sobota, 29 września 2018

65. Tajemnica Eliksiru Zapomnienia cz. I

Kochani, 
wiem, że znowu mam straszne opóźnienie. Rozdział miałam gotowy już jakiś czas temu, ale wynikła mi bardzo przykra sprawa rodzinna, która miała pierwszeństwo nad wpisem na blogu i wyszło, jak wyszło. Rozdział jednak w końcu jest. 

***

Lily Evans
Podczas śniadania w Wielkiej Sali czuć już było świąteczną atmosferę nawet w zachowaniu ludzi. Nikt się nie spieszył, nie rozmawiał o zajęciach i pracach domowych, Dumbledore witał się radośnie z uczniami, przechodząc między stolikami, nie było słychać żadnych reprymend z ust McGonagall i nawet Filch nie warczał aż tak bardzo na tych, których mokre ślady butów wycierał bez przerwy dużą, szarą, brudną szmatą owiniętą na starej, drewnianej i rozlatującej się miotle.
Ann jeszcze spała, co nikogo nie dziwiło, Dorcas jadła śniadanie z Ericem, więc siedziałam z chłopakami sama. Remus był w niezbyt dobrym nastroju, Peter jak zwykle nie odzywał się niepytany, Syriusz nadal był w stosunku do mnie ostrożny, chociaż przeprosił już za swoje zachowanie w Hogsmeade, a ja przyjęłam jego przeprosiny, natomiast James przeglądał nowy, świąteczny numer magazynu o quidditchu, więc ostatecznie nie miałam do kogo otworzyć ust. Cisza jaka panowała między nami była przytłaczająca i stała w kontraście z radosnymi śmiechami rozlegającymi się w całej Wielkiej Sali. Prawdą jednak było to, że Lupin przejmował się swoją relacją z Ann, Black chodził wściekły na cały otaczający go świat, bo Kimberly nadal nie chciała z nim rozmawiać, a Peter nie miał jeszcze prezentu dla Vanessy, co strasznie go dołowało, bo chciał sprezentować jej coś wyjątkowego. Widząc jego męczarnie, podsunęłam mu wczoraj wieczorem kilka mniej i bardziej zaskakujących pomysłów, ale podziękował i powiedział tylko, że przemyśli i się zastanowi. Nie wiedziałam więc, jak inaczej mu pomóc.
Przyznam szczerze, że dołowało mnie trochę to towarzystwo, w którym Dorcas zostawiła mnie samą, więc postanowiłam, że zakończę to ponure śniadanie i jeszcze przed zajęciami pójdę do biblioteki. James, zajęty swoją gazetą, nawet nie zareagował, kiedy wstałam. Zaskoczył mnie jednak Łapa, bo to on mnie zatrzymał.
- Evans, możemy zamienić dwa słowa na osobności? – spytał. Dopiero teraz Potter podniósł wzrok.
- Hej, co to za tajemnice? Przypominam ci…
- Że to twoja dziewczyna. Tak. Wiem. Powtarzasz to codziennie po sto razy – wszedł mu w słowo.
- Wcale nie – oburzył się Rogacz i posłał mu piorunujące spojrzenie, na co uśmiechnęłam się tylko do siebie.
- A więc, – zwrócił się do mnie ponownie Black, – zanim ktoś mi przerwał, pytałem, czy możemy zamienić dwa słowa. – Spojrzał na mnie, oczekując na odpowiedź.
- Jasne – odparłam. – Teraz?
- Jeśli masz czas.
- Mam – powiedziałam. – W takim razie chodź.
- Ej, a ja? – wtrącił Potter.
- A z tobą porozmawiam, jak tylko skończysz gapić się w tę swoją gazetę – rzuciłam, po czym wyszłam z Syriuszem z Wielkiej Sali.
- Mówię ci, Rogacz zachowuje się jeszcze bardziej nieznośnie niż wtedy, kiedy nie byliście razem.
- Przesadzasz. Daj mu jeszcze trochę czasu, aż się z tym oswoi.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobi.
- No cóż… – Oboje zaśmialiśmy się. Wiedziałam, że Black tak tylko się nabija. – Dobra, o czym chciałeś porozmawiać?
- W zasadzie to… Chciałem dać ci prezent świąteczny.
- Prezent świąteczny? Teraz?
- Teraz.
- Dlaczego?
- Bez żadnego powodu. Po prostu myślę, że ci się przyda, a poza tym… Oboje z Rogaczem doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jeśli nikt inny tego prezentu nie zobaczy.
- James maczał w tym palce? – zdziwiłam się, zastanawiając nad tym, co Łapa przed chwilą powiedział.
- Powiedzmy, że został zrobiony w porozumieniu z nim. – Nie miałam zielonego pojęcia, co oni mogli znowu wymyślić i przyznam szczerze, że trochę obawiałam się tej „niespodzianki”. Przygotowałam się nawet na pudełko z wyskakującym klownem. Chociaż z drugiej strony wątpiłam, że Potter zgodziłby się na taki prezent dla mnie, jeśli Black pytał go w tej kwestii o zgodę.
- Aż się boję, co wy wymyśliliście – powiedziałam więc, na co ten uśmiechnął się tylko.
- Nic strasznego. Obiecuję.
- Skoro tak mówisz.
- Wejdźmy może tutaj – zaproponował, kiedy przechodziliśmy koło jednej z sal, z której nie dobiegały jeszcze żadne dźwięki. Gdy się w niej znaleźliśmy, zamknął drzwi.
Prezent, który dla mnie miał, był na tyle mały, że zmieścił się w kieszeni jego bluzy, ale z drugiej strony na tyle duży, że jednak z niej wystawał. Wręczył mi płaskie, prostokątne pudełko opakowane w czerwony papier ze srebrnymi gwiazdkami i przewiązane granatową wstążką. Zaskoczyła mnie ta jego dbałość o takie szczegóły, ale było to z drugiej strony miłe. Poczułam się tak, jakbym naprawdę była kimś ważnym i dla niego. W ostatnim czasie bardzo się do siebie zbliżyliśmy i wyjaśniliśmy wszystkie wcześniejsze pretensje. Obecnie Syriusz Black znaczył dla mnie wiele. Nie tylko dlatego, że był najlepszym przyjacielem mojego chłopaka. Był strasznie wartościowym facetem, który po prostu ukrywał wiele rzeczy pod maską swojego zachowania. Cieszyłam się, że jednak udało mi się z nim dogadać i wiedziałam, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. Aż dziwne, że po tylu latach wzajemnej niechęci i James, i on stali się dla mnie kimś bardzo bliskim. Było to jednak miłe i dodające siły.
- Otworzysz? – ponaglił mnie, kiedy rozmyślając nad tym wszystkim, stałam tylko i patrzyłam na to, co trzymałam w ręku.
- Jasne – uśmiechnęłam się. Było widać, że trochę stresuje się tym, co powiem, kiedy zobaczę zawartość tego, co mi dał.
Rozwiązałam więc wstążkę, po czym odwinęłam czerwony papier i odłożyłam wszystko na jedną z ławek. Trzymałam teraz brązowe pudełko z pokrywką, więc zdjęłam również i ją. Kiedy to zrobiłam, moim oczom ukazało się owalne lusterko w srebrnej, bardzo ładnej oprawie w jakieś winorośle. Tafla szkła była błyszcząca i bez żadnej skazy. Wyjęłam prezent z opakowania i przejrzałam się w nim.
- Jest prześliczne – powiedziałam. – Naprawdę.
- Podoba ci się?
- Oczywiście, że tak.
- Spójrz jeszcze do tyłu. – Na odwrocie wygrawerowane było jedno zdanie.
- Odległość powinna dzielić tylko ciała – przeczytałam i już wiedziałam, że prezent, który podarował mi Black, jest wart więcej niż większość rzeczy, które dostałam w całym swoim życiu. Spojrzałam na niego zaskoczona, a on uśmiechnął się, widząc, że wszystko pojęłam. – Czy to jest…? – zaczęłam, by jednak upewnić się co do moich domysłów.
