Kochani!
Bardzo was przepraszam, że rozdział nie pojawił się wczoraj, no ale po prostu nie było szans, żebym się z nim wyrobiła. Jednak siedziałam nad nim i teraz, o trzeciej w nocy, w końcu go wstawiam.
Co do kolejnych, to chciałabym was o coś prosić, chociaż wiem, że i tak będzie mały odzew. Z racji tego, że zaczęły się wakacje, wiele osób wyjeżdża, chciałabym, żebyście napisali mi w komentarzu (nie zmuszam), czy jest sens publikowania rozdziałów w czasie wakacji. Co dwa tygodnie, czy może lepiej raz na miesiąc albo w ogóle, żeby ci, którym zależy, nie mieli dużo do nadrabiania, a i po co coś wstawiać, jeśli z kolei nikt nie będzie tego czytał.
Pozdrawiam
Luthien
***
James Potter
Po wszystkich formalnościach w końcu wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Z pomocą chłopaków z szóstego roku, urządziliśmy imprezę powitalną w wieży, która teraz rozkręciła się na dobre. Łapa znowu był w swoim żywiole. Otoczony, jeszcze niezrażonymi do niego, dziewczynami, przechwalał się, opowiadając cuda i ustalając już kolejność randek.
Poszukiwałem wzrokiem Lily. Miała iść na górę, ale jakieś małolaty dobrały się do stolika z alkoholem, więc zawróciła, by zrobić z nimi porządek. Chciałem jej nawet pomóc, ale już podbiegła do niej Ann, więc dyskretnie wycofałem się pod ścianę, rozglądając dookoła.
- James! – usłyszałem w pewnej chwili znajomy głos, należący do osoby, której towarzystwa chciałem dzisiaj uniknąć. Nie tylko dzisiaj. Jaki złośliwy los chciał, żeby ta idiotka trafiła akurat do Gryffindoru? Dlaczego miałem takiego pecha?
Odwróciłem się niechętnie i stanąłem twarzą w twarz z Corinne.
- Cześć – powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Odwal się, Corinne – odparłem niezadowolony z sytuacji, w której się znalazłem.
- Co tak niegrzecznie, Jim? – spytała, ignorując, bądź co bądź, moje powitanie. – Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam. Fajnie, że znowu się spotykamy, prawda?
- Nie – rzekłem dobitnie. – Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie pojawisz się w moim życiu. Nie chciałem cię widzieć wtedy i nie chcę teraz. Szczególnie teraz – podkreśliłem. – W mojej szkole. W moim domu. W mojej wieży. W moim towarzystwie. Przy m o i c h znajomych. – Zapadła chwila ciszy.
- Nie odpisałeś na żaden z listów – kontynuowała, jakby nie słysząc tego, co przed chwilą powiedziałem.
- Hmm, może dlatego, że każdy twój list lądował w ogniu, zanim go otworzyłem. Chyba się ze mną zgodzisz, że było to logiczne i nie powinno cię dziwić. Poza tym wiesz, byłem trochę zajęty. Szkoła, egzaminy, quidditch, znajomi i takie tam. Zapewniam więc, że mało obchodziły mnie twoje głupie wiadomości, a ty tym bardziej.
- Nie mogłam i nadal nie mogę przestać o tobie myśleć, James.
- Twój problem, nie mój. Nic mnie to nie obchodzi i szczerze? Mam to w dupie. – Coraz bardziej wkurzała mnie ta rozmowa.
- Szkoda, że tak to się wtedy skończyło – kontynuowała, nie robiąc sobie nic z moich słów. – Gdybyś mnie wysłuchał, może moglibyśmy…
- Usłyszałem wystarczająco dużo.
- Ale…
- Corinne, czy ty jesteś aż tak popierdolona, że naprawdę myślałaś, iż po tym, co mi zrobiłaś, zaraz ci się oświadczę? Powinnaś się leczyć – stwierdziłem, próbując się uspokoić. – Miałaś szansę zostać moją dobrą znajomą, może nawet przyjaciółką. Spieprzyłaś sprawę, a ja informuję cię, wszem i wobec, że cię nienawidzę. Łaskawie przyjmij to do wiadomości i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Chyba, że…
- Chcecie coś do picia? – przerwała mi Miranda z szóstego roku, z którą kiedyś chodziłem kilka dni. – Kremowe Piwo, coś mocniejszego?
- Nie, dziękuję – odparła Corinne. Dopiero teraz, moja była, spojrzała na nią z obojętnością i głębokim lekceważeniem.
- A ja się chętnie napiję. Masz Ognistą?
- Jasne.
- To daj mi całą butelkę. Albo nie, daj mi dwie – wziąłem od niej trunek i od razu pociągnąłem łyka. W tym momencie poczułem nieodpartą chęć upicia się dzisiaj. Nie widziałem innej opcji. Corinne właśnie odebrała mi ostatnią, pojawiając się w Hogwarcie, a co gorsze, także w mojej wieży.
- Niezdrowo jest tyle pić – stwierdziła blondynka, kiedy Miranda poszła dalej.
