niedziela, 14 lutego 2016

46. Ale nie dostanę w twarz? cz. IV Decyzje, które zmienią wiele

Kochani!
Po pierwsze, musicie mi wybaczyć, że ten jeden dzień ciągnę już przez czwarty rozdział i jeszcze go nie skończę, ale jest dla mnie jednym z ważniejszych dni i wszystko co chcę, by się w nim stało, po prostu muszę opisać dokładnie.
Po drugie może i część z was będzie mnie chciała zabić po tym, co zaraz przeczytacie, ale od samego początku istnienia pomysłu na to opowiadanie, ta jedna sprawa miała się skończyć, a właściwie zacząć tak, a nie inaczej i absolutnie nie planowałam tego, że wypadnie to akurat w walentynki, które, swoją drogą pewnie pisałam to rok temu, są dla mnie beznadziejnym świętem.

Po trzecie i chyba najważniejsze... Nie chcę nikogo publicznie oczerniać, ale mam nadzieję, że osoba, o której zaraz napiszę będzie wiedziała, że to o niej. Przesyłacie mi dużo linków do swoich blogów i w komentarzach i na maila. Wierzcie lub nie, ale z samej ciekawości wchodzę na każdego, który mi podacie i czytam chociaż jeden, dwa rozdziały. Jednak czy wy naprawdę myślicie, że ja nie znam własnego opowiadania i nie zorientuję się, że użyczyliście sobie szczegółów ode mnie? Niewiele brakuje do tego, bym znała je na pamięć. Naprawdę. Nazwy własne, pojedyncze zdania i sytuacje, które mimo, iż napisane własnymi słowami, ewidentnie ściągnięte są ode mnie. Skrócone, pomieszane, zmienione, ale czytając te rozdziały o których mówię, pierwsze co mi się skojarzyło to: "Fajnie, że to samo co u mnie". Ja nie chcę robić z siebie nie wiadomo kogo, jest mnóstwo blogów i niektóre sytuacje mogą być podobne, ale naprawdę nie życzę sobie, by ktokolwiek ściągał cokolwiek ode mnie, bo zastrzegam sobie prawo do wszystkiego, co jest na moim blogu, co jest wymyślone i napisane przeze mnie, bo włożyłam w to dużo pracy, czasu i serca. Piszę to dla siebie, od pewnego czasu też dla was i nie chcę, by moja praca nie była szanowana w ten sposób. Szczególnie, że moje opowiadanie do najlepszych nie należy i nie ma w nim nic na tyle dobrego, by można to plagiatować. Istnieje coś takiego jak prawa autorskie. Jak już pisałam, nie będę podawać linku do bloga ani autorki, mam nadzieję, że sama będzie wiedziała, iż mowa o niej, jednak cały czas mam go na uwadze. Na razie daję spokój, jednak jeśli zobaczę w kolejnych rozdziałach dalsze podobieństwo do mojego bloga to wtedy zacznę działać. Dlatego ostrzegam, że jeśli jeszcze raz spotkam się z czymś takim, zakończę bloga na etapie, na którym się znajduje, a historia zostanie dokończona tylko i wyłącznie do mojego użytku. Bardzo bym tego nie chciała i bardzo was przepraszam, ale naprawdę jestem zła z tego powodu, że niektórzy nie potrafią szanować czyjejś pracy. 

Rozdział dedykuję wszystkim, którzy znaleźli już swoją miłość oraz tym, którzy nadal jej szukają. 

Całuję
Luthien

***

Lily Evans
         Powoli wracaliśmy do zamku, chociaż za niecałą godzinę miałam być u Slughorna. Śnieg przestał padać, kiedy siedzieliśmy w kawiarni, ale pozostawił po sobie wysokie zaspy i chłodne powietrze. Założyłam na głowę kaptur, ciaśniej owinęłam się szalikiem i wsadziłam ręce do kieszeni.
- Wiesz co? – zaczęłam, kiedy szliśmy już drogą prowadzącą do szkoły.
- Co takiego?
- Nigdy nie przypuszczałam, że dzięki tobie będę szczęśliwa – powiedziałam.
- Cieszę się, że tak się stało – odparł James.
- Naprawdę szczęśliwa – powtórzyłam z namysłem, na co Rogacz stanął nagle, więc i ja się zatrzymałam.
- Posłuchaj mnie, Lily – rzekł, kładąc ręce na moich ramionach i zmuszając do tego, żebym na niego spojrzała, chociaż uliczne lampy dawały niewiele światła. – Twoje szczęście jest moim szczęściem i nieważne jest w tej chwili to, co ja czuję. Jesteś tu teraz ze mną, dałaś nam szansę, zmieniłaś co do mnie zdanie… Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko. Jeśli będę musiał oddać cię Whitby’emu, to to teraz zrobię, mimo iż jest idiotą – stwierdził, a potem puścił mnie i ruszył dalej.
- Nie jesteś jedyny, który go nie lubi – zauważyłam.
- W takim razie to chyba o czymś świadczy, nie?
- Możliwe – odparłam, nie chcąc psuć resztki dnia roztrząsaniem mojego bezsensownego ciągnięcia związku z Seanem. Chciałam go zakończyć, ale nie musiałam dyskutować teraz na ten temat z Potterem.
            W pewnej chwili Rogacz znowu stanął i odwrócił się do mnie. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Zawsze uważałaś, że na zbyt wiele sobie pozwalam, ale to może dlatego, że ty sobie za dużo zabraniasz – odezwał się.
- Do czego zmierzasz? – spytałam.
- Do tego, że już teraz chciałbym złamać wszystkie zasady – powiedział, patrząc na mnie uważnie. – Chciałbym coś zrobić – zaczął, – ale nie dostanę w twarz?
- Zależy, co chcesz zrobić – odparłam.
- Pocałować cię.
- Więc zrób to – rzekłam bez zastanowienia. – Zanim się rozmyślę. – Wiedziałam, że to było chore, że znowu akcja działa się w drugą stronę, ale w tej chwili nie dbałam o to. Nie powiedziałam mu jeszcze wprost tego, co chciałam, ale doszło dzisiaj do tylu niedomówień, że chyba żadne z nas nie miało najmniejszych wątpliwości.
- Ale na pewno nie dostanę w twarz? – powtórzył pytanie.
- Musisz zaryzykować, żeby się przekonać – powiedziałam z uśmiechem, na co on zbliżył się do mnie i pocałował w czoło. Kiedy zaskoczenie po tym, co się przed chwilą stało, ustąpiło zmieszaniu, spojrzałam na niego, a on zaśmiał się tylko, po czym pocałował mnie tak, jak tego oczekiwałam. Długim, namiętnym pocałunkiem, który z ogromną przyjemnością odwzajemniłam.
- Biorąc pod uwagę fakt, że przez tyle lat mnie nie lubiłaś, muszę zauważyć, że ostatnio zbyt często się całujemy – szepnął mi do ucha, a ja poczułam na policzku jego ciepły oddech.
- Przeszkadza ci to? – spytałam.
- Absolutnie – odparł i znowu mnie pocałował.
            Oboje naprawdę się w to zaangażowaliśmy. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przylgnęłam do niego całym ciałem. Czułam jego dotyk, jego wędrujące, w tym momencie, po moich włosach i plecach, a zatrzymujące się na pośladkach dłonie i jego usta tak idealnie pasujące do moich. Było zimno, jednak nie odczuwałam chłodu. Namiętność, jaka nami zawładnęła, potrzebowała czegoś więcej niż zimnej drogi łączącej Hogwart z Hogsmeade oraz przechodzących nią uczniów.
- James, ja… – wyszeptałam, przytulając się do niego, ale zanim zdążyłam dokończyć, znowu zamknął mi usta pocałunkiem. – Chodź ze mną.
            Może i moja propozycja była szalona, ale grunt, iż byłam pewna, że chcę, by doszła do skutku. Nie musiała być przemyślana, bym czuła, że nie będę jej żałować. Już od dawna wszystkie reguły i zasady były przeze mnie łamane.

