Moi Kochani!
Witam Was z kolejnym rozdziałem, po kolejnej dosyć długiej przerwie i to jeszcze w niedzielę, ale data 15 listopada miała swój cel, a mianowicie, dokładnie rok temu pojawił się na tym blogu pierwszy rozdział.
W tym miejscu powinniście przejść od razu do rozdziału i zaoszczędzić sobie czytania tego przydługiego wstępu :)
Nie jestem osobą, która zwraca jakąś szczególną uwagę na tak mało ważne rzeczy jak rocznice bloga. Naprawdę nie lubię o tym pisać, ale mimo wszystko chciałam Wam serdecznie podziękować za ten wspólny rok, ponad pół tysiąca komentarzy (w tym sporo moich) oraz prawie 35 tysięcy odwiedzin :) Wiele osób uważa, że jestem za stara na taką tematykę bloga, ale to opowiadanie stanowi tak dużą część mojego życia, że mimo wszystko, doprowadzę je kiedyś do końca. Pisałam, piszę i nadal będę pisać, a jednak Wasze komentarze i świadomość tego, że ktoś czyta to, co tu zamieszczam, wywołują na mojej twarzy uśmiech.
Nie jestem zawodową pisarką, mój blog nie zasługuje nawet na miano dobrego, to, co piszę, jest gorsze niż przeciętne, ale tworzę, bo to jest to, co kocham robić. Gdybym teraz zaczynała od nowa, zmieniłabym kilka rzeczy, łącznie z tym, że większość dotychczasowej akcji przeniosłabym na rok poprzedni. Nie będę jednak robić teraz żadnej rewolucji z tym związanej, więc mam tylko nadzieję, że jakoś przeżyjecie tę rozwleczoną teraz do granic możliwości akcję tylko po to, bym potem mogła niektóre wątki upchnąć za szybko i w stosunkowo krótkim czasie :) Nie bardzo to jakoś rozplanowałam jak widać :/
Dziękuję więc wszystkim, którzy zostawili na tym blogu chociaż jeden komentarz oraz wszystkim, którzy czytają, a nigdy nie komentują (wiem, że jest parę takich osób).
Dziękuję Em, dzięki, której, co pisałam niejednokrotnie, ten blog w ogóle istnieje, Gabby za długaśne rozmowy i wkład w niektóre pomysły, Narcyzi za komentarze, które doprowadzają mnie do niepohamowanego śmiechu, Łapie i Rogaczowi, których komentarze leją miód na moje serce oraz Małej Czarnej, Vicky, V., Czarnej Damie, Anicie, Lilusi, Lunełowi, Dragonfly, Rogatej, Karolinie, Saphire, Panience Livvi, Lils, Shadow, Obliviate, Astorii, Lunie, Lavender Potter, oNyks, Ann, Hapanihi, Yennefer, Cathleen, Optimist, Amoris, Nath, Cicho-ciemnej, Arii oraz całej reszcie, która się nie ujawnia. Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. Jeśli tak, to bardzo przepraszam.
Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga i obiecuję, że już naprawdę niedługo stanie się to, na co wszyscy czekają :)
Nie wiem, czy ktoś dotrwał do końca tego wstępu, jeśli tak to zapraszam w końcu do czytania.
Kocham Was i całuję
Luthien
***
Lily Evans
Po lunchu nadszedł czas na obronę przed czarną magią, ale nawet wtedy nie miałam okazji porozmawiać z Łapą. Nie wiem w ogóle, dlaczego zależało mi na tej rozmowie. Czułam po prostu, że muszę z nim pomówić. Chyba on jeden mógł mi dostarczyć pożądane informacje, bez zbędnych komentarzy.
Po ostatniej lekcji podszedł do mnie Sean.
- Hej.
- Hej – odparłam. – Co jest?
- Przyjdę po ciebie dziesięć po piątej, może być? – spytał, a ja spojrzałam na niego nieprzytomnie. – Tańce, Lily – uśmiechnął się, ale zauważyłam, że ma do mnie żal. W końcu kolejny raz od tygodnia próbowałam go unikać.
- Faktycznie. Całkiem zapomniałam – odwzajemniłam uśmiech, który w moim wypadku był sztuczny i wymuszony. – Wybacz, ostatnio jestem zakręcona.
- Zauważyłem. Kochanie, stało się coś? Przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć – rzekł i przytulił mnie, całując w głowę. Poczułam się nieco niezręcznie, kiedy skierował na mnie swój atak czułości, której ja już nie potrafiłam szczerze odwzajemnić.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu nauka, praca i obowiązki prefekta naczelnego, czyli to co zwykle.
- Nie do końca ci wierzę, ale widzę, że mam nie drążyć tematu.
Miałam coraz większe wyrzuty sumienia również wobec niego. Był miły, inteligentny, wyrozumiały. Rozumiał mnie i znosił moje humory, a ja nadal bezczelnie to wykorzystywałam, nie wiedząc, co począć ze swoim życiem.
- Dziękuję – rzekłam. – Widzimy się potem. O wpół do trzeciej mam jeszcze trening przed jutrzejszym meczem, a potem praca domowa…
- Rozumiem – powiedział. – Do zobaczenia – pocałował mnie na pożegnanie i poszedł w swoja stronę.
~ * ~
W końcu nadszedł czas stawić czoła smutnej rzeczywistości. Zastanowiłam się, czy dobrze robię i stwierdziłam po raz kolejny, że moje działania nie mają nic wspólnego z rozsądkiem, ale obiecałam i Sean na mnie liczył. Dziewczyny życzyły mi powodzenia, zostając z Remusem w Pokoju Wspólnym, a ja udałam się do wyjścia.
