Witajcie kochani!
Zgodnie z obietnicą wstawiam ostatnią część rozdziału "Niepotrzebne słowa". Mam nadzieję, że wam się spodoba, bo przyznam, że ta końcówka była zmieniana już setki razy. Różne były na nią pomysły i osobiście uważam, że ten wyszedł najlepiej, no ale sami oceńcie. Z nowym rozdziałem powrócę już w sobotę :)
Kolejna sprawa. Ponawiam swoją prośbę, bo jak widać nie czytacie moich odpowiedzi na wasze komentarze. Jeśli sami posiadacie bloga na BLOGSPOCIE i zostawiacie do niego link w komentarzu, oczekując, bym na niego weszła, to bardzo was proszę o odblokowanie możliwości dodawania komentarzy z nazwy, bo inaczej ich dodać nie mogę. Przepraszam, ale w przeciwnym razie od razu odechciewa mi się czytać i tego po prostu nie robię, a możliwe, że jest to coś, co mogłoby mi się spodobać.
Rozdział tym razem dedykuję Panience Livvi, która dodała setny komentarz na moim blogu. Naprawdę bardzo wam wszystkim dziękuję za miłe słowa. Nie sądziłam, że pojawi się tu chociaż jeden komentarz, nie sądziłam, że ten blog w lutym 2015 nadal będzie istniał. To wszystko wasza zasługa kochani.
***
Lily Evans
Deszcz padał coraz mocniej. Byłam przemoknięta, zmęczona i nie miałam już na nic siły. Oparłam się więc o barierkę mostu i obserwowałam pioruny znikające powoli w głębokiej skalnej przepaści. Odkryłam to miejsce w trzeciej klasie i od tego czasu przychodziłam tu, ilekroć na dworze szalała burza. Widok, który się tu rozpościerał był niesamowity. Przypomniałam sobie, jak w zeszłym roku podzieliłam się tym sekretem z Potterem. Wiedziałam, że wtedy przez większość czasu wpatrywał się we mnie, myśląc, że o tym nie wiem, ale nie przeszkadzałam mu, bo wiedziałam, że taki układ satysfakcjonował i mnie i jego.
Odwróciłam na chwilę wzrok i spojrzałam na zamek wznoszący się w oddali pośrodku szalejącej burzy i inna fala wspomnień stanęła mi przed oczami. Pierwszy dzień w szkole, mecz Quidditcha, impreza, spotkanie Klubu Ślimaka, nocne pogawędki z Ann i Dorcas, spacer z Jamesem, pocałunek z nim i wiele innych. Teraz wydawało mi się to tak odległe, jakby było tylko moim wymysłem.
- Jaką mam pewność, że to wszystko nie jest kłamstwem? – powiedziałam do siebie. – Może jestem zwykłą dziewczyną, której całe życie to jedno wielkie kłamstwo. Hogwart i cały świat czarodziejów nie istnieje, a ja cały czas śnię?
Puściłam teraz barierkę i usiadłam po turecku na środku mostu. Byłam naprawdę zmęczona i pozbawiona woli walki z czymkolwiek.
- Lily?! – usłyszałam w tym momencie krzyk, ledwo przedzierający się przez coraz głośniejsze odgłosy burzy.
Odwróciłam głowę. Przez strugi deszczu dostrzegłam jakąś postać niewyraźnie rysującą się w oddali. Przybliżała się, aż w końcu zamieniła w Pottera, który zatrzymał się metr ode mnie.
- Lily.
- James, co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być. Chcę być sama, więc odejdź.
- Nie mogę.
- Postawiłam sprawę jasno, nie chcę się już z tobą widywać. Nie obchodzi mnie to, co masz mi do powiedzenia. Nie chcę, żebyś znowu namącił mi w głowie, bo mam większe problemy niż ty – rzekłam zrezygnowana.
- Wiem, ale nie chcę rozmawiać o nas. Chodzi o… twoją babcię. McGonagall…
- O babcię? – przerwałam mu. – To już nie ma znaczenia. Całe to życie jest cholerną parodią. W naszym świecie walczymy ze złem, o jakim się ludziom nie śniło. Żyjemy w strachu, bojąc się wychodzić z domów. Możemy to powstrzymać, możemy pokonać Voldemorta i Śmierciożerców, ale nie powstrzymamy czasu. Co za ironia losu, nie? – Wstałam teraz gwałtownie i znowu podeszłam do barierki. Rogacz podążył za mną. – Pamiętasz, jak cię tu przyprowadziłam w zeszłym roku?
- Pamiętam. Spędziliśmy tu miłe chwile.
- Tak – przyznałam. – Ale może tak nam się tylko wydaje.
- Do czego zmierzasz? – spytał.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że może cały ten magiczny świat nie istnieje, że to tylko sen, który nie ma żadnego znaczenia?
- Lily, co ty wygadujesz? Przecież wiesz, że to nieprawda. Jeśli w coś wierzysz, jeśli masz jakiś sens życia, to świat, w którym żyjesz, jest realny.
- Sens życia? – Odwróciłam się teraz do niego twarzą. – James, ja już nie widzę żadnego sensu w moim życiu. Nawet, jeśli doczekamy spokojnych czasów, to co będziemy z tego mieli? Śmierć i nic więcej. – Znowu przeniosłam wzrok na niebo. – Dlaczego więc nie umrzeć już teraz i oszczędzić sobie tych wszystkich cierpień, strachu i pozornego szczęścia? – Wychyliłam się bardziej przez barierkę.
- Lily, nie rób tego – rzekł Potter z obawą, kładąc mi dłoń na ramieniu. Chyba zorientował się, do czego zmierzam. Szczerze mówiąc, sama nadal nie byłam pewna, jaki wniosek zakończy tę rozmowę. Zawsze byłam silna i nie okazywałam uczuć, ale teraz było tego wszystkiego za dużo, chciałam pójść na łatwiznę.
- Dlaczego nie? – spytałam, nie odwracając się w jego stronę. – Dlaczego nie, James? Wystarczy skoczyć. Po co żyć? Dla kogo żyć, kiedy wszystko, co cię otacza jest mistyfikacją? Przyjaciele stają się wrogami, wrogowie przyjaciółmi. Gdzie tu logika?
- Jeśli skoczysz i zginiesz, niczego nie udowodnisz – stwierdził Potter.
- Nie zależy mi na tym – przyznałam. – Ja nikogo nie prosiłam o komplikowanie mi życia. Mogłabym w tym momencie, niczego nieświadoma, być z rodzicami, chodzić do mugolskiej szkoły i nie przejmować się zagrożeniem. Nie musiałabym udawać fałszywego szczęścia. – Zapadła chwila ciszy. Wyprostowałam się i teraz oparłam plecami o barierkę. Rogacz nadal stał koło mnie, wpatrując się gdzieś w dal. W końcu spojrzał na mnie i podszedł jeszcze bliżej.
