niedziela, 5 listopada 2017

61. Nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli cz. II

Witajcie, Kochani!
     Niestety przegapiłam datę śmierci Potterów, ale naprawdę jestem ostatnio zabiegana i nie mam na nic czasu. Doszłam do wniosku, że jeśli nie wyrobię się do końca tego tygodnia, to rozdział pojawi się dopiero 15 listopada, czyli w trzecią rocznicę tego bloga, ale na szczęście znalazłam chwilę czasu, by dokończyć go szybciej. 
     Z racji tego, że poprzedni rozdział skupiał się głównie na Lily i Jamesie oraz dlatego, że kolejny (czyli 62) również będzie co najmniej w połowie o nich, zdecydowałam, że w tym rozdziale postaram się uwzględnić wszystkie inne postacie z głównej paczki. Mam nadzieję, że w miarę dobrze to wyszło, bo nie jestem jakoś wybitnie zadowolona z tego rozdziału, ale też nie uważam, żeby był całkiem zły.
     Z racji tego, że jednak udało mi się napisać rozdział przed datą rocznicy bloga, a kolejny wpis na pewno nie pojawi się w przeciągu kolejnych dziesięciu dni, już teraz chciałabym podziękować wszystkim, którzy nadal śledzą tę historię. Jesteście wspaniali i dajecie mi motywację do dalszego pisania. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mój blog, na przestrzeni tych trzech lat, odniesie taki sukces, bo tak, ilość wejść i komentarzy zarejestrowanych na moim blogu jest dla mnie moim małym sukcesem. Z całego serca dziękuję więc wszystkim, którzy przewinęli się tutaj w ciągu tych trzech lat.

Całuję was mocno
Luthien

***

Dorcas Meadowes

- Wiesz, gdzie jest Lily? – spytała Ann, wchodząc do pokoju. Spojrzałam na nią znad sterty własnych ubrań, w których szukałam odpowiedniej sukienki – tym razem na własną randkę.
- Wyszła dwie godziny temu z Jamesem – rzuciłam od niechcenia.
     Jakoś nie miałam ochoty na słuchanie jej, bo ostatnio miała tylko pretensje do wszystkich, sama nie wiem o co. Vick i tym razem zirytowała się, po czym trzasnęła drzwiami od dormitorium, rzuciła sweter na swoje łóżko, a następnie zamknęła się w łazience.
- Długo tam będziesz? Jestem umówiona z Ericem i... – nie dokończyłam, bo moja przyjaciółka właśnie z powrotem weszła do pokoju. – I chciałam się pomalować.
- To się ubieraj i maluj – powiedziała, rzucając się na łóżko i ukrywając twarz w poduszce.
            Wzięłam do ręki czerwoną, zwiewną sukienkę na długi rękaw i zawahałam się, spoglądając ponownie na moją przyjaciółkę. Westchnęłam i po kilku długich sekundach podeszłam do niej, siadając obok.
- Ann, czy ostatnio coś się stało? – spytałam.
- Nie – zaprzeczyła od razu z uporem w głosie. – Nic, czym musisz się zająć.
- Ale...
- Dor, miałaś się spotkać z Ericem, więc idź. I tak nie pomożesz.
- Ale mogę spróbować.
- Nie możesz.
- W porządku, Ann – zirytowałam się. – Tylko nie wyżywaj się na mnie, jak to zrobiłaś ostatnio, za coś, na co nie mam wpływu.

