Kochani!
Udało mi się w końcu napisać kolejny rozdział, więc jeśli nie przeszkadza wam to, że jest on do bólu przesłodzony i prawie cały skupiony na Lily i Jamesie, to zapraszam do czytania. Obiecuję, że kolejny również postaram się napisać stosunkowo szybko, będzie się w nim działo więcej i skupię się również na innych postaciach.
Luthien
***
Lily Evans
Być może byłam zbyt okrutna dla mojego chłopaka, a on od godziny zastanawiał się, jak mnie rzucić z powodu tego, że w zimowy, sobotni poranek każę siedzieć mu w szkolnej bibliotece, w której bywa od wielkiego święta. No, ale cóż... Jak to się mówi: coś za coś.
- Długo jeszcze będziesz na mnie obrażony? – spytałam, wkładając wiele wysiłku w to, by się nie zaśmiać na widok jego miny zbitego psa.
- Liluś... – rzucił mi błagalne spojrzenie, ale pokręciłam głową.
- Sam tego chciałeś – zauważyłam. – Zgodziłeś się.
- Ale nie na siedzenie w bibliotece – jęknął. – Wolałbym marznąć na dworze bez kurtki.
- Potter, przestań jęczeć, tylko pisz, co ci dyktuję, bo będzie to pierwszy i ostatni raz, kiedy robię za ciebie wypracowanie dla Slughorna – zirytowałam się. – Im szybciej napiszesz, tym szybciej stąd pójdziemy.
- Ale..
- Trzeba było nie odwalać głupiego kawału na jego zajęciach. Nie musiałbyś wtedy pisać karnego wypracowania – dodałam, po czym wstałam z fotela w celu zlokalizowania na półce jeszcze jednej książki, która mogła nam się przydać. Kiedy jednak mijałam Rogacza, ten złapał mnie za rękę i pociągnął tak, że teraz siedziałam na jego kolanach.
Spojrzałam na niego uważnie. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, przygaszony delikatnie irytacją związaną ze zmarnowaniem ostatniej godziny. Wiedziałam jednak, że potrafi pokonać nawet największe zmęczenie, więc nie zamierzałam odbierać sobie satysfakcji z patrzenia, jak moja cudowna pomoc sprawia mu więcej problemów niż radości. Kiedy razem z Blackiem doprowadził ostatnio do szału Slughorna, który, zamiast szlabanu, kazał napisać im karne wypracowanie, nie potrafiłam odmówić mu pomocy, sprawiając jednocześnie, że stało się to gorsze, niż napisanie go własnoręcznie. Może nie powinnam go tak dręczyć, ale z drugiej strony... Mimo wielkiego zmęczenia po kilkudniowym siedzeniu w szpitalu, tamtej nocy, kiedy wrócił do szkoły, był w stanie się ze mną kochać, dlatego byłam pewna, że wytrzyma jeszcze piętnaście minut w bibliotece.
Poczułam, że jego dłoń powędrowała zbyt wysoko ponad moje kolano.
- Co ty robisz?
- Pójdziesz dzisiaj ze mną na randkę? – spytał, patrząc mi prosto w oczy, a ja wiedziałam, że mówi to śmiertelnie poważnie.
- Co? – odparłam jednak. – Aleś wymyślił – wywróciłam oczami, a on westchnął.
- Evans, wasze statystyki w tych durnych gazetach mówią, że to my jesteśmy mało romantyczni. – Parsknęłam śmiechem.
- Gdzie ty czytałeś te statystyki?
- W jakiejś gazecie, którą Ann zostawiła ostatnio na stole, kiedy poszłyście obgadywać jej emocjonalne problemy.
- Aha – uśmiechnęłam się szeroko.
- Więc?
- Gdzie ty chcesz iść na tę randkę? – spytałam.
- Do Hogsmeade.
- Nie ma dzisiaj wyjścia.
- Ale mam magiczną mapę, pelerynę niewidkę i tajne przejście prowadzące do wioski. Jeszcze ani razu nie byliśmy na randce – pożalił się, a ja zastanowiłam się chwilę i przyznałam mu rację. Może czas najwyższy wybrać się na tę pierwszą w życiu.
- Wieczorem są tańce.
- Zdążymy wrócić.
- A jak ktoś nas nakryje? – miałam pewne obawy co do jego planu, ale on spojrzał na mnie z politowaniem.
- Wymykamy się tak z chłopakami od lat i nikt nigdy nas nie przyłapał. Uczynisz mi ten zaszczyt i złamiesz dzisiaj ze mną regulamin? – Nie odpowiedziałam od razu, ale w jego oczach było tyle miłości i nadziei, że w końcu skinęłam głową.
- Złamię – powiedziałam, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej. Uradowany pocałował mnie czule.
- Liluś? – odezwał się podejrzanie, kiedy w końcu odsunął się ode mnie nieznacznie.
- Taak? – miałam przeczucie, że zaraz coś odwali. To było jak najbardziej w jego stylu.
- Możemy dokończyć moje wypracowanie później? – spytał, posyłając mi błagalne spojrzenie.
- Nie – odparłam z cichą satysfakcją. Jeśli miałam być szczera, już dawno mogłam mu je odpuścić i dokończyć samodzielnie w spokoju. Byłoby szybciej, ale niezmiernie bawiło mnie to jego rozdrażnienie. Pocałował mnie, by przekonać do swojej racji.
- Na pewno?
- Na pewno. – Znowu mnie pocałował. Tym razem bardziej dosadnie. Jeśli miał mnie tak całować dłużej, to mogłam w nieskończoność odmawiać jego prośbie.
- Ale...
- N... – nie zdążyłam nawet powiedzieć tego, co chciałam, kiedy znowu zamknął mi usta i uśmiechnął się. Ja również. James zawsze całował mnie w taki sposób, którego nie potrafiłam opisać słowami i to było cudowne. – W porządku – powiedziałam, gdy zaczerpnęłam trochę więcej powietrza. – Dokończymy wieczorem.
- Wieczorem? – skrzywił się. – Liczyłem na to, że godziny, w których dzieci już śpią, wykorzystamy w inny sposób – posłał mi sugestywne spojrzenie.
- Potter, nie mogę się z tobą kochać każdej nocy – oznajmiłam stanowczo.
- Co ci niby przeszkadza? – spytał z błyskiem w oku.
- Przede wszystkim? Twoi kumple w waszej sypialni.
- To akurat najmniejszy problem – stwierdził.
- Nie dla mnie – odparłam, a on wywrócił oczami i w końcu mnie puścił, więc mogłam zejść z jego kolan, co też uczyniłam. Zamiast jednak iść po tę głupią książkę, jak planowałam jeszcze kilka minut temu, ominęłam stolik i podeszłam do okna.
Zima w tym roku zaczęła się wyjątkowo szybko i była bardzo uciążliwa. W zasadzie nie było dnia, by biały, lekki puch nie spadał kaskadą małych śnieżynek na ziemię, tworząc coraz wyższe zaspy. Na parapecie od zewnętrznej strony okna leżało go z dobrych trzydzieści centymetrów, a jego biel raziła w oczy, więc przymknęłam je na chwilę. W sobotni ranek niewiele osób było w bibliotece, więc mieliśmy z Jamesem trochę prywatności, aczkolwiek w tej szkole zawsze ktoś wiedział, co się aktualnie działo.
Usłyszałam dźwięk odsuwanego fotela, a zaraz potem poczułam na swoich ramionach dłonie Pottera.
- Stało się coś? Obraziłaś się? Powiedziałem coś nie tak? – spytał, zachodząc mnie od tyłu i przytulając swoją twarz do mojego policzka.
- Nie – odparłam, otwierając w końcu oczy.
- Więc co jest? Mam sam dokończyć to wypracowanie? – uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc jego pytanie.
- Napiszę je za ciebie do końca – powiedziałam. – Nie będę cię już męczyć biblioteką, ale... Jest to pierwszy i ostatni raz.
- Oczywiście – pocałował mnie w policzek, kładąc teraz dłonie na moich biodrach. – Ale nadal mi nie powiedziałaś, co się nagle stało.