Wychodząc przez dziurę, od razu wpadłam na mojego chłopaka, który niecierpliwie chodził w tę i z powrotem po korytarzu.
- Hej – powiedziałam. – Wybacz spóźnienie.
- Hej – odparł, nadal mnie trzymając. – Już myślałem, że się rozmyśliłaś – zaśmiał się i w tej chwili portret Grubej Damy znowu się odsunął. Tym razem z wieży wyszedł Rogacz. Widząc mnie w ramionach Seana, odwrócił wzrok i mijając nas bez słowa, pobiegł na pierwsze piętro, gdzie miały odbyć się zajęcia.
- No coś ty – rzekłam z wymuszonym uśmiechem, kiedy Potter zniknął z mojego pola widzenia i w końcu wyswobodziłam się z jego uścisku. – Może już chodźmy – powiedziałam i nie czekając na niego, ruszyłam na dół.
Kiedy dotarliśmy pod klasę, gdzie miały odbywać się próby, Alice właśnie całowała Pottera w policzek. Lufkin, zauważywszy mnie i Seana, pomachała do kolegi z roku, a Whitby, z szerokim uśmiechem, odpowiedział na powitalny gest. Ja nie zareagowałam, więc mnie zignorowała, szepcząc coś Jamesowi do ucha. Ten skinął tylko głową. Przyglądając jej się przez chwilę, stwierdziłam, że Alice Lufkin nie wyglądała na Alice Lufkin, którą miałam przyjemność poznać w piątej klasie. Nie wodziła już za Rogaczem maślanymi oczami, co wydało mi się trochę dziwne. Wyglądało to raczej tak, jakby byli po prostu dobrymi przyjaciółmi, ale…
- Myślisz, że oni… – zaczęłam, ale szybko przerwałam. Sean jednak podążył za moim wzrokiem i pokręcił głową.
- Nie. Alice już od dawna nie ma nic do Pottera. Przeszło jej to zauroczenie. Jak z nią ostatnio rozmawiałem, przyznała, że ma inny obiekt westchnień. Na jej nieszczęście, znowu jest już zajęty – powiedział.
- Powiedziała ci to tak sama z siebie? – spytałam.
- Lilka, przecież wiesz, że utrzymujemy ze sobą całkiem dobry kontakt. Powiedziała mi to po paru butelkach alkoholu, ale jej wierzę. Wiesz… – Zaczął się tłumaczyć, widząc moją minę. – Znam ją tak długo, jak ty Jamesa i pamiętam, jaka była wcześniej, ale uwierz mi, że bardzo się zmieniła. Jeśli ją bliżej poznać, jest naprawdę miła, sympatyczna i błyskotliwa.
- Skoro tak mówisz – burknęłam.
- Jesteś zazdrosna? – spytał ze śmiechem, nie wiedząc, że zadał dwuznaczne pytanie. Byłam zazdrosna, ale o Rogacza, nie o Puchonkę. On mógł się z nią przyjaźnić i nic mi do tego.
- Nie.
- To dobrze – odparł.
Zastanawiałam się chwilę nad tym, co powiedział, wpatrując się w bruneta i roześmianą blondynkę. Tak, jestem zazdrosna, pomyślałam, widząc, jak Potter obejmuje w talii swoją partnerkę, po czym razem weszli do klasy.
- Wchodzimy, czy będziemy tu tak stali? – wyrwał mnie z zamyślenia Sean.
- Co? – spytałam zdezorientowana. – A, tak. Wchodzimy.
Weszliśmy do środka. Dwóch pozostałych przedstawicieli przyszło z osobami, których nie kojarzyłam i w przeciwieństwie do Alice, nic dla mnie nie znaczyły. Pociągnęłam Seana jak najdalej od Pottera i zaczekaliśmy, aż przyjdzie któryś z nauczycieli. Kiedy zegar wybił wpół do szóstej, przyszło ich aż za dużo. McGonagall, Sprout, Flitwick, Slughorn oraz jakaś kobieta wyglądająca na około trzydzieści pięć lat. Urodę miała latynoską, ale rysy twarzy bardziej europejskie. Ubrana była w jasne jeansy i czerwoną bluzkę, włosy związała w ciasny kok nadający jej twarzy surowości, ale mimo to miała miły uśmiech.
- Witam wszystkich – przywitała nas McGonagall. – Cieszę się, że zjawiliście się punktualnie i w komplecie – spojrzała po kolei na wszystkie pary. – Bal integracyjny, jak sama nazwa mówi, ma na celu integrację, więc chociaż tradycją jest, że niektóre domy się nie lubią, musimy pokazać, że jest inaczej. Taniec, który zatańczycie to walc angielski. Tańczy się go w parach, lecz my go trochę zmodyfikujemy i dodamy przechodzenie, w związku z czym każdy zatańczy z każdym.
O mój boże, pomyślałam. Gorzej już chyba być nie może. W co ja się wpakowałam…
- Każda z par najpierw zatańczy indywidualnie, potem zmieni partnera i na koniec powróci do układu początkowego, co nie byłoby takie złe, jakie jest w tej sytuacji – spojrzała znacząco na mnie i Jamesa. – No, ale trudno. Mam nadzieję, że nie będzie problemów. Na uroczystym otwarciu balu pojawią się ludzie z ministerstwa, więc wszystko ma być idealnie wyuczone, rozumiemy się? – Pokiwaliśmy zgodnie głowami. – Przepraszam za zwłokę – zwróciła się teraz do nieznanej nam kobiety. – To jest pani Carmelita Carter i od tego czasu będzie prowadzić wasze lekcje tańca. Macie jej słuchać i zachowywać się jak na uczniów Hogwartu przystało – rzekła McGonagall. – Zostawiam was w jej rękach – oznajmiła. Nauczycielka tańca skinęła jej z uśmiechem głową, po czym opiekunowie opuścili salę.