~ * ~

            Spotykając się z Ericem w szkole nie mieliśmy zbyt wielkiego wyboru. Spacer po zamku czy poza jego murami. Ewentualnie zamknięcie się w jednej z pustych klas, którą już dawno ogłosiliśmy miejscem naszych randek. Korytarze były zatłoczone, pogoda na dworze również nie zachęcała do wychodzenia z Hogwartu, dlatego wybraliśmy ostatnią opcję, z tym, że mój chłopak wyjątkowo się dzisiaj postarał. Nasza sala, w której zazwyczaj się spotykaliśmy, została całkowicie uprzątnięta. Pod sufitem wisiały jakieś świąteczne dekoracje, po prawej stronie stała dosyć wygodna kanapa z miłą w dotyku i ciepłą granatową narzutą. Ściany zasłonięte były jasnobłękitnym materiałem. Została również jedna ławka przerobiona na stół, gdyż Ric załatwił jedzenie i przygotował obiad, który mieliśmy zjeść tylko we dwójkę. Często przesiadywaliśmy w tej sali. Z biegiem czasu dostosowaliśmy ją również trochę do naszych potrzeb i stworzyliśmy coś w rodzaju naszego miejsca spotkań. Znaleźliśmy najbrudniejszą, a więc najbardziej zapomnianą salę w Hogwarcie, więc liczyliśmy na to, że nikt nie wpadnie na pomysł jej ponownej adaptacji. Jak do tej pory nikt nie zakłócał nam spokoju.
- Ślicznie wyglądasz w tej sukience – powiedział Krukon, przyciągając mnie do siebie.
- Ty też się dzisiaj wystroiłeś – zauważyłam, patrząc na jego błękitną koszulę. Zazwyczaj do jeansów nosił zwykłe bluzki.
- Zawsze się stroisz, więc chociaż raz chciałem od ciebie nie odstawać – uśmiechnął się i przesuwając dłonie na moje biodra, pocałował mnie.
- Następnym razem mogę przyjść w dresach – rzuciłam rozbawiona.
- Wiesz, że podobasz mi się w każdej wersji.
- Wiem. – Tym razem pocałunek zabrał nam bardzo długą chwilę, ale kiedy Rick poszedł w stronę czegoś więcej, wykręciłam się z szerokim uśmiechem.
- Jestem głodna – rzuciłam i spojrzałam na niego, na co ten parsknął tylko śmiechem i pokręcił z rozbawieniem głową.
- Co ja z tobą mam...
- I tak mnie kochasz.
- Nigdy nie będzie inaczej.
- Więc co dzisiaj jemy? – spytałam, zatrzymując się na środku klasy i odwracając w jego stronę. Stół nakryty był dla dwóch osób, przystrojony jakimiś świątecznymi stroikami oraz wazonem z bukietem czerwonych róż. Eric zawsze dawał mi właśnie te kwiaty.
- Jadasz coś innego niż kurczaka we wszystkich możliwych odsłonach? – spytał, uśmiechając się pobłażliwie.
- No wiesz... Czasami mógłbyś mnie czymś zaskoczyć – odparłam, chociaż miał rację. Uwielbiałam kurczaka w każdej wersji.
            Podszedł do ławki i podniósł pokrywkę stojącej na niej brytfanny.
- Może mało wyszukane, ale... Lasagne z sosem beszamelowym – zademonstrował. Zaśmiałam się.
- Skąd ty to wziąłeś?
- Twój skrzat domowy chyba bardzo mnie polubił.
- Ona jest wolnym skrzatem – zauważyłam.
- Jasne. Źle się wyraziłem...
- Wiem, o co ci chodziło – weszłam mu w słowo, uśmiechając się. – To, co? Jemy?
- Zapraszam – odsunął mi krzesło, więc podeszłam do stołu i zajęłam miejsce. Mijając go, nasze spojrzenia spotkały się na bardzo długą chwilę i każdy taki moment utwierdzał mnie w tym, że kocham go ponad życie. Szkoda tylko, że ja również, podobnie jak Lily, tak późno to zrozumiałam. Położył rękę na moim policzku, uśmiechając się delikatnie, a potem, zanim usiadł, podszedł jeszcze do zakurzonej szafki stojącej w kącie i włączył znajdujący się na niej gramofon, z którego popłynęła jakaś miła dla ucha melodia.
            Nałożyliśmy sobie obiad na talerze i przez dłuższą chwilę jedliśmy w milczeniu.
- Coś nowego u dziewczyn? – spytał w pewnej chwili. Moje przyjaciółki za nim przepadały. On też jakoś wybitnie się z nimi nie sprzeczał. Co więcej, wiedział, że są dla mnie jak siostry i całkowicie to akceptował.
- Lily wybrała się dzisiaj na pierwszą oficjalną randkę z Jamesem – poinformowałam. Sama cieszyłam się z tego niezmiernie, ale z drugiej strony teraz, po tym wszystkim, co się stało, w jakimś stopniu mnie to bawiło.
- I domyślam się, że jesteś tym usatysfakcjonowana bardziej niż ona?
- Nie wiem, czy mogę być pod tym względem szczęśliwsza od niej, ale tak. Czekałam na to bardzo długo – przyznałam. – Wiem, że teraz mogę być o nią spokojna.
- A Ann?
- Tutaj rodzi się problem, bo nie za bardzo wiem, co ona wyrabia – odparłam.
     Vick zachowywała się ostatnio dosyć dziwnie. Chłopacy o coś się posprzeczali, a ona uparcie stawała po stronie Remusa, mając pretensje do Blacka, Pottera, Petera, a nawet Lily. O co dokładnie chodziło, nie miałam pojęcia, ale Syriusz i James wyjątkowo ją ochrzanili i teraz się do nich nie odzywała. Nie, żeby jakoś się tym przejęli. Ann była specyficzną osobą, a chłopacy chyba wybitnie nie przepadali za jej chamskim wtrącaniem się we wszystko i dążeniem po trupach do celu. W jakimś tam stopniu i ja ich rozumiałam. Do tej pory nie wiedziałam, dlaczego w ostatnim czasie ze wszystkiego zwierzałam się wyłącznie Lily, ale nie chciałam, by Ann o czymkolwiek się dowiadywała.
- Black ostatnio nieźle ją zjechał – zauważył mój chłopak. Spojrzałam na niego.
- Oni nigdy się nie lubili – przyznałam. – Szczególnie, że teraz nawet Lilka zaczęła traktować Syriusza jak swojego najlepszego przyjaciela. Owszem, gdyby sytuacja tego wymagała, to zapewne pomogliby sobie, ale miłością do siebie nie pałają.
- Może to i dobrze.
- Może. Źle się z tym czuję, ale mam wrażenie, że sama też mam do Ann coraz mniej zaufania. Najgorsze jest to, że nie wiem, z czego to wynika. Zawsze byłyśmy trzy. W każdej sprawie, a teraz z Lily mamy swoje tajemnice, o których Vick nie ma pojęcia. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że chcę, żeby tak zostało.
- Prócz waszej przyjaźni, każda z was ma też własne życie.
- Wiem, ale nie jest tak, jak być powinno. – Zastanowiłam się nad tym chwilę, ale jakoś wyjątkowo smutno z tego powodu mi nie było, co sprawiło, że jeszcze bardziej się za to znienawidziłam. – Dobra, zostawmy już ten temat. Masz dla mnie jakieś newsy?
- Przechodzimy teraz do moich plotek? – zaśmiał się. – W porządku. Jeśli już i tak obgadujemy wszystkich po kolei to... Mam kumpla.
- No i?
- No i nie wie, co ma zrobić.
- W jakiej sprawie? – zainteresowałam się, bo Ric trochę się zmieszał.
- Chce się oświadczyć dziewczynie.
- No to chyba fajna sprawa – spojrzałam na niego, ale ten pokręcił delikatnie głową i skrzywił się.
- No właśnie nie do końca. Pytał o radę, a ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo w końcu nie jestem dziewczyną.
- No to jaki jest problem? Może próbuję pomóc – zaoferowałam.
- Chodzi o to, że formalnie chodzą ze sobą dopiero jakieś dwa miesiące. Trochę krótko, jak na oświadczyny, więc zastanawia się, czy to dobry pomysł i czy zamiast happy endu dziewczyna go nie rzuci. – Dobra, wiem. Temat był poważny, szczególnie dla faceta chcącego się oświadczyć, ale mimo wszystko i tak parsknęłam śmiechem.
- A długo się już znają?
- Jakieś dwa czy trzy lata chyba – odparł po chwili namysłu.
- A zanim formalnie zostali parą...
- Przyjaźnili się, coś iskrzyło, ale długo zbierali się do tego, by ostatecznie przypieczętować to związkiem. Wiesz, znają się na wylot, szanują, ufają...
- A kochają?
- On ją do szaleństwa. Tego jestem pewien. Świata poza nią nie widzi. Ciągle gada tylko o niej.
- A ona jego?
- Wydaje mi się, że też. Problem jest tylko w tym, że chłopak boi się odrzucenia. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o zaręczynach i ślubie. Jakimś tam wspólnym życiu może i tak, ale bez żadnych poważniejszych deklaracji. Szczególnie, że są ze sobą tak krótki czas. Gość nie wie, co robić i pytał mnie o zdanie. Mam wrażenie, że tu nawet nie chodzi o szybki i wielki ślub, a po prostu o samą deklarację miłości i jego uczucia.
- Co mu odpowiedziałeś?
- Patrząc na to, co się obecnie dzieje... Sam nie wiem. Może spróbować, no nie? Przecież, jeśli ona go kocha, to się zgodzi, a jeśli uzna, że to za szybko, dogadają się, że spyta jeszcze raz, kiedy ta będzie gotowa.
- I myślisz, że ot tak można się w tej sprawie dogadać? Dziewczyna mu odmówi, ale powie, że ma próbować tego samego dnia każdego kolejnego miesiąca? Może akurat za którymś razem poczuje, że jest gotowa? – spytałam z politowaniem. Faceci to jednak mieli ograniczone pole myślenia w takich kwestiach.
- Więc ma nie pytać? – odłożył teraz sztućce na talerz i wytarł usta serwetką. Nagle zrobiło się dziwnie poważnie i nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Wydawało mi się jednak, że Ricowi naprawdę zależy na mojej opinii. Skończyłam już jeść, więc ja z kolei odstawiłam puchar, z którego akurat piłam i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Gdybym była na miejscu twojego kumpla, to chyba bym ją spytała o rękę. Ludzie mogą gadać i dziwnie na to patrzeć, ale jeśli znają się już długo, a ich nieformalny związek ciągnie się dłużej niż te formalne dwa miesiące, to czemu nie? Jeśli jest pewny, że dziewczyna go kocha i wspominali już kiedyś o jakichś tam planach na przyszłość. Raczej wątpię, że to pytanie coś popsuje, jeśli jego ukochana faktycznie chce z nim być, ale to moje zdanie. – Ponownie sięgnęłam po puchar, a on w tym czasie wstał i poszedł zmienić płytę w gramofonie.
            Dziwna była ta rozmowa i dziwne było pytanie. Rozumiem, że faceci też rozmawiają na różne tematy, ale nie sądziłam, że proszą o porady w takich sprawach. Chociaż... Byłam pewna, że Potter spytałby Blacka o zdanie, gdyby nagle miał zamiar oświadczyć się Lily, więc nie. Wsparcie kumpla przy takiej decyzji jednak było całkowicie normalne.
            Z gramofonu znowu popłynęła muzyka. Tym razem spokojniejsza i jakaś bardziej romantyczna. Taka, w rytm której kołyszą się zakochani. My również nie raz spędzaliśmy w ten sposób wieczory i, swoją drogą, uwielbiałam to. Nawet nie lecącą w tle melodię, ale fakt, że wtedy trzymał mnie w ramionach facet, którego tak bardzo kochałam. Eric odwrócił się ponownie w moją stronę, nadal się nad czymś zastanawiając. Bardzo dobrze znałam tę jego minę.
- A gdybyś była na miejscu dziewczyny?
- Tu już nie wiem, co ci odpowiedzieć, bo nawet nie wiem, który z twoich kumpli chce się oświadczyć. Tony na razie tego nie planuje, a poza tym on z Betty formalnie jest już długi czas...
- Dobra, to inaczej – spróbował jeszcze ostatni raz, a ja w końcu załapałam, o co mu tak naprawdę chodzi. Byłam głupia, że nie zorientowałam się od razu, ale... Właśnie, nigdy wcześniej nie było o tym rozmowy. Zapewnienia wspólnego życia po szkole tak, ale nic więcej. Wiedziałam już, co zaraz usłyszę, wiedziałam, co oznacza jego spojrzenie, mówiące mi w zasadzie wszystko. Wiedziałam również, co zaraz odpowiem, ale i tak, gdzieś tam w głębi serca, bałam się tego momentu.
            Eric podszedł kawałek bliżej.
- Co ty byś odpowiedziała, gdybym to ja, w tym momencie, poprosił cię o rękę? – zapytał w końcu, a ja, zamiast powiedzieć cokolwiek, wpatrywałam się tylko w niego przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co właściwie w tym momencie czuję.
- Zgodziłabym się – odparłam po kilkunastu sekundach, które w moim odczuciu trwały lata świetlne, po czym on, nie spuszczając ze mnie wzroku, uklęknął na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni spodni czerwone, aksamitne pudełeczko.
- Spędzisz ze mną resztę swojego życia, Dorcas? – spytał, otwierając pudełko z pierścionkiem, na które nie zwróciłam większej uwagi, nadal wpatrzona w jego jasne oczy, wyrażające dozgonną miłość, skupienie, ale i lekką obawę.
            Nie było restauracji, wykwintnej kolacji w towarzystwie rodziny, muzyków przygrywających na skrzypcach w momencie zadawania pytania. Nie było nawet garnituru i eleganckiej sukienki. Była za to opuszczona i zapomniana sala szkolna, jedynie trochę przystrojona dla poczucia namiastki przytulności pomieszczenia. Było sobotnie popołudnie i wspólny obiad przygotowany przez skrzata domowego, zjedzony nawet nie przy świecach. Byliśmy tylko my, ubrani w jeansy i jakieś koszule wyciągnięte kilka godzin temu ze szkolnego kufra. I chociaż w książkach zaręczyny zawsze wyglądają jak pierwsza wersja, Eric wiedział, że ja wybrałabym drugą. Nic na pokaz. Odpowiadało mi to, że stało się to właśnie w taki, a nie inny sposób. Bez świadków i napiętej atmosfery. Całkowicie z zaskoczenia.
- Kochanie, wiem, że nigdy na poważnie o tym nie rozmawialiśmy, niczego nie planowaliśmy, ale kocham cię nad życie już od bardzo długiego czasu i wiem, że tylko z tobą jedną chcę spędzić resztę swojego życia. Jeśli powiesz „nie” i tak nikt nigdy nie zastąpi twojego miejsca, bo całe moje serce należy do ciebie. Chcę przy tobie zasypiać i budzić się rano, chcę już zawsze patrzeć tylko w twoje oczy i tylko ciebie całować. Chronić cię i być szczęśliwy z tobą u boku, a może kiedyś, gdy na ulicach będzie już bezpiecznie, pierwszego września żegnać na peronie nasze dzieci. Wiem, że tylko tego chcę, Dor.
       Byłam osobą, która płakała niezwykle rzadko i tylko wtedy, kiedy naprawdę byłam już bezsilna, ale teraz do moich oczu napłynęły łzy – łzy szczęścia, bo kochałam Erica i miałam kompletnie gdzieś to, co powiedzą o tym ludzie, przyjaciele czy rodzina. Chciałam być z nim do końca swojego życia. Był facetem, przy którym czułam się bezpieczna, szczęśliwa i kochana, a jego obecność przy mnie sprawiała, że wiedziałam, iż to jest właśnie to „coś”, co definiowało całe moje przyszłe życie.
- Wyjdziesz za mnie? – spytał po raz trzeci.
- Tak – uśmiechnęłam się przez łzy. – Oczywiście, że tak.
            Eric wstał w końcu z podłogi i od razu mnie pocałował. Długi czas zajął nam ten pocałunek, a kiedy odsunęliśmy się od siebie, by zaczerpnąć trochę więcej powietrza, włożył mi na palec pierścionek. Delikatny i prosty. Wiedział, że nie lubiłam przesady. Na cienkiej obręczy lśnił owalny szafir, otoczony dookoła malutkimi diamencikami. Kamienie pięknie odbijały światło.
- Jest śliczny – powiedziałam, patrząc ponownie na Krukona. Ten znowu przyciągnął mnie do siebie i oparł brodę na mojej głowie, a ja wtuliłam się w niego. – Kocham cię, Eric. I chcę spędzić z tobą resztę swojego życia.
            Może i miałam dzisiaj w planach jeszcze inne rzeczy, ale tym razem, kiedy mój, obecnie już, narzeczony zaczął mnie rozbierać, nie protestowałam. Z uśmiechem na ustach padliśmy na jedyną w pokoju kanapę, a ja wiedziałam, że kilka minut temu podjęłam najlepszą decyzję w moim życiu. Wbrew wszystkim i wszystkiemu chciałam zostać jego żoną i spędzić z nim resztę życia, które nam podarowano, nawet, jeśli miałby to być zaledwie rok. Jedyne, czego żałowałam to tego, że mając to wszystko na wyciągnięcie ręki, tak długo uganiałam się za czymś, co zupełnie nie miało sensu. Możliwe jednak, że gdybym cofnęła czas i zrobiła wszystko inaczej, nie byłabym obecnie w tym samym miejscu, a tego, co właśnie zyskałam, nie chciałam zmieniać.
 