W tym momencie kolejny raz stwierdziłam, że przez bardzo długi czas ogromnie myliłam się co do Jamesa. Mogłam powiedzieć o nim naprawdę wiele, ale dwóch rzeczy byłam pewna – po pierwsze: znał mnie wyśmienicie i doskonale odczytywał każdą moją zmianę nastroju, po drugie: kochał mnie nad życie i oddałby wszystko, bym tylko była szczęśliwa. Miałam z nim do obgadania trzy sprawy. Z jedną, najbardziej błahą, będzie miał zapewne największy problem. Drugiej wolałabym uniknąć, tak samo jak moja siostra. Trzecią mógł rozwiązać tylko on, choć wiedziałam, że wyłącznie moim uporem.
- Lilka – wyrwał mnie z zamyślenia, więc odwróciłam w końcu głowę w jego stronę i spojrzałam na niego.
- Muszę obgadać z tobą trzy sprawy – powiedziałam niepewnie.
- Coś się stało? – pokręciłam głową.
- W zasadzie nic, ale... Po prostu wiem, że dwie ci się nie spodobają, a trzecia... A trzecia nie podoba się mi, ale jestem pewna, że pomożesz mi się z nią uporać – uśmiechnęłam się do niego.
- Pokładasz we mnie aż takie nadzieje? – spytał rozbawiony.
- Wydaje mi się, że kilkanaście razy, jak nie kilkadziesiąt, zapewniałeś mnie, że zrobisz wszystko, by mnie uszczęśliwić – rzuciłam.
- A to nie było sto?
- Co? Jakie sto?
- No czy nie powtórzyłem tego już jakieś sto razy – wyjaśnił.
- A czy ma to teraz jakieś znaczenie?
- Myślę, że nie ma żadnego. Więc co musimy obgadać?
- Nie tutaj i nie teraz.
- To co robimy z dzisiejszym dniem? – spytał, puszczając mnie, bym mogła spakować wszystkie nasze książki i papiery leżące na stoliku, które następnie wziął ode mnie.
- Najpierw wracamy do wieży, żebym mogła się przebrać i pomalować.
- Nie musisz, wyglądasz ślicznie – wszedł mi w słowo.
- Potter, aż tak płytka nie jestem, ale chyba nie sądzisz, że pójdę z tobą na randkę w takim stanie, w jakim znajduję się obecnie. – Rogacz westchnął i z rozbawieniem pokiwał głową.
- Dobra, jak sobie życzysz.
- No, więc najpierw wracamy do wieży. Ja się przebieram, ty bierzesz potrzebne rzeczy i twoim zwyczajem wymykamy się do Hogsmeade... Nie wierzę, że to powiedziałam – pokręciłam głową z zażenowaniem. – Liczę na to, że zaprosisz mnie na kawę...
- Ale, że jej nie lubisz, to kupię ci czekoladę i ciastko – wtrącił, na co uśmiechnęłam się tylko i kontynuowałam.
- Obgadamy wtedy to, co mam ci do powiedzenia. Wrócimy do zamku, dokończę ci to wypracowanie i pójdziemy na tańce. Pasuje? – pokiwał głową.
- Wiedz jednak, że nadal będę negocjował plany po godzinie dwudziestej pierwszej – wywróciłam oczami.
- James, muszę się jeszcze kiedyś pouczyć i spędzić czas z dziewczynami.
- Nadal upieram się przy swoim.
- Wiesz, że jestem równie uparta co ty?
- Niestety, Evans, ale przekonałem się o tym na własnej skórze.
Syriusz Black
Mieliśmy spotkać się pół godziny temu w naszym tajnym miejscu zasłoniętym murami zamku. Znaleźliśmy je z chłopakami dobrych kilka lat temu i często omawialiśmy w nim nasze tajne akcje. Z dala od wścibskich oczu. Ostatnimi czasy jednak wszystko zaczęło się chrzanić. Dzisiaj tylko ja i Peter zjawiliśmy się na miejscu o umówionej godzinie i od trzydziestu minut siedzieliśmy na zimnym kamieniu, czekając na Remusa i Jamesa. W sumie to tylko na Lupina, bo Potter oznajmił mi rano, że dzień zamierza spędzić z Evans. Ja naprawdę rozumiałem jego miłość do niej i radość z tego, że w końcu została jego dziewczyną, ale czy to oznaczało, że teraz musiał spędzać z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu? Trochę zaczynało mnie to czasami irytować, ale na razie nic nie mówiłem, czekając. Miałem nadzieję, że za jakiś czas uda mu się to wszystko zrównoważyć, kiedy tylko nacieszy się swoim mianem chłopaka Lily Evans.
- Długo jeszcze będziemy tu siedzieć? – spytał w pewnym momencie Peter.
- Remus powiedział, że przyjdzie.
- Minęło już pół godziny. Poza tym... Bez Rogacza nie będzie takiej zabawy jak zwykle. – Tutaj musiałem przyznać mu rację, aczkolwiek nie powiedziałem tego głośno.
- Dajmy mu jeszcze kilka dni, Glizdek. Potem wygarnę mu, co o tym wszystkim myślę. Przyrzekam.
- Może Lupin nadal nie chce z tobą gadać – kontynuował Pettigrew. – Nic mu nie powiedzieliśmy, jak chciałeś, a on i tak się wściekł.
- Na to, to ci nie odpowiem, bo sam nie wiem, co mu się roi w tym jego łbie – rzuciłem poirytowany.
O całej akcji podczas ostatniej pełni opowiedzieliśmy z Peterem Jamesowi i ten też uznał, żeby o niczym nie wspominać Remusowi. Przemawiał za tym również fakt, że, jak obiecywała La Brun, po znaczącej ranie na moich plecach nie pozostał praktycznie żaden ślad. Jedynie bardzo nikła czerwona linia. Trzeba było jednak bardzo uważnie i blisko przyjrzeć się, by ją w ogóle zauważyć. Dziękowałem za to dyrektorce Beauxbatons, jednak nie wystarczyło to do tego, by przekonać Lupina do naszej wersji wydarzeń. Do tej pory upierał się, że przez mgłę pamięta kilka scen z tamtej nocy, które nijak nie zgadzają się z tym, co powtarzaliśmy mu z Peterem. Ostatnim razem, kiedy o tym dyskutowaliśmy, a dodatkowo włączyli się do rozmowy również Lily i James, którzy znali oryginalną wersję, miałem ochotę cisnąć w mojego kumpla jakimś zaklęciem, bo dosadnie wkurzył mnie swoim pesymistycznym podejściem i wałkowaniem tematu – po raz tysięczny w ciągu ostatnich kilku lat. Jakoś zawarliśmy rozejm z racji tego, że w opozycji do jego zdania staliśmy ja, Peter, James i Lily, ale nadal uważał, że mamy kompletnie w dupie jego zdanie, bo nawet, jeśli nic się nie stało – jak zapewnialiśmy – tak czy inaczej prosił nas wcześniej, by żaden z nas nie towarzyszył mu tamtej nocy. I tylko z tym jednym mogłem się zgodzić: w kwestii jego przypadłości miałem gdzieś jego durne gadanie.
- Gdzie Rogacz? – spytał Lunatyk, zaszczycając nas w końcu swoją obecnością. Wgramolił się na kawałek muru zasłaniający miejsce naszych spotkań i zeskoczył na dół, dołączając do naszej dwójki.
- Powiedział, że ma zamiar wyciągnąć dzisiaj Evans na randkę, więc wypada z akcji – wyjaśniłem.
- Jest więc sens jej robienia? – Lupin był sceptycznie nastawiony do mojego wstępnego zarysu planu.
- Gdybyś nie spóźnił się ponad pół godziny, zdążylibyśmy załatwić to przed kolacją, a tak będziemy musieli przesunąć wszystko o całą dobę, bo nie ma sensu robić tego przy śniadaniu czy obiedzie. Szczególnie w weekend – zauważyłem.
- Black, co ty masz za problem? – spytał Remus, mierząc mnie wzrokiem.
