Kochani!
Wracam po długiej przerwie i nie powiem, żebym była zadowolona z poniższego rozdziału, aczkolwiek nie jestem też nim jakoś zawiedziona. Po takim czasie chyba muszę na nowo wejść do świata, w którym się tu obracam i znaleźć w sobie nowe pokłady zaangażowania, chęci i pasji, ale myślę, że z czasem uda mi się znaleźć i to. Kolejny rozdział zapowiada się, moim zdaniem ciekawiej, aczkolwiek potrzebowałam takiego przerywnika, skupiającego się może bardziej na innych aspektach niż dobrnięcie do zejścia się Lily i Jamesa, co i tak już nastąpiło. Chciałabym się więc zająć również innymi postaciami.
Nie mam pojęcia, kiedy będzie kolejny rozdział. Obiecuję jednak, że nie będzie trzeba na niego czekać prawie sześć kolejnych miesięcy.
Całuję i dziękuję za cierpliwość.
Luthien
***
Kate Wolpert
- Nienawidzę Johna! – rzuciłam po raz setny w ostatnim czasie. Dlaczego zawsze miałam takie szczęście do trafiania na samych dupków? Vane wywróciła tylko oczami.
- Za co tym razem? – spytała. – Za sam fakt, że cię zdradził, czy, że zrobił to tuż przed tym głupim balem?
- Głupim balem?
- No, a co?
- Przynajmniej masz z kim iść – zauważyłam. – Nie to, co ja.
- Ty jesteś jakaś nienormalna? Wolałabyś, żeby John nadal cię zdradzał, jeśli tylko mogłabyś dowiedzieć się o tym po balu?
- Może.
- No tak, lepiej robić z siebie idiotkę przy jakimś debilu, niż iść na zabawę samemu.
- A żebyś wiedziała.
- Jesteś beznadziejna, Kate. Narzekałaś na George’a, Howarda i pięciu innych chłopaków, których rzuciłaś. Narzekałaś, bez powodu, nawet na Pottera i Blacka, chociaż żaden się tobą nie zainteresował, a jedziesz po Johnie nie dlatego, że cię zdradził, ale dlatego, że cię wystawił. Jak widać, twój charakter odstrasza całą resztę facetów. Zmień może priorytety. – Miriam naprawdę była już na skraju swojej cierpliwości.
- Wybacz, ale nie mam tak dobrze, jak ty. Nikt mi partnera nie załatwił – rzuciłam wkurzona. Vane zatrzymała się gwałtownie.
- Lily tylko spytała, czy chcę z nim iść. Sama rozmawiałam z Dirkiem.
- Po tym, jak go Evans olała.
- Mógł też olać i mnie, a tego nie zrobił. Co więcej, zaprosił mnie do Hogsmeade, więc łaskawie nie oceniaj ludzi, których nie znasz, bo Worple jest na pewno lepszy od Woodcrofta.
- Za to Woodcroft nie jest gorszy od Pottera – odparłam, na co moja przyjaciółka zmierzyła mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
- A teraz, przepraszam bardzo, o co ci chodzi?
- O to, że przy Potterze sama zrobiłaś z siebie idiotkę, by dopiąć swego. – Miriam zmrużyła oczy, a ja wiedziałam, że w tym momencie przesadziłam, ale ja tylko chciałam, by spróbowała spojrzeć na Johna z tego samego punktu, z którego patrzyła na Jamesa. Nie o to mi chyba jednak chodziło.
- Zrobiłam, co chciałam, nie słuchając twojego zdania, więc ty też zrób, co chcesz. Mam to gdzieś. Idź do Johna i poproś go, by do ciebie wrócił, jeśli właśnie na tym ci zależy. Chciał tego, nie? Przepraszał i prosił, ale nie dałaś mu wtedy szansy. Jeśli chcesz, zrób to teraz. Nie wypominaj mi jednak rzeczy, które robiłam z pełną świadomością. Chciałam chodzić z Jamesem i nadarzyła się taka okazja. Żałuję tylko, że zrobiłam to kosztem Lily. Wiedziałam, że nic dla Pottera nie znaczę. Z tą różnicą, że sama o tym zadecydowałam, tak, robiąc z siebie idiotkę. John nie pytał cię o zdanie, po prostu cię zdradził.
Wiedziałam, że przesadziłam. Miriam miała rację, byłam beznadziejna. Beznadziejna na tyle, że Woodcroft mnie zdradził, a ja nawet się nie zorientowałam. Przyznał się sam, nie mam pojęcia dlaczego, ale może to i lepiej, że dowiedziałam się teraz, a nie później. Nie wiedziałam w zasadzie, dlaczego tak bardzo wściekałam się o ten bal. Być może chciałam zająć się tą sprawą od najmniej bolesnej strony. Wyszło jednak inaczej. Miriam myślała, że daję sobą pomiatać tylko dlatego, że bardziej zależało mi na balu niż na wierności Johna – chłopaka, z którym byłam już prawie dwa lata. Wbrew pozorom to bolało jeszcze bardziej, kiedy miałam świadomość, że nadal go kocham i jestem w stanie mu to wybaczyć. Nie byłam jednak pewna, czy jeśli to zrobię, będę potrafiła mu znowu zaufać.
Co więcej, przysięgłam sobie, że nigdy nie wypomnę mojej przyjaciółce związku z Potterem. W tym momencie właśnie to zrobiłam i nie byłam z tego dumna. Miała, co chciała i swoje już wycierpiała. Przynajmniej Evans miała do Jamesa więcej szczęścia.
Chciałam przeprosić Vane, ale ta odeszła już dobry kawałek. Postanowiłam pójść za nią, ale uniemożliwił mi to jakiś kretyn, boleśnie uderzając mnie w ramię, kiedy wybiegł zza zakrętu.