- Lily, rozumiem, że jest ci w tym momencie ciężko, ale posłuchaj tego, co chcę ci powiedzieć. Kiedyś przeżyłem coś podobnego – zaczął mówić. – Wtedy też zmarła bardzo ważna dla mnie osoba. Kiedy się o tym dowiedziałem, doznałem takiego szoku, że nie chciałem z nikim rozmawiać, odciąłem się od świata, nic nie miało dla mnie sensu, a przyjaciele, którzy na początku próbowali mi pomóc, wkrótce, zniechęceni i bezradni, odwrócili się ode mnie. Gdy w końcu przebolałem stratę, było już za późno na odnowienie przyjaźni. Przez to jedno wydarzenie straciłem więcej niż jedną osobę. Byłem wtedy dużo młodszy niż ty teraz. Może wyglądam na osobę, która nie przejmuje się niczym, nie patrzy na uczucia innych, wiem, że nawet ty myślisz w ten sposób, ale ja też jestem człowiekiem. Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, mogę śmiało stwierdzić, że jedynym wyjściem z takich sytuacji są przede wszystkim przyjaciele. Wtedy to właśnie chłopacy wyciągnęli mnie z tego wszystkiego, uświadamiając, jaki byłem głupi, dlatego wiem z własnego doświadczenia, że nie warto posuwać się do tak radykalnych rozwiązań jak śmierć, bo ona nic nie zmieni. Teraz nie myślisz trzeźwo, bo przepełnia cię ból i żal, ale uwierz mi, że skacząc w tej chwili z tego cholernego mostu, stracisz bardzo dużo, a jednocześnie jeszcze więcej odbierzesz innym. Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która boi się życia? Wszyscy są świadomi niebezpieczeństwa, a jednak żyją dalej, ciesząc się z każdej chwili. Nie możesz zamykać się w sobie i udawać, że wszystko jest w porządku, bo to nie jest żadne wyjście. – Wysłuchałam go, nie przerywając mu, tak jak prosił.
- Nie rozumiesz, James – powiedziałam, kiedy skończył mówić. – Jak jest dobrze, to nagle zwalają się na ciebie wszystkie problemy jednocześnie, a ja nie mam siły z nimi walczyć, po prostu nie potrafię sobie z tym poradzić. Mam dosyć.
- Uwierz mi, poradzisz sobie. Jesteś silna. Poza tym masz rodziców, najlepsze przyjaciółki na świecie, które zawsze będą z tobą i jestem pewny, że skoczą za tobą, jeśli tylko ty sama to zrobisz, a chyba nie chcesz mieć ich na sumieniu? Masz też... – tutaj się zawahał. – Masz też mnie – dokończył w końcu. – Nie cofniesz czasu. Nawet w świecie czarodziejów nie da się przywrócić życia, ale śmierć niczego nie kończy, a zaczyna, daje ci nowe możliwości. Do tej pory żyłaś w utartym schemacie, ale teraz może czas na zmiany. Nie pomyślałaś o tym? Więc przestań żyć przeszłością i weź się w garść. Doceń to, co masz, bo kiedy to stracisz, znowu będziesz rozpaczać, wpadając w błędne koło.
- Nie myślisz obiektywnie – powiedziałam. – Nie jesteś na moim miejscu.
- Ale mógłbym być i do cholery doceniłbym wtedy uczucie osoby, dla której jesteś sensem życia, a nie udawał, że jest mi ona obojętna. Lily, moje życie toczy się wokół nadziei, że dasz mi szansę i to pozwala mi wstawać każdego dnia, chociaż sam chętnie już dawno bym z sobą skończył. Myślałem, że po tak długim czasie już to wiesz, ale widzę, że tylko potrafisz użalać się nad sobą. Jest mi naprawdę przykro z powodu śmierci twojej babci. Rozumiem twój ból, złość i rozgoryczenie, ale gra, jaką jest życie, toczy się dalej. Pomyśl, co twoja babcia powiedziałaby w tej chwili? Nie byłaby zadowolona z faktu, że tak łatwo się poddajesz. Myślisz, że chciałaby, żebyś umarła? Wolałaby, abyś raz na zawsze się z nią pożegnała i żyła dalej szczęśliwa. Dyrektor zgodził się, byś pojechała na pogrzeb. McGonagall, jeszcze dzisiaj, chce cię widzieć u siebie, by o tym porozmawiać. – Rogacz postawił wszystko na jedną kartę. Powiedział, co myślał, nie oszczędzając na prawdzie, ale nie był w mojej sytuacji. Ja naprawdę bałam się tego, że sobie nie poradzę. To wszystko mnie przerastało. Marzyłam o tym, aby cofnąć czas i sześć lat temu nie dostać listu z Hogwartu, nie kupić różdżki u Olivandera, nie poznać Pottera. Mogłam to wszystko zakończyć tu i teraz, a jednak wzbraniałam się, bo wiedziałam, że sprawiłabym Rogaczowi ból. Nie mogłam odebrać mu nadziei, bo może było to jedyne, co miał. Zabawne, jak wszystko może się nagle zmienić. Chłopak, którego szczerze nienawidziłam, jako jedyny zburzył moje bariery ochronne. Dotarł tam, gdzie nie wpuściłam jeszcze nikogo, zobaczył to, co było dostępne tylko dla mnie i nie odpuścił. Nie współczuł mi i o to chodziło, postawił mnie do pionu, trwał przy mnie od początku do końca.
Odwróciłam się teraz w jego stronę, patrząc mu głęboko w oczy, w których była determinacja, ale i pewna obawa. Nie wiedziałam, co powinnam teraz powiedzieć, a on czekał na jakąś moją reakcję. Nie doczekawszy się jej, posłał mi jeszcze jedno ostatnie spojrzenie i ruszył z powrotem do zamku.
- Co więc według ciebie powinnam teraz zrobić? – spytałam głośno, bo uszedł już spory kawałek. Stanął i utkwił we mnie swoje spojrzenie.
- Jeśli chcesz, możesz skoczyć, a ja obiecam, że ci w tym nie przeszkodzę i nie będę rozpaczał. Jeśli jednak… Jeśli jednak mnie kochasz, weź pod uwagę to, co powiedziałem. Chodź ze mną do zamku i zapomnijmy o całej sprawie. Pomogę ci przez to wszystko przejść, tylko mi zaufaj i daj na to szansę.