- No właśnie w tym sęk, że ja nie mam żadnego. To ty od kilku dni usilnie próbujesz wywołać jakąś awanturę – zauważyłem.
- Bo mnie jawnie okłamujesz!
- A ty jesteś już nudny – zirytowałem się. – Uderzyłeś mnie, poleciało trochę krwi, ale sam widziałeś, że nic mi się nie stało i nie ma żadnego śladu. Fakt, zignorowaliśmy twoją prośbę, ale to tylko i wyłącznie twoja wina. Cały czas użalasz się nad sobą. Zawsze chciałeś, żebyśmy traktowali cię normalnie i jakbyś nie zauważył, to właśnie to robimy. Ty sam robisz z siebie nie wiadomo kogo. Wielkiego i strasznego potwora, próbując co miesiąc od nowa zwrócić na siebie naszą uwagę. Weź się czymś zajmij, a nie użalasz się ciągle nad sobą.
Rzuciłem mu wkurzone spojrzenie i zdałem sobie sprawę z tego, że tym razem był w lekkim szoku spowodowanym moją przemową. Nie spodziewał się chyba tego, że wygarnę mu prosto w twarz coś takiego, ale naprawdę nie mogłem znieść już jego ciągłego marudzenia. Sprawa była dawno załatwiona, a on ciągle i do znudzenia do niej wracał. Możliwe, że dla niego nie było to tak oczywiste i proste jak dla mnie, ale do cholery... Ile można?
Remus chciał coś na to odpowiedzieć, ale tylko otworzył i zamknął usta. Nie widziałem w jego oczach wściekłości. Jedynie zaskoczenie i może jakieś zrozumienie, ale nie zamierzał niczego więcej wyjaśniać. Chociaż niezmiernie ciężko było mi z tym, że ostatnio nasza paczka się rozleciała i każdy zajęty był swoimi sprawami, dałem spokój i nie zatrzymywałem Lupina, który bez słowa odwrócił się, wspiął na niski murek, zeskoczył z niego po drugiej stronie i zniknął z mojego pola widzenia.
- Co teraz? – spytał Peter.
- Nie wiem – przyznałem. Byłem tym wszystkim poirytowany i zmęczony. Chyba sam też musiałem odreagować, ale w tej chwili nie miałem żadnych wyrzutów sumienia względem Remusa.
- Robimy coś jeszcze dzisiaj, bo umówiłem się z Vanessą i...
- To idź. Sam widzisz, że w dwójkę nie ma się co męczyć. Pogadamy wieczorem z Rogaczem.
- A ty?
- Mam co robić.
~ * ~
Kiedy nawet Peter poszedł na spotkanie z Vanessą, która swoją drogą chyba faktycznie została jego dziewczyną, wciągnąłem głęboko powietrze i położyłem się na zimnym kamieniu, na którym do tej pory siedziałem. Było cholernie zimno, ale wytrzymałem w tej pozycji dłuższą chwilę. Niebo było jasne i cały czas prószył śnieg. Nie przeszkadzało mi to, jednak w momencie, w którym kolejny płatek śniegu wpadł mi do oka, zirytowałem się i w końcu dźwignąłem na nogi. Wszystko się ostatnio pieprzyło, chociaż z drugiej strony może tylko mi się tak wydawało. Nie mniej jednak, grudzień nie był chyba najlepszym miesiącem tego roku. Trochę go jeszcze zostało, ale jeśli nadal miał się zapowiadać tak, jak do tej pory, to chyba wolałbym podziękować. Z drugiej strony, miałem się rzucać z wieży astronomicznej, bo jako jedyny z całej paczki Huncwotów pozostałem normalny? Normalny albo wręcz przeciwnie. Czy tylko ja nie potrafiłem sam zorganizować sobie czasu wolego, podczas którego moi kumple mają inne plany? Nie, mogłem to zrobić bez większego wysiłku. Problem polegał na tym, że nie lubiłem być olewany. Taka przypadłość wynikająca chyba z podejścia moich ukochanych rodziców do mojej osoby. Westchnąłem i w końcu też opuściłem swoją kryjówkę.
Jeśli miałem być szczery, to nie posiadałem w Hogwarcie wielu znajomych, z którymi spędzałbym czas, kiedy chłopacy zajęci byli czymś innym. Wynikało to między innymi z tego, że do tej pory nie musiałem takowych mieć. Mogłem w sumie poszukać Kimberly. Jedynie jej towarzystwo w stu procentach mi odpowiadało i starałem się spędzać z nią każdą wolną chwilę, przyjmując wszystkie jej propozycje spacerów czy rozmów, ale doszedłem do wniosku, że już ona wystarczająco często wychodzi z inicjatywą wspólnego spędzania czasu, więc ja sam nie będę jeszcze do niej latał. Nie wiem, na ile mogłem jasno myśleć po tak krótkim czasie, ale cholernie mi na niej zależało i nie miałem pojęcia, co zrobię, kiedy wróci z powrotem do swojej szkoły. Nie chciałem tracić jej z oczu. Wbrew pozorom wiele już o sobie wiedzieliśmy, a ona, jako jedyna, potrafiła odczytać każdy mój nastrój i wspomóc dobrym słowem. Nie znaliśmy się długo, ale byłem świadomy tego, że dzień jej wyjazdu nie będzie naszym ostatnim spotkaniem. Miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że mogłem rozmawiać z nią godzinami. Ona sama chyba również podzielała w tym temacie moje zdanie, bo nie raz przegadaliśmy już pół nocy. Nie czuliśmy się w swoim towarzystwie dziwnie i niezręcznie, być może dlatego, że żadne z nas nie miało przypiętej opinii wypracowanej przez kilka wcześniejszych lat. Odpowiadało mi to. Kimberly Hill po prostu mi się podobała. Jako całokształt, a nie tylko wizualnie. Wiedziałem, że zależy mi na niej i chciałem, by już zawsze była obecna w moim życiu. Chociażby z tego powodu, że miałem u niej dług wdzięczności za uratowanie pewnej cząstki mnie i wyniesienie jej z powrotem na brzeg. Problem w tym, że dziwne COŚ żyło również w innej, wyjątkowo popieprzonej dla mnie relacji – relacji, która jednak miała miejsce i nie była wytworem mojej wyobraźni.
Beatrice La Brun. Zjawiskowo piękna i, sądząc po tym, jak skończyło się nasze pierwsze spotkanie, inteligentna i potężna. Już w pierwszej chwili, kiedy ją ujrzałem wysiadającą z powozu, czułem coś dziwnego. Pociągała mnie. Temu zaprzeczyć nie mogłem. Przez ostatnie kilka dni co noc od nowa głowiłem się nad tym, czy to, co się wydarzyło było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni, ale w końcu dochodziłem do wniosku, że jednak nie. Dyrektorka jednej z trzech największych szkół czarodziejów w Europie, starsza ode mnie o jakieś piętnaście lat, naprawdę zaproponowała mi relację, która powstać nie powinna. Z początku wietrzyłem jakiś dziwny podstęp, bo nie wierzyłem w to, co się stało, ale tamtego ranka, po nagłym pocałunku, powiedziała coś więcej i dała mi wybór. Nie narzucała się, a ja, mimo tego, że jeszcze nie wiedziałem, co z tym faktem zrobię, nie czułem, by pociągnięcie tego dalej, chociaż przez jakiś czas, było nieodpowiednie. Złamałem już tyle zasad obowiązujących w tej szkole, że złamanie kolejnej, szczególnie, że nikt nigdy się o tym nie dowie, nie było kłopotliwe i nie spędzało mi snu z powiek. Poza tym, ona ryzykowała zdecydowanie więcej.
Mimo wszystko na korytarzu starałem się jej unikać, by nie było żadnych podstaw do jakichś podejrzeń. Tak też chciałem zrobić i tym razem, widząc ją kierującą się w stronę swojego powozu stojącego na uboczu Błoni. Zastanawiałem się, po co tam idzie, jeśli wszystkie bagaże przeniesione zostały do naszego zamku, ale nie głowiłem się nad tym zbytnio. La Brun zauważyła mnie i napotkawszy mój wzrok, uśmiechnęła się delikatnie. Zrównawszy się z nią, skinąłem głową i rzuciłem jakieś słowa powitania odpowiednie do jej pozycji.