- Lusterko dwukierunkowe. Prócz ciebie nikt nie wie o ich istnieniu. Po tej całej akcji z ojcem Jamesa, kiedy widziałem, jak to wszystko przeżywasz, że nie możesz się z nim skontaktować… Porozmawiałem z Potterem i uświadomiłem mu, że dobrze będzie, jeśli i ty będziesz miała swoje, by móc się z nim komunikować. Trochę pokombinowaliśmy i się udało. Wystarczy, że wypowiesz do niego jego imię. Wiesz, jak to działa.
Obejrzałam lusterko jeszcze raz, po czym odłożyłam je na stolik i rzuciłam się Blackowi na szyję.
- Jeszcze nikt nigdy nie sprawił mi tak pięknego prezentu – powiedziałam, przytulając go. – Dziękuję. Naprawdę strasznie dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Cieszę się, że ci się podoba – odparł tylko, zaskoczony trochę moim wybuchem czułości do niego. Nie odepchnął mnie jednak, tylko odwzajemnił uścisk.

Syriusz Black
Byłem zaskoczony reakcją Lily na prezent, który jej podarowałem, ale cieszyłem się, że jej się spodobał. Kiedy opowiedziałem Jamesowi, co się działo, kiedy go nie było w szkole i przedstawiłem swój pomysł, zgodził się na niego. Uważałem, że Evans ma prawo do włączenia jej w nasz zaufany krąg.
Chciałem, żeby i Hill ucieszyła się z mojego prezentu tak samo jak Lily, ale było to bardzo wątpliwe. Wiem, że zachowałem się w stosunku do Kim jak totalny debil, ale tyle razy próbowałem już z nią porozmawiać, a ona tyle razy mnie ignorowała, że powoli zaczynało mi przestawać zależeć na przeproszeniu jej i wyjaśnieniu zajścia. Czułem się po prostu idiotycznie. Za każdym razem z impetem rozbijałem się o mur, który Hill ciągle umacniała. Naprawdę aż tak bardzo ją uraziłem? Po kolejnej porannej odmowie rozmowy doszedłem do wniosku, że w normalny sposób nie uda mi się jej do niczego przekonać. Musiałem skorzystać z bardziej drastycznego rozwiązania, którego chciałem uniknąć.
- Długo jeszcze będziesz się wpatrywać w tę mapę? – spytał James, wyrywając mi ją sprzed nosa.
- Ej! – zirytowałem się. – Oddawaj!
- Nadal siedzi w pokoju – odparł, rzucając mi z powrotem pergamin. – Nie mogłeś jej wtedy wysłuchać, zamiast obrażać się jak dziecko?
- Jak widać, nie mogłem. Żałuję, ale czasu nie cofnę. To ona nie powiedziała mi wszystkiego od razu, a teraz robi aferę.
- Wiesz co? – wtrącił Remus, wchodząc akurat do pokoju. – Nadal niczego nie zrozumiałeś. Daj sobie lepiej spokój z tłumaczeniami, bo Kim zamknie ci usta w tej samej chwili, w której je otworzysz.
- Czemu jesteście na mnie tacy cięci, co? – wkurzyłem się. – Nie zawiniłem w stu procentach.
- W stu to może i nie, ale w dziewięćdziesięciu dz...
- Wiecie co? Nie chce mi się z wami gadać. Zamiast mi pomóc i wesprzeć... – zacząłem.
- A w czym my ci mamy niby pomóc, co? Jesteś kretynem i tyle.
- Ta, bo wy jesteście lepsi...
- No mi z Lily układa się świetnie – zauważył Rogacz.
- I tak samo świetnie układało ci się z nią dwa miesiące temu – rzuciłem zgryźliwie, ale chłopacy chyba faktycznie byli poirytowani już moim zachowaniem, bo mój kumpel nie skomentował nawet tego stwierdzenia, tylko wziął coś z łóżka, odwrócił się i zwyczajnie wyszedł z pokoju.
Spojrzałem na Remusa, ale miał tak samo zirytowany wyraz twarzy jak Potter.
- Jeśli powiesz coś na temat Ann, zrobię to samo co James – zagroził, nie odwracając ode mnie wzroku.
Nie powiedziałem. Od samego początku nigdy nie powiedziałem niczego odnośnie jego „nieporozumienia” z Ann, jak zwykł to nazywać. Nigdy nie przepadałem za Vick, bo była zbyt rozhisteryzowana, wredna, bezczelna i wtrącała się w nieswoje sprawy. Może i Remusowi na niej zależało – nigdy nie powiedziałem, że tak nie było, – aczkolwiek osobiście uważałem, że on nigdy tak naprawdę się z nią nie dogada.
Spojrzałem więc ponownie na mapę i serce przez chwilę zabiło mi szybciej. Kim wyszła ze swojego pokoju i szła teraz korytarzem na szóstym piętrze. Niestety z tą swoją durną przyjaciółką Bethany. Nie lubiłem tej dziewczyny. Tak po prostu, bez żadnego powodu. Była nudna i nie potrafiła odnaleźć się w towarzystwie. Ilekroć gdzieś ją zapraszaliśmy, odmawiała, próbując zniechęcić do wyjścia nawet Kimberly. Hill przeważnie ignorowała jej prośby, ale widziałem, że czasami było jej z tego powodu przykro. Naprawdę nie wiedziałem, co tak naprawdę je ze sobą łączyło. Szybko zauważyłem jednak, że Young również nie pała do mnie sympatią. Może dlatego, że Kim wolała spędzać czas ze mną niż z nią, bo w zasadzie niczym innym jej nigdy nie podpadłem. Zawsze starałem się być nad wyraz miły. Jednak za każdym razem, kiedy wchodziłem w jej zasięg wzroku, miałem wrażenie, że zaraz padnę martwy na ziemię. Dziwne, bo z reguły ludzie mnie lubili. Z drugiej strony tak w zasadzie to wcale się tą całą Bethany nie przejmowałem, bo i po co? Była jedną z setek osób, z którymi mijałem się bez słowa i tyle. Plus tego wszystkiego był taki, że kiedy tylko stawałem jej i Kim na drodze, Young szybko zostawiała nas samych, nie mogąc ścierpieć mojego towarzystwa, a Hill chyba to nie przeszkadzało, bo z reguły nie próbowała jej zatrzymywać. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka mnie nie lubi.
Wpatrywałem się chwilę w ikonę stóp podpisanych jako „Kimberly Hill”, próbując domyśleć się, gdzie i jaką drogą idą dziewczyny. Znałem ten zamek jak własną kieszeń, więc szybko udało mi się ustalić potencjalną trasę i w mig obmyślić plan przyparcia Kim do muru w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zerwałem się więc z łóżka, zabierając ze sobą mapę i wyszedłem z pokoju odprowadzany zdezorientowanym wzrokiem Lupina. Szybko opuściłem wieżę i zbiegłem dwa piętra niżej, po czym udałem się w stronę jednego z tajnych przejść. Jeśli dobrze wydedukowałem, to dziewczyny przejdą właśnie tym korytarzem, na który wychodził mój tajny skrót. Kim powinna dosłownie na mnie wpaść, a kiedy to się stanie, będzie musiała mnie wysłuchać.
Czekałem, cały czas kontrolując ich ruchy. Dziewczyny jednak zrobiły to, co przewidywałem. Schodziły na dół najkrótszą drogą, a to oznaczało, że jeszcze chwila i przejdą obok mojego tajnego przejścia. Zerknąłem ostatni raz na mapę – Hill na szczęście szła bliżej ściany – i w końcu wyszedłem z mojej kryjówki. Jak się spodziewałem, pojawiając się nagle znikąd przed nią, nie zdążyła zareagować, więc zderzyła się ze mną.
- Do jasnej cholery... – rzuciła zirytowana, a kiedy zorientowała się, że to ja, na ułamek sekundy jej kąciki ust uniosły się w górę, by zaraz, jeszcze szybciej, na jej twarzy pojawił się grymas złości. – Co ty tu robisz? I czemu na mnie wpadasz?
- Ja właśnie... – Uniosła brwi w geście pytania, ale nie odpowiedziałem. Była ubrana w szarą, obcisłą sukienkę, na którą narzuconą miała szatę swojej szkoły. Włosy jak zwykle miała rozpuszczone, oczy podkreślone tuszem do rzęs, a usta delikatnym błyszczykiem. I w zasadzie tyle. AŻ tyle. Widziałem ją też bez żadnego makijażu i wyglądała równie zjawiskowo. Była po prostu bardzo ładna. I te jej nogi...