Dopiero teraz bariera blokująca moje uczucia pękła całkowicie. Mimo deszczu poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Chwilę wpatrywałam się w niego, a potem odwróciłam się, jeszcze raz spoglądając na rozgrywające się w przepaści skalnej piekło wywołane burzą. W tym momencie usłyszałam, jak Potter znowu zmierza w kierunku zamku. Chwilę potem nie było czuć już jego kroków na drewnianym moście. Był coraz dalej ode mnie, a ja nadal się wahałam. Rozwiązanie problemów czy próba życia z Rogaczem? W końcu podjęłam decyzję.
- James, zaczekaj! – krzyknęłam, a potem ruszyłam za nim. Zatrzymał się, a kiedy się odwrócił w jego oczach zobaczyłam ulgę i te szczęśliwe ogniki. Udało mu się, chociaż wiedziałam, że jeszcze przed chwilą sam w to nie wierzył.
Zaczekał, aż do niego dołączę.
- Lily…
- James – przerwałam mu. – Przepraszam – powiedziałam i rozpłakałam się. – Ja naprawdę nie wiem już, co mam robić. To strasznie boli – usiadłam na kamieniu leżącym przy ścieżce prowadzącej do zamku i ukryłam twarz w dłoniach. – Tak bardzo ją kochałam.
- Wiem, Lily – rzekł, siadając koło mnie i obejmując mnie ramieniem, jednocześnie przyciągając do siebie. Teraz, bezpieczna w jego ramionach, schowałam twarz w jego koszulę i nadal płakałam. – Wszystko będzie dobrze – mówił łagodnym głosem, głaszcząc mnie po głowie. – Już wszystko w porządku. Wracajmy do zamku.
Nie mogłam się ruszyć, a może mogłam, ale po prostu nie chciałam. Ciągle czułam ten okropny, paraliżujący ból. Poza tym chciałam, żeby James nadal mnie obejmował. Od długiego czasu pierwszy raz czułam się naprawdę bezpiecznie. I to dzięki niemu – chłopakowi, którego do niedawna jeszcze tak bardzo nienawidziłam. Jednak w tym momencie było to nieważne. Liczył się tylko on i fakt, że dzięki niemu chyba znalazłam sens życia.
~ * ~
Rogacz zaniósł mnie na rękach do zamku. Dopiero kiedy byliśmy już w środku, odezwałam się.
- Nic już nie ma sensu. Właśnie zmarła jedyna osoba, dla której cokolwiek znaczyłam.
- Lily, dla wielu osób znaczysz więcej, niż myślisz – powiedział Potter, pierwszy raz od długiego czasu się odzywając. – Masz najlepsze przyjaciółki na świecie, które są w stanie zrobić dla ciebie wszystko, o czym przekonałem się na własnej skórze. Masz kochających rodziców i dom, do którego zawsze możesz wrócić. Poza tym w samym Hogwarcie znalazłbym mnóstwo osób, których obchodzi twój los.
- Obchodzi ich tylko dlatego, żeby mieć o czym plotkować.
- Mnie obchodzi z innego powodu – odparł, ale nic więcej nie powiedział. Zresztą nie musiał, bo dobrze wiedziałam, co miał na myśli.
Mimo wszystko James miał po części rację. Mam rodziców, którzy bardzo mnie kochają i martwią się o mnie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to oni są najważniejszymi osobami w moim życiu. To oni pomagają mi zawsze rozwiązać problemy, a babcia... Babcia była i zostanie tylko babcią. Osobą, której powierzałam wszystkie sekrety i myśli, najlepszą przyjaciółką.
Zostawała jeszcze kwestia dziewczyn, które też chciały dla mnie jak najlepiej. Nie mogłam ich za to winić, bo chociaż ich działania były przesadzone, robiły to wyłącznie dla mojego dobra. Przemyślawszy w końcu to wszystko, stwierdziłam, że Potter uświadomił mi właśnie, iż śmierć babci nie może zniszczyć mojego życia ani odsunąć ode mnie osób, które kocham i na których tak bardzo mi zależy, że muszę przyjąć ich pomoc, nawet, jeśli będę musiała jasno i wyraźnie określić jej granice, a także wtedy, kiedy będę na nią skazana bez możliwości jakiegokolwiek manewru. Życie było zbyt cenne, by użalać się nad sobą, kiedy trzeba było walczyć o lepsze jutro. Najbardziej jednak zastanawiała mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie, co w tej chwili robił ze mną Potter. Kilka godzin temu jasno postawiłam sprawę. Nie wiedziałam więc, czemu to właśnie on, zamiast Ann czy Dorcas, wyruszył z misją bojową odnalezienia mnie. Mimo to, byłam teraz pewna, że pojawił się w odpowiednim momencie, i że tylko on potrafił do mnie dotrzeć.
- Masz rację – powiedziałam cicho, gdy skończyłam swoje przemyślenia. Odsunęłam się kawałek od Rogacza, który nadal niósł mnie na rękach i kolejny raz spojrzałam mu w oczy. – Dlaczego przyszedłeś? Dlaczego przyszedłeś właśnie ty, chociaż tak bardzo cię dzisiaj zraniłam? – Potter milczał. – James, dlaczego ciągle mnie ratujesz, chociaż z mojej strony rzadko możesz liczyć na miłe słowo? – Nadal milczał.
- Ja... – Rogacz zatrzymał się. Nastąpiła niezręczna cisza, podczas której Potter usilnie się we mnie wpatrywał. Nie powiedział nic więcej, ale wiedziałam, co powinno zostać powiedziane.
James podszedł do jednej z ławek i posadził mnie na niej, sam siadając obok. Jednym, zdecydowanym machnięciem różdżki wysuszył moje, a potem swoje ubrania, następnie zdjął kurtkę i narzucił mi na ramiona.
- Dasz radę pójść sama, czy mam cię zanieść? – spytał.
- Dam radę – odparłam beznamiętnie, nadal patrząc na niego uważnie, a potem przysunęłam się do niego, położyłam dłonie na jego policzkach i patrząc mu głęboko w oczy, pocałowałam go. - James, dziękuję – powiedziałam, kiedy skończyłam. – Dziękuję ci za wszystko – szepnęłam. Nie odpowiedział, tylko wstał i podał mi rękę. Ujęłam ją i milcząc, poszliśmy do gabinetu McGonagall.
~ * ~
Stanęliśmy przed drzwiami. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
- Proszę – usłyszałam głos, a potem nacisnęłam klamkę.
W środku było duszno. Na szafkach i biurku stało mnóstwo palących się świec, które rzucały słabe światło. Po lewej stronie był kominek. Pod jedynym w pomieszczeniu oknem stały neogotyckie biurko i krzesło, na którym siedziała McGonagall. Przy prawej ścianie znajdowała się komoda oraz biblioteczka, której półki uginały się pod mnóstwem ciężkich woluminów. Na podłodze ścielił się perski dywan, a obok kominka stał miękki, wygodny fotel wraz z drewnianym stoliczkiem do herbaty. Weszliśmy do środka.
