Kochani!
Jak zwykle mam opóźnienie z rozdziałem, aczkolwiek dwa miesiące, jak na moje ostatnie standardy to chyba da się przeżyć. Jeśli więc mieliście znowu wystarczająco cierpliwości, to zapraszam do czytania. Kolejny rozdział myślę, że pojawi się w czasie wakacji, bo będę miała odrobinę czasu więcej. Jak zwykle niczego jednak nie obiecuję.
***
James Potter
Nie
miałem pojęcia, dlaczego Snape wybrał taki sposób okazania swojej niechęci do
naszego związku, ale przeczuwałem, że prędzej czy później tak się stanie. Wbrew
temu, jaki był i kim się stał, zależało mu na mojej dziewczynie i to może nawet
bardziej niż się wszystkim wydawało. Nie sądziłem jednak, że Lily aż tak
drastycznie pokaże mu, gdzie jego miejsce, co więcej rzuci jego stronę tak
mocne słowa.
Zawsze
starała się nie okazywać słabości i tak było również tym razem, jednak Snape
przez wiele lat był dla niej kimś ważnym i wbrew temu, co mi w nocy mówiła, to
spotkanie wytrąciło ją z równowagi. Szczególnie, jeśli chodzi o to, co mówiła o
mnie. Wiedziałem, że z Remusem była raczej bezpieczna, ale i tak zostałem z
nimi aż do końca ich patrolu. Przez resztę czasu moja dziewczyna nie odezwała
się ani słowem, więc my również nic nie mówiliśmy. Zabrałem ją na noc do
siebie, ale czułem, że mimo zamkniętych oczu, jeszcze bardzo długo nie spała.
Dopiero koło piątej jej oddech stał się bardziej spokojny i równy, co pozwoliło
mi się w miarę uspokoić. Może byłem zbyt przewrażliwiony, ale serce ściskało mi
się za każdym razem, kiedy widziałem, że coś przeżywa.
Sam
leżałem w łóżku nie zmrużywszy oka przez całą noc. Kochałem jej upór i siłę,
której mógłby jej pozazdrościć niejeden człowiek, dlatego zbyt drastyczna była
w niej zmiana, kiedy coś ją jednak przerastało. Nie lubiła o tym rozmawiać.
Jeśli musiała, sama zaczynała. Jeśli nie – wystarczała jej moja obecność, więc
byłem i pilnowałem, by nigdy nic jej się nie stało. Zdawałem sobie sprawę z
tego, że czasami nadzorowałem jej każdy krok aż do przesady, ale robiłem to już
tyle czasu, że inaczej nie potrafiłem. Nie chodziło o to, że jej nie ufałem. Po
prostu teraz musiałem nauczyć się dać jej trochę więcej wolności, której
potrzebowała, szczególnie, że po ukończeniu szkoły nie będę miał żadnej
możliwości nadzoru. Do tej pory się nad tym nie zastanawiałem, bo pasowało mi
to, że w każdej chwili mogę sprawdzić, gdzie aktualnie jest i co robi, ale
teraz, kiedy nad tym rozmyślałem, doszedłem do wniosku, że jest to chore i nie
powinienem tego robić. Szczególnie, że teraz była moją dziewczyną. Postanowiłem
więc, że od tego momentu, wyłączając sporadycznie ważne sprawy, nie będę więcej
śledził jej na mapie.
Spojrzałem
na nią i delikatnie pocałowałem w głowę. Nie spała chyba zbyt głęboko, bo
poruszyła się i z uśmiechem na ustach przytuliła się do mnie, a po chwili
otworzyła oczy.
- Cześć.
- Cześć – odparłem, ponownie ją
całując. – Jak się czujesz?
- W porządku. Nic mi nie jest.
- Nie spałaś całą noc –
zauważyłem.
- Ty za to powinieneś –
stwierdziła. – Nic mi nie jest, James – powtórzyła. – Naprawdę. Było, minęło.
Nie cofnę czasu.
Przekręciła
się na bok i spojrzawszy na mnie, splotła swoje palce dłoni z moimi.
Uśmiechnąłem się do siebie. Lubiłem z nią spędzać czas. Tak po prostu. Nie
robiąc nic konkretnego. Ważne, że była.
- O czym myślisz? – spytała,
podnosząc się na ramieniu i spoglądając na mnie swoimi zielonymi, błyszczącymi
oczami.
- O tobie – odparłem, a ona
zaśmiała się tylko. – No co?
- Nic – pokręciła głową z
rozbawieniem. – Myślałam, że chociaż czasami myślisz o czymś ważniejszym.
- Nie ma nic ważniejszego od
ciebie – powiedziałem, na co wywróciła oczami.
- Ale z ciebie bajerant…
- Wypraszam sobie – oburzyłem
się. – To nie jest bajer, tylko styl życia. Poza tym, o czym mam myśleć, kiedy
leżysz w moim łóżku? – spytałem i zaraz poczułem ból w ramieniu, kiedy mnie w
nie uderzyła. – No co?
- Bez skojarzeń, Potter, bo
przesadzasz. – Zrobiłem minę niewiniątka, ale tym razem na nią nie podziałała.
– Wstajemy – rzuciła w końcu, po czym usiadła na łóżku i posłała mi sugestywne
spojrzenie niezadowolona, że nie mam zamiaru iść w jej ślady.
- Mamy jeszcze czas – zauważyłem,
patrząc na zegarek.
- No to ty zostań, a ja idę do
siebie. Muszę się wykąpać, przebrać i pomalować – oznajmiła.
- Nie musisz. Wyglądasz ślicznie
– posłałem w jej stronę uśmiech, ale pokręciła głową.
- Ale jestem umówiona z
dziewczynami. Mamy się spotkać z Kim przed…
Drgnąłem
niespokojnie na imię Hill, a moja ukochana od razu to zauważyła.
- Co?
- Jesteś pewna, że zabieranie
dzisiaj z nami Kimberly jest dobrym pomysłem?
Obserwowałem
ją uważnie, więc zauważyłem, że spięła się trochę i chyba powstrzymywała się,
by nie powiedzieć czegoś, czego będzie potem żałować, aczkolwiek nie do mnie
miała pretensje za obecny stan rzeczy. Wzięła jednak głęboki oddech i odwróciła
się z powrotem w moją stronę.
- A czemu jest to zły pomysł? –
spytała w końcu.
- Ja tam nic do niej nie mam.
Jest spoko, tylko Łapa…
- Co on?
- Lilka, proszę cię. Chyba sama
widzisz, że się pokłócili.
- Ja się z nią nie pokłóciłam,
więc kompletnie wisi mi to, co ma do niej Syriusz. Gdyby nie był takim
zarozumiałym idiotą z wybujałym ego i zbyt wysokim mniemaniem o sobie, nie
byłoby żadnego problemu.
- Przesadzasz – powiedziałem,
zwlekając się w końcu z łóżka.
- Ja przesadzam? – spojrzała na
mnie zirytowana. – Tak mu zależało, tak za nią latał od samego początku, a
pierwsze nieporozumienie i znalazł sobie kogoś na pocieszenie. Pomijam fakt, że
nie dał jej się nawet wytłumaczyć z tego, z czego nie powinna mu się tłumaczyć,
chociaż chciała.
Przetrawiałem
przez chwilę to, co powiedziała i coś mi się w tym nie zgadzało.
- Z kim on się niby spotyka? –
spytałem w końcu.
- Nie wiem. Może z nikim. Kim
stwierdziła, że ma kogoś. Nie przyglądam mu się aż tak – przyznała.
- Nic mi nie powiedział –
zauważyłem.
- A musiał?
- W sumie nie, ale zawsze się
chwali. Poza tym, gdyby chodził z którąś z dziewczyn, to zapewne powiedziałaby
o tym połowie szkoły i wszystko by się rozniosło. Ja niczego na ten temat nie
słyszałem.
- No to może z nikim się nie
spotyka. Po prostu Kim coś na ten temat wspomniała. Tak, czy inaczej, jeśli nie
zrezygnowała, to idzie dzisiaj z nami.
Lily Evans
- Dor, możemy pogadać? –
spytałam, kończąc szykować się do wyjścia. Kate i Miriam właśnie wychodziły, a
Ann czekała już na dole z Kim.
- Teraz? – odparła. – Nie
spieszymy się trochę? – zerknęła na drzwi, ale te nadal były zamknięte. Żaden z
chłopaków nie pofatygował się jeszcze na górę, by nas ponaglić.
- Dwie minuty – zapewniłam. –
Proszę. – Spojrzała na mnie z zainteresowaniem, po czym skinęła głową.
- Co jest?
- Wczoraj na patrolu wpadliśmy z
Remusem na Snape’a.
W
sumie to nie wiem, czemu jej o tym mówiłam. Przecież wszystko, co potrzebne, obgadałam
już z Rogaczem, a jednak czułam, że ona spojrzy na to z innej perspektywy niż
przewrażliwiony na punkcie mojego bezpieczeństwa Potter.
- Na Snape’a? – spytała
zdziwiona. – Był sam?
- Sam. Ewidentnie chciał się ze
mną spotkać.
- Czego od ciebie chciał?
- Dowiedzieć się, czy mój związek
z Jamesem to prawda. Chyba. Tak mi się wydaje, chociaż w zasadzie to pewna na
sto procent nie jestem, bo zanim przyszedł Potter, nie zdążył tak naprawdę nic
powiedzieć. Dlatego zastanawiałam się, o co tak właściwie chodziło. Przyjście
Rogacza wywołało u niego wściekłość, rzucił kilka przykrych słów – przyznałam i
zastanowiłam się chwilę nad tym, czy mi również było przykro z powodu tego, co
powiedziałam.
- Co było dalej? – Spojrzałam na
nią.
- W zasadzie nic. Spotkaliśmy go
i zaraz pojawił się James. Nie powiem, dotknęło mnie to, co powiedział Snape,
chociaż bardzo bym chciała, żeby tak nie było. Wściekł się o to, że jestem z
Rogaczem, zaczął wypominać mi to, co mówiłam lata temu. Nie chciałam, by James
to słyszał, ale Snape był do tego chyba dobrze przygotowany, dlatego
zastanawiam się, czy to był faktyczny cel tego spotkania. Powiedziałam
Jamesowi, że nic mi nie jest, on nie zwrócił żadnej uwagi na to, jakie miałam o
nim kiedyś zdanie, ale nie chciałam, by Severus bezpośrednio w niego uderzył.