- Co właśnie? – Spojrzałem w jej ciemnobłękitne oczy, a ona nie odwróciła wzroku. Czułem jednak na sobie spojrzenie jej przyjaciółki, która chciała, żebym zniknął. Ja jednak stałem i zwyczajnie wpatrywałem się w najpiękniejsze oczy na świecie.
- To może ja sobie pójdę – zaproponowała Bethany, a z racji tego, że żadne z nas jej nie odpowiedziało, zwyczajnie wyminęła nas i poszła przed siebie. Spodziewałem się tego i w zasadzie na to właśnie liczyłem. Chciałem porozmawiać z Hill w cztery oczy. Odejście jej przyjaciółki chyba też nie zrobiło na niej większego wrażenia.
- Co właśnie? – powtórzyła po chwili, nadal nie odwracając wzroku, a kiedy nie spieszyłem się z odpowiedzią, skapitulowała i chciała odejść, wymijając mnie. Zagrodziłem jej jednak drogę. Spojrzała na mnie ponownie.
- Chcę porozmawiać – powiedziałem, na co wywróciła oczami i już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, ale ją uprzedziłem. – Więcej niż pięć razy próbować nie będę – oznajmiłem, stawiając ją w zasadzie w sytuacji „wóz albo przewóz”. Szybko przekalkulowała, która to już nasza „rozmowa” i doszedłszy do wniosku, że piąta, skapitulowała. Spodziewałem się tego, że może i tym razem mnie olać. Wtedy byłbym pewny, że nie zależy jej na naszej znajomości i w zasadzie to nie wiem, co bym wtedy zrobił. Na szczęście nie musiałem się o to teraz martwić, bo została.
- W porządku. – Nie powiedziała jednak nic więcej, więc ja musiałem zacząć, a teraz nie wiedziałem od czego.
- Posłuchaj, to, co się wtedy stało... – Nie musiałem mówić, kiedy. Wiedziała, o co mi chodzi. – Zachowałem się jak totalny dupek. Nie powiedziałaś mi o tym, że jesteś zaręczona, bo nie pytałem. Nie miałem prawa się o to wściekać, bo nie miałaś żadnego obowiązku mi tego mówić. Ani wyjaśniać – dodałem.
- Chciałam ci to wytłumaczyć, ale nie chciałeś mnie słuchać. Wiesz, jak się wtedy poczułam? – spytała, wbijając we mnie wzrok.
- Wiem. Zapewne tak samo jak ja, kiedy ty nie chciałaś wysłuchać mojego tłumaczenia. Strasznie cię przepraszam, Kimberly. Wiem, że cię uraziłem, że jesteś na mnie wściekła. Z początku też byłem zły, bo nikt nigdy nie odesłał mnie z kwitkiem z powodu narzeczonego. Wyobraziłem sobie bóg wie co, zakładając, że jesteś wolna, chociaż w zasadzie nie wiem, z jakiego powodu, bo przecież zwyczajnie się tylko przyjaźnimy i nie miałem żadnego zamiaru zapraszać cię na randkę... – zacząłem już pleść głupoty. Miałem ułożoną ładną przemowę z wyjaśnieniami i przeprosinami, ale pogubiłem się, zapomniałem i w ogóle nie wiedziałem, co już powiedziałem, a co jeszcze miałem dodać. – Przepraszam, wyuczyłem się na pamięć wszystkiego, co chciałem ci powiedzieć, ale wypadło mi to z głowy. Naprawdę strasznie przepraszam cię za moje zachowanie. Lubię cię, Kim. Bardzo. Po prostu nigdy tak dobrze nie dogadywałem się z żadną dziewczyną na płaszczyźnie czysto przyjacielskiej i nie wiem...
- Czysto przyjacielskiej? – spytała, a jej twarz nie wyrażała w zasadzie żadnych emocji. Rzuciła to tak beznamiętnym tonem, że znowu zastanowiłem się, co tym razem powiedziałem źle.
- Zależy mi na naszej znajomości – przyznałem. – Nie chcę tracić z tobą kontaktu.
- Nie chcę, żebyś przyjaźnił się ze mną tylko dlatego, że masz wobec mnie jakiś wymyślony dług wdzięczności.
- Uważasz, że tak jest?
- Nie wiem. Może.
- Co mam ci jeszcze powiedzieć, Kim?
- Nic, przyjmuję przeprosiny. Chcę tylko wyjaśnić jedną rzecz. Tę, o której nie chciałeś wtedy słuchać. Jak zauważyłeś, nie mam obowiązku ci tego tłumaczyć, ale jeśli sprawiło ci to taki problem, to chcę, żeby wszystko było jasne.
- Nie musisz – powiedziałem.
- Ale chcę. Tego dnia, kiedy poszedłeś ze mną do Hogsmeade… Bardzo zależało mi na tym spotkaniu, bo chciałam zerwać zaręczyny z Nigelem – wyznała.
- Jak to... Zerwać? – Spytałem zaskoczony.
- Zerwać. Nie będę ci tłumaczyć, co, jak i dlaczego to zrobiłam. Nie przez ciebie ani dla ciebie. Po prostu musiałam to zrobić i tyle.
- Zerwałaś zaręczyny?
- Zerwałam. Nigel zawsze będzie kimś ważnym w moim życiu, w końcu z jakiegoś powodu chciałam wyjść za niego za mąż, naprawdę go kochałam. Czas przeszły. Nie żałuję, a wręcz czuję się wolna i wiem, że teraz mogę wszystko.
- Nie będę mówić, że mi przykro, jeśli tobie przykro nie jest.
- Nie jest. Nie chcę jednak, by sprawa z Nigelem miała jakikolwiek wpływ na nasze relacje.
- Nie będzie miała. Obiecuję – zapewniłem ją.
- Czyli nadal chcesz się ze mną... Przyjaźnić? – Ostatnie słowo wypowiedziała bardzo wolno i z jakąś niechęcią w głosie.
- Jeśli tylko dasz mi jeszcze jedną szansę.
- Dam – powiedziała bez chwili zastanowienia i w końcu uśmiechnęła się szeroko. – Tylko nie zachowuj się więcej jak rozkapryszone dziecko. Nie chcę uważać na każde słowo, które przy tobie wypowiem. Maskaradę zostaw dla innych.
- W porządku. Obiecuję, że nie będę zachowywać się jak ostatni palant – powiedziałem, a ona zaśmiała się.
- To dobrze, bo wcale nim nie jesteś – oznajmiła, po czym delikatnie mnie przytuliła. Może trochę zbyt długo, ale nie protestowałem. Używała bardzo przyjemnych perfum.
- Odprowadzisz mnie na dół? Beth pewnie gdzieś tam już na mnie czeka.
- Jasne – odparłem. – Twoja przyjaciółka chyba mnie nie lubi – zauważyłem.
- Ona nikogo nie lubi. Czasami zaczyna mnie to już drażnić. Nie przejmuj się nią. – Wzruszyła ramionami. – Idziesz? – Spytała, odwracając się w moją stronę. – Syriusz?
- Słucham? – Wyrwała mnie z nagłego zamyślenia.
- Idziesz, czy zostajesz?
- Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? Nie musisz odpowiadać teraz. Możesz też odpowiedzieć „nie”. Nie obrażę się. – Spojrzała na mnie dziwnie, ale z zaciekawieniem.
- Słucham.
- Pójdziesz ze mną na bal bożonarodzeniowy? – Spytałem. Tak całkowicie pod wpływem chwili.
Miałem jedną szansę. Wcześniej zaprosiłem Sue Summers i w zasadzie chciałem z nią iść na ten bal mimo, iż James nie szedł już na niego z Alice, ale ostatnie wydarzenia trochę pokrzyżowały mi plany. Kiedy w Proroku napisali o tym, że rodzice Sue zostali zamordowani, ta, wraz ze swoim bratem, opuściła szkołę i nie miałem zielonego pojęcia, kiedy i czy w ogóle Puchonka wróci do Hogwartu. Poza tym, szczerze wątpiłem, czy chciałaby chodzić na głupie szkolne bale, kiedy świat zawalił jej się na głowę.