- Mógłbyś uważać, jak chodzisz! – rzuciłam niezbyt miło i schyliłam się, żeby zebrać swoje rzeczy.
- Przepraszam, spieszę się – odparł chłopak.
- Jak połowa ludzi w tej szkole. Można jednak patrzeć przed siebie – zirytowałam się.
- Można. Jeszcze raz przepraszam – dodał, podając mi książkę. Jego wzrok zatrzymał się jednak chwilę dłużej na moim imieniu i nazwisku, wypisanych na jej tylnej okładce.
- Jakiś problem? – spytałam, zauważywszy, że szatyn rejestruje teraz herb na mojej szacie.
- Nie – pokręcił głową i poszedł w swoją stronę. Westchnęłam zirytowana jego dziwnym zachowaniem.
Nie minęło jednak pół minuty, a Krukon znowu zastąpił mi drogę.
- Coś jeszcze? – spytałam zniecierpliwiona. Miriam całkowicie zniknęła mi już z pola widzenia, więc nie wiedziałam, gdzie poszła. – Ja też się spieszę – ponagliłam go.
- W zasadzie to… Eee… Chciałem spytać, czy może nie chciałabyś się wybrać ze mną na bal.
Chłopak nie był zły. Może trochę dziwny, ale wydawało mi się, że można by się z nim dogadać. Jednak kompletnie go nie znałam, co więcej, nadal myślałam tylko o Johnie, więc uznałam, że niewłaściwe będzie zgodzenie się na jego propozycję.
- Raczej nie – powiedziałam. – Muszę znaleźć przyjaciółkę…
- To może chociaż kawa w Hogsmeade? – zaśmiałam się.
- Tym bardziej nie – odmówiłam. – Ktoś inny zaprasza mnie już do pubów w Hogsmeade – dodałam.
- Szczęściarz z niego – odparł chłopak. – No nic, jeśli jednak zmienisz zdanie…
- To jakoś cię znajdę – rzuciłam i poszłam w końcu w swoją stronę.
Krukon. Zawsze to lepsze niż Ślizgon. Brązowe włosy i szare oczy. Nie był brzydki – wysoki i na swój sposób przystojny, ale… Właśnie: ALE. Uzmysłowił mi, że powinnam w końcu porozmawiać z Johnem. Naprawdę chciałam, żeby nadal zabierał mnie na piwo do tych mało romantycznych pubów w wiosce.
Lily Evans
- Gdzie Ann? – spytała Dorcas, wchodząc do dormitorium i omiatając pomieszczenie szybkim spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia. Może jest z Remusem – rzuciłam.
- Naprawdę dogadali się co do tego wyjazdu? – skinęłam głową.
- Tak – potwierdziłam. – Z tego, co wiem, ona nie zmieniła zdania, a i on zgodził się z jej decyzją. Rozmawiałaś z nią na ten temat? – pokręciła głową. – A z Syriuszem?
- Tym bardziej nie – odparła zrezygnowana. – Wiem, że powinnam, ale po pierwsze, nie wiem, co powiedzieć, po drugie, utrudniają mi sprawę tym, że oboje zachowują się tak, jakby ta awantura nie miała miejsca, po trzecie, nie chcę teraz zawracać Blackowi głowy, bo wiesz… Ojciec Jamesa jest w szpitalu i…
- I do tej pory Rogacz się nie odezwał – weszłam jej w słowo.
- Nie wysłał żadnego listu? – zdziwiła się.
- Nie – potwierdziłam i odłożyłam książkę na bok.
- To czemu sama do niego nie napisałaś?
- Napisałam. Nie zaraz tego samego dnia, bo chciałam dać mu trochę czasu, ale wysłałam do niego sowę. Nic nie odpisał.
- Może na razie nie ma żadnych pewnych informacji? – zaproponowała.
- Nie wiem, Dor. Pan Potter przeżył decydującą noc, jednak nadal jest nieprzytomny. Na razie nic nie zagraża jego życiu. Czekają, aż się wybudzi.
- Skąd to wiesz?
- Syriusz powiedział mi, co się dzieje, więc James jakoś się z nim skontaktował i dziwnie się czuję, wiedząc, że mnie w takim razie olał. Rozumiem, że to dla niego trudne, że jego ojciec może jednak umrzeć, ale myślałam, że łatwiej mu będzie, jeśli okażę mu wsparcie. Kiedy zmarła moja babcia, to on był przy mnie, czy tego chciałam czy nie. Nie mam do niego żalu o to, że wyjechał, nic mi nie mówiąc, bo pewnie sama zrobiłabym podobnie, ale po prostu coś mnie trafia, kiedy nie wiem, co się z nim dzieje. Znam jego rodziców i żadne z nich też nie jest mi obojętne.
- Lily?
- Co? – odwróciłam się niechętnie w jej stronę. – To prawda, że łatwiej jest przechodzić przez takie rzeczy z kimś, a nie samemu. Mogę to potwierdzić swoim przykładem…
- Twoim? – zdziwiłam się. Dorcas nigdy nie wspominała, by przeżywała coś podobnego. Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, a ona szybko odwróciła wzrok, jakby uświadomiła sobie, że powiedziała dwa słowa za dużo.
- Tak, moim – rzekła w końcu. – Ale nie jest to ani czas, ani miejsce na to, bym teraz o tym mówiła, ok? Po prostu nie jestem w stanie znowu do tego wracać.