- Panie, Black – zatrzymała mnie jednak. Przystanąłem i odwróciłem się w jej stronę. Ona zrobiła to samo, podchodząc dwa kroki bliżej.
- Tak, pani dyrektor? – Spojrzałem na nią, a ona przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie uważnie.
- Stało się coś? – spytała w końcu, rozcierając zmarznięte dłonie. Jak zwykle wyglądała zjawiskowo do tego stopnia, że nie było w całej szkole chyba żadnego faceta, który by się za nią nie obejrzał. Dobra, był przynajmniej jeden taki, co nie zmieniało faktu, że oglądał się za nią praktycznie każdy. Doszedłem jednak do wniosku, że ponowne analizowanie jej wyglądu prowadzi do obłędu, więc przestałem to robić.
- Nic konkretnego – odparłem wymijająco. W zasadzie jakoś nie miałem w tej chwili ochoty na pogawędkę z nią. I tak stałem się w ostatnim czasie zbyt otwarty. Nie lubiłem mówić o swoich problemach, szczególnie, jeśli kogoś naprawdę to nie interesowało. Co więcej, tylko z Jamesem, Lily i Kim rozmawiało mi się na tyle swobodnie, by móc się trochę nad sobą poużalać i nie czuć się głupio.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie trzeba. – Uśmiechnęła się delikatnie. – A jeśli chodzi o to ostatnie, pani dyrektor, to... Bardzo dziękuję, ale nie – dodałem.
La Brun była chyba lekko zdezorientowana moją odmową. Dała mi wybór, jasno określając swoje stanowisko w tej sprawie i chociaż chciałem pobawić się w to przez jakiś czas, odmówiłem, gdyż właśnie doszedłem do wniosku, że to, co jakiś czas temu mówiłem Dorcas, było prawdą. Dyrektorka Beauxbatons niezmiernie mnie pociągała, ale kilkanaście dni wcześniej od tego zdarzenia, chyba faktycznie doświadczyłem czegoś, z czego zawsze śmiałem się z Pottera. Jeśli to, co od pierwszego naszego spotkania czułem do Kimberly Hill było nagłym strzałem miłości, to faktycznie się zakochałem. W ostatnim czasie nie było dnia, byśmy nie spędzili razem chociaż chwili czasu, co naprawdę mi odpowiadało. Czułem się źle, kiedy nie mogłem z nią pogadać czy zwyczajnie pomilczeć, oprowadzając ją po coraz bardziej tajemniczych zakamarkach zamku. I chociaż naprawdę to wszystko nie trwało nawet miesiąca, wiedziałem, że nie pozwolę, by po wszystkim Kim zniknęła z mojego życia, bo czułem się tak, jakby jedną rozmową, wyciągnęła mnie wysoko ponad taflę wody, w której tonąłem przez budowane przez wiele lat urazy i kłamstwa. Możliwe, że jak dotąd powiedziałem jej o sobie za dużo, wiedząc, że i tak nikt nigdy się o tym nie dowie, a jeśli kiedyś coś komuś powie i tak więcej się nie spotkamy. Teraz chciałem zrobić wszystko, by za te kilka miesięcy nie stracić z nią kontaktu i wcale nie obawiałem się tego, że tak się przed nią otworzyłem. W przeciągu tego krótkiego czasu, w mojej wersji, która nie była na pokaz, stałem się kimś, kim nigdy stać się nie chciałem. A może tak właściwie chciałem, zaprzeczając temu tylko i wyłącznie dlatego, że nie wierzyłem, że może mnie spotkać coś, co pozwoli mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Kimberly zrobiła coś, czego nie udało się nikomu innemu i po zastanowieniu się, nie miałem już do Jamesa żadnych pretensji względem Evans, bo chyba w końcu zaczynałem go rozumieć.
- Decyzja należała do pana, panie Black – odezwała się w końcu La Brun, mimo wszystko uśmiechając się delikatnie. – I w pełni ją akceptuję.
- Dziękuję.
- Gdyby jednak zmienił pan zdanie...
- Będę wiedział, gdzie szukać – wszedłem jej w słowo, po czym ponownie skinąłem głową w geście pożegnania i ruszyłem z powrotem do zamku.
Lily Evans
- Mogę wiedzieć, co ty robisz? – spytała Dorcas po piętnastominutowej obserwacji moich poczynań dążących do zrobienia bałaganu roku.
- Szukam czegoś – odparłam, przerzucając kolejny raz stertę ubrań, które chwilę wcześniej wywaliłam z kufra. Rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał, jakby wybuchła w nim bomba, ale nie dbałam zbytnio o fakt, że będę musiała to potem posprzątać. Do czegoś chyba służyły te wszystkie zaklęcia dla gospodyń domowych.
- To widzę, ale czego i po co? – Spojrzałam na nią. Do tej pory leżała na brzuchu na swoim łóżku z zaciekawieniem patrząc na to, co robię. Teraz podniosła się, podpierając ciało łokciami i kładąc brodę na dłoniach.
- Mojej niebieskiej sukienki. Idę na randkę z Jamesem i chciałam ją założyć – wyjaśniłam.
- Proszę, proszę. Lily Evans idzie na randkę z Potterem – parsknęła śmiechem. – Nie sądziłam, że to kiedyś powiem.
- Ja nie sądziłam, że kiedyś złamię dla tego głupka regulamin...
- Nie rozumiem.
- Zabiera mnie do Hogsmeade. Podobno jest jakieś tajne przejście z zamku, którym wymykają się z chłopakami od dawna. Tylko nikomu nic nie mów, bo mnie Rogacz zabije.
- Będę trzymać buzię na kłódkę – powiedziała i udała, że zamyka sobie usta i wyrzuca kluczyk. Teraz ja się roześmiałam.
- Widziałaś tę moją sukienkę czy nie? Miałam się szybko przebrać i pomalować, a minęło już dwadzieścia minut. James mnie zaraz zabije.
- Nie zabije, nie zabije – zapewniła mnie moja przyjaciółka, zwlekając się z łóżka. – Chodzi ci o tę twoją jedną, jedyną sukienkę, która podoba się Ann? – pokiwałam głową. – To mamy problem, bo chyba jej nie znajdziesz. Ann ją sobie dzisiaj pożyczyła.
- Teraz to ja zabiję ją – wkurzyłam się. Vick zawsze powtarzała, że moje ubrania są mało wyszukane, ale akurat ta jedna sukienka musiała jej się podobać. – Oduczę ją brania cudzych rzeczy bez pytania – powiedziałam zirytowana.
- Lilka, to tylko randka z Jamesem Potterem. Wielkie mi halo – rzuciła Dor ze śmiechem, wręczając mi jedną ze swoich niebieskich sukienek.
- Jakie tylko? To jest AŻ randka z Jamesem Potterem. W zasadzie pierwsza taka prawdziwa, więc chcę jakoś wyglądać, chociaż nie żeby mi zależało na strojeniu się dla niego – odparłam udawanym lekceważącym tonem, na co moja przyjaciółka pokiwała tylko głową, dusząc w sobie kolejną salwę śmiechu.
- Jaaasne... – pokazałam jej język. Czułam dziwną ekscytację spowodowaną tym wyjściem. – Idź się wyszykuj – ponagliła mnie.
Kiedy wyszłam w końcu z łazienki, okręciłam się wokół własnej osi, prezentując efekt, a ona pokiwała z uznaniem głową. Zauważyłam, że w czasie, kiedy ja się malowałam, Dor posprzątała dormitorium, za co pocałowałam ją w policzek.
- Kocham cię.
- Wiem, wiem. Ja ciebie też, chociaż czasami doprowadzasz mnie do szału. – Podała mi torebkę i kurtkę, którą szybko wciągnęłam na siebie.
- James obiecał, że wrócimy na te cholerne tańce, także jakby co, niech McGonagall nie robi afery.