- Witam was bardzo serdecznie. Nazywam się Carmelita Carter i mam nadzieję, że spędzimy ze sobą wiele miłych godzin. Hmm, może najpierw krótkie wprowadzenie – zaproponowała. – Obiecuję, że nie będę dużo mówić – zaśmiała się. – Walc angielski jest bardzo prostym tańcem, jeśli opanuje się krok podstawowy, którym dzisiaj się zajmiemy. Podczas tańca partnerzy poruszają się wokół parkietu w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara oraz zwracają się do siebie w postawie wyprostowanej. Biodra delikatnie stykają się, twarze skierowane są lekko w lewo, brody zadarte. Prawa dłoń mężczyzny spoczywa na lewej łopatce kobiety. Splecione ręce pary muszą znajdować się na wysokości głowy tancerki, jasne? – Po sali rozszedł się pomruk zgody. – Świetnie. Brzmi strasznie, ale jest bardzo proste, więc ustawcie się parami i zaczynamy.
~ * ~
Przez godzinę ćwiczyliśmy to samo, ale byliśmy pojętnymi uczniami, gdyż opanowaliśmy krok podstawowy bardzo szybko, co strasznie ucieszyło panią Carter, która cierpliwie i z uśmiechem dyrygowała nami, co jakiś czas opowiadając żart czy śmieszną anegdotę. Była osobą pełną empatii, więc napięta atmosfera szybko się rozluźniła, co ułatwiało nam sprawę i czyniło lekcję przyjemną. Po godzinie Carmelita przerwała próbę.
- Bardzo dobrze wam idzie. Myślę, że możemy przejść do czegoś trudniejszego. Obrót w prawo i w lewo. Jeśli dalej będzie nam tak szło to jutro przećwiczymy chasse i whisk, łącząc to z przechodzeniem.
Szatynka o pociągłej twarzy spojrzała na nią z przerażeniem.
- Niech się pani nie martwi, panno…
- Riley – podpowiedziała jej dziewczyna.
- Panno Riley. Mamy dużo czasu, ze wszystkim zdążymy.
Obroty były trochę trudniejsze. Wszyscy skupieni przez kolejne półtorej godziny powtarzali nowe kroki. Byłam zmęczona i nie czułam nóg, włosy mi się rozjechały, opadając na twarz, a Carmelita Carter nakładała wyższe tempo, widząc nasze postępy. Około dwudziestej zakończyła zajęcia.
- Bardzo dobrze wam idzie. Jutro już będzie łatwiej – zapewniła, słysząc nasze pomruki niezadowolenia. – Tak, jak mówiłam, spróbujemy jutro chociaż same przejścia i tańce w innych parach, żeby zaznajomić się z partnerami. Życzę wam dobrej nocy.
Każdy rzucił w jej stronę szybkie „ do widzenia” i ulotnił się z sali. Sean postanowił odprowadzić mnie do wieży, więc wspinaliśmy się po schodach na górę. Byłam wykończona jeszcze bardziej niż on, bo wcześniej miałam trening. W tym momencie naprawdę uświadomiłam sobie popełniony błąd. Nie dam rady ogarnąć wszystkiego ani czasowo, ani fizycznie. Co więcej najprościej byłoby zerwać z Whitbym. Rozważałam wszystko, idąc na górę i… W końcu postanowiłam. Na piątym piętrze zboczyłam z trasy i usiadłam na kamiennych schodach.
- Co jest? – spytał Sean, siadając obok.
- Słuchaj – zaczęłam niepewnie. – Przepraszam, ale ja chyba nie dam rady. Nie wyrobię się z nauką, treningami, ciągłymi próbami… Nie mam czasu dla ciebie, a co dopiero na jakieś głupie tańce.
Whitby patrzył teraz na mnie zdezorientowany.
- Lily, proszę cię – odparł po chwili. – Nie możesz mi tego zrobić.
- Powinieneś znaleźć kogoś innego – rzekłam, odwracając wzrok.
- McGonagall będzie wściekła, jeśli jutro przyprowadzę inna dziewczynę. Poza tym nawet nie mam kogo…
- Sean…
- Lily, ja nie chcę innej partnerki – powiedział, a potem mnie pocałował.
Byłam lekko zdezorientowana i zaskoczona. Zrobił to tak nagle i jakoś nie wywarło na mnie wrażenia. Nie czułam już kompletnie nic. Kiedyś tak, teraz zupełne zero uczuć. Co więcej czułam się tak, jakbym zdradzała Jamesa. Wspomniałam jego pocałunki i zapragnęłam, by był teraz przy mnie.
Kiedy odsunęłam się od Whitby’ego, zobaczyłam, że na schodach stoi Rogacz z Alice. I on i ona patrzyli na nas smutnym wzrokiem. Na pewno musieli wszystko widzieć. Poczułam się głupio. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć, choć trochę zaistniałą sytuację, ale Puchonka pociągnęła Jamesa za sobą, rzucając Whitby’emu rozżalone spojrzenie. Wymijając nas, napotkałam wzrok Pottera. Ten ułamek sekundy wystarczył, żebym zobaczyła w jego oczach wszystko to, czego się najbardziej obawiałam.
- Sean – zaczęłam. – Nie mogę. To, co robimy, nie ma sensu – dodałam i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłam do góry po schodach, popychając przy okazji Alice.