~ * ~

            Pokonanie ostatniego kawałka zajęło nam jakieś pięć minut. Gorzej było przy wejściu. Wszyscy, tak jak my, wracali na ostatnią chwilę, więc przy woźnym, który obszukiwał każdego z osobna, zrobiła się mała kolejka. W końcu zostaliśmy wpuszczeni do zamku i dopiero teraz zaczęły się schody. Oboje uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli nikt nie zobaczy nas razem, więc straciliśmy trochę czasu na niezauważalne dla innych dotarcie na siódme piętro, gdzie mieścił się Pokój Życzeń. Już raz byłam w nim z Rogaczem, ale wtedy tylko piliśmy i rozmawialiśmy. Dzisiaj jednak byłam całkiem trzeźwa, a zachowywałam się tak, jakbym wypiła z pięć butelek Rumu Porzeczkowego, ale nie bałam się. Chciałam tego. Wiedziałam, że Potter nigdy mnie nie skrzywdzi.
- Pokój Życzeń? – James był lekko zaskoczony moim wyborem.
- Możemy iść gdzieś indziej – odparłam, a on uśmiechnął się do mnie i pokręcił głową. Przeszłam więc trzy razy wzdłuż ściany, sprawdziłam, czy na korytarzu, oprócz nas, nikogo więcej nie ma, następnie otworzyłam wielkie drzwi, które pojawiły się na ścianie i biorąc głęboki oddech, weszłam do środka.
            Dopiero kilka długich sekund później do środka wszedł również Rogacz. W tej chwili dziękowałam Bogu, że któregoś razu Remus, wisząc mi przysługę, zdradził mi sekret tego pomieszczenia. Kiedy ostatnio tu byłam, pokój wyglądał jak salon w wieży Gyffonów. Teraz był mniejszy, bardziej przytulny. Na środku, przy ścianie, stało duże łóżko z mnóstwem poduszek i piękną błękitną pościelą. Po prawej stronie stała jasna toaletka, a po lewej mały stolik z tacą i winem oraz dwa niskie fotele. Jedyne źródło światła stanowiły palące się świece, które rzucały nikłe światło na całe pomieszczenie, tworząc romantyczną atmosferę.
            Płaszcz i torebkę położyłam na jednym z foteli, rozglądając się dookoła. Potter nadal stał w tym samym miejscu, nie bardzo wiedząc, co ma teraz zrobić, by nie popełnić błędu. Podeszłam więc do niego i spojrzałam w jego oczy pewna swego.
- Na pewno chcesz to zrobić? – spytał, odgarniając mi włosy z twarzy.
- Tak.
- Wiesz, że każde twoje: „spadaj”, „nie chcę cię widzieć”, „nie obchodzi mnie to”, „chyba na głowę upadłeś” i wszystko inne, cokolwiek jesteś w stanie jeszcze wymyślić, straci sens? – Wyszeptał mi do ucha.
- Przyjmuję to do wiadomości – odparłam cicho.
- I nadal tego chcesz?
- Tak – powiedziałam zdecydowanie. W tym świetle niezbyt dokładnie widziałam jego wyraz twarzy, więc nie miałam pojęcia, jaką decyzję podjął. – Chcę, żebyś mnie dotknął, James – dodałam i pocałowałam go.
            Wiedziałam, że nie byłam pierwsza, aczkolwiek on zdawał sobie sprawę z tego, że dla mnie był to pierwszy raz. Całował mnie delikatnie. Długo i bardzo powoli, podsycając tym samym atmosferę, ale dzięki temu mogliśmy oddać się tej najzwyklejszej czynności całkowicie, poznając się jakby na nowo. Odpowiadało mi to. Dopiero po jakimś czasie zdecydował się na kolejny krok, zdejmując mój sweter. Stał się mniej delikatny. Dotarliśmy do łóżka w momencie, w którym jego kurtka wylądowała na podłodze. Jego usta wędrowały teraz po moim ciele aż do linii pępka, a ja poddawałam się tym pieszczotom. Włożyłam dłonie pod jego koszulkę i z przyjemnością wodziłam palcami po plecach Rogacza, po idealnie wyrzeźbionych mięśniach jego brzucha. James ściągnął bluzkę, a w ślad za nią poszły inne rzeczy. Kiedy delikatnie przejechał palcem po moim policzku, ustach, dekolcie aż do wgłębienia obojczyka, zadrżałam. Położyłam dłoń na jego szorstkim policzku, a nasze usta znowu się złączyły. Język Jamesa pieścił moje podniebienie, gdy ręce przesuwały się wzdłuż uda. Nie przeszkadzała mi jego dominacja, całkowicie się mu poddałam.
         Satynowa pościel przyjemnie chłodziła nasze rozpalone ciała całkowicie ze sobą połączone. Czułam Jamesa każdym nerwem, każdą najmniejszą komórką i zatracałam się w tym uczuciu, pragnąc jeszcze bliższego kontaktu. Nasze ciała pasowały do siebie idealnie, wszystkie wypukłości znajdowały swoje miejsce, poznawałam go na nowo, inaczej, lepiej, dokładniej, a wsłuchując się w jego oddech, osiągałam pełnię szczęścia. James starczał mi za wszystko, jego obecność i dotyk pozwalały mi żyć.
~ * ~