Kimberly Hill

- Kim, co się stało? – spytała moja przyjaciółka, wchodząc do pokoju i siadając obok mnie na łóżku.
- Nic – odparłam, wycierając ręką łzy z twarzy.
- Przecież widzę – położyła swoje dłonie na moich policzkach i zmusiła mnie, bym na nią spojrzała. Wyswobodziłam się jednak i pokazałam jej kupkę popiołu leżącą na kołdrze. – Co to jest?
- Listy od Nigela.
- Spaliłaś wszystkie? – zdziwiła się.
- Nie. Tylko te, które przysłał wczoraj i dzisiaj – wyjaśniłam, strzepując proszek na podłogę.
- To ile on ci ich przez te dwa dni wysłał?
- Za dużo – zirytowałam się.
            To nie było wcale tak, że te ostatnie trzy lata z nim nic dla mnie nie znaczyły. Był pierwszym chłopakiem, z którym myślałam, że ułożę sobie życie, za którego wyjdę, z którym będę mieć dzieci. Nie byłam w stanie powiedzieć, jak i kiedy to się stało, ale coś się nagle zmieniło. Nie chciałam go więcej widzieć. Każde spotkanie z nim, każda wymiana listów czy zwykła myśl o nim sprawiały, że jak najszybciej chciałam zakończyć nasz związek. Nie odpisywałam już nawet na jego wiadomości, a on od kilku dni zasypywał mnie toną listów.
- Beth, ja go już naprawdę nie kocham – wyznałam.
- I z tego powodu płaczesz?
- Nie. Wcale nie jest mi przykro, że będę musiała mu o tym powiedzieć. Płaczę dlatego, że jestem już tym zmęczona.
- Więc może w końcu z nim porozmawiaj, co? Jeśli i tak podjęłaś już decyzję. Mówiłaś, że ten twój cały Syriusz może pomóc ci zorganizować spotkanie z Nigelem...
- Jeszcze go o to nie pytałam – przyznałam.
- Czemu?
- Bo nie chcę ciągle zawracać mu głowy. I tak gadamy praktycznie codziennie.
- Przeszkadza ci to?
- Nie, ale może jemu tak.
- Powiedział ci o tym?
- Nie. Wydaje mi się, że jemu też to pomaga.
- Więc nie wymyślaj sobie jeszcze większej ilości problemów. Idź i spytaj go, czy ci pomoże. No przecież w najgorszym wypadku odmówi i nic wielkiego się nie stanie. No już.
- Nie wiem, gdzie może teraz być.
- To sprawdź na dole, a jak go nie będzie, to idź do jego dormitorium.
- Zapomnij. To jest nie tylko jego sypialnia – zauważyłam. – Wyjdzie dziwnie.
- Kim... – moja przyjaciółka spojrzała na mnie z politowaniem. – Jesteś osobą nadzwyczaj zaradną i nie rozumiem, co teraz wymyślasz.
- Nic nie wymyślam. Po prostu bardzo Syriusza lubię, zależy mi na jego znajomości i nie chcę, żeby przez moje problemy coś się w tej relacji zmieniło – przyznałam.
            Naprawdę lubiłam Blacka. Dogadywaliśmy się świetnie i mieliśmy wiele wspólnych tematów do rozmów. Mogłam z nim gadać o wszystkim tak samo, jak milczeć i sprawiało mi to jednakową przyjemność. Tak jak ja nie podeszłam do niego z jakimś moim uprzedzeniem, tak samo on nie patrzył na to, co było, zanim się poznaliśmy. Przy nim nie musiałam udawać mądrej, inteligentnej, wszechwiedzącej i szczęśliwej, bo on sam tak się nie zachowywał i nie oczekiwał tego również ode mnie.
            Wyszłam więc z dormitorium i zeszłam na dół do Pokoju Wspólnego, w którym jak zwykle były tłumy. Z jednej strony było to nawet pozytywne, gdyż większość nie interesowała się tym, co się poza ich kręgiem dzieje. Widziałam się już dzisiaj z Blackiem, ale tylko minęliśmy się na korytarzu, kiedy wracał do wieży. Teraz jednak nie widziałam go nigdzie. Ani samego, ani w towarzystwie swoich kolegów. Nie chciałam sprawdzać dormitorium chłopaków, bo uważałam, że wyjdzie to dziwnie, jeśli zastanę w nim kogoś więcej niż Syriusza, ale kiedy przypomniałam sobie trzy ostatnie listy, które przysłał mi dzisiaj Nigel, stwierdziłam, że jednak pofatyguję się na górę.
            Weszłam ostrożnie na dwa pierwsze schody prowadzące do sypialni chłopaków. Mimo zapewnień, że alarm działa tylko w sytuacji, kiedy oni chcą wejść do nas i tak bałam się, że zaraz coś zacznie piszczeć. Nic takiego się jednak nie stało, więc kontynuowałam swoją wspinaczkę dalej, próbując powtrzymać cisnące się do moich oczu łzy bezsilności.
            Nie wiedziałam dokładnie, na którym piętrze znajduje się sypialnia Huncwotów, więc przystawałam przed każdymi drzwiami, zmuszona czytać nazwiska wypisane na wiszących na nich kartkach. W końcu jednak znalazłam odpowiednie piętro. Przystanęłam przed wejściem niepewna, co powinnam teraz zrobić i zastanowiłam się chwilę, biorąc głęboki oddech.
            Zapukałam i w tej samej chwili głosy w dormitorium chłopaków ucichły, a następnie jeden z nich ruszył się z miejsca. Chwilę potem usłyszałam jakiś huk, po czym ktoś zaklął, narzekając na coś, co walało się po podłodze. W końcu jednak drzwi otworzyły się i stanął w nich niski i pulchny chłopak – Peter, jeśli dobrze kojarzyłam z opowieści Blacka. W sumie jakoś nigdy nie przedstawił mnie swoim kumplom, więc całą pozostałą trójkę znałam jedynie z widzenia.
- Cześć – odezwałam się niepewnie. – Ja... Szukam Syriusza – dodałam i praktycznie w tej samej chwili kolega Blacka został wciągnięty z powrotem do pokoju, a w drzwiach pojawił się mój nowy znajomy.
- Kim – powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Cześć – powtórzyłam.
- Cześć – odparł, przyglądając mi się uważnie. – Co ty tu robisz?
- Ja... Przepraszam, Syriusz, ale mam do ciebie ważną sprawę. Nie prosiłabym cię o pomoc, gdybym znała kogoś innego, kto mógłby mi pomóc, ale...
- Kim...
- Przepraszam – zmieszałam się. – Naprawdę nie wiem, do kogo mogłabym się zwrócić, a potrzebuję pomocy.
- W takim razie wejdź – otworzył szerzej drzwi, zapraszając mnie do środka. Wahałam się przez chwilę, po czym przekroczyłam próg, rejestrując przy okazji, że faktycznie w pokoju chłopaków panował nieziemski bałagan. Black zamknął za mną drzwi i szybko poprawił pościel na jednym z łóżek. – Wybacz – zreflektował się, widząc zaskoczenie na twarzach swoich przyjaciół.
            Prócz niego w dormitorium był jeszcze Peter oraz Potter. O tym drugim wiedziałam znacznie więcej, więc bez problemu go rozpoznałam. Najlepszy przyjaciel Gryfona, drugi najprzystojniejszy chłopak w szkole – według Blacka oczywiście, co było raczej kwestią gustu, nie mniej jednak faktycznie niejeden facet mógł mu pozazdrościć wyglądu, – a także chłopak Lily Evans, z którą już też się zaznajomiłam.
- To jest James, a to Peter – wskazał po kolei na chłopaków, po czym z każdym wymieniłam uścisk dłoni. – Jest jeszcze Remus, ale aktualnie go nie ma, więc niestety zapoznam was kiedy indziej.
- Jasne – skinęłam głową. – Miło mi was w końcu poznać – uśmiechnęłam się. – Kimberly Hill – przedstawiłam się już sama. – Albo po prostu Kim.
- Łapa dużo o tobie mówił – odezwał się Potter, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
- Łapa? – zerknęłam na Syriusza.
- Eee, tak. Nie mówiłem ci o tym jeszcze, ale mamy takie swoje przezwiska, których od lat używamy. Ja jestem Łapa, James to Rogacz, Peter Glizdogon, a Remus to Lunatyk.
- Aha – rzekłam bardzo inteligentnie, ale nie miałam zielonego pojęcia, co na to więcej odpowiedzieć.
- Jesteś z Durmstrangu? – spytał Pettigrew.
- Tak.
- Przecież już wam to mówiłem, Glizdek – wtrącił Black z zażenowaniem.
- Nic nie szkodzi – odparłam.
- Właśnie, Peter – odezwał się James. – Przecież wiemy już prawie wszystko o nowej koleżance naszego kumpla.
- Potter, jeśli zaraz się nie zamkniesz, to wywalę cię przez okno – zirytował się Łapa, a ja uśmiechnęłam się rozbawiona.
- Ja tylko mówię... – Rogacz nie zdążył dokończyć, bo Black rzucił się na niego, powalając go na łóżko. Jego kumpel jednak tylko zaśmiał się i puścił do mnie oko.
- Przepraszam za tych kretynów – powiedział Syriusz, doprowadzając się do porządku po krótkiej walce.
- Nie szkodzi.
- Usiądziesz? – wskazał mi poprawione wcześniej łóżko. Skinęłam głową, po czym, uważając na to, co leży na podłodze, zajęłam miejsce siedzące. Gryfon usiadł naprzeciwko mnie, nie wywalając z pokoju przyjaciół. – Co się stało? – spytał w końcu, spoglądając na mnie.
     Podniosłam wzrok, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, szybko spojrzałam w inną stronę. Mało komfortowe było dla mnie proszenie go o jakąkolwiek pomoc. Zerknęłam jeszcze na Jamesa i Petera, którzy, mimo, iż każdy zajęty własnymi sprawami, przysłuchiwali się naszej rozmowie. Black podążył za moim wzrokiem.
- Spokojnie możesz mówić przy nich o wszystkim. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Więc?
- Muszę się spotkać z kimś, kto nie chodzi już do szkoły – wyjaśniłam. – W miarę możliwości jak najszybciej, bo to bardzo ważna dla mnie sprawa. Nie wiem jednak, jak się to u was odbywa. Czy w ogóle coś takiego jest możliwe.
            Syriusz zastanowił się chwilę.
- Raz w miesiącu jest wyjście do Hogsmeade, takiej magicznej wioski leżącej dwadzieścia minut drogi pieszo od Hogwartu. Jeśli chcesz, podam ci datę, godzinę i miejsce, w którym możesz się z tym kimś spotkać.
- A w tym miesiącu, kiedy będzie?
- W przyszłą sobotę.
- Czyli za tydzień – skrzywiłam się nieznacznie. Nie wiedziałam, czy wytrzymam kolejne siedem dni zasypywana tonami listów od Nigela.
- Za późno?
- Trochę – przyznałam. – Ale jeśli tak jest ustalone, to trudno. Poczekam. Lepiej późno niż wcale – uśmiechnęłam się i wstałam, ruszając do drzwi. – Gdybyś tylko mógł mi zapisać ten adres...
- Jasne, podrzucę ci podczas kolacji, ok? A jak będziemy w wiosce, to zaprowadzę cię na miejsce.
- Dziękuję. Naprawdę ratujesz mi życie.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług – rzucił, wpatrując się prosto w moje oczy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wie, iż to, z czym do niego przyszłam, jest dla mnie ważne i problematyczne.
- Pójdę już – powiedziałam w końcu, naciskając klamkę.
- Chcesz się przejść? – zaproponował jeszcze. Odwróciłam się z powrotem w jego stronę.
- Nie, dzięki. Nie tym razem. Mam jeszcze coś do załatwienia.
- Gdyby coś...
- Jasne. I jeszcze raz dzięki – dodałam, po czym w końcu wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
 