~ * ~
Wpadłam do Pokoju Wspólnego i pierwsze, co zrobiłam, to zaczęłam szukać dziewczyn. Nigdzie ich nie było, kiedy akurat były potrzebne. Musiałam im wszystko opowiedzieć. One powiedzą mi, co mam teraz zrobić.
Wbiegłam na górę. Tutaj też ich nie znalazłam. Do licha. Zeszłam z powrotem na dół i tym razem na spokojnie rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok padł na Huncwotów.
- Wiecie, gdzie jest Ann albo Dorcas? – spytałam.
- A coś ty taka zziajana? Wyglądasz fatalnie – rzekł Łapa.
- Nie twój interes.
- Evans, chociaż raz mogłabyś być milsza – zignorowałam go i spojrzałam z nadzieją na Lupina.
- Jakieś dziesięć minut temu widzieliśmy je na kolacji. Pewnie nadal tam są.
- Po co ci one? – spytał Syriusz. – Stało się coś?
- Nic, o czym TY powinieneś wiedzieć – odparłam. – Dzięki – zwróciłam się do Lunatyka, a on uśmiechnął się ciepło.
Byłam już przy portrecie, gdy dogonił mnie Łapa.
- Poczekaj!
- Czego?
- Możemy pogadać?
- Nie teraz.
- Szukałaś mnie wcześniej.
- I co z tego? Nie widzisz, że mam w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie?
- Nie zajmę ci dużo czasu. Mogę mówić po drodze.
- Dobra, chodź – odparłam zrezygnowana.
Wyszliśmy z wieży i schodziliśmy na dół, mijając po drodze uczniów wracających z kolacji.
- Czy… Eee… – zaczęłam. – James coś o mnie mówił?
- On ciągle o tobie mówi – stwierdził.
- Wiesz, o co mi chodzi. – Łapa westchnął.
- Nadal czeka i nie żywi do ciebie żadnej urazy, chociaż widzę, że jest mu ciężko. Poza tym… Whitby.
- Postanowiłam z nim zerwać – przyznałam.
- Co? – spytał zaskoczony.
- Głuchy jesteś? Chcę z nim zerwać. Nic mnie przy nim nie trzyma, nie kocham go. W sumie nawet nie wiem, czy już z nim nie zerwałam.
- To znaczy?
- Ja… Mniejsza z tym – ucięłam temat. – Co go łączy z Alice?
- Jamesa? – spytał ze śmiechem. – Kompletnie nic go z nią nie łączy. Po prostu się zaprzyjaźnili i tyle. Gdyby miał wybierać jeszcze raz, nie zaprosiłby jej – wyjaśnił. – Nie powinnaś się nią przejmować.
- Ale się przejmuję.
- Więc może czas zrobić kolejny krok? – Zeszliśmy na trzecie piętro i skręciliśmy w mało uczęszczany korytarz, by przejść skrótem na parter. – Bo przecież już teraz chyba wiesz, czego chcesz.
- To znaczy?
- Chcesz być z Rogaczem.
- Ja… Sama nie wiem. Może. Chyba. Tak. – Stanęłam na chwilę, a on się zaśmiał.
- Kochasz go – stwierdził dobitnie, a ja spuściłam wzrok.
- Sama ci się do tego przyznałam – zauważyłam.
- Fakt, ale coś mi też obiecałaś.
- Wyznaczony termin jeszcze nie minął – odparłam, przypominając sobie o naszej rozmowie. Ruszyłam dalej.
- Evans, kochasz go i chcesz z nim być. Co ci przeszkadza w podjęciu odpowiedniej decyzji?
- Fakt, że… – znowu zaczęłam. Chciałam powiedzieć mu prawdę odnośnie moich skrywanych głęboko uczuć, wyrzutów sumienia i wstydu, którego nie mogłam się pozbyć, z którym nie mogłam spojrzeć mojemu ukochanemu w twarz, gdy za zakrętem zauważyłam Rogacza całującego się z Alice. Stanęłam jak wryta, patrząc na nich z otwartymi ustami. Tamci odskoczyli od siebie, zaskoczeni, że ktoś nakrył ich w mało znanym tajnym przejściu.
Nie wierzyłam własnym oczom. Poczułam napływające do nich łzy, ale próbowałam je powstrzymać. Straszny ból ścisnął moje serce. Zaufałam mu, postanowiłam powiedzieć prawdę, a on znowu mnie okłamał. Co miał znaczyć ten cały występ i gadanie w zeszłą niedzielę?
Black był równie zaskoczony jak ja i wściekłym wzrokiem patrzył na swojego przyjaciela. Na twarzy Rogacza gościło zażenowanie i strach, za to Alice była bardzo zmieszana.
- Lily, to nie tak… – zaczął James.
- Jak myślisz – dokończyła Alice. – My…
Zignorowałam ich oboje i spojrzałam na Syriusza.
- Masz właśnie powód – zwróciłam się do niego, a potem zawróciłam i pobiegłam do wieży.
- Lily! – krzyknął Potter, ale się nie odwróciłam. Łzy płynęły mi już po policzkach.
- Jesteś idiotą – stwierdził jeszcze Łapa, a potem pobiegł za mną.
James Potter
Przez całe zajęcia wodziłem wzrokiem za Evans, która próbowała nie zwracać na mnie uwagi. Widziałem jej niezadowolenie, kiedy tylko Carmelita Carter wspomniała o tańcu z innymi przedstawicielami i wiedziałem, co ją boli. Będzie musiała zatańczyć ze mną.
Po tym, jak zobaczyłem Lily całującą się z Whitbym, znowu miałem zły humor. Alice również, chociaż nie miałem pojęcia dlaczego. Evans wyraźnie nie była zadowolona z obrotu spraw i nawet jej reakcja na pocałunek z Puchonem nie podniosła mnie na duchu, gdyż wiedziałem, że nadal byli razem.