- A ty co zrobiłaś?
- Stanęłam po stronie Pottera,
mieszając z błotem Snape’a. Stając w zasadzie po stronie nas wszystkich –
przyznałam, po czym powtórzyłam jej słowo w słowo końcówkę wczorajszej rozmowy.
– Myślisz, że uruchomiłam zapalnik? – spytałam, skończywszy mówić. – Że może
coś nam zrobić?
Dorcas
zastanawiała się dłuższą chwilę, przetrawiając to, co usłyszała.
- Nie. Nie sądzę – rzekła w
końcu, patrząc na mnie. W jej oczach dostrzegłam, że faktycznie wierzy w to, co
mówi. – Nie sądzę, by cokolwiek chciał zrobić tobie czy nam. Myślę, że celowo
nie zrobi nic nawet Jamesowi. Nie będzie się za nas wstawiał, jeśli dojdzie co
do czego, ale sam z siebie nic nie zrobi. Uważam, że na swój sposób on cię
jednak kocha i nie zrobi nic na twoją niekorzyść.
- Kocha? – spytałam, z niechęcią
myśląc o tym. Była to raczej ostatnia rzecz, której bym się po nim spodziewała.
- Na swój pokręcony sposób.
- Gdyby tak było, nie stałby się
Śmierciożercą – wkurzyłam się.
- Tego nie możesz przewidzieć.
- Ale… - nie zdążyłam powiedzieć
nic więcej, bo w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, które zaraz potem otworzyły
się i stanął w nich mój chłopak.
- Czy my zawsze musimy na was
czekać? – spytał, wzdychając teatralnie.
- Chwila – odparłam. – Nie
widzisz, że rozmawiamy? – wywrócił oczami. – Wyjdź i zamknij drzwi, a my
zrobimy to samo minutę po tobie.
- Minutę?
- Tak.
- Ale tylko jedną?
- James!
- Dobra, wychodzę. Z zegarkiem w
ręku! – rzucił jeszcze i w końcu zamknął drzwi, na co Dorcas parsknęła
śmiechem.
- Czasami mam go dosyć –
stwierdziłam i chcąc nie chcąc, wstałam z łóżka, a ona poszła w moje ślady. –
Czyli na razie się nie przejmować? – spytałam ją jeszcze, nim i my opuściłyśmy
dormitorium.
- Jeśli faktycznie jest
Śmierciożercą, to nie można się nie przejmować, Lily. Aczkolwiek myślę, że na
razie nic nie zrobi.
~ * ~
Plany Ann
uległy trochę zmianie, dlatego zamiast iść z nią na spotkanie z Douglasem,
udaliśmy się całą paczką wprost do wioski. Moja przyjaciółka niby rozmawiała z
Remusem, aczkolwiek sytuacja między nimi była zwyczajnie napięta. Nie mogłam
zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, by to on pierwszy
powiedział jej, że nic z tego nie wyjdzie. Byłam też w pewien sposób zła na
niego, że nie potrafi tego załatwić, mówiąc jej to prosto w twarz. Z drugiej
strony Ann wiedziała, czego chce, więc jeśli chciała, by tak to się właśnie
dalej ciągnęło, to nic mi do tego.
O dziwo
Vanessa zgodziła się tym razem na wyjście z nami, co ucieszyło Petera. Nie
powiem, dziewczyna była naprawdę inteligentna i miła, aczkolwiek od razu było
widać, że zwyczajnie nie odnajduje się w naszym towarzystwie. Nie chciała
jednak robić przykrości swojemu chłopakowi, więc pod pretekstem kupna ostatnich
prezentów świątecznych, pożegnała się z nami i poszła w swoją stronę. Peter, po
chwili namysłu, stwierdził, że dotrzyma jej towarzystwa, więc godzinę po naszym
wyjściu, zniknęli nam z oczu. Nikt nie miał jakichś większych obiekcji co do
ich decyzji, więc dalej przemierzaliśmy zasypane śniegiem i zatłoczone mnóstwem
ludzi uliczki Hogsmeade.
Wyjątkowo
wszystkim, mimo prywatnych problemów, dopisywał humor. Od czasu, kiedy Black
dostał ochrzan za postawę w stosunku do Erica, stał się dla niego przemiły. Z
początku sądziłyśmy z Dorcas, że robi to tylko na pokaz, ale z czasem doszłyśmy
do wniosku, że chyba faktycznie potrafili się dogadać, dlatego nie dziwiło nas
już to, że normalnie ze sobą rozmawiali, a nawet znaleźli kilka wspólnych
zainteresowań. W ogóle miałam wrażenie, że faceci szybciej zapominali o sporach
i do zawarcia przyjaźni wystarczył im jeden kieliszek alkoholu, których swoją
drogą ci dwaj wypili już chyba wystarczająco dużo. Dor była jednak z tego
powodu spokojniejsza. Nadal w pewien sposób zależało jej na Syriuszu i nie
chciała się z nim kłócić, dlatego odetchnęła z ulgą, kiedy ten odpuścił Ericowi
i przyjął go do grona swoich znajomych. Łapa też nie miał już żadnego problemu
z ich zaręczynami. O ile Krukon naprawdę nie przepadał za quidditchem, o tyle w
gronie Huncwotów zaczął się tym nawet interesować, a że chłopacy co najmniej
połowę swojego czasu spędzali na gadaniu o tym i tym razem nie mogli się
powstrzymać.
W
zasadzie nie mieliśmy żadnych konkretnych planów na dzisiejszy dzień. Ann miała
się spotkać z Douglasem, ale trochę później niż pierwotnie ustalała, więc
doszła do wniosku, że ostatecznie pójdzie na to spotkanie sama. Prezenty chyba
każdy miał już pokupowane, więc jeśli już wchodziliśmy do zatłoczonych sklepów,
to też raczej bez żadnego konkretnego celu. Jedyne co, to zaopatrzyliśmy się w
jakieś podstawowe przybory do pisania i tonę słodyczy, na które nalegali
chłopacy. Nie miałam pojęcia, gdzie i kiedy pochłaniają oni takie ich ilości.
James z Syriuszem kupili też kilka butelek jakiegoś alkoholu, któremu byłam
przeciwna, bo Filch na pewno zarekwirowałby go zaraz przy wejściu, ale oni
stwierdzili, że nie ma takiej opcji, więc dałam spokój, bo przecież jak zwykle
wiedzieli lepiej, a ja chyba nie chciałam poznawać stu procent ich tajemnic.
Odwiedziliśmy również Sklep Zonka i sklep z miotłami, gdzie chłopacy spędzili
dobre pół godziny tłumacząc Ericowi różnice pomiędzy różnymi ich modelami. Przyznam
szczerze, że nasza cierpliwość, co do ich monotematycznych rozmów, powoli się
kończyła. Grałyśmy z Ann w drużynie, Kimberly też lubiła quidditcha, ale nie
miałyśmy zamiaru słuchać o tym przez cały dzień. Zebrałyśmy się więc w końcu i
udałyśmy do kawiarni, by porozmawiać chwilę na spokojnie i napić się czegoś
ciepłego.
- Ciekawe, kiedy zaczną nas
szukać – stwierdziła Dorcas, zdejmując kurtkę i siadając na swoim miejscu.
- Szczerze powiedziawszy, mało
mnie to interesuje – odparła Ann. – Może w końcu się zorientują, że nas nie ma.
- Już chyba wolałam, jak Syriusz
nie chciał gadać z Ericem – burknęła Dor, biorąc do ręki menu i kartkując je
powoli. Zaśmiałyśmy się.
- Daj spokój. Faceci czasem muszą
spędzić ze sobą trochę czasu, bo to my byśmy zwariowały, mając ich bez przerwy
na wyłączność. Pogadacie sobie wieczorem. Ja tam bym się na twoim miejscu
cieszyła, że Eric znalazł z nimi wspólny język. Jasne, nie jest to wymarzone
towarzystwo, ale z dwojga złego wolę się zadawać z nimi niż z połową ludzi z
Hogwartu. Chociaż jest zabawnie, a też nie są aż takimi idiotami, na jakich
wyglądają – stwierdziła Ann.
- Niby racja. Swoją drogą coś
jednak sobą reprezentują, skoro każdej z nas zawrócili w głowie – rzuciła
jeszcze, a ja posłałam jej spojrzenie, po którym ta szybko się
zreflektowała. – Wybacz, Kim – zwróciła
się do Hill. – Nie chciałam, by tak to zabrzmiało…
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła
się. – W pełni zgadzam się z tym, co powiedziała Ann. To, że pokłóciłam się
ostatnio z Syriuszem nie zmienia faktu, że nadal go lubię.
Chciała coś
jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie podeszła do nas młoda kelnerka, pytając,
czy może przyjąć już nasze zamówienie, więc dziewczyny poprosiły o kawę, a ja o
herbatę, po czym wróciłyśmy do rozmowy.
- Nie wiem, co Black wam już o
mnie nagadał…
- Kim – przerwałam jej. – Ustalmy
pewną zasadę, ok? – Spojrzały na mnie wszystkie trzy pytająco. – Nie bierzemy
pod uwagę tego, co mówi o tobie ktoś inny. Same decydujemy o tym, z kim się
przyjaźnimy. Chłopacy szczególnie nie mają nic do gadania.
- To prawda, że poznałyśmy się w
zasadzie przez Syriusza, ale siedzisz tu z nami nie z jego powodu – poparła
mnie Dorcas.
- A co do tamtej sprawy to wierz
mi, że stoję po twojej stronie. – Hill patrzyła na nas chwilę, nie wiedząc, co
powiedzieć.
- Dziękuję – rzekła w końcu,
uśmiechając się.
- Nie dziękuj, tylko mów dalej,
co chciałaś powiedzieć.