            Godzina osiemnasta trzydzieści już dawno wybiła, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka, kiedy czułam na swoim ramieniu ciepły oddech Rogacza, jego bliskość, która dawała mi przyjemne ukojenie.
            Leżałam na brzuchu, opierając się na łokciach, rozkoszując się winem i wpatrując w jedną z dogasających świec. Poczułam, jak Potter zmienił środek ciężkości, podnosząc się i podpierając na ręce, a potem przysunął się do mnie jeszcze bliżej, wtulił twarz w moje włosy, wodząc palcami lewej dłoni po moim nagim ramieniu.
- O czym myślisz? – spytał, bawiąc się teraz końcówkami moich włosów.
- O tobie, o nas… – odparłam, odstawiłam kieliszek i przekręciłam się na plecy, patrząc w jego orzechowe oczy przepełnione całkowicie miłością.
- Wiesz, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkałem?
- Mówiłeś mi to tylko jakieś milion razy – uśmiechnęłam się, a on pocałował mnie długo i namiętnie, tak, jak zawsze, z prawdziwym uczuciem. Znowu zatraciliśmy się w pieszczotach.
- Kocham cię – powiedział i kolejny raz szybko zamknął mi usta pocałunkiem.
            Leżeliśmy jeszcze chwilę, napawając się tą wzajemną bliskością i nie mieliśmy ochoty nigdzie się ruszać. Zostałabym tu z nim do rana, a nawet dłużej i powinnam zostać, ale jeśli po tym, co zdecydowałam się zrobić, chciałam w końcu doprowadzić do wyznania mu prawdy, nasza chwila zatracenia musiała się skończyć.
- James… – odezwałam się. – Proszę, nie zrozum mnie źle. Chciałabym tu z tobą zostać,  ale…
- Ale musisz iść do Slughorna? Do Whitby’ego? – wszedł mi w słowo lekko poirytowany.
- I tak, i nie – odparłam, podnosząc się.
- Nie możesz po prostu nie iść? – spytał z żalem w głosie.
- Mogę – stwierdziłam. – Tylko, że tu nie o Slughorna chodzi. To znaczy… Zaprosiłam na tę kolację Seana. Nie mam zielonego pojęcia czy przyjdzie, ale obiecałam mu, że wieczorem spotkam się z nim i… – zaczęłam wyjaśniać, wciągając na siebie ubranie. Wiedziałam, że właśnie zepsułam cały czar naszego zbliżenia. Niepewnie spojrzałam na Rogacza, którego twarz wykrzywił grymas, kiedy wspomniałam o Puchonie. Potter westchnął i również zaczął się ubierać.
- Mogę cię o coś prosić?
- O co?
- Zerwij z Whitbym.
- Co?
- Zerwij z nim – powtórzył spokojnie.
- James, ja…
- Nie możesz – przerwał mi.
- Nie, to nie tak.
- A jak?
- Oboje dobrze wiemy, że nie kocham Seana, że nie chcę z nim być. On zdaje się też to wiedzieć.
- To dlaczego nie możesz z nim zerwać? – drążył temat, nie pozwalając mi nic wyjaśnić.
- Ja właśnie… – znowu spróbowałam poinformować go, że muszę iść, by to zrobić.
- Właśnie przespałaś się ze mną. Dlaczego? – Nie odpowiedziałam od razu, zaskoczona jego nagłym atakiem.
- Bo…
- A Hogsmeade?
- Nie zaczynaj, bo nie chcę się kłócić – poprosiłam zrozpaczona. Dlaczego tak bardzo musiał naciskać na ten jeden temat? – To ty mnie zaciągnąłeś do kawiarni, a jeśli chodzi ci o naszyjnik to wcale nie chciałam go przyjąć, pamiętasz? Możesz go sobie wziąć – rzekłam i zaczęłam odpinać łańcuszek.
- Dlaczego to zrobiliśmy? – kontynuował. – Żebyś po wszystkim znowu mi oznajmiła, że wracasz do Whitby’ego?
- Oczywiście, że nie, James. Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale muszę iść, żeby to wszystko wyjaśnić.
- A co tu jest do wyjaśniania? Czy ty zawsze musisz się ze wszystkiego tłumaczyć? – Przyznam szczerze, że spodziewałam się różnych reakcji, ale naprawdę nie wiedziałam, o co mu w tym momencie chodzi. Nawet nie dał mi dojść do słowa.
- Możesz mnie wysłuchać do cholery, a nie ciągle przerywać? – spytałam w końcu już nieźle wkurzona. – Tym razem muszę iść. Chcę z nim w końcu zerwać James i on o tym wie. Obiecałam mu rano, że wieczorem odpowiem na wszystkie jego pytania. Nie tak planowałam zakończenie tego dnia, dlatego przykro mi, że takim akcentem musiałam je przerwać. Nie rozumiem jednak, dlaczego na mnie naskakujesz. Boisz się, co zaraz usłyszysz? Nie raz całowałam się z tobą, będąc z Whitbym i potem się z tego wykręcałam, to fakt, ale czy ty naprawdę myślisz, że przespałabym się z tobą z własnej inicjatywy, po czym bez słowa wyszła i udawała, że cię nie znam? Czy ty naprawdę chciałeś usłyszeć ode mnie, że to był tylko i wyłącznie czysty seks bez zobowiązań, że nie składałam ci żadnych deklaracji? O to ci właśnie chodzi? Możesz mi wierzyć lub nie, ale nigdy moim celem nie było zranienie cię. Może i swego czasu chodziłam z Seanem po to, żeby cię wkurzyć, ale nigdy nie chciałam cię zranić. I może uznasz, że wiele rzeczy ostatnimi czasy przychodziło mi zbyt łatwo… Wiedz jednak, że żałowałam każdego przykrego słowa, które padło w twoim kierunku z moich ust – zakończyłam, kładąc naszyjnik na pudełku.
            Rogacz patrzył teraz na mnie lekko zdezorientowany nagłym zwrotem akcji, po czym schylił się po kurtkę. Możliwe, że byłam przewrażliwiona, ale tym właśnie gestem uświadomił mi, że nie ma szans na to, byśmy zakończyli teraz tę rozmowę. Wiedziałam, że musiał to wszystko przemyśleć, że zaskoczyłam go tą szczerością, że usłyszał coś, czego się nie spodziewał. Byłam na siebie wściekła za to, że zepsułam tak ważną dla nas chwilę, przypieczętowującą naszą miłość, ale nie miałam wyjścia. Ta rozmowa z Seanem miała być ostatnią rzeczą kończącą ten etap mojego życia. Rozmowa z Jamesem miała zacząć nowy i mimo obaw, że ten nie będzie chciał mnie teraz słuchać, dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że jest wręcz odwrotnie. Tylko, jak zwykle ja, nie potrafiłam trafić w odpowiedni moment. Nie żałowałam ani jednej chwili spędzonej dzisiaj z nim. Z drugiej strony rozumiałam jego obawy. Przespałam się z nim, będąc jeszcze w formalnym związku z innym.
- Gdybym mogła cofnąć czas, nie zrobiłabym tego. Nie zmieniłabym nic, bo był to najpiękniejszy dzień, jaki do tej pory przeżyłam w twoim towarzystwie. Naprawdę – powiedziałam na koniec ze łzami w oczach i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wyszłam z Pokoju Życzeń.
            Jeszcze pięć minut temu byłam przeszczęśliwa. Nie żałowałam tego, co się stało, chociaż złamałam wszystkie moje postanowienia, ale tak jak powiedziałam Jamesowi, zrobiłabym to jeszcze raz. Mimo to byłam zła na siebie, że tak długo to ciągnęłam, wszystko jeszcze bardziej komplikując. Żałowałam teraz, że nie powiedziałam mu całej prawdy o mnie, o Seanie i o nim. Miałam ogromną ochotę wrócić teraz do niego, przytulić i wyznać miłość, ale nie mogłam. Musiał to przemyśleć. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że to, co czuję do Jamesa jest czymś więcej niż zwykłą miłością. Nie sądziłam, że na tym etapie mogłabym się przespać z Seanem nawet wtedy, kiedy wiedziałabym, że naprawdę go kocham.
            Idąc teraz do Slughorna, miałam nadzieję, że po naszej wcześniejszej kłótni, Sean zrezygnował z zaproszenia na kolację. Jeszcze chwilę temu byłam przekonana, że muszę z nim porozmawiać, ale teraz nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Na pewno prawdę. O cokolwiek zapyta, powiem prawdę, choćbym miała się pogrążyć. Nie dam rady dłużej tego ciągnąć, nawet jeśli James nie będzie chciał mieć ze mną do czynienia. Z głową pełną obaw, bólem i niepewnością, zapukałam do drzwi gabinetu Slughorna.