- Dobry wieczór, panno Evans.
- Dobry wieczór, pani profesor. Chciała mnie pani widzieć.
- Zgadza się. Proszę usiąść – wskazała mi krzesło naprzeciwko biurka. James nadal stał przy drzwiach, niepewny, co ma zrobić. – Dziwi mnie fakt, że to akurat pan, panie Potter, przyprowadził pannę Evans, ale dziękuję. Możesz już odejść – zwróciła się do niego wicedyrektorka.
- Tak, pani profesor – odparł Rogacz i odwrócił się z zamiarem wyjścia.
- Niech zostanie – powiedziałam. Zapadła chwilowa cisza. Potter zawrócił i wpatrywał się we mnie uważnie.
- Panno Evans, to sprawa prywatna – zaczęła profesor McGonagall. – Jest pani pewna, że…
- Tak – przerwałam jej. – Chcę, żeby James został.
- No dobrze – powiedziała w końcu. – W takim razie niech pan usiądzie w fotelu – dodała, a Rogacz spełnił jej polecenie. – Panno Evans, bardzo mi przykro z powodu śmierci babci.
- Dziękuję – wykrztusiłam, a łzy ponownie napłynęły mi do oczu.
- Z tego co wiem, pogrzeb odbędzie się w niedzielę. Dyrektor zgodził się, by na ten weekend wróciła pani do domu. Jutro rano ktoś z ministerstwa pójdzie z panią do Hogsmeade i stamtąd teleportuje w okolice pani domu. W poniedziałek rano w ten sam sposób, wróci pani do szkoły. Oczywiście, jeśli chcesz być na pogrzebie. Zazwyczaj na takie okazje przeznaczamy więcej wolnych dni, ale żyjemy w ciężkich czasach i do ukończenia szkoły, uczniowie objęci są szczególną ochroną.
- Rozumiem.
- Dobrze, więc jaka jest pani decyzja?
- Jeśli dyrektor wyraził zgodę, to chciałabym wrócić do domu.
- W takim razie zaraz wyślę do ministerstwa odpowiednią wiadomość.
- Tylko… – zaczęłam.
- Tak? – McGonagall wpatrywała się we mnie uważnie. Na plecach czułam także wzrok Rogacza.
- Pani profesor, jutro gramy mecz, a ja nie chcę zostawiać drużyny w ostatniej chwili. Czy byłby to duży problem, gdybym poleciała do domu po południu, a nie rano?
Wicedyrektorka zastanawiała się chwilę.
- Sądzę, że nie będzie z tym problemu – rzekła w końcu.
- Dziękuję, pani profesor.
- Zaraz napiszę list do ministerstwa i pani rodziców, więc proszę jeszcze chwilę zaczekać, bo potrzebuję pani podpisu. – Skinęłam głową i opadłam zrezygnowana oraz wycieńczona na oparcie krzesła, kryjąc twarz w dłoniach. – Dobrze się pani czuje, panno Evans? – spytała po chwili McGonagall.
- Tak – odparłam, podnosząc głowę. – Muszę po prostu odpocząć.
- To zrozumiałe. Proszę tu podpisać i jest pani wolna.
- Oczywiście – odparłam i podpisałam się we wskazanym przez nią miejscu. Kiedy to zrobiłam, rzekła:
- Panie Potter, proszę odprowadzić koleżankę bezpiecznie do waszej wieży.
- Tak, pani profesor.
James Potter
Szliśmy w całkowitej ciszy. Byłem trochę zdezorientowany, jeśli chodzi o wydarzenia z ostatniej godziny, ale przede wszystkim byłem wykończony i marzyłem tylko o łóżku.
Lily szła obok mnie, coraz ciaśniej opatulając się w moją kurtkę, którą nadal miała na sobie. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, a ja w tym momencie strasznie żałowałem, że nie potrafię czytać w jej myślach. Nadzorując ją samym wzrokiem, zatopiłem się we własnych, które nie dawały mi spokoju. Rozumiałem, że śmierć osoby, którą się kocha jest traumatycznym przeżyciem, ale nie sądziłem, że ona, dziewczyna, która zawsze sobie ze wszystkim radziła, dojdzie do tak drastycznych wniosków. Wiedziałem, że nie jest taka twarda, jaką próbowała udawać, ale nie sądziłem również, że jest aż tak uczuciowa.
Rozmawiając z nią na moście postawiłem wszystko na jedną kartę. Ryzykowałem, mówiąc to, co powiedziałem, bo bałem się, że może jednak jest gotowa na zakończenie swojego życia. Ulżyło mi, kiedy uświadomiłem sobie, że jednak nie była, chociaż stojąc tam wtedy z nią, nie widziałem w jej oczach strachu. Raczej rozpaczliwy ból. Gdyby jednak skoczyła, nie wiem, co sam bym wtedy zrobił. Chyba rzuciłbym się za nią, ale... Nie, nie powinienem o tym myśleć. Nic się nie stało, więc nie ma, co wracać do przeszłości, nawet tej niedalekiej. W ogóle nie powinno mi to przyjść na myśl.
Była też druga sprawa. Właśnie zaistniała nadzieja, że Lily czuje do mnie coś więcej, niż jej się wydaje. Nie wiem, czy była to kwestia szoku czy czegoś innego, ale faktem było, że Evans zareagowała na swoje uczucia do mnie. To była jakaś chora sytuacja, ale jednak ryzyko się opłaciło. Bałem się, co z tego wyniknie. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo ją kocham.
Kiedy byliśmy na czwartym piętrze, zboczyła nagle z drogi, którą szliśmy do salonu Gryfonów.
- Gdzie idziesz? – spytałem.
- Muszę do łazienki – wyjaśniła. – Idź, trafię do wieży – uśmiechnęła się słabo. – Naprawdę zaraz przyjdę – dodała, widząc moją niezdecydowaną minę.
- Dobra – powiedziałem w końcu. – Poczekam na ciebie w Pokoju Wspólnym. McGonagall kazała mi cię odprowadzić w jednym kawałku.
- Idź lepiej spać. Wystarczająco mi dzisiaj pomogłeś. Naprawdę jeszcze raz ci dziękuję – posłała mi smutne spojrzenie i zniknęła za drzwiami damskiej toalety.
Westchnąłem i dalej poszedłem już sam. Szybko przemierzałem korytarze, uważając, żeby nie wpaść na woźnego, gdyż już od dawna trwała cisza nocna i oprócz nauczycieli i prefektów, nikt nie mógł przebywać poza swoim salonem. Na szczęście, dzięki mapie, obyło się bez szlabanu za wałęsanie się w nocy po szkole.
W Pokoju Wspólnym, mimo później godziny, było jeszcze kilka osób. Chłopacy jednak byli już w dormitorium, więc usiadłem w pustym fotelu pod ścianą i czekałem.