To było mega dziwne. Nigdy nie widziałam, by jakieś wspomnienie tak nią wstrząsnęło. Myślałam, że wiedziałam o niej praktycznie wszystko, ale chyba jednak było coś, o czym wolała nie mówić. Zrozumiałam to i nie pytałam więcej. Nie chciałam, by niepotrzebnie rozdrapywała jakąś ranę, która, być może, jeszcze się nie zagoiła.
- Jasne – powiedziałam więc, uśmiechając się do niej, co odwzajemniła.
- Czasami im większy mamy problem, im większa dotyka nas tragedia, tym bardziej staramy się poradzić sobie sami, nie chcąc obarczać tak dużym ciężarem innych osób. Nie oznacza to jednak, że tego wsparcia nie potrzebujemy. Ty i Syriusz, oprócz matki, jesteście dla niego najbliższymi osobami. Zaufaj mi, bardzo chciałby mieć cię teraz przy sobie, ale może boi się, że będzie to dla ciebie za dużo. Nie mam pojęcia, jak ciężkie jest siedzenie przy szpitalnym łóżku rodzica, nie wiedząc, czy ten jeszcze otworzy oczy, ale w takiej sytuacji zawsze jest nadzieja. Naprawdę bardzo Jamesowi współczuję i trzymam kciuki, by jego ojciec z tego wyszedł. Musisz przy nim być, Lilka. Czy on tego chce, czy nie. Napisz do niego drugi raz. Nie pytaj, co i jak, tylko powiedz, że może na ciebie liczyć. Napisz mu to, a ja pójdę pogadać z Syriuszem – posłała mi wymuszony uśmiech. Chciałam dowiedzieć się od niej czegoś więcej. Widziałam, że te słowa przyszły jej z pewnym trudem, ale zanim cokolwiek powiedziałam, Dor wyszła już z pokoju, zostawiając mnie samą w totalnym osłupieniu.
Dorcas Meadowes
Zeszłam na dół, sama już nie wiem, w jakim celu. Powiedziałam Lilce, że pogadam z Łapą, ale prawda była taka, że nie miałam najmniejszej ochoty na tę rozmowę. Po prostu nie miałam zielonego pojęcia, jak rozwiązać tę sprawę. Myślałam, że była załatwiona, ale Black jasno dał mi ostatnio do zrozumienia, że jednak żywi do mnie urazę. Nie uważałam do tej pory, bym to ja mu coś zrobiła, ale on, jak widać, twierdził inaczej.
Miałam dziwne wrażenie, że gdy tylko pojawiłam się w Pokoju Wspólnym, mój były obiekt westchnień, który akurat siedział przy stoliku z Peterem i jakimiś nowymi dziewczynami, zauważywszy mnie, zmienił plany na to późne popołudnie. Wzięłam jednak głęboki oddech i zanim Łapa doszedł do wyjścia pod portretem, dogoniłam go.
- Syriusz, zaczekaj! – rzuciłam, stając przed nim tak, że prawie na mnie wpadł.
- Boże, Meadowes, daj mi spokój, co? Nie chce mi się teraz z tobą gadać.
- I będziesz mnie tak unikał do końca życia? – spytałam.
- Nie planuję spotykać się z tobą po ukończeniu tej szkoły, także zostało trochę ponad pół roku – odparł, wpatrując się teraz we mnie z irytacją. Nie powiem, ale zabolała mnie jego odpowiedź. Nie kochałam go i nigdy nie miałam, jednak sądziłam, że, mimo wszystko, stanowimy paczkę.
- W porządku – odparłam po dłuższej chwili, po czym odwróciłam się i sama wyszłam z Pokoju Wspólnego.
Nie wiedziałam, gdzie chcę iść i co ze sobą począć, więc po prostu ruszyłam dalej przed siebie.
- Stój! – przyznam szczerze, że zagotowało się we mnie. Rzadko kiedy moja cierpliwość dochodziła do granic wytrzymałości, ale w tym momencie byłam wściekła.
- Tak, to sobie możesz mówić do swoich kumpli – powiedziałam wkurzona, nie zwalniając tempa.
- Możesz łaskawie zaczekać, Meadowes? – Łapa dogonił mnie, więc stanęłam.
- Łaskawie nie mogę – odparłam poirytowana. – Chciałam cię przeprosić za to, co ostatnio powiedziałam, ale jeśli tobie jest wszystko jedno, bo i tak nie chcesz utrzymywać ze mną kontaktu, to w zasadzie nie widzę sensu wyjaśniania niczego – rzuciłam i poszłam dalej.
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – stwierdził.
- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
- Po prostu mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż wyjaśnianie tego, co się ostatnio stało.
- To, że ojciec Jamesa jest w szpitalu, nie daje ci prawa tak mnie traktować – zauważyłam.
- Tobie mnie również – odparł, a ja przystanęłam ponownie, przymknęłam oczy i wzięłam dwa głębokie oddechy. – Możemy usiąść? – Zawahałam się, jednak po chwili kiwnęłam głową.
Wybraliśmy jedną z ławek stojących trochę na uboczu. Fanki Syriusza miały to do siebie, że patrzyły krzywo na każdą inną dziewczynę, która z nim choćby rozmawia, nawet wtedy, kiedy ta jest zajęta przez kogoś innego. Uroki znajomości szanownego pana Blacka. Jakoś szło się do tego przyzwyczaić. Irytowało mnie tylko to, że nawet w Pokoju Wspólnym nie dało się porozmawiać, nie mówiąc już o szkolnym korytarzu. Łapa jednak nie wykazał żadnej inicjatywy zmiany miejsca, więc przystałam na to, co zaproponował.
- Powiesz coś, czy teraz z kolei będziemy tak siedzieć? – spytałam po dłuższej chwili milczenia.
- A co mam niby powiedzieć? To ty chciałaś ze mną rozmawiać – zauważył.