Walburga Black
            Godzina była zbyt wczesna, ale innej nie udało mi się wynegocjować. Ja prosiłam, więc ja musiałam ulec warunkom, jakie postawiła. Co chwilę zerkałam dookoła siebie sprawdzając, czy nikt mnie nie śledzi, ale nie zauważyłam niczego podejrzanego. Dotarłam w końcu na miejsce. Opuszczona posiadłość wyglądała tak, jakby zaraz miała runąć, ale przynajmniej nikt nie pomyśli o tym, by się w głąb niej zapuścić. Rozejrzałam się ostatni raz, po czym wyciągnęłam różdżkę i nakreśliłam na drzwiach odpowiedni znak. Drewniane deski odsunęły się w tył, skrzypiąc przeraźliwie i ukazując ciemny jak smoła korytarz. Czego innego mogłam się spodziewać po jednej z najbardziej zaufanych osób Czarnego Pana? Spotkania w ukrytym przed światem miejscu. Zbyt dużo ryzykowała rozmową ze mną, dlatego wyjątkowo dostosowałam się do jej warunków. Moja zdrada i tak miała wyjść w końcu na jaw. Nie chciałam dodatkowo ściągać na siebie j e g o gniewu demaskacją mojej przyszłej rozmówczyni.
            Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi i przeszłam do pomieszczenia, które znajdowało się po prawej stronie, tak, by przez okno widzieć, czy ktoś się zbliża. Cały czas trzymając różdżkę w ręce, czekałam. Wiatr i śnieg dostawały się do środka przez nieszczelne okna, ściany i dach. Marzłam, ale nie zapaliłam żadnego światła. Gdyby mój mąż dowiedział się o tej rozmowie, wyrzuciłby mnie z domu. Ja również wiedziałam, że nie powinnam tego robić, że ten temat jest plamą na honorze rodziny Blacków, ale z drugiej strony widziałam w tym naszą szansę na zyskanie większego uznania, na zdobycie upragnionej zaszczytnej pozycji.