- Aa, o chłopakach. Dobra. Byłam
z jednym dłuższy czas. Do niedawna nosiłam nawet na palcu pierścionek
zaręczynowy. – Ann i Dorcas spojrzały na nią zaskoczone, ale nie zareagowała na
to w żaden sposób. – Mniej więcej o to pokłóciłam się ostatnio z Syriuszem, ale
nie będę o tym mówić – powiedziała tylko, widząc ich miny. – Nie będę kłamać,
że nie kochałam Nigela, bo kochałam. Aczkolwiek myśląc o tym teraz, mam
wrażenie, że jednym z jego problemów był właśnie brak znajomych. Rzadko kiedy
wychodził z kolegami. Cały wolny czas chciał spędzać tylko ze mną i przyznam
szczerze, że na dłuższą metę stawało się to męczące. Dlatego nie narzekajcie,
że chłopacy potrafią was zignorować na rzecz ich własnych spraw. Jeśli kochają,
to zatęsknią i wieczór spędzą z wami.
- Hmm, w sumie to jest logiczne
rozumowanie – stwierdziła Ann.
- A nie mówiłam?
- Długo byłaś zaręczona?
- Ann – upomniałam ją. Nie
chciałam, by Vick zaczęła męczyć Hill, bo potrafiła być chamsko bezpośrednia, a
jej związek nie był naszą sprawą. Podjęła taką decyzję, jaką chciała podjąć.
- W porządku, Lily – zwróciła się
do mnie Kim. – Mogę odpowiedzieć. Nie mam jakiejś większej traumy z tym
związanej. Jakkolwiek bezdusznie do brzmi. Nie będę jednak wchodzić w
szczegóły, więc powiem tylko, że byłam zaręczona z Nigelem dłuższy czas.
- Zerwałaś z nim dla Blacka? –
Teraz i ja, i Dorcas ochrzaniłyśmy ją za jej pytanie, ale Kimberly zaśmiała się
tylko.
- Tak to wygląda? – spytała
retorycznie. – Nie, nie zerwałam zaręczyn dla Syriusza. Lubię go, dobrze mi się
z nim rozmawia i spędza czas, ale nie trafiła mnie nagle strzała amora, która
kazałaby mi zrywać z Nigelem z powodu Blacka. No może nie do końca. Jakby to
ująć i nie skłamać – zastanowiła się przez chwilę, mieszając łyżką w resztce
swojej kawy. – Nie układało nam się już od jakiegoś czasu, to fakt i jeśli mam
być szczera, to Syriusz jednak miał wpływ na to rozstanie. Dzięki niemu zwyczajnie
inaczej spojrzałam na życie, ale to wszystko.
~ * ~
- Wiecie co? Chciałam wam
podziękować za dzisiejszy dzień – powiedziała Kim, kiedy zbierałyśmy się w
końcu do wyjścia. – Bethany ciągle narzeka i ma do mnie jakieś pretensje, a ja
chyba naprawdę potrzebowałam takiego luźnego dnia. Pochodzić, trochę
pozwiedzać, pogadać o niczym. Dziękuję za zaproszenie.
- Kim, przestań dziękować za takie
rzeczy.
- Uznajemy cię oficjalnie za
członka naszej paczki – oznajmiłyśmy zgodnie i zanim Hill kolejny raz wygłosiła
swoje podziękowania, usłyszałyśmy znajome krzyki chłopaków.
Odwróciłyśmy
się w stronę, skąd dochodziły ich głosy i zauważyłyśmy, że idą do nas szybkim
krokiem trochę zirytowani i oburzeni. Czekałyśmy więc na konfrontację, którą
byłyśmy pewne, że tym razem wygramy my. Cała czwórka miała prawie białe
ubrania, co mogło świadczyć tylko o tym, że kiedy siedziałyśmy sobie przy kawie
w ciepłej kawiarni, oni biegali po ulicach wioski, szukając nas. Jakoś nie
czułam żadnych wyrzutów sumienia i wcale nie było mi ich żal. Dobra, może i Kim
miała rację co do tego, żeby zostawić ich w tamtym sklepie i dać trochę czasu
na pogawędki, ale ostatecznie i tak miałam tego dosyć. Czułam się dobrze po tej
krótkiej separacji i pogaduszkach na babskie tematy, szczególnie, że Kimberly
wprowadziła do naszych rozmów świeży powiew. Co więcej, musiałam przyznać, że w
wielu tematach podzielałam jej zdanie.
- Mogę wiedzieć, gdzie wy
byłyście do jasnej cholery? – wkurzył się Łapa, podchodząc do nas.
- Nie tym tonem, Black –
przystopowałam go. – Nie jesteś moim ojcem.
- Ale ja jestem twoim chłopakiem
– wtrącił się Potter, przepychając się do przodu i stając bardzo blisko mnie.
Już wiedziałam, że nie odstąpi mnie dzisiaj na krok.
- I co w związku z tym? Nie można
już pójść na kawę i plotki? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy, ale ten nie
odwrócił wzroku. Nasze spory były tak indywidualne w swojej głębi, że sami
musieliśmy ostatecznie rozstrzygnąć o problemie, choćby było to miesiąc po
zdarzeniu.
- Nic nam nie powiedziałyście!
Myśleliśmy, że coś się stało – przytaknął im Eric, a Dorcas spiorunowała go
wzrokiem.
- Myślicie, że chciało nam się
siedzieć w tym jednym sklepie i słuchać pół dnia o waszych miotłach? Poszłyśmy
na kawę, porozmawiałyśmy… Nie róbcie afery o nic. Co nam się miało niby stać?
- Nie wiem, ale coś mogło.
Śmierciożercy…
- James, nie zapędzaj się –
rzuciłam w jego stronę. – Mam dosyć twojej nadopiekuńczości. Rozmawialiśmy już
o tym – zirytowałam się.
- Kochanie…
- Przestań – powiedziałam i
odsunęłam się.
Spojrzałam
jednak na niego. Nie odrywał ode mnie wzroku i mimo wszystko zrobiło mi się
trochę głupio. W zasadzie nie zbawiłyby nas dwa słowa informujące ich o tym, że
wychodzimy. Cała czwórka naprawdę wyglądała na zdenerwowaną całą sytuacją.
Śnieg zalegał grubą warstwą na ich ubraniach i włosach, co w mojej opinii
wyglądało naprawdę uroczo. Rogacz był zły, ale nadal w jego oczach widziałam głównie
troskę. Denerwowało go to, że ciągle w tej kwestii robiłam swoje.
- Naprawdę się martwiliśmy –
odezwał się w końcu również Remus, starając się jednak nie patrzeć na swoją
dziewczynę, która parsknęła śmiechem rozbawiona.
- A ty się niby o kogo martwiłeś,
co? – spytała, piorunując go wzrokiem. – O Lily, Dorcas czy Kim?
- Ann… - spojrzał na nią
błagalnie, by nie robiła teraz żadnej afery.
- Co, Ann?
- Dobrze wiesz, że zależy mi na
bezpieczeństwie każdej z was. Również twoim.
- Również moim? Dobrze wiedzieć.
Szkoda tylko, że nie zależy ci już na mnie – powiedziała i odwróciła się do
niego plecami.
Dorcas
wyswobodziła się z objęć Erica i podeszła do niej, przytulając ją. Odeszły
kawałek dalej, rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami. Ludzie przechodzący
obok, odwrócili już wzrok i podjęli dalszą wędrówkę w celu załatwienia swoich
spraw. Nawet śnieg przestał już padać. Staliśmy jednak nadal na środku jednej z
uliczek, patrząc na siebie i czekając, aż napięcie w końcu opadnie. Spojrzałam
na Lupina, który nie odrywał wzroku od pleców Ann. Kochał ją i zależało mu na
niej, tego byłam pewna, aczkolwiek nie był w stanie przemóc się, by kolejny raz
pozwolić jej się zbliżyć. Jego blada i poznaczona bliznami twarz wyrażała teraz
totalne zmęczenie i bezradność. Remus zrobił w końcu krok w stronę Ann, ale
zaraz cofnął się, nim ta zdążyła się w końcu odwrócić. Odszedł w tej samej
chwili, w której Vick wróciła do nas z podniesioną głową i bez śladu łez na
twarzy. Syriusz spojrzał na Rogacza, ale oboje doszli chyba do wniosku, żeby
lepiej zostawić Lupina w spokoju. Ja również uważałam, że tak będzie lepiej.
Nie wiedziałam jednak, co teraz zrobić. Nasz wypad na kawę wywołał wielkie
nieporozumienie, przez które znowu najbardziej ucierpiała Ann. Przez dłuższą
chwilę nikt się nie odzywał, nie chcąc ignorować zachowania Remusa.
- Przepraszam – powiedziałam w
końcu, podchodząc do Rogacza. – Nie chciałyśmy, żebyście się martwili.
Przyznaję, mogłyśmy powiedzieć wam o tym, że wychodzimy. Nasza wina, ale nie
myśl sobie, James, że za każdym razem możesz robić o to aferę, bo dobrze wiesz,
że już na ten temat rozmawialiśmy.
- Lily…
- Zostawmy to – przerwałam mu,
strzepując śnieg z jego włosów.
Eric
przestał być zły na Dorcas, przyjmując do wiadomości, że nic jej nie jest i
teraz przytulał ją, opowiadając jej o czymś. Potter pocałował mnie w głowę, po
czym spojrzał wyczekująco na Łapę, ale ten skierował swój wzrok w stronę Hill,
która przez cały czas nie odezwała się słowem.
- Wszystko w porządku? – spytał
ją, ale nie zareagowała. – Kim?
- Słucham?
- Pytałem, czy wszystko w
porządku?
- Bo?
- Co, bo?
- Dlaczego o to spytałeś? –
wyjaśniła, patrząc na niego niewzruszona. Szczerze powiedziawszy i tak dziwiłam
się, że chce jej się z nim gadać po tym, jak ją ostatnio potraktował.
- Bo się martwiłem.
- Martwiłeś się?
- Tak.
- O mnie?
- Tak.
Black powoli
zaczął tracić pewność siebie i wahał się, czy dobrze postąpił, odzywając się do
niej. Był świadomy tego, że Kimberly jest go w stanie pokonać, bo była świetnym
– przekładając to na określenie stosowane wśród mugoli – psychologiem. Mówiła,
że nigdy nie zgłębiała akurat tej dziedziny, skupiała się bardziej na typowej
medycynie. Podejście i całe swoje umiejętności perswazji posiadała od dziecka i
nauczyła się je wykorzystywać. Łapa był cwany, ale bądź co bądź, w starciu z
nią nie miał żadnych szans. Ją z kolei uraziło jego ostatnie zachowanie, więc
nie miała zamiaru dać mu żadnej taryfy ulgowej, szczególnie, że sam w końcu się
do niej odezwał.