- Ja się jej z waszego wyjścia tłumaczyć nie będę – oznajmiła od razu Dorcas.
- Tak tylko informuję – wyjaśniłam i otworzyłam drzwi.
- Lil? – zatrzymała mnie jeszcze Meadowes.
- Tak?
- Czy mogę dzisiaj wieczorem liczyć na babską rozmowę, czy wyprowadzasz się do dormitorium chłopaków? – spytała, a ja na tę aluzję chciałam w nią czymś rzucić, ale akurat, prócz torebki, nie miałam nic pod ręką. Wiedziałam jednak, że tylko się nabija i nie ma do mnie żadnego żalu.
- James chciał co do tego negocjować, ale możesz. Robimy dzisiaj babski wieczór.
- W takim razie baw się dobrze.
- Dzięki – odparłam. – A ty co masz w planach? – Spojrzała na zegarek.
- Za pół godziny spotykam się z Ericem – uśmiechnęła się.
- Więc ty też baw się dobrze – puściłam do niej oko, po czym zręcznie unikając lecącej w moją stronę poduszki, wymknęłam się w końcu z sypialni i zamknęłam za sobą drzwi.
~ * ~
Przyznam szczerze, że niezmiernie obawiałam się całej potajemnej wyprawy do wioski. Ufałam Rogaczowi i wiedziałam, że gdyby faktycznie groziło nam przyłapanie, nie zaproponowałby mi tego wyjścia lub lojalnie uprzedził o ryzyku. Uparłam się, że nasz spacer po zamku w zimowych kurtkach może wydać się podejrzany, więc zaraz po wyjściu z Pokoju Wspólnego schowaliśmy się pod peleryną. Potter był sceptyczny, twierdząc, że trudniej będzie nam się przemknąć na miejsce wśród tłumów znajdujących się na korytarzu, ale zrobił, o co go poprosiłam.
Nie miałam zielonego pojęcia, co nas czeka na końcu tajemnego przejścia z zamku do Hogsmeade, więc puściłam Jamesa przodem i po czasie – w mojej subiektywnej opinii – dłuższym niż krótszym, dotarliśmy w końcu do wioski. Jak zapowiadał Potter, wejście znajdowało się w piwnicy Miodowego Królestwa. Mój chłopak upewnił się więc, że nikogo nie ma w pomieszczeniu i w końcu opuściliśmy ciemny i ciasny korytarz, ponownie kryjąc się pod peleryną niewidką, po czym wspięliśmy się po schodach na górę. W sklepie nie było takich tłumów jak w dniach, kiedy organizowane jest legalne wyjście uczniów do Hogsmeade, więc udało nam się, nadal niepostrzeżenie, wymknąć na zewnątrz.
Wyszedłszy z dusznego pomieszczenia, w którym powietrze przesiąknięte było mieszaniną słodkich zapachów, uderzył w nas podmuch zimnego i mroźnego powietrza. Znaleźliśmy pusty zaułek, w którym ściągnęliśmy z siebie pelerynę niewidkę, po czym wróciliśmy na główną ulicę.
- Uważajmy tylko, żeby nie natknąć się na żadnego profesora – powiedział Rogacz, łapiąc mnie za rękę.
- Co? Dopiero teraz mi to mówisz? – zirytowałam się. Z drugiej strony mogłam przewidzieć, że w wolnym czasie niektórzy z nauczycieli wymykają się do wioski.
- Nie mówię, że ktoś się tu będzie kręcił. Uprzedzam tylko, że raz czy dwa natknęliśmy się z chłopakami na Slughorna i Flitwicka. To wszystko.
- Ech, wiedziałam, że to był głupi pomysł – rzuciłam i ruszyłam w kierunku pierwszego ze sklepów. Miałam zamiar przeciągnąć Pottera po kilku z nich, nim wreszcie udamy się tam, gdzie on planował. James marudził przez pewien czas, ale w końcu dał za wygraną i spokojnie zrobił ze mną potrzebne zakupy.
W końcu Rogacz zaciągnął mnie do małej kawiarni na uboczu. Myślałam, że pójdziemy tam, gdzie zaprosił mnie ostatnio, ale on tym razem wybrał coś bardziej wyszukanego. Lokal mieścił zaledwie osiem okrągłych, dębowych stolików. Obok każdego z nich ustawiona była półokrągła beżowa kanapa z tak wysokim oparciem, by odgradzała miejsce od reszty klientów. Ścianę naprzeciwko wejścia pozostawiono ceglaną. Wisiało na niej mnóstwo obrazków oraz tablica, na której wypisana została oferta lokalu. Pozostałe ściany pomalowane były na delikatny liliowy kolor i zastawione regałami ze starymi książkami i magazynami. Bar, również wykonany z drewna dębowego, przystrojony był białymi, koronkowymi serwetkami oraz mnóstwem kwiatów. Jego lewa, oszklona z góry, część prezentowała ogromny wybór różnego rodzaju ciast i ciastek. Nad każdym ze stolików wisiała mała, ażurowa lampa, jednak najwięcej światła dawały trzy wielkie okna wychodzące na wąską uliczkę, którą szybko przechadzali się przechodnie.
- Może być? – spytał Rogacz, przepuszczając mnie przodem. Spojrzałam na niego i pokiwałam głową, po czym złapał mnie za rękę i poprowadził do lady.
- Byłeś tu już kiedyś?
- Raz – odparł, nie wyjaśniając nic więcej, więc ja też o nic nie zapytałam. – Dzień dobry – zwrócił się do starszej, sympatycznie wyglądającej kobiety z intensywnie niebieskimi oczami i jasnymi włosami.
- Dzień dobry. Co podać? – Potter spojrzał na mnie, ale wzruszyłam tylko ramionami, nie wiedząc, na co się zdecydować.
- Poproszę dużą gorącą czekoladę z bitą śmietaną i dużą kawę z mlekiem z syropem irish cream. Do tego... – Rogacz spojrzał na uginającą się od ciast ladę, ale postawił na klasykę. – Do tego dwa kawałki tortu wiedeńskiego i kilka tych kolorowych kulek orzechowo-kokosowych – dokończył, posyłając kobiecie swój zawadiacki uśmiech, na co wywróciłam tylko oczami. Sprzedawczyni powtórzyła zamówienie, po czym poinformowała nas, że przyniesie wszystko do stolika, więc poszliśmy zająć miejsce przy jednym z okien.
- Jeśli za każdym razem masz zamiar zabierać mnie na takie randki to będę gruba i szybko ze mną zerwiesz – rzuciłam rozbawiona, zdejmując kurtkę i podając ją Potterowi, który następnie poszedł powiesić nasze ubrania na wieszaku. Zanim wrócił zdążyłam poprawić włosy i spojrzeć w lusterko, czy przez ten śnieg nie rozmazał mi się makijaż.
- Skarbie, jeśli już zgodziłaś się ze mną być, to nigdy cię nie rzucę – powiedział, siadając obok i całując mnie w policzek.
- Nawet jak będę gruba?
- Nawet.
- A do tego stara?
- Tym bardziej – uśmiechnęłam się i pocałowałam go, jednak szybko od siebie odskoczyliśmy, bo właśnie przyniesiono nam nasze zamówienie.
~ * ~
Siedzieliśmy w kawiarni dłuższą chwilę rozmawiając w zasadzie o wszystkim i o niczym. W lokalu było ciepło, a kanapy pozwalały na to, by usiąść obok siebie, więc przysunęłam się do Rogacza, opierając się o niego delikatnie, a on objął mnie ramieniem. Czekolada, którą zamówił, była pyszna, a ciasto jeszcze lepsze. Dał mi nawet do spróbowania swojej kawy i chociaż nie była całkiem niedobra, nadal nie przekonałam się do tego rodzaju napoju. Wiedziałam jednak, jaką lubi najbardziej.
- To co mieliśmy obgadać? – spytał w pewnej chwili, podając mi widelczyk z kawałkiem czekoladowego tortu.