~ * ~

- Czy ja aż tak wiele wymagam? – spytał. Jak zwykle siedział na samym szczycie stołu. Wstał nagle i zaczął przechadzać się dookoła, lustrując każdego wzrokiem, który czuć było na plecach jeszcze długo później. Nikt się nie odezwał, wpatrując się we własne dłonie leżące na stole i zerkając ukradkiem na wielkiego węża pełznącego powoli po drewnianym blacie. – Kazałem wam zabić tych mugoli i każdego aurora, który się tam zjawił, a potem dostarczyć mi Joyce Lanter. Poszliście wszyscy, aurorzy, prócz trzech, których zabiła Leivine, uciekli, tak samo reszta świadków, a ciało Lanter, roztrzaskało się na skałach. Kto ją zabił? – Nikt się nie odezwał. – Czy ja naprawdę tak wiele od was wymagam?
- Nie, Panie – rzekła Leivine. Nikt nigdy nie widział jej bez maski, ciało zawsze skrywała pod długą do ziemi szatą. Czarny Pan ufał jej jak nikomu innemu, każdy bał się jej tak samo, jak jego, a nazwisko i imię nie były prawdziwe. Musiała zajmować ważną pozycję w świecie czarodziejów, której strata byłaby dla naszej sprawy ogromna. Nikt nigdy nie wchodził z nią w żadną dyskusję, każdy trzymał się od niej z daleka i każdy zabiłby dla zajęcia jej miejsca. Nikt nawet nie śmiał rzucić w jej stronę spojrzenia.
- Nie? – podchwycił jej odpowiedź. – Więc pytam ostatni raz. Kto zabił Joyce Lanter bez mojej zgody?! – Wszyscy podskoczyli, gdy w tej samej chwili na stół, owinięte w zakrwawioną szmatę, spadły resztki ciała, jeszcze niedawno, szczupłej szatynki, która posiadała ważne dla Czarnego Pana informacje. Wąż rzucił się na to, co z niej zostało, a siedzący przy stole w końcu podnieśli wzrok. – Tak też kończą zdrajcy – wysyczał z szerokim uśmiechem.
- Ja – odezwał się w końcu cichy głos, a moje serce zamarło z przerażenia. Spojrzałam na Oriona, który teraz patrzył wprost na krwawą ucztę, jaka rozgrywała się tuż przed naszymi oczami.
- Co powiedziałeś, Black?
- To ja zabiłem Joyce Lanter – wyszeptał ponownie. – Ale to był wypadek. Weszła wprost przed zaklęcie posłane w stronę…
- Dość! – Mój mąż zamilkł i opuścił głowę.
- Wiesz, co robię z takimi jak ty?
- Błagam, Panie – wtrąciłam się i zaraz tego pożałowałam. Orion patrzył teraz na mnie z furią. Mógł popełnić błąd i się do niego przyznać, ale nigdy w życiu nie pozwolił mi błagać Czarnego Pana. O nic. Służył i za najmniejszy przejaw zdrady miał zginąć.
- Ty mnie błagasz, Walburgo? – nie odpowiedziałam. – Błagasz mnie o życie twojego męża? Zbliżył się do mnie tak, że czułam na sobie jego oddech. Nagle odsunął się, a pomieszczenie wypełniło się jego śmiechem. Nikt nie odważył się, ponowne na niego spojrzeć.
- O nic nie proszę, Panie. Zdradziłem…
- Milcz! – Orion zamilkł, dusząc w sobie złość i strach jednocześnie.
- Błagam, byś dał mu jeszcze jedną szansę – wyszeptałam. – Zrobię wszystko…
- Nie wątpię. Jednak… Nie tego oczekuję. Wasz syn…
- Regulus dołączy do ciebie, jak tylko skończy szkołę. Rozmawiałeś z nim, Panie.
- Mówię o twoim drugim synu – wyjaśnił, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- My nie mamy drugiego syna – wtrącił mój mąż.
- Syriusz, jeśli się nie mylę... Nic ci to nie mówi, Orionie?
- On nie jest moim synem.
- Plama w czystej krwi szlachetnego rodu Blacków… – Czarny Pan znowu się zaśmiał. – Starszy z nich jest silniejszy niż nam się wszystkim wydaje, czyż nie? Nie poradziliście sobie z nim. Nie ukrywam, że mimo,  j e s z c z e, odmiennych poglądów będzie cennym nabytkiem.
- Co masz na myśli, Panie?
- Przekonaj go, by dołączył do mnie, a daruję twojemu mężowi życie.

~ * ~

- Dlaczego to zrobiłaś? – wrzasnął, kiedy znaleźliśmy się już w domu. – Członek rodu Blacków nigdy nie błaga – wycedził przez zęby. – Czy nie mówiłem ci o tym? Zabiłem Joyce Lanter. Przypadkowo czy nie, zabiłem ją i miałem ponieść tego konsekwencje!
- Regulus jest jeszcze młody… Ma się wychowywać bez ojca?
- Regulus jest już dorosły. Sam niedługo zostanie sługą Czarnego Pana. Wie, co się z tym wiąże. Zrozumiałby, a ty nie miałaś żadnego prawa wtrącać się. Na kogo teraz wyszliśmy? Do czasu aż mnie zabije będziemy w jego szeregach jeszcze niżej niż do tej pory. Wszyscy będą się z nas śmiać i wytykać palcami, łącznie z nim. Tego właśnie chciałaś? Mieliśmy zyskać uznanie, a nie je stracić!
- Czarny Pan daruje ci życie, jeśli tylko przekonamy Syriusza…
- Czarny Pan nie daruje mi życia. Ja już jestem martwy, Walburgo. My nie mamy drugiego syna i nie pozwolę na to, by coś się w tej kwestii zmieniło. Ta sprawa od początku była przegrana.
- Ale…
- Zabraniam ci, słyszysz?! Zabraniam! Nie zrobisz w tej kwestii nic. Mamy tylko jednego syna i jeśli dowiem się, że złamałaś mój zakaz, osobiście cię zabiję, a wtedy Regulusowi nie zostanie nawet, matka. Rozumiesz?
- Może uda się… – spróbowałam jeszcze raz. Mój mąż nie dał się jednak przebłagać, a i ja nie powinnam w ogóle zgadzać się na warunki, jakie postawił nam Czarny Pan. Orion zawiódł i zdawałam sobie sprawę z tego, co to oznacza. Popełniłam błąd. Nie jeden, a dwa. Bez względu na wszystko nie powinnam się odzywać. Syriusz nie był już naszym synem. Z początku jeszcze mieliśmy nadzieję, że zmieni swoje poglądy, ale ponieśliśmy porażkę. Z chwilą, w której został wydziedziczony, przestał należeć do naszej rodziny. Powinien zginąć, a jednak…
- Przysięgnij, że nie złamiesz mojego zakazu. Przysięgnij!
- Przysięgam – powiedziałam.
- Nikt z rodu Blacków nigdy o nic nie błaga – zakończył Orion i udał się do swojego pokoju.
            A jednak nadal byłam matką i jeśli miałam szansę za jednym razem odzyskać męża i syna, a przede wszystkim zdobyć szacunek i pozycję, na jakie zasługiwaliśmy, czemu nie miałabym tego zrobić?