- I uważasz, że masz do tego
prawo? – Tym razem Syriusz zastanawiał się chwilę dłużej nad odpowiedzią.
- Tak. Mam prawo martwić się o
każdego, kto żyje na tej planecie. Również o ciebie. – Kimberly zaśmiała się
tylko.
- I martwiłeś się akurat o mnie?
- Tak.
- O to, że ktoś mnie porwał i
zabił, czy o to, że przez to już nigdy mnie nie zobaczysz? – Nie spytał, jaka
jest między tym różnica, tylko patrzył na nią tak długo, aż ta w końcu
odwróciła wzrok.
- O jedno i drugie – rzekł,
robiąc krok w jej stronę. – Kim…
- Darujmy im tę żenującą rozmowę
– powiedziała, cofając się.
- Porozmawiajmy – poprosił.
- Nie będę rozmawiać z tobą ani
teraz, ani tutaj. Nie wiem, czy w ogóle chce mi się z tobą rozmawiać –
zakończyła, odwracając się w moją stronę. – Lily, powiesz mi, jak wrócić do
zamku? Mam już dosyć zwiedzania jak na jeden raz.
Nie
chciałam, by Hill wracała do szkoły. Fakt, Black zawalił wcześniej sprawę, ale
ewidentnie chciał się zrehabilitować. Ona chyba jednak miała do niego większy
żal, niż sama myślała. Czekała na moją odpowiedź, a ja spojrzałam teraz na
Jamesa, który zrozumiał, o co mi chodzi.
- Daj spokój, Kim. Nie będziesz
sama wracała do zamku. Chcieliśmy w zasadzie iść jeszcze tylko na kremowe piwo
do Pubu pod Trzema Miotłami i zbierać się z powrotem na obiad. Dosłownie pół
godziny. – Posłał jej jeden ze swoich „czarujących” uśmiechów, na co wywróciłam
tylko oczami. Kimberly natomiast zastanawiała się przez dłuższą chwilę, po czym
spojrzała na mnie, a ja skinęłam nieznacznie głową.
- Zgoda. Może lepiej faktycznie
na was poczekam.
- Super. Ann, Dor, Eric?
- Idziemy.
Zebraliśmy
się więc i ruszyliśmy przed siebie. Chłopacy nie byli już chyba na nas źli,
aczkolwiek nadal irytowało mnie to, że James bez przerwy chciał mnie
kontrolować. Kim nie odezwała się więcej do Syriusza, a i ten nie prosił na
razie o żadną rozmowę. Ann natomiast milczała, zerkając na zegarek.
- O której miałaś się z nim
spotkać? – spytałam, zostając kawałek w tyle, by się z nią zrównać.
- Według nowych ustaleń o
czternastej w tym samym miejscu.
- Poczekać z tobą w razie czego?
- Nie, nie trzeba. Dzięki. Opinię
Remusa mam już totalnie gdzieś.
- Może wszystko się jeszcze jakoś
ułoży – powiedziałam. – Porozmawiacie, jak wrócisz do zamku.
- Lilka, błagam cię. Sama nie
wierzysz w to, co mówisz. Znasz go lepiej niż ja. – Nie odpowiedziałam od razu,
bo miała rację.
- W każdym bądź razie, wysłuchaj
go, jeśli będzie chciał porozmawiać – poprosiłam, ale ona wzruszyła tylko
ramionami.
Doszliśmy
w końcu do Pubu pod Trzema Miotłami. Eric nacisnął klamkę i kiedy dwójka
czarodziejów w granatowych płaszczach opuściła lokal, chłopacy przepuścili nas
przodem, po czym zamknęli drzwi, by nie wpuszczać do środka więcej chłodu. W
pomieszczeniu tłoczyło się jednak mnóstwo ludzi, co sprawiało, że mimo
minusowej temperatury na dworze, było bardzo ciepło. Zdjęliśmy więc szybko
czapki i szaliki, rozpinając od razu kurtki, po czym rozejrzeliśmy się za
wolnym stolikiem. Wszystko było pozajmowane, więc zaczekaliśmy chwilę, aż
któryś z tych większych się zwolni. Pub pod Trzema Miotłami był
najpopularniejszym lokalem w wiosce. W ciągu tygodnia bywało tu mniej ludzi,
aczkolwiek w weekendy, szczególnie te przedświąteczne, były tu tłumy. Po kilku
minutach udało nam się złapać wolny stolik, więc zajęliśmy miejsce i
odwiesiliśmy kurtki.
- Pójdziemy zamówić – zaproponował
James, pociągając za sobą Syriusza. – Lily zwykłe, Ann zwykłe, Dorcas z
imbirem… - zaczął wyliczać.
- Ja też zwykłe – powiedział
Eric.
- Jasne, a ty, Kim?
- Nie wiem, w zasadzie nigdy tego
nie piłam. U nas nie ma takiego zwyczaju.
- Jest opcja zwykła lub z
imbirem. Obie dobre, ale to z imbirem na specyficzny smak. Bardziej ostry –
wyjaśniła Vick.
- To może niech będzie zwykłe.
Nie chcę się od razu zrazić.
Hill
uśmiechnęła się do Rogacza, na co ten pokiwał głową, po czym razem z Syriuszem
zniknęli w tłumie przy barze. Kiedy wrócili, każdy przez chwilę rozkoszował się
w ciszy tak dobrze znanym nam smakiem.
- I jak? – spytała Dorcas.
- Dobre. Często tu przychodzicie?
– spytała Kimberly.
- W zasadzie zawsze. To
najpopularniejszy pub w wiosce. Słynie z kremowego piwa.
- Kiedy byłam tu z Nigelem, nie
miałam okazji spróbować – powiedziała, całkowicie ignorując reakcję Syriusza.
Zachowywała
się tak, jakby w ogóle nie przeszkadzała jej jego obecność. Spojrzałam na
Blacka, który przez cały czas nie spuszczał z niej wzroku i wiedziałam, jaką
decyzję podjął po naszej ostatniej rozmowie. Zależało mu na niej ewidentnie.
- Ann, kiedy dokładnie jest ten
mecz? – spytał Eric. Vick spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, a Dorcas
wywróciła tylko oczami. Byłam pewna, że jako jedyna do samego końca nie
przekona się do quidditcha.
- Dwudziestego szóstego grudnia.
- A ty co? Totalnie się już w to
wkręciłeś? – Dor zaśmiała się, patrząc na niego z politowaniem. Krukon zmieszał
się delikatnie i przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej, a ta nie oponowała.
- Trochę – przyznał. – Nie będę w
tym nigdy dobry, ale chłopacy powiedzieli, że jak tylko zacznie się sezon to
nauczą mnie kilku sztuczek – powiedział z błyskiem w oku, zerkając niepewnie na
swoją dziewczynę, szukając w jej oczach aprobaty. – Nie masz nic przeciwko?
- Jeśli sprawi ci to przyjemność,
to się ucz – odparła, kręcąc z rozbawieniem głową. – W całej szkole nie ma
lepszego zawodnika niż James – oznajmiła, wywołując tym małą burzę.
Potter
na jej słowa wyprostował się i pokiwał głową z zadowoleniem, uznając swoją
wyższość, ja posłałam jej piorunujące spojrzenie, gdyż nie potrzebowałam
Rogacza z jeszcze bardziej podbudowany ego, natomiast Łapa oburzył się
niemiłosiernie, co wszyscy i tak zignorowali.
- Wybacz, Black, ale James
naprawdę jest od ciebie lepszy. W końcu to on jest kapitanem – podsumowała Ann.
- Zawsze powtarzam, że to jest najbardziej
błędna decyzja McGonagall – oburzył się, zakładając ręce na piersi.
- Łapciu, nie mów mi, że jesteś
zazdrosny – rzucił Rogacz, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- O ciebie? Nigdy w życiu. Na
mnie po prostu jeszcze się nie poznali. Jestem ukrytą gwiazdą…
- Taa, jasne.
- Zapamiętam to sobie, Meadowes,
zapamiętam – burknął jeszcze, po czym wypił duszkiem do końca swoje kremowe piwo.
– Ktoś chce jeszcze jedno? – spytał, ale nikt nie wyraził chęci, więc wstał i
sam poszedł po drugą porcję.
- Dzięki, Dor – powiedział James,
puszczając oko do Erica.
- Taa, dzięki – zawtórowałam mu.
– Teraz nie zaśnie, tak go będzie rozpierała duma. Nie wiesz, że tej dwójce nie
można prawić komplementów?
- Liluś, jeśli dzisiaj nie zasnę,
to tylko z twojego powodu – rzekł, posyłając mi swój cwaniacki uśmiech, po czym
oberwał, ale delikatnie, za to, co powiedział.
- Ała!
- Nie zapędzaj się, Potter –
rzuciłam zażenowana jego „żartami”, na co ten przyciągnął mnie do siebie i
wbrew mojej woli pocałował. Długo. Za długo na tyle, że w tym czasie zdążył
wrócić Syriusz.
- Ludzie, na chwilę nie można was
spuścić z oczu. Od razu zaczynacie się ślinić w miejscach publicznych. Czy ja
muszę robić za waszą przyzwoitkę? – wywrócił oczami, siadając na swoim miejscu.
- Wyjątkowo się z nim zgodzę –
poparła go Ann.
- Dziękuję – odparł teatralnym
tonem.
- Chyba trochę przesadzacie –
wtrąciła Kim. – Ile razy wy się z kimś całowaliście? Nie powiecie mi, że nigdy
nie robiliście tego w publicznym miejscu.
- Oczywiście, że się zdarzyło –
przyznał Łapa. – I nawet jakoś zbytnio mi to nie przeszkadza u innych.
- Więc czemu u nich tak? – spytał
Eric.