- Nie wiem, czy planowałam na niego iść – rzekła po chwili.
- Bo nie miałaś z kim – odparłem. Kim uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- To inna sprawa.
- Więc jak? Pójdziesz ze mną? Miałem iść z taką jedną dziewczyną, ale...
- Wiem. Lily mi mówiła.
- No właśnie. – Zapadło frustrujące milczenie.
- Nie wiem, Syriusz. Nie mam żadnej sukienki, w której mogłabym pójść – skrzywiła się.
- Nie szkodzi – odparłem. Naprawdę chciałem z nią iść na ten bal.
- Jeśli uda ci się jeszcze raz wymknąć z zamku do Hogsmeade, żebym mogła coś kupić, to...
- Załatwione – wszedłem jej w słowo, a ta spojrzała na mnie i wywróciła oczami. Czemu dziewczyny zawsze musiały tak robić?
- Dobrze. Pójdę z tobą na ten bal, jeśli tak ci na tym zależy – powiedziała, uśmiechając się. Najpiękniej na świecie.
- Świetnie! W takim razie chodź. Idziemy złamać kilka punktów regulaminu. – Pociągnąłem ją za rękę.
- Co? Teraz? A Beth? – Zatrzymałem się i spojrzałem na nią.
- No tak, zapomniałem. – Przygryzłem wargę i zastanowiłem się chwilę. Kim również się zamyśliła, po czym wzruszyła ramionami.
- Trudno, spotkam się z nią później. Chodź. Tylko bez żadnych afer po powrocie – zaznaczyła. – Do trzech razy sztuka.
- Obiecuję – rzekłem, kładąc rękę na sercu. – Tylko jedna prośba.
- Jaka?
- Nie znikaj mi tak nagle z oczu jak za drugim razem.
- Obiecuję.

Ann Vick
- Lily nie ma? – spytałam, wchodząc do pokoju.
- Siedzi w bibliotece – odparła Dorcas, nie odrywając wzroku od paznokci, które właśnie malowała.
- Mogłaby czasami z ludźmi pogadać – burknęłam i rzuciłam się z powrotem na łóżko.
W zasadzie były jeszcze dzisiaj jakieś zajęcia, ale część została już odwołana, a na pozostałych jedyną atrakcją było rzucanie w siebie papierowymi kulkami, ku irytacji nauczycieli, więc doszłam do wniosku, że nie będę się niepotrzebnie fatygować i odpuszczę sobie ostatnie dni zajęć, bo kto normalny robił jeszcze lekcje w poniedziałek i wtorek przed świętami? I ważniejsze pytanie: kto na nie chodził?
- Ja nie wystarczę? – zapytała Dor, rzucając mi zainteresowane spojrzenie.
- Wystarczysz, ale nie będę potem powtarzać tego drugi raz Evans, bo zachciało jej się w poniedziałek od rana siedzieć w bibliotece.
- No nic ci na to nie poradzę. Możesz na nią poczekać. Aż taka pilna ta sprawa?
- W zasadzie to nie. Właściwie myślę nad nią od soboty. Z Remusem też nie rozmawiałam – przyznałam, na co moja przyjaciółka jeszcze bardziej zainteresowała się moim problemem.
- Ruszyło się coś od ostatniej rozmowy? – przestała malować paznokcie, zakręciła buteleczkę z lakierem, po czym usiadła na łóżku i spojrzała na mnie uważnie.
- Nie. Nie rozmawiamy ze sobą czasami po kilka dni – wzruszyłam ramionami.
- Nie uważasz, że powinniście... – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
- Uważam. Uważam, że powinniśmy porozmawiać. I uważam, że powinnam zrobić to, czego on ode mnie oczekuje. Nie dlatego, że się poddaję i już mi nie zależy. Nie dla jego komfortu, ale dla mnie, bo kiedy ostatnio rozmawiałam z Douglasem... – Dor uniosła brwi w geście pytania, ale zamilkłam.
- Stało się coś?
- Nie. Po prostu, kiedy wczoraj rozmawiałam z Patrickiem, podjęłam decyzję. Rozstaję się z Remusem, bo jeśli teraz tego nie zrobię, to z biegiem czasu go znienawidzę, a tego bym nie chciała.
- Domyślam się, ale... Na pewno dobrze to przemyślałaś?
- Myślę, że tak. Ty i Lily...
- Ann – przerwała mi. Spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się tylko. Była szczęśliwa, mimo wszystko. I było to widać po każdym jej geście i spojrzeniu. – Nie podejmuj decyzji ze względu na to, co mówiłam ci ja czy Lilka. Masz zrobić to, co uważasz, że będzie dla ciebie najlepsze nawet, jeśli Remus będzie miał z tym jakiś problem. W tym jednym przypadku możesz zachować się jak ty, czyli egoistycznie – rzuciłam jej oburzone spojrzenie, ale ona zaśmiała się tylko. – Żartowałam. Nie zmienia to jednak faktu, że powinnaś zrobić to, z czym będziesz dobrze się czuła.
- Zrobię, dlatego jeszcze dzisiaj porozmawiam z Lupinem. Patrick powiedział wczoraj, że tak będzie najlepiej.
Jeszcze chwilę temu w jakimś stopniu się wahałam, ale teraz już nie. Naprawdę nie chciałam, żeby Remus stał się dla mnie kimś, kogo nie chcę oglądać do końca życia. Zależało mi na nim. Kochałam go. Chociaż, może to jednak nie było to, co myślałam, ale nie byłam w stanie żyć według jego zasad i nagłych zmian nastroju. Jednego dnia mnie do siebie dopuszczał, innego nie. Naprawdę miałam tego dosyć. Trudno, może jeden jedyny raz w życiu przegram, ale nie będę bez przerwy rozbijać się o mur.
- Ann?
- Co?
- Jesteś tego absolutnie pewna? Rozumiem, że to ty podejmujesz ostateczną decyzję, ale jesteś pewna, że chcesz zawierzać pomocy Douglasa?
- Tak. Patrick powiedział mi wczoraj to samo co ty, więc tak. Jestem pewna, że chcę się z Remusem rozstać. – Meadowes patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, a ja nie potrafiłam odczytać z jej twarzy nic.
- No to jeśli Douglas tak powiedział, to tak zrób – rzekła w końcu, wzruszając ramionami.
- A teraz, przepraszam bardzo, o co ci chodzi? – spytałam zirytowana.
- O nic.
- O to, że rozmawiam i spotykam się Douglasem?
- Nie.
- O to, że prawie go nie znam? – Nie odpowiedziała. – Czyli o to. Uwierz mi, Dor, że znam go wystarczająco. Wystarczająco na tyle, żeby mu ufać i słuchać jego rad, bo jest osobą z zewnątrz. Nie zna Remusa, nie będzie patrzył na mój problem w sposób, w jaki wy to robicie. Czyli tak, żeby żadne z nas nie ucierpiało.
- I to pozwala mu decydować o tak ważnym aspekcie twojego życia?
- A czemu by nie? Ufam mu.
- Żebyś się tylko na tym zaufaniu nie przejechała.
- Nie przejadę, a nawet jeśli, to biorę na siebie całą odpowiedzialność za to, co się stanie. Chcę się rozstać z Remusem i jest to moja ostateczna decyzja, co do której Lupin też nie będzie miał żadnego „ale”.
- W takim razie ok. Nie mam nic do dodania.
- Czy ja ci robię wymówki z powodu twojego związku z Ericem? Waszych zaręczyn po zaledwie niecałych dwóch miesiącach? Chwilę wcześniej latałaś za Syriuszem.
- I strasznie tego żałuję. A może w zasadzie to nie, bo chociaż dowiedziałam się, że kompletnie mi na Blacku nie zależy. I chciałam zauważyć, że z Ericem znam się o wiele dłużej.
- I to wszystko usprawiedliwia?