~ * ~

- Nie tutaj – nagły dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, więc nie dostrzegłam osoby, do której należał głos. Słyszałam jednak jej kroki, które poprowadziły mnie w głąb posiadłości. Z dala od jakichkolwiek okien. Buchnęło światło, a w kominku zaczął palić się ogień. Zakapturzona postać stała w rogu pokoju z uniesioną różdżką. Zdjęłam kaptur, oczekując, że ona zrobi to samo, ale nie poruszyła się.
- Zbyt wczesna pora, Le…
- Bez nazwisk – przerwała mi. – To ty prosiłaś mnie o spotkanie, więc albo dostosujesz się do moich warunków albo nici z naszej rozmowy. Wiesz, ile ryzykuję, będąc tu teraz z tobą? Nie masz pojęcia, czym się całymi dniami zajmuję. Jeśli się zdemaskuję, Czarny Pan zabije i mnie i całą twoją rodzinę. Jestem dla niego zbyt ważna, więc radzę ci się streszczać.
- Zawsze zastanawiałam się, co takiego masz, że Czarny Pan stawia cię na pierwszym miejscu.
- Do rzeczy, Black, bo nie mam czasu na twoje gierki. Chcesz odzyskać szacunek, pozycję i życie męża, czyż nie? Jeśli się uda, również syna. Wydziedziczonego. Czy Orion nie zabronił ci zajmować się tą sprawą? Przecież obie dobrze wiemy, że on już jest martwy. Nikt mu nie kazał zabijać tej kobiety.
- To był wypadek.
- Wypadek czy nie, nic mu już nie pomoże.
- Jeśli uda się przekonać Syriusza do zmiany strony…
- Jak chcesz to niby zrobić? Twój syn prędzej zginie w bitwie albo sam się zabije, niż dołączy do nas. Wiesz o tym. Poza tym… Czy ty naprawdę wierzysz, że Czarny Pan ocali życie twojemu mężowi? – zaśmiała się.
- Nie mam nic do stracenia – zauważyłam.
- Fakt, jesteś na samym dnie. – Ta kobieta doprowadzała mnie do granic mojej cierpliwości. Uważała się za lepszą i sprytniejszą. To, że teraz była na szczycie nie oznaczało, że już zawsze na nim pozostanie. Takie obowiązywały zasady. – Przejdźmy do rzeczy, bo czas mi się kończy. Czego ode mnie oczekujesz, Walburgo?
- Przekonaj Syriusza, by dołączył do Czarnego Pana.
- Rozumiem, że mam odwalić za ciebie całą robotę?
- Masz mi tylko pomóc.
- Pomóc? Powiedz mi, jak mam to zrobić? Jak mam wykonać zadanie, które powierzono tobie?
- Podobno jesteś najlepsza – zauważyłam. Musiałam jakoś do niej dotrzeć, bo nie wierzyłam, że zgodzi się na moją prośbę bezwarunkowo.
- Ach… W ten sposób niczego nigdy nie osiągniesz. Myślisz, że tak łatwo mnie podpuścić? Jestem najlepsza to nie odmówię i podejmę wyzwanie? Czy ty widzisz, jak nisko upadłaś? Nie znasz mnie, skarbie…
- Tak naprawdę nikt cię nie zna. Robisz tylko to, co daje ci korzyści.
- A czy ty nie robisz tego samego? Każdy walczy o swoje. Takie mamy czasy. Zwycięzca może być tylko jeden.
- Pomożesz mi czy nie?
- Co będę z tego miała?
- Cokolwiek będziesz chciała.
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi.
- W czym problem?
- W tym, że nie masz kompletnie nic, co mogłabyś mi zaoferować. Co więcej, ja nie potrzebuję niczego, co mogłabyś mi dać.
- Po co więc tu przyszłaś?
- Bo wiedziałam, że zwrócisz się z tym do mnie, że mimo zakazu męża, postawisz na swoim, a ja zyskam kolejną szansę udowodnienia, dlaczego to ja jestem na samym szczycie.
- Czarny Pan…
- Spodziewał się tego. Przygotował dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę…
- To znaczy?
- Tego ci oczywiście nie powiem. Wiedz jednak, że gra właśnie się zaczęła. Twój syn jest teraz waszą jedyną szansą. Waszą lub moją. Kto pierwszy ten lepszy – rzuciła jeszcze, a potem nagła ciemność zalała pomieszczenie. Kiedy omiotłam pokój światłem z różdżki, już jej nie było.
 