- Trzy rzeczy – przypomniałam i zastanowiłam się chwilę, od czego najlepiej zacząć. – W przyszłą niedzielę Slughorn robi imprezę świąteczną dla Klubu Ślimaka, więc pomyślałam sobie, że mógłbyś ze mną pójść... – zaproponowałam, rzucając mu krótkie spojrzenie.
- To miała być ta najgorsza sprawa?
- Eee, nie. O tej przypomniało mi się dopiero teraz, więc ta jest czwarta – wyjaśniłam. – To jak?
- Jasne, że z tobą pójdę. Obiecałem ci to przecież ostatnim razem.
- Nie pamiętam...
- Nie, żeby mnie to dziwiło – zaśmiał się, a ja udałam obrażoną przez, skierowaną w moją stronę, aluzją przedawkowania alkoholu.
- Spadaj – rzuciłam, ale on tylko przejechał dłonią po moim ramieniu i pocałował w głowę.
- Już nic nie mówię. Więc co dalej?
Ponownie zastanowiłam się, w jakiej kolejności przedstawić mu trzy pozostałe tematy i kiedy podjęłam decyzję, podniosłam się, wyprostowałam i usiadłam tak, by być w miarę naprzeciwko niego.
- Już się boję – zażartował, a ja spojrzałam na niego z politowaniem. – Dobra, słucham i nie przeszkadzam.
- James, tylko proszę cię, nie bądź na mnie zły, ok? – rzucił mi zaciekawione spojrzenie. – Ja bardzo długo o tym myślałam. Wiem, że jeszcze trochę czasu, zanim wznowiony zostanie sezon quidditcha, ale zdecydowałam, że po zimie zrezygnuję ze swojej pozycji i odejdę z drużyny. Ewentualnie mogę być rezerwową, ale nie chcę grać w pierwszym składzie.
Myślałam, że Potter się wścieknie, bo wiedziałam, ile ta gra dla niego znaczy i ile życia jej poświęca, ale on chyba nie był aż tak bardzo zły. Bynajmniej nie widziałam tego w jego oczach, a z nich dało się zazwyczaj wyczytać wszystko, jeśli tylko bardzo dobrze się go znało.
- Na pewno dobrze to przemyślałaś? – spytał tylko, a ja skinęłam głową.
- Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Też bym chciała, żeby puchar w tym roku był nasz, ale ja naprawdę nie chcę już grać. Szczególnie teraz, kiedy jesteśmy razem. Mark równie dobrze sobie poradzi. – Patrzyliśmy na siebie chwilę w milczeniu, w końcu Rogacz westchnął.
- Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz.
- Nie jesteś na mnie zły?
- Nie – przyznał. – Przecież i tak wiem, że nie zmienisz zdania – dodał, a ja uśmiechnęłam się do niego. Kamień spadł mi z serca, przynajmniej w tej sprawie. Wiedziałam, że wolałby, by moja decyzja była inna, ale uszanował ją.
- Dziękuję. – Sięgnęłam po swoją czekoladę, która dzięki magicznemu zaklęciu nadal była gorąca i upiłam kilka łyków.
- Mówiłaś wcześniej, że jeszcze jedna sprawa dotyczy mnie.
- Eee, tak, ale... – W zasadzie bardzo chciałam ją poruszyć, chociaż w sumie może nie teraz. On jednak spróbował mnie przycisnąć, widząc, że chcę się z tego wycofać.
- Skarbie, możesz porozmawiać ze mną o wszystkim – wszedł mi w słowo. – Więc mów, o co chodzi.
- Corinne – wypowiedziałam jej imię jak najbardziej neutralnie. Zauważyłam jednak, że coś się w jego twarzy zmieniło, ale nie zareagował w żaden sposób.
- Rozmawiałaś z nią?
- Tylko raz. Tego dnia, kiedy przyjechała do Hogwartu. Później nie, bo i ty, i chłopacy usilnie mnie od niej odciągacie. Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – spytałam, ale nie doczekałam się szybkiej odpowiedzi. – Albo nie – rzuciłam więc po namyśle. Rogacz patrzył teraz na mnie, nie bardzo wiedząc, o co mi chodzi. – James, jesteś w stanie wyjaśnić mi to w tej chwili?
- Nie – przyznał, nie odwracając wzroku. – W tej chwili jeszcze nie, bo sam muszę się najpierw czegoś w tej sprawie dowiedzieć. – To była nowa informacja. – Corinne nie powiedziała mi wszystkiego.
- A będziesz potrafił mi to wyjaśnić innym razem? Kiedy załatwisz już sprawy z Lautier?
- Nie wiem, Lily. Jeśli zadam Corinne pytanie, a ona mnie okłamie, co zważając na fakt, że jest o ciebie cholernie zazdrosna, jest bardzo możliwe, nie będę wiedział, co ci powiedzieć. – Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś. – Ale jeśli chcesz, spróbuję wyjaśnić ci wszystko na podstawie szczątkowych informacji, w których posiadaniu jestem. Decyzja należy do ciebie. I przepraszam cię za to wszystko, ale Lautier miała być zamkniętym rozdziałem mojego życia.
Dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nie zwracając kompletnie żadnej uwagi na to, co się dzieje dookoła. Zapewne ktoś przeszedł ulicą za moimi plecami, jakaś para weszła do lokalu, inna zwolniła miejsce, a właścicielka przyjęła kolejne zamówienie. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo w oczach mojego chłopaka nie widziałam strachu. Strachu, który świadczyłby o tym, że boi się powiedzieć mi prawdę. On chciał to zrobić, wiedziałam to. Chciał to załatwić już dawno. Jego po prostu bolało to, że ktoś taki jak Corinne, która być może kiedyś była jego bliską przyjaciółką, której powiedział niejeden sekret, mógł go zdradzić i zranić, a chyba właśnie to zrobiła Francuzka. Nienawidził jej, tego byłam pewna.
- Jeśli chcesz porozmawiać z Corinne, to z nią porozmawiaj. Ja nie będę więcej o to pytać, bo ci całkowicie ufam, James. Proszę cię tylko o jedno, byś na siłę nie próbował mnie przed nią chronić, bo to ją jeszcze bardziej motywuje do tego, by się do mnie zbliżyć, a nie chcę, by w jakikolwiek sposób ponownie cię zraniła – powiedziałam w końcu. – Przecież wiesz, że uwierzę w każde twoje słowo, a nie jej.
- W każde na pewno nie, bo wiesz, kiedy kłamię – zauważył.
- No to w prawie każde – uśmiechnęłam się, łapiąc go za rękę i splatając palce z palcami jego dłoni. – Zignorujmy Corinne, dobrze?
- Powiem ci, o co w tym wszystkim chodzi.
- Wiem – przyznałam. – Ale dopóki nie będziesz na to gotowy, zostawmy ją w spokoju. Nie chcę walczyć jeszcze z nią.
- Mówiłem ci już, jak bardzo cię kocham?
- Tysiące razy.
- Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką mogłem sobie wymarzyć.
- Wiem – rzuciłam rozbawiona, na co on mnie pocałował.
W sumie jakoś przeszła mi ochota na rozmawianie na temat byłej znajomej Rogacza. Owszem, wkurzało mnie jego podejście do tej sytuacji i wciąganie w to wszystko jeszcze Syriusza, ale Potter już taki był. Mogłam mu ufać bezgranicznie, tłumaczyć dziesiątki razy, że nie jestem z porcelany i potrafię o siebie zadbać, a on i tak chciał robić wszystko po swojemu, mając pod kontrolą cały otaczający nas świat. Realnie w żaden sposób nie było to możliwe, ale chyba powoli godziłam się już z faktem, że nigdy nie wytłumaczę tego Jamesowi.
- Zamówić ci coś jeszcze?
- Może herbatę. Przesłodziłam się tym wszystkim.
- Zielona z trawą cytrynową i bez cukru.
- Zgadza się – potwierdziłam.