Lily Evans
Kiedy drzwi się za mną zamknęły, zostałam zupełnie sama. Byłam wdzięczna Rogaczowi za wszystko, co dla mnie zrobił, ale teraz czułam się trochę jak idiotka. Było mi niezręcznie podczas wspólnej milczącej drogi do wieży, więc jak najdelikatniej umiałam, pozbyłam się jego towarzystwa.
Spojrzałam w lustro i związałam włosy w kucyk, gdyż były w strasznym nieładzie. Wyglądałam tragicznie, ale co z tego? I tak miałam zamiar od razu iść spać. Miałam nadzieję, że Potter wbrew swoim słowom, nie będzie na mnie czekał.
Posiedziałam jeszcze chwilę w łazience, gapiąc się bezmyślnie w drzwi jednej z toalet, a potem w końcu wstałam z podłogi i wyszłam na korytarz. Skręciłam w prawo i chwilę potem wspinałam się już po schodach na górę. Wszedłszy właśnie na szóste piętro, usłyszałam jakieś głosy, a zaraz za nimi pojawili się ich właściciele: Bellatrix Black, Rudolf Lestrange[1], Avery, Mulciber i Snape. Cała dobrze mi znana paczka Ślizgonów patrzyła teraz na mnie trochę zdezorientowana faktem, że spotkali mnie na korytarzu, którego nikt dziś nie powinien patrolować.
- Co ty tu robisz, Evans? – spytał Avery.
- Jestem prefektem i w przeciwieństwie do was, mam prawo przebywać tu o tej godzinie – odparłam i zmierzyłam wzrokiem po kolei każdego z nich, dłużej zatrzymując się na Severusie, który pod moim spojrzeniem, odwrócił się i schował za kolegami.
- Dzisiaj nie masz tutaj patrolu – zauważyła Black.
- Serio? Widocznie mi się pomyliło – odparłam słodko. – Co nie zmienia faktu, że zaraz mogę wam wlepić szlaban, jeśli natychmiast stąd nie znikniecie – rzekłam. Powinnam od razu to zrobić, ale byłam zbyt zmęczona, żeby z nimi dyskutować, więc tym razem niechętnie dałam im wybór.
- Nie wydaje mi się – wtrącił Mulciber, a Lestrange nagle posłał w moim kierunku jakieś zaklęcie. Zanim zdążyłam zareagować, poczułam szarpnięcie, a sekundę potem straciłam równowagę. Stałam blisko schodów, a odrzut był tak mocny, że spadłam na dół, boleśnie się przy tym obijając. Poczułam lekki strach, serce na chwilę mi stanęło, a schody się nie kończyły. Kiedy w końcu się zatrzymałam, z nosa leciała mi krew, czułam ból w kościach i nie mogłam się ruszyć. Ślizgoni ze śmiechem powoli schodzili na dół z podniesionymi różdżkami. Tylko Snape został na górze, obserwując całe zajście z boku. Doszedłszy do siebie po nagłym ataku, spróbowałam wyciągnąć z kieszeni różdżkę, ale nim to zrobiłam, ta poleciała prosto w ręce Black.
- I co teraz zrobisz, szlamo? – spytał Lestrange. – Jesteś sama, nie masz różdżki, nikt nie usłyszy twojego krzyku – mówił dalej, a ja poczułam, jak mój język nagle znieruchomiał. Zaklęcie uciszające. Co miałam teraz zrobić?
Spróbowałam wstać z podłogi, ale na to też nie starczyło mi czasu. Mulciber podniósł swoją różdżkę, a ja w tym momencie błyskawicznie poleciałam do góry i z hukiem spadłam z powrotem.
- Biedna, mała, ruda szlama – zaszczebiotała Bellatrix swoim niemiłym w brzmieniu głosem. W jej oczach widać było lekki obłęd, ale nie mogłam się nad tym głębiej zastanowić, bo tym razem pałeczkę przejął Avery, posyłając mnie wprost na ścianę, w którą boleśnie uderzyłam z wielką prędkością, a potem spadłam na dół.
- No dalej, Rudolf – ponagliła Lestrange’a Black. – Wykończ tą szlamę – dodała, a jej śmiech słychać było na całym piętrze. Ślizgon uniósł swoją różdżkę i jak do tej pory używał zaklęć niewerbalnych, tak teraz jasno chciał wypowiedzieć zaklęcie.
- Cru… – zaczął z szerokim uśmiechem, jednak nim skończył formułkę, leżał już bez różdżki pięć metrów dalej, nie mogąc się poruszyć.
- Co…? – Ślizgoni byli zdezorientowani nagłym zwrotem akcji.
Leżąc pod ścianą, obserwowałam, jak Potter rozprawia się z pozostałą czwórką, nie oszczędzając nawet Snape’a. Byłam pewna, że w innych okolicznościach by sobie nie poradził, ale tym razem miał przewagę w postaci zaskoczenia, dzięki której od razu odebrał Ślizgonom różdżki, w tym także i moją. Cała piątka była teraz bezbronna, więc Rogacz każdego z nich potraktował drętwotą, nie dając im uciec i związał magiczną liną, a dzięki zaklęciu Levicorpus, wszyscy wisieli teraz do góry nogami w powietrzu.
- Jeszcze raz zobaczę was w promieni stu kilometrów od Evans, to gorzko tego pożałujecie – powiedział wściekły przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś taki sam jak mój plugawy kuzyn – wysyczała Bellatrix. – Zdrajcy krwi, obrońcy szlam… – Nie zdążyła dokończyć, bo James potraktował ją w tym momencie jakimś zaklęciem, po którym skrzywiła się z bólu.
- Jeszcze raz nazwiesz ją szlamą, a nie opuścisz murów tej szkoły żywa, rozumiesz mnie Black? – rzekł, nadal celując w nią różdżką. Reszta Ślizgonów pokonana i upokorzona chyba doszła do wniosku, że nie powinna się odzywać, a może Rogacz potraktował ich zaklęciem uciszającym? Nie miałam pojęcia, ale faktem było, że się nie odzywali.
- Czarny Pan się z tobą rozprawi. Z tobą, tą szlamą Evans, którą tak bardzo kochasz i całą resztą niegodną bycia czarodziejami – Ślizgonka nie dawała za wygraną. Teraz Potter wpadł w prawdziwą furię. Już chciał rzucić kolejne zaklęcie, gdy na korytarzu pojawił się zasapany Flitwick.
- Co tu się dzieje? – spytał, patrząc zdezorientowany na rozgrywającą się przed nim scenę.