Peter Pettigrew
            Siedziałem w bibliotece już kolejną godzinę i nadal nie zacząłem wypracowania dla McGonagall. Być może nie bywałem tutaj tak często jak Remus, ale nadal częściej niż James czy Syriusz. Dlaczego zamiast bawić się teraz ze wszystkimi w Hogsmeade, ślęczałem sam nad książkami? Być może dlatego, że chociaż raz chciałem pokazać im, że wcale nie radzę sobie aż tak źle. Zawsze pytali mnie gdzie idę, z kim i po co. Zawsze proponowali, że pomogą mi z zadaniami domowymi, bym nie musiał męczyć się z nimi godzinami. Praktycznie nigdy nie musiałem niczego robić sam. Zawsze mi pomagali, a ja dziękowałem im za to, jak tylko mogłem. Byli dla mnie wzorem. Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę jakichkolwiek przyjaciół, tym bardziej takich, jak oni. Nie miałem przed nimi żadnych tajemnic. Dwa dni temu skłamałem, że już dawno napisałem to wypracowanie tylko i wyłącznie po to, by nie opóźniać zabawy, którą od dawna planowaliśmy. W przeciwnym razie Remus zganiłby resztę i zarządził, że nigdzie nie idziemy, póki i ja nie będę miał tego z głowy. Nie chciałem znowu wyjść na ofiarę, więc powiedziałem, że sam sobie poradziłem. Było jeszcze dużo czasu. Problem w tym, że ten czas powoli mi się kończył. Nie miałem napisane nic, a oni niedługo wracali z wioski i moje kłamstwo miało się wydać. Nie zamierzałem dopuścić do tego, by tak się stało.
            Mój brzuch znowu domagał się jedzenia. I nic dziwnego. W końcu nie jadłem niczego pożywnego od śniadania, a te wszystkie przekąski, które chowałem w torbie przed bibliotekarką, nie zapewniały mi uczucia sytości na długo. Sięgnąłem więc po kolejną i pałaszując żelki, znowu zacząłem przerzucać kartki książki. Niczego nie znalazłem. Nie miałem nawet pojęcia od czego zacząć. Zamknąłem ją i przysunąłem do siebie kolejną, otwierając przy okazji karmelowego batona.
- Niczego nie napiszesz, korzystając ze złych lektur. – Przestraszyłem się na tyle, że upuściłem czekoladowy smakołyk wprost na jasne, pożółkłe kartki. Przetarłem je rękawem, ale tylko pogorszyłem sprawę. Nie miałem pojęcia, że w bibliotece, prócz mnie, jest ktoś jeszcze. Od rana nikt do niej nie wszedł.
            Ignorując na chwilę ślady mojej zbrodni, spojrzałem w prawo i ujrzałem, średniego wzrostu, szatynkę o lekko kręconych włosach i dużych niebieskich oczach, które spoglądały na mnie zza drucianych, prostokątnych okularów. Dziewczyna miała na sobie zwykłe jeansy i granatową bluzkę, a przez ramię przewieszoną torbę z godłem Hufflepuffu. Odwróciłem od niej wzrok i spojrzałem tym razem w lewo, ale nikogo więcej prócz naszej dwójki nie było. Czułem, że ręce mi się spociły, więc starałem się ukradkiem wytrzeć je o spodnie. Ponownie na nią spojrzałem, a ona uśmiechnęła się.
- Mówiłam do ciebie – powiedziała i podeszła do mojego stolika. – Coś nie tak?
- N-nie – wyjąkałem. – Po prostu…
- Po prostu, co?
- Po prostu każda dziewczyna, którą spotykam kieruje swoje słowa do moich przyjaciół.
- Więc to, że się do ciebie odezwałam to coś złego? – spytała, patrząc na mnie uważnie.
- Nie – rzuciłem może zbyt szybko.
- Hej, wiem kim jesteś i zapewniam, że moje słowa kierowałam akurat do ciebie. Mogę się dosiąść, Peter?
- Jasne.
            Szatynka usiadła i przysunęła do siebie pergamin, na którym widniało moje imię i nazwisko, a także temat nierozpoczętego jeszcze wypracowania.
- W tych książkach niczego nie znajdziesz. Źle szukasz – stwierdziła. – Mogę ci pomóc, jeśli chcesz.
- A potrafisz?
- Oczywiście. Tylko najpierw odłóżmy wszystko i weźmy to, co nam będzie potrzebne – rzekła i wzięła się do pracy. – I lepiej następnym razem uważaj – wskazała na poplamione kartki. – Gdyby pani Pince to zobaczyła…
- Nawrzeszczałaby i wlepiła mi szlaban.
- To chyba byłaby najmniejsza kara. – Znowu się uśmiechnęła, a ja tym razem zrobiłem to samo.
            Ręce nadal mi się trzęsły i bałem się, że zaraz wszystko mi z nich wyleci, ale ona nie patrząc na mnie, prowadziła mnie wzdłuż półek, odkładając po kolei to, co niosłem, a potem zaprowadziła do innego działu, z którego, po krótkim namyśle, wzięła trzy grube księgi. Wróciliśmy do stolika i zabrała się za czytanie. Chciałem jej jakoś pomóc, by nie wyjść znowu na kompletną ofiarę, ale nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić, więc siedziałem tylko w fotelu i czekałem, aż ona odezwie się pierwsza. Denerwowałem się i miałem ochotę coś zjeść, ale nie chciałem jej do siebie zrazić. Byłem zaskoczony i zdezorientowany tym, co się stało. Nie przypuszczałem, że któraś z dziewczyn, uczących się w szkole, wie w ogóle, jak się nazywam. Rozmyślając nad tym, co skłoniło ją do tego, by się mną zainteresować, stwierdziłem, że nie spytałem jej nawet o imię, ale czy wypadało robić to teraz? Nie chciałem jej przeszkadzać, więc obserwowałem ją tylko. Szybko przerzucała kartki w książce, co chwilę poprawiając, zjeżdżające jej na czubek nosa, okulary. W końcu podniosła wzrok, wyprostowała plecy i wzięła do ręki pióro. Zaraz jednak spojrzała na mnie i podała mi je. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co mam zrobić i tylko patrzyłem na nią bezmyślnie. Czułem, że moje wilgotne znowu ręce, teraz się trzęsą. Wyciągnąłem jednak dłoń i wziąłem od niej pióro.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię – powiedziała. – Zawsze tak się stresujesz, kiedy rozmawiasz z dziewczyną?
- Zazwyczaj z nimi nie rozmawiam – przyznałem, czując, że moje policzki robią się czerwone ze wstydu.
- W każdym bądź razie ja nie gryzę – zapewniła. – Będę ci dyktować, a ty pisz, ok? – Skinąłem głową.
            Jak powiedziała, tak zrobiła i pół godziny później sprawdzała to, co nabazgrałem. Praca była tak pokreślona, że mimowolnie czasami marszczyła brwi, czytając ją, ale mimo tego, że cały czas mi wszystko tłumaczyła, nie potrafiłem skupić się na tym, co piszę.
- Może być – rzekła z uśmiechem oddając mi wypracowanie. – Tylko przepisz je później jeszcze raz, bo McGonagall znowu będzie wrzeszczeć.
- Eee, tak zrobię. Dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy. Siedziałam i obserwowałam cię tak długo, że aż zrobił mi się ciebie żal. W pozytywnym sensie – dodała zaraz, widząc, że tym razem moja skóra na twarzy zrobiła się jaśniejsza niż zwykle.
- Czy mógłbym… Czy mógłbym wiedzieć, jak masz na imię? – spytałem.
- Vanessa. Vanessa Lynn. Znajomi mówią do mnie Ness.
- Jesteś Puchonką. Nie widziałem cię nigdy na lekcjach.
- Być może dlatego, że jestem o rok młodsza od ciebie
- I potrafiłaś napisać to wypracowanie? – Wzruszyła ramionami.
- Nic wielkiego. Jeśli znajdziesz odpowiednie książki i trochę poczytasz, napiszesz wszystko. Nie musisz być wybitnie uzdolniony.
- Ja chyba jednak jestem za głupi – przyznałem ze smutkiem i zacząłem pakować swoje rzeczy, po czym posprzątaliśmy stolik i wyszliśmy z biblioteki.
- Czemu twierdzisz, że jesteś za głupi? – spytała w pewnej chwili, kiedy szliśmy już korytarzem. – Ktoś ci to kiedyś powiedział?
- Nie, ale…
- Ale zdałeś SUMY i niedługo skończysz szkołę. Gdybyś był głupi, dawno by cię stąd wywalili.
- Może i tak.
            Umilkła na chwilę i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, więc mogłem ją poobserwować. Nie wiem, co w niej takiego było, ale jakoś ją polubiłem. Nie wyśmiewała się ze mnie, pomogła i nie uciekła przy pierwszej możliwej okazji.
- Czy… Czy mógłbym cię odprowadzić? – spytałem, patrząc na swoje buty.
- Myślałam, że stresują cię kontakty z dziewczynami – odparła, zerkając na mnie.
- W zasadzie tak jest – przyznałem. – Kiedy się stresuję, jem.
- Dlaczego teraz tego nie robisz? – zapytała z ciekawością.
- Bo skończyły mi się zapasy w torbie i myślę tylko o tym, by zajrzeć zaraz do kuchni.
- To odprowadzenie mnie przedłuży ci czas oczekiwania.
- Nie bardzo. Kuchnia jest zaraz obok waszego Pokoju Wspólnego. Jeśli chcesz, mogę ci pokazać – zaproponowałem nieśmiało.
- W takim razie chodźmy.
~ * ~