Syriusz Black

            Remus, od czasu naszej porannej kłótni nadal nie pokazał się w dormitorium, a Peter spędzał ostatnio każdą wolną chwilę ze swoją ukochaną Vanessą, więc teraz, w ten wczesny sobotni wieczór, siedzieliśmy z Jamesem sami. W zasadzie on też zaraz wychodził na te durne tańce z Esmeraldą Carter, ale bądź co bądź mieliśmy chwilę dla siebie.
- Stary?
- Co? – odparł, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu jakiejś swojej bluzki. – Tam – pokazałem na szafę. Potter spojrzał we wskazane przeze mnie miejsce, po czym wyciągnął coś pomiętego, co było wciśnięte pomiędzy szafę a ścianę pokoju.
- Skąd ona się tam wzięła? – spytał.
- A tego to nie wiem, ale lepiej jakoś to wyprasuj, bo Evans się z tobą na korytarzu nie pokaże – dodałem, na co ten rzucił we mnie leżącym na podłodze butem. W ostatniej chwili złapałem go w locie, nim trafił mnie centralnie w czoło. – Zwariowałeś? – tym razem ja posłałem w niego nieparzystą część garderoby. Ten jednak, dzięki refleksowi szukającego wypracowanym przez lata, zrobił szybki unik.
- Dobra, co chcesz, Black, bo trochę mi się jednak spieszy?
- Tak sobie pomyślałem...
- A można jaśniej? – usiadł teraz na łóżku, patrząc na mnie uważnie.
- Wydaje mi się, że Kimberly bardzo zależało na tym, żeby spotkać się z tym kimś jak najszybciej się da. I pomyślałem, że jeśli to wyjście do Hogsmeade jest dopiero za tydzień, to mógłbym z nią pójść wcześniej. Przez jedno z tajnych przejść.
- Syriusz...
- Wiem, wiem, ale ty jednak pokazałeś ten korytarz Lily – zauważyłem.
- Ale to jest chyba trochę inna sytuacja. Z nią znamy się ponad sześć lat, wie o niektórych naszych tajemnicach, jest moją dziewczyną, przyjaźni się z wami, ufam jej i każdy z naszej czwórki jest pewny, że nie piśnie na ten temat słowa, a Kim...
- Ale...
- Black, ile ty ją tak naprawdę znasz, co? Nawet dwa tygodnie jeszcze nie minęły! Żaden z chłopaków też z nią nie gadał i nie może wyrazić na ten temat swojego zdania. Tydzień w tę czy w tę nie zrobi jej większej różnicy, a wszystko będzie legalnie, bo jeśli powie chociaż słowo komukolwiek, to leżymy, rozumiesz?
- A na jakiej podstawie ufamy w tym względzie Evans? – zirytowałem się. – Równie dobrze ona może powiedzieć któremuś z nauczycieli.
- Nie zrobi tego.
- Jaką masz pewność? – Potter zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
- Żadnej, ale ufam jej. Po prostu wiem, że akurat w tej kwestii trzyma z nami.
- A ja ot tak, po prostu, ufam Kim. Gdyby chciała, już dawno by mnie zniszczyła, bo wie o mnie tyle, co ty, a może nawet więcej.
            Bardzo długą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, zastanawiając się, kto tym razem powinien odpuścić. Uważałem, że Kimberly zasługuje na ten kredyt zaufania.
- Po prostu zrozum, że ją lubię, że pomogła mi w sposób, w jaki nikt inny nigdy mi nie pomógł i przez to jej ufam. Ona z kolei ufa mi i jeśli poproszę ją, by przeszła całą drogę z zasłoniętymi oczami, zrobi to. – Rogacz parsknął śmiechem.
- Ja to rozumiem, tylko nadal nie jestem przekonany. Mamy dużo do stracenia.
- Zależy, jak na to spojrzeć.
- Czemu tak bardzo zależy ci na tym, żeby jej pomóc, jeśli równie dobrze możesz to zrobić, nie narażając naszych tajemnic?
- Skąd wiedziałeś, że zależy ci na Lily, że ją kochasz? – Potter był zaskoczony tym pytaniem.
- Nie wiem, po prostu wiedziałem. Patrzę na nią i wiem, że gdybym resztę życia musiał spędzić tylko i wyłącznie z jedną osobą, zamknięty w pokoju bez drzwi i okien, to wybrałbym ją, bo mimo wszystko byłbym wtedy do końca życia szczęśliwy. I nic więcej nie musiałbym mieć. To się po prostu wie i już.
- Więc zrozum łaskawie, że mimo, iż znam ją krótko, w jakiś sposób zależy mi na niej – przyznałem, niepewny jak to zabrzmi w moich ustach i jak odbierze to Potter.
- Zakochałeś się w niej?
- Nie wiem. Po prostu zwyczajnie mi na niej zależy. Lubię z nią rozmawiać i spędzać czas i chyba byłbym bardzo zawiedziony, gdyby wraz z jej wyjazdem, nasz kontakt się urwał. Nie mówię, że to cokolwiek znaczy, bo wystarczy, że będę się z nią przyjaźnił, ale jeśli mogę jej pomóc, to chciałbym to zrobić.
- I na pewno o nic więcej tutaj nie chodzi? – James wbił we mnie natarczywe spojrzenie, a ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Rano może naszła mnie myśl, że to, co czuję do Kim to jakiś tam stopień zakochania, ale teraz już sam nie byłem pewny. Jedyne, co wiedziałem na pewno to to, że ją lubię i chcę się z nią nadal spotykać. Chciałem jej też pomóc, bo kiedy tu przyszła, wydawała się rozbita.
- Nie wiem, stary – rzekłem w końcu. – Przecież mnie znasz. Ja nawet nie wiem, czy potrafiłbym być z kimś w normalnym związku, a co dopiero żyć według, obowiązujących takie relacje, zasad. Jednak w tej sytuacji mogę jej pomóc i chcę to zrobić. Jeśli powiesz nie, to i tak to zrobię. Po prostu czułbym się lepiej i nie miał wyrzutów sumienia, gdybyś się na to zgodził, bo będę potrzebował twojej peleryny.
            James wpatrywał się we mnie długą chwilę. Myślałem, że kocham Kim. Chociaż może to nawet nie była jakaś znacząca miłość. Może to wcale jednak nie była miłość. Coś mi się po prostu wydawało, a że nie miałem do czego tego porównać, wymyśliłem takie rozwiązanie. Ciężko było mi w tym momencie stwierdzić, bo miałem mętlik w głowie, a moje wszystkie uczucia ograniczały się do kilku podstawowych, w których nigdy nie figurowały te najważniejsze. Jeśli jednak wiedziałem, że zależy mi na znajomości z Hill i na niej, jako osobie i dziewczynie, chciałem jej pomóc. Miałem nadzieję, że mój najlepszy przyjaciel to zrozumie.
- Dobra, zgadzam się – powiedział w końcu, wstając z łóżka. – Jeśli uważasz, że Kim naprawdę pomogła ci w sposób, w jaki ani ja, ani moi rodzice, ani chłopacy czy nawet Lily nie byliśmy w stanie, to daję jej mój kredyt zaufania. Również między innymi dlatego, że bezgranicznie ufam tobie, Black. Odpowiadasz za nią i osobiście cię zabiję, jeśli coś pójdzie nie tak – dodał, zarzucił na siebie jeszcze jakąś koszulę, zostawiając ją rozpiętą i skierował się do drzwi.
- Dzięki – rzuciłem, kiedy był już prawie na korytarzu, na co odwrócił się i tylko skinął głową.
 