Rogacz szybko wytłumaczył mu, co tu przed chwilą zaszło, jednak wcześniej cofnął ze mnie zaklęcie milczenia, więc dodałam również swoje zeznania. Nauczyciel zaklęć uwolnił Ślizgonów i wziął ze sobą ich różdżki, oznajmiając, że zaprowadzi ich do McGonagall. Upewnił się, że nie potrzebujemy pomocy i kazał nam wrócić do wieży.
- Nic ci nie jest? – spytał Potter, siadając obok mnie na podłodze. Oddał mi moją różdżkę i wytarł krew z twarzy. Patrzył na mnie z taką troską i strachem, jakich jeszcze nigdy w życiu u niego nie widziałam.
- Wszystko mnie boli po upadku ze schodów, ale nic mi nie jest – odparłam.
- Czy ty zawsze musisz się wpakować w jakieś tarapaty? Jesteś tak strasznie uparta, Evans, że to cię kiedyś naprawdę zgubi. Mówiłem, że masz wrócić ze mną do wieży, to nie posłuchałaś. Gdybym nie przybył na czas, potraktowaliby cię zaklęciem niewybaczalnym! – Był zły i zdenerwowany. – Voldemort ma swoich zwolenników nawet w szkole i dobrze o tym wiesz. W każdej chwili mogą ci coś zrobić. Obiecuję, że spróbuję cię chronić, ale kiedyś mogę nie zdążyć na czas…
- James, uspokój się, nic się przecież nie stało. Uratowałeś mnie – spojrzałam na niego, ale on odwrócił wzrok. Naprawdę przeżywał tą sytuację.
- Nie rozumiesz. Oni mogą cię zabić, Lily i nie powstrzyma ich nawet obecność Dumbledore’a.
Śmierć. Dzisiejszej nocy była słowem kluczem, które przywołało mnie do porządku i zmusiło do spojrzenia na całą sytuację z punktu widzenia Pottera. On się naprawdę o mnie bał. Jego ojciec był w ministerstwie szefem aurorów, więc wiedział wszystko na temat Voldemorta. Bał się go tak samo jak ja, a mimo to chciał z nim walczyć, chociaż na chwilę obecną walczył tylko ze Ślizgonami, którzy czyhali w szkole na każdą osobę z niemagicznej rodziny. Wiedziałam dobrze, o co toczy się stawka, ale głupia aż do tej pory dawałam się wciągać w grę Avery’ego i całej reszty tej sekty.
- Przepraszam, James – powiedziałam w końcu. – Wybacz, dopiero teraz zrozumiałam, o co toczy się gra. Masz rację, powinnam na nich uważać. Mój błąd, ale ja po prostu nadal mam nadzieję, że to wszystko się kiedyś skończy.
- Też mam taką nadzieję – odparł i przytulił mnie. Pozwoliłam mu na to.
James Potter
Podałem jej rękę i pomogłem wstać, a potem przemierzywszy dwa ostatnie piętra, w końcu dotarliśmy do wieży. Dopiero stojąc przed wejściem, Lily spojrzała mi prosto w oczy i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Odwróciła się szybko i rzuciła hasło Grubej Damie, która po długim marudzeniu, w końcu nas przepuściła.
Weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Wszystko zajęło więcej czasu, niż myślałem, dlatego będąc już w środku, nie zastaliśmy nikogo. Lily, nie zwracając na mnie uwagi, poszła na swoje ulubione miejsce i usiadła na kanapie. Podciągnęła kolana pod brodę i patrzyła przed siebie beznamiętnym wzrokiem niewyrażającym żadnych uczuć. Byłem wykończony, dlatego poszedłem w stronę schodów do dormitorium. Po tym, co się przed chwilą stało, znowu się rozkleiła i stała jeszcze bardziej bezbronna. Co jednak mogłem w tej chwili zrobić? I tak już jej nie pomogę, pomyślałem, ale ostatecznie widok jej siedzącej samej na kanapie przechylił szalę na drugą stronę.
Zawróciłem i stanąłem za oparciem kanapy. Ta cisza, przerywana tylko tykaniem zegara, trzaskaniem dogasających iskier na kominku oraz nieustającymi odgłosami burzy, dobijała mnie.
Udało mi się ją przekonać, że śmierć niczego nie rozwiązuje, a mimo to ona również miała rację. Żyliśmy w czasach, gdzie na każdym kroku czekało na nas niebezpieczeństwo, za każdym rogiem czekała na nas śmierć. Wiedziałem o tym dobrze i po prostu się bałem. Dumbledore chronił szkołę przed zewnętrznym atakiem, zapominając o tym, co dzieje się wewnątrz. Miałem świadomość, że Ślizgoni byli zdolni do wszystkiego. Gdybym akurat wtedy pod wpływem chwili nie spojrzał na mapę, nie zdążyłbym uratować Evans, co mogłoby mieć koszmarne skutki. Ale na szczęście zdążyłem.
- Lily, posłuchaj – powiedziałem, przerywając tą dobijającą ciszę. Obszedłem kanapę dookoła i stanąłem przed nią.
- Proszę cię, James – odparła szeptem. – Nic nie mów – dodała, nawet na mnie nie patrząc.
Postanowiłem uszanować jej prośbę, chociaż nie była mi ona na rękę. Powoli i niepewnie usiadłem obok niej. Dopiero teraz spojrzała na mnie oczami znowu błyszczącymi od łez.
- Nic nie mów – powtórzyła cicho, a potem przysunęła się do mnie i oparła głowę na mojej klatce piersiowej. Wiedziałem, że to było zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale w tym momencie byłem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie. Objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się we mnie jeszcze bardziej. Nie chciałem psuć tej chwili.
Siedzieliśmy tak długo, aż Lily w końcu zasnęła. Wsłuchując się w jej równy i spokojny oddech oraz czując zapach jej owocowego szamponu do włosów, wkrótce poszedłem w jej ślady.
~ * ~
Ze snu wyrwał mnie rozpaczliwy krzyk przerażenia. Otworzyłem oczy i szybko rozeznałem się w sytuacji. Lily, nadal leżąca koło mnie, była cała spocona i rozpalona. Szybko wstałem i ułożyłem ją na kanapie.
- Nie. To nie może być prawda – mówiła przez sen, rzucając się. – Drugi raz tego nie przeżyję – łzy spływały jej po policzkach.
- Lily, obudź się, proszę! – krzyknąłem.
Minęło pięć minut, nim udało mi się ją wybudzić z tego koszmaru. Nie byłem znawcą, ale wiedziałem, że trawi ją też wysoka gorączka.
- James, powiedz, że to nieprawda – powtarzała ciągle.
- Lily, spokojnie. To tylko zły sen – mówiłem, zastanawiając się, co robić.
- Proszę, powiedz, że to nieprawda. – Wpadła w taką histerię, że nic do niej nie docierało, a ja sam byłem bezradny, bo nie znałem się na leczeniu.