- Nie wiem, może dlatego, że ich
znam aż zbyt dobrze i w pewnym stopniu właśnie z tego powodu nie mogę pogodzić
się tym, że ze sobą sypiają…
Na
te słowa ja, Dorcas i Ann zakrztusiłyśmy się tym, co aktualnie piłyśmy, jednak
każda z nas z innego powodu. Meadowes była na niego wściekła nie mniej niż ja,
natomiast Vick zaskoczona tym, co właśnie usłyszała.
- Teraz to już chyba przesadziłeś
– powiedziała Dor.
- Wiesz co, Black? Jesteś
totalnym chamem – wkurzyłam się. – Wszystko jest w porządku, kiedy ty pieprzysz
się z połową dziewczyn w szkole…
- Skarbie… - Rogacz próbował mi
przerwać, ale byłam tak wściekła na Syriusza, że nawet w najmniejszym stopniu
nie zależało mi na tym, by powiedzieć to, co chciałam powiedzieć, w delikatny
sposób.
- Jeśli jednak ja raz pójdę do
łóżka z Jamesem, to od razu robisz wielkie halo, bo tobie to nie pasuje –
dokończyłam, po czym wstałam, wzięłam kurtkę i wyszłam za dwór, na odchodnym
słysząc jeszcze, jak mój chłopak ochrzania Blacka i każe mu mnie przeprosić.
Kiedy
zatrzasnęłam za sobą drzwi, oparłam się o ścianę budynku i odetchnęłam głęboko
mroźnym powietrzem. Rozejrzałam się po ulicy, by uspokoić swoje myśli. W
sklepie naprzeciwko ekspedientka z bardzo wymyślną fryzurą, ubrana w czerwony
sweter z bałwankami, zmieniała właśnie ekspozycję, ustawiając rząd świętych
mikołajów trzymających wypchane torby prezentów. Kawałek dalej jakaś
dziewczynka w zielonym płaszczyku i z burzą blond włosów ciągnęła mamę w stronę
witryny sklepowej, błagając ją o śliczną, siedzącą za szybą lalkę. Kolejne
kilka osób przechadzało się uliczką, rozmawiając między sobą wesoło. Magia
świąt opanowała praktycznie każdy zakątek wioski, a ja wśród tego stałam
wściekła na cały otaczający mnie świat. Nie mogłam pojąć, dlaczego każdy z
moich przyjaciół musiał wtrącać się w moje życie i moje wybory. To była tylko i
wyłącznie moja sprawa.
Pierwszą
osobą, która za mną wyszła, była Dorcas. W zasadzie nie spodziewałam się nikogo
innego.
- Czego chcesz? – spytałam, nawet
na nią nie patrząc.
- Niczego nie chcę – odparła,
stając koło mnie.
- Przepraszam – powiedziałam. –
Jestem wściekła na Syriusza.
- Nie tylko ty. Opieprzyłam go
równie dosadnie, co Rogacz. Nawet Kim się wkurzyła, szczególnie, że dzisiaj
jest na niego wyjątkowo cięta. I chyba nawet sam Black nie ma ci za złe tego,
co powiedziałaś w stosunku do niego. Zdaje sobie sprawę z tego, że przesadził.
– Parsknęłam śmiechem.
- Tak? To po co w ogóle to mówił?
- Wydaje mi się, że jest
zestresowany obecnością Kimberly.
- Wiesz co?
- Hmm?
- Wisi mi to. Nie jest to mój
problem i nie rozumiem, dlaczego wyżywa się przez to na mnie. Ja nic nie
zrobiłam.
- Lily… - sama nie wiedziałam, co
więcej można powiedzieć w tej sprawie. Dorcas chyba też nie, szczególnie, że
już nie raz omawiałam z nią ten temat, dlatego teraz po prostu tylko mnie
przytuliła. – Wracamy do środka? – spytała po dłuższej chwili.
- Nie chcę go już dzisiaj więcej
widzieć – oznajmiłam. – Chcę wracać do zamku.
- Jasne, rozumiem. Zaraz pewnie
będziemy się zbierać. Chodź po resztę rzeczy.
Przepuściła
mnie przodem, więc weszłam z powrotem do środka i wróciłam do stolika.
- Zbieramy się? – spytała Dorcas
tonem raczej nie uwzględniającym sprzeciwu. Nikt jednak takowego nie wyraził.
Chyba każdy miał już ochotę odpocząć i zjeść obiad.
- Dobra, to ja uciekam jeszcze na
to spotkanie z Patrickiem – powiedziała Ann, żegnając się z nami. – Nie wiem,
ile mi zejdzie, ale w każdym bądź razie zdążę, nim Filch zamknie bramę.
Pogadamy wieczorem – rzuciła jeszcze w moją stronę, na co skinęłam tylko głową
i pożegnałam się z nią, życząc udanego spotkania.
Kimberly
była chyba mocno wkurzona na Syriusza, bo ubierając się, nie zaszczyciła go
nawet spojrzeniem, posyłając w moją stronę uśmiech, który odwzajemniłam. Zaraz
jednak odezwał się Łapa, testując moją cierpliwość do granic możliwości.
- Lily…
- Black, nie odzywaj się już do
mnie dzisiaj, bo nie chcę pójść siedzieć za morderstwo – wycedziłam przez zęby.
– Z przeprosinami zapraszam jutro, o ile w ogóle będzie mi się chciało z tobą
gadać.
- Jasne…
James
spojrzał na mnie troskliwie, po czym opatulił mnie szalikiem, podał torebkę i
pocałował w głowę. Chciałam powiedzieć, by tego nie robił, bo Syriusz zaraz
znowu zacznie się czepiać, ale powstrzymałam się, dochodząc do wniosku, że
więcej nie będę zniżać się do jego poziomu. Nie czekając na resztę, pierwsza
skierowałam się w stronę drzwi. Trzymając już dłoń na klamce, cofnęłam się
gwałtownie, gdyż w tej samej chwili te otworzyły się.
- Tata? – spytał Rogacz, łapiąc
mnie w tali i pociągając kawałek w bok, bym nie stała w przejściu.
- James, kurcze, miałem nadzieję,
że może akurat tutaj was dzisiaj spotkam – rzekł, a ja kolejny raz
stwierdziłam, że mój chłopak był do niego bardzo podobny.
- Dzień dobry – powiedziałam w
końcu, na co ten spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął.
- Wyjdźmy może na chwilę na
zewnątrz, żeby nie torować drzwi – zaproponował Potter, na co jego ojciec
cofnął się, byśmy mogli przejść.
- To może my weźmiemy Kim i
pójdziemy już do zamku – odezwała się Dorcas, kiedy wszyscy opuściliśmy lokal.
- Tak chyba będzie najlepiej –
przyznała jej rację Hill, po czym cała trójka pożegnała się i zniknęła za
zakrętem.
Nie
uśmiechało mi się spędzać kolejnych kilku minut więcej z Blackiem, bo nadal
byłam na niego wściekła, ale ojciec Jamesa poprosił nas o chwilę rozmowy, więc
zgodziliśmy się opóźnić nasz powrót. Widziałam po wyrazie twarzy Rogacza, że w
pewien sposób stresuje się tym, co miał zaraz usłyszeć. Nie miałam pojęcia, o
co może chodzić, ale byłam jakoś dziwnie spokojna, więc ścisnęłam dłoń Jamesa,
próbując dodać mu otuchy. Rzuciłam również spojrzenie w stronę Łapy, który co
chwilę zerkał na zegarek, oglądając się za siebie.
- A tobie co jest? – spytałam z
lekceważeniem, na co ten posłał mi zirytowane spojrzenie. Aha, czyli teraz za
swoje idiotyczne komentarze jest jeszcze zły na mnie. Świetnie. Znowu się
wkurzyłam.
- Spieszysz się gdzieś? –
zainteresował się pan Potter. – Jeśli tak, to cię nie zatrzymuję. Znasz mnie,
Syriusz.
- W zasadzie to nie miałem na
dzisiaj żadnych planów, ale dziewczyna… - I James, i jego ojciec parsknęli
śmiechem na wyznanie Blacka.
- Idź, jeśli to sprawa życia i
śmierci – powiedział szef aurorów.
- Na pewno mogę?
- Na pewno. Nie mam do was żadnej
ważnej sprawy. Po prostu chciałem was zobaczyć przed świętami.
- Dziękuję – rzucił Black i już
go nie było. Aż tak zależało mu nagle na tym, by za wszelką cenę przeprosić
Kimberly za swoje kretyńskie zachowanie? Może jednak coś z niego jeszcze
będzie.
- Zakochał się? – spytał pan
Potter, otwierając ponownie drzwi i wpuszczając nas z powrotem do środka.
- Raczej schrzanił sprawę.
~ * ~
Kolejny
raz zajęliśmy więc stolik, rozebraliśmy się i zamówiliśmy coś do picia. Pan
Potter usiadł naprzeciwko nas i pociągnął długi łyk ze swojego kufla, po czym
spojrzał na nas z zadowoleniem.
- A więc jednak jesteście razem –
uśmiechnął się, skupiając swój wzrok głównie na mnie, więc uznałam, że wypada
potwierdzić jego stwierdzenie.
- Jesteśmy.
- Wiesz, Lily, kiedy James nam o
tym powiedział, muszę przyznać, że razem z Doreą w to nie uwierzyliśmy.
- Tato, proszę – jęknął Rogacz z
zażenowaniem, a jego ojciec puścił do mnie oko, na co uśmiechnęłam się tylko.
- Dobrze, nie będę was już
męczył. W każdym bądź razie cieszę się, że jesteście razem. Naprawdę.
- Tak – przerwał mu znowu James.
– Czemu chciałeś się z nami widzieć?
Pan
Potter milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w swój kufel kremowego piwa.
Chyba już całkiem doszedł do siebie po tym całym ataku Śmierciożerców. Był
jednak zmęczony i to nawet bardzo. Widać to było w jego oczach. Był szefem
aurorów i zapewne bardzo długo pracował na swoją pozycję, ale teraz się wahał.
Zajmował się tym od dawna, ale nigdy na taką skalę. Co więcej nie zapowiadało
się na to, by w najbliższym czasie ilość pracy i obowiązków spoczywających na
jego głowie, zmniejszyła się.
- Tato?
- Zastanawiam się – powiedział w
końcu, podnosząc wzrok.
- Nad czym?
- Co powinienem teraz zrobić.