Nie chciałem wracać jeszcze do wieży, więc zaciągnąłem Alice w mało znane tajne przejście. To naprawdę dziwne, ale lubiłem z nią rozmawiać. Była dziewczyną i miała szersze pojęcie na wiele spraw.
- Nie ma szans, żeby zmieniła zdanie – westchnąłem.
- James, ona już dawno zmieniła zdanie, tylko to nie jest dla niej proste. Ma jeszcze chłopaka. – W tym momencie jej ton głosu się zmienił. – A ty ją dodatkowo osaczasz.
- Myślisz, że o to jej chodzi?
- Między innymi – posłała mi wymuszony uśmiech.
- Pamiętasz, jak mi rano mówiłaś, że już dawno się odkochałaś?
- Tak.
- Mogę wiedzieć, kto zastąpił moje miejsce? – spytałem.
- Nie wiem czy…
- Powiedz. – Alice westchnęła.
- Wkurzysz się. Poza tym nawet Sue o nim nie wie.
- Ja nie jestem Sue – zauważyłem. – No powiedz – zachęciłem ją. – Porzuciłaś mnie na rzecz jakiegoś grubego i brzydkiego Ślizgona? – zażartowałem.
- Nie, dla Seana Whitby’ego – powiedziała cicho, posyłając mi przepraszający uśmiech. Moje zaskoczenie chyba mówiło samo za siebie, bo Alice dodała: – Mówiłam, że będziesz zły.
- Nie – zaprzeczyłem szybko. – Czyli wiesz, jak się czuję, widząc ją z nim.
- A ty, jak ja się czuję, widząc jego z nią. Wiesz, przyjaźnię się z Seanem, ale on mnie nie zauważa. Kocha Lily i jest tak bardzo naiwny, nie widząc, że ona należy tylko do ciebie.
- Do mnie? Jakby tak było, to byłaby ze mną.
- James, jak ty mało rozumiesz – zaśmiała się. – Ona jest z nim po to, żeby zemścić się na tobie.
- Udało jej się to.
- Nie bądź obłudny. Ty też mnie zaprosiłeś po to, żeby ją zdenerwować.
- Ale ja gram z tobą otwarcie, nie oszukuję cię. Poza tym jesteś fajna i ładna… – Musiałem ją trochę zbajerować. – Lubię z tobą gadać. Przyjaźnimy się.
- Cieszę się, że tak to postrzegasz.
Zapadła chwila ciszy. Wpatrywałem się w Alice, która oglądała końcówki swoich włosów. Miała ładne, duże piwne oczy i jasne, proste blond włosy do pasa. Jej małe, ale kształtne usta, wygięły się lekko w uśmiechu.
- Jeśli kochasz Whitby’ego to możesz mi chociaż powiedzieć, co on takiego ma, czego ja nie posiadam, że kobiety rezygnują ze mnie na jego rzecz? – Odezwałem się po chwili. Alice spojrzała na mnie dziwnie i parsknęła śmiechem. – Mówię poważnie. To ja jestem najprzystojniejszy w tej szkole – stwierdziłem z zawadiackim uśmiechem.
Blondynka zastanawiała się chwilę, a potem przysunęła się do mnie, spojrzała mi w oczy i pocałowała delikatnie.
- Gdybym była w tobie zakochana, poczułabym coś, ale nie czułam nic
Pocałowała mnie drugi raz, zanim zdezorientowany rozeznałem się w sytuacji.
- A ty coś czujesz? – spytała.
- Nic – odparłem zgodnie z prawdą.
Pocałunek jak wiele innych, nic nieznaczących i niegodnych zapamiętania. Nie to co z Lily. Pamiętałem każdy, który doszedł do skutku. Jej niepewność i namiętność, głośne bicie serca, słodki smak ust i drżenie.
- Nie poczułem kompletnie nic – przyznałem ponownie.
- Pomyślałeś o niej.
- Tak – zdecydowałem się na szczerość.
- I wszystko jasne. James, jesteś cudownym chłopakiem, ale sam widzisz, że w twoim życiu jest tylko jedna dziewczyna.
Zapadła chwila ciszy, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze usta po ostatnim pocałunku nadal były bardzo blisko i tak jakoś wyszło, że Alice znowu mnie pocałowała, a ja automatycznie tym razem, przygotowany na to, oddałem pocałunek. Chwilę potem stała się najgorsza rzecz, która mogła się przydarzyć. Na korytarzu pojawili się Black i Evans. Od razu odskoczyliśmy od siebie. Łapa był w niemałym szoku, a Lily patrzyła na mnie z takim wyrzutem, żalem i bólem w oczach, że moje serce rozpadło się chyba na milion kawałków. Zawaliłem. To był koniec. Jak mogłem kolejny raz dopuścić do tego, że zraniłem ukochaną? Bez względu na wszystko nigdy nie powinna czuć przeze mnie tego, co czuła w tym momencie. Byłem kompletnym zerem. Jak mogłem odwzajemnić ten pocałunek? Dlaczego w ogóle do niego doszło, jeśli Puchonce już na mnie nie zależało? Desperacja? Odrzucenie? Nie… Nie ma na to żadnego wytłumaczenia. Pomijając moje obecne relacje z Evans, w końcu zrozumiałem, dlaczego tak długo obawiała się tego, co do mnie czuje. Nie chciała być z kimś takim jak ja.
- Lily, to nie tak… – zacząłem. Nic innego nie przyszło mi do głowy, a dopiero po wypowiedzeniu tych słów pojąłem, że ten zwrot niszczy więcej niż sam pocałunek.