- Nie wiem. O co w ogóle jest ta kłótnia i wymienianie się jakimiś bezsensownymi zarzutami niemającymi żadnego związku ze sobą? Ja tylko chciałam powiedzieć, żebyś nie zawierzała bezgranicznie Douglasowi, bo go nie znasz i nie wiesz, jakie ma zamiary. Jest redaktorem gazety, jego życie towarzyskie opisywane jest na łamach twoich ulubionych plotkarskich magazynówt. Sama chcesz tam trafić?
- A nawet jeśli, to co?
- To spytam tylko, czy zależy ci na jego sławie, czy na nim samym.
- Może i na tym, i na tym.
- W takim razie nie mam więcej pytań.

~ * ~

Podjęłam decyzję, co do rozstania i sama, i przez Remusa, i dzięki dziewczynom, i dzięki Douglasowi. Patrick powiedział praktycznie to samo co Dorcas i Lily, więc nie mogłam pojąć, co Dor ma za problem. Za krótko go znałam? Być może, ale sporo z nim korespondowałam. Znał sprawę nie gorzej niż moje przyjaciółki i potrafił ocenić wszystko z innego punktu widzenia niż one, a tego chyba potrzebowałam. Poza tym, dobrze, nie mówiłam, że nie mogę się na tej znajomości z nim przejechać. Nie wiedziałam, jaki jest na dłuższą metę, ale przecież każdy, kogo teraz świetnie znałam, był kiedyś nieznajomym, więc to, że znałam się z Patrickiem krótko miało cokolwiek tłumaczyć? Jak dla mnie nie. Lubiłam go, świetnie mi się z nim rozmawiało i na żywo i poprzez wysyłanie do siebie listów, a chyba o to chodziło. Kiedy się z nim spotykałam, nie czułam się skrępowana ani w żaden sposób zagrożona. Mogłam z nim powymieniać się przemyśleniami i uwagami, a że był kimś dosyć znanym... Jaki miałam na to wpływ? Żaden. Szczególnie, że z nim nie sypiałam, tylko zwyczajnie rozmawiałam, a znajomych, bliższych czy dalszych, miał zapewne setki. Miałam więc kompletnie gdzieś zdanie Dorcas na jego temat. Zaufałam mu i było to moje ryzyko. Decyzja o rozstaniu z Remusem była trudna, ale podjęłam ją ostatecznie sama. Nikt mi niczego nie narzucał. Naprawdę nie chciałam, żeby Lupin stał się dla mnie najgorszym koszmarem.
Stanęłam w końcu przed drzwiami sypialni chłopaków i zapukałam. Czekałam dłuższą chwilę, prawie doszedłszy do wniosku, że nikogo nie ma w środku, ale w końcu usłyszałam jakieś hałasy, po których drzwi otworzyły się i stanął w nich Remus. W zasadzie nie wiedziałam, kogo oczekiwałam, ale przyszłam do niego, więc dobrze, że go zastałam. Widząc mnie, jego twarz przybrała nieokreślony wyraz.
- Zanim powiesz, że jesteś zajęty, umówiony i w zasadzie to właśnie wychodzisz – ubiegłam go, – musimy porozmawiać. Obiecuję, że będzie to ostatni raz. – Patrzył na mnie długą chwilę, po czym przesunął się, bym mogła wejść do środka – Jesteś sam?
- Tak. Usiądź – zaproponował, więc zajęłam miejsce tak, by być na przeciwko niego.
- Obiecuję, że będzie to ostatnia rozmowa na temat naszego związku, Remus, bo chcę się rozstać – zaczęłam od razu, nie bawiąc się w zbędne tłumaczenia i delikatność.
- Dobrze.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – spytałam. Nie powiem, spodziewałam się tego, że nie będzie robił żadnych problemów ani, że nie będzie miał nic przeciwko, aczkolwiek jego obojętność trochę zabolała.
- Nie, nie wszystko. – Czekałam. – Wierz mi lub nie, Ann, ale naprawdę cię kocham i naprawdę mi na tobie zależy. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, chociaż wiem, że to zrobiłem, a ostatnio dodatkowo zachowywałem się jak ostatni dupek, zamiast z tobą zerwać. Na początku bałem się powiedzieć ci prawdę. Kiedy w końcu zdecydowałem się na szczerość, zakładałem tylko jedną twoją reakcję, na którą się przygotowałem i w zasadzie na taką, a nie inną właśnie liczyłem. Zachowałaś się jednak inaczej i to mnie przestraszyło, bo się tego nie spodziewałem, bo nie wiedziałem, w jaki sposób się zachowywać, co robić. Naciskałaś na mnie, a ja naprawdę bałem się o twoje bezpieczeństwo. Tak, przyznaję, nie potrafię z tym żyć i uważam to za swoją porażkę, ale choćbym próbował, nie potrafię tego zmienić. Wiem, że oczekiwałaś czegoś innego, ale naprawdę nie potrafię i nie będę potrafił ci tego dać, więc również uważam, że powinniśmy się rozstać. Zanim mnie do końca znienawidzisz.
- Nie nienawidzę cię, Remus – powiedziałam, – chociaż przeszło mi przez myśl, że jeśli z tobą nie zerwę, tak się wkrótce stanie. Byłam na ciebie wściekła, szczególnie, że zamiast ze mną porozmawiać, unikałeś mnie, ale w sumie już nie jestem. Staram się zrozumieć i chociaż do końca nie potrafię, nie mam ci niczego za złe. Ułożę sobie życie inaczej, a jeśli nie, to nie będzie to twoja wina. Uwierz mi.
- Naprawdę mi przykro, Ann. Nigdy nie powinienem się z tobą wiązać.
- Żałujesz?
- Nie.
- Ja też nie. Nadal mi na tobie zależy – przyznałam, – ale tak będzie dla nas najlepiej.
- Też tak myślę.
- Nie mam do ciebie żalu, Remus. Chcę, żebyś był szczęśliwy na swój sposób.
- Dzięki.
- Mam nadzieję, że rozstajemy się w przyjaźni? – spytałam, niepewna jak on się na to zapatruje. – Nie chciałabym...
- W przyjaźni – uśmiechnął się, po czym wstał z łóżka i podał mi rękę, a kiedy ją ujęłam, podciągnął mnie do góry.
Staliśmy teraz na przeciwko siebie, w ciszy. Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. Wydawało mi się, że wyjaśnienia były wystarczające, szczególnie, że nie raz rozmawialiśmy o wszystkim wcześniej. Teraz było to tylko ostateczne podsumowanie faktów. Nic więcej. Czułam swego rodzaju ulgę, że tak to się wszystko skończyło. Remus przytulił mnie w końcu, a ja pozwoliłam mu na to. Pozwoliłam również na ostatni pocałunek. Tak na pożegnanie, bez żadnych zobowiązań, po którym tylko uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Pójdę już – powiedziałam, odsuwając się od niego i, uważając, żeby nie przewrócić się o coś, co leżało na podłodze, podeszłam do drzwi.
- Ann? – zatrzymał mnie jeszcze.
-Tak?
- Mogę o coś spytać?
- Jasne.
- Układa ci się jakoś z Douglasem? – Parsknęłam śmiechem.
- Z Douglasem? Nie wiem, czy określiłabym to „układaniem się”. Po prostu dobrze mi się z nim rozmawia i tyle. Nie spotykamy się ani nic.
- Jasne, rozumiem – odparł. – Wybacz, że spytałem.
- Jeśli coś się w tej sprawie zmieni, czego nie przewiduję, to dam ci znać – powiedziałam i w końcu zamknęłam za sobą drzwi.

James Potter
- Dzięki, że się ze mną spotkałaś – powiedziałem, witając się z Alice.
- Nie ma sprawy – odparła. – Lily nie będzie wściekła?
- Nie – zapewniłem ją. – Wydaje mi się, że nie ma nic przeciwko naszej znajomości, a jeśli nawet, to jakoś jej to wszystko wytłumaczę.
- James, wiesz, że nie chcę wchodzić między was, więc jeśli coś by się nagle zmieniło, to po prostu mi to powiedz.
- Jasne.
Zapadła chwila ciszy. Spotkałem się z Puchonką, bo nie chciałem rozmawiać z żadnym z chłopaków. Remus i Peter nie wiedzieli, o co chodzi, Syriusz czegoś tam może się domyślał, ale prawda była taka, że sam nie wiedziałem, co zrobić z zaistniałą sytuacją. Obiecałem Lilce, że wszystko wyjaśnię, ale nie miałem zielonego pojęcia, jak to zrobić.