Kiedy poszedł złożyć zamówienie, a ja zostałam na chwilę sama, sięgnęłam po torebkę i znalazłam kopertę, którą włożyłam do niej w dormitorium. Biała z błękitną wstążką. Mama przysłała mi ją w zeszłym tygodniu. Otworzyłam raz i więcej do niej nie wracałam. Sprawiało mi to pewien ból, ale nie byłam też w stanie tego zignorować, bez względu na to, co powie Petunia. Wiedziałam jednak również, że sama przez to nie przebrnę. Z drugiej strony, jeśli pojawię się z Jamesem, moja siostra jeszcze bardziej mnie znienawidzi.
Potter wrócił w końcu z dwoma filiżankami herbaty i postawił je na stoliku.
- Dzięki – uśmiechnęłam się słabo i już wiedziałam, że wie, iż mam jakiś problem. Usiadł na swoje miejsce, wziął mnie za rękę i spojrzał prosto w oczy.
- O czym tak właściwie chciałaś porozmawiać? – Odwróciłam wzrok, jednak on delikatnie przekręcił dłonią moją twarz tak, że musiałam na niego spojrzeć. – Lily?
Dał mi chwilę, ale ja nadal nie spieszyłam się do wyjaśnień. Bolało mnie to i nie wiedziałam, jak z nim o tym porozmawiać. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałam, nawet wtedy, kiedy w zeszłym roku byliśmy ze sobą naprawdę blisko.
- Przecież wiesz, że zrobię wszystko... – nie dałam mu dokończyć i zamiast tego przesunęłam w jego stronę kopertę, którą wcześniej położyłam na stole. – Co to jest?
- Zaproszenie – wziął je i przeczytał.
- Twoja siostra wychodzi za mąż.
- Nie ona mi je przysłała.
- Chcesz iść?
- Jeśli nie pójdę, mama mi tego nie wybaczy. Zależy jej. Powiedziała, że mam przyjść z tobą.
- Pytam, czy ty chcesz iść.
- Nie wiem – przyznałam. – To w końcu moja siostra – zauważyłam, po czym wzięłam filiżankę z herbatą, upiłam łyk i odstawiłam na podstawek, nadal trzymając ją w dłoniach, żeby je trochę ogrzać.
- O której nigdy nic mi nie powiedziałaś.
- Bo nie wiem, czy ona nadal uważa mnie za swoją siostrę. Jeśli nie pójdę na ten ślub, tata zrozumie. Mama też, chociaż będzie obrażona. Rodzina zacznie gadać. Petunia zdaje sobie sprawę z tego, że mogę się na nim pojawić, chociaż osobiście mnie na niego nie zapraszała i nic zapewne w towarzystwie nie powie, aczkolwiek wiem, że nie chce mnie na nim widzieć. Nie mam pojęcia, co mam zrobić.
- Chcesz iść na ten ślub?
- Nie wiem. Z jednej strony to nadal moja siostra i bez względu na to, jak bardzo mnie ona nienawidzi, kocham ją i chcę, żeby była szczęśliwa. Z drugiej, nie chcę psuć jej tego dnia.
- Czemu twojej mamie zależy na tym, żebym przyszedł z tobą?
- Bo nasi rodzice się przyjaźnią, bo wie, że w twoim towarzystwie będzie mi raźniej, bo wie, że mi na tobie zależy? Nie wiem, James. Sama chciałam ci to zaproponować, bez względu na to, kogo ona by zasugerowała.
- Jeśli przyjdziesz ze mną, Petunia znienawidzi cię jeszcze bardziej.
- Jeśli pójdę bez ciebie, ja znienawidzę ją. Jeśli zdecyduję się iść...
- Chyba już się zdecydowałaś – zauważył, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.
- Dotrzymasz mi towarzystwa?
- Oczywiście, że dotrzymam – uśmiechnął się i poprawił sobie włosy, które delikatnie mu oklapły.
- Nie będziemy wchodzić jej w drogę.
- Zrobimy, jak zechcesz. Widziałem, że wesele jest u was w domu.
- Petunia zawsze chciała ślub w ogrodzie, więc tak też będzie. Jej narzeczony ma większy dom, ale to sknera i jego rodzice zrzucili całą organizację na barki mojej rodziny. W to jednak nie chcę się już wtrącać. Wesele jest w sobotę, święta wielkanocne zaraz po nim. Oni podobno wyjeżdżają w podróż poślubną, więc zapewne dziadkowie i ciotki zażyczą sobie od rodziców zorganizowania również świąt, a mój dom na dwie noce zamieni się w hotel.
- Więc w sobotę zabiorę cię do siebie – zaproponował.
- Jeszcze to przedyskutujemy – uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Wiesz, że zrobimy, jak będziesz chciała? – upewnił się, dotykając delikatnie mojej dłoni, co sprawiło, że przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Wiem – przyznałam. – I dziękuję – dodałam, po czym go pocałowałam, a on podtrzymał pocałunek na bardzo długą chwilę. Nie przeszkadzało mi już publiczne całowanie się z nim. Lubiłam, gdy robił to powoli, tak, jak w tej chwili.
Kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie, przytrzymał jeszcze swoimi dłońmi moją twarz, patrząc mi głęboko w oczy. Jego były cudowne. On zawsze powtarzał to samo o moich. I chociaż ważne były dla mnie w życiu różne rzeczy, już teraz, nawet po tak krótkim czasie bycia z nim, wiedziałam, że wszystko przewartościowałam, że zwykłe, zbyt romantyczne, spędzanie z nim wspólnie czasu jest przyjemniejsze niż ślęczenie nad książkami, bo te nigdy się nie zmienią. Jamesa po prostu kochałam – bezwarunkowo i definitywnie. Przy nim zrozumiałam, że tylko tak się da.
- Opowiesz mi wszystko o Petunii? – spytał, nadal na mnie patrząc. Jego pytanie mnie zaskoczyło, do oczu szybko napłynęły łzy, których nie mogłam w tej chwili ukryć. Dziewczyny wiedziały co nieco, ale nawet im nigdy nie powiedziałam całej prawdy związanej z moją siostrą. Widząc teraz wyczekujący wzrok Rogacza, mimo wszystko, pokręciłam przecząco głową.
- To nadal boli, James – powiedziałam. – I nigdy nie przestanie, a nie chcę jeszcze bardziej psuć tej randki.
- Niczego nie popsułaś. To zawsze będzie najlepsza randka w moim życiu, bo pierwsza, na którą dałaś się zaprosić. – Tym razem ja uśmiechnęłam się delikatnie. – Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to dla ciebie łatwe. Nigdy o niej nie mówiłaś, ona zawsze była poza domem, kiedy składaliśmy wam wizytę...