- Jak myślisz – dokończyła za mnie Alice. – My… – Byłem pewny, że chciała jej wszystko wytłumaczyć, ale Evans nie miała zamiaru nas słuchać. Ze łzami w oczach odwróciła się do Syriusza. Nie wiedziałem, o czym wcześniej rozmawiali, ale powiedziała do niego tylko:
- Masz właśnie powód – i pobiegła tam, skąd przyszła.
- Lily! – krzyknąłem za nią i wstałem z ławki, ale Łapa mnie zatrzymał.
- Jesteś idiotą – rzucił mi z wyrzutem prosto w twarz, a potem także odszedł.
Nie pobiegłem za nimi, bo wiedziałem, że to nic nie da.
- James, może ja spróbuję z nią pogadać – zaproponowała Alice.
- Nie – powiedziałem stanowczo. – Tylko pogorszysz sprawę. To moja wina.
- Ale to ja…
- Pozwoliłem na to i nic mnie nie usprawiedliwia! – rzekłem, a potem zostawiłem ją samą.
Dorcas Meadowes
Myślałyśmy, że Lily dołączy do nas na kolacji, ale tego nie zrobiła, więc nie czekając na nią, wróciłyśmy do wieży. Kiedy znalazłyśmy się na siódmym piętrze, zastałyśmy zaskakujący widok. Przed portretem Grubej Damy na parapecie okna siedziała Lily. Przed nią stał Black, który obejmował ją, przytulając do siebie. Moja przyjaciółka natomiast kryła twarz w jego koszuli, która była już delikatnie mokra od jej łez. Razem z Ann szybko podeszłyśmy do nich.
- Lily, James to idiota. Nie warto przez niego płakać – pocieszał ją Łapa.
- Co się stało? – spytałam. Syriusz, widząc nas, uśmiechnął się nieznacznie z wdzięcznością.
- Liluś, co się stało? – powtórzyła pytanie Ann, zajmując miejsce Huncwota i przytulając przyjaciółkę.
Spojrzałam znacząco na Blacka, a ten skinął głową i odeszliśmy kawałek.
- O co chodzi? Co jej się stało? – Łapa westchnął.
- Po tych lekcjach tańca Evans wróciła do wieży lekko roztrzęsiona. Szukała was. Lupin powiedział mi, że wcześniej chciała ze mną pogadać, więc poszedłem z nią na dół, bo miałyście być w Wielkiej Sali.
- Nie widziałyśmy was.
- Bo tam nie dotarliśmy.
- Dlaczego?
- Meadowes, czy ty dasz mi w spokoju wszystko wyjaśnić?
- Przepraszam – powiedziałam szybko.
- Znasz to tajne przejście na trzecim piętrze? – Skinęłam głową. – No więc przechodziliśmy tamtędy i wtedy natknęliśmy się na Rogacza i tą całą Alice. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że się całowali.
- Co? James by jej tego nie zrobił – rzekłam niepewnie.
- Sugerujesz, że obojgu nam się przywidziało? – spytał z ironią. – Oboje mówili, że to nie tak, jak myślimy, ale Evans nie chciała ich słuchać. Rozpłakała się i pobiegła z powrotem na górę.
- A ty?
- Powiedziałem Potterowi, że jest idiotą i pobiegłem za nią. Od tego czasu siedzi i płacze, mocząc mi koszulę.
- Dzięki za wsparcie – rzekłam, spoglądając na Lily, która chyba to samo tłumaczyła przez łzy Ann.
- Zawsze do usług – odparł z uśmiechem. – Żal mi jej, bo powiedziała mi wcześniej, że postanowiła zerwać z Whitbym i wyznać prawdę Rogaczowi, ale teraz chyba nie ma na to szans – przyznał.
- Potter to zakłamany egoista – powiedziałam ze złością. – Nie broń go – dodałam, widząc, że Black już otwiera usta.
- Spróbuję z nim pogadać.
- Jak chcesz – rzuciłam, a potem podeszłam do moich przyjaciółek. Ann spojrzała na mnie i pokręciła głową. – Lily, chodź na górę – powiedziałam. – Nie będziemy siedziały na środku korytarza.
~ * ~
- Zawsze mówiłyście, że mam się nie przejmować i starałam się do tego stosować, bo Potter nic dla mnie wtedy nie znaczył, ale teraz jest inaczej – rzekła Lily przez łzy. – Chciałam mu wszystko powiedzieć, mówił, że poczeka, że mu na mnie zależy, że mi wybaczył… Po co było to całe przedstawienie, piosenka, kolejne kłamstwa? – mówiła dalej, bijąc pięściami w poduszkę. – Zaufałam mu, a on znowu mnie oszukał.
- Lily, może to naprawdę był przypadek – zaproponowała Ann ostrożnie.
- On się z nią całował, Ann. W sensie dosłownym, a ona kolejny raz odbiła mi chłopaka.
Spojrzałam na moją blond przyjaciółkę i pokręciłam głową zrezygnowana. Rozumiałam, jak mogła czuć się w tej chwili Lily, ale w sumie to nie wierzyłam w to, żeby Potter mógł zrobić coś takiego świadomie. Ann miała chyba inny pogląd na sytuację, chociaż wiedziałam, że również jej współczuje.
- Lily, James nie jest twoim chłopakiem. Rozumiem, że to cię uraziło, ale nie powinnaś mieć do niego pretensji. Mówiłaś, że chciałaś zerwać z Seanem, ale…
- Sean – powtórzyła Lily z namysłem, powoli się uspokajając.