- Chcesz gdzieś konkretnie iść?
- Nie. Po prostu przejdźmy się po zamku.
Wielkie choinki w sali wejściowej były już poustawiane i całe ustrojone. Reszta korytarzy zawalona była innymi świątecznymi świecidełkami. Na ścianach i pod sufitami wisiały jemioły, kolorowe bombki i łańcuchy. Czasami można było nawet znaleźć jakieś laski cukrowe, ale zdarzało się to niezwykle rzadko, ponieważ większość ukrytych słodyczy została już zdemaskowana, zjedzona i podmieniona na coś sztucznego, żeby nie było widać luk w misternie stworzonych dekoracjach. Lubiłem święta. Rodzice zawsze starali się zapewnić mi normalne dzieciństwo, więc co roku udzielał mi się świąteczny nastrój. Lubiłem kupować prezenty, chociaż jeszcze bardziej lubiłem je dostawać. Zawsze ubierałem z ojcem choinkę, a z mamą piekłem ciastka cynamonowe, z których od razu zjadałem część. Nie mieliśmy bliskiej rodziny, a z dalszą raczej nie utrzymywaliśmy kontaktu, dlatego Wigilię spędzaliśmy zazwyczaj tylko we trójkę. Czasami dołączała do nas babcia ze strony taty, ale ta zmarła, kiedy byłem jeszcze mały. Marzyła mi się więc duża rodzina, z którą mógłbym siadać do wielkiego stołu i patrzeć, jak moje dzieci rozpakowują kolorowe prezenty. Tak, gdybym miał dzieci rozpieszczałbym je nieziemsko. Może to niewychowawcze, ale tak bym właśnie robił. Jednak, gdyby taka wizja przyszłości nie miała się nigdy spełnić, to w pełni bym to zaakceptował, jeśli tylko do końca życia mógłbym spędzać święta z Evans. W zasadzie pierwsze wspólne święta chciałem spędzić z nią w samotności.
- Jak ci się układa z Lily? – spytała Alice w pewnym momencie, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Na chwilę obecną, myślę, że bardzo dobrze. Nie próbuje już mnie zabić, co jest dużym postępem – uśmiechnąłem się do siebie. – Żartuję oczywiście. Wiesz, jak to jest w tych pierwszych tygodniach czy miesiącach. Wszystko idzie aż zbyt dobrze niż powinno. Nie, żebym narzekał. Naprawdę nie lubię się z nią kłócić. W zasadzie to raz już na mnie nawrzeszczała, ale teraz zdecydowanie łatwiej mi ją uspokoić. – Puchonka zaśmiała się.
- W to nie wątpię – powiedziała. – Ty i te twoje sztuczki...
- A ty na czym stoisz z Whitbym? – zapytałem, zmieniając temat. Mogłem rozmawiać o mojej ukochanej całymi godzinami, ale nie wiem, czy chciałem to robić akurat z Lufkin. Jasne, bardzo mi pomogła, ale mimo wszystko nadal była między nią a Lily jakaś nić niechęci.
- Zmieńmy temat – poprosiła.
- Aż tak źle?
- James, proszę – wzruszyłem ramionami.
- Jak chcesz.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Mam problem i nie wiem, co zrobić.
- Czemu pytasz o to mnie? Powinieneś porozmawiać z Lily.
- Już rozmawiałem. Po części właśnie jej ten problem dotyczy, a ona jedyne co, to powiedziała, żebym załatwił to po swojemu w swoim czasie. I w sumie dobrze, bo nie chcę jej w to niepotrzebnie mieszać. I tak jest już na mnie wkurzona za moją nadopiekuńczość.
- Bo trochę jednak przesadzasz. Ona nie ma trzech lat, a z zaklęciami radzi sobie lepiej niż ty.
- Dzięki – oburzyłem się. – Też jestem dobry.
- No, ale ona jest lepsza. W każdym bądź razie, o co chodzi? – spytała.
- Miałem taką znajomą z Paryża. Kiedyś przyjaciółkę...
- Rozumiem, że już nią nie jest?
- Nie. Definitywnie nie.
- Ok. Kontynuuj.
- Podczas naszego ostatniego spotkania zrobiła coś, czego nigdy w życiu jej nie wybaczę. Nie pytaj, co, to nie jest ważne. Problem w tym, że ja sam nie bardzo wiem, jak się to spotkanie wtedy potoczyło. Też nie pytaj, jak mogę tego nie wiedzieć, po prostu uznaj, że nie pamiętam, co się wtedy wydarzyło. – Alice spojrzała na mnie dziwnie, ale nic nie powiedziała.
- No dobra i co dalej?
- To, że spotkałem ją znowu, pierwszy raz od tamtego czasu, w Hogwarcie, kiedy przyjechała tutaj z Beauxbatons. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że, mam wrażenie, od samego początku próbuje nawiązać ze mną kontakt, którego konsekwentnie unikam, bo naprawdę nie chcę mieć z nią już nic wspólnego. Problem w tym, że ewidentnie zależy jej również na tym, by porozmawiać z moją dziewczyną. Mówiłem jej o niej nie raz, więc zna sprawę. Jasne, Lily się wściekała, ale jakoś udawało mi się trzymać ją od niej z daleka. Nie chcę jednak bawić się w to do końca jej pobytu tutaj, a jeśli przestanę kontrolować sytuację... Co, jeśli powie Evans coś, co sprawi, że Lilka ze mną zerwie?
- Nie wiem, co musiałaby jej powiedzieć, żeby tak się stało. Według mnie Lily uwierzy tobie, a nie jej.
- Może tak, a może nie. Może uznać, że próbowałem coś ukryć.
- Może, ale nie musi. Poza tym, czemu zwyczajnie nie powiesz swojej dziewczynie prawdy? Przecież zrozumiałaby.
- Taaaa, a co mam jej niby powiedzieć, jeśli nie wiem, co się stało tamtego dnia?
- Nic. Po prostu wyjaśnij jej, dlaczego tego nie wiesz. Tak chyba będzie najprościej. Lepiej, żebyś ty jej to powiedział, niż żeby miała cię uprzedzić ta twoja była znajoma, bo wtedy faktycznie może powiedzieć Lily coś głupiego, a ty nie będziesz miał argumentów ani żadnego potwierdzenia na to, że wcale nie było tak, jak ona mówi. No nie jest to logiczne? – spytała, patrząc na moją niepewną minę.
- Niby jest – przyznałem.
- Więc idź i z nią pogadaj. – Nie odpowiedziałem. – Mówię ci, że tak będzie najlepiej.

Lily Evans
Poszłam do biblioteki z samego rana, bo wiedziałam, że jeśli będę chciała zrobić to później, to dziewczyny zaczną jęczeć i odciągać mnie od tego pomysłu, a ja naprawdę chciałam jeszcze przed świętami powtórzyć trochę materiału do egzaminów, by później do końca tego roku zrobić sobie przerwę. Cały materiał z siedmiu lat miałam skrupulatnie podzielony tak, żeby wszystko zdążyć przerobić. Ostatnio jednak jakoś tak wyszło, że kilka razy pozmieniałam mój rozkład zajęć i miałam lekki poślizg z tematami, które miałam skończyć przed świętami. Zaszyłam się więc w bibliotece, mając nadzieję, że moje przyjaciółki dadzą mi spokój i zagłębiłam się w teksty książek, które w ciągu tych sześciu lat, tyle razy miałam już w rękach. Jeszcze dzisiaj i jutro zajęcia się odbywały i w zasadzie miałam zamiar się na nie udać, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że Ann nie pojawi się na żadnych z nich, a Dorcas ominie te, w jej opinii, nudniejsze. Zanim jednak zaczęłam realizować mój plan, zaniosłam do dormitorium prezent, który rano dostałam od Syriusza. Naprawdę nie spodziewałam się z jego strony aż takiego gestu, ale to tylko utwierdziło mnie w tym, że nie aktualizowałam moich ocen co do ludzi, których znałam. Cieszyłam się niezmiernie z tego prezentu. Wiele bym dała za możliwość skontaktowania się z Jamesem w każdej kryzysowej sytuacji, dlatego byłam Syriuszowi wdzięczna za to, co dla mnie zrobił.