James Potter

            Nie znosiłem tych lekcji tańca, bo uważałem to za zbyteczny element Bożonarodzeniowego Balu, szczególnie, że przez moją obecną dziewczynę, musiałem brać w tym udział. Reszta szkoły miała jedynie kilka godzin tej nauki i to tylko i wyłącznie dlatego, żeby mieć chociaż jakieś pojęcie o tym, jak powinno zachowywać się na wystawnym balu, który swoją obecnością zaszczycą jacyś ważniacy z Ministerstwa Magii. Uwielbiałem publiczne szopki, ale wyłącznie wtedy, kiedy sami z chłopakami wybieraliśmy publiczność. Byłem wściekły z powodu tego, że muszę brać w tym udział i nawet Alice, swoim spokojnym i cierpliwym podejściem w tym względzie, nie potrafiła sprawić, że stało się to dla mnie zwykłym obowiązkiem do odbębnienia. Nadal nie uważałem, że tak powinno być, aczkolwiek nie musząc patrzeć już teraz na Lily tańczącą z Whitbym, trochę mi przeszło. Mimo to i tak niechętnie schodziłem teraz na dół, gdzie czekała na mnie Evans.
- Jak zwykle na czas – rzuciłem, uśmiechając się i podchodząc do niej.
- Jak zwykle spóźniony – odparła, splatając palce swojej dłoni z moimi.
- Tym razem to wina Blacka – wyjaśniłem. – Zachciało mu się rozmów – Lilka uniosła brwi w geście pytania. – Powiem ci po drodze, bo jak się spóźnimy, to ta upierdliwa baba przetrzyma nas dłużej. – Przeszliśmy więc przez dziurę pod portretem i zaczęliśmy schodzić na dół.
- Więc co tym razem wymyślił Syriusz? – spytała w końcu. Spojrzałem na nią i westchnąłem.
- Chce zabrać tą całą Kimberly do Hogsmeade.
- To chyba dobrze? – uśmiechnęła się.
- Najlepiej jutro i to naszym tajnym przejściem – rzuciłem niechętnie.
- To w takim razie źle?
- A dobrze? Lilka, ile on ją zna? A jak nas wyda? Nie ma żadnej pewności.
- Nie masz też pewności, że to zrobi. Widać, że Syriusz jej ufa.
- Rozmawiałaś z nią?
- Rozmawiałam. Kilka razy, jak byłeś jeszcze w szpitalu u ojca
- I?
- Nie wydaje mi się, żeby chciała źle. W sensie Łapa ją lubi i widać, że ona lubi jego. Dogadują się, spędzają ze sobą dużo czasu. Black inaczej się przy niej uśmiecha.
- Serio? – spytałem z ironią. Dziewczyny zawsze wymyślają jakieś pierdoły i do wszystkiego dorabiają filozofię, której nie ma.
- Boże, James. Przecież znasz Blacka na wylot. Zależy mu na tej znajomości, więc daj mu szansę. Kim nie jest z Hogwartu, nie zna się na zasadach i relacjach panujących wśród uczniów, więc jaką ma mieć niby korzyść z tego, że coś wam zrobi? Syriusz lubi dziewczyny, ale nie w taki sposób jak Kimberly. Ją lubi inaczej.
- A to się tak da? Lubić na różne sposoby? – spytałem zdezorientowany. Kobiety faktycznie rozumowały inaczej od nas, facetów.
- Oczywiście, że tak. Ją lubi jako osobę, a nie dziewczynę na jedną randkę, więc jeśli chce jej pomóc, to czemu nie?
- Ja też lubię inne dziewczyny, ale nie zabieram ich od razu do Hogsmeade naszym tajnym przejściem – palnąłem poirytowany. Naprawdę nie chciałem, by Black pokazywał Hill nasz sekret. Sam już w zasadzie nie wiem dlaczego, ale po prostu nie było to po mojej myśli.
            Lilka zatrzymała się i spojrzała na mnie, unosząc brwi.
- Co ty powiedziałeś? – rzuciła mi rozbawione spojrzenie, a ja zastanowiłem się chwilę, jak wybrnąć z mojej poprzedniej wypowiedzi.
- Nooo, lubię Dorcas. Jako osobę i zwykłą dziewczynę, ale to nie znaczy, że będę jej od razu zdradzać nasze tajemnice. Bądźmy poważni.
- Wybrnąłeś – uśmiechnęła się zalotnie, ale zanim zdążyłem ją pocałować, ruszyła dalej, ciągnąc mnie za rękę. – Posłuchaj, James. Daj im szansę, co? Jeśli nie chcesz zaufać w tym względzie Syriuszowi i Kim, to zrób to po prostu dla mnie.
            Zatrzymała się ponownie i tym razem spojrzała mi prosto w oczy. Co ta cała Kimberly Hill miała w sobie i co zrobiła, że Evans zależało na tym, by trzymała się blisko Blacka? Naprawdę aż tak mu na niej zależało? Nie, żeby mi to przeszkadzało, czy mi się nie podobało. Jeśli mu to pomagało i sprawiało, że był szczęśliwszy to świetnie. Ja ułożyłem sobie życie, bynajmniej taką miałem nadzieję i chociaż nie raz miał coś przeciwko, przeważnie zawsze mnie wspierał. Chciałem więc, by i on znalazł kogoś, na kim będzie zależało mu tak, jak mi na Lily. Jeśli miała być to właśnie Kim, będę mu kibicować. Nie podobało mi się jednak to, że mimo wszystko chciał ją wprowadzać w nasze największe tajemnice, – o których nie wiedziały nawet przyjaciółki Lilki – już po niecałych dwóch tygodniach. Zgodziłem się jednak, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że i tak pomoże jej za wszelką cenę, a z moim sprzeciwem i głupią odmową pożyczenia peleryny czy kłótnią o mapę, dopiero wtedy mogliby wpakować się w coś poważnego.
- Już się zgodziłem – powiedziałem w końcu. – Ale nadal mi się to nie podoba.
- Wiem – przyznała. – Minęło kilka dni, więc dopiero za jakiś czas okaże się, co z tego wyjdzie. Mimo wszystko, ja daję jej szansę jak każdej innej osobie spośród naszych gości. No, może poza Corinne – dodała po chwili namysłu, ale nie złośliwie. Po prostu Lautier naprawdę nie przypadła jej do gustu jako osoba. Nie traktowała jej inaczej tylko dlatego, że Francuzkę coś ze mną łączyło. Jeszcze nie. – Wszystko się w końcu ułoży. Na razie jest jeszcze duże zamieszanie.
- Wiem – odparłem, dotknąłem jej policzka i przytuliłem, całując w głowę.
 