- Nie bardzo rozumiem.
- Minister nie wywalił mnie ze
stanowiska. Nadal twierdzi, że sprawdzam się na nim najlepiej, szczególnie teraz,
w czasie kryzysu.
- Więc w czym problem?
- W tym, że teraz to ja nie
jestem pewny, czy jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Nie zajmuję się
tym od dziś, mam doświadczenie, znajomości, informacje, własne tajemnice, o
których wiem tylko ja. Jeśli odejdę, część z prowadzonych przeze mnie operacji
się posypie, a mimo to zastanawiam się, czy nie powinienem odsunąć się na
drugie miejsce.
James
patrzył na niego z napięciem, oczekując jeszcze jakichś wyjaśnień czy przemyśleń,
ale nic takiego nie dostał. Pan Potter powiedział to, co chciał powiedzieć. Nie
wiedziałam, czy powinnam się wtrącić i wyrazić swoje zdanie. Rodzice Rogacza
traktowali mnie zawsze jak własną córkę i dobrze ich znałam, ale chyba w tym
wypadku właściwsze było pozwolenie wypowiedzenia się na ten temat Jamesowi. W
końcu to jego ojciec był szefem aurorów i to właśnie jego prosił o pomoc w
podjęciu decyzji.
- Nie bardzo wiem, czego ode mnie
oczekujesz – powiedział w końcu, przerywając milczenie.
- Twojego zdania na temat tego,
jaką decyzję powinienem podjąć.
- Co powiedziała mama?
- Tego nie roztrząsajmy. Chcę
wiedzieć, jak ty się na to zapatrujesz?
- A jak mam się na to niby
zapatrywać? Nie rozmawialiśmy już o tym w szpitalu? Znowu chcesz wałkować ten sam
temat?
Byłam
lekko zaskoczona reakcją Rogacza. Nie wiedziałam, o czym ostatnio rozmawiał z
ojcem, ale nie sądziłam, że jego wątpliwości wywołają w moim chłopaku aż takie
napięcie. Rzadko co wyprowadzało go z równowagi.
- James, nie zaczynajmy znowu tym
tonem.
- No to nie rozumiem, o co ci
znowu chodzi? Oboje dobrze wiemy, że kochasz tę pracę i że jesteś w stanie
poświęcić dla niej życie. Nie mam racji?
- Masz.
- Więc o jakie zdanie ty mnie
pytasz?
- Ostatnia akcja dała mi po
prostu dużo do myślenia. Boję się, co będzie, jeśli coś mi się stanie.
- Nie wiem, ale nie mów mi, że
odejdziesz, jeśli powiem, że masz to zrobić.
- Problem polega właśnie na tym,
że jestem w stanie odejść, jeśli tylko poprosisz, bym to zrobił.
James wywrócił
oczami na te słowa. Był zirytowany i to nawet bardzo. Może nawet nie samą
rozmową z ojcem, ale tym, że pan Potter dobrze wiedział, jaka będzie jego
odpowiedź. Jak to się mówi, łatwiej prosić o przebaczenie niż pozwolenie.
- Wiesz, że choćbym bardzo
chciał, nie poproszę cię o to. Nie zrobię tego ani z twojego powodu, ani z
mojego powodu. Nie zrobię tego, dlatego, że wychowałeś mnie w taki, a nie inny
sposób i wiem, kiedy sytuacja jest przegrana i nie podlega dyskusji. Mama
również to wie i zapewne powiedziała ci to samo, kiedy zadałeś jej identyczne
pytanie. Nie, nie poproszę cię o to, byś odszedł i usunął się w cień. Wierzę,
że poradzisz sobie z obecnym kryzysem i wojną jak nikt inny. W tym wszystkim
wkurza mnie jedynie tylko jedna rzecz, naprawdę jedna jedyna. Jeśli kiedyś coś
ci się jednak stanie, winą za to, bez różnicy, kto zawini, do końca życia
będziemy się obarczać ja i mama.
Bethany Young
Nadal
miałam wątpliwości co do tej rozmowy, ale słowo się rzekło, a Nigel specjalnie
miał się ze mną spotkać, więc głupio było odwoływać wszystko w ostatniej
chwili. Naprawdę nie chciałam spiskować z nim za plecami Kim, szczególnie, że
ona szczerze cieszyła się z zakończenia tego związku. Gdyby to była kłótnia pod
wpływem jakiejś chwili, to jeszcze mogłam pomyśleć nad zainicjowaniem ich
ponownego powrotu do siebie, ale ona jasno i wyraźnie powiedziała, że nigdy
więcej do niego nie wróci. Co więc miałam zrobić? Ta sprawa w najmniejszym
stopniu mnie nie dotyczyła.
Wiedziałam,
że moja przyjaciółka wychodziła dzisiaj do Hogsmeade z nowymi znajomymi, więc
umówiłam się z Webbem podobno w jakiejś mało znanej kawiarni. Musiałam spytać o
drogę przypadkowych ludzi, bo faktycznie znajdowała się w bocznej uliczce.
Zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że jestem spóźniona, na co zaklęłam w
duchu. Upewniłam się, że jestem na właściwym miejscu i w końcu nacisnęłam
klamkę.
Lokal
w zasadzie nie przyciągał swoim wystrojem. Zwykłe, drewniane stoliki i krzesła,
ściany pomalowane na jakiś szary kolor i pojedyncze sztuczne kwiaty stojące na
trzech półkach ciągnących się wzdłuż całego pomieszczenia. Zamknęłam za sobą
drzwi i weszłam do środka, rozglądając się w poszukiwaniu znanej mi twarzy.
Nigel od razu mnie zauważył. Podszedł do mnie, a następnie poprowadził do
zajętego już stolika.
- Cześć.
- Cześć.
- Przepraszam za miejsce. Wiem,
że mało eleganckie, ale mówiłaś, że nie chcesz, by Kim wiedziała o naszym
spotkaniu.
- Nic nie szkodzi.
- Kawę mają jednak dobrą – rzucił
jeszcze, wieszając moją kurtkę. Podziękowałam za pomoc i usiadłam na wolnym krześle.
- Czemu chciałeś się ze mną
widzieć? – spytałam, przechodząc od razu do rzeczy.
- Wiesz, dlaczego – odparł.
- Nigel, pisałam ci, że nie mam
zamiaru się w to wtrącać. Zdaję sobie sprawę z tego, jak możesz się czuć, że
Kim zachowała się w pewien sposób podle, ale… Wiem, że to zaboli, ale ona
naprawdę ucieszyła się z tego rozstania. Powiedziała mi to wprost i uważam, że
szczerze, a ja szanuję jej wybór i nie chcę spiskować z tobą za jej plecami.
- Rozumiem – powiedział po dłuższej
chwili. – Chcę tylko wiedzieć, czy ma kogoś innego.
- Nie – rzekłam może zbyt szybko.
– Przynajmniej nie wprost. Jest jeden chłopak, którego poznała w Hogwarcie i
bardzo się z nim zżyła, ale to nie dla niego z tobą zerwała. O rozstaniu mówiła
już wcześniej, jeszcze w czasie wakacji – skłamałam.
Prawda
była taka, że Kim zerwała zaręczyny tylko i wyłącznie z powodu Blacka. Nie dla
niego, ale przez niego. Był całkowicie inny niż Webb, który charakterem bardzo
różnił się od mojej przyjaciółki. Syriusz pokazał jej, że można żyć inaczej. Po
prostu. I to jej się spodobało. Nie miałam jednak zamiaru jej oceniać.
- Beth, pomóż mi się z nią
spotkać. Choćby i za kolejny miesiąc. Muszę wiedzieć, że jej decyzja jest
nieodwołalna. Może jeszcze zmieni zdanie.
- Nie zmieni zdania. Nigel, znamy
się długo i oboje dobrze wiemy, że jeśli ci pomogę, Kim znienawidzi nas oboje.
Jeśli będzie chciała z tobą pogadać, to na pewno się odezwie. Uwierz mi, że
twoje błagania niewiele ją wzruszą. Nie wiem, czego ty nadal ode mnie
oczekujesz? Przecież napisałam ci już wszystko, co wiedziałam. Ona naprawdę nie
zmieni zdania.
- Chcę to jednak usłyszeć od
niej. Muszę mieć jeszcze jedną szansę powiedzenia tego, czego nie powiedziałem
ostatnio. Zaskoczyła mnie. Teraz wiem, że wszystko mogę jeszcze naprawić.
Westchnęłam.
Rozmowa z Webbem była przysłowiową syzyfową pracą. Kim swoje, on swoje. Ja
swoje, on swoje. Straciłam nadzieję na to, że przestanie mnie w tej sprawie
nękać. Byłam na siebie wściekła, bo od razu powinnam zerwać z nim kontakt i nie
odpowiadać na jego listy. Z drugiej strony zakiełkowała we mnie obawa, że jeśli
mu nie pomogę, swoją frustrację Nigel może wyładować na Kimberly. W zasadzie
powinien mieć szansę wypowiedzenia się w tej kwestii, ale jakoś wolałam jej
tego oszczędzić. Analizując obecną sytuację, w której się znalazłam, doszłam do
wniosku, że moje spotkanie z nim już teraz miało negatywne skutki. Byłam
głupia, że się na nie zgodziłam. Zamiast pomóc, to tylko jeszcze bardziej
zaszkodziłam mojej przyjaciółce. Musiałam jak najszybciej się z tego wyplątać i
jak najdelikatniej go zbyć.
- Beth… - ponaglił mnie,
oczekując jakiejś odpowiedzi. – Pomożesz mi?
Miałam
ochotę walnąć samą siebie jakimś wyjątkowo mało przyjemnym zaklęciem, ale w
końcu skinęłam głową.
- Wybadam grunt i postaram się
namówić ją do jeszcze jednego spotkania z tobą, ale mam dwa warunki. Pierwszy:
nie wtrącasz się w to, dopóki ja sama czegoś nie wymyślę. Drugi: niczego ci nie
obiecuję. I jeszcze trzeci: Kimberly na tym nie ucierpi, rozumiesz?
Ann Vick
- Długo czekasz? – spytałam,
rozglądając się po lokalu.
Kawiarnia
była sympatyczna. Urządzona w odcieniach zieleni i brązu, ale bardzo przytulna.