Szczerze powiedziawszy, jakoś niezbyt cieszyła mnie perspektywa spędzania w tym roku świąt w Hogwarcie. Było mi niezmiernie przykro, że to ostatni rok nauki i nigdy więcej nie będę miała szansy poczuć tej świątecznej, szkolnej atmosfery, ale obecnie było w szkole zdecydowanie za dużo ludzi. Pierwszoroczni w większości wracali do domu, zapewne z racji tego, że była to ich pierwsza taka długa rozłąka. Poza tym, na pewno chcieli jak najszybciej podzielić się z rodzinami swoimi przeżyciami. Większość drugoklasistów zostawała w szkole, by przeżyć swoje pierwsze święta w Hogwarcie i upewnić się, że mogą być jeszcze bardziej ekscytujące niż te spędzone w domu z dawno niewidzianymi ciotkami, dziadkami wpychającymi w nich zdecydowanie za dużo jedzenia i rodzicami zabraniającymi otwierania prezentów przed czasem. Święta w Hogwarcie dawały wolność i te dzieciaki szybko się o tym przekonają. Na starszych uczniów nie było żadnej reguły. Zawsze ktoś wracał i ktoś zostawał. Jedni byli zmęczeni szkołą i chcieli od niej odpocząć w domu, inni woleli zaznać bardziej ludzkiej i mniej zasadniczej natury nauczycieli. Atmosfera świąt w Hogwarcie była specyficzna, aczkolwiek cudowna. Pamiętałam swoje pierwsze święta tutaj. Postanowiłyśmy z dziewczynami, że zostaniemy w szkole właśnie na święta w drugiej klasie. Było wtedy trochę osób, ale Dumbledore zarządził, że wszyscy usiądą przy jednym stole – jak równy z równym. Zabawiał wszystkich opowieściami i nawet McGonagall się wtedy uśmiechnęła. Nauczyciele byli mili, radośni, śmiali się i żaden słowem nie wspomniał o sprawach szkolnych. Z tego, co pamiętałam, większość z uczniów, którzy wtedy zostali, stanowili ci młodsi, więc jednego dnia zorganizowane były jakieś zabawy. Z racji tego, że to zawsze ja z Dor byłyśmy tymi zdolniejszymi, postanowiłyśmy, że „upiększymy” Ann i zrobimy z niej renifera. Nie do końca nam się udało, a Vick była na nas wściekła, ale nasz pomysł docenił Slughorn i wygrałyśmy wtedy worek słodyczy, którymi zajadałyśmy się całą noc, plotkując, o czym się dało. Ann za te cukierki wybaczyła nam wszystko. Potem spędzałam święta w szkole jeszcze w trzeciej i szóstej klasie. W trzeciej dlatego, że był to rok, kiedy miałam względny spokój od Pottera, a on z Syriuszem wracali do domu. W zeszłym roku z kolei dlatego, że zostawał i poprosił mnie o to samo. Jeszcze wtedy żyłam z nim w jako takiej zgodzie i przyjaźni, więc się zgodziłam. Nie zrobił nic, żeby mnie zdenerwować i nawet kupił mi ładny prezent. Po głębszym zastanowieniu, to chyba właśnie wtedy doszłam do wniosku, że wcale nie jest aż takim kretynem, jakiego z siebie robi. Raz doszło do dosyć niezręcznej sytuacji z udziałem jemioły, ale nie zrobił wtedy nic. Jedynie uśmiechnął się i poszedł dalej, za co mu byłam wdzięczna.
Mieliśmy umowę, że w tym roku zostaniemy w szkole wszyscy. Ostatni rok, ostatnie święta. Jakiś wewnętrzny żal ściskał mnie od środka na tę myśl. Z jednej strony coś się miało skończyć, z drugiej zacząć, aczkolwiek ostatnie lata mojego życia, które spędziłam w Hogwarcie, były, jakkolwiek banalnie i śmiesznie to zabrzmi, magiczne. Cieszyłam się na te wspólne święta dopóki nie uświadomiłam sobie, że cała ta cudowna atmosfera, za którą kochałam ten zamek, zostanie zaburzona przez gości z pozostałych szkół. Jak co roku pociąg miał odjechać w stronę Londynu przed Wigilią, ale z tego, co wiedziałam, wyjazd do domu zadeklarowała większość młodszych uczniów. Starsi zostawali specjalnie na bożonarodzeniowy bal. Starsi oraz praktycznie wszyscy ci, którzy przyjechali z Durmstrangu i Beauxbatons. Dla nich to też miało być coś nowego. Dumbledore postanowił, że jeśli ktoś będzie chciał wrócić do domu już po balu, to będzie taka możliwość, aczkolwiek zgłosiło się tak niewiele osób, że miały one użyć sieci Fiuu, korzystając z połączenia w jego gabinecie. Nie zapowiadało się więc na pusty Pokój Wspólny, w którym moglibyśmy robić, co tylko chcieliśmy, gadając w nim cały wieczór i noc ani na puste korytarze obwieszone świątecznymi dekoracjami, ustrojonymi choinkami i przygaszonymi lampami. Ta pustka i cisza, to przemieszczanie się samotnie naprawdę było czymś magicznym. Czymś, co przejmowało do głębi. Dorcas jednak strasznie nalegała na te święta, więc wszyscy zgodzili się, by w tym roku zostać w szkole. Nie było jednak mowy o tym całym zamieszaniu. Nie chciałam rozmawiać z nią na ten temat, bo wystarczającą aferę zrobiła, kiedy Ann powiedziała, że wyjeżdża. Myślałam jednak o tym, że dużo lepiej byłoby pojechać w tym roku do domu.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę – powiedział Rogacz, przerywając w końcu moje przemyślenia. Od kilku minut wpatrywałam się w stronę jednej z książek tak, jakby jej tam wcale nie było.
- Chciałam dokończyć to jeszcze przed przerwą świąteczną – wyjaśniłam, zamykając księgę i odkładając ją na stos leżący po mojej lewej stronie.
- Wszystko w porządku? – spytał, widząc, że nadal jestem delikatnie zamyślona i nieobecna.
- Tak. Tak – spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. – Coś się stało?
- Nie, nic. Chciałem tylko zamienić z tobą dwa zdania.
- No to mów, bo muszę się powoli zbierać na zajęcia.
- Ja wiem, że umawialiśmy się tak, a nie inaczej, ale czy nie uważasz, że lepiej by było wrócić jednak na te święta do domu? Jasne, jest mi w pewnym sensie żal, że są to ostatnie, które możemy spędzić w Hogwarcie, ale sama widzisz, co się dzieje. Nie było w planach tego całego zamieszania. Jaki jest sens w tym, żeby siedzieć tutaj z tymi wszystkimi ludźmi? Przecież możemy wszyscy spotkać się na przykład u mnie, jeśli Dorcas tak bardzo zależy na tym, by spędzić je wspólnie. – Nie odpowiedziałam. Coś tam ostatnio rozmawialiśmy na ten temat, ale każde z nas dało spokój. Takie luźne przemyślenia.
- Uważam, że nie ma żadnego sensu – przyznałam. – Też właśnie nad tym myślałam. Wiem, że Dorcas na tym zależy, ale uważam, że w obecnej sytuacji jest to totalnie bez sensu. Święta w Hogwarcie kojarzą mi się… Sama nie wiem. Przyjemne były te w zeszłym roku. Cisza i spokój. Wszystko inne mamy na co dzień.
- Rozmawiałem z chłopakami i oni uważają tak samo. Wszyscy zgodzili się na to, żeby spotkać się u mnie.
- Może nawet Ann uda się przyjść.
- Może. Lilka, pogadaj z Dor, co? – poprosił.
- O nie, tego nie zrobię. Sam idź z nią porozmawiaj. Wścieknie się.
- Ale to twoja przyjaciółka. Jeśli jej to wytłumaczysz, to zrozumie i przyzna nam rację.
- Właśnie dlatego, że to moja przyjaciółka, ty z nią pogadasz. Jeśli ja to zrobię, uzna, że zdradziłam ją tak samo jak Ann i więcej się do mnie nie odezwie.