Ann Vick

     Od czasu pełni chłopacy bez przerwy się na siebie wściekali i żadna ze stron nie chciała odpuścić. Lupin nie lubił rozmawiać na temat swojej przypadłości, aczkolwiek, kiedy udało mi się w końcu coś od niego wyciągnąć, przyznał, że podczas przemiany w pewien sposób traci swoją świadomość i jeśli cokolwiek pamięta z tej jednej nocy, to maksymalnie jakieś niejasne, losowe obrazy.
     Jedyne, co powiedział mi o obecnej aferze to to, że według niego poważnie zranił Blacka, ale Łapa zaprzeczył jego wszelkim pretensjom. Poddał się nawet dokładnym oględzinom i faktycznie, prócz kilku zwykłych, całkowicie niepodejrzanych zadrapań czy siniaków, które zdarzają się każdemu, nie było żadnego śladu po tym, by mój chłopak w jakikolwiek sposób skrzywdził swojego kumpla. Lupin jednak uparł się na swoją wersję i nikt nie potrafił przemówić mu do rozumu. Wściekał się więc, że Syriusz i Peter go okłamują, mimo, iż nie miał na to żadnych realnych dowodów i uparcie trzymał się swojej wersji. Black z kolei też nie zamierzał odpuścić i widać było, że ma już serdecznie dosyć ciągłego marudzenia Lunatyka. James i Lily stanęli po stronie chłopaków i chociaż ja również skłaniałam się do wersji, przy której obstawała większość naszych znajomych, przyznałam rację Remusowi, kłócąc się o to z innymi. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Może myślałam, że w jakiś sposób mu to pomoże i szybciej to przeboleje? On jednak nie dawał za wygraną, a ja też miałam już serdecznie dosyć jego uparcie powtarzanych zarzutów wobec chłopaków. Na usprawiedliwienie swojej kłótni z nimi, kiedy przyjmował do wiadomości, że to on może się mylić, rzucał, że jest zły również o to, że nie dostosowali się do jego wcześniejszej prośby.
- O co ty się z nimi znowu pokłóciłeś, co? – spytałam.
- O nic.
- Remus, czy ja tak wiele od ciebie wymagam? Chcę ci tylko pomóc – powiedziałam zrezygnowana.
     Nie miałam żadnych pretensji do reszty, ale stanie po przeciwnej stronie w tym sporze sprawiło, że moje relacje z nimi trochę się skomplikowały. Lupin spojrzał teraz na mnie poirytowany.
- Ann, to nie jest twoja sprawa. Nie chcę, żebyś się w to wtrącała. To jest tylko i wyłącznie mój problem, z którym zawsze radziłem sobie sam. Zawsze, rozumiesz? Więc daj mi spokój.
- A jeśli ja chcę się w to wtrącić?
- Nie rób tego.
- Sam mnie w to wplątałeś, mówiąc mi o wszystkim.
- Żałuję, że to zrobiłem – rzucił wściekły.
- Żałujesz?
- Tak.
- Więc po co mi o tym powiedziałeś?
- Bo na mnie naciskałaś i ciągle o wszystko się czepiałaś – nie mogłam powiedzieć, że nie ma w tym jakiegoś pierwiastka prawdy, ale mimo to, zabolały mnie jego słowa.
- W takim razie mogłeś ze mną zerwać. Miałbyś problem z głowy – wkurzyłam się.
- Nie mów tak – spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem.
- Powiedziałeś, że mogę odejść w każdej chwili, że wręcz powinnam to zrobić, więc dlaczego to ty w takim razie nie odejdziesz pierwszy?
- Ann, proszę cię. Nie dramatyzuj i nie twórz sztucznych problemów. Zależy mi na tobie, ale zrozum, że ta kwestia jest tylko i wyłącznie moją sprawą. Powiedziałem ci, bo chciałem, żebyś wiedziała, na co się piszesz. Nie pozwalałem ci jednak na to, żebyś wchodziła ze swoimi butami akurat w tę sferę mojego życia.
- Co? – spytałam zdezorientowana, wstając z miejsca i robiąc kilka kroków w prawo i w lewo, żeby uspokoić oddech i chwilę pomyśleć. – Sam mnie w tę sferę wpuściłeś i nie myśl sobie, że pozwolisz mi żyć tylko z tą częścią ciebie, która ci odpowiada!
- Żadna mi nie odpowiada! – również wstał i teraz podszedł do mnie, łapiąc mnie za ręce. – Posłuchaj, Ann. Zgodzę się na wszystko, co będziesz chciała, tylko proszę cię o jedno: jeśli naprawdę mnie kochasz, pozwól mi ten jeden aspekt, zachować tylko i wyłącznie dla siebie. Nie chcę, żebyś w jakikolwiek sposób się w to mieszała.
- O nie, nie, nie, Remus. W taki sposób nie będziemy rozmawiać. Przestałam uznawać wszystko, co swój początek ma w haśle: „jeśli mnie kochasz”, bo jest to ostateczność, rozumiesz? I jeśli sięgamy po tego typu szantaż, to uważam, że mamy problem większy, niż nam się wydaje.
- Nie odpuszczę, Ann, bo nie chcę cię w to wciągać. Tylko o to proszę.
            Spojrzałam na niego. Nie doszedł jeszcze do siebie po ostatniej pełni. Na twarzy miał kilka nowych, na szczęście niewielkich, blizn i oczy tak zmęczone, że czasami patrząc w nie, chciało mi się zwyczajnie płakać, wiedząc, że w żaden sposób nie pozwoli sobie pomóc. Teraz jednak byłam wkurzona i poirytowana, i wcale nie miałam zamiaru się nad nim użalać. Prychnęłam więc tylko i odsunęłam się od niego, jednak nie odwróciłam wzroku.
- Sama się już w to wplątałam i nie mam zamiaru odpuścić, dopóki jasno nie powiesz mi, że mnie nie kochasz. Oczywiście nadal, będąc tylko twoją przyjaciółką, czułabym obowiązek udzielenia ci jakiejś formy pomocy, aczkolwiek obiecuję i przysięgam, że jeśli powiesz mi prosto w twarz, że mnie nie kochasz, odejdę, wycofując się z każdej sfery twojego życia. Dopóki jednak tego nie zrobisz, chciałabym, żebyś przestał mnie ranić, bo właśnie to robisz swoim zachowaniem. Ciągle się tylko kłócimy! Naprawdę tego nie widzisz? Wyjawienie mi prawdy być może nie było najlepszym rozwiązaniem, ale nie z mojej strony. Ja nie mam żadnego problemu. To ty starasz się zrobić ze mnie potwora, być może nawet nieświadomie, bo dążysz do tego, żebym to ja, właśnie z tego powodu, cię zostawiła.
- Mylisz się, Ann – jego oczy wyrażały prawdziwy ból, ale nie powiedział nic więcej.
            Wiedziałam, że mnie kocha i być może będzie mnie kochał nadal, jeszcze przez długie lata. Zdawałam sobie jednak sprawę, że w końcu, mimo prawdziwego uczucia, jakie będzie do mnie w danym momencie żywił, „dla mojego dobra” skłamie i powie mi prosto w twarz, że nic do mnie nie czuje. I jeśli nawet oboje będziemy wiedzieć, że jest to nieprawda, dotrzymam słowa i odejdę, zostawiając go w spokoju.
            Zawsze byłam przekonana, że jeśli kiedyś w końcu będziemy razem, uda mi się sprawić, że znikną wszystkie jego problemy, że właśnie wtedy, kiedy będziemy naprawdę blisko, będę w stanie mu pomóc. Czułam ogromny ból i zawód, bo stało się całkiem inaczej. Im bardziej chciałam go wesprzeć, tym bardziej on odsuwał mnie od siebie, a wyjawienie mi prawdy wcale nie sprawiło, że z jego barków spadł ciężar. Każda kolejna osoba znająca jego sekret dodawała mu więcej zmartwień, a ja byłam wściekła i rozżalona, że nie mogę nic z tym zrobić. Teraz dodatkowo wiedziałam już, że choćbym chciała oddać za niego własne życie, nie pomogę mu. Nigdy.
- Zależy mi na tobie, bardzo cię kocham i nie chcę się kłócić.
- Więc tego nie rób, Remus. Nie chodzi mi o to, żebym miała pełen wstęp w tę sferę twojego życia, bo wiem, że nigdy do tego nie dopuścisz. Chcę tylko, byś specjalnie mi jej nie blokował, rozumiesz? Chcę, żeby był to otwarty temat, a nie granica ciągłych nieporozumień. – Lupin chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłam. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale fakt, że wiem o wszystkim, niczego nie zmienia. Tym razem odpuszczę, ale nie myśl sobie, że zawsze będę ci ustępować, bo twoje zachowanie w tym względzie po prostu mnie rani. I wiem, jak czuje się Lily, kiedy James ciągle nad nią skacze i ogranicza jej swobodę, bojąc się o każdy jej ruch.
- Przepraszam, Ann – powiedział, całując mnie, a potem przytulając.
            Nic na to nie odpowiedziałam, bo jego przeprosiny słyszałam w tym kontekście już tyle razy, że powoli zaczynałam się zastanawiać, czy mówi to szczerze, czy tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Kochałam go, ale już teraz wiedziałam, że nie spędzę z nim reszty swojego życia, że kiedyś będziemy musieli się rozstać. I nie miałam pojęcia, czy lepszym rozwiązaniem będzie to zrobić teraz czy później.
 

Dorcas Meadowes

            Wstając rano z łóżka, nie sądziłam, że w taki sposób potoczy się dzisiejszy dzień. Szczerze powiedziawszy ani dzisiaj, ani kiedy indziej nie pomyślałabym, że się z Ericem zaręczę i to w takich nietypowych okolicznościach. Nie chodzi o to, że były nieodpowiednie, chociaż wstęp miały oryginalny, tylko po prostu myślałam, że stanie się to dużo później, na spokojnie, po skończeniu szkoły i znalezieniu jakichś perspektyw na dalsze życie. Czy jednak żałowałam swojej decyzji? Absolutnie nie. Nie miałam parcia na to, żeby urządzać wielkie wesele, chwalić się swoim szczęściem na prawo i lewo czy wychodzić za mąż na wyścigi jako pierwsza. Kompletnie mi na tym nie zależało. Zgodziłam się wyjść za Erica tylko i wyłącznie dlatego, że w chwili, kiedy prosił mnie o rękę, wiedziałam, że go kocham i nie miałam żadnych wątpliwości co do odpowiedzi. Czy jakiekolwiek znaczenie miały w tym momencie staż naszej znajomości, czy naszego formalnego związku? Również nie. Nie czułam żadnych wątpliwości i strachu. Wiedziałam, że jeśli cokolwiek się kiedyś zmieni, odejdę bez względu na wszystko i byłam o tym przekonana na tyle mocno, na ile wiedziałam, że tego nie zrobię. Jeśli on nie miał w tym względzie wątpliwości, to ja tym bardziej.
            Nie wiem, czy miałam dzisiaj w planach coś konkretnego, bo Lilka cały dzień była zajęta, Ann nie chciała ze mną gadać, a od powtórek i nauki mogłam sobie zrobić chociaż jeden dzień weekendu wolny. Dlatego, mimo, iż zegar wybił właśnie godzinę szóstą, nadal leżeliśmy z Ericem w łóżku, odcięci od wszystkiego, co się działo przez cały dzień w szkole.
- O czym myślisz? – spytał Krukon, gładząc moje nagie ramię.
- O niczym konkretnym – odparłam i przekręciłam się na brzuch, podpierając ramionami, by móc na niego spojrzeć. – Zastanawiam się po prostu, jak powiem o tym rodzicom.
- Boisz się tego?
- Nie. Nie boję się – dodałam. – Po prostu przez tę całą sprawę z Chrisem nie zawsze potrafię z nimi rozmawiać, mimo, iż w końcu z ich strony widać duże starania. Poza tym, kompletnie nie planowałam ślubu w najbliższym czasie.
- Porozmawiamy z twoimi rodzicami razem – obiecał. – Może wrócimy do domu na święta wielkanocne i wtedy wszystko im powiemy?
- Zgoda – odparłam, a on odgarnął mi włosy z twarzy, po czym delikatnie pocałował.
- A jeśli chodzi o wesele, to może nie będzie to aż tak bardzo „w najbliższym czasie”, ale... – przerwał na chwilę i spojrzał na mnie z namysłem i lekką niepewnością.
- Ale? – ponagliłam go. Wiedziałam, że nie poda daty bliższej niż dzień po zakończeniu przez nas szkoły.
- Szesnasty lipca – rzekł w końcu, patrząc na mnie uważnie, a mi w tym momencie łzy napłynęły do oczu.
- Pamiętałeś – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Pamiętałem. Nie płacz, Dor. Chciałbym, żeby ta data dawała ci dwa razy więcej radości niż smutku.
            Przymknęłam na chwilę oczy, chowając twarz w dłoniach i kiwając nieznacznie głową.
- To jak? Zgadzasz się? Jeśli nie, poszukamy innej.
- Nie. Zgadzam się. Myślę, że Chris bardzo by się ucieszył – powiedziałam w końcu, wycierając oczy i uśmiechając się do niego.
            Szesnasty lipca był datą urodzin Christophera, która, od czasu jego śmierci, co roku niezmiennie sprawiała mi wielki ból. Uważałam jednak, że wybranie akurat tego dnia na nasz ślub, nie było niczym złym. Mój brat na pewno skakałby z radości i był dumny, że jego ukochana siostra wybrała dzień jego urodzin. Na pewno nie byłby zazdrosny. Byliśmy mali, kiedy zginął, ale kochaliśmy się bardzo. Byłam przekonana, że on czuł wobec mnie to samo, co ja w stosunku do niego. Rozprawiłam się w pewien sposób z przeszłością, ale czasami zastanawiałam się, co by było, gdyby nadal żył. Zapewne wiele rzeczy byłoby inaczej, ale akurat tego, że poznałam Erica, nie żałowałam.
- W porządku? – spytał Ric, przytulając mnie mocno i całując w głowę.
- Tak. Chcę, żeby to był szesnasty lipca.
- Przyszłego roku – dodał szybko.
- Przyszłego roku – potwierdziłam, uśmiechając się przez łzy. – Mam tylko nadzieję, że Margaret mi cię nie odbije, kiedy dowie się o naszych zaręczynach, bo moja siostra wyjątkowo cię uwielbia. Po tym naszym spotkaniu w wakacje, na które przyniosłeś jej tego dużego, pluszowego misia, oświadczyła, że to ona się z tobą ożeni – wyjawiłam mu, na co on zaśmiał się tylko.
- No cóż, to tworzy pewien problem – stwierdził z rozbawieniem. – Ale może tata miś do kompletu załatwi sprawę – zaproponował.
- Mnie nie pytaj. To ty będziesz jej to tłumaczył, nie ja – spojrzeliśmy na siebie i oboje parsknęliśmy śmiechem.