- Poczekaj chwilę, zaraz wracam – powiedziałem w końcu i mimo jej protestów i wołań, pobiegłem na górę.
Mocno i gwałtownie zapukałem do drzwi dormitorium dziewczyn. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie. Zniecierpliwiony znowu walnąłem w drzwi. W końcu otworzyła mi zaspana Ann.
- James? Co się dzieje? Zaraz wszystkie nas pobudzisz.
- Obudź Dorcas, weź jakieś koce i szybko zejdźcie na dół – powiedziałem, ignorując jej wypowiedź.
- Ale... O co chodzi?
- Rób, co mówię – rzuciłem i zbiegłem po schodach.
- James, co się stało? – usłyszałem wołanie dziewczyn, ale gdy w końcu zeszły na dół, przestały zadawać głupie pytania.
- Dajcie te koce – powiedziałem i nie czekając na ich reakcję, już przykrywałem Lily.
- Ona jest cała rozpalona – stwierdziła Dorcas z przerażeniem. – Trzeba iść po McGonagall i zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego.
- Stójcie tak jeszcze dłużej, a na pewno jej pomożecie – rzuciłem ze złością. Dziewczyny spojrzały na mnie zdezorientowane.
- Przepraszam – powiedziałem. – Zostańcie z nią. Sam pobiegnę.
Jednak zanim ruszyłem się z miejsca, Lily znowu zaczęła krzyczeć, a potem dodała:
- James, zostań ze mną. – Ledwo można było rozróżnić słowa wylatujące z jej ust, ale tego zdania był pewien każdy z nas.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a potem Ann powiedziała:
- Zostań z nią. My pójdziemy.
Minęło z piętnaście minut, a może nawet i więcej zanim wejście do Pokoju Wspólnego otworzyło się i przeszły przez nie McGonagall w zielonej koszuli nocnej w kratę oraz pani Pomfrey. Za nimi wgramoliły się także dziewczyny.
- Co z nią? – spytały.
- Bez zmian – odparłem.
- Co się tu dzieje, Potter? – zapytała McGonagall, podchodząc bliżej.
Pokrótce opowiedziałem wszystko, co miało miejsce od czasu opuszczenia jej gabinetu, a nawet wcześniej, pomijając oczywiście większą część, do której zaliczała się treść naszych rozmów czy pocałunek.
- Musimy ją zabrać do Skrzydła Szpitalnego – odezwała się w końcu pani Pomfrey. – Ma bardzo wysoką gorączkę. Mam nadzieję, że to nie zapalenie płuc. Muszę jak najszybciej podać jej leki.
Wszyscy pokiwaliśmy głowami na znak aprobaty.
- Idźcie do łóżek – powiedziała McGonagall do mnie i dziewczyn. – Poradzimy sobie – dodała i jednym machnięciem różdżki wyczarowała nosze, na których ułożyła Lily.
- Ale pani profesor – zaczęły protestować Ann i Dorcas.
- Nie ma żadnego ale – ucięła szybko dyskusję. – I tak jej nie pomożecie. – Dziewczyny usiadły zrezygnowane na kanapie, a ja postąpiłem krok w stronę wyjścia.
- Pana też się to tyczy – powiedziała ostro mistrzyni transmutacji. – Chyba za dużo mieliście już dzisiaj atrakcji – dodała, lecz w tej chwili rozległ się cichy szept Lily. Wszyscy rzucili się w jej stronę, próbując wyłapać jakieś słowa.
- James, zostań ze mną. Proszę.
Zapadła cisza, w której słychać było tylko ciężki oddech chorej. Nieważne co mówiła McGonagall. Musiałem z nią zostać. Chyba jasno dała do zrozumienia, że to właśnie mnie potrzebuje, chociaż wiedziałem, że jestem zbyt naiwny, interpretując jej słowa wypowiedziane w wysokiej gorączce.
- Pani profesor... – odezwałem się więc. – Ja... Proszę pozwolić mi z nią zostać.
- Myślę, że tym razem mogę zrobić wyjątek.
Nie wierzyłem własnym uszom. Spojrzałem na panią Pomfrey, która z niezbyt zadowoloną miną pokiwała głową na znak zgody.
- Dziękuję.
~ * ~
Po przetransportowaniu do Skrzydła Szpitalnego, Lily dostała mnóstwo leków, które miały jej pomóc. Byłem zły i wściekły, że to wszystko tak się skończyło. Może i uratowałem jej życie, ale nie uchroniłem od cierpienia, które było straszniejsze niż sama śmierć. Jednak co mogłem zrobić? Byłem bezsilny.
Słyszałem, jak zegar wybija godzinę trzecią, a potem czwartą i piątą. Za sześć godzin mieliśmy rozegrać mecz z Krukonami, ale nie było to ważne. Teraz liczyła się tylko ona, dziewczyna, która mnie nie chciała, i która po tym wszystkim nie zwróci na mnie nawet najmniejszej uwagi. Co więc nadal mnie przy niej trzymało? Miłość, uczucie niepozwalające mi o niej zapomnieć oraz nadzieja rozpalona na nowo po wydarzeniach na moście. Wiedziałem, że to wszystko nie potrwa długo, ale w tym momencie, tej nocy, wystarczało mi moje imię, co chwilę wypowiadane przez nią szeptem podczas zmagań z wysoką gorączką.
[1] Lestrange był teoretycznie 9 lat młodszy od Bellatrix Black, ale dostosowałam jego wiek do mojej fabuły, więc w tym wypadku jest od niej młodszy tylko o rok.
Ale jestem wsciekla ze tu weszlam.
OdpowiedzUsuń. Nie zdarzylam przeczytac a musze zabierac sie do pracy:( początek cudowny resztę skomentuje później:)
Pozdrawiam Em
Nwm co mogę napisać. Rozdział był taki wspaniały fantastyczny genialny niesamowity.DDobrze że Rogacz poszedł pogadać z Lily bo nwm co by się stało gdyby nie przyszedł. Uch mam nadzieję że Rudej nic poważnego nie jest i szybko z tego wyjdzie. James w tym rozdziale był taki.słodki uroczy kochany po prostu cud i ideał.
OdpowiedzUsuńHej to znowu ja.
OdpowiedzUsuńUdało mi się doczytać do końca. James, James, James czy on nie widzi, że ona go kocha? Że potrzebuje go jak tlenu? Potter zawsze pojawia się w kryzysowej sytuacji. Zawsze ją wspiera. Ciekawa jestem, czy Lily szybko wyzdrowieje, czy Rogacz będzie wymagał tłumaczenia z jej strony, czemu wołała go, kiedy była w gorączce? Chociaż w sumie twierdzę, że nie trzeba pytać. Prawda jest taka, że w sytuacjach kryzysowych człowiek zawsze woła tę osobę, której najbardziej potrzebuje. A Evans potrzebuje Pottera.