- Przykro mi z powodu ojca Jamesa – powiedziałam, zerkając na niego, ale ten patrzył tylko przed siebie ze wzrokiem wbitym gdzieś w mury zamku.
- Chyba nie o tym mieliśmy gadać.
- Nie o tym, ale chciałam, żebyś to wiedział.
- Wiem. Nie musicie ciągle wszyscy tego powtarzać – zirytował się. Chciałam położyć mu dłoń na ramieniu i okazać trochę wsparcia, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się.
- Nie wiem, dlaczego zachowujesz się tak, jakby to, co powiedziałam kilka dni temu, się nie wydarzyło, ale chciałam cię przeprosić. Naprawdę. Jest mi przykro. Faktycznie nie miałam powodu oskarżać cię o nic, krytykować czy urazić. Bez względu na to, co myślałam, że do ciebie czuję, chyba zależało mi przede wszystkim na tym, żeby cię zmienić. Wiem, że nie powinnam. – Spojrzałam na niego, ale on nadal wpatrzony był w jeden punkt znajdujący się gdzieś na przeciwległej ścianie korytarza.
- Być może nie jesteś osobą, dla której chciałbym się zmienić – rzekł i w końcu odwrócił się w moją stronę.
- Być może – uśmiechnęłam się delikatnie. Czy wierzyłam, że gdzieś czeka na niego dziewczyna warta całej jego uwagi i poświęceń? Tak. Wierzyłam, że w końcu taką znajdzie. – Jeszcze raz przepraszam, Syriusz. Naprawdę nie mam już do ciebie żadnego żalu czy coś. Przemyślałam wszystko.
- To dobrze.
- Chciałabym jednak wiedzieć, jaki ty masz ze mną problem. – Patrzył na mnie chwilę w napięciu.
- Żadnego – odparł w końcu.
- Żadnego? – powtórzyłam, upewniając się, czy na pewno dobrze usłyszałam. – I tak bez żadnego powodu powiedziałeś ostatnio, że zabawiłam się twoim kosztem? Ustaliliśmy już, że, być może, w jakimś stopniu tak było, ale jeśli dla ciebie to nic, po co było to wszystko?
- Bo zaczęłaś się rządzić, nie pozwalając nikomu sprzeciwić się twojej decyzji – wyjaśnił. – Za wszystkich zawsze wiesz lepiej.
- Od kiedy decyzja Ann jest twoją decyzją? – spytałam.
- Nie jest, ale ją poparłem, a ty właśnie o to się wściekłaś. Mało obchodzi cię to, co powiesz, byle wyszło na twoje, a każdy ma swoje plany i własne zdanie, które nie musi pokrywać się z twoim.
- To, co zrobiłeś, nie ma z tym nic wspólnego – zauważyłam. – Naprawdę masz do mnie tyle żalu? – zapytałam, wbijając w niego spojrzenie. Nie odwrócił tym razem wzroku.
- Nie mam żadnego żalu, Meadowes – powiedział po chwili.
- Twierdzę inaczej – wzięłam głęboki oddech. – Posłuchaj, Syriusz, nie jesteś typem faceta, który bawi się w jakieś głupie gadania i urazy spowodowane dostaniem kosza od dziewczyny.
- Nie widzę związku – rzucił.
- A ja wręcz przeciwnie. – Zauważyłam, że się zirytował.
- To może teraz ty mnie posłuchaj, Dor. Przeprosiłaś mnie za to, co powiedziałaś, a ja przyjmuję przeprosiny. Też rzuciłem w twoją stronę kilka niezbyt miłych słów, czego żałuję i też szczerze cię przepraszam. Naprawdę. Mogę przebierać w dziewczynach wedle upodobania i do tej pory tak robiłem, ale żadnej z nich nie kochałem, bo teraz wiem, że gdyby tak było, nie istniałaby żadna inna. Byłaś pierwszą, przy której pomyślałem, że mógłbym się zakochać. Nie dotknęło mnie to, że wybrałaś Erica, tylko to, że w zasadzie podjęłaś decyzję, zanim zdecydowałaś się spróbować ze mną. Byłem zły, to fakt, ale sporo ostatnio o tym myślałem i wybacz, ale już mi przeszło. Nawet trochę zaczynam rozumieć Jamesa i ten jego upór w stosunku do Evans. Potraficie faceta uratować albo jeszcze bardziej zniszczyć.
- Zakochałeś się? – spytałam, przerywając mu w końcu. Spojrzał na mnie, wbrew temu, co mówił, ze zdecydowaniem.
- Jeszcze nie wiem. Może. Pewne jest to, że dziewczyna, o której teraz myślę, należy do tej pierwszej grupy i jeśli kiedyś w ogóle coś z tego wyjdzie, będę ją kochał do końca swoich dni.
James Potter
Męczące było siedzenie na tych niewygodnych, plastikowych, szpitalnych krzesłach. Nie wiedziałem, jaki geniusz postanowił, że właśnie takie zostaną wstawione na korytarze, ale chyba nie przemyślał faktu, że w takim miejscu jak szpital, ludzie spędzą na nich wiele godzin bez żadnej przerwy.
Ojciec przetrwał najgorszą pierwszą noc, ale nadal był nieprzytomny i nikt nie potrafił powiedzieć, jak długo będzie utrzymywał się taki stan. Uzdrowiciele i zmieniający się przy drzwiach sali szpitalnej aurorzy wielokrotnie powtarzali, żebyśmy z mamą wrócili do domu chociaż na kilka godzin. Zjedli coś, porządnie się wyspali, ale świadomość tego, że w tym czasie, kiedy będziemy siedzieć w domu, ojciec się obudzi, nie pozwalała nam na to, byśmy oboje jednocześnie opuścili szpitalny korytarz.