~ * ~

- Idziemy na kolację, co? Umieram z głodu – stwierdził Eric, sprzątając klasę po naszym dzisiejszym spotkaniu.
- Ja też – przyznałam. – Skończyłeś? – dodałam po chwili, rozglądając się po sali.
     Wszystko było pozostawione tak, żeby wyglądało jak najbardziej bezosobowo i niepodejrzanie. Zniknęła zastawa ze stołu i resztki zimnego już obiadu. Kanapa została już złożona i odsunięta w najdalszy kąt, a świeczki, prócz jednej, zgasły. Z gramofonu wyjęta została płyta, a na resztę, które leżały obok sprzętu, Ric rzucił zaklęcie kameleona, by nikt nie był w stanie ich zabrać, jeśli przez przypadek ktoś się w te rejony zamku zapędzi. Tylko świąteczne ozdoby zostawiliśmy tak, jak były i teraz, w świetle tej jednej, ostatniej świecy, kolorowe plastikowe łańcuchy, bombki ozdobione błyszczącym brokatem i stroiki z jakąś lametą, cudownie się mieniły, tworząc przytulną atmosferę.
- Skończyłem – odparł, odwracając się w moją stronę.
- To zapnij mi zamek w sukience, bo sama nie dam rady – poprosiłam. Zanim jednak w pełni zrobił to, co chciałam, pocałował mnie w szyję. – Eric... – rzuciłam, ale jedyne, co zrobił, to pocałował mnie ponownie, a ja uśmiechnęłam się nieznacznie, czując przyjemny dreszczyk spowodowany jego pieszczotą.
- Bardzo cię kocham i nigdy nie pozwolę ci odejść – wyszeptał mi do ucha, obejmując mnie od tyłu i przytulając twarz do mojego policzka. Odwróciłam głowę i pocałowałam go.
- Nie mam zamiaru odchodzić – wyznałam. – Ale zapnij mi w końcu tę sukienkę. Proszę – dodałam.
- Ale ty jesteś romantyczna – wywrócił oczami i w końcu zrobił to, o co go prosiłam, a ja rzuciłam mu tylko rozbawione spojrzenie.
            Zgasiliśmy ostatnią świecę i wyszliśmy na korytarz. Ric zamknął drzwi specjalnym zaklęciem i trzymając się za ręce, ruszyliśmy na dół.
            Kolacja trwała już od jakichś dwudziestu minut i ciężko mi było stwierdzić, czy moi znajomi już jedli czy jeszcze nie, więc kiedy tylko weszliśmy do Wielkiej Sali, od razu zwróciłam wzrok w stronę stolika Gryfonów i wypatrzyłam przy nim Syriusza, Petera, Remusa i Ann. Jamesa i Lily jeszcze nie było, więc doszłam do wniosku, że przedłużyły im się zajęcia z Carter. Zastanawiałam się, czy powiedzieć im o zaręczynach i doszłam do wniosku, że prędzej czy później i tak się o tym dowiedzą, a ja byłam z tego powodu taka szczęśliwa, że chciałam się tym z nimi podzielić. Najbardziej zależało mi jednak na tym, by to Lily dowiedziała się o wszystkim, bo już teraz wiedziałam, że to właśnie ona będzie świadkiem na moim ślubie, więc postanowiłam, że zaczekam, aż razem z Potterem pojawią się na kolacji.
- Jest już Tony? – spytałam Erica.
- Jest.
- I nie chcesz powiedzieć mu o tym, że się ze mną zaręczyłeś? – Dobra, przyznaję – faktycznie nam, dziewczynom, kiedy już naprawdę dostawałyśmy ten jeden magiczny pierścionek, trochę pod tym względem odbijało i przeżywałyśmy to bardziej niż powinnyśmy, ale co mogłam poradzić na to, że byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę chwalić się tym od razu?
- Kochanie, ty wszystko konsultujesz z Lily i Ann, a ja, jako facet, dostałem błogosławieństwo od swojego najlepszego przyjaciela...
- Więc Anthony już wie – sama sobie odpowiedziałam na zadane wcześniej przeze mnie pytanie.
- Wie.
- I rozumiem, że zanim ja powiedziałam „tak”, on zgodził się już być twoim świadkiem? – spytałam żartobliwie, chociaż byłam pewna, że Eric i to już z nim załatwił.
- W zasadzie tak. I nie mów mi, że ty też nie uwzględniłaś już tego aspektu – spojrzał na mnie uważnie.
- Lily – powiedziałam tylko. – I nie pytaj, dlaczego nie Ann.
- Nawet nie miałem takiego zamiaru.
- Lilka pewnie nie wróciła jeszcze z Jamesem z tańców, więc może zanim cała nasza paczka się zbierze, zjemy kolację z Tonym i Betty?
- W porządku – uśmiechnął się i ruszyliśmy tym razem w stronę stołu Krukonów.
- Cześć – rzuciłam, siadając obok najlepszego kumpla mojego narzeczonego.
     Anthony był tak świetnym facetem, że gdybym tak bardzo nie kochała Erica i gdyby on tak bardzo nie kochał swojej dziewczyny, sama spróbowałabym go poderwać. Nigdy nie miałam do niego jakichś uprzedzeń. Kiedy poznałam Rica, Tony również od razu przypadł mi do gustu i niezmiernie cieszyłam się, że to właśnie z nim przyjaźni się Montmorency. Może nie była to taka przyjaźń, jaka była pomiędzy Potterem i Blackiem, bo chłopacy byli całkowicie różni, ale pomijając aspekt ich osobowości, mogłam stwierdzić, że porównywalna.
- Cześć, Dor – brunet posłał mi szeroki uśmiech. – Mogę już gratulować?
- Możesz – odparłam, klepiąc go po ramieniu.
- Więc gratuluję – rzekł i przytulił mnie.
- Dzięki.
- Stary – wtrącił się Eric. – O ile mi się wydaje, masz swoją dziewczynę, która siedzi obok ciebie, więc łaskawie obściskiwanie się z Dorcas zostaw mi – Ric posłał Tony’emu udawane groźne spojrzenie, na co wymieniłam z Cornfootem rozbawione spojrzenia, po czym ten mrugnął do mnie i w końcu mnie puścił.
- Przepraszam, kochanie – Anthony zwrócił się teraz do Betty. – Niestety musisz nadal ze mną być, bo Meadowes jednak faktycznie jest już zajęta.
            Młodsza Puchonka uśmiechnęła się tylko z politowaniem, posyłając czułe spojrzenie swojemu chłopakowi.
- Głupek – rzuciła. – Ale i tak cię kocham – dodała, całując go w policzek. – A wam naprawdę szczerze gratuluję.
- Dziękujemy.
- Ustaliliście już coś więcej? – Spojrzeliśmy na siebie z Ericem.
- Jedynie datę. Szesnastego lipca przyszłego roku. W zasadzie nadal jestem zaskoczona i zdezorientowana tym faktem, więc na razie więcej niczego nie rozważam.
- No i świadków też już mamy – wtrącił Ric. – Jeśli nadal jesteś na tak, Tony – rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Oczywiście. Możesz na mnie liczyć.
- Nie wiem, czy Lily się zgodzi – zauważyłam.
- Kochanie, przecież to twoja najlepsza przyjaciółka. Prawie siostra. Nie ma opcji, żeby powiedziała nie.