- Nie ty będziesz mi mówić, co mam robić – odparłem. – Co się jednak stało, że ty rezygnujesz z alkoholu? Nie pamiętam, żebyś była abstynentką. – Pociągnąłem z butelki kolejne łyki i od razu poczułem, jak piecze mnie gardło.
- Jestem w ciąży – oznajmiła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Słysząc to, automatycznie zakrztusiłem się tym, co piłem. Corinne chciała mi pomóc, ale gwałtownie odsunąłem się od niej. Byłem w niemałym szoku po tym, co właśnie usłyszałem.
- Że co? – spytałem, patrząc na nią załzawionymi oczami.
- Spodziewam się dziecka – powiedziała z takim samym spokojem jak poprzednio. – Oj, Jamie, chyba wiesz, skąd się biorą dzieci – posłała mi pobłażliwy uśmiech. Zignorowałem tę uwagę. Jeśli to była prawda, gdzieś tam musiał być ojciec, co trochę podniosło mnie na duchu.
- Gratuluję – rzekłem, nie wiedząc, co mogę na to odpowiedzieć. – Kto jest tym szczęśliwcem, którego usidliłaś w tak drastyczny sposób?
- Czemu uważasz, że powinieneś to wiedzieć?
- Bez powodu nie mówiłabyś mi o tym. Zresztą… Nie było pytania. – Czułem, że lepiej będzie nie zagłębiać się w żadne szczegóły.
- Ten ktoś jeszcze o tym nie wie – wyznała w końcu. – Czekam na odpowiedni moment.
Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że Lautier jest nienormalna, więc lepiej było uciąć w tym momencie dyskusję. Swoją drogą… Który facet chciałby mieć z nią dziecko?
- Wracając do tematu… – przerwała w końcu tę cudowną ciszę.
- Corinne, ty naprawdę myślałaś, że po tym, co mi zrobiłaś, zostanę z tobą? Nie byliśmy razem i nigdy tego nie planowałem. Tym bardziej wtedy. Okłamałaś mnie, wykorzystałaś, a ja cię nigdy nie kochałem i kochać nie będę, o czym dobrze wiesz.
Blondynka zmierzyła mnie w tym momencie chłodnym spojrzeniem.
- Ach, tak, jasne. Lily Evans. – Jej ton głosu zmienił się teraz. – Nawet wtedy, kiedy powinieneś być tylko mój, powtarzałeś jej imię. Nie mogłeś go znać, a jednak to właśnie je wypowiadałeś. Nie moje. Nie wiem, dlaczego, nie wiem jak… – pojedyncza łza zalśniła w jej oku. Zamrugała szybko, chcąc się jej pozbyć.
Szczerze? Dobrze wiedziałem, że to, co mi przed chwilą powiedziała, nie mogło mieć miejsca. Jeśli jednak ten jeden, jedyny raz, mówiła prawdę, nie potrafiłem wytłumaczyć tego zjawiska. Nie mogłem go też zweryfikować, ale sądząc po jej reakcji, mogło być tak, jak mówiła.
- To się nazywa miłość, Corinne – rzekłem więc, bo nie udało mi się znaleźć innej odpowiedzi na to, do czego się właśnie przyznała.
- Mam w dupie taką miłość – tym razem przetarła oczy rękawem bluzki, a mi nawet nie zrobiło się jej żal. – Jak teraz będzie? – spytała.
- Co, jak będzie?
- No, co dalej będzie z nami? – nie dawała za wygraną.
- Czy ty przypadkiem nie odpowiedziałaś sobie na to pytanie sama? Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Nigdy nie było i nie będzie żadnych nas, Corinne – wkurzyłem się. Czy ona faktycznie zakodowała sobie w głowie fakty odbiegające od rzeczywistości? – Wykorzystałaś mnie – powtórzyłem. – I nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłaś. Znamy się dosyć długo, myślałem, że coś dla ciebie znaczę, a ty potraktowałaś mnie przedmiotowo, niszcząc to, co sprawia, że jesteśmy ludźmi. To fakt, że tylko na chwilę, ale jednak. Nie da się tego wybaczyć. Mam swoją godność i uczucia. Co więcej, od samego początku, stawiałem sprawę jasno. Kocham tylko jedną dziewczynę i jeśli ona nie spędzi ze mną reszty życia, żadna inna nie dostąpi tego zaszczytu, choćbym się miał zestarzeć sam, rozumiesz?
- Nie uważasz, że miłość do kobiety, której nigdy nie będziesz miał, jest stratą czasu? – Gdyby mój wzrok potrafił zabijać, blondynka leżałaby już martwa. – Tak, wiele mi o niej opowiadałeś, nie pamiętasz?
- Uważaj, co mówisz, Corinne. Nic o niej nie wiesz.
- Na pewno więcej, niż myślisz. Lily Evans – powtórzyła kolejny raz jej imię i spojrzała gdzieś za siebie. Również skierowałem wzrok w tamtą stronę. Moja ukochana, zamiast leżeć w łóżku, rozmawiała jeszcze z jakimiś chłopakami. – Nie wiem, co ty w niej widzisz.
- Wszystko to, czego ty nie masz – odparłem. – I jeszcze więcej. – Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ta idiotka popsuła cokolwiek w moich relacjach z Lily. Nie teraz, kiedy w końcu byliśmy razem i wiedziałem, że ona mnie kocha.