Kochana Luthien akcja ze ślizgonami wzbudziła we mnie negatywne uczucia. Jak Snape mógł na to patrzeć? Przecież on niby ją kochał? To on powinien ją obronić. Myślałam, że ruszy się, żeby ją ratować. Co z tego, że stał z boku? Czy to czyni go mniej winnym? Ja myślę, że raczej nie. Myślę, że jest jeszcze gorszy od tych, co rzucali zaklęcia. Jestem bardzo zawiedziona jego postawą.
Rozdział fantastyczny.
Pozdrawiam
Em
Kochana Em,
OdpowiedzUsuńJames widzi, że ona go kocha, jest o tym przekonany. Problem jest w tym, że to ona nie chce tego zauważyć ;)
Oczywiście znowu skomplikuję naszej parze życie pewnym "skutkiem ubocznym" choroby i szoku, ale nie będę zdradzać jakim. Dowiesz się w sobotę :) Jestem także pewna, że nie spodoba Ci się to, co przygotowałam dla Lily na trochę dłuższy czas.
Pozdrawiam
To było idealne(w sumie tak jak każdy rozdział ale co tam :P)musisz częściej wstawiać rozdział w poniedziałki, bo dzieki niemu yen dzień zrobił się o niebo lepszy :)
OdpowiedzUsuńWitaj Luthien,
OdpowiedzUsuńmusimy przyznać, że nie bardzo wiemy jak to skomentować. Wiemy, że rozdział jest... naprawdę dobry, ale zarazem tak przykry, że nie potrafimy teraz wyrazić żadnej obiektywnej opinii.
Na myśl przychodzi nam tylko to, aby Lily jak najszybciej wróciła do zdrowia i nie wzbraniała się znowu przed tym, że kocha Jamesa nad życie. A on? Niech się nie poddaje i walczy dalej, bo warto!
Cała ta część z mostem, pójście Lily za Rogaczem, walka ze Ślizgonami. Kurczę... tyle emocji.
Przepraszamy, że tylko tyle, ale naprawdę... zatkał nas ten rozdział i idziemy to przetrawić.
Pozdrawiamy gorąco i życzymy duuużo weny.
~ Łapa i Rogacz
Heeej!
OdpowiedzUsuńJestem i zabieram się za komentowanie ;) Dziękuję bardzo, ale to bardzo za dedykacje,dalej nie mogę w to uwierzyć :D Ten rozdział jest przepiękny, cudowny i wspaniały. Dawno nie czytałam tak pięknego rozdziału pełnego uczuć i miłości. Lily i James to para idealna. Ona potrzebuje go do życia, a James ją. Bez siebie nie są tymi samymi osobami. Sytuacja na moście idealna. Lily taka zrozpaczona i smutna i James który jej pomaga zrozumieć cały trud sytuacji i uczuć. I ten pocałunek *.* Boże Oni są dla siebie tlenem, to jest piękne :) Ta akcja ze ślizgonami jest okropna. Snape to podły drań, ja rozumiem ze się z Lily pokłócił i juz się nie przyjaźnią, ale skoro ją kochał to jak mógł patrzeć na jej cierpienie. Rogacz wkracza do akcji i ratuje biedna Lily, bohater :* Może i Lilka mówiła te słowa pod wpływem gorączki, to one były szczera prawdą, która niekoniecznie powiedziała by normalnie zdrowa. James nie przejmuj się Ruda cię kocha i może nie chce sie do tego przyznać ale to prawda i prędzej czy później to zrozumie. Czytając komentarz przeraziłam się gdy napisałaś ze coś się stanie, uraz po chorobowy. Proszę tylko nie mów ze Lily straci pamięć, nie będzie go pamiętać, będzie go znów nie nawidzić lub coś w tym stylu bo to dla mnie prawdziwa męka się szykuje :/ Teraz gdy w miarę się im układało znowu wszytko się psuje, tragedia :( No nic czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie :*
Panienka Livvi
[www.burzliwa-milosc-lily-evans.blogspot.com]
Spokojnie, Lily będzie pamiętać Jamesa z tym, że jej uczucia, jak już pisałam, długo się jeszcze nie zmienią. Będzie się w nich miotać, próbując nie dopuścić do siebie prawdy. Znajdzie na to sposób, który nie będzie jednak zbyt dobrym pomysłem.
OdpowiedzUsuńA Snape jeszcze odpokutuje nie raz fakt, że nic nie zrobił :)
Pozdrawiam
Hej :-)
OdpowiedzUsuńRyczę .... Przez moment myślałam że Lilka serio skoczy a James za nią . Szkoda mi Lily bo umarła jej babcia która jednocześnie była dla niej przyjaciółką . Dobrze że Lily ma takich przyjaciół :-) , tacy przyjaciele to skarb. Jej , biedna Ruda rozchorowała się przez to siedzenie na moście podczas burzy . Mam nadzieję że Evans szybko wyzdrowieje . No i oczywiście biedny James , który nie miał pewności czy miłość jego życia jednak skoczy . Boże jaki James jest troskliwy :-) . Kocham <3 . Rozdział jak zwykle świetny czekam z niecierpliwością na nexta .
Pozdrawiam Cieplutko
Mała Czarna ^^
P.S Jakbyś miała czas i ochotę to zapraszam do mnie na nowy rozdział ;-)
Lily i próba samobójcza. Wiedziałam że Potter ją powstrzyma <3 Szkoda mi babci Lily . Dobrze że ma wspaniałe przyjaciółki i Pottera. Słodkie było to jak ona go pocałowała, albo jak obronił ją przed Ślizgonami. I powiedz mi jak ja mam czekać do soboty na następny rozdział ?!
OdpowiedzUsuńczekam na następny rozdział i Pozdrawiam
Astoria
Kochana Luthien,
OdpowiedzUsuńkiedy nowy rozdział? Nie możemy się doczekać, kiedy dowiemy się co z Lily. Nie trzymaj nas tak długo w niepewności!
Chciałyśmy Cię także zaprosić do nas na nowy rozdział.
Pozdrawiamy serdecznie ~ Rogacz i Łapa
Czasem musimy zostać zranieni,by stać się silniejsi. Zawieść,by wiedzieć. Przegrać,by wygrać. A czasem musimy się rozpaść,by na nowo stać się całością."
OdpowiedzUsuńNowy rozdział dopiero w sobotę tuż po północy :) Już do was wpadam
OdpowiedzUsuńHej :D
OdpowiedzUsuńChciałam cię poinformować że zostałaś nominowana do LBA . Szczegóły na moim blogu :-)
Pozdrawiam
Mała Czarna ^^