Fotele były wygodne, stoliki miały odpowiednią wysokość, herbata, którą
zamówiłam też była wysokiej jakości i pachniała obłędnie.
- Jakieś dwadzieścia minut, ale
to nic. Wybacz, że przełożyłem nasze spotkanie, ale musiałem rozmówić się z
jednym z moich wydawców. Siła wyższa. Cieszę się, że jednak mogłaś przyjść.
- Nic nie szkodzi. W zasadzie
nawet pasuje mi to opóźnienie – przyznałam. Gdybym spotkała się z nim przed
kłótnią z Remusem, miałabym zepsuty humor do końca dnia. Dzięki rozmowie z
Patrickiem chociaż w jakimś stopniu mogłam to zniwelować.
Nie
wystroiłam się dzisiaj jakoś wyjątkowo. Lubiłam robić wrażenie, aczkolwiek z
Douglasem powymieniałam w ostatnim czasie tyle listów, że czułam się przy nim
tak, jakbyśmy się znali dobrych kilka lat, mimo, iż było to nasze drugie
spotkanie twarzą w twarz. Przewidywałam jednak, że nie ostatnie. Czułam się w
jego towarzystwie swobodnie i nie musiałam nikogo udawać. Wymienialiśmy swoje
poglądy na różne tematy.
Spojrzałam
na niego, chcąc zacząć rozmowę. Przyglądał mi się z uśmiechem na twarzy.
- Stało się coś? – spytałam więc.
- Nie, nic. Po prostu ładnie
dzisiaj wyglądasz – powiedział, dolewając sobie mleka do kawy.
- Dziękuję – odparłam.
- Co słychać?
- Myślałam, że chciałeś omówić
nasz wyjazd – zauważyłam.
- Chciałem też zacząć miło
rozmowę, ale jeśli chcesz, możemy od razu przejść do rzeczy.
- Nie, wybacz. Nie chciałam, by
to tak zabrzmiało. Cieszę się z naszego spotkania, naprawdę. Tylko pokłóciłam
się dzisiaj z Remusem i trochę popsuło mi to humor.
- Znowu? – Spojrzał na mnie z
troską, ale i pewnym zrozumieniem. Jakoś tak wyszło, że podczas korespondencji
z nim, wspomniałam mu również i o tym problemie, a on cierpliwie czytał moje
żale i zawsze dołączał słowa otuchy. Przyznam szczerze, że pomagało mi to.
- Tak, ale nie chcę dzisiaj o tym
rozmawiać.
- Jasne, więc co innego słychać?
– Uśmiechnęłam się, kręcąc głową. Potrafił nie owijać w bawełnę i wiedział,
kiedy nie należy ciągnąć raz zaczętego tematu. Podobało mi się to w nim.
- Od mojej wczorajszej wiadomości
nic nowego. Pochodziłam dzisiaj trochę po wiosce ze znajomymi i tyle. Chcę już
święta i odpoczynek.
- Masz coś w planach?
- W zasadzie nie. Pewnie resztę
wolnego spędzę z rodzicami w domu. W moim miasteczku zawsze organizowane są
jakieś świąteczne zabawy, więc pewnie na coś się wybiorę i poudaję normalną –
zażartowałam, a on posłał mi rozbawione spojrzenie. – A ty masz jakieś plany?
- Prócz meczu żadnych. Wigilię
spędzę u mojej matki. Przyjedzie Daniel z żoną i dziećmi, a z racji tego, że
nie lubię rozmawiać na temat pieluch i jakże przesłodkiego zwracania obiadu
jego małych „pociech” to pewnie szybko się zwinę do siebie. Potem jest mecz,
więc będę miał pełne ręce roboty.
- A jeszcze potem?
- A jeszcze potem nic. Praca.
Muszę opracować wstępny zarys gazety na nowy rok.
- Jeśli chcesz, możemy spotkać
się któregoś dnia – zaproponowałam, patrząc na niego niepewnie, a on przez
chwilę wpatrywał się we mnie z uśmiechem. Nie odwróciłam jednak wzroku, więc
chyba uznał, że moja propozycja jest jak najbardziej realna.
- Możemy. Z miłą chęcią.
- Super – odparłam, nie wiedząc,
co więcej na to powiedzieć.
Zaproponowałam
to spotkanie jakoś tak pod wpływem chwili, ale nie żałowałam. Raz się żyje.
Jeśli mam siedzieć w domu i użalać się nad sobą, to równie dobrze mogę gdzieś
wyjść choćby i z nim.
- Może być Praga? – spytał,
kartkując swój notatnik.
- Co? – spytałam bardzo
inteligentnie, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
- Praga, takie miasto w Czechach.
Mają tam jeden z najpiękniejszych Jarmarków Bożonarodzeniowych.
- Mówisz serio?
- A czemu nie?
- Nigdy nie byłam w Pradze –
przyznałam.
- Byłem raz, jakieś pięć lat
temu. Grzane wino, prażone orzechy w cukrze…
- Naprawdę chcesz mnie zabrać do
Pragi? – upewniłam się jeszcze raz, a ten spojrzał na mnie z politowaniem.
- A czemu nie, Ann? – Wzruszyłam
ramionami.
- Możemy spotkać się gdzieś
indziej. Tak tylko zaproponowałem – powiedział w końcu, widząc moją nadal
niepewną minę.
- Nie chcę, żeby to dziwnie
wyglądało.
- Chodzi o Remusa?
- Nie wiem, może i tak –
przygryzłam wargę, zastanawiając się nad tym.
Lubiłam
Patricka, naprawdę. Bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało, miałam wrażenie, że
mnie rozumie. I nie miałam nic do tej czeskiej Pragi. Z naszą możliwością
deportacji mogliśmy znaleźć się tam, nie zauważając nawet momentu zmiany
miejsca. Miałam jednak obawy, co do tego, że ktoś zaraz obsmaruje nas w gazecie.
Douglas nie był jakimś wybitnym graczem quidditcha, którzy przez całe swoje
życie zawodowe byli na tapecie brukowców. Był dziennikarzem, redaktorem
naczelnym popularnej gazety sportowej, ale sądziłam, że jeśli znajdzie się
jakiś news, zostanie on jednak opisany w gazecie pokroju mojej ulubionej Czarownicy. Plotki tak, ale nie chciałam
chyba widzieć w jakimś magazynie swojego zdjęcia. Mimo tego zgodziłam się na
jego propozycję. Widać było, że się z niej ucieszył.
~ * ~
- Wiesz co? Chyba powoli będę się
już zbierać – powiedziałam, kiedy wypiłam ostatni łyk herbaty.
- Jasne. Ja w zasadzie też muszę
skoczyć jeszcze do redakcji. Właśnie, byłbym zapomniał. – Wyciągnął z kieszeni
jakąś plakietkę na sznurku i podał mi ją wraz z zapisaną jego pismem kartką.
- Co to jest? – spytałam, biorąc
od niego oba przedmioty.
- Wejściówka na mecz. Wejdziesz z
nią w zasadzie wszędzie. Tutaj z kolei zapisałem ci dokładny adres hotelu.
Spotkamy się na miejscu tak, jak się umawialiśmy. Będę czekał w hallu.
Pamiętasz, co ci pisałem o balu? – Skinęłam głową. – Nadal upieram się, byś ze
mną poszła.
- Patrick… - zaczęłam, ale mi
przerwał, zmuszając mnie do tego, bym w końcu spojrzała w jego piwne oczy.
Swoją drogą bardzo ładne. Pasowały do jego ciemnych włosów i prostokątnych
oprawek okularów. – Nalegam.
- Mówiłam ci już, że się
zastanowię. I tak zbyt wiele dla mnie zrobiłeś.
- Mówiłem ci już, że cała
przyjemność jest po mojej stronie. Ann, nie bój się – powiedział, dotykając
mojej dłoni. Chciałam ją cofnąć, ale nie zrobiłam tego. Przeszedł mnie
przyjemny dreszcz, więc uśmiechnęłam się tylko. – Nie zostawię cię samej.
Obiecałem, że wszystko załatwię.
- Wiem. Zastanawiam się tylko,
dlaczego to robisz – przyznałam. Czułam do niego naprawdę ogromną sympatię i
wcale nie krępowałam się poprosić go o cokolwiek czy spędzić z nim czas. Nadal
jednak każdą moją decyzją w tej kwestii rządził ewentualny skutek wpływający na
moje relacje z Lupinem. – Ale na razie nie chcę tego wiedzieć – dodałam, na co
ten tylko skinął głową. – Naprawdę będę
się już zbierać.
- Ann? – Zatrzymał mnie jeszcze.
- Tak?
- Będziesz jutro na przyjęciu
bożonarodzeniowym u Slughorna?
- Raczej nie. Nie dostałam
zaproszenia. Wtedy byłam tam z kolegą. Byłym kolegą. – Zaznaczyłam, z niechęcią
wspominając zachowanie Bruce’a podczas tamtej zabawy. – Nie przypominaj mi tego
nawet.
- Faktycznie, pamiętam – zaśmiał
się. – Chociaż dzięki niemu na siebie wpadliśmy, więc jakaś korzyść z tego
wynikła.
- No tak, masz rację – posłałam
mu delikatny uśmiech. – Czemu pytasz o jutrzejsze spotkanie?
- Dostałem zaproszenie, ale,
szczerze powiedziawszy, nie miałem zamiaru iść.
- Raczej drętwe są te jego
spotkania – zauważyłam. – Dziwię się, że moja przyjaciółka zgadza się chodzić
na każde.
- Jeśli chcesz, możemy się jutro
spotkać. Chętnie przeszedłbym się ponownie korytarzami zamku. Może chociaż na
takie zaproszenie dasz się skusić – posłał mi błagalne spojrzenie.
- Mam robić za przewodnika?
- Coś w tym stylu.
- I nie pójdziemy na to
przyjęcie?
- Jeśli nie chcesz, to nie.
- W takim razie zgoda. Wyślij mi
tylko rano wiadomość, o której mam być gotowa.