- Nie denerwuj się – rzekła Lautier, odwracając się do mnie.
- Ja się nie denerwuję, tylko kończę tę idiotyczną rozmowę. Wiele się ostatnio zmieniło, więc grzecznie proszę, byś zostawiła mnie w spokoju i nie zbliżała się do Lily. Jeśli coś jej zrobisz, zniszczę ci życie i pożałujesz, że spotkałaś mnie na swojej drodze, rozumiesz?
- James, nie wiem, o co ci chodzi, ale zapewniam, że nie będę się wpychać na siłę do twojego życia, jeśli tego nie chcesz.
- Nie chcę.
- Dobrze więc. W miarę możliwości, będę ci schodzić z drogi. Mimo wszystko… Cieszę się, że mogłam cię znowu zobaczyć – rzekła, a potem odeszła, zostawiając mnie samego.
Nie wiedziałem, jakim cudem Corinne trafiła akurat do Gryffindoru, ale czułem, że jej obietnica jest gówno warta, że to, co zrobiła, dzień przed końcem wakacji, to był nieudany początek spieprzenia mojego szczęścia. Przez najbliższe miesiące musiałem mieć oczy dookoła głowy.
Syriusz Black
Impreza rozkręciła się na dobre. Nasi goście świetnie się bawili, pląsając po parkiecie oraz nie żałując sobie alkoholu. Ja byłem w swoim żywiole. Dziewczyny mnie uwielbiały. Zresztą, co w tym dziwnego? Byłem przecież najprzystojniejszym facetem w całym Hogwarcie. Zapewne mój najlepszy, rogaty kumpel zacząłby w tym momencie ze mną polemizować, próbując udowodnić, że to on powinien zyskać tytuł „ciacha roku” albo chwalić się, że jego funclub istniej dłużej, ale, bądź co bądź, to ja byłem najprzystojniejszy i chociaż jakiś czas temu, z własnej głupoty, straciłem Dorcas Meadowes, byłem wolny i mogłem się bawić, a Rogaś wodził tylko tęsknym wzrokiem za panią prefekt, która nie raz była naszym największym utrapieniem. Dziwne, że tak to się wszystko potoczyło. Gdyby nie Remus i jego futerkowy problem, Potter, być może, siedziałby w tym momencie ze mną, bajerując nasze nowe koleżanki. Jak mógł wpaść tak bardzo? Do tej pory nie miałem zielonego pojęcia, ale odchodzę od tematu.
- Syriusz, opowiedz coś jeszcze – poprosiła jedna z dziewczyn słuchających o bohaterskich wyczynach Huncwotów, w których, oczywiście ja, grałem główną rolę. Już otwierałem usta, kiedy odezwała się Evans.
- Black, możemy zamienić dwa słowa? Zaraz dokończysz swoje heroiczne opowieści.
- Jasne – rzuciłem i zgramoliłem się z kanapy. – Drogie panie, zaraz wracam – posłałem im mój czarujący uśmiech.
- To twoja dziewczyna? – spytała brunetka z Durmstrangu. James miał rację, tam były ładniejsze laski.
- Ja? Jego dziewczyną? – Lily roześmiała się. – Zapomnij. My się tylko przyjaźnimy.
- Bo widzicie – wtrąciłem rozbawiony. – Ta oto pani prefekt należy do mojego kumpla, którego już poznałyście…
- Black, przymknij łaskawie swój dziób. Nie wszyscy muszą znać całą historię mojego życia, więc przepraszam, – zwróciła się do nich, – ale porwę Syriusza dosłownie na minutę.
Odeszliśmy kawałek na bok.
- Czy ty przypadkiem nie powinnaś leżeć w łóżku od jakichś dwudziestu pięciu minut? – spytałem.
- Może i powinnam, ale ciągle ktoś coś ode mnie chce.
- Więc idź na górę, a pogadamy później – zaproponowałem.
- Pogadamy teraz. – Westchnąłem.
- Dobra, więc o co chodzi?
- Co ty, do licha, wyrabiasz, Black?
- Eee, o czym mowa?
- Jesteś pijany, to po pierwsze.
- Nie ja jeden w tym pokoju.
- Po drugie, demoralizujesz nowe koleżanki.
- One mnie uwielbiają, Evans, więc wrzuć na luz. Ja tylko opowiadam im różne historyjki, a żadna z tych lasek i tak nie spełnia moich wymagań, więc raczej odpadają na starcie. Przyjemnie jest jednak posiedzieć z ładnymi dziewczynami.
- Zapomniałeś już, co mi mówiłeś po tym, jak Dorcas wybrała Erica?
- Nie.
- Więc daj spokój, Syriusz. Po co ci to? Naprawdę chcesz, żeby przylgnęła do ciebie opinia…
- Evans, o co ci chodzi? Martwisz się o nie, czy o mnie?
- I o ciebie, i o nie, i o reputację Gryffindoru. Żadna z nich nie ma trafić do waszego dormitorium, rozumiemy się?
- Gadasz jak Luniek.
- Nie chcę…
- Dobra, rozumiem. Zobaczymy, co da się zrobić – uśmiechnąłem się.