- Co z nim? – spytałam. Wyraz twarzy mojej nieszczęśliwej przyjaciółki nagle się zmienił. Teraz widniała na niej determinacja. Nie spodobało mi się to. – Co z Seanem? – powtórzyłam pytanie, ale Lily znowu mnie zignorowała. Wytarła łzy i wstała z łóżka.
- Gdzie ty idziesz? – Ann była zaskoczona nagłą zmianą sytuacji.
- Muszę coś załatwić – odparła Evans.
- Możesz to jakoś prościej wytłumaczyć?
- Lily, co ty znowu kombinujesz? – spytałam z obawą, kiedy ta otwierała już drzwi.
- Zaraz wrócę – rzuciła i opuściła dormitorium.
- Nie podoba mi się to – rzekła Ann. – Co jej się nagle stało? Powiedziałam coś nie tak?
- Naprawdę nie wiem.
Lily Evans
Lily Evans
Jeszcze pół godziny temu chciałam opowiedzieć wszystko dziewczynom i zrobić coś, co zmieniłoby w końcu moje życie na szczęśliwe, ale Potter znowu wszystko zepsuł i nie była to już moja wina. Wcześniej potrzebowałam rady, ale teraz było teraz. Wszystko się zmieniło. Może i byłam egoistką, ale nie mogłam pokazać Rogaczowi, że jestem słaba. Chciałam zerwać z Seanem, bo od jakiegoś czasu byłam z nim tylko z racji przywiązania i zobowiązań, więc bez żenady mogłam się z nich wywiązać.
Dotarłam w końcu do piwnic Hogwartu niedaleko kuchni. Odszukałam obraz martwej natury i chwilę stałam przed nim nie bardzo wiedząc, co dalej zrobić. Nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale widok Alice i Jamesa…
Chodziłam po korytarzu w tę i z powrotem, zbierając się w sobie i układają w myślach jakąś bezsensowną przemowę.
- Cześć, Lily – w pewnej chwili usłyszałam za plecami głos. Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz z Marie, młodszą siostrą Seana. Uroczą, szczupłą blondyneczką o radosnym spojrzeniu ciemnych oczu. Patrząc teraz na nią, poczułam lekki strach. – Czekasz na mojego brata? – spytała.
- Cześć, Marie. Eee, właściwie to nie. Chciałam się z nim spotkać, ale nie wiem, jak się z nim skontaktować. Mogłabyś zobaczyć, czy jest w pokoju?
- Jasne – uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Powiem mu, że czekasz.
- Nie. – Blondynka spojrzała na mnie zdziwiona. – To znaczy… Powiedz mu tylko, że ktoś na niego czeka. Nie mów, że to ja. Wiesz, pokłóciliśmy się trochę i nie wiem, czy twój brat chce ze mną w ogóle rozmawiać.
- Aha, rozumiem – odparła, ze śmieszną powagą, dwunastolatka. – Przyślę go do ciebie.
- Dziękuję – rzekłam, po czym dziewczynka zniknęła za obrazem.
Gdy Marie weszła do środka, znowu zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Nie wiedziałam, jak Sean odebrał moje wcześniejsze słowa, przez co nie miałam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć, jeśli w ogóle zechce ze mną rozmawiać.
Czekałam już z dobre dziesięć minut i chciałam właśnie wracać do wieży Gryffindoru, sądząc, że mojego chłopaka nie ma w jego dormitorium, kiedy obraz otworzył się i przez dziurę przeszedł Whitby. Spojrzał na mnie smutno, widocznie zaskoczony moją obecnością tutaj.
- Hej – powiedziałam nieśmiało.
- Hej. Co ty tutaj robisz? – spytał.
- Chciałam porozmawiać.
- A mamy o czym? Myślałem, że twoje: „Nie mogę, to co robimy, nie ma sensu”, wszystko wyjaśniło.
- Co? – byłam lekko zdezorientowana.
- Zostawiłaś mnie na lodzie, zrywając ze mną – wyjaśnił, czym totalnie zbił mnie z tropu. Cholera, a mogło być tak prosto.
- Sean, nie zerwałam z tobą – rzekłam z ciężkim sercem. To było kolejne z najgorszych kłamstw, jakich się ostatnio dopuściłam. Prawie nie przeszło mi to przez gardło.
- Nie?
- Nie. Źle mnie zrozumiałeś. Fakt, ciężko będzie mi wszystko ze sobą pogodzić, ale postaram się. Przemyślałam całą sprawę na spokojnie i chciałam cię przeprosić za moją reakcję. Nadal chcę się z tobą spotykać i iść na bal.
Kłamałam. Bezczelnie kłamałam mu prosto w twarz, a on z każdym moim słowem stawał się szczęśliwszy. Czułam się okropnie, ale wplątałam się w te zobowiązania i chciałam zrobić to, czego ode mnie oczekiwał. Chciałam także, żeby zabolała Rogacza moja obojętność tak, jak mnie zabolał jego pocałunek z Puchonką.
- Naprawdę nie chciałaś ze mną zerwać?
- Oczywiście, że nie – uśmiechnęłam się. – Byłam po prostu zmęczona i zła. Przepraszam, że pomyślałeś inaczej.
- Ale się wygłupiłem – rzekł z zażenowaniem.
- Nic nie szkodzi – odparłam. – Więc wszystko jest już jasne?
- Tak – uśmiechnął się. – Nawet nie wiesz, jak cię kocham – powiedział.
Nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam z zakłopotaniem wzrok. Tym razem nie mogłam skłamać, odwdzięczając się wyznaniem miłości.
- Muszę już lecieć. Zobaczymy się jutro – rzuciłam i pobiegłam do wieży.