Teraz znowu byliśmy tu razem. Mama poszła coś zjeść, więc zostałem sam. Przeciągnąłem się i wstałem, by rozprostować trochę nogi. Akurat na oddziale, na którym leżał ojciec, niewiele się działo, a jeszcze mniej zmieniało. Praktycznie codziennie spotykałem tych samych zmęczonych ludzi, czekających na to, by ktoś z ich bliskich, przy łóżku którego pełnili warty, w końcu otworzył oczy lub, jeśli już to zrobił, wyszedł do domu. Ja również trzymałem się nadziei, że tak właśnie będzie i z Szefem Biura Aurorów. Wiedziałem, co się działo na zewnątrz, ale dla mnie była to sprawa osobista i wkurzało mnie chłodne podejście pilnujących ojca aurorów. Naczytałem się wiele w gazetach, jeszcze więcej nasłuchałem od rodziców, a jednak w tym momencie nie potrafiłem spojrzeć na to obiektywnie. Co innego czytać o śmierci w „Proroku”, a co innego mieć świadomość, że sam już nigdy nie zobaczysz kogoś bliskiego.
- Przepraszam – usłyszałem nagle za swoimi plecami głos. Odwróciłem się i zobaczyłem niską, starszą kobietę. Miała na sobie zieloną sukienkę w jakieś kwiaty, duże okulary w drucianych oprawkach i krótkie, jasne włosy.
- Tak?
- To twoje? – spytała, podając mi, złożony na cztery, kawałek pergaminu. – Leżało na podłodze koło jednego z krzeseł. Wypadło ci chyba z kieszeni.
- Tak, moje. Dziękuję pani – uśmiechnąłem się do niej. Wziąłem od niej kartkę i mocno zacisnąłem na niej palce. Była mocno pognieciona i czytana tyle razy, że jej treść znałem już na pamięć.
List od Lily. Dostałem go już jakiś czas temu, ale nadal nic na niego nie odpisałem. Nie było to w porządku. Pewnie zastanawiała się, dlaczego kontaktuję się z Syriuszem, a nie z nią, ale ja po prostu nie wiedziałem, co mam jej odpisać. Wiedziałem, że nie będzie zła o to, że nagle wyjechałem, nie budząc jej, nie żegnając i nie mówiąc, co się stało. To na pewno rozumiała. Znała mojego ojca i, gdyby mogła, zapewne sama zrobiłaby to samo na moim miejscu. Brakowało mi jej tutaj. Brakowało mi jej uśmiechu, dotyku i tego głupiego: „Będzie dobrze”, które wyszłoby z jej ust. Banalne, aczkolwiek uwierzyłbym w to, bo przecież, jeśli mówi, że tak będzie, to będzie. Oddałbym wiele, by zamienić z nią choć dwa słowa. Dlaczego w takim razie nie odpisałem od razu na ten list? Dlaczego, mając wymarzoną dziewczynę, mając wsparcie, mając świadomość tego, że mnie kocha, nie potrafiłem zrzucić na nią ciężaru wypadku ojca? Nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem, co mam zrobić i jak się zachować. Chciałem ją od tego odciąć, ale byłem świadomy faktu, że przez brak informacji ode mnie, zamartwia się jeszcze bardziej. Nadal nie docierało do mnie to, co się stało, mimo, iż szpitalne korytarze były moim domem przez ostatnie kilka dni.
- Chcesz iść coś zjeść? – spytała mama, wróciwszy w końcu na górę. Pokręciłem głową.
- Nie jestem głodny – odparłem i znowu złożyłem czytany przed chwilą list.
- W porządku, skarbie?
- Nie, mamo. Nie jest w porządku. Co będzie, jeśli ojciec nigdy się nie obudzi? – spojrzałem na nią uważnie. Moje słowa sprawiły, że jej oczy szybko się zaszkliły.
- Nie możemy tak myśleć, James – rzekła po chwili.
- Wiem, ale jest taka możliwość – zauważyłem. – Musimy wziąć ją pod uwagę.
- Dopóki jest nadzieja, nie będę rozważała innych opcji – prawie krzyknęła, a potem łzy popłynęły z jej ciemnych oczu.
Podszedłem do niej i mocno przytuliłem. Miała tylko mnie, ojca, no i oczywiście Syriusza. Z najbliższej rodziny, z którą utrzymywaliśmy kontakt została jeszcze moja babcia, a jej teściowa, która nie bardzo pałała do niej miłością. Nigdy nie powiedziała na nią złego słowa, ale dało się odczuć, że nie była zadowolona z faktu, że ojciec się z nią ożenił. Nie miałem pojęcia dlaczego i nigdy o to nie pytałem. Zresztą i tak rzadko kiedy widywaliśmy się z matką taty.
- Przepraszam – powiedziałem po chwili, kiedy trochę się uspokoiła. Nie chciałem, by płakała. Nie chciałem sprawiać jej przykrości. – Ale nie wiem już, co robić i myśleć.