- To powiedz, że wszystko przygotuję. Naprawdę wszystko. – Spojrzałam na niego, a ten pochylił się, oparł o stół i złapał moją dłoń, po czym zaczął bawić się moimi palcami. – Lubię święta – wyznał. – Wbrew pozorom lubię tę rodzinną atmosferę. Rodzice zawsze starali mi się to zapewnić. Chcę spędzić te święta z tobą. Od biedy z całą resztą naszych znajomych, jeśli już nie da się inaczej…
- James!
- Żartuję tylko – uśmiechnął się. – Chciałbym jednak pojechać do twoich rodziców.
- Na twój widok ucieszą się zapewne bardziej niż na mój – powiedziałam, już wyobrażając sobie ten tryumfujący wzrok mamy skaczącej dookoła Rogacza z każdym półmiskiem i talerzem i dalsze zainteresowanie taty quidditchem, którym męczył Jamesa za każdym jednym razem.
- Ty z kolei nie odpędzisz się od mojej mamy.
- No cóż, jeśli muszę zapłacić jeszcze taką cenę, za to, że jestem z tobą, to chyba jakoś to przeżyję – powiedziałam, przechylając się w jego stronę.
- Naprawdę cię kocham.
- Wiem – odparłam i pocałowałam go.
- To pogadasz z Dor?
- Za żadne skarby świata. Ty to zrób.
- Liluś…
- Nie ma mowy.

~ * ~

Oczywiście ostatecznie stanęło na tym, że to ja musiałam porozmawiać z Dorcas o zmianie planów na święta. Zbyt łatwo ulegałam Jamesowi. Zdecydowanie zbyt łatwo, a on potrafił mną tak zakręcić, że zgadzałam się na wiele i wybaczałam wszystko. Przyznałam mu rację, co do tych świąt, bo sama również myślałam nad zmianą rozwiązania, ale mojej przyjaciółce tak bardzo zależało, że nie chciałam być tą, która rujnuje jej plany. Możliwe jednak było to, że na mnie nawrzeszczy mniej niż na Rogacza.
Potter jak zwykle mnie zagadał i wyszło na to, że właśnie spóźniałam się na pierwsze dzisiaj lekcje. Co prawda były to zaklęcia, a Flitwick zapowiedział luźniejsze zajęcia, ale byłam osobą, która wolała nie przyjść w ogóle, niż przyjść chociaż pięć minut spóźniona, dlatego zawsze robiłam wszystko tak, by tych spóźnień uniknąć.
W zasadzie skręciłam już w korytarz, na którym mieściła się sala zaklęć, gdy z naprzeciwka wyszła osoba, której nie spodziewałam się tutaj spotkać. Corinne Lautier. Z początku Francuzce bardzo zależało na tym, by ze mną porozmawiać, czemu skutecznie zapobiegał Rogacz, a potem również i Black. Kiedy jednak James, po wypadku ojca, wrócił do szkoły, ta odpuściła i nie nękała ani mnie, ani Pottera. Nie wiedziałam kompletnie, o co w tym wszystkim chodziło. Rogacz miał załatwić to sam, w odpowiednim czasie. Ja nie potrzebowałam z jego strony już teraz żadnych wyjaśnień. Chciałam wiedzieć, co się między nimi stało nie z mojego powodu, ale z jego. Chciałam wiedzieć, co ona mu zrobiła, żeby jakoś mu pomóc sobie z tym poradzić. Dla mnie nie miało to większego znaczenia. To znaczy miało, ale nic, co było między nimi, nie mogło sprawić, że z tego powodu zostawiłabym Pottera. Chciałam, żeby sprawa została wyjaśniona tylko i wyłącznie dla jego dobra.
Nie wiem, czy byłam zaskoczona, kiedy blondynka minęła mnie bez słowa, zaszczycając jedynie nieokreślonym spojrzeniem. Zdziwiło mnie natomiast to, że chwilę później odwróciła się jednak i zatrzymała mnie.
- Szczerze powiedziawszy bardzo się spieszę na zajęcia – poinformowałam ją od razu, dając delikatnie do zrozumienia, że nie mam ochoty z nią rozmawiać, a już na pewno nie w tej chwili.
- Daj mi dwie minuty, Lily – poprosiła. – Nie chcę, żebyś uważała mnie za wroga, bo… – przerwała w momencie, w którym jej twarz wykrzywił grymas bólu, a ona sama dotknęła ręką brzucha.
- Co się stało?
- Zabolało, to wszystko. Zdarzyło już mi się to dzisiaj – powiedziała i posłała mi przepraszający uśmiech. – Jestem w ciąży i…
- Jesteś w ciąży? – spytałam całkowicie zaskoczona jej wyznaniem. Nosiła zazwyczaj dosyć luźne ubrania, więc można było to przeoczyć. Zresztą, jeśli były to dopiero początkowe miesiące, to i tak nie dałoby się tego stwierdzić po samym jej wyglądzie.
- James ci nie mówił? – Teraz to ona miała delikatnie zdezorientowaną minę, ale niezbyt zdziwiła ją chyba ta informacja.
- A dlaczego miałby to robić?
- Bo powiedziałam mu o tym, kiedy tylko spotkałam go w Hogwarcie. Nie wiem, po prostu myślałam, że coś ci o tym wspomniał.
- Niestety nie. Widocznie nie uznał tego za ważną informację.
- Widocznie. – Zastanowiła się chwilę. – Lily, mogłabym mieć do siebie prośbę?
- Jaką?
- Mogłabyś spróbować przekonać Jamesa, żeby ze mną porozmawiał? Unika mnie, a chciałabym mu w końcu powiedzieć, że to dziecko to… Jest jego – dokończyła i szybko odwróciła wzrok, a mnie totalnie zamurowało. Chwilę zajęło mi dojście do siebie po usłyszeniu tej rewelacji.
- Jak to jego? – spytałam.
- No, kiedy widzieliśmy się ostatni raz na koniec sierpnia to… Nie mówił ci o tym? W ogóle cokolwiek ci o mnie mówił?
- Nie – odparłam stanowczo.
- Wybacz, nie chciałam, żebyś dowiedziała się o tym w taki sposób, bo zawsze zaznaczał, że tylko ty się dla niego liczysz, ale jestem pod ścianą i naprawdę muszę z nim porozmawiać. Spróbujesz go przekonać, żeby się ze mną spotkał? Tylko raz, obiecuję. Potem nie będę zawracać wam już głowy. Niczego od niego nie oczekuję. Naprawdę.
Szczerze? Kompletnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Nie spodziewałam się tak zaskakującej informacji. James nigdy nie mówił mi nic o Corinne, więc tym bardziej nie wspominał, co ich łączyło. Nie mogłam stwierdzić, czy dziecko, którego spodziewała się Lautier, teoretycznie może być dzieckiem Rogacza. Moja głowa nie mogła pomieścić ani przeanalizować w tej chwili na spokojnie tych wszystkich informacji. Może dało się to jakoś wytłumaczyć. Nie potrafiłam w żaden sposób przewidzieć reakcji Jamesa na to, co chciała mu powiedzieć Corinne. Ja sama musiałam to sobie jakoś poukładać. Mimo zaskoczenia, czułam jednak jakiś wewnętrzny spokój. Nie wiem, z czego to wynikało.
- Spróbuję – powiedziałam po chwili, na co Lautier podziękowała z ulgą.
Nie wiedziałam, co mogło z tego wszystkiego wyniknąć. Może byłam naiwna i głupia, ale podchodziłam do jej gadania z rezerwą. Nie byłam pewna, czy jest to wynikiem wcześniejszych działań chłopaków, czy zwyczajnie wyglądała mi na osobę, która idzie po trupach do celu. Byłam jednak pewna dwóch rzeczy. James nie był ojcem jej dziecka, a ja nie wierzyłam w ani jedno jej słowo.

***

Sprostowanie: Nie mam pojęcia, czy lusterka dwukierunkowe były tylko dwa czy było ich więcej i w jaki w ogóle sposób powstały, dlatego posłużyłam się moją wyobraźnią i koniecznością dostosowania tego wątku do własnych potrzeb :)