James Potter
Był wieczór,
większość dzieciaków miała już zakaz wychodzenia z wieży, więc wszyscy jak
zwykle siedzieli w Pokoju Wspólnym, w którym panował straszliwy hałas. Lubiłem
to, bo zawsze coś się działo, a jeśli nie, to można było rozruszać towarzystwo,
ale dzisiaj byłem jakoś wykończony. W zasadzie nie fizycznie, a psychicznie. I
szczerze powiedziawszy byłem wkurzony na ojca. Nie mogłem pojąć, po jaką
cholerę chciał się ze mną widzieć. Żeby uzyskać moją aprobatę? Chyba tylko i
wyłącznie.
- Jak poszło z Kim? – spytałem,
dosiadając się do chłopaków. Syriusz spojrzał na mnie poirytowany i tylko
wzruszył ramionami.
- Fatalnie. Nie chciała w ogóle
ze mną gadać – pożalił się. – I jeszcze ochrzaniła mnie za to, co powiedziałem
o waszych „intymnych relacjach”.
- A ty myślałeś, że jak na to zareaguje?
Sam miałem ochotę strzelić cię w pysk. Co cię naszło?
- Nie wiem. Byłem wkurzony, bo
Kim była na mnie wkurzona.
- Co? – wtrącił Lupin. – O czym
wy w ogóle gadacie?
- Mam ci wszystko streścić? –
spytałem retorycznie.
- A da się inaczej? – odparł ze
szczerą ciekawością. Jak widać jego spór z Ann niezbyt na niego wpłynął.
- Luniek, daj sobie spokój, co? –
poprosił Łapa, ale ja wzruszyłem tylko ramionami.
- Black martwił się o Kim, a ta
się wkurzyła, bo idiota nadal nie przeprosił jej za ostatnią akcję. Więc on się
wkurzył, bo ona się wkurzyła i wyżył się na mojej dziewczynie, która z kolei
też się na niego wkurzyła i nie chce z nim gadać. Ja się wkurzyłem, bo Lily się
wkurzyła i tylko przez wzgląd na naszą przyjaźń powstrzymałem się od dania mu w
twarz. Nic to jednak nie dało, bo wkurzenie Lilki poparły Dorcas i Kim, co
sprawiło, że Hill jest na niego jeszcze bardziej wściekła. Jest to jednak mały
problem w stosunku do tego, że będzie musiał przeprosić Evans. Już ci stary
współczuję – zakończyłem swój wywód i spojrzałem na chłopaków. Peter zastygł w
bezruchu z żelką w ręce i otwartą buzią, a Remus patrzył na nas jak na
totalnych debili.
- Co? Chyba się pogubiłem przy
pierwszej wyliczance… Nachlaliście się czegoś?
- Nie, jesteśmy całkiem trzeźwi.
Bynajmniej ja. Nie wiem, jak Black.
- Ja też. Ale zaraz chyba
zaopiekuję się jakąś samotną butelką z naszego schowka – burknął.
- W każdym bądź razie, Łapa
spieprzył dzisiaj wszystko po całości. A moją dziewczynę radzę ci przeprosić.
- Taa, przeproszę. Jak tylko
trochę jej przejdzie. Nie będę popełniał samobójstwa.
- O co w ogóle poszło?
- Z Kim?
- Z nią wiem, o co. Z Lily.
Syriusz
spojrzał na mnie pytająco i pokręcił głową. Nie miał zamiaru popełniać drugi
raz tego samego błędu. Dziewczyny zamknęły się same w dormitorium, ale ja
również nie chciałem roztrząsać naszych prywatnych spraw publicznie. W tej
kwestii zgadzałem się z Evans. To, co było między nami, było tylko między nami.
- Mniej więcej o to, co robimy z
Lily zamknięci sami w dormitorium – wyjaśniłem więc wymijająco. – O sprawy,
które nie podlegają publicznej dyskusji.
- I skomentowałeś to publicznie w
pubie? – spytał Lupin, zwracając się do Syriusza.
- Dajmy już temu spokój, co?
- Ja tam miałem dobry dzień –
odezwał się Peter, wpychając do buzi kolejne ciastko.
- To super, że chociaż ty.
- Powiedz lepiej, co chciał twój
ojciec – Łapa zmienił temat, na co westchnąłem z dezaprobatą.
- Nic ważnego. Nic nie straciłeś.
- Aha. Czyli widzę, że dzień
totalnie do dupy. Czy my się starzejemy?
- Nie wiem, ale irytuje mnie
dzisiaj ten tłok. Idę się przejść nad jezioro.
- Za pół godziny ruszą patrole –
przypomniał mi Remus.
- Walę to – odparłem, po czym opuściłem
Pokój Wspólny.
~ * ~
Podgrzałem
sobie miejsce na śniegu, by nie zamarznąć na środku Błoni i położyłem się na
plecach, zapadając się w biały puch skrzący się w świetle księżyca. W zasadzie
nic się dzisiaj nie wydarzyło, a ja jak nigdy byłem wykończony. Wyrzuciłem z
myśli wszystko, co się dało, napawając się nocnym krajobrazem Hogwartu. Drzewa
na skraju Zakazanego Lasu, które jeszcze niedawno ustrojone były śniegiem tylko
na czubkach, pokryte były nim teraz prawie w całości. Dawno nie było w szkole takiej
zimy. Do chatki Hagrida prowadziła tylko wąska wydeptana z trudem dróżka. Z tej
odległości dostrzec można było również, że w oknach, zasypanych prawie do
połowy, pali się jeszcze wątłe światło.
Wsłuchałem
się we wszechogarniającą ciszę, ale udało mi się jedynie usłyszeć skrzek
jakichś dziwnych ptaków dobiegający z głębi gęstego lasu i szelest gałęzi
Bijącej Wierzby, poruszonej przez spadającą na jej niższe konary zbytnią ilość
śniegu. Gwiazd było dzisiaj mało, chociaż niebo było czyste, a z księżyca
został tylko chudy rogalik dający niewiele światła. W sumie i tak nie
potrzebowałem więcej. Podniosłem się z pozycji leżącej i spojrzałem teraz
tęsknie w stronę sześciu obręczy bardzo słabo widocznych z tej odległości i o
tej godzinie. Miałem ochotę poderwać się z ziemi i polecieć na miotle w ich
stronę. Naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo zirytowała mnie rozmowa z
ojcem.
Z
chwilą, kiedy zacząłem bawić się dogrzewającymi mnie pomarańczowymi płomykami,
usłyszałem szelest kurtki, a zaraz potem ktoś usiadł koło mnie i poczułem znane
mi perfumy. Nie odwróciłem jednak głowy, a mimo to Lily nie ruszyła się,
wyczarowując swój słoik z kolorowymi ognikami. Zawsze zastanawiałem się, jak to
robi, że zmieniały one kolor.
- Remus powiedział mi, że cię tu
znajdę – rzekła, skupiając się na tym, by utrzymać słoik w powietrzu. – James…
- nie odezwałem się. – Jeśli chcesz, wrócę do zamku.
- Zostań – powiedziałem. Tak
bardzo chciałem, żeby ze mną chwilę posiedziała. Tak zwyczajnie. Po prostu. –
Nie odezwałaś się ani słowem, jak wracaliśmy do szkoły – zauważyłem.
- A miałam się odezwać? –
spytała. – Sam dobrze wiesz, że tego nie chciałeś.
- Masz rację. Chyba nie chciałem.
- Posłuchaj mnie. Ja wiem, że
znasz mnie na wylot. Może nawet lepiej niż ja siebie, ale uwierz mi, że ja
również znam cię bardzo dobrze. I tak jak ty widziałeś mnie w czasie mojego
największego załamania… Są rzeczy, które potrafią dogłębnie cię poruszyć. Wiem,
jaki jesteś. Chcę ci po prostu powiedzieć, że możesz mi zaufać.
- Wiem, że mogę – odparłem. – I
ufam. Bezgranicznie. Tylko zwyczajnie nie wiem, dlaczego tak bardzo wkurzyłem
się dzisiaj na ojca. Rozmawiałem z nim długo na ten temat, kiedy leżał jeszcze
w szpitalu. Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Wychował mnie tak, a nie inaczej
i dobrze wiedział, że nie poproszę go o to, by zrezygnował ze swojej posady.
Rodzinę zawsze stawiał na pierwszym miejscu, ale wpoił mi też pewne zasady,
których mniej lub bardziej zawsze staram się trzymać. Potrafię ustawić sobie
pewną hierarchię. Zmieniłem ją tylko raz w życiu, kiedy na pierwszym miejscu
stawiałem w niej ciebie – wyznałem. – Gdyby jego kariera zależała od twojego
bezpieczeństwa, kazałbym mu odejść. W przeciwnym wypadku nie potrafiłbym go o
to poprosić. Od małego przygotowywał mnie na to, co właśnie się dzieje i od
małego wyjaśniał, dlaczego to, co robi, jest tak ważne. Matka również się na to
zgodziła.
- Więc w czym tak właściwie leży
problem? – spytała. – Jeśli wiedział, jakie jest wasze zdanie w tej kwestii,
musiało mu chodzić o coś innego.
- I chodziło. Chyba. Raz jeden
rozmawiał o tym kiedyś z mamą. Kilka dni przed tym, zanim objął stanowisko
szefa.
Zamilkłem na
chwilę i w końcu spojrzałem na nią. Cały czas przypatrywała mi się z uwagą i
troską. Codziennie dziękowałem za to, że spotkałem ją na swojej drodze. Nie
wyobrażałem sobie, jak mógłbym bez niej żyć. Lily, napotkawszy mój wzrok,
uśmiechnęła się delikatnie i oparła brodę o moje ramię, splatając palce swojej
dłoni z moimi. Oczywiście nie miała na głowie czapki, za co chciałem ją
ochrzanić, ale powstrzymałem się. Ważne, że po prostu była. Siedziała ze mną na
tym zimnie i słuchała.
- Ojciec nie pytał jej wtedy o
pozwolenie – powiedziałem, całując ją w głowę. – Użył tych samych słów co
dzisiaj, ale o nic nie prosił. Informował ją o zwiększonym ryzyku i
niebezpieczeństwie – wyjaśniłem.
- Myślisz, że… - nie dokończyła,
podnosząc głowę, by spojrzeć mi prosto w oczy.
- Tak. Myślę, że wkopał się w coś
dużo poważniejszego niż ostatnio.