zaczęłaś ten romans, a ja podjąłem grę, ale jeśli masz się obawiać, że w każdej chwili mogę zacząć biegać po korytarzach i opowiadać każdemu, w jaki sposób najbardziej lubisz się kochać, to darujmy sobie dalsze spotkania.
            Wstałem w końcu z łóżka i znalazłszy swoje ubrania, zacząłem się ubierać.
- Nie to miałam na myśli – powiedziała, nie ruszając się z miejsca.
- Nie? – spytałem. – Twoje tłumaczenia brzmią jednak jak zaprzeczenie. Czego ty właściwie chciałaś, co? Zaciągnąć mnie do łóżka, zabawić się moim kosztem, a potem w odpowiedniej dla ciebie chwili, zwalić na mnie winę i bez słowa zakończyć romans, kiedy już przestanie ci on pasować?
- Nie wiem. Może i tak – zdenerwowała się i teraz też wstała z miejsca, odwracając się w moją stronę i patrząc mi prosto w oczy. – Może i wzięłabym pod uwagę takie rozwiązanie. Nie wiem, co planowałam, kiedy całowałam cię za pierwszym razem. Być może widziałam, jak na mnie reagowałeś, kiedy ratowałam ci życie w noc, kiedy była pełnia? Może i chciałam wykorzystać sytuację, bo akurat zachciało mi się romansu z uczniem, a ty byłeś do tego idealnym kandydatem. Oboje dobrze wiemy, że w grę wchodzi tylko romans, który tak czy inaczej skończy się, kiedy tylko stąd wyjadę. Sytuacja nie jest jednak z mojej strony tak prosta, jak ci się wydaje.
- A co w niej jest takiego skomplikowanego, co? – zapytałem, nie zwracając większej uwagi na jej wcześniejszą wypowiedź. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to wszystko, co powiedziała może nie być kłamstwem i przyjmowałem to do wiadomości, nie oczekując, że zacznie mi obiecywać wspólne życie.
- Chociażby to, że twoja początkowa odmowa sprawiła, że zaczęło mi na tej naszej relacji zależeć, chociaż nie powinnam angażować się w to emocjonalnie. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy jednak zmieniłeś decyzję, mimo, że podjęła ją wtedy za ciebie Kimberly. Uwierz mi, że myślałam, że nie zaboli mnie, kiedy zaczniesz się w końcu spotykać z Hill, ale jeśli mam być szczera, nim ostatecznie postanowimy, co dalej… Cóż, kiedy wczoraj byłeś z nią na moim przyjęciu, czułam zazdrość i żałowałam, że kazałam ci się na nim zjawić. Możemy zrezygnować z tego, co ustaliliśmy, ale nie zmieni to faktu, że nie powinno być tak, jak jest. Wierz mi, że gdybyś był mi całkowicie obojętny, nie martwiłabym się o twoją przyszłość. Sypiałabym z tobą, mając w dupie, czy się to wyda, czy nie, bo ostatecznie byłoby twoje słowo przeciwko mojemu i jak myślisz, kto by w tym pojedynku wygrał? Mogłabym cię pogrążyć, przyznając się do wszystkiego lub ośmieszyć, dementując te rewelacje. Naprawdę sądzisz, że chciałabym tego? Chcę to dalej pociągnąć, ale nie chcę, byś mnie znienawidził, obwiniając za swoje obrzydzenie do siebie po tym, co się stało.
- I tak masz już podstawy do tego, żeby mnie zniszczyć – zauważyłem, a w jej oczach zauważyłem jakiś przebłysk bólu, ale nadal nie odwróciła wzroku.
- I naprawdę uważasz, że chcę to zrobić? – spytała. – Jaki miałabym mieć w tym cel? Czy kiedykolwiek zmusiłam cię do czegoś, czego nie chciałeś robić? Czy dałam ci choć jeden znak na to, że gram nieczysto?
- Nie – przyznałem i podszedłem do niej bliżej.
- Możesz stąd wyjść w dowolnym momencie, a wtedy zapomnimy o całej sprawie i tyle. Nie zarzucaj mi jednak czegoś, czego nie zrobiłam. Nigdy nie poszłabym z tobą do łóżka, gdybyś ty sam tego nie chciał.
- Ale chciałem.
- Jesteś ode mnie młodszy, Syriusz, a ja dodatkowo zajmuję się już jakiś czas rzeczami, o których nie masz pojęcia. Nie zarzucaj mi więc, że niewłaściwym jest w tej relacji aspekt twojego dobra.
- Nie zarzucam.
- Nie? – spytała, unosząc brwi w geście pytania, jednocześnie zaciskając usta. – Wydaje mi się jednak, że właśnie to zrobiłeś.
- Po prostu nie chcę, żebyś traktowała mnie jak równego sobie tylko wtedy, kiedy uprawiamy seks i jak dziecko zaraz po tym, jak skończymy to robić. Wiem, na czym polega życie bardziej niż ci się wydaje. Potrafię radzić sobie z konsekwencjami swoich decyzji i grać każdą rolę tak, że nikt nie zorientuje się, co jest udawane, a co nie. Zbyt długi mam staż.
- To dobrze, bo nie mam zamiaru cię niańczyć – uśmiechnęła się w końcu, a kiedy podałem jej rękę, złapała ją i podeszła bliżej tak, bym mógł ją objąć i pocałować. – Chyba naprawdę powinnam już iść – powiedziała w końcu, jednak nie zrzuciła moich dłoni ze swojej talii. – To spotkanie było ważne, a nie wiem, czy Albus będzie mógł poświęcić mi jeszcze chwilę czasu. Jako dyrektorka mam kilka spraw…
- Nie musisz mi się tłumaczyć – powiedziałem, a ona tylko skinęła głową. – To mnie nie dotyczy. Zrób to, co musisz i tyle. Jesteś tu z innego powodu niż ja – zauważyłem.
- Tak, wiem. Gdybyś jednak chciał… Przespać się dzisiaj w wygodniejszym łóżku niż to, które masz w swoim dormitorium to…
- Zostawisz otwarte drzwi do gabinetu – wszedłem jej w słowo.
- Tak, tak właśnie zrobię. Tylko ty masz na tyle odwagi, by wejść do niego bez pukania – zauważyła, na co odpowiedziałem tajemniczym uśmiechem.
- W każdym bądź razie, zastanowię się. Jutro rano mamy załatwiony transport do domu…
- Do domu? – zdziwiła się. – Nie zostajesz na święta w szkole? Mówiłeś…
- Znajomi podjęli decyzję, że wracamy, bo zbyt dużo ludzi będzie się tu kręcić, by spędzić święta w Hogwarcie tak, jak to zawsze robiliśmy.
- Aha. No cóż. Myślałam, że moglibyśmy… Zresztą nieważne – wzruszyła ramionami i pocałowała mnie. – Naprawdę muszę iść. Skorzystaj z łazienki lub też nie. W każdym bądź razie zamknij za sobą drzwi – rzuciła, po czym posłała mi nieznaczny uśmiech i wyszła z pokoju, zostawiając mnie samego.