- Dziękuję.
- Spoko – rzuciłem jeszcze i wróciłem do dziewczyn. Nie miałem pojęcia, dlaczego Evans robiła problem z niczego. Przecież przestałem szukać lasek na jeden wieczór.
James Potter
- Pójdziesz ze mną? – spytałem, podchodząc szybko do Lilki po tym, jak skończyła gadać z Syriuszem.
- To zależy – odparła.
- Od czego?
- Od tego, kim jest Corinne Lautier – rzekła, wpatrując się we mnie zmęczonymi, zielonymi oczami.
- Rozmawiała z tobą? – Byłem wściekły.
- Tak. Powiesz mi, o co tu chodzi?
- To nie… Ech, nie mam pojęcia, co ona tutaj robi – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Poprosiła o Gryffindor, bo ma tu znajomego, niejakiego Jamesa Pottera.
- Poprosiła? – Lilka kiwnęła głową.
- Więc? – Westchnąłem. Mogłem się tego spodziewać.
- Corinne była moją znajomą z Paryża. Poznałem ją trzy lata temu na wakacjach. Mieszka koło hotelu, w którym zawsze się zatrzymujemy, a że do towarzystwa miałem tylko Blacka, to przygarnęliśmy ją i w trójkę łaziliśmy po mieście.
- Jest, a nie była.
- Była – uparłem się. Nie chciałem mówić o niej w czasie teraźniejszym. – W tym roku miałem zabrać ze sobą ciebie, ale odmówiłaś, więc znowu bawiłem się z nią. Tylko, że dla niej to nie do końca była zabawa. Ostatniego dnia zrobiła coś, czego nigdy jej nie wybaczę. Zakochała się we mnie, chociaż wiedziała, że nie ma u mnie żadnych szans, no i chciała zobaczyć, jak to jest, mieć na własność Jamesa Pottera. Podobno nie wszystko poszło po jej myśli i się wściekła. Powiedziałem jej, co o niej i tym wszystkim myślę, zmieszałem z błotem, a ona nic. Jest wariatką zdolną do wszystkiego. Nie chciałem jej więcej widzieć na oczy. Nie przewidziałem jednak tego, że może tu przyjechać. Uwierz mi, skarbie, że, w tej chwili, jej obecność tutaj jest moim największym koszmarem.
- Ale…
- Lily, proszę cię… Nie teraz. Opowiem ci wszystko dokładnie, w bardziej odpowiednim momencie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał do tego wracać i… – Pogubiłem się. – Zapomniałem, ale ona tu teraz jest i nie wiem, co robić. Nienawidzę jej za to…
- James, hej, uspokój się – położyła mi dłonie na ramionach.
- Po prostu…
- Po prostu nie mówmy już o tym – przytuliła mnie. – W porządku? – skinąłem głową. – Nie myśl o tym. Będzie dobrze.
- Lily, proszę cię, nie słuchaj niczego, co ona mówi. Jestem pewien, że jeszcze nie raz będzie chciała się z tobą zaprzyjaźnić. Za dużo o tobie wie – przyznałem.
- W porządku – rzekła w końcu, przypatrując mi się uważnie. – Będzie dobrze. Obiecuję.
- Dziękuję. Przyrzekam, że wszystko ci wkrótce opowiem. Nie masz się czego bać. - W sumie mogłem powstrzymać się od ostatniego zdania. Zabrzmiało to tak, jakby faktycznie coś jej zagrażało. Chciałem, żeby dowiedziała się tego ode mnie, nie od Corinne, ale najpierw musiałem to poukładać.
- Ufam ci, James – uśmiechnęła się.
- Kocham cię, wiesz?
- Wiem.
- Więc pójdziesz ze mną?
- Gdzie?
- Na górę.
- Daj spokój, nie dzisiaj.
- Eee, co? Chciałem tylko, żebyś się w końcu położyła do łóżka, a ja przypilnuję, żeby nikt ci nie przeszkadzał – zaśmiała się.
- Tylko tyle? – uniosła brwi.
- Przyniosę ci lekarstwa – zaoferowałem.
- W porządku.
- Mam wolny pokój, więc idziemy do mnie – zdecydowałem.
- Tak jest.
~ * ~
Kiedy Lily zasnęła, wróciłem na dół. Chyba pierwszy raz nie wiedziałem, co robić. W końcu byłem Jamesem Potterem, gościem, który zawsze miał wszystko gdzieś, robił co chciał i w dupie miał opinię i uczucia innych. Teraz jednak miałem dla kogo to wszystko zmienić. Problemem był jednak fakt, że Corinne Lautier, jako pierwsza, całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi i pokazała, że można stracić wiarę w ludzkość. Nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego i narobi kłopotów nie tylko sobie, ale i mnie. Naprawdę chciałem powiedzieć o wszystkim Lily, żeby potem nie było niedomówień, jednak nie bardzo wiedziałem, jak mam to zrobić, bo sprawa nie była łatwa. Wyparłem wszystko, zepchnąłem w niepamięć, ale teraz musiałem zastanowić się nad tym, czy naprawdę było tak, jak mówiła Corinne, czy jednak zatrzymała dla siebie coś, co teraz miała zamiar wykorzystać, a ja w żaden sposób nie mogłem tego zweryfikować. Jakieś dziwne mi się to wszystko wydawało.