- Bo moja siostra nienawidzi wszystkiego, co związane z naszym światem – wyrzuciłam z siebie. – Łącznie ze mną. – Łzy popłynęły mi już teraz po policzkach, na co on przytulił mnie od razu. Nie lubiłam o tym mówić. – Lata temu byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, byłyśmy ze sobą naprawdę blisko. Kiedy wokół mnie zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a w moim życiu pojawił się... Snape – do niego też nie chciałam już wracać, – wszystko się zmieniło. Z perspektywy czasu wiem, że wtedy po prostu bała się tego, co potrafiliśmy razem zrobić. Już wtedy zaczęły się wyzwiska, odsunęłyśmy się od siebie. List z Hogwartu przypieczętował fakt, że przestałyśmy być dla siebie przyjaciółkami, a z biegiem czasu nawet siostrami. Teraz wiem, że późniejsze zachowanie Petunii było i nadal jest spowodowane zazdrością. I chociaż, gdybym tylko mogła, zamieniłabym się z nią miejscami, ona nigdy nie wybaczy mi tego, że to ja jestem czarownicą, a nie ona. Mimo, iż nie mam na to żadnego wpływu. Postanowiła więc za wszelką cenę przekonać wszystkich, a przede wszystkim samą siebie, że nasz świat jest chorym i niebezpiecznym wymysłem, dziwactwem, z którym nie chce mieć nic wspólnego. Wiele razy tłumaczyłam wszystko rodzicom, ale ona nie chciała słuchać, rzucając w moją stronę tonę obraźliwych słów. I to boli, James, bo moja siostra znienawidziła mnie za coś, na co nie mam wpływu, a ja, chociaż mam do niej mnóstwo żalu, nienawidzę i kocham ją jednocześnie, mimo, iż każde jej spojrzenie, każde słowo, każde wspomnienie czy myśl sprawiają, że chcę cofnąć czas i wymazać z mojego życia całą magię. Zrobiłabym to dla niej, gdyby tylko nadal było tak, jak w dzieciństwie. I chociaż sama nie cierpię tego aspektu mojej niezwykłości, nauczyłam się z tym żyć i w jakiś tam sposób pogodziłam, że nigdy nie odzyskam siostry. Wiele myślałam, wiele łez wylałam przez te wszystkie lata i doszłam do wniosku, że jeśli ona nie będzie chciała, sama niczego już nie naprawię. Zepchnęłam więc to wszystko na dalszy plan ze świadomością, że chociaż sześć lat temu definitywnie straciłam rodzoną siostrę, zyskałam dwie nowe, bo Dorcas i Ann tak właśnie traktuję. Mam też Remusa, który pomagał mi od samego początku, Kevina, a nawet Syriusza, z którym już teraz dogaduję się świetnie i chociaż nigdy mu tego nie powiem, jest dla mnie jak brat. Szkoda tylko, że tak późno. Jednak przede wszystkim mam też ciebie i wiem, że wszyscy będą stać za sobą murem, niezależnie od tego, co się stanie. I świadomość tego, że otacza mnie tylu ludzi, którym ufam, sprawiła, że z bólem, ale jednak, zepchnęłam moją siostrę na drugi plan. Nadal zrobiłabym dla niej wszystko, ale gdybym musiała wybrać, najpierw pomogłabym wam. Nienawidzę się za to, ale wiem, że nic już tego nie zmieni. Kocham ją i nienawidzę jednocześnie – zakończyłam. – I proszę cię, James, nie rozmawiajmy o niej nigdy więcej. Zrobię, co muszę, pójdę na ten ślub, zaproszę ją na własny, chociaż wiem, że się na nim nie pojawi, ale nic więcej.
~ * ~
Wyszliśmy z kawiarni dobre dwadzieścia minut temu. James o nic więcej nie spytał, jeśli chodzi o Petunię i dziękowałam mu za to. Jeden jedyny raz zdobyłam się na to wyznanie i nigdy więcej nie chciałam go powtarzać. I tak rozdrapałam na nowo ranę, którą w pewnym stopniu udało mi się przez te wszystkie lata zabliźnić. Mimo wszystko ulżyło mi trochę, kiedy powiedziałam mu o tym. Wiedziałam, że zgodzi się ze mną w prawie każdej kwestii i zrobi, co będę chciała, jeśli tylko się na coś uprę, ale czułam się trochę lepiej mając świadomość, że Potter nie potępia mojej decyzji i obecnego podejścia względem Petunii. Co więcej, będzie mnie wspierał we wszystkim, co w tej sprawie postanowię.
Spacerowaliśmy teraz w ciszy po wąskich uliczkach Hogsmeade, trzymając się za ręce. Mogłam z nim równie dobrze milczeć, co rozmawiać, więc nie przeszkadzało mi to, że od wyjścia z kawiarni nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Zaskoczył mnie jednak trochę tym, co teraz powiedział.
- Przepraszam, Lily.
- Za co? – spojrzałam na niego zaciekawiona. Postawił dzisiaj na większą elegancję niż zwykle i zamiast swojej ulubionej szarej, sportowej kurtki zimowej, do ciemnych jeansów założył czarny płaszcz, który leżał na nim idealnie. Oboje zrezygnowaliśmy z szalików w barwach Gryffindoru, by nie rzucać się niepotrzebnie w oczy, więc wybrał jakiś inny – granatowy, który oczywiście założył na szyję w taki sposób, że nie chronił go przed zimnem. Nigdy też nie nosił czapki, więc płatki śniegu przyprószyły mu ciemne włosy będące jak zwykle w nieładzie.
- Za to, że kazałem ci opowiedzieć o siostrze, mimo, iż wiedziałem, że cię to zaboli. – Zaskoczył mnie trochę.
- Przecież dobrze wiesz, że nikt niczego nie może mi kazać, James – odparłam. – Jeśli ci o tym powiedziałam, to znaczy, że sama tego chciałam. To nadal sprawia mi ból, ale teraz czuję się trochę lepiej. Chciałabym jednak, byśmy nigdy więcej nie poruszali tego tematu, dobrze?
- Dobrze – powiedział, na co uśmiechnęłam się delikatnie i w końcu poprawiłam mu szalik, który, zarzucony jego sposobem, doprowadzał mnie do szału. Nie chciałam, żeby zachorował. – Miałem dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę na dzisiejszą randkę, ale popsułaś mi plany, zakładając sukienkę.
- Co? – parsknęłam śmiechem. – Coś ty znowu wymyślił? – spytałam zaciekawiona.
- Chodź – rzucił i pociągnął mnie za rękę.
Skierowaliśmy się na całkowite obrzeża wioski, jednak nie w stronę zamku, a bardziej na prawo. Wszystkie domy, sklepy i bary zostawiliśmy za sobą i teraz staliśmy na trochę dalej położonej przestrzeni. Rosły tu krzewy, tworzące jakiś wymyślny wzór oraz kilka wysokich drzew pozbawionych teraz liści, których gałęzie uginały się pod grubą warstwą białego puchu, stało kilka ławek, pośrodku których znajdował się mały staw otoczony niskim, metalowym płotkiem. Wierzchnia warstwa wody była zamarznięta, a na jej powierzchni widać było ślady świadczące o tym, że ktoś jeździł po nim na łyżwach. Jednak miejsce, do którego skierował się Rogacz leżało jeszcze kawałek dalej na lewo, zasłonięte dwoma wielkimi dębami.
- Górka? – spytałam, patrząc na zadowolonego z siebie Pottera.
- Mam też sanki – odparł z szerokim uśmiechem, wyciągając je z jednej z zasp śniegu. – Tak na wszelki wypadek, żeby nikt nie ukradł – wyjaśnił, widząc moją zdezorientowaną minę.
- Aha. – Nie byłam w stanie powiedzieć nic bardziej inteligentnego. Chyba tylko on był w stanie zabrać mnie podczas randki na sanki i to w nim lubiłam. Tę nieprzewidywalność. Mnóstwo głupich pomysłów już mniej, ale powoli uczyłam się i to – oczywiście w ramach rozsądku – całkowicie akceptować.
Kiedy ja gapiłam się na niego zaskoczona, on zdążył już otrzepać sanki ze śniegu.
- Więc jak? Uczynisz mi ten zaszczyt i zjedziesz ze mną z tej górki? – spojrzał na mnie z nadzieją.
- Zjadę – rzekłam ze śmiechem, na co on złapał mnie za rękę i razem wdrapaliśmy się na górę. Wzniesienie było znacznie wyższe niż się wydawało z dołu, ale nie takie rzeczy się w życiu robiło.
Ustawiliśmy sanki pod odpowiednim kątem, po czym on usiadł z przodu, a ja za nim trzymając go w pasie. James wziął do ręki sznurek i odepchnął się nogami. Górka była z początku stroma, dopiero gdzieś w dwóch trzecich wysokości jej kąt nachylenia się zwiększał i sanki zaczęły zwalniać. Jednak nagły zjazd z góry sprawił, że prawie dostałam zawału. Rogacz jednak bawił się wyśmienicie. Ja również. Kiedy byliśmy już na dole, zlazłam z sanek, a Potter złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Zafundowałeś mi najlepszą randkę w życiu – powiedziałam, na co ten uśmiechnął się szeroko. Chciał mnie też pocałować, ale kiedy już prawie to zrobił, wykręciłam się. – Zjeżdżamy drugi raz! – rzuciłam i nie czekając, aż minie jego zaskoczenie, pobiegłam wciągnąć sanki na górę, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, dopóki obojgu nam nie zabrakło sił do ponownego wdrapywania się na szczyt.