~ * ~

            W końcu doczekałam się w Wielkiej Sali również Lily i Jamesa. Jak zwykle, w ostatnich dniach, weszli na kolację, trzymając się za ręce, co nadal wywoływało szepty podniecenia i setkę nienawistnych spojrzeń rzucanych w ich stronę. Zauważyłam jednak, że nawet w najmniejszym stopniu (oficjalnie) nie ruszało to mojej przyjaciółki. Nie przejmowała się tym albo Potter skutecznie odwracał jej uwagę. W zasadzie mniejsza o to, bo najważniejsze, że byli ze sobą po prostu szczęśliwi. Już dawno nie widziałam jej w tak dobrym humorze. Przy Rogaczu bez przerwy się uśmiechała.
            W akompaniamencie plotek przeszli do stołu Gryfonów i usiedli przy reszcie paczki. Widocznie nie tylko ja czekałam na ich przybycie. Zdając sobie sprawę z tego, że ktoś zaraz może się wykruszyć, pociągnęłam Krukona za rękę i teraz także my skierowaliśmy się na drugą stronę Wielkiej Sali.
- Dobrze, że jesteście wszyscy razem – rzuciłam, stając obok naszych znajomych. – Bo nie chcę powtarzać tego każdemu z osobna, chociaż w sumie jest to tak ekscytujące, że bym mogła... – wszyscy spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- A można jaśniej, Meadowes? – Black jak zwykle sprowadził mnie na ziemię.
- Stało się coś? – spytała Ann, rzucając szybkie spojrzenie na Rica.
- Zaręczyliśmy się! – powiedziałam, patrząc na Krukona, który tylko uśmiechnął się do mnie, widząc, jak wielką radość sprawiło mi podzielenie się tym z przyjaciółmi.
- Co? – Lily z prędkością światła odwróciła się w moją stronę. Do tej pory Potter trzymał swoją rękę na jej biodrze, więc kiedy tylko ją puścił, ta zerwała się z miejsca i rzuciła mi się na szyję. – Tak się cieszę, Dor! – pisnęła. – Gratuluję. – Ludzie siedzący obok spojrzeli na nas z politowaniem, ale miałam to gdzieś.
            James również wstał z miejsca, by nam pogratulować. Jednak, kiedy ściskał rękę Erica, a Lily w tym czasie nadal coś do mnie gadała, widziałam, że nawet w tym momencie patrzył tylko i wyłącznie na swoją dziewczynę – z ogromną miłością wypisaną na twarzy i pobłażliwą radością z faktu, że jego ukochana tak bardzo cieszy się z moich zaręczyn.
            Spodziewałam się różnych reakcji po moich znajomych. Nie oczekiwałam w zasadzie euforii, jaka ogarniała mnie, bo nie o to chodziło. To był mój dzień i moje szczęście, ale byłam mile zaskoczona, że wszyscy chłopacy wyrazili swoje gratulacje. Nawet Black mnie zaskoczył, bo jego słowa były naprawdę szczere i nieokraszone żadną awanturą z tego powodu. Nie było to chyba nawet wynikiem tego, że już jakiś czas temu dogadał się z Ericem, a konsekwencją naszej niedawnej rozmowy na temat pewnej tajemniczej dziewczyny. No, może nie tajemniczej, bo widziałam, że kręci się tylko i wyłącznie koło ślicznej Kimberly Hill, ale właśnie w tej chwili przekonałam się, że faktycznie wszystko już sobie wyjaśniliśmy i on nic już do mnie nie czuje. W pewien sposób uspokoiło mnie to, bo bądź co bądź nie chciałam dawać mu więcej powodów do zmartwień nawet, jeśli chodziło tylko i wyłącznie o moje szczęście.
            Jedyne, czego się nie spodziewałam jeszcze pięć minut temu, to reakcji Ann. W porządku, może i ostatnio niezbyt dobrze się dogadywałyśmy, nie wiedziałam nawet z jakiego powodu, ale naprawdę sądziłam, że po tych wszystkich latach zareaguje inaczej.
- Gratuluję – powiedziała jedynie, posyłając mi i Ericowi wymuszony uśmiech. Spojrzałam na Lilkę, ale ta tylko wzruszyła ramionami. – Naprawdę się cieszę – dodała moja przyjaciółka i zanim cokolwiek na to odpowiedziałam, wyminęła mnie i ruszyła do wyjścia.
- Co jej jest? – spytałam, ale Lupin nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, więc domyśliłam się, że problem znowu leży w ich związku. – Remus? Co jej się znowu stało?
- Nic.
- Przecież widzę. Nie oczekuję od niej, żeby z powodu mojej wiadomości skakała z radości, ale nie powiesz mi, że jej reakcja jest normalna. Ona się tak nie zachowuje, szczególnie jeśli właśnie dostała perspektywę zaplanowania mojego wesela – Krukon rzucił mi zdezorientowane spojrzenie, ale pokręciłam tylko głową. – Pogadam z nią.
- Dor...
- Eric, pogadam z nią.
- Mam iść z tobą? – spytała Lily.
- Nie. Sama to załatwię. Zaraz wrócę – dodałam. – A z tobą, Remus, muszę wyjaśnić sobie jedną sprawę – zirytowałam się i pobiegłam za Vick.
            Moja przyjaciółka opuściła już Wielką Salę, ale nie poszła nigdzie dalej, wyszła tylko na korytarz. Uklękła na nogach, opierając się plecami o ścianę zaraz przy wejściu i bezmyślnie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą.
- Co się stało, Ann? – spytałam, siadając obok niej. – Tylko bez żadnej ściemy, co? Nie takiej reakcji spodziewałam się z twojej strony. Ja wiem, że moje zaręczyny są ważne tylko dla mnie, ale nie powiesz mi, że w taki właśnie sposób cieszysz się z możliwości zorganizowania mojego wesela – rzuciłam, powtarzając to samo, co przed chwilą reszcie paczki. Vick uśmiechnęła się przez łzy i wytarła policzki. – Więc co jest?
- Nic, Dor. Nie myśl, że się nie cieszę. Naprawdę skaczę z radości razem z tobą i Lily.
- Właśnie widzę...
- Po prostu widząc ciebie i Erica, patrząc na Lilkę i Jamesa, doszłam do wniosku, że nigdy nie będę mogła być tak szczęśliwa.
- Co ty opowiadasz za głupoty?
- Myślisz, że Remus pozwoli mi żyć ze sobą?
- A rozmawiamy naprawdę szczerze?
- Tak.
- Więc nie. Mówię to z wielkim bólem serca, ale uważam, że nie pozwoli – rzekłam. – Gdyby nie był... – przerwałam szybko, bo za daleko się zapędziłam. – Zawsze zastanawiałam się, czemu jest właśnie taki. I teraz rozumiem. Myślę jednak, że czegokolwiek byś nie robiła, on nigdy nie zaakceptuje siebie i nie dopuści cię bliżej.
            Ann spojrzała na mnie zaskoczona.
- Powiedział ci?
- Tak – przyznałam. – Po ostatniej pełni. I nie, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. To znaczy byłam zaskoczona i zdezorientowana, ale dał mi czas na przetrawienie tego i nie mam z tym żadnego problemu.
- Ja go naprawdę kocham, Dor. I wiem, że on kocha mnie, ale prędzej czy później będziemy musieli się rozstać. Nie potrafię mu pomóc, a nawet, jeśli bym potrafiła, nie pozwoli mi na to. Nie dopuści mnie do siebie bliżej, choćbym nie wiem, co zrobiła. Ciągle się kłócimy i chociaż on wie, że nic z tego nie będzie, nie nadszedł jeszcze ten moment, w którym mówi mi o tym wprost. A ja, jak taka głupia, sama z nim nie zerwę, bo zwyczajnie nie może przejść mi to przez gardło.
- Ann, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Wiem, że go kochasz, ale to on ma problem, a nie ty. I chociaż niezmiernie mi go szkoda, nie jesteśmy w stanie w żaden sposób mu pomóc. Jeśli chcesz spróbować jeszcze raz, to poczekaj chociaż miesiąc. Dajcie sobie czas podczas świąt. Masz rację, że twój wyjazd będzie w tym przypadku najlepszy. Odpoczniecie od siebie i zobaczysz, czy nadal jest sens to ciągnąć. Wiem, że łatwo mi mówić, bo ja nie mam takiego problemu, ale sama widzisz, że nic z tego nie będzie. Kochasz go, ale nie jest powiedziane, że twoje życie musi skończyć się właśnie na nim. To nie jest tak, że pierwszy, którego pokochasz, na którym będzie ci zależeć, zostanie twoim partnerem do końca życia. Nie uszczęśliwisz Remusa na siłę, co więcej, sama staniesz się nieszczęśliwa. Miłość nie definiuje szczęścia. Daj sobie szansę na poznanie kogoś innego. Lubię Lupina, wszyscy przyjaźnimy się z nim długo, ale jeśli mam być szczera, z całym szacunkiem do niego, uważam, że nie powinnaś z nim być, bo to, co teraz do siebie czujecie, prędzej czy później przerodzi się w nienawiść, a to będzie chyba gorsze niż pokojowe rozstanie. Wiem, że to boli i jeszcze przez jakiś czas będzie bolało, być może nie przestanie nigdy, ale zastanów się, co będzie dla was lepsze. Ja za ciebie decyzji nie podejmę. Sama musisz to zrobić. Wiedz jednak, że cokolwiek postanowisz, będę cię wspierać.
- Wiem, Dor. I dziękuję.
- Zawsze możesz na mnie liczyć – uśmiechnęłam się i przytuliłam ją.
- Dam sobie jeszcze miesiąc. Jeśli nic się nie zmieni, rozstanę się z nim, bo nie chcę, żeby był przeze mnie nieszczęśliwy.
- Chyba tak będzie najlepiej. Zobaczysz, że jeszcze znajdziesz kogoś, kto będzie cię kochał bezgranicznie. Masz przed sobą całe życie, Ann.
- Tego nie wiesz.
- To prawda. Nie wiem, co będzie za miesiąc czy rok, a jednak wierzę, że mogę wybiegać tak daleko w przyszłość. Gdyby było inaczej, już teraz nie widziałabym sensu zaręczania się z Ericem.
- Więc... Powiedziałaś, że mogę zaplanować twoje wesele? – Vick zmieniła temat, a ja skrzywiłam się nieznacznie. Właśnie od tego powinna zacząć, aczkolwiek ja nie miałam w planach pozwalania jej na taką samowolę.
- Eee, chyba coś ci się przesłyszało – odparłam, wstając z podłogi.
- Dor, proszę. Przecież wiesz, że i tak to zrobię.
- Ann, będziemy o tym rozmawiać dopiero w lipcu, jasne? – zaproponowałam zrezygnowana.
- W lipcu?
- Tak. Dwa tygodnie powinny ci starczyć – pokazałam jej język.
- Dwa tygodnie? – oburzyła się. – Trzeba zacząć już teraz. Przecież trzeba... – zaczęła wymieniać, co musi zorganizować, ale ja ruszyłam tylko z powrotem do Wielkiej Sali, ignorując jej gadanie. Co jednak mogłam zrobić? Była moją przyjaciółką i mimo tego, że czasami miałam ochotę ją zabić, byłam w stanie pozwolić jej zaangażować się w moje wesele tylko i wyłącznie po to, by jej pomóc.