- Co tam, stary? – spytałem, podchodząc do Blacka, stojącego samotnie przy stole z napojami procentowymi.
- Chyba się starzeję albo coś ze mną nie tak.
- Dopiero teraz to zauważyłeś? – spytałem z szerokim uśmiechem.
- Ja mówię poważnie, Rogaty – oburzył się.
- Ja też – walnął mnie w ramię. – Ała, kretynie.
- Sam się prosiłeś.
- Więc co jest?
- Nie ma żadnej laski.
- Jak to nie ma? Widzę chyba z pięćdziesiąt – zauważyłem.
- Ech, zaczniesz ty w końcu używać mózgu? Ja wiem, że niewiele ci go dali, ale…
- Ale i tak więcej, niż tobie – wszedłem mu w słowo i o dziwo, zamknął się na chwilę. Nigdy nie odbijało mu w ten sposób po alkoholu, raczej latał do każdej dziewczyny po kolei, a nie ich unikał, więc uwzględniwszy ten fakt, podjąłem temat, który rozpoczął. – Dobra, więc o co chodzi z tą laską? – spytałem, dołączając do picia. Syriusz zastanawiał się przez chwilę, jak sformułować najlepszą odpowiedź.
- Chodzi o to, że mam już dosyć tych głupich dziewczyn, łażących za mną i śliniących się na mój widok. Żeby to jeszcze były jakieś konkretne kandydatki, a nie małolaty, które nawet jeszcze cycków nie mają. – Parsknąłem śmiechem, opluwając siebie i jego piwem.
- Nie przeszkadzało ci to do tej pory.
- No nie, ale wiesz… – położył mi rękę na ramieniu i przysunął się do mnie, machając butelką.
- No właśnie nie – przyznałem, odsuwając się od niego.
- Chciałbym znaleźć dziewczynę, która będzie na moim poziomie…
- W takim razie nie stawiasz jej wysokich wymagań.
- Znalazł jedną wartą uwagi i teraz się wymądrza – oburzył się Łapa, a ja zaśmiałem się tylko. – Już wiem, o co w tym wszystkim chodzi, stary. Nie zakochasz się w takiej, która od razu wlezie ci do łóżka, ale w takiej, która każe ci na to zasłużyć, rozumiesz? Podobna do Evans, taka, że latając za nią będziesz wiedział, że warto… – nie wiem, co skłoniło go do zmiany zdania, ale w sumie chyba przyznałbym mu rację. Dziwnym zjawiskiem były jednak takie przemyślenia, wychodzące z ust Syriusza Blacka.
- Rozumiem, że masz dość małolat latających za tobą, więc szukasz poważnej kandydatki na żonę.
- Myślisz, że da się taką znaleźć?
- Na pewno wiele. Uważaj jednak, bo nie wszystkie niedostępne są warte zachodu. Znalazłem jedną. I setki innych, które na moje towarzystwo nie zasłużyły – zauważyłem. Łapa wpatrywał się teraz we mnie uważnie.
- Rogaty, co tak naprawdę zrobiła ci Corinne? – spytał.
- Musimy o tym gadać? Wróćmy może do twojej nowej filozofii podrywu.
- Chcę wiedzieć. To znaczy, rozumiem, wykorzystała cię, zrobiła coś, czego nie powinna, ale co?
- Coś, co sprawiło, że nie chcę jej znać. Stary, spróbuj mnie zrozumieć. Nie chcę, żeby ta laska zbliżyła się do mojej dziewczyny. Jeśli coś jej nagada… Jestem przekonany, że Lautier nie skończyła jeszcze swojej zabawy.
- Rozmawiałeś dzisiaj z tą wariatką? – skinąłem głową.
- Co więcej, zanim przyszła do mnie, rozmawiała już z Lily.
- Co? A to suka. Od zawsze ci powtarzałem, że normalna to ona nie jest.
- Tak? Wiesz, przypominam sobie coś innego – odparłem, wspominając, jak Black zawsze ślinił się na widok blondynki. – Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, ale jeśli coś zrobi, zniszczę jej życie.
- Powiedziałeś Evans?
- Jeszcze nie.
- I chcesz mnie poprosić o przysługę?
- Tak jakby – przyznałem. – To jak, pomożesz mi, trzymać ją z daleka?
- Jeśli chcę zatańczyć na twoim ślubie, to chyba nie mam wyjścia. Powiem chłopakom, żeby też na nią uważali. Popilnujemy ci dziewczyny, Potter, ale…
- Co?
- Będę twoim świadkiem?
- Żebym tylko ja najpierw ojcem chrzestnym nie został – odparłem, uderzając go.
- Śmiej się, śmiej. Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo będzie prosił.