- Zawsze zastanawiałam się, skąd oni biorą jedzenie na imprezy – mówiła dalej Vanessa, oblizując łyżkę. Zresztą ona ciągle mówiła, a ja słuchałem jej, zajadając lody waniliowe. Będąc teraz w swoim żywiole nie stresowałem się aż tak bardzo. Od czasu do czasu potakiwałem i odpowiadałem na zadane przez nią pytania. – Długo już tu przychodzisz?
- Od pierwszej klasy. Lubię jeść, nie tylko wtedy, kiedy się stresuję. Chociaż inni często nabijają się ze mnie z tego powodu, przyzwyczaiłem się.
- Nie przejmuj się. Ważne, że sprawia ci to przyjemność – uśmiechnęła się. – Dostaniemy jeszcze jedną porcję? – Pokiwałem głową i zawołałem do siebie skrzata, który przyniósł nam kolejne pucharki.
            Kiedy Vanessa nie mogła wcisnąć już nic więcej, zaopatrzyłem się w przekąski na wieczór i opuściliśmy kuchnię.
- Nie wiem, czy moi znajomi już wrócili z wioski, ale może… Może spotkamy się w Wielkiej Sali na obiedzie? Poznałabyś ich. Oczywiście, jeśli chcesz – dodałem szybko. Nie chciałem, by pomyślała, że jej się narzucam czy coś. I tak zbyt wiele czasu już ze mną spędziła. Nie wiedziałem po co i dlaczego, ale jej zachowanie powoli przestawało mnie stresować i wprawiać w zakłopotanie.
- Wiesz, Peter… Ja… Mam coś jeszcze do załatwienia. Nie wiem, czy zdążę na obiad. Poza tym po takiej porcji lodów pewnie i tak nic już nie wcisnę – rzekła niepewnie, odwracając wzrok.
- Rozumiem. Przepraszam – powiedziałem szybko. – Dziękuję za pomoc w wypracowaniu – dodałem i ruszyłem w swoją stronę. Właśnie zrobiłem z siebie głupka i chciałem jak najszybciej zniknąć jej z oczu. Najchętniej zapadłbym się pod ziemię, zmienił w szczura i uciekł, ale wtedy by mnie zdemaskowała. Chłopacy umarliby ze śmiechu, widząc jak wystraszyłem jedyną dziewczynę, która do mnie zagadała, stwierdziłem.
- Zaczekaj! – krzyknęła za mną. – Wybacz. Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Po prostu dzisiejsze popołudnie i wieczór mam już zajęte, ale jeśli nadal będziesz chciał przedstawić mi swoich przyjaciół, chętnie spotkam się z tobą jutro.
- D-dobrze – wyjąkałem zaskoczony. A więc chciała się ze mną zobaczyć ponownie. Mój wewnętrzny Peter zwycięzca zaczął tańczyć z radości. Jutro przedstawię im Vanessę, a chłopakom z wrażenia opadną szczęki, pomyślałem z satysfakcją.
- W takim razie do zobaczenia – pomachała mi jeszcze na pożegnanie i zniknęła w dziurze za portretem.