- Ja też, James, ale jeśli stracę nadzieję, nic mi już nie pozostanie. Kocham twojego ojca nad życie. Wiedziałam, na co się piszę, wychodząc za aurora. Zresztą, teraz nie musiał nawet pracować w biurze, by skończyć tak samo. Codziennie zastanawiam się, czy po jego wyjściu do pracy jeszcze go zobaczę… Zawsze się bałam, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, by faktycznie mogło go zabraknąć. Czuję taką okropną pustkę…
Odsunęła się ode mnie i usiadła na krześle, naciągając na ramiona granatową chustę, którą zawsze nosiła w chłodniejsze dni. Tą samą, niezmiennie od ponad dwudziestu lat, tą samą, którą wcześniej nosiła jej matka. Spojrzałem na nią uważnie. Była szczupłą i drobną kobietą. Zawsze bardzo ładną, o ciemnych włosach, jasnej cerze, dużych, brązowych oczach i ciepłym, matczynym uśmiechu. Dopiero teraz zauważyłem, że ostatnio trochę się zmieniła. Na jej twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek, a worki pod oczami, wynikające z nieprzespanych nocy spędzonych ostatnio w szpitalu, sprawiły, że wyglądała na starszą, niż była w rzeczywistości. Mimo to, nadal uważałem, że jest bardzo ładna. Była moją matką i pierwszą kobietą, którą zawsze bezinteresownie miałem kochać.
- Najgorsza jest niepewność, James. Lepsza jest zła wiadomość niż jej całkowity brak.
Serce mi się ścisnęło, widząc ją w takim stanie. Naprawdę nie zasłużyła na to, co się teraz działo. Nikt nie zasłużył na to, by cierpieć i umierać tylko dlatego, że setka wariatów chodziła po ulicach, robiąc w naszym świecie piekło. Zresztą nie tylko w naszym. Spojrzałem na kartkę, którą nadal trzymałem w dłoni i kolejny raz mocniej zacisnąłem na niej palce. Miałem o co walczyć, bo miałem dla kogo.
Syriusz Black
Ironia losu chyba i mnie w końcu dopadła. Od długiego czasu miałem do Pottera pretensje o to jego zabieganie o Evans. Z jednej strony czasami doprowadzało mnie to do szału, z drugiej bawiło. Zaakceptowałem jednak w końcu fakt, że on naprawdę kocha tę rudą wiedźmę i albo spędzi resztę życia z nią, albo samotnie. Nie pojmowałem chyba tego, czym jest miłość, dopóki i mnie pewna dziewczyna totalnie nie zwaliła z nóg. Na pewno poczułem do niej coś więcej, aczkolwiek na chwilę obecną nie mogłem powiedzieć, że ją kocham. Wiedziałem jednak, że jest w stanie zmienić to, co dotychczas uważałem za moje życie, że jest w stanie zmienić moje przyzwyczajenia, że jest w stanie mnie zrozumieć, wesprzeć i sprawić, że sam zmienię niektóre poglądy. Jeśli kiedykolwiek miałoby coś z tego wyjść, byłem przekonany, jak powiedziałem Dorcas, że ta właśnie dziewczyna będzie pierwszą i ostatnią, z jaką będę chciał ułożyć swoje życie. Jeśli w ogóle da się je ułożyć. W zasadzie nigdy nie myślałem o tym, co będzie dalej. Nie miałem wiele, dlatego żyłem tu i teraz. Niczego nie planowałem. Widziałem jednak, że James miał to pod kontrolą i wyglądało na to, że można dojść ze wszystkim do ładu. Byłem tak bardzo zafascynowany moją wybranką, że chyba w końcu zaczynałem dostrzegać, że i Syriusz Black może stać się kimś wartościowym. Jeśli tylko najpiękniejsza dziewczyna na ziemi zgodzi się dzielić z nim życie, a z uzyskaniem na to odpowiedzi chyba nie miało być tak łatwo. Nie mniej jednak, może i miało mnie to czegoś pozbawić, ale miało również zmienić, dlatego, że sam po prostu tego chciałem.
- Hej – usłyszałem przy lewym uchu głos, który już znałem.
Kimberly Hill. Poznałem ją kilka dni temu i w zasadzie od tamtego czasu nie rozmawiałem z nią więcej. Jakoś tak po prostu wyszło, że były ważniejsze rzeczy do zrobienia, a nie wiedziałem nawet, czy Kim, po moim cierpiętniczym monologu, miała ochotę na to, by dłużej się ze mną zadawać. Myślałem raczej, że mnie wysłucha i zniknie. Nie miałbym nic przeciwko, aczkolwiek była w Hogwarcie dopiero parę dni, miała zostać do marca, więc siłą rzeczy musieliśmy kiedyś znowu na siebie trafić.
- Hej – odparłem, na co ona, jakby nigdy nic, usiadła na podłokietniku mojego fotela.
- Czemu wyglądasz tak, jakby ktoś cię nieźle zaskoczył? – spytała, uśmiechając się.
- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję porozmawiać.
- Dlaczego? Raczej jeszcze długo tu zabawię.
- Sam nie wiem – przyznałem. – Powiedziałem ci już o sobie praktycznie wszystko.
- I uważasz, że w związku z tym nie możemy rozwinąć naszej znajomości?
- Nie to miałem na myśli.
- Za dużo wiem?
- Możliwe.
- Sam mi wszystko opowiedziałeś. Do niczego cię nie zmuszałam.
- Zdaję sobie z tego sprawę.
- Więc czemu masz z tym problem?
- Bo nie jestem pewny, czy chciałaś to wszystko wiedzieć.
- Gdybym nie chciała, to bym ci o tym powiedziała. Nie mam w zwyczaju robić czegoś, na co nie mam ochoty.
- Ja również.
- Więc mam sobie pójść?
- Nie.
- Syriusz, uważam, że jesteś wartościowym i miłym facetem.
- I nie zraziłaś się do mnie po wcześniejszej rozmowie?
- Czemu miałabym to zrobić? Chciałam pomóc.
- I to zrobiłaś. Nie mogę ci się na razie niczym odwdzięczyć.
- Nie liczę na żaden rewanż. Po prostu stwierdziłam, że miło by było spytać, co u ciebie słychać. Nie miej wrażenia, że oczekuję jakiejś spłaty długu. Nie możemy zwyczajnie zawrzeć znajomości?
- Chyba możemy. – Kimberly wywróciła oczami i westchnęła z rezygnacją.
- Wiesz co? Naprawdę mogę sobie pójść. Wiem, co wiem i obiecuję, że nigdy nikomu nie przekażę dalej tego, co mi powiedziałeś. Nie będę się narzucać, jeśli tego nie chcesz – rzuciła i w końcu wstała z zamiarem odejścia. Kiedy to zrobiła, zerwałem się z fotela i złapałem ją za rękę, próbując zatrzymać. Odwróciła się w moją stronę, nie wyszarpując jej. Zamiast tego wbiła we mnie wzrok. Puściłem ją szybko, a ona nadal stała, przypatrując mi się uważnie.
- Przepraszam, nie chciałem… Już drugi raz dzisiaj zachowuję się jak dupek.
- Chwalisz się czy żalisz?
- Ani jedno, ani drugie. Nie mogę sobie ostatnio znaleźć miejsca – przyznałem i opadłem z powrotem na fotel. Kim zrobiła krok w moją stronę i tym razem usiadła na stoliku tak, by być naprzeciwko mnie.
- Chcesz o tym pogadać? – spytała, a ja się zaśmiałem.
- Chcesz ciągle słuchać moich żali?
- Jeśli to ci pomoże.
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka?
- Miła i pomocna. I nie uważasz mnie za jakiegoś mięczaka mimo tego, co usłyszałaś.
- Za mięczaka? – zaśmiała się. – Dlaczego miałabym wydać taką opinię? Jeśli chcesz, uznaj, że jestem dziwna, ale moim zdaniem to, że potrafiłeś mi zaufać i o wszystkim opowiedzieć, świadczy o czymś wręcz całkiem przeciwnym. Jesteś po prostu skomplikowany, a ja lubię takie osoby.
- Bo możesz prowadzić na nich eksperymenty? – Parsknęła śmiechem.
- Taa, o niczym innym nie marzę. Wiesz, najpierw upatrzę sobie taką ofiarę jak ty, gadka szmatka i…
- Zmieniasz ludzi w szczęśliwe zombie? – rzuciłem z ironią.
- W szczęśliwe tak, w zombie nie. Bynajmniej się staram. Ostatnio znaleźliśmy się w tym samym miejscu, o tym samym czasie – zauważyła.
- I co w związku z tym?
- Nic. Równie dobrze mogłam spotkać wtedy kogoś innego.
- Mogłaś.
- Ale nie spotkałam.
- Bezsensowna jest ta nasza rozmowa – stwierdziłem, kręcąc głową z zażenowaniem.
- To skończ zadawać głupie pytania – powiedziała. – Wpadliśmy na siebie, poznaliśmy się i nie widzę powodu, dla którego nie możemy być zwykłymi znajomymi. Robisz jakieś bezsensowne problemy. Mówiłam, że jak nie chcesz, to nie będę się narzucać. – Nie odpowiedziałem. – Syriusz, ostateczna decyzja. Mam sobie iść, czy zostać?
- Zostać.
- Na pewno chcesz się ze mną kumplować? – Zignorowałem na chwilę jej gadanie, bo z góry właśnie zeszła Lily w towarzystwie Ann.
Potter prosił mnie, bym, podczas jego nieobecności, miał na nią oko, więc starałem się wywiązać z obietnicy, bo w przeciwnym razie nie darowałby mi. Uważałem, że ciągła kontrola każdego jej ruchu jest przesadą, że on sam ma jakąś dziwną obsesję na tym punkcie i, wbrew temu, w czym mu jednak pomagałem, sądziłem, że jest to trochę nie fair. Mimo tego, starałem się trzymać od niej z daleka Corinne czy inne, potencjalnie zagrażające jej osoby. Moim zdaniem jednak, problem ze Ślizgonami, którzy do tej pory starali się doprowadzić do uszczerbku na jej zdrowiu, wynikał częściowo z jej winy. Zbyt mocno angażowała się w ich demaskację, ale nigdy nie powiedziałem tego Rogaczowi. Ani Evans. Wolałem nie ryzykować.
- Black?
- Co?
- Pytałam, czy to jest twoja ostateczna decyzja – spojrzałem teraz na nią i doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś taki jak Kimberly Hill uważa mnie za całkiem normalnego faceta, to jest wart dłuższej znajomości. Szczególnie, że Kim miała w sobie to coś, co sprawiało, że zwyczajnie chciało się z nią rozmawiać.
- Tak. Już więcej nie będę się zachowywał jak kretyn. Obiecuję.
- W to nie do końca wierzę, ale niech ci będzie.
Zamilkła na chwilę, a ja nie powiedziałem nic więcej, więc tylko przyglądała mi się uważnie. Kim miała tę przewagę, że nie patrzyłem na nią przez pryzmat tego, co wie o mnie z opowiadań, ale przez to, co wiedziała na podstawie tego, co sam jej powiedziałem, dlatego czułem się przy niej jakoś swobodniej wiedząc, że nie muszę udawać kogoś innego, odpowiadającego, wykreowanym przez samego siebie, stereotypom.
- Podoba ci się?
- Co? – spytałem, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- Nie co, tylko kto. Ta dziewczyna – odparła, wskazując na Evans.
- Lily? – parsknąłem śmiechem. – Wizualnie może i coś by się znalazło, chociaż nie jest w moim typie, ale uwierz, że charakter ma ciężki. Poza tym, gdybym tylko się do niej zbliżył, byłbym martwy.
- Aż taka okropna?
- Nie. Po prostu jest dziewczyną mojego przyjaciela, który zabiłby mnie, gdybym tylko zaczął do niej startować.