Lily Evans
Obudziłam się w nieswoim dormitorium, ale czułam się zdecydowanie lepiej niż… No właśnie, nie miałam pojęcia, która właściwie jest godzina. Muzyka jednak dochodziła z dołu aż do góry, więc impreza nadal trwała w najlepsze. Nie wiedziałam, w jakim stanie zastanę Pokój Wspólny, więc w miarę szybko doprowadziłam się do porządku i zeszłam na dół. O dziwo, nie było tak źle, jak myślałam. Kilkoro uczniów pochrapywało pod ścianą, część bujała się od nadmiaru alkoholu, ale całość robiła w miarę nienaganne wrażenie.
Podeszłam do chłopaków i Ann, którzy na mój widok szybko umilkli.
- Coś nie tak? – spytałam. Cała piątka miała podejrzane miny.
- Eee, nic takiego. Wszystko w porządku. Po prostu rozmawiamy – rzuciła moja przyjaciółka, posyłając mi niewinne spojrzenie, a ja już wiedziałam, że coś knują. Byłam tylko zaskoczona, że i ona brała w tych ich planach udział. – Jak się czujesz? – szybko zmieniła temat.
- Lepiej.
- To dobrze, bo…
- Bo co?
- Bo wpadła do nas McGonagall i trochę się powydzierała, że jest za głośno, że dajemy zły przykład nowym kolegom i mamy zakończyć naszą imprezę. – Jęknęłam. Nie ma to jak podpaść opiekunce domu.
- Kurde, na chwilę was z oczu stracić – wkurzyłam się, a chłopacy zaczęli się śmiać.
- Oni żartują – wtrąciła Ann. – Mieliśmy informatora, więc zanim McGonagall do nas przyszła, zdążyliśmy wszystko sprzątnąć, a powiedziała tylko, że możemy zejść na kolację, jeśli chcemy. – Chłopacy pokładali się ze śmiechu, chwiejąc się nawet przy prostym siedzeniu na fotelu.
- Żałośni jesteście – zwróciłam się do nich.
- Oj, Evans. Co się z tobą dzisiaj dzieje? Zrobiłaś się zrzędliwa i mało rozrywkowa.
- Wiesz co, Black? Przejmuję twój nadmiar rozrywkowości i idę na kolację.
- Lilka! – Potter rzucił się za mną. – Daj spokój. Przecież oni tylko żartują. – Zatrzymał mnie i obrócił w swoją stronę.
- I co w związku z tym?
- No… Mogłabyś się pobawić z nami.
- I schlać się przed godziną dwudziestą?
- Dwudziesta już minęła! – krzyknął Peter, pokładając się na ramieniu Remusa, który jako jedyny, zachował jakieś resztki gości. Spiorunowałam Glizdogona wzrokiem, więc skulił się szybko i wsadził do ust babeczkę.
- Dziękuję za taką zabawę. – Wiedziałam, że moje zachowanie jest trochę nie fair, ale nic nie doprowadzało mnie do szału tak bardzo, jak pijani, prawie do nieprzytomności ludzie, nie potrafiący się bawić bez napojów procentowych. Dziewczyny, tak samo jak Huncwoci, dobrze o tym wiedzieli.
- Aha, więc znowu o to ci chodzi.
- Dobrze wiesz, że tego nie popieram. Impreza imprezą, ale jutro są normalne zajęcia. Pijcie, ile chcecie, ale nie zataczajcie się potem na moich oczach – oznajmiłam i ruszyłam do wyjścia.
- Mogę iść z tobą?
- Jak chcesz.
Zanim dotarliśmy do portretu, zaczepiła nas jakaś mała blondyneczka. Na oko dwunastoletnia.
- Przepraszam.
- Tak?
- Jestem Jo.
- Cześć – odparłam. – Jestem Lily.
- Wiem – rzekła młoda, a James parsknął śmiechem. – Przedstawiłaś się.
- No tak. W czym ci mogę pomóc? – spytałam.
- Nie pamiętam, które schody prowadziły do mojej sypialni – przyznała. – Jestem za młoda na imprezy, a poza tym jutro są przecież lekcje i nie chcę zaspać, więc wolałabym iść już spać.
Uśmiechnęłam się do niej, mimo, iż wywołała we nie mieszane uczucia. Spodobał mi się fakt, że bardziej przejmuje się nauką niż zabawą, ale z drugiej strony sprawiała wrażenie małej mądrali.
- To może razem poszukamy twojego pokoju? – zaproponowałam, na co Rogacz wywrócił oczami, a blondynka ochoczo pokiwała głową. – Poczekasz chwilę? – zwróciłam się do Pottera.
- Mam inne wyjście? – odparł, a ja zaprzeczyłam.
- Zaraz wracam.
Skierowałyśmy się w stronę schodów do dormitorium dziewczyn. Wieża została powiększona przez odpowiednie zaklęcie, dzięki czemu ciągnęła się wyżej niż zwykłe siedem pięter. Wspięłyśmy się więc na ósme i powoli podążałyśmy wyżej.
- Jesteś z Durmstrangu czy Beauxbatons? – spytałam.
- Beauxbatons – odparła, a ja pokiwałam głową. Po co w sumie pytałam? Jasny kolor włosów dominował we francuskiej szkole, chociaż w irlandzkiej również się takowy znalazł.
- Więc musimy wejść jeszcze wyżej, bo domy ułożone są alfabetycznie, od góry.