~ * ~
Wróciwszy do Pokoju, zastałam w nim Ann i Dorcas czekające na mnie z niecierpliwością.
- Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?
- O co ci chodzi? – spytałam. – Przestałam rozpaczać…
- Właśnie…
W tym momencie do salonu wszedł Potter w towarzystwie Łapy. Chwyciłam ze stołu pierwszą lepszą gazetę i zaczęłam czytać jakiś artykuł, modląc się, by Huncwoci do nas nie podeszli, co oczywiście zrobili. Syriusz usiadł w fotelu naprzeciwko, wymieniając zaskoczone spojrzenia z dziewczynami, a ja poczułam, że Rogacz stanął koło mnie.
- Możemy porozmawiać? – spytał, targając nerwowo swoje włosy.
- Nie, James, nie możemy porozmawiać – odparłam spokojnie i bez żadnych emocji. – Wybacz, jestem zajęta – dodałam, nie wykazując nim zainteresowania, nadal wpatrując się w Proroka Wieczornego.
- Ale…
- Żadnego, ale. Myślisz, że kim ja jestem? Twoją pseudo fanką, żeby obchodziło mnie to, co robisz? – rzekłam, nie podnosząc wzroku znad gazety i przerzucając leniwie kartkę.
- Lily…
- James…
- Proszę…
- Nie, to ja cię proszę. To ty za mną latałeś, uprzykrzając mi życie, nie ja za tobą. I nigdy nie zniżę się do twojego poziomu – powiedziałam i całkiem straciłam zainteresowanie Potterem, chociaż przyszło mi to z wielkim bólem serca. Kątem oka dostrzegłam zdezorientowanie i zaskoczenie na twarzy moich przyjaciół, ale ja przybrałam odpowiednią, obojętną minę. Potter nic na to nie odpowiedział, tylko załamany poszedł na górę.
- Evans, czy ty wiesz, co robisz? – spytał Łapa.
- A zrobiłam coś nie tak? – odparłam bez emocji. Black pokręcił głową i przejechał dłonią po twarzy, a potem podążył za swoim przyjacielem.
- Czy coś nas ominęło? – spytała Dorcas.
- Nie.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Co z jutrzejszymi zajęciami tańca? – odezwała się Ann, zmieniając nagle temat.
- A co ma być? Są o szesnastej i wybieram się na nie – rzuciłam niedbale, chociaż tak bardzo chciałam powiedzieć, że już mnie to nie dotyczy. Wszystko przez Jamesa!
- Mówiłaś, że odmówiłaś Seanowi.
- Niby tak, ale mnie prosił… Poza tym McGonagall by się wściekła, jeśli jutro przyszedłby z kimś innym, a tak w ogóle to nawet mi się podobało, mimo tego, że układ jest do niczego.
- To znaczy? – spytała Dor z rezygnacją w głosie, a ja przedstawiłam im plan tańca rozpoczynającego.
- Nie jest tak źle – odezwała się Ann.
- Nie jest tak źle? Czy ty słuchałaś, co mówiłam? Będę musiała zatańczyć z Jamesem i jakimś Ślizgonem – westchnęłam.
- Z tego, co słyszę, sama się o to prosiłaś. Poza tym, o co chodzi z Potterem? Najpierw rozpaczasz, że całował się z Alice, potem gdzieś znikasz, a kiedy wracasz, najnormalniej w świecie go ignorujesz – stwierdziła Ann.
Dorcas przyglądała mi się przez chwilę uważnie. Nie była głupia i pewnie złożyła wszystko w całość.
- Lily, powiedz mi szczerze – zaczęła. – Czy zrobiłaś to, na co wszystko wskazuje?
- A na co wszystko wskazuje? – udałam, że nie rozumiem, o co jej chodzi. Ponownie zagłębiłam się w lekturze, ale ona nie dała się zwieść. Wyrwała mi gazetę z rąk i wrzuciła do kominka.
- Ej, ja to czytałam! – zaprotestowałam. Dor wywróciła oczami.
- Możesz nie robić ze mnie idiotki? Dobrze wiesz, co mam na myśli. Zastanawiam się tylko, kiedy przestaniesz zachowywać się jak dziecko i zaczniesz podejmować dorosłe decyzje.
- Ja się zachowuję jak dziecko? To James całuje się z każdą napotkana dziewczyną, chociaż twierdzi, że tylko na mnie mu zależy! – odparłam.
- Możecie mi wyjaśnić, o czym mówicie? – poprosiła Ann, lekko zdezorientowana.
- Proszę bardzo. Po tańcach powiedziałam Seanowi, że to, co robimy, nie ma sensu. Pomyślał, że z nim zerwałam i byłoby mi to na rękę, gdybym w międzyczasie nie zobaczyła Pottera z Alice. Poszłam do niego i powiedziałam, że mnie źle zrozumiał, że byłam zmęczona i zła, ale nadal chcę się z nim spotykać i wywiązać z obietnicy balu. Rogacz mógł mnie mieć już dzisiaj, ale wszystko zepsuł – wyjaśniłam.
- Lily, coś ty narobiła? – jęknęła moja jasnowłosa przyjaciółka. Dorcas patrzyła na mnie zrezygnowana.
- Pomyślałaś, co ta decyzja znaczy dla ciebie? Ucierpisz najbardziej.
- Nie pomyślałaś o tym, żeby dać mu się wytłumaczyć?
- Za dużo razy się tłumaczył, a ja za dużo razy mu wybaczałam. Czuję się okropnie, ale tym razem naprawdę przesadził – odparłam. – To zabawne, jak bardzo możemy być zazdrośni o kogoś, z kim nawet nie jesteśmy – dodałam, a potem poszłam na górę.