- Jasne – uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Męski honor i zasada nietykalności dziewczyn kumpli.
- Coś w ten deseń. Jest moją dobrą przyjaciółką i tyle.
- Dlaczego więc śledzisz każdy jej ruch? – spytała z zainteresowaniem.
- Ech, sam nie wiem. Może dlatego, że James prosił, by mieć na nią oko, a może dlatego, że nie mam nic lepszego do roboty.
- A gdzie jest twój kolega?
- Od kilku dni nie ma go w szkole. Sprawy rodzinne – wyjaśniłem krótko, nie wdając się w głębsze tłumaczenia. To, że otworzyłem się przed nią za pierwszym razem, nie oznaczało, że po pierwsze, miałem ochotę mówić jej o wszystkim, po drugie, że wypadało zarzucać ją sprawami, z którymi nie miała nic wspólnego nawet, jeśli sama pytała.
- James to ten twój przyjaciel, u którego mieszkasz? – Skinąłem głową. – Czy jego ojciec nie jest przypadkiem szefem aurorów? Mówiłeś, że nazywa się Potter, dobrze pamiętam?
- Tak.
- Czytałam ostatnio gazety – spuściła na chwilę wzrok, przyglądając się swoim dłoniom. – Przykro mi.
- Wiele razy już to ostatnio słyszałem – odparłem poirytowany, chociaż musiałem przyznać, że dziewczyna była niezła w łączeniu pojedynczych wątków w całość.
- Rozumiem.
- Wierzę, że z tego wyjdzie. Nie wiadomo jednak kiedy, więc James prosił mnie, bym miał oko na jego ukochaną – szybko zmieniłem temat. Nie chciałem rozmawiać o panu Potterze. Dla mnie też było to ciężkie.
- Dlaczego chciał, żebyś jej pilnował?
- Bo już parę razy w ostatnim czasie próbowali jej coś zrobić. Posunęli się nawet do użycia zaklęć niewybaczalnych.
- W szkole?
- Tak. James był wściekły, zwyzywał nawet dyrektora, ale ten nic nie zrobił. Nie zrozum mnie źle, Kim. Dumbledore to równy gość. Trochę dziwny, ale potężny i nawet minister magii liczy się z jego zdaniem. Gdyby chciał, mógłby zrobić porządek z tymi Ślizgonami, którzy skłonni są zostać zwolennikami Voldemorta. Uważa jednak, że dopóki są w Hogwarcie, należy mieć na nich oko i wyciągnąć od nich, co się da.
- Kosztem uczniów? – raczej nie popierała działań, które podjął dyrektor.
- Ucierpiały trzy osoby. O innych przypadkach nic mi nie wiadomo. Problem w tym, że Evans jest prefektem, więc może więcej. Do tego jest cholernie upartą dziewczyną, która robi wszystko na własną rękę. Jeśli jej powiesz, żeby dała sobie spokój, tym bardziej to zrobi. Wie, co wie i chce to udowodnić. Nie raz wchodząc w bezsensowne dyskusje i zaczepki z osobami, które chciałyby się jej pozbyć.
- Nikt więcej nie reaguje?
- Reaguje, ale co można zrobić, jeśli nawet dyrektor nie pozwala podjąć żadnych kroków? Lily pochodzi z rodziny mugoli, więc wydaje mi się, że właśnie dlatego stała się ich wrogiem numer jeden w tej szkole. Jeśli chodzi o uczniów oczywiście. No i zawsze była obiektem westchnień Jamesa. To też dodało jej popularności.
- Chyba nie takiej, jakiej oczekiwała.
- Wydaje mi się, że ona nigdy nie zabiegała o żadną popularność. Chciała się uczyć i po prostu mieć spokój.
- Ale…
Nie dałem jej dokończyć, bo do Pokoju Wspólnego właśnie wparowała Corinne Lautier. Nie miałem zielonego pojęcia, czym ta laska zawiniła Rogaczowi, ale wiedziałem jedno: mój przyjaciel doszczętnie jej nienawidził. Pewnego razu, kiedy akurat byłem z nimi w Paryżu, poszli gdzieś sami, a kiedy Potter wrócił, nie było już tak, jak przedtem. Nigdy więcej nie odezwał się do Lautier, nigdy więcej się z nią nie spotkał, chociaż ta zasypywała go tonami listów. Nigdy też nie powiedział mi, co się wtedy stało. Rozmowa na ten temat była zawsze drastycznie ucinana, więc nigdy potem już o to nie pytałem. Nie było zresztą powodu. Dopiero teraz, kiedy Corinne zjawiła się w Hogwarcie, sprawa odżyła, a James panicznie bał się tego, że jego była przyjaciółka zamieni, chociaż kilka zdań, z Evans. Jego zdaniem Francuzka była w stanie powiedzieć jej coś, co sprawi, że Lily go rzuci. Nie wiem, co on mógł takiego zrobić, by Lilka posunęła się do czegoś takiego, ale chyba nie chciałem wiedzieć.
Nie byłem pewny, czy jeśli faktycznie było coś, co mogło do tego doprowadzić, to należało to przed Evans ukrywać, ale jeśli Potterowi zależało na tym, by samemu powiedzieć jej, o co chodzi, wolałem wywiązać się z obietnicy i, w razie problemów, nie dopuścić do tego, by te dwie dziewczyny mogły zamienić ze sobą parę słów.
- Co się stało? – spytała Kim, kiedy nagle wstałem z miejsca.
- Pomożesz mi w czymś? – spytałem i pociągnąłem ją za rękę.
- W czym?
- Przejdziemy się, a przy okazji poznasz dziewczynę mojego kumpla.