Przeszłyśmy kolejne piętra i stanęłyśmy przed drzwiami z niebieskim szyldem. Nie wiedziałam dlaczego, ale pokoje gości były przygotowane dla dwóch osób, czasami trzech. Nie więcej.
- Sarah Ganthier? – dziewczynka kręciła głową na każde nazwisko, więc weszłyśmy jeszcze wyżej. Szczerze? Zmęczyłam się. Współczułam osobom, które miały tu mieszkać
W końcu znalazłyśmy odpowiedni pokój. W środku znajdowały się dwa łóżka, toaletka, szafa i kolejne drzwi.
- Tutaj masz łazienkę. Oprócz łóżka, resztę mebli musisz dzielić z koleżanką. Na pewno się pomieścicie. Ja mieszkam z aż czterema współlokatorkami, ty masz tylko jedną. Nawet walka o łazienkę będzie łatwiejsza – blondynka uśmiechnęła się.
- Zimno tu – stwierdziła.
- Zaraz coś na to poradzimy – rzekłam i rozpaliłam piec, który powoli zaczął zalewać pokój przygaszonym światłem. – Niestety nie jest tu tak ciepło jak u was, ale da się przeżyć. Przyzwyczaisz się.
Jo rozejrzała się uważnie, a potem rzuciła na łóżko stojące najbliżej łazienki.
- Chłopacy mogą tu wejść?
- Nie. Jeśli tylko spróbują, włączy się alarm, a schody zamieniają się w zjeżdżalnię. Poza tym wątpię, by dotarli tak wysoko, nie męcząc się wcześniej. – Pomysł ze zjeżdżalnią chyba jej się spodobał.
- Fajnie tu macie. U nas jest większy reżim. Ciągle tylko zasady i dobre wychowanie.
- Na pewno nie jest tak źle. My też nie mamy lekko, na przykład z naszym woźnym. Jego kot wszystkich szpieguje. Lepiej na niego nie wpaść. – Zapadła chwila ciszy. – Jutro rano, na śniadaniu, dostaniesz swój plan lekcji. Podejdź do mnie lub Remusa Lupina, to powiemy ci, gdzie masz salę.
- Dzięki, Lily. Możesz już iść. Wiem, że czeka na ciebie chłopak.
- Może poczekać jeszcze chwilę.
- Jest przystojny – parsknęłam śmiechem.
- Masz rację, jest. I powiem ci, w wielkim sekrecie… Umiesz dochować tajemnicy? – Mała pokiwała głową. – Jest też największym brojarzem w Hogwarcie. Na pewno nie raz wszystkich zaskoczy. – Puściłam do niej oko. – Jeśli niczego więcej nie potrzebujesz, pójdę już, bo jutro są lekcje i też chcę się wyspać.
- Dobranoc – rzuciła blondynka.
- Dobranoc – odparłam i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Zabawna była ta mała, ale i trochę upierdliwa. Jeśli część osób ma mi tak zawracać głowę, będę miała dużo roboty. Przeklęta prefektura. Pierwszy raz w życiu stwierdziłam, że wolałabym nie pełnić powierzonej mi funkcji.
Szybko zbiegłam na dół, by dołączyć do Jamesa.
- Dłużej się nie dało? – spytał, gdy tylko znalazłam się w zasięgu jego głosu.
- Dało. Ta mała jest strasznie gadatliwa. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy w przyszłości będę chciała mieć dzieci. – Rogacz chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się, więc ruszyliśmy znowu do wyjścia, w którym wpadła na nas Dorcas. Miała zaróżowione policzki i ledwo oddychała, zapewne po morderczym biegu do wieży, który wyhamowała osoba Pottera.
- Lily – stanęła i spróbowała wyrównać oddech, a kiedy to zrobiła, kontynuowała. – Z nieba mi spadasz, bo właśnie cię szukałam. Musimy porozmawiać.
- Teraz? Weź Ann, bo ja idę na kolację.
- Nie chcę Ann, bo ona mnie nie zrozumie i zaraz zacznie gadać… – Westchnęłam. – Proszę cię. Muszę komuś o tym powiedzieć. Jesteś moją przyjaciółką.
- Mam prawo głosu? – wtrącił Potter.
- Nie – rzuciła, a ten znowu wywrócił oczami. – Proszę – powtórzyła, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Wybacz, James. Siła wyższa – rzekłam, uśmiechając się do niego, na co moja przyjaciółka rzuciła się na mnie, a potem zaciągnęła na górę.
Weszłam do pokoju, a kiedy i ona to zrobiła, zatrzasnęła z hukiem drzwi i oparła się o nie.
- Więc… Co jest tak ważne, że musiałam zrezygnować z kolacji? – spytałam, patrząc na nią uważnie.
- Spałam z Ericem – wyznała, a mi, na tę wiadomość, opadła przysłowiowa szczęka.
- Nie uważasz, że powinnaś porozmawiać o tym z nim, a nie ze mną? – spytałam z zażenowaniem.
- To logiczne i już to zrobiliśmy, ale to takie… Niesamowite? Musiałam to komuś powiedzieć. No, nie patrz tak na mnie – zganiła mnie, na co zdołałam zamknąć buzię i jeszcze raz przetrawić tę informację. – Lilka, nie patrz tak na mnie – powtórzyła, siadając na swoim łóżku.
- Nie wiem, co miałabym zrobić – przyznałam. – Nie wiem, co się w takich sytuacjach mówi: „świetnie”, „gratuluję” czy może „co zrobiłaś”? – Dor uśmiechnęła się i zaśmiała.
- Więc może odpowiem na ostatnie pytanie. Przespałam się z Ericem w pełni świadomie, w pełni realnie i w pełni przemyślawszy konsekwencje, a teraz muszę z kimś o tym pogadać.
- Dorcas – jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. – Nie mów mi, że chcesz rozmawiać na ten temat ze mną. To jest jakieś takie…
- Normalne – wtrąciła.
- Dziwne.
- Lilka, przecież to normalna kolej rzeczy. Uważasz to za niezręczne?
- Niezręczne, jeśli miałabym rozmawiać o tym z kimś innym niż mój partner. Po prostu…
- Po prostu się wstydzisz?
- Tak jakby. Myślę, że to sprawa indywidualna i nie trzeba rozmawiać na ten temat.
- Każdy normalny rozmawia na ten temat.
- To ja jestem chyba nienormalna, bo nie chciałabym się z czegoś takiego zwierzać.
- Dobra, ale posłuchać możesz?
- A muszę? – jęknęłam.
- Nie. W sensie… Dobra, nie zmuszam cię do rozmowy, jeśli nie chcesz. Po prostu musiałam to komuś powiedzieć, bo było naprawdę dobrze. Wiesz… Przy Syriuszu nigdy nie czułam tego, co przy nim. Co prawda z Blackiem nawet nie zbliżyłam się do czegoś, co można by nazwać związkiem, ale jednak Eric jest nie tylko moim chłopakiem, ale i przyjacielem, któremu czasami mówię więcej niż wam, a Ann to już w ogóle.
- Przyjaźń to podstawa związku – stwierdziłam. – Cieszę się, że dobrze wam się układa.
- Ja go po prostu kocham – powiedziała Dorcas, opadając z uśmiechem na łóżko. – Pierwszy raz naprawdę się zakochałam – powtórzyła z podnieceniem wypisanym na twarzy.
- Cieszę się twoim szczęściem, Dor. Naprawdę – rzekłam, a potem poklepałam ją po plecach. – I… – spojrzała na mnie uważnie. – Wiem, co w tej chwili czujesz.
Obie wybuchłyśmy śmiechem, po czym poświęciłam się i, mimo zażenowania, zaczęłyśmy rozmawiać na poważne tematy. Miłość, seks (tutaj raczej tylko słuchałam mojej przyjaciółki, gdyż ja sama nie przyznałam się jej, że spałam z Rogaczem), rodzina, oczekiwania, przyszłość. W tym momencie to wszystko było realne, ale tak naprawdę. Tym razem nie było od tego ucieczki. Inaczej patrzyło się na niektóre sprawy, wiedząc, że planujesz życie z kimś, kogo kochasz. Za pół roku miałyśmy opuścić Hogwart i więcej do niego nie wrócić, znaleźć pracę, wyjść za mąż i walczyć o lepsze jutro, próbując pozbyć się zła. Nie mogłyśmy cofnąć się do pierwszej klasy, bo oto nadszedł kolejny etap naszego życia, który powoli zaczynałyśmy realizować, znajdując stabilność i oparcie.
- Dorcas?
- Hmm?
- Czemu nie chciałaś rozmawiać o tym z Ann, tylko ze mną? To znaczy… Chodzi mi o to, że kiedyś usiadłybyśmy w trójkę i…
- Bo zaraz zaczęłaby się wymądrzać i udzielać rad, nie mając pojęcia, o czym mówi. Kurde, nie zrozum mnie źle, Lily. Chamskie jest to, co przed chwilą powiedziałam, bo to jednak moja przyjaciółka, ale mam ostatnio mam wrażenie, że ona nie potrafi albo nie chce, ułożyć sobie życia. Woli wtrącać się w związki innych, a swój traktuje jak jakąś rozrywkę. Wiesz, że ja też nie byłam bezstronna, jeśli chodzi o ciebie i Jamesa, ale jej zachowanie czasami i mnie doprowadzało do szału. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Zachowuje się tak, jakby nie potrafiła poradzić sobie z własnymi sprawami, a te problematyczne zagłuszała lekceważącym stosunkiem i odwracaniem uwagi. Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem.
- Zawsze taka była, to fakt i nie chodzi o to, żeby się zmieniła, tylko czasami mam ochotę powiedzieć jej, by dorosła do tych swoich siedemnastu lat.
- Myślisz, że ma jakieś problemy? – spytałam. – Tajemnicze listy, nagłe znikanie, pokrętne odpowiedzi. Może coś się stało?
- Może. Myślisz, że wypada spytać?
- Nie zaszkodzi. Przecież nie będziemy jej zmuszać do gadania.
- Dobra, w takim razie porozmawiamy z nią jutro, tylko…
- Co?
- Mimo wszystko… Możesz nie mówić jej na razie tego, co ci powiedziałam